Solidarnosc bez egoizmu i wrogosci
Transkrypt
Solidarnosc bez egoizmu i wrogosci
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Solidarność bez egoizmu i wrogości? Sławomir Sowiński O ile europejska filozofia i etyka dają zatem czasem nadzieję na społeczną solidarność bez stojących za jej plecami wrogów i egoizmu, o tyle myśl polityczna, socjologia i psychologia społeczna podpowiada raczej coś odwrotnego. Analizy dotyczące powstawania społecznych zbiorowości i poczucia ich solidarności bliższe są zdecydowanie rozpoznaniu Carla Schmitta. Nauki społeczne podpowiadają na ogół, że nic tak ludzi nie łączy, nie skłania do odruchu solidarności jak silne poczucie lęku, zagrożenia, chęć obrony wspólnego dobra i wspólnego interesu. Wiemy o tym z historii rodzenia się narodów, z dziejów społeczności lokalnych, którym zagraża powódź bądź pożar pobliskiego lasu, wreszcie z obserwacji tak zwanej wspólnoty międzynarodowej, która z humanitarną pomocą śpieszy chętnie, poruszona jakąś spektakularną klęską czy tragedią. Taka banalna w swej istocie konstatacja mogłaby właściwie zakończyć nasze rozważania prostą konkluzją, że solidarność to odpowiedź ludzi cywilizowanych na niespodziewane zło, cierpienie i nieszczęście. Czy możliwa jest solidarność bez egoizmu i wrogości? Szlachetna zbiorowa więź, która nie żywi się wspólnym lękiem i poczuciem zagrożenia. Braterska wspólnota, która nie zamyka, nie przeciwstawia innemu bądź innym. Kwestię tę podniósł profesor Jerzy Szacki podczas Debaty Tischnerowskiej O solidarności społecznej. Warto jednak do niej powrócić. Zawarte w niej pytanie jest bowiem – zarówno z punktu widzenia idei jak i praktyki, intensywności a także jakości społecznej solidarności – sprawą zgoła kluczową. Dotyczy ono także kondycji życia publicznego w Polsce A.D. 2005. Miłujcie wasze nieprzyjacioły? Interesujący nas problem bardzo dobrze zna oczywiście historia filozofii i idei. Pojawia się on we wszystkich bodaj jej epokach, odcieniach i nurtach. W tym nieprzebranym oceanie wskazać możemy jednak pewne wyraźne ekstrema. Z jednej strony, mamy wyraźną tradycję europejskiego uniwersalizmu, zgodnie z którą istotą fundamentalnych wartości moralnych – a do takich zaliczyć wypadnie solidarność – jest to, że nie mają one ograniczeń i granic. W duchu tej tradycji, której doskonałą ilustracją jest ewangeliczna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, wierzymy, że nakazu solidarności wobec potrzebującego nie ogranicza ani kolor skóry, ani poglądy polityczne, ani religijne wyznanie. Gdziekolwiek na świecie cierpią ludzie winniśmy im solidarność. Z drugiej strony, pamiętać musimy niezwykle przenikliwą naukę Tomasza Hobbesa o egoistycznej kondycji ludzkiej natury, czy też lekcję Carla Schmitta, który rozprawiając o alchemii nowoczesnej polityki uczył, iż warunkiem zbudowania prawdziwej wspólnoty politycznej jest precyzyjne zdefiniowanie wspólnego wroga. Bez odniesienia się do wroga – twierdził wybitny niemiecki filozof – nie może być zatem żadnej trwałej społecznej solidarności. Bo nie ma życia publicznego i nie ma polityki. Pozostaje tylko życie jednostkowe i osobiste. Problem jednak w tym, że w społecznej solidarności dostrzec chcemy coś więcej niż emocjonalny odruch, prostą reakcję czy samo tylko współczucie.W europejskim przynajmniej doświadczeniu chcemy widzieć w niej arystotelesowską cnotę. Trwałą zbiorową praktykę, nawyk, gotowość. Wierzymy, że społeczna solidarność to jedno z imion i jeden z trwałych fundamentów naszych demokratycznych wspólnot politycznych. Dlatego powtarzamy, że na idei solidaryzmu społecznego oparte są europejskie systemy redystrybucji dochodów, dlatego idea solidarności jest – czy też ma być – jedną z naczelnych zasad Unii Europejskiej, dlatego wreszcie imię „Solidarność” przybrał w Polsce 25 lat temu wielki ruch społeczny, który odnowić chciał i odnowił oblicze tej ziemi. I nie tyko zresztą tej ziemi. Jeśli zatem pytamy o solidarność społeczną jako coś rozumnego, permanentnego, trwałego, to wraca także nasze pytanie o to, czy możliwa jest www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online ona bez permanentnego, codziennego i trwałego negatywnego kontekstu. Kontekstu trwalszego niż tsunami, pożar czy trzęsienie ziemi. Mówiąc innymi słowy, wraca pytanie o to, czy możliwa jest trwała społeczna solidarność bez trwałej, symbolicznej personifikacji zagrożenia i zła, która dokonuje w obrazie wspólnego wroga? A nawet jeśli nie będzie w jej tle wyraźnego obrazu wspólnego wroga, to czy nie będzie ona zawsze podszyta jakimś egoizmem? Czy solidarność nie zamyka nas we wspólnocie zawodowej, narodowej, kontynentalnej lub każdej innej? I nie znieczula na los i dobro bliźnich spoza niej? ocalenie szlachetnej idei „Solidarności” w wolnej i wolnorynkowej Rzeczpospolitej? Czy był jakiś sposób, aby ta wielka ogólnonarodowa idea społeczna nie przekształciła się w głowach wielu Polaków w formę partykularną i karykaturalną zarazem? Formę, której jedno z imion brzmi dziś Samoobrona. Formę, którą uosabiają także górnicze kilofy na ulicach Warszawy (którymi wymachują często ludzie pod sztandarem „Solidarności”), czy wzajemne antyspołeczne finansowe bonusy związków zawodowych i zarządów rozmaitych wielkich korporacji. Nie ma solidarności bez wolności Między Solidarnością a Samoobroną? Kiedy patrzymy na nasz problem w aspekcie społeczno-ekonomicznym podpowiedź pierwszą formułuje – paradoksalnie – klasyczna myśl wolnorynkowa. Przypomnijmy. Jedną z jej podstawowych tez jest rozpoznanie, że do głównych cech ludzkiej kondycji należy to, co Ayn Rand nazwała cnotą egoizmu. Egoistyczne w gruncie rzeczy przywiązanie do własnej perspektywy i własnego interesu. Co więcej – podpowiadają liberałowie – przywiązanie takie jest nie tylko naturalne, ale może być także dobre i pożyteczne. Liberalizm idzie zresztą jeszcze dalej, uznając, że dobre i pożyteczne – ze społecznego i moralnego punktu widzenia – są także nieuchronne konflikty, do jakich prowadzić musi spotkanie się ze sobą wolnych jednostek i ich odmiennych punktów widzenia. Gdyśmy próbowali uwierzyć w solidarność bez egoizmu i wrogości, larum podniosą – jak już powiedzieliśmy – historycy i socjologowie. Odnosząc się do przykładów wskazanych wyżej, przekonywać będę, że dynamika integracji europejskiej brała się ze wspólnego rozpoznania wrogów i konkurentów (ZSRR i USA), a dzisiejszy jej kryzys jest braku tego jakąś konsekwencją. Wskazywać będą, że rozmaite polityki socjalne i ich zwolennicy żywią się chętnie negatywnymi obrazami wielkich ponadnarodowych korporacji bądź też – właśnie podszytymi zbiorowym lękiem i zbiorowym egoizmem – wizerunkami rozmaitych polskich hydraulików, obcych, intruzów, którzy nieprzyzwoicie tanio pracują lub produkują. Podkreślać wreszcie będą, że wielkie ruchy społecznego sprzeciwu, takie jak polska „Solidarność”, rodzą się zawsze przeciw czemuś i przeciw komuś. A upadek dyktatorów i reżimów, przeciw którym powstają, jest na ogół początkiem ich końca. Niezwykle klarownie pisze o tym choćby Ralf Dahrendorf uznając, że gotowość do ciągłej konkurencji oraz umiejętność instytucjonalnego, prawnego i systemowego rozwiązywania związanych z tym konfliktów należą do najbardziej twórczych sił zachodniej cywilizacji. Ów permanentny publiczny i ekonomiczny spór, konflikt, konkurencja nie tylko podsuwa najbardziej efektywne i pragmatyczne rozwiązania, ale tworzy również w życiu publicznym przestrzeń wolności. Przestrzeń, w której każdy w równy sposób, we własnym imieniu i na własną odpowiedzialność może zabiegać o swe codzienne życiowe interesy, realizując w ten sposób swój naturalny egoizm. Im owa przestrzeń szersza, bardziej transparentna i bardziej dostępna, tym mniej obszarów strukturalnie upośledzonych bądź uprzywilejowanych. Obszarów, w których zawsze, prędzej czy później, rodzi się owa egoistyczna, wymierzona głównie przeciw innym, korporacyjna, zawodowa czy gettowa odmiana społecznej solidarności. Jeśli jednak przygnieceni tym argumentami rację przyznamy Carlowi Schmittowi, pojawiają się natychmiast wątpliwości i pytania natury filozoficznej. Czy taka solidarność, żywiąca się lub choćby posiłkująca wyobrażeniem wspólnego wroga, pozostaje jeszcze cenną wartością moralną, czy też staje się – mało wartym z moralnego punktu widzenia – zwykłym grupowym odruchem, zwykłą obroną grupowych interesów. Wtedy także pojawi się pytanie najważniejsze. Czy jest coś pomiędzy? Czy istnieje jakaś wąska ścieżka, trzecia droga między tymi biegunami. Mówiąc współczesnym językiem polskim: czy jest, czy był jakiś sposób na częściowe przynajmniej www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Wszyscy – zapewne także liberałowie – wiedzą oczywiście, że sama przestrzeń wolności w życiu społecznym nie wystarczy, bo nie każdy jest w stanie sprostać związanej z nią permanentnej konkurencji. Wielu zatem, bardzo wielu potrzebuje solidarnego wsparcia i solidarnej pomocy. Od samego Adama Smitha wiemy także, że ludzie nie tylko chcą konkurować i bogacić się (Badania nad naturą i przyczyną bogactwa narodów), ale chcą także na ogół być altruistyczni (Teoria uczuć moralnych). Rzecz jednak w odpowiednich proporcjach. katolickiego – obok zasady subsydiarności, widząc w ich równoważeniu się zasadę zdrowego porządku społecznego. Subsydiarna logika uczy, że moralny jest tylko taki rodzaj solidarności, w który angażują się także – a może przede wszystkim – solidarności potrzebujący. Solidarne credo: jeden drugiego brzemiona noście, wypowiedziane przez Jana Pawła II podczas pamiętnej mszy na gdańskiej Zaspie w roku 1987, znaczy więc również: nie zrzucaj swego brzemienia nadaremno na swoich bliźnich. Nie nadużywaj bezcennego, rzadkiego moralnego dobra, jakim jest gotowość twoich bliźnich do niesienia ci bezinteresownej pomocy. Im więcej owej przestrzeni wolnej konkurencji, w której każdy w sposób, otwarty i legalny zabiegać może o swe partykularne sprawy, tym mniej miejsca dla egoizmu grupowego, dyskredytującego ideę solidarności. Wolność pojedynczego obywatela, jego prawo wyboru i dostępu do różnych usług, dóbr i życiowych możliwości staje bowiem zawsze w poprzek rozmaitych granic i ograniczeń, które usiłują narzuć wielkie grupy egoizmu zbiorowego, nadużywające postulatu solidarności. Poza tą ogólną orientacją moralną subsydiarność podpowiada solidarności także pewne rozwiązania bardzo praktyczne. Dobrze widać to choćby w klasycznej wykładni zasady subsydiarności, dokonanej przez niemieckiego teologa i filozofa społecznego Lothara Schneidera, który wyjaśnia, że wszelka subsydiarna społeczna pomoc, a więc także subsydiarna solidarność, winna mieć z zasady charakter tymczasowy i samoredukujący się (za: Dylus, 1994, s. 64). Tylko bowiem taka samoredukująca się solidarność otwiera pokrzywdzonych na perspektywę usamodzielnienia, uzdrowienia, stanięcia na własnych nogach. Zarazem tylko taki rodzaj subsydiarnej solidarności otwierać może rozmaite grupy zawodowe czy społeczne, z których trwała solidarna pomoc państwa bądź ogółu społeczeństwa uczyniła zasklepiony krąg zbiorowego roszczenia i zbiorowego egoizmu. Mówiąc innymi jeszcze słowy, aby ludzie mogli być prawdziwie i bezinteresownie solidarni, muszą najpierw mieć dostatecznie wiele przestrzeni, gdzie otwarcie będą mogli realizować swój partykularny interes, gdzie uczciwie będą ze sobą konkurować,walczyć lub kooperować.W społeczeństwie zaś, które w imię społecznej solidarności odrzuca gospodarczą wolność, nieuchronna ekonomiczna czy społeczna konkurencja odbywać się musi pod hasłem troski o dobro wspólne, sprawiedliwość bądź właśnie pod hasłem grupowej solidarności. A wtedy właśnie naturalny konkurent staje się niegodziwym, moralnym wrogiem. Egoizm nasz staje się dobry i szlachetny, egoizm ich zły i nikczemny. Jeśli dodamy do tego inne memento zasady pomocniczości, zgodnie z którym struktury największe (np. państwowe) interweniować winny na końcu i w ostateczności, to uznać wypadnie, że wbrew powtarzanemu często sloganowi politycznemu – rozbudowane i trwałe struktury socjalnego państwa (zwanego czasem państwem solidarnym) wcale nie muszą być solidarne. Bo wielkie idee moralne – także solidarność – przenoszone automatycznie w polityczny świat ustaw, biurokratycznego przymusu, walki o władze i grupowe interesy, zmieniają czasem karykaturalnie swój pierwotny sens, wartość i znaczenie. Nie ma solidarności bez subsydiarności W wymiarze instytucjonalnym i politycznym uszlachetnianiu czy też ocalaniu solidarności służyć może inna wielka idea społeczna – subsydiarność. Nie przypadkiem ideę solidarności stawia się często – na przykład w nauczaniu społecznym Kościoła . Jak powszechnie uważa się po raz pierwszy zasadę subsydiarności w następujących słowach sformułował w roku 1931, w encyklice Quadrogesimo Anno papież Pius XI: co jednostka z własnej inicjatywy i własnymi siłami może zdziałać, tego jej nie wolno wydzierać na rzecz społeczeństwa; podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem ustroju jest zabieranie mniejszym i niższym społecznościom tych zadań, które mogą spełniać i przekazywanie ich społecznościom większym i wyższym. www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Kto jest Twoim bliźnim, kto jest Twoim wrogiem? wymiarze decyduje się jak bezinteresowna może być nasza solidarność. To kondycja naszej kultury decyduje o tym, jak wielu i jak daleko mamy bliźnich i jak bardzo w rozmaitych społecznych praktykach – na przykład w byciu solidarnymi – niezbędni są nam wspólni wrogowie. Nie wdając się w analizy porównawcze, a tym bardziej w oceny tego, które kultury, nacje czy społeczności współczesnego świata są w swej świadomości najbardziej solidarne, powiedzmy tylko, że sprawą centralną wydaje się tutaj to, co zwykle nazywa się zbiorową tożsamością. Tok dotychczasowych rozważań podsumować można by, oczywiście dość pesymistycznym i skrajnie liberalnym zarazem wnioskiem, że swój szlachetny i moralny charakter solidarność zachować może jedynie w wymiarze życia prywatnego, między jednostkami. Wszelkie zaś próby przenoszenia jej na grunt publiczny a zwłaszcza polityczny kończyć się muszą jej kompromitacją. By jednak nie popadać w skrajny liberalny determinizm, spróbujmy wskazać i przemyśleć warunki, pod którymi i dzięki którym wielka idea solidarności, nawet w wymiarze ogólnospołecznym czy też politycznym, nawet w świecie wolnego rynku i wszechogarniającej konkurencji, zachować może swój pierwotny sens, blask i kształt. Zgodnie ze starą francuską zasadą o zobowiązującej szlacheckości przypuszczać można, że im owa zbiorowa autodefinicja jest szlachetniejsza, a więc pewniejsza, jaśniejsza, bardziej wyrazista a zarazem bardziej wielowymiarowa, bogatsza, tym bardziej będzie otwarta na bezinteresowną solidarność. Wewnętrzna pewność własnej tożsamości sprawia, że tworząc jakieś zbiorowe, solidarne my, nie musimy cementować go lękiem czy dystansem wobec wspólnego wroga. Trwale fundować go możemy na oczywistych wszystkim wartościach moralnych, religijnych, estetycznych czy innych. Mówiąc innymi jeszcze słowy, tylko ludzie pewni swego i dobrze siebie znający, mają odwagę przekraczać granicę własnych interesów, lęków, nawyków i urazów. Warunek pierwszy, nazwijmy go liberalnym, czyli stworzenie szerokiej przestrzeni zabiegania o własne interesy, która pozwala uwolnić nieco solidarność od ciężaru koniecznego skądinąd ludzkiego egoizmu, już wskazaliśmy. Warunek drugi podpowiada nam – także już przywoływana – teoria subsydiarności. Jej sens można bowiem odczytywać także i tak oto, że aby na coraz wyższych i bardziej ogólnych piętrach życia społecznego rozmaite wartości (np. solidarność) miały szansę zachować swój pierwotny moralny sens, w dwójnasób, w trójnasób intensywnie żyć muszą one na piętrach węższych i niższych. Abyśmy mogli mówić o solidarnym państwie potrzebujemy solidarnego, obywatelskiego społeczeństwa. To z kolei potrzebuje solidarnych, otwartych rodzin, a te wrażliwych szlachetnych ludzi. Z kolei bogactwo i wielowymiarowość jednostkowej bądź zbiorowej autoidentyfikacji uczy otwarcia i współczucia. Jan Kowalski, który odkrywa w swym życiu wartość i przygodę bycia jednocześnie ojcem, hutnikiem, kibicem sportowym, Polakiem i Europejczykiem, katolikiem bądź protestantem, we wszystkich tych płaszczyznach i grupach społecznych rozpozna swych bliźnich. Co więcej, praktykując ma każdym z tych poziomów grupową solidarność, nie będzie potrafił zamknąć jej czy przeciwstawić innym wspólnotom, z innych poziomów swej tożsamości. Taka, dość już dziś banalna konstatacja, stawia szereg problemów, z których każdy – jak choćby solidarność społeczeństwa obywatelskiego – wart jest oddzielnej refleksji. Wszystkie łączy jednak wspólny mianownik. Nazwijmy go kulturowym, choć można by go nazwać także etycznym, a nawet psychologicznym. Solidarność, jeśli solidarnością ma pozostać, jest zawsze, w wymiarze osobistym, lokalnym, narodowym czy globalnym jakimś otwarciem i wyjściem w drogę. Kulturowym aktem przekraczania natury. Naturalnego ludzkiego egoizmu, lęku, przyzwyczajenia bądź uprzedzenia. Podobnie rzecz ma się z narodami i społecznościami. Te z nich, które pielęgnują w swej zbiorowej tożsamości różnorodność, złożoność, wieloaspektowość, a zarazem zapożyczenia kulturowe dokonane od swych sąsiadów, charakteryzują się na ogół dużo większym otwarciem, zrozumieniem i solidarnością wobec innych. Łatwiej i szybciej dostrzegą bliźniego w innowiercy, w mówiącym innym dialektem, mającym inne korzenie rodzinne i historyczne, mieszkającym na innej ulicy czy Będąc przejawem kultury, od jej jakości, kształtu i struktury zatem zależy. I to w tym kulturowym www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online innym kontynencie. W każdym, kto potrzebuje pomocy. Jak zauważył kiedyś Václav Havel w przemówieniu w niemieckim Bundestagu, poświęconym roli małych ojczyzn i lokalnych patriotyzmów w jednoczącej się Europie: ojczyzna czy strony rodzinne – tak rozumiane – nie wydzielają nas (...) ze wszechświata – ale przeciwnie ze wszechświatem owym nas wiążą (Havel, 1997).Te zaś społeczności, które hołdują jednemu tylko wyraźnemu wzorcowi kulturowemu, ideologicznemu, historycznemu czy estetycznemu, solidarność definiować będą przede wszystkim jako wspólną obronę przed naporem – wewnętrznych albo zewnętrznych – wzorców innych. Ludzie z domów, ludzie budujący domy to zatem istoty gotowe i ukształtowane, ale zarazem przekraczające własną podmiotowość. To ludzie, którzy w spotkaniu, bezinteresowności i wzajemności, okrywają się na nowo, odnajdują swą lepszą twarz i lepsze oblicze. Kryjówka jest z kolei społeczną przestrzenią lęku, strachu, ucieczki. Kreśląc jej ducha i charakter pisał krakowski filozof: Nie służy już do mieszkania, lecz dominowania nad okolicą i zamieszkującymi ją ludźmi. Zadaniem tej budowy jest budzić lęk. To już nie jest dom, to jest ostrzeżenie i groźba. We wnętrzu kryjówki przebywa człowiek. Poza kryjówką są wrogowie, w kryjówce – sojusznicy. (Tischner, 1990, s. 187) Ludzie z domów i ludzie z kryjówek Wielkim problemem solidarności jest zatem pielęgnowanie szlachetnej, solidarnej i otwartej formy zbiorowej świadomości. W pracy zaś takiej sprawą niezwykle istotną, bodaj najistotniejszą, są wiarygodni społecznie świadkowie i wyraziste świadectwa. Te dwa tischnerowskie obrazy, a zwłaszcza rodzące się między nimi napięcie precyzyjnie opisują i oddają interesujący nas problem. Ludzie budujący w swym życiu społecznym tischnerowskie domy są przecież ludźmi gotowymi do bezinteresownej solidarności. Ludzie z kryjówek także praktykują jakąś solidarność, tyle tylko, że tę podszytą lękiem i wrogością. Budują – rozwija swą metaforę Tischner – między kryjówkami tunele, w których tętni jakaś wspólnota i jakieś wspólne życie, ale taki system łączenia w jedno wielu kryjówek będzie służył potwierdzeniu poszczególnej kryjówki. Nie będzie niczym innym jak potwierdzeniem pierwotnego strachu i wynikającej stąd niezdolności do wzajemności. (Tischner, 1998, s. 23) Na koniec zatem, wracając raz jeszcze do naszego pytania o to, czy możliwa jest trwała solidarność bez wrogości i egoizmu, oddajmy głos wielkiemu współczesnemu świadkowi idei solidarności, księdzu profesorowi Tischnerowi. Przywołajmy jedną z jego przenikliwych diagnoz, która jest zarazem świadectwem dotyczącym idei solidarności. Pisząc o kształcie, o moralnej jakości współczesnego życia społecznego użył ksiądz profesor metafory domu i kryjówki. Dom – w tej tischnerowskiej diagnozie – to wszelka społeczna przestrzeń ludzkiego zadomowienia, dorastania, dojrzewania, wszelkiej swojskości. Jednocześnie jednak, to przestrzeń spotkania, wzajemności i współtworzenia. Pisał metaforycznie ów wybitny polski filozof: Nasze pytanie o solidarność bez wrogości i egoizmu brzmi tutaj zatem tak oto: czy nasza społeczna przestrzeń, budowane przez nas rozmaite – narodowe, europejskie, regionalne czy rodzinne – domy nie muszą zarazem stawać się kryjówkami? Doświadczenie podpowiada tu pewien sceptycyzm. Całkowicie przestronne, otwarte, szklane domy, konstatował to ze smutkiem już Żeromski, są raczej złudzeniem. Można o nich marzyć, ale nie można w nich mieszkać. Dom zawsze pozostawać musi jakimś schronieniem, obroną jego mieszkańców przed gwarem ulicy, oczyma wścibskich sąsiadek czy przemocą nocnych złodziei. Są w nim także miejsca szczególnie przeznaczone na naszą indywidualność i prywatność: garderoba, sypialnia czy sejf. Zadomowienie jest owocem kobiecej i męskiej wzajemności. Zakłada ono jako naturę płeć. Kobieta w samotności nie posiada domu. Samotny mężczyzna nie posiada domu. Mimo to mężczyzna ofiaruje kobiecie dom i kobieta ofiaruje dom mężczyźnie. Na tym, polega istota wzajemności, iż człowiek ofiaruje drugiemu to, co w ogóle możliwe dzięki obecności drugiego przy nim. (Tischner, 1990, s. 187) www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online A jednak dom – uczy nas ksiądz profesor Tischner – różni się od nory czy kryjówki. Dom nie jest samą tylko kryjówką. Fundamentalna decyzja naszej cywilizacji, by wyjść z jaskini czy namiotów i budować domy, otwarte miasta i ulice tworzące nowoczesną przestrzeń publiczną jest zatem także fundamentalnym wyborem moralnym. Opcją między innymi na rzecz społecznej solidarności. Sławomir Sowiński Doktor socjologii. Adiunkt w Instytucie Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Sekretarz naukowy Studium Generale Europa. Wykładowca w Wyższej Szkole Humanistycznej im. A. Gieysztora w Pułtusku. Współautor i współredaktor: Religia tożsamość Europa (2005), Religia i konserwatyzm. Sprzymierzeńcy czy konkurenci (2004), Europa drogą Kościoła (2003), Dzieci Soboru zadają pytania (1995). Tej moralnej opcji nie jesteśmy w stanie realizować w sposób idealistyczny, w oderwaniu od różnych konieczności ludzkiej i społecznej natury. Praktykując wobec naszych bliźnich solidarność – narodową, rodziną, europejską czy globalną – musimy bowiem jednocześnie z nimi handlować, konkurować, dyskutować. A czasem toczyć z nimi spory i wchodzić w konflikty. Dla losów i jakości naszej cywilizacji – jej narodów, rodzin i kontynentów – ważne jest jednak, aby idea czystej, bezinteresownej solidarności pozostała w niej wyraźną i zobowiązującą opcją moralną. Bożym przykazaniem, nakazem etycznym, kwestią smaku i niepokojem sumienia. Nieosiągalną być może gwiazdą, która prowadzić jednak ma kolejne pokolenia. Zasady cytowania Sławomir Sowiński, Solidarność bez egoizmu i wrogości Wokół Debat Tischnerowskich - www.erazm.uw.edu.pl Bibliografia . Dylus, A. (1994) Gospodarka, moralność, chrześcijaństwo. Warszawa 2. Havel, V. (1997) Europejska ojczyzna. Gazeta Wyborcza, 23 V 1997 3. Tischner, J. (1990) Filozofia dramatu. Paryż 4. Tischner, J. (1998) Przestrzeń jako projekt wolności [w:] Europa. Fundamenty jedności. red. Dylus, A. Warszawa www.erazm.uw.edu.pl