szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Słońce i ogarek
Nie wszystkie utwory muzyczne, które akurat nadaje radio, warte są specjalnej uwagi, toteż
moje słuchanie jest niekiedy przeplatane czytaniem. Biorę do ręki książkę, gazetę lub jakiś inny
szpargał i podczas gdy ucho chwyta dźwięki, wzrok przebiega po linijkach tekstu.
Nie wyłączając radia sięgam po plik zachowanych na pamiątkę programów koncertowych.
Otworzywszy jedną z tych broszurek natykam się na zdanie: „Primo Incontro wykonuje także
dzieła wokalno-instrumentalne mając świadomość, że głos ludzki jest pierwszym i najważniejszym
z instrumentów.”
O, jak ja lubię taką gadkę. Głos ludzki jest... i tak dalej. Który głos? Czyj głos? Czy głos tej
piszczącej, wydzierającej się histeryczki, którą słyszę w tej chwili? Nazywa się Halina Łukomska i
popisuje się właśnie w pieśniach Nowowiejskiego. Czekam, aż te nieszczęsne popisy miną, bo jako
następny punkt radiowego programu zapowiedziano sonatę Józefa Wieniawskiego (przeżył brata
Henryka o 32 lata), czekam i – cierpię.
Jak to się dzieje, że rodzeni bracia tak bardzo się różnią? Sonata d-moll, której się wreszcie
doczekałem, nie drażni mnie – jak tamten sopran – lecz nudzi jak cholera. Wszystkie utwory
Henryka ociekają melodyjnością, a tu – ani krzty inwencji, pomysłowości, natchnienia. Samo
rzemiosło, klecenie czegoś sonatopodobnego przy pomocy środków, których się rzemiecha
muzyczny wyuczył w konserwatorium.
Bracia muzycy – osobny rozdział. Schubertowie, Franz i Ferdynand; Józef i Michał
Haydnowie; Henryk i Józef Wieniawscy. W każdej z tych par obok człowieka z krwi i kości snuje
się jakaś zjawa senna. Może lepiej z siostrami? Siostra Wolfganga Amadeusza dobrze grała i
śpiewała, lecz jako twórczyni – zero. Inaczej Fanny Mendelssohn; ta miała talent kompozytorski,
skromny jednakże i mizerny w porównaniu z talentem brata.
Bracia Rubinsteinowie jako kompozytorzy? Obaj pozbawieni iskry Bożej, ale przynajmniej
Antoni może się wykazać miniaturą zatytułowaną Melodia, drobiazgiem, któremu nikt nie odmówi
znamion dziełka sztuki. Mikołaj nawet drobiazgu po sobie nie zostawił.
Trzej synowie Bacha, wszyscy znakomici, nie ma wśród nich kontrastów, zważmy jednak, że
Jan Sebastian spłodził kupę innych synów, toteż przepaść, o której mowa, występuje tu nie między
Wilhelmem Friedemannem a Karolem Filipem, nie między Karolem Filipem a Johannem
Christianem, lecz między tymi trzema a gromadką pozostałych.
Daniel Purcell dokończył operę słynniejszego, przedwcześnie zmarłego brata, Henry'ego. Co
sądzić o tym Danielu? Mierny czy nie doceniony?
W 1847 we Lwowie Liszt dał wspólny koncert ze skrzypkiem Feliksem Lipińskim. Feliks, brat
Karola, również wiolinista. I chyba także świetny, skoro mógł być partnerem Liszta. Feliks znaczy
szczęśliwy. Nie, nie miał szczęścia brat Karola, wsławionego rywalizacją z samym Paganinim.
Wyrażenia nomen omen nie da się tym razem zastosować, bo któż wie cokolwiek o tym drugim
Lipińskim?
Bracia Beethovena, obaj „bez szczególnych uzdolnień muzycznych”. Tak to sformułował
George R. Marek w swojej biografii geniusza.
1
Kto wcześniej ruszy, ten dalej zajdzie? Ponętna teoria, lecz w przypadku Schubertów zupełnie
się nie sprawdza. Toć ten starszy, Ferdynand, „ruszył” wcześniej. Obaj synami tego samego ojca,
wychowani w tych samych warunkach, od maleńkości biorący udział w domowym muzykowaniu.
Ferdynand zaopiekował się rękopisami brata i udostępnił je Robertowi Schumannowi, którego
właśnie chęć zapoznania się z puścizną zmarłego przedwcześnie Franza sprowadziła do Wiednia.
Robercie, jaką przykrość sprawiłeś Ferdynandowi nie okazując zainteresowania jego twórczością!
Boć przecież on, jako kompozytor, mógłby ci przy okazji pokazać coś własnego.
Przerwa w koncercie. Wśród słuchaczy przechadzających się po westybulu znajdowała się
młoda kobieta, o której wiedziałem, że jest wiolonczelistką i córką wiolonczelisty. Była z dziećmi.
Podczas minionej pierwszej części koncertu, ulokowany w następnym rzędzie, miałem całą trójkę
przed oczami. Zachowanie chłopaka odbijało wyraźnie od zachowania niesfornej smarkuli.
Spokojny, zasłuchany, przytulony do matki. Pulchne ramię matczyne dawało jego głowie oparcie,
jakiego nie zastąpiłaby żadna poduszka. Nie spał jednak, lecz w przeciwieństwie do siostry słuchał
uważnie.
A teraz, w przerwie, wiolonczelistka trzymała za ręce swoje dzieci, dzierżąc poza tym paczkę
chusteczek i książkę. Zbytnio zatrudnione były jej dłonie, wskutek czego chusteczki wylądowały na
podłodze. Schyliłem się po nie i podawszy je kobiecie wszcząłem rozmowę. Byłem pod wrażeniem
sonaty Haydna wykonanej na zakończenie pierwszej części koncertu, toteż pierwsze moje słowa
brzmiały:
– Trójca klasyków wiedeńskich jest nierozdzielna, prawda? Haydna nie dałoby się wyrugować.
– O tak.
– Ten najstarszy klasyk niczym nie ustępuje Mozartowi i Beethovenowi. Można do niego
zastosować słowa z Credo: wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę. Ale czemu Michał Haydn, także
zawodowy muzyk, jest w zupełnym cieniu?
W tym momencie musiałem schylić się ponownie, gdyż z damskiej dłoni wysunęła się książka.
– Ojej, wciąż mi coś z rąk leci – powiedziała skonsternowana wiolonczelistka.
A ja kontynuowałem:
– Rodzony brat, wyposażony w te same geny, a mało kto o nim wie.
Moja rozmówczyni uraczyła mnie sentencją:
– Pan Bóg rozdziela dary nierównomiernie.
Ozdobiłem gębę szerokim uśmiechem, by złagodzić pewnego rodzaju impertynencję, która mi
się cisnęła na wargi:
– Najlepszym przykładem pani dzieci. Synek, sowicie obdarowany przez Pana Boga, słuchał
Haydna uważnie, a córeczka wierciła się.
Młoda matka uśmiechnęła się także, podzielając moją wesołość, ale nie moją opinię, i mówiąc
coś ku obronie swojej żeńskiej latorośli.
2