WOLA MOCY - Nietzsche Seminarium

Transkrypt

WOLA MOCY - Nietzsche Seminarium
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
http://nietzsche.org.pl/
Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Nietzsche Seminarium 2010
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
FRYDERYK
NIETZSCHE
WOLA MOCY
PRÓBA
PRZEMIANY
(STUDYA
WSZYSTKICH
I
WARTOŚCI
FRAGMENTY)
PRZEŁOŻYLI
S T E F A N FRYCZ I K O N R A D D R Z E W I E C K I
N A K Ł A D J A K Ó B A MORTKOW1CZA
DZIEŁA FRYD. NIETZSCHEGO
W
PRZEKŁADZIE
BERENTA,
WACŁAWA
KONRADA
DRZE­
WIECKIEGO, LEOPOLDA STAFFA I
STANISŁAWA
WYDAŁ
WYRZYKOWSKIEGO
JAKÓB
MORTKOWICZ
WARSZAWA MCMX—MCMX1
SZKIC PRZEDMOWY
WOLA MOCY
PRÓBA P R Z E M I A N Y WSZYSTKICH WARTOŚCI
K S I Ę G A PIERWSZA
NIHILIZM
EUROPEJSKI
K S I Ę G A DRUGA
KRYTYKA
WARTOŚCI
NAJWYŻSZYCH
W przekładzie S T E P A N A
FRYCZA
KSIĘGA TRZECIA
ZASADA
NOWEGO
USTANOWIENIA
WARTOŚCI
K S I Ę G A CZWARTA
CHÓW
I
HODOWLA
W przekładzie KONRADA DRZEWIECKIEGO
PRZEDMOWA.
1.
Rzeczy wielkie wymagają, by o nich milczano
lub w wielkim stylu mówiono: w wielkim stylu, to
znaczy cynicznie i niewinnie.
2.
To, co opowiadam, jest historyą dwuch najbliż­
szych stuleci. Opisuję, co będzie, co inaczej już być
nie może: p o j a w i e n i e s i ę n i h i l i z m u . Tę historyę można opowiedzieć już teraz: albowiem koniecz­
ność sama jest tutaj przy robocie. Ta przyszłość
mówi już setkami znaków, ten los zapowiada się
wszędzie; dla tej muzyki przyszłości wszyscy mają
już słuch zaostrzony. Cała nasza kultura europejska
porusza się już od dłuższego czasu z taką torturą
naprężenia, jak gdyby zmierzała do katastrofy: nieDZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII
1
2
3
spokojnie, gwałtownie, z pieca na łeb: jak potok,
który chce dobiec k r e s u , który już się nie namyśla,
który wprost boi się namysłu.
3.
— Kto tutaj głos zabiera, wprost przeciwnie nic
innego dotychczas nie czynił, jak tylko n a m y ś l a ł
s i ę : jako filozof i pustelnik instynktowny, który ko­
rzyść swoją znalazł w trzymaniu się na uboczu,
zdała, w cierpliwości, w opóźnieniu, w pozostawaniu
w tyle; jako duch-śmiałek i kusiciel, który w każden
labirynt przyszłości bodaj raz jeden już się był za­
błąkał; jako duch-ptak proroczy, który w s t e c z s p o ­
g l ą d a , gdy opowiada, co będzie; jako pierwszy zu­
pełny nihilista w Europie, który jednak przeżył już
w sobie do cna cały nihilizm, — który ma go już
poza sobą, pod sobą, zewnątrz siebie.
n i m i z n i e g o wyłonić się może. Dlaczego jednak
pojawienie się nihilizmu jest obecnie k o n i e c z n e ?
Bo dotychczasowe wartości nasze same wyciągają go
jako swój ostateczny wniosek; bo nihilizm jest prze­
myślaną do końca logiką naszych wielkich wartości
i ideałów, — bo musimy wpierw przeżyć nihilizm, by
przejrzeć nareszcie, j a k ą to właściwie była w a r t o ś ć
tych »Wartości«... Potrzeba nam będzie kiedyś nowych
wartości...
4.
Albowiem niech się nikt nie myli co do zna­
czenia tytułu, którego wymaga ta ewangelia przy­
szłości. » W o l a m o c y . Próba przemiany wszystkich
wartości« — tą formułą wyrażono r u c h p r z e ­
c i w n y pod względem zasady i zadania; ruch, który
kiedykolwiek w przyszłości zastąpi ów nihilizm zu­
pełny; który go jednak w y m a g a w z a ł o ż e n i u
logicznie i psychologicznie; który zgoła tylko po
I *
NIHILIZM E U R O P E J S K I .
1.
Plan.
Świta już przeciwieństwo między światem, który
czcimy, a światem, który przeżywamy, którym je­
steśmy. Pozostaje tylko albo uprzątnąć przedmioty
naszej czci, albo siebie samych. To drugie jest ni­
hilizmem.
1. Nadchodzący nihilizm, teoretycznie i praktycznie.
Mylny sposób wywodzenia tegoż (pessymizm,
jego rodzaje: przegrywka do nihilizmu, aczkol­
wiek niekonieczna).
2. Chrześcijanizm, obracający się w niwecz wskutek
własnej moralności. »Bóg jest prawdą«; »Bóg jest
miłością«; »Bóg sprawiedliwy«. — Największe
wydarzenie — »Bóg umarł« — głucho odczuwane.
3. Moralność, odtąd bez sankcyi, sama nie zdoła się
już utrzymać. Nareszcie zostaje z a n i e c h a n e m
8
9
moralne tłumaczenie — (uczucie wszędzie pełne
jeszcze oddźwięków chrześcijańskiego sądu
0 wartościach — ) .
4. Ale na sądach moralnych opierała się dotych­
czas w a r t o ś ć , przedewszystkiem wartość filo­
zofii (»dążenia do prawdy« — ) . (Ideały ludowe:
»mędrzec«, »prorok«, »święty« upadły).
5. N i h i l i s t y c z n y rys w naukach przyrodni­
czych (»bezsensowność« — ) ; kauzalizm, mecha­
nizm. Prawidłowość to akt wtrącony, pozo­
stałość.
6. Podobnież w polityce: brak wiary w s w o j e
prawo, brak niewinności; panuje łgarstwo, służalstwo chwili.
7. Podobnież w gospodarce narodowej: zniesienie
niewolnictwa: brak stanu wyzwalającego, brak
tego, ktoby u s p r a w i e d l i w i a ł , — pojawienie
się anarchizmu. »Wychowanie«?
8. Podobnież w historyi: fatalizm, darwinizm; ostainie próby wtłoczenia rozumu i boskości nie
udały się. Sentymentalność względem przeszłości;
nie ścierpianoby żadnej biografii! —
9. Podobnież w sztuce: romantyka i jej p r z e c i ­
w i e ń s t w o (wstręt do romantycznych ideałów
i kłamstw). Ten ostatni jest moralny, jako zmysł
większej prawości, ale pessymistyczny. Czyści
»artyści« (obojętni na treść). (Psychologia spo­
wiedników i psychologia purytanów, dwie formy
romantyki psychologicznej: lecz także jeszcze
i jej przeciwieństwo, próba zajęcia stanowiska
czysto artystycznego względem »człowieka«, —
nie o d w a ż o n o się wszakże na o d w r o t n e
ocenianie wartości !).
10. Cały europejski system dążności ludzkich od­
c z u w a ć się daje w części jako bezsensowny,
w części jako już »niemoralny«. Prawdopodo­
bieństwo nowego buddyzmu. Największe nie
bezpieczeństwo. — »Jaki jest stosunek prawości,
miłości, sprawiedliwości do świata r z e c z y w i ­
s t e g o ? « Żaden! —
11
I.
NIHILIZM.
2.
a) N i h i l i z m s t a n e m n o r m a l n y m . —
N i h i l i z m : brak celu; brak odpowiedzi na pytanie
»dlaczego?« — Co znaczy nihilizm? To, że n a j ­
wyższe wartości tracą wartość.
Może on być oznaką s i ł y ; moc ducha mogła
była tak wzróść, że cele d o t y c h c z a s o w e (»prze­
konania«, artykuły wiary) są dla niej nieodpowiednie
(—: wiara mianowicie wyraża w ogólności przymus,
wynikający z w a r u n k ó w e g z y s t e n c y i , podda­
nie się autorytetowi stosunków, w których istota ja­
kaś r o z w i j a s i ę , r o ś n i e , z y s k u j e m o c . . . ) ;
z drugiej strony może on być oznaką siły n i e d o ­
s t a t e c z n e j , b y produktywnie znowu p o s t a w i ć
sobie jakiś cel, jakieś »dlaczego«, jakąś wiarę.
M a k s y m u m swojej siły względnej osiąga on
jako gwałtowna siła b u r z e n i a : j a k o n i h i l i z m
c z y n n y . Przeciwieństwem jego byłby nihilizm znu­
ż o n y , który już nie a t a k u j e : jego najsławniej­
sza forma to buddyzm: jako nihilizm b i e r n y , jako
oznaka słabości: moc ducha mogła była się znużyć,
w y c z e r p a ć , tak iż d o t y c h c z a s o w e cele i war­
tości są nieodpowiednie i żadnej wiary już nie znaj­
dują — synteza wartości i celów (na której polega
każda silna kultura) już się roztapia, wartości po­
szczególne bój z sobą toczą: r o z k ł a d —, czyli że
wszystko, co orzeźwia, uzdrawia, uspakaja, odurza,
występuje na czoło w różnem przebraniu, religijnem
lub moralnem, lub politycznem, lub estetycznem i t. d.
Nihilizm przedstawia patologiczny s t a n po­
ś r e d n i (— patologicznem jest to potworne uogólnie­
nie, wniosek, iż nic nie ma s e n s u - ) : czy to, że
siły, produktywne nie są jeszcze dość krzepkie, czy, że décadence jeszcze zwleka i nie wynalazła
swoich środków pomocniczych.
b) Z a ł o ż e n i e m tej h i p o t e z y j e s t : iż
niema ż a d n e j p r a w d y , iż niema żadnej abso­
lutnej jakości przedmiotów, żadnej »rzeczy samej
w sobie«. — S a m o t o j e s t j u ż n i h i l i z m e m ,
i to n a j b a r d z i e j k r a ń c o w y m . W a r t o ś ć rze­
c z y wszelkich widzi on właśnie w tem, iż wartościom tym nie odpowiada i nie odpowiadała ż a d n a
r z e c z y w i s t o ś ć , że są one jeno oznaką siły ze
strony tych, którzy wartości ustanawiają, są jedynie
uproszczeniem g w o l i ż y c i u .
3.
Pytanie nihilizmu »poco?« wyłania się z do­
tychczasowego przyzwyczajenia, na mocy którego cel
zdawał się być postawionym, danym, wymaganym
12
z zewnątrz — mianowicie przez jakiś a u t o r y t e t
n a d l u d z k i . Oduczywszy się wierzyć w taki auto­
rytet, szuka się wedle starego przyzwyczajenia in­
n e g o a u t o r y t e t u , któryby u m i a ł p r z e m a ­
wiać bezwzględnie i mógłby nakazywać
cele i zadania. Autorytet s u m i e n i a występuje teraz
na czele (im bardziej wyemancypowana od teologii,
tem bardziej rozkazującą staje się teraz m o r a l ­
n o ś ć ) ; jako odszkodowanie za autorytet o s o b i s t y .
Lub jako autorytet r o z u m u . Lub jako i n s t y n k t
s p o ł e c z n y (stado). Lub jako h i s t o r y a z duchem
immanentnym, która w sobie ma swój cel, i w k t ó r e j
r ę c e m o ż n a s i ę o d d a ć . Chciałoby się o b e j ś ć
wolę, c h c e n i e jakiegoś celu, ryzyko nadania sa­
memu sobie celu; chciałoby się zwalić z siebie od­
powiedzialność (— zgodzonoby się na f a t a l i z m ) .
Ostatecznie: szczęście, i, z pewną tartiuferyą, szczęś­
cie większości.
Powiada się:
1) cel określony wcale nie jest potrzebny;
2) jest rzeczą zgoła niemożliwą przewidywać.
Właśnie teraz, kiedy w o l a o n a j w y ż s z e j
s i l e byłaby p o t r z e b n ą , jest ona n a j s ł a b s z ą
i n a j t c h ó r z l i w s z ą . A b s o l u t n y brak zaufa­
nia do o r g a n i z a c y j n e j s i ł y woli, obejmu­
jącej całość.
Czas, w którym wszystkie »intuicyjne« oceny
wartości występują po kolei na plan pierwszy, jak
gdyby od nich można było o t r z y m a ć d y r e k t y w ę ,
której skądinąd już się nie posiada.
»Poco?« Odpowiedzi na to pytanie domaga się
1) sumienie, 2) popęd do szczęścia, 3) »instynkt spo­
łeczny« (stado), 4) rozum (»duch«), - byle tylko nie
13
musieć c h c i e ć , nie musieć samemu sobie zadawać
tego »poco?«
W końcu f a t a l i z m , orzekający, iż » n i e m a
ż a d n e j o d p o w i e d z i « , że jednakże » d o k ą d ś to
wszystko zmierza«, że »niemożliwą jest rzeczą chcieć
mieć jakieś »poco?«, — przytem p o d d a n i e s i ę . . .
albo bunt... A g n o s t y c y z m co do celu.
W końcu z a p r z e c z e n i e samo jako »poco«
życia; życie jako coś, co jako rzecz bez wartości
p o j m u j e s i ę i w końcu u n i c e s t w i a . ]
4.
N a j o g ó l n i e j s z e znamię epoki nowo­
c z e s n e j : człowiek we własnych swoich oczach
ogromnie stracił na g o d n o ś c i . Przez długi czas
jako punkt środkowy i bohater tragiczny istnienia
wogóle; następnie usiłujący przynajmniej wykazać
się pokrewnym z rozstrzygającą i mającą w samej
sobie wartość stroną istnienia — jak to czynią wszyscy
metafizycy, którzy chcą utrzymać g o d n o ś ć ludzką,
ze swoją wiarą, że wartości moralne są wartościami
kardynalnemi. Kto porzucił Boga, ten tem twardziej
obstaje przy wierze w moralność.
5.
Krytyka
nihilizmu.
a)
Nihilizm jako stan psychologiczny
musi nastąpić, po p i e r w s z e , kiedy we wszystkiem,
14
co się dzieje, zaczniemy szukać »sensu«, którego tam
niema: tak iż poszukujący straci w końcu odwagę.
Nihilizm jest wówczas uświadomieniem sobie t r w o ­
n i e n i a siły przez długi okres czasu, udręką tem
»napróżno«, niepewnością, brakiem sposobności jakie­
gokolwiek wypoczęcia dla siebie, uspokojenia się co do
czegokolwiek — wstydem przed samym sobą, jak gdyby
o s z u k i w a ł o się siebie nazbyt długo... Owym sen­
sem mogło było być »spełnienie« najwyższego ka­
nonu moralnego we wszystkiem, co się dzieje, mo­
ralny ustrój świata; lub przyrost miłości i harmonii
w obcowaniu istot; lub zbliżenie się do jakiegoś
stanu powszechnego szczęścia; lub nawet śmiałe zmie­
rzanie do stanu powszechnej nicości — cel jest zawsze
jeszcze jakimś sensem. Wszystkie te sposoby myś­
lenia mają to wspólnego, że jakieś coś ma być
o s i ą g n i ę t e przez sam proces: — i oto pojmuje się,
że w »stawaniu się niema ż a d n e g o celu, że prze­
zeń n i c osiągniętem nie będzie... A więc rozczaro­
wanie co do rzekomego c e l u w » s t a w a n i u s i ę «
jako przyczyna nihilizmu: czy to w stosunku do wy­
raźnego celu, czy też w ogólnem przeświadczeniu
o niedostateczności wszystkich dotychczasowych hi­
potez celowości, dotyczących całego »rozwoju« —
człowiek j u ż n i e współpracownik, a cóż dopiero
punkt środkowy »stawania się«).
Nihilizm jako stan psychologiczny występuje po
w t ó r e wówczas, kiedy przyjęło się pewną c a ł o ś ć ,
jakieś s y s t e m a t y z o w a n i e , nawet u o r g a n i z ow a n i e we wszystkiem, co się dzieje i wśród wszyst­
kiego, co się dzieje: tak iż dusza łaknąca podziwia­
nia i czczenia tarza się z rozkoszą w ogólnem wyob­
rażeniu jakiejś najwyższej formy panowania i rzą
15
dzenia (— jeśli to dusza logika, to wystarcza już
bezwzględna konsekwencya i dyalektyka rzeczowa, by
ją ze wszystkiem pogodzić...). Pewien rodzaj je­
dności, jakabądź forma »monizmu«: i oto w następ­
stwie tej wiary człowiek w głębokiem poczuciu
związku i zależności od jakiejś nieskończenie prze­
wyższającej go całości jest modus'em bóstwa... »Do­
bro ogółu wymaga poświęcenia jednostki« ... ale oto,
n i e m a wcale takiego ogółu! W istocie człowiek
traci wiarę w swą wartość, jeśli nie działa przez
niego całość pełna bezkresnej wartości: t. z. wyobra­
ził on sobie taką całość, by m ó c w i e r z y ć w s w ą
wartość.
Nihilizm jako stan psychologiczny ma jeszcze
t r z e c i ą i o s t a t n i ą formę. Wobec tych dwu p r z eś w i a d c z e ń , że przez stawanie się żaden cel nie
ma być osiągniętym, i że wpośród całego »stawania
się« nie panuje żadna wielka jedność, w której je­
dnostka może całkowicie się zanurzyć jako w jakimś
żywiole o najwyższej wartości: pozostaje jeno wy­
b i e g , iżby cały ten świat ustawania się« osądzić
jako złudzenie i wynaleźć świat, który leży poza
jego obrębem, jako świat p r a w d z i w y. Skoro czło­
wiek spostrzeże się jednak, że świat ten sklecony jest
tylko z potrzeb psychologicznych, i jak on nie ma
do tego żadnego zgoła prawa, wówczas powstaje
ostatnia forma nihilizmu, która zawiera w sobie niew i a r ę w ś w i a t m e t a f i z y c z n y , — zabraniająca
sobie wiary w jakiś świat p r a w d z i w y . Na tem
stanowisku uznaje się rzeczywistość »stawania się«
jako j e d y n ą rzeczywistość, zabrania się sobie
wszelkich dróg tajnych, wiodących do zaświatów
i bóstw fałszywych, ale n i e w y t r z y m u j e s i ę
16
17
tego świata, k t ó r e g o się z a p r z e c z a ć już
nie c h c e . . .
— Cóż się stało w istocie? Uczucie b r a k u
w a r t o ś c i zostało osiągnięte z chwilą, kiedy się po­
jęło, że ogólny charakter istnienia nie »może być*
interpretowany ani przez pojęcie » z a m i a r u « , ani
przez pojęcie »j e d n o ś c i«, ani przez pojęcie » p r a w ­
d y « . Nic nie jest przezeń zamierzone i nic nie zostaje
osiągnięte; brak jest rozciągającej się na wszystko je­
dności w wielości tego, co się dzieje: charakter istnie­
nia jest nie »prawdziwy«, jest f a ł s z y w y . . . , żadną
miarą nie ma się już podstawy do wmawiania w sie­
bie świata p r a w d z i w e g o . . . Krótko mówiąc: ka­
tegorye »zamiar«, »jedność«, »byt«, zapomocą których włożyliśmy w świat wartość, zostają przez nas
znowu wycofane — i oto świat wydaje się b e z
wartości...
b)
Przypuściwszy, że pojęliśmy, jak dalece nie
wolno już w y k ł a d a ć świata zapomocą tych t r z e c h
kategoryi, oraz że po takiem wniknięciu świat za­
czyna być dla nas bez wartości: winniśmy się tedy
zapytać, s k ą d pochodzi nasza wiara w te trzy ka­
tegorye — spróbujmy, czyby nie było możliwe wy­
mówić im wiarę! Jeśli pozbawiliśmy wartości te trzy
kategorye, to wykazanie niemożności zastosowania
ich do wszechświata nie jest żadną podstawą, by
wszechświat pozbawiać wartości.
— Rezultat: w i a r a w k a t e g o r y e r o z u m u
jest przyczyną nihilizmu; — wartość świata mierzy­
liśmy wedle kategoryi, k t ó r e o d n o s z ą s i ę do
świata z u p e ł n i e u r o j o n e g o .
— Rezultat ostateczny: wszystkie wartości, za­
pomocą których usiłowaliśmy dotychczas uczynić
świat dla nas cennym, pozbawiając go w końcu
wartości właśnie przez nie, gdy okazało się, że nie
można ich przykładać — Wszystkie te wartości są,
psychologicznie przejrzane, rezultatami pewnych per­
spektyw użyteczności do podtrzymania i podniesienia
wytworów panowania ludzkiego: i jeno fałszywie
p r z e r z u c o n e w istotę rzeczy. Jest to wciąż jeszcze
ta h i p e r b o l i c z n a naiwność człowieka: siebie sa­
mego uważać za sens i miarę wartości r z e c z y . . .
6.
Z d a n i e g ł ó w n e . — Jak dalece n i h i l i z m
z u p e ł n y jest koniecznem następstwem ideałów do­
tychczasowych.
— Nihilizm n i e z u p e ł n y , jego formy: żyjemy
wśród nich.
— Próby uniknięcia nihilizmu, bez
przemiany owych wartości: wywołują skutek wręcz
przeciwny, zaostrzają problemat.
7.
Każde ustanowienie li tylko moralnych war­
tości (jak np. buddystyczne) k o ń c z y s i ę n i h i ­
l i z m e m : tego należy oczekiwać dla Europy! Mniema
się, iż wystarczy moralizm, bez religijnego podkładu:
2
DZIEŁA NIETZSCHEGO . T. XII.
18
19
ale to prowadzi koniecznie do nihilizmu. — W re­
ligii brak jest przymusu, byśmy s i e b i e uważali za
ustanawiających wartości.
8.
Niema nic niebezpieczniejszego, niż pragnienie
sprzeciwiające się istocie ż y c i a . — N i h i l i s t y c z n a
konsekwencya (przeświadczenie o nieistnieniu war­
tości) jako następstwo moralnej oceny wartości: —
wszystko
egoistyczne
obmierzło
nam
(nawet po wniknięciu w niemożliwość rzeczy nieegoistycznych); o b m i e r z ł o n a m w s z y s t k o ko­
n i e c z n e (nawet po wniknięciu w niemożliwość li­
berum arbitrium i »wolności mylnej«). Widzimy, że
nie dosięgamy sfery, w której umieściliśmy swoje
wartości — przez to atoli ta druga sfera, w której
żyjemy, b y n a j m n i e j j e s z c z e nie zyskała na
wartości: przeciwnie jesteśmy z n u ż e n i , ponieważ
straciliśmy główny bodziec. »Nadaremnie dotychczas!«
9.
N i h i l i z m r a d y k a l n y jest przekonaniem
o absolutnej niemożności utrzymania istnienia, gdy
chodzi o najwyższe wartości, które się uznaje; z do­
datkiem p r z e ś w i a d c z e n i a , iż nie mamy najmniej­
szego prawa twierdzić, iż jakiś zaświat lub jakaś
»samość« rzeczy istnieją.
To przeświadczenie jest wynikiem wypielęgno­
wanej »prawości«: a więc nawet wynikiem wiary
w moralność. — I o t o a n t y n o m i a : o ile wierzymy w moralność, p o t ę p i a m y istnienie.
— L o g i k a p e s s y m i z m u aż do osta­
t e c z n e g o n i h i l i z m u : co w ł a ś c i w i e jest tu
b o d ź c e m ? — Pojęcie b r a k u w a r t o ś c i , be z
s e n s o w n o ś c i : o ile oceny moralne kryją się poza
wszelkiemi wysokiemi wartościami.
— Rezultat: S ą d y m o r a l n e o w a r t o ś c i a c h
są wyrokami zasądzającymi, zaprzeczeniami; m o r a l n o ś ć jest o d w r ó c e n i e m się
od chęci istnienia...
Problemat: ale cóż to jest m o r a l n o ś ć ?
10.
Nihilizm
europejski.
Jakie k o r z y ś c i przedstawiała chrześcijańska
hipoteza moralności ?
1. nadawała człowiekowi w a r t o ś ć absolutną,
w przeciwieństwie do jego małości i przypadko­
wości w potoku »stawania się« i przemijania;
2. służyła adwokatom Boga, w miarę tego, jak
mimo cierpienia i zła zostawiała światu charak­
ter d o s k o n a ł o ś c i , — wliczywszy w to ową
»wolność« —: zło wydawało się pełnem z n a ­
czenia;
3. szczepiła człowiekowi w i e d z ę o wartościach
20
absolutnych i dawała mu przez to samo po­
z n a n i e o d p o w i e d n i e do rzeczy najważ­
niejszych ;
4. zapobiegała temu, żeby człowiek pogardzał
sobą jako człowiekiem, żeby stał się przeciwni­
kiem życia, żeby zwątpił zupełnie o możności
poznania: była ona ś r o d k i e m z a c h o w a n i a .
In summa: moralność była wielkim ś r o d k i e m
z a r a d c z y m przeciwko praktycznemu i teoretycz­
nemu n i h i l i z m o w i .
Ale pomiędzy siłami, które moralność wypielęgno­
wała, była p r a w o ś ć : o n a zwraca się w końcu prze­
ciw moralności, odsłania jej t e l e o l o g i e , jej i n t e ­
r e s o w n e widzenie rzeczy — i teraz w n i k n i ę c i e
w to długotrwałe wcielone zakłamanie, co do którego
wątpi się zupełnie, iżby można usunąć je z siebie,
działa właśnie jako stimulans. Stwierdzamy w sobie
teraz potrzeby, wpojone przez długoletnią interpretacyę moralną, które obecnie wydają nam się potrze­
bami, skłaniającemi nas do rzeczy nieprawdziwych:
z drugiej strony są to potrzeby, do których zdaje się
być przywiązana ta wartość, gwoli której możemy
znieść życie. Ten antagonizm: n i e cenić tego, co
poznajemy i n i e móc już cenić tego, cobyśmy
chętnie przed sobą zmyślili:— daje jako wynik pro­
ces rozkładu.
W rzeczy samej środek zaradczy przeciwko
p i e r w s z e m u nihilizmowi nie jest nam już tak po­
trzebny: życie w naszej Europie nie jest już w tej
mierze niepewnem, przypadkowem, bezsensownem.
Takie potworne spotęgowanie w a r t o ś c i człowieka,
21
wartości zła i t. d. obecnie nie jest tak potrzebne,
potrafimy znieść znaczną z n i ż k ę tej wartości, mo­
żemy wmieścić wiele bezsensu i przypadku; osiąg­
nięta m o c ludzka pozwala teraz na o b n i ż e n i e
środków karności, z których najsilniejszym była interpretacya moralna. »Bóg« jest hipotezą zbyt krań­
cową.
Ale na miejsce pozycyi krańcowych przycho­
dzą nie bardziej umiarkowane, lecz znowu krańcowe,
jeno o d w r o t n e . Tak więc wiara w absolutną immoralność natury, w brak zamiaru i sensu jest psy­
chologicznie koniecznym a f e k t e m , gdy wiara
w Boga i w istotnie moralny ład nie da się już
utrzymać. Nihilizm zjawia się teraz n i e dlatego, iżby
niezadowolenie z istnienia było większe niż dawniej,
lecz że staliśmy się nieufni względem »sensu«
w źle wszelkiem, co więcej w istnieniu nawet. J e ­
d n a interpretacya upadła; ponieważ uchodziła ona
jednak za W ł a ś c i w ą interpretacyę, więc wydaje
się, jakoby nie było żadnego sensu w istnieniu, ja­
koby wszystko było d a r e m n e .
Że owo »daremnie!« stanowi charakter naszego
obecnego nihilizmu, należy to jeszcze wykazać. Nie­
ufność do naszych dawniejszych ocen wartości potę­
guje się aż do pytania: »nie sąże wszystkie , wartości
przynętami, zapomocą których komedya się prze­
ciąga, ale bynajmniej nie zbliża do jakiegoś rozwią­
zania?« T r w a n i e , z takiem »daremnie«, bez celu
i zamiaru jest myślą n a j b a r d z i e j p a r a l i ż u ­
j ą c ą , zwłaszcza gdy się jeszcze pojmuje, iż się jest
22
przedmiotem drwin, a jednak nie ma się mocy, by
nie dać drwić z siebie.
Przedstawmy sobie tę myśl w jej najstraszniej­
szej formie: istnienie takie, jakiem jest, bez sensu
i celu, ale wracające nieuchronnie, bez finału nicości:
»powrót wieczysty«.
To jest najbardziej krańcowa forma nihilizmu:
nic (»bezsens«) wieczne!
Europejska forma buddyzmu: energia wiedzy
i siły zmusza do takiej wiary. Jest to n a j b a r d z i e j
n a u k o w a ze wszystkich możliwych hipotez. Za­
przeczamy obecność celów ostatecznych: gdyby
istnienie miało taki cel, to musiałby on być osiąg­
niętym.
Zrozumiała tedy, że tutaj dąży się do osiągnię­
cia przeciwieństwa panteizmu: albowiem »wszystko
doskonałe, boskie, wieczne« zmusza r ó w n i e ż do
w i a r y w » p o w r ó t w i e c z n y«. Pytanie: czy przez
moralność stało się także niemożliwem to panteistyczne
stanowisko przytakujące? W rzeczy samej tylko Bóg
moralny został przezwyciężony. Czyż ma to jaki sens
przedstawiać sobie jakiegoś Boga »poza dobrem
i złem?« Czyby był możliwy panteizm w t y m sensie?
Czyż usuniemy z procesu wyobrażenie zamiaru i mimo
to przytakniemy procesowi ? — Byłoby to wtedy,
gdyby coś w obrębie tego procesu było o s i ą g a n e
w każdym tegoż momencie — i zawsze to samo.
Spinoza zdobył takie potakujące stanowisko, o ile
każden moment posiada l o g i c z n ą konieczność i ze
swoim logicznym instynktem zasadniczym tryumfo­
wał on nad t a k i e m urządzeniem świata.
23
Ale przedstawia on tylko jeden wypadek. K a ­
ż d e n z a s a d n i c z y r y s c h a r a k t e r u , będący
podstawą k a ż d e g o zdarzenia i wyrażający się
w każdem zdarzeniu, musiałby, gdyby przez jednostkę
był odczuwany jako jej rys zasadniczy, pchać tę
jednostkę do pochwalania z tryumfem każdej chwili
powszechnego istnienia. Chodziłoby właśnie o to, żeby
ten zasadniczy rys charakteru w sobie odczuwać jako
dobry, cenny, przyjemny.
M o r a l n o ś ć oto chroniła życie przed rozpaczą
i skokiem w nicość u takich ludzi i stanów, którzy przez
l u d z i zostali pogwałceni i zgnieceni: albowiem bez­
silność wobec ludzi, a n i e bezsilność wobec natury
wytwarza najrozpaczliwsze rozgoryczenie przeciwko
istnieniu. Moralność traktowała władców i przemoż­
nych, »panów« wogóle, jako wrogów, przeciwko którym
człeka pospolitego należy bronić, to z n a c z y p r z e d e w s z y s t k i e m d o d a w a ć mu o d w a g i i siły.
Moralność nauczyła tedy najgłębiej n i e n a w i d z i e ć
i p o g a r d z a ć t e m , co stanowi zasadniczy rys cha­
rakteru panujących: i c h w o l ę m o c y . Tę moralność
usunąć, zaprzeczyć, poddać rozkładowi: znaczyłoby
to patrzeć na najbardziej znienawidzony popęd z odwrotnem uczuciem i oceną. Gdyby cierpiący, uciś­
niony s t r a c i ł w i a r ę w to, że ma prawo do swej
pogardy dla woli mocy, popadłby on w stan bezna­
dziejnej desperacyi. Tak byłoby wtedy, gdyby ten
rys tkwił w istocie życia, gdyby się pokazało, że nawet
ta wola moralności jest jeno zakapturzoną »wolą mocy«,
że i to pogardzanie i nienawidzenie jest jeszcze wolą
władczą. Uciśniony przekonałby się, iż stoi na je­
dnakim gruncie z tym, który go uciska, i że nie ma
24
wobec niego żadnego p r z y w i l e j u , ż a d n e j w y ż ­
szej godności.
Raczej o d w r o t n i e ! W życiu niema nic, coby
miało wartość z wyjątkiem stopnia mocy — przypuś­
ciwszy właśnie, że życie samo jest wolą mocy. Moral­
ność chroniła p o k r z y w d z o n y c h i u p o ś l e d z o ­
n y c h przed nihilizmem, przykładając do k a ż d e g o
wartość nieskończoną, wartość metafizyczną, i wcie­
lając każdego do szeregu, który się nie zgadza z po­
tęgą świecką i świeckiem stopniowaniem godności:
uczyła ona poddania się, pokory i t d. P r z y p u ś c i w ­
s z y , że w i a r a w tę m o r a l n o ś ć u p a d ł a , to
upośledzeni i pokrzywdzeni nie mieliby już swej po­
ciechy i z c z e ź l i b y .
To o b r a c a n i e się w n i w e c z przedstawia się
jako u n i c e s t w i a n i e s i ę , jako instynktowne wy­
bieranie tego, c o m u s i n i s z c z y ć . S y m p t o m a t y
tego samoniweczenia się upośledzonych: wiwisekcya
samych siebie, zatruwanie się, odurzanie, romantyka,
przedewszystkiem instynktowny przymus do czynów,
zapomocą których możnych robi się ś m i e r t e l n y m i
w r o g a m i (niejako samemu hodując sobie swych
katów), w o l a n i s z c z e n i a jako wola jeszcze głęb­
szego instynku, instynktu samozniszczenia się, p r a gnienia nicości.
Nihilizm, jako symptomat tego, że upośledzeni nie
mają już żadnej pociechy, że niweczą, aby byli zniwe­
czeni, że oderwani od moralności nie mają już żadnej
racyi do »poddania się« — że stają na gruncie prze­
ciwnej zasady i ze swej strony także c h c ą m o c y ,
25
zmuszając możnych do tego, żeby byli ich katami.
To jest europejską formą buddyzmu, nie czynić n i c,
skoro całe istnienie straciło swój »sens«.
»Niedola« bynajmniej nie stała się większą: prze­
ciwnie! »Bóg, moralność, poddanie się« były to środki
zbawcze na strasznie głębokich stopniach nędzy: ni­
h i l i z m c z y n n y występuje w stosunkach względ­
nie o wiele korzystniejszych. Już to samo, że moral­
ność odczuwa się jako przezwyciężoną, wymaga dość
znacznego stopnia kultury umysłowej; a ta znowuż
względnego dobrobytu. Pewne znużenie umysłowe,
doprowadzone do najbardziej beznadziejnego scepty­
cyzmu w z g l ę d e m filozofii, wskutek długoletniej
walki poglądów filozoficznych, znamionuje również
bynajmniej nie n i ż s z y poziom owych nihilistów.
Proszę pomyśleć tylko o okolicznościach, w jakich
wystąpił Budda. Nauka o wiecznym wrocie wyma­
gałaby n a u k o w y c h podstaw (jak je miała nauka
Buddy, np. pojęcie przyczynowości i t. d.).
Co znaczy teraz »upośledzony«? Przedewszyst­
kiem f i z y o l o g i c z n i e : a już nie politycznie. N a j n i e z d r o w s z y gatunek człowieka w Europie (wśród
wszystkich stanów) jest glebą dla tego nihilizmu:
wiarę w powrót wieczysty odczuje on jako p r z e ­
k l e ń s t w o ; dotknięty tem przekleństwem, nie będzie
się on wzdragał przed żadnym czynem: nie będzie
zgładzać przez bierność, lecz wszystko p o d d a w a ć
zagładzie, co (dotyla) jest bezsensowne i bezcelowe:
aczkolwiek jest to tylko kurcz, wściekłość bezsilna
wobec przeświadczenia, że wszystko było już od wie­
ków — a więc i ten moment nihilizmu oraz chęci
27
26
niszczenia. — W a r t o ś c i ą takiego kryzysu jest to,
że o c z y s z c z a , że skupia pokrewne żywioły i spra­
wia, iż się niweczą, że ludziom o przeciwnym spo­
sobie myślenia daje on do załatwienia wspólne zada­
nia — wydobywając na jaw także i wśród nich
słabszych, bardziej niepewnych, i w ten sposób do­
starcza podniety do u s t o p n i o w a n i a sił z punktu
widzenia zdrowia: uznając tych, którzy rozkazują, za
rozkazujących, a tych, którzy słuchają, za słuchają­
cych. Naturalnie poza wszelkimi istniejącymi ustro­
jami społecznymi.
Którzy okażą się przy tem n a j m o c n i e j s i ?
Najbardziej umiarkowani, ci, którym n i e t r z e b a
żadnych krańcowych artykułów wiary, ci, którzy
znaczną dozę przypadku, bezsensu nietylko przyznają,
lecz i lubią, ci, którzy mogą myśleć o człowieku, przypi­
sując mu znacznie niższą wartość, i nie stając się przez
to małymi i słabymi: najbogatsi w zdrowie, którzy
potrafią stawić czoło przeważnej ilości wydarzeń nie­
szczęśliwych i dlatego nie obawiają się zbytnio wy­
darzeń nieszczęśliwych — ludzie, którzy są p e w n i
s w e j m o c y , i którzy ze świadomą dumą reprezen­
tują osiągniętą siłę człowieka.
Jakby myślał człowiek taki o wiecznym wrocie?
11.
Najwyższe wartości, w których służbie człowiek
p o w i n i e n b y ł żyć, zwłaszcza kiedy one bardzo
nad nim ciężyły i drogo go kosztowały: te s p o -
ł e c z n e w a r t o ś c i wzniesiono nad człowiekiem
w celu w z m o c n i e n i a ich t o n u , jak gdyby były
one komendą Boga, wzniesiono je jako »rzeczywi­
stość«, jako świat -prawdziwy« jako nadzieję i świat
p r z y s z ł y . Teraz, gdy liche pochodzenie tych war­
tości staje się jasnem, wszechświat wydaje się nam
być pozbawionym wartości, »bezsensownym«... ale to
jest tylko stan p r z e j ś c i o w y.
12.
G ł ó w n y punkt w i d z e n i a : że zadanie
gatunku wyższego widzi się nie w k i e r o w a n i u
gatunkiem niższym (jak to czyni np. Comte —), lecz
że niższy uważa się za p o d s t a w ę , na której ga­
tunek wyższy żyje gwoli swemu w ł a s n e m u zada­
niu — na której dopiero m o ż e on s t a n ą ć .
Warunki, przy których utrzymuje się s i l n y
i w y t w o r n y gatunek (pod względem duchowej
hodowli) są odwrotne do tych, w których znajdują się
»zbiorowiska przemysłowe«, kramarze a la Spencer.
To, co wolno tylko naturom n a j s i l n i e j s z y m
i n a j p ł o d n i e j s z y m dla umożliwienia s w e j
egzystencyi — czas swobodny, przygody, niewiara,
rozpusta nawet — to wszystko, gdyby stało otworem
dla natur p r z e c i ę t n y c h , zniszczyłoby je stanow­
czo — i tak też czyni. Tutaj odpowiedniemi są pra­
cowitość, reguła, umiarkowanie, silne »przekonanie«,
jednem słowem »cnoty stadne«: przy nich ten po
średni rodzaj człowieka staje się doskonałym.
P r z y c z y n y n i h i l i z m u : 1 ) b r a k gatunku
29
28
w y ż s z e g o , t. j. tego, którego płodność niewyczer­
pana i moc podtrzymują wiarę w człowieka. (Proszę
pomyśleć, co zawdzięcza się Napoleonowi: prawie
wszystkie wznioślejsze nadzieje tego stulecia.)
2) g a t u n e k n i ż s z y , »stado«, »tlum«, »społeczeństwo« przepomina o skromności i wydyma swoje
potrzeby, jako m e t a f i z y c z n e i k o s m i c z n e war­
tości. Przez to całe istnienie zostaje s p o s p o l i t o w a n e m : albowiem, o ile panuje tłum, tyranizuje
on w y j ą t k i, tak iż tracą one wiarę w siebie i stają
się ni hi l i s t a m i.
Wszystkie próby w y m y ś l e n i a t y p ó w wyż­
s z y c h chybiły (»romantyka«, artysta, filozof, wbrew
próbie Carlyle'a przypisania im najwyższych wartości
moralnych).
O p ó r przeciwko typom wyższym jako rezultat.
U p a d e k i n i e p e w n o ś ć w s z y s t k i c h ty­
p ó w w y ż s z y c h . Walka przeciw geniuszowi (»poezya ludowa« i t. d.). Współczucie z cierpiącymi i niż­
szymi, jako m i a r a p o d n i o s ł o ś c i d u s z y .
B r a k j e s t f i l o z o f a , tłumacza czynu, n i e
tylko poetyckiego przekręcacza.
13.
Jak dalece nihilizm Schopenhauera
jest zawsze jeszcze następstwem tegoż
ideału, z którego w y ł o n i ł się chrześci­
j a ń s k i t e i z m . — Stopień pewności co do najwyż­
szego pragnienia, najwyższych wartości, najwyższej
doskonałości był tak wielki, że filozofowie opierali
się na tem, jako na a b s o l u t n e j p e w n o ś c i
a priori: »Bóg« na czele jako prawda dana. »Stać
się równym Bogu«, » pogrążyć się w Bogu«—to były
najbardziej naiwne i najbardziej przekonywające prag­
nienia przez lat tysiące (— ale rzecz, która przeko­
nywa, nie jest jeszcze przez to samo prawdziwą: jest
ona tylko p r z e k o n y w a j ą c ą . Uwaga dla osłów).
Oduczono się owemu ustanowieniu ideałów przy­
znawać także i r z e c z y w i s t o ś ć o s o b y : staliśmy
się ateistami. Ale czyż zrezygnowano właściwie
z ideału? — Ostatni metafizycy w istocie wciąż jeszcze
szukają w nim rzeczywistej »realności«, »rzeczy sa­
mej w sobie«, w stosunku do której wszystko inne
jest tylko pozorem. Ich dogmatem zaś jest, że skoro
nasz świat zjawisk tak widocznie n i e jest wyrazem
owego ideału, to właśnie nie jest też »prawdziwy« —
i w rzeczy samej nie prowadzi do owego świata me­
tafizycznego nawet jako do swej przyczyny. To, co
jest bezwarunkowe, ponieważ jest ową najwyższą do­
skonałością, w żaden sposób nie może służyć za pod­
stawę tego wszystkiego, co jest warunkowem. Scho­
penhauer, który chciał, by było inaczej, był zmu­
szony ową podstawę metafizyczną wyobrazić sobie
jako przeciwieństwo ideału, jako »złą, ślepą wolę«;
w ten sposób mogła ona w następstwie stać się tem,
co się »wydaje«, co się w świecie zjawisk objawia.
Ale nawet przez to nie zaniechał on owego ideału
absolutu...
(Kantowi, zdaje się, potrzeba było hipotezy
»wolności myślnej«, by uwolnić ens perfectum od
ciężaru odpowiedzialności za to, że świat ten jest
takim — a — takim, jednem słowem, by wytłumaczyć
zło i niedolę: skandaliczna logika u filozofa...)
30
31
Moralność
jako
najwyższa
miara
o c e n y . — A l b o świat nasz jest dziełem i wyrazem
(modus) B o g a : i wtedy musi być szczytem doskonałości
(wniosek Leibniza...) - a nie wątpiono, iż wiadomem jest, na czem doskonałość polega, — wówczas
zło, niedola mogą być tylko p o z o r n e ( r a d y k a l ­
n i e j u Spinozy pojęcia dobra i zła) lub też trzeba
wykazać, iż pochodzą one z najwyższego zamiaru
(— dajmy na to, jako następstwa jakiegoś szczegól­
nego objawu łaskawości Boga, który pozwala wybie­
rać między złem a dobrem: jako przywilej, że się nie
jest automatem; »wolność«, choćby groziło niebez­
pieczeństwo omylenia się, popełnienia fałszywego wy­
boru... np. u Simplicyusza w komentarzu do Epikteta).
A l b o nasz świat jest niedoskonały, niedola
i wina są realne, zdeterminowane, w jego istocie
absolutnie tkwiące; a wtedy nie może on być światem
p r a w d z i w y m : wtedy poznanie jest właśnie jeno
drogą do zaprzeczenia go, wtedy jest on zbłądzeniem,
na którem można się poznać jako na zbłądzeniu. To
jest mniemanie Schopenhauera na podstawie założeń
kantowskich. Jeszcze bardziej desperackim jest Pas­
cal: on pojął, że wtedy także i poznanie musi być
zepsutem, fałszywem, — że potrzeba o b j a w i e n i a ,
by pojąć świat, choćby tylko jako godny jedynie
zaprzeczenia...
14.
Przyczyny p o j a w i e n i a s i ę p e s s y m i z m u :
1. Że najpotężniejsze i najbardziej przyszłością
brzemienne popędy życia s p o t w a r z a n o do
tychczas, tak iż nad życiem ciąży przekleństwo;
2. że wzrastająca odwaga i śmielsze niedowierza­
nie ze strony człowieka pojmują n i e o d ł ą c z ność tych i n s t y n k t ó w od życia i zwracają
się przeciwko życiu;
3. że tylko ci n a j m i e r n i e j s i, którzy tego
konfliktu wcale nie c z u j ą , mnożą się, że ga­
tunek wyższy nie udaje się i jako obraz zdegenerowania sam do siebie się uprzedza, — że,
z drugiej strony, miernota, uważająca się za
sens i cel, o b u r z a : (— że nikt już nie może
dać odpowiedzi na pytanie > p o c o ? « :
);
4. że zmalenie, wrażliwość na ból, niepokój, po­
śpiech, zgiełk wciąż zwiększają się, — że
u o b e c n i e n i e całego tego zamętu, tak zwanej
»cywiJizacyi«, staje się coraz łatwiejszem, że
jednostka wobec tej potwornej maszyneryi t r a c i
w s z e l k ą o t u c h ę i p o d d a j e się.
15.
Rozwinięcie się p e s s y m i z m u w n i h i l i z m .
— Wynaturzenie w a r t o ś c i . Scholastyka wartości.
Wartości oderwane, idealistyczne zamiast władać
i kierować działaniem, zwracają się, z potępieniem,
p r z e c i w działaniu.
Przeciwieństwa wsunięte na miejsce naturalnych
stopni i rang. Nienawiść, skierowana przeciw stopniowaniu wedle godności. Przeciwieństwa są odpowiednie
dla stulecia gminnego, ponieważ są łatwiejsze do
pojęcia.
32
33
Świat n i e g o d n y wobec sztucznie wzniesio­
nego »prawdziwego, cennego«. — W końcu: wycho­
dzi na jaw, z jakiego to materyału zbudowało się
»świat prawdziwy«: i oto został już tylko niegodny,
a to n a j w y ż s z e r o z c z a r o w a n i e k ł a d z i e się
znowu ż na karb j e g o n i e g o d n o ś c i .
I oto już jest n i h i l i z m : zatrzymano jako po­
zostałość w a r t o ś c i s ą d z ą c e — i nic więcej!
T u powstaje p r o b l e m a t s i ł y i s ł a b o ś c i :
1. słabi łamią się o to,
2. silniejsi niszczą to, co się nie łamie,
5. najmocniejsi przezwyciężają wartości sądzące.
To razem stanowi stulecie tragiczne.
są łzy?« — słabowity i sentymentalny sposób myśle­
nia. »Un monstre
ennuyeux.«
gai vaut
mieux
qu'un
sentimental
P e s s y m i z m d z i e l n y c h : pytanie » p o c o ? «
po strasznem zmaganiu się, nawet po zwycięstwie.
Instynkt zasadniczy wszystkich natur silnych mówi, że
są rzeczy stokroć w a ż n i e j s z e , niż pytanie, czy
my czujemy się dobrze czy źle, — a więc także,
czy i inni czują się dobrze lub źle. Dość, że mamy
cel, gwoli któremu człowiek nie waha się p o ś w i ę ­
c a ć l u d z i , być wystawionym na wszelkie niebez­
pieczeństwa, brać na siebie wszystko złe i najgorsze,
co się przytrafi: w i e l k ą n a m i ę t n o ś ć . »Podmiot«
jest tylko fikcyą, niema wcale tego ego, o którem się
mówi, ganiąc egoizm.
16.
D o k r y t y k i p e s s y m i z m u . - »Przewaga
c i e r p i e n i a n a d r o z k o s z ą « lub odwrotnie (hedonizm): te dwie nauki same już są drogowskazem
do nihilizmu...
Albowiem tutaj w obu wypadkach jako jedyny
ostateczny s e n s uważa się objaw przyjemności lub
nieprzyjemności.
Ale tak mówi gatunek człowieka, który nie ma
już odwagi do postawienia woli, zamiaru, s e n s u : dla
każdego zdrowszego gatunku człowieka wartość ży­
cia nie mierzy się bynajmniej według miary tych
rzeczy ubocznych. I byłaby możliwą p r z e w a g a
cierpienia i m i m o to wola potężna, p o t a k i w a n i e
życiu, potrzeba tej przewagi.
»Życie nie opłaca się«, »rezygnacya«; »dlaczego
17.
Filozof nihilista jest przekonany, że wszystko, co
się dzieje, jest bez sensu i dzieje się napróżno; a nie
powinno być żadnego istnienia bez sensu i napróżno.
Ale skądże to: nie powinno być? Ale skąd bierze się
t e n »sens«, tę miarę? — Nihilista mniema w zasa­
dzie, że rzut oka na takie czcze, bezużyteczne istnie­
nie sprawia filozofowi n i e z a d o w o l e n i e , działa na
niego czczo, rozpaczliwie. Takie przeświadczenie
sprzeciwia się naszej wrażliwości delikatniejszej jako
filozofów. Wynika stąd niedorzeczna ocena: chara­
kter istnienia w i n i e n b y s p r a w i a ć p r z y j e m ­
n o ś ć f i l o z o f o w i , jeśli skądinąd ma ono słusznie
istnieć...
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
3
35
34
Ale łatwo oto pojąć, że przyjemność i nieprzy­
jemność w obrębie tego, co się dzieje, mogą mieć
jedynie znaczenie środków: wypadłoby jeszcze za­
pytać, czy wogóle m o g l i b y ś m y widzieć »sens«,
»zamiar«, czy pytanie, dotyczące bezsensowności lub
jej przeciwieństwa nie jest dla nas nie do rozwią­
zania. —
18.
Do historyi nihilizmu
europejskiego.
O k r e s n i e j a s n o ś c i , pokuszeń wszelkiego
rodzaju o to, by zachować to, co stare, a nie ponie­
chać tego, co nowe.
O k r e s j a s n o ś c i : pojmuje się, że stare
a nowe są to przeciwieństwa zasadnicze: wartości
stare zrodzone z życia upadającego, nowe z życia
wznoszącego się —, że w s z y s t k i e s t a r e i d e a ł y
są to ideały w r o g i e ż y c i u (z d e k a d e n t y z m u
zrodzone i d e k a d e n t y z m określające, jakkolwiek
w bardzo paradnym, świątecznym stroju moralności).
R o z u m i e m y to, co stare, do nowego jesteśmy
o wiele za słabi.
O k r e s t r z e c h w i e l k i c h a f e k t ó w : po­
gody, współczucia, niszczenia.
O k r e s k a t a s t r o f y : pojawienie się nauki,
która ludzi p r z e s i e w a p r z e z s i t o . . . która sła­
bych a również i silnych prze do postanowień —
19.
D z i e n n i k n i h i l i s t y . - Dreszcz zgrozy z po­
wodu wykrytego »fałszu«.
Pustka; żadnej myśli więcej; silne namiętności,
obracające się dookoła przedmiotów bez wartości: —
widzowie tych niedorzecznych wzruszeń za i prze­
ciw: górujący, szyderczy, oziębli względem siebie.—
Najsilniejsze wzruszenia przychodzą jak uwodziciele
i kłamcy: jak gdybyśmy mieli wierzyć w ich przed­
mioty, jak gdyby chciały nas uwieść. Najmocniejsza siła
nie wie już, poco? Wszystko jest, jeno niema ża­
dnych celów. — Ateizm jako wyzucie się z ideałów.
Faza namiętnego przeczenia i zaprzeczania:
w niem wyładowywa się nagromadzona żądza potwier­
dzania, uwielbiania.
Faza pogardy nawet względem przeczenia...
nawet względem wątpienia... nawet względem iro­
nii .. nawet względem pogardy . . .
K a t a s t r o f a : czy aby kłamstwo nie jest czemś
boskiem? czy aby wartość wszystkich rzeczy nie po­
lega na tem, że są fałszywe? czy aby nie powinno
się wierzyć w Boga, nie dlatego, że nie jest praw­
dziwy, l e c z d l a t e g o , ż e j e s t f a ł s z y w y — ?
czy rozpaczliwe zwątpienie nie jest aby tylko na­
stępstwem wiary w b ó s t w o p r a w d y ? czy k ł a ­
m a n i e i f a ł s z o w a n i e (przefałszowywanie), wkła­
danie sensu nie jest aby właśnie wartością, sensem,
celem ?...
37
36
20.
Nihilizm jest nietylko zastanawianiem się nad
tem »napróżno« i nietylko wiarą, że wszystko zasłu­
guje na to, aby się w niwecz obrócić: przykłada się ręki
do tego, n i w e c z y s i ę . . . To jest, jeśli kto chce,
n i e l o g i c z n e : ale nihilista nie wierzy, iżby po­
winno się być logicznym... Jest to stan silnych umys­
łów i woli: a dla takich jest rzeczą niemożliwą za­
trzymać się przy przeczeniu »sądu«: — z a p r z e ­
c z e n i e c z y n e m wynika z ich natury. Unicestwia­
niu za pośrednictwem sądu przychodzi z pomocą uni­
cestwianie za pośrednictwem ręki.
2
I.
N i h i l i s t a z u p e ł n y . — Oko nihilisty zmie­
nia wszystko w i d e a ł b r z y d o t y , sprzeniewierza
się swoim wspomnieniom: — pozwala im opaść, ogo­
łocić się z liści; nie chroni ich przed trupioblademi
zafarbowaniami, jakiemi słabość zwykła pokrywać
rzeczy dalekie i przeszłe. A to, czego nie czyni wzglę­
dem siebie, tego nie czyni też względem całej prze­
szłości ludzkiej, — porzuca ją.
22.
Do g e n e z y n i h i l i s t y . — Późno dopiero ma
się odwagę do tego, co się właściwie w i e . Że do-
tychczas z gruntu byłem nihilistą, to niedawno do­
piero wyznałem sobie: energia, nonszalancya, z jaką
szedłem naprzód jako nihilista, zwodziła mię co do
tego faktu zasadniczego. Gdy zmierza się do jakiegoś
celu, to zdaje się rzeczą niemożliwą, iżby »bezcelo­
wość sama w sobie« była zasadniczym artykułem na­
szej wiary.
23.
W a r t o ś c i i i c h z m i a n a są w stosunku do
w z r o s t u p o t ę g i tego, który w a r t o ś c i usta­
nawia.
Miara n i e w i a r y , dozwolonej »wolności ducha«,
jako w y r a z w z r o s t u p o t ę g i .
»Nihilizm« jako ideał n a j w y ż s z e j m o c y du­
cha, jako ideał przebogatego życia, w części niszczący,
w części ironiczny.
24.
Co to jest w i a r a ? Jak powstaje? Każda wiara
jest w i e r z e n i e m w p r a w d z i w o ś ć czegoś.
Najbardziej krańcową formą nihilizmu byłoby
przeświadczenie: że k a ż d a wiara, każde wierzenie
w prawdziwość czegoś są koniecznie fałszywe: ponie­
waż świata p r a w d z i w e g o wcale niema. A więc:
p o z ó r p e r s p e k t y w i c z n y , którego pochodzenie
38
leży w nas s a m y c h (ile ż e w c i ą ż p o t r z e b a n a m
ciaśniejszego, skróconego, uproszczonego świata).
— J e s t t o m i a r ą s i ł y , d o j a k i e g o stopnia
możemy w y z n a ć przed sobą p o z o r n o ś ć , koniecz­
ność kłamstwa, nie zapadając się przez to.
Dotyla nihilizm, j a k o z a p r z e c z e n i e istnie­
nia jakiegoś świata p r a w d z i w e g o , j a k i e g o ś bytu, m ó g ł b y
być b o s k i m s p o s o b e m m y ś l e n i a .
II.
DO KRYTYKI NOWOCZESNOŚCI.
R e n e s a n s i r e f o r m a c y a . — Czego d o w o ­
d z i renesans? Ż e królestwo »jednostki« jeno krótko
t r w a ć może. Rozrzutność jest zbyt w i e l k ą ; brak s a m e j
możności zbierania, kapitalizowania oraz wyczerpanie
idzie tuż w ślad. Są to czasy, w których w s z y s t k o
zostaje s t r w o n i o n e m , w których strwonioną zo­
staje nawet siła, zapomocą której zbiera się, kapita­
lizuje, b o g a c t w a do bogactw g r o m a d z i . . . N a w e t prze­
c i w n i c y takiego ruchu zmuszeni są do niedorzecznego
trwonienia sił; i oni wkrótce w y c z e r p u j ą się, zuży­
wają, jałowieją.
W reformacyi m a m y dziki i gminny obraz w r ę c z
p r z e c i w n y niż renesans we Włoszech, obraz w y n i k ł y
z p o k r e w n y c h pobudek, tylko że na północy zacofanej
i w pospolitości pozostałej musiały one przebrać się na
modłę religijną — tam pojęcie ż y c i a w y ż s z e g o jeszcze
nie oderwało się b y ł o od pojęcia ż y c i a religijnego.
40
41
I przez reformacyę jednostka dąży do wolności;
»każden swoim własnym kapłanem« jest także jeno
pewną formułą libertynizmu. Zaprawdę, dość było
jednego słowa — »wolność ewangeliczna« — i wszyst­
kie instynkty, które miały powód do pozostawania
w ukryciu, rzuciły się jak psy dzikie, najbrutalniejsze
potrzeby nabrały odrazu śmiałości być sobą, wszystko
wydało się usprawiedliwionem... Strzeżono się pojąć,
jaką to wolność istotnie miano na myśli, zamykano
przed sobą oczy... Ale że zakrywano oczy, a wargi
zwilżano pełnemi marzycielskiego zapału mowami, to
nie przeszkadzało bynajmniej, że ręce chwytały,
gdzie było coś do chwycenia, że brzuch stał się bo­
giem »wolnej ewangelii«, że wszystkie pożądliwości
z zemsty i zawiści płynące zaspakajały się w niesy­
tej wściekłości...
Trwało to przez chwilę: poczem przyszło wy­
czerpanie, zupełnie tak samo jak przyszło było na
południu Europy; i tutaj także znowuż p r o s t a c k i
rodzaj wyczerpania, powszechne ruere in servtłium...
Przyszło n i e p r z y z w o i t e stulecie Niemiec...
26.
Trzy
Ich różna
piej t a k :
stulecia.
wrażliwpść
wyraża
się
najle­
A r y s t o k r a t y z m : Descartes, panowanie rozumu,
ś w i a d e c t w o królowania woli;
F e m i n i z m : Rousseau, panowanie u c z u c i a ,
świadectwo królowania z m y s ł ó w , kłamliwy;
A n i m a l i z m : Schopenhauer, panowanie ż ą d z y ,
świadectwo królowania zwierzęcości, szczerszy,
ale ponury.
Wiek siedemnasty jest a r y s t o k r a t y c z n y ,
porządkujący, wyniosły względem zwierzęcości, su­
rowy dla serca, nawet bez uczuciowości, »nie-niemiecki«, »nieprzytulny«, niechętny względem tego, co
burleskowe i naturalne, generalizujący i władczy
względem przeszłości: albowiem wierzy w siebie.
Wiele z drapieżnego zwierza au f o n d , wiele nawyku
ascetycznego, aby pozostać panem. Stulecie s i l n e j
w o l i , a także silnej namiętności.
Wiek osiemnasty jest opanowany przez ko­
b i e t ę , marzycielski, dowcipny, płytki, ale ze sprytem
na usługi pragnień, serca, libertyn w rozkosznem uży­
ciu rzeczy najbardziej duchowych, podkopujący
wszystkie autorytety; odurzony, wesoły, jasny, ludzki,
fałszywy wobec siebie, dużo kanalii au f o n d , towa­
rzyski ...
Wiek dziewiętnasty jest bardziej z w i e r z ę c y ,
bardziej podziemny, brzydszy, realistyczniejszy, gminniejszy, i dlatego właśnie »lepszy«, »uczciwszy«, wobec
rzeczywistości wszelkiego rodzaju niewolniczo uległy,
p r a w d z i w s z y ; ale słabej woli, ale smętny i ciemnopożądliwy, ale fatalistyczny. Ani wobec » r o z u m u « ,
ani wobec »serca« nie ma on wstydliwej obawy i wiel­
kiego szacunku; głęboko jest przekonany o panowaniu żądzy (Schopenhauer mówił »wola«; ale nic nie
jest bardziej charakterystycznem dla jego filozofii, jak
to, że brak w niej woli). Nawet moralność zreduko­
wana do instynktu (»współczucie«).
42
August Comte j e s t p r z e d ł u ż e n i e m osiem­
n a s t e g o s t u l e c i a (panowanie coeur nad la tete,
sensualizm w teoryi poznania, marzycielstwo altruistyczne).
Że w i e d z a stałą się władczą do tego stopnia,
jest to jeno dowodem, jak wiek dziewiętnasty wy­
z w o l i ł się z pod panowania i d e a ł ó w . Pewna
»skromność potrzeb« w pragnieniach czyni nam do­
piero możliwą naszą naukową ciekawość i suro­
wość — ten n a s z rodzaj cnoty . . .
Romantyka jest o d d ź w i ę k i e m osiemnastego
stulecia; pewien rodzaj spiętrzonego pożądania tegoż
marzycielstwa w wielkim stylu (— faktycznie spora
doza aktorstwa i samooszukaństwa: chciano przed­
stawiać s i l n e n a t u r y , w i e l k i e n a m i ę t n o ś c i ) .
Wiek dziewiętnasty poszukuje instynktownie
t e o r y i, dzięki którym czuje usprawiedliwionem swoje
f a t a l i s t y c z n e p o d d a n i e się pod p a n o w a ­
n i e f a k t u . Już powodzenie H e g l a przeciw »czułostkowości i romantycznemu idealizmowi tkwiło w fatalistyczności jego sposobu myślenia, w jego wierze
w większy rozum po stronie zwycięzcy, w jego uspra­
wiedliwieniu rzeczywistego »państwa« (zamiast »ludz­
kości« i t. d.). Schopenhauer: jesteśmy czemś głupiem i, w najlepszym razie, nawet czemś, co samo
siebie niweczy. Powodzenie determinizmu, genealo­
gicznego wprowadzenia, jako pochodnych o b o w i ą z ­
k ó w , uważanych dawniej za absolutne, nauka
o milieu i przystosowaniu, zaprzeczenie woli jako
»przyczyny działającej«, zredukowanie woli do odru­
chów; w końcu— rzeczywiste przechrzczenie: widzi
się tak mało woli, że to słowo pozyskuje s w o b o d ę
43
oznaczania czegoś innego. Dalsze teorye: nauka
0 p r z e d m i o t o w o ś c i , o »wyzutej z woli« obserwacyi, jako jedynej drodze do prawdy; t a k ż e i do
p i ę k n a ( — także wiara w »geniusz«, by mieć prawo
do u l e g ł o ś c i ) : mechanizm, dająca się obliczyć
skostniałość procesu mechanicznego; rzekomy »natu­
ralizm«, eliminacya wybierającego, sądzącego, inter­
pretującego podmiotu jako zasada —
Kant, ze swoim »rozumem praktycznym«, ze
swoim f a n a t y z m e m m o r a l n y m jest całkiem
osiemnastem stuleciem; jeszcze zupełnie poza obrę­
bem ruchu historycznego; bez oczu dla rzeczywi­
stości swej epoki, np. dla rewolucyi; nietknięty przez
filozofię grecką; fantasta pojęcia obowiązku; sensualista, z tajemną skłonnością dogmatycznego znarowienia —.
Ru c h w s t e c z do K a n t a w naszem stuleciu
jest r u c h e m w s t e c z k u w i e k o w i o s i e m n a ­
s t e m u : chcemy zdobyć sobie znowuż prawo do
s t a r y c h i d e a ł ó w i starego marzycielstwa,
przeto teorya poznania, która »zakreśla granice« to
znaczy pozwala u s t a n a w i a ć w e d l e u p o d o b a n i a jakieś istnienie poza rozumem...
Sposób myślenia H e g l a nie jest zbyt dalekim
od sposobu myślenia Goethego: — proszę przysłu­
chać się, co mówi Goethe o Spinozie. Wola ubóstwie­
nia wszechświata i życia, żeby w swojem patrzeniu
i zgłębianiu znaleźć s p o k ó j i s z c z ę ś c i e ; Hegel
wszędzie szuka rozumu — wobec rozumu można się
p o d d a ć i być s k r o m n y m . U Goethego rodzaj
prawie w e s o ł e g o i u f n e g o f a t a l i z m u , który
nie buntuje się, nie słabnie, stara się ukształtować
z siebie całość, w wierze, że dopiero w całości
44
45
wszystko zostaje odkupionem, i dobrem i usprawiedliwionem się wydaje.
Alfieri miał poczucie w i e l k i e g o s t y l u .
Nienawiść tego, co jest b u r l e s k o w e (pozba­
wione godności), b r a k p o c z u c i a n a t u r y s ą własnością stulecia siedemnastego.
27.
Wiek siedemnasty c i e r p i z p o w o d u c z ł o
w i e k a , jako sumy s p r z e c z n o ś c i (l'amas de contradictions, którem jesteśmy); stara się człowieka od­
kryć, u p o r z ą d k o w a ć , wykopać: podczas kiedy
wiek osiemnasty stara się zapomnieć to, co się wie
0 naturze człowieka, aby go do swej utopii dopaso­
wać. »Powierzchowny, miękki, ludzki«, — wynosi czło­
wieka pod niebiosa. —
Wiek siedemnasty stara się zatrzeć ślady je­
dnostki, ażeby dzieło było o ile możności podobnem
do życia. Wiek osiemnasty stara się za pośrednictwem
dzieła wzbudzić z a i n t e r e s o w a n i e s i ę a u t o ­
r e m . Wiek siedemnasty szuka w sztuce sztuki, ka­
wałka kultury; wiek osiemnasty uprawia za pośred­
nictwem sztuki propagandę reform natury społecznej
i politycznej.
»Utopia«, »człowiek idealny«, ubóstwianie natury,
próżność inscenizowania siebie, podporządkowanie się
pod propagandę celów s p o ł e c z n y c h , szarlatanerya — to mamy ze stulecia osiemnastego.
Styl wieku siedemnastego: propre, exact et libre.
Jednostka silna, sama sobie wystarczająca lub
przed Bogiem w gorliwem usiłowaniu — i owo no­
woczesne natręctwo i nadskakiwanie autorów — to
są przeciwieństwa. »Produkować siebie« — proszę
porównać z tem uczonych z Port-Royal.
28.
P r z e c i w k o R o u s s e a u . — Człowiek, n i e s t e t y , nie jest już dość zły; przeciwnicy Rousseau,
którzy powiadają: »człowiek jest zwierzęciem drapieżnem«, niestety nie mają słuszności. Nie zepsucie czło­
wieka, lecz jego wydelikacenie i przemoralizowanie
jest przekleństwem. W sferze, najgwałtowniej zwalczanej przez Rousseau, znajdował się właśnie w z g l ę d n i e jeszcze silny i dobrze udany gatunek człowieka
(ten, który posiadał jeszcze wielkie namiętności niezłamane: wolę mocy, wolę użycia, wolę i zdolność
rozkazywania). Człowieka z wieku osiemnastego na­
leży porównać z człowiekiem renesansowym (a także
z człowiekiem wieku siedemnastego we Francyi), aby
zmiarkować, o co chodzi: Rousseau jest symptomatem
pogardzania samym sobą i rozognionej próżności —
są to dwa znamiona, iż brak woli dominującej: moralizuje on, i jako człowiek, żywiący urazę, szuka p r z y ­
c z y n y swojej nędzoty w warstwach panu j ą c y c h .
29.
R o u s s e a u : regułę opiera na uczuciu; przy­
roda źródłem sprawiedliwości, a człowiek staje się
46
47
doskonalszym w miarę, jak z b l i ż a s i ę do n a t u r y ;
według Voltaire'a zaś w miarę, jak o d d a l a s i ę od
n a t u r y . Te same epoki dla jednego są epokami po­
stępu l u d z k o ś c i , dla drugiego czasami pogorsze­
nia, niesprawiedliwości i nierówności.
Voltaire pojmuje umanità jeszcze w sensie odrodzenia, tak samo virtù (jako »wysoką kulturę«), on
walczy za sprawę »honnêtes g e n s « i »de la bonne
compagnie«) sprawę dobrego smaku, wiedzy, sztuk,
sprawę samego postępu i cywilizacyi.
W a l k a w y b u c h ł a o k o ł o r . 1760: mieszczanin genewski i le seigneur de Ferney. Dopiero od tej
pory Voltaire staje się mężem swego stulecia, filozo­
fem, przedstawicielem tolerancyi i niewiary (do tego
czasu tylko un hel esprit). Zazdrość i nienawiść
względem powodzenia Rousseau pchała go naprzód,
»w górę«.
Pour
»la
canaille«
un
dieu rémunérateur et ven­
geur — Voltaire.
Krytyka obu stanowisk ze względu na w a r t o ś ć
cywilizacyi. Wynalazek
społeczeństwa
jest najpiękniejszym, jaki dla Voltaire'a istnieje: niema
celu wyższego, jak podtrzymywać go i udoskonalać;
to właśnie stanowi l'honnêteté, szanować zwyczaje społeczne; cnotą jest posłuszeństwo względem pewnych
koniecznych »przesądów« na korzyść zachowania »spo­
łeczeństwa«. M i s y o n a r z k u l t u r y , arystokrata,
przedstawiciel zwycięskich warstw panujących i ich
ocen wartości. Ale Rousseau pozostał plebejuszem
nawet jako homme de lettres, to było n i e s ł y c h a n e m ; jego bezwstydna pogarda dla wszystkiego, co
nie było nim samym.
To, co u Rousseau było c h o r o b l i w e m , najbar
dziej podziwiane i n a ś l a d o w a n e . (Lord Byron po­
krewny; także wyśrubowujący się do wzniosłych póz,
do zawziętości, z urazy płynącej; znamiona »pospoli­
tości«; później przez W e n e c y ę do równowagi przy­
prowadzony, pojął, c o w i ę k s z ą u l g ę przynosi
i d o b r z e r o b i , . . . l'insouciance).
Rousseau jest dumny z tego, czem jest, mimo
swego pochodzenia; lecz doprowadza go to do wściek­
łości, gdy mu to ktoś przypomni...
U Rousseau niewątpliwie z b o c z e n i e u m y s ­
ł o w e , u Voitaire'a niezwykłe zdrowie i lekkość.
Rancune c h o r e g o ; czasy jego obłędu, zarówno jak
czasy jego pogardy dla ludzi i jego nieufności.
Obrona o p a t r z n o ś c i przez Rousseau (prze­
ciwko pessymizmowi Voltaire a): jemu p o t r z e b a
było Boga, by móc rzucić przekleństwo na społe­
czeństwo i cywilizacyę; wszystko musiało być do­
brem samo w sobie, skoro Bóg je stworzył; j e n o
c z ł o w i e k z e p s u ł c z ł o w i e k a . »Człowiek dobry«
jako człowiek natury był czystą jeno fantazyą; ale
z dogmatem o autorstwie boskiem czemś prawdopodobnem i uzasadnionem.
R o m a n t y k a a l a R o u s s e a u : namiętność,
»naturalność«, fascynacya obłędu, rancune plebejuszowska jako s ę d z i a , niedorzeczna próżność sła­
bego.
,
30.
P r z e c i w k o R o u s s e a u . — Stan pierwotny
jest straszny, człowiek jest zwierzem drapieżnym,
nasza cywilizacya jest niesłychanym t r y u m f e m
49
48
nad tą naturą drapieżnika: t a k w n i o s k o w a ł V o l ­
t a i r e . On odczuwał złagodzenie, subtelności, du­
chowe radości stanu cywilizowanego; pogardzał ogra­
niczonością, nawet w formie cnoty; brakiem delikat­
ności także u ascetów i mnichów.
M o r a l n a n i e g o d n o ś ć człowieka zdaje się
najbardziej zaprzątała Rousseau; słowami »niespra­
wiedliwy«, »okrutny« można najbardziej podrażnić
i pobudzić instynkty uciśnionych, którzy zresztą znajdują się pod klątwą vetitum i niełaski: t a k iż su­
m i e n i e i c h o d r a d z a i m b u n t o w n i c z e żą­
d z e . Ci emancypatorowie starają się przedewszystkiem o j e d n o : dać swojemu stronnictwu pozy
i akcenty n a t u r w y ż s z y c h .
32.
Problematy niezałatwione, które ja stawiam na
nowo: p r o b l e m a t c y w i l i z a c y i , walka między
Rousseau i Voltaire'm około r. 1760. Człowiek staje się
głębszym, nieufniejszym, »niemoralniejszym«, moc­
niejszym, bardziej dowierzającym sobie — i o tyle
» n a t u r a l n i e j s z y m « : to jest »postęp«.— Przytem,
przez pewien rodzaj podziału pracy, warstwy, które
stały się bardziej złemi, oddzielają się od warstw
złagodniałych, obłaskawionych: tak iż f a k t c a ł k o ­
w i t y nie rzuca się bezpośrednio w o c z y . . . Jest to
właściwością m o c y , panowania nad sobą samym
i fascynacyi mocy, że warstwy silniejsze posiadają
sztukę, która większą ich złobę każe odczuwać jako
coś w y ż s z e g o . Każdemu postępowi właściwem jest
tłumaczenie wzmocnionych pierwiastków na »dobre«.
31.
Najwyższe stopnie kultury i cywilizacyi leżą
osobno: nie należy pozwolić wprowadzać się w błąd
co do bezdennego antagonizmu między kulturą a cywilizacyą. Wielkie momenty kultury były zawsze,
mówiąc słowami moralności, czasami korrupcyi i znowuż epoki dobrowolnego i wymuszonego o b ł a s k a ­
w i e n i a (»cywilizacyi —) człowieka były czasami
nietolerancyi względem natur najbardziej uduchowio­
nych i najśmielszych. Cywilizacya chce czegoś in­
nego, niż kultura; może czegoś odwrotnego...
33.
Jak dalece stulecia c h r z e ś c i j a ń s k i e ze
swoim pessymizmem były s i l n i e j s z e m i stuleciami,
aniżeli wiek osiemnasty — odpowiadająca im epoka
t r a g i c z n a Greków —.
Wiek
dziewiętnasty
przeciwko
wiekowi
osiemnastemu. W czem spadkobierca, — w czem cof­
nięcie się w porównaniu z nim (bardziej bezduszny,
bardziej bez smaku), — w czem postęp wobec niego
(bardziej ponury, realistyczniejszy, m o c n i e j s z y ) .
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
4
50
51
niczył,
34.
K a n t : czyni sceptycyzm Anglików w teoryi
poznania m o ż l i w y m dla Niemców:
1) zainteresowując nim moralne i religijne po­
trzeby Niemców: tak jak nowsi akademicy posługi­
wali się sceptycyzmem jako przygotowaniem do platonizmu (vide Augustyn); tak jak Pascal posługiwał
się nawet sceptycyzmem m o r a l i s t y c z n y m , by
podniecić potrzebę wiary (»usprawiedliwić«);
2) pokręciwszy i zagmatwawszy go scholastycznie i w ten sposób uczyniwszy go możliwym do przy­
jęcia dla niemieckiego smaku pod względem formy nau­
kowej (albowiem Locke i Hume byli sami przez się
zbyt jaśni, zbyt wyraźni, t. j. ocenieni według nie­
mieckich instynktów oceny »zbyt powierzchowni«—).
K a n t : lichy psycholog i znawca ludzi; grubo
mylący się co do wielkich wartości dziejowych (rewolucya francuska); fanatyk moralności à la Rousseau;
z podziemnym chrześcijanizmem wartości; dogmatyk
nawskroś, ale z ociężałym przesyceniem tą skłonnością,
aż do pragnienia tyranizowania jej, ale też natych­
miast ma on już dość i sceptycyzmu; nie owiany
jeszcze żadnem tchnieniem kosmopolitycznego smaku
i antycznej piękności..., o p ó ź n i a c z i p o ś r e d n i k ,
nic oryginalnego (— tak jak L e i b n i z między me­
chaniką a spirytualizmem, jak G o e t h e między sma­
kiem osiemnastego stulecia a smakiem »zmysłu hi­
storycznego« (— który w istocie jest zmysłem egzo
tyzmu), jak m u z y k a n i e m i e c k a między mu­
zyką francuską a włoską, jak K a r o l Wielki mię­
dzy imperium Romanum a nacyonalizmem p o ś r e d -
pomost
r z u c a ł , — o p ó ź n i a c z e par
excellence).
35.
D o charakterystyki g e n i u s z u n a r o d o w e g o
ze względu na obce i zapożyczone. —
G e n i u s z a n g i e l s k i czyni bardziej prostackiem i naturalnem wszystko, co otrzymuje;
f r a n c u s k i rozcieńcza, upraszcza, logizuje,
przystraja;
n i e m i e c k i miesza, pośredniczy, gmatwa,
przemoralizowuje;
w ł o s k i zrobił stanowczo najswobodniejszy
i najwykwintniejszy użytek ze wszystkiego, co
zapożyczył, i stokroć więcej włożył niż wyciąg­
nął: jako geniusz n a j b o g a t s z y , który miał
najwięcej do rozdarowania.
36.
Żeby przywrócić ludziom o d w a g ę ich popę­
dów naturalnych —
Żeby zapobiegać ich n i e d o c e n i a n i u siebie
(nie ze strony człowieka jako jednostki, lecz czło­
wieka jako n a t u r y . . . ) —
Żeby wyjąć z przedmiotów p r z e c i w i e ń s t w a ,
zrozumiawszy, że myśmy je włożyli —
Żeby wogóle wyjąć z istnienia i d y o s y n k r a 4*
53
52
z y ę s p o ł e c z e ń s t w a (winę, karę, sprawiedliwość,
uczciwość, wolność, miłość i t. d.) —
Postęp do » n a t u r a l n o ś c i « : we wszystkich za­
gadnieniach politycznych, także i w stosunku mię­
dzy stronami, nawet między stronami handlarzy, lub
robotników, lub przedsiębiorców, chodzi o k w e s t y ę
m o c y — »co się potrafi«, a dopiero na tej podsta­
wie, co się p o w i n n o .
Że przytem, wśród mechaniki wielkiej polityki,
wciąż jeszcze trąbi się głośno chrześcijańską fanfarę (np. w biuletynach o zwycięstwie lub w cesar­
skich przemówieniach do narodu), to wchodzi coraz
bardziej w skład rzeczy, które stają się niemożliwe:
ponieważ sprzeciwiają się dobremu smakowi.
P o s t ę p dziewiętnastego stulecia w porównaniu
z osiemnastem (— w istocie my d o b r z y E u r o p e j ­
c z y c y prowadzimy wojnę przeciw osiemnastemu
stuleciu — ) :
1) »powrót do natury« coraz bardziej stanowczo
pojmowany w sensie odwrotnym, niż go Rous­
seau pojmował. Z d a l a o d i d y l l i i o p e r y !
2) coraz bardziej stanowczo przeciwidealistyczny,
przedmiotowy, odważniejszy, pracowitszy, umiar kowańszy, niedowierzający nagłym zmianom,
antyrewolucyjny;
3) coraz bardziej stanowczo kwestyę z d r o w i a
c i a ł a stawiający przed kwestyą zdrowia »du­
szy«: pojmując to drugie jako pewien stan, bę­
dący następstwem pierwszego, a ten przynaj­
mniej jako warunek niezbędny do zdrowia duszy.
37.
D w a w i e l k i e u s i ł o w a n i a , które zrobiono,
by przezwyciężyć wiek osiemnasty:
N a p o l e o n , wskrzeszając męża, żołnierza i wielką
walkę o moc — Europę pojmując jako jedność
polityczną;
G o e t h e , imaginując sobie kulturę europejską,
która staje się spadkobierczynią całego już
o s i ą g n i ę t e g o człowieczeństwa.
Niemiecka kultura tego stulecia budzi nieufność —
w muzyce brak owego pełnego wyzwalającego i krępującego pierwiastku Goethego —
38.
» B e z w i a r y c h r z e ś c i j a ń s k i e j , mniemał
Pascal, staniecie się sami sobie, tak samo jak natura
i historya, un monstre et un chaos«. To proroctwo
s p e ł n i l i ś m y : potem, jak słabowito-optymistyczny
wiek osiemnasty w y ł a d n i ł człowieka i r a c y o n a lizmem przepoił.
S c h o p e n h a u e r i P a s c a l . — W pewnym
istotnym sensie S c h o p e n h a u e r jest pierwszym,
który ruch wszczęty przez P a s c a l a znowu p o d e j ­
m u j e : un monstre et un chaos, a więc coś, co na­
leży z a p r z e c z y ć . . . Dzieje, natura, człowiek sam!
»Nasza n i e u d o l n o ś ć do poznania
p r a w d y jest następstwem naszego z e p s u c i a , na­
szego u p a d k u moralnego«: tak Pascal. I tak w rze­
czy samej Schopenhauer. »Im głębsze zepsucie ro-
54
55
zumu, tem konieczniejsza nauka o zbawieniu« — czyli,
mówiąc po szopenhauerowsku, zaprzeczenie
n i e m z góry do w i e l k o ś c i , wzrastać w tej mie­
rze w silnem napięciu. Niezadowolenie, nihilizm m ogłyby być dobrym znakiem.
39.
S c h o p e n h a u e r j a k o o d d ź w i ę k (stan
p r z e d r e w o l u c y ą ) : — współczucie, zmysłowość,
sztuka, słabość woli, katolicyzm żądz najbardziej du­
chowych — to jest prawdziwe osiemnaste stulecie au
fond.
Zasadniczo fałszywe pojmowanie w o l i przez
S c h o p e n h a u e r a (jakoby żądza, instynkt, popęd
stanowiły i s t o t ę woli) jest typowem: obniżenie war­
tości woli aż do zaniepoznania. Również nienawiść
względem chcenia; usiłowanie widzenia czegoś wyższego, a nawet n a j w y ż s z e g o i cennego w niechce­
niu więcej, w »byciu podmiotem b e z celu i zamiaru«
(w »czystym, wolnym od woli podmiocie«). Wielki
symptomat z n u ż e n i a lub s ł a b o ś c i w o l i : albo­
wiem ta jest właściwie całkowicie tem, co żądzę
jako pan traktuje, wyznacza jej drogę i miarę...
40.
Problemat dziewiętnastego stulecia.
Czy słaba i silna jego strona należą wzajem do siebie?
Czy jest wyciosany z jednego kawałka drzewa? Czy
różność jego ideałów, których sprzeczność tkwi w ja­
kimś zamiarze wyższym, uważać j a k o coś wyż­
szego ?—Albowiem mogłoby to być p r z e z n a c z e -
41.
Krytyka człowieka nowoczesnego:—
»człowiek dobry«, jeno zepsuty i uwiedziony przez
złe instytucye (tyranów i kapłanów); — rozum jako
autorytet; historya jako przezwyciężenie błędnych
mniemań; przyszłość jako postęp; — państwo chrześ­
cijańskie (»Bóg zastępów«); chrześcijańskie trudnie­
nie się popędem płciowym (czyli małżeństwo); — kró­
lestwo »sprawiedliwości« (kult »ludzkości«); — »wolność«.
R o m a n t y c z n a poza człowieka nowoczes­
nego: — człowiek szlachetny (Byron, Victor Hugo,
George Sand); — szlachetne oburzenie; — uświęcenie
przez namiętność (jako prawdziwa »natura«); — bra­
nie strony uciśnionych i upośledzonych: motto histo­
ryków i romansistów; — stoicy obowiązku; — »bezosobistość« jako sztuka i poznanie; — altruizm jako
najkłamliwsza forma egoizmu (utylitaryzm), najczułostkowszy egoizm.
To wszystko jest osiemnastem stuleciem. Co
zaś przeciwnie n i e zostało po niem odziedziczone, to:
insouciance, wesołość, elegancya, jasność umysłowa;
tempo ducha zmieniło się; rozkoszowanie się umys­
łową subtelnością i jasnością ustąpiło miejsca roz­
koszowaniu się barwą, harmonią, masą, rzeczywi-
56
57
stością i t d. Sensualizm w rzeczach ducha. Jednem
słowem, jest to osiemnaste stulecie R o u s s e a u .
6) wojskowa surowość w wymaganiu i traktowaniu
swojej »powinności« (nie c h w a l i się już...).
42.
43.
N i e k a r n o ś ć d u c h a n o w o c z e s n e g o pod
wszelkiego rodzaju moralnem przystrajaniem się. —
Pięknie brzmiącemi słowami są: tolerancya (zamiast
Nie pozwolić łudzić się pozorom: ta ludzkość
jest mniej »efektowną«, ale daje ona zupełnie inne
gwarancye t r w a ł o ś c i , jej tempo jest powolniejsze,
ale sam takt jest o wiele bogatszy. Z d r o w o t n o ś ć
wzrasta, rzeczywiste warunki silnego ciała zostają
poznane i powoli stworzone, »ascetyzm« ironice —.
Wzdryganie się przed krańcowościami, pewna ufność
w »drogę właściwą«, żadnego zagorzalstwa; czasowe
wżycie się w ciaśniejsze wartości (jak »ojczyzna«,
jak »wiedza« i t. d.).
Ale cały ten obraz byłby jeszcze d w u z n a c z ­
n y m : — mógłby być w z n o s z ą c y m się lub też
o p a d a j ą c y m ruchem życia.
»niezdolność
do tak i nie);
la
largeur
de sympathic
(= jedna trzecia indyferentyzmu, jedna trzecia cieka­
wości, jedna trzecia chorobliwej pobudliwości); »objektywizm« (= brak osobistości, brak woli, niezdolność
do »miłości«; »swoboda« przeciwstawiana regule, ro­
mantyka): »prawda« przeciwstawiana fałszowaniu
i łganiu (naturalizm); »naukowość« (document humain:
po niemiecku romans kolportażowy i dodawanie za­
miast kompozycya); »namiętność« zamiast bezład
i nieumiarkowanie; »głębokość« zamiast bałamutność,
gmatwanina symbolów.
Najkorzystniejsze hamulce i środki
z a r a d c z e , p o w s t r z y m u j ą c e nowoczesność:
1 ) obowiązek powszechnej s ł u ż b y w o j s k o w e j
z rzeczywistemi wojnami, z któremi niema
żartów;
2) n a r o d o w a ograniczoność (uproszczająca, kon­
centrująca);
3) ulepszone o d ż y w i a n i e (mięso);
4) coraz większa p r z e s t r o n n o ś ć i zdrowot­
ność mieszkań;
5) przewaga f i z y o l o g i i nad teologią, morali­
styką, ekonomią i polityką;
44.
» N o w o c z e s n o ś ć pod przenośnią odżywiania
i trawienia. —
Wrażliwość
niewypowiedzianie
pobudliwsza
(— pod przystrojeniem moralistycznem: pomnożenie
w s p ó ł c z u c i a — ) ; obfitość wrażeń nie mających
nic wspólnego większa niż kiedykolwiek: — k o s m o ­
p o l i t y z m języków, literatur, gazet, form, smaku,
nawet krajobrazów. Tempo tego dopływu — prestí-
59
58
ssimo; wrażenia zacierają się; instynktownie broni się
przeciw przyjęciu czegoś w siebie, g ł ę b o k i e m u
przyjęciu, »przetrawieniu« czegoś; — wynika z tego
osłabienie siły trawienia. Następuje pewien rodzaj
p r z y s t o s o w a n i a się do tego przeładowania wra­
żeniami: człowiek traci umiejętność d z i a ł a n i a ;
r e a g u j e jeszcze tylko na podniety z zewnątrz.
S w o j ą s i ł ę w y d a j e o n w części n a p r z y s w o ­
j e n i e sobie, w części na o b r o n ę , w części na da­
wanie odpowiedzi. G ł ę b o k o s i ę g a j ą c e o s ł a ­
b i e n i e s a m o r z u t n o ś c i : — historyk, krytyk,
analityk, tłumacz, obserwator, zbieracz, czytelnik, —
wszystko talenty r e a k t y w n e , — w s z y s c y repre­
zentanci nauki!
Sztuczne p r z y r z ą d z e n i e swojej natury na
»zwierciadło«; interesowane, ale niejako tylko naskór­
kowo interesowane; zasadniczy chłód, równowaga,
stale utrzymywana n i z k a temperatura tuż pod cienką
powierzchnią, na której jest ciepło, ruch, »burza«,
gra fal.
Przeciwieństwo między z e w n ę t r z n ą ruchli­
wością a pewną g ł ę b o k ą c i ę ż k o ś c i ą i z n u ­
żeniem.
45.
Przepracowanie, ciekawość i współczucie — na­
sze w y s t ę p k i n o w o c z e s n e .
46.
Dlaczego wszystko staje się a k t o r s t w e m . —
Człowiekowi współczesnemu brak: i n s t y n k t u pew­
nego (następstwo d ł u g o l e t n i e j j e d n o s t a j n e j
f o r m y d z i a ł a l n o ś c i jednego typu człowieka);
niezdolność zdziałania czegoś d o s k o n a ł e g o jest
tylko następstwem tego: — jako jednostka nigdy nie
może powetować sobie szkoły.
To, co moralność, co księgę praw stwarza: głę­
boko instynktowne poczucie, że automatyzm czyni
dopiero możliwą doskonałość w życiu i tworzeniu...
Ale teraz osiągnęliśmy punkt przeciwny, co
więcej, myśmy c h c i e l i go osiągnąć — najkrańcowszą świadomość, przejrzenie się na wylot człowieka
i dziejów: — z tem jesteśmy praktycznie najdalej od
doskonałości w istnieniu, działaniu i chceniu: nasza
żądza, nawet nasza wola poznania jest symptomatem
potwornego d e k a d e n t y z m u . My dążymy do osiągnięcia rzeczy wręcz przeciwnych niż te, których chcą
r a s y s i l n e , n a t u r y s i l n e — zrozumienie jest to
koniec...
Że możliwą jest wiedza w tym sensie, w jakim
ją się dzisiaj uprawia, jest to dowodem, iż wszystkie instynkty elementarne, o b r o n n e i o c h r o n n e
instynkty życia już nie funkcyonują. Nie zbieramy
już, trwonimy kapitały przodków, nawet jeszcze
i przez sposób, w jaki p o z n a j e m y —
6o
61
47.
Co dzisiaj jest najgłębiej nadwerężone, to in­
stynkt i wola t r a d y c y i : wszystkie instytucye, które
swoje pochodzenie temu instynktowi zawdzięczają,
wywołują odrazę w duchu nowoczesnym... W rze­
czy samej nie myśli i nie czyni się nic, coby nie
miało na celu wyrwania z korzeniami tego zmysłu tra­
dycyi. (Przyjmuje się tradycyę jako fatalność, studyuje
się ją, uznaje się ją jako »dziedziczność« —) ale się
jej nie c h c e . Napięcie jednej woli hen na długie
odległe czasy, wybór stanu rzeczy i wartości, które
sprawiają, iż można rozporządzać stuleciami przy­
szłości — to właśnie jest w najwyższym stopniu antynowoczesne. Z czego wynika, że zasady d e z o r g a ­
n i z u j ą c e nadają charakter naszemu wiekowi. —
48.
Do charakterystyki » n o w o c z e s n o ś c i « . —
N a d m i e r n i e o b f i t y r o z w ó j t w o r ó w po­
ś r e d n i c h ; z b i e d n i e n i e t y p ó w ; u b y t e k tra­
d y c y i , s z k ó ł ; p r z e w a g a i n s t y n k t ó w (filozo­
ficznie przygotowana: to co nieświadome w i ę c e j
w a r t e ) poprzedzona przez o s ł a b i e n i e s i ł y woli,
chcenia celu i środków...
49.
Przewaga h a n d l a r z y i o s ó b p o ś r e d n i ­
c z ą c y c h , także i w rzeczach najbardziej ducho-
wych:
rzeczy
polita,
stwem
literat, »przedstawiciei«, historyk (jako stapiacz
minionych i teraźniejszych), egzotyk i kosmo­
osoby pośredniczące między przyrodoznaw­
a filozofią, pół-teologowie.
50.
Krytyczne napięcie: krańcowości wychodzą na
jaw i osiągają przewagę. — Upadek p r o t e s t a n ­
t y z m u : teoretycznie i historycznie pojętego jako
połowiczność. Rzeczywista przewaga katolicyzmu;
uczucie protestantyzmu tak wygasło, że najsilniejsze
ruchy a n t y p r o t e s t a n c k i e nie są już odczuwane
jako takie (np. Wagnera Parsifal). Cała wyższa du­
chowość we Francyi jest k a t o l i c k ą w instynkcie.
Bismarck pojął, że protestantyzmu wcale już niema.
51.
Protestantyzm, ta duchowo nieczysta i nudna
forma d e k a d e n t y z m u , w której na miernej północy
chrześcijanizm umiał się zakonserwować: jako coś
połowicznego i złożonego, jest cenny dla poznania, ile
że do jednakich głów poznosił doświadczenie różnego
stopnia i pochodzenia. —
62
63
52.
Co też duch niemiecki zrobił z chrześcijanizmu!
—I że ja zatrzymuję się przy protestantyzmie: jakżeż
wiele piwa jest znowu w protestanckiem chrześcijań­
stwie! Czyż można pomyśleć sobie duchowo bardziej
stępiałą, leniwszą i wylęgającą się formę wiary chrześ­
cijańskiej, niż forma wiary przeciętnego protestanta
niemieckiego?... To się zwie skromnym chrześcijanizmem! Homeopatyą chrześcijanizmu ja to nazywam! —
Przypominają mi, że dzisiaj istnieje także i protestan­
tyzm n i e s k r o m n y , protestantyzm kaznodziejów
nadwornych i antysemickich spekulantów: lecz nikt
jeszcze nie twierdził, iżby jakikolwiek »duch« wznosił
się nad temi »wodami«.
Jest to tylko bardziej nieprzyzwoita forma chrześcijańskości, ale jeszcze bynajmniej nie rozumniejsza...
obecności kardynalnego problematu życia — a nie pro
blematu filozoficznego. Gdzie jest n a s z e miejsce? —
54.
G ł ó w n e s y m p t o m a t y p e s s y m i z m u: —
diners chez Magny; pessymizm rosyjski (Tołstoj, Do­
stojewski); pessymizm estetyczny, l'art pour l'art, »description« pessymizm (romantyczny i antyromantyczny);
pessymizm w teoryi poznania (Schopenhauer; fenomenalizm); pessymizm anarchistyczny; »religia współ­
czucia«; ruch poprzedzający buddyzm; pessymizm
kultury (egzotyzm, kosmopolityzm); pessymizm mora­
listyczny: ja sam.
D y s t r a k c y e , czasowe wyzwolenia z pessy­
mizmu: — wielkie wojny, silne organizacye militarne,
nacyonalizm ; konkurencya przemysłowa ; wiedza;
przyjemności.
53.
Z dowolnem i pod każdym względem przypadkowem słowem, słowem »pessymizm«, popełniało się
nadużycie, które szerzyło się wokół jak zaraza: przytem przeoczyło się problemat, w którym żyjemy, któ­
rym j e s t e ś m y . Chodzi bynajmniej nie o to, kto ma
racyę, — zachodzi pytanie, gdzie jest nasze miejsce,
czy wśród skazanych, czy wśród tworów upadku...
Postawiono przeciw sobie dwa sposoby myśle­
nia, jakżeby miały one walczyć z sobą o prawdę:
podczas gdy oba są tylko symptomatami położenia
rzeczy, podczas gdy w a l k a między nimi dowodzi
55.
Zrobiono niegodną próbę uważania Wagnera
i Schopenhauera za typy zboczeń umysłowych: nie­
równie istotniejsze wniknięcie byłoby się zyskało
przez naukowe sprecyzyowanie typu dekadentyzmu,
który obaj przedstawiają.
64
65
56.
57.
Nowoczesne f a ł s z e r s t w o w sztukach pięk­
nych: pojęte jako k o n i e c z n e , mianowicie odpowiadające n a j i s t o t n i e j s z e j p o t r z e b i e d u s z y
nowoczesnej.
Zapycha się braki w u z d o l n i e n i u , co wię­
cej braki w w y c h o w a n i u , w t r a d y c y i , w w y ­
szkoleniu.
Pu pierwsze: wyszukuje się sobie m n i e j a r t y ­
s t y c z n ą p u b l i c z n o ś ć , która w miłości
swej jest bezwzględną (— i rychło klęka przed
osobą.,.).
Do tego służy zabobon naszego stulecia, prze­
sąd o geniuszu...
Po drugie: przemawia się do ciemnych instynktów
niezadowolonych, ambitnych, zasłoniętych przed
sobą samymi ludzi demokratycznego stulecia:
znacząca p o z a .
Po trzecie: sposób postępowania w jednej ze sztuk
pięknych przenosi się do drugiej, cel sztuki
miesza się z celem poznania lub kościoła lub
też interesów rasy (nacyonalizm) lub filozofii —
uderza się we wszystkie dzwony naraz i wzbu­
dza się niejasne podejrzenie, że się jest Bogiem.
Po czwarte: schlebia się kobiecie, cierpiącym, obu­
rzonym i nawet w sztuce nadaje się przewagę
n a r k o t y k o m i o p i a t o m . Łaskocze się wy­
kształconych, czytelników poezyi i starych historyi.
F a ł s z y w e » w z m o c n i e n i e « : — 1 ) w ro­
m a n t y z m i e : to ustawiczne espressivo nie jest żadną
oznaką siły, lecz oznaką uczucia braku ;
2) muzyka pittoresque, tak
zwana drama­
tyczna, jest przedewszystkiem l ż e j s z ą (tak samo jak
brutalny kolportaż i stawianie obok siebie faits i traits
w romansie naturalistycznym);
3) » n a m i ę t n o ś ć « , rzecz nerwów i dusz znużo­
nych; tak samo jak rozkoszowanie się górami, pusty­
niami, niepogodą, orgiami i obrzydliwościami, — tem,
co tłumne i masywne (np. u historyków); w rzeczy sa­
mej istnieje kult wyuzdania uczuć (— skąd to po­
chodzi, że czasy silne mają odwrotną potrzebę
w sztuce — potrzebę jakiegoś »poza« namiętnością?).
58.
Sztuka nowoczesna jako sztuka t y r a n i z o w a ­
n i a . — Prostacka i silnie zaznaczona l o g i k a lin e a m e n t u ; motyw uproszczony aż do formuły:
formuła tyranizuje. W obrębie linii dzika wielość,
przemagająca masa, wobec której zmysły się mącą;
brutalność barw, materyału, żądz. Przykłady: Zola,
Wagner; w bardziej umysłowym porządku Taine.
A więc logika, masa i brutalność...
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
5
66
67
59.
O naszej m u z y c e n o w o c z e s n e j . — Zubożenie melodyi jest tem samem, co zubożenie »idei«,
dyalektyki, swobody ruchu najbardziej duchowego, —
prostactwo i przeładowanie, które w swym rozwoju
dochodzą do nowych przedsięwzięć hazardownych
i nawet do zasad; — ostatecznie ma się jeno zasady
swego uzdolnienia, swej o g r a n i c z o n o ś c i u z d o l ­
nienia.
»Muzyka dramatyczna« nonsens! To jest po
prostu muzyka z ł a , . . »Uczucie«, namiętność, jako
surogaty, kiedy nie potrafi się już osiągnąć wysokiej
duchowości i s z c z ę ś c i a tejże (np. Voltaire'a). Tech­
nicznie wyrażone »uczucie«, »namiętność« są łatwiej­
sze — wymagają w założeniu znacznie uboższych arty­
stów. Zwrot do dramatu zdradza, że artysta czuje
się bardziej panem środków pozornych, niż środ­
ków prawdziwych. Mamy m a l a r s t w o d r a m a t y c z n e , l i r y k ę d r a m a t y c z n ą i t. d.
60.
Podział na »publikę« i »cenakel«: w pierwszej
t r z e b a być dzisiaj szarlatanem, w drugim c h c e
się być wirtuozem i nic więcej! Nasi specyficzni »ge­
niusze« tego stulecia, wielcy na obie strony, stoją
ponad tym rozdziałem; wielka szarlatanerya Wiktora
Hugo i Ryszarda Wagnera, ale złączona w parę
z taką dozą prawdziwego w i r t u o z o s t w a , że nawet
i najbardziej wyrafinowanym na punkcie sztuki za-
dośćuczynili. Stąd b r a k w i e l k o ś c i : mają oni
zmienną optykę, raz ze względu na potrzeby najbardziej prostackie, to znowuż ze względu na najbar­
dziej wyrafinowane.
61.
Jeśli za genialność artysty będziemy uważać
najwyższą swobodę w obrębie prawa, boską lekkość,
lekkomyślność w rzeczach najtrudniejszych, to Offen­
bach ma jeszcze więcej prawa do nazwy »geniusza«,
niż Wagner. Wagner jest ciężki, ociężały: nic mu
nie jest bardziej obcem, niż chwile najswawolniej­
szej doskonałości, jaką ten arlekin Offenbach pra­
wie w każdej ze swoich bouffoneries pięć, sześć razy
osiąga. Ale może przez słowo geniusz godzi się co
innego rozumieć. —
62.
Ja rozróżniam odwagę wobec osób, odwagę
wobec rzeczy i odwagę wobec papieru. Ostatnią
była np. odwaga Dawida Straussa. Rozróżniam jeszcze
raz odwagę wobec świadków i odwagę bez świad­
ków: odwaga chrześcijanina, odwaga wierzącego
w Boga wogóle nie może być nigdy odwagą bez
świadków, — już przez to samo jest ona zdegrado­
waną. Rozróżniam w końcu odwagę z temperamentu
i odwagę z bojaźni przed bojaźnią: szczególnym wy5*
69
68
padkiem tego ostatniego gatunku jest odwaga mo­
ralna. Tu przychodzi jeszcze odwaga z rozpaczy,
Wagner miał tę odwagę. Jego położenie, co się
tyczy muzyki, było w istocie rozpaczliwe. Brakowało
mu obu rzeczy, które czynią zdatnym do tego, by być
d o b r y m muzykiem: natury i kultury, przeznaczenia
z góry na muzyka oraz karności i wyszkolenia w mu­
zyce. Miał on odwagę: on stworzył z tego braku za­
sadę, — w y n a l a z ł sobie rodzaj muzyki. »Muzyka
dramatyczna«, jaką wynalazł, jest muzyką, którą
on r o b i ć p o t r a f i ł . . . jej pojęcie zakreśla granice
Wagnerowi.
I zrozumiano go fałszywie! - Zrozumianoż go
fałszywie?... Pięć szóstych artystów nowoczesnych
jest w jego położeniu. Wagner ich ocalił: pięć szó­
stych jest zresztą »liczbą najmniejszą«. Za każdym
razem, gdzie natura okazała się nieubłaganą i gdzie
z drugiej strony kultura pozostała nadal przypadkiem,
usiłowaniem, dyletantyzmem, artysta zwraca się teraz
z instynktem, co ja mówię? z zachwytem do Wag­
nera: »napoły wabił go, napoły skoczył sam« jak po­
wiada poeta.
63.
Brak nam w muzyce estetyki, umiejącej na­
rzucać muzykom prawa i zdolnej wytworzyć su­
mienie; brak nam, co jest tego następstwem, właści­
wej walki o »zasady« — albowiem jako muzycy
śmiejemy się z herbartowskich zachcianek w tej
dziedzinie tak bardzo, jak i z zachcianek Schopen-
hauera. W rzeczy samej wynika stąd wielka trudność: pojęć »wzór«, »mistrzostwo«, »doskonałość« nie
umiemy już u z a s a d n i ć — z instynktem dawnej
miłości i podziwu macamy na ślepo wokół siebie
w królestwie wartości, wierzymy prawie, iż »dobrem
jest, co się n a m p o d o b a « . . Budzi to we mnie nie
ufność, gdy zupełnie niewinnie określa się wszędzie
Beethovena jako »klasyka«: ostro i nieugięcie utrzy­
małbym twierdzenie, że w innych sztukach pięknych
słowo klasyk oznacza typ odwrotny niż typ Beethovena. Ale gdy co gorsza zupełne i w oczy rzucające
się r o z p r z ę ż e n i e s t y l u u Wagnera, jego tak
zwany styl dramatyczny przedstawia się w naucza­
niu i czci
się go jako
»wzór«,
jako »mistrzostwo«,
jako »postęp«, to wtedy niecierpliwość moja dosięga
swego szczytu. Dramatyczny styl w muzyce, jak go
Wagner pojmuje, jest zrezygnowaniem ze stylu wogóle, przy założeniu, że coś innego jest sto razy ważniejszem od muzyki, mianowicie dramat Wagner
umie malować, on używa muzyki nie do muzyki, on
powiększa pozy, on jest poetą; wreszcie jak wszyscy
artyści teatralni apelował on do »pięknych uczuć«
i »łon falujących« — tem wszystkiem przekonał on
do siebie kobiety, a nawet potrzebujących wykształ­
cenia: ale cóż kobiety i potrzebujących wykształcenia muzyka obchodzi! To wszystko nie ma żad­
nego sumienia dla sztuki ; to nie cierpi gdy wszyst­
kie, pierwsze i nieodzowne cnoty jednej ze sztuk
pięknych depcze się i wyszydza gwoli celom ubocznym (jako anelila dramaturgica). Co zależy na całem
rozszerzeniu środków wyrażania, jeśli to, co tu wy­
raża, sztuka sama, zatraciła prawo dla samej siebie!
Malowniczy przepych i potęga tonu, symbolika dźwięku,
71
70
rytmu, barw tonów, harmonii i dysharmonii, suggestywne znaczenie muzyki, cala ta z Wagnerem do
panowania doszła z m y s ł o w o ś ć muzyki — wszystko
to Wagner w muzyce poznał, wyciągnął z niej, roz­
winął. Wiktor Hugo uczynił coś pokrewnego dla języka: ale już dzisiaj zadają sobie pytanie we Francyi w kwestyi Wiktora Hugo, czy nie było to na
szkodę j ę z y k a . . . czy przez spotęgowanie zmysłowości w mowie nie zostały zepchnięte i przytłumione
rozum, duchowość, głęboka prawność języka? Że
poeci we Francyi plastykami, że muzycy w Niemczech aktorami i froterami kultury się stali - nie sąż
to oznaki d e k a d e n t y z m u ?
64.
Istnieje dzisiaj także i pessymizm muzyków
nawet między niemuzykami. Któż nim nie był, któż
mu nie złorzeczył, temu nieszczęsnemu młodzieńcowi,
który swój fortepian aż do krzyku rozpaczy dręczy,
który własnoręcznie tarza przed sobą szlam najbar­
dziej ponurych szaroburych harmonii? To daje do
p o z n a n i a , iż się jest pessymistą... Lecz czy to
daje także do poznania, iż się jest muzykalnym? Nie
potrafiłbym w to wierzyć. Wagneryanin pur sang jest
niemuzykalnym; on ulega żywiołowym siłom muzyki
mniej więcej tak samo, jak kobieta ulega woli swego
hipnotyzera — i żeby to m ó c , nie może on być
doprowadzonym do nieufności przez żadne surowe
i delikatne sumienie in rebus musicis et musicantibus.
Powiedziałem »mniej więcej jak« —: ale może chodzi
tu o coś więcej, niż samo porównanie. Proszę rozwa­
żyć środki do wywarcia wrażenia, którymi się Wagner
ze szczególnem upodobaniem posługuje (— które
w znacznej części musiał sam sobie dopiero wyna­
leźć): w zadziwiający sposób są one podobne do
tych środków, przy których pomocy hipnotyzer wy
wołuje skutek (— wybór ruchów, barw dźwięków
swojej orkiestry, wstrętne uchylanie się od logiki
i kwadratury rytmu, skradanie się, przesuwanie się,
tajemniczość, histeryzm jego »melodyi bezkresnej«).—
I czyż stan, w który przegrywka do Lohengrina
wprawia słuchacza, a jeszcze bardziej słuchaczkę,
różni się istotnie od somnambulicznej ekstazy? — Słyszałem, jak jedna Włoszka po wysłuchaniu wymie­
nionej przegrywki rzekła z tym ślicznym zachwytem
w oczach, na którym Wagneryanka się rozumie: »come
si dorme
con
questa
musica!«
—
65.
» M u z y k a « — i w i e l k i s t y l . — Wielkość
artysty mierzy się nie wedle »pięknych uczuć«, które
on wzbudza: tak mogą mniemać kobietki. Lecz według
stopnia, w którym zbliża się on do wielkiego stylu,
w którym jest zdolny do wielkiego stylu. Ten styl
ma to wspólnego z wielką namiętnością, że gardzi
chęcią podobania się, że zapomina skłaniać namową,
że rozkazuje; że c h c e . . . Zapanować nad chaosem,
którym się jest; zmusić swój chaos do stania się
formą: logicznym, prostym, niedwuznacznym, do stania się matematyką, p r a w e m — to jest tutaj wielką
72
ambicyą. — Z nią odtrąca się; nic nie podnieca już
miłości do takich ludzi potężnych,
samotne pustkowie rozpościera się wokół, milczenie, lęk, jak
przed jaką wielką zbrodnią... Wszystkie sztuki znają
takich ambitnych wielkiego stylu: dlaczegóż brak ich
w muzyce? Jeszcze nigdy żaden muzyk tak nie bu­
dował, jak ten budowniczy, który stworzył palazzo
Pitti... Tutaj tkwi problemat. Może muzyka należy
do owej kultury, gdzie królestwo ludzi potężnych
wszelkiego rodzaju już się ku końcowi miało? Może
pojęcie wielkiego stylu jest sprzecznem wreszcie
z samą duszą muzyki,
sprzeciwia się »kobiecie«
w naszej muzyce ?...
Poruszam tutaj pytanie kardynalne: gdzie jest
właściwe miejsce całej naszej muzyki? Epoki smaku
klasycznego nie znają nic, coby można z nią porów­
nać: zakwitła ona, gdy świat odrodzenia dosięgnął
swego wieczoru, gdy »wolność« znikła z obyczajów,
a nawet z ludzi: — czy może leży to w jej charak
terze być przeciw-odrodzeniem? Jestże ona siostrą
baroku, skoro w każdym razie jest z nim współczesną?
Muzyka, muzyka nowoczesna nie jestże już dekaden­
tyzmem ?. ..
Już dawniej raz położyłem palec na tem pyta­
niu: czy nasza muzyka nie jest w pewnej mierze przeciw odrodzeniem w sztuce? czy nie jest ona najbliższą
krewną baroku? czy nie wyrosła ona w przeciwień­
stwie do wszelkiego smaku klasycznego, tak iż wszelka
ambicya klasyczności byłaby w niej sama przez się
zabroniona ?...
Odpowiedź na to pytanie pierwszorzędne w spra­
wie wartości nie mogłaby być wątpliwą, gdyby oce­
niono trafnie sam fakt, że muzyka osiąga swą
73
najwyższą dojrzałość i pełnię jako r o m a n t y k a —,
jeszcze raz jako ruch reakcyjny przeciw klasycy­
zmowi...
Mozart - dusza czuła i zakochana, ale całkiem
osiemnaste stulecie, nawet i w swej powadze...
Beethoven pierwszy wielki romantyk, w sensie f r a n ­
c u s k i e g o pojęcia romantyka, tak jak Wagner jest
ostatnim wielkim romantykiem ... Oba instynktowni
przeciwnicy smaku klasycznego, stylu ścisłego, — nie
mówiąc już tutaj o stylu »wielkim«...
66.
Dlaczego muzyka niemiecka dochodzi zenitu
w okresie romantyki niemieckiej ? Dlaczego brak
Goethego w muzyce niemieckiej? Jak wiele Szyllera,
dokładniej jak wiele »Tekli« jest natomiast w Beethovenie !
Schumann ma w sobie Eichendorffa, Uhlanda,
Heinego, Hoffmanna, Tiecka. Ryszard Wagner ma
»Wolnego strzelca«, Hoffmanna, Grimma, podania ro­
mantyczne, katolicyzm mistyczny instynktu, symbolizm,
»wolnomyślicielstwo namiętności« (cel Rousseau'a).
»Holender latający« ma posmak Francyi, gdzie le
ténébreux 1830 był typem uwodziciela.
K u l t m u z y k i , rewolucyjnej romantyki formy.
Wagner s t r e s z c z a romantykę, niemiecką i francuską —
74
75
67.
W istocie także muzyka Wagnera jest jeszcze
literaturą, tak dobrze, jak jest nią cała romantyka
francuska: czar egzotyzmu (obcych epok, obyczajów,
namiętności), wywarty na czułych podpieraczy ką­
tów. Zachwyt przy wejściu w kraj olbrzymi, daleki,
cudzoziemski, przedhistoryczny, do którego dostęp
prowadzi przez książki, przez co cały horyzont był
pomalowany nowemi barwami i możliwościami...
Przeczuwanie jeszcze dalszych nieotwartych światów;
dedain dla bulwarów... Nacyonalizm mianowicie,
proszę się nie łudzić, jest także jeno formą egzoty­
z m u . . . Muzycy romantyczni opowiadają, co zrobiły z nich książki egzotyczne: chciałoby się prze
żyć rzeczy egzotyczne, namiętności w guście flo
renckim i weneckim: ostatecznie człowiek z a d o ­
w a l a s i ę szukaniem i c h w o b r a z i e . . . Rze­
czą istotną jest rodzaj n o w e j żądzy, chęć zrobienia tego samego, chęć przeżycia tego samego,
przebieranie się, maskowanie się duszy... Sztuka ro­
mantyczna jest tylko ostatecznym środkiem pomocy
dla nieudanej »rzeczy wistości« . . .
Próba u c z y n i e n i a czegoś nowego: rewolucya, Napoleon. Napoleon, namiętność nowych możli­
wości duszy, rozszerzenie przestrzeni duszy . . .
Znużenie woli; tem większe wyuzdanie w żą­
dzy odczuwania, wyobrażania, śnienia rzeczy no­
w y c h . . . Następstwo rzeczy ekscesywnych, które się
przeżyło: piekące pragnienie uczuć ekscesywnych...
Literatury obce dostarczały przypraw najsilniejszych...
68.
Grecy Winckelmanna i Goethego, Wiktora Hugo
mieszkańcy Wschodu, Wagnera postacie z Eddy,
Walter Scotta Anglicy wieku trzynastego — kiedyś
odkryje się całą tę komedyę! Wszystko było histo­
rycznie fałszywe ponad wszelką miarę, a l e — nowo­
czesne, prawdziwe!
69.
Ryszard Wagner, oceniony tylko ze względu na
swoją wartość dla Niemiec i kultury niemieckiej, po
zostaje wielkim znakiem zapytania, niemieckiem nie­
szczęściem może, przeznaczeniem w każdym razie:
lecz co na tem zależy? Nie jestże on czemś znacznie
więcej, niż niemieckiem zdarzeniem? Mnie się nawet
wydaje, że miejsce jego nigdzie nie jest mniej właś­
ciwe niż w Niemczech; nic tam nie jest do niego przygotowanem, cały jego typ stoi po prostu wśród Niem­
ców obcy, dziwaczny, niezrozumiany i niezrozumiały.
Ale ludzie strzegą się wyznać to przed sobą: do
tego jest się za dobrodusznym, za kanciastym, za
niemieckim. »Credo quia absurdus est«: tak chce i tak
chciał również i w tym wypadku duch niemiecki —
i oto wierzy on tymczasem we wszystko, co Wagner
chciał, by o nim wierzono. Duchowi niemieckiemu
po wszystkie czasy brakło zawsze subtelności i prze­
czuwania in psychologicis. Dzisiaj, gdy stoi on pod
wysokiem ciśnieniem ojczyźniactwa i podziwiania
77
76
samego siebie, grubieje on i prostaczy się w oczach:
jakżeżby miał on podołać problematowi Wagnera! —
70.
O g ó J n y p o g l ą d : d w u z n a c z n y charakter
naszego ś w i a t a n o w o c z e s n e g o , — mianowicie
te same symptomaty mogłyby być oznaką u p a d k u
i s i ł y . A znamiona siły oraz osiągniętej pełnoletności
mogłyby być na podstawie tradycyjnej (w t y l e po­
z o s t a ł e j ) oceny uczuć fałszywie zrozumiane. Jednem słowem, u c z u c i e , jako u c z u c i e w a r t o ś c i ,
n i e s t o i na w y s o k o ś c i c z a s u .
U o g ó l n i w s z y : u c z u c i e w a r t o ś c i jest
zawsze z a c o f a n e m , wyraża ono warunki utrzy­
mania i wzrostu, właściwe czasom znacznie daw­
niejszym: walczy z nowymi warunkami bytu, z któ­
rych nie wyrosło i które z konieczności mylnie poj­
muje: hamuje, wzbudza podejrzenie przeciw temu,
co n o w e . . .
71.
P o g l ą d o g ó l n y . - W rzeczy samej każdy
wielki wzrost przynosi z sobą także olbrzymie o d ł a m y w a n i e się i z a n i k a n i e : cierpienie, symptomaty
upadku n a l e ż ą do czasów olbrzymiego kroczenia
naprzód; każdy płodny i potężny ruch ludzkości
s t w a r z a z a r a z e m ruch nihilistyczny. W pew­
nych okolicznościach byłoby to oznaką decydują
cego i najistotniejszego wzrostu, oznaką przejścia do
nowych warunków bytu, że przychodzi na świat
n a j b a r d z i e j k r a ń c o w a forma pessymizmu, ni­
h i l i z m właściwy. J a t o p o j ą ł e m .
79
III.
DO TEORYI
DEKADENTYZMU.
72.
Pojęcie » d e k a d e n t y z m u « . — O d p a d a n i e ,
r o z p a d a n i e s i ę , a u s s z u s nie są niczem, coby
samo przez się należało potępić: są one koniecznem
następstwem życia, wzrostu życia. Pojawienie się de­
k a d e n t y z m u jest tak konieczne, jak jakiekolwiek
wznoszenie się i kroczenie naprzód życia: nie leży
to w naszej mocy, u s u n ą ć g o . Rozum chce odwrot­
nie, żeby j e m u s t a ł o s i ę z a d o ś ć .
Jest to hańbą dla wszystkich twórców syste­
mów socyalistycznych, że mniemają, iżby mogły istnieć
takie warunki, takie kombinacye społeczne, przy któ­
rych występek, choroby, przestępstwa, prostytucya,
b i e d a nie wyrastałyby j u ż . . . Ale to znaczy skazy­
wać ż y c i e . . . społeczeństwo nie ma wyboru po­
zostać młodem. I jeszcze w pełni swoich sił musi
ono tworzyć plugastwo i odpadki. Im energiczniej
i śmielej poczyna sobie, tem bogatszem będzie
w jednostki nieudane, w potwory, tem bliższym bę­
dzie upadek... Starości nie można usunąć zapomocą
instytucyi. Choroby także nie. Występków także nie.
D e g e n e r e s c e n c y a . Pierwsze twierdzenie
zasadnicze: to, co dotychczas uważano za p r z y ­
c z y n y d e g e n e r a c y i , jest jej n a s t ę p s t w e m .
Ale także i to, co się uważa za ś r o d e k l e c z ­
n i c z y przeciw zwyrodnieniu, jest tylko ś r o d k i e m ,
z a p o b i e g a j ą c y m niektórym skutkom tegoż: »wy­
leczeni« są tylko pewnym t y p e m z d e g e n e r o w a n y c h.
Następstwa dekadentyzmu: występek — występność; choroba — chorobliwość; przestępstwo — zbrodniczość; celibat — bezpłodność; histeryzm — słabość
woli; alkoholizm; pessymizm; anarchizm.
73.
Zasadniczy pogląd na istotę dekadentyzmu: to,
co dotychczas uważano za jego przyczy­
ny, s ą t o j e g o n a s t ę p s t w a .
Przez to zmienia się cała perspektywa p r o b l e ­
matów moralnych.
Cała walka moralności przeciw występkom, luk­
susowi, przestępstwom, nawet chorobom wydaje się
naiwnością, czemś zbytecznem: — nie istnieje żadne
»polepszenie« (przeciwko s k r u s z e ) .
Sam d e k a d e n t y z m nie jest niczem, c o b y
n a l e ż a ł o z w a l c z a ć : jest on absolutnie koniecz­
nym i każdej epoce i każdemu narodowi właściwym.
8o
81
Co z całej siły zwalczać należy, to zawlekanie za­
razy do zdrowych części organizmu.
Czyni się to? Czyni się wręcz p r z e c i w n i e .
Właśnie to jest przedmiotem starań ze strony l u d z ­
kości.
W jakim stosunku do tego zasadniczego pytania b i o l o g i c z n e g o są dotychczasowe w a r ­
t o ś c i n a j w y ż s z e ? Filozofia, religia, sztuka i t. d.
k a d e n t y z m u : skłaniają się do siebie we
wszystkich fenomenach zasadniczych.
6 . K w e s t y a s p o ł e c z n a jest następstwem de­
kadentyzmu.
7. Choroby, przedewszystkiem choroby nerwów
i głowy, są oznaką, że brak jest siły o b r o n ­
n e j natur mocnych; o tem świadczy właśnie
drażliwość, tak iż p r z y j e m n o ś ć i n i e ­
p r z y j e m n o ś ć stają się problematami na
pierwszym planie.
74.
Do pojęcia »dekadentyzmu«.
1. Sceptycyzm jest następstwem d e k a d e n t y z m u : tak samo jak l i b e r t y n i z m ducha.
2. Korupcya obyczajów jest następstwem d e k a d e n t y z m u (słabość woli, potrzeba silnych
środków podniecających...).
3. Metody leczenia, psychologiczne i moralne, nie
zmieniają biegu d e k a d e n t y z m u , nie wstrzy­
mują, fizyologicznie są z e r e m .
Wniknięcie w w i e l k ą n i c o ś ć tych
mniemanych »reakcyi«; są to formy narko­
tyzowania przeciw niektórym fatalnym obja­
wom następstw; nie wydobywają one pier­
wiastku chorobowego ; są one często he­
roicznemi próbami unieważnienia człowieka
d e k a d e n t y z m u , dopięcia minimum jego
szkodliwości.
4. Nihilizm nie jest żadną przyczyną, jeno logiką
dekadentyzmu.
5. »Dobry« i »zły« są tylko dwoma typami de-
75.
Najogólniejsze typy dekadentyzmu:
1. w wierze, iż wybiera się środki lecznicze, wy­
biera się to, co przyśpiesza wyczerpanie; — do
tych środków należy chrześcijanizm (aby wy­
mienić największy wypadek mylącego się in­
stynktu); do nich należy » postęp« —
2. traci się o p o r n o ś ć przeciw podnietom, —
staje się zależnym od przypadków: wrażenia
przeżywane wydyma się i powiększa do po­
twornych rozmiarów... »wyzucie z osobistości«,
rozbieżność woli; tutaj należy pewien cały typ
moralności, moralność altruistyczna, ta, która
prawi wciąż o współczuciu: której cechę istotną
stanowi słabość osobistości, tak iż współd ź w i ę c z y ona i drga wciąż jak struna przedrażniona... krańcowa pobudliwość...
3. bierze się przyczynę za skutek i odwrotnie: nie
uważa się dekadentyzmu za objaw fizyologiczny
DZIEŁA NIETZSCHEGO . T. XII.
6
83
82
i w jego następstwach widzi się właściwą
przyczynę czucia się źle; — tutaj należy cała
moralność religijna...
4. pragnie się z utęsknieniem stanu, w którym się
już nie cierpi: życie odczuwa się w rzeczy sa­
mej jako powód do n i e s z c z ę ś ć , — stany
n i e ś w i a d o m o ś c i , nieczułości (sen, zemdle­
nie) taksuje się bez porównania wyżej, aniżeli
stany świadome; stąd pewna m e t o d y k a . . .
76.
Dziedziczy się nie chorobę, lecz chorobliwość:
niemoc w oporze przeciw niebezpieczeństwu szkod­
liwych immigracyi i t d., złamana odporność, wyrażając się słowami m o r a l n o ś c i : rezygnacya i po­
kora wobec wroga.
Zapytywałem siebie, czy wszystkich tych naj­
wyższych wartości dotychczasowej filozofii moral­
ności i religii nie możnaby porównać z wartościami
ludzi osłabionych, c h o r y c h u m y s ł o w o i n e u ­
r a s t e n i k ó w : w łagodniejszej formie, przedstawiają
oni t e s a m e c i e r p i e n i a . . .
Wartością wszystkich stanów chorobliwych jest
to, że ukazują one przez szkło powiększające stany,
normalne wprawdzie, ale takie, które jako normalne
są mało widoczne...
Z d r o w i e i c h o r o b a nie są czemś istotnie
różnem, jak to starzy medycy i dziś jeszcze nie­
którzy praktycy mniemają. Nie należy robić z tego
oddzielnych zasad lub istot, które walczą z sobą o ży-
j a c y organizm i robią sobie z niego plac boju. To są
bzdury i niedorzeczna gadanina, na nic już nie przy­
datne. W rzeczy samej między tymi dwoma rodza­
jami istnienia zachodzą tylko różnice stopnia: prze­
sada, dysproporcya, nieharmonia normalnych feno­
menów stanowią stan chorobliwy (Claude Bernard).
Równie dobrze jak z ł e może być uważanem za
przesadę, dysharmonie, dysproporcyę, równie dobrze
d o b r e może być d y e t ą o c h r o n n ą przeciw nie­
bezpieczeństwu przesady, dysharmonii i dysproporcyi.
D z i e d z i c z n a s ł a b o ś ć jako d o m i n u j ą c e
uczucie: przyczyna najwyższych wartości.
— O s ł a b i a n i e j a k o z a d a n i e : osłabianie
pożądań, uczuć przyjemności i nieprzyjemności, woli
mocy, woli uczucia dumy, woli posiadania i chęci
posiadania więcej; osłabienie jako pokora; osłabienie
jako wiara; osłabienie jako wstręt i wstyd wobec
wszystkiego, co naturalne, jako zaprzeczenie życia,
jako choroba i powszednia słabość... osłabienie jako
zrezygnowanie z zemsty, z oporu, z wrogości
i gniewu.
B ł ą d w traktowaniu: słabości nie chce się
zwalczać przez jakiś système fortifiant, lecz przez
pewien rodzaj usprawiedliwienia i m o r a 1 i z o w an i a : t. zn. przez w y ł o ż e n i e sensu.
P o m i e s z a n i e dwuch całkiem różnych sta­
nów: np. s p o k o j u m o c y , którego istotę stanowi
wstrzymanie reakcyi (typ bogów, których nic nie po­
rusza), — i s p o k o j u w y c z e r p a n i a , odrętwienia
aż do anestezyi. Wszystkie procedury filozoficznoascetyczne dążą do tego drugiego, ale faktycznie
mają na myśli pierwszy... albowiem osiągniętemu
84
85
stanowi nadają nazwy takie, jak gdyby został osiąg­
nięty jakiś stan boski.
77.
N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z en i e p 0 r o z u m i e n i e, — Istnieje pojęcie, które pozornie nie dopuszcza
żadnego pomieszania, żadnej dwuznaczności, to jest
pojęcie wyczerpania. Może być ono nabyte; może
być odziedziczone, — w każdym razie zmienia wy­
gląd rzeczy, w a r t o ś ć r z e c z y . . .
W przeciwieństwie do człowieka, który z pełni,
jaką przedstawia i czuje, mimo woli u d z i e l a coś rze­
czom i widzi je pełniejszemi, poteźniejszemi, bogatszemi w przyszłość, — tego, który w każdym razie
obdarzać m o ż e —- człowiek wyczerpany pomniejsza
i oszpeca wszystko, co widzi, — u b o ż y wartość: jest
szkodliwym...
Zdaje się, że co do tego nie może być żadnej
pomyłki: mimo to historya zawiera ten fakt okropny,
że ludzi wyczerpanych zawsze m i e s z a n o z najpeł­
niejszymi — a najpełniejszych z najszkodliwszymi.
Ubogi w życie, słaby, czyni życie jeszcze biedniejszem: bogaty w życie, mocny, czyni je bogatszem.
Pierwszy jest jego pasorzytem: drugi do darów, które
ono posiada, dokłada mu n o w e . . . Jakżeż pomiesza­
nie jest możliwem ?...
Kiedy wyczerpany występował z miną najwyższej
dzielności i energii (kiedy zwyrodnienie powodowało
eksces umysłowego lub nerwowego wyładowania),
wtedy b r a n o go za bogatego... Wzbudzał on
o b a w ę . . . Kult b ł a z n a jest zawsze także kultem bo­
gatego w życie, potężnego. Fanatyk, opętany, epilep­
tyk religijny, wszyscy ekscentryczni byli odczuwani
jako najwyższe typy mocy: jako b o s c y .
Ten rodzaj mocy, który wzbudza o b a w ę , ucho­
dził przedewszystkiem za boski: stąd autorytet brał
swój punkt wyjścia, tutaj interpretowano, słyszano
m ą d r o ś ć , szukano j e j . . . Stąd rozwinęła się, prawie
wszędzie, w o l a »ubóstwiania«, t j. typowego zwy­
rodnienia umysłu, ciała i nerwów: próba znalezienia
drogi do tego wyższego rodzaju istnienia. Zrobić sie­
bie chorym, zwaryowanym, wywołać objawy zabu­
rzenia — znaczyło to stać się mocniejszym, bardziej
nadludzkim, groźniejszym, mędrszym. Mniemano, iż
przez to człowiek staje się tak bogatym w moc, że
może u d z i e l a ć jej innym. Wszędy, gdzie ubó­
stwiano, szukano kogoś, kto może udzielać.
Tutaj wprowadzało w błąd doświadczenie u p o ­
j e n i a . Powiększa ono w najwyższym stopniu uczu­
cie mocy, a więc, naiwnie sądząc, m o c s a m ą . Na
najwyższym stopniu mocy musiał się znajdować czło­
wiek n a j b a r d z i e j u p o j o n y , człowiek w eksta­
zie. (— Są dwa punkty wyjścia dla u p o j e n i a :
nadmiernie wielka pełnia życia i pewien stan chorobli­
wego odżywiania mózgu.)
78.
Gdyby p r z y j e m n o ś ć i n i e p r z y j e m n o ś ć
odnosiły się do uczucia mocy, życie musiałoby przed­
stawiać wzrastanie mocy, tak iż różnica tego » w i ę -
87
86
c e j « w y s t ę p o w a ł a b y w ś w i a d o m o ś c i . . . T r z y m a j ą c się
stale pewnego poziomu mocy, mierzyłoby się przy­
jemność tylko miarą obniżeń tego poziomu, stanami
nieprzyjemności, — a n i e stanami p r z y j e m n o ś c i . . .
W o l a posiadania w i ę c e j leży w istocie przyjemności:
że moc wzrasta, że różnica występuje w świado­
mości . . .
Od pewnego punktu począwszy, przy d e k a d e n t y z m i e , występuje w świadomości r ó ż n i c a
o d w r o t n a , ubywanie: wspomnienie chwil silnych
niegdyś spycha na dół obecne uczucia przyjemne, —
porównanie o s ł a b i a teraz przyjemność , . .
Do h i g i e n y » s ł a b y c h«. — Wszystko, co zo­
staje zrobione w słabości, nie udaje się. Morał: nic
nie robić. Bieda tylko, że właśnie moc zawieszenia
c z y n n o ś c i , n i e r e a g o w a n i a , jest najbardziej chora
pod w p ł y w e m słabości : nigdy nie reaguje się prę­
dzej i bardziej na ślepo, niż wtedy, kiedyby należało
w c a l e nie r e a g o w a ć . . .
Znamieniem natury silnej jest wyczekiwanie i opóź­
nianie r e a k c y i : pewnego rodzaju adiaforia jest j e j tak
w ł a ś c i w ą , jak słabości w ł a ś c i w y m jest przymus odruchu,
nagłość, niemożność wstrzymania » c z y n u « . . . Wola jest
słabą: a receptą do zapobieżenia rzeczom głupim by­
łoby, mieć wolę silną i n i c nie c z y n i ć . . . Contradictio. Pewien rodzaj samozniszczenia, instynkt zacho­
w a w c z y jest s k o m p r o m i t o w a n y . . . S ł a b y s a m s o ­
b i e s z k o d z i . . . T o jest t y p d e k a d e n t y z m u . . .
Faktycznie znajdujemy olbrzymie rozmyślanie
nad praktykami do w y w o ł a n i a n i e w z r u s z o n o ś c i.
Instynkt jest o tyle na tropie, że nie robić nic jest
pożyteczniej, niż robić c o ś k o l w i e k . . .
Wszystkie praktyki zakonów, filozofów samot-
ników, fakirów wynikły z trafnej miary wartości, że
pewien gatunek człowieka jeszcze n a j w i ę k s z ą
k o r z y ś ć s o b i e p r z y n o s i , jeśli o ile możności
zapobiega działaniu ze swej strony —
Ś r o d k i u ł a t w i a j ą c e : absolutne posłuszeń­
stwo, machinalna czynność, odseparowanie się od lu­
dzi i rzeczy, któreby wymagały natychmiastowej decyzyi i działania.
79.
»Zmysły«,
»namiętności«.—
Obawa przed
zmysłami, przed żądzami, przed namiętnościami, jeśli
tak daleko zachodzi, iż je o d r a d z a , jest już symptomatem s ł a b o ś c i : środki krańcowe są zawsze zna­
mieniem stanów anormalnych. T o , czego tutaj bra­
kuje, resp. co jest n a d ł a m a n e , to mianowicie
siła do z a h a m o w a n i a impulsu: jeśli ma się in­
stynkt, iż musi się ulec, t. zn. m u s i reagować,
wtedy się robi dobrze, unikając sposobności (»po­
kus«).
»Podrażnienie zmysłów« jest tylko o tyle po­
k u s ą , o ile chodzi o istoty, których system zbyt
łatwo d a j e się poruszać i nakłaniać: w razie przeciw­
nym, przy wielkiej ociężałości i twardości systemu,
potrzeba silnych podniet, by funkcye w ruch wpro­
wadzić.
Rozpusta jest w naszych oczach zarzutem tylko
przeciw temu, kto nie ma do niej żadnego prawa;
i prawie wszystkie namiętności popadły w złą opinię
89
88
z powodu tych, którzy nie są dość silni, by obrócić
je na s w o j ą k o r z y ś ć —.
Trzeba rozumieć się na tem, iż przeciw na­
m i ę t n o ś c i o m można zrobić ten sam zarzut, który
należy zrobić przeciw c h o r o b i e : mimo to — nie
powinnibyśmy obywać się bez choroby, a jeszcze
mniej bez namiętności. Potrzeba nam tego, co jest
anormalne, dajemy życiu olbrzymi choc przez te
wielkie choroby...
Poszczególnie należy odróżniać :
1. N a m i ę t n o ś ć d o m i n u j ą c ą , która przy­
nosi z sobą nawet najwyższą formę zdrowia wogóle:
tutaj koordynacya wewnętrznych systemów i ich
pracy w jednej służbie jest najlepiej osiągniętą, —
ale to jest niemal definicya zdrowia!
2. Ścieranie się namiętności, dwoistość, troistość,
wielość »dusz w jednej piersi«: bardzo niezdrowe,
ruina wewnętrzna, powoduje rozkład, zdradza i po­
tęguje rozterkę wewnętrzną i anarchizm —: chyba,
że w końcu zapanuje jedna namiętność. P o w r ó t
zdrowia —
3. Istnienie obok siebie, nie będące żadnem
przeciw sobie, ani też dla siebie wzajemnie: często
peryodyczne, a potem, skoro tylko jakiś porządek
znalazło, także zdrowe... Tutaj należą ludzie najbar­
dziej interesujący, kameleony; nie są oni w sprzecz­
ności z samymi sobą, są szczęśliwi i pewni, ale nie
ulegają żadnemu rozwojowi, — ich stany leżą obok
siebie, choć są siedem razy oddzielone. Zmieniają
się oni, ale nie s t a j ą s i ę . . .
80.
Słabość woli: to jest porównanie, które może
w błąd wprowadzić. Albowiem niema żadnej woli,
a więc ani silnej, ani słabej woli. Wielość i rozbież­
ność popędów, brak systemu w nich, daje jako wy­
nik »słabą wolę«; koordynacya tychże przy przewa­
dze jednego daje jako wynik »wolę silną«; — w pierw­
szym wypadku jest to oscylowanie i brak ciężaru;
w drugim wypadku precyzya i jasność kierunku.
81.
P o j ę c i e » c z ł o w i e k s i l n y i s l a b y « redu­
kuje się do tego, że w pierwszym wypadku dużo
siły zostało przekazane dziedzicznie — jest on sumą:
w drugim j e s z c z e m a ł o — (niedostateczne prze­
kazanie dziedziczne, rozdrobnienie tego, co zostało
odziedziczonem). Słabość może być zjawiskiem po­
c z ą t k o w e m : » j e s z c z e m a ł o « ; lub też zjawi­
skiem k o ń c o w e m : »j u ż n i c w i ę c e j « .
Punkt nasady jest ten, g d z i e j e s t w i e l k a
s i ł a , gdzie jest siła do w y d a n i a. Tłum, jako suma
s ł a b y c h , reaguje p o w o l i ; broni się przeciw
wielu rzeczom, do których jest za słaby, — z któ­
rych nie może mieć żadnego pożytku; n i e tworzy,
n i e przoduje . . .
To przeciwko teoryi, która nie uznaje silnej
jednostki i mniema, »że tłum robi wszystko«. Jest
to ta sama różnica, jak między oddzielonemi pokole­
niami: cztery, pięć generacyi może leżeć między
90
91
człowiekiem czynu a tłumem... różnica c h r o n o l o ­
giczna.
W a r t o ś c i s ł a b y c h są górą, ponieważ mocni
przejęli je, by przez to k i e r o w a ć . . .
82.
N a b y t e , nie odziedziczone wyczerpanie: 1) nie­
dostateczne o d ż y w i a n i e s i ę , często wskutek
braku wiadomości co do odżywiania się, np. u uczo­
nych; 2) erotyczna p r z e d w c z e s n o ś ć : przekleń­
stwo głównie francuskiej młodzieży, przedewszystkiem paryskiej, która już z liceów wstępuje w świat
zbrukana i zeszpetniała — i nie uwalnia się już nigdy
od łańcucha nikczemnych skłonności, względem siebie
samej ironiczna i pogardliwa — galernicy z wszelkiem wydelikaceniem (— zresztą w najliczniejszych
wypadkach już symptomat dekadentyzmu rasy i ro­
dziny, jak wszelka nadmierna pobudliwość; również
jak zaraza środowiska —: pozwalać otoczeniu kie­
rować sobą jest także znamieniem d e k a d e n t y ­
z m u — ) ; 3) alkoholizm, n i e instynkt, lecz nawyk,
bezmyślne naśladowanie, tchórzliwe lub pełne próż­
ności przystosowanie się do panującego regime'u —
jakiemże dobrodziejstwem jest żyd wśród Niemców!
Ileż stępienia, jakżeż płową głowa, jakżeż niebieskiem
oko; brak esprit w twarzy, słowie, postawie; leniwe
wyciąganie się, niemiecka potrzeba wypoczynku, wy­
nikająca nie z przepracowania, lecz ze wstrętnego
podrażnienia i przedrażnienia przez alkohole...
83.
D o k r y t y k i w i e l k i c h s ł ó w . — Jestem
pełen podejrzliwości i złośliwości względem tego, co
się zwie »ideałem«: tutaj tkwi m ó j p e s s y m i z m ,
iż poznałem, jak »uczucia wyższe« są źródłem nie­
szczęścia, to znaczy zmalenia i obniżenia wartości
człowieka.
Bywa to zawsze złudzeniem, jeśli oczekuje się
»postępu« od jakiegoś ideału: zwycięstwo ideału
było dotychczas za każdym razem r u c h e m w s t e c z ­
nym.
Chrześcijanizm, rewolucya, zniesienie niewolnic­
twa, równouprawnienie, filantropia, zamiłowanie spo­
koju, sprawiedliwość, prawda: wszystkie te wielkie
słowa mają wartość tylko w walce jako sztandary:
n i e jako rzeczywistości: lecz jako s ł o w a p i ę k n i e
b r z m i ą c e , zamiast czegoś zupełnie innego (co wię­
cej, przeciwnego !).
84.
Jeśli jesteśmy »rozczarowani«, to jesteśmy nimi
nie pod względem życia: lecz znaczy to, że otwarły
nam się oczy co do wszelkiego rodzaju »pragnień«.
Z szyderczą zawziętością przyglądamy się temu, co
zwie się »ideałem«: pogardzamy sobą jeno dlatego,
iż nie możemy o każdym czasie pohamować owego
niedorzecznego poruszenia, które zwie się »idealizmem«.
93
92
Z n a r o w i e n i e jest silniejszem, niż zawziętość r o z ­
czarowanego.
85.
N a l e ż y p o j ą ć : — że wszelkiego rodzaju
rozkład i choroba wciąż były współpracownikami
przy wytwarzaniu ogólnych sądów o wartości: że
w sądach o wartości, które stały się panującymi, de­
k a d e n t y z m doszedł nawet do przewagi: że mamy
do walczenia nietylko z następstwami wszelkiego
obecnego zwyrodnienia, lecz że c a ł y d o t y c h c z a ­
s o w y d e k a d e n t y z m pozostał w tyle, to znaczy
pozostał ż y w o t n y m . Takie ogólne zboczenie ludz­
kości od jej instynktów zasadniczych, taki ogólny dek a d e n t y z m sądu o wartości jest znakiem pytania
par excellence, właściwą zagadką, którą »zwierzęczłowiek« filozofowi zadaje —.
86.
Mam szczęście, iż po całych tysiącoleciach błądzenia i zamieszania odnalazłem drogę, która prowadzi do »tak« i »nie«.
Ja głoszę »nie« względem wszystkiego, co czyni
słabym, — co wyczerpuje.
Głoszę »tak« względem wszystkiego, co umac­
nia, co gromadzi siłę, co usprawiedliwia poczucie
siły.
Dotychczas nie głoszono ani jednego ani dru­
giego: głoszono cnotę, pozbycie się osobistości, współ­
czucie, nawet zaprzeczenie życia. To wszystko są
wartości człowieka wyczerpanego.
Długie rozmyślanie nad fizyologią wyczerpania
zmusiło mnie do pytania, jak dalece sądy wyczerpa­
nych przenikły do świata wartości.
Wynik, otrzymany przeze mnie, był tak niespodzia­
nym, jak tylko być może, nawet dla mnie, który już
w niejednym obcym świecie byłem jak w domu: znalaz­
łem, iż wszystkie sądy, dotyczące wartości najwyż­
szych, wszystkie, które zapanowały nad ludzkością,
przynajmniej nad obłaskawioną ludzkością, dadzą się
sprowadzić do sądów ludzi wyczerpanych.
Z pod najświętszych nazw wyciągałem niszczy­
cielskie tendencye; nazwano Bogiem, co osłabia, co
uczy słabości, słabością zaraża... znalazłem, że czło­
wiek dobry jest formą samopotwierdzenia się d e k a ­
dentyzmu.
Ta cnota, o której Schopenhauer jeszcze nau­
czał, iż jest najwyższą, jedyną i podstawą cnót wszel­
kich: właśnie to współczucie uznałem za niebezpie­
czniejsze, niż jakikolwiek występek.. Zasadniczo sta­
wać wpoprzek wyborowi w gatunku, jego oczysz­
czeniu z odpadków — to zwało się dotychczas cnotą
par
excellence...
Należy szanować p r z e z n a c z e n i e ; przezna­
czenie, które słabemu powiada »przepadnij !« ...
Nazwano to B o g i e m , iż sprzeciwiano się prze
znaczeniu, — że psuto i czyniono ludzkość zgniłą...
Imienia Boga nie powinno się nosić nadaremnie...
Rasa jest zepsutą — nie przez swoje występki,
lecz przez swoją ignorancyę: jest zepsutą, ponieważ
94
wyczerpania nie pojęła j a k o w y c z e r p a n i a : fizyologiczne pomyłki s ą p r z y c z y n ą wszelkiego z ł a . . .
Cnota jest naszem wielkiem nieporozumieniem.
P r o b l e m a t : jakim sposobem w y c z e r p a n i mogli
ustanawiać p r a w a wartości? Inaczej p y t a j ą c : jakim
sposobem doszli do w ł a d z y ci, którzy są ostatnimi?...
J a k i m sposobem instynkt człowieka-zwierzęcia mógł
stanąć na głowie ? . . .
KSIĘGA
DRUGA.
KRYTYKA
WARTOŚCI
NAJWYŻSZYCH.
I.
RELIGIA J A K O WYRAZ D E K A D E N T Y Z M U .
1. U w a g i o g ó l n e .
87.
O p o c h o d z e n i u r e l i g i i . — W ten sam
sposób, w jaki teraz jeszcze człowiek niewykształ­
cony wierzy, iż gniew jest przyczyną tego, że on się
gniewa, że duch jest przyczyną tego, że on myśli,
a dusza przyczyną tego, że on czuje, jednem słowem tak, jak teraz jeszcze bez namysłu przyjmuje
się całe mnóstwo istot psychologicznych, które mają
być przyczynami: tak samo człowiek na stopniu jesz­
cze naiwniejszym objaśniał te same zjawiska przy
pomocy psychologicznych istot osobowych. Stany,
które wydawały mu się obcymi, porywającymi, przemagającymi, tłumaczył sobie jako opętanie i za­
czarowanie pod władzą jakiejś osoby. Tak chrześci­
janin, ten dzisiaj najbardziej naiwny i zacofany ga­
tunek człowieka, przyczynę nadziei, spokoju, uczucia
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
7
98
»zbawienia« widzi w psychologicznem inspirowaniu
przez Boga : w nim, jako zasadniczo cierpiącym
i niepokojonym typie, uczucia szczęścia, poddania się
i spokoju zjawiają się słusznie, jako coś o b c e g o ,
jako coś, co potrzebuje wytłumaczenia. Wśród ras
mądrych, silnych i pełnych życia epileptyk głównie
wzbudza przeświadczenie, że tutaj działa jakaś m o c
o b c a ; ale także wszelka pokrewna niewola, np. na­
tchnionego, poety, wielkiego zbrodniarza, namiętności,
jak miłość i zemsta, służy do wynajdowania mocy
nadludzkich. Stan jakiś wciela się w jakąś osobę:
i utrzymuje, że ten stan, gdy w nas się pojawia, jest
działaniem owej osoby. Innemi słowy: w psycholo­
gicznem kształtowaniu się Boga stan jakiś, aby był
działaniem, personifikuje się jako przyczynę.
Logika psychologiczna jest ta: u c z u c i e m o c y ,
jeśli nagie i przemożnie owłada człowiekiem — a tak
jest we wszystkich wielkich afektach —, budzi w nim
wątpienie co do jego własnej osoby: nie śmie on myś­
leć o sobie, jako o przyczynie tego zadziwiającego
uczucia — i oto dla tego wypadku ustanawia on
osobę m o c n i e j s z ą , jakieś bóstwo.
In summa: źródło religii leży w krańcowych
uczuciach mocy, które, jako o b c e , nachodzą czło­
wieka niespodzianie: i podobnie jak chory, któremu
jakiś członek wydaje się zbyt ciężkim i dziwnym,
i który dochodzi do wniosku, że jakiś inny człowiek
na nim leży, tak naiwny homo religiosus rozkłada sam
siebie na w i e l e o s ó b . Religia jest jednym z wy­
padków »altération de la personnalité«. Pewien rodzaj
u c z u c i a o b a w y i przestrachu przed sobą sa­
m y m . . . Ale również u c z u c i e nadzwyczajnego
s z c z ę ś c i a i p o d n i o s ł o ś c i . . . Wśród chorych
99
wystarcza u c z u c i e z d r o w i a , by wierzyć w Boga,
w działanie Boga.
Stany mocy imputują człowiekowi uczucie, iż
się n i e jest przyczyną, iż się jest n i e o d p o w i e ­
d z i a l n y m za to —: przychodzą one niechcący:
a zatem my nie jesteśmy sprawcami -- niewolna
wola (t. zn. świadomość dokonanej w nas zmiany, bez
uprzedniego chcenia z naszej strony) wymaga jakiejś
woli c u d z e j .
Konsekwencya: człowiek nie śmiał przypisać
s o b i e wszystkich silnych i zadziwiających momen­
tów. — wyobraził je sobie jako »bierne«, jako »doznane«, jako czyny przemocy — : religia jest potwornym płodem w ą t p l i w o ś c i co do jedności osoby,
pewną altération osobowości - : o ile wszystko wiel­
kie i silne było wyobrażanem przez człowieka, jako
n a d l u d z k i e , jako o b c e , pomniejszał się człowiek, - dwie strofny, jedną bardzo nędzną i słabą,
a drugą bardzo silną i zadziwiającą, rozkładał on na
dwie sfery i pierwszą zwał »człowiekiem«, drugą
»Bogiem«.
Tak postępował w dalszym ciągu; w okresie
moralnej
i d y o s y n k r a z y i swoich wysokich
i wzniosłych stanów moralnych nie tłumaczył on jako
wyniku swej woli, jako »dzieła« osobistego. Chrześci­
janin także własną swą osobę rozkłada na lichą i słabą
fikcyę, którą nazywa człowiekiem, i na drugą, którą
nazywa Bogiem (odkupicielem, zbawicielem) —
Religia poniżyła pojęcie »człowieka«; jej krańcową konsekwencyą jest, że wszystko dobre, wielkie,
prawdziwe jest nadludzkiem i jeno darem łaski...
100
101
88.
Człowiek nie znał siebie fizyologicznie w ciągu
całego łańcucha tysiącoleci: nie zna siebie i dziś
jeszcze. Wiedzieć np., iż się posiada system ner­
wowy — (ale żadnej »duszy«...) pozostaje to wciąż
jeszcze przywilejem najwykształceńszych. Ale człowiek nie zadowala się tutaj tem, by nie wiedzieć.
Trzeba być bardzo ludzkim, by powiedzieć »tego ja
nie wiem«, by pozwolić sobie na ignorancye.
Przypuściwszy, iż cierpi, lub jest w dobrym
humorze, nie wątpi, iż znajdzie powód tego, jeśli
tylko poszuka. A więc szuka g o . . . Po prawdzie
nie może znaleźć powodu, ponieważ nie podejrzywa
nawet, gdzieby należało mu szukać... Cóż się
dzieje?... Oto n a s t ę p s t w o swego stanu bierze
za tegoż p r z y c z y n ę , np. dzieło, przedsięwzięte
w dobrym humorze (w rzeczy samej przedsięwzięte
dlatego, ponieważ już dobry humor dał odwagę do
tego) udaje się: ecco dzieło jest p o w o d e m dobrego
humoru... Faktycznie udanie się było uwarunko­
wane znowuż przez to samo, co było warunkiem
dobrego humoru, — przez szczęśliwę koordynacyę
fizyologicznych sił i systemów.
Człowiek czuje się źle: a w i ę c nie może upo­
rać się z jakąś troską, z jakimś skrupułem, z samo­
krytyką... Po prawdzie człowiek mniema, że jego
zły stan jest następstwem jego skrupułu, jego »grze­
chu«, jego »samokrytyki«...
Ale stan poprawy zupełnej, nieraz po głębokiem
wyczerpaniu i prostracyi, powraca. »Jakżeż to moż­
liwe, że jestem tak wolny, tak wybawiony? To jest
cud; to mógł mi tylko Bóg uczynić«.— Wniosek: Bóg
przebaczył mi mój grzech«...
Stąd wynika pewna praktyka: aby wzbudzić,
uczucia grzechu, aby przygotować tarzanie się w skru­
sze, należy doprowadzić ciało do chorobliwego i ner­
wowego stanu. Metodyka do tego jest znana. Jak
słuszna, nie podejrzywa się przyczynowej logiki faktu:
ma się religijne wytłumaczenie dla u m a r t w i e n i a
c i a ł a , wydaje się ono celem samym w sobie, pod­
czas kiedy okazuje się ono tylko ś r o d k i e m , by
uczynić możliwą ową chorobliwą niestrawność skru­
chy (»idee fixe« grzechu, zahipnotyzowanie kury przez
pociągnięcie kreski »grzech«).
Z ł e obchodzenie się z ciałem wytwarza grunt
dla szeregu »uczuć winy«, t. zn. ogólne cierpienie, które
wymaga
wyjaśnienia.
Z drugiej strony tak samo wynika metodyka
»zbawienia«: przez modlitwy, ruchy, miny, zaklęcia
wywołało się wszelkie wyuzdanie uczucia, — następuje wyczerpanie, nieraz nagłe, często w postaci epilepsyi. I — za stanem głębokiej somnolencyi przy­
chodzi pozór wyzdrowienia —, mówiąc słowami reli­
gii: » zbawienie«.
89.
Wielcy erotycy ideału, święci transfigurowanej
i niezrozumianej zmysłowości, ci typowi apostołowie
»miłości« (jak Jezus z Nazaretu, święty Franciszek
z Assyżu, święty Francois de Paule): u nich błą­
d z ą c y popęd płciowy z niewiadomości schodzi nie-
102
103
jako na manowce, aż w końcu musi się zaspokajać
jeszcze widmami: »Bogiem«, »człowiekiem«, »przy­
rodą«. To zaspokojenie samo nie jest tylko pozornem: u ekstatyków unio mystica odbywa się, jak­
kolwiek bardzo poza ich wolą i »zrozumieniem«,
nie bez fizyologicznych objawów, towarzyszących
najbardziej zmysłowemu i najzgodniejszemu z naturą
zaspokojeniu płciowemu.
Potrzeba snu, ubóstwienie i adoracya nawet po­
jęcia »sen« we wszystkich religiach i filozofiach pessymistycznych —
Wyczerpanie jest w tym wypadku wyczerpa­
niem rasy; sen, psychologicznie biorąc, tylko prze­
nośnią o wiele głębszego i dłuższego m u s u w y p o ­
c z y n k u . . . In praxi jest to śmierć, która pod po­
stacią swojego brata, snu, działa tak zbrodniczo...
90.
Niegdyś te stany i następstwa w y c z e r p a n i a
f i z y o l o g i c z n e g o , ponieważ obfitują w rzeczy
nagłe, okropne, nie do pojęcia i nieobliczalne, miano
za ważniejsze, niż stany zdrowe i ich następstwa.
Obawiano się: przypuszczano tutaj świat w y ż s z y .
Sen i marzenia senne, cień, noc, lęk przyrody uczy­
niono odpowiedzialnemi za powstanie światów innych: przedewszystkiem należałoby r o z w a ż y ć z tego
względu objawy wyczerpania fizyologicznego. Reli­
gie starożytne osobliwie z a p r a w i a j ą pobożnego do
stanu w y c z e r p a n i a , w którym m u s i d o ś w i a d c z y ć
takich r z e c z y . . . Mniemano, iż się wstąpiło w jakiś
porządek wyższy, gdzie wszystko przestaje być zna
nem. P o z ó r jakiejś mocy w y ż s z e j . . .
91.
Sen jako następstwo wszelkiego wyczerpania,
wyczerpanie jako następstwo wszelkiego podrażnie­
nia nadmiernego...
92.
C a ł y training chrześcijański pokuty i zbawienia
można u w a ż a ć jako dobrowolnie w y w o ł a n ą folie circulaire: jak słuszna, możliwą do w y w o ł a n i a tylko
w jednostkach już predestynowanych, mianowicie
chorobliwych w zarodku.
93.
Nie móc uporać się z jakimś przypadkiem ży­
ciowym jest już oznaką d e k a d e n t y z m u . To ją­
trzenie na nowo starych ran, tarzanie się w samopogardzie i skrusze jest jedną chorobą więcej, z której
nigdy »zbawienie duszy«, jeno zawsze nowa forma
choroby powstać może...
Te »stany zbawienia« w chrześcijaninie są tylko
zmianami jednego i tego samego stanu chorobli­
wego, — tłumaczeniem przesilenia, które nastąpiło
105
104
pod postacią pewnej oznaczonej formuły, którą daje
n i e wiedza, lecz obłęd religijny.
Jest się też w chorobliwy sposób d o b r y m ,
kiedy się jest chorym... Większą część aparatu psy­
chologicznego, którym chrześcijanizm pracował, za
liczamy teraz do form histeryi i epilepsoidis.
Całej praktyce uzdrowienia duszy należy przywrócić podstawę f i z y o l o g i c z n ą : »wyrzut sumie
nia« jako taki jest przeszkodą do wyzdrowienia, —
trzeba usiłować przeważyć wszystko przez nowe
postępki, by jak najprędzej ujść przed schorzałością
s a m o t o r t u r y . . . Czysto psychologiczną praktykę
kościoła i sekt należałoby okrzyczeć, jako zagra­
żającą zdrowiu... Chorego nie leczy się przez mo­
dlitwy i zaklęcia złych duchów: stany »spokoju«, które
następują pod wpływem takich działań, dalekie są od
tego, by w psychologicznem znaczeniu wzbudzać
zaufanie...
Jest się z d r o w y m jeśli się kpi ze swej po­
wagi i ze swego zapału, którym jakiś szczegół życia
nas w ten sposób z a h i p n o t y z o w a ł , jeśli przy
zgryzocie sumienia czujemy coś, jak kiedy pies
chwyta kamień zębami, — jeśli wstydzimy się swej
skruchy, —
Dotychczasowa praktyka, czysto psychologiczna
i religijna miała na celu tylko z m i a n ę o b j a w ó w :
uważała człowieka za uzdrowionego, jeśli uniżył się
przed krzyżem i czynił przysięgi, iż będzie człowie­
kiem dobrym... Ale zbrodniarz, który z pewną po­
nurą powagą obstaje przy swojem przeznaczeniu
i nie spotwarza w następstwie swego czynu, ma
w i ę c e j z d r o w i a d u s z y . . . Zbrodniarze, z któ­
rymi Dostojewski żył razem w katordze, byli zbio-
rowo i z osobna naturami niezłomnemi, — nie sąż
oni sto razy więcej warci, niż »złamany« chrześci­
janin ?
94.
Przeciw s k r u s z e . — Nie lubię tego rodzaju
tchórzostwa wobec własnego czynu; nie należy od­
stępować samego siebie pod nawałą niespodziewa­
nej hańby i utrapienia. Krańcowa duma jest tam ra­
czej na miejscu. Ostatecznie, cóż to pomoże! Żaden
czyn przez to, iż się za niego żałuje, nie staje się
niepopełnionym; nie staje się nim również i przez to, że
został »przebaczony«, lub »przebłagany«. Trzebaby
być teologiem, żeby wierzyć w moc, która gładzi winy:
my immoraliści wolimy nie wierzyć w »winę«. My
jesteśmy za tem, że każdy postępek jest w zasadzie
identycznym co do wartości,
również, że postępki,
które zwracają się p r z e c i w nam samym, właśnie
przez to, ekonomicznie biorąc, mogą być jeszcze po­
żytecznymi, o g ó l n i e p o ż ą d a n y m i postępkami.—
W poszczególnym wypadku przyznamy, że jakiś czyn
mógł był nam być łatwo o s z c z ę d z o n y m , — tylko
okoliczności sprzyjające zachęciły nas do niego. Któż
z nas, z a c h ę c o n y przez okoliczności s p r z y j a j ą c e , nie byłby przeszedł już całej skali prze­
stępstw?... Przeto nigdy nie należy mówić: »tego
a tego nie powinieneś był uczynić«, lecz zawsze
jeno: »jakżeź to dziwne, że nie uczyniłem tego już
sto razy!« — Ostatecznie najmniejsza ilość postęp­
ków są postępkami t y p o w y m i i rzeczywiście skro-
107
106
ceniami danej osoby; a zważywszy, jak mało osobi­
stego zawiera się w przeważnej ilości ludzi, rzadko
kiedy jakiś człowiek zostaje s c h a r a k t e r y z o w a n y
przez czyn pojedynczy. Czyn, wynikający z okolicz­
ności, czyn tylko naskórkowy, występujący odruchowo jako skutek podniety: zanim głąb naszej istoty
została tem dotknięta, zanim zostanie o to zapytana.
Gniew, napaść, pchnięcie nożem: cóż w tem jest
z osobistości! — Czyn przynosi z sobą często pewien
rodzaj osłupiałego wzroku i niewoli: tak iż sprawca
czynu jest przez wspomnienie tegoż jakby zaklęty
i sam czuje się jeszcze tylko c z ę ś c i ą p r z y n a ­
l e ż n ą . To umysłowe zakłócenie, pewną formę za­
hipnotyzowania należy przedewszystkiem zwalczać:
pojedynczy czyn, niechaj będzie jaki chce, jest prze­
cież w porównaniu ze wszystkiem, co się czyni,
równy z e r u i może być pominięty w rachunku,
a mimo to rachunek nie będzie fałszywy. Niesłuszny
interes, jaki społeczeństwo mieć może w tem, by
całą naszą egzystencyę sprawdzać w jednym tylko
kierunku, jak gdyby zamiarem jego było, wysuwać na­
przód jakiś czyn pojedynczy, nie powinien zarażać
sprawcy czynu: niestety dzieje się to prawie stale.
Pochodzi to stąd, że po każdym czynie z niezwykłemi następstwami następuje zakłócenie umysłowe:
obojętna, czy te następstwa są dobre czy złe. Pro­
szę przyjrzeć się zakochanemu, który otrzymał obiet­
nicę; poecie, którego oklaskują w teatrze: nie różnią
się oni, co się tyczy torpor intellectualis, w niczem
od anarchisty, któremu znienacka robią rewizyę
w mieszkaniu.
Istnieją postępki, które są nas n i e g o d n e : po­
stępki, które, wzięte jako typowe, zepchnęłyby nas
do niższego gatunku. T u t a j należy unikać tylko tego
jednego błędu, ż e b y nie u w a ż a ć ich z a typowe.
Istnieje też odwrotny rodzaj postępków, których m y
nie j e s t e ś m y godni: wyjątki, zrodzone ze szczególnej
pełni szczęścia i zdrowia, p r z y p ł y w y naszych fal
n a j w y ż s z y c h , które burza, p r z y p a d e k jeszcze raz tak
w y s o k o w y d ę ł y : takie postępki i »dzieła« również nie
są t y p o w e . A r t y s t y nigdy nie powinno się mierzyć
m i a r ą j e g o dzieła.
95.
P o w s z e c h n e złudzenie i łudzenie się w dziedzinie
tak z w a n e g o m o r a l n e g o d o s k o n a l e n i a s i ę . —
Nie w i e r z y m y w to, że j a k i ś człowiek stanie się in­
nym, jeśli nim j u ż nie jest: t zn. jeśli nie jest, j a k to
się często zdarza, wielością osobistości, przynajmniej
z a k r o j ó w na osobistości. W tym w y p a d k u osiąga się
to, iż inna rola w y s t ę p u j e na p i e r w s z y plan, iż »dawny
człowiek« zostaje o d e p c h n i ę t y . . . W y g l ą d się zmienił,
n i e i s t o t a . . . Że ktoś przestaje popełniać p e w n e po­
stępki jest to tylko factum brutum, które p o z w a l a na
najróżniejsze tłumaczenia. D l a społeczeństwa w p r a w ­
dzie to jedno w ł a ś n i e przedstawia interes, iż ktoś nie
popełnia j u ż w i ę c e j p e w n y c h postępków: w tym celu
w y d o b y w a g o ono z tych w a r u n k ó w , gdzie m o ż e
on popełniać p e w n e postępki: jest to w każdym ra­
zie mądrzejsze, niż usiłowanie rzeczy niemożliwych,
mianowicie staranie się o przełamanie fatalności ta­
kiej a nie innej istoty j e g o charakteru. Kościół —
a stał się on tylko pod tym w z g l ę d e m zastępcą i dzie-
109
108
dzicem filozofii starożytnej —, wychodząc z innej
miary wartości i chcąc ratować »duszę«, »zbawienie«
duszy, wierzy jednak w gładzącą siłę kary i następ­
nie w zmazującą siłę przebaczenia: jedno i drugie
jest złudzeniem przesądu religijnego, — wina nie
gładzi, przebaczenie nie zmazuje, czyn popełniony nie
może stać się niepopełnionym. Przez to, że ktoś
o czemś zapomina, bynajmniej jeszcze nie jest do­
wiedzionem, że coś nie i s t n i e j e j u ż . . . Czyn wy­
ciąga swoje konsekwencye o człowieku i poza czło­
wiekiem, obojętny, czy uchodzi on za ukarany, »zgła­
dzony«, »przebaczony« i »zmazany«, obojętny, czy
Kościół sprawcę jego zaawansował tymczasem na
świętego. Kościół wierzy w rzeczy, których niema,
w »dusze«; wierzy w skutki, których niema, w bo­
skie działania; wierzy w stany, których niema,
w grzech, odkupienie, zbawienie duszy: zatrzymuje
się on wszędzie na powierzchni, przy znakach, mi­
nach, słowach, które tłumaczy arbitralnie. Posiada on
do końca przemyślaną metodykę psychologicznego
fałszerstwa.
96.
C h r z e ś c i j a ń s c y szarlatani moralno­
ś c i . — Współuczucie i pogarda szybko się zmie­
niają i chwilami jestem oburzony, jak na widok zu­
chwałej zbrodni. Tutaj błąd zrobiono obowiązkiem —
cnotą —, chybienie staje się uderzeniem, instynkt ni­
szczycielski usystematyzowany jako »odkupienie«;
tutaj każda operacya staje się okaleczeniem, wycię-
ciem nawet narządów, których energia jest warunkiem niezbędnym wszelkiego powrotu zdrowia. A w naj­
lepszym razie nie leczy się, lecz tylko szereg symptomatów cierpienia zostaje wymieniony na inny...
I ten niebezpieczny nonsens, system zhańbienia i obrze­
zania życia uważany jest jako święty, jako niety­
kalny; żyć na jego usługach, być narzędziem tej
sztuki lekarskiej, być k a p ł a n e m to odznacza, to robi
czcigodnym, to czyni świętym i nawet nietykalnym.
Tylko bóstwo może być twórcą tej najwyższej sztuki
lekarskiej: tylko jako objawienie odkupienie jest zro­
zumiałem, tylko jako akt łaski, jako najbardziej nie­
zasłużony dar, który stworzeniu zrobiono.
Twierdzenie pierwsze: na zdrowie duszy patrzy
się jak na chorobę, z niedowierzaniem...
Twierdzenie drugie: warunki niezbędne do silnego
i kwitnącego życia, silne pożądania i namięt­
ności, uważane są jako zarzuty przeciwko sil­
nemu i kwitnącemu życiu.
Twierdzenie trzecie: wszystko, skąd człowiekowi
grozi niebezpieczeństwo, wszystko, co może za­
panować nad nim i zniszczyć go, jest złem
i pogardy godnem — z korzeniem powinno być
wyrwanem z jego duszy.
Twierdzenie czwarte: człowiek, którego uczyniono
nieszkodliwym dla siebie i dla innych, słaby,
rzucony o ziem w pokorze i skromności, swej
słabości świadom, »grzesznik«, - to jest typ
najbardziej pożądany, typ, który zapomocą pew­
nej chirurgii duszy też można z r o b i ć . . .
110
111
97.
K a p ł a n chce dopiąć t e g o , żeby uchodził za
n a j w y ż s z y t y p człowieka, żeby panował, — nawet
i nad tymi, którzy m a j ą w ręku w ł a d z ę , żeby był
nienaruszalnym, nietykalnym, żeby b y ł n a j s i l n i e j ­
s z ą w ł a d z ą w gminie, absolutnie niemożliwą d o
zastąpienia i do niedocenienia.
Ś r o d e k : o n jeden jest w i e d z ą c y m ; o n jeden
jest c n o t l i w y m ; o n jeden w n a j w y ż s z y m
stopniu p a n u j e n a d s a m y m s o b ą ; o n jeden jest
w p e w n y m sensie B o g i e m i w r a c a na łono bóstwa,
on jeden jest osobą pośrednią między Bogiem a poz o s t a ł y m i ; bóstwo karze wszelką szkodę, w s z e l k ą
myśl, skierowaną przeciw kapłanowi.
Ś r o d e k : p r a w d a istnieje. J e s t tylko jedna
forma osięgnięcia j e j : stać się kapłanem. W s z y s t k o ,
c o j e s t d o b r e m , j a k ład, jak t r a d y c y a m a s w e
źródło w mądrości kapłanów. K s i ę g a święta jest ich
dziełem. Niema innego źródła d o b r a prócz ka­
płana. Wszelki inny rodzaj przedniości różni się
r a n g ą o d kapłańskiej, np. przedniość k r ó l a .
K o n s e k w e n c y a : jeżeli kapłan m a być t y ­
p e m n a j w y ż s z y m , t o w z n o s z e n i e się d o j e g o
c n ó t musi stanowić wzrost wartości ludzi. S t u d y u m , o d z m y s ł o w i e n i e , n i e c z y n n o ś ć , niew z r u s z o n o ś ć , b e z n a m i ę t n o ś ć , uroczystość; —
przeciwieństwo: n a j n i ż s z y gatunek człowieka.
K a p ł a n głosił jeden rodzaj moralności: żeby
j e g o s a m e g o odczuwano j a k o t y p n a j w y ż s z y . O n
k o n c y p u j e typ p r z e c i w n y : tschandali. Usiłowanie
wszystkimi środkami uczynienia t e g o typu godnym
p o g a r d y stanowi t ł o ustroju kastowego, — Krań­
c o w a o b a w a k a p ł a n a przed z m y s ł o w o ś c i ą jest
u w a r u n k o w a n ą przez p r z e ś w i a d c z e n i e , ż e tutaj
u s t r ó j k a s t o w y ( t o znaczy u s t r ó j wogóle) jest
najbardziej z a g r o ż o n y . . . W s z e l k a »tendencya s w o ­
bodniejsza« in puncto puncti obala, i o d r z u c a p r e c z
u s t a w o d a w s t w o małżeńskie —
98.
K r y t y k a ś w i ę t e g o k ł a m s t w a . — Ż e w ce­
lach pobożnych kłamstwo jest dozwolonem, to należy
do teoryi każdego duchowieństwa, — o ile k ł a m s t w o
takie należy do j e g o praktyki, ma być przedmiotem
niniejszego badania.
A l e także i filozofowie, o ile z zamysłami kapłańskimi zamierzają wziąć w ręce kierownictwo
l u d ź m i , natychmiast przyrządzają sobie p r a w o do
k ł a m s t w a : Platon na czele. Najwspaniaiszem jest o w o
kłamstwo podwójne, rozwinięte przez typowo aryjskich
filozofów V e d a n t y : d w a systemy przeczące sobie we
wszystkich punktach g ł ó w n y c h , ale ze w z g l ę d u na
cele w y c h o w a w c z e zastępujące siebie, w y p e ł n i a j ą c e ,
dopełniające. K ł a m s t w o jednego ma stworzyć stan,
w którym p r a w d a drugiego staje się dopiero s ł y ­
szalną...
J a k d a l e k o sięga pobożne k ł a m s t w o kapłanów i filozofów? — T r z e b a tutaj zapytać, jakie wa­
runki do w y c h o w a n i a oni posiadają, jakie dogmaty
muszą oni w y n a j d o w a ć , b y zadośćuczynić tym
warunkom?
I I 2
113
Po pierwsze: muszą oni mieć po swojej stronie
władzę, autorytet, bezwarunkową wiarogodność.
Po drugie: muszą mieć w ręku cały przebieg
natury, tak, iżby wszystko, co spotyka jednostkę, wy­
dawało się zależnem od ich prawa.
Po trzecie: muszą mieć także dalej sięgający
zakres władzy, którego kontrola ukrywa się przed
wzrokiem podległych: miarę kary na tamtym świe­
cie »po śmierci«, - jak słuszna także i sposoby,
by znać drogę do zbawienia, — Muszą oni oddalić
pojęcie przebiegu naturalnego: ale ponieważ są to
ludzie mądrzy i myślący, więc mogą o b i e c y w a ć
mnogie skutki, naturalnie jako uwarunkowane przez
modlitwy lub ścisłe postępowanie wedle ich prawa. —
Mogą również z a r z ą d z i ć mnóstwo rzeczy, które
są absolutnie rozumne, - jeno że nie wolno im wy­
mienić doświadczenia, empiryi, jako źródła tej mą­
drości, ale jakieś objawienie lub następstwo »naj
cięższych ćwiczeń pokutnych«.
Ś w i ę t e k ł a m s t w o dotyczy zatem zasadni­
czo: c e l u postępku (— cel naturalny, rozum czyni
się niewidocznym: cel moralny, jakieś spełnienie
przepisu prawa, jakaś usłużność względem Boga uka­
zuje się jako cel —): n a s t ę p s t w a postępku (—na­
stępstwo naturalne zostaje wyłożone jako nadprzyrodzone i, aby działać pewniej, każe się spodziewać
innych, nie podlegających kontroli, nadprzyrodzonych
następstw).
W ten sposób zostaje stworzonem pojęcie do­
b r a i z ł a , które ukazuje się zgoła i zupełnie oderwanem od pojęcia naturalnego »pożyteczny«, »szkod­
liwy«, »sprzyjający życiu«, »ubożący życie«, — może
ono stać się nawet wprost w r o g i e m naturalnemu
pojęciu dobra i zła, jako że wymyślono życie i n n e .
W ten sposób zostaje stworzonem w końcu to
sławne »s u m i e n i e « : głos wewnętrzny, który przy
każdym postępku mierzy wartość postępku n i e wedle
następstw tegoż, jeno ze względu na zamiar i zgod­
ność tego zamiaru z »prawem«.
Święte kłamstwo wynalazło zatem k a r a j ąc e g o i n a g r a d z a j ą c e g o Boga, który ściśle
uznaje księgę praw kapłanów i wysyła ich w świat,
jako swoich heroldów i pełnomocników; — jakieś
z t a m t e j s t r o n y ż y c i a , w którem wielką ma­
szynę karającą wyobraża się sobie jako dopiero w ca­
łej pełni czynną, — w tym celu n i e ś m i e r t e l n o ś ć
d u s z y ; — s u m i e n i e w człowieku jako świado­
mość tego, że dobro i zło jest niewzruszone. - że
sam Bóg tu przemawia, jeśli ono doradza postępowanie zgodne z przepisami kapłańskimi; — m o r a l ­
n o ś ć j a k o z a p r z e c z e n i e wszelkiego naturalnego przebiegu, jako zredukowanie wszystkiego, co
się dzieje do moralnie uwarunkowanych wydarzeń,
działanie moralności (t. zn. idea kary i nagrody) jako
przenikające świat, jako jedyna potęga, jako creator
wszelkiej zmiany; — p r a w d a jako dana, jako obja­
wiona, jako we wszystkich szczegółach zgodna z naturą kapłanów, jako warunek, wszelkiego zbawienia
i szczęścia w tem i tamtem życiu.
In summa: czem jest opłacone moralne dos k o n a l e n i e s i ę . — Zawieszenie r o z u m u , zredukowanie wszelkich motywów do obawy i nadziei (kara
i nagroda); z a l e ż n o ś ć od opieki kapłańskiej nad
małoletnimi od formalistycznej dokładności, która rości
pretensyę, iż wyraża wolę boską; zaszczepienie jaDZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
8
114
115
kiegoś »sumienia«, które stawia f a ł s z y w ą w i e d z ę
zamiast badania i próby; j a k g d y b y było j u ż pewnem,
co czynić, a c z e g o zaniechać należy, — pewien rodzaj
kastracyi s z u k a j ą c e g o i naprzód dążącego ducha; —
in summa: najgorsze o k a l e c z e n i e człowieka, jakie
można sobie wyobrazić, rzekomo j a k o »człowiek
dobry«.
In praxi c a ł y rozum, całe dziedzictwo mądrości,
subtelności, ostrożności, które jest założeniem kanonu
k a p ł a ń s k i e g o , zostało następnie samowolnie zredukowane do li tylko m e c h a n i k i : zgodność z pra­
w e m uchodzi już z a cel, z a cel n a j w y ż s z y , ż y c i e
niema już żadnych problematów więcej; —
całe wyobrażenie świata jest zbrukane przez i d e ę
k a r y ; — życie samo, ze w z g l ę d u na to, by ż y c i e
k a p ł a ń s k i e przedstawić j a k o non plus ultra doskonałości, zostało przerobione w myśli na spotwarzenie i zbrukanie ż y c i a ; — pojęcie »Bóg« przedsta­
w i a odwrócenie się od życia, krytykę, nawet pogar­
dzanie ż y c i e m ; — p r a w d a została przerobioną w myśli
j a k o k ł a m s t w o k a p ł a ń s k i e , dążenie d o p r a w d y
j a k o s t u d y o w a n i e p i s m a , j a k o środek d o s t a ­
nia się teologiem...
2. K r y t y k a
chrześcijanizmu.
a) Do historyi chrześcijanizmu.
99.
K a p ł a n i ż y d o w s c y wszystkie s w o j e uroszczenia
umieli prezentować j a k o u s t a w ę b o s k ą , j a k o za-
stosowanie się do przykazania boskiego... również
wszystko, co służyło do tego, by z a c h o w a ć I z r a e l a ,
u m o ż l i w i e n i e jego egzystencyi (np. sumę u c z y n ­
k ó w : obrzezanie, kult ofiarny jako centrum na­
rodowej świadomości), umieli wprowadzić nie jako
naturę, lecz jako »Boga«. — T e n s p o s ó b p o s t e p o w a n i a c i ą g n i e się d a l e j ; w o b r ę b i e żydostwa, gdzie konieczność »uczynków« nie była od­
czuwaną (mianowicie, jako odgrodzenie się na ze­
wnątrz), mogła była być powzięta koncepcya kapłań­
skiego rodzaju człowieka, którego stosunek jest taki,
jak »natury wytwornej« do arystokraty; niekastowa
i niejako samorzutna kapłańskość duszy, która, żeby
przeciwieństwo swoje silnie odróżnić od siebie, przy­
kładała wartość nie do »uczynków«, lecz do »za­
miaru « . . .
W rzeczy samej chodziło znowu o to, by do
p i ą ć pewnego oznaczonego typu duszy: niejako
p o w s t a n i e l u d u w o b r ę b i e narodu kapłań­
skiego, — pietystyczny ruch z dołu (grzesznicy, cel­
nicy, niewiasty, chorzy). Jezus z Nazaretu był zna­
kiem, po którym się p o z n a w a l i . I znowuż, by
móc wierzyć w siebie, potrzebują oni t e o l o g i c z n e j
t r a n s f i g u r a c y i : potrzeba im nie małej rzeczy,
bo »syna Bożego«, by zjednać sobie wiarę. I zupeł­
nie tak samo, jak kapłani fałszowali całą historyę
Izraela, tak zrobiono jeszcze próbę f a ł s z o w a n i a
wogóle historyi ludzkości, żeby chrześcijanizm mógł
wydawać się najkardynalniejszem zdarzeniem. Ruch
ten mógł był powstać tylko na gruncie żydowskim:
którego. czynem głównym było spleść razem w i n ę
i n i e s z c z ę ś c i e , i wszelką winę zredukować do
116
117
w i n y w z g l ę d e m B o g a : chrześcijanizm jest tego
drugą potęgą.
1oo.
Wierzący są świadomi tego, że chrześcijaństwu
zawdzięczają nieskończenie wiele i wnioskują zatem,
że jego twórca jest osobistością pierwszorzędną...
Wniosek ten jest fałszywy, ale jest on typowym
wnioskiem tych, którzy czczą. Objektywnie patrząc,
byłoby możliwem, po p i e r w s z e , iżby się mylili co
do wartości tego, co chrześcijaństwu zawdzięczają:
przekonania nie dowodzą niczego na korzyść tego.
o czem się jest przekonanym, w religiach uzasad­
niają one raczej jeszcze podejrzenie przeciw... Po
d r u g i e , byłoby możliwem, że tego, co się chrześci­
jaństwu zawdzięcza, nie powinnoby się przypisywać
jego sprawcy, lecz właśnie gotowemu utworowi, ca­
łości, kościołowi i t d. Pojęcie »sprawca« jest tak
wieloznacznem, że może oznaczać nawet samą tylko
przyczynę okolicznościową jakiegoś ruchu: powięk­
szono postać założyciela w tej mierze, jak kościół
rósł; ale właśnie ta optyka oddawania czci pozwala
na wniosek, że kiedyś założyciel ten był czemś bar­
dzo niepewnem i nieustalonem — na początku...
Proszę pomyśleć, z jaką s w o b o d ą Paweł traktuje
problemat osoby Jezusa, prawie eskamotuje -: ktoś,
kto umarł, kogo po jego śmierci znowu widziano,
ktoś, kogo Żydzi na śmierć skazali... Sam tyłko »mo­
tyw«: muzykę on dorabia do tego.
101.
Także i c h r z e ś c i j a n i e zrobili tak, jak Żydzi
i to, co odczuwali jako warunek istnienia i nowość, włożyli w usta swemu mistrzowi i inkrustowali tem jego
życie. Również oddali mu całą mądrość p r z y s ł ó w — :
jednem słowem, faktyczne swoje życie i cierpienie
przedstawili jako p o s ł u s z e ń s t w o i przez to uświęcili dla swojej propagandy.
Na czem wszystko polega, to okazuje się u Pawła:
jest to m a ł o . Reszta jest wyrobieniem typu świę­
t e g o , z tego, co było przez nich uważanem za
święte.
Cała »nauka o cudach«, wliczając w to zmartwychwstanie, jest konsekwencyą samouświetnienia
się gminy, która to, do czego sama sądziła się zdolną,
w większym jeszcze stopniu p r z y p i s y w a ł a swemu mi­
strzowi (resp. z niego w y p r o w a d z a ł a s w ą s i ł ę . . . ) .
102.
Chrześcijanizm jest jeszcze możliwy w każdej
chwili... Nie jest przywiązany do żadnego z tych
bezwstydnych dogmatów, które ustroiły się w jego
imię: nie potrzebuje ani nauki o B o g u o s o b o ­
w y m , ani nauki o g r z e c h u , ani o n i e ś m i e r t e l n o ś c i , ani o z b a w i e n i u , ani o w i e r z e ;
nie potrzeba mu zgoła żadnej metafizyki, tem mniej
ascetyzmu, tem mniej chrześcijańskiego »przyrodoznawstwa«...
118
119
Ktoby powiedział teraz »nie chcę być żołnie­
rzem«, »nie troszczę się o sądy«, »nie korzystam
z usług połicyi«, »nie chcę czynić nic takiego, co
zakłóca spokój we mnie samym: a jeśli mam z tego
powodu cierpieć, to nic bardziej nie zachowa mi
mego spokoju jak cierpienie...« — ten byłby chrześ­
cijaninem.
Cała nauka chrześcijańska o tem, w co wierzyć
się p o w i n n o , cała chrześcijańska »prawda« jest
nikczemnem kłamstwem i oszukaństwem: i dokładnem
przeciwieństwem tego, co dało początek ruchowi
chrześcijańskiemu.
To właśnie, co w k o ś c i e l n e m znaczeniu jest
chrześcijańskiem, to jest odrazu a n t y c h r z e ś c i j a ń s k i e m : same jeno rzeczy i osoby zamiast sym­
bolów, sama jeno historya zamiast faktów wieczy­
stych, same jeno formuły, obrządki, dogmaty zamiast
praktyki życia. Chrześcijańską jest zupełna obojęt­
ność na dogmaty, kult, kapłanów, kościół, teologię.
Praktykowanie chrześcijanizmu nie jest żadnem
dziwactwem, jak i praktykowanie buddyzmu zgoła
niem nie jest: jest ono środkiem do stania się szczęśli­
wym . . .
nia osobowego. Co on zwalcza, to panoszenie się
»osoby«: jakżeż może on chcieć tę właśnie uwie­
czniać ?
On zwalcza również hierarchię w obrębie gminy,
nie obiecuje jakiejkolwiek proporcyi nagrody stosow­
nie do czynu dokazanego: jakżeż mógł on mieć na
myśli karę i nagrodę na tamtym świecie !
104.
Twórca chrześcijanizmu musiał to odpokutować,
iż zwrócił się do najniższej warstwy żydowskiego
społeczeństwa i inteligencyi. Powzięła ona o nim
koncepcję w tym duchu, który pojmowała... Jest to
prawdziwą hańbą, iż wyfabrykowano jakąś historyę
zbawienia, jakiegoś Boga osobowego, jakiegoś zba­
wiciela osobowego, jakąś nieśmiertelność osobową,
i że z nauki, która odmawia rzeczywistości wszyst­
kiemu, co osobiste i historyczne, pozostawiono i za­
trzymano całą lichotę »osoby« i »historyi«...
Legenda o zbawieniu zamiast symbolicznego
teraz i w każdym czasie, tutaj i wszędzie; cud na­
oczny zamiast symbolu psychologicznego.
103.
Jezus życie rzeczywiste, życie w prawdzie, prze­
ciwstawił owemu życiu zwykłemu: od niczego nie
jest on bardziej dalekim, jak od tej prostackiej nie­
dorzeczności »uwiecznionego Piotra«, wiecznego trwa-
105.
Chrześcijanizm pierwotny jest z n i e s i e n i e m
p a ń s t w o w o ś c i : zabrania przysięgi, służby woj­
skowej, trybunałów, samoobrony i obrony jakiej-
121
120
kolwiek całości, różnicy między rodakami i obcymi,
również ustroju s t a n o w e g o .
W z ó r C h r y s t u s a : nie opiera się tym, któ­
rzy mu zło wyrządzają; nie broni się; czyni więcej:
»nadstawia lewy policzek« (na pytanie »czy jesteś
Chrystus?« odpowiada »i odtąd ujrzycie syna czło­
wieczego, siedzącego po prawicy mocy i przychodzą­
cego w obłokach niebieskich«). Zabrania, by jego
uczniowie bronili go; zwraca uwagę na to, że mógłby
mieć pomoc, ale nie c h c e .
Chrześcijanizm jest także s k a s o w a n i e m spo­
ł e c z e ń s t w a : daje on pierwszeństwo wszystkiemu,
co ono lekceważy, wyrasta z okrzyczanych, znie­
sławionych i skazanych, trędowatych wszelkiego ro­
dzaju, »grzeszników«, »celników«, prostytutek, naj­
głupszego pospólstwa (»rybaków«); gardzi bogatymi,
uczonymi, wytwornymi, cnotliwymi, tymi, którzy są
»korrekt« ...
106.
Do
psychologicznego problematu
c h r z e ś c i j a n i z m u . — S i ł a p o r u s z a j ą c a zo­
s t a j e ; ressentiment, bunt ludu, bunt upośledzonych.
(Z buddyzmem rzecz się ma inaczej: on nie zrodził
się z ruchu, wynikłego z ressentiment. On zwalcza
je, ponieważ pobudza ono do działania.)
To stronnictwo pokoju pojmuje, że z r e z y g n o ­
wanie z wrogości w myślach i czynach
jest warunkiem odróżnienia i utrzymania. Tutaj tkwi
trudność psychologiczna, która przeszkodziła zrozu­
mieniu chrześcijanizmu: popęd, który go s t w o r z y ł ,
wymusza zasadnicze zwalczanie jego samego.
Tylko jako s t r o n n i c t w o p o k o j u i nie­
w i n n o ś c i ten ruch buntowniczy ma możność powodzenia: musi on zwyciężyć przez krańcową ła­
godność, słodycz, miękkość, jego instynkt pojmuje to. —
S z t u k a : popęd, którego się jest wyrazem, zaprze­
czyć, skazać, popisywać się ustawicznie przeciwień­
stwem tego popędu w czynach i słowach —.
107.
» I d e a ł c h r z e ś c i j a ń s k i « : po żydowsku mądrze zainscenizowany. P s y c h o l o g i c z n e p o p ę d y
z a s a d n i c z e , jego »natura«:
bunt przeciw panującej władzy duchownej;
próba uczynienia cnót, przy których możliwem
jest s z c z ę ś c i e n a j n i ż s z y c h , sędziowskim
ideałem wszelkich wartości, — nazwania go Bog i e m : instynkt zachowawczy warstw najuboż­
szych w życie;
absolutne w s t r z y m a n i e się od wojny, opór
usprawiedliwić na podstawie ideału,
również
posłuszeństwo;
miłość między sobą, jako następstwo miłości do
Boga. Przeciwko grzechowi każdego czasu go
towy i ostatni środek...
F o r t e l : zaprzeć się wszelkich mobilia natu­
r a l n y c h i odwrócić je na duchowno-zaświatowe...
c n o t ę i c z e ś ć dla niej wyzyskać całkiem i zupeł-
122
123
nie dla siebie, krok za krokiem o d s u n ą ć od niej
wszystko, co niechrześcijańskie.
108.
R z e k o a m a m ł o d o ś ć . — Oszukuje się siebie,
jeśli się marzy tutaj o jakimś naiwnym i młodym
bycie narodu, który odbija od starej kultury; istnieje
przesąd, jakoby w tych najniższych warstwach na­
rodu, gdzie chrześcijanizm rósł i korzenie zapusz­
czał, wytrysło znowu głębsze źródło życia: nie ro­
zumie się nic z psychologii chrześcijańskości, jeśli
ją się uważa za wyraz nowo pojawiającej się mło­
dości narodu i wzmocnienia rasy. Przeciwnie: jest
to typowa forma d e k a d e n t y z m u , wydelikacenie
moralności i histerya w znużonej i nie mającej już
celu, chorobliwej mieszaninie ludności. To dziwaczne
towarzystwo, które tutaj zgromadziło się dookoła
tego mistrza w uwodzeniu ludu, powinnoby właści­
wie występować zbiorowo i zosobna w romansie
rosyjskim : wszystkie choroby nerwów dają sobie
w nich rendez v o u s . . . nieobecność zadań, instynkt,
iż właściwie wszystko ma się już ku końcowi, iż
nic się już nie opłaca, zadowolenie w pewnem dolce
far
niente.
Potęga i pewność przyszłości żydowskiego in­
stynktu, potworność jego długotrwałej woli życia
i mocy tkwi w jego panującej klasie; warstw, które
wywyższa młody chrześcijanizm, nic nie znamionuje
lepiej, niż znużenie instynktu. Ma się tego dość: to
jest jedno — i jest się zadowolonym, u siebie, w so­
bie, dla siebie — to jest to drugie.
109.
Ta religia n i h i i i s t y c z n a wyszukuje sobie
elementów d e k a d e n t y z m u i rzeczy pokrewnych
w starożytności; mianowicie:
a) stronnictwa s ł a b y c h i n i e u d a n y c h (ausszus świata starożytnego: to, co on najsilniej od
siebie odpychał...);
b) stronnictwa p r z e m o r a l i z o w a n y c h i antypogańskich ;
c) stronnictwa p o l i t y c z n i e z n u ż o n y c h i indyferentnych (zblazowani Rzymianie...), o d n a r o d o w i o n y c h , którym pozostała pustka;
d) stronnictwa tych, którzy mają siebie dość, —
którzy chętnie uczestniczą w przygotowywaniu
jakiegoś p o d z i e m n e g o spisku —
109.
Ż y c i e c h r z e ś c i j a ń s k o - ż y d o w s k i e : tu­
taj przeważało n i e ressentiment. Dopiero wielkie
prześladowania spowodowały może takie wybujanie
namiętności — zarówno ż a r m i ł o ś c i , jak i ż a r
nienawiści.
Kiedy się widzi, jak najdroższe nam osoby pa­
dają ofiarą za naszą wiarę, wtedy człowiek staje się
124
125
a g r e s y w n y m ; zwycięstwo chrześcijanizmu za­
wdzięcza się jego prześladowcom.
A s c e t y z m w chrześcijanizmie nie jest spe­
cyficznym: Schopenhauer źle to zrozumiał: on wrasta
tylko w chrześcijanizm: wszędzie tam, gdzie i bez
chrześcijanizmu ascetyzm istnieje.
Chrześcijanizm h i p o k o n d r y c z n y , pastwie­
nie się i torturowanie sumienia jest również właści­
wością jeno pewnego gruntu, na którym wartości
chrześcijańskie zapuściły korzenie: nie jest on chrześcijanizmem samym. Chrześcijanizm przyjął w siebie
wszelkiego rodzaju choroby chorobliwych gruntów:
możnaby mu jedynie zarzucić, iż nie umiał się obro­
nić przeciw żadnej zarazie. Ale właśnie to jest jego
istota: chrześcijanizm jest typem d e k a d e n t y z m u .
111.
P o g a n i z m — c h r z e ś c i j a n i z m . — Pog a ń s k i e m jest przytakiwanie temu, co naturalne,
uczucie niewinności w rzeczach naturalnych, »naturalność«. C h r z ę ś c i j a ń s k i e m jest zaprzeczanie
tego, co naturalne, uczucie niegodziwości w rzeczach
naturalnych, przeciwność naturze.
»Niewinnym« jest np. Petroniusz: chrześcijanin
w porównaniu z tym szczęśliwcem stracił niewinność
raz na zawsze. Ale ponieważ ostatecznie także
i c h r z e ś c i j a ń s k i status musi byf jeno stanem
natury, lecz nie wolno mu pojmować siebie takim,
wjęc » c h r z e ś c i j a ń s k i « oznacza f a ł s z e r s t w o
podniesione do zasady p s y c h o l o g i c z n e j i n t e r pretacyi...
r
112.
Niewiedza in psychologicis — chrześcijanin nie
ma wcale systemu nerwowego —; pogarda i samo­
wolna chęć odwracania oczu od wymagań ciała, od
o d k r y c i a ciała; założenie, iż t a k jest zgodnie
z wyższą naturą człowieka. — iż d u s z y k o n i e c z nie w y c h o d z i to na d o b r e —; zasadnicza redukeya wszystkich uczuć ciała do moralnych wartości; sama choroba nawet pomyślana jako uwarunkowana przez moralność, naprzykład jako kara lub
jako doświadczenie lub też jako stan zbawienia,
w którym człowiek staje się doskonalszym, niżby nim
mógł być w stanie zdrowym (— myśl Pascala),
w pewnych okolicznościach dobrowolne czynienie się
chorym —
113.
Pogardzali oni ciałem: nie brali go wcale w ra­
chubę: więcej jeszcze, traktowali go jak wroga. Ich
obłędem było mniemanie, iż można obnosić »piękną
duszę« w trupim potworze... Aby uczynić to wiarygodnem i dla innych musieli oni pojęcie »piękna du­
sza« inaczej oznaczyć, wartość naturalną przemienić
na inną, aż w końcu bladą, chorobliwą, idyotyczniemarzycielską istotę odczuwano jako doskonałość, jako
»anielską«, jako przemienienie, jako człowieka wyż­
szego.
126
127
114
Rzeczywistością, na której chrześcijaństwo mogło
wznosić swą budowlę, była mała ż y d o w s k a ro­
d z i n a z epoki diaspory, z jej ciepłem i czułością,
z jej w całem państwie rzymskiem niesłychaną i może
niezrozumianą gotowością pomagania, ręczenia za
siebie wzajem, z jej ukrytą i w pokorę przebraną
dumą »wybranych«, z jej najwewnętrzniejszem za­
przeczaniem bez zazdrości wszystkiego, co jest górą
i co ma blask i moc po swej stronie. P o z n a n i e
s i ę na t e m , j a k o na m o c y , poznanie tego stanu
b ł o g o s ł a w i o n e g o , jako dającego się udzielić, jako
zwodniczego, zaraźliwego nawet dla pogan — jest ge­
n i u s z e m P a w ł a : skarb energii utajonej, skarb
szczęścia mądrego zużytkować w całej pełni do »ży­
dowskiego kościoła o wolniejszem wyznaniu«, całe
żydowskie doświadczenie i mistrzostwo w s a m o z a c h o w a n i u s i ę g m i n y pod panowaniem obcem,
także i żydowską propagandę — to odgadł on jako
swoje zadanie. To, co miał przed sobą, to był właś­
nie ów absolutnie niepolityczny i na bok usunięty
rodzaj m a ł y c h l u d z i : ich sztukę utrzymania się
i dopięcia swego, wyhodowaną w pewnej ilości cnót,
które wyrażały jedyny sens cnoty (»sposób utrzyma­
nia i wzmożenia pewnego określonego rodzaju czło­
wieka«).
Z małej żydowskiej gminy pochodzi zasada mi­
ł o ś c i : jest to n a m i ę t n i e j s z a dusza, która żarzy
się tutaj pod popiołem pokory i mizeroty: to nie było
ani greckie, ani indyjskie, ani nawet germańskie. Pieśń
na cześć miłości, którą Paweł napisał, nie jest niczem
chrześcijańskiem, jest to tylko wybuch wiecznego pło­
mienia semickiego. Jeśli chrześcijanizm uczynił coś
istotnego pod względem psychologicznym, to jest
tem podwyższenie t e m p e r a t u r y duszy
u tych ras zimniejszych i wytworniejszych, które
wówczas były górą; było to odkrycie, iż najnędzniejsze życie może stać się bogatem i bezcennem przez
podwyższenie temperatury...
Rozumie się, iż takie przeniesienie n i e mogło
mieć miejsca w klasach panujących: żydzi i chrześ­
cijanie mieli przeciw sobie swoje złe maniery, —
a to, czem jest moc i namiętność duszy przy złych
manierach, to działa odpychająco i budzi niemal
obrzydzenie (— ja w i d z ę te złe maniery, gdy czy­
tam Nowy Testament). Trzeba było przez nikczemność i biedę być spokrewnionym z przemawiającym
tutaj typem warstw niższych, by odczuwać to, co jest
w tem pociągającego... Jest to próbą, czy ma się
trochę k l a s y c z n e g o s m a k u we krwi, jakie s t a n o w i s k o się zajmuje względem Nowego Testamentu
(jak Tacyt); kto nie jest przy tem wzburzony, kto nie
odczuwa przytem uczciwie i zasadniczo coś z foeda
superstitio, coś, z czego cofa się rękę, jak z obawy
przed powalaniem się: ten nie wie, co jest klasycznem. »Krzyż« trzeba odczuwać jak Goethe —
115.
R e a g o w a n i e l u d z i m a ł y c h . — Miłość
daje najwyższe uczucie mocy Należy pojąć, jak da-
128
lece przemawia tutaj nie człowiek wogóle, lecz pe­
wien typ człowieka.
»Jesteśmy boscy w miłości, staniemy się »dziećmi
Boga«, Bóg kocha nas i nie chce od nas niczego,
jeno miłości«; to. znaczy: wszystka moralność, wszelkie posłuszeństwo i działanie - nie wytwarzają tego
poczucia mocy i wolności, jakie miłość wytwarza; —
z miłości nie czyni się nic złego, czyni się o wiele
więcej, niżby czyniło się gwoli posłuszeństwu i cnocie
Tutaj szczęście stadne, uczucie wspólności w małem i wielkiem, żywe uczucie jedności jest odczute
jako s u m a p o c z u c i a ż y c i a . Pomaganie i tro­
szczenie się oraz przynoszenie pożytku wzbudzają wciąż
uczucie mocy« widoczne powodzenie, wyraz radości
podkreślają uczucie mocy; nie brak dumy, że się jest
gminą, miejscem zamieszkania B o g a , że się jest »wy
branym«.
W rzeczy samej człowiek przeżył jeszcze raz
alteracyę
osobowości:
tym razem swoje uczu­
cie miłości nazwał Bogiem. Trzeba pomyśleć so­
bie obudzenie się takiego uczucia, rodzaj zachwytu,
obcą mowę, pewną »ewangelię«, — ta nowość nie
pozwoliła człowiekowi przypisać sobie tej miłości: —
mniemał on, iż Bóg przed nim kroczy i w nim stał
się żywy: — »Bóg przychodzi do ludzi«,
bliźniego
transfiguruje się na Boga (ile że w nim uczucie miłości znajduje ujście dla siebie). J e z u s j e s t b l i ź ­
n i m , tak jak tenże został przekształcony w myśli
na bóstwo, na przyczynę, w z b u d z a j ą c ą u c z u c i e
m o c y.
129
116.
Wcale tego nie lubię w tym Jezusie z Naza­
retu lub w jego apostole Pawle, iż t a k b a r d z o
p r z e w r ó c i l i w g ł o w a c h małym ludziom,
wmawiając w nich, jakoby to było coś ważnego te
ich skromne cnoty. Wypadło opłacić to zbyt drogo:
albowiem zniesławili oni cenniejsze jakości cnoty
i człowieka, zwrócili przeciw sobie złe sumienie i po
czucie godności własnej w duszy dostojnej, m ę ż n e ,
wspaniałomyślne,
śmiałe,
ekscesywne
skłonności duszy silnej sprowadzili na manowce, aż
do samozniweczenia...
117.
Te małe cnoty zwierzęcia stadnego bynajmniej
nie prowadzą do »życia wiecznego*: w ten sposób
inscenizować je, a z niemi i siebie samego, może to
być bardzo mądre, ale dla tego, kto ma tu jeszcze
oczy otwarte, pozostaje to mimo wszystko najśmieszniejszem ze wszystkich widowisk. Zgoła nie zasłu­
guje się na przywilej na ziemi i w niebie, jeśli do
szło się do doskonałości małej lubej jagnięcości;
w najlepszym razie pozostaje się z tern zawsze jeno
małym, lubym, -niedorzecznym barankiem z rogami
pod warunkiem, iż nie pęknie się z próżności i nie
skompromituje przez rycerskie pozy.
Olbrzymie rozjaśnienie barw, którem illuminuje
się tutaj te małe cnoty — jakoby odbicie boskich
jakości!
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
9
130
131
N a t u r a l n y cel i pożyteczność każdej cnoty
są zasadniczo p r z e m i l c z a n e ; jest ona cenną
tylko ze względu na b o s k i e przykazanie, na boski
wzór, tylko ze względu na zagrobowe i duchowne
dobra. (Wspaniale: jak gdyby chodziło o » z b a w i e ­
n i e d u s z y » : ale był to środek, żeby z możliwie
wielu pięknemi uczuciami tutaj »wytrzymać«.)
się ona możliwą przez to, że grecka filozofia moralności uczyniła wszystko, by nawet wśród Greków
i Rzymian przygotować i zrobić dla nich smacznym
f a n a t y z m m o r a l n y . . . Platon, ten wielki pomost
zepsucia, który pierwszy nie chciał zrozumieć natury
w moralności, który swojem pojęciem »dobry« już
pozbawił wartości bogów greckich, który był już
żydowskim — mistycyzmem zarażony (— w Egipcie?).
118.
To był najzgubniejszy rodzaj obłędu wielkości,
jaki dotychczas istniał na ziemi: — gdy te kłamliwe,
małe, potworne mistyki zaczynają przywłaszczać so
bie słowa »Bóg«, »sąd ostateczny«, »prawda«, »mi
łość«, »mądrość«, »duch święty« i odgraniczać się
tern od »świata«, gdy ten rodzaj człowieka zaczyna
p o d ł u g s i e b i e o b r a c a ć w a r t o ś c i , jak gdyby
one były sensem, solą, m i a r ą i w a g ą całej reszty:
należało tedy stawiać im domy dla obłąkanych i nie
czynić nic więcej. Że ich p r z e ś l a d o w a n o , to
było antyczną głupotą w wielkim stylu: tem samem
brano ich zbyt seryo, przez to zrobiono z nich rzecz
seryo.
Cała ta fatalność stała się możliwą przez to, że
na świecie był już pokrewny rodzaj obłędu wielkości,
obłęd ż y d o w s k i (— skoro raz otwarła się przepaść
między żydami a żydami-chrześcijanami, żydzi-chrześcijanie m u s i e l i jeszcze raz i to w ostatecznem spo­
tęgowaniu zastosować gwoli własnemu samozachowaniu się procedurę samozachowania się, wynalezioną
przez instynkt żydowski - ) ; a z drugiej strony stała
119.
Nie chodzi o to, c z y c o ś j e s t p r a w d ą , lecz
o to, jak d z i a ł a : — absolutny b r a k i n t e l l e k t u a l n e j p r a w o ś c i . Wszystko jest dobre: kłamstwo, spotwarzanie, najbezwstydniejsze przekręcanie
umyślne, jeśli służy do podwyższenia owego stopnia
ciepłoty,
aż się »uwierzy« —.
Formalna szkoła ś r o d k ó w u w o d z e n i a na
drogę wiary: zasadnicze p o g a r d z a n i e dziedzinami,
z którychby mogło wyjść twierdzenie przeciwne —
(rozumem, filozofią i mądrością, niedowierzaniem,
ostrożnością); bezwstydne wychwalanie i uświetnianie tej nauki przy ustawicznem powoływaniu się na
to, że to Bóg ją daje, — że apostoł nic nie znaczy że tu niema nic do krytykowania, że tu jeno wierzyć, przyjąć należy; że jest to szczytem nadzwy­
czajnej łaski i sprzyjania otrzymać taką naukę o zba­
wieniu; że najgłębsza wdzięczność i pokora są tym
stanem, w którym powinno się ją przyjąć...
Ustawicznie spekuluje się na ressentiment, które
ci nizko postawieni żywią względem wszystkiego.
9*
133
132
co jest w poszanowaniu: iż tę naukę przedstawia
im się jako naukę przeciwną mądrości świeckiej, po­
tędze świeckiej, to uwodzi do niej. Ona nakłania od­
trąconych i upośledzonych wszelkiego rodzaju; ona
obiecuje szczęśliwość, pierwszeństwo, przywilej najmniej pokaźnym i najpokorniejszym; ona fanatyzuje
te biedne, małe, nierozsądne głowy do niedorzecznej
zarozumiałości, jakoby o n i byli sensem i solą ziemi — .
Tem wszystkiem, powtarzam to, nie można po­
gardzać dość głęboko: oszczędzamy sobie k r y t y k i
t e j n a u k i ; wystarcza przyjrzeć się środkom, któ­
rymi się posługuje, by wiedzieć, z czem się ma do
czynienia. O n a godziła się z c n o t ą , o n a bezczel­
nie wzięła sobie na swój wyłączny użytek całą
f a s c y n a c y j n ą s i ł ę cnoty... o n a godziła się
z potęgą paradoksu, z potrzebą pieprzu i bezsensu,
jaką mają stare cywilizacye; o n a otumaniała, o n a
oburzała, ona pobudzała do prześladowania i do złego
traktowania —.
Jest to ściśle ten sam rodzaj p r z e m y ś l a n e j
n i e g o d z i w o ś c i , zapomocą której kapłani żydow­
scy utrwalili swą władzę i zapomocą której został
stworzony kościół żydowski...
Należy odróżniać: 1) ową ciepłotę namiętności,
»miłość« (spoczywającą na podkładzie gorącej zmys­
łowości); 2) absolutną n i e w y t w o r n o ś ć chrześcijanizmu: — ustawiczną przesadność, gadatliwość; —
brak chłodnej umysłowości i ironii; — niemilitarność
we wszystkich instynktach; — kapłańskie uprzedzenie
względem męskiej dumy, zmysłowości, względem
nauk, sztuk pięknych.
120.
Założenie
psychologiczne:
niewie­
dza i
niekulturalnosć,
ignorancya, która przepomniała o wszelkim wstydzie: proszę pomyśleć sobie
tych bezwstydnych świętych w środku A t e n ;
: ż y d o w s k i i n s t y n k t »wybranych«: bez
ogródek p r z y w ł a s z c z a j ą
oni
sobie
wszystkie
c n o t y i resztę świata u w a ż a j ą za s w o j e przeciwieńs w o ; głębokie znamię o r d y n a r n o ś c i d u s z y ;
: z u p e ł n y b r a k c e l ó w r z e c z y w i s t y c h,
rzeczywistych z a d a ń , do których potrzeba innych
cnót, niż te, jakie są w ł a ś c i w e hipokryzyi, pań­
s t w o o d e b r a ł o i m t ę p r a c ę : bezwstydne p o spólstwo udawało mimo to, że go niby nie potrzebuje.
»Jeśli nie staniecie się jako dzieci — «: och jakżeż
dalecy jesteśmy od tej naiwności psychologicznej!
121.
Proszę przeczytać sobie raz N o w y T e s t a m e n t
jako k s i ą ż k ę u w o d z i c i e l s k ą : cnota zostaje przy­
właszczoną w instynktownem poczuciu, że przez nią
ujmuje się sobie opinię publiczną, — i to c n o t a
możliwie najskromniejsza, którą uznaje idealna owca
stadna i nic więcej (wliczając i pasterza owiec —):
pewien rodzaj małej, tkliwej, życzliwej, skorej do nie­
sienia pomocy i marzycielsko - zadowolonej cnoty,
która na zewnątrz jest zupełnie bez pretensyi, która »świat« odgranicza od siebie. N a j n i e d o r z e c z -
134
135
n i e j s z a z a r o z u m i a ł o ś ć , jakoby los ludzkości
tak się wokół niej obracał, iż z jednej strony gmina
jest tem, co słuszne, a z drugiej strony świat jest
tem, co fałszywe, wieczyście niegodne i odrzucone.
N a j n i e d o r z e c z n i e j s z a n i e n a w i ś ć względem
wszystkiego, co jest przy władzy: ale nie tykająca
się tego! Pewien rodzaj w e w n ę t r z n e g o o d e ­
r w a n i a s i ę , które zewnętrznie pozostawia wszystko
tak, jak było (służalstwo i niewolniczość; ze wszyst­
k i e g o umieć zrobić sobie środek do służenia Bogu
i cnocie).
122.
Żeby się było nie wiem jak skromnym w swych
wymaganiach co do czystości intellektualnej, to jednak nie można zapobiec odczuwaniu czegoś, jakby
niewymownego niesmaku przy zetknięciu się z Nowym Testamentem: albowiem wyuzdana bezczelność
chęci zabierania głosu w sprawie wielkich problematów ze strony najbardziej niepowołanych, co więcej
ich roszczenie sobie prawa do sędziostwa w tych
rzeczach przekracza wszelką miarę. Ta bezwstydna
lekkomyślność, z jaką tutaj mówi się o najbardziej
nieprzystępnych problematach (życiu, świecie, Bogu,
celu życia), jak gdyby nie były one żadnymi proble­
matami, lecz po prostu rzeczami, które te małe mi­
styki w i e d z ą !
123.
Jak mało zależy na przedmiocie! Duch to jest,
który czyni żywym! Jakież chorobliwe i stęchłe po­
wietrze wydobywa się z pośród całej tej podnieco­
nej gadaniny o »zbawieniu«, o miłości, szczęśliwości,
wierze, prawdzie, o »życiu wiecznem«! Proszę raz
przeciwstawić temu jakąś właściwie p o g a ń s k ą
książkę, np. Petroniusza, gdzie w istocie nie czyni,
nie mówi, nie chce, nie ceni się nic, co według
chrześcijańsko - mistycznej miary wartości nie jest
grzechem, nawet grzechem śmiertelnym. A mimo to:
jakież miłe uczucie w czystszem powietrzu, w góru­
jącej duchowości szybszego kroku, oswobodzonej
i zbywającej siły, przyszłości pewnej! W całym No­
wym Testamencie nie zdarza się ani jedna bouffonerie: jest to zarzut, obalający każdą książkę...
124.
Wojna przeciwko wytwornym i potężnym, jaka
się toczy w Nowym Testamencie, jest to wojna, jaką
wiedzie R e i n e k e , i środki są też jednakie: tylko że
tam jest ona zawsze w kapłańskiem namaszczeniu
i ze stanowczem przeczeniem, jakoby wiedziała o swej
własnej chytrości.
125.
Nic nie jest mniej niewinne, niż Nowy Testa­
ment. Wiadomo, na jakim gruncie on wyrósł. Ten
136
137
naród z niezłomną wolą siebie samego, który, stra­
c i w s z y dawno w s z e l k ą naturalną oporę i s w e p r a w o
do istnienia, umiał jednak dopiąć s w e g o i w tym celu
musiał wznieść się na całkiem a całkiem nienatural­
nych, czysto urojonych założeniach (jako naród wy­
brany, j a k o gmina świętych, jako naród obiecany,
jako »kościół«): ten naród w ł a d a ł o w ą pia fraus z takiem mistrzostwem, z takim stopniem »dobrego su­
mienia«, iż nie można mieć się dość na baczności,
gdy go się słyszy każącego o moralności. G d y Żydzi
w y s t ę p u j ą jako niewinność sama, to niebezpieczeń­
stwo stało się wielkiem: trzeba mieć zawsze w ręku
pewien zasób rozsądku, niedowierzania, złośliwości,
gdy się czyta Nowy Testament.
Ludzie najniższego pochodzenia, w części hołota, wyrzutki nietylko z dobrego, ale i szanownego
towarzystwa, wyrośli zdala nawet o d z a p a c h u kultury, bez karności, bez wiadomości, bez wszelkiego
wyobrażenia o tem, iż może istnieć sumienie w rze­
czach u m y s ł o w y c h , właśnie — żydzi: instynktownie
m ą d r z y , ze wszelkiemi przesądnemi założeniami,
z nieumiejętnością stworzenia nawet jakiejś zalety,
jakiejś uwodzicielskiej p o n ę t y .
126.
W Nowym Testamencie, osobliwie w ewange­
liach zgoła nie słyszę, iżby mówiło coś » b o s k i e g o « :
raczej z a m a s k o w a n ą f o r m ę najbezdenniejszej
wściekłej żądzy spotwarzania i niszczenia — jedną
z najbardziej nieuczciwych form nienawiści. B r a k
w s z e l k i e j znajomości przymiotów jakiejś n a t u r y
w y ż s z e j . N i e z w a ż a j ą c e n a nic nadużywanie wszel­
kiego rodzaju poczciwości, w y z y s k a n i e i p r z y w ł a s z ­
czenie sobie całego skarbu p r z y s ł ó w ; czyż trzeba
było, iżby j a k i ś B ó g przychodził, by powiedzieć o w y m
celnikom i t. d. —
Niema nic bardziej z w y k ł e g o , niż ta walka prze­
ciwko f a r y z e u s z o m przy pomocy niedorzecznego
i niepraktycznego pozoru moralności, takie tour de
force z a w s z e sprawiało uciechę ludowi. Zarzut »obłu­
d y « ! z tych ust! Niema nic bardziej z w y k ł e g o , niż
traktowanie przeciwników — jest to najzdradliwszego
rodzaju znamię wytworności lub n i e . . .
127.
G ł ę b o k a p o g a r d a , z j a k ą traktowano chrześ­
cijanina w świecie starożytnym, który pozostał wy­
twornym, pochodzi z tego samego źródła, z j a k i e g o
dziś wynika jeszcze instynktowny wstręt do ż y d ó w :
jest to nienawiść stanów wolnych i pełnych poczucia
wartości osobistej względem tych, którzy się p r z e ­
c i s k a j ą i nieśmiałe, niezgrabne gesty łączą z niedorzecznem poczuciem godności w ł a s n e j .
N o w y Testament jest e w a n g e l i ą zgoła niewyt w o r n e g o gatunku człowieka; j e g o uroszczenie d o
posiadania większej wartości, a n a w e t do posiadania
c a ł e j wartości, ma w sobie w rzeczy samej coś
oburzającego, — i dziś jeszcze.
139
138
128.
Chrześcijanizm podejmuje tylko w a l k ę , która
toczyła się już przeciwko ideałowi k l a s y c z n e m u ,
przeciwko religii w y t w o r n e j .
W rzeczy samej całe t o p r z e k s z t a ł c e n i e
jest przekładem na potrzeby i poziom u m y s ł o w y
o w o c z e s n e g o t ł u m u religijnego, tego tłumu, który
w i e r z y ł w Izis, w Mitrę, w Dionyzosa, w »wielką
matkę«, i który od religii w y m a g a ł : 1) nadziei życia
pozagrobowego, 2) k r w a w e j fantasmagoryi zwierzę
cia ofiarnego (mysterium), 3 ) c z y n u z b a w i a j ą c e g o ,
świętej legendy, 4) ascetyzmu, zaprzeczenia świata,
zabobonnego »oczyszczenia«, 5) hierarchii, jakiejś
formy utworzenia gminy. J e d n e m s ł o w e m : chrześcijanizm przystosowuje się do istniejącego już, wszędzie w r o s ł e g o a n t y p o g a ń s t w a , d o kultów, zwal­
czanych przez E p i k u r a . . . dokładniej, d o religii n i ż
s z e g o t ł u m u , k o b i e t , n i e w o l n i k ó w , warstw
niewytwornych.
Mamy zatem jako n i e p o r o z u m i e n i e :
1) nieśmiertelność osoby;
2) rzekomy świat inny;
3) niedorzeczność pojęcia k a r y i pojęcia pojednania się w centrum interpretacyi bytu;
4) odbóstwienie człowieka zamiast ubóstwienia go,
otwarcie najgłębszej przepaści, którą przebyć
można tylko zapomocą cudu, zapomocą prostrac y i najgłębszej s a m o p o g a r d y ;
5) c a ł y świat zepsutej wyobraźni i chorobliwego
afektu zamiast pełnej m i ł o ś c i , prostodusznej
praktyki i zamiast możliwego do osiągnięcia
na ziemi szczęścia b u d d y s t y c z n e g o ;
6) kościelny ustrój z kapłanami, teologią, kultem,
sakramentem: jednem słowem wszystko to, co
J e z u s z Nazaretu z w a l c z a ł ;
7) c u d wszędzie i we wszystkiem; zabobon: pod­
c z a s gdy cechą znamienną judaizmu i najstar­
szego chrzęścijanizmu jest właśnie jego o d r a z a
d o cudu, j e g o względny r a c y o n a l i z m .
129.
C h r z e ś c i j a n i z m : naiwny zapęd d o jakie­
goś buddystycznego r u c h u p o k o j o w e g o z po­
śród w ł a ś c i w e g o ogniska ressentiment... ale przez
P a w ł a przekręcony na j a k ą ś pogańską naukę o misteryach, która w końcu uczy się być w zgodzie
z c a ł y m u s t r o j e m p a ń s t w o w y m . . . i wojny
toczy, skazuje, torturuje, przysięga, nienawidzi.
P a w e ł bierze za punkt w y j ś c i a potrzebę mister y ó w , j a k ą ma tłum religijnie pobudzony: szuka on
o f i a r y , k r w a w e j fantasmagoryi, która w s t r z y m u j e
w a l k ę z obrazami kultów t a j n y c h : B ó g na krzyżu,
picie krwi, unio mystica z » ofiarą«.
Stara się o n i s t n i e n i e w c i ą ż t r w a j ą c e
(błogie, pojednane, w c i ą ż t r w a j ą c e istnienie duszy
jednostkowej) w p r o w a d z i ć , j a k o zmartwychwstanie,
w związek p r z y c z y n o w y z o w ą o f i a r ą (według typu
Dionyzosa, Mitry, Ozirysa).
Potrzeba mu w y s u n ą ć na plan pierwszy poję­
cia w i n y i g r z e c h u , potrzeba m u n i e jakiejś no­
w e j praktyki (jak to J e z u s sam ją pokazywał i nau-
141
140
czai), lecz jakiegoś nowego kultu, nowej wiary, wiary
w cudowne jakoby przemienienie (»zbawienie« przez
wiarę).
Zrozumiał o n w i e l k ą p o t r z e b ę p o g a ń ­
s k i e g o świata i z f a k t ó w ,
dotyczących życia
i śmierci Chrystusa uczynił zupełnie dowolny wybór;
wszystko na nowo zaakcentował, wszędzie punkt cięż­
kości p r z e ł o ż y ł . . . u n i c e s t w i ł zasadniczo chrześcijanizm p i e r w o t n y . . .
Zamach n a k a p ł a n ó w i t e o l o g ó w zakoń­
czył się dzięki Pawłowi nowem kapłaństwem i teologią — stanem p a n u j ą c y m , a także k o ś c i o ł e m .
Zamach na nadmierne purchawienie się » o s o b y « zakończył się wiarą w »osobę wieczną« (troską
o »zbawienie w i e c z n e « . . . ) , najparadoksalniejszą prze­
sadą egoizmu osobowego.
J e s t to humorystyka, humorystyka tragiczna.
Paweł wzniósł znowu w wielkim stylu to właśnie, co
Chrystus przez swe życie unicestwił. W końcu gdy
kościół jest już gotów, daje on swoją sankcyę nawet
bytowi państwowemu.
mowę wszystkich
ziemnych —
już
istniejących
religii
pod-
J e s t to pojawienie się i wystąpienie pessymizmu
(— podczas gdy J e z u s chciał przynieść pokój i szczęś­
cie baranków): i mianowicie pessymizmu słabych,
podległych, cierpiących, uciśnionych.
Ich wrogiem śmiertelnym j e s t : 1) m o c w cha­
rakterze, umyśle i guście, »światowość«; 2) »szczęście« klasyczne, wytworna lekkomyślność i sceptyczność, twarda duma, ekscentryczna rozpusta i chłodne
przestawanie mędrca na sobie samym, greckie wyrafinowanie w gestach, słowach i formie. Ich wrogiem
śmiertelnym jest R z y m i a n i n w równie wielkim
stopniu jak G r e k .
Usiłowanie a n t y p o g a ń s t w a , b y uzasadnić
siebie filozoficznie i uczynić się możliwem: węch do
dwuznacznych figur kultury starożytnej, przedewszystkiem do Platona, tego antygreka i semity z instynktu...
Również węch do stoicyzmu, który w istocie jest
dziełem semitów (— »zgodność« jako surowość, prawo,
cnota, jako wielkość, odpowiedzialność przed samym
sobą, jako najwyższa władczość osobowa — to jest
semickie. Stoik jest arabskim szeikiem, zawiniętym
w greckie powijaki i pojęcia).
130.
Chrześcijanizm stał się czemś zasadniczo róż­
nem od tego, czego chciał i co czynił j e g o założy­
ciel. J e s t to wielki a n t y p o g a ń s k i ruch starożyt­
ności, sformułowany ze zużytkowaniem życia, nauki
i »słów« założyciela chrześcijanizmu, ale w zupeł­
nie d o w o l n e j interpretacyi według schematu p o ­
t r z e b z a s a d n i c z o o d m i e n n y c h : przełożony n a
131.
Żaden B ó g nie umarł za grzechy nasze; żadnego zbawienia przez wiarę; żadnego zmartwych­
wstania po śmierci — wszystko to są fałszerstwa
właściwego chrześcijanizmu, za które trzeba zrobić
142
143
odpowiedzialnym tego nieszczęsnego sprzekę. Ż y c i e
w z o r o w e polega na miłości i pokorze; na otworzystości serca, nie wykluczającej nawet najniższego;
na formalnem zrzeczeniu się chęci posiadania racyi,
na zrzeczeniu się obrony, zwycięstwa w znaczeniu
tryumfu osobistego, na wierze w szczęśliwość tutaj na
ziemi, mimo biedy, przeciwności i śmierci; na zgodności,
na nieobecności gniewu, pogardy; nie chcieć być wy­
nagrodzonym; nikomu się nie zobowiązywać; duchowno-najduchowsza bezpańskość ; bardzo dumne życie,
ukryte pod wolą, m a j ą c ą na celu życie biedne i służące.
Gdy kościół pozwolił zabrać sobie c a ł ą c h r z e ś c i j a ń s k ą p r a k t y k ę i usankcyonował osobliwie
życie w państwie, ten rodzaj życia, który Chrystus
zwalczał i potępił, musiał on sens chrześcijanizmu
włożyć w cokolwiek innego: w w i a r ę w rzeczy niewiarogodne, w ceremoniał modlitw, uwielbiania, świąt
i t. d. P o j ę c i a : »grzech«, »przebaczenie«, »kara«, »na­
groda« — wszystkie te rzeczy małoznaczące i prawie
w y k l u c z o n e przez chrześcijanizm pierwotny, teraz
wysuwa się na czoło.
Okropna mieszanina greckiej filozofii i judaizmu,
ascetyzm, ustawiczne sądzenie i skazywanie; stopnio­
wanie godności i t. d.
132.
D o h i s t o r y i c h r z e ś c i j a n i z m u . — Ciągła
zmiana środowiska: nauka chrześcijańska zmienia
przez t o wciąż swój c i ę ż a r . . . Popieranie l u d z i
m a ł y c h i n i z k i e j k o n d y c y i . . . Rozwijanie cari-
t a s . . . T y p »chrześcijanina« krok za krokiem przyj­
muje znowu to, co pierwotnie negował ( c z e g o n e ­
g a c j a s t a n o w i ł a j e g o i s t o t ę — ) . Chrześcija­
nin staje się obywatelem, żołnierzem, sadownikiem,
robotnikiem, handlarzem, uczonym, teologiem, kapłanem, filozofem, rolnikiem, artystą, patryotą, polity­
kiem, »księciem« . . . podejmuje na nowo wszystkie
c z y n n o ś c i , których się wyprzysiągł — (samo­
obronę, wydawanie wyroków s ą d o w y c h , karanie,
przysięganie, robienie różnicy między narodem, a na­
rodem, lekceważenie, gniewanie s i ę . . . ) . Całe życie
chrześcijanina jest w końcu akurat tem życiem,
które Chrystus w swej nauce nakazywał
porzucić...
K o ś c i ó ł równie dobrze należy d o t r y u m f u
tego, co jest antychrześcijańskie, j a k i nowoczesne
państwo, nowoczesny n a c y o n a l i z m . . .
133.
Religia n i h i l i s t y c z n a powstała w starczodługotrwałym, przeżytym i znużonym narodzie, który
wszystkie silne instynkty przeżył — przeniesiona krok
za krokiem w inne środowiska, w końcu wchodząca
d o n a r o d ó w młodych, które w c a l e j e s z c z e
n i e ż y ł y — b a r d z o t o d z i w n e ! Szczęśliwość
końca, szczęśliwość pasterzy, szczęśliwość wieczoru,
głoszona z ambony barbarzyńcom, Germanom! Jakżeż
zgermanizować, zbarbaryzować trzeba było wpierw
to wszystko! Głoszona t a k i m , którym się marzyła
W a l h a l l a : — którzy wszelkie szczęście znajdowali
144
145
w wojnie! — Religia, unosząca się ponad narodami,
wgłaszana w chaos, gdzie n a w e t narody j e s z c z e
n i e istniały —
b) I d e a ł c h r z e ś c i j a ń s k i .
134.
Dwa wielkie ruchy nihilistyczne: a) buddyzm,
b) chrześcijanizm. Ten ostatni teraz dopiero osiągnął
w przybliżeniu te stany kultury, przy których może
spełnić swoje przeznaczenie pierwotne - p o z i o m ,
do którego n a l e ż y , — na którym może pokazać się
czysty...
Nasza wyższość: żyjemy w epoce p o r ó w n y ­
w a n i a , możemy sprawdzać, jak jeszcze nigdy nie
sprawdzano: jesteśmy samowiedzą historyi wogóle...
Rozkoszujemy się inaczej, cierpimy inaczej: porów­
nywanie niesłychanej wielorakości jest naszą najinstynktowniejszą czynnością... Rozumiemy wszystko,
przezywamy wszystko, nie mamy już żadnego wro­
giego uczucia w sobie... Czy my sami źleśmy przy
tem wyszli, nasza uprzedzająca i prawie pełna mi
łości ciekawość rzuca się, nie zważając na nic. na
rzeczy najniebezpieczniejsze...
»Wszystko jest dobre« — z trudnością przycho­
dzi nam zaprzeczać; cierpimy, jeśli stajemy się czasem
tak nieintelligentnymi. Stawać przeciwko czemuś...
W istocie my uczeni najlepiej wypełniamy dzisiaj
naukę Chrystusa — —
135.
Christianismi
et
Buddhismi
essentia.
— Wspólne: walka przeciwko uczuciom wrogim —
uznanie tych uczuć za źródło zła. »Szczęście« tylko
jako wewnętrzne, — obojętność na pozory i przepych
szczęścia.
B u d d y z m : chęć oderwania się od życia, filo­
zoficzna jasność: wynikłe z wysokiego stopnia
duchowości, z pośród warstw wyższych.
C h r z e ś c i j a ń s k o ś ć : chce w istocie tego sa­
mego — (już »kościół żydowski« jest objawem
dekadentyzmu życia), ale, zgodnie z głęboką niekulturalnością nie ma świadomości tego, czego
chce; trzyma się uporczywie »zbawienia« jako
celu...
Najsilniejszych instynktów życia nie odczuwa
się już jako rozkosznych, lecz raczej jako przyczyny
cierpienia :
dla b u d d y s t y : o ile te instynkty są bodźcem
do działania (a działanie uchodzi za p r z y ­
krość...);
dla c h r z e ś c i j a n i n a : o ile dają one powód do
wrogości i sprzeciwiania się (a być wrogiem,
sprawiać ból uważane jest za przykrość, za za­
kłócenie »spokoju duszy«).
136.
Nasza epoka jest w pewnem znaczeniu d o j ­
rzała (mianowicie décadent), tak jak dojrzałym był
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
1 0
146
147
czas. w którym żył B u d d a . . . Dlatego możliwą jest
chrześcijańskość bez niedorzecznych d o g m a t ó w . . .
Buddyzm, chrześcijańskość są religiami końca:
poza kulturą, filozofią, sztuką, państwem.
którzy się udali i którzy p a n u j ą . . . Jest on przeciwień­
stwem wszelkiego ruchu u m y s ł o w e g o , wszelkiej
filozofii: bierze stronę idyotów i rzuca klątwę na ro­
zum. Złość zatajona przeciwko zdolnym, uczonym,
umysłowo niezależnym: odgaduje on w nich to, co
jest u d a n e , p a ń s k i e .
137.
B u d d a p r z e c i w k o »u k r z y ż o w a n e m u«.
— W ruchu nihilistycznym zawsze jeszcze godzi się
ściśle odróżniać ruch c h r z e ś c i j a ń s k i o d b u d d y s t y c z n e g o . Ruch b u d d y s t y c z n y oznacza
p i ę k n y w i e c z ó r , skończoną łagodność i słodycz,—
jest to wdzięczność względem wszystkiego, co się ma
poza sobą; licząc już i to, czego brak: gorycz, rozcza­
rowanie, złość zatajoną; ostatecznie: wysoka miłość
d u c h o w a ; wyrafinowanie filozoficznej sprzeczności
jest poza nim, wypoczywa on sobie także i po niej:
ale od niej zachowuje jeszcze duchową gloryę i ża
rzenie się zachodzącego słońca. (— Pochodzenie od
kast najwyższych — . ) Ruch c h r z e ś c i j a ń s k i jest
ruchem degenerescencyi, powstałym z najrozmait­
szych żywiołów, składających się z odpadków i ausszusów: n i e jest on wyrazem chylenia się jakiejś
rasy do upadku; od samego początku jest on utwo­
r e m , złożonym ze skupiających się i poszukują­
c y c h się okazów c h o r o b l i w y c h . . . Dlatego n i e jest
on narodowy, n i e jest uwarunkowany przez rasę:
z w r a c a się do wydziedziczonych zewsząd; na dnie
tkwi w nim złość zatajona przeciwko wszystkiemu,
co j e s t udane i co panuje; potrzeba mu s y m b o l u ,
przedstawiającego przekleństwo, rzucone na tych,
138.
J a k wygląda p r z y t a k u j ą c a religia aryjska, płód
klasy p a n u j ą c e j : księga praw Manu.
J a k wygląda p r z y t a k u j ą c a religia semicka, płód
klasy p a n u j ą c e j : księga praw Muhammeda,
starsze części Starego Testamentu.
J a k wygląda p r z e c z ą c a religia s e m i c k a , płód
klasy u c i ś n i o n e j : Nowy Testament — (we­
dług pojęć indyjsko-aryjskich: r e l i g i a c z a n dali).
J a k wygląda p r z e c z ą c a religia aryjska, wyrosła
wśród stanów p a n u j ą c y c h : buddyzm.
Jest to zupełnie w porządku, iż nie mamy żad­
nej religii aryjskich ras u c i ś n i o n y c h : albowiem
to jest sprzeczność: rasa panów albo jest górą, albo
znika.
139.
Mówi się dzisiaj dużo o duchu s e m i c k i m
N o w e g o T e s t a m e n t u : ale to, c o się tak nazywa,
jest li tylko kapłańskiem, — i w aryjskiej księdze
10*
148
149
praw najczystszej rasy, w Manu, ten rodzaj »semityzmu«, t . zn. d u c h k a p ł a ń s k i jest gorszy niż
gdziekolwiek.
Rozwój żydowskiego państwa kapłańskiego n i e
jest oryginalny: schemat poznali oni w Babilonie:
schemat jest aryjski. Jeśli tenże później przy prze­
wadze krwi germańskiej dominował w Europie, to
było to zgodne z duchem rasy p a n u j ą c e j : był to
wielki atawizm. Germańskie średniowiecze zmierzało
d o przywrócenia a r y j s k i e g o u s t r o j u k a s t o w e g o.
Muhammedanizm nauczył się znowu od chrześcijanizmu: używania »tamtego świata« jako narzędzia
kary.
Schemat n i e z m i e n n e j s p o ł e c z n o ś c i , z ka­
płanami na czele: najstarszy wielki produkt kultu­
ralny Azyi w dziedzinie organizacyi — m u s i a ł na
turalnie pod każdym względem zniewalać do rozmyś­
lania i naśladownictwa. — Jeszcze i Platona: ale
przedewszystkiem Egipcyan.
140.
A. W takim stopniu, w jakim chrześcijanizm dziś
jeszcze okazuje się potrzebnym, człowiek jest jeszcze
nieokiełznany i n i e s z c z ę s n y . . .
B. Z innego punktu widzenia chrześcijanizm nie
jest potrzebny, lecz w najwyższym stopniu szkodliwy,
ale działa pociągająco i uwodzicielsko, ponieważ od­
powiada
chorobliwemu
charakterowi
całych
warstw, całych typów teraźniejszej l u d z k o ś c i . . . typy
te oddają się swej skłonności, kiedy poddają się chrześcijańskim
aspiracyom
—
décadents
wszelkiego
ro­
dzaju —
Należy tutaj ściśle odróżniać między A. i B.
W w y p a d k u A. chrześcijanizm jest środkiem lecz
niczym, co najmniej środkiem ukrócenia (— aby
przezeń w pewnych okolicznościach uczynić chorym:
co może być pożyteczne w celu przełamania nieokiełznaności i nieokrzesania). W w y p a d k u B.
chrześcijanizm jest symptomatem samej choroby, po
mnaża décadence, tutaj przeciwdziała on w z m a c
n i a j ą c e m u systemowi traktowania, tutaj jest on
instynktem chorego, zwracającym się przeciwko temu,
co jest dla niego zbawienne —
141.
Bóg stworzył człowieka szczęśliwym, bezczyn­
nym, niewinnym i nieśmiertelnym: nasze życie rze­
czywiste jest fałszywym, upadłym, grzesznym bytem,
egzystencyą za k a r ę . . . Cierpienie, walkę, pracę, śmierć
ocenia się jako zarzuty i znaki zapytania, skierowane
przeciwko życiu, jako przeciwko czemuś nienatural­
nemu, czemuś, co trwać nie powinno; przeciwko
czemu potrzebuje się środków leczniczych — i ma
się j e ! . . .
Począwszy od Adama aż do dziś ludzkość znaj­
dowała się w stanie nienormalnym: B ó g sam ofiaro­
wał swego syna za winę Adama, by położyć kres
temu stanowi nienormalnemu: naturalny charakter ży­
cia jest p r z e k l e ń s t w e m ; Chrystus przywraca
stan normalny temu, kto w niego wierzy: czyni go
150
151
szczęśliwym, bezczynnym i niewinnym. — Ale zie­
mia nie stała się płodną bez pracy; niewiasty nie
rodzą dzieci bez bólu, choroby nie ustały; tym, którzy
najmocniej wierzą, jest tutaj równie źle, jak i najwięk­
szym niedowiarkom. To jedno tylko, że człowiek jest
uwolniony od ś m i e r c i i od g r z e c h u — twier­
dzenia, które nie dopuszczają żadnej kontroli — koś­
ciół twierdził to tem pewniej. »Człowiek jest wolny
od grzechu« — nie przez swe czyny, nie przez ry­
gorystyczną walkę ze swej strony, lecz przez a k t
z b a w i e n i a jest o d k u p i o n y — a więc jest do­
skonały, niewinny, rajski...
Życie p r a w d z i w e to tylko wiara (t. zn. oszu­
kiwanie samego siebie, obłęd). Całe zmagające się,
walczące, rzeczywiste istnienie, pełne blasku i ciemni
to tylko liche, fałszywe istnienie: być zeń w y b a ­
w i o n y m jest zadaniem.
»Człowiek niewinny, bezczynny, nieśmiertelny,
szczęśliwy« — ten pomysł »najwyższego pragnienia«
należy przedewszystkiem skrytykować. Dlaczego wina,
praca, śmierć, cierpienie (i, po chrześcijańsku mó­
wiąc, p o z n a n i e . . . ) sprzeciwiają się najwyższemu
pragnieniu? — Zgniłe pojęcia chrześcijańskie: »zba­
wienie«, »niewinność«, »nieśmiertelność« — — —
142.
Człowiek w y ż s z y różni się od człowieka n i ż ­
s z e g o pod względem nieustraszoności i wyzywania
nieszczęścia: jest to oznaką c o f a n i a się, gdy eudajmonistyczne miary wartości zaczyna uważać za naj-
wyższe (— oznaką fizyologicznego znużenia, zubo­
żenia woli — ) . Chrześcijanizm ze swoją perspek­
tywą »zbawienia« jest typowym sposobem myślenia
cierpiącego i zubożałego typu człowieka: siła w pełni
chce tworzyć, cierpieć, zginąć: dla niej chrześcijań­
skie zbawienie mistyków jest złą muzyką, a gesty
hieratyczne są czemś przykrem.
143.
P r z y w r ó c i l i ś m y znowu do pierwot­
n e g o stanu ideał chrześcijański: pozostaje teraz
oznaczyć jego wartość:
1) Jakich wartości z a p r z e c z a ? Co zawiera
i d e a ł p r z e c i w n y ? — Dumę, patos dystansu,
wielką odpowiedzialność, junactwo, wspaniałą zwierzęcość, wojenne i zdobywcze instynkty, ubóstwia­
nie namiętności, zemsty, podstępu, gniewu, rozko­
szy zmysłowej, przygód, poznania —; zaprzecza się
i d e a ł u w y t w o r n e g o : piękności, mądrości, mocy,
wspaniałości i niebezpieczeństwa typu »człowiek«:
człowieka stawiającego cele, człowieka »przyszłości«
(— tutaj chrześcijańskość okazuje się o s t a t e c z ­
n y m w n i o s k i e m j u d a i z m u —).
2) Czy da się on z r e a l i z o w a ć ? — Tak, ale
uwarunkowany przez klimat, podobnie jak ideał in­
dyjski. W obu brak p r a c y . Odrywa on jednostkę
od narodu, państwa, wspólności kultury, podlegania
sądownictwu, odrzuca on kształcenie, wiedzę, wychowanie, zmierzające do przyswojenia dobrych manier,
zarobkowanie, handel... odrywa on wszystko, co sta-
153
152
nowi pożytek i wartość człowieka — o d ł ą c z a go
przez j a k ą ś idyosynkrazyę uczucia. Jest on niepoli­
tyczny i antynarodowy, ani zaczepny, ani obronny, —
możliwy tylko w obrębie najtrwalej uporządkowanego
życia państwowego i społecznego, które tym ś w i ę ­
t y m p a s o r z y t o m pozwala krzewić się kosztem
ogółu...
3) Pozostaje on konsekwencyą woli, pragnącej
r o z k o s z y — i niczego w i ę c e j ! »Zbawienie« uwa­
żane jest za coś, co samo się udowadnia,' co nie po­
trzebuje już żadnego usprawiedliwienia,
wszystko
pozostałe (sposób życia i nieprzeszkadzanie innym
do życia) jest tylko środkiem do c e l u . . .
Ale t o jest n i z k o p o m y ś l a n e : obawa bólu,
skalania się, zepsucia nawet, jako motyw wystarcza­
jący, b y wszystkiego p o n i e c h a ć . . . T o jest u b o g i
sposób myślenia,
znamię rasy
wyczerpanej.
(»Bądźcie jako dzieci« — . Natura p o k r e w n a :
Franciszek z Assyżu, neurotyk, epileptyk, wizyoner,
j a k Jezus.)
144.
Zobaczmy, jak »prawdziwy chrześcijanin« po­
czyna sobie z tem wszystkiem, czego mu jego instynkt
odradza: — Z b r u k a n i e i posądzanie t e g o , co
piękne, lśniące, bogate, dumne, pewne siebie, pozna­
j ą c e , potężne — in summa c a ł e j k u l t u r y : za­
miarem j e g o jest pozbawić j ą c z y s t e g o s u m i e ­
nia...
145.
Chrześcijanizm jest możliwy jako n a j p r y w a t n i e j s z a forma i s t n i e n i a ; w założeniu wymaga
małej, odosobnionej, zupełnie niepolitycznej społecz­
ności, — tajemna schadzka to właściwe miejsce dla
niego. Natomiast » p a ń s t w o chrześcijańskie«, »chrześcijańska polityka« jest bezwstydem, kłamstwem, takiem,
j a k naprzykład chrześcijańskie dowództwo armią,
które w końcu »Pana zastępów« traktuje jako szefa
sztabu jeneralnego. Papiestwo także nigdy nie było
w stanie prowadzić polityki c h r z e ś c i j a ń s k i e j . . . ; a jeśli
reformatorowie uprawiają politykę, jak L u t e r , to
wiadomo, iż są oni takimi samymi zwolennikami
Macchiavella, j a k jacykolwiek immoraliści lub tyrani.
146.
» W i a r a « c z y » u c z y n k i « ? — Ale że z »uczyn­
kami«, że z nawyknieniem do pewnych uczynków
łączy się wytworzona przez nie pewna ocena war­
tości, a w końcu i s p o s ó b m y ś l e n i a , jest to tak
naturalne, jak nienaturalnem jest, iżby »uczynki« wynikały z samej tylko oceny wartości. Trzeba się ćwi­
czyć n i e w wzmacnianiu uczuć wartości, lecz w czy­
nieniu ; trzeba wpierw coś m ó c . . . Chrześcijański
d y l e t a n t y z m Lutra.
Wiara jest oślim mostem.
T ł o stanowi głębokie przekonanie Lutra i jemu po­
dobnych o ich niezdolności do uczynków chrześci­
jańskich, fakt osobisty, ukryty pod zasłoną krańco­
wej nieufności do tego, czy wogóle w s z e l k i czyn nie
154
155
jest aby grzechem i dyabelskiego pochodzenia: tak iż
wartość egzystencyi przypada na poszczególne stany
b e z c z y n n o ś c i , posiadające wysokie napięcie (mo­
dlitwa, effuzya i t. d . ) . — Ostatecznie miałby on słusz­
ność: instynkty, które wyrażają się w całej działal­
ności reformatorów, są to instynkty najbrutalniejsze,
jakie istnieją. Tylko przy zupełnem o d w r ó c e n i u
się od siebie i pogrążeniu się w p r z e c i w i e ń ­
s t w i e , tylko jako i l l u z y a (»wiara«) istnienie było
dla nich możliwem do wytrzymania.
148.
Humor kultury europejskiej: to uważa się za
prawdę, ale czyni się t a m t o . Naprzykład, cóż po­
może wszelka umiejętność czytania i krytyki, jeśli
kościelna interpretacya Biblii, protestancka równie
dobrze j a k i katolicka, tak potem, j a k i przedtem
utrzymywana jest w niewzruszonym s t a n i e !
149.
147.
Chrześcijanie nigdy nie praktykowali tych po
stępków, które Jezus im nakazał i bezczelne gadanie
o »usprawiedliwieniu przez wiarę« i o j e j najwyższem i jedynem znaczeniu jest tylko następstwem
tego, że kościół nie miał ani odwagi, ani woli przy
znać się do u c z y n k ó w , których J e z u s żądał.
Buddysta postępuje inaczej, aniżeli nie buddy­
sta: chrześcijanin postępuje j a k cały świat i posiada
chrześcijanizm ceremonii i n a s t r o j ó w .
Głęboka i na wzgardę zasługująca kłamliwość
chrzęścijanizmu w Europie: staniemy się rzeczywiście
przedmiotem pogardy dla Arabów, Hindusów, Chiń­
c z y k ó w . . . Proszę przysłuchać się mowom pierwszego
niemieckiego męża stanu o tem, co teraz lat 40 właś­
ciwie zaprzątało E u r o p ę . . .
Ogół nie zdaje sobie dostatecznie sprawy z tego,
w jakiem barbarzyństwie pojęć my Europejczycy
jeszcze żyjemy. Że też dziś można wierzyć w to, iż
»zbawienie duszy« jest przywiązane do jakiejś księgi!...
A powiadają mi, że są tacy, co wierzą w to dziś
jeszcze.
Cóż pomoże wszelkie naukowe wychowanie,
wszelka krytyka i hermeneutyka, jeśli tak niedo­
rzeczny wykład Biblii, j a k ten, który przez kościół
jest utrzymywany w niewzruszonym stanie, rumieńca
wstydu nie uczynił jeszcze barwą ciała.
150.
J e s t to szczytem psychologicznej kłamliwości
człowieka wykombinować sobie j a k ą ś istotę jako po­
czątek i jako »samą przez się«, na miarę tego, co mu
156
się akurat dobrem, mądrem, potężnem i cennem wy­
daje - i przytem usunąć z myśli c a ł ą p r z y c z y n o w o ś ć , dzięki której wogóle jakakolwiek dobroć, jaka­
kolwiek mądrość, jakakolwiek potęga istnieje i wartość
posiada. Jednem słowem elementy najpóźniejszego i naj­
bardziej warunkowego pochodzenia uważać za »same
przez sie«, a nie za powstałe, i o ile możności nawet
za przyczynę wszelkiego powstawania wogóle... Jeśli
weźmiemy za punkt wyjścia doświadczenie, każdy
wypadek, w którym jakiś człowiek wzniósł się znacz­
nie ponad miarę tego, co ludzkie, to widzimy, że
każdy wysoki stopień mocy zawiera w sobie wol­
ność od dobra i zła tak samo, jak wolność od
»prawdy« i »fałszu«, i że z tem, co chce dobroci,
wcale nie może się liczyć: pojmujemy to samo jeszcze
raz wobec wszelkiego wysokiego stopnia mądrości —
dobroć jest w niej tak samo zniesiona, jak prawdo­
mówność, sprawiedliwość, cnota i inne ludowe za­
chcianki w ocenie wartości. Ostatecznie każden wy­
soki stopień dobroci samej: czyż nie jest to widoczne,
iż z góry wymaga umysłowej krótkowzroczności
i niesubtelności? również i niezdolności do odróżnia­
nia na dalszą metę między prawdą a fałszem, mię­
dzy tem, co pożyteczne a tem, co szkodliwe? nie
mówiąc już wcale o tem, że wysoki stopień mocy
w ręku najwyższej dobroci przyniósłby najfatalniejsze skutki (»usunięcie zła«)? — W rzeczy samej, pro­
szę tylko spojrzeć, jakie tendencye poddaje swym
wyznawcom »Bóg miłości«: rujnują oni ludzkość na
korzyść »dobrego«.— In praxi tenże sam Bóg w obli­
czu rzeczywistej postaci świata okazał się Bogiem
najwyższej krótkowzroczności, dyabelskości i bezsil-
157
ności: z czego się okazuje, co jest warta jego koncepcya.
Same przez się wiedza i mądrość nie mają żad­
nej wartości; równie mało, jak dobroć: zawsze trzeba
mieć wpierw jeszcze i cel, skąd te przymioty otrzymują wartość, lub jej nie otrzymują, — m ó g ł b y
i s t n i e ć c e l , z którego krańcowa wiedza mogłaby
przedstawiać wysoką wartość ujemną (naprzykład
gdyby krańcowe złudzenie było jednym z niezbęd­
nych warunków wzmożenia życia; również gdyby
dobroć była w możności sparaliżować i pozbawić
odwagi naprzykład sprężynę wielkiej żądzy)...
Biorąc nasze życie ludzkie takiem, jakie jest,
wszelka »prawda«, wszelka »dobroć«, wszelka »świę­
tość«, wszelka »boskość« w stylu chrześcijańskim
okazały się dotychczas wielkiem niebezpieczeństwem, —
jeszcze teraz ludzkość jest w niebezpieczeństwie obró­
cenia się w niwecz z powodu idealizmu sprzecznego
z życiem.
151.
Wysunąwszy na pierwszy plan naukę o bez­
interesowności i miłości, chrześcijanizm przez to samo
bynajmniej jeszcze nie postawił interesu gatunku wy­
żej od interesu jednostki. Jego właściwie h i s t o r y c zn e m działaniem, fatalnością jego działania pozostaje
odwrotnie właśnie s p o t ę g o w a n i e e g o i z m u , egoi­
zmu jednostki aż do krańcowości (— aż do krańcowości,
polegającej na nieśmiertelności indywidualnej). Chrześcijanizm brał jednostkę tak seryo, nadał jej tak abso-
159
158
lutne znaczenie, iż nie można już było j e j p o ś w i ę ­
c a ć : ale gatunek istnieje tylko przez ofiary ludzkie.
W o b e c B o g a wszystkie »dusze« są r ó w n e : ale to jest
właśnie najniebezpieczniejsza ze wszystkich możli­
wych ocen wartości! Stawiając jednostki na równi,
poddaje się w wątpliwość gatunek, sprzyja się praktyce, która zmierza do ruiny gatunku: chrześcijanizm
jest p r z e c i w i e ń s t w e m zasady s e l e k c y i . Jeśli
człowiek zwyrodniały i chory (»chrzescijanin«) ma
mieć tyleż wartości, co zdrowy (»poganin«), a może
nawet więcej, według sądu Pascala o chorobie i zdro­
wiu, to naturalny bieg rozwoju został pokrzyżowany
i p r z e c i w n o ś ć n a t u r z e stała się p r a w e m . . . T a
powszechna miłość ludzi in praxi jest o d d a w a ­
niem
pierwszeństwa
wszystkim
cierpiącym,
upośledzonym, zdegenerowanym: w rzeczy samej
obniżyła ona i osłabiła siłę, odpowiedzialność, wy­
soki obowiązek poświęcania ludzi. Według schematu
chrześcijańskiej miary wartości pozostało jeszcze
tylko samemu się poświęcić: ale ten o s t a t e k poświęceń ludzkich, na który chrześcijanizm przyzwolił
i który nawet zalecił, nie ma żadnego sensu z punktu
widzenia hodowli ogólnej. Dla rozkwitu gatunku jest
to obojętne, czy jakieś jednostki poświęcają same
siebie (— czy to na sposób mniszy i ascetyczny, czy
też zapomocą krzyżów, stosów i szafotów, jako »męczennicy« błędu). Gatunkowi potrzeba zaniku nieuda­
nych, słabych, zdegenerowanych: ale właśnie do nich
zwracał się chrześcijanizm, jako potęga k o n s e r w u ­
j ą c a ; spotęgowała ona ten już sam przez się po­
tężny instynkt słabych do oszczędzania się, zacho­
wania się, do trzymania się wzajemnie. Czemże jest
»cnota« i »miłość ludzi« w chrześcijanizmie, jeśli
nie tą właśnie wzajemnością utrzymywania się, tą
solidarnością słabych, tem przeszkadzaniem selekcyi?
Czemże jest chrześcijański altruizm, jeśli nie gro­
madnym egoizmem słabych, odgadującym, że, jeśli
wszyscy nawzajem o siebie się troszczą, każden
z osobna najdłużej się z a c h o w a ? . . . Jeśli takiego za­
miaru nie odczuwa się jako krańcowej n i e m o r a l n o ś c i , jako zbrodni względem życia, to należy się
do chorej bandy i samemu ma się j e j i n s t y n k t y . . .
Prawdziwa miłość do ludzi wymaga ofiary dla dobra gatunku, — jest twardą, jest pełną samoprzezwyciężenia się, ponieważ potrzeba j e j ofiar ludzkich.
A ta pseudo-humanitarność, która zwie się chrześcijanizmem, chce właśnie dopiąć, żeby n i k o g o n i e
poświęcano...
152.
Nie byłoby nic pożyteczniejszego i bardziej zasługującego na poparcie, niż konsekwentny n i h i ­
l i z m c z y n u . — T a k j a k j a pojmuję wszystkie t e
fenomeny chrześcijanizmu, pessymizmu, wyrażają
one: »jesteśmy dojrzali do tego, by nie b y ć ; dla nas
jest rzeczą rozumną nie być«. Ta mowa »rozumu«
byłaby w tym wypadku także mową n a t u r y s e ­
lekcyjnej.
Co natomiast ze wszech miar należy potępić, to
dwuznaczną i tchórzliwą połowiczność takiej religii,
j a k religia c h r z e ś c i j a n i z m u ; dokładniej, k o ś ­
c i o ł a : która zamiast z a c h ę c a ć do śmierci i do sa-
160
161
mozniweczenia, ochrania wszystko, co nieudane
i chore i powoduje rozkrzewianie siebie samej —
Problemat: zapomocą jakich środków możnaby
osiągnąć nieugiętą formę wielkiego zaraźliwego nihi­
lizmu, taką, która z naukową sumiennością głosi
i w czyn wprowadza śmierć dobrowolną (— a nie
słabowite wegetowanie w dalszym ciągu z widokiem
na fałszywą egzystencyę potem —)?
Nie można dość potępić chrześcijanizmu, ponie­
waż przez pomysł nieśmiertelnej jednostki unicestwił
on w a r t o ś ć takiego o c z y s z c z a j ą c e g o wiel­
kiego ruchu nihilistycznego, jaki był może wszczęty:
uczynił to również przez nadzieję na zmartwych­
wstanie: jednem słowem, zawsze przez wstrzymanie
od c z y n u n i h i 1 i s t y c z n e g o, od samobójstwa...
chrześcijanizm podstawił zamiast tego samobójstwo
powolne; z czasem małe, biedne, ale trwałe życie;
z czasem całkiem zwykłe, mieszczańskie, życie
mierne i t. d.
153.
Chrześcijanizm jako w y n a t u r z e n i e moral­
ności zwierzęcia stadnego, przy zupełnem niezrozu­
mieniu i zaślepieniu co do siebie samego. Demokratyzacya jest n a t u r a l n i e j s z ą postacią tegoż, mniej
kłamliwą.
Fakt: uciśnieni, ludzie nizkiej kondycyi, cały
wielki tłum niewolników i półniewolników, wszyscy
oni c h c ą m o c y .
Pierwszy stopień: robią się wolnymi, — wykupują
się, najpierw w imaginacyi; uznają się wzajem­
nie; wybijają się.
Drugi stopień: rozpoczynają walkę; chcą uznania,
równouprawnienia, »sprawiedliwości«.
Trzeci stopień: chcą przywilejów — (przeciągają
na swoją stronę przedstawicieli władzy).
Czwarty stopień: chcą władzy d l a s i e b i e wy­
łącznie i posiadają ją...
W chrześcijanizmie należy odróżniać t r z y ży­
w i o ł y : a) uciśnionych wszelkiego rodzaju, b) mier­
noty wszelkiego rodzaju, c) niezadowolonych i cho­
rych wszelkiego rodzaju. Łącząc się z p i e r w s z y m
żywiołem, walczy on przeciwko ludziom politycznie
znakomitym i ich ideałowi; łącząc się z d r u g i m
żywiołem walczy on przeciwko wszelkiego rodzaju
jednostkom wyjątkowym i uprzywilejowanym (umy­
słowo, zmysłowo — ) ; łącząc się z t r z e c i m żywio­
łem, walczy on przeciwko n a t u r a l n e m u i n s t y n k ­
t o w i ludzi zdrowych i szczęśliwych.
Skoro zwycięstwo zostaje osiągnięte, drugi ży­
wioł występuje na plan pierwszy; albowiem wtedy
chrześcijanizm nakłania do siebie zdrowych i szczęś­
liwych (jako bojowników za swoją sprawę), podobnież
i potężnych (jako zainteresowanych z powodu prze­
zwyciężenia tłumu), — a teraz jest to i n s t y n k t
s t a d n y , ta pod każdym względem cenna n a t u r a
ś r e d n i e j m i a r y , która otrzymuje przez chrześci­
janizm najwyższą swą sankcyę. Ta natura średniej
miary w końcu tak dalece uświadamia się sobie (na­
biera śmiałości siebie — ) , że także i p o l i t y c z n i e
przyznaje sobie m o c . . .
Demokracya jest chrześcijanizmem u n a t u r a l n i o n y m : pewnego rodzaju »powrotem do natury«,
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
I I
162
163
kiedy wskutek krańcowej antynaturalności mógł on
być przezwyciężony przez wręcz przeciwne ocenianie
wartości. — Następstwo: ideał arystokratyczny w y ­
n a t u r z a się odtąd (»człowiek wyższy«, »wytworny«,
»artysta«, »namiętność«, »poznanie«; romantyka j a k o
kult wyjątku, geniusza i t d.
154.
Ewangelia: wieść, że dla poniżonych i biednych
szczęście stoi otworem, — że pozostaje tylko uwol­
nić się od instytucyi, tradycyi i opieki warstw wyż­
szych : o tyle pojawienie się chrześcijanizmu nie
jest niczem więcej, j a k t y p o w ą n a u k ą s o c y a l i styczną.
Własność, zarobkowanie, ojczyzna, stan i god­
ność, trybunały, policya, państwo, kościół, nauczanie,
sztuka, wojskowość: wszystko to same tylko prze­
szkody do szczęścia, same błędy, sidła, dzieła dyabelskie, którym Ewangielia sąd obwieszcza — wszystko
to cechuje naukę socyalistów.
W głębi rozruch, eksplozya wezbranej niechęci
do »panów«, instynktowne wyczucie tego, j a k wiele
szczęścia mogłoby tkwić w samem już czuciu się
wolnym po tak długim u c i s k u . . . (Przeważnie symptomat tego, że warstwy niższe były zbyt ludzko trak­
towane i że czują już na języku przyjemny smak
szczęścia z a k a z a n e g o . . . Rewolucye wywołuje nie
głód, lecz to, iż lud en mangeant nabrał apetytu,..).
155.
Kiedy »panowie« także mogą stać się
c h r z e ś c i j a n a m i . — L e ż y to w instynkcie s p o ­
ł e c z n o ś c i (pokolenia, rodu, stada, gminy), że od­
czuwa ona jako c e n n e s a m e p r z e z s i ę t e stany
i pożądania, którym zawdzięcza swoje istnienie, np.
posłuszeństwo, w z a j e m n o ś ć , wzgląd na drugich,
umiarkowanie, współczucie — i że zatem t ł u m i
ona wszystko, co stoi im na drodze lub przeczy.
Podobnież w instynkcie p a n u j ą c y c h (czy to
jednostek, czy to stanów) leży popieranie i wyróżnia­
nie cnót, na których podstawie podlegający są p o ­
t u l n i i o d d a n i (— popieranie i wyróżnianie sta­
nów psychicznych i afektów, które własnym stanom
i afektom mogą być zgoła obce).
Instynkt stadny i instynkt panują­
c y c h z g a d z a j ą s i ę w chwaleniu pewnej ilości
przymiotów i stanów, — ale z różnych powodów:
pierwszy czyni to z egoizmu bezpośredniego, drugi
z egoizmu pośredniego.
P o d d a n i e s i ę r a s y p a ń s k i e j chrzęścijanizmowi jest głównie następstwem przeświadcze­
nia, ż e chrześcijanizm jest r e l i g i ą s t a d n ą , ż e
nakazuje posłuszeństwo: jednem s ł o w e m , że nad
chrześcijanami łatwiej jest p a n o w a ć , niż nad nie
chrześcijanami. D a j ą c to do zrozumienia, jeszcze dziś
papież zaleca cesarzowi chińskiemu chrześcijańską
propagandę.
Przyłącza się tu jeszcze i to, że uwodzicielska
siła ideału chrześcijańskiego najmocniej działała może
na takie natury, które lubią niebezpieczeństwa, przy-
165
164
gody i przeciwieństwa, które lubią wszystko, p r z y
c z e m r y z y k u j ą s i e b i e s a m e g o , ale przy czem
można osiągnąć non plus ultra uczucia mocy. Proszę
wyobrazić sobie świętą Teresę wśród heroicznych in­
stynktów j e j braci: — chrześcijanizm objawia się
tam jako pewna forma wyuzdania woli, siły woli,
jako jakaś donkiszoterya h e r o i z m u . . .
156.
Przychodzi czas, w którym musimy z a p ł a c i ć
za to, że przez dwa tysiące lat byliśmy c h r z e ś c i ­
j a n a m i : tracimy ś r o d e k c i ę ż k o ś c i , który p o
zwalał nam żyć, — od dłuższego czasu nie wiemy,
co począć. Raptownie rzucamy się w wręcz p r z e ­
c i w n e oceny wartości, z tą ilością energii, jaką wy­
tworzyło właśnie takie krańcowe p r z e c e n i a n i e
człowieka w człowieku.
Teraz wszystko jest nawskroś fałszywe, wszę­
dzie »wyrazy« pomieszane, słabe lub egzaltowane:
a ) próbuje się jakiegoś z i e m s k i e g o r o z w i ą ­
z a n i a , ale w tym samym sensie, mianowicie
w sensie o s t a t e c z n e g o t r y u m f u prawdy,
miłości, sprawiedliwości (socyalizm: »równość
osobista«);
b ) próbuje się również zachować i d e a ł m o r a l ­
n o ś c i (pierwszeństwo czynów nieegoistycznych, zaparcia się siebie, zaprzeczenia woli);
c) próbuje się zachować nawet »tamten świat«:
chociażby tylko jako antylogiczne x: ale zaraz
wykłada się je tak, że można wyciągnąć zeń pe-
wien rodzaj metafizycznej pociechy w starym
stylu ;
d) próbuje się wyczytać z wydarzeń b o s k i e k i e ­
r o w n i c t w o w s t a r y m s t y l u , porządek
rzeczy, który nagradza, karze, wychowuje, wie
dzie d o l e p s z e g o ;
e) jak poprzednio tak i teraz wierzy się w dobro
i z ł o : tak iż zwycięstwo dobra a pokonanie
zła odczuwane jest jako z a d a n i e (— to jest
angielskie: typowy przykład przedstawia płytka
głowa John Stuarta Milla);
f) pogarda dla »naturalności«, żądzy, dla ego: usiłowanie pojmowania nawet najwyższej ducho­
wości i sztuki jako następstwa jakiegoś wyzu­
cia się z osobistości i jako desinteressement:
g) pozwala się k o ś c i o ł o w i wciąż jeszcze wcis­
kać się we wszystkie istotne przeżycia i główne
punkty w życiu jednostki, aby je u ś w i ę c i ć ,
nadać im s e n s w y ż s z y : wciąż jeszcze mamy
»państwo chrześcijańskie«, »małżeństwo chrześ­
cijańskie« —
157.
N a l e ż y r o z w a ż y ć : j a k dalece wciąż jeszcze
istnieje zgubna wiara w o p a t r z n o ś ć b o s k ą —
ta najbardziej paraliżująca rękę i rozum wiara, jaka
kiedykolwiek była; j a k dalece pod formułami: »na­
tura«, »postęp«, »udoskonalenie«, »darwinizm«, jak da­
lece pod przesądem, iż istnieje pewna łączność mię­
dzy szczęściem i cnotą, między nieszczęściem i winą
167
166
wciąż jeszcze wegetuje chrześcijańskie założenie i interpretacya. T o niedorzeczne z a u f a n i e d o przebiegu
rzeczy, do »życia«, do »instynktu życia«, ta r e z y ­
g n a c j a poczciwiny, która mniema, ż e byle każden
czynił, c o jest jego obowiązkiem, w s z y s t k o pój­
dzie dobrze — coś podobnego ma sens tylko wtedy,
jeśli się przypuszcza jakieś kierownictwo wszystkiem
sub specie boni. Nawet f a t a l i z m , nasza teraźniejsza
forma filozoficznej wrażliwości jest jeszcze następ­
stwem owej n a j d a w n i e j s z e j wiary w zrządzenie
boskie, następstwem nieświadomem: mianowicie, jak
gdyby nie od n a s właśnie zależało, w jaki sposób
wszystko idzie - (jak gdyby w o l n o nam było pozo­
stawić wszystko tak, j a k się toczy: każden z osobna
to tylko modus absolutnej rzeczywistości — ) .
czcili, np. w górach wysokich i t. d. — Co Goethe
chciał w niej widzieć, — dlaczego czcił Spinozę —.
Zupełna n i e z n a j o m o ś ć założeń tego k u l t u . . .
Zniewieściałe i tchórzliwe pojęcie
»człowiek« a la Comte i Stuart Mill, o ile się da, czy­
nione nawet przedmiotem k u l t u . . . Jest to zawsze
znowuż kult moralności chrześcijańskiej pod nową
n a z w ą . . . Wolnomyśliciele, np. Guyau.
Zniewieściałe i tchórzliwe pojęcie
»sztuka« jako współczucie dla wszystkiego, co cierpi,
co jest upośledzone (nawet h i s t o r y a jest taką, np.
Thierry'ego): jest to zawsze znowuż kult chrześcijańskiego ideału moralnego.
A teraz jeszcze i cały i d e a ł s o c y a l i s t y c zn y : n i c , j a k tylko prostackie niezrozumienie chrześ­
cijańskiego ideału moralnego.
158.
Bardziej
ukryte
f o r m y kultu
dla
chrześcijańskiego ideału moralnego. —
Z n i e w i e ś c i a ł e i t c h ó r z l i w e p o j ę c i e : »na­
tura«, które wprowadzili sentymentalni wielbiciele
natury (-- zdala od wszelkich instynktów dla rze­
czy strasznych, nieubłaganych i cynicznych nawet
w »najpiękniejszych« widokach); rodzaj próby w y ­
c z y t a n i a z natury owej moralno-chrześcijańskiej
»ludzkości«, — pojęcie natury, stworzone przez Rous­
seau, jakoby »natura«, wolność, dobroć, niewinność,
słuszność, sprawiedliwość było t o s a m o , — zawsze
k u l t c h r z e ś c i j a ń s k i e j m o r a l n o ś c i n a dnie.—
Zebrać ustępy, w s k a z u j ą c e , c o właściwie poeci
159.
Stan korrupcyi.
Należy pojąć łączność
wzajemną wszystkich form korrupcyi, nie zapomina­
j ą c przytem o korrupcyi chrześcijańskiej (Pascal j a k o
typ); również o socyalistyczno-komunistycznej korrup­
cyi (będącej następstwem korrupcyi chrześcijańskiej; —
z punktu widzenia wiedzy przyrodniczej n a j w y ż s z a koncepcya ustroju społecznego, wymyślona przez
socyalistów j e s t n a j n i ż s z ą w hierarchii społe­
czeństw); korrupcya, tkwiąca w pojęciu »tamtego
świata«: j a k gdyby oprócz świata rzeczywistego, tego,
w którym wszystko powstaje i mija, był jeszcze
świat istnienia niezmiennego.
168
169
T u t a j nie powinno być żadnej u g o d y : tutaj
trzeba wyplenić, zniszczyć, walczyć, — chrześcijań­
sko - nihilistyczną miarę wartości trzeba zewsząd
jeszcze w y c i ą g n ą ć i zwalczać j ą pod wszelką
m a s k ą . . . wyciągnąć j ą np. z teraźniejszej s o c y o l o g i i , z teraźniejszej m u z y k i , z teraźniejszego
p e s s y m i z m u — (wszystko formy chrześcijańskiego
ideału wartości — ) .
Albo jedno, a l b o drugie jest p r a w d ą : prawdą,
to znaczy tutaj, że podnosi typ c z ł o w i e k a . . .
Kapłan, duszpasterz, jako formy istnienia, za­
sługujące na pogardę. Całe wychowanie jest dotych­
czas bezradne, bez oparcia, bez ciężaru, obarczone
sprzecznością wartości —
160.
Co zostało z e p s u t e przez nadużycie ze strony
kościoła:
1) a s c e t y z m : zaledwie że się ma odwagę do
tego, by wydobyć na j a w jego pożyteczność
i niezbędność, j a k o narzędzia do w y c h o w a ­
n i a w o l i . Nasz niedorzeczny świat wychowawców, któremu »użyteczny sługa państwa« przy­
świeca, jako schemat regulujący, mniema, iż można
poprzestać na »nauczaniu«, tresurze mózgu: brak
mu nawet wyobrażenia o tem, że w p i e r w trzeba
czegoś innego — mianowicie wychowania s i ł y
w o l i ; składa się egzaminy ze wszystkiego,
j e n o nie z rzeczy g ł ó w n e j : czy potrafi się
c h c i e ć , czy może się p r z y r z e k a ć : mło-
dzieniec staje się skończonym, nie m a j ą c choćby
tylko pytania, choćby tylko ciekawości co do tego
najwyższego problematu wartości swej natury;
2) p o s t : pod każdym względem, — także j a k o
środek do zachowania zdolności subtelnego roz­
koszowania się wszystkiemi dobremi rzeczami
(np. od czasu do czasu nie czytać, nie słuchać
żadnej muzyki, nie być miłym; trzeba mieć dni
postu także i dla swojej cnoty);
3) » k l a s z t o r « : czasowe odosobnienie się wraz
z nieugiętem nieprzyjmowaniem np. listów; ro­
dzaj najgłębszego rozpamiętywania i odnalezie­
nia siebie samego, które chce zejść z drogi nie
»pokusom«, lecz »dopływom«: wystąpienie z wiercącego się w kółko środowiska; stanie na ubo­
czu zdala od tyranii podniet
skazującej nas
na wydawanie siły tylko w reagowaniu i nie
pozwalającej n a g r o m a d z i ć się j e j a ż d o s a m o r z u t n e g o d z i a ł a n i a , (proszę przyjrzeć
się zblizka naszym uczonym: myślą oni jeszcze
tylko r e a k t y w n i e , t. zn. muszą oni wpierw
czytać, aby myśleć);
4) ś w i ę t a . Trzeba mieć grubą skórę, żeby obec­
ności chrześcijan i wartości chrześcijańskich nie
odczuwać jako c i ś n i e n i a , pod którem wszelki
właściwie świąteczny nastrój dyabli biorą. W po­
jęciu święta mieści się: duma, junactwo, swa­
wola; szyderstwo ze wszelkiego rodzaju powagi
i poczciwości; boskie przytakiwanie sobie wsku­
tek żywotnej pełni i doskonałości, — same stany
wewnętrzne, którym chrześcijanin absolutnie nie
może przytaknąć. Ś w i ę t o j e s t p o g a n i z m e m par excellence.
171
170
5) Brak odwagi wobec w ł a s n e j natury:
strojenie się w kostyum »moralny«.
Że nie potrzebuje się żadnej f o r m u ł y mo­
r a l n e j , aby p o c h w a l i ć w sobie jakiś afekt,
jest to miarą, o ile ktoś może p r z y t a k n ą ć
swej naturze, — miarą jak wiele, lub jak mało
musi się uciekać do moralności...
6. Ś m i e r ć .
161.
Nie powinno się nigdy przebaczyć chrześcijanizmowi, że zniszczył takich ludzi jak Pascal. Nie po­
winno się nigdy przestać zwalczać w chrześcijaniźmie właśnie tego, że ma wolę po temu, by ła­
mać akurat dusze najsilniejsze i najwytworniejsze.
Nie powinno się zaznać spokoju, dopóki to jedno nie
jest jeszcze doszczętnie zburzone: ideał człowieka,
wynaleziony przez chrześcijanizm, jego wymagania,
stawiane człowiekowi, jego »tak« i jego »nie« w sto­
sunku do człowieka. Cała niedorzeczna reszta chrześ­
cijańskiej bajki: przędzalni pojęć i teologii nic nas
nie obchodzi; mogłaby ona być jeszcze tysiąc razy
niedorzeczniejszą, a nie podnieślibyśmy nawet je­
dnego palca przeciwko niej. Ale zwalczamy ów
ideał, który ze swoją chorobliwą pięknością i pokusą
niewieścią, ze swoją tajemną wymową potwarcy
przytakuje wszelkiemu tchórzostwu i wszelkiej próż­
ności dusz znużonych — a i najsilniejsi mają chwile
znużenia —, jak gdyby wszystko to, co w takich
chwilach najpożyteczniejszem i najpożądańszem wy-
dawać się może: ufność, prostoduszność, skromność,
cierpliwość, miłość do równych sobie, poddanie się,
oddanie się Bogu, rodzaj wyprzężenia i uwolnienia
ze służby całego swego »ja«, było także i samo
przez się najpożyteczniejszem i najpożądańszem: jak
gdyby ta mała, skromna, potworna duszyczka, to
cnotliwe zwierzę przeciętne i owca stadna, »człowiek«,
miała nietylko pierwszeństwo przed silniejszym, źlejszym, pożądliwszym, zuchwalszym, rozrzutniejszym
i przeto stokroć bardziej narażonym gatunkiem czło­
wieka, lecz jak gdyby stanowiła właśnie dla czło­
wieka wogóle ideał, cel, miarę, najwyższe pragnie­
nie. To wyniesienie ideału było dotychczas najniesamowitszą pokusą, na jaką człowiek był wystawiony:
albowiem przezeń groził upadek osobnikom, stano­
wiącym tężej udane wyjątki i szczęśliwe wypadki,
tym, w których wola mocy i dążenie do wzrostu całego
typu człowieka czyni krok naprzód; przez wartości
tego ideału miał być podkopany u korzenia wzrost
owych więcej niż ludzi, którzy gwoli swoim wyższym
wymaganiom i zadaniom biorą dobrowolnie także
i niebezpieczniejsze życie (wyrażając się językiem
ekonomii: wzrost kosztów przedsiębiorstwa w równie
wielkim stopniu jak i nieprawdopodobieństwa udania
się). Co zwalczamy w chrześcijanizmie? To, że chce
on złamać silnych, że chce ich onieśmielić, że chce
wyzyskać ich złe godziny i chwile znużenia, ich
dumną pewność siebie przekręcić na niepokój i nie­
dolę sumienia, że instynkty wytworne umie czynić
jadowitymi i chorymi, aż ich siła, aż ich wola mocy
wstecz się obraca, aż się przeciwko sobie samej
zwraca, — aż silni niszczeją z wyuzdania samopogardy i złego obchodzenia się z sobą: ów okropny
173
172
rodzaj upadku,
jest Pascal.
którego
najsłynniejszym
przykładem
162.
Dotychczas atakowano chrześcijanizm zawsze
w sposób fałszywy, nie zaś tylko nieśmiały. Dopóki
moralność chrześcijańska nie będzie odczuwana jako
gardłowa
zbrodnia
względem
życia,
obrońcy chrześcijanizmu mogą być pewni wygranej.
Pytanie co do samej tylko »prawdy« chrześcijanizmu,
dotyczące bądź istnienia Boga, bądź historyczności
legendy o jego powstaniu, nie mówiąc już wcale
o chrześcijańskiej astronomii i przyrodoznawstwie —
jest sprawą całkiem podrzędną, dopóki pytanie co do
wartości m o r a l n o ś c i chrześcijańskiej nie jest po­
ruszone. Czy w a r t a jest coś moralność chrześcijańska, czy też jest ona hańbą i sromotą mimo wszel­
kiej świętości sztuk uwodzicielskich? Dla problematu
prawdy istnieją wszelkiego rodzaju kryjówki i je­
dnostki najbardziej wierzące mogą się w końcu posługiwać logiką jednostek najbardziej niewierzących,
by zjednać sobie prawo do potwierdzania pewnych
rzeczy — jako niezbitych, jako będących p o z a środ­
kami wszelkiego zbijania (— ten fortel zwie się np.
krytycyzmem Kanta).
k ł a m s t w o n i e ś w i ę t e : odrostki i wysypki jego
ideału wydobywam na j a w jeszcze i z pod wszelkiego możliwego przebrania, odpieram wszelkie poło­
wiczne i częściowe stanowiska względem niego, —
zmuszam do walki z nim.
M o r a l n o ś ć l u d z i m a ł y c h jako miara rzec z y : jest to najobrzydliwsze zwyrodnienie, jakiem
kultura dotychczas poszczycić się może. I t e n r o ­
d z a j i d e a ł u zawieszony stale nad ludzkością, jako
»Bóg« !
164.
Ani przez godzinę w mem życiu nie byłem
chrześcijaninem: wszystko, com widział jako chrześcijanizm, uważam z a d w u z n a c z n o ś ć s ł ó w , z a ­
s ł u g u j ą c ą n a w z g a r d ę , z a rzeczywiste t c h ó ­
r z o s t w o przed wszelkiemi potęgami, jakie zresztą
panują.
Chrześcijanie, uznający powszechną służbę woj­
skową, parlamentarne prawo głosowania, kulturę ga­
zet, — a wśród tego wszystkiego mówiący o »grzechu«, o »zbawieniu«, o »tamtym świecie«, o »śmierci
na k r z y ż u « — : jakże można wytrzymać w takiej nie­
chlujnej gospodarce !
163.
165.
Uważam chrześcijanizm za najzgubniejsze kłam­
stwo uwodzicielskie, jakie dotychczas istniało, za wielkie
C h r z e ś c i j a n i z m . — Czyj stosunek do chrześ­
cijanizmu staje się dzisiaj dla mnie dwuznacznym,
174
175
temu nie podaję ani małego palca żadnej z moich
obu rąk. Na tym punkcie istnieje tylko jedna prawość:
bezwarunkowe »nie«, »nie« ze strony woli i czynu...
Kto potrafi wskazać mi jeszcze coś, przeciwko czemu
byłoby więcej zbijających zarzutów, coś, co byłoby
tak ostatecznie zasądzone przez wszystkie wyższe
uczucia wartości, jak jest nim chrześcijanizm? Rozpoznanie w nim pokusy jako pokusy, poznanie w nim
wielkiego niebezpieczeństwa, drogi do nicości, która
umiała przedstawić się jako droga do boskości, rozpoznanie tych »wartości wieczystych« jako wartości
oczerniających — czyż nie to stanowi naszą dumę,
czyż nie to wyróżnia nas wobec dwuch tysiącoleci ?.. .
166.
O d w r ó c e n i e h i e r a r c h i i . — Pobożni fał­
szerze, kapłani stają się wśród nas czandalami: —
zajmują oni stanowisko szarlatanów, olejkarzy, fał­
szerzy monet, czarowników: uważamy ich za niszczycieli woli, za wielkich potwarców życia, żądnych
zemsty nad niem, za b u n t o w n i k ó w między upo­
śledzonymi. Z kasty służących, z sudrasów uczyni­
liśmy nasz stan średni', nasz »lud«, to, w czyjem
ręku znajduje się władza rozstrzygania w polityce.
Natomiast górą jest dawniejszy czandala: na
czele s ą b l u ź n i ą c y B o g u , i m m o r a l i ś c i , wszel­
kiego rodzaju włóczęgi, artyści, żydzi, grajkowie, —
w istocie w s z y s t k i e o k r z y c z a n e klasy ludzi —:
wznieśliśmy się na stanowisko rzemiosł z a s z c z y t ­
n y c h , co więcej, my o z n a c z a m y co jest za­
szczytem na ziemi, »wytwornością«... My wszyscy
jesteśmy dzisiaj o r ę d o w n i k a m i ż y c i a . — My
i m m o r a l i ś c i jesteśmy dzisiaj n a j s i l n i e j s z ą
w ł a d z ą : inne wielkie władze potrzebują n a s . . .
my konstruujemy świat wedle swego obrazu —
Pojęcie czahdali przenieśliśmy na k a p ł a n ó w ,
n a tych, k t ó r z y g ł o s z ą n a u k ę o t a m t y m
ś w i e c i e , oraz na zrośnięte z nimi s p o ł e c z e ń ­
s t w o c h r z e ś c i j a ń s k i e z dodatkiem wszystkiego,
co jest tego samego pochodzenia, pessymistów, nihilistów, romantyków współczucia, zbrodniarzy, występnych, — na całą sferę, w której pojęcie »Bóg« jest
wyobrażane jako z b a w i c i e l . . .
Jesteśmy dumni z tego, że nie mamy już po­
trzeby być kłamcami, potwarcami, posądzaczami
życia...
177
II.
MORALNOŚĆ
JAKO
WYRAZ
DEKADENCYI.
167.
sorożcami, niedźwiedziami jaskiniowymi, widmami?
Czyż nie po to właśnie, by p o z b y ć się cnoty
i szczęścia? — Z natury jesteśmy nazbyt szczęśliwi,
nazbyt cnotliwi, by nie znajdować małej pokusy
w tem, żeby się stać filozofami: to znaczy immoralistami i awanturnikami... Mamy do Labiryntu oso­
bliwą ciekawość, staramy się usilnie o to, żeby za­
wrzeć znajomość z panem Minotaurem, o którym
opowiadają rzeczy niebezpieczne: cóż zależy nam na
waszej drodze w z w y ż , na waszym powrozie, który
wiedzie n a z e w n ą t r z ? który do szczęścia i cnoty
wiedzie? do w a s wiedzie, jak się tego obawiam...
Wy chcecie waszym powrozem uratować nas? —
A my, my prosimy was usilnie, powieście się na
nim ! . . .
M y H i p e r b o r e j c z y c y (przedmowa).
1.
Jeśli skądinąd filozofami jesteśmy, my Hiperborejczycy, to w każdym razie bodaj że inaczej niż
ongi bywało się filozofem. Zgoła nie jesteśmy mora­
listami... Nie wierzymy uszom swoim, gdy słyszymy
ich, tych ludzi epoki minionej, jak mówią. »Tutaj
jest droga do szczęścia« — z tem każden z nich
przyskakuje do nas, niby z receptą w ręku i namaszcze­
niem w hieratycznej gębie. »Ale cóż n a s szczęście
obchodzi ?« — pytamy całkiem zdumieni. »Tutaj jest
droga do szczęścia — prawią dalej te święte krzykały dyabelskie: a o to jest c n o t a , nowa droga
do szczęścia«... Ależ pozwólcie, moi panowie! Cóż
nas obchodzi zwłaszcza wasza cnota! Pocóż tedy
tacy jak my idą w ustronie, stają się filozofami, no-
2.
Ostatecznie: niema rady! Pozostaje tylko jeden
środek do przywrócenia szacunku filozofii: t r z e b a
w p i e r w p o w i e s i ć m o r a l i s t ó w . Dopóki c i
prawią o szczęściu i o cnocie, udaje im się namówić
do niej tylko stare baby. Spójrzcie im przecie w twarz,
wszystkim tym sławnym od tysiącoleci mędrcom:
same stare, same leciwe baby, same matki, mówiąc
słowami Fausta. »Matki, matki! brzmi to tak strasz­
nie«.— My czynimy z filozofii niebezpieczeństwo, my
zmieniamy jej pojęcie, my nauczamy filozofii, jako
pojęcia, z a g r a ż a j ą c e g o ż y c i u : czyżbyśmy mogli
lepiej przyjść jej z pomocą? — Każde pojęcie będzie
dla ludzkości zawsze o tyle cenne, o ile ją kosztować
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
12
178
179
będzie. Jeśli nikt nie waha się składać w ofierze hekatomby dla p o j ę ć : »Bóg«, »ojczyzna«, »wolność«,
jeśli historya jest wielkim dymem wokół ofiar tego
rodzaju —, to czemże p i e r w s z e ń s t w o pojęcia »fi­
lozofii« może się wykazać przed takiemi wartościami
popularnemi, j a k »Bóg«, »ojczyzna«, »wolność«, jeśli
nie tem, iż kosztuje w i ę c e j , iż wymaga — w i ę k ­
s z y c h hekatomb ? . . . Przemiana wszystkich wartości:
b ę d z i e to k o s z t o w n e ,
obiecuję t o — —
3.
T e n początek jest dość wesoły: tuż za nim wy­
syłam swoją powagę. T a książka jest w y p o w i e d z e ­
n i e m w o j n y moralności, — i, w samej rzeczy, mo­
raliści wszyscy społem zostają przeze mnie najpierw
usunięci. Wiadomo już, jakie słowo przysposobiłem
sobie do tej walki, słowo: i m m o r a l i s t a ; znaną
jest również moja formuła »poza dobrem i złem«.
Potrzeba mi tych silnych pojęć przeciwnych: ś w i a t ­
ł o ś c i tych pojęć przeciwnych, aby oświetlić do dna
tę otchłań lekkomyślności i kłamstwa, która dotych­
c z a s zwała się moralnością. Tysiącolecia, ludy, pierwsi
i pośledni, filozofowie i stare baby — na tym punk­
cie wszyscy oni są wzajem siebie godni. Człowiek
był dotychczas istotą zasadniczo moralną, osobliwoś­
cią, nie m a j ą c ą sobie równej — i j a k o istota moralna
był niedorzeczniejszym, kłamliwszym, bardziej próż­
nym i lekkomyślnym, s o b i e s a m e m u w i ę c e j
s z k o d y p r z y n o s z ą c y m , niż mogłoby się t o ma­
rzyć nawet największemu gardzicielowi ludzkości.
Moralność jest najzjadliwszą formą woli, zmierzają­
c e j do kłamstwa, właściwą Circe ludzkości: tem, co
j ą z e p s u ł o . N i e błąd, jako błąd, jest tem, c o mnie
na widok tego przeraża, nie tysiące lat trwający brak
»dobrej woli«, brak karności, przyzwoitości, o d w a g i
w rzeczach umysłowych: jest to brak naturalności,
jest to zgrozą przejmujący fakt, że samą nienaturalność czczono z najwyższemi oznakami czci, jako
moralność, i zawieszono nad ludzkością, jako prawo.
Jakżeż to możliwe, iż ludzkość już dawniej nie zo­
stała ostrzeżona przed tą najniesamowitszą i naj­
niebezpieczniejszą postacią błędu ? — iż p r z e z e
m n i e d o p i e r o z o s t a j e o s t r z e ż o n ą ? . . . W tej
mierze się omylić, nie jako jednostka, nie jako naród,
lecz jako l u d z k o ś ć ! Na cóż to w s k a z u j e ? — Na to,
że naucza się pogardzać najgłębszymi instynktami
życia, że w najgłębszej podstawie, koniecznej do roz­
kwitu życia, w samolubstwie widzi się zły pierwiastek: że w typowym celu upadku, w sprzeczności
instynktu, w tem, co »bezosobiste«, w stracie ciężaru,
w »wyzuciu się z osobistości« i w »miłości bliźniego«
widzi się zasadniczo wartość wyższą, co ja mówię!
wartość s a m ą p r z e z s i ę !
J a k to? Czyżby ludzkość sama znajdowała się
w décadence? Czyżby zawsze w niej była? To pewna,
że nauczano ją tylko wartości dekadenckich, jako
wartości najwyższych. Moralność wyzucia się z samego
siebie jest typową moralnością upadku par excellence.
J e d n a możliwość pozostałaby tutaj otworem, że nie
ludzkość sama jest w décadence, lecz owi j e j nauczy­
c i e l e ! . . . I w rzeczy samej, to jest moje zdanie:
nauczyciele, przewodnicy ludzkości byli décadents:
s t ą d przemiana wszystkich wartości na nihilistycz-
18o
ność (»zaświatowość«). Nazywali się oni moralistami,
czemkolwiek zresztą byli, filozofami może, kapłanami,
prorokami, wieszczami, świętymi: wszyscy razem wie­
rzyli oni w moralność, wszyscy byli jednomyślni w jednem, — w tem, żeby »poprawiać« l u d z k o ś ć . . .
4.
Czegóż natomiast mógłby w y m a g a ć o d s i e b i e
i m m o r a l i s t a ? Jakież zadanie przez tę książkę po­
stawię ja sobie? — Może także »poprawiać« ludz­
kość, jeno inaczej, jeno odwrotnie: mianowicie w y ­
b a w i ć ją od moralności, zwłaszcza od moralistów,—
zbudzić w niej świadomość, zbudzić w niej s u m i e ­
n i e dla najniebezpieczniejszego rodzaju n i e w i e d z y . . .
Przywrócić egoizm ludzkości! — —
1. U w a g i o g ó l n e .
168.
T e o r y a i p r a k t y k a. — Zgubne rozróżnianie,
jakoby istniał osobny p o p ę d d o p o z n a n i a , który,
nie bacząc na pytania, dotyczące pożytku i szkody,
na oślep rzuca się na prawdę: a następnie, jakoby
istniał oddzielony od tego cały świat interesów p r a k ­
tycznych...
J a , natomiast, staram się pokazać, jakie instyn­
kty działały w ukryciu za wszystkimi tymi c z y s t y m i
teoretykami, j a k oni wszyscy społem w zaklętem
kole swych instynktów fatalistycznie rzucali się na
coś, c o d l a n i c h było »prawdą«, dla nich i t y l k o
dla nich. W a l k a systemów łącznie z walką skrupu­
łów w dziedzinie teoryi poznania jest walką całkiem
określonych instynktów (form żywotności, upadku,
stanów, ras i t. d.).
T a k zwany p o p ę d d o p o z n a n i a należy
sprowadzić d o popędu p r z y w ł a s z c z a n i a s o b i e
i p o k o n y w a n i a : zmysły, pamięć, instynkty i t. d
182
rozwinęły się, idąc za tymi popędami. Chodzi tu
o możliwie szybką redukcyę zjawisk, o ekonomiczność,
akkumulacyę nabytego skarbu poznania (t j. świata,
który przywłaszczyliśmy sobie i uczynili p o r ę c z n y m ) . . .
Moralność jest tak osobliwą nauką dlatego, że
jest w najwyższym stopniu nauką praktyczną: tak iż
stanowisko czystego poznawania, prawość naukowa
bywa natychmiast poniechana, skoro tylko moral­
ność zażąda, wymaganych przez siebie odpowiedzi.
Moralność powiada: m n i e potrzeba pewnych odpo­
wiedzi, — powody, argumenty, skrupuły mogą przyjść
tuż po nich, lub wcale nie przychodzić. —
» J a k powinno się postępować?« — Jeżeli się po­
myśli, iż ma się do czynienia z najwyżej rozwiniętym
typem, o którym »traktowano« od niezliczonych tysiącoleci, i że wszystko stało się instynktem, celowoś­
c i ą , automatyzmem, fatalnością, n a t a r c z y w o ś ć
tego pytania moralności wydaje się nawet całkiem
komiczną.
»Jak powinno się postępować?« — Moralność
była zawsze nieporozumieniem: w rzeczy samej pe­
wien gatunek człowieka, który miał w sobie fatum
takiego a takiego postępowania, pragnął siebie uspra­
wiedliwić przez to, iż swoją normę c h c i a ł zade­
kretować j a k o normę u n i w e r s a l n ą . . .
Pytanie: »jak powinno się postępować?« nie jest
żadną przyczyną, jeno s k u t k i e m . Moralność idzie
tuż w ślad, ideał przychodzi na końcu.
— Z drugiej strony zjawianie się skrupułów
moralnych, wyrażając się i n a c z e j : u ś w i a d a m i a ­
n i e s i ę w a r t o ś c i , według których się postępuje,
świadczy o pewnej c h o r o b l i w o ś c i ; czasy i ludy
silne nie rozmyślają nad swem p r a w e m , nad zasa-
183
dami postępowania, nad instynktem i rozumem.
U ś w i a d a m i a n i e sobie jest oznaką tego, ż e właś­
ciwą moralność, t. j. instynktowną pewność w po­
stępowaniu dyabli b i o r ą . . . Moraliści, j a k i każde po­
wstawanie n o w e g o ś w i a t a ś w i a d o m o ś c i , s ą
oznaką uszkodzenia, zubożenia, dezorganizacyi. —
Osobniki g ł ę b o k o - i n s t y n k t o w e m a j ą odrazę d o
logizowania obowiązków: wśród nich znajdują się
pirronistyczni przeciwnicy dyalektyki i poznawalności w o g ó l e . . . Wszelkie »aby« jest z b i j a j ą c y m
zarzutem przeciwko cnocie . . .
T e z a : moraliści występują w czasach, kiedy
moralność ma się ku końcowi.
T e z a : moralista rozprzęga instynkty moralne,
jakkolwiek mniema, iż przywraca je do stanu pier­
wotnego.
T e z a : co moralistę faktycznie popycha, są to
nie instynkty moralne, lecz i n s t y n k t y decadence,
przełożone na formuły moralności (— niepewność in­
stynktów odczuwa o n jako k o r r u p c y ę ) .
T e z a : i n s t y n k t y decadence, które przez mo­
ralistów chcą zapanować nad moralnością instynk­
tów, jakie posiadają rasy i czasy silne, są t o :
1) instynkty słabych i upośledzonych;
2) instynkty wyjątków, samotników, wyłączonych,
wszelkiego abortus w tem, co wysokie i nizkie;
3) instynkty stale cierpiących, którym potrzeba
szlachetnego wytłumaczenia ich stanu i którym
przeto jak. najmniej wolno być fizyologami.
184
185
169.
Moralność
jako próba wytworzenia
d u m y l u d z k i e j . — T e o r y a o »wolnej woli« jest
antyreligijną. Chce ona zjednać człowiekowi prawo,
pozwalające mu uważać siebie za przyczynę swoich
podniosłych stanów i postępków: jest ona formą
wzrastającego u c z u c i a d u m y .
Człowiek czuje swoją moc, swoje »szczęście«,
j a k mówią: musi on być »wolą« przed nastąpieniem
tego stanu, — gdyż inaczej ten stan nie należy do
niego. Cnota jest próbą postawienia faktu chcenia
w czasie teraźniejszym i przeszłym, j a k o koniecznego
precedensu przed każdem podniosłem i silnem uczu­
ciem szczęścia: jeżeli chęć do pewnych postępków
jest regularnie obecną w świadomości, to uczucie mocy
może być wytłumaczone jako skutek tej chęci. Jest to
tylko o p t y k a p s y c h o l o g i i : zawsze wychodząca
z fałszywego założenia, iż nic do nas nie należy, czego
nie posiadamy w świadomości jako rzeczy, którejśmy
chcieli. Cała nauka o odpowiedzialności trzyma się
tej naiwnej psychologii, że tylko wola jest przyczyną,
i że trzeba wiedzieć, iż się chciało, by móc s i e b i e
uważać za przyczynę.
— Inną drogą do wyciągnięcia człowieka z j e g o
poniżenia, które przyniósł z sobą zanik stanów sil­
nych i podniosłych, jakoby stanów obcych, była teo­
r y a pokrewieństwa. Te podniosłe i silne stany mogły
być wytłumaczone przynajmniej j a k o wpływ naszych
przodków; należeliśmy do siebie, solidarnie, rośniemy
w naszych własnych oczach, postępując według zna­
nej nam normy.
Usiłowanie rodów wybitnych wyrównania reli­
gii ze swojem uczuciem godności własnej. — To samo
czynią poeci i wieszczowie; czują się dumnymi, że
zostali zaszczyceni i w y b r a n i do takiego obcowa­
nia, — przykładają oni wartość do tego, by nie mieć
żadnego znaczenia, j a k o jednostki, żeby być tylko
heroldami (np. Homer).
A k t o r s t w o jako następstwo moralności »wol­
nej woli«. — J e s t to krok w r o z w o j u samego
u c z u c i a m o c y , iż samemu się jest także i sprawcą
swoich stanów podniosłych (swojej doskonałości), —
a więc, wnioskowano natychmiast, iż się ich c h c i a ł o . . .
(Krytyka: wszelkie doskonałe działanie jest właś­
nie nieświadomem i już nie jest przedmiotem woli;
świadomość jest wyrazem niedoskonałego i często
chorobliwego stanu osoby. D o s k o n a ł o ś ć o s o b i ­
s t a j a k o u w a r u n k o w a n a p r z e z w o l ę , jako
s a m o w i e d z a , jako rozum z dyalektyką, jest kary­
katurą , jest pewnego rodzaju s p r z e c z n o ś c i ą . . . Ten
stopień samowiedzy czyni przecież doskonałość n i e ­
m o ż l i w ą . . . jest t o forma a k t o r s t w a ) .
Stopniowe zawładnięcie swoimi podniosłymi
i dumnymi stanami, zawładnięcie swoimi postępkami
i uczynkami. Ongi mniemano, iż się czci siebie, gdy
odpowiedzialnym za najwyższe rzeczy, które się czyni,
uważano nie siebie, lecz Boga. N i e w o l n o ś ć w o l i
uchodziła za to, co postępkowi nadawało wartość
wyższą: wówczas robiono B o g a sprawcą p o s t ę p k u . . .
— Z j a w i a s i ę r u c h p r z e c i w n y : ruch
filozofów moralności, wciąż jeszcze ulegający temu
samemu przesądowi, iż odpowiedzialnym jest się tylko
za to, czego się chciało. W a r t o ś ć człowieka została
ustanowiona jako w a r t o ś ć m o r a l n a : a więc mo-
186
187
ralność j e g o musi b y ć causa p r i m a : a w i ę c w czło­
wieku musi być j a k i ś pierwiastek, »wolna wola« j a k o
causa p r i m a . W tem tkwi z a w s z e ta myśl ukryta:
jeżeli człowiek nie jest causa prima, j a k o wola, to
nie jest odpowiedzialny, — a w i ę c nie należy w c a l e
przed forum moralne, — cnota lub w y s t ę p e k b y ł y b y
w t e d y automatyczne i m a c h i n a l n e . . .
In summa: aby człowiek mógł mieć szacunek
dla siebie samego, musi on b y ć zdolen stać się także
i złym.
170.
Mielibyśmy wątpliwości względem człowieka,
o którymbyśmy słyszeli, że potrzeba mu p o w o d ó w
do tego, by pozostać przyzwoitym: to pewna, żebyśmy
unikali obcowania z nim. S ł ó w k o »gdyż« kompro­
mituje w p e w n y c h w y p a d k a c h ; czasem człowiek
n a w e t z b i j a siebie przez jedno j e d y n e »gdyż«. Jeśli
s ł y s z y m y w dalszym ciągu, że takiemu aspirantowi
cnoty potrzeba l i c h y c h powodów d o pozostania
szanownym, to nie jest to jeszcze żaden powód do
zwiększenia naszego szacunku dla niego. A l e on idzie
dalej, przychodzi do nas i p o w i a d a nam w o c z y :
»waszmość zakłócasz m o j ą moralność przez s w o j ą
niewiarę, mój panie n i e w i e r z ą c y ; dopóki nie w i e r z y s z
w moje l i c h e p o w o d y , chcę powiedzieć w B o g a ,
w k a r ę w życiu pośmiertnem, w wolność woli, s t a ­
j e s z n a p r z e s z k o d z i e mojej c n o c i e . . . Morał:
trzeba usunąć n i e w i e r z ą c y c h : stoją oni na przeszko­
dzie z m o r a l i z o w a n i u m a s « .
Dziś kiedy wszelkie »takim a takim p o w i ­
n i e n być człowiek« w y w o ł u j e lekką ironię, dziś,
kiedy stanowczo obstajemy przy tem, iż mimo
wszystko każdy t e m tylko się s t a j e , czem j e s t
(mimo w s z y s t k o : to znaczy mimo wychowanie, nau­
czanie, środowisko, przypadki i złe wypadki), dziś
nauczyliśmy się w rzeczach moralności w osobliwszy
sposób o d w r a c a ć stosunek p r z y c z y n y i następ­
stwa, — nic nie odróżnia nas może bardziej zasadni­
czo od starych w y z n a w c ó w moralności, jak to w ł a ś nie. Nie m ó w i m y już np.: »występek jest p r z y c z y n ą
tego, że człowiek także i fizyologicznie niszczeje«;
nie m ó w i m y również: »przez cnotę człowiekowi się
darzy, przynosi ona długie życie i szczęście«. Nasze
przekonanie jest raczej, iż występek i cnota nie są
wcale przyczynami, lecz tylko następstwami. Będzie
się człowiekiem przyzwoitym, ponieważ jest się czło­
wiekiem p r z y z w o i t y m : t. zn. ponieważ urodziło się
kapitalistą dobrych instynktów i pomyślnych stosun­
ków . . . Jeżeli przychodzi się na świat biednym, z ro­
dziców, którzy we wszystkiem byli jeno rozrzutni
i nic nie zebrali, to jest się »niepoprawnym«, chcę
powiedzieć dojrzałym do domu poprawy i domu
o b ł ą k a n y c h . . . My nie umiemy dzisiaj pomyśleć sobie degenerescencyi moralnej oddzielenie od degenerescencyi f i z y o l o g i c z n e j : jest ona li tylko kom­
pleksem symptomatów tej d r u g i e j ; jest się z konieczności lichym, tak jak z konieczności jest się cho­
rym . . . L i c h y : t o słowo w y r a ż a tutaj pewne n i e ­
u d o l n o ś c i , fizyologicznie związane z typem degen e r e s c e n c y i : np. słabość woli, niepewność, a nawet
wielość »osoby«, niemożność powstrzymania się od
r e a g o w a n i a na jakąkolwiek podnietę i »zapanowania«
189
188
nad sobą, niewolę wobec wszelkiej suggestyi ze strony
woli cudzej. Występek nie jest żadną przyczyną, wy­
stępek jest n a s t ę p s t w e m . . . Występek jest dość dowolnem odgraniczeniem pojęciowem w celu ujęcia
razem pewnych następstw zwyrodnienia fizyologicznego. Zdanie ogólne, j a k je głosił chrzęścijanizm:
»człowiek jest zły«, byłoby uprawnione, gdyby się
miało prawo uważać typ człowieka zdegenerowanego
za typ normalny. Ale może to przesada. Zapewne,
że to zdanie jest słuszne wszędzie, gdzie właśnie
chrześcijanizm kwitnie i gdzie on jest górą: albo­
wiem dowodzi to obecności gruntu chorobliwego,
podłoża dla degenerescencyi.
zbyt m a ł o , byśmy mogli mierzyć wartość swych
postępków: brak nam do tego możności zajmowania
stanowiska objektywnego: kiedy odrzucamy jakiś po­
stępek, jesteśmy także nie sędziami, jeno stronni­
k a m i . . . Szlachetne wzruszenia, jako towarzysze po­
stępków, nie dowodzą bynajmniej ich wartości: arty­
sta może z najwyższym patosem stanu wewnętrznego
wydać na świat nędzotę. Winnoby się raczej powie­
dzieć, że te wzruszenia są zwodnicze: nęcąc, odcią-.
g a j ą nasz wzrok i naszą siłę od krytyki, od ostroż­
ności, od podejrzenia, że jakieś g ł u p s t w o r o b i m y . . .
robią nas głupimi —
172.
171.
Krytyka subjektywnych uczuć
war­
t o ś c i . — S u m i e n i e . Niegdyś wnioskowano: sumie­
nie odrzuca ten postępek; a więc ten postępek jest
godny potępienia. W rzeczy samej sumienie odrzuca
pewien postępek, ponieważ już oddawna jest on potę­
piony. Sumienie wtóruje tylko: nie stwarza ono żad­
nych wartości. To, co ongi skłaniało do odrzucenia
pewnych postępków, to było n i e sumienie, lecz prze­
świadczenie (lub przesąd) co do ich n a s t ę p s t w . . .
Przytakiwanie sumienia, miłe uczucie »zgody z sobą«
stoi na tym samym poziomie, co upodobanie artysty
w swem dziele, — nie dowodzi ono n i c z e g o . . . Za­
dowolenie z siebie nie jest miarą wartości tego, do
czego się ściąga, tak samo, j a k brak jego nie jest
argumentem przeciwko wartości jakiejś rzeczy. Wiemy
Że ludzkość ma rozwiązać pewne zadanie zbio­
rowe, że jako całość zmierza ona do jakiegoś celu,
to bardzo niejasne i dowolne wyobrażenie jest jeszcze
bardzo młode. Może ludzkość pozbędzie się go znowu,
zanim stanie się ono idée f i x e . . . Nie jest ona żadną
całością, ta ludzkość: jest ona nierozerwalną wieloś­
cią wznoszących się i opadających procesów życio­
wych, — nie ma ona młodości, następnie d o j r z a ­
ł o ś c i , a w końcu starości; warstwy, z których się
składa, leżą jedna przy drugiej i jedna ponad drugą —
i za kilka tysiącoleci mogą istnieć zawsze jeszcze
młodsze typy człowieka, niż my je dzisiaj wykazać
możemy. Z drugiej strony, décadence należy do
wszystkich epok ludzkości: wszędzie istnieją odpadki
i materye, będące wynikiem rozkładu; jest to właśnie
191
190
procesem życiowym, to wydzielanie tworów upadku
i odpadków.
Pod przemocą chrześcijańskiego przesądu n i e
b y ł o w c a l e t e g o p y t a n i a : sens leżał w urato­
waniu duszy jednostki; krótsze lub dłuższe trwanie
ludzkości nie miało żadnego znaczenia. Najlepsi
chrześcijanie życzyli sobie, żeby j a k najprędzej skoń­
czyło się to wszystko; czego zaś jednostce potrzeba,
c o d o tego n i e b y ł o ż a d n e j w ą t p l i w o ś c i . . .
Dla każdej jednostki teraz zadanie przedstawiało się
tak, jak i kiedykolwiek w przyszłości dla kogokol­
wiek: wartość, sens, zakres wartości były stałe, bezwarunkowe, wieczyste, utożsamiały się z B o g i e m . . .
To, co odstępowało od tego typu wieczystego, było
grzeszne, szatańskie, s k a z a n e . . .
Ciężar wartości leżał dla każdej duszy w niej
s a m e j : zbawienie albo potępienie! Zbawienie d u s z y
w i e c z y s t e j ! Najbardziej krańcowa forma u o s o ­
b i e n i a s i ę . . . Dla każdej duszy istniało tylko jedno
udoskonalenie się; tylko jeden ideał; tylko jedna
droga do z b a w i e n i a . . . Najbardziej krańcowa forma
r ó w n o u p r a w n i e n i a , nawiązana d o optycznego
powiększenia wagi własnej, aż do n i e d o r z e c z n o ś c i . . .
Same niedorzecznie ważne dusze, obracające się
wokół siebie z przeraźliwą t r w o g ą . . .
Obecnie nikt już nie wierzy w to niedorzeczne
robienie z siebie ważnej osoby: i mądrość naszą
przecedziliśmy przez sito pogardy. Mimo to o p t y c z n e
p r z y z w y c z a j e n i e szukania wartości człowieka
w j e g o zbliżeniu się d o c z ł o w i e k a i d e a l n e g o
pozostaje niewzruszone: w istocie utrzymaną jest
nadal zarówno
perspektywa uosobienia się, jak
i r ó w n o u p r a w n i e n i e w o b e c i d e a ł u . I n sum­
ma: p a n u j e m n i e m a n i e , i ż s i ę w i e , c o jest
o s t a t e c z n e m p r a g n i e n i e m wobec ideału czło­
wieka ...
Ale ta wiara jest tylko następstwem potwor­
nego rozpieszczenia przez ideał chrześcijański: jako
taki wyciąga go się znowu natychmiast przy każdem
ostrożnem badaniu »typu idealnego«. Mniema się, po
p i e r w s z e , iż się wie, że zbliżenie do jednego typu
jest pożądanem; po d r u g i e , iż się wie, jakiego ro­
dzaju jest ten typ; po t r z e c i e , iż się wie, że wszel­
kie odstępstwo od tego typu jest cofaniem się, ha­
mowaniem, stratą siły i mocy c z ł o w i e k a . . . Marzyć
o stanie rzeczy, w którym ten c z ł o w i e k d o s k o ­
n a ł y ma za sobą olbrzymią większość liczebną:
wyżej nie zaszli w swych marzeniach także i nasi
socyaliści, a nawet i panowie utylitaryści. — Przez
t o r o z w ó j l u d z k o ś c i zdaje się otrzymywać cel:
w każdym razie wiara w p o s t ę p w k i e r u n k u
i d e a ł u jest jedyną formą, w jakiej dzisiaj myśli się
o jakimś celu w dziejach ludzkości. In summa: przyj­
ście »Królestwa Bożego« przeniesiono w przyszłość,
na ziemię, w rzeczy ludzkie — ale w istocie zatrzymano n i e w z r u s z o n ą wiarę w stary i d e a ł . . .
173.
Człowiek jest to mały egzaltowany gatunek
zwierzęcia, który — na szczęście — ma swój kres;
życie na ziemi to wogóle j e n o chwila, epizod, wyją­
tek bez następstwa, coś, co w ogólnym charakterze
ziemi pozostaje bez znaczenia; ziemia sama, jak każda
192
gwiazda, to hiatus między dwiema nicościami, zda­
rzenie bez planu, bez rozumu, bez woli i samowiedzy, najgorszy rodzaj konieczności, g ł u p i a koniecz­
n o ś ć . . . Przeciwko takiemu patrzeniu na rzeczy burzy
się coś w nas; wąż próżności kusi: to wszystko musi
być fałszem: p o n i e w a ż o b u r z a . . . Czyżby nie mogło
to wszystko być pozorem ? a człowiek mimo to
wszystko, mówiąc słowami Kanta — —«
174.
Niezbędność wartości fałszywych.—
Sąd można zbić, wykazując jego warunkowość: przez
to jednak nie usuwa się konieczności posiadania g o .
W a r t o ś c i f a ł s z y w y c h nie można wykorzenić
przez dowody: tak samo, jak krzywej optyki w oku
chorego. Trzeba zrozumieć konieczność ich o b e c ­
n o ś c i : s ą one n a s t ę p s t w e m przyczyn, które
z dowodami nie m a j ą nic do czynienia.
175.
Trzeba zliczyć, i l e t o r z e c z y nagromadzić
się zdołało, j a k o w y n i k n a j w y ż s z e g o i d e a ­
l i z m u m o r a l n e g o : j a k prawie wszystkie w a r ­
t o ś c i pozostałe skrystalizowały się około t e g o
i d e a ł u . J e s t t o dowodem, ż e był o n n a j d ł u ż e j ,
n a j s i l n i e j p o ż ą d a n y , — dowodem, ż e nie został
193
osiągnięty: w przeciwnym razie byłby spowodował
r o z c z a r o w a n i e (resp. pociągnął z a sobą umiark o w a ń s z ą ocenę wartości).
Ś w i ę t y jako n a j p o t ę ż n i e j s z y g a t u n e k
człowieka — : t a i d e a podniosła tak wysoko w a r ­
tość moralnej doskonałości. Trzeba wyobrazić sobie
c a ł e poznanie, jako usiłujące dowieść, że człowiek
moralny
jest n a j p o t ę ż n i e j s z y m ,
najbar­
d z i e j b o s k i m . — Przezwyciężenie zmysłów, żądz —
wszystko to wzbudzało l ę k ; — rzeczy przeciwne
naturze wydawały się n a d p r z y r o d z o n e m i , pochodzącemi z t a m t e g o ś w i a t a .
176.
Żądza p o w i ę k s z a to, czego się pragnie; rośnie
ona nawet wskutek niespełnienia się, — n a j p o t ę ż ­
n i e j s z e i d e e s ą te, które stworzyła najzawziętsza
i najdłużej t r w a j ą c a żądza. Przykładamy do rzeczy
z a w s z e t e m w i ę c e j w a r t o ś c i , i m bardziej rośnie
nasza żądza posiadania ich: jeżeli »wartości moralne«
stały się w a r t o ś c i a m i n a j w y ż s z e m i, to fakt
ten świadczy, że ideał moralny był ze wszystkich
ideałów n a j m n i e j s p e ł n i o n y m ( o ile u c h o d z i ł
j a k o coś p o z a w s z e l k i e m c i e r p i e n i e m , jako
środek do z b a w i e n i a ) . Ludzkość z wzrastającą
wciąż chucią obejmowała tylko o b ł o k i : w końcu
rozpacz swą, nieudolność swą, nazwała » B o g i e m « . . .
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII
13
194
195
177.
H i p o t e z a m o r a l n o ś c i w celu
uspra­
w i e d l i w i e n i a B o g a brzmiała: zło musi być do­
browolne (li tylko dlatego, aby można było wierzyć
w d o b r o w o l n o ś ć d o b r a ) , a z drugiej strony: we
wszelkiem źle i cierpieniu leży cel zbawczy.
Pojęcie »winy« przedstawiano, jako nie sięga­
j ą c e wstecz aż do ostatnich podstaw bytu, a pojęcie
»kary« przedstawiano j a k o wychowawcze dobrodziejstwo a więc jako akt d o b r e g o Boga.
Absolutne panowanie moralnej oceny wartości
nad wszystkiemi innemi ocenami: nie wątpiono o tem,
że Bóg nie może być zły i że nie może czynić nic
szkodliwego, t. zn. przy »doskonałości« myślano li
tylko o doskonałości m o r a l n e j .
C o znaczy t a w o l a m o c y z e s t r o n y w a r ­
t o ś c i m o r a l n y c h , która w olbrzymich rozmiarach
odgrywała się dotychczas na ziemi ?
O d p o w i e d ź : — trzy moce ukryte są
z a n i ą : 1 ) instynkt s t a d a , skierowany przeciwko
silnym i niezależnym; 2) instynkt c i e r p i ą c y c h
i upośledzonych, skierowany przeciwko szczęśliwym;
3) instynkt m i e r n o t , skierowany przeciwko wyjąt­
kom. O l b r z y m i a k o r z y ś ć t e g o r u c h u , jak­
kolwiek odegrało w nim rolę wiele okrucieństwa, fał­
szu i ograniczoności (: albowiem dzieje walki m o ­
r a l n o ś c i z zasadniczymi instynktami życia są same
największą niemoralnością, j a k a istniała dotąd na
ziemi...).
179.
178.
Czyja wola mocy jest moralnością?
— Wspólnem w dziejach Europy od S o k r a t e s a jest
usiłowanie, żeby w a r t o ś c i m o r a l n e doprowadzić
do panowania nad wszystkiemi innemi wartościami:
m a j ą być one przewodnikami i sędziami nietylko ży­
cia, lecz także 1) poznania, 2) sztuk i 3) dążeń pań­
stwowych i społecznych. »Stać się lepszym« ma być
jedynem zadaniem, wszystko inne jest tylko ś r o d ­
k i e m do tego celu (albo też przeszkodą, hamulcem,
niebezpieczeństwem: należy je zatem zwalczać aż do
unicestwienia...). Podobny ruch w C h i n a c h . Po
dobny ruch w I n d y a c h .
P r z e w a g a w a r t o ś c i m o r a l n y c h . — Na­
stępstwa tej przewagi: skażenie psychologii i t. d.,
wszędzie fatalność z nią związana. Co z n a c z y ta
przewaga? Na co ona wskazuje ?
N a pewną w i ę k s z ą n a t a r c z y w o ś ć sta­
nowczego »tak« i »nie« w tej dziedzinie. Wszystkie
rodzaje i m p e r a t y w ó w użyto do tego, żeby wartości
moralne przedstawić jako stałe: one były najdłużej
nakazywane: — one w y d a j ą s i ę instynktownemi,
j a k rozkazy w e w n ę t r z n e . . . Jest to wyrazem w a r u n ­
k ó w z a c h o w a n i a s p o ł e c z e ń s t w a , ż e wartości
moralne s ą odczuwane j a k o n i e p o d l e g a j ą c e
d y s k u s y i . P r a k t y k a : t o znaczy, ż e p o ż y t e c z 13*
197
196
n o ś ć wzajemnego rozumienia się co do najwyż­
szych wartości dostąpiła tutaj pewnego rodzaju
sankcyi. Widzimy z a s t o s o w a n i e w s z y s t k i c h
ś r o d k ó w , zapomocą których rozmyślanie i krytyka
w tej dziedzinie zostają s p a r a l i ż o w a n e : — jakąż
postawę przybiera jeszcze i Kant! nie mówiąc już
o tych, którzy wzbraniają się tutaj »badać«, uważa­
j ą c to za rzecz niemoralną —
180.
Jakżeż to możliwe, że ktoś wobec siebie ma re­
spekt j e d y n i e właśnie ze względu na wartości mo­
ralne, że wszystko inne podporządkowuje i lekceważy
w porównaniu z dobrem, złem, poprawą, zbawieniem
duszy i t. d., j a k np. Henri Fred. Amiel. Co znaczy
i d y o s y n k r a z y a m o r a l n a ? — pytam z punktu
widzenia psychologicznego, a także i pod względem
fizyołogicznym, np. u Pascala. A więc w wypadkach,
gdzie nie brak i n n y c h wielkich przymiotów; także
i u Schopenhauera, który widocznie cenił to, czego nie
miał i czego mieć nie m ó g ł . . . — nie jestże ona
następstwem l i tylko nawykowej m o r a l n e j i n t e r p r e t a c y i faktycznych stanów bólu i nieochoczości?
nie jestże to pewien rodzaj w r a ż l i w o ś c i , która
n i e r o z u m i e przyczyny swoich licznych uczuć
nieprzyjemnych, ale mniema, iż w y j a ś n i a je s o b i e
przez h i p o t e z y m o r a l n e ? tak, ż e nawet n a przy­
godne czucie się dobrze i przygodne p o c z u c i e
s i ł y światłość spływać się zdaje zaraz znowuż w po­
staci »czystego sumienia«, blizkości B o g a , świado-
mości z b a w i e n i a ? . . . A więc i d y o s y n k r a t y k m o ­
r a l n o ś c i 1 ) a l b o m a rzeczywiście wartość osobistą
przez to, iż zbliża się do typu cnoty w społeczeństwie:
jako »dzielny«, »prawy«, — jest to pośredni stan wy­
sokiej szanowności: we wszystkiem, co może, m i e r n y ,
ale we wszystkiem, czego chce, uczciwy, sumienny,
stały, szanowny, wiarogodny; 2) a l b o też mniema,
iż ma tę wartość, ponieważ mniema, iż wogóle nie ro­
zumie inaczej żadnego ze swych stanów —, nie zna
siebie i w ten sposób tłumaczy siebie. — Moralność
j a k o jedyny s c h e m a t i n t e r p r e t a c y i , przy któ­
rym człowiek znosi siebie: — jestże to rodzaj
dumy ? . . .
181.
Wielkie f a ł s z e r s t w a pod panowaniem w a r ­
t o ś c i m o r a l n y c h : — 1 ) w historyi (wliczając
tutaj i politykę); 2) w teoryi poznania; 3) w sądach
0 sztuce i artystach; 4) w ocenie wartości człowieka
i postępków (ludów i ras); 5) w psychologii; 6) w bu­
dowie filozofii (»moralny ustrój świata« i rzeczy tym
podobne; 7) w fizyologii, w teoryi rozwoju (»udo­
skonalenie«, »uspołecznienie«, »dobór«).
182.
1 . Zasadnicze s f a ł s z o w a n i e h i s t o r y i , żeby
była d o w o d e m moralnej oceny w a r t o ś c i :
199
198
a) upadek narodu, jako wynik korrupcyi;
b) wyniesienie się narodu jako wynik cnoty;
c) dojście do szczytu narodu (»szczyt jego kultury«)
jako wynik szczytności moralnej.
2. Zasadnicze sfałszowanie w i e l k i c h l u d z i ,
wielkich twórców, wielkich epok:
Chce się, żeby wiara była tem, co wyróżnia
wielkich ludzi: ale nierobienie sobie skrupułów,
sceptycyzm, pozwolenie sobie na wyzbycie się
jakiejś wiary, »niemoralność« należy do wiel­
kości (Cezar, Fryderyk Wielki, Napoleon, ale
również i Homer, Arystofanes, Lionardo, Goethe).
Eskamotuje się zawsze rzecz główną, ich »wol­
ność woli« —
wolnego od woli podmiotu«; fałszywe pojmowa­
nie »przedmiotowości«.
e) Twierdzenie, że s z c z ę ś c i e jest celem życia,
a c n o t a środkiem do celu.
Pessymistyczny wyrok o życiu u Schopen­
hauera jest wyrokiem m o r a l n y m . Miary stadne
przenosi on w metafizyczność. »Jednostka« nie ma
sensu, więc wyznacza on jej pochodzenie z rzeczy
»samej w sobie« (a istnieniu jej daje znaczenie »zbłą­
dzenia«); rodziców uważa on tylko za przyczynę
okolicznościową«.
184.
183.
Wielkie fałszerstwa nihilistyczne przy mądrem
nadużywaniu wartości moralnych :
a) Twierdzenie, że miłość jest wyzuciem się ze
swej osobistości; również i współczucie.
b) Twierdzenie, że tylko i n t e l l e k t w y z u t y ze
s w e j o s o b i s t o ś c i (»filozof«) poznaje p r a w ­
dę, »byt prawdziwy i istotę rzeczy«.
c) Twierdzenie, że geniusz, w i e l c y l u d z i e są
w i e l c y , ponieważ starają się nie o siebie
i o swoje sprawy: w a r t o ś ć człowieka r o ś n i e
bowiem w stosunku do stopnia jego zaparcia
się siebie.
d) Twierdzenie, że sztuka jest dziełem «czystego,
Wielkie p r z e s t ę p s t w a w p s y c h o l o g i i :
1) Wszelką nieochoczość, wszelkie nieszczęście sfał­
szowano nieprawością (winą); (bólowi odjęto nie­
winność);
2 ) wszystkie s i l n e u c z u c i a p r z y j e m n e (ju­
nactwo, rozkosz, tryumf, dumę, zuchwalstwo, po­
znanie, pewność siebie i szczęście z siebie) na­
piętnowano jako grzeszne, jako pokusę, jako po­
dejrzane;
3 ) u c z u c i o m s ł a b o ś c i , najwewnętrzniejszemu
tchórzostwu, brakowi odwagi być sobą nadano
nazwy uświęcające i głoszono je jako pożądane
w najwyższem znaczeniu;
4) wszelką w i e l k o ś ć w człowieku przedstawiono
fałszywie jako wyzucie się z siebie, jako po­
święcanie się dla czegoś innego, dla innych;
nawet w poznającym, nawet w artyście w y z u-
200
201
c i e s i ę z o s o b i s t o ś c i własnej przedstawiono
złudnie j a k o przyczynę najwyższego poznania
i j e g o umiejętności;
5) miłość sfałszowano j a k o oddanie siebie (i altru­
izm), gdy przeciwnie jest ona dobieraniem sobie
w i ę c e j lub dawaniem wskutek nadmiernego bo­
gactwa osobistości własnej. Tylko n a j b a r d z i e j
c a ł k o w i t e osobistości mogą k o c h a ć ; w y z u c i
z o s o b i s t o ś c i , »objektywni» są najlichszymi
kochankami (— proszę zapytać kobietek!). Sto­
suje się to także do miłości względem Boga,
lub do miłości »ojczyzny«: trzeba mocno sie­
dzieć w samym sobie. (Egoizm j a k o u s a m i e n i e , altruizm jako u i n n i e n i e ) .
6) Życie jako kara, szczęście jako pokusa; namięt­
ności jako rzecz szatańska, zaufanie do siebie
jako rzecz bezbożna.
Cała ta psychologia jest psychologią
z a p o b i e g a n i a , pewnego rodzaju o b m u r o w a ­
n i e m ze strachu; raz że wielki tłum (upośledzeni
i mierni) c h c e się bronić przez to przeciwko silniej­
szym i zniszczyć ich w r o z w o j u . . . ) , a z drugiej
strony chce on, żeby wszystkie te popędy, z którymi
jemu samemu się najlepiej wiedzie, były uświęcone
i wyłącznie szanowane. Proszę porównać z tem ży­
dowskich kapłanów.
185.
R o z d z i a ł g ł ó w n y : j a k pod naciskiem m o ­
r a l n o ś c i ascetycznej w y z u c i a s i ę z s i e b i e
musiały być f a ł s z y w i e z r o z u m i a n e właśnie
afekty miłości, dobroci, współczucia, nawet sprawied­
liwości, wielkoduszności i heroizmu.
J e s t t o b o g a c t w o o s o b i s t o ś c i , pełność sie­
bie, przelewanie się i dawanie od siebie, instynktowe
czucie się dobrze i przytakiwanie sobie, co rodzi
wielkie ofiary i wielką miłość: jest to silne i boskie
samolubstwo, z którego te afekty wyrastają tak pew­
nie j a k i chęć stania się panem, j a k sięganie poza
obręb własny, j a k pewność wewnętrzna, że się ma
prawo do wszystkiego. Uczucia, uważane pospolicie
za przeciwne, są raczej j e d n e m uczuciem i, jeśli
nie siedzi się tęgo i mocno w swojej własnej skó­
rze, to nie ma się nic do dania od siebie, nic, z czemby
można wyciągnąć rękę i być obroną i p o d p o r ą . . .
J a k można było tak p r z e i n a c z y ć znaczenie
tych instynktów, że człowiek odczuwa jako cenne to,
co sprzeciwia się j e g o istocie? gdy swoją istotę od­
daje na pastwę istocie innej! Och ta psychologiczna
nędzota i łgarstwo, które w kościele i w kościelnie
schorzałej filozofii dotychczas naczelny głos miały!
Jeśli człowiek jest grzeszny nawskroś, to godzi
mu się tylko nienawidzieć siebie. W rzeczy samej
godziłoby mu się także i bliźnich swoich traktować
nie z innem, jeno tem samem uczuciem, co siebie sa­
mego; miłość bliźniego wymaga usprawiedliwienia,—
polega ono n a tem, ż e B ó g j ą n a k a z a ł . — Stąd
wynika, że wszystkie te naturalne instynkty człowieka (skłaniające do miłości i t. d.) wydają mu się
same przez się niedozwolonymi i dopiero po z a p a r ­
c i u się ich w r a c a j ą one znowu do swych praw na
podstawie posłuszeństwa względem B o g a . . . Pascal,
ten podziwu godny l o g i k chrześcijanizmu, z a s z e d ł
202
203
aż tak daleko! Proszę rozważyć jego stosunek do
siostry. »Postępować tak, żeby się n i e było kocha­
nym« wydawało mu się chrześcijańskiem.
186.
P o z o s t a ł o ś c i pozbawienia natury jej
w a r t o ś c i przez transcendencyę moralności: wartość
w y z u c i a s i ę z s i e b i e , kult altruizmu; wiara
w o d w e t w zakresie gry następstw; wiara w »do­
broć«, w »geniusz« nawet, j a k gdyby jedno i dru­
gie było n a s t ę p s t w e m w y z u c i a s i ę z s i e b i e ; trwanie w dalszym ciągu kościelnej sankcyi
życia społecznego; absolutna chęć fałszywego poj­
mowania historyi (jako dzieła wychowawczego, służącego do moralizacyi) albo też pessymizm wobec
historyi (— ten ostatni jest tak dobrze następstwem
pozbawienia natury j e j wartości, j a k i owo p s e u d o u s p r a w i e d l i w i e n i e , owa c h ę ć n i e widzenia
tego, co pessymista widzi — ) .
187.
» M o r a l n o ś ć g w o l i m o r a l n o ś c i « — jest
to ważny stopień w j e j odnaturalizowaniu: ona sama
ukazuje się jako wartość ostateczna. W tej fazie prze­
poiła ona sobą religię: np. w judaizmie. I tak samo
istnieje faza, w której ona znowuż o d ł ą c z a o d
s i e b i e r e l i g i ę , i w której żaden B ó g nie jest dla
niej dość »moralny«: wtedy woli ona ideał bezosob i s t y . . . T a k jest teraz.
» S z t u k a g w o l i s z t u c e « — jest t o równie
zasada niebezpieczna: przez nią wnosi się do rzeczy
fałszywe przeciwieństwo,
zmierza to do oczerniania rzeczywistości (»idealizacyi«, potęgującej brzy­
dotę). Odrywając ideał od rzeczywistości, spycha się
na dół rzeczywistość, uboży się ją, oczernia. » P i ę k n o
gwoli pięknu«, » p r a w d a gwoli prawdzie«,
» d o b r o g w o l i d o b r u « — t o s ą trzy formy spo­
glądania z ł e m o k i e m n a rzeczywistość.
— S z t u k a , p o z n a n i e , m o r a l n o ś ć s ą środkami: zamiast poznać w nich zamiar, m a j ą c y na wi­
doku wzmożenie życia, odniesiono j e d o p r z e c i w i e ń s t w a ż y c i a, do »Boga«, -- jakoby objawienia
świata wyższego, który gdzieniegdzie przez nie prze­
ziera . . .
» P i ę k n y i brzydki«, » p r a w d z i w y i fał­
s z y w y « , »d o b r y i z ł y « — te
rozdzielenia
i a n t a g o n i z m y świadczą o warunkach istnienia
i podniesienia się nie człowieka wogóle, lecz jakich­
kolwiek stałych i trwałych kompleksów, które odłą­
c z a j ą od siebie swoich przeciwników. Wojna, j a k a
się przez to wytwarza, jest tutaj rzeczą istotną: j a k o
środek
wyodrębnienia,
wzmacniającego
izolacyę.
188.
D o r o z d z i a ł u o w y n a t u r z e n i u moral­
ności. — O d d z i e l a n i e postępku od człowieka;
skierowanie przeciwko »grzechowi« nienawiści albo
205
204
pogardy; mniemanie, że istnieją postępki dobre albo
złe same przez się.
P r z y w r ó c e n i e » n a t u r y « : postępek sam
przez się jest zupełnie próżen wartości: wszystko za­
leży od tego, kto jest j e g o sprawcą. Jedno i to samo
»przestępstwo« może być w jednym wypadku n a j ­
wyższym przywilejem, w innym zaś napiętnowaniem.
W rzeczy samej jest to sobkostwo sądzących, które
postępek, resp. jego sprawcę, wykłada stosownie do
własnego pożytku lub szkody (lub stosownie do po­
dobieństwa albo też niepowinowactwa z sobą).
189.
Żeby wartość postępku miała być zawisłą od
tego, co go poprzedziło w ś w i a d o m o ś c i — jakżeż
to fałszywe! — A wedle tego mierzono moralność,
nawet k r y m i n a l n o ś ć . . .
Miarą wartości postępku winny być jego na­
s t ę p s t w a — p o w i a d a j ą utylitaryści—: brać jako miarę
postępku j e g o pochodzenie wikła to w sobie niemożebność, mianowicie niemożliwa jest z n a ć to po­
chodzenie.
Ale czyż znane są następstwa? Na odległość
pięciu kroków, może. Któż może powiedzieć, do czego
j a k i ś postępek pobudza, co wzbudza, co przeciw so­
bie budzi? jako Stimulans? j a k o krzesiwo, może, dla
wybuchowej materyi ? . . . Utylitaryści są n a i w n i . . .
A ostatecznie musielibyśmy wpierw w i e d z i e ć , co
jest pożyteczne: tutaj wzrok ich także nie sięga da­
lej, niż na pięć k r o k ó w . . . Nie mają oni żadnego
pojęcia o tej wielkiej ekonomii, która nie umie obyć
się bez zła.
Nie znane jest pochodzenie, nie znane są na­
stępstwa : czyż postępek ma zatem wogóle j a k ą
wartość ?
Zostaje sam postępek: towarzyszące mu objawy
w świadomości; »tak« i »nie«, idące w ślad za jego
wykonaniem: czyż wartość postępku leży w subjektywnych objawach towarzyszących (— znaczyłoby to
wartość muzyki mierzyć wedle przyjemności lub nie­
przyjemności, jaką nam s p r a w i a . . . j a k ą swemu k o m p o z y t o r o w i s p r a w i a . . . ) Postępkowi widocznie to­
warzyszą uczucia wartości, uczucia mocy, przymusu,
niemocy, np. swoboda, lekkość, — inaczej mówiąc:
czy wartość postępku możnaby sprowadzić do war­
tości fizyologicznych, badając, czy jest on wyrazem
zupełnego czy też zahamowanego życia? B y ć może,
iż wyraża się w tem jego wartość b i o l o g i c z n a . . .
A więc jeśli postępek nie da się ocenić ani
wedle swego pochodzenia, ani wedle swych następstw,
ani wedle towarzyszących mu objawów, to wartość
j e g o jest x, nieznana.
190.
» C z ł o w i e k d o b r y « j a k o t y r a n . — Ludz­
kość powtarzała zawsze ten sam błąd: mianowicie —
środki do życia czyniła m i e r n i k a m i życia; zamiast
znaleźć miernik w najwyższem podniesieniu życia
samego, w problemacie wzrostu i wyczerpania, —
używała ona do wykluczenia wszystkich innych form
207
206
życia, jednem słowem do krytyki, środków, służących
do pewnego tylko rodzaju życia. T. zn., że w końcu
człowiek lubi środki gwoli im samym i z a p o m i n a ,
że są one środkami: tak że teraz występują one
w jego świadomości, jako cele, jako mierniki zamia­
r ó w . . . , znaczy to, ż e p e w i e n g a t u n e k c z ł o ­
w i e k a traktuje warunki swej egzystencyi, jako wa­
runki, które powinny być nałożone prawnie, j a k o
»prawda«, »dobro«, »doskonałość«: pewien gatunek
człowieka t y r a n i z u j e . . . J e s t t o f o r m a w i a r y ,
instynktu, że jakiś rodzaj człowieka nie pojmuje warunkowości swego rodzaju, swej relatywności w po
równaniu z innymi. Przynajmniej zdaje się, że czło­
wiek (lub naród, lub rasa) jest blizkim końca, gdy
staje się toleranckim, gdy przyznaje równe prawa
i nie myśli już o tem, żeby być panem.
191.
Jeżeli, powodując się tkwiącym w nas instynk­
tem wspólności, robimy sobie przepisy i zakazujemy
pewnych postępków, to zakazujemy, jeśli w tem ma
być rozum, nie pewnego rodzaju »bycia«, nie pewnego
sposobu »myśienia«, lecz tylko pewnego kierunku
i zużytkowania tego »bycia«, tego »sposobu myśle­
nia«. Ale oto swoją drogą przychodzi ideolog cnoty,
m o r a l i s t a i powiada: »Bóg patrzy w serca! Cóż
z tego, iż wstrzymujecie się od pewnych postępków:
mimo to nie jesteście lepsi!« Odpowiedź: mój panie
kłapouchu i cnotliwcze, my bynajmniej nie c h c e m y
być lepsi, jesteśmy bardzo zadowoleni z siebie, my
c h c e m y tylko nie w y r z ą d z a ć sobie wzajem s z k o ­
d y , — i przeto zabraniamy pewnych postępków z pew­
nego względu, mianowicie ze względu na siebie;
natomiast nie wiemy już, j a k uszanować te same po­
stępki, jeśli ściągają się one do przeciwników spo­
łeczności — naprzykład do was, mój panie! My wychowanie naszych dzieci skierowujemy do tych po­
stępków; my je pielęgnujemy na wielką s k a l ę . . . Gdy­
byśmy mieli w sobie ów »miły Bogu« radykalizm, który
wasza święta naiwność zaleca, gdybyśmy byli dość
wielkiemi cielętami na to, by przez te postępki potępiać
ich źródło, »serce«, tobyśmy potępiali nasze istnienie,
a z niem jego naczelny warunek — uczucia, serce,
namiętność, którą czcimy z oznakami czci najwyż­
szej. Przez nasz dekret zapobiegamy, by te uczucia
nie wybuchły w sposób nie odpowiadający celowi
i nie szukały sobie dróg, — jesteśmy mądrzy, usta­
nawiając dla siebie takie prawa, jesteśmy przez to
także o b y c z a j n i . . . Nie podejrzywacie, jakie ofiary
ponosimy, j a k wiele poskromienia, przezwyciężenia
siebie, surowości względem siebie potrzeba do tego?
Jesteśmy gwałtowni w naszych żądzach, są chwile,
w których chcielibyśmy się p o ż r e ć . . . Ale »zmysł
społeczny« zapanowywa nad nami: proszę zauważyć,
że jest to niemal definicya obyczajności.
192.
M o r a l i s t y c z n y n a t u r a l i z m : sprowadze­
nie pozornie wyemancypowanej, nadprzyrodzonej war­
tości moralności do j e j »natury«: to znaczy do n a t u -
208
209
r a l n e j i m m o r a l n o ś c i , d o naturalnej »pożytecz­
ności« i t. d. T e n d e n c y ę tych rozważań mogę okreś­
lić jako m o r a i i s t y c z n y n a t u r a l i z m : mojem
zadaniem jest wartości moralne pozornie w y e m a n c y ­
p o w a n e i p o z b a w i o n e n a t u r y przełożyć napowrót na ich naturę — to znaczy na ich naturalną
»immoralność«.
2. J a k cnotę przywodzi się do panowania.
193.
O ideale moralisty. (Przedmowa). —
Przedmiotem tego traktatu jest wielka p o l i t y k a
cnoty. Przeznaczyliśmy go na pożytek tym, którym
musi zależeć na tem, żeby n a u c z y ć się, nie jak s i ę
s t a j e cnotliwym, lecz jak się r o b i cnotliwym, —
jak się cnotę p r z y w o d z i d o p a n o w a n i a . C h c ę
nawet udowodnić, że, aby chcieć tej jednej rzeczy —
panowania cnoty, — winno się zasadniczo nie chcieć
tamtej d r u g i e j ; właśnie przez to człowiek r e z y g n u j e
ze stania się cnotliwym. Ofiara jest wielką, ale cel
wart jest może takiej ofiary. A wart jest nawet więk­
s z y c h ! . . . I niektórzy z n a j s ł a w n i e j s z y c h moralistów
z a r y z y k o w a l i tak wiele. Oni mianowicie poznali już
i uprzedzili prawdę, której ten traktat ma po raz
p i e r w s z y nauczać, ż e p a n o w a n i e c n o t y m o ż n a
o s i ą g n ą ć stanowczo j e d y n i e z a p o m o c ą t y c h
s a m y c h ś r o d k ó w , przy pomocy których osiąga
się panowanie wogóle, w każdym razie nie p r z e z
cnotę...
Przedmiotem
tego
traktatu jest, j a k się rzekło,
polityka cnoty. On ustanawia ideał tej polityki, opisuje
ją taką, j a k ą b y być musiała, g d y b y na ziemi cośkolwiek
doskonałem być mogło. Obecnie żaden filozof nie bę­
dzie miał wątpliwości co do tego, co jest typem do­
skonałości w polityce; mianowicie machiawelizm.
A l e machiawelizm, pur, sans mélange, cru, vert, dans
toute sa force, dans toute son apreté jest nadludzkim,
boskim, transcendentnym, ludzie nigdy go nie do­
sięgną, co n a j w y ż e j zaledwie musną. A i w tym ciaśniejszym rodzaju polityki, w polityce cnoty ideał
zdaje się nigdy nie był osiągnięty. Platon także do­
tknął go zaledwie. Nawet w najbardziej nieuprzedzonych i najbardziej świadomych m o r a l i s t a c h (—
a to jest przecież n a z w a dla takich polityków moral­
ności, dla wszelkiego rodzaju założycieli n o w y c h po­
tęg moralności) o d k r y w a się, pod warunkiem, iż się
ma oczy dla rzeczy ukrytych, ślady tego, że i oni
spłacili daninę ludzkiej słabości. W s z y s c y o n i
a s p i r o w a l i d o c n o t y także i dla siebie, przy­
najmniej w chwilach s w e g o znużenia: jest to pierw­
szy i kapitalny błąd moralisty, j a k o tego, który ma
być i m m o r a l i s t ą c z y n u : ż e takim właśnie w y ­
d a w a ć m u s i ę n i e w o l n o , t o jest rzecz inna.
Albo raczej n i e jest to rzecz inna: takie zasadnicze
zaparcie się siebie ( w y r a ż a j ą c się słowami morału:
udawanie) należy do kanonu moralisty i jego najosobistszej nauki o obowiązkach: bez tego zaparcia się
siebie nie osiągnie on nigdy s w o j e g o rodzaju do­
skonałości. Wyzwolenie od moralności, t a k ż e i od
p r a w d y , gwoli temu c e l o w i , który w y n a g r a d z a
wszelką ofiarę: gwoli p a n o w a n i u m o r a l no ś c i —
tak brzmi ów kanon. Moralistom potrzebna jest p o z a
c n o t y , także i poza p r a w d y ; ich błąd zaczyna się
dopiero tam, gdzie p o d d a j ą s i ę c n o c i e , gdzie
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
14
211
210
tracą panowanie nad cnotą, gdzie sami stają się mor a l n i , p r a w d z i w i . Wielki moralista jest, między
innemi, koniecznie także i wielkim aktorem; jego nie­
bezpieczeństwem jest to, że jego udawanie niepo­
strzeżenie staje się n a t u r ą ; jego ideałem zaś jest
w boski sposób oddzielać swoje esse od swego oper a r i ; wszystko, co c z y n i , musi on czynić sub specie
boni — ideał to wysoki, daleki, pełen uroszczeń!
ideał b o s k i ! I rzeczywiście słuch niesie, że mo­
ralista naśladuje przez to wzór nie mały, bo sa­
mego B o g a : Boga, tego największego immoralistę
czynu, jaki istnieje, immoralistę, który tem nie mniej
jednak umie pozostać tem, czem j e s t , d o b r y m
Bogiem...
194.
D o k r y t y k i k s i ę g i p r a w M a n u . — Cała
ta księga spoczywa na świętem kłamstwie. Czyż to
dobro ludzkości inspirowało ten cały system? T e n
typ człowieka, wierzący w i n t e r e s o w n o ś ć ka­
żdego postępku, byłże on w tem zainteresowany, czy
też nie, żeby dopiąć przeprowadzenia tego systemu?
Poprawiać ludzkość — co inspirowało ten zamiar?
skąd zostało wzięte pojęcie »lepszy«?
Znajduje się typ człowieka, mianowicie kapłań­
ski, który czuje się normą, szczytem, najwyższym
wyrazem gatunku »człowiek«: z siebie bierze on po­
j ę c i e »lepszy«. Wierzy on w swoją wyższość, c h c e
j ą mieć f a k t y c z n i e : przyczyną świętego kłamstwa jest w o l a m o c y . . .
Ustanowienie władzy: w tym celu panowanie
pojęć, które kapłanom dają non plus ultra mocy.
Moc przez kłamstwo — w przeświadczeniu o tem,
że się j e j nie posiada fizycznie, militarnie... kłamstwo jako suplement mocy, - - jest to nowe pojęcie
»prawdy«.
Myli się, kto przypuszcza tutaj n i e ś w i a d o m y
i n a i w n y r o z w ó j , pewnego rodzaju oszukiwanie
samego s i e b i e . . . F a n a t y c y nie są wynalazcami takich
przemyślanych systemów u c i s k u . . . T u t a j pracowała
rozwaga z najzimniejszą krwią, ten sam rodzaj rozwagi, j a k ą miał taki Platon, kiedy wymyślał sobie
swoje »państwo«, —- »Trzeba chcieć środków, gdy
się c h c e celu« — wszyscy prawodawcy zdawali so­
bie jasno sprawę z tego przeświadczenia polityków.
Mamy wzór klasyczny jako specyficznie a r y j s k i : możemy zatem gatunek człowieka najlepiej wy­
posażony i najrozważniejszy uczynić odpowiedzial­
nym za najbardziej zasadnicze kłamstwo, jakie kie­
dykolwiek p o p e ł n i o n o . . . Naśladowano j e , prawie
wszędzie: w p ł y w a r y j s k i zepsuł cały ś w i a t . . .
195.
Komu wiadomo, jak powstaje wszelka s ł a w a ,
ten będzie mieć w podejrzeniu także i sławę, której
zażywa cnota.
14*
212
213
198.
Moralność jest akurat tak »niemoralna«, j a k
wszelka inna rzecz na ziemi, moralność sama j e s t
formą niemoralności.
Wielkie w y z w o l e n i e , które t o wniknięcie
przynosi. Przeciwieństwo w rzeczach zostało z nich
usunięte; jednorodność we wszystkiem, co się dzieje,
została u r a t o w a n a — —
197.
Przy pomocy jakich środków cnota
p r z y c h o d z i d o w ł a d z y ? — Zgoła sposobem
politycznego stronnictwa, drogą spotwarzań, podej­
rzeń, podkopywania cnót, dążących w kierunku prze­
ciwnym i będących już przy władzy, chrzczenia ich
innem mianem, systematycznego prześladowania i wy­
szydzania.
A więc: p r z e z s a m e » n i e m o r a l ności«.
Co ż ą d z a robi z sobą, żeby stać się c n o t ą ? —
Przechrzczenie; zasadnicze zaparcie się swych zamia­
rów; ćwiczenie się w fałszywem pojmowaniu siebie;
przymierze z istniejącemi i uznanemi cnotami; afiszo­
wanie nieprzyjaźni względem swych przeciwników.
O ile możliwa przekupne pozyskiwanie opieki uświęca­
j ą c y c h potęg; upajanie i zachwycanie; tartiuferya idea­
lizmu; pozyskiwanie stronnictwa, które a l b o z nią
razem bierze górę, a l b o n i s z c z e j e . , . , dążenie d o
stania się n i e ś w i a d o m ą , n a i w n ą . . .
F a ł s z . — Dla każdego i n s t y n k t u n a c z e l ­
n e g o inne instynkty są jego narzędziami, dworakami,
pochlebcami: nigdy nie pozwala on nazwać się swem
b r z y d k i e m mianem i nie cierpi żadnych pochwał
prócz tych, przy których z a r a z e m i on jest po­
ś r e d n i o chwalony. Wokół każdego instynktu naczelnego krystalizuje się wszelka pochwała i nagana
wogóle w postaci stałego porządku i etykiety. — To
jest j e d n a przyczyna fałszu.
K a ż d e n i n s t y n k t , d ą ż ą c y do w ł a d z y
ale znajdujący się pod j a r z m e m , potrzebuje dla sie­
bie, dla podtrzymania swego uczucia godności oso­
bistej, dla wzmocnienia się rozmaitych nazw pięknych
i w a r t o ś c i u z n a n y c h : tak ż e przeważnie ośmiela
on się wyjść z kryjówki pod przybranem nazwiskiem
zwalczanego przez się »pana«, od którego chce się
uwolnić« (np. pod panowaniem wartości chrześcijań­
skich czyni tak żądza cielesna lub żądza władzy) —
T o jest d r u g a przyczyna fałszu.
W obu wypadkach panuje z u p e ł n a n a i w ­
n o ś ć : fałsz n i e występuje w świadomości. Jest
to oznaką n a r u s z o n e g o instynktu, gdy człowiek
w i d z i o d d z i e l n i e bodziec i tegoż »wyraz« (»maskę«) - jest to oznaką sprzeczności z samym sobą,
i o wiele mniej zwycięskie.
Z m y s ł o w o ś ć w swem przebraniu: 1) jako
idealizm (»Platon«), właściwy młodości, stwarzający
ten sam rodzaj obrazu w zwierciadle wklęsłem, w j a ­
kim ukazuje się specyalnie kochanka, i każdą rzecz
otaczający inkrustacyą, powiększeniem, jasnością
214
215
niebiańską, nieskończonością —: 2) jako religia mi­
łości: »piękny młodzian, piękna dziewica«, zawsze
j a c y ś boscy, on oblubieniec, ona oblubienica duszy —:
3) w sztuce, j a k o moc »zdobiąca«: j a k mężczyzna
widzi kobietę, obdarowując ją niejako wszystkiemi
zaletami, jakie tylko istnieją, tak zmysłowość arty­
sty wkłada w dany przedmiot wszystko, co tylko on
czci i wielce poważa — w ten sposób w y k o ń c z a
on przedmiot (»idealizuje« go). Kobieta, m a j ą c świa­
domość tego, co mężczyzna w stosunku do kobiety
odczuwa, u p r z e d z a j e g o u s i ł o w a n i a i d e a l i z a c y i, strojąc się, ładnie chodząc, tańcując, wypo­
wiadając myśli delikatne: podobnież u p r a w i a o n a
w s t y d , trzymanie się w rezerwie, zachowywanie
dystansu — w instynktownem poczuciu tego, że przez
to idealizująca zdolność mężczyzny r o ś n i e . (Przy
niezmiernej subtelności instynktu kobiecego wstyd
bynajmniej nie pozostaje świadomą obłudą. Kobieta
odgaduje, ż e właśnie n a i w n a r z e c z y w i s t a
wstydliwość najbardziej mężczyznę uwodzi i do prze­
ceniania popycha. Dlatego kobieta jest naiwną —
wskutek subtelności instynktu, który jej doradza po­
żyteczność niewinności. Dobrowolne z a m y k a n i e
o c z ó w w o b e c s i e b i e s a m e j . . . Wszędzie, gdzie
udawanie działa silniej, jeśli j e s t nieświadome, wszę­
dzie tam s t a j e się ono nieświadomem.)
199.
Ideał, który c h c e dopiąć swego, lub chce utrzy­
m a ć się jeszcze, stara się oprzeć: a) na p od r o b i o-
n e m pochodzeniu, b) na rzekomem pokrewieństwie
z istniejącymi już ideałami możnymi, c) na grozie ta­
jemnicy, że jakoby przemawia przezeń moc nie podle­
g a j ą c a dyskusyi, d) na oczernianiu ideałów, wyzna­
wanych przez przeciwników, e) na kłamliwej nauce
o k o r z y ś c i , j a k ą on z sobą przynosi, np. szczęście,
spokój duszy, pokój lub też pomoc ze strony po­
tężnego B o g a i t. d. — Do psychologii idealisty:
Carlyle, Szyller, Michelet.
Jeśli wykryto wszystkie obronne i ochronne
środki, przy których pomocy ideał utrzymuje się, to
czyż o b a l o n o przez to ten ideał? A użył on środ­
ków, dzięki którym żyje i rośnie wszystko, co żywe, —
wszystkie społem są one »niemoralne«.
Moje przeświadczenie: wszystkie siły i popędy,
na których mocy istnieje życie i wzrost, są p r z e z
m o r a l n o ś ć s k a z a n e n a b a n i c y ę : moralność,
jako instynkt zaprzeczenia życia. T r z e b a zniszczyć
moralność, by oswobodzić życie.
200.
A . D r o g i d o w ł a d z y : nową cnotę wprowadzić pod nazwą s t a r e j , — wzbudzić »zainteresowa­
nie« się nią (przedstawić »szczęście« jako j e j następ­
stwo i odwrotnie), — sztukę spotwarzania skierować
przeciwko temu, co stawia j e j opór, — korzyści
i przypadki wyzyskać do j e j uświetnienia, — zwo­
lenników j e j uczynić fanatykami drogą ofiar, odsepa­
rowania; — w i e l k a s y m b o l i k a .
217
216
B , W ł a d z a o s i ą g n i ę t a : 1 . środki przymu­
sowe ; 2. uwodzicielskie środki c n o t y ; 3. etykieta
(dworacy) cnoty.
201.
— Występek tak powiązać z czemś stanowczo
przykrem, że ostatecznie ucieka się przed występ­
kiem, żeby uwolnić się od tego, co jest z nim zwią­
zane. To ma miejsce w słynnym wypadku Tannhäusera. Tannhäuser, zniecierpliwiony muzyką Wa­
gnera, nie może już wytrzymać nawet przy pani
V e n u s : naraz cnota staje się ponętną; dziewica
z Turyngii zyskuje na wartości, i, aby powiedzieć
rzecz najgorszą, Tannhäuser gustuje nawet w pieśni
Wolframa von E s c h e n b a c h . . .
w i e ń s t w o , — naturalnie w wyobraźni. S t a r a on
się wierzyć w siebie aż do tego stopnia, żeby mógł
mieć odwagę »dobrej sprawy« (jak gdyby on był tą
d o b r ą s p r a w ą ) : j a k gdyby rozum, gust, cnota
były zwalczane przez j e g o p r z e c i w n i k a . . . W i a r a ,
której mu potrzeba, jako najsilniejszego środka obron­
nego i zaczepnego, jest w i a r ą w s i e b i e , umie­
j ą c ą jednak pojmować się f a ł s z y w i e , j a k o wiara
w B o g a : — nie przedstawiać sobie nigdy korzyści
i pożytków zwycięstwa, jeno zawsze tylko zwycię­
stwo gwoli zwycięstwu, jako »zwycięstwo Boga« —.
Każda mała społeczność (nawet jednostka) stara się
wmówić w siebie: » p o n a s z e j s t r o n i e j e s t
d o b r y s m a k , t r a f n y s ą d i c n o t a « . . . Walka
zmusza d o takiego p r z e s a d n e g o c e n i e n i a
siebie...
204.
202.
P a t r o n a t c n o t y . — Chciwość, żądza pano­
wania, lenistwo, ograniczoność, bojaźń: wszystkie one
interesują się sprawą cnoty i dlatego stoi ona tak
mocno.
203.
K o n s e k w e n c j a w a l k i : walczący stara się
przeciwnika swego przekształcić n a swoje p r z e c i -
Każde społeczeństwo ma tendencyę do zuboże­
nia swoich przeciwników i wygłodzenia ich aż do
k a r y k a t u r y — przynajmniej w swej wyobraźni.
T a k ą karykaturą jest np. nasz »przestępca«. W ś r ó d
rzymsko-arystokratycznego porządku wartości Ż y d
był zredukowany do karykatury. Między artystami
karykaturą staje się »poczciwiec i burżua«; mię­
dzy pobożnymi — b e z b o ż n y ; między arystokratami —
człowiek z gminu. Między immoralistami karykaturą
będzie m o r a l i s t a : Platon, naprzykład, dla mnie staje
się karykaturą.
218
219
3.
Stado.
205.
M o r a l n o ś ć w o c e n i e w a r t o ś c i r a s i sta­
n ó w . — Zważywszy, ż e a f e k t y i p o p ę d y z a ­
s a d n i c z e w każdej rasie i w każdym stanie wy­
rażają coś z warunków ich egzystencyi, (— przynaj­
mniej coś z warunków, przy których utrzymywały
się one na swem stanowisku przez najdłuższy prze­
ciąg czasu), wymagać, żeby one były »cnotliwe«, zna­
czy to :
wymagać, żeby zmieniły swój charakter, żeby wy­
lazły ze swej skóry i wymazały swą przeszłość;
wymagać, żeby przestały odróżniać się ;
wymagać, żeby upodobniły się w swych potrze­
bach i wymaganiach, — wyraźniej: ż e b y o b r ó ­
ciły się w niwecz...
Dążenie do j e d n e j moralności okazuje się zatem
t y r a n i z o w a n i e m innych gatunków przez ten g a ­
tunek, na miarę którego ta jedna moralność jest ściśle
przykrojona: jest to zniszczenie albo zuniformowanie
na korzyść gatunku panującego (czy to w tym celu,
żeby gatunek inny nie wzbudzał już obawy, czy też,
żeby był wyzyskany). »Zniesienie niewolnictwa« —
rzekomo danina należna godności ludzkiej«, — po
prawdzie zaś z n i s z c z e n i e zasadniczo odmiennej
species (— podkopywanie j e j wartości i j e j szczęścia — ) .
T o , w czem tkwi siła r a s y p r z e c i w n i c z e j
lub przeciwniczego stanu, to wykłada im się jako to,
c o jest w nich n a j b a r d z i e j z ł e , najgorsze: po­
nieważ przez to szkodzą one nam (— »cnoty« ich
zostają oczernione i ochrzczone innem mianem).
Uchodzi to za z a r z u t przeciwko jednostkom
i narodom, jeśli n a m s z k o d z ą : ale z ich punktu
widzenia j e s t e ś m y dla nich pożądani, ponieważ
jesteśmy takimi, z których można mieć pożytek.
Żądanie »uczłowieczenia« (które zupełnie naiw­
nie mniema, iż posiada formułę »co jest ludzkie?«)
jest tartiuferyą, pod której płaszczykiem zupełnie
określony typ człowieka stara się dojść do pano­
wania, w y r a ż a j ą c się dokładniej, zupełnie określony
instynkt, i n s t y n k t s t a d n y . — »Równość ludzi«:
co u k r y w a s i ę pod tą tendencyą, by coraz więcej
ludzi jako ludzi s t a w i a ć n a r ó w n i .
» I n t e r e s o w n o ś ć « z e w z g l ę d u na moral­
n o ś ć p o s p o l i t ą . (Fortel: wielkie żądze: żądzę pa­
nowania i żądzę posiadania zrobić protektorami cnoty).
J a k dalece wszelkiego rodzaju n e g o c y a n c i
i chciwcy, wszyscy, którzy muszą udzielać kredytu
i korzystać z niego, m a j ą potrzebę domagania się
natarczywie jednakiego charakteru i jednakiego po­
j ę c i a wartości: h a n d e l i w y m i a n a wszechświa­
towa wszelkiego rodzaju wymusza i kupuje sobie
niejako cnotę.
Podobnież p a ń s t w o i wszelkiego rodzaju żą­
dza panowania, ze względu na urzędników i żołnie­
rzy; podobnież wiedza, iżby pracować z zaufaniem
i oszczędnością sił. — Podobnież k a p ł a n i .
A więc moralność pospolita zostaje tutaj wy­
muszona, ponieważ przez nią osiąga się korzyści,
i żeby doprowadzić ją do zwycięstwa, toczy się wojnę
i używa się przemocy przeciwko niemoralności —
na zasadzie jakiego »prawa«? Na zasadzie żadnego
prawa: jeno zgodnie z instynktem samozachowa-
221
220
czym. T e same klasy posługują się n i e m o r a l n o ś c i ą tam, gdzie ona jest im użyteczna.
206.
Stany i żądze c h w a l o n e : — być spokojnym,
wyrozumiałym, umiarkowanym, skromnym, pełnym
uszanowania, względnym, odważnym, wstydliwym,
szczerym, wiernym, wierzącym, otwartym, dowierza­
jącym, oddanym, współczującym, skorym do niesie­
nia pomocy, sumiennym, prostym, łagodnym, spra­
wiedliwym, hojnym, pobłażliwym, posłusznym, bez­
interesownym, niezawistnym, dobrotliwym, praco­
witym —
Należy odróżniać: o ile t a k i e w ł a ś c i w o ś c i
są uwarunkowane jako ś r o d k i , wiodące do pewnej
wyraźnej woli i c e l u (często do »złego« celu); lub
jako naturalne n a s t ę p s t w a jakiegoś dominującego
afektu (np. d u c h o w o ś c i ) ; lub jako wyraz niedoli,
c h c ę powiedzieć: jako w a r u n e k e g z y s t e n c y i
(np. egzystencyi obywatela, niewolnika, kobiety i t. d.).
S u m a : wszystkie społem b y ł y o n e o d c z u ­
w a n e j a k o »dobre« nie g w o l i im s a m y m ,
lecz już z góry odczuwano je tak, ze względu na »spo­
łeczeństwo«, »stado«, jako środki do j e g o celów, jako
konieczne do utrzymania go i sprzyjania jego rozwo­
jowi, j a k o następstwa zarazem swoistego i n s t y n k t u
s t a d n e g o w jednostce: a więc będące na usługach
instynktu z a s a d n i c z o r ó ż n e g o o d tych s t a ­
n ó w c n o t l i w y c h . Albowiem stado jest nazewnątrz
nieprzyjazne,
samolubne,
nielitościwe,
pełne żądzy panowania, nieufności i t. d. W »do­
brym« a n t a g o n i z m w y c h o d z i n a j a w : musi
o n mieć p r z e c i w n e właściwości stada.
Stado jest śmiertelnym wrogiem h i e r a r c h i i :
j e g o instynkt sprzyja z a c i e k ł e m u r ó w n a n i u
w s z y s t k i e g o (Chrystus). Względem j e d n o s t e k
s i l n y c h (les souverains) j e s t ono wrogie, niespra­
wiedliwe, nieumiarkowane, nieskromne, bezczelne,
bezwzględne, tchórzliwe, zakłamane, fałszywe, nieli­
tościwe, skryte, zawistne, mściwe.
207.
Instynkt stada ocenia s a m ś r o d e k i wszystko,
co jest ś r e d n i e , jako rzecz najwyższą i m a j ą c ą naj­
większą wartość: miejsce, na którem większość się
znajduje, i sposób, w jaki ona tamże się znajduje.
J e s t on przez to przeciwnikiem wszelkiej hierarchii,
która wznoszenie się z dołu do góry uważa zarazem
za zstępowanie od ilości przeważającej do ilości naj­
mniejszej. Stado odczuwa w y j ą t k i , zarówno to, co
jest nad niem, j a k i to, co jest pod niem, jako coś,
co względem niego zachowuje się wrogo i szkodli­
wie. J e g o fortelem w stosunku do wyjątków u góry,
w stosunku do silniejszych, potężniejszych, mędrszych,
płodniejszych jest nakłonić ich do roli stróżów, pa­
sterzy, strażników — do roli swoich p i e r w s z y c h
sług: w ten sposób niebezpieczeństwo przemienia ono
w pożytek. W środku stada nie ma już obawy: tutaj
z niczem nie jest się samemu; tutaj jest mało miejsca
dla nieporozumień; tutaj istnieje równość; tutaj własne
222
223
istnienie jest odczuwane nie jako zarzut, lecz j a k o
istnienie n a l e ż y t e ; tutaj panuje zadowolenie. Nie­
ufność ściąga się do wyjątków; być wyjątkiem po­
czytywane jest za winę.
w a ć ; — 7) w tolerancyi: obawa przed
niem prawa, sądzeniem.
wykonywa­
209.
208.
D o k r y t y k i c n ó t s t a d n y c h . — Inertia s ą
czynne: 1) w dowierzaniu, ponieważ niedowierzanie
wymaga napięcia, obserwowania, rozmyślania; — 2)
w czczeniu, gdzie różnica mocy jest duża i poddanie
się konieczne: aby się nie bać, próbuje się miłować,
cenić wysoko, i różnicę mocy wyinterpretować jako
różnicę w a r t o ś c i : tak i ż ten stosunek n i e w y w o ­
ł u j e j u ż b u n t u ; — 3 ) w zmyśle prawdy: c o jest
prawdą? Tu, gdzie jest dane wyjaśnienie, sprawia­
j ą c e nam minimum wysiłku umysłowego: prócz tego
kłamanie jest bardzo forsowne; — 4) w sympatyi:
stawiać się na równi, próbować odczuwać jednako,
p r z y j ą ć uczucie, k t ó r e s i ę m a p r z e d s o b ą , jest
to ulgą, jest to coś biernego w porównaniu ze sta­
nem czynnym, który zastrzega sobie najosobistsze
prawo sądu o wartości i ustawicznie w czyn je wpro­
wadza, a to ostatnie nie daje wcale spokoju; — 5)
w bezstronności sądu i wydawaniu go na zimno:
człowiek boi się wysiłku afektu i woli stanąć na ubo­
czu, udawać »objektywnego«; — 6) w prawomyślności:
woli się być posłusznym jakiemuś istniejącemu prawu,
niż rozkazywać sobie i innym: obawa przed rozka­
zywaniem: raczej uczynić się podległym, niż reago-
Obłudny pozór, którym są upiększone na ze­
wnątrz wszystkie p o r z ą d k i s p o ł e c z n e , j a k gdyby
były one w y t w o r a m i m o r a l n o ś c i . . . np. mał­
żeństwo, praca, zawód, ojczyzna, rodzina, porządek,
prawo. Ale ponieważ wszystkie społem są one zało­
żone ze względu na n a j m i e r n i e j s z y typ czło­
wieka w celu ochrony przeciwko wyjątkom i wy
jątkowym potrzebom, więc trzeba być wyrozumiałym,
jeśli tutaj wiele się kłamie.
210.
Zaściankowość i przyziemność moralnej oceny
wartości oraz j e j wyrokowań »pożyteczny« i »szkod­
liwy« ma swój dobry sens; jest to konieczna per­
spektywa społeczeństwa, które potrafi ogarnąć okiem
tylko blizkie i najbliższe n a s t ę p s t w a . — Państwo
i politycy wymagają już bardziej n a d m o r a l n e g o
sposobu myślenia: m a j ą bowiem do obliczania o wiele
większe kompleksy skutków. Podobnież byłaby moż­
liwą gospodarka wszechświatowa, m a j ą c a tak dalekie
perspektywy, że wszystkie j e j żądania poszczególne
w danej chwili winnyby się wydawać niesprawiedliwemi i dowolnemi.
224
225
211.
Moralność jako środek uwodziciel­
s k i . — Przyroda jest dobra, ponieważ jej przyczyną
jest mądry i dobry Bóg. Na kogóż spada zatem odpo­
wiedzialność za »zepsucie człowieka«? Na jej tyranów
i uwodzicieli, na stany panujące, — trzeba je znisz­
czyć —: jest to logika R o u s s e a u (porównaj logikę
P a s c a l a , wnioskującego stąd o grzechu pierwo­
rodnym).
Proszę porównać pokrewną logikę L u t r a .
W obu wypadkach szuka się pretekstu do wprowa­
dzenia jako m o r a l n o - r e l i g i j n e g o obowiązku
nienasyconej potrzeby zemsty. Nienawiść do stanu
rządzącego stara się u ś w i ę c i ć s i ę . . . (»grzeszność
Izraela«: podstawa władczego stanowiska kapłanów).
Proszę porównać pokrewną logikę P a w ł a .
Zawsze jest to niby sprawa Boga, pod której maską
występują te reakcye, zawsze interes prawa, ludz­
kości i t d . U C h r y s t u s a radosne okrzyki ludu
wydają się przyczyną jego stracenia; jest to ruch
przeciwko kapłanom od samego początku. Nawet
u a n t y s e m i t ó w jest to wciąż taki sam fortel:
przeciwnika trapić sądami moralnymi, przedstawiają­
cymi go niegodziwym i zastrzegać sobie rolę ka­
rzącej sprawiedliwości.
212.
» Odkupienie
z
wszelkiej
winy«.
Mówi się o »głębokiej niesprawiedliwości« spo­
łecznego paktu: jak gdyby fakt, iż jeden rodzi się
wśród pomyślnych, inny zaś wśród niepomyślnych
warunków, sam przez się był niesprawiedliwością;
albo jak gdyby nią było już nawet to, iż ten z temi,
ów zaś z tamtemi właściwościami się rodzi. Najspra­
wiedliwsi wśród tych przeciwników społeczeństwa
dekretują: »my sami ze wszystkiemi naszemi lichemi,
chorobliwemi, zbrodniczemi właściwościami, do któ­
rych się przyznajemy, jesteśmy tylko nieuniknionemi
następstwami trwającego wieki ucisku słabych przez
silnych«; o charakter swój winią oni stany panu­
jące; i grożą, i gniewają się, i przeklinają; stają
się cnotliwymi z oburzenia, — nie chcą być darem­
nie lichymi ludźmi, być kanalią... Ta postawa, wy­
nalazek ostatnich dziesiątków lat. zwie się, jak sły­
szę, także pessymizmem, i to pessymizmem z oburze­
nia. Tutaj człowiek rości sobie prawo do sądzenia
historyi, do pozbawienia jej fatalistyczności, do znaj­
dowania odpowiedzialności poza nią, do znajdowania
w niej w i n n y c h . Upośledzeni, decadents wszelkiego
rodzaju buntują się przeciwko sobie samym i potrze­
bują ofiar, aby swej żądzy niszczycielskiej nie gasić
na sobie samych (— co samo przez się miałoby,
może, rozum po swej stronie). Do tego potrzeba im
pozoru prawa, to znaczy teoryi; na której podstawie
fakt swej egzystencyi, swego takiego a takiego
istnienia, mogą oni z w a l a ć na jakiegoś kozła ofiar­
nego. Tym kozłem ofiarnym może być Bóg — w Rosyi nie brak takich ateistów z ressentiment, — lub
ustrój społeczny, lub wychowanie i nauka szkolna,
lub Żydzi, lub ludzie wytworni, lub ci, którym się po­
wiodło w jakikoiwiekbądź sposób. »Jest to zbrodnią
urodzić się wśród pomyślnych warunków: albowiem
przez to wydziedziczyło się innych, zepchnęło się naDZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
15
226
bok, skazało się na występek, nawet na p r a c ę « . . .
Cóżem j a winien, że jestem nędzny! Ale ktoś musi
być winien, g d y ż i n a c z e j n i e m o ż n a b y w y ­
t r z y m a ć ! « . . . Jednem słowem, pessymizm z obu­
rzenia w y n a j d u j e odpowiedzialności, żeby stwo­
rzyć sobie uczucie p r z y j e m n e — z e m s t ę . . . »Słod­
sza od miodu« tak ją nazywał już stary Homer. —
Że taka teorya nie znajduje już zrozumienia,
c h c ę powiedzieć pogardy, przyczyną tego jest ta
cząstka chrześcijanizmu, która nam wszystkim tkwi
jeszcze we krwi: tak iż jesteśmy toleranccy wzglę­
dem rzeczy tylko dlatego, że zdala pachną one nieco
c h r z e ś c i j a ń s k o . . . Socyaliści apelują do instynktów
chrześcijańskich, jest to jeszcze najsubtelniejsza ich
m ą d r o ś ć . . . Przez chrześcijanizm jesteśmy przyzwyczajeni do przesądnego pojęcia »dusza«, do »duszy
nieśmiertelnej«, do duszy monady, która właściwie
całkiem gdzieindziej zamieszkuje i tylko przypad­
kowo w te lub owe warunki, w »ziemskość« niejako
popadła, »ciałem« się stała: jednakoż tak, że istota
j e j nie została przez to dotknięta, a cóż dopiero
u w a r u n k o w a n a . Stosunki społeczne, stosunki po
krewieństwa, stosunki historyczne są dla duszy tylko
sposobnościami, kłopotami m o ż e ; w każdym razie
nie jest ona ich d z i e ł e m . Z takiem wyobrażeniem
jednostka stała się transcendentną; polegając na niem
może ona przypisywać sobie niedorzeczną ważność.
W rzeczy samej dopiero chrześcijanizm wezwał j e ­
dnostkę do narzucania się na sędziego wszelkich rze­
c z y ; obłęd wielkości uczyniono dla niej niemal obowiązkiem: przecież ma ona zaznaczyć prawa w i e ­
c z y s t e wobec wszystkiego, co doczesne i warun-
227
kowe! Co tam państwo! Co tam społeczeństwo! Co
tam prawa historyczne! Co tam fizyologia! T u t a j
mówi coś, co jest poza »stawaniem się«, coś nie­
zmiennego we wszelkiej historyi, tutaj mówi coś nie­
śmiertelnego, coś boskiego: d u s z a . — Inne chrześ­
cijańskie, nie mniej waryackie pojęcie, jeszcze znacznie głębiej weszło dziedzicznie w krew nowoczes­
ności: pojęcie » r ó w n o ś c i d u s z w o b e c B o g a « .
Przedstawia ono prototyp wszelkich teoryi o rów­
nych prawach: najprzód nauczono ludzkość religijnie
wyjąkiwać zdanie o równości, później zrobiono dla
niej z tego morał: cóż dziwnego, że człowiek kończy
na tem, iż bierze je poważnie, iż bierze je p r a k ­
t y c z n i e , — c h c ę powiedzieć politycznie, demokra­
tycznie, socyalistycznie, pessymistycznie z o b u r z e n i a . . .
Wszędzie, gdzie szukano odpowiedzialności, był
to instynkt zemsty, który tego szukał. T e n instynkt
zemsty stał się w przeciągu tysiącoleci w tej mierze
panem ludzkości, że cała metafizyka, psychologia,
przedstawienie dziejów, a przedewszystkiem moralność
są przezeń nacechowane. Dokąd tylko człowiek myślą
sięgał, tak daleko zawlókł on we wszelkie rzeczy
bakcylusa zemsty. Samego Boga uczynił przez to
chorym i pozbawił niewinności istnienie wogóle: mia­
nowicie przez to, że wszelkie istnienie i postępowanie
sprowadził do woli, do zamiarów, do aktów odpo­
wiedzialności. Cała nauka o woli, to najzgubniejsze
f a ł s z e r s t w o w dotychczasowej psychologii, zostało wynalezione głównie w celu kary: społeczna
p o ż y t e c z n o ś ć kary była tem, c o temu pojęciu
zapewniało j e g o godność, j e g o moc, jego prawdę.
T w ó r c ó w owej psychologii — psychologii woli —
15*
228
trzeba szukać w tych stanach, w których ręku było
prawo karne, najprzód w stanie kapłańskim na czele
najstarszych społeczności: ci kapłani chcieli stworzyć
sobie prawo do mszczenia się — chcieli oni Bogu
stworzyć prawo do zemsty. W tym celu człowiek
został pomyślany j a k o »wolny«; w tym celu każden
postępek musiał być pomyślany j a k o wynik woli,
w tym celu początek każdego postępku musiał być
pomyślany, jako leżący w świadomości. Ale te twier­
dzenia zbijają starą psychologię.
Dziś, gdy Europa rozpoczęła, zda się, ruch od­
wrotny, gdy zwłaszcza my halkyoni staramy się z ca­
łej siły wycofać znowu ze świata, w y j ą ć z niego,
zgasić w nim p o j ę c i e w i n y i p o j ę c i e k a r y ,
gdy nasza myśl najbardziej seryo zmierza do tego,
żeby psychologię, moralność, historyę, naturę, instytucye i sankcye społeczne, Boga samego oczyścić z tego
brudu, — w kimże winniśmy widzieć naszych najnaturalniejszych antagonistów? Właśnie w owych
apostołach zemsty i ressentiment, w owych pessymistach z oburzenia, par excellence, którzy robią sobie
z tego misyę, żeby brud swój uświęcać pod mianem
» o b u r z e n i a « . . . My inni, których życzeniem jest przy­
wrócić »stawaniu się« j e g o niewinność, my chcieli­
byśmy być misyonarzami czystszej myśli: iż nikt nie
dał człowiekowi jego właściwości, ani Bóg, ani spo­
łeczeństwo, ani jego rodzice, ani przodkowie, ani też
on sam, — iż nikt nie jest temu w i n i e n , że on jest
t a k i m . . . Niema istoty, którą możnaby uczynić od­
powiedzialną za to, że ktoś wogóle istnieje, że ktoś
jest taki a taki, że ktoś urodził się w tych warun­
kach, w t e m otoczeniu. — J e s t t o w i e l k i e p o ­
krzepienie, że niema t a k i e j istoty...
My
229
n i e jesteśmy rezultatem jakiegoś wieczystego za­
miaru, woli, życzenia: my n i e jesteśmy próbą osiąg­
nięcia »ideału doskonałości«, albo »ideału szczęścia«,
albo »ideału cnoty«, — nie jesteśmy również omyłką
Boga, której on sam musiałby się obawiać (tą myślą
rozpoczyna się, j a k wiadomo, Stary Testament). Brak
jest wszelkiego miejsca, wszelkiego celu, wszelkiego
sensu, dokądbyśmy mogli zwalić nasze bycie, to, że
jesteśmy tacy a tacy. Przedewszystkiem: nikt nie
m ó g ł b y tego: całości nie można sądzić, mierzyć,
porównywać lub nawet zaprzeczać! Dlaczego nie? —
Dla pięciu powodów, które wszystkie społem są do­
stępne nawet dla umysłów ograniczonych: naprzykład, choćby dlatego, ż e n i e m a n i c p o z a c a ­
ł o ś c i ą . . . I mówiąc jeszcze raz, jest to wielkie po­
krzepienie, w tem tkwi niewinność wszelkiego istnienia.
213.
Pojęcie »postępek niegodny« sprawia nam trud­
ność. Nic z tego wszystkiego, co wogóle się dzieje,
nie może być niegodne samo przez się: a l b o w i e m
nie g o d z i ł o b y się c h c i e ć się pozbyć tego:
każda rzecz tak jest bowiem z całością związana, że
chcieć wykluczyć cokolwiek znaczy to wszystko wy­
kluczyć. Postępek niegodny znaczy t o : niegodny
świat w o g ó l e . . .
A nawet i wówczas j e s z c z e : w świecie niegod­
nym także i odrzucanie byłoby n i e g o d n e . . . I konsekwencyą sposobu myślenia, który wszystko odrzuca,
byłaby praktyka, która wszystko potwierdza... Jeśli
231
230
»stawanie się« jest wielkim pierścieniem, to każda
rzecz jest jednako warta, wieczysta, konieczna —
We wszystkich korrelacyach potwierdzania i przecze­
nia, dawania pierwszeństwa i dawania odprawy, mi­
łowania i nienawidzenia wyraża się tylko perspe­
ktywa, interes pewnych typów życia: samo przez się
wszystko, co jest, przytakuje.
214.
S ł a b o ś ć z w i e r z ę c i a s t a d n e g o wytwarza
całkiem podobną moralność, jak słabość d e k a d e n t a :
oni rozumieją się, oni s p r z y m i e r z a j ą się z sobą
(— wielkie religie dekadenckie liczą zawsze na po­
parcie przez stado). Samo przez się zwierzę stadne
nie ma w sobie nic chorobliwego, jest ono nieoszacowane nawet; ale jest niezdolne do kierowania sobą,
potrzeba mu »pasterza«, — kapłani rozumieją to do­
brze... Państwo nie jest dość blizkie, dość tajemne;
»kierowanie sumieniami« wymyka mu się. Na jakim
punkcie kapłan czyni zwierzę stadne chorem ? —
stynkty upadku bierze nieuchronnie za normę sądów
socyologicznych.
U p a d a j ą c e życie w Europie teraźniejszej
formułuje w nich swoje ideały społeczne: są one tak
podobne do ideału s t a r y c h ras p r z e ż y t y c h , że
trudno je odróżnić...
I n s t y n k t s t a d n y — potęga, która obecnie
stała się naczelną — jest czemś zasadniczo różnem
o d instynktu s p o ł e c z e ń s t w a a r y s t o k r a t y c z ­
n e g o : i zależy to od wartości j e d n o s t e k , co
suma ma z n a c z y ć . . . Cała nasza socyologia nie
zna żadnego innego instynktu, prócz instynktu stada,
t. zn. z s u m o w a n y c h z e r , — gdzie każde zero ma
»równe prawa«, gdzie jest rzeczą cnotliwą być
zerem...
Ocena wartości, według której sądzi się dzisiaj
o różnych formach społeczeństwa, jest całkiem ta
sama, co i ta, która p o k o j o w i przypisuje większą,
wartość, aniżeli w o j n i e : ale ten sąd jest antybiologiczny, jest nawet płodem d e c a d e n c e życia... Życie
jest wynikiem wojny, społeczeństwo samo jest środ­
kiem do w o j n y . . . Pan Herbert Spencer jest jako
biolog decadent, — jest on nim także jako moralista
(w z w y c i ę s t w i e altruizmu widzi on coś pożąda­
nego ! ! !).
215.
Istnieje głębokie i zupełnie nieświadome oddzia­
ływanie decadence nawet na ideały wiedzy: cała na­
sza socyologia jest dowodem tego twierdzenia. Trzeba
zrobić jej zarzut, iż zna ona z doświadczenia tylko
o b r a z u p a d k u społeczeństwa i że własne in-
4. Moralność jako przeciwieństwo natury.
216.
Proszę rozważyć sobie u s z c z e r b e k , jakiego
doznają wszystkie instytucye ludzkie, jeśli wogóle
233
232
ustanowiona zostaje j a k a ś boska i zaświatowa s f e r a
w y ż s z a , która t e instytueye d o p i e r o s a n k c y o n u j e . Przyzwyczaiwszy się widzieć następnie wartość w tej sankcyi (np. wartość małżeństwa), upośle­
dziło się przez t o ich g o d n o ś ć n a t u r a l n ą ,
w pewnych okolicznościach nawet z a p r z e c z y ł o . . .
Naturę osądzono nieżyczliwie w tej mierze, w jakiej
przeciwnaturalność jakiegoś B o g a wzniesiono na sta­
nowisko czcigodne. »Natura« stała się tyle, co »na
wzgardę zasługująca«, » l i c h a « . . .
Zgubność wiary w r z e c z y w i s t o ś ć n a j ­
w y ż s z y c h j a k o ś c i m o r a l n y c h , pojmowanych
j a k o B ó g : przez t o wszystkie wartości rzeczywiste
zostały zaprzeczone i pojęte zasadniczo jako b e z
w a r t o ś c i . T a k wstąpiło na tron to, co jest prze­
ciwne naturze. Z nieubłaganą logiką doszło się do
absolutnego żądania z a p r z e c z e n i a n a t u r y .
217.
Kastratyzm
moralny.
P r a w o , gruntownie realistyczne sformułowa­
nie pewnych warunków zachowania gminy, zabrania
pewnych postępków w pewnym kierunku, mianowi­
cie o ile zwracają się one przeciwko gminie: n i e
zabrania ono uczuć, z których te postępki płyną, —
ponieważ potrzeba mu tych samych postępków w in­
nym kierunku, mianowicie przeciwko w r o g o m spo­
łeczności. Teraz występuje idealista moralności i po­
wiada: » B ó g patrzy w s e r c a : sam postępek j e s t
jeszcze niczem; trzeba wyplenić wrogie uczucia,
z których ten postępek p ł y n i e . . . « W normalnych sto
sunkach wywołuje to śmiech; tylko w tych wyjątko­
wych wypadkach, kiedy społeczność żyje a b s o l u t ­
n i e poza granicami wszelkiego przymusu prowadze­
nia wojny w obronie swojej egzystencyi, tylko w tych
wypadkach ma się wogóle uszy dla takich rzeczy.
Porzuca się uczucia, W których nie można się już
dopatrzeć żadnej u ż y t e c z n o ś c i .
T a k było np. przy wystąpieniu Buddy, wpośród
bardzo pokojowego i nawet duchowo strasznie znu­
żonego społeczeństwa.
T a k było również z pierwszą gminą chrześci­
jańską (także i gminą żydowską), która jest wynikiem
absolutnie n i e p o l i t y c z n e g o społeczeństwa ży­
dowskiego. Chrześcijanizm mógł wyróść tylko na
gruncie judaizmu, t. zn. pośród narodu, który pod
względem politycznym już był zrezygnował i żył
pewnego rodzaju istnieniem pasorzytniczem pośród
rzymskiego porządku rzeczy. Chrześcijanizm idzie
o krok d a l e j : można się jeszcze o wiele więcej
»pozbawić męskości«, — okoliczności pozwalają na
to. — W y p ę d z a się z moralności n a t u r ę , gdy się
powiada »miłujcie swoich wrogów«: albowiem teraz
n a t u r a »powinieneś m i ł o w a ć swego bliźniego,
n i e n a w i d z i e ć swego wroga« straciła sens w pra­
wie (w instynkcie); teraz także i m i ł o ś ć b l i ź n i e g o
trzeba sobie na nowo uzasadniać (jako rodzaj m i ­
ł o ś c i d o B o g a ) . Wszędzie B ó g wetknięty, a u ż y t e c z n o ś ć wycofana; wszędzie zaprzeczono, s k ą d
właściwie wszelka moralność pochodzi: u w a ż a n i e
n a t u r y z a g o d n ą , p o l e g a j ą c e właśnie n a
u z n a n i u n a t u r a l n e j m o r a l n o ś c i , doszczętnie
zniweczono...
234
Skąd pochodzi u w o d z i c i e l s k a p o n ę t a ta­
kiego pozbawionego męskości ideału ludzkości? Dla­
czego nie wzbudza on niesmaku, j a k wzbudza w nas
niesmak dajmy na to wyobrażenie k a s t r a t y ? . . . Tu
leży właśnie odpowiedź: głos kastraty także n i e
wzbudza w nas niesmaku, mimo okrutnego okalecze­
nia, które jest tegoż warunkiem: stał się on s ł o d s z y . . .
T o , że cnocie wyrżnięto »członki męskie«, to wniosło
w cnotę feministyczny dźwięk głosu, którego poprzed­
nio nie miała.
Jeśli z drugiej strony pomyślimy o strasznej
surowości, o niebezpieczeństwie i nieobliczalności, ja­
kie niesie z sobą życie cnót męskich — życie Korsy­
kanina dziś j e s z c z e lub życie pogańskich Arabów
(które aż do oddzielnych szczegółów podobne jest
do życia Korsykanów: pieśni tych Arabów mogłyby
być ułożone przez Korsykanów) — to pojmiemy, j a k
te lubieżne dźwięki »dobroć«, »czystość« fascynują
i wzruszają akurat najtęższy gatunek c z ł o w i e k a . . .
Melodya p a s t e r s k a . . . i d y l l a . . . »człowiek dobry«: ta­
kie rzeczy działają najsilniej w czasach, kiedy tragedya biega po ulicach.
Ale przez to poznaliśmy także, j a k dalece »idea­
lista« (— kastrata ideału) wychodzi także z zupeł­
nie o k r e ś l o n e j rzeczywistości i nie jest jeno fant a s t ą . . . Przyszedł on właśnie do poznania, że dla
j e g o rodzaju rzeczywistości taki prostacki przepis
z a k a z u pewnych postępków nie m a żadnego sensu
(ponieważ instynkt do tych właśnie postępków j e s t
o s ł a b i o n y przez długotrwały brak wprawy, brak
przymusu do wprawy). Kastrata formułuje pewną
sumę nowych warunków zachowania się dla ludzi
zupełnie określonego gatunku: w tem jest on realistą.
235
Ś r o d k i do j e g o legislatury są takie same, j a k środki
do starszych legislatur: apel do wszelkiego rodzaju
autorytetów, do »Boga«, robienie użytku z pojęcia
»winy i kary«, - t. zn. zużytkowuje on dla siebie
całą przynależność starego ideału, jeno w nowym
wykładzie: karę np. czyni on bardziej wewnętrzną
(dajmy na to, jako zgryzotę sumienia).
In praxi ten gatunek człowieka obraca się w niwecz, skoro tylko przestają istnieć wyjątkowe wa­
runki jego egzystencyi — rodzaj Tahiti i szczęścia
na wyspie, jakiem było życie drobnych Żydów na
prowincyi. Ich jedynym n a t u r a l n y m przeciwni­
kiem jest grunt, z którego wyrastali: przeciwko niemu
potrzeba im walczyć, przeciwko niemu muszą oni
zapuścić znowu swoje z a c z e p n e i o b r o n n e
a f e k t y : ich przeciwnikami s ą zwolennicy starego
ideału (— ten gatunek nieprzyjaźni jest wspaniale
reprezentowany przez P a w ł a w stosunku do żydowszczyzny, przez Lutra w stosunku do ideału kapłańskoascetycznego). Najłagodniejszą formą tego przeciwnictwa jest z pewnością przeciwnictwo pierwszych
buddystów: może n a nic nie obrócono w i ę c e j
pracy, niż na to, żeby zniechęcić i uczynić słabemi
uczucia n i e p r z y j a z n e . W a l k a przeciwko ressenti
ment występuje prawie j a k o pierwsze zadanie bud­
dysty: dopiero przez to spokój duszy otrzymuje rę­
kojmię. Oderwać się, ale bez r a n c u n e : w y m a g a to
jużci zadziwiająco złagodniałej i zesłodczałej ludz­
kości, — ś w i ę t y c h . . .
M ą d r o ś ć k a s t r a t y z m u m o r a l n e g o . Jak
prowadzi on wojnę przeciwko męskim afektom i oce­
nom wartości? Nie ma się żadnych fizycznych środ-
236
237
ków przemocy, można prowadzić wojnę tylko zapomocą chytrości, zaczarowania, kłamstwa, jednem sło­
wem »ducha«.
Pierwsza recepta: zaprząta się cnotę wogóle dla
swego ideału; n e g u j e się ideał stary a ż d o p r z e ­
c i w i e ń s t w a w s z e l k i e g o i d e a ł u . D o tego po­
trzeba sztuki oczerniania.
Druga recepta: swój typ ustanawia się jako
m i a r ę w a r t o ś c i wogóle; rzutuje g o się w rze­
czy, poza rzeczy, poza zrządzenie rzeczy — jako
Boga.
Trzecia recepta: przeciwników swego ideału
stawia się jako przeciwników B o g a ; wynajduje się
sobie p r a w o do wielkiego patosu, do władzy, do
przeklinania i błogosławienia.
Czwarta r e c e p t a : wszelkie cierpienie, wszelką
niesamowitość, straszność i zgubność istnienia wywo­
dzi się z przeciwnictwa ze s w y m ideałem: wszel­
kie cierpienie następuje jako k a r a , nawet u zwolen­
ników tego ideału (— chyba że jest doświadcza­
niem i t. d.).
Piąta recepta: idzie się tak daleko, iż naturę
pojmuje się jako przeciwieństwo własnego ideału:
uważa się to za wielką próbę cierpliwości, za rodzaj
męczeństwa, żeby tak długo wytrzymać w tem, co
naturalne; zaprawia się do okazywania dedain w mi­
nach i manierach wszelkim »rzeczom naturalnym«.
Szósta recepta: zwycięstwo przeciwnaturalności,
idealnego kastratyzmu, zwycięstwo świata tych, któ­
rzy są czyści, dobrzy, bez grzechu, błogosławieni,
rzutuje się w przyszłość, jako koniec, finał, wielka
nadzieja, j a k o »przyjście Królestwa Bożego«.
— — Spodziewam
się,
że
można
się
śmiać
j e s z c z e z tego wyśrubowania drobnego gatunku
aż do absolutnej miary wartości rzeczy ? . . .
218.
P o c h o d z e n i e i d e a ł u . Zbadanie gruntu, n a
którym on rośnie.
A. Za punkt wyjścia wziąć stany »estetyczne«,
w których świat w i d z i a n y jest bardziej pełnym,
krągłym, d o s k o n a l s z y m : — i d e a ł p o g a ń s k i :
przeważa w nim potwierdzanie samego siebie, poczy­
nając od buffo. (Daje się od s i e b i e —.) Typ naj­
wyższy: i d e a ł k l a s y c z n y — jako wyraz udania
się
wszystkich
instynktów głównych. W tem
tkwi znowu styl najwyższy: s t y l w i e l k i . W y r a z
s a m e j »woii mocy«. Instynkt, którego się najbar­
dziej obawiamy w a ż y s i ę w y z n a ć s i e b i e .
B. Za punkt wyjścia wziąć stany, w których
świat widziany jest bledszym, bardziej pustym i roz­
cieńczonym, w których »uduchowienie« i niezmysłowość posiadają godność doskonałości, w których to,
co brutalne, zwierzęco-proste, najbliższe, jest najbar­
dziej unikane ( — o d l i c z a s i ę , w y b i e r a s i ę
):
»mędrzec«, »anioł«, »kapłańsko« - dziewiczo-niewiedzący, fizyologiczna charakterystyka takich ideali­
stów — : i d e a ł a n e m i c z n y . W pewnych okolicznościach może to być ideałem takich natur, które
p r z e d s t a w i a j ą ideał pierwszy, pogański (: tak
Goethe widzi w Spinozie swego »świętego«).
świat
C. Za punkt wyjścia wziąć stany, w których
odczuwamy, jako zbyt niedorzeczny, lichy,
238
239
biedny, łudzący, by spodziewać się w nim jeszcze
ideału lub pragnąć g o ( — n e g u j e s i ę , n i s z c z y
s i ę — ) : rzut ideału w to, co przeciw-naturalne,
przeciw-faktyczne, przeciw-logiczne; stan tego, który
tak sądzi (— »zubożenie« świata jako następstwo
cierpienia: b i e r z e s i ę , n i e d a j e s i ę j u ż — ) :
ideał przeci w-naturalny.
(Ideał
chrześcijański
jest
utworem
p o ś r e d n i m między drugim a trzecim ideałem,
przeważającym to w tej, to w tamtej postaci).
T r z y i d e a ł y : A . Albo w z m o c n i e n i e ży­
cia ( — p o g a ń s k i ) , B . albo r o z c i e ń c z e n i e
( — a n e m i c z n y ) , C . albo z a p r z e c z e n i e ( — p r z e c i w - n a t u r a l n y ) . »Ubóstwienie« odczuwane: w n a j wyższej pełni, — w najdelikatniejszym wyborze, —
w zburzeniu i zniszczeniu życia.
219.
a ) T y p k o n s e k w e n t n y . T u t a j zostaje zro­
zumiane, iż także i zła nie godzi się nienawidzieć, iż
nie godzi mu się opierać, iż nie godzi się także
prowadzić wojny przeciwko sobie samemu; iż cier­
pienie, które taka praktyka z sobą przynosi, nietylko
wytrzymuje się cierpliwie ; iż całkiem zgoła żyje się
w uczuciach p o z y t y w n y c h ; iż słowem i czynem
bierze się stronę przeciwników; iż przez nadmierne
rozpłodzenie spokojnych, dobrotliwych, zgodnych,
skorych do niesienia pomocy i miluchnych stanów
uboży się grunt stanów i n n y c h . . . , iż potrzebuje się
ustawicznej p r a k t y k i . C ó ż jest t u osiągnięte? —
T y p buddystyczny albo z u p e ł n a k r o w a .
To stanowisko jest możliwe tylko wtedy, jeśli
nie panuje żaden fanatyzm moralny, t. zn. gdy zło
jest nienawidzone nie gwoli niemu samemu, lecz tylko
dlatego, że stanowi ono drogę do stanów, które spra­
wiają nam przykrość (niepokój, praca, troska, uwik­
łanie się, zależność).
J e s t to stanowisko buddystyczne: tutaj nie grzech
jest nienawidzony, tutaj n i e m a pojęcia »grzechu«.
b) Typ n i e k o n s e k w e n t n y .
Prowadzi się
wojnę przeciwko złu, — wierzy się, że wojna g w o l i
d o b r u nie ma pod względem moralnym i pod
względem charakteru konsekwencyi, j a k ą wojna
zresztą z sobą przynosi (i gwoli której ma się do niej
obrzydzenie, jako do złej). W rzeczy samej taka
wojna przeciwko złu psuje o wiele gruntowniej, niż
jakakolwiek nieprzyjaźń jednej osoby do drugiej
i zazwyczaj wścibia się znowu nawet »osoba« jako
przeciwnik, przynajmniej w imaginacyi (dyabeł, złe
duchy i t. d.). Nieprzyjacielskie zachowanie się, obser­
wowanie i szpiegowanie względem wszystkiego, co
w nas jest złe i coby mogło pochodzić ze złego
źródła, kończy się najbardziej udręczonym i najniespokojniejszym stanem wewnętrznym: tak iż teraz
»cud«, ekstaza, rozwiązanie z tamtego świata stają
się p o ż ą d a n e . . . T y p chrześcijański: czyli z upełny świętoszek.
c) T y p s t o i c k i . Stałość, panowanie nad sobą,
niewzruszoność, spokój jako nieugiętość długotrwałej
woli — głęboki spoczynek, stan obrony, twierdza,
241
240
wojenne niedowierzanie, stałość zasad, jedność w o l i
i w i e d z y ; w y s o k i szacunek wobec siebie. T y p pu­
stelnika. Z u p e ł n y n o s o r o ż e c .
Zaniepoznanie namiętności i r o z u m u , tak jak
gdyby ten ostatni był istotą odrębną, nie zaś usto­
sunkowaniem różnych namiętności i pożądań; i jak
gdyby każda namiętność nie miała w sobie swego
quantum
rozumu...
220.
D w u c h typów moralności nie sposób pomieszać:
jedna moralność
to ta, którą
instynkt zdrowy
jeszcze broni się przeciwko p o c z y n a j ą c e j się decadence, — a druga moralność, to ta, w którą ta w ł a ś ­
nie decadence formułuje się, usprawiedliwia się i sama
wiedzie na d ó ł . . . P i e r w s z a z w y k ł a być stoicką,
twardą, tyrańską — sam stoicyzm był taką moral­
nością h a m u j ą c ą —; druga jest marzycielską, senty­
mentalną, ma ona po s w e j stronie kobiety i »piękne
uczucia«.
221.
C a ł e t o pojmowanie godności n a m i ę t n o ś c i :
tak jak g d y b y należytem i normalnem było kierować
się r o z u m e m , — namiętności zaś jak gdyby były
czemś nienormalnem, niebezpiecznem, na poły zwierzęcem, a nadto, co do s w e g o celu, niczem innem,
jak tylko ż ą d z a m i c h u c i . . .
Namiętność jest pozbawiona godności 1) tak jak
g d y b y była mobile tylko n i e w ł a ś c i w i e , a nie koniecz­
nie i zawsze, 2) o ile ma ona na widoku coś, co nie
posiada w y s o k i e j wartości, j a k ą ś u c i e c h ę . . .
222.
M o r a l n o ś ć r e l i g i j n a . — Afekt, wielka żą­
dza, namiętności władzy, miłości, zemsty, posiada­
nia —: moraliści chcą je zgasić, wydrzeć, »oczyścić«
z nich duszę.
Logika w tem jest taka: te żądze wyrządzają
często wiele złego, — a więc są złe, godne potępie­
nia. Człowiek musi się uwolnić od nich: nie może,
zanim to uczyni, stać się człowiekiem d o b r y m . . .
Jest to ta sama logika, co: »gorszy cię jakiś
członek, wyrwij go«. W tym osobliwym wypadku,
kiedy to zalecała ją swym uczniom do praktykowa­
nia owa niebezpieczna »niewinność wieśniacza«, zało­
życiel chrześcijanizmu, w wypadku płciowej pobudli­
wości, następuje niestety to, iż nietylko brak jest od­
nośnego członka, lecz że charakter człowieka zostaje
p o z b a w i o n y m ę s k o ś c i . . . I to samo stosuje się
do obłędu moralistów, który zamiast poskromienia
żąda ekstyrpacyi namiętności. Ich wniosek brzmi
zawsze: dopiero człowiek pozbawiony męskości jest
człowiekiem dobrym.
Ten najbardziej krótkowzroczny i najzgubniejszy sposób myślenia, sposób myślenia moralny, chce
w y s u s z y ć te wielkie źródła siły, te często tak nieDZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
16
242
243
bezpiecznie i przepotężnie wylewające się dzikie wody
duszy, zamiast wziąć na swe usługi i e k o n o m i z o w a ć moc, która w nich tkwi.
223.
» C z ł o w i e k d o b r y « . Czyli hemiplegia cnoty.
— W każdym silnym i niewynaturzonym gatunku
człowieka miłość i nienawiść, wdzięczność i zem­
sta, dobroć i g i e w , czynienie »tak« i czynienie »nie«
są nierozłączne. J e s t się dobrym za tę cenę, iż umiesię być także złym; jest się złym, ponieważ inaczej
nie umiałoby się być dobrym. Skądże tedy ta schorzałość i ideologiczna nienaturalność, odrzucająca tę
dwoistość, — nauczająca, iż wyższością jest być tylko
połowicznie dzielnym? Skąd ta hemiplegia cnoty, to
wynalezienie dobrego c z ł o w i e k a ? . . . Żądanie moral­
ności zmierza do tego, żeby człowiek wyrzezał sobie
owe instynkty, z którymi może być wrogiem, z któ­
rymi może szkodzić, gniewać się, wymagać z e m s t y . . .
Ta nienaturalność odpowiada wtedy owej dualistycznej
koncepcyi li tylko dobrej i li tylko złej istoty (Bóg,
duch, człowiek), sumując w pierwszej wszystkie po­
zytywne, w drugiej wszystkie negatywne siły, za­
miary, stany. — T a k i sposób oceny wartości mniema,
że jest przez to »idealistycznym«; nie wątpi on o tem,
że w tej koncepcyi »dobrego« ustanowił on przed­
miot najwyższego pożądania. Gdy dochodzi do swego
szczytu, to wymyśla sobie taki stan rzeczy, w któ­
rym wszelkie zło jest unicestwione i gdzie po
prawdzie pozostały już tylko same dobre istoty.
A więc nie uważa on nawet za rzecz dowiedzioną,
że te przeciwieństwa: dobro i zło wzajemnie się wa­
runkują; odwrotnie, to drugie powinno zniknąć,
a pierwsze powinno pozostać, jedno ma prawo istnie­
nia, drugie p o w i n n o b y w c a l e n i e i s t n i e ć . . .
Co tu właściwie pragnie ? — —
Po wszystkie czasy, a osobliwie w czasach
chrześcijańskich zadawano sobie wiele trudu, żeby
człowieka zredukować do postaci »człowieka do
brego«: dziś jeszcze nie brak spaczonych przez wy­
kształcenie kościelne i osłabionych, dla których ten
zamiar utożsamia się z »uczłowieczeniem« wogóle,
albo z »wolą Boską«, albo ze »zbawieniem duszy«.
J a k o istotne żądanie stawia się tutaj wymaganie, żeby
człowiek nie czynił nic złego, żeby pod żadnym wa­
runkiem nie szkodził, szkodzić nie c h c i a ł . . . J a k o
drogę do tego uważa się: wyrzezanie wszelkiej moż­
liwości, wiodącej do nieprzyjaźni, zawieszenie wszelkich instynktów, pochodzących z ressentiment, »spo­
kój duszy« jako cierpienie chroniczne.
Ten sposób myślenia, hodujący pewien typ człowieka, wychodzi z niedorzecznego założenia: dobro
i zło bierze jako rzeczy realne, które są z sobą
w sprzeczności (a n i e jako dopełniające się wartości,
co byłoby prawdą), radzi wziąć stronę dobra, wymaga,
żeby dobry wyrzekł się zła aż do ostatniego korzenia,
i żeby mu się opierał, — w r z e c z y s a m e j z a ­
p r z e c z a p r z e z t o ż y c i a , które w e wszystkich
swoich instynktach ma zarówno »tak«, j a k i »nie«.
Nie żeby to pojął: przeciwnie, marzy on o tem, żeby
powrócić do całości, do jedności, do tęgości życia:
wyobraża to sobie jako stan wyzwolenia, gdy naresz­
cie położy się koniec własnej anarchii wewnętrznej,
16*
244
zatargom między owymi przeciwnymi popędami war­
tości. — Dotychczas nie było, może, bardziej niebez­
piecznej ideologii i większej zdrożności in psycholo
gicis, j a k to dążenie do dobra: wypielęgnowano typ
najwstrętniejszy, człowieka n i e w o l n e g o , świę­
toszka; nauczano, że właśnie tylko świętoszek jest
na właściwej drodze do B ó s t w a , że tylko żywot
świętoszka jest żywotem b o s k i m . . .
A nawet i tutaj jeszcze życie zachowuje swe
prawo, — to życie, które nie umie oddzielać »tak«
od »nie« —: cóż to pomoże ze wszystkich sił uwa­
żać wojnę za złą i nie chcieć szkodzić, nie chcieć
czynić »nie«! j e d n a k toczy się wojnę! zgoła nie
można inaczej! Człowiek dobry, który wyrzekł się
zła, zarażony, j a k mu się to pożądanem wydaje, ową
hemiplegią cnoty, bynajmniej nie przestaje toczyć
wojny, mieć wrogów, mówić »nie« i czynić »nie«.
Chrześcijanin naprzykład nienawidzi »grzechu« —
a cóż nie jest dla niego »grzechem«! Właśnie przez
tę wiarę w moralne przeciwieństwo dobra i zła świat
stał się dla niego przepełny tego, co zasługuje na
nienawiść, co wieczyście zwalczać należy. »Dobry«
widzi się jakby otoczonym przez zło, i przy takiem
ustawicznem atakowaniu przez zło wysubtelnia swoje
oko i pod wszelkimi swoimi zabiegami i usiłowa­
niami odkrywa jeszcze zło: i tak oto kończy konsekwentnie na t e m , że pojmuje naturę jako złą,
człowieka jako zepsutego, dobroć j a k o łaskę (to zna­
czy j a k o rzecz niemożliwą dla człowieka). In summa:
z a p r z e c z a o n ż y c i a , pojmuje, ż e dobro, jako
wartość n a j w y ż s z a , p o t ę p i a ż y c i e . . . Przez t o
j e g o ideologia na punkcie dobra i zła powinnaby
być uważana przez niego za dowodnie odpartą. Ale
245
choroby nie odpiera się d o w o d a m i . . . I tak oto
rzy o n koncepcyę i n n e g o życia ! . . .
two­
224.
D o k r y t y k i c z ł o w i e k a d o b r e g o . — Pra­
wość, godność, obowiązkowość, sprawiedliwość, ludz­
kość, uczciwość, otwartość, czyste sumienie, — czyż
istotnie przez te mile brzmiące słowa potwierdza się
pochwała właściwości gwoli nim samym? czy też
właściwości i stany same przez się indyferentne co
do wartości są tutaj wysunięte przed jakikolwiek
punkt widzenia, skąd otrzymują wartość? Czy war­
tość tych właściwości leży w nich samych, czy też
w pożytku, w korzyści, która z nich wynika (wyni­
kać się zdaje, na którą się liczy)?
Naturalnie mam tutaj na myśli nie przeciwień­
stwo między ego i alter w ocenianiu: pytaniem jest,
czy to n a s t ę p s t w a , bądź dla posiadacza tych
właściwości, bądź dla otoczenia, społeczeństwa, »ludz­
kości« są tem, gwoli czemu te właściwości mają mieć
w a r t o ś ć : czy też m a j ą one wartość same przez
s i ę . . . Pytając inaczej: czy t o p o ż y t e c z n o ś ć każe
potępiać, zwalczać, zaprzeczać właściwości przeciw­
nych ( — niepewność, fałszywość, przewrotność, niepewność samego siebie, nieludzkość —)? Czy istota
takich właściwości, czy też tylko konsekwencya takich właściwości jest potępiona? — Pytając inaczej:
czyby było p o ż ą d a n e m , żeby ludzie posiadający
te inne właściwości nie istnieli ? — W to s i ę ,
246
247
w k a ż d y m r a z i e , w i e r z y . . . Ale w t e m tkwi
błąd, krótkowzroczność, ograniczoność c i a s n e g o
egoizmu.
W y r a ż a j ą c się inaczej, czyby było pożądanem
stworzyć taki stan rzeczy, w którym cala korzyść
byłaby po stronie ludzi prawych, — tak iż natury
i instynkty przeciwne byłyby zniechęcone i wymar­
łyby powoli ?
J e s t to w istocie pytanie smaku i e s t e t y k i :
czyby było pożądanem, żeby pozostał tylko »najsza­
nowniejszy«, t. zn. najnudniejszy gatunek człowieka?
prostokątni, cnotliwi, poczciwcy, dzielni, prości ser­
cem, »nosorożce«?
Jeśli usunąć w myśli olbrzymią obfitość tych
»innych«: to nawet prawy nie ma już prawa do
egzystencyi: nie jest już potrzebny, — i oto wi­
doczna, że tylko gruba pożyteczność wyniosła na
zaszczytne stanowisko taką n i e z n o ś n ą c n o t ę .
Cel godny pożądania znajduje się, może, właś­
nie na odwrotnej stronie: stworzyć stan rzeczy,
w którym »człowiek prawy« zostaje zepchnięty na
skromne stanowisko »pożytecznego narzędzia« — jako
»idealne zwierzę stadne«, w najlepszym razie jako
pasterz stada: jednem słowem taki stan rzeczy, w któ­
rym on nie dostaje się już na stanowisko na wyż­
szym stopniu: które wymaga i n n y c h w ł a ś c i ­
wości. —
225.
Istnieją całkiem naiwne ludy i ludzie, którzy
mniemają, ż e stała d o b r a p o g o d a jest czemś po-
żądanem: mniemają oni dziś jeszcze in rebus moralibus, że jedynie »człowiek dobry« i nic, tylko »czło­
wiek dobry« jest czemś pożądanem — i że właśnie
do tego zmierza przebieg ludzkiego rozwoju, żeby
tylko on pozostał (i że jedynie do tego w i n n o się
kierować wszelkie zamiary — ) . J e s t to pomyślane
w najwyższym stopniu n i e e k o n o m i c z n i e i, j a k
się rzekło, jest to szczyt naiwności, nic, jak tylko
wyraz p r z y j e m n o ś c i , j a k ą »człowiek dobry«
sprawia (— nie wzbudza on żadnej obawy, pozwala
wytchnąć, daje, co wziąć można).
226.
C z ł o w i e k c n o t l i w y jest już dlatego ga­
tunkiem niższym, ponieważ nie jest żadną »osobą«,
lecz wartość swą otrzymuje przez to, iż odpowiada
schematowi człowieka, ustanowionemu raz na zawsze.
Nie ma swej wartości a parte: może być porównany,
ma równych sobie, nie p o w i n i e n być sam j e d e n . . .
Sprawdźcie właściwości człowieka d o b r e g o ,
dlaczego nam dogadzają? Ponieważ nie mamy żad­
nej potrzeby wojowania, ponieważ nie budzi on w nas
żadnej nieufności, nie wymaga żadnej ostrożności,
żadnego skupienia się i surowości: nasze lenistwo,
nasza dobroduszność, nasza lekkomyślność m o g ą
s o b i e p o f o l g o w a ć . T o nasze m i ł e u c z u c i e
j e s t o t o tem, c o r z u t u j e m y z s i e b i e n a zew n ą t r z i przypisujemy dobremu człowiekowi, jako
j e g o w ł a ś c i w o ś ć , jako j e g o w a r t o ś ć .
248
249
227.
Pochodzenie wartości moralnych. —
Egoizm jest wart tyle, ile wart jest fizyologicznie
ten, kto go posiada.
Każda jednostka jest jeszcze całą linią rozwoju
(a nietylko, j a k ją moralność pojmuje, czemś, co się
zaczyna z chwilą narodzenia): jeśli przedstawia
w z n o s z e n i e s i ę linii człowieka, t o wartość j e j
jest w rzeczy samej nadzwyczajna; i troska o utrzy­
manie i popieranie j e j wzrostu może być krańcowa.
T r o s k a o obiecującą w niej przyszłość jest tem, co
jednostce udanej daje takie wyjątkowe prawo do
egoizmu. Jeśli przedstawia ona linię s p a d a j ą c ą ,
upadek, chroniczną schorzałość, to posiada małą
wartość: i prosta słuszność tego wymaga, żeby za­
bierała jednostkom udanym j a k najmniej miejsca,
siły i blasku słońca. W tym wypadku zadaniem spo­
łeczeństwa jest t r z y m a n i e e g o i z m u w k a r ­
b a c h (— który czasem objawia się niedorzecznie,
chorobliwie, buntowniczo — ) : wszystko jedno, czy
chodzi o jednostki, czy też o całe niszczejące, mar­
niejące warstwy ludności. Nauka i religia, nakazu­
j ą c a »miłość«, t ł u m i e n i e przytakiwania sobie; zno­
szenie cierpliwie, dźwiganie, pomaganie, wzajemność
w słowie i w czynie, może mieć wpośród takich
warstw najwyższą wartość, nawet w oczach panu­
j ą c y c h : albowiem trzyma ona w karbach uczucia
rywalizacyi, ressentiment i zawiści, te nadto natu­
ralne uczucia upośledzonych; — pod płaszczykiem
pokory i posłuszeństwa przebóstwia im nawet ich
niewolnictwo, ich podleganie panowaniu, ich biedę,
schorzałość, ich stanie na dole. Stąd wynika, dla­
czego klasy (lub rasy) i jednostki, panujące po
wszystkie czasy, utrzymywały w niewzruszonym sta­
nie kult wyzucia się z siebie, ewangelię poniżonych,
» B o g a na krzyżu«.
Przewaga altruistycznej oceny wartości jest wy­
nikiem instynktu, odczuwającego wszelkie istnienie
nieudane. Sąd o wartości orzeka tutaj w głębi: »ja
jestem wart niewiele«: jest to tylko fizyologiczny sąd
o wartości; wyraźniej: jest to uczucie niemocy, brak
wielkich potwierdzających uczuć mocy (w mięśniach,
nerwach, ośrodkach ruchowych). T e n sąd o wartości
zostaje przełożony, zależnie od kultury tych warstw,
na sąd moralny lub religijny (- panowanie sądów
religijnych lub moralnych jest zawsze oznaką kul­
tury niższej — ) : usiłuje on uzasadnić się, czerpiąc
dowody ze sfer, z których pojęcie »wartość« wogóle
jest im znane. Wykład, który w mniemaniu grzesz­
nika chrześcijańskiego daje mu możność rozumienia
siebie, jest próbą u p r a w n i e n i a braku mocy i pew­
ności siebie: woli on znajdować siebie winnym, niż
czuć się źle daremnie: potrzeba interpretacyi tego
rodzaju jest sama przez się symptomatem upadku.
W innych wypadkach upośledzony szuka przyczyny
tego stanu nie w swojej »winie« (jak to czyni chrzęś­
cijanin), jeno w społeczeństwie: socyalista, anarchista,
nihilista, — istnienie swoje odczuwają oni jako coś,
co ma być c z y j ą ś w i n ą ; przez to są oni wciąż
jeszcze najbliższymi krewnymi chrześcijanina, który
także mniema, iż swoje czucie się źle i nieudanie
lepiej zniesie, jeśli znajdzie kogoś, kogo może zrobić
z a t o o d p o w i e d z i a l n y m . Instynkt z e m s t y
i ressentiment ukazuje się tutaj w obu wypadkach
251
250
j a k o środek do tego, iżby można było wytrzymać,
okazuje się instynktem samozachowawczym: tak samo
j a k oddawanie
pierwszeństwa
altruistycznej
teoryi i praktyce. N i e n a w i ś ć d o e g o i z m u , bądź
własnego (jak w chrześcijaninie), bądź cudzego (jak
w socyaliście), okazuje się w ten sposób sądem
o wartości przy panowaniu zemsty; a z drugiej
strony roztropnością samozachowania cierpiących
przez wzmożenie ich uczuć wzajemności i solidar­
n o ś c i . . . Ostatecznie, j a k już zaznaczono, także i owo
wyładowanie ressentiment w sądzeniu, odrzucaniu, ka
raniu egoizmu (własnego lub cudzego) jest jeszcze
instynktem
samozachowawczym u upośledzonych.
In summa: kult altruizmu jest specyficzną formą
egoizmu, która występuje regularnie przy pewnych
warunkach fizyologicznych.
— Kiedy socyalista z pięknem oburzeniem do­
maga się »sprawiedliwości«, »prawa«, »równych praw«,
znajduje się pod naciskiem swojej niedostatecznej
kultury, która nie potrafi zrozumieć, dlaczego on
cierpi: a z drugiej strony sprawia on sobie tem
uciechę ; — gdyby miał się lepiej, wystrzegałby się
takich wrzasków: wtedy znalazłby sobie uciechę gdzie­
indziej. To samo stosuje się do chrześcijanina: »świat«
jest przez niego potępiony, spotwarzony, przeklęty, —
nie wyłącza on i samego siebie. Ale nie jest to żad­
nym powodem, żeby jego wrzask brać poważnieW obu wypadkach zawsze jeszcze jesteśmy między
chorymi, którym p r z y j e m n i e wrzeszczeć, i któ­
rym spotwarzanie sprawia ulgę.
228.
Nie natura jest niemoralna, jeśli nie ma współ­
czucia dla zdegenerowanych: wzrost cierpień psy­
chicznych i moralnych wśród rodzaju ludzkiego jest,
odwrotnie, n a s t ę p s t w e m c h o r o b l i w e j i n i e ­
n a t u r a l n e j m o r a l n o ś c i . Uczuciowość przeważ­
nej ilości ludzi jest chorobliwa i nienaturalna.
Od czego to zawisło, że ludzkość jest z e p s u t a
pod względem fizyologicznym i moralnym ? — Ciało
obraca się w niwecz, gdy jeden narząd jest u s z k o ­
d z o n y . P r a w a a l t r u i z m u nie można sprowa­
dzić do fizyoiogii, tak samo i prawa do pomocy, do
równości losów: to są wszystko premie dla zdegene­
rowanych i upośledzonych.
Niema ż a d n e j s o l i d a r n o ś c i w społeczeń­
stwie, w którem znajdują się elementy niepłodne,
nieprodukcyjne i burzące: które zresztą będą miały
potomków jeszcze bardziej zwyrodniałych, niż są
same.
229.
Oto j e s z c z e p r z y k a z a n i e , w y n i k a j ą c e
z m i ł o ś c i do l u d z i . — Są wypadki, w których
dziecko byłoby zbrodnią: u chronicznie chorych i n e u ­
rasteników trzeciego stopnia. Co tu robić? — Zachęc a ć takich do czystości płciowej, dajmy na to zapomocą muzyki Parsifala, zawsze można tego spróbo­
wać. Parsifal, ten typowy idyota, sam miał nazbyt
wiele powodów, żeby się nie rozmnażać. Niedogod-
252
ność tkwi w tem, że pewna niezdolność do »panowa­
nia nad sobą« (— n i e reagowania na podniety, choćby
nie wiem j a k małe podniety płciowe) należy właśnie
do najregularniejszych następstw ogólnego wyczer­
pania. Zawiedzionoby się w rachubie, wyobrażając
sobie naprzykład takiego Leopardiego jako czystego
płciowo. Kapłan, moralista trudzą się tu nadarem­
nie; lepiej zrobi się już, posyłając do apteki. Ostatecznie społeczeństwo m a tutaj o b o w i ą z e k d o
spełnienia: mało jest tak bezzwłocznych i zasadni­
czych wymagań względem niego. Społeczeństwo j a k o
wielki mandataryusz życia odpowiada za każde chy­
bione życie p r z e d życiem samem, — musi też ono
pokutować za nie: a więc p o w i n n o mu przeszko­
dzić. W licznych wypadkach społeczeństwo powinno zapobiec p ł o d z e n i u : wolno mu do tego, bez
względu na pochodzenie, stanowisko i inteligencyę,
mieć w pogotowiu najsurowsze środki przymusowe,
pozbawienie wolności, a w pewnych okolicznościach
i kastracye. — Zakaz biblijny »nie zabijaj!« jest
naiwnością w porównaniu z powagą zakazu, z ja­
kim życie zwraca się do decadents: »nie rozmnażaj­
cie s i ę ! « . . . Samo życie nie uznaje żadnej solidar­
ności, żadnego »równego prawa« między zdrowemi
a zwyrodniałemi częściami organizmu: te ostatnie
trzeba w y c i ą ć — albo całość obróci się w ni­
wecz. - W s p ó ł c z u c i e z decadents, r ó w n e p r a w a
także i dla nieudanych — byłaby to najgłębsza niemoralność, byłaby t o p r z e c i w n a t u r a l n o ś ć sama
jako moralność!
253
230.
Co ja ze wszystkich sił pragnę uczynić j a s n e m :
a) iż niema gorszego pomieszania, jak kiedy
p o s k r o m i e n i e pomiesza się z o s ł a b i e n i e m :
co u c z y n i o n o . . . Poskromienie, tak j a k ja je pojmuję,
jest środkiem olbrzymiego nagromadzenia sił ludz­
kości, tak iż pokolenia mogą budować dalej na pracy
swych przodków — nietylko zewnętrznie, lecz i we­
wnętrznie, wyrastając z nich organicznie do w i ę k ­
szej tężyzny...
b) iż istnieje nadzwyczajne niebezpieczeństwo
w mniemaniu, że ludzkość jako c a ł o ś ć tężeje,
gdy jednostki stają się wątłe, jednakie, p r z e c i ę t n e . . .
Ludzkość jest abstrakcyą: celem p o s k r o m i e n i a ,
nawet w najszczególniejszym wypadku, może być
zawsze tylko człowiek t ę ż s z y (— nieposkromiony
jest słaby, rozrzutny, niestały — ) .
231.
Mojem zdaniem ostatecznem jest: że człowiek
r z e c z y w i s t y przedstawia o wiele wyższą wartość,
aniżeli człowiek »upragniony«, człowiek jakiegokol­
wiek dotychczasowego ideału: że wszystkie »prag­
nienia« co do człowieka były niedorzecznem i niebezpiecznem wyuzdaniem, przez które jeden poszcze­
gólny gatunek człowieka chciał zawiesić nad ludz­
kością jako prawo swoje warunki zachowania się
i wzrostu; że każde »pragnienie« takiego pochodzenia, doprowadzone do panowania, s p y c h a ł o do-
254
tychczas wartość człowieka, jego siłę, j e g o pewność
przyszłości; że mizerota i kanciasta intellektualność
człowieka wystawia się na pociski najbardziej i dziś
jeszcze wtedy, gdy on p r a g n i e ; że zdolność czło­
wieka do ustanawiania wartości dotychczas była zbyt
nizko rozwinięta, by uiścić się faktycznej, nie li tylko
»pożądanej» w a r t o ś c i c z ł o w i e k a ; ż e ideał był
dotychczas siłą, oczerniającą właściwie świat i czło­
wieka, trującym wyziewem nad rzeczywistością, wielkiem u w o d z e n i e m d o n i c o ś c i . . .
III.
FILOZOFIA
JAKO
WYRAZ
DEKADENCYI.
232.
D o k r y t y k i f i l o z o f i i g r e c k i e j . — Poja­
wianie się greckich filozofów, począwszy od Sokra­
tesa, jest symptomatem decadence; instynkty antyhelleńskie biorą g ó r ę . . .
Jeszcze zupełnie helleńskim jest » s o f i s t a « —
wliczając Anaksagorasa, Demokryta, wielkich Jończy­
ków
; ale jako formę przejściową. Polis traci swą
wiarę w to, że j e j kultura jest jedyną, traci wiarę
w swoje prawo władcze nad każdą inną p o l i s . . .
Wymienia się kultury, t. zn.
»bogów«,
traci się
przytem wiarę w wyłączny przywilej swego deus
autochthonus. Dobro i zło różnego pochodzenia mieszają się: granica między dobrem a złem z a c i e r a
s i ę . . . T o jest » s o f i s t a « . . .
»Filozof« natomiast jest r e a k c y o n i s t ą : o n
c h c e s t a r e j cnoty. Powody upadku widzi on
w upadku instytucyi, on chce s t a r y c h instytucyi, —
256
upadek widzi on w upadku autorytetu: poszukuje on,
n o w y c h autorytetów (podróże w kraje cudzoziem­
skie, w literatury obce, w egzotyczne r e l i g i e . . . ) ; —
o n c h c e i d e a l n e j p o l i s , potem j a k pojęcie »po­
lis« już się przeżyło (mniej więcej tak jak Żydzi
trzymali się uporczywie jako naród potem, j a k po­
padli w niewolę). Interesują się oni wszystkimi tyra­
nami: c h c ą oni przez force majeure przywrócić cnotę
do pierwotnego stanu.
Powoli wszystko prawdziwie helleńskie czyni
się odpowiedzialnem za u p a d e k (i Platon jest akurat
tak niewdzięczny względem Peryklesa, Homera, tragedyi, retoryki, j a k prorocy względem Dawida i Saula).
Upadek w Grecyi jest pojmowany jako
zarzut przeciwko podstawie helleńskiej
kultury: jest to z a s a d n i c z y błąd filozo­
f ó w . — W y n i k : świat grecki obraca się w niwecz.
Przyczyna: Homer, mit, antyczna obyczajność i t. d.
Antyhelleński
rozwój filozoficznego sądu o war­
tości: — sąd Egipcyan (»życie po śmierci« jako
s ą d . . . ) ; — sąd semitów (»godność mędrca«); — Pitagorejczycy, kulty podziemne, milczenie, zagrobowe
środki wzbudzania obawy, m a t e m a t y k a : religijna
ocena, rodzaj obcowania z kosmiczną całością; —
sąd kapłański, ascetyczny, transcendentny; — dyalekt y k a , — myślę, że już w Platonie jest obrzydliwa
i pedantyczna dłubanina w pojęciach ? — Upadek do­
brego smaku umysłowego; nie odczuwa się już brzy­
doty i kłapaniny wszelkiej bezpośredniej dyalektyki.
Obok siebie idą o b a dekadenckie ruchy i krańce:
a) zbytkowna lubo złośliwa, przepych i sztukę lu­
biąca decadence i b) sposępnienie jako religijnie mo­
ralny patos, stoickie zakamienienie siebie, platońskie
257
spotwarzanie zmysłów,
chrzęści janizmu.
przygotowanie
gruntu
dla
233.
J a k daleko sięga zepsucie psychologów przez
idyosynkrazyę moralną: — nikt ze starych filozofów
nie miał odwagi do teoryi »nie wolnej woli« (t. zn. do
teoryi, negującej moralność); — nikt nie miał odwagi
do tego, żeby to, co jest typowe w radości, w ka­
żdym rodzaju radości (»szczęściu«), zdefiniować jako
uczucie m o c y : albowiem radowanie się z mocy ucho­
dziło za niemoralne; — nikt nie miał odwagi do
tego, żeby cnotę pojąć jako n a s t ę p s t w o n i e m o r a l n o ś c i (woli mocy) na usługach gatunku (lub
rasy, lub polis), (albowiem wola mocy uchodziła za
niemoralność).
W całym rozwoju moralności nie spotykamy
ani jednej prawdy: wszystkie elementy pojęciowe,
którymi się operuje, są fikcyami; wszystkie psycholo­
g i e , które się wyznaje, są fałszerstwami; wszystkie
formy logiki, które się zawłóczy w to królestwo
kłamstwa, są sofizmatami. Co wyróżnia samych filo­
zofów, moralności, to zupełny brak wszelkiej czy­
stości, wszelkiej karności intellektu: »piękne uczucia«
uważają oni za argumenty: ich »pierś wydęta« wy­
daje im się miechem B ó s t w a . . . Filozofia moralności
jest skandalicznym okresem w dziejach umysłu.
Pierwszy wielki przykład: pod mianem moral­
ności, jako patronat moralności popełniona została
niesłychana zdrożność, w rzeczy samej decadence
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII
17
258
pod każdym względem. Nie można położyć dość silnego nacisku na to, że wielcy filozofowie greccy
reprezentują décadence w s z e l k i e j d z i e l n o ś c i
g r e c k i e j , i że czynią ją z a r a ź l i w ą . . . Ta »cnota«,
zmieniona na całkiem abstrakcyjną, była największą
pokusą, żeby siebie samego uczynić abstrakcyjnym:
t. zn. w y b a w i ć . . .
Chwila jest bardzo osobliwa: sofiści są już
blizcy pierwszej k r y t y k i m o r a l n o ś c i , pierwszego w n i k n i ę c i a w istotę moralności: — zesta­
wiają wielość (lokalną warunkowość) moralnych są­
dów o wartości; — dają do zrozumienia, że każda
moralność da się dyalektycznie usprawiedliwić: t. zn.
zdradzają, że wszelkie uzasadnienie moralności musi
być s o f i s t y c z n e , — zdanie, które w następstwie
zostało udowodnione w największym stylu przez fi­
lozofów antycznych, począwszy od Platona (do
Kanta); — stawiają oni pierwszą prawdę, że »moralność sama przez się«, »dobro samo przez się« nie
istnieją, że krętactwem jest mówić w tej dziedzinie
0 »prawdzie«. — Ale gdzież się podziała wówczas
prawość inteliektualna?
Grecka kultura sofistów wyrosła na podłożu
wszystkich instynktów greckich; należy ona do epoki
peryklesowej tak nieodzownie, jak Platon do niej
n i e należy: ma swych poprzedników w Heraklicie,
w Demokrycie, w naukowych typach starej filozofii;
przejawia się np. w wysokiej kulturze Tucydydesa.
I — słuszność została ostatecznie po jej stronie:
każdy postęp w dziedzinie teoryi poznania i moral­
ności r e s t y t u o w a ł sofistów... Nasz dzisiejszy
sposób myślenia jest w wysokim stopniu heraklitowskim, demokrytowskim i protagorejskim... Wy­
starczy powiedzieć p r o t a g o r e j s k i m , ponieważ
259
Protagoras połączył w sobie obu tych mężów, Heraklita i Demokryta.
( P l a t o n : w i e l k i C a g l i o s t r o , — proszę
pomyśleć, jak go sądził Epikur; jak sądził go Ty­
mon, przyjaciel Pyrrhona — — Prawość Platona nie
podlega, może, żadnej wątpliwości ?... Ale, wiemy
co najmniej, że chciał on, by n a u c z a n o jako
prawdy absolutnej tego, czego nawet warunkowo nie
uważał za prawdę: mianowicie odrębnej egzystencyi
i odrębnej nieśmiertelności »duszy«.)
234.
Sofiści nie są niczem więcej, jak tylko reali­
stami: zwykłe wartości i praktyki podnoszą w for­
mułach do godności wartości, — mają oni odwagę,
jaką mają wszystkie duchy silne, przyznać się przed
sobą do swojej niemoralności...
Mniema kto, może, iż te małe wolne miasta
greckie, które z wściekłości i zazdrości chętnieby
były się pożarły, kierowały się ludzkiemi i prawemi
zasadami ? Może czyni kto wyrzuty Tucydydesowi
z powodu jego mowy, którą wkłada w usta posłom
ateńskim, gdy ci pertraktują z Mellijczykami o upadku
lub poddaniu się ?
Mówić o cnocie wpośród tego okropnego napię­
cia, było to możliwe tylko dla skończonych tartiufów — lub dla s t o j ą c y c h na u b o c z u , dla pu­
stelników, zbiegów i wychodźców z rzeczywistości...
Dla ludzi wogóle, którzy negowali, aby sami mogli
żyć 17*
260
261
Sofiści byli Grekami: Sokrates i Platon, biorąc
stronę cnoty i sprawiedliwości, byli Ż y d a m i albo
nie wiem czem —. Taktyka G r o t e ' a w celu obrony
sofistów jest fałszywa: on c h c e wywyższyć ich na
ludzi honorowych i zrobić ich sztandarami cnoty, —
ale ich honor polegał na tem, żeby nie szachrować
wcale wielkiemi słowami i c n o t a m i . . .
235.
Wielką mądrością we w s z e l k i e m wychowani
moralnem było zawsze to, iż starano się osiągnąć
w niem p e w n o ś ć j e d n e g o i n s t y n k t u : tak ż e
ani zamiar dobry, ani środki dobre nie występowały
wpierw w świadomości. J a k żołnierz wykonywa ćwiczenia, tak człowiek powinienby nauczyć się postę­
pować. W rzeczy samej ta nieświadomość należy do
wszelkiego rodzaju doskonałości: nawet i matematyk
operuje swemi kombinacyami n i e ś w i a d o m i e . . .
Cóż oznacza tedy r e a k c y a u Sokratesa, który
zalecał dyalektykę jako drogę do cnoty, i naigrawał
się z tego, gdy moralność nie umiała usprawiedliwić
się l o g i c z n i e ? . . . Ależ właśnie to ostatnie stanowi j e j
d o b r o ć , — bez n i e j j e s t o n a n i c n i e w a r t a ! . . .
Oznacza t o r o z k ł a d i n s t y n k t ó w g r e c ­
k i c h , gdy umiejętność d o w o d z e n i a postawiono
j a k o naczelny warunek osobistej dzielności w cnocie.
W s z y s c y ci wielcy »cnotliwi« i gębacze sami są typami r o z k ł a d u . . .
In praxi oznacza to, że sądy moralne zostają
wyrwane ze swej warunkowości, z której wyrosły
i w której jedynie m a j ą sens, że zostają wyrwane
ze swego greckiego i grecko politycznego podłoża
i gruntu i w y n a t u r z o n e pod pozorem uczynienia
ich w z n i o ś l e j s z e m i. Wielkie pojęcia »dobry«,
»sprawiedliwy« zostają oderwane od założeń, do któ­
rych należą i jako w y z w o l o n e »idee« stają się
przedmiotami dyalektyki. Szuka się poza niemi ja­
kiejś prawdy, bierze się je za istoty lub za znaki
istot: k o m p o n u j e się świat, w którym one zamieszkują, z którego p o c h o d z ą . . .
In summa: zdrożność dosięga swego szczytu
już u P l a t o n a . . . I teraz oto odczuwano potrzebę wy­
nalezienia d o tego także a b s t r a k c y j n i e d o s k o ­
n a ł e g o człowieka: — dobry, sprawiedliwy, mądry,
dyaiektyk
jednem słowem s t r a c h n a w r ó b l e
antycznego filozofa: roślina, oderwana od wszelkiego
gruntu pod sobą; ludzkość bez wszelkich regulują­
cych instynktów ; cnota, która się »wykazuje« dowo­
dami. Zupełnie n i e d o r z e c z n a »jednostka« sama
przez się! P r z e c i w i e ń s t w o n a t u r y w najwyż­
szym stopniu . . .
Jednem słowem, konsekwencyą wynaturzenia
wartości moralnych było stworzenie wynaturzonego
t y p u c z ł o w i e k a , — » j e d y n i e dobrego«, » j e d y ­
n i e szczęśliwego«, » j e d y n i e mądrego«. - Sokrates
jest momentem n a j g ł ę b s z e j p e r w e r s y i w dzie­
jach wartości.
236.
P r o b l e m a t S o k r a t e s a . — Obydwa prze­
ciwieństwa: t r a g i c z n y sposób myślenia i s o k r a -
262
t y c z n y sposób myślenia, — mierzone według prawa
życia.
J a k dalece sokratyczny sposób myślenia j e s t
objawem décadence: j a k dalece objawia się tu jednak
jeszcze tęgie zdrowie i siła w całej postawie, w dyalektyce oraz dzielność, sprężystość człowieka nauki
(— zdrowie p l e b e j u s z a ; tegoż złość, esprit fron­
deur, tegoż przenikliwość, tegoż canaille au fond.
trzymana na wodzy przez r o z t r o p n o ś ć ; »brzydki«).
Z b r z y d z e n i e : wyszydzanie samego siebie,
dyalektyczna oschłość, roztropność jako t y r a n prze­
ciwko »tyranowi« (instynktowi). Wszystko jest prze
sądne, ekscentryczne, wszystko jest karykaturą w So­
kratesie, buffo z instynktami Voltaire'a. Odkrywa on
nowy rodzaj agonu jest pierwszym fechtmistrzem
w wytwornych kołach ateńskich; nie reprezentuje nic,
prócz n a j w y ż s z e j r o z t r o p n o ś c i : n a z y w a j ą
»cnotą« (— odgadł w niej r a t u n e k : nie zależało
to od jego w o l i być r o z t r o p n y m , to było de
rigueur); mieć siebie w swej mocy, żeby z dowodami
a n i e z afektami występować do walki (— c h y t r o ś ć Spinozy, — rozstrzępienie błędów, wynikają
cych z afektów); odkryć, j a k się łapie każdego, kogo
wprawia się w stan afektu; odkryć, że afekt postepuje nielogicznie; ćwiczenie się w wydrwiwaniu samego siebie, żeby uszkodzić w korzeniu u c z u c i e
rancune.
Staram się pojąć, z jakich częściowych i idyosynkrazyjnych stanów da się wyprowadzić problemat sokratyczny: jego zrównanie rozumu — cnoty szczęścia. Przez ten absurd nauki o tożsamości
o c z a r o w a ł on: filozofia antyczna nie uwolniła się
już nigdy od t e g o . . .
263
Absolutny brak objekcywnego interesowania się:
nienawiść do wiedzy: idyosynkrazya, siebie samego
odczuwać j a k o problemat. Akustyczne hallucynacye
Sokratesa: pierwiastek chorobliwy. Zajmowanie się
moralnością budzi wstręt największy tam, gdzie duch
jest bogaty i niezależny. J a k się to dzieje, że Sokra­
tes jest m o n o m a n e m m o r a l n o ś c i ? — Wszelka
filozofia »praktyczna« w chwilach ciężkich w ystępuje
natychmiast na plan pierwszy. Moralność i religia
j a k o przedmioty głównego zainteresowania się są
oznakami niedoli.
r
237.
Roztropność, jasność, surowość i logiczność jako
broń przeciwko d z i k o ś c i p o p ę d ó w . T e ostatnie
muszą być niebezpieczne i grozić ruiną : inaczej
bowiem nie ma sensu kształcić r o z t r o p n o ś c i aż
do takiej tyranii. Z roztropności z r o b i ć t y r a n a : —
ale na to popędy muszą być tyranami. To jest pro­
blematem. — Wówczas był on bardzo na czasie.
R o z w i ą z a n i e : filozofowie greccy stoją n a
takim samym fakcie zasadniczym swego wewnętrznego
doświadczenia, jak Sokrates: na odległość pięciu kro­
ków od ekscesu, anarchii, wyuzdania, — wszystko
ludzie décadence. Sokratesa odczuwają oni jako leka­
rza: logikę jako wolę mocy, jako dążenie do pano­
wania nad sobą, do »szczęścia«. Dzikość i anarchia
instynktów w Sokratesie jest symptomatem — déca­
dence; również superfetacya logiki i jasności rozumu.
264
265
Obie te rzeczy są anomaliami, obie należą do siebie
nawzajem.
K r y t y k a . Décadence zdradza się w tej preokupacyi »szczęściem« (t. zn. »zbawieniem duszy«, t. zn.
w odczuwaniu s w e g o s t a n u j a k o n i e b e z p i e c z e ń s t w a). J e j fanatyzm w interesowaniu się
»szczęściem« zdradza patologię d n a : był to interes
życia. B y ć rozumnym, a l b o zginąć było a l t e r n a t y w ą , wobec której wszyscy oni stali. Moralizm filozofów greckich świadczy, że czuli się oni w n i e
bezpieczeństwie...
238.
Dlaczego
w s z y s t k o z a k o ń c z y ł o się
aktorstwem.
Psychologia elementarna, która
brała w rachubę tylko ś w i a d o m e momenty w czło­
wieku (jako przyczyny), która »świadomość« uważała
za atrybut duszy i która poza wszelkim czynem
szukała woli (t. zn. zamiaru): ta psychologia winna
była tylko odpowiedzieć, po pierwsze na pytanie:
c z e g o c z ł o w i e k c h c e ? Odpowiedź: s z c z ę ś ­
c i a (nie wolno było powiedzieć »mocy«: toby było
n i e m o r a l n e ) ; — we wszelkiem postępowaniu czło­
wieka tkwi zatem zamiar, żeby przez to postępowa­
nie osiągnąć szczęście. Po drugie: jeśli faktycznie
człowiek nie osiąga szczęścia, to w czemże tkwi
przyczyna? W błędach, odnoszących się do środ­
ków. — J a k i ż j e s t n i e z a w o d n y ś r o d e k d o
s z c z ę ś c i a ? Odpowiedź: cnota. — Dlaczego cnota? —
Ponieważ jest najwyższą rozumnością, a rozumność
czyni niemożliwym b ł ą d , polegający na pomyleniu
się w środkach; jako r o z u m , cnota jest drogą do
szczęścia. Dyalektyka jest ustawicznem rzemiosłem
cnoty, ponieważ wyklucza ona wszelkie zaćmienie
umysłu, wszelkie afekty.
W rzeczy samej człowiek c h c e n i e »szczęścia«.
Ochoczość jest uczuciem m o c y : jeśli wyklucza się
afekty, to wyklucza się te stany, które dają najwyż­
sze uczucie mocy, a więc ochoczość. Najwyższa ro­
zumność jest stanem zimnym, jasnym, dalekim od
tego, by dać owo uczucie szczęścia, jakie przynosi
z sobą wszelkiego rodzaju u p o j e n i e . . .
Filozofowie antyczni zwalczają wszystko, co
upaja, — co zmniejsza absolutny chłód i neutralność
ś w i a d o m o ś c i . . . Byli oni konsekwentni, na zasadzie
swego fałszywego założenia: iż świadomość jest w y ­
s o k i m , n a j w y ż s z y m stanem, warunkiem dosko­
nałości, — podczas gdy prawda jest po stronie prze­
ciwnej — —
Gdzie jest chcenie, gdzie jest świadomość, tam
niema żadnej doskonałości w jakiemkolwiek działaniu.
Filozofowie antyczni byli n a j w i ę k s z y m i p a r t a ­
c z a m i w p r a k t y c e , ponieważ teoretycznie ska­
zywali się na p a r t a c t w o . . . In praxi skończyło
się wszystko aktorstwem: - a kto to przejrzał, j a k
np. Pyrrhon ten sądził, j a k i każdy, mianowicie, że
w dobroci i prawości »ludzie mali« stoją o wiele
wyżej od filozofów.
Wszystkie głębsze natury starożytności czuły
obrzydzenie d o f i l o z o f ó w c n o t y :
widziano
w nich spierających się skopów i aktorów. (Sąd
o P l a t o n i e : z e strony E p i k u r a , z e strony P y r ­
r h o n a).
267
266
R e z u l t a t : W praktyce życiowej, w cierpli­
wości, w dobroci i wzajemnem popieraniu się ludzie
mali górują nad filozofami: — mniej więcej jest to
sąd, jaki Dostojewski i Tołstoj przypisują swoim
muzykom: są oni bardziej filozoficzni w praktyce,
m a j ą śmielszy sposób załatwiania się z tem, co ko­
nieczne . . .
synkrazyę, anarchizm, nihilizm (adiafora), cynizm, zakamieniałość, hedonizm, reakcyonizm.
Pytanie, dotyczące »szczęścia«, »cnoty«, »zbawienia duszy«
jest wyrazem
fizyologicznej
s p r z e c z n o ś c i w tych naturach, będących wy­
nikiem upadku: w instytucyach brak jest w a g i ,
brak świadomości » d o k ą d « .
239.
240.
D o k r y t y k i f i l o z o f a . — J e s t t o oszukiwa­
nie samego siebie ze strony filozofów i moralistów,
gdy mniemają, iż wychodzą z décadence przez to, iż
w a l c z ą z n i ą . Jest to poza obrębem ich woli:
i, jakkolwiek nie uznają tego, później wychodzi to
na j a w , że należeli do najsilniejszych popieraczy
décadence.
W e ź m y filozofów Grecyi, np. Platona. Odry­
wał instynkty od polis, od zapasów, od militarnej
dzielności, od sztuki i piękności, od misteryów, od
wiary w tradycyę i p r a d z i a d ó w . . . B y ł on uwodzicielem klasy nobles: sam uwiedziony przez roturier
S o k r a t e s a . . . Negował wszystkie założenia »wytwor­
nego Greka« z krwi i k o ś c i , dyalektykę przyjął
do powszedniej praktyki, konspirował z tyranami,
uprawiał politykę przyszłości i dał przykład najzupełniejszego o d e r w a n i a i n s t y n k t u o d s t a r o ś w i e c k o ś c i . J e s t głęboki, namiętny w e wszystkiem, co było antyhelleńskiem...
Przedstawiają oni po kolei t y p o w e formy décadence, ci wielcy filozowie: moralno religijną idyo-
Właściwymi f i l o z o f a m i G r e c y i s ą poprze­
dnicy Sokratesa (— z wystąpieniem Sokratesa zmie­
nia się coś). Są to wszystko osobistości wytworne,
stojące zdała od ludu i obyczaju, obyte ze zwycza­
jami różnych krajów, poważne aż do posępności, ze
spojrzeniem nieśpiesznem, nie obce sprawom państwo­
wym i dyplomacyi. Wyprzedzają oni mędrców we
wszystkich wielkich koncepcvach rzeczowych: przed­
stawiają je oni we własnej swojej osobie, z siebie
robią system. Nic nie daje tak wysokiego wyobraże­
nia o duchu greckim, j a k ta nagła obfitość typów,
j a k ta mimowolna zupełność w postawieniu wielkich
możliwości filozoficznego ideału. — Widzę jeszcze tylko
jedną oryginalną postać w tem, co ma przyjść: póź­
nego, lecz ostatniego nieodzownie, — nihilistę P y r r h o n a : - posiada on instynkt p r z e c i w k o wszystkiemu, co tymczasem wzięło było górę: sokratycy,
Platon, (Pyrrhon poprzez Protagorasa sięga wstecz
do D e m o k r y t a . . . ) .
M ą d r e znużenie: Pyrrhon. Żyć między poniżo-
269
268
nymi, w poniżeniu. Żadnej dumy. Żyć w sposób po­
spolity; czcić i wierzyć w to, w co wierzą wszyscy.
Mieć się na baczności względem wiedzy i ducha,
a także względem wszystkiego, co d m i e . . . Prosty:
niewymownie cierpliwy, nietroszczący się, łagodny;
apatheia co więcej praytes. Buddysta dla Grecyi, wy­
rosły wśród tumultu szkól; przyszedł późno; znużony;
protest znużonego przeciwko zapałowi dyalektyków;
niewiara znużonego w ważność jakichkolwiek rzeczy.
Widział o n A l e k s a n d r a , widział i n d y j s k i c h
p o k u t n i k ó w . Na takich spóźnionych i wyrafinowanych wszystko co poniżone, wszystko co biedne,
wszystko co idyotyczne działa nawet uwodzicielsko.
To narkotyzuje: to rozkrzyżowuje (Pascal). Z drugiej
strony w zgiełkliwej ciżbie, zmieszani z tłumem od­
czuwają trochę ciepła: potrzeba im c i e p ł a , tym
z n u ż o n y m . . . Pokonać sprzeczność; żadnych zapasów;
żadnej chęci odznaczeń: zaprzeczyć instynktów g r e c ­
k i c h . (Pyrrhon mieszkał z siostrą, która była aku­
szerką). Przebrać mądrość tak, żeby już nie zwracała
uwagi; dać j e j płaszcz z biedy i gałganów; speł­
niać najniższe funkcye: iść na targ i sprzedawać
m a c i o r y . . . Słodycz; j a s n o ś ć ; obojętność; żadnych
cnót, które wymagają gestów: stawiać się na równi
także i pod względem cnoty: ostatnie przezwycięże­
nie samego siebie, ostatnia obojętność.
Pyrrhon, na równi z Epikurem, dwie formy grec­
kiej decadence: pokrewni w nienawiści do dyalektyki
i do wszelkich cnót k o m e d y a n c k i c h — jedno
i drugie zwało się wówczas filozofią —; to, co mi­
łują, umyślnie nizko stawiają; obierają dlań miana
zwykłe, nawet wzgardzone; przedstawiają stan, w któ­
rym nie jest się ani chorym, ani zdrowym, ani ży-
wym, ani u m a r ł y m . . . Epikur bardziej naiwny, bar­
dziej idylliczny, wdzięczniejszy; Pyrrhon bardziej by­
w a ł y , bardziej przeżyty, bardziej n i h i l i s t y c z n y . . .
Życie jego było protestem przeciwko wielkiej n a u c e
o t o ż s a m o ś c i ( s z c z ę ś c i e — c n o t a — po­
z n a n i e ) . W ł a ś c i w e życie popiera się nie przez wie­
dzę: mądrość nie czyni » m ą d r y m « . . . Życie właś­
ciwe nie chce szczęścia, nie zważa na s z c z ę ś c i e . . .
241.
Walka przeciwko »starej wierze«, j a k ą podjął
Epikur, była to, w ścisłem znaczeniu, walka prze­
ciwko p r e e g z y s t u j ą c e m u chrześcijanizmowi, —
walka przeciwko już sposępniałemu, przemoralizowanemu, przez uczucia winy skwaszonemu, staremu
i schorzałemu światu.
Nie »zepsucie obyczajów« starożytności, lecz
właśnie j e j przemoralizowanie było założeniem, przy
którem jedynie chrześcijanizm mógł był nad nią
zapanować. Fanatyzm moralny (krótko mówiąc: Pla­
ton) zburzył poganizm, przemieniając jego wartości
i pojąc trucizną jego niewinność. - Powinnibyśmy
pojąć nareszcie, że to, co tu zburzono, było w y ż s z e ;
w porównaniu z tem, co zapanowało! — Chrześcija­
nizm wyrósł z psychologicznego zepsucia, zapuścił
on korzenie tylko na zepsutym gruncie.
271
270
242.
Naukowość
jako
tresura albo jako
instynkt.
W filozofach greckich widzę u p a d e k
i n s t y n k t ó w : inaczejby nie byli oni mogli w tej
mierze się pomylić, żeby stan ś w i a d o m y ustanowić jako posiadający w i ę k s z ą w a r t o ś ć . I n t e n ­
s y w n o ś ć ś w i a d o m o ś c i stoi w o d w r o t n y m
stosunku do lekkości i szybkości mózgowego pośred­
nictwa. Tam rządziło o d w r o t n e m n i e m a n i e c o
do instynktu: jest to zawsze znakiem o s ł a b i o n y c h
instynktów.
Ż y c i a d o s k o n a ł e g o musimy w rzeczy sa­
mej szukać tam, gdzie staje się najmniej świadome
(t. zn. gdzie jego logika, jego powody, jego środki
i zamiary, jego p o ż y t e c z n o ś ć najmniej są wido­
czne). Powrót do faktu bon sens, bon homme, »ludzi
małych« wszelkiego rodzaju. Z m a g a z y n o w a n a
o d pokoleń p r a w o ś ć i r o z t r o p n o ś ć , która nigdy
nie staje się świadomą swych zasad i odczuwa nawet
pewien lęk przed zasadami. Pożądanie c n o t y r e z o ­
nującej
nie jest r o z s ą d n e . . . Takie żądanie kom­
promituje filozofa.
143.
Jeśli przez ćwiczenie się w długim łańcuchu
pokoleń zostaje nagromadzony zasób subtelności, od
wagi, ostrożności, umiarkowania, to siła instynktu tej
wcielonej cnoty promieniuje jeszcze i do rzeczy najbardziej umysłowych -- i wówczas staje się widocz-
nem t o zjawisko, które nazywamy p r a w o ś c i ą i n t e l l e k t u a l n ą . Jest ono bardzo rzadkie: brak g o
u filozofów.
Naukowość, albo, wyrażając się moralnie, i n tellektualną
prawość
myśliciela,
jego
w instynkt zamienioną subtelność, odwagę, ostroż­
ność, umiarkowanie, przenoszące się jeszcze i na
rzeczy najbardziej umysłowe, można kłaść na wagę
złota: proszę kazać mu prawić o m o r a l n o ś c i . . . a najsławniejsi filozofowie pokażą wtedy, że ich n a u
k o w o ś ć jest dopiero rzeczą ś w i a d o m ą, zapę dem, »dobrą wolą«, mozołem — i że właśnie w chwili,
gdy zaczyna mówić ich instynkt, gdy oni moralizują,
kończy się karność i subtelność ich sumienia.
Naukowość: czy jest ona li tylko tresurą i stroną
zewnętrzną, czy też ostatecznym rezultatem długotrwałej karności i w y ć w i c z e n i a m o r a l n e g o : —
w pierwszym wypadku przestaje działać natychmiast,
gdy instynkt mówi (np. instynkt religijny lub instynkt
pojęcia obowiązku); w drugim wypadku zajmuje ona
miejsce tych instynktów i nie dopuszcza ich już, odczuwa je jako n i e c h l u j n o ś ć i u w o d z e n i a . . .
244.
Walka przeciwko Sokratesowi, Platonowi, prze­
ciwko wszystkim szkołom sokratycznym wynika z głębokiego instynktu, że człowieka nie czyni się l e p s z y m , gdy cnotę przedstawia mu się jako dowodną
i w y m a g a j ą c ą d o w o d ó w . . . Ostatecznie jest to ten
272
273
lichy fakt, że instynkt agonalny zniewolił wszystkich
tych urodzonych dyalektyków do tego, żeby o s o b i s t ą s w o j ą z d o l n o ś ć uświetniać jako w ł a ś c i w o ś ć n a j w y ż s z ą i wszelkie inne dobro przed­
stawiać jako przez nią uwarunkowane. A n t y n a u k o w y duch całej tej »filozofii«: o n a c h c e m i e ć
słuszność.
245.
To jest nadzwyczajne. Od samego początku filozofii greckiej widzimy walkę przeciwko wiedzy,
prowadzoną środkami teoryi poznania, resp. scepty­
cyzmu: i na co? Zawsze na korzyść m o r a l n o ś c i . . .
(nienawiść do fizyków i lekarzy). Sokrates, Arystyp,
megarycy, cynicy, Epikur, Pyrrhon — szturm jeneralny przeciwko poznaniu na korzyść m o r a l n o ś c i . . .
(nienawiść także i do dyalektyki). Pozostaje próbie
mat: zbliżają się do sofistyki, żeby pozbyć się wie­
dzy. Z drugiej strony wszyscy fizycy są do tyla
ujarzmieni, że przyjmują do swych fundamentów
teoryę prawdy, prawdziwego bytu: np. atom, cztery
żywioły ( s t a w i a n i e o b o k s i e b i e tego, co istnieje,
żeby wyjaśnić wartość i zmianę —). Głoszenie po­
gardy dla o b j e k t y w n o ś c i w interesowaniu się:
powrót do interesowania się praktycznego, do osobi­
stej pożyteczności wszelkiego poznania...
Walka przeciwko wiedzy kieruje się przeciwko:
1) jej patosowi (objektywności), 2) jej środkom (t. zn.
przeciwko jej możliwości), 3) przeciwko jej rezulta­
tom (jako dziecinnym).
Jest to ta sama walka, którą K o ś c i ó ł toczy
później pod mianem pobożności: dziedziczy on całe
antyczne uzbrojenie do walki. Teorya poznania od­
grywa przytem tę samą rolę, co u Kanta, co i u Hin­
dusów... Nie ma się ochoty zawracać sobie tem
głowy: chce się być wolnym w wyborze swojej
»drogi«.
Przeciwko czemu bronią się oni właściwie? —
Przeciwko zobowiązaniu, przeciwko ustawodawstwu,
przeciwko przymusowej potrzebie pójścia ręka w rę­
kę —: zdaje mi się, że się to zowie w o l n o ś c i ą . . .
W tem wyraża się decadence: instynkt solidar­
ności jest tak zwyrodniały, że solidarność odczuwa
się jako t y r a n i ę : nie chcą oni żadnego autory­
tetu, żadnej solidarności, żadnego wcielenia do sze­
regu i nieskończonej powolności ruchu. Nienawidzą
postępowania krok za krokiem, tego tempa wiedzy,
nienawidzą tej niechęci do dobicia do brzegu, tego
długiego oddechu, tej osobistej indyferencyi czło­
wieka nauki.
246.
P r o b l e m a t f i l o z o f a i c z ł o w i e k a nauki.
— Wpływ wieku; przyzwyczajenia depresyjne (sie­
dzący tryb życia a la Kant; przepracowanie, niedosta­
teczne odżywianie mózgu; czytanie). Rzecz bardziej
istotna: czy sam kierunek, zmierzający do takiej
o g ó l n o ś c i nie jest już aby symptomatem — deca­
dence; o b j e k t y w n o ś ć jako r o z b i e ż n o ś ć w o l i .
Już w założeniu wymaga to wielkiej obojętności wzglęDZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
l8
274
275
dem silnych popędów: pewnego rodzaju izolacyi, wy­
jątkowego stanowiska, oporu przeciwko popędom nor­
malnym.
T y p : oderwanie się o d m i e j s c a r o d z i n ­
n e g o ; w coraz szersze kofa; rosnący egzotyzm;
umilkanie starych imperatywów — — ; nawet to usta­
wiczne pytanie »dokąd?« (»szczęście«) jest znakiem
w y ł ą c z e n i a z form organizacji, wybuchem.
Problemat: czy człowiek n a u k i jest aby bar­
dziej symptomatem — decadence, aniżeli filozof: —
j a k o c a ł o ś ć nie jest o n oderwany; tylko c z ę ś ć
j e g o jest całkowicie poświęcona poznawaniu, wytre­
sowana na pewien kąt i optykę —, jemu potrzeba
w s z y s t k i c h cnót silnej rasy i zdrowia; potrzeba
mu wielkiej surowości, męskości, roztropności. J e s t
on raczej symptomatem wysokiej wielorakości kultury,
aniżeli j e j znużenia. U c z o n y - d e k a d e n t jest to
uczony l i c h y . Gdy natomiast filozof - d e k a d e n t
uchodził, przynajmniej dotychczas, za typowego fi­
lozofa.
247.
C o w f i l o z o f i e j e s t z a c o f a n e ? — To,
że s w o j e jakości głosi on j a k o konieczne i jedyne
jakości, wiodące do osiągnięcia »najwyższego dobra«
(np. dyalektykę, jak Platon). Że wszystkim gatunkom
człowieka każe wznosić się gradatim do s w e g o
typu j a k o najwyższego. Że lekceważy to, co skądinąd
wysoko jest cenione, — że otwiera przepaść między
najwyższemi k a p ł a ń s k i e m i a ś w i e c k i e m i war-
tościami. Że w i e , co jest prawdą, co jest Bogiem,
co jest celem, co jest d r o g ą . . . Typowy filozof jest
tutaj absolutnym dogmatykiem; — jeśli p o t r z e b a
mu sceptycyzmu, to jeno dlatego, żeby o s w o j e j
r z e c z y - g ł ó w n e j mógł mówić dogmatycznie.
248.
Filozof przeciwko r y w a l o m , np. przeciwko
wiedzy: tutaj staje się on sceptykiem, tutaj zastrzega
sobie f o r m ę p o z n a n i a , której odmawia człowie­
kowi nauki; tutaj idzie ręka w rękę z kapłanem,
żeby nie wzbudzić podejrzenia o ateizm, materyalizm;
atak na siebie uważa za atak na moralność, na cnotę,
na religię, na porządek,
przeciwników swoich umie
on zniesławić jako »uwodzicieli« i »podkładających
miny«; tutaj idzie on ręka w rękę z władzą.
Filozof w walce z innymi filozofami: — stara
się zapędzić ich w taki r ó g , iżby wydawali się
anarchistami, niedowiarkami, przeciwnikami autory­
tetu. In summa: o ile w a l c z y , walczy on tak, j a k
kapłan, j a k społeczność kapłańska.
249.
F i l o z o f , jako dalsze rozwinięcie typu k a ­
p ł a ń s k i e g o : — ma w sobie tegoż dziedzictwo; —
18*
276
277
nawet jako rywal j e s t on jeszcze zmuszony walczyć
o to samo tymi samymi środkami, co kapłan swego
czasu; aspiruje o n d o n a j w y ż s z e g o a u t o r y ­
tetu.
Co daje a u t o r y t e t , jeśli nie ma się w ręku
fizycznej mocy (żadnych w o j s k , żadnej b r o n i
w o g ó l e . . . ) ? J a k zyskuje się autorytet, zwłaszcza n a d
t y m i , którzy posiadają fizyczną przemoc i autory­
tet? (z czcią pokorną zabiegają oni przed książętami,
przed zwycięskimi zdobywcami, przed mądrymi mę­
żami stanu).
Zdobywają oni autorytet tylko przez wzbudza­
nie wiary, iż m a j ą w ręku wyższą, silniejszą prze­
moc — B o g a . — Nic nie jest dość silne: p o t r z e ­
b u j e się pośrednictwa i usług kapłanów; w c i s ­
k a j ą się oni jako niezbędni: j a k o warunków egzystencyi potrzeba im, 1) ż e b y wierzono w absolutną
wyższość ich Boga, żeby wierzono w i c h B o g a ,
2) żeby nie było żadnych innych, żadnych bezpośred­
nich dostępów do Boga. To drugie żądanie samo
jedno stwarza pojęcie »heterodoksyi«; p i e r w s z e
stwarza pojęcie »niewierzącego« (t. zn. tego, który
wierzy w i n n e g o B o g a — ) .
250.
Kapłani- — a z nimi ci napoły kapłani, filozofowie
po wszystkie czasy nazywali prawdą naukę,
której działanie w y c h o w a w c z e było dobroczynne
lub też wydawało się dobroczynnem, — naukę, która
»czyniła lepszym«. Przez to są oni podobni do naiwnego
znachora i czarodzieja z ludu, który, wypróbowawszy
j a k ą ś truciznę jako środek leczniczy, przeczy z tego
powodu, jakoby to była t r u c i z n a . . . »Po ich o w o c a c h
poznacie je« — mianowicie nasze »prawdy«: to j e s t
rezonowanie kapłanów do dziś jeszcze. Sami oni
dość zgubnie strwonili swoją przenikliwość na to,
żeby »dowodowi siły« (lub dowodowi, wynikającemu
»z owoców«) dać pierwszeństwo, co więcej uczynić
go rozstrzygającym o wszelkich formach dowodu.
»Co czyni dobrym, to musi być dobrem; co jest dobre,
to nie może kłamać« — tak wnioskowali oni nieubła­
ganie —: »co przynosi dobre owoce, to musi być
prawdą: niema innego kryteryum p r a w d y « . . .
Ale o ile »doskonalenie« uchodzi za argument,
o tyle pogarszanie musi uchodzić za zarzut zbija­
j ą c y . Błąd wykazują oni dowodnie jako błąd przez
to, iż badają życie tych, którzy go reprezentują:
krok fałszywy, występek są zbijającymi z a r z u t a m i . . .
Ten najnieprzyzwoitszy rodzaj przeciwnictwa, na­
pastujący z dołu i z góry, ten psi rodzaj również
nigdy nie wymarł: kapłani, o ile są psychologami,
nie znajdowali nic bardziej interesującego, niż wę­
szenie w tajnikach swoich przeciwników, — swój
chrześcijanizm wykazują oni przez t o , że szukają
»brudu« na świecie. Szukają go przedewszystkiem
u pierwszych tego świata, u »panów«: proszę przypomnieć sobie, jak w Niemczech walczono prze­
ciwko Goethemu (sam Klopstock i Herder przodo­
wali tutaj »dobrym przykładem«, — swój swego
popiera).
279
278
251.
Ciężko jest zachować tutaj powagę. Wśród tych
problematów trudno mieć minę pogrzebową... Cnota
osobliwie ma taką minę, iż trzeba cierpieć na niestraw­
ność, by mimo to uratować swą godność. A wszelka
wielka powaga — nie jestże ona sama już chorobą?
i początkiem b r z y d o t y ? Zmysł brzydoty budzi się
równocześnie z powagą: już z góry d e f o r m u j e
się rzeczy, jeśli się bierze je poważnie.., Proszę
wziąć kobietę poważnie: jakżeż brzydką stanie się
zaraz najpiękniejsza kobieta ! . . .
prawdę«, niż widzieć wokół siebie tylko ciemności...
a przedewszystkiem: to uspokaja, daje ufność, ułat­
wia życie, — »poprawia« charakter, jako że z m n i e j ­
s z a n i e d o w i e r z a n i e . »Spokój duszy«, »spokój
sumienia«: wszystko wynalazki, możliwe tylko przy
założeniu, ż e p r a w d a j u ż j e s t o b e c n a . — »Po
ich owocach poznacie j e « . . . »Prawda« jest prawdą,
ponieważ czyni ludzi l e p s z y m i . . . Ten proces ciąg­
nie się dalej: wszystko dobre, wszelkie powodzenie
kłaść na rachunek »prawdy«.
To jest d o w ó d s i ł y : szczęście, zadowolenie,
dobrobyt tak społeczności jak jednostki wszystko to
jest pojmowane odtąd jako n a s t ę p s t w o w i a r y
w m o r a l n o ś ć . . . Odwrotnie: z ł y s k u t e k należy
wykazać jako wynik b r a k u w i a r y —.
252.
Błąd i ciemnota są zgubne. — Twierdzenie, że
p r a w d a j e s t j u ż o b e c n a i że niewiedza i błąd
już się skończyły, jest jednem z największych uwodzicielstw, jakie istnieją. Przypuściwszy, iż wierzy się
w to, chęć wypróbowania, badania, ostrożnego postę­
powania, próbowania zostaje sparaliżowana: może ona
uchodzić nawet za zbrodniczą, mianowicie za w ą t ­
p i e n i e o prawdzie...
»Prawda« jest zatem zgubniejsza od błędu i nie­
wiedzy, ponieważ krępuje siły, z któremi pracuje
się nad oświeceniem i poznaniem.
Afekt l e n i s t w a bierze teraz stronę »prawdy« —
(»myślenie jest niedolą, nędząl«); podobnież porządek,
reguła, szczęście posiadania, duma mądrości, — p r ó ż ­
n o ś ć in summa: — wygodniej jest s ł u c h a ć , niż
b a d a ć ; pochlebniej jest myśleć »ja posiadam
253.
Przyczyny błędu tkwią tak dobrze w d o b r e j
w o l i człowieka jak i w złej w o l i — : ukrywa on się
w tysiącznych wypadkach rzeczywistości, fałszuje ją,
żeby nie cierpieć w swej dobrej lub złej woli. Bóg
np. pojmowany jako kierownik losu człowieka: lub
też mały swój los tłumaczy się tak, jak gdyby
wszystko było sporządzone i pomyślane dla zbawie­
nia duszy, — ten brak »filologii«, który w oczach
subtelniejszego intellektu musi uchodzić za niechlujność i fałszerstwo, przeciętnie popełniany bywa pod
wpływem inspiracyi d o b r e j w o l i . Dobra wola,
»szlachetne uczucia«, »podniosłe stany« w środkach
swych są takimi samymi fałszerzami i oszukańcami,
281
280
j a k te moralnie odrzucone i egoistycznymi nazwane
afekty miłości, nienawiści, zemsty.
Błędy są tem, co ludzkość najdrożej musi opła­
c a ć : i, na ogół biorąc, błędy »dobrej woli« najgłę­
biej ją uszkodziły. Obłęd, który uszczęśliwia, jest
zgubniejszy od tego, który ma wprost złe następ­
stwa: ten ostatni zaostrza, czyni nieufnym, oczyszcza
rozum, — pierwszy zaś usypia g o . . .
Piękne uczucia, wzniosłe wzruszenia zaliczają
się, fizyologicznie mówiąc, do środków narkotycz­
nych: nadużywanie ich pociąga za sobą te same na­
stępstwa, co nadużywanie innego opium, — mianowi­
cie o s ł a b i e n i e n e r w ó w . . .
154.
Psychologiczne
pomyłki: —
pożądanie
w i a r y — wzięte za »dążenie do prawdy« (np.
u Carlyle'a). Ale tak samo p o ż ą d a n i e n i e w i a r y
wzięto za »dążenie do prawdy« (— potrzeba uwol­
nienia się od jakiejś wiary z tysiącznych powo­
dów: aby mieć słuszność po swej stronie przeciwko
jakimkolwiek »wierzącym«). C o j e s t n a t c h n i e ­
n i e m s c e p t y k ó w ? N i e n a w i ś ć d o dogmaty­
ków — albo potrzeba spoczynku, znużenie, j a k u Pyrrhona.
K o r z y ś c i , jakich oczekiwano o d prawdy,
były to korzyści, wynikające z wiary w nią: —
s a m a p r z e z s i ę prawda mogłaby być przecież
nawskroś przykrą, szkodliwą, zgubną —. »Prawdę«
także zwalczano znowu tylko wtedy, gdy obiecywano
sobie korzyści ze zwycięstwa, — np. oswobodzenie
się od potęg panujących.
Metodykę prawdy znaleziono n i e z pobudek
prawdy, jeno z p o b u d e k m o c y , z pobudek c h ę c i
górowania.
P r z e z c o p r a w d a w y k a z u j e s i ę do­
w o d n i e ? Przez uczucia wzmożonej mocy, — przez
pożyteczność — przez niezbędność, — j e d n e m s ł o ­
w e m p r z e z k o r z y ś c i . Ale jest t o p r z e s ą d :
znak, iż nie chodzi wcale o p r a w d ę . . .
Co znaczy np. »dążenie do prawdy« u Goncourt'ów ? u n a t u r a l i s t ó w ? - krytyka »objektywności«.
D l a c z e g o poznawać: dlaczego nie łudzić się
raczej ? . . . T o , czego chciano, była to zawsze wiara —
a n i e p r a w d a . . . Wiarę stwarzają w r ę c z p r z e ­
c i w n e środki, aniżeli metodyka badania: — w y k l u ­
cza ona nawet te ostatnie —.
155.
M ę c z e n n i c y . — Wszystko, co zasadza się
na czci głębokiej, by było zwalczane, w y m a g a ze
strony atakujących pewnego zuchwałego, bezwzględ­
nego, nawet bezwstydnego sposobu m y ś l e n i a . . . Jeśli
zważy się teraz, że ludzkość przez tysiącolecia tylko
błędy, j a k o prawdy uświęcała, że nawet wszelką kry­
tykę tychże piętnowała j a k o znak lichego sposobu
myślenia, to z żalem trzeba wyznać przed sobą, że
potrzeba było znacznej ilości wszelkich n i e m o r a l n o ś c i, by dać inicyatywę do ataku, chcę powiedzieć
284
285
»Trzeba działać; z a t e m potrzeba jest jakiegoś
prawidła« — powiadali nawet sceptycy starożytni.
N a t a r c z y w o ś ć jakiegoś rozstrzygnięcia, jako argu­
ment, by cokolwiek uważać tutaj za p r a w d ę ! . . .
»Trzeba n i e działać« — powiadali ich konse­
kwentni bracia, buddyści, i wymyślili prawidło, jak
uwolnić się od działania...
Wcielić się do szeregu, żyć, jak żyje »człek po­
spolity«, uważać za słuszne i dobre to, co on uważa
za słuszne: jest to p o d d a n i e s i ę i n s t y n k t o w i
s t a d n e m u . Swoją odwagę i swoją surowość trzeba
posunąć tak daleko, by takie poddanie się odczuwać
jak w s t y d . Nie żyć według dwojakiej m i a r y ! . . . nie
oddzielać teoryi od praktyki!...
257.
Nic nie jest prawdą z tego, co ongi uważane
było za prawdę —. Co ongi było pogardzane jako
nieświęte, co było zakazane, na wzgardę zasługujące,
zgubne —: wszystkie te kwiaty rosną dziś na miłej
ścieżce prawdy.
Cała ta stara moralność nic nas już nie obcho­
dzi: niema w niej ani jednego pojęcia, któreby za­
sługiwało jeszcze na szacunek. Przeżyliśmy ją, — nie
jesteśmy już dość nieokrzesani i naiwni, by w ten spo­
sób musieć kazać się okłamywać... Mówiąc grzecz­
niej: jesteśmy za cnotliwi na t o . . . I jeśli prawda
w starem znaczeniu była prawdą tylko dlatego, że
stara moralność przytakiwała jej, że m o g ł a jej przy­
takiwać: to wynika stąd, iż nie potrzebujemy już także
i żadnej prawdy d a w n e j . . . Naszem k r y t e r y u m
prawdy nie jest bynajmniej moralność: m y z b i j a m y
jakieś twierdzenie przez to, że wykazujemy je dowod­
nie, jako zależne od moralności, jako inspirowane
przez uczucia szlachetne.
258.
Wszystkie te wartości są empiryczne i uwarun­
kowane. Ale ten, kto w nie wierzy, kto je czci, ten
nie c h c e właśnie uznać tego charakteru. Filozofowie
wierzą społem w te wartości i jedną formą czczenia
ich było usiłowanie zrobienia z nich p r a w d —
a priori. Fałszujący charakter c z c i . . .
Cześć jest wysoką próbą intellektualnej p r a ­
w o ś c i : ale w całej historyi filozofii niema żadnej
intellektualnej prawości, — jeno »miłość dobra«.
Absolutny b r a k m e t o d y , m a j ą c e j n a celu
zbadanie wartości tych wartości; p o d r u g i e : nie­
chęć do badania tych wartości, wogóle do uważania
ich za warunkowe. — Przy wartościach moralnych
brano pod uwagę a n t y n a u k o w e instynkty wszyst­
kie razem, by wykluczyć tutaj w i e d z ę . . .
259.
Dlaczego filozofowie są potwarcami.
— Podstępna i ślepa wrogość filozofów względem
z m y s ł ó w , — jakżeż wiele p o s p ó l s t w a i p o c z c i w c a jest w całej tej nienawiści!
286
Dla ludu nadużycie, którego skutki odczuwa,
jest zawsze z a r z u t e m przeciwko temu, co zostało
nadużyte: wszystkie powstańcze ruchy przeciwko
zasadom, bądź to w dziedzinie polityki, bądź w dzie­
dzinie wiedzy, argumentują zawsze tak z ukrytą
myślą, żeby przedstawić abusus jako od zasady nieodzowny i z nią związany.
J e s t to nędzna historya: człowiek poszukuje j a ­
kiejś zasady, dzięki której może pogardzać człowie­
kiem — wynajduje on jakiś inny świat, by móc spo­
twarzać i brukać ten świat: w rzeczy samej za ka­
żdym razem wyciąga rękę po nicość i z nicości
konstruuje »Boga«, »prawdę«, a w każdym razie sę­
dziego i potępiciela t e g o i s t n i e n i a . . .
Jeśli się c h c e mieć dowód na to, jak głęboko
i zasadniczo szukają zaspokojenia właściwie b a r b a ­
r z y ń s k i e potrzeby człowieka, jeszcze i w swem
poskromieniu i »cywilizacyi«, to proszę przyjrzeć się
»leitmotywom« całego rozwoju filozofii:— jest to ro­
dzaj zemsty nad rzeczywistością, podstępnie tajemne
obracanie w niwecz tej oceny wartości, w której
człowiek żyje; dusza n i e z a d o w o l o n a , która stany
poskromienia odczuwa jako torturę i której sprawia
rozkosz lubieżną chorobliwe strzępienie wszystkich
więzów, jakie ją do nich przykuwają.
Historya filozofii jest ukrytym szałem prze­
ciwko założeniom życia, przeciwko życiowym uczu­
ciom wartości, przeciwko stawaniu po ich stronie
życia. Filozofowie nigdy nie wahali się przytaknąć
jakiemuś innemu światu, pod warunkiem, że prze­
czy on temu światu, że daje on poręczny sposób, by
o tym świecie źle mówić. Dotychczas była to wielka
s z k o ł a o c z e r n i a n i a : a tak bardzo imponowała
287
ona, że dziś jeszcze nasza jako orędowniczka życia
występująca wiedza zaakceptowała zasadniczą formę
oczerniania i manipuluje tym światem jako pozor­
nym, tym łańcuchem przyczyn jako li tylko fenome­
nalnym. Co tu właściwie n i e n a w i d z i ? . . .
Obawiam się, ż e zawsze jest t o C i r c e f i l o z o f ó w, moralność, która wyrządziła im tego psikusa,
by po wszystkie czasy byli p o t w a r c a m i . . . Wierzyli oni
w »prawdy« moralne, znaleźli tam wartości najwyż­
sze, — cóż im pozostało, jeśli nie tembardziej prze­
czyć istnieniu, im bardziej je pojmowali ? . . . Albo­
wiem to istnienie jest n i e m o r a l n e . . . I to życie
spoczywa na założeniach niemoralnych: i wszelka
moralność p r z e c z y życiu. —
— Usuńmy świat prawdziwy: i aby to móc,
musimy usunąć dotychczasowe wartości najwyższe,
m o r a l n o ś ć . . . W y s t a r c z y wykazać, że także i moral­
ność jest n i e m o r a l n a w tem znaczeniu, w jakiem
to co niemoralne było dotychczas zasądzane. Jeśli
tyrania dotychczasowych wartości zostanie w ten spo­
sób złamana, jeśli usuniemy »świat prawdziwy«, to
n o w y p o r z ą d e k w a r t o ś c i będzie musiał sam
przez się nastąpić.
Świat pozorny i świat s k ł a m a n y — takie
jest przeciwieństwo. Ten drugi zwał się dotychczas
»światem prawdziwym«, »prawdą«, »Bogiem«. T e n
świat winniśmy usunąć.
Logika mojej koncepcyi:
1. Moralność jako wartość najwyższa
(pan nad wszystkiemi fazami filozofii, nawet filo­
zofią sceptyków). R e z u l t a t : ten świat jest nic
nie wart, to nie jest »świat prawdziwy«.
2 . C o wyznacza tutaj wartość najwyższą? c z e m
288
jest właściwie moralność ? — Instynktem decadence; są to wyczerpani i wydziedziczeni, któ­
rzy w ten sposób m s z c z ą s i ę . Dowód h i s t o ­
ryczny:
filozofowie s ą zawsze
decadents...
n a usługach n i h i l i s t y c z n y c h religii.
3. Instynkt decadence, który występuje jako w o l a
m o c y . D o w ó d : absolutna n i e m o r a l n o ś ć
ś r o d k ó w w całych dziejach moralności.
W całym tym ruchu rozpoznaliśmy jeno s p e cyalny wypadek woli mocy.
KSIĘGA
TRZECIA.
ZASADA NOWEGO USTANOWIENIA
WARTOŚCI.
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII
19
I.
WOLA
MOCY J A K O P O Z N A N I E .
260.
»Myśli się: istnieje tedy coś myślącego«: do
tego sprowadza się argumentacya Kartezyusza. Lecz
to znaczy, wiarę swoją w pojęcie substancyi uważać
za »prawdziwą a priori«: — albowiem, jeśli się myśli,
musi istnieć coś, »co myśli« jest po prostu sformu­
łowaniem naszego przyzwyczajenia gramatycznego,
które wszelkiej czynności przypisuje sprawcę. Krótko
mówiąc, ustanawia się już tutaj postulat logiczno-me
tafizyczny — i n i e t y l k o k o n s t a t u j e . . . Drogą
Kartezyusza n i e dochodzi się do czegoś absolutnie
pewnego, lecz tylko do pewnego faktu bardzo silnej
wiary.
Jeśli się zredukuje twierdzenie do »myśli się,
przeto istnieje myśl«, otrzymuje się po prostu tauto­
logię: i właśnie tego, co jest kwestyą » r e a l n o ś c i
myśli«, nie porusza się wcale, — w tej mianowicie
formie »pozorność« myśli nie da się odrzucić. To
19*
293
292
jednak, czego c h c i a ł Kartezyusz, jest to, że myśl
posiada nietylko r e a l n o ś ć p o z o r n ą , lecz realność
w sobie.
261.
Obstaję także niewzruszenie i przy fenomenaliźmie świata w e w n ę t r z n e g o : wszystko, c o d o
c h o d z i d o n a s z e j ś w i a d o m o ś c i , wprzódy zo­
staje gruntownie dopasowane, uproszczone, zeschematyzowane, wytłumaczone, — r z e c z y w i s t e zjawi­
sko »postrzegania« wewnętrznego, z w i ą z e k p r z y ­
c z y n o w y między myślami, uczuciami, pożądaniami,
między podmiotem i przedmiotem jest dla nas abso­
lutnie ukryty — i, być może, po prostu fantazyą.
Z tym »pozornym światem w e w n ę t r z n y m « po­
stępuje się według zupełnie tych samych form i pro­
cedur, jak ze światem »zewnętrznym«. Nigdy nie
natykamy się na »rzeczywistości«: przyjemność i nie­
przyjemność są to późne, pochodne zjawiska intellektualne.
»Przyczynowość« wymyka się nam; przypusz­
czać między myślami bezpośredni związek przyczy­
nowy, jak to czyni logika - jest to skutek najgrub­
szej i najniezdarniejszej obserwacyi. M i ę d z y dwiema
myślami jest miejsce j e s z c z e n a g r ę n a j r o z ­
m a i t s z y c h u c z u ć : lecz ruch ich jest zbyt szybki,
dlatego z a n i e p o z n a j e m y j e , z a p r z e c z a m y
ich istnienia.
. .
»Myślenie«, jak je ustalają teoretycy poznania,
nie zdarza się zgoła: jest to fikcya całkiem samo-
wolna, którą się o s i ą g a przez wyłączenie j e d n e g o
pierwiastku z procesu i odjęcie wszystkich innych,
sztuczne dopasowanie gwoli zrozumiałości. . .
»Duch« — c o ś , c o m y ś l i : bodaj nawet »duch
absolutny, czysty, pur« — ta koncepcya jest drugim
pochodnym skutkiem błędnej samoobserwacyi, wierzą­
c e j w myślenie: tutaj po p i e r w s z e wyimaginowano
akt. zgoła nie zdarzający się, »myślenie«, i n a s t ę p ­
n i e w y i m a g i n o w a n o substrat podmiotowy, w którym
znajduje s w e pochodzenie każdy akt tego myślenia
i zresztą nic ponadto: to znaczy z a r ó w n o c z y n ­
n o ś ć , j a k s p r a w c a c z y n n o ś c i są z m y ś l o n e.
262.
Nie należy szukać fenomenalizmu w miejscu niew ł a ś c i w e m : niema nic bardziej fenomenalnego (lub
jaśniej:) nic nie jest w takim stopniu z ł u d z e n i e m ,
jak ten świat wewnętrzny, który obserwujemy zapomocą osławionego »zmysłu wewnętrznego«.
W takiej mierze wierzyliśmy w wolę jako
w przyczynę, iż zgodnie z doświadczeniem osobistem
włożyliśmy przyczynę wogóle w to, co się dzieje
(t. zn. zamiar jako przyczynę tego, co się dzieje —).
Sądzimy, że myśl za myślą, jak się one w nas
szeregują, tworzą jakiś łańcuch p r z y c z y n o w y : osob­
liwie logik, który rzeczywiście
mówi
wyłącznie
o wypadkach, które się w rzeczywistości nigdy nie
zdarzają, p r z y w y k ł do przesądu, iż myśli są przy­
czyną myśli —.
Sądzimy
— i
nawet
nasi
filozofowie
sądzą
294
295
jeszcze —, że przyjemność i ból są przyczynami
reakcyi, że znaczenie przyjemności i bólu polega na
tem, iż dają powód do reakcyi. W ciągu lat tysięcy
wystawiano przyjemność i unikanie nieprzyjemności
jako m o t y w y wszystkich postępków. Zastanowiw­
szy się cokolwiek powinnibyśmy przyznać, że wszystko
miałoby taki przebieg, według ściśle tego samego
łańcucha przyczyn i skutków, jak wtedy, kiedyby
tych stanów »przyjemności i bólu« brak było: i wprost
oszukujemy się, twierdząc, że one cokolwiekbądź wy­
wołują: - są to z j a w i s k a t o w a r z y s z ą c e, z cał­
kiem inną celowością, niż wywoływanie reakcyi; są to
już skutki w łonie rozpoczętego procesu reakcyi. . .
In s u m m a : Wszystko, co staje się świadomem,
jest zjawiskiem końcowem, zakończeniem — i nie
wywołuje nic; wszelka następczość w świadomości
jest zupełnie atomistyczna —. Usiłowaliśmy tedy zro­
zumieć świat w ujęciu o d w r o t n e m , - jak gdyby
nic nie działało i nie było realnem, okrom myślenia,
czucia, chcenia !. . .
263.
Gdzie istnieje pewna jedność w ugrupowaniu,
ustanawiano zawsze d u c h a jako przyczynę tej koordynacyi: ku czemu brak wszelkiej zasady. Dlaczegóżby
idea jakiegoś faktu złożonego musiała być jednym
z warunków tego faktu? czemużby fakt złożony miało
poprzedzać wyobrażenie o nim? —
Będziemy się strzegli, żeby nie objaśniać celowości zapomocą ducha: brak wszelkiej zasady przy-
pisywania duchowi własności organizowania i syste­
matyzowania. System nerwowy posiada dziedzinę
o wiele rozleglejszą: świat świadomości jest jego do­
datkiem. W ogólnym procesie adaptacyi i systematy­
zowania świadomość nie gra żadnej roli.
Nic biedniejszego, niż robienie ze zjawisk psychicznych i fizycznych dwuch obliczy, dwuch objaś­
nień jednej i tej samej substancyi. Przez to nie objaś­
nia się nic: pojęcie »substancyi« jest zupełnie nie do
użytku, jeśli się chce objaśniać. Świadomość, w dru­
giej roli, niemal obojętna, zbyteczna, skazana, być
może, na zniknięcie, na ustąpienie miejsca zupełnemu
automatyzmowi —
Kiedy obserwujemy wyłącznie zjawiska we­
wnętrzne, można nas porównać z głuchoniemymi,
odgadującymi z ruchu warg wyrazy, których nie sły­
szą. Ze zjawisk zmysłu wewnętrznego wnioskujemy
0 fenomenach widocznych i innych, którebyśmy po
strzegali, jeśliby nasze środki obserwacyi były wy­
starczające.
Do tego świata wewnętrznego zbywa nam na
wszelkich narządach subtelniejszych, tak iż t y s i ą c ­
k r o t n ą z ł o ż o n o ś ć odczuwamy jeszcze jako je­
dność, wynajdujemy tam przyczynowość, gdzie pozo­
staje dla nas niewidoczna wszelka przyczyna ruchu
i zmiany, - kolejność myśli, uczuć jest wszak tylko
uwidocznienie jej w świadomości. Żeby ta następczość
miała coś wspólnego z wiązaniem przyczynowym,
jest zupełnie niewiarogodne: świadomość nie dostar­
cza nam nigdy przykładu przyczyny i skutku.
296
297
264.
Chybienia niezmierne:
1 ) bezsensowne p r z e c e n i a n i e ś w i a d o m o ś c i ,
z której uczyniono jedność, istotę: »ducha«, »duszę«, coś, co czuje, myśli, chce —
2) duch jako p r z y c z y n a , szczególniej wszędzie,
gdzie zjawiają się celowość, system, koordynacya;
3) świadomość jako najwyższa z form osiągalnych,
jako najwyższy rodzaj bytu, jako »Bóg«;
4) wola wniesiona wszędzie, gdzie jest skutek;
5) »świat prawdziwy«, jako świat duchowy, jako
dostępny przez fakty świadome;
6) p o z n a n i e bezwzględnie jako zdolność świado­
mości, gdzie wogóle poznanie istnieje.
Wnioski:
wszelki postęp polega na postępie w świado­
mości, każde cofnięcie się na pozostawaniu
w nieświadomości; (— stan nieświadomości
uchodził za wpadnięcie w moc ż ą d z i z m y s ­
ł ó w — za z e z w i e r z ę c e n i e . . . )
zbliżamy się do realności, do »bytu prawdzi­
wego« przez dyalektykę; o d d a l a m y się
od niego przez instynkty, zmysły, mecha­
nizm . . .
człowieka w duchu roztopić, znaczy uczynić go
Bogiem: duch, wola, dobro — to jedno;
wszelkie d o b r o musi pochodzić z duchowości,
musi być faktem świadomym;
postęp w d o s k o n a l e n i u s i ę może być tylko
postępem w stawaniu się ś w i a d o m y m .
265.
Fenomenalizm »świata wewnętrzne
g o « . O d w r ó c e n i e c h r o n o l o g i c z n e , tak i ż
przyczyna wkracza w świadomość później, niż sku­
tek. — Nauczyliśmy się, że ból bywa rzutowany na
pewne miejsce ciała, chociaż nie posiada tam swego
siedliska —: nauczyliśmy się, że wrażenie zmysłowe,
które naiwnie ustanawia się jako uwarunkowane świa­
tem zewnętrznym raczej jest uwarunkowane światem
wewnętrznym: że właściwa akcya świata zewnętrz­
nego przebiega zawsze n i e ś w i a d o m i e . . . Cząstka
świata zewnętrznego, którą sobie uświadamiamy, ro­
dzi się po działaniu, wywieranem na nas przez świat
zewnętrzny, następnie zostaje rzutowana jako j e g o
»przyczyna«. . .
W fenomenaliźmie »świata wewnętrznego« od­
wracamy chronologię przyczyny i skutku. Faktem
zasadniczym »doświadczenia wewnętrznego« jest, że
przyczyna zostaje wyimaginowana po tem, kiedy na­
stąpi skutek. . . To samo stosuje się także do na­
stępstwa myśli: — poszukujemy przyczyny myśli, za­
nim jeszcze stała się świadoma: i wtedy występuje
naprzód przyczyna, a potem j e j skutki w świado­
mości . . . Nasze widzenia senne są wykładem zbioru
uczuć zapomocą możliwych przyczyn: i mianowicie
w ten sposób, że stan dochodzi do świadomości
dopiero wtedy, kiedy wystąpił w świadomości wy­
naleziony łańcuch przyczynowy.
Całe »doświadczenie wewnętrzne« spoczywa na
tem, że do podrażnienia ośrodków nerwowych szuka
się przyczyny i wyobraża ją sobie — i że dopiero
298
wtedy wynaleziona przyczyna występuje w świado­
mości: przyczyna ta w żadnym razie nie odpowiada
przyczynie rzeczywistej, — jest to szukanie omackiem na podstawie dawniejszych »doświadczeń we
wnętrznych«, to znaczy pamięci. Pamięć jednak prze­
chowuje także przyzwyczajenia dawnych interpreta­
c j i , to znaczy przyczynowości błędnej, — tak iż »do­
świadczenie wewnętrzne« musi ponosić jeszcze skutki
wszystkich dawniejszych fikcyi przyczynowych. Nasz
»świat zewnętrzny«, jaki rzutujemy co chwila, jest
nierozerwalnie związany ze starymi błędami w dzie­
dzinie przyczyn: wykładamy go zapomocą schema­
tyzmu »rzeczy« i t. d.
»Doświadczenie wewnętrzne« dochodzi do na­
szej świadomości dopiero wtedy, kiedy znajdzie mowę,
z r o z u m i a ł ą dla jednostki — t. zn. przekład pewnego stanu w stany b a r d z i e j j e j z n a n e —: »ro
zumieć« znaczy naiwnie po prostu: móc wyrazić coś
nowego w mowie czegoś dawnego, znanego. Np.
»czuję się źle« — sąd podobny każe przypuszczać
wielką i spóźnioną neutralność obserwa­
t o r a —: człowiek naiwny mówi zawsze: to a to
sprawia, że czuję się źle,
niedomaganie swoje do­
piero wtedy sobie wyjaśnia, kiedy widzi przyczynę,
żeby czuć się ź l e . . . Nazywam t o b r a k i e m f i l o ­
l o g i i ; móc t e k s t odczytać jako t e k s t bez pośrednictwa interpretacyi jest najpóźniejszą formą »do
świadczenia wewnętrznego«, — być może prawie nie­
możliwą . . .
299
266.
R o l a » ś w i a d o m o ś c i«.
Jest rzeczą zasadniczą nie mylić się co do roli »świadomości«: r o z w i n ą ł ją nasz s t o s u n e k ze »światem zew n ę t r z n y m « . Natomiast d y r e k c y a, to jest piecza
i przezorność nad harmonią funkcyi cielesnych n i e
dochodzi do naszej świadomości; ani również duchowe
z a p r o w i a n t o w a n i e : że ku temu istnieje instanc y a najwyższa, wątpić nie należy: rodzaj komitetu
kierowniczego, w
którym ż ą d z e z a s a d n i c z e
mają głos i władzę. »Przyjemność«, »nieprzyjemność«
są skinieniami z tej sfery: zarówno akt w o l i : nie
inaczej i d e e.
I n s u m m a : To, co sobie uświadamiamy, za­
wiera się w stosunkach p r z y c z y n o w y c h , które przed
nami są zupełnie ukryte. Następstwo myśli, uczuć, idei
w świadomości wcale nie przemawia za tem, że to
następstwo jest następstwem p r z y c z y n o w e m : lecz
p o z o r n i e tak się to w y d a j e i to w stopniu n a j w y ż ­
szym. N a tej p o z o r n o ś c i u g r u n t o w a l i ś m y
wszystkie swoje wyobrażenia o d u c h u , r o z u m i e ,
l o g i c e i t. d. (— nic podobnego niema: są to zmyś­
lone syntezy i jedności) i te następnie rzutowaliśmy
w rzeczy, p o z a rzeczy!
Z w y k l e samą ś w i a d o m o ś ć bierze się z a
wspólne sensoryum oraz za instancyę n a j w y ż s z ą ;
tymczasem jest t o tylko ś r o d e k u d z i e l a n i a s i ę :
rozwinęła się ona dzięki obcowaniu i w interesach
obcowania...
» O b c o w a n i e « rozumiemy tutaj
jako działanie świata zewnętrznego i konieczne przy tem
z naszej strony r e a k e y e ; zarówno jak i nasze dzia-
300
301
lanie n a zewnątrz. Nie jest ona k i e r o w n i c z k ą *
lecz o r g a n e m k i e r o w n i c t w a .
267.
Że między podmiotem i przedmiotem zachodzi
pewien rodzaj równości: że przedmiot jest czemś, co
w i d z i a n e z w e w n ą t r z byłoby podmiotem, jest
to wynalazek dobroduszny, który, j a k sądzę, przeżył
swój czas. Miara tego. co wogóle sobie uświada­
miamy, jest bo najzupełniej zależna od najgrubszej
pożyteczności uświadamiania sobie. Jakżeby ta ciasna
perspektywa świadomości pozwoliła nam twierdzić
o »podmiocie« i »przedmiocie« cokolwiekbądź, coby
miało choćby styczność z realnością! —
268.
S z a c o w a n i e w a r t o ś c i : »sądzę, ż e t o a t o
jest tak«, jako i s t o t a » p r a w d y « . W ocenach war­
tości wyrażają się w a r u n k i z a c h o w a n i a s i ę
i w z r o s t u . Wszystkie nasze o r g a n y p o z n a w a ­
n i a i z m y s ł y rozwinęły się tylko ze względu na
warunki zachowania się i wzrostu. Z a u f a n i e do
rozumu i jego kategoryi, do dyalektyki, a więc do
w a r t o ś c i logiki, dowodzi tylko ich p o ż y t e c z ­
n o ś c i w życiu, stwierdzonej przez doświadczenie:
nie zaś ich »prawdy«.
Że pewna ilość w i a r y istnieć musi; że musimy
być w możności s ą d z e n i a ; że n i e wątpi się
o żadnej z wartości zasadniczych: — oto warunki
uprzednie wszystkiego, co żyje i jego życia. Przeto
koniecznem jest, żeby było uważane za prawdę, —
n i e zaś, żeby coś było p r a w d ą .
»Świat p r a w d z i w y i świat p o z o r n y « przeciwieństwo to zostało sprowadzone przeze mnie
d o s t o s u n k ó w w a r t o ś c i . S w o j e warunki zacho­
wania się rzutowaliśmy jako a t r y b u t y b y t u wogóle.
Ponieważ w wierze swojej, żeby prosperować, mu­
simy być stali, uczyniliśmy z tego, że świat »praw­
dziwy« nie zmienia się i nie staje się, lecz jest
istotą.
269.
Moralność, sposób życia, d o w i e d z i o n y , wy­
próbowany przez długie doświadczenie i badanie, do­
chodzi w końcu do świadomości jako prawo, jako
coś p a n u j ą c e g o . I przez to łączy się z nią cała
grupa wartości i stanów: staje się ona czcigodną, nie­
tykalną, świętą, prawdziwą; istotną c e c h ą j e j rozwoju
jest to, że z a p o m i n a się o j e j pochodzeniu. . .
J e s t to oznaką, iż stała się władczynią. . .
Zupełnie to samo mogło stać się z k a t e g o r y a m i r o z u m u : w wielu próbach i błądzeniach
omackiem mogły dowieść swej względnej pożytecz­
n o ś c i . . . Przyszła chwila, kiedy j e zsumowano
i uświadomiono sobie jako całość — i kiedy je n a ­
k a z a n o , t. zn. kiedy zaczęły działać r o z k a z u ­
jąco. .
. Odtąd uchodzić zaczęły za a priori, jako
302
303
będące poza doświadczeniem, jako nie dające się odrzucić. A przecież nie wyrażają one, być może, nic
innego, jeno pewne zastosowanie się do celów, wła­
ściwe rasie i gatunkowi, — jedynie pożyteczność ich
jest ich »prawdą« —.
270.
Niemasz ani »ducha«, ani rozumu, ani myślenia,
ani świadomości, ani duszy, ani woli, ani prawdy:
wszystko to fikcye do niczego nie przydatne. Nie
chodzi o »podmiot i przedmiot«, lecz o pewien okreś­
lony gatunek zwierzęcy, któremu płuży tylko j a k a ś
względna słuszność — przedewszystkiem r e g u l a r ­
n o ś ć postrzeżeń (iżby mógł kapitalizować swe do
świadczenie). . .
Poznanie pracuje jako n a r z ę d z i e mocy.
J a s n o tedy jak na dłoni, że wzrasta z każdym przy­
rostem mocy . . .
Znaczenie »poznania«: tutaj, j a k przy »dobrem«
lub »pięknem«, pojęcie to należy brać w ścisłem
i ciasnem antropometrycznem i biologicznem znacze­
niu. Żeby określony rodzaj mógł się utrzymać i wzra­
stać w mocy musi w swej koncepcyi realności
ujmować tyle rzeczy obliczalnych i stałych, żeby na
nich można było skonstruować schemat jego zacho­
wania się. P o ż y t e c z n o ś ć z a c h o w a n i a s i ę —
n i e zaś j a k a ś abstrakcyjno-teoretyczna potrzeba, żeby
nie być oszukiwanym — kryje się jako motyw poza
rozwojem organów poznania. . . . rozwijają się one
tak, iż baczenie na nie wystarcza, żebyśmy się utrzy-
mali. Innemi słowy: m i a r a chęci poznawania zależy
o d miary wzrostu w o l i m o c y : gatunek ogarnia
tyle realności, a b y j ą o p a n o w a ć , a b y j ą z a ­
prząc w służbę.
271.
Potwierdzanie i zaprzeczanie jednego i tego sa­
mego nie jest nam dane: jest to subjektywna zasada
doświadczalna, nie wyraża się w tem »konieczność«,
lecz tylko niemożliwość.
Jeśli, według Arystotelesa, z a s a d a p r z e c z e ­
n i a jest najpewniejszą ze wszystkich zasad, jeśli
jest ostateczną i najpierwszą, z której wywieść się
dają wszystkie dowodzenia, jeśli w niej zawiera się
zasada wszystkich innych aksyomatów: tem ściślej
należy rozważyć, ile ona u p r z e d n i o już istnieją
c y c h twierdzeń dopuszcza. Albo twierdzimy przez nią
coś, tyczącego się rzeczywistości, bytu, j a k gdybyśmy
o tem skądinąd już wiedzieli; mianowicie, że nie
m o g ą być im przypisane atrybuty przeciwne. Albo
zasada ma wyrażać, że nie p o w i n n y być przypisy­
wane im atrybuty przeciwne. T e d y logika byłaby im­
peratywem n i e do poznania tego, co jest prawdą,
lecz do ustanowienia i dopasowania świata, któryśmy powinni uważać za prawdziwy.
Krótko mówiąc, kwestya stoi otworem: czy aksyomaty logiczne są zgodne z rzeczywistością, lub czy
też są miernikami i środkami do s t w o r z e n i a
rzeczywistości, pojęcia »rzeczywistość« na nasz użyt e k ? . . . Żeby móc twierdzić pierwsze, należałoby,
305
304
jak się rzekło, znać już byt; co zgoła niema miejsca.
Zasada t a nie zawiera przeto k r y t e r y u m p r a w d y ,
lecz imperatyw w kwestyi tego, co p o w i n n o uchodzić dla nas za prawdę.
Jeśli się przypuści, że nie istnieje takie A identyczne z samem sobą, jakie przypuszcza każde twierdzenie logiki (i matematyki), że A już jest p o z o r n e m , tedy już założeniem logiki byłby tylko świat
p o z o r n y . W rzeczywistości wierzymy w ową za­
sadę pod wpływem nieskończonego empiryzmu, który
zdaje się je ustawicznie p o t w i e r d z a ć . »Rzecz« —
oto właściwy substrat A ; nasza w i a r a w r z e c z y
jest założeniem wiary w logikę. A z logiki jest jak
atom rekonstrukcyą » r z e c z y « . . . Jeśli nie pojmujemy tego i czynimy z logiki kryteryum b y t u p r a w ­
d z i w e g o , jesteśmy już na drodze do uważania
za realności wszystkich owych hipostaz: substancyi,
predykatu, przedmiotu, podmiotu, akcyi i t. d.: to jest
do koncypowania świata metafizycznego, to znaczy
»świata prawdziwego« ( — t e n j e d n a k j e s t ś w i a ­
t e m p o z o r n y m p o r a z w t ó r y . . .).
Najpierwotniejsze akty myślowe, potwierdzanie
i przeczenie, uważanie czegoś za prawdziwe i nie
uważanie czegoś za prawdziwe, o ile nie są tylko
przyzwyczajeniem, lecz przypuszczają p r a w o wie­
rzenia lub nie wierzenia w prawdziwość czegoś, znaj­
dują się już pod panowaniem wiary, że i s t n i e j e
dla nas p o z n a n i e , że sąd w o g ó l e m o ż e tyczyć się p r a w d y : — powiedziawszy krótko, że
logika nie wątpi, iż może coś wypowiedzieć o praw
dziwości samej w sobie (mianowicie, że nie m o g ą
j e j być przyznane atrybuty przeciwne).
T u t a j p a n u j e gruby przesąd sensualistyczny.
iż wrażenia uczą nas p r a w d o rzeczach, — że nie
mogę w tym samym czasie o tej samej rzeczy po­
wiedzieć, iż jest t w a r d a i m i ę k k a . (Dowód instyn­
ktowy »nie mogę odczuwać jednocześnie dwuch wra­
żeń różnych« jest z g o ł a g r u b y i b ł ę d n y ) .
Zakaz formowania pojęć sprzecznych wypływa
z wiary, że m o ż e m y tworzyć pojęcia, że poję­
cie nietylko oznacza istotę rzeczy, lecz ją o b e j ­
muje . . .
W rzeczywistości l o g i k a (jak geometrya i arytmetyka) stosuje się tylko do i s t n o ś c i
w y o b r a ż o n y c h , k t ó r e ś m y s t w o r z y l i . Logika
jest usiłowaniem p o j ę c i a ś w i a t a r z e c z y w i ­
stego według ustanowioego przez
nas
s c h e m a t u bytu, lub ś c i ś l e j :
uczynienia
go podatnym do sformułowania, oblicze­
nia . . .
272.
Nie »poznawać«, lecz schematyzować, — narzu­
cić chaosowi tyle regularności i form, ile czyni za­
dość naszej potrzebie praktycznej.
W kształtowaniu się rozumu, logiki, kategoryi
miarodajną była potrzeba: nie potrzeba »poznawania«,
lecz sumaryzowania, schematyzowania, w celu poro­
zumienia się, obliczenia . . . (Dopasowywanie, wy­
myślanie podobieństw i równości, — ten sam proces,
który przerabia każde wyrażenie zmysłowe, to jest roz­
wojem rozumu!) Tutaj nie była czynna »idea« preegzystująca: lecz pożyteczność, że tylko wtedy, kiedy
widzimy rzeczy z gruba i jako równe, stają się one
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII
20
3o6
307
dla nas obliczalne i dostępne . . . C e l o w o ś ć ro­
zumu jest skutkiem, nie zaś p r z y c z y n ą : przy wszel­
kiego rodzaju innym rozumie, ku któremu istnieją usta­
wiczne wszczynania, życie się nie udaje — staje się
nieprzejrzystem —, zbyt nierównem —.
K a t e g o r y e są »prawdami« tylko w tem zna­
czeniu, że są dla nas warunkami ży c i a: taką s a m ą
»prawdą« w a r u n k o w ą jest przestrzeń Euklidesa. Po­
nieważ nikt nie zechce u t r z y m y w a ć , iż istnieje ko­
nieczność, żeby ludzie istnieli, przeto rozum jak prze­
strzeń Euklidesa są tylko i d y o s y n k r a z y ą p e w n y c h
określonych gatunków zwierzęcych i to jedną obok
wielu innych . . .)
Mus subjektywny, s p r a w i a j ą c y , że przeczyć tu­
taj nie możemy, jest musem biologicznym: instynkt
pożyteczności wnioskowania tak, jak wnioskujemy,
tkwi nam w ciele, j e s t e ś m y niemal że tym instyn­
ktem . . . J a k a ż naiwność jednak w y c i ą g a ć stąd do­
wód, że przez to posiadamy »prawdę w sobie«! . . .
To iż się przeczyć nie może, dowodzi niemożliwości,
nie zaś » p r a w d y « .
273.
P r z y j ę c i e b y t o w a n i a jest konieczne, aby
móc myśleć i w n i o s k o w a ć : logika operuje tylko for­
mułami, stosującemi się do rzeczy, które pozostają
niezmienne. Z tego powodu przypuszczenie to nie
miałoby siły dowodu w stosunku do realności: » b y ­
towanie« stanowi część składową naszej optyki. »Ja«
j a k o b y t u j ą c e (—nie podlega stawaniu się i rozwojowi).
Z m y ś l o n y ś w i a t podmiotu, substancyi, »rozumu« i t. d. jest k o n i e c z n y
władza porządkująca,
upraszczająca, fałszująca, sztucznie rozdzielająca znaj­
duje się w nas. » P r a w d a « = woli opanowania różnorodności wrażeń: — u s e g r e g o w a n i a zjawisk we­
dług określonych kategoryi. Przytem wychodzimy
z wiary, iż rzeczy posiadają coś »samo w sobie«
( u w a ż a m y zjawiska za r z e c z y w i s t e).
Charakter świata stającego się n i e d a j e s i ę
s f o r m u ł o w a ć , jest »fałszywy«, »sprzeczny
ze
sobą«. P o z n a n i e i s t a w a n i e s i ę w y ł ą c z a j ą się.
P r z e t o »poznanie« musi być czemś innem: poprze­
dzać je musi wola czynienia poznawalnem, pewien
rodzaj samego stawania się musi stworzyć z ł u d z e ­
n i e b y t o w a n i a.
274.
Twierdzenie pierwsze. L ż e j s z y
nia odnosi z w y c i ę s t w o nad cięższym;
mat: simplex sigillum vert. — Dico:
dowodzi w czemkolwiek prawdy, jest
zupelnem . . .
sposób myśle­
— jako dogże j a s n o ś ć
dzieciństwem
Twierdzenie drugie. T e o r y a b y t u , rzeczy w sobie, wogóle samych jedności stałych jest s t o r a z y
ł a t w i e j s z a od teoryi stawania się, rozwoju . . .
Twierdzenie trzecie. L o g i k ę u w a ż a n o z a u ł a ­
t w i e n i e : za ś r o d e k w y r a ż a n i a się, — nie
zaś za p r a w d ę . . . Później zaczęła d z i a ł a ć jako
prawda . . .
3 0 *
3o8
309
275.
Nasza optyka psychologiczna określa się przez to:
1) iż u d z i e l a n i e jest konieczne; żeby zaś
udzielanie było możliwe, trzeba, by coś było stałe,
uproszczone, dające się ściśle określić (przedewszystkiem w tak zwanym wypadku i d e n t y c z n o ś c i ) .
L e c z żeby coś było możliwe do udzielenia, musi być
odczuwane jako rzecz d o p a s o w a n a , jako »dająca
się znowu rozpoznać«. Materyał zmysłów, dopaso­
wany przez rozsądek, zostaje sprowadzony do głów­
nych rysów grubych, upodobniony i podsumowany
pod c e c h y pokrewne. T a k więc: niejasność i chaos
wrażenia zmysłowego zostaje niejako z l o g i z o w a n a ;
2) świat »zjawisk« jest światem dopasowanym,
który o d c z u w a m y j a k o r e a l n y . »Realność«
polega na ustawicznem powracaniu tych samych, znanych, pokrewnych rzeczy, n a ich c h a r a k t e r z e
z l o g i z o w a n y m , na wierze, że możemy tutaj liczyć
i obrachowywać;
3) przeciwieństwem tego świata zjawisk n i e
jest »świat prawdziwy«, lecz bezkształtny i nie da­
j ą c y się sformułować świat chaosu wrażeń, — a więc
i n n y r o d z a j świata zjawisk, dla nas »niepoznawalny«;
4) pytanie, jakiemi mogą być »rzeczy same
w sobie«, zupełnie niezależnie od naszej receptywności zmysłowej i działalności umysłu, należy ode­
przeć pytaniem: skądżebyśmy mogli wiedzieć, że
r z e c z y i s t n i e j ą ? »Rzeczowość« stworzyliśmy do­
piero my. Chodzi o to, czyby nie mogło być jeszcze
wiele sposobów stworzenia takiego świata p o z o r -
n e g o — i czy to tworzenie, logizowanie, dopasowy­
wanie, fałszowanie nie j e s t samą r e a l n o ś c i ą naj­
lepiej gwarantowaną: mówiąc krótko, czy to, co »rze
czy ustanawia«, nie jest jedyną realnością; i czy
»działanie świata zewnętrznego na nas« nie jest tylko
rezultatem takich podmiotów, obdarzonych wolą . . .
Inne »istoty« działają na nas; nasz pozorny świat d o ­
p a s o w a n y jest dopasowaniem i z w y c i ę s t w e m
nad ich działaniami: rodzajem środka o b r o n y . J e ­
d y n i e p o d m i o t d a j e się d o w i e ś ć : hipoteza,
ż e i s t n i e j ą t y l k o p o d m i o t y , — ż e »przedmiot«
jest tylko rodzajem działania podmiotu na podmiot . . . modus'em podmiotu.
276.
Parmenides mówił »nie można pomyśleć tego,
czego n i e m a « ; — my stoimy na przeciwległym krańcu
i mówimy »co można pomyśleć, musi z pewnością
być fikcyą«.
277.
Pojęcie s u b s t a n c y i rezultatem pojęcia p o d ­
m i o t u : n i e zaś odwrotnie! Jeśli skwitujemy z duszy, z »podmiotu«, tedy zbraknie wogóle warunków
dla »substancyi«. Zyskuje się s t o p n i e b y t o w a ­
n i a , traci się b y t o w a n i e .
310
311
K r y t y k a »rzeczywistości«: do czego prowadzi
» w i ę c e j l u b m n i e j r z e c z y w i s t o ś c i « , stopnio­
wanie bytu, w które wierzymy? —
Stopień ż y c i a i m o c y , jaki o d c z u w a m y
(logika i związek między przeżyciami) daje nam
miarę »bytu«, »realności«, nie pozoru.
P o d m i o t : jest t o terminologia naszej w i a r y
w j e d n o ś ć n a j w y ż s z e g o poczucia realności pośród
całej rozmaitości jego momentów: w i a r ę tę pojmu­
j e m y jako s k u t e k j e d n e j przyczyny, — w i e r z y m y
w s w o j ą wiarę do tyla, że wogóle gwoli niej wyob­
rażamy sobie »prawdę«, »rzeczywistość«, »substancyalność«. — »Podmiot« jest fikcyą, jak g d y b y wiele
j e d n a k o w y c h stanów było działaniem na nas j ed n e g o substratu«. ale m y ś m y dopiero »jednako­
wość« tych stanów s t w o r z y i i ; z r ó w n a n i e i d op a s o w a n i e ich oto s t a n r z e c z y, n i e zaś jedna­
kowość ( — tej należy raczej z a p r z e c z y ć — ) .
278.
W y w ó d p s y c h o l o g i c z n y n a s z e j wiary
w r o z u m . — Pojęcie »realności«, »bytu« zostało za­
pożyczone od naszego poczucia »p o d m i o t u«.
»Podmiot«: wyinterpretowany z nas samych,
w ten sposób, że »ja« uchodzi za s u b s t a n c y ę , j a k o
p r z y c z y n a wszelkiego działania, jako s p r a w c a .
Postulaty logiczno-metafizyczne, wiara w sub­
stancyę, akcydensy, atrybuty i t. d. czerpią s w ą siłę
p r z e k o n y w a j ą c ą w przyzwyczajeniu zapatrywania się
na wszelkie nasze działanie, jako na rezultat woli: —
tak iż »ja« j a k o substancya nie ginie w mnogości
zmian. — L e c z w o l i n i e m a . —
Nie posiadamy kategoryi, któreby nam pozwa­
lały oddzielić »świat w sobie« od świata jako z j a w i ­
ska. Wszystkie nasze k a t e g o r y e r o z u m u s ą po­
chodzenia sensualistycznego: wywiedzione ze świata
empirycznego. »Dusza«, »ja« — historya tych pojęć
w y k a z u j e , że i tutaj najdawniejszy podział (»tchnienie«, »źycie«) . . .
Jeśli niema nic materyalnego, niema też nic niemateryalnego. Pojęcie to nie z a w i e r a nic w i ę c e j . , .
Ż a d n y c h »atomów podmiotowych«. Sfera pod­
miotu stale r o s n ą c a lub z m n i e j s z a j ą c a się,
środkowy punkt systemu stale p r z e s u w a j ą c y się;
w wypadku, kiedy system masy przyswojonej nie
zdoła zorganizować, rozpada się ona na dwoje, Z dru­
giej strony może on słabszy podmiot, nie unicestwiając
go, przekształcić w s w e g o funkcyonaryusza i do pew­
nego stopnia w r a z z nim stworzyć nową jedność.
Ż a d n e j »substancyi«, raczej coś, co samo przez się
dąży do wzmocnienia się; i co tylko pośrednio dąży
d o utrzymania się (chce siebie p r z e ś c i g n ą ć — ) .
279.
P r z y c z y n e k do »pozoru logicznego«.—
Pojęcie »indywiduum« i »gatunku« j e d n a k o w o błędne
i tylko pozorne. »Gatunek« w y r a ż a tylko fakt, iż
w tym s a m y m czasie w y s t ę p u j e mnóstwo istot po­
dobnych i że tempo wzrostu i zmiany na długo zo­
stało zwolnione, tak iż faktyczne nieznaczne konty-
313
312
nuacye i przyrosty nie bardzo wchodzą w rachubę
(— faza rozwoju, w której rozwój nie występuje wi­
docznie, tak iż równowaga z d a j e się być osiągniętą
i umożliwione błędne wyobrażenie, iż t u t a j c e l
z o s t a ł o s i ą g n i ę t y — i że był cel rozwoju . . .).
F o r m a uchodzi za coś trwałego i przeto cen­
nego; lecz formę myśmy tylko wynaleźli; i choćby
się najczęściej »tę samą formę urzeczywistniało«, nie
znaczy to, ż e j e s t t o f o r m a t a s a m a , — lecz
z j a w i a s i ę z a w s z e c o ś n o w e g o — i tylko
my, którzy porównywamy, zaliczamy rzecz nową, o ile
jest podobna do dawnej, do jedności »formy«. Jak
gdyby t y p winien być osiągniętym i niejako przewod­
niczył tworzeniu się i w niem był zawarty.
F o r m a , gatunek, p r a w o , idea, cel —
wszędzie tutaj popełnia się ten sam błąd, iż pod fikcyę podsuwa się fałszywą realność: jak gdyby to, co
się dzieje, zawierało w sobie jakiekolwiek posłuszeń­
stwo — przeprowadza się tedy sztuczny podział w tem,
co się dzieje, między tem, c o działa i tem, w e d ł u g
c z e g o działanie się kieruje, lecz owo »co« i owo
» w e d ł u g c z e g o « ustanawia się tylko z posłuszeń­
stwa dla dogmatyki metafizyczno-logicznej: — faktycznością żadną nie jest to wszystko.
Nie należy tego m u s u tworzenia pojęć, gatunków, form, celów, praw rozumieć tak, j a k gdybyśmy
przez to byli w stanie utrwalić świat prawdziwy; lecz
j a k o mus dopasowania na swój użytek świata, przy
którym n a s z a e g z y s t e n c y a stałaby się moż­
liwa: — przez to tworzymy świat dla siebie obli­
czalny, uproszczony, zrozumiały i t d.
T e n sam mus istnieje w d z i a ł a l n o ś c i z m y s ­
ł ó w , którą podtrzymuje r o z u m — p r z e z upraszczanie,
pogrubianie, podkreślanie i przez zmyślanie, na czem
opiera się wszelkie »rozpoznawanie«, wszelka możli­
wość uczynienia się zrozumiałym. P o t r z e b y uczy­
niły nasze zmysły tak dokładnymi, że »jednakowy
świat zjawisk« powraca zawsze i dzięki temu przy­
brał pozory r z e c z y w i s t o ś c i .
Nasz mus subjektywny wierzenia w logikę wy­
raża tylko, że długo przedtem, zanim sama logika
doszła do naszej świadomości, nie czyniliśmy nic in­
nego, jeno to, ż e j e j p o s t u l a t y w k ł a d a l i ś m y
w t o , c o s i ę d z i e j e : t e r a z odnajdujemy j e tam — ,
nie możemy postępować inaczej — i wyobrażamy so­
bie teraz, że mus ten jest jakąś rękojmią »prawdy«.
Myśmy to stworzyli »rzecz«, »rzecz jednakową«, pod
miot, predykat, działanie, przedmiot, substancyę, formę,
przez to, żeśmy Bóg wie jak długo trudnili się przy­
równywaniem, pogrubianiem, upraszczaniem. Świat
w y d a j e się nam logicznym, ponieważ m y ś m y g o
uprzednio zlogizowali.
280.
K u z w a l c z e n i u d e t e r m i n i z m u . — Z tego,
że coś zdarza się regularnie i daje obliczyć, nie wy­
pływa, że zdarza się z k o n i e c z n o ś c i . Że pewna
ilość siły w każdym określonym wypadku określa się
i zachowuje w jeden szczególny sposób, nie czyni
jeszcze to ją »niewolną wolą«. »Konieczność mecha­
niczna« nie jest rzeczywistym stanem rzeczy: m y ś m y
ją dopiero w to, co się dzieje, winterpretowali. M o ż ­
l i w o ś ć s f o r m u ł o w a n i a tego, c o się dzieje, wy-
315
314
tłumaczyliśmy jako rezultat panującej nad tem, co się
dzieje, konieczności. L e c z z tego, iż czynię coś okreś­
lonego, nie w y p ł y w a zgoła, że czynię to zmuszony.
P r z y m u s całkiem nie daje się w y k a z a ć w rzeczach:
r e g u ł a dowodzi tylko, że jedno i to samo dzianie się,
nie jest dzianiem się innem. Dopiero przez to, że
w rzeczy wmówiliśmy podmioty,
»sprawców«,
powstaje pozór, że wszystko, co się dzieje, jest re­
zultatem p r z y m u s u , w y w i e r a n e g o na podmioty, —
w y w i e r a n e g o przez kogo? znowu przez »s p r a w c ę«.
P r z y c z y n a i skutek — pojęcia niebezpieczne, póki się
myśli o c z e m ś , c o j e s t p r z y c z y n ą i o czemś,
n a c o się d z i a ł a .
a) Konieczność nie jest stanem rzeczy,
terpretacyą.
lecz in-
b) Jeśli się pojęło, że »podmiot« nie jest czemś,
c o d z i a ł a , lecz fikcyą, w y p ł y w a stąd wiele.
N a wzór podmiotu wynaleźliśmy r z e c z o w o ś ć
i wprowadziliśmy jako interpretacyę w zamieszanie
wrażeń. Jeżeli przestajemy w i e r z y ć w podmiot d z i a ­
ł a j ą c y , upada wtedy w i a r a w rzeczy d z i a ł a j ą c e ,
w oddziaływanie wzajemne, w p r z y c z y n ę i skutek
między owymi fenomenami, które n a z y w a m y rzeczami.
Upada wtedy również naturalnie świat a t o m ó w
d z i a ł a j ą c y c h : których istnienie przypuszczamy,
wychodząc z założenia, iż potrzebujemy podmiotów.
Upada także w końcu »rzecz sama w sobie«: ponie­
w a ż jest to w gruncie koncepcya »podmiotu samego
w sobie«. L e c z pojęliśmy, że podmiot jest fikcyą.
Przeciwieństwo między »rzeczą s a m ą w sobie« i »zjawiskiem« nie daje się utrzymać; z tem jednak upada
też pojęcie » z j a w i s k a « .
c) Jeśli odstąpimy od p o d m i o t u działającego,
tedy odstępujemy także od p r z e d m i o t u , na który
się działa. Trwanie, równość z samym sobą, byt nie
są nieodłączne ani od tego, co n a z y w a się podmio­
tem, ani od tego, co n a z y w a się przedmiotem: są to
kompleksy pewnego przebiegu z j a w i s k a ze względu
na inne kompleksy pozornie trwale, — więc np. róż­
nią się tempem tego, co się dzieje (spokój
ruch,
stały
sypki: wszystko to przeciwieństwa nie istnie­
j ą c e same przez się i w y r a ż a j ą c e rzeczywiście tylko
s t o p n i e r ó ż n o ś c i , lecz w y d a j ą c e się przeciwieństwami. tylko wobec pewnej miary optycznej. Niema
przeciwieństw: pojęcie przeciwieństwa czerpiemy tylko
z logiki — stamtąd też na rzeczy fałszywie przenie­
sione zostało).
d) Poniechawszy pojęcia »podmiotu« i »przed­
miotu«, odstępujemy zarazem od pojęcia » s u b s t a n ­
c j i « — i tem samem od jej modyfikacyi rozmaitych,
naprzykład »materyi«, »ducha« i innych istot hipo­
tetycznych, »wieczności i niezmienności materyi« i t. d.
P o z b y w a m y się m a t e r y a l i s t y c z n o ś c i .
Mówiąc słowami moralności, ś w i a t j e s t f a ł ­
s z y w y . L e c z o ile moralność sama jest częścią tego
świata, moralność jest fałszywa.
Wola p r a w d y jest u s t a l a n i e m , u w i a r o g o d ­
ni i a n i e m, u t r w a l a n i e m, usuwaniem z przed oczu
owego charakteru fałszywego, transponowaniem go
na b y t o w a n i e . »Prawda« tedy nie jest czemś, co
się znajduje i coby można było wynaleźć i odkryć, —
lecz czemś, c o t r z e b a s t w o r z y ć , c o s ł u ż y jako
n a z w a dla p r o c e s u , bardziej jeszcze dla woli opa-
316
nowania, która sama przez się nie ma końca: jest
wkładaniem prawdy, jako processus in infinitum, jako
o k r e ś l e n i e c z y n n e , — n i e zaś uświadamianiem
sobie czegoś, coby samo przez się miało być stałem
i określonem. J e s t to wyraz dla »woli mocy«.
Życie opiera się na założeniu, że istnieje wiara
w rzeczy trwałe i regularnie p o w r a c a j ą c e ; im potęż­
niejsze życie, tem szerszy musi być świat, dający się
odgadnąć, świat, który niejako c z y n i m y i s t n i e j ą ­
c y m . Logizowanie, racyonalizowanie, schematyzowanie środkami pomocniczymi życia.
Człowiek rzutuje swój popęd do prawdy, swój
»cel« w pewnem znaczeniu poza siebie jako świat
b y t u j ą c y , jako świat metafizyczny, jako »rzecz
samą w sobie«, jako świat już obecny. J e g o potrzeba
twórcy komponuje już świat, nad którym on pracuje,
antycypuje go; to antycypowanie (ta »wiara« w prawdę)
jest jego podporą.
Wszystko, co się dzieje, wszelki ruch, wszelkie
stawanie się stwierdzeniem stosunków stopni i siły,
walką
. . .
»Dobro indywiduum« jest również fikcyjne j a k
»dobro gatunku«: n i e poświęca się pierwszego dru­
giemu, gatunek, rozważany z oddalenia, jest czemś
równie płynnem j a k indywiduum. » Z a c h o w a n i e
gatunku« jest tylko rezultatem w z r o s t u gatunku,
t o znaczy p r z e z w y c i ę ż e n i e m g a t u n k u n a
drodze do rodzaju silniejszego.
Skoro w y o b r a ż a m y sobie kogoś, kto jest od­
powiedzialny za to, że jesteśmy tem a tem i t. d«
(Boga, naturę), a więc przypisujemy mu swoją egzy-
317
stencyę, swoje szczęście i niedolę jako z a m i a r , psu­
jemy sobie n i e w i n n o ś ć s t a w a n i a s i ę . Posiadamy wtedy kogoś, który przez nas i z nami c h c e
coś osiągnąć.
Że pozorna » c e l o w o ś ć « (»celowość nieskoń­
czenie przewyższająca wszelką sztukę ludzką«) jest
jedynie rezultatem owej we wszystkiem, co się dzieje,
odzwierciadlającej się w o l i m o c y — : ż e s t a w a ­
n i e s i ę s i l n i e j s z y m przynosi z sobą porządki,
podobne do zarysu celowości —: że c e l e pozorne
nie leżą w zamiarach, lecz, że skoro zostaje osiąg­
nięta przewaga nad mniej znaczną mocą i ta ostat­
nia zaczyna pracować jako funkcya pierwszej, po­
rządek h i e r a r c h i c z n y , zorganizowany musi wy­
wołać pozór porządku, opartego na środkach i celach.
Przeciw pozornej » k o n i e c z n o ś c i « :
— jest ona jedynie wyrazem tego, że
siła nie jest zarazem czemś innem.
Przeciw pozornej
»celowosci«:
— ta w y r a z e m tylko dla porządku
sfer potęg i wzajemnego oddziaływania.
Ścisłość logiczna, przejrzystość jako kryteryum
prawdy (»omne illud verum est, quod dare et distincte percipitur« Kartezyusz): to czyni mechaniczną
hipotezę świata pożądaną i wiarogodną.
L e c z jest to grube pomieszanie p o j ę ć : j a k sim­
plex sigillum veri. Skąd wiemy, iż prawdziwa własność rzeczy znajduje się w t y m stosunku do naszego
intellektu? — Czyby nie było inaczej? że hipoteza,
dająca mu najwięcej poczucia mocy i pewności, prze­
zeń
najbardziej
jest w y r ó ż n i a n a , c e n i o n a ,
318
319
a s k u t k i e m t e g o oznaczana też jako p r a w ­
d z i w a ? — Intellekt ustanawia swą n a j s w o b o d ­
n i e j s z ą i n a j s i l n i e j s z ą w ł a d z ę i m o c jako
kryteryum rzeczy najcenniejszych, a przeto p r a w ­
dziwych. . .
»Prawdziwe«: ze strony uczucia —: co uczucie
najsilniej pobudza (»ja«);
ze strony m y ś l e n i a — : co udziela
myśleniu największego poczu­
cia siły;
ze strony dotyku, wzroku, słu­
chu —: co zmusza do najwięk­
szego oporu.
T a k więc n a j w y ż s z e s t o p n i e w y d a j ­
n o ś c i wzbudzają w p r z e d m i o c i e wiarę w jego
• prawdziwość*, to znaczy r z e c z y w i s t o ś ć . Poczu­
cie siły, walki, oporu przekonywa do tego, że coś
i s t n i e j e , czemu tutaj opór się stawia.
281.
H i s t o r y a m e t o d y n a u k o w e j , rozumiana
przez A. Comte'a niemal jak sama filozofia. —
S t w i e r d z e n i e między »prawdziwem« i »nieprawdziwem«, wogóle stanu rzeczy jest z gruntu różne
od twórczego u s t a n a w i a n i a , tworzenia, kształto­
wania, pokonywania, c h c e n i a , j a k to leży w istocie f i l o z o f i i . W p r o w a d z e n i e z n a c z e n i a —
zadanie to zostaje bezwarunkowo wciąż jeszcze d o
s p e ł n i e n i a , jeśli przyjmiemy, ż e ż a d n e z n a c z e ­
n i e w t e m s i ę n i e k r y j e . T a k się rzecz m a
z dźwiękami, lecz także z losami narodów: z d o l n e
one są do najrozmaitszych interpretacyi i kierunków
pod względem c e l ó w r o z m a i t y c h . Wyższym
jeszcze stopniem jest u s t a n o w i e n i e c e l u i for­
mowanie faktów ze względu na ten cel: a więc i nt e r p r e t a c y a c z y n u a nietylko p r z e p o e t y z o w y w a n i e pojęć.
282.
Wzrost » u d a w a n i a « w miarę wznoszenia się
h i e r a r c h i i istot. W świecie nieorganicznym zdaje
się go nie być wcale, w świecie organicznym zaczyna
się chytrość; rośliny są już w niej mistrzyniami. Naj
więksi ludzie j a k Cezar, Napoleon (słowa Stendhała
o nim), również rasy wyższe (Włosi), Grecy (Odysseusz); przebiegłość związana jest z i s t o t ą wznoszenia
się człowieka . . . Problemat aktora. Mój ideał dyonizyjski . . . Optyka wszystkich funkcyi organicz­
nych, wszystkich najsilniejszych instynktów życio­
wych: siła p r a g n ą c a błędu w e wszelkiem życiu;
błąd jako założenie myślenia nawet. Zanim się »myś­
lało«, musiano wprzód »komponować«; d o p a s o w y ­
w a n i e faktów d o identyczności, d o p o z o r u jedna­
kowości jest pierwotniejsze, niż r o z p o z n a w a n i e
identyczności.
283.
W świecie, z istoty swej fałszywym, prawdzi­
wość byłaby t e n d e n c y ą p r z e c i w n a t u r z e :
320
321
tego rodzaju tendencya mogłaby mieć tylko sens
jako środek do szczególnej, w y ż s z e j p o t ę g i f a ł ­
s z u . Żeby świat prawdziwy i bytujący mógł być
wyobrażony, trzeba było stworzyć uprzednio czło­
wieka prawego (z tem jednak, żeby się on za »pra­
wego« uważał).
Prosty, przejrzysty, nie przeczący sobie, trwały,
zawsze równy sobie, bez fałd, wolt, zasłon, form:
człowiek tego rodzaju koncypuje świat bytu jako
» B o g a « według swego obrazu.
Żeby prawość stała się możliwa, cała sfera czło
wieka musi być bardzo schludna, mała i szanowna:
trzeba, żeby korzyści w jakiemkolwiek znaczeniu znaj­
dowały się po stronie prawego. — Kłamstwo, pod­
stęp, udawanie musiałyby wzbudzać zdumienie . . .
czas i przestrzeń pojmowane idealnie: wskutek
tego »jedność« w istocie rzeczy, wskutek tego
żadnego »grzechu«, żadnego »zła«, żadnej
niedoskonałości, — u s p r a w i e d l i w i e n i e
Boga ;
Epikur n e g u j e możliwość poznania: ażeby za­
chować wartości moralne (wzgl. hedonistyczne)
jako wartości najwyższe. To samo czyni
Augustyn, później Pascal (»rozum zepsuty«)
na korzyść wartości chrześcijańskich;
pogarda Descartes'a dla wszystkiego, co zmienne;
podobnie pogarda Spinozy.
285.
284.
W a r t o ś c i m o r a l n e w s a m e j t e o r y i po­
znania:
ufność w rozumie — czemu nie nieufność?
«świat prawdziwy« ma być dobrym - czemu?
pozór, zmiana, sprzeczność, walka oceniane jako
mimowolne: pragnienie świata, w którym tego
wszystkiego n i e m a ;
wynaleziono świat transcendentny, żeby pozostało
miejsce dla »wolności moralnej« (u Kanta),
dyalektyka jako droga do cnoty (u Platona i So­
kratesa: oczywiście, ponieważ sofistyka ucho­
dziła za drogę do niemoralności);
A. Człowiek szuka »prawdy«: świata, który so­
bie nie przeczy, nie łudzi, nie zmienia się, świata
p r a w d z i w e g o — świata, w którym się nie cierpi:
sprzeczność, złudzenie, zmiana — przyczyny cierpie­
nia! Nie wątpi on, że istnieje świat taki, jak być po­
winien; chciałby sobie wynaleźć drogę do niego. Skąd
się bierze tutaj w człowieku pojęcie r e a l n o ś c i ? —
Czemu wywodzi c i e r p i e n i e właśnie ze zmiany,
złudzenia, sprzeczności? i czemu raczej nie swoje
szczęście ? . . . —
Pogarda, nienawiść dla wszystkiego, co znikome,
zmienne, przekształcające się: — skąd to cenienie
tego, co trwałe? Widoczna, że tutaj wola prawdy jest
tylko dążeniem do ś w i a t a t r w a ł o ś c i .
Zmysły zwodzą, rozum koryguje błędy: s t ą d
w n i o s e k , konkluduje się, iż rozum jest drogą do
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
3 1
322
323
trwałości; idee najmniej z m y s ł o w e muszą być naj­
bliższe »świata prawdziwego«. Zmysły sprowadzają
najczęstsze ciosy niedoli, — one są oszustami, bałamucicielami, niszczycielami. —
S z c z ę ś c i e może znajdować rękojmię tylko
w tem, co istnieje: zmiana i szczęście wyłączają się
wzajemnie. Najwyższe więc pragnienie zmierza do
zjednoczenia się z bytem. Oto f o r m u ł a na drogę
do najwyższego szczęścia,
In summa: Świat taki, jakim być p o w i n i e n ,
egzystuje; ten świat, w którym żyjemy, jest błędem, —
ten nasz świat egzystować n i e powinien.
W i a r a w b y t o w a n i e okazuje się tylko, skut­
kiem: właściwem primum mobile jest niewiara wzglę­
dem tego, co się staje, nieufność względem tego, co
się staje, lekceważenie wszystkiego, co się staje . . .
Jaki typ człowieka rozumuje w ten sposób?
Typ nieproduktywny, typ c i e r p i ą c y , typ znużony
życiem. Jeśli wyobrazimy sobie przeciwny typ czło­
wieka, nie będzie on potrzebował wiary w bytowanie:
więcej jeszcze, gardziłby niem, jako martwem, nudnem, obojętnem . . .
Wiara, że świat, który być powinien, j e s t ,
egzystuje rzeczywiście, jest wiarą nieproduktywnych,
którzy n i e c h c ą ś w i a t a s t w o r z y ć , jakim o n
być powinien. Przypuszczają, że już jest obecny,
szukają środków i dróg, żeby dotrzeć do niego.
»Wola p r a w d y « — j a k o n i e m o c w o l i t w o ­
rzenia.
Rozeznać, że coś j e s t tak a tak:
Sprawić, ż e b y coś b y ł o tak a tak:
Antagonizm
w stopniach
siły natur.
F i k c y a ś w i a t a , odpowiadającego
naszym
życzeniom; wybiegi i interpretacye psychologiczne,
żeby wszystko, co czcimy i odczuwamy jako przy­
j e m n o ś ć , nawiązać d o tego ś w i a t a p r a w d z i ­
wego.
»Wola prawdy« na tym stopniu jest zasadniczo
s z t u k ą i n t e r p r e t a c y i, do czego w każdym ra­
zie potrzebna jeszcze siła interpretacyi.
Ta sama odmiana człowieka, o stopień jeszcze
u b o ż s z a , n i e p o s i a d a j ą c a j u ż s i ł y interpre­
towania, tworzenia fikcyi, czyni n i h i l i s t ę . Nihilista
jest to człowiek, który sądzi o świecie, jaki jest, że
być n i e powinien, a o świecie, jaki być powinien,
że nie egzystuje. Przeto istnienie, postępowanie, cier­
pienie, chcenie, czucie nie ma sensu: patos »daremnie!« jest patosem nihilistycznym, — przytem jeszcze
jako patos n i e k o n s e k w e n c y ą nihilisty.
Kto nie zdolen woli swojej kłaść w rzeczy, ten,
kto jest bez woli i siły, ten wkłada w nie przynaj­
mniej sens, t. zn. wiarę, że wola się w nich już
znajduje.
Jest to miarą s i ł y w o l i , j a k dalece można się
obejść bez s e n s u w rzeczach, j a k dalece można
znosić życie w świecie bez sensu: p o n i e w a ż m a ł ą
c z ą s t k ę j e g o o r g a n i z u j e się samemu.
Posiadanie więc o b j e k t y w n e g o p o g l ą d u
f i l o z o f i c z n e g o może być oznaką ubóstwa woli
i siły. Albowiem siła organizuje rzeczy blizkie i naj­
bliższe; »poznający«, którzy pragną tylko s t w i e r ­
d z a ć , co jest, są to tacy, którzy nie mogą ustana­
wiać, j a k b y ć p o w i n n o .
Artyści, rodzaj pośredni: ustanawiają przynaj­
mniej symbole tego, co być powinno — są produk-
325
324
tywni, o ile rzeczywiście z m i e n i a j ą i przekształ­
c a j ą ; nie jak poznający, którzy pozostawiają wszystko,
jak jest.
Związek
między
filozofami
i
reli­
g i a m i p e s s y m i s t y c z n y m i : t a sama odmiana
człowieka ( — nadają n a j w y ż s z y s t o p i e ń r z e ­
czywistości
rzeczom
najwyżej
cenio­
n y m —).
Związek między filozofami a ludźmi
m o r a l n y m i i ich miarami wartości ( — m o r a l n y
wykład świata jako jego s e n s : po zaniku sensu re­
ligijnego — ) .
Przezwyciężenie
filozofów
przez z n i ­
w e c z e n i e świata bytującego: okres pośredni nihi­
lizmu: zanim zjawi się siła do odwrócenia wartości,
do ubóstwienia i zaaprobowania świata, który się
staje, świata pozornego, jako świata j e d y n e g o .
B. Nihilizm jako zjawisko normalne może być
symptomatem wzrastającej m o c y lub wzrastającej
słabości:
z jednej strony, ż e siła t w o r z e n i a , c h c e n i a
tak wzrosła, iż nie potrzebuje już tej interpretacyi ogólnej i wkładania z n a c z e n i a
(»zadania bliższe«, państwo i t. d.);
z drugiej strony, że siła twórcza, budująca b y t ,
słabnie i rozczarowanie staje się stanem pa­
nującym. Niezdolność do w i a r y w »byt«,
»niewiara«.
Co oznacza n a u k a w stosunku do obydwuch
możliwości?
1) J e s t ona albo oznaką mocy i panowania nad
sobą, m o ż l i w o ś c i obywania się bez uzdra­
wiających, kojących światów illuzyi;
2) albo też działa podkopująco, dysekująco, pozba­
wia złudzeń i osłabia.
C . W i a r a w p r a w d ę , potrzeba oparcia się
na czemś, co się uważa za prawdziwe: redukcya psy­
chologiczna, niezależnie od wszelkich dotychczaso­
wych uczuć wartości. Bojaźń, lenistwo.
Podobnież n i e w i a r a : redukcya. O ile nabiera
ona n o w e j w a r t o ś c i , jeśli świat prawdziwy zu­
pełnie nie istnieje (— przez to stają się znowu wolne
uczucia wartości, które dotychczas m a r n o t r a w i o n o
na świat bytujący).
286.
Na tem, co się staje, w y c i s n ą ć charakter
bytu — oto n a j w y ż s z a w o l a m o c y . P o d w ó j n e
f a ł s z e r s t w o , wypływające ze zmysłów i wypły­
w a j ą c e z d u c h a , żeby zachować świat bytujący,
trwały, rzeczy równoważnych i t. d.
I ż w s z y s t k o p o w r a c a , jest najwyższem
przybliżeniem świata s t a j ą c e g o się do
ś w i a t a b y t u j ą c e g o : s z c z y t e m rozważania.
Z wartości, przypisywanych bytowi, wypływa
potępienie tego i niezadowolenie z tego, co się staje:
potem kiedy taki świat bytujący został wynaleziony
uprzednio.
Metamorfozy bytowania (ciało, Bóg, idee, prawa
natury, formuły i t. d.). — »Bytowanie« jako pozór;
odwrócenie wartości: pozór był tem, co n a d a j e
w a r t o ś ć . — Poznanie samo w sobie w stawaniu
się niemożliwe; jakże więc poznawanie jest możliwe?
326
327
J a k o błąd o sobie samym, jako wola mocy, j a k o
wola ułudy. — Stawanie się jako wynajdywanie,
chcenie, zaprzeczanie siebie, przezwyciężanie samego
siebie: niema podmiotu, tylko czyn, ustanawianie,
twórcze, niema »przyczyn i skutków«. — Sztuka jako
wola przezwyciężenia stawania się, jako »uwiecznia­
nie«, lecz krótkowzroczna, zależnie od perspektywy:
powtarzająca niejako w małych rozmiarach tendenc y ę całości.
W s z y s t k o , c o wykazuje ż y c i e , należy roz­
ważać jako zredukowaną formułę tendencyi ogólnej:
stąd nowe ustalenie pojęcia »życia«, jako woli mocy.
Zamiast »przyczyna i skutek« walka wzajemna
w stawaniu się, często z pochłonięciem przeciwnika;
niema liczby stałej w tem, co się staje.
287.
D o p s y c h o l o g i i m e t a f i z y k i . — Świat ten
jest pozorny: p r z e t o istnieje świat prawdziwy; —
świat ten jest warunkowy: p r z e t o istnieje świat
absolutny; — świat ten jest pełen sprzeczności: p r z e t o
istnieje świat, pozbawiony sprzeczności; — świat ten
staje s i ę : p r z e t o istnieje świat b y t u j ą c y : —
same wnioski błędne: (ślepe zaufanie do rozumu:
jeśli i s t n i e j e A , tedy musi b y ć pojęcie B , bę­
dące przeciwieństwem jego). C i e r p i e n i e i n s p i ­
r u j e t e wnioski: w gruncie s ą t o ż y c z e n i a , żeby
świat taki istniał; również wyraża się nienawiść dla
świata, który zmusza cierpieć, w tem, iż imaginuje
się sobie inny, c e n n i e j s z y : tutaj ressentiment me­
tafizyków względem rzeczywistości jest twórcze.
D r u g i szereg pytań: p o c o cierpienie? . . .
i stąd wypływa wniosek o stosunku świata prawdzi­
wego d o naszego świata pozornego, zmiennego, cier­
piącego, pełnego sprzeczności: 1) cierpienie jako sku­
tek błędu: w jaki sposób błąd jest możliwy? 2) cier­
pienie jako skutek winy: w jaki sposób wina jest moż­
liwa (— same doświadczenia ze sfery przyrodzonej lub
społecznej rozciągnięto na wszechświat i rzutowano
w »samego siebie«). Jeśli jednak świat warunkowy
znajduje się w stosunku przyczynowym do świata
absolutnego, tedy i w o l n o ś ć b ł ą d z e n i a i p o ­
p e ł n i a n i a w i n y musi być również uwarunkowana
przezeń: i zjawia się znowu pytanie p o c o ? . . .
Świata błędu, stawania się, sprzeczności, cierpienia
p r a g n i e się w i ę c : p o c o ?
Wada tego syllogizmu: tworzy się dwa prze­
ciwne pojęcia, — p o n i e w a ż jednemu z nich odpo­
wiada realność, »musi« też i drugiemu odpowiadać
realność. »Inaczej s k ą d b y posiadało się pojęcie
przeciwne?« — R o z u m tedy jest źródłem objawie­
nia tego, co »istnieje samo w sobie«.
L e c z pochodzenie tych antynomii n i e k o n i e c z ­
n i e m u s i być sprowadzone d o nadprzyrodzonego
źródła rozumu: wystarcza przeciwstawienie p r a w ­
d z i w e j g e n e z y p o j ę ć : — t a pochodzi z e sfery
praktycznej, ze sfery użyteczności i dlatego właśnie
budzi s i l n ą w i a r ę ( g i n i e się, jeśli się nie wnios­
kuje zgodnie z tym rozumem: lecz tem jeszcze nie
jest »dowiedzione« to, co on twierdzi).
Z a p r z ą t a n i e się metafizyków c i e r p i e n i e m
jest całkiem naiwne. » Wieczna błogość«: nonsens
308
329
psychologiczny. Ludzie dzielni i twórczy nie uznają
n i g d y przyjemności i cierpienia jako ostatecznych
zagadnień wartości, — są to stany towarzyszące:
trzeba c h c i e ć obojga, jeśli się pragnie osiągnąć
cośkolwiek. — W tem, iż metafizycy widzą na pierwszym planie zagadnienia przyjemności i cierpienia,
wyraża się coś znużonego i chorego. I m m o r a l n o ś ć posiada dla nich t y l k o dlatego taką w a g ę ,
ponieważ uchodzi za zasadniczy warunek ze względu
na usunięcie cierpienia.
T a k samo z a p r z ą t a n i e się pozorem
i b ł ę d e m : przyczyną cierpienia, przesąd, iż szczęś­
cie jest związane z prawdą (pomieszanie: szczęście
w »pewności«, w »wierze«).
288.
Pochodzenie
»ś wiata prawdziwego«.
Błądzenia filozofii opierają się na tem, że zamiast widzieć w logice i kategoryach rozumu środki
dopasowywania świata do celów użyteczności (więc
»zasadniczo« do użytecznego f a ł s z o w a n i a ) , sądzi
ona, iż posiada w nich kryteryum prawdy, resp.
r e a l n o ś c i . »Kryteryum prawdy« był to właściwie
pożytek
biologiczny
takiego
zasadniczego systemu fałszowania:
i ponieważ
każdy gatunek zwierzęcy nie zna nic ważniejszego
nad zachowanie siebie, można więc tedy rzeczywiś­
cie mówić tutaj o »prawdzie«. Naiwnością było tylko
brać idyosynkrazyę antropocentryczną z a m i a r ę r z e -
c z y , za linię demarkacyjną między tem, co »realne«
i »nierealne«: mówiąc krótko, zabsolutyzowanie tego,
co jest względne. I oto teraz nagle rozpada się świat
na »prawdziwy« i »pozorny«: i właśnie ten świat,
dla którego człowiek wynalazł swój rozum, żeby
w nim żyć i urządzić się, właśnie ten sam dyskre­
dytuje mu się. Zamiast zużyć formy jako narzędzia
do uczynienia świata poręcznym i ulegającym obrachowaniu, filozofom zachciało się wykryć, że w tych
kategoryach zawiera się pojęcie owego świata, któ­
remu świat inny, ten, w którym się żyje, nie odpo­
wiada . . . Źle zrozumiano środki, jako miary
wartości, nawet jako potępienie zamiaru . . .
Zamiarem było to, żeby się łudzić w sposób
pożyteczny: środkiem do tego celu wywalczenie for­
muł i znaków, zapomocą których wielość zawrotną
sprowadzano do celowego i poręcznego schematu.
Lecz niestety! teraz wprowadzono w grę k a t e g o r y ę m o r a l n ą : żadna istota nie chce się mylić,
żadna istota nie powinna się mylić, — przeto istnieje
tylko wola prawdy. Czem jest »prawda«?
Antynomia posłużyła za schemat: świat praw­
dziwy, do którego się szuka drogi, nie może być
w sprzeczności z sobą, nie może się zmieniać, nie
może się stawać, nie ma początku ani końca.
Oto największy błąd, jaki popełniono, prawdziwy
fatalizm błędu na ziemi: sądzono, iż w formach ro­
zumu posiada się kryteryum realności, — podczas
kiedy posiadano je tylko do zapanowania nad real­
nością, żeby w sposób rozsądny realność z r o z u ­
mieć błędnie . . .
I oto świat staje się fałszywy i ściśle wskutek
własności,
które
stanowią jego
realność,
330
330
wskutek zmiany, stawania się, wielości, przeciwieństw,
sprzeczności, wojen. Odtąd cały fatalizm polegał
na tem:
1) w jaki sposób pozbyć się świata fałszywego,
tylko pozornego ( — b y ł to świat rzeczywisty, jedyny);
2) w jaki sposób człowiek staje się sam prze­
ciwieństwem j a k największem charakteru świata po­
zornego? (Pojęcie istoty doskonałej jako przeciwień­
stwa jakiejkolwiek istoty realnej, j a k o s p r z e c z n o ś ć
z ż y c i e m . . .).
rozprzęga i podkopuje (pouczając, że korzenie należy
odczuwać jako n i e m o r a l n e ) .
Widzimy, jak pracuje oto straszliwe narzędzie
decadence, przybierając imię i pozy najświętsze.
Cały kierunek wartości zmierzał do o c z e r n i e n i a ż y c i a ; wytworzono pomieszanie między dogmatyzmem realnym a poznaniem wogóle: tak iż partya przeciwna zaczęła też nienawidzić n a u k i .
W ten sposób droga do nauki została zatamowana p o d w ó j n i e : po pierwsze przez wiarę w świat
»prawdziwy« i następnie przez przeciwników tej
wiary. Nauki przyrodnicze, fizyologia zostały 1) co
do swych przedmiotów potępione, 2) obrane z ko­
rzyści . . .
Postrzegam ze zdumieniem, że nauka rezygnuje
obecnie, iż jest skazana na świat pozorny: świat
prawdziwy — może on być sobie, jaki chce, — z pew­
nością nie posiadamy zmysłów do poznania go.
Tutaj należy już zadać pytanie: zapomocą ja­
kiego organu poznania wszczyna się bodaj tylko prze­
ciwieństwo takie ? . . .
Przez to, iż świat, dostępny zmysłom, pojmuje
się jako zależny od zmysłów, przez to, iż pojmujemy
świat jako uwarunkowany subjektywnie, n i e wyra­
żamy zgoła, iż świat subjektywny wogóle jest m o ż ­
l i w y . Kto zabrania nam myśleć, iż subjektywność
jest realna, istotna?
»Samo w sobie« jest nawet koncepcyą niedo­
rzeczną: »własność sama w sobie« jest nonsensem:
pojęcia »bytu«, »rzeczy« są zawsze dla nas tylko
pojęciami względnemi . . .
Zło jest w tem, że ze staremi przeciwieństwami
»pozorny« i »prawdziwy« rozpowszechniał się współ­
rzędny sąd o wartościach: »lichszej wartości« i »war­
tości absolutnej«.
Świat pozorny nie uchodzi w naszych oczach
za świat »cenniejszy«; pozór ma być instancyą przeciw
W świecie rzeczywistym, gdzie bezwzględnie
wszystko się wiąże i warunkuje, cośkolwiek potę­
pić i u s u n ą ć z m y ś l i , znaczy usunąć i potępić
wszystko. Wyrażenia »to być nie powinno«, »to tak
być nie było powinno« są farsą . . . Wyobraża­
j ą c sobie konsekwencye, tamowałoby się źródło ży­
cia, c h c ą c usunąć to, co w jakiemkolwiek znaczeniu
jest s z k o d l i w e , r u j n u j ą c e . Fizyologia wykazuje
t o przecież l e p i e j !
— Widzimy, j a k m o r a l n o ś ć a) zatruwa zu­
pełnie pojmowanie świata, b) odcina drogę do pozna­
nia, do n a u k i , c) wszystkie instynkty rzeczywiste
289.
A.
332
wartości najwyższej. Wartościowym w sobie może
być tylko świat »prawdziwy« . . .
P r z e s ą d n a d p r z e s ą d a m i ! Przedewszystkiem byłoby w istocie rzeczą możliwą, że prawdziwa
własność rzeczy do tego stopnia byłaby szkodliwa
dla wymagań życia, tak im przeciwna, że właśnie
pozór byłby potrzebny, żeby móc żyć . . . Zda­
rza się to w wielu sytuacyach, np. w małżeństwie.
Nasz świat empiryczny byłby też zawarunkowany co do swych granic poznania przez instynkty
samozachowawcze: uważamy za prawdziwe, za do­
bre, za cenne, co sprzyja zachowaniu gatunku . . .
a) Nie posiadamy kategoryi, według których
moglibyśmy oddzielić świat prawdziwy od pozornego.
(Najwyżej mógłby istnieć świat pozorny, lecz nietylko
n a s z świat pozorny.)
b) Jeślibyśmy przypuścili istnienie świata p r a w ­
d z i w e g o , mógłby t o zawsze być świat m n i e j ­
s z e j jeszcze w a r t o ś c i dla nas: albowiem właśnie
ilość złudzenia mogłaby mieć dla nas większą war­
tość ze względu na samozachowanie. (Jeśliby tylko
p o z ó r sam w sobie nie uzasadniał sądu odrzuca­
jącego?)
c) Że istnieje współrzędność między s t o p ­
niami
wartości
a stopniami
realności
(tak iż wartości najwyższe posiadają też najwyższą
realność), jest to postulat metafizyczny, wychodzący
z założenia, iż z n a m y hierarchię wartości: a mia­
nowicie, że jest to hierarchia m o r a l n a . . .
Tylko przy takiem założeniu p r a w d a jest ko­
nieczna do zdefiniowania wszystkiego, co ma wartość
najwyższą.
333
B.
Jest rzeczą kardynalnej wagi, żeby ś w i a t
p r a w d z i w y został zniesiony. On jest wielkim bu­
dzicielem wątpliwości i pomniejszycielem ś w i a t a ,
k t ó r y m m y j e s t e ś m y : był o n najniebezpiecz­
niejszym dotychczas z a m a c h e m n a życie.
W o j n a ze wszystkiemi hipotezami, na których
podstawie wymyślono świat prawdziwy. Do tych hi­
potez należy ta, jakoby w a r t o ś c i m o r a l n e miały
być n a j w y ż s z e m i.
Ocenianie moralne jako wyższe zostałoby oba­
lone, jeśliby można było dowieść, iż jest konsekwenc y ą oceniania n i e m o r a l n e g o : j a k o wypadek szcze­
gólny niemoralności rzeczywistej: w ten sposób samo
sprowadzałoby się do p o z o r u i jako p o z ó r samo
przez się nie miałoby prawa potępiać pozoru.
C.
Wtedy »wolę prawdy« należałoby badać z punktu
widzenia psychologicznego: nie jest to władza mo­
ralna, lecz pewna forma woli mocy. T e g o dowiodłoby
się tem, iż posługuje się wszelkimi środkami n i e m o ­
r a l n y m i : przedewszystkiem metafizykami —. M et o d y k ę b a d a n i a osiąga się dopiero wtedy, kiedy
zostały pokonane wszystkie p r z e s ą d y m o r a l n e :
przedstawia ona zwycięstwo nad moralnością . . .
334
335
290.
Jak dalece z a s a d n i c z e t e o r y e p o z n a n i a
(materyalizm, sensualizm, idealizm) są konsekwencyami
ocen wartości: źródło najwyższych uczuć przyjem­
nych (»uczuć wartości«) rozstrzyga również proble­
mat r e a l n o ś c i .
— Stopień w i e d z y p o z y t y w n e j jest zupeł­
nie obojętny, lub rzeczą podrzędną: wystarcza przyj­
rzeć się rozwojowi indyjskiemu.
Buddystyczna n e g a c y a realności wogóle (złu­
da = cierpieniu) jest konsekwencyą doskonałą: nie­
możliwość udowodnienia, niedostępność, brak kategoryi nietylko dla »świata samego w sobie«, lecz w n i k ­
n i ę c i e w w a d l i w o ś ć p r o c e d u r , zapomocą któ­
rych wogóle osiągnięto to pojęcie. »Realność abso­
lutna«, »byt sam w sobie« — sprzecznością to.
W świecie s t a j ą c y m się »realność« jest zawsze
tylko u p r o s z c z e n i e m w celu praktycznym, lub
z ł u d z e n i e m zgruba działających organów, lub
wreszcie różnicą w t e m p i e stawania się.
Zaprzeczenie i nihilizacya logiczna świata wy­
pływa stąd, iż zmuszeni jesteśmy przeciwstawiać byt
niebytowi i że zaprzeczamy idei »stawania się«.
» R o z u m « powstały na gruncie sensualistycznym, n a gruncie p r z e s ą d ó w z m y s ł ó w , t . j .
w wierze, iż prawdą są sądy zmysłów.
»Byt« jako uogólnienie pojęcia »źycie« (oddy­
chać), »być ożywionym«, »chcieć, działać«, »stawać
się«.
Przeciwieństwem jest: »być nieożywionym«, »nie
stającym się«; » n i e chcącym«. Przeto: »bytowa-
niu« n i e przeciwstawia się niebyt, n i e pozór i nie
śmierć także (albowiem martwem może być tylko
coś, co także żyć może).
»Duszę«, »ja« ustanawia się jako f a k t p i e r ­
w o t n y ; i wprowadza wszędzie, gdzie istnieje s t a ­
w a n i e się.
291.
I ż rzeczy posiadają w ł a s n o ś ć s a m ą w s o ­
b i e , niezależnie od interpretacyi i subjektywności
jest t o h i p o t e z a c a ł k o w i c i e zbędna: kazałaby
ona przypuszczać, że i n t e r p r e t o w a n i e i to, iż
się j e s t p o d m i o t e m nie jest istotnem, ż e rzecz,
wyzwolona ze wszystkich stosunków, byłaby jeszcze
rzeczą. Odwrotnie: charakter rzeczy, pozornie p r z e d ­
m i o t o w y : czyby nie mógł on sprowadzać się j e ­
dynie d o r ó ż n i c y w s t o p n i a c h podmiotowo­
ści? — że np. to, co się staje powoli, przedstawia­
łoby się nam jako »przedmiotowe«, trwałe, istniejące,
»samo w sobie«, — że przedmiotowość byłaby tylko
błędnem pojęciem rodzaju i przeciwieństwem w g r a ­
n i c a c h podmiotowości?
292.
Przeciw w a r t o ś c i tego, c o wiecznie pozostaje
jednakowe (patrz: naiwność Spinozy, a także i Kar-
337
336
tezyusza). Wartość najkrótszy i najbardziej znikomy,
najzdradliwszy połysk złoty na brzuchu węża vita —
293.
K r y t y k a pojęcia »świat p r a w d z i w y
i p o z o r n y « . — Z tych pierwsze jest czystą fikcyą,
utworzoną wyłącznie z rzeczy zmyślonych.
»Pozorność« należy do samej realności: jest
ona formą jej bytu; t. zn. w świecie, gdzie niema
żadnego bytu, trzeba zapomocą p o z o r u dopiero
tworzyć pewien obliczalny świat wypadków i d e n ­
t y c z n y c h : pewne tempo, przy którem możliwa
jest obserwacya i porównywanie i t. d.
: »pozorność« jest to świat przypasowany i uprosz­
czony, nad którym pracowały nasze instynkty prak­
t y c z n e : dla nas jest zupełnie prawdziwy: ponieważ
w nim ż y j e m y , możemy żyć w nim: d o w ó d jego
prawdziwości dla nas . . .
: świat, niezależnie od naszego warunku, żeby
żyć w nim, świat, którego nie sprowadziliśmy do
swojego bytu, swojej logiki i przesądów psycholo­
gicznych, n i e istnieje jako świat »sam w sobie«;
jest to świat zasadniczo względny: zależnie od oko­
liczności z różnych punktów widzenia posiada r ó ż n e
o b l i c z e : byt jego w każdym punkcie jest zasadni­
czo odmienny: wywiera ciśnienie na każdy punkt,
w każdym punkcie spotyka przeciwdziałanie — i te
sumy w każdym wypadku są n i e w s p ó ł m i e r n e .
Miara
mocy
określa,
jaką
istotę
posiada
inna miara mocy: w jakiej formie, pod jaką władzą,
przymusem działa lub opiera się.
Nasz wypadek szczególny jest dosyć interesu­
jący: utworzyliśmy koncepcyę taką, która pozwala
nam żyć w świecie, która pozwala nam percepować
akurat tyle, żebyśmy mogli to jeszcze w y t r z y ­
mać . . .
294.
»Pozorność« =
specyficznej działal­
ności aktywnej i reaktywnej.
Świat pozorny, t. zn. świat rozważany ze względu
na wartości; uładzony i wybrany podług wartości,
t. zn. w tym wypadku z punktu widzenia pożytecz­
ności gwoli zachowaniu i spotęgowaniu mocy określo­
nego gatunku zwierzęcia.
P e r s p e k t y w i c z n o ś ć więc nadaje charak­
ter »pozorności«! Jak gdyby pozostał jeszcze świat
jakiś, jeśliby odjęto perspektywiczność! Przez to wszak
odjętoby r e l a t y w n o ś ć !
Każde ognisko siły posiada swoją p e r s p e k ­
t y w ę dla całej r e s z t y , t. zn. swoją zupełnie okreś­
loną ocenę w a r t o ś c i , swój sposób działania, swój
sposób oporu. Świat pozorny sprowadza się więc do
specyficznego sposobu działania na świat, wychodzą­
cego z pewnego ogniska.
Lecz niema żadnego innego sposobu działania:
i »świat« jest tylko wyrazem na oznaczenie całości
gry tych akcyi. R e a l n o ś ć sprowadza się ściśle
do tych oddzielnych akcyi i reakcyi każdej jednostki
względem całości . . .
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
2 2
338
339
Nie pozostaje ani śladu p r a w a , pozwalającego
mówić tutaj o pozorze . . .
S p e c y f i c z n y s p o s ó b r e a g o w a n i a jest
jedynym sposobem reagowania: nie wiemy, ile spo­
sobów i jakie sposoby tego rodzaju istnieją.
L e c z niema bytu »innego«, »prawdziwego«, istot­
nego, — przeto możnaby było wyrazić świat b e z
akcyi i reakcyi . . .
Przeciwieństwo między światem pozornym i praw­
dziwym sprowadza się do przeciwieństwa: »świat«
i »nic« —
295.
J e s z c z e raz » ś w i a t p r a w d z i w y « i » ś w i a t
p o z o r n y«. —
A . U w o d z i c i e l s t w a , wypływające z tego
pojęcia, są trojakiego rodzaju:
świat n i e z n a n y , — my jesteśmy awanturnikami,
jesteśmy ciekawi, — co znane zdaje się nas nu­
żyć (— niebezpieczeństwo pojęcia polega na
tem, że insynuuje, jakoby »ten« świat był nam
znany. . .);
świat i n n y , gdzie jest inaczej: — coś w nas za­
czyna obliczać, — być może wszystko będzie
dobrze, niedaremnie mieliśmy nadzieję . . .
Świat, w którym jest inaczej, gdzie my sami —
kto wie? jesteśmy inni
. . .
świat p r a w d z i w y : — to j e s t najdziwaczniejszy
zamach, jaki na nas uczyniono; tak wiele inkru­
stowano w wyraz »prawdziwy«, mimowolnie
czynimy z tego dar też »światu prawdziwemu«;
świat p r a w d z i w y musi być także w i a r o g o d n y m , takim, który nas nie oszukuje, nie
wyprowadza w pole: wierzyć w niego jest to
niemal: być z m u s z o n y m wierzyć ( — z przy­
zwoitości, j a k bywa między istotami, godnemi
zaufania — ) .
P o j ę c i e : »świat nieznany« insynuuje nam, że
t e n świat jest »znany« (nudny — ) ;
pojęcie: »świat inny« insynuuje, jakoby świat
m ó g ł b y ć i n n y m , — znosi konieczność i fatum
( — bezpożyteczna p o d d a w a ć s i ę , p r z y s t o s o ­
w y w a ć —);
pojęcie: »świat prawdziwy« insynuuje, iż ten
świat jest niewiarogodny, oszukańczy, nieuczciwy,
nieprawdziwy, nieistotny, — skutkiem tego nie odpo­
wiadający naszej korzyści (— nierozsądna przystoso­
wywać się do niego; l e p i e j : opierać się).
U c h y l a m y się przeto od tego świata w spo­
sób trojaki:
swoją c i e k a w o ś c i ą , jak gdyby część interesu­
j ą c a była gdzieindziej;
swojem p o d d a n i e m się, — j a k gdyby nie była
konieczna poddawać się, — j a k gdyby ten świat
nie był koniecznością o s t a t e c z n ą ;
swoją s y m p a t y ą i s z a c u n k i e m , — j a k gdyby świat
ten na to nie zasługiwał, j a k gdyby był nielo­
jalny i nieuczciwy względem nas . . .
In summa: jesteśmy b u n t o w a n i w trojaki
sposób: czynimy jakieś x krytyką »świata znanego«.
B . P i e r w s z y k r o k k u o p a m i ę t a n i u : po­
j ą ć , jak bardzo zostaliśmy z w i e d z e n i . — Mogłoby
bowiem być ściśle n a o d w r ó t :
340
a) świat n i e z n a n y mógłby być tak urządzony,
żeby obudzić w nas upodobanie do tego świata,
t, zn. mógłby być głupszą i nędzniejszą formą
istnienia;
b) świat i n n y , nie mówiąc już o tem, żeby się
liczył z temi naszemi pragnieniami, które tutaj
nie znalazły zadośćuczynienia, mógłby stanowić
część masy tego, co t e n świat czyni dla nas
możliwem: poznanie jego byłoby może środkiem
do uczynienia nas zadowolonymi;
c) świat p r a w d z i w y : lecz kto właściwie mówi
nam, że świat pozorny musi być wart mniej,
niż prawdziwy? Instynkt nasz nie przeczyż temu
sądowi? Czyż człowiek nie tworzy wiecznie
świata zmyślonego, ponieważ chce posiadać
świat lepszy, niż realność? P r z e d e w s z y s t k i e m : w jaki sposób doszliśmy do tego, że
n i e n a s z świat jest prawdziwy? . . . na­
stępnie, mógłby przecież świat inny być świa­
tem pozornym (w rzeczy samej, Grecy, naprzykład, wyobrażali sobie, ś w i a t c i e n i ó w , e g z ys t e n c y ę p o z o r n ą obok egzystencyi p r a w ­
d z i w e j — ) . W końcu: skąd prawo ustanawia­
nia s t o p n i r e a 1 n o ś c i ? To jest coś innego,
niż świat nieznany — to już jest c h c i e ć z n a ć
c o ś n i e z n a n e g o . Świat »inny«, »nieznany« —
zgoda! lecz mówić »świat prawdziwy« to zna­
czy w i e d z i e ć coś o nim,
przeczy to zało­
żeniu, iż istnieje jakiś świat x . . .
In-summa:
świat x mógłby być nudniejszy, mniej
ludzki i bardziej niegodny, niż świat ten.
Rzecz miałaby się inaczej, jeśliby twierdzono, że
341
istnieje x światów, t. zn. najrozmaitsze światy oprócz
tego. L e c z tego n i e t w i e r d z o n o n i g d y . . .
C . Problemat: czemu w y o b r a ż a n i e ś w i a t a
i n n e g o wypadało zawsze na niekorzyść, wzgl. słu­
żyło jako krytyka t e g o świata, — na co to wska­
zuje ? —
Naród, dumny z siebie, znajdujący się u wschodu
życia, wyobraża sobie, że być i n n y m , to zawsze
znaczy być niższym, posiadać mniejszą wartość;
świat obcy, nieznany uważa za swego wroga, nie
czuje w sobie ciekawości i odpycha od siebie zupeł­
nie to, co jest obce . . . Naród taki nie przyznałby,
że inny naród ma być »narodem prawdziwym« . . .
Już to, że takie rozróżnianie jest możliwe, — że
ten świat uważa się za »pozorny« a t a m t e n za
»prawdziwy«, jest symptomatem.
Ogniska powstania wyobrażenia: »świat inny«:
filozof, wynajdujący świat rozumny, gdzie r o z u m
i funkcye l o g i c z n e są zgodne: — stąd też
pochodzi świat »prawdziwy«;
człowiek religijny, wynajdujący »świat boski«: —
stamtąd pochodzi świat »wynaturzony«, świat
»przeciw naturze«;
człowiek moralny, zmyślający »świat wolny«: —
stąd pochodzi świat »dobry, doskonały, spra­
wiedliwy, święty«.
Właściwość w s p ó l n a tych trzech ognisk po­
chodzenia: chybienie p s y c h o l o g i c z n e i pomie­
szanie psychologiczne.
»Świat inny«, jaki rzeczywiście ukazuje się
w historyi, — jakimiż predykatami bywa on wyróż­
niany? Stygmatami przesądu filozoficznego, moral­
nego i religijnego.
342
»Świat inny«, — ujawniający się z tych faktów,
jest s y n o n i m e m n i e b y t u , n i e - ż y c i a , w o l i n i e życia . . .
P o g l ą d o g ó l n y : Instynkt z n u ż e n i a
ciem, nie zaś życia stworzył »świat inny«.
K o n s e k w e n c y a : filozofia,
ność są symptomatami dekadencyi.
religia
i
ży­
moral­
II.
WOLA
MOCY W PRZYRODZIE.
1. Wola mocy jako
prawo natury.
296.
K r y t y k a p o j ę c i a » p r z y c z y n y « . — Z punktu
widzenia psychologicznego pojęcie »przyczyny« j e s t
to poczucie swojej mocy w tak zwanem chceniu, —
nasze pojęcie »działania« przesądem, iż poczucie m o c y
jest samą mocą poruszającą . . .
Stan towarzyszący temu, co się dzieje, i będący
już skutkiem tego, co się dzieje, rzutujemy j a k o »przy­
czynę wystarczającą« tegoż; — stosunek napięcia na­
szego poczucia mocy (przyjemność j a k o poczucie
m o c y ) , pokonania przeszkody — czyż są to złu­
dzenia? —
Przenieśmy z powrotem pojęcie przyczyny do
jedynie znanej nam sfery, z której ją wzięliśmy: tedy
nie będziemy mogli wyobrazić sobie żadnej z m i a n y ,
345
344
w którejby nie było woli mocy. Nie zdołamy wywieść
zmiany, gdy niema tej przewagi jednej mocy na drugą.
Mechanika ukazuje nam tylko skutki i przytem
tylko obrazowo (ruch jest mową obrazową). Nawet
ciążenie powszechne nie ma przyczyny mechanicz­
nej, ponieważ jest dopiero podstawą skutków mecha­
nicznych.
W o l a akumulowania siły jest cechą swoistą zja­
wiska życia, pożywienia, płodzenia, dziedziczenia, —
społeczeństwa, państwa, obyczajów, autorytetu. Czyby
nie było wolno uznawać tej woli za przyczynę dzia­
ł a j ą c ą w chemii? — i w układzie kosmicznym?
Nietylko stałość energii: lecz największa oszczęd­
ność w spożywaniu: i ż w o l a s t a n i a s i ę s i l n i e j ­
s z y m w k a ż d y m o g n i s k u s i ł y jest jedyną
realnością, — nie samozachowanie, lecz przywłasz­
czanie, opanowywanie, przewaga, c h ę ć stania się sil­
niejszym.
Zasada przyczynowości m a nam d o w i e ś ć , ż e
nauka jest możliwa? »Z jednakowych przyczyn je­
dnakowe skutki« — »Stałe prawo rzeczy« — »Nie­
zmienny porządek«? — Że coś daje się obliczyć, czyż
jest już przeto konieczne?
Jeśli coś dzieje się tak, a nie inaczej, niema
w tem »zasady«, »prawa«, »porządku«, lecz działają
tu ilości siły, których istota polega na tem, że wy­
wierają władzę na wszystkie inne ilości sił.
Czy możemy przypuścić d ą ż e n i e d o m o c y
bez odczuwania przyjemności i nieprzyjemności, t. zn.
bez poczucia wzrostu lub ubytku mocy. Mechanizm
nie jestże czasem tylko mową obrazową do wyra­
żania świata zjawisk w e w n ę t r z n y c h , walczących
i pokonywających ilości sił? Wszystkie przesłanki
mechanizmu, m a t e r y a , atom, ciśnienie i uderzenie,
ciężar nie są »faktami samymi w sobie«, lecz interpretacyami przy pomocy fikcyi p s y c h i c z n y c h .
Życie jako forma bytu, znana nam najlepiej, jest
specyficznie wolą akumulowania siły —: wszystkie
procesy życiowe znajdują w niej swoją dźwignię:
nic nie dąży do zachowania się, wszystko winno się
sumować i akumulować.
Życie, jako przypadek poszczególny (stąd hipo­
teza o ogólnym charakterze istnienia —) dąży do
maximum p o c z u c i a m o c y ; z istoty s w o j e j jest
dążeniem do wzrostu mocy; dążenie nie jest niczem
innem, tylko dążeniem do mocy; wola ta jest rzeczą
najgłębszą i najwnętrzniejszą: mechanika jest tylko
semiotyką skutków.
297.
K r y t y k a m e c h a n i z m u . — Oddalmy stąd
dwa pojęcia popularne: »konieczność« i »prawo«:
pierwsze wprowadza w świat fałszywy mus, drugie
fałszywą wolność. »Rzeczy« nie zachowują się pra­
widłowo, nie podług r e g u ł y : niema rzeczy (— to
nasza fikcya); nie zachowują się też pod musem ko­
nieczności. T u t a j niema posłuszeństwa: albowiem, że
c o ś j e s t t a k , j a k j e s t , tak mocne, tak słabe, nie
jest to skutkiem posłuszeństwa, lub reguły, lub
musu . . .
O stopień oporu i o stopień przewagi — oto,
o co chodzi we wszystkiem, co się dzieje: jeśli m y,
dla naszego codziennego użytku w rachunkach, umiemy
wyrazić to zapomocą formuł i »praw«, tem lepiej
346
dla nas! L e c z przez to nie wprowadziliśmy m o r a l ­
n o ś c i w świat, który sobie wyobrażamy j a k o j e j
posłuszny —.
Niema prawa: każda moc wyciąga w każdym
momencie swoją ostateczną konsekwencyę. Właśnie,
ponieważ niema mezzi divini, na tem opiera się obliczalność.
Ilość mocy określa się działaniem, które ona wy­
wiera i oporem, który stawia. Niema adyaforyi, która
sama przez się dałaby się pomyśleć. J e s t to zasadni­
czo wola gwałtu i obrony przed gwałtem. Nie samozachowanie: każdy atom działa na cały byt, — nie
można go sobie wyobrazić, jeśli przestaniemy sobie
wyobrażać to promieniowanie woli mocy. Dlatego na­
zywam j e ilością » w o l i m o c y « : przez t o zostaje
wyrażony charakter, którego nie można usunąć z wyob­
rażenia porządku mechanicznego, nie usuwając tego
samego porządku.
Przełożenie tego świata działań na świat w i ­
d o c z n y — świat dla oka — jest to pojęcie »ru­
chu«. Pod tem zawsze rozumiemy, że coś jest poru­
szane. — czy to jest fikcya globulki atomu, lub nawet
j e j abstrakcya, zawsze jeszcze wyobrażamy sobie
rzecz działającą — t.. zn. nie wyzbyliśmy się przy­
zwyczajenia, ku któremu nas zwodzą zmysły i mowa.
Podmiot i przedmiot, czynnik czynu, czyn i to, co on
czyni, oddzielone od siebie: nie zapominajmy, że to
jest tylko semiotyka i nie oznacza nic realnego. Me­
chanika j a k o nauka o r u c h u jest już przekładem
na j ę z y k zmysłów człowieka.
Potrzebujemy jedności, żeby móc liczyć: przeto
nie należy przypuszczać, że takie jedności i s t n i e j ą .
Pojęcie jedności zapożyczyliśmy od swego pojęcia
347
»ja«, — naszego najstarszego artykułu wiary. Jeśli­
byśmy siebie nie uważali za jedności, nigdybyśmy
nie utworzyli pojęcia »rzecz«. Teraz, dość późno, jesteśmy dostatecznie o tem przekonani, że nasza konc e p c y a pojęcia »ja« w niczem nie daje rękojmi za
jednością realną. Żeby więc świat mechaniczny teo­
retycznie obronić, musimy zawsze czynić to zastrze­
żenie, iż przeprowadzamy to zapomocą dwuch fikc y i : zapomocą pojęcia ruchu (wziętego z naszej mowy
zmysłów) i zapomocą pojęcia atomu (= jedności, wy­
prowadzonej z naszego »doświadczenia« fizycznego):
j a k o przesłanki posiada o n p r z e s ą d z m y s ł ó w
i przesąd psychologiczny.
Ś w i a t m e c h a n i c z n y został tak wyimagino­
wany, j a k jedynie oko i dotyk świat sobie wyobra­
zić mogą (jako »poruszany») tak, iż może być obliczony,
iż zmyślamy jedności będące przyczyną, »rzeczy«
(atomy), których działanie pozostaje stałem (— prze­
niesienie błędnego pojęcia podmiotowego na pojęcie
atomu): pojęcie liczby, pojęcie rzeczy (pojęcie pod­
miotu), pojęcie działalności (oddzielenie przyczyny
i skutku), ruch (oko i dotyk): iż wszelki skutek jest
r u c h e m : że, gdzie ruch jest, c o ś jest poruszane.
F e n o m e n a l n e m więc jest: wtrącenie poję­
cia liczby, pojęcia podmiotu, pojęcia r u c h u : nasze
o k o , nasza p s y c h o l o g i a wciąż jeszcze w nim
się znajduje.
Jeśli wyeliminujemy te dodatki, nie pozostaną
rzeczy, lecz ilości dynamiczne, w stosunku napię­
cia do wszystkich innych ilości dynamicznych, któ­
rych istota kryje się w ich stosunku do wszystkich
innych ilości, w ich działaniu na nie. Wola mocy nie
j e s t bytem, nie j e s t stawaniem się, lecz p a t o s e m —
349
348
jest faktem elementarnym, z którego
dzi się stawanie, działanie . . .
dopiero w y w o ­
Mechanika formułuje z j a w i s k a następcze i przytem jeszcze semiotycznie, zapomocą z m y s ł o w y c h
i psychologicznych środków e k s p r e s y j n y c h : nie do­
tyka ona siły p r z y c z y n o w e j .
Jeśli najwnętrzniejszą istotą bytu jest wola
mocy, jeśli przyjemność jest wzrostem mocy, nieprzy­
jemność wszeikiem uczuciem niemożliwości oparcia
się i opanowania: czyż nie wolno ustanowić przy­
jemności i nieprzyjemności j a k o faktów kardynal­
nych? Czyż wola jest możliwa bez tych dwuch oscylacyi między t a k i n i e ? — lecz k t o odczuwa przy­
j e m n o ś ć ? . . . lecz k t o chce m o c y ? . . . Py­
tanie bez sensu! jeśli sama istota jest wolą mocy,
a przeto odczuwaniem przyjemności i nieprzyjemności!
Mimo to potrzebne są przeciwieństwa, opory a względ­
nie i j e d n o ś c i p r z e m a g a j ą c e
. . .
298.
K r y t y k a p o j ę c i a » p r z y c z y n y « . — Nie
posiadamy absolutnie żadnego doświadczenia o p r z y c z y n i e ; r o z w a ż y w s z y psychologicznie, cała idea
w y p ł y w a z przekonania podmiotowego, że my je­
steśmy przyczyną, mianowicie, że ramię się poru­
sza . . . L e c z j e s t to b ł ę d e m . Odróżniamy sie­
bie, s p r a w c ó w , od działania i z tego schematu robimy
ogólny użytek, — we wszystkiem, co się dzieje, i szukamy
s p r a w c y . C o ś m y t u uczynili? B ł ę d n i e p o j ę l i ś m y
poczucie siły, natężenia, oporu, uczucie mięśniowe,
które już jest początkiem działania, j a k o p r z y c z y n ę ,
lub zrozumieliśmy jako przyczynę w o l ę uczynienia
tego a tego, ponieważ po niej następuje akcya.
» P r z y c z y n y « zgoła nie b y w a : w kilku wypad­
kach, gdzie, jak nam się zdawało, była dana, i w któ­
r y c h rzutowaliśmy ją z siebie do z r o z u m i e n i a
tego, co się d z i e j e , wykazano, że łudzimy się. Na­
sze »zrozumienie tego, co się dzieje« polegało na tem,
że wynaleźliśmy podmiot odpowiedzialny za to, co
się stało i jak się stało. Złączyliśmy w pojęcie »przy­
czyn«
s w o j e uczucie woli, swoje poczucie »wol­
ności«, s w o j e uczucie odpowiedzialności i s w ó j za­
miar działania: causa efficiens i finalis w koncepcyi
podstawowej jest jedno.
Sądziliśmy, że działanie jest objaśnione, jeśli w y ­
każemy stan, w którym ono już tkwi nieodłącznie.
W rzeczywistości w y n a j d u j e m y wszystkie przyczyny
według schematu s k u t k u : ten ostatni jest nam
znany . . . Odwrotnie, nie jesteśmy w stanie o ja­
kiejkolwiek rzeczy przepowiedzieć, jak będzie »działać«. Rzecz, podmiot, wola, zamiar — wszystko to
tkwi nieodłącznie w koncepcyi »przyczyny«. C h c ą c
objaśnić, dlaczego zaszła j a k a ś zmiana, szukamy rze­
czy. Nawet atom jest jedną z takich w y m y ś l o n y c h
w tym celu »rzeczą« i prapodmiotem . . .
W końcu pojmujemy, że rzeczy — co za tem
idzie i atomy — nie d z i a ł a j ą : p o n i e w a ż z g o ł a
n i e i s t n i e j ą , — że pojęcie p r z y c z y n o w o ś c i do ni­
czego zgoła nie jest przydatne. — Z koniecznego na­
stępstwa stanów n i e w y p ł y w a , iż znajdują się one
w stosunku p r z y c z y n o w y m (— znaczyłoby to rozciąg a ć z d o l n o ś ć ich d z i a ł a n i a z 1 na 2, na 3,
350
na 4, na 5). N i e m a ani p r z y c z y n ani skut­
k ó w . W mowie nie umiemy się od nich uwolnić.
Lecz to nie znaczy n i c Jeśli wyobrażam sobie m i ę ­
s i e ń niezależnie od j e g o »działań«, tedy go ne­
guję . . .
I n summa: t o , c o s i ę d z i e j e a n i n i e j e s t
w y w o ł a n e , a n i n i e w y w o ł u j e . Causa jest t o
z d o l n o ś ć d z i a ł a n i a , wynaleziona jako dodatek
do tego, co się dzieje . . .
Interpretacya
przyczynowości
jest
z ł u d z e n i e m . . . Drzewo jest to wyraz; drzewo
nie jest p r z y c z y n ą — . »Rzecz« jest sumą swych skut­
ków, powiązanych syntetycznie zapomocą pojęcia,
obrazu . . . W rzeczywistości nauka pozbawiła
treści pojęcie przyczynowości i zachowała je tylko
jako formułę przenośniową, w której, w gruncie rze­
czy, stało się obojętnem, z której strony znajduje się
przyczyna lub skutek. Twierdzi się, że w dwuch sta­
nach złożonych (konstelacyach sił) ilości siły są równe.
O b i i c z a l n o ś ć t e g o , c o s i ę d z i e j e , nie
polega na tem, że zachowana została reguła, doko­
nana konieczność, lub że rzutujemy prawo przyczynowości we wszystko, co się dzieje —: polega ona
na p o w r a c a n i u w y p a d k ó w i d e n t y c z n y c h.
Niema, j a k t o utrzymuje Kant, z m y s ł u p r z y ­
c z y n o w o ś c i . Człowiek dziwi się, niepokoi, pragnie
rzeczy znanych, których się trzymać można . . .
Skoro w nowem ukażą nam coś starego, uspaka­
j a m y się. Rzekomy instynkt przyczynowości jest tylko
o b a w ą p r z e d n i e z w y k ł o ś c i ą i próbą odkry­
cia w niej czegoś starego, poszukiwanie nie przyczyn,
lecz tego, co znane.
351
299.
D w a stany następujące po sobie, jeden »przy­
czyna«, drugi »skutek« —: oto twierdzenie błędne.
Stan pierwszy nie ma nic do wywoływania, drugiego
nic nie wywołało.
Chodzi o walkę dwuch nierównych pod wzglę­
dem mocy elementów: osiąga się nowe ugrupowanie
sił, zależnie od miary mocy każdego. Stan drugi jest
czemś z gruntu odmiennym od pierwszego ( n i e jest
jego skutkiem): rzeczą zasadniczą jest to, że czyn­
niki, prowadzące walkę, osiągają różne ilości mocy.
300.
Fizycy wierzą w »świat prawdziwy« na swój
sposób: w jednakową dla wszystkich istot systematyzacyę atomów w ruchach koniecznych tak, iż dla
nich »świat pozorny« redukuje się dla każdej istoty
do dostępnej dla niej strony powszechnego i po­
wszechnie koniecznego bytu, (dostępnej a także i do­
stosowanej,
uczynionej »subjektywną«). Ale w tem
błąkają się oni: atom, taki, jaki został przez nich
ustalony, wynaleziony został zapomocą logiki owego
perspektywizmu świadomości, — tem samem jest i on
fikcyą podmiotową. Ten obraz świata, który oni na­
rzucają, zgoła nie jest zasadniczo różny od podmio­
towego obrazu świata: skonstruowany został tylko
zapomocą dalej sięgających zmysłów, lecz bądź cobądź zapomocą n a s z y c h zmysłów . . . I w końcu,
nieświadomie, w konstelacyi swojej opuścili coś: właś-
352
nie konieczny perspektywizm,
zapomocą którego
każde ognisko siły — i nietylko człowiek — cały po­
zostały świat z siebie w y p r o w a d z a , t. j. niszczy go
s w o j ą siłą, dotyka i kształtuje . . . Zapomnieli za­
liczyć do » p r a w d z i w e g o bytu« tej siły u s t a n a w i a ­
j ą c e j perspektywy, — w y r a ż a j ą c się językiem szkol­
n y m : zapomnieli o własnościach podmiotu. Wyobra­
ż a j ą sobie, że to się »rozwinęło«, przybyło w następ­
stwie, — lecz jeszcze chemik potrzebuje g o : jest to
bowiem b y t s p e c y f i c z n y , określa takie lub owa­
kie działanie i r e a g o w a n i e zależnie od okoliczności.
Perspektywizm
jest
tylko
złożoną
f o r m ą s p e c y f i k a c y i. W y o b r a ż a m sobie, że każde
ciało specyficzne dąży do zapanowania nad całą prze­
strzenią i rozpostarcia s w e j siły (— s w e j woli mocy;)
i do odepchnięcia tego, co jego rozpostarciu się przeciwi. L e c z ustawicznie natyka się na takie same dą­
żenia ciał innych i kończy na układaniu się (»łącze­
niu«) z temi, które są z niem dostatecznie pokrewne: —
wtedy łącznie spiskują do osiągnięcia
m o c y . I proces trwa w ciągu dalszym . . .
Niema nic niezmiennego w chemii, jest to tylko
pozór, z w y k ł y przesąd szkolny. Niezmienność z a ­
w l e k l i ś m y , moi panowie fizycy, znowu z tejże me­
tafizyki. J e s t to całkiem naiwne i powierzchowne
twierdzenie, że dyament, grafit i węgiel są iden­
tyczne. Dlaczego? T y l k o dlatego, że zapomocą w a g i
nie można stwierdzić żadnej straty materyi! Zgoda,
dzięki temu m a j ą jeszcze coś w s p ó l n e g o ; lecz praca
molekularna przy przemianach, których nie możemy
ani widzieć, ani w a ż y ć , czyni z materyi coś innego,—
ze specyficznie innemi własnościami.
353
301.
Punkt widzenia »wartości« jest punktem widze­
nia w a r u n k ó w z a c h o w a n i a i p o t ę g o w a n i a
s i ę w stosunku do tworów złożonych ze względną
trwałością życia pośród stawania się. Niema trwa­
łych jedności ostatecznych, niema atomów, niema
monad (- i tutaj także »bytowanie« dopiero przez nas
zostało w ł o ż o n e , z praktycznych, pożytkowych, per­
spektywicznych przyczyn), istnieją »twory p a n u j ą c e « ;
sfera opanowujących bezustannie wzrasta lub peryodycznie maleje, powiększa się; znajduje się w wa­
runkach przyjaznych lub nieprzyjaznych (odżywia­
nia —). »Wartość« jest zasadniczo punktem widzenia
dla przyrostu lub ubywania ognisk w ł a d a j ą c y c h (w ka­
żdym razie »wielości«; lecz »jedność« w stającej się
przyrodzie zgoła nie istnieje). Środki wyrażania mowy
nie są zdatne do wryrażania stawania się: jest to n i e o d ł ą c z n ą p o t r z e b ą naszego z a c h o w a n i a s i ę ,
że ustawicznie ustanawiamy grubszy świat trwałości,
»rzeczy« i t. d. Względnie wolno wszakże mówić
o atomach i monadach: a pewna jest, że ś w i a t
n a j m n i e j s z y pod w z g l ę d e m t r w a n i a j e s t
n a j t r w a l s z y . . . Niema woli: istnieją punktac y e woli, stale s w ą moc pomnażające lub tracące.
302.
Poję c i e
j edn o ś c i
w
Przywykliśmy uważać wytwarzanie
psychologii.
się niezmiernej
354
ilości form za d a j ą c e się pogodzić z pochodzeniem
od jedności. — Moją teoryą byłoby: — że wola mocy
jest prymitywną formą afektu, że wszystkie inne
afekty są tylko j e j transformacyami; że staje się
znacznie j a ś n i e j , jeśli zamiast endemonistycznego
»szczęścia« (do którego każde życie ma dążyć) po­
stawimy m o c : »dąży do mocy, do przyrostu mocy«; - przyjemność jest tylko symptomatem poczucia osiąg­
niętej mocy, świadomością różnicy — (— zgoła nie
dąży się do przyjemności; lecz przyjemność nastę­
puje, skoro się osiąga to, do czego się dąży: przy­
jemność towarzyszy, przyjemność nie jest bodźcem — ) ;
iż wszelka siła pobudzająca jest wolą mocy, że oprócz
niej niema żadnej siły fizycznej, dynamicznej lub
psychicznej
. . .
W naszej nauce, gdzie pojęcie
przyczyny i skutku sprowadzone zostało do stosunku
równania, w ambicyi dowiedzenia, iż z każdej strony
jest t a sama ilość siły, b r a k s i ł y p o r u s z a j ą ­
c e j : rozważamy tylko rezultaty, uważamy j e z a rów­
noważne ze względu na zawartość siły . . .
J e s t to tylko rzeczą doświadczenia, że zmiana
n i e u s t a j e : nie mamy najmniejszego powodu przy­
puszczać, że po zmianie musi następować inna. Prze­
ciwnie: wydaje się, i ż s t a n o s i ą g n i ę t y musi sam
się zachowywać, jeśli niema w nim zdolności, która
sprawia właśnie, iż n i e chce się zachować . . .
Twierdzenie Spinozy o samozachowaniu się musia­
łoby właściwie kłaść kres zmianie: lecz twierdzenie
to jest błędne, przeciwieństwo jest prawdą. Właśnie
na wszystkiem, co żyje, najwyraźniej można wyka­
zać, iż czyni wszystko, n i e żeby się zachować, lecz
żeby się stawać c z e m ś w i ę c e j
. . .
355
Mechaniczne pojęcie r u c h u jest już przekładem zjawiska oryginalnego n a u m ó w i o n y j ę z y k
oczu i dotyku.
Pojęcie »atomu« i rozróżnianie między »siedliskiem siły poruszającej a nią samą« jest m o w ą zna­
ków, wyniesioną ze ś w i a t a l o g i c z n o - p s y c h i c zn e g o . — Zmiana sposobów wyrażania się nie za­
leży od naszego upodobania: jednak można zrozu­
mieć, jak dalece jest to tylko semiotyka. Żądanie
z g o d n e g o sposobu w y r a ż a n i a się jest bez
s e n s u : w samej naturze mowy i j e j środków wyra­
żania się leży to, iż wyrażają tylko s t o s u n e k . . .
Pojęcie »prawda« jest a b s u r d e m . . . Całe pań­
stwo »prawdy« i »fałszu« stosuje się tylko do sto­
sunków między istotami, nie zaś do »samo w so­
bie« . . . Niema »istoty samej w sobie« (dopiero
ze stosunków konstruuje się istotę. . .), tak jak nie
może istnieć »poznanie samo w sobie«.
Czy »wola mocy« jest r o d z a j e m »woli« lub
identyczna z pojęciem »wola«? Czy znaczy to tyle,
co pożądać? lub r o z k a z y w a ć ? Jestże to wola,
o jakiej myśli Schopenhauer, iż jest »istotą rzeczy«?
Ja twierdzę: że wola w pojmowaniu dotychcza­
sowej psychologii jest nieusprawiedliwionem uogól­
nieniem, że tej woli z g o ł a n i e m a , iż miast ująć
rozwój j e d n e j wloli o k r e ś l o n e j w wielu for­
mach, z a t a r t o charakter woli, odejmując j e j treść,
cel —: zachodzi to w najwyższym stopniu u S c h o ­
p e n h a u e r a : jest to tylko puste słowo, co on »wolą«
nazywa. J e s z c z e mniej chodzi o »wolę ż y c i a « :
albowiem życie jest tylko j e d n y m z w y p a d k ó w
woli mocy; — jest to twierdzenie całkiem dowolne,
356
357
iż wszystko dąży do tego,
formę woli mocy.
ażeby
wkroczyć
w tę
2. Wola mocy jako życie.
a) Do p s y c h o l o g i i
woli mocy.
303.
Człowiek n i e szuka przyjemności i nie unika
nieprzyjemności : rozumiecie, j a k sławnemu przesą­
dowi tutaj przeczę. Przyjemność i nieprzyjemność
są to tylko skutki, jeno zjawiska towarzyszące, —
czego człowiek c h c e , czego najmniejsza cząstka
każdego organizmu żyjącego chce, to jest przyro­
stu mocy. Dążeniu do niego towarzyszy zarówno
przyjemność jak nieprzyjemność; wskutek tej woli
szuka on oporu, odczuwa potrzebę czegoś, co się
przeciwstawia . . . Nieprzyjemność, jako przeszkoda na drodze jego woli mocy, jest przeto czynnikiem normalnym, ingredyencyą normalną wszel­
kiego zjawiska organicznego, człowiek nie unika j e j ,
raczej ustawicznie j e j potrzebuje: każde zwycięstwo,
każde uczucie przyjemności, wszystko, co się dzieje
presuponuje przezwyciężenie oporu.
Weźmy najprostszy wypadek odżywiania się
pierwotnego: protoplasma wyciąga swe pseudopodia,
żeby poszukać czegoś, co stawia j e j opór
nie
z głodu, lecz z woli mocy. Następnie czyni próbę po­
konania tego, przywłaszczenia, wcielenia:
To, co
nazywa się »odżywianiem«, jest tylko zjawiskiem na-
stępczem, zużytkowaniem owej pierwotnej woli sta­
nia się s i l n i e j s z y m .
(— Niemożliwa uważać głodu za primum mobile,
nie mniej j a k samozachowania. Głód pojmować j a k o
skutek niedostatecznego odżywiania się to znaczy:
pojmować głód jako skutek woli mocy, która p r z es t a ł a j u ż p a n o w a ć . Nie chodzi wcale o odre­
staurowanie straty, — dopiero później, wskutek po­
działu pracy, kiedy wola mocy nauczyła się wybie­
rać zupełnie inne drogi do zaspokojenia swego, po­
trzeba przyswajania organizmu z r e d u k o w a n a zo­
stała do głodu, do zastępowania tego, co utracono).
Nieprzyjemność tedy bynajmniej nie powoduje
koniecznie z m n i e j s z e n i a s i ę n a s z e g o p o c z u ­
c i a m o c y , tak, iż nawet najczęściej działa pobu­
dzająco na poczucie mocy, — przeszkoda występuje
jako stimulus tej woli mocy.
Pomieszano nieprzyjemność z pewnym r o d z a ­
j e m nieprzyjemności, wypływającej z wyczerpania:
ta ostatnia przedstawia rzeczywiście głębokie zmniej­
szenie i obniżenie się woli mocy, dającą się wymie­
rzyć stratę siły. To znaczy: nieprzyjemność jako śro­
dek pobudzający do wzmocnienia mocy i nieprzyjem­
ność, wywołaną tworzeniem mocy; w wypadku pierw­
szym stimulus, w drugim skutek nadmiernego po­
drażnienia .
. .
Ostatniej nieprzyjemności jest
właściwa niezdolność do oporu: wyzywanie przeciw­
ności jest c e c h ą pierwszej . . . Jedyna przyjem­
ność, jaką się jeszcze odczuwa w stanie wyczerpa­
nia, jest zaśnięcie; przyjemnością w drugim wypadku
jest zwycięstwo . . .
Wielkie pomieszanie u psychologów polegało na
359
358
tem, że nie rozdzielali tych dwuch r o d z a j ó w
przyjemności
— przyjemności
zasypiania
i przyjemności z w y c i ę s t w a. Wyczerpani pragną
wypoczynku, wyciągnięcia członków, spokoju, ciszy —
jest to s z c z ę ś c i e według religii i filozofii nihilistycznych; bogaci i żywotni pragną zwycięstwa, po­
konania przeciwników, wylewu poczucia mocy na
odleglejsze dziedziny niż dotychczas. Wszystkie zdrowe
funkcye organizmu posiadają tę potrzebę, — i cały
organizm jest takim, prącym do wzrostu poczucia
mocy, kompleksem systemów — — —
304.
Ból jest to coś innego, niż przyjemność, — c h c ę
przez to powiedzieć, n i e jest j e j przeciwieństwem.
Jeśli istota przyjemności trafnie została określona
j a k o p r z y r o s t p o c z u c i a mocy ( a t e m samem
j a k o poczucie różnicy, każącej uprzednio przypusz­
czać porównanie), przez to jeszcze nie została okreś­
lona istota nieprzyjemności. Błędne przeciwieństwa,
w które wierzy lud, a p r z e t o i mowa były zawsze
niebezpiecznemi pętami dla pochodu prawdy. Istnieją
nawet wypadki, kiedy pewien rodzaj przyjemności
warunkuje się pewnem n a s t ę p s t w e m r y t m i c z n e m drobnych podrażnień nieprzyjemnych: przez to
osiąga się bardzo szybki przyrost poczucia mocy,
uczucia przyjemnego. Ma to miejsce np. przy łachotaniu, również przy łachotaniu płciowem w akcie
spółkowania: tak tedy widzimy, że nieprzyjemność
działa jako ingredyencya przyjemności. Zdaje się, iż
drobna przeszkoda, którą się pokonywa i za którą
natychmiast następuje znowu drobna przeszkoda,
którą znowu się pokonywa — że to kolejne następ­
stwo oporu i zwycięstwa najsilniej budzi ogólne po­
czucie zbywającej i zbytecznej mocy, co jest istotą
przyjemności. — Zjawisko odwrotne, wzrost uczucia
bólu wskutek wtrąconych drobnych podrażnień przy­
jemnych nie ma miejsca: przyjemność i ból nie są
bo zjawiskami odwrotnemi. — Ból jest zjawiskiem
umysłowem, w którem stanowczo wypowiada się sąd,
sąd o »szkodliwości«, w którym nagromadziło się
długie doświadczenie. Niema bólu samego w sobie.
Nie rana sprawia ból, czyni to doświadczenie, poucza­
j ą c e , jak złe skutki może mieć rana dla całego organi­
zmu; występuje ona w postaci głębokiego wstrząśnienia, które nazywa się nieprzyjemnością (kiedy chodzi
o wpływy szkodliwe, nieznane dawniejszej ludzkości,
np. nowo skombinowanych trujących chemikaliów, brak
wyrażania bólu — jednak jesteśmy zgubieni . . .).
W bólu właściwie specyficznem jest zawsze długotrwałe
wstrząśnienie, reperkusya choc'u budzącego przeraże­
nie w ognisku mózgowem systemu nerwowego: —
cierpi się właściwie n i e z powodu przyczyny bólu
(np. jakiegoś urażenia), lecz długotrwałego naruszenia
równowagi, następującego wskutek owego choc'u. Ból
jest chorobą mózgowego ogniska nerwowego, — przy­
jemność zgoła nie jest chorobą . . . — Że ból jest
przyczyną ruchów odpornych, przemawia za tem rze­
czywistość, a nawet przesąd filozoficzny; lecz w wy­
padkach nagłych następuje, jeśli obserwować dokładnie,
ruch odporny jawnie wcześniej, niż uczucie bólu. Źleby
było ze mną, jeślibym, źle stąpiwszy, czekał, póki
fakt nie uderzy w dzwon świadomości i nie odtele-
361
360
grafują mi wskazówki, co uczynić należy. R a c z e j ro­
zeznaję j a k najwyraźniej, że najpierw następuje ruch
odporny nogi, żeby zapobiec upadkowi i potem w od­
stępie czasu, dającym się wymierzyć, odczuwa się
nagle falę bólu w przedniej części głowy. Reaguje
się więc n i e na ból. Ból rzutuje się w następ­
stwie w miejscu urażonem: — lecz istota tego bólu
miejscowego nie jest mimo to wyrazem rodzaju
urazu miejscowego; jest to tylko znak miejscowy,
którego siła i rodzaj tonu stosuje się do urażenia,
jakie stąd odczuły centra nerwowe. Że wskutek owego
choc'u siła mięśniowa organizmu maleje w sposób da­
j ą c y się wymierzyć, nie pozwala zgoła szukać i s t o t y
bólu w zmniejszeniu się poczucia mocy . . . Po­
wtórzmy jeszcze raz, reaguje się n i e na ból: nie­
przyjemność nie jest przyczyną postępków. Ból sam
jest reakcyą, ruch odporny jest inną i reakcyą w c z e ś ­
n i e j s z ą , — każda z nich ma inny punkt wyj­
ścia . . .
z własnemi lub napół własnemi inicyatywami, wyob­
rażając sobie grubą jedność: »roślinę«. Co przedewszystkiem jest widoczne, to, że ostatnich najmniej­
szych indywiduów nie należy rozumieć w sensie
»indywiduum metafizycznego« i atomu, że sfera ich
mocy ulega ustawicznemu przesuwaniu: ale czy ka­
żde z nich, zmieniając się w ten sposób, dąży d o
s z c z ę ś c i a ? — L e c z wszystko, co się rozprzestrze­
nia, wciela, rośnie, jest walką z tem, co się opiera,
ruch jest czemś zasadniczo związanem ze stanami
nieprzyjemnymi: to, co tutaj jest motywem, w ka­
żdym razie musi chcieć czegoś innego, jeśli w ten
sposób pragnie i ustawicznie szuka nieprzyjemności. —
O co walczą ze sobą drzewa w lesie pierwotnym?
O »szczęście«? -- O m o c ! . . .
Człowiek, opanowawszy siły przyrody, stawszy
się panem nad własną dzikością i nieokiełzannością
(żądze przyuczyły się słuchać i być pożytecznemi) —
człowiek, w porównaniu z przedczłowiekiem, uosa­
bia niezmierną ilość m o c y ,
nie zaś jakieś plus
»szczęścia«! Jakże można twierdzić, iż d ą ż y ł on do
szczęścia ? . . .
305.
Czem się dzieje, że wszystkie zasadnicze arty­
kuły wiary w psychologii są najgorszemi przekręcaniami i fałszowaniem monet? » C z ł o w i e k d ą ż y d o
s z c z ę ś c i a « np. — co jest w tem prawdą? Żeby
zrozumieć, czem jest życie, jakiego rodzaju dążeniem
i napięciem jest życie, formuła powinna się stoso­
w a ć zarówno do drzew i roślin, j a k do zwierząt.
»Do czego dąży roślina?« — ale tutaj już wyimagi­
nowaliśmy fałszywą jedność nie istniejącą: ukrywamy
i zaprzeczamy fakt wzrostu w milionach postaci
306.
Nieprzyjemność i przyjemność są najgłupszymi,
jakie tylko można wymyślić, s p o s o b a m i w y r a ­
ż a n i a sądów, co naturalnie nie ma znaczyć, że sądy,
wygłaszane tutaj w ten sposób, muszą być głupie.
Zaniechanie wszelkiego uzasadnienia i logiczności,
»tak« lub »nie« w redukcyi do namiętnej żądzy posia-
362
363
dania lub odtrącenia, imperatywny skrót, którego poży­
teczność nie da się zaprzeczyć: to jest przyjemność
i nieprzyjemność. Ich źródło znajduje się w sferze
centralnej intellektu; warunkiem ich jest nieskończe­
nie przyśpieszone postrzeganie, porządkowanie, sumo­
wanie, obliczanie, wnioskowanie: przyjemność i nie­
przyjemność są zawsze zjawiskami krańcowemi, nie
zaś »przyczynami« . . .
Rozstrzygnięcie tego, co powinno wywoływać
przyjemność i nieprzyjemność zależy od stopnia mocy:
to samo, co w stosunku do mniejszego quantum
mocy okazuje się niebezpieczeństwem i koniecznością,
zmuszającą do najszybszej obrony, przy świadomości
większej pełni mocy może wywołać rozkoszne po­
drażnienie, uczucie przyjemności.
Wszelkie uczucia przyjemne i nieprzyjemne każą
już z góry przypuszczać, i ż m i e r z y s i ę j e o g ó l n ą
pożytecznością,
ogólną
szkodliwością:
a więc istnienie sfery, w której odbywa się chcenie
celu (stanu) i wybór środków do tego. Przyjemność
i nieprzyjemność nie są nigdy »zjawiskami pierwot­
nemi«.
Uczucia przyjemności i nieprzyjemności są r e a k c y a m i w o l i ( a f e k t a m i ) , w których ognisko intellektualne oznacza wartość pewnych zaszłych zmian
w stosunku do wartości ogólnej i zarazem jako wstęp
do akcyi przeciwnej.
307.
Stosownie do przeciwieństw, których wyszukuje
siła, żeby nad nimi zapanować, musi wzrastać ilość
wywołanych niepowodzeń i fatalności: i o tyle, o ile
wszelka siła może wyładować się tylko na tem, co
się j e j przeciwi, w każdej akcyi z konieczności za­
wiera się i n g r e d y e n c y a n i e p r z y j e m n o ś c i .
Tylko że ta nieprzyjemność działa jako podnieta ży­
ciowa i wzmacnia w o l ę m o c y !
308.
Normalne n i e z a s p a k a j a n i e popędów, np.
głodu, popędu płciowego, potrzeby ruchu, nie zawiera
w sobie zgoła jeszcze nic deprymującego; działa ra­
czej podniecająco na odczuwanie ż y c i a , tak j a k
w z m a c n i a je wszelki rytm drobnych podrażnień
bolesnych, cokolwiekby wmawiali nam pessymiści: to
niezaspakajanie zamiast zatruwać życic, jest wielkim
s t i m u l a n s życia.
309.
N i e zaspakajenie woli jest przyczyną p r z y ­
j e m n o ś c i ( : przeciw tej powierzchownej teoryi
walczę szczególniej, — bezmyślne to fałszowanie psy­
chologiczne rzeczy najbliższych — ) , lecz iż wola dąży
naprzód i wciąż staje się panią tego, co spotyka na
swej drodze. Uczucie przyjemności kryje się właśnie
w niezaspakajaniu woli, w tem że bez przeciwnika
i oporu nie czuje się dość syta. — »Szczęśliwy«:
ideał stadny.
365
364
jego przykazaniami,
31o.
Jeśli się jest w sprawie »dlaczego?« swego ży­
cia ze sobą w porządku, tedy łatwo się odstępuje
j e g o »jak?« Jest to nawet już oznaką niewiary w »dla­
czego«, w cel i znaczenie, b r a k i e m w o l i , jeśli
wartość przyjemności i nieprzyjemności występuje na
plan pierwszy i nauki hedonistyczno-pessymistyczne
znajdują p o s ł u c h ; i wyrzeczenie się, rezygnacya,
cnota, »przedmiotowość« mogą co najmniej być już
oznakami tego, iż poczyna zbywać na rzeczy głównej.
311.
Moją teoryą byłoby:
żeby działacza z powro­
tem w działanie wcielić, kiedy abstrakcyjnie został
zeń wyciągnięty, a w ten sposób działanie stało się
próżne; żeby »zdziaływanie czegoś«, »dążenie«, »za­
miar«, — »cel« z powrotem w działanie przyjąć,
kiedy się je sztucznie z niego wyciągnęło i przez to
uczyniło je próżnem; że wszystkie »zamiary« »cełe«,
»znaczenia« są tylko sposobami wyrażania się i me­
tamorfozami j e d n e j woli, nie odłącznej od wszyst­
kiego, co się dzieje, woli mocy, że posiadać dążenia,
cele, zamiary, c h c i e ć wogóle, jest tyle, co chcieć
stać się silniejszym, chcieć wzrastać — i ku t e m u
chcieć ś r o d k ó w ; że najpowszechniejszy i najgłęb­
szy instynkt we wszelkiem działaniu i chceniu właś­
nie dlatego pozostał najbardziej nieznany i najbar­
dziej ukryty, ponieważ in praxi zawsze idziemy za
ponieważ tem przykazaniem j e-
steśmy
.
. .
Wszystkie oceny wartości są tylko skutkami
i ciaśniejszemi perspektywami w s ł u ż b i e t e j j e ­
d n e j w o l i ; sama ocena wartości jest tylko tą wolą
mocy; krytyka bytu z punktu widzenia jakiejkolwiek
z tych wartości jest czemś niedorzecznem i jakiemś
nieporozumieniem; jeśli przypuścimy nawet, że po­
czyna się tu proces zagłady, tedy i proces ten jeszcze
zostaje w s ł u ż b i e t e j w o l i . . . .
B y t s a m o c e n i a ć : lecz ocenianie samo jest
jeszcze bytem - : i mówiąc »nie«, czynimy wciąż
jeszcze to, czem j e s t e ś m y . . . Należy sobie
zdawać sprawę z n i e d o r z e c z n o ś c i tej postawy,
sądzącej istnienie; i następnie jeszcze starać się od­
gadnąć, co właściwie poza tem się kryje. Jest to sym­
ptomatyczne.
312.
»Suma nieprzyjemności przeważa sumę przy­
jemności, przeto nieistnienie świata byłoby lepsze, niż
jego istnienie« — »Świat jest czemś, co, rozumnie
rzeczy biorąc, nie powinnoby istnieć, ponieważ wraż­
liwemu podmiotowi przyczynia więcej nieprzyjem­
ności, niż przyjemności — podobna paplanina nazywa
się dziś pessymizmem!
Przyjemność i nieprzyjemność są rzeczami ubocznemi, nie zaś przyczynami, ocenami drugorzędnemi
wywodzącemi się dopiero z wartości panującej —
w formie uczucia przemawiającemi »pożyteczny«,
366
367
»szkodliwy«, a przeto bezwzględnie znikomemi i za­
leżnemi. Albowiem przy każdem »pożyteczny«, »szkod­
liwy« zawsze jeszcze jest do postawienia setka różnych
pytań »do czego?« Gardzę tym p e s s y m i z m e m
u c z u c i o w o ś c i : sam on jest oznaką głębokiego
zubożenia życia.
313.
Zajmowanie się sobą i swojem »zbawieniem
wiecznem« nie jest objawem natury bogatej i pewnej
siebie: albowiem ta troszczy się, j a k pies o piątą
nogę, czy będzie zbawiona, — nie interesuje się
w podobny sposób szczęściem jakiegokolwiekbądź
rodzaju, jest siłą, czynem, żądzą, — narzuca się rze­
czom.
Chrześcijanizm jest hipokondryą romantyczną
takich, którzy nie stoją mocno na nogach. -- Wszę­
dzie, gdzie perspektywa hedonistyczna występuje na
plan pierwszy, można wnioskować, iż istnieje cier­
pienie i pewne n i e u d a n i e s i ę .
314.
W niezmiernej wielości tego, co się dzieje w or­
ganizmie, uświadamiająca się nam część jest tylko
środkiem i odrobiną »cnoty«, »bezosobistości«; i po­
dobne fikcye pozostały ogół tego, co się dzieje, pięt­
nuje jako kłamstwo. Uczynimy dobrze, jeśli przestu-
dyujemy swój organizm w całej jego doskonałej n i emoralności . . .
Funkcye zwierzęce są przecież zasadniczo mi­
lion razy ważniejsze aniżeli piękne stany ducha
i szczyty świadomości: te ostatnie są nadmiarem,
o ile nie muszą być narzędziami tych funkcyi zwie­
rzęcych. Całe życie ś w i a d o m e , duch łącznie z du­
szą, łącznie z sercem, łącznie z dobrocią, łącznie
z cnotą: w czyjejż służbie pracuje tedy? Gwoli jak
największemu udoskonaleniu zasadniczych funkcyi
zwierzęcych (środków pożywienia i spotęgowania
energii): przedewszystkiem s p o t ę g o w a n i a ż y c i a .
T a k niewypowiedzianie więcej zależy na tem,
co nazywano »ciałem« i »krwią«: reszta jest drobnym
dodatkiem. Prząść pasmo życia i to tak, ż e b y p r z ę ­
d z a s t a w a ł a s i ę c o r a z m o c n i e j s z a — oto z a danie. Lecz oto patrzcie, jak serce, dusza, cnota for­
malnie spiskują, żeby o d w r ó c i ć to zadanie zasad­
nicze: j a k gdyby o n e miały być celem . . . Za­
sadniczą przyczyną zwyrodnienia życia jest nadzwy­
czajna zdolność świadomości do popełniania błędów:
tę najmniej trzymają na wodzy instynkty i przeto
b ł ą d z i ona najdłużej i najgłębiej.
Według p r z y j e m n y c h l u b n i e p r z y j e m n y c h u c z u ć t e j ś w i a d o m o ś c i mierzyć, czy
istnienie posiada wartość: czyż można wyobrazić so­
bie bardziej szaleńcze rozpasanie próżności? Jest ona
przecież tylko środkiem: i przyjemne lub nieprzyjemne
uczucia są przecież także tylko środkiem!
Czem
mierzy się w a r t o ś ć przedmiotowo? Jedynie zapomocą
quantum s p o t ę g o w a n e j i z o r g a n i z o ­
wanej mo cy . . .
368
369
315.
W porównaniu z niezmiernością i różnorodnoś­
cią pracy sił współdziałających i przeciwdziałających
sobie, j a k ą przedstawia całość życia każdego organi­
zmu, świadomy świat jego uczuć, zamiarów, ocen
wartości jest małym wycinkiem. Ten urywek świa­
domości ustanawiać jako cel jako »dlaczego?« ca­
łości zjawisk życiowych, nie mamy żadnego prawa:
widocznie, iż uświadamianie się jest tylko jednym
więcej środkiem w rozwijaniu się i rozszerzaniu życia.
Oto dlaczego naiwnością jest ustanawiać, jako naj­
wyższą wartość, przyjemność lub duchowość lub moralność lub jakikolwiek szczegół sfery świadomości:
i chcieć nawet, być może, usprawiedliwiać »świat«
na ich zasadzie. — J e s t to mój z a r z u t z a s a d n i ­
c z y przeciw wszelkim filozoficzno-etycznym, kosmoi teodiceom, przeciw wszelkim » d l a c z e g o « i w a r ­
t o ś c i o m n a j w y ż s z y m i dotychczasowej filozofii
i filozofii religii.
Pewien rodzaj środków
wzięto za cel: życie i p o t ę g o w a n i e się
j e g o mocy, p r z e c i w n i e , o b n i ż o n o do zna­
czenia środka.
Jeśli oznaczymy cel życia dostatecznie oddalony,
tedy nie może on być identyczny z żadną kategoryą
życia świadomego; powinien raczej o b j a ś n i a ć ka­
żdą taką kategoryę, jako ś r o d e k ku s o b i e . . .
»Zaprzeczanie życia« celem życia, celem rowoju
życia, wielkiem głupstwem! Podobnie w a r y a c k a
i n t e r p r e t a c y a jest rezultatem m i e r z e n i a życia
czynnikami ś w i a d o m o ś c i (przyjemność i nieprzy­
jemność, dobro i zło). Tutaj środki wystawiono prze-
ciw celowi — »nieświęte«, niedorzeczne, a przedewszystkiem środki n i e p r z y j e m n e — : jakże może
być wart coś cel, używający takich środków! L e c z
błąd tkwi w tem, że — miast s z u k a ć celu, objaś­
niającego k o n i e c z n o ś ć takich środków — z góry
przypuszczamy cel, wyłączający takie właśnie środki:
t. zn., że środki, jakich sobie życzymy (mianowicie
środki przyjemne, racyonalne, cnotliwe) bierzemy za
n o r m ę , podług czego dopiero ustanawiamy, jaki c e l
o g ó l n y jest p o ż ą d a n y . . .
B ł ą d z a s a d n i c z y kryje się w tem, ż e świa­
domość — zamiast pojmować jako narzędzie i szcze­
gół w całości życia
ustanawiamy jako miernik,
jako najwyższy stan życiowy: jest to błędna perspektywa a parte ad totum, — oto dlaczego wszyscy filozofowie instynktownie wysilają się, żeby wyimagi­
nować świadomość powszechną, świadome współży­
cie i współchcenie tego wszystkiego, co się dzieje,
żeby wyimaginować »ducha«-, »Boga!« L e c z trzeba
i m rzec, ż e właśnie p r z e z t o i s t n i e n i e staje się
m o n s t r u a l n e m ; że »Bóg« i czucie powszechne
byłoby właśnie czemś, wskutek czego należałoby
istnienie p o t ę p i ć . . . Właśnie to, żeśmy wyeli­
minowali świadomość powszechną, ustanawiającą cel
i środki:
jest nam w i e l k ą u l g ą , — tem samem
przestajemy być pessymistami z k o n i e c z n o ś c i . . .
Naszem największem z a r z u t e m przeciw istnieniu
była e g z y s t e n c y a B o g a . . .
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII
370
371
3I6.
Zapamiętać: - ż e w » p r o c e s i e o g ó l n y m «
p r a c a l u d z k o ś c i nie wchodzi w rachubę,
ponieważ procesu ogólnego (pomyślanego jako system —) niema zgoła;
że niema »całości«; że nie można o c e n i a ć
i s t n i e n i a l u d z k i e g o , celów ludzkich z e względu
na coś, co zgoła nie egzystuje;
że konieczność, przyczynowość, celowość są pożytecznymi p o z o r a m i ;
że n i e wzrost świadomości jest celem, lecz spo­
tęgowanie mocy: że w to spotęgowanie wchodzi po
żyteczność świadomości; podobnie rzecz się ma z przy­
jemnością i nieprzyjemnością;
że nie bierze się ś r o d k ó w za najwyższy mier­
nik wartości (że więc nie bierze się za niego stanów
świadomości, j a k przyjemność i ból, skoro samo uświa­
damianie jest środkiem tylko — ) ;
że świat zgoła nie jest organizmem, lecz chao­
sem, że rozwój »duchowości« jest tylko środkiem do
osiągnięcia względnej trwałości organizacyi;
że wszelkie »pożądanie« nie ma żadnego sensu
w stosunku do ogólnego charakteru bytu . . .
leży pojmować tego jak rzeczy »stającej się«, jeszcze
mniej uważać za taką, która się stała . . . W o l a
mocy nie mogła się była stać.
318.
»Bóg«
jako chwila k u l m i n a c y j n a : istnienie
wieczne, ubóstwianie i odbóstwianie. L e c z n i e m a
w t e m s z c z y t u w a r t o ś c i , jeno szczyt mocy.
Bezwzględne w y ł ą c z e n i e m e c h a n i z m u i m a t e r y i : są to tylko formy wyrażania się niższego
stopnia, najbardziej bezduszna forma afektu (»woli
mocy«).
Przedstawić c o f a n i e s i ę z e s z c z y t u s t a w a ni a s i ę (najwyższe uduchowienie mocy na grun­
cie najbardziej niewolniczym) jako skutek tej siły
najwyższej, która zwraca się p r z e c i w sobie, kiedy
już nie ma nic do organizowania, i zużywa swą siłę
na d e z o r g a n i z o w a n i e . . .
a ) Coraz większe p o k o n y w a n i e społeczności
i ujarzmianie ich przez liczbę mniejszą, lecz silniejszą;
b) coraz większe pokonywanie uprzywilejowa­
nych i silniejszych i skutkiem tego występowanie
demokracyi, w końcu anarchia elementów.
b) O r o z w o j u .
317.
Przyczyny tego, że wogóle rozwój istnieje, nie
można znaleźć na drodze badania rozwoju; nie na-
319.
Jedyna możliwość zachowania sensu w idei
»Boga« byłaby ta: Bóg n i e jest siłą poruszającą,
24*
373
372
lecz s t a n e m m a k s y m a l n y m , e p o k ą — : punktem
w rozwoju w o l i m o c y , z którego wyjaśnia się za­
równo rozwój dalszy j a k i poprzedzający i to, co do
niego wiodło.
Ze stanowiska mechanicznego
energia po­
wszechnego stawania się jest stała; ze stanowiska eko­
nomicznego wzrasta do pewnego punktu i opada
z niego znowu w wiecznym ruchu kołowym. Ta
»wola mocy« wyraża się w i n t e r p r e t a c y i, w s p o ­
s o b i e z u ż y w a n i a s i ł y : — przemiana energii
w życie, oraz życie w najwyższej potędze objawiają
się tedy jako cel. To samo quantum energii na róż­
nych stopniach rozwoju oznacza co innego.
To, co stanowi wzrost w życiu, jest coraz
oszczędniejszą i bardziej przewidującą ekonomią, która
przy pomocy coraz mniejszej siły coraz więcej
osiąga .
. .
Ideałem zasada najmniejszego na­
kładu . . .
Iż świat n i e zmierza do stanu trwałego, jest
jedyną rzeczą d o w i e d z i o n ą . Przeto z m u s z e n i
jesteśmy wyobrażać sobie jego punkt kulminacyjny
tak, iż nie jest to stan równowagi . . .
Absolutna konieczność jednakowych zdarzeń
w jednym obrocie świata, j a k we wszystkich innych,
n i e jest w wieczność determinizmem nad tem, co
się dzieje, lecz tylko wyrazem tego, że niemożliwość
nie jest możliwa; że określona siła nie może być
czemś innem, tylko tą określoną siłą, że wobec pew­
nego
quantum
oporu nie inaczej się objawia, jak
jest zgodne z j e j mocą; dziać się i dziać się koniecz­
nie jest t a u t o l o g i ą .
320.
Ręka w rękę z moralnem obniżeniem ego w nau­
kach przyrodniczych
postępuje
przecenianie
gat u n k u . Lecz gatunek jest czemś równie iluzorycznem jak ego: rozróżnianie to jest błędne. Ego jest
sto razy w i ę c e j , niż prosta jedność w łańcuchu
członków; jest ono ł a ń c u c h e m s a m y m , nawskroś
nim; gatunek zaś jest tylko abstrakcyą z różnorod­
ności tych łańcuchów i ich częściowego podobieństwa. Że jednostkę p o ś w i ę c a się na rzecz ga­
tunku, jak twierdzą często, nie jest to zgoła stan
rzeczy: raczej tylko wzór wadliwej interpretacyi.
321.
N a d m i e r n a siła w d u c h o w o ś c i sama so­
bie stawia nowe cele; zgoła nietylko jako rozkazująca
i kierująca światem niższym, lub zachowaniem orga­
nizmu, »indywiduum«. Jesteśmy czemś w i ę c e j niż
indywiduum : jesteśmy jeszcze całym łańcuchem,
z zadaniami wszystkich przyszłości łańcucha.
322.
P r z e c i w d a r w i n i z m o w i . — Pożytek or­
ganu n i e objaśnia jego powstania, przeciwnie!
374
W ciągu stosunkowo najdłuższego czasu, kiedy właś­
ciwość się formuje, nie podtrzymuje ona indywiduum,
nie przynosi mu pożytku, najmniej zaś w walce
z warunkami zewnętrznymi i wrogami. Co jest w końcu
»pożyteczne?« Należy zapytać »w stosunku do c z e g o
pożyteczne?« Np. co jest z korzyścią dla t r w a n i a
indywiduum, może nie sprzyjać j e g o mocy i wspa­
niałości; co zachowuje indywiduum, może je zarazem
zatrzymywać i unieruchamiać w rozwoju. Z drugiej
strony b r a k , z w y r o d n i e n i e może być z najwięk­
szym pożytkiem, o ile działa jako stimulans innych
organów. T a k samo niedostatek może być warunkiem
istnienia przez to, że ściąga indywiduum do miary,
przy której ono się s k u p i a i nie roztrwania. —Indy­
widuum samo jako walka części (o pożywienie, prze­
strzeń i t. d.): rozwój jego związany ze z w y c i ę ­
s t w e m , p r z e w a g ą oddzielnych części, z w y r a d n i a n i e m s i ę , z »przekształcaniem się w organy«
innych części.
Wpływ »warunków zewnętrznych« został przez
Darwina d o niedorzeczności p r z e c e n i o n y : zasad­
niczą stroną procesu życiowego jest właśnie nie­
zmierna kształtująca, wytwarzająca z wewnątrz formy
potęga, która z u ż y t k o w u j e , w y z y s k u j e »wa­
runki zewnętrzne« —. Wytworzone z wewnątrz n o w e
formy n i e są kształtowane ze względu na cel; lecz
w walce części nowa forma nie pozostaje długo b e z
związku z częściowym bodaj pożytkiem i w miarę
u ż y w a l n o ś c i rozwija się coraz doskonalej.
375
323.
Ant i - D a r win. — O s w o j e n i e c z ł o w i e k a
jakąż wartość ostateczną może posiadać? lub czy
wogóle oswojenie posiada wartość? — Są powody
do zaprzeczania temu.
Wprawdzie szkoła Darwina czyni wielkie wy­
siłki, żeby nas przekonać, iż jest przeciwnie: pragnie,
b y w p ł y w o s w o j e n i a mógł stać się głębokim,
ba, fundamentalnym. Tymczasem upieramy się przy
starem: dotychczas nie okazało się nic, prócz całkiem
powierzchownego wpływu domestykacyi — lub też
zwyrodnienia pod j e j wpływem. I wszystko, co się
wymyka z rąk ludzkich i hodowli, niemal natych­
miast powraca znowu do stanu natury. T y p pozo­
staje niezmienny: nie można »dénaturer la nature«.
Liczy się na walkę o byt, na wymieranie słab­
szych istot i na pozostawanie najtęższych i najlepiej
wyposażonych; przeto imaginuje się s t a ł y w z r o s t
d o s k o n a ł o ś c i i s t o t . Myśmy przekonali się od­
wrotnie, że w walce o życie przypadek służy tak
dobrze słabym, j a k silnym; że chytrość często z ko­
rzyścią zastępuje siłę; że p ł o d n o ś ć gatunków znaj­
duje się w szczególnym stosunku do s z a n s z n i s z ­
czenia . . .
Przypisuje się d o b o r o w i
naturalnemu
jednocześnie powolne i nieskończone metamorfozy:
wierzy się, że każda korzyść dziedziczy się i w na­
stępnych pokoleniach wyraża się silniej (kiedy tym­
czasem dziedziczność jest tak kapryśna . . . ) ; kon­
statuje się szczęśliwe przystosowanie się pewnych
istot do bardzo szczególnych warunków życiowych
376
i oświadcza się, że zostały osiągnięte dzięki w p ł y ­
wom ś r o d o w i s k a .
Nie znajdujemy jednak przykładów d o b o r u
n i e ś w i a d o m e g o nigdzie (wcale a wcale). Najodmienniejsze indywidua łączą się, krańcowe mieszają
się z tłumem. Wszystko przykłada się do zachowania
swego typu; istoty, posiadające znamiona zewnętrzne,
zabezpieczające od pewnego rodzaju niebezpieczeństw,
nie tracą tych cech, znalazłszy się w warunkach,
w których żyją bezpiecznie . . . Jeśli zamieszkują
okolice, gdzie szata owa przestaje je ukrywać, zgoła
nie zbliżają się do środowiska.
D o b ó r n a j p i ę k n i e j s z y c h przesadzono d o
tego stopnia, że o wiele przewyższa popęd piękności
w naszej własnej rasie! W rzeczywistości to, co najpiękniejsze, łączy się z kreaturami bardzo wydziedziczonemi, największe z najmniejszem. Niemal za­
wsze widzimy, jak samiec i samica korzystają z ka­
żdego przypadkowego spotkania i wcale a wcale nie
okazują się trudnymi w wyborze. — Modyfikacya
pod wpływem klimatu i pożywienia; — lecz ta w rzeczywistości obojętna.
Niema f o r m p r z e j ś c i o w y c h . —
Twierdzi się o wzrastającym rozwoju istot. Brak
wszelkiej podstawy ku temu. Każdy typ posiada
g r a n i c ę : poza tę rozwój nie wykracza. Do tego
punktu bezwzględna prawidłowość.
Mój pogląd ogólny. — T w i e r d z e n i e
p i e r w s z e : człowiek jako gatunek nie czyni postę­
pów. Osiąga się wprawdzie typy wyższe, lecz nie są
one trwałe. Poziom gatunku n i e podnosi się.
T w i e r d z e n i e d r u g i e : człowiek jako gatu-
377
nek w porównaniu z jakiemkolwiek innem zwierzę­
ciem nie przedstawia postępu. Cały świat zwierzęcy
i roślinny nie rozwija się od stopni niższych do wyż­
szych . . . Lecz wszystko dzieje się społem, nie­
ładem, wbrew i spornie. Bogatsze i bardziej złożone
formy — ponieważ wyrażenie »typ wyższy« nie
oznacza nic więcej — przepadają łatwiej: tylko najniższe zachowują charakter pozornie nieprzemijający.
Pierwsze osiąga się rzadko i z trudem utrzymują się
one na wyżynie: drugie mają za sobą kompromitu­
jącą płodność. — I w ludzkości także t y p y w y ż ­
s z e , szczęśliwe wypadki rozwoju przy sprzyjających
i niesprzyjających okolicznościach giną łatwo. Wy­
stawione są one na wszelkiego rodzaju décadence: są
krańcowe i przez to samo już niemal décadents . . .
Krótkotrwałość piękności, geniusza, cezara jest sui
generis: coś podobnego nie dziedziczy się. T y p przechodzi dziedzicznie; typ nie ma nic krańcowego, nie
jest »wypadkiem szczęśliwym« . . . Przyczyna tego
nie tkwi w szczególniejszym fatalizmie, w »złej woli«
natury, lecz poprostu w pojęciu »typu wyższego«:
typ wyższy przedstawia bez porównania większą złożoność, — większą sumę skoordynowanych elemen­
tów: wskutek tego dyzagregacya staje się bez po­
równania prawdopodobniejsza. »Geniusz« jest maszyną
najszczytniejszą, j a k a istnieje, — skutkiem tego najkruchszą.
T w i e r d z e n i e t r z e c i e : Oswojenie (»kul­
tura«) człowieka nie sięga głęboko . . . G d z i e
sięga głęboko, natychmiast staje się zwyrodnieniem
(typ: chrześcijanin). Człowiek »dziki« (lub wyrażając
się słowami moralności: człowiek z ł y ) jest powrotem
379
378
do natury — i, w pewnem znaczeniu, powrotem do
zdrowia, u l e c z e n i e m z »kultury« . . .
324.
A n t i - D a r w i n . — Co mnie najbardziej zadzi­
wia, kiedy czynię przegląd wielkich doli człowieczych,
to że zawsze widzę przed oczyma przeciwieństwo
tego, co dziś widzi lub c h c e widzieć Darwin i jego
szkoła: dobór na korzyść silniejszych, lepiej udanych,
postęp gatunku. Uderza jednak w oczy: usuwanie
wypadków szczęśliwych, bezpożyteczność typów lepiej udanych, nieuniknione panowanie typów śred­
nich, nawet n i ż s z y c h n i ż ś r e d n i e . Chyba ż e
nam wskażą przyczynę, czemu człowiek stanowi wy­
jątek między stworzeniami, inaczej skłaniam się ku
przesądowi, że szkoła Darwina omyliła się. Owa wola
mocy, w której rozeznaję ostatnią przyczynę i cha­
rakter wszelkich zmian, daje nam klucz do rąk, dla­
czego nie odbywa się dobór na korzyść wyjątków
i przypadków szczęśliwych: najsilniejsi i najszczęś­
liwsi są słabi, jeśli mają przeciw sobie zorganizo­
wane instynkty stadne, jeśli m a j ą przeciw sobie płod­
ność słabych, liczbę przeważającą. Mój pogląd ogólny
na świat wartości wykazuje, iż między najwyższemi
wartościami, wzniesionemi obecnie nad ludzkością,
przewagę posiadają nie wypadki szczęśliwe, typy
wyborowe: raczej typy decadence, — być może, niema
w świecie nic bardziej interesującego, j a k to niepo­
żądane widowisko . . .
Jakkolwiek brzmi to dziwnie: trzeba zawsze sta-
wać w obronie silnych przeciw słabym; szczęśliwych
przeciw nieudanym; zdrowych przeciw zwyrodniałym
i dziedzicznie obciążonym. Jeśli się chce realność
sformułować jako m o r a l n o ś ć , tedy moralność ta
brzmi: ludzie średni są warci więcej, niż wyjątkowi;
twory decadance więcej, niż średnie; wola nicości po­
siada przewagę nad wolą życia — i cel powszechny,
wyrażając się po chrześcijańsku, buddystycznie, po
szopenhauerowsku brzmi: »lepiej n i e być, niż być«.
Przeciw formułowaniu realności jako moralności
b u n t u j ę się: oto dlaczego nienawidzę chrześcijań­
stwa nienawiścią śmiertelną, iż stworzyło słowa i ge­
sty wzniosłe, żeby przerażającą rzeczywistość osło­
nić płaszczem prawa, cnoty, boskości . . . Widzę
wszystkich filozofów, widzę naukę na klęczkach przed
realnością walki o byt, która jest o d w r ó c e n i e m
tego, co poucza szkoła Darwina, — mianowicie widzę wszędzie przewagę i ostawanie się tych, którzy
życie, którzy wartość życia kompromitują. — Błąd
szkoły Darwina stał się dla mnie problematem: jak
można być tak ślepym, żeby tutaj właśnie widzieć
błędnie ? . . . I ż gatunki przedstawiają postęp,
jest najniedorzeczniejszem twierdzeniem na świecie:
tymczasem przedstawiają one tylko poziom. Żeby
organizmy wyższe miały się rozwinąć z niższych, do­
tychczas nie zostało potwierdzone żadnym wypad­
kiem. Widzę, że organizmy niższe otrzymują prze­
wagę dzięki ilości, dzięki przebiegłości, dzięki chytrości, — nie widzę, w jaki sposób zmiana przypadkowa może przynosić korzyść, przynajmniej w ciągu
tak długiego czasu: ponieważ wtedy znalazłby się
motyw do objaśnienia, dlaczego przypadkowa zmiana
stała się tak silną.
38o
»Okrucieństwo przyrody«, o którem się tyle mówi,
znajduję gdzieindziej: okrutną jest ona względem
swych dzieci szczęścia, oszczędza, chroni i miłuje
les humbles.
In summa. Wzrost m o c y gatunku mniej gwa­
rantuje przewaga jednostek udanych, silnych, niż
przewaga typów średnich i niższych . . .
W tych
ostatnich wielka płodność jest t r w a ł o ś c i ą ; wraz
z pierwszymi wzrasta niebezpieczeństwo, szybkie spustoszenie, rychłe zmniejszenie liczby.
III.
WOLA
MOCY
JAKO
MORALNOŚĆ
I. S p o ł e c z e ń s t w o i p a ń s t w o .
325.
Zasada podstawowa: tylko jednostki czują się
o d p o w i e d z i a l n e m i . Gromady wynaleziono p o
to, żeby robić rzeczy, do których jednostce brak
śmiałości. Właśnie dlatego wszelkie gminy, społeczeństwa s ą sto razy s z c z e r s z e i b a r d z i e j p o u ­
c z a j ą c e o istocie człowieka, niż indywiduum, które
jest za słabe, żeby posiadać śmiałość swych żądz . . .
Cały »altruizm« okazuje się przebiegłością c z ł o ­
w i e k a p r y w a t n e g o : społeczeństwa nie s ą wzglę­
dem siebie altruistyczne . . . Przykazanie miłości
bliźniego nigdy nie zostało jeszcze rozszerzone do
przykazania miłości sąsiada. Przeciwnie, stosuje się
tam jeszcze to, co stoi w księgach Manu . . .
Studyowanie społeczeństwa jest przeto tak nie­
ocenione, ponieważ człowiek jako społeczność jest
382
383
o wiele n a i w n i e j s z y, niż człowiek j a k o »jedność«.
»Społeczeństwo« nigdy nie zapatrywało się na c n o t ę
inaczej, tylko jako na środek siły, władzy, porządku.
326.
P a ń s t w o czyli zorganizowana n i e m o r a l ­
n o ś ć , — w e w n ą t r z : jako policya, prawo karne,
stany, handel, rodzina; z e w n ą t r z : jako wola mocy,
wojen, podboju, zemsty.
Czem się to dzieje, że w i e l k i t ł u m popełnia
czyny, na które indywiduum nigdyby się zdecydować
nie umiało? Przez podział odpowiedzialności, przez
oddzielenie rozkazu do wykonania, przez w p r o w a ­
d z e n i e cnót posłuszeństwa, obowiązku, miłości ku
ojczyźnie i panującemu. Przez zachowanie dumy,
surowości, siły, nienawiści, zemsty, jednem słowem
wszystkich cech typowych, które p r z e c z ą typowi
stadnemu . . .
327.
P o d s t ę p y , zmierzające do umożliwienia dzia­
łań, zarządzeń, afektów, które, mierzone indywidual­
nie, nie są »dozwolone«, — i nie są też w »dobrym
g u ś c i e « : — s z t u k a , pozwalająca nam wkraczać
w takie światy »obce«, »nadaje im smak«; — hi­
s t o r y k wykazuje nam ich rodzaj prawności i ro­
zumności; dalej podróże; egzotyzm; psychologia;
prawo karne; dom obłąkanych; przestępca; socyologia; — » b e z o s o b i s t o ś ć « (tak i ż jako m e d i a
istoty kollektywnej pozwalamy sobie na te uczucia
i postępki — kollegia sądowe, jury, obywatel, żoł­
nierz, minister, książę, społeczeństwo, »krytyk« —)
wywołuje u nas uczucie, j a k g d y b y ś m y s k ł a dali o f i a r ę . . .
Z a c h o w a n i e p a ń s t w a m i l i t a r n e g o jest
ostatecznym środkiem lubo przejęcia, lubo zachowa­
nia w i e l k i e j t r a d y c y i n a j w y ż s z e g o t y p u
człowieka, t y p u s i l n e g o . I wszystkie pojęcia
uwieczniające wrogość i różnice w godności między
państwami, mogą być z tego względu usankcyonowane (np. nacyonalizm, cła ochronne) . . .
328.
C e l z punktu widzenia i l o ś c i i j e j wpływ na
optykę przy ocenianiu wartości: w i e l k i i m a ł y
przestępca. Ilość w c e l u , którego się chce, rozstrzyga
też co do samego chcącego, czy odczuwa przytem
dla siebie szacunek, czy czuje się małodusznym
i nędznym. —
Następnie wpływ stopnia d u c h o w o ś c i środ­
ków na optykę oceniania wartości. J a k ż e innym wy­
daje się nowator filozof, pioner i despota w porów­
naniu z rozbójnikiem, barbarzyńcą i awanturnikiem! —
Pozór »bezinteresowności«.
Wreszcie m a n i e r y wytworne, postawa, mę­
stwo, pewność siebie, — jakże zmieniają one szaco­
wanie tego, co się w ten sposób osiąga!
384
Do optyki
Wpływ
Wpływ
Wpływ
Wpływ
Wpływ
Wpływ
nione.
385
oceny wartości:
w i e l k o ś c i (wielki, mały) c e l u .
duchowości środków.
manier w działaniu.
u d a n i a s i ę lub chybienia.
sił p r z e c i w n y c h i ich wartość.
tego, co jest d o z w o l o n e i z a b r o ­
rozsądniej, j e ś l i s i ę c z ł o w i e k g o d z i , — jeśli
się zawiera ugodę.
W społeczeństwie nowoczesnem, w którem ka­
żda jednostka zawiera »ugodę«: przestępca jest zry­
w a j ą c y m u g o d ę . . . Toby było pojęcie jasne.
Ale wtedy nie możnaby było wewnątrz społeczeń­
stwa cierpieć anarchistów i z a s a d n i c z y c h prze­
ciwników formy społecznej . . .
331.
329.
Skutek z a k a z u . — Wszelka władza, która wy­
daje zakazy, która potrafi wzbudzać strach w tym,
komu się czegoś zakazuje, rodzi »nieczyste sumienie«
(to znaczy żądzę czegoś, połączoną ze świadomością
n i e b e z p i e c z e ń s t w a , jakie pociąga za sobą jej
zaspokojenie, z przymusem do tajemniczości, do dróg
krętych, do ostrożności). Każdy zakaz psuje charak­
ter w tych, którzy się poddają mu nie ochotnie, lecz
z musu.
330.
»Nagroda i kara«. — Żyje to razem, ginie to
społem. Dziś nie chce się być nagradzanym, nie chce
się uznawać nikogo, który karze . . . Przywrócono
stan wojenny: jeśli się c h c e czegoś, jeśli się ma
przytem przeciwnika, osiąga się rzecz być może naj-
P r z e s t ę p s t w o wchodzi w skład pojęcia
»bunt przeciwko porządkowi społecznemu«. Buntow­
nika nie karze się: ujarzmia się go. Buntownik może
być człowiekiem nędznym i godnym pogardy: sam
przez się bunt nie zawiera nic, czemby należało po­
gardzać, — i w stosunku do naszego rodzaju społeczeństwa to, iż się człowiek buntuje, samo przez się
nie obniża jeszcze wartości człowieka. Bywają wy­
padki, kiedyby należało nawet czcić takiego buntow­
nika, iż w naszem społeczeństwie odczuwa coś, prze­
ciw czemu wojna jest konieczna: — iż budzi nas
ze snu.
To, iż przestępca popełnia jakiś czyn jeden
względem jednostki, nie wyłącza zgoła tego, że cały
jego instynkt może być na stopie wojennej z całym
porządkiem społecznym: czyn jako symptomat tylko.
Pojęcie »kary« należy zredukować do pojęcia:
stłumienie buntu, środki bezpieczeństwa przeciw po­
konanym (zupełne lub połowiczne niewolnictwo). Ale
karą nie należy wyrażać p o g a r d y ; przestępca
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
25
386
w każdym razie jest człowiekiem, który ryzykuje
swe życie, swą cześć, swą wolność, — jest człowie­
kiem odważnym. Podobnie nie należy pojmować
kary jako pokuty; lub jako odpłaty, j a k gdyby między
winą i karą zachodził stosunek wymiany, kara nie
oczyszcza, a l b o w i e m przestępstwo nie plami.
Przestępcy nie należy odejmować możliwości
zawarcia pokoju ze społeczeństwem, jeśli tylko nie
należy d o r a s y p r z e s t ę p c z e j . W ostatnim wy­
padku winno się walczyć z nim, zanim jeszcze po­
pełni coś wrogiego (pierwsza operacya, skoro go się
posiada w swej mocy: kastrować go).
Nie należy wyrzucać przestępcy jego złych ma­
nier, ani nizkiego stopnia jego inteligencyi. Niema nic
bardziej zwykłego, niż to, że on sam źle się rozumie,
(mianowicie, jego instynkt buntowniczy, jego mści­
wość zdeklasowanego bywają często nieświadomą siebie — faute de lecture, że pod wrażeniem obawy,
niepowodzenia czyn swój oczernia i bezcześci: pomij a j ą c zupełnie już takie wypadki, w których, jakby
się dało wykazać psychologicznie, przestępca ustę­
puje niepojętemu popędowi, i czynowi swemu, dzięki
okolicznościom ubocznym, przypisuje fałszywe mo­
tywy (np. kradzież, podczas kiedy zależało mu na
krwi . . .)
Należy się wystrzegać wydawania sądu o czło­
wieku na zasadzie oddzielnego czynu. Ostrzegał przed
tem Napoleon. Szczególniej czyny bardzo wypukłe
są małoznaczące. Jeśli ktoś z nas nie ma na sumieniu przestępstwa, np. mordu
- czemu to przypi­
sać należy? Iż zbywało nam na kilku sprzyjających
temu okolicznościach. I jeślibyśmy to uczynili, coby
to mówiło o naszej wartości? Wogóle gardzonoby
387
nami, jeśliby przypuszczano, że nie jesteśmy w stanie zabić człowieka, kiedy tego okoliczności wymagać
będą. Niemal we wszystkich przestępstwach wyra­
żają się zarazem własności, na których człowiekowi
zbywać nie powinno. Nie bez słuszności powiedział
Dostojewski o mieszkańcach owych sybirskich domów kary, iż tworzą oni najsilniejszą i najcenniejszą
część składową ludu rosyjskiego. Jeśli między nami
przestępca jest źle odżywianą i więdnącą rośliną,
stanowi to ujmę dla naszych stosunków społecznych;
w epoce Odrodzenia przestępca prosperował i zdobył
sobie swój rodzaj cnoty, — cnoty w stylu renesan­
sowym, virtu, cnoty wolnej od moralizny.
Podnosić można tylko takich ludzi, których nie
traktuje się z pogardą; pogarda moralna jest większem upodleniem i krzywdą, niż jakiekolwiek przestępstwo.
332.
W naszym świecie cywilizowanym spotykamy
niemal wyłącznie zmarniałych przestępców, uginają­
cych się pod potępieniem i pogardą społeczną, nieuf­
nych względem siebie, często umalających i oczer­
niających swój czyn, n i e u d a n y t y p p r z e s t ę p c y ;
i bronimy się przed wyobrażeniem, że w s z y s c y
ludzie
wielcy
b y l i p r z e s t ę p c a m i , tylko
w stylu wielkim, nie zaś nędznym, że przestępstwo
idzie w parze z wielkością (— tak przemawia coś ze
świadomości badaczów nerek i wszystkich tych, co
25*
388
389
najgłębiej z s t ą p i l i w dusze wielkie — ) . »Wolny
ptak« względem tradycyi, sumienia, obowiązku —
każdy człowiek wielki zna to niebezpieczeństwo. Ale
o n g o także p r a g n i e : p r a g n i e celu wielkiego
a przeto i środków ku niemu.
333.
W dawnem prawie karnem potężnem było pojęcie r e l i g i j n e : pokutniczej siły kary. Kara oczyszcza: w świecie nowoczesnym plami. K a r a jest spłatą:
człowiek p o z b y w a s i ę rzeczywiście tego, dlaczego
c h c i a ł cierpieć tyle. Pod warunkiem, że się wierzy
w tę siłę kary, następuje po niej u l g a i w y t c h n i e ­
n i e , które się rzeczywiście zbliża do nowego zdrowia, do wyzdrowienia. Nietylko zawarło się znowu
pokój ze społeczeństwem, ale i w oczach własnych
przywróconym się znowu zostało do czci, stało się —
»czystym« . . . Obecnie kara odosabnia jeszcze
bardziej niż przestępstwo; f a t a l n o ś ć , ciążąca nad
przestępstwem, wzrosła do tego stopnia, że stała się
nieuleczalna. Z kary wychodzi się w r o g i e m społe­
czeństwa . . . Odtąd istnieje jeden w r ó g wię­
cej . . .
Jus talionis może być dyktowany przez ducha
odpłaty (t. j. przez złagodzony instynkt zemsty); lecz
np. u M a n u jest potrzeba posiadania równoważnika,
żeby o d p o k u t o w a ć , żeby z punktu widzenia reli­
gijnego znowu stać się »wolnym«.
334.
Zawiera się to w pojęciu wszystkiego, co żyje,
iż musi wzrastać, — iż moc swoją musi rozsze­
rzać a skutkiem tego obce siły w siebie przyjmować.
Mówi się pod otumanieniem narkozy moralnej o pra­
wie indywiduum do obrony: w tem samem znaczeniu możnaby mówić o jego prawie do atakowania:
albowiem o b o j e — i drugie więcej nawet niż pierw­
sze — są koniecznościami wszystkiego, co żyje: —
egoizm agresywny i defensywny nie są sprawą wy­
boru lub zgoła »wolnej woli«, lecz f a t a l i z m e m
życia samego.
Przytem wszystko jedno, czy się ma na wzglę­
dzie indywiduum, czy też ciało żywotne, dążące
w górę, »społeczeństwo«. Prawo karania (lub samo­
obrona społeczna) w gruncie rzeczy przybrało nazwę
»prawa« tylko przez nadużycie wyrazu: prawo zdobywa się przez umowy,
lecz ochrona, obrona sie­
bie nie spoczywa na podstawie umowy. Albo przy­
najmniej z równie dobrą słusznością naród miałby
prawo nazywać swoją potrzebę zdobyczy, swą żądzę
władzy, czy to na drodze orężnej, czy przez handel,
wymianę i kolonizacyę — prawem wzrostu naprzykład. Społeczeństwo, które ostatecznie i z i n s t y n k t u
wyrzekło się wojny i zdobyczy, znajduje się w upadku:
dojrzałem jest do demokracyi i rządów kramar­
skich . . . Wprawdzie, najczęściej zapewnienia
pokojowe są tylko zwykłymi środkami usypiającymi.
390
391
2. I n d y w i d u u m .
335.
M o r f o l o g i a poczucia swojej
war­
t o ś c i : — P i e r w s z y p u n k t w i d z e n i a : w ja­
kiem znaczeniu w s p ó ł c z u c i e i s o l i d a r n o ś ć s ą
niższym, przygotowawczym stopniem, w czasach, kiedy
osobiste poczucie swojej wartości, inicyatywa oce­
niania dla jednostki zgoła jeszcze nie jest możliwa.
D r u g i p u n k t w i d z e n i a : w jakiem znacze­
niu s a m o p o c z u c i e w a r t o ś c i z b i o r o w e j n a
pewnym stopniu wysokości, duma z odległości życio­
wych, z poczucia nierówności, niechęć do pośredni­
ctwa, równouprawnienia, godzenia się jest szkołą p oc z u c i a i n d y w i d u a l n e g o : szczególniej o ile
zmusza jednostkę do r e p r e z e n t o w a n i a dumy
całości:
musi ona mówić i postępować z krańco­
wym dla siebie szacunkiem, o ile przedstawia w swo­
j e j osobie społeczność. Podobnie: gdy indywiduum
czuje się n a r z ę d z i e m i h e r o l d e m b ó s t w a .
T r z e c i p u n k t w i d z e n i a : . w jakiem zna czeniu t e formy w y z b y c i a s i ę s w e j o s o b i ­
s t o ś c i nadają rzeczywiście niezmierną ważność oso­
bie: o ile potęgi wyższe posługują się nią: lęk reli­
gijny przed sobą samym; stan proroka, poety . . .
C z w a r t y p u n k t w i d z e n i a : o ile odpowie­
dzialność za całość p o z w a l a jednostce na rozleglejszy pogląd, surowszą i straszliwszą dłoń, roz­
wagą i chłód i p r z y u c z a do wspaniałości postawy i gestów, których tylko ze względu na samą
siebie nie przyznałaby sobie.
In summa: Egoizmy kollektywne są wielką
szkolą przygotowawczą udzielności jednostki. Sta­
nem przodującym jest ten, który dziedziczy tę
wprawę.
336.
Miarą w o l n o ś c i , czy to dla jednostki, czy to
dla społeczeństw, jest stopień oporu, który ustawicz­
nie pokonywać należy, żeby pozostać u g ó r y : wol­
ności, rzecz prosta, rozpatrywanej, jako moc pozy­
tywna, jako wola mocy. A przeto najwyższa forma
wolności indywidualnej, udzielność, wzrastałaby, bar­
dzo prawdopodobnie, nie dalej niż o pięć kroków od
swego przeciwieństwa, tam, gdzie groźba niewolnic­
twa, niby sto mieczów damoklesowych nad istnieniem
zawisła. Zważcie na to w przebiegu dziejów: czasy,
kiedy »indywiduum« dojrzało do owej doskonałości,
to znaczy stało się w o l n e , kiedy został osiągnięty
klasyczny typ człowieka u d z i e l n e g o : och nie! te
czasy nie były nigdy humanitarnymi!
Trzeba nie mieć wyboru: albo górą — albo na
spodzie, j a k robak być wyszydzonym, unicestwionym,
rozdeptanym. Trzeba tyranów mieć przeciw sobie,
żeby stać się tyranem, t. j. w o l n y m . Nie mała to
korzyść sto mieczów damoklesowych mieć nad sobą:
to uczy tańczyć, dzięki temu dochodzi się do »wol­
ności ruchów«.
392
393
337.
I n d y w i d u a l i z m jest skromnym i nieświa­
domym jeszcze rodzajem »woli m o c y « : tutaj jednostce
wydaje się już dosyć, jeśli się w y z w o l i z prze­
wagi społeczeństwa (bądź to państwa, bądź ko­
ścioła . . .). Przeciwstawia się n i e j a k o o s o b a ,
lecz tylko jako jednostka; przedstawia wszystkie je­
dnostki wobec zbiorowości. To znaczy instynktownie
s t a j e n a r ó w n i z k a ż d ą j e d n o s t k ą ; c o zdo­
bywa, zdobywa nie dla siebie jako osoba, lecz j a k o
j e d n o ś ć n a zbiorowości.
S o c y a l i z m jest tylko ś r o d k i e m a g i t a ­
c y j n y m i n d y w i d u a l i z m u : pojmuje on, że, aby
coś osiągnąć, trzeba zorganizować działanie zbiorowe,
»moc«. L e c z to, czego on chce, nie jest społeczność
jako cel jednostki, lecz społeczność jako ś r o d e k
do u m o ż l i w i e n i a wielu j e d n o s t e k :
to
jest instynktem socyalistów, co do którego często się
mylą (— pominąwszy to, że, aby dopiąć swego celu,
często oszukiwać muszą). Altruistyczne kazania mo­
ralne w służbie egoizmu indywidualnego jedno z najzwyklejszych oszustw wieku dziewiętnastego.
A n a r c h i z m jest znowu tylko ś r o d k i e m
agitacyjnym
s o c y a l i z m u ; zapomocą niego
wzbudza strach, strachem zaczyna fascynować i ter­
roryzować: przedewszystkiem — przyciąga odważ­
nych, ryzykujących na swą stronę, nawet w spra­
wach najbardziej duchowych.
Mimo t o wszystko: i n d y w i d u a l i z m jest n a j ­
s k r o m n i e j s z y m stopniem woli mocy.
Skoro
osiągnęło się pewną niezależność,
chce
się w i ę c e j : następuje w y o d r ę b n i e n i e się stosownie do stopnia siły: jednostka nie stawia się już na
równi bez wyboru, lecz s z u k a s o b i e r ó w n y c h ,
odsuwa od siebie inne. Po indywidualizmie następuje
t w o r z e n i e c z ł o n k ó w i o r g a n ó w : tendencye
pokrewne łączą się i występują jako moc: między
temi ogniskami mocy tarcie, wojna, rozpoznawanie
sił wzajemnych, wyrównywanie, zbliżanie się, usta­
nowienie
wymiany
wydajności.
W końcu:
układ hierarchiczny.
1 . Indywidua w y z w a l a j ą się;
2. rozpoczynają walkę, dochodzą do zgody co do
»równych praw« (-- sprawiedliwość jako c e l — ) ;
3. skoro to osiągnięto, rzeczywista n i e r ó w n o ś ć
s i ł występuje z w z m o ż o n e m o d d z i a ł y w a n i e m -- (albowiem naogół panuje pokój
i wiele drobnych ilości sił wytwarza już takie
różnice, które dawniej równały się niemal zeru);
teraz jednostki organizują się w g r u p y ; grupy
dążą do przywilejów i przewagi. W a l k a w for­
mie łagodniejszej wrze na nowo.
Pragnie się w o l n o ś c i , póki się nie ma mocy.
Skoro się ją posiadło, pragnie się przemocy; jeśli się
tej nie osiąga (jeśli się jest za słabym do niej), prag­
nie się »sprawiedliwości«, to znaczy »równej mocy«.
338.
Z a m a s k o w a n e r o d z a j e woli m o c y :
1) Pragnienie w o l n o ś c i , niezależności, a także
395
394
równowagi, pokoju, k o o r d y n a c y i Również
odosobnienia, »wolności myśli«, W formie najniższej: wogóle wola istnienia, a także »instynkt
samozachowawczy«.
2) P o d p o r z ą d k o w a n i e się, żeby zadowolić
wolę mocy większej całości: p o d d a n i e się,
uczynienie się niezbędnym, pożytecznym dla
tego, kto posiada władzę; m i ł o ś ć , jako droga
okólna do serca potężnych
żeby nad nimi
zapanować.
3) Poczucie obowiązku, sumienie, pociecha imagin a c y j n a , iż się należy do rzędu w y ż s z e g o
niż ci, co rzeczywiście posiadają władzę; uzna­
wanie takiej hierarchii, która pozwala s ą d z i ć
także tych, którzy moc posiadają; potępianie
samego siebie; wynajdywanie n o w y c h t a b l i c
w a r t o ś c i (Żydzi: przykład klasyczny),
czy d o j e d n a k o w e j i l o ś c i p r a w , jakie posiada
rodzaj panujący (walka o prawa . . .);
c) w najsilniejszych, najbogatszych, najniezależniejszych, najmężniejszych jako » m i ł o ś ć ludzkości«,
»ludu«, ewangelii, prawdy, B o g a ; jako współczucie;
»poświęcenie siebie« i t. d.; jako przemożenie, porwa­
nie za sobą, zabranie w swą służbę, jako instynk­
towne utożsamienie się z wielkiem quantum mocy,
której posiada się m o ż n o ś ć n a d a n i a k i e r u n k u :
bohater, prorok, Cezar, Zbawiciel, Pasterz; (— i mi­
łość płciowa należy tutaj: p r a g n i e ujarzmienia,
wzięcia w posiadanie i w y d a j e się jakoby odda
niem. W gruncie rzeczy jest to tylko miłość do »na­
rzędzia«, do »zakładu«, przekonanie, że to a to n a
l e ż y do nas, jako do kogoś, kto jest w stanie u ż y ­
w a ć tego).
»Wolność«, »s p r a w i ed l i w o ść« i »miłość*!!! —
339.
340.
W s p r a w i e »m a c h i a w e l i z m u « m o c y
(machiawelizm
nieświadomy).
Wola
m o c y objawia się a) u uciśnionych, niewolników
wszelkiego rodzaju jako wola » w o l n o ś c i « : zdaje
się, iż samo w y z w o l e n i e się jest celem (z punktu
widzenia moralno religijnego: »odpowiedzialnym być
tylko przed swojem własnem sumieniem«; »wolność
ewangeliczna« i t d.);
b) u rodzaju silniejszego i do mocy dorosłego
jako wola przemocy; jeśli zrazu bezskuteczna, ograniczająca się na woli » s p r a w i e d l i w o ś c i , to zna-
Niezdolność
mocy:
jej
hipokryzya
i p r z e b i e g ł o ś ć : jako posłuszeństwo (podporząd­
kowanie, duma obowiązku, moralność . . . ) ; jako
rezygnacya, oddanie się, miłość (idealizowanie, ubóst­
wianie rozkazodawcy, jako rekompensata i, pośrednio,
jako samoprzemienienie); jako fatalizm, wyrzeczenie się;
jako objektywność; jako tyrania nad sobą (stoicyzm,
asceza, »wyrzeczenie się osoby własnej«, »uświęcenie
siebie«); jako krytyka, pessymizm, dręczenie; jako
»piękna dusza«, »cnota«, »ubóstwianie siebie samego«,
»na uboczu«, »wyzbyć się świata« i t. d. (— prze-
396
397
odziewanie się niezdolności mocy w dédain). Wszędzie
wyraża się potrzeba wywierania jakiejkolwiek mocy,
lub zdobycia sobie przynajmniej na pewien czas
p o z o r u m o c y — jako u p o j e n i a .
Ludzie, pragnący mocy gwoli p r o r o g a t y w o m s z c z ę ś c i a , jakie moc zapewnia: partye polityczne.
Inni, pragnący mocy, nawet mimo widocznych
strat i ofiar ze szczęścia i dobrobytu: ludzie
ambitni.
T a c y wreszcie, którzy pragną mocy tylko dla­
tego, że wpadłaby w inne ręce, od których
nie c h c ą być zależni.
341.
Sprostowanie
pojęcia
»egoizmu«. —
Jeśli się zrozumiało, w jakiem znaczeniu »indywi­
duum« jest błędem, i j a k każda jednostka jest c a ­
ł y m p r o c e s e m w linii prostej (nietylko przez
»dziedziczność«, lecz sama przez się . . .), tedy
jednostka zyskuje z n a c z e n i e n i e z m i e r n i e w i e l ­
k i e . W niej to przemawia instynkt nieomylnie, gdzie
ten instynkt s ł a b n i e , gdzie indywiduum s z u k a
swej wartości dopiero w służbie dla innych, można
z c a ł ą pewnością wnioskować, iż nastąpiło znużenie
i z w y r o d n i e n i e . Altruizm skłonności, głęboki
i bez tartiuferyi, jest instynktem, prowadzącym do
stworzenia sobie przynajmniej d r u g i e j wartości,
w służbie innych egoizmów. Najczęściej jednak jest
tylko p o z o r n y : k r ę t ą d r o g ą d o zachowania
własnego
poczucia
życiowego,
poczucia
wartości.
342.
M i ł o ś ć . — Wejrzyjcie w to tylko: ta miłość,
to współczucie kobiet — czy jest coś egoistyczniejszego ? . . . I jeśli się poświęcają, jeśli poświę­
c a j ą swą cześć, reputacyę, dla kogo się poświęcają?
Dla mężczyzny? Czy raczej nie dla niepohamowanej
żądzy? —- Są to akurat takie egoistyczne żądze: cho­
ciażby dla innych były dobroczynne i wdzięczność
wywoływały . . .
j a k podobna hyperfetacya jednego szacowania
może wszystko inne uświęcić!!
343.
Czem jest
p o c h w a ł a ? —- P o c h w a ł a
i w d z i ę c z n o ś ć z powodu żniwa, sprzyjającej po­
gody, zwycięstwa, godów weselnych, pokoju:
wszystkie te uroczystości wymagają p o d m i o t u ,
względem którego wyładowuje się uczucie. Chce się,
żeby wszystko, co się komuś przytrafia, było przez
kogoś w y r z ą d z o n e : chce się mieć s p r a w c ę .
T a k samo wobec dzieła sztuki: nie zadowalają się
n i e m : chwali się autora. Czemże więc jest p oc h w a ł a ? Rodzajem w y r ó w n a n i a z a otrzymane
dobrodziejstwa,
zwrot,
zaświadczenie
naszej
398
399
mocy, — albowiem pochwalający przytakuje, wydaje
sąd, szacuje, s ą d z i : przyznaje sobie prawo, że
m o ż e przytakiwać, że może honory rozdawać . . .
Wzmożone poczucie szczęścia i życia jest także
w z m o z o n e m p o c z u c i e m m o c y : pod wpły­
wem tego człowiek c h w a l i (— pod wpływem tego
wynajduje s p r a w c ę i » p o d m i o t « i szuka ich - - ) .
W d z i ę c z n o ś ć jako d o b r a z e m s t a : najściślej
wymagana i pełniona, gdzie powinna być utrzymana
w mocy równowaga i duma zarazem, gdzie najlepiej
się zemstę wywiera.
344.
Wszystko, co pochodzi ze słabości, z wątpienia
o sobie i niedomagania duszy, nie warto nic — i jeśli
objawia się nawet w największem odtrącaniu dóbr
ziemskich: albowiem jako p r z y k ł a d zatruwa ży­
cie . . . Spojrzenie kapłana, jego blade trzyma­
nie się na stronie więcej wyrządziło szkody życiu,
niż całe jego poświęcanie się przynosi korzyści: tego
rodzaju usuwanie się o c z e r n i a życie . . .
345.
Że życie, zdrowie, cześć stawia się na kartę,
jest skutkiem dumy i zalewającej woli rozrzutniczej:
nie gwoli miłości ludzi, lecz ponieważ każde wielkie
niebezpieczeństwo wyzywa naszą ciekawość w kwestyi ilości naszej siły, naszej odwagi.
346.
»Życie poświęcić dla sprawy« — sprawia to
wielkie wrażenie. L e c z życie poświęca się dla wielu
rzeczy: każde uczucie oddzielnie i wszystkie razem
pragną być zadowolone. Czy to jest współczucie, czy
gniew, czy też zemsta — to iż życie stawiano przytem na kartę, nie zmienia wcale wartości. Ilu poświę­
ciło dla pięknych kobiet swe życie — a nawet, co
gorsza, swe zdrowie! Jeśli się posiada temperament,
tedy instynktownie wybiera się rzeczy niebezpieczne:
np. przygody spekulacyi, jeśli się jest filozofem; lub
immoralność, jeśli się jest cnotliwym. Jeden rodzaj
ludzi nie c h c e nic ryzykować, inny ryzykować prag­
nie. Jesteśmyż my inni gardzicielami życia? Przeciw­
n i e , instynktownie szukamy życia s p o t ę g o w a ­
n e g o , życia pośród niebezpieczeństw . . . Przez
to, powtórzmy raz jeszcze, nie chcemy być cnotliwsi
od innych. Pascal np. nie chciał ryzykować nic i po­
został chrześcijaninem: to było, być może, cnotliwie. —
347.
Uczucia życzliwości, miłosierdzia, dobrotliwości
doszły do czci, zgoła n i e gwoli korzyściom, jakie
z nich wypływają, lecz ponieważ są stanami d u s z
401
400
bogatych,
swoją noszą
dobroczyńcy
zaparcie się
»paskalizm«.
które mogą oddawać z siebie i wartość
jako poczucie pełni życia. Spojrzyjcie
w oczy! Jest to zupełnie co innego, niż
siebie, niż nienawiść swego moi, niż
—
348.
Co się staje z człowiekiem, który stracił powody
bronienia się i napadania? Co pozostaje z jego uczuć,
jeśli utracił te, które są jego osłoną i bronią za­
czepną ?
349.
»Wola mocy« do tego stopnia jest znienawi­
dzona w epokach demokratycznych, że cała ich psy­
chologia zdaje się być skierowana ku jej umniejsze­
niu i oczernieniu. Typ wielkiego ambitnika: takim
musi być Napoleon! I Cezar! I Aleksander! — Jak
gdyby ci właśnie nie byli największymi g a r d z i ­
c i e l a m i czci! . . .
I Spencer wywodzi nam, iż dąży się do mocy,
żeby zażywać rozkoszy, które są do rozporządzenia
dla potężnych: — pojmuje on to dążenie do mocy
jako wolę rozkoszy, jako hedonizm! . . .
350.
Mimowolna naiwność takiego La Rochefoucauld,
który przypuszcza, że wypowiedział coś śmiałego,
niezależnego i paradoksalnego — wówczas »prawda«
w rzeczach psychologii była czemś, co wzbudzało zdzi­
wienie — naprzykład: »les grandes âmes ne sont pas
celles qui ont moins de passions et plus de vertus
que les âmes communes, mais seulement celles qui ont
de plus grands desseins«. Wprawdzie John Stuart
Mill (który nazywa Chamforta s z l a c h e t n i e j s z y m
i filozoficzniejszym La Rochefoucaid'em wieku ośmnastego —) widzi w nim tylko najbystrzejszego ob­
serwatora wszystkiego tego w duszy ludzkiej, co
sprowadza się do »zwykłego egoizmu« i dodaje: »duch
s z l a c h e t n y nigdy nie zgodzi się na to, żeby sobie
nałożyć długotrwałe rozważanie p o s p o l i t o ś c i
i n i z k o ś c i, chyba, żeby wykazać, jak zgubnym
wpływom wielki umysł i szlachetność charakteru
umie zwycięsko się oprzeć«.
351.
P o ż y t e c z n e m i są wszystkie uczucia społem,
jedne wprost, inne pośrednio; ze względu na pożytek
zgoła niemożliwa ustanawiać jakiegokolwiek następ­
stwa wartości, — chociaż z pewnością, według miary
ekonomii, wszystkie siły w naturze społem są dobre,
t. j. pożyteczne i z nich wypływa tak wiele straszliwej i nieodwołalnej fatalności. Co najwyżej możnaby
26
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
402
403
było rzec, że uczucia najpotężniejsze są też najcen­
niejsze: w tem znaczeniu, że niema większych źró­
deł siły.
354.
Historya
352.
Co się nazywa p o ż y t e c z n e m , zupełnie za­
leży od z a m i a r u , w jakim celu?; zamiar znowu
jest zupełnie zależny od stopnia m o c y : przeto utylitaryzm nie jest doktryną zasad, lecz s k u t k ó w
i absolutnie nie można uczynić go o b o w i ą z u j ą c y m dla w s z y s t k i c h .
353.
Poznanie nasze stało się naukowem w tej mie­
rze, w jakiej można zastosować liczbę i miarę. Możnaby było uczynić próbę, czy naukowe ustopniowanie wartości nie dałoby się zbudować po prostu na
liczbowej i wymiernej skali siły . . . Wszystkie
inne wartości są przesądami, naiwnościami, nieporo­
zumieniami. — Powszechnie dają się s p r o w a d z i ć
do owej skali liczbowej i wymiernej siły. W z n o ­
s z e n i e s i ę n a tej skali oznacza w z r o s t w a r ­
t o ś c i : zniżanie się na tej skali oznacza zmniejsza­
nie się wartości. — Tutaj pozór i przesąd ma się prze­
ciw sobie.
zmoralizowania i odmoraliz o w a n i a.
Twierdzenie pierwsze: Niema zgoła
p o s t ę p k ó w m o r a l n y c h : t e s ą całkiem uro­
jone. Nie tylko, ż e ich d o w i e ś ć n i e m o ż n a (co
np. przyznaje Kant a i chrześcijanizm także), — lecz
ż e s ą one z g o ł a n i e m o ż l i w e . Wskutek nieporo­
zumienia psychologicznego wynaleziono p r z e c i ­
w i e ń s t w o sił działających i sądzono, że został
oznaczony inny rodzaj tych sił; urojono sobie primum
mobile, które zgoła nie istnieje. W myśl oceny, która
wogóle została wprowadzona przez przeciwieństwo
między »moralny« i »niemoralny«, należy orzec:
i s t n i e j ą z a m i a r y i postępki tylko niemo­
ralne.
T w i e r d z e n i e d r u g i e : Całe t o rozróżnianie
»moralny« i »niemoralny« wypływa stąd, że jak po­
stępki moralne tak niemoralne są aktami wolnej spontaniczności, — krótko mówiąc, że taka spontaniczność
istnieje, albo inaczej się wyrażając: że sądy moralne
wogóle stosują się do jednego tylko gatunku zamia­
rów i postępków, w o l n y c h . L e c z cały ten gatunek
zamiarów i postępków jest czysto imaginacyjny:
świat, do któregoby dało się zastosować tylko skalę
moralną, zgoła nie egzystuje: — n i e m a p o s t ę p ­
ków ani m o r a l n y c h , ani n i e m o r a l n y c h .
B ł ą d p s y c h o l o g i c z n y , z którego powstało
przeciwieństwo między
p o j ę c i a m i »mo26*
404
405
ralny« i »niemoralny«: »bezinteresowny«, »nieeogoistyczny«, »pełen zaparcia się siebie« — wszystko to
rzeczy n i e r e a l n e , urojone.
Wadliwy dogmatyzm w stosunku do »ego« po­
jęte zostało ono anatomicznie w fałszywem przeci­
wieństwie do »nie j a « ; wyłączone ze stawania się,
jako coś bytującego. F a ł s z y w e z s u b s t a n c y a l i z o w a n i e » j a « : szczególniej pod p r e s y ą t r e s u r y
r e l i g i j n o - m o r a l n e j (w wierze w nieśmiertel­
ność indywidualną), przeobrażone w artykuł wiary.
Po tem sztucznem wydzieleniu i ogłoszeniu »ego« za
samo w sobie i dla siebie otrzymano przeciwieństwo
wartości, które wydawało się nie do obalenia: ego
j e d n o s t k i i niezmierne » n i e j a « . Zdawało się
oczywistem, iż wartość »ego« jednostki może polegać
tylko na stosunku do niezmiernego »nie ja«, wzgl. na
podporządkowaniu się i istnieniu gwoli n i e m u . —
Tutaj były decydującymi i n s t y n k t y s t a d n e : nic
bardziej nie sprzeciwia się tym instynktom, niż udzielność jednostki. Jeśli się jednak przypuści, że »ego«
pojmuje się jako rzecz samą w sobie, tedy wartość
j e g o musi polegać n a z a p r z e c z e n i u s a m e g o
siebie.
A więc: 1) fałszywe usamodzielnienie »indywi­
duum« jako atomu;
2) uczczenie stada, które chęć pozostania ato­
mem potępia i odczuwa j a k o wrogą;
3) jako skutek: przezwyciężenie
przez przeniesienie j e g o celu;
indywiduum
4) wtedy zaczęło się zdawać, że istnieją postępki,
będące z a p r z e c z e n i e m s a m y c h s i e b i e : zapomocą fantazyi wytworzono wkoło nich całą sferę
przeciwieństw;
5) zapytywano: w jakich postępkach człowiek
p o t w i e r d z a s i ę najsilniej? Wokoło tych (płciowości, c h c i w o ś c i , żądzy panowania, okrucieństwa
i t. d.) nagromadzono b a n i c y ę , nienawiść, pogardę:
s ą d z o n o , że istnieją popędy nieegoistyczne, odrzu­
cono wszelkie egoistyczne, ż ą d a n o nieegoistycznych;
6) skutek z tego: cóż uczyniono? Popędy najsil­
niejsze, najnaturalniejsze, więcej jeszcze, popędy j e ­
d y n i e r e a l n e potępiono,
odtąd, żeby czyn za­
sługiwał n a pochwałę, trzeba było z a p r z e c z y ć
istnienia w nim takich popędów:
olbrzymie
f a ł s z e r s t w o i n p s y c h o l o g i c i s . Nawet wszelki
rodzaj »zadowolenia z siebie« stał się dopiero wtedy
możliwy, kiedy siebie sub specie boni fałszywie inter­
pretowano i dostosowywano. Odwrotnie: ów gatunek,
który miał w tem swą korzyść, żeby człowiekowi
o d e j m o w a ć zadowolenie z siebie (przedstawiciele
instynktu stadnego, np. kapłani i filozofowie), stał się
dość subtelny i bystry pod względem psychologicz­
nym, żeby wykazać, jak powszechnie panuje przecież egoizm. Wniosek chrześcijański: w s z y s t k o
jest grzechem; są nim też nasze cnoty. Człowiek bez­
względnie godzien odrzucenia. Postępowanie nieegoi­
styczne jest n i e m o ż l i w e . Grzech pierworodny, jednem słowem: człowiek, doprowadziwszy swe in­
stynkty do sprzeczności z czysto imaginacyjnym
światem dobra, skończył na pogardzaniu sobą, jako
n i e z d o l n y m d o spełniania czynów »dobrych«.
W tem chrześcijanizm wykazuje p o s t ę p pod
względem zaostrzenia wzroku psychologicznego: La
Rochefoucauld i Pascal. Chrześcijanizm pojął, iż
w i s t o c i e i co do wartości czyny ludzkie w zary-
406
sach ogólnych są jednakowe (— wszystkie
ralne).
407
niemo­
I oto p o w a ż n i e zabrano się do formowania
ludzi, w których egoizm jest zabity: — k a p ł a n ó w ,
ś w i ę t y c h . I jeśli wątpiono, iż można stać się »do­
skonałym«, n i e wątpiono, iż się wie, co jest dosko­
nałem.
Psychologia świętego, kapłana, »człowieka do­
brego« musiała naturalnie wypaść w sposób czysto
fantasmagoryczny. R z e c z y w i s t e motywy postępo­
wania ogłoszono jako z ł e : musiano, żeby wogóle
jeszcze móc postępować, móc przepisywać postępki,
postępki zgoła niemożliwe opisywać jako możliwe,
i niejako j e u ś w i ę c a ć . Ten sam f a ł s z , z jakim
oczerniano przedtem, posłużył teraz do czczenia
i idealizowania.
P a s t w i e n i e się nad instynktami życia jako
»święte«, czcigodne. Absolutna czystość, absolutne po­
słuszeństwo, absolutne ubóstwo: ideałem kapłańskim.
J a ł m u ż n a , współczucie, poświęcenie, zaprzeczanie
piękna, rozumu, zmysłowości, pochmurne wejrzenie ku
wszelkim własnościom silnym, jakie się posiada: idea­
łem świeckim.
Idzie się dalej: o c z e r n i o n e i n s t y n k t y usi­
łują także zdobyć sobie prawa (np. Reformacya Lutra:
najordynarniejsza forma kłamliwości psychologicznej
pod nazwą »wolności ewangielicznej«), — następuje
ich przechrzczenie na imiona święte;
: oczernione instynkty usiłują dowieść, iż są
k o n i e c z n e , żeby c n o t l i w e wogóle istnieć mogły;
trzeba
vivre
}
pour
vivre
pour
autrui:
egoizm
jako
ś r o d e k do celu . . .
: idzie się dalej, usiłuje się nadać prawo istnie­
nia zarówno poruszeniom egoistycznym, jak altruistycznym: r ó w n o ś ć praw dla jednych jak drugich
(z punktu widzenia korzyści);
: idzie się dalej, doszukuje się w y ż s z e j p o ­
ż y t e c z n o ś c i w pierwszeństwie egoistycznego
punktu widzenia nad altruistycznym: pożyteczniejszym
ze względu na szczęście większości lub posuwanie
ludzkości i t. d. Przeto: przewaga praw po stronie
egoizmu, lecz z krańcowo altruistyczną perspektywą
(»pożytek powszechny ludzkości«);
: usiłuje się pogodzić a l t r u i s t y c z n y sposób
postępowania z n a t u r a l n o ś c i ą , doszukuje się al­
truizmu u podstawy życia; dąży się do uzasadnienia
równości egoizmu i altruizmu w istocie życia i natury;
: marzy się o zniknieniu przeciwieństwa w ja­
kiejś przyszłości, kiedy, wskutek ciągłego dostosowy­
wania się, egoizm stanie się zarazem altruizmem . . .
: w końcu, pojmuje się, że postępki altruistyczne
są tylko o d m i a n ą egoistycznych, — i że stopień,
w jakim się kocha, rozdaje, jest dowodem stopnia
m o c y indywidualnej i o s o b i s t o ś c i . Krótko mó­
wiąc: i ż c z y n i ą c c z ł o w i e k a g o r s z y m , c z y ­
n i m y go l e p s z y m , — i że nie jest się jednym
bez drugiego . . .
W ten sposób podnosi się za­
słonę nad niesłychanem f a ł s z o w a n i e m p s y c h o ­
logii c z ł o w i e k a d o t y c h c z a s o w e g o .
W n i o s k i : istnieją zamiary i postępki t y l k o
niemoralne; — należy przeto wykazać, że tak zwane
postępki moralne s ą n i e m o r a l n o ś c i a m i . Wypro-
408
wadzenie wszystkich uczuć z jednej woli mocy:
w istocie są równe sobie. Pojęcie życia: w pozornych
przeciwieństwach (»dobra i zła«) wyrażają się s t o p ­
n i e m o c y i n s t y n k t ó w , chwilowe hierarchie,
w których pewne instynkty bywają trzymane na wo­
dzy lub w służbie. — U s p r a w i e d l i w i e n i e mo­
ralności: ekonomiczne i t. d.
P r z e c i w t w i e r d z e n i u d r u g i e m u . Determinizm; próba u r a t o w a n i a świata moralnego z a
pomocą tego, że się go przenosi — w dziedzinę nie
znaną. Determinizm jest to tylko modus, żeby móc
zeskamotować nasze oceny wartości, ponieważ nie
znajdują dla siebie miejsca w świecie, pomyślanym
mechanistycznie. Należy przeto determinizm z a a t a k o w a ć i p o d m i n o w a ć : podobnież z a p r z e c z y ć
naszemu prawu oddzielania świata samego w sobie
od świata fenomenalnego.
IV.
W S P R A W I E FIZYOLOGIl SZTUKI.
335.
Szkic
planu.
1. Upojenie jako warunek uprzedni: przyczyny
upojenia.
2. Typowe symptomaty upojenia.
3. P o c z u c i e siły i pełni w upojeniu; j e g o
działanie i d e a l i z u j ą c e .
4 . Rzeczywisty p r z y r o s t s i ł y : j e j rzeczywiste u p i ę k s z e n i e . (Przyrost siły np. w t a ń c u
dwuch płci.) Co jest chorobliwego w upojeniu; fizyologiczne niebezpieczeństwo sztuki —. R o z w a ż y ć : o ile
nasza wartość »piękna« jest całkiem a n t r o p o c e n t r y c z n a : na podstawach biologicznych o wzroście
i postępie —.
5. Apolińskość i dyonizyjskość: typy zasadnicze.
Pojemniejsze, w porównaniu z naszemi sztukami oddzielnemi.
411
41o
6. Pytanie: do czego zaliczyć architekturę.
7. Współdziałanie zdolności artystycznej w ży­
ciu normalnem, uprawianie j e j działa tonicznie: co
do brzydoty — odwrotnie.
8. Kwestya epidemii i zaraźliwości.
9. Problemat »zdrowia« i »histeryi«, — geniusz =
newrozje.
10. Sztuka jako sugestya, jako środek udziela­
nia, jako dziedzina wynajdywania induction psychomo trice.
11. Stany nieartystyczne: objektywność, pasya
odźwierciadlania, neutralność. Zubożenie w o l i ; straty
w kapitale.
żenie
12. Stany nieartystyczne: abstrakcyjność.
zmysłów.
Zubo­
13. Stany nieartystyczne: wyniszczenie, zuboże­
nie, pustka, — wola nicości (chrześcijanin, buddysta,
nihilista). Zubożałe c i a ł o .
14. Stany nieartystyczne: idyosynkrazya m o ­
r a l n a . Strach s ł a b y c h , m i e r n y c h przed zmys­
łami, przed mocą, przed upojeniem (instynkt z w y ­
c i ę ż o n y c h w życiu).
15. Jakże jest możliwa sztuka t r a g i c z n a ?
16. T y p romantyka: dwuznaczny. J e g o konsekwencyą jest »naturalizm«.
17. Problemat a k t o r a . »Nieuczciwość«, typowa
zdolność do zmiany jako w a d a c h a r a k t e r u . . .
Brak wstydu, kuglarz, satyr, bufon, Gil Blas, aktor,
artysta gra . . .
356.
W sprawie powstania p i ę k n a i b r z y d o t y . —
Co nam się instynktownie n i e p o d o b a z punktu
widzenia estetycznego, dowiodło przez jak najdłuż­
sze doświadczenie, iż jest szkodliwe, niebezpieczne
dla człowieka, zasługujące na niedowierzanie. Nagle
przemawiający instynkt (np. wstrętu) zawiera s ą d .
W tem znaczeniu p i ę k n o mieści się w ogólnej kategoryi biologicznych wartości, pożyteczności, dobro­
czynności, potęgowania życia: w ten jednak sposób,
że mnóstwo podrażnień, tylko zdaleka przypominają­
cych rzeczy i stany pożyteczne i związanych z nimi,
dają nam poczucie piękna, t, zn. zwiększenia poczu­
cia mocy (— nietylko więc rzeczy, lecz także uczu­
cia, towarzyszące takim rzeczom i ich symbole).
Przez to samo uznajemy piękno i brzydotę jako
u w a r u n k o w a n e ; mianowicie w stosunku do niż­
szych w a r t o ś c i z a c h o w a n i a s i ę. Pomijać to
i chcieć ustanawiać piękno i brzydotę, jest bez sensu.
Piękno nie istnieje również, jak nie istnieje dobro,
prawda. W szczegółach chodzi o w a r u n k i z a ­
c h o w a n i a określonego gatunku c z ł o w i e k a : tak
więc c z ł o w i e k s t a d n y odczuje w a r t o ś ć p i ę k ­
na wobec innych rzeczy, niż człowiek w y j ą t k o w y
i nadczłowiek.
Jest t o o p t y k a p i e r w s z e g o p l a n u , bio­
rąca w rachubę tylko s k u t k i n a j b l i ż s z e , z któ­
rej pochodzi wartość piękna (a także dobra i prawdy).
Wszystkie sądy instynktowe są k r ó t k o w z r oc z e w stosunku do łańcucha skutków: doradzają
one, co n a t y c h m i a s t czynić należy. Rozsądek jest
413
412
zasadniczo a p a r a t e m h a m u j ą c y m n a reagowanie
natychmiastowe, na sąd instynktowy: zatrzymuje, roz­
ważania jego trwają dłużej, łańcuch skutków widzi
dalej i dłużej.
S ą d y o p i ę k n o ś c i i b r z y d o c i e są krót­
k o w z r o c z e ( — mają one rozsądek zawsze p r z e ­
c i w sobie — ) : ale s ą w n a j w y ż s z y m s t o p n i u
p r z e k o n y w a j ą c e ; apelują d o naszych instynk­
tów, tam, gdzie one najszybciej się decydują i swoje
»tak« i »nie« wyrzekają, z a n i m jeszcze rozsądek
dojdzie do słowa . . .
Najbardziej nawykowe potwierdzania piękna z a ­
c h ę c a j ą s i ę i p o d n i e c a j ą w z a j e m n i e ; skoro
popęd estetyczny raz jest w ruchu, wkoło »pojedyn­
czej piękności« krystalizuje się jeszcze całe mnóstwo
innych i skądinąd pochodzących doskonałości. Nie­
możliwa pozostać o b j e k t y w n y m , wzgl. zawiesić
siłę interpretującą, dodającą, wypełniającą, wynajdu­
j ą c ą (— ta ostatnia jest owem powiązaniem potwierdzeń piękności). Widok »pięknej kobiety« . . .
Tak tedy 1) sąd o piękności jest k r ó t k o w z r o c z y , widzi tylko skutki najbliższe;
2 ) o t a c z a przedmiot, wywołujący go, c z a ­
rem,
spowodowanym asocyacyą różnych sądów
o piękności,
choć czar ten jest zupełnie obcy
istocie owego przedmiotu. Odczuwać rzecz jako piękną
znaczy: odczuwać ją koniecznie fałszywie — (dla­
czego, mówiąc nawiasem, małżeństwo z miłości jest
społecznie najnierozumniejszym
rodzajem małżeń­
stwa) . . .
357.
Każda sztuka działa jak sugestya na mięśnie
i zmysły, jakie są pierwotnie czynne w naiwnym
człowieku artystycznym: przemawia zawsze tylko do
artystów — przemawia do tej subtelniejszej odmiany
ruchliwości ciała. Pojęcie »laik« jest pojęciem wadliwem. Głuchy nie jest odmianą dobrze słyszącego.
Każda sztuka działa t o n i c z n i e , powiększa
siłę, zapala ochoczość (t. zn. poczucie siły), pobudza
lotne wspomnienia upojenia, — istnieje szczególna
pamięć, przenikająca takie stany: daleki i lotny świat
sensacyi powraca . . .
Brzydota, t. zn. sprzeczność ze sztuką, to, co
jest w y ł ą c z o n e ze sztuki, j e j »n i e « : — każdym
razem, kiedy choćby zdaleka zapowiada się upadek,
zubożenie życia, niemoc, rozkład, uwiąd, człowiek
estetyczny reaguje przez »n i e«. Brzydota działa d e ­
p r e s y j n i e : jest wyrazem d e p r e s y i . Odbiera siły,
uboży, uciska . . . Brzydota sugestyonuje brzy­
dotę; można wypróbować na swojem stanie zdrowia,
jak znacznie czucie się złe podnosi też zdolność fantazyi w kierunku brzydoty. Wybór spraw, interesów,
kwestyi staje się inny. Istnieje także w rzeczach lo­
giki stan najbardziej spokrewniony z brzydotą: —
ociężałość, gnuśność
. . .
Z punktu widzenia me­
chanicznego brak w tem punktu ciężkości: brzydota
utyka, brzydota się potyka . . . Przeciwieństwo
bosko lekkiej sprawności tańczącego . . .
Stan estetyczny posiada przeogromne bogactwo
ś r o d k ó w u d z i e l a n i a s i ę , posiadając zarazem
krańcową o d c z u w a l n o ś ć podniet i znaków. Jest
414
415
to punkt kulminacyjny zdolności udzielania i przeno­
szenia między istotami żyjącemi, — on jest źródłem
języków. Tutaj znajduje się ognisko, z którego wyszły
języki: język dźwiękowy tak samo, j a k mowa gestów
i spojrzeń. Zjawisko to pełniejsze jest zawsze na po­
czątku: nasze zdolności są wysubtylizowane ze zdol­
ności pełniejszych. Ale i dziś jeszcze słyszy się mięś­
niami, czyta nawet jeszcze mięśniami.
Każda sztuka dojrzała za podstawę posiada
mnóstwo konwencyi: w tem znaczeniu jest językiem.
Konwencya jest warunkiem sztuki wielkiej, n i e zaś
przeszkodą do niej . . . Wszelkie wzmożenie ży­
cia potęguje siłę udzielania, j a k zarówno siłę pojmo­
wania człowieka. W ż y c i e s i ę w d u s z e i n n e
pierwotnie nie jest niczem moralnem, lecz drażliwością psychologiczną na sugestyę: »sympatya« lub to,
co nazywają »aitruizmem« są tylko wytworami owego
psycho-motorycznego stosunku w odniesieniu do duchowości (induction psycho-motrice, powiada Ch. Fere).
Nie udziela się nigdy myśli, udziela się ruchów, zna­
ków mierniczych, które o d c z y t u j e m y potem jako
myśli . . .
358.
Stawiam tutaj szereg stanów psychologicznych,
które są oznaką życia pełnego i kwitnącego, a obec­
nie sądzone są zwykle, jako c h o r o b l i w e . L e c z
oto oduczyliśmy się tymczasem o przeciwieństwie
między zdrowym i chorym mówić : chodzi tutaj
o stopnie, — w tym wypadku twierdzę, że co dziś
nazywa się »zdrowem«, przedstawia poziom niższy
od tego, co w stosunkach bardziej sprzyjających b y ­
ł o b y zdrowem . . . , że względnie biorąc j e ­
steśmy chorzy . . . Artysta należy do rasy jeszcze silniejszej. Co dla nas byłoby już szkodliwe, co
w nas byłoby już chorobliwem, w nim jest natu­
ralne — — Zarzucą nam jednak, że właśnie z u b o ­
ż e n i e maszyny umożliwia nadzwyczajną siłę rozu­
mienia wszelkiego rodzaju sugestyi: świadectwem na­
sze kobietki histeryczne.
N a d m i a r soków i sił może tak samo być
symptomatem częściowego
spętania,
hallucynacyi
zmysłów, wyrafinowania sugestyonalnego, j a k zubo­
żenia życia —, podrażnienie wywołane inaczej, skutek
pozostaje taki sam . . . Przedewszystkiem dzia­
łanie n a s t ę p c z e nie jest to samo; krańcowe uśpienie wszelkich natur chorobliwych, wywołane ekscentrycznościami nerwowemi, nie ma nic wspólnego
ze stanami artysty: który za swe dobre chwile p o ­
k u t o w a ć nie potrzebuje . . . Dość jest na to
bogaty: może trwonić, przez to nie staje się ubo­
gim . . .
J a k dziś wolno sądzić »geniusz« niby formę
newrozy, tak samo, być może, też i siłę sugestyonalną artystów, — a nasi a r t y ś c i rzeczywiście aż
nadto są spokrewnieni z kobietkami h i s t e r y c z n e m i ! ! !
To jednak mówi przeciw »dziś«, nie zaś przeciw
»artystom« . . .
Stany nieartystyczne: stany o b j e k t y w n o ś c i,
odzwierciadlania, zawieszonej woli . . . (skanda­
liczne nieporozumienie S c h o p e n h a u e r a , który
pojmuje sztukę, jako most do zaprzeczenia życia) . . .
4l6
417
Stany nieartystyczne: u b o ż e j ą c y c h , odchodzących,
bledniejących, pod których wejrzeniem życie cierpi; —
chrześcijanin . . .
359.
Uczucie upojenia, odpowiadające rzeczywiście
p r z y r o s t o w i s i ł y : najsilniejsze w czasie parze­
nia się płci: nowe organy, nowe władze, barwy,
kształty;— »wypięknienie« jest skutkiem siły »wzmo­
żonej«. Wypięknienie jako wyraz woli z w y c i ę ­
s k i e j , wzmożonej koordynacyi, zharmonizowania
wszystkich pożądań silnych, nieomylnej równowagi
pionowej. Uproszczenie logiczne i geometryczne jest
skutkiem wzmożenia się siły: odwrotnie p o s t r z e ­
ż e n i e takiego uproszczenia wzmaga z kolei poczu­
cie siły . . . Szczyt rozwoju: styl wielki.
Brzydota
oznacza
décadence
typu,
sprzecz­
ności i niedostateczną koordynacyę pożądań we­
wnętrznych, — oznacza upadek siły o r g a n i z u j ą ­
c e j , »woli«, mówiąc psychologicznie . . .
Stan przyjemności, zwany u p o j e n i e m , jest,
ściśle biorąc, wysokiem poczuciem m o c y . . .
Uczucia przestrzeni i czasu ulegają zmianie: obej­
muje się wzrokiem niezmierne dale i niemal dopiero
j e p o s t r z e g a ; spojrzenie r o z c i ą g a się n a hory­
zonty dalsze i na masy olbrzymie; o r g a n y za­
o s t r z a j ą się ku postrzeganiu wielu rzeczy najdrobniejszych; o d g a d y w a n i e, siła pojmowania przy najlżej­
szym napomknieniu, najmniejszej sugestyi : zmysło­
wość »inteligentna« —; m o c j a k o poczucie w mięśniach
panowania, j a k o giętkość i ochoczość w ruchach,
jako taniec, jako lekkość i presto; moc j a k o ocho­
czość ku dowodzeniu mocy, jako brawurada, awan­
tura, bezstraszność, obojętność na życie i śmierć . . .
Wszystkie te chwile szczytne w życiu wzajem się
wywołują; świat obrazów i wyobrażeń jednej wy­
starcza, jako sugestya, dla innej: — w ten sposób
stany, które, być może, miałyby powody pozostać
obce względem siebie, wrastają w siebie wzajem. Naprzykład: upojenie religijne i podniecenie płciowe
(— dwa uczucia głębokie, zadziwiająco skoordyno­
wane. W czem znajdują upodobanie wszystkie nie­
wiasty pobożne, stare? i młode? Odpowiedź: w świę­
tym z pięknemi udami, młodym jeszcze, jeszcze idyocie . . . ), okrucieństwo w tragedyi i współczu­
cie (— również skoordynowane normalnie . . . ).
Wiosna, taniec, muzyka: — wszystko to współzawod­
nictwo płci, — i jeszcze przytem owa Faustowa »nieskończoność w łonie« . . .
Artyści, jeśli są coś warci, b y w a j ą obdarzeni
temperamentem silnym (także pod względem fizycz­
nym), posiadają nadmiar sił, zwierzęta silne, zmysłowe;
bez pewnego przegrzania systemu płciowego nie da
się pomyślić żaden Rafael . . . Muzykę kompo­
nować to także jeszcze pewien sposób płodzenia
dzieci; czystość jest tylko ekonomią artysty — a w ka­
żdym razie następuje zanik płodności w artystach
wraz z zanikiem siły rozpłodczej . . . Artyści
nie powinni widzieć nic tak, j a k jest, lecz pełniej,
prościej, silniej: do tego musi im być właściwa w ży­
ciu pewna młodzieńczość i wiosna, rodzaj stałego
upojenia.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
27
418
419
360.
Są to stany w y j ą t k o w e , które tworzą artystę:
wszystkie stany głęboko spokrewnione i zrośnięte ze
z j a w i s k a m i chorobliwemi: tak iż w y d a j e się niemoż­
liwe być artystą i nie być chorym.
Są stany fizyologiczne, które w artyście stają
się niejako »osobą«, a w rozmaitych stopniach od­
najdują się w człowieku w o g ó l e :
1 ) u p o j e n i e : wzmożone poczucie m o c y ; przy­
mus wewnętrzny, żeby z rzeczy czynić odbicie włas­
nej pełni i doskonałości;
2 ) n a d z w y c z a j n a o s t r o ś ć p e w n y c h zmys­
ł ó w : tak iż zgoła odmienny j ę z y k znaków rozu­
mieją — i tworzą . . . — ten sam, który zdaje
się być związany z wielu chorobami nerwowemi — ;
n a d z w y c z a j n a ruchliwość, z której się rodzi nadzwy­
czajna zdolność udzielania się; chęć w y p o w i a d a n i a
wszystkiego, co znakami oddać można . . .; po­
trzeba wyzucia się z siebie zapomocą znaków i ge­
stów; zdolność mówienia o sobie stu językami, —
stan w y b u c h o w y . Z początku stan ten należy so­
bie w y o b r a ż a ć j a k o przymus i parcie, żeby zapomocą
wszelkiego rodzaju p r a c y mięśniowej i ruchliwości
pozbyć się eksuberancyi napięcia wewnętrznego: na­
stępnie jako mimowolne s k o o r d y n o w a n i e t e g o
r u c h u z e zjawiskami wewnętrznemi (obrazami, m y ś ­
lami, pożądaniami), — jako rodzaj automatyzmu ca­
łego systemu mięśniowego pod w p ł y w e m silnej pod­
niety, działającej z wewnątrz —; j a k o niezdolność do
p r z e s z k o d z e n i a r e a k c y i ; aparat h a m u j ą c y zo­
staje niejako z a w i e s z o n y . Każdemu poruszeniu
wewnętrznemu (uczucie, myśl, wzruszenie) towarzy­
szą z m i a n y w naczyniach, a skutkiem tego zmiany
barwy, temperatury, wydzielin, S u g e s t y w n a siła
muzyki, jej suggestion mentale; —
3) p r z y m u s o w e n a ś l a d o w n i c t w o: krań­
c o w a drażliwość, przy której dany obraz udziela się
zaraźliwie, — pewien stan odgaduje się już po zna­
kach i o d t w a r z a . . . Obraz, wynurzający się
z wnętrza, działa już w p r a w i a j ą c w ruch członki —,
p e w n e g o rodzaju zawieszenie w o l i . . .
(Scho­
p e n h a u e r ! ! ! ! ) . Stan pewnego rodzaju głuchoty, śle­
poty na zewnątrz, — dziedzina d o p u s z c z a n y c h
podrażnień ściśle ograniczona —.
To odróżnia artystę od laika profana (typ re­
cepcyjny): ten dosięga punktu kulminacyjnego drażliwości w odbieraniu, tamten w dawaniu, — tak iż
antagonizm tych dwuch uzdolnień nietylko jest natu­
ralny, lecz pożądany. K a ż d y z tych stanów posiada
odwrotną optykę, — żądać od artysty, żeby się wkła­
dał w optykę słuchacza (krytyka —), znaczy w y m a ­
gać, żeby u b o ż y ł siebie i s w o j ą siłę twórczą . . .
T a k jest tutaj jak z różnicą płci: nie należy od arty­
sty, który d a j e , w y m a g a ć , żeby się stał kobietą, —
żeby »przyjmował« . . .
Nasza estetyka była dotychczas estetyką ko­
biecą w tem znaczeniu, że tylko ludzie recepcyjni
względem sztuki formułowali s w e doświadczenia »co
jest piękne?« W całej filozofii dotychczas brak arty­
sty . . .
T o jest, jak p o w y ż e j napomknięto, wada
nieunikniona: albowiem artysta, któryby zaczął się
pojmować, przez toby siebie n i e z r o z u m i a ł, — nie
powinien oglądać się wstecz, nie powinien wiedzieć
wogóle, powinien tylko d a w a ć . — Przynosi to zaszczyt
27*
420
421
artyście, jeśli jest niezdolny do krytyki, —- w prze­
ciwnym razie jest ni to, ni sio, jest » nowoczesny« . . .
361.
Stany, w których w y w o ł u j e m y p r z e m i e n i e n i e rzeczy, udzielamy im p e ł n i i poezyi, póki nie
odbiją w sobie naszej własnej pełni i radowania się
życiem, są: popęd płciowy; upojenie; uczta; wiosna;
zwycięstwo nad wrogiem, szyderstwo; szaleństwo od­
wagi ; okrucieństwo ; ekstaza uczucia religijnego.
Przed innymi t e t r z y pierwiastki: p o p ę d p ł c i o w y ,
u p o j e n i e , o k r u c i e ń s t w o . — wszystkie należą
do najdawniejszych u c i e c h ś w i ą t e c z n y c h czło­
wieka, wszystkie p r z e w a ż a j ą również w »artyście«
początkującym.
Odwrotnie: jeśli się spotykamy z rzeczami, wykazującemi to przemienienie i pełnię, tedy nasza egzystencya zwierzęca odpowiada na nie p o d r a ż n i e n i e m
o w y c h s f e r , w których wszystkie o w e stany przy­
jemności posiadają s w e siedlisko: — i mieszanina
tych bardzo delikatnych odcieni zwierzęcego dobro­
bytu i żądzy jest stanem e s t e t y c z n y m . T e n ostatni
występuje tylko w takich naturach, które są wogóle
zdolne do o w e j oddającej się i p r z e l e w a j ą c e j pełni
cielesnego wigoru: w nim znajduje się zawsze primum mobile. Człowiek trzeźwy, znużony, w y c z e r p a n y ,
w y s u s z o n y (naprzykład uczony) nie może absolutnie
nic o t r z y m y w a ć od sztuki, ponieważ nie posiada pier­
wotnej siły artystycznej, niezbędnego b o g a c t w a : kto
nic dać nie może, nie otrzymuje też nic.
» D o s k o n a ł o ś ć « : — w owych stanach (szcze­
gólniej w miłości płciowej) objawia się naiwnie, co
najgłębszy instynkt uznaje wogóle za najwyższe, najpożądańsze, najcenniejsze, za wznoszenie się swego
typu; zarówno, do j a k i e g o status właściwie d ą ż y .
Doskonałość: jest to nadzwyczajne rozszerzenie swego
poczucia mocy, bogactwo, nieuniknienie wylewające
się za brzegi . . .
Sztuka nasuwa nam na myśl stany wigoru zwie­
rzęcego; z jednej strony jest nadmiarem i przelewa­
niem się kwitnącej cielesności w świat obrazów
i pragnień; z drugiej strony podrażnieniem funkcyi
zwierzęcych zapomocą obrazów i pragnień, należą­
cych do dziedziny życia spotęgowanego; — podnie­
sieniem poczucia życia, bodźcem dla niego.
W jakim stopniu brzydota może posiadać także
tę władzę? W tym stopniu, w jakim udziela nam
coś ze zwycięskiej energii artysty, który stał się pa­
nem nad brzydotą i straszliwością; lub w tym stop­
niu, w jakim łagodnie budzi w nas okrucieństwo
(w pewnych okolicznościach nawet przyjemność z za­
dawania b ó l u sobie samym, z gwałtu na własnej
osobie: a tem samem z poczucia mocy nad sobą).
362.
P e s s y m i z m w s z t u c e ? — Artysta poczyna
stopniowo lubić dla nich samych środki, przez które
objawia się stan u p o j e n i a : krańcowa subtelność
i wspaniałość barw, wyrazistość linii, odcienie tonu:
dystynkcyę, kiedy tymczasem w rzeczach normal-
422
423
nych brak wszelkiej dystynkcji. Wszystkie rzeczy
wyodrębniające się, wszelkie odcienie, o ile wywołują
wspomnienie krańcowego spotęgowania siły, jakie
wytwarza upojenie, działając wstecz, budzą to uczucie
upojenia; — wpływ dzieł sztuki polega na w y w o ­
ł y w a n i u stanu, w ł a ś c i w e g o tworzeniu, na
wywoływaniu upojenia.
To, co jest istotnego w sztuce, to to, że jest
u w i e ń c z e n i e m istnienia, wytwarzaniem doskona­
łości i pełni; sztuka z istoty swej jest p o t w i e r ­
dzaniem, błogosławieniem, ubóstwianiem
i s t n i e n i a . . . C o oznacza s z t u k a p e s s y m i s t y c z n a ? . . . Czyż nie jest to contradictio? — Tak. — Schopenhauer b ł ą d z i , oddając na
usługi pessymizmu pewne działy sztuki. T r a g e d y a
n i e uczy »rezygnacyi« . . . Przedstawienie rze­
czy straszliwych i niepokojących samo już dowodzi
instynktu mocy i wspaniałości w artyście: nie straszne
mu one . . . Niema sztuki pessymistycznej . . .
Sztuka przytakuje. Hiob przytakuje. — Lecz Zola?
L e c z Goncourtowie? — Brzydkie są rzeczy przez nich
pokazywane: lecz że je pokazują, pochodzi to z p r z y ­
j e m n o ś c i , j a k ą im sprawia ta b r z y d o t a . . . —
nie pomoże nic! oszukują was, jeśli twierdzą ina­
czej. — Jakimże odkupicielem jest Dostojewski!
363.
C o j e s t t r a g i c z n e m ? — Wielokrotnie
wskazywałem na wielkie nieporozumienie Arystote­
lesa, który sądzi, iż rozeznaje wzruszenia tragiczne
w dwuch d e p r y m u j ą c y c h uczuciach przerażenia
i współczucia. Jeśliby słuszność była po j e g o stronie,
tragedya byłaby sztuką, zagrażającą życiu: trzebaby
było przed nią ostrzegać, j a k o przed niebezpieczeń­
stwem i zgorszeniem publicznem. Sztuka, która j e s t
zresztą wielkim stimulans życia, upojeniem życia,
wolą życia, byłaby tutaj, w służbie ruchu wstecznego,
niby j a k ą ś służebnicą pessymizmu, n i e b e z p i e c z n ą
z d r o w i u (— albowiem to, iż przez wzbudzenie tych
wzruszeń człowiek oczyszcza się z nich jak, zdaje
się, sądzi Arystoteles, po prostu nie jest prawdą).
Coś, co wogóle wzbudza przerażenie i współczucie,
dezorganizuje, osłabia, pozbawia odwagi: — i przypu­
ściwszy, że Schopenhauer ma słuszność, iż z tragedyi należy czerpać rezygnacyę, t. zn. łagodne wy­
rzeczenie się szczęścia, nadziei, woli życia, tedybyśmy
byli wobec takiej koncepcyi sztuki, w której sztuka
sama siebie zaprzecza. T r a g e d y a oznaczałaby wtedy
proces rozkładowy: instynkt życia niszczący sam sie­
bie w instynkcie sztuki. Chrześcijanizm, nihilizm, sztuka
tragiczna, décadence fizyologiczna: trzymałoby się to
za ręce, jednocześnie zdobywało przewagę, wzajem­
nie popychało naprzód — n a d ó ł . . . T r a g e d y a
byłaby objawem rozkładu.
Można obalić tę teoryę z najzimniejszą krwią:
mianowicie, mierząc zapomocą dynamometru działa­
nie emocyi tragicznej. I otrzymuje się jako wynik,
czego wreszcie tylko absolutna kłamliwość syste­
matyka uznać nie może: — iż tragedya jest t o n i c u m . Jeśli Schopenhauer nie chciał t u t a j rozumieć,
jeśli depresyę ogólną uznaje za stan tragiczny,
jeśli Grekom (— którzy ku j e g o niezadowoleniu nie
»zrezygnowali« . . .) dał do zrozumienia, iż nie
425
424
znajdowali się na wysokości światopoglądu: to jest
to parti pris, logika systemu, fałszowanie monet, sy­
stematyka. Jedno z owych złych fałszowań monet,
które Schopenhauerowi krok za krokiem psuły c a ł ą
j e g o psychologię (: on, który geniusz, sztukę samą,
etykę, religię pogańską, piękność, poznanie i niemal
wszystko despotycznie zaniepoznawał).
364.
Chcecie najbardziej zadziwiającego dowodu, do
jakiego stopnia dochodzi siła przeobrażająca upo­
jenia? — »Miłość« jest tym dowodem: to, co zwie
się miłością we wszystkich mowach i milczeniach
świata. Upojenie załatwia się tutaj z realnością w ten
sposób, że w świadomości kochającego przyczyna
gaśnie, a miast niej zdaje się znajdować coś in­
nego, — drganie i blaski wszystkich zwierciadeł czarownych Cyrce
. . .
Tu, człowiek czy zwierzę,
nie stanowi różnicy; jeszcze mniej duch, dobroć,
prawość . . . Subtelnie bywa się wyprowadzanym
w pole, jeśli się jest subtelnym; trywialnie bywa
się oszukiwanym, jeśli się jest trywialnym: ale mi­
łość i nawet miłość Boga, miłość świętych »dusz wy­
branych«, w gruncie jest jedno: gorączką, m a j ą c ą po­
wody do przybierania różnych postaci, upojeniem, które
czyni dobrze, kiedy się kłamie o sobie samym . . .
I w każdym razie kłamie się dobrze, kiedy się ko­
cha, przed sobą i o sobie: zdaje się nam, iż jesteśmy
przekształceni, silniejsi, bogatsi, doskonalsi, j e s t e ś m y
doskonalszymi . . . Odnajdujemy tutaj s z t u k ę
j a k o funkcyę o r g a n i c z n ą , znajdujemy ją włożoną
w anielski instynkt »miłości«: odnajdujemy w niej
n a j w i ę k s z y stimulans życia, — sztuka okazuje się tem
samem wzniośle pożyteczną w tem nawet także, że
kłamie . . . Pobłądzilibyśmy jednak, zatrzymując
się przy j e j sile kłamania: s p r a w i a ona w i ę c e j : nietylko imaginuje, lecz nawet p r z e s u w a wartości. I nietylko że przesuwa p o c z u c i e wartości: kto kocha jest
w a r t więcej, jest silniejszy. U zwierząt stan ten wy­
twarza nowe narzędzia walki, nowe barwniki, nowe
formy i kolory, lecz przedewszystkiem nowe ruchy,
rytmy, powaby i wabiki. Z człowiekiem nie dzieje się
inaczej. Cała jego ekonomia staje się bogatsza, niż
kiedykolwiek, potężniejsza, c a ł k o w i t s z a , niż u tego,
kto nie kocha. Kto kocha staje się rozrzutnyikiem:
dość jest na to bogaty. T e r a z posiada śmiałość, staje
się awanturnikiem, staje się osłem wielkodusznym
i niewinnym; znowu wierzy w Boga, w i e r z y w cnotę,
ponieważ wierzy w miłość: i z drugiej strony temu
idyocie szczęśliwości w y r a s t a j ą skrzydła i nowe zdol­
n o ś c i , otwierają się dlań nawet podwoje sztuki.
Odciągnijmy z liryki w dźwiękach i słowach sugestyę tej gorączki w e w n ę t r z n e j : i cóż pozostanie z li­
ryki i muzyki ? . . . L'art pour l'art, być może:
wirtuozowski skrzek zimnokrwistych żab, desperuj ą c y c h w swem błocie . ,
. Resztę stworzyła
miłość . . .
365.
C z e g o nie zdoła upojenie, które się zwie mi­
łością i które jest jeszcze czemś innem, niż miłością!
426
L e c z pod tym względem każdy posiada swoją własną
wiedzę. Siła mięśniowa dziewczęcia r o ś n i e , skorosię zbliża do niej mężczyzna; istnieją narzędzia, któremi to mierzyć można. W bardziej blizkim stosunku
płci, jaki sprowadza taniec i inne zwyczaje towarzy­
skie, siła ta przybiera do tego stopnia, że czyni zdol­
nym do prawdziwie zadziwiających wysiłków: w końcu
przestaje się wierzyć własnym oczom i własnemu
zegarkowi! Tutaj w każdym razie należy wziąć pod
uwagę, że taniec sam przez się, j a k każdy ruch bar­
dzo szybki, pociąga za sobą rodzaj upojenia w całym
systemie naczyniowym, nerwowym i mięśniowym.
W tym wypadku należy się liczyć ze skombinowanymi skutkami podwójnego upojenia. — I j a k mą­
drze jest być kiedy niekiedy zlekka upojonym! . . .
Są rzeczy realne, których nigdy nie należy wyzna­
wać przed sobą; dlatego jest się kobietą, dlatego po­
siada się wszystkie pudeurs kobiece . . . Te młode
stworzenia, które tam tańczą, najwidoczniej znajdują
się poza wszelką realnością; tańczą z samymi tylko
dotykalnymi ideałami; widzą nawet, co więcej zna­
czy, siedzące naokoło siebie ideały: m a t k i ! . . .
Okazya szczególna do zacytowania Fausta . . .
W y g l ą d a j ą one bez porównania lepiej, kiedy w ten
sposób zlekka są upojone, owe piękne stworzenia, —
och, i jakże dobrze o tem wiedzą! stają się nawet
miłe, p o n i e w a ż wiedzą o tem! — Wreszcie przy­
czynia się do tego także i strój: strój jest t r z e c i ą
przyczyną ich lekkiego upojenia: wierzą one w swego
krawca, j a k wierzą w B o g a : — i ktoby im chciał
odejmować tę wiarę! W i a r a ta czyni szczęśliwymi
I podziw dla samego siebie jest zdrowy! — Podziw
dla siebie chroni od zaziębienia. Czy kiedykolwiek
427
j a k a piękna kobieta zaziębiła się, wiedząc, że j e s t
dobrze ubrana? Przenigdy! Nawet w tym razie, kiedy
jest zaledwie ubrana.
366.
W upojeniu dyonizyjskiem zawiera się płciowość i rozkosz: nie brak j e j w upojeniu apollińskiem.
L e c z musi jeszcze istnieć różnica tempa w obydwu
stanach . . . K r a ń c o w y s p o k ó j p e w n y c h
w r a ż e ń upojenia (ściślej: zwolnienie poczucia czasu
i przestrzeni) odzwierciadla się chętnie w wizyi naj­
spokojniejszych gestów i dusz. Styl klasyczny przed­
stawia zasadniczo ten spokój, uproszczenie, skrót,
stężenie, — n a j w y ż s z e p o c z u c i e m o c y zo­
stało skoncentrowane w typie klasycznym. Reagować
z trudem: posiadać wielką świadomość: nie odczu­
wać zgoła walki.
367.
R o z s ą d e k ż y c i o w y . — Względna czystość,
z zasady mądra ostrożność w sprawach erotycznych,
nawet w myślach, to może w części stanowić rozum
wyższy nawet w życiu natur hojnie wyposażonych
i jednolitych. Twierdzenie to jest prawdziwe szcze­
gólniej w stosunku do a r t y s t ó w , jest ono dla nich
najlepszą mądrością życiową. W tym sensie rozle­
gały się już głosy zgoła niepodejrzane: wymienię
428
429
Stendhała, Th. Gautier, a także Flauberta. Artysta
jest, być może, z przyrodzenia swego z konieczności
człowiekiem zmysłowym, wogóle pobudliwym, dostęp­
nym w każdem znaczeniu podrażnieniom, z góry już
usposobionym do sugestyi podrażniającej. Mimo to za­
zwyczaj, pod władzą swego zadania, swej woli mi­
strzostwa, w rzeczywistości jest to człowiek umiar­
kowany, często nawet czysty. T e g o c h c e odeń do­
minujący w nim instynkt: on nie pozwala mu wyda­
wać siebie w ten lub ów sposób. Jest to ta sama siła,
którą się wydaje w poczęciu artystycznem i w actus
płciowym: istnieje tylko jeden rodzaj siły. T u t a j
ulec, t u t a j się trwonić zdradziecka to sprawa dla
artysty: okazuje to brak instynktu, brak woli wogóle,
może być oznaką decadence, — w każdym razie
w nieobliczalnym stopniu pozbawia wartości sztukę
jego.
368.
Artyści n i e są ludźmi wielkich namiętności,
chociaż mogą wmawiać to sobie i nam. A to dla
dwuch przyczyn: brak im wstydliwości wobec siebie
(przyglądają się sobie, j a k ż y j ą ; podpatrują się, są
zanadto ciekawi) i brak im także wstydu wobec wiel­
kiej namiętności (wyzyskują ją jako artyści). L e c z po
drugie ich wampir, talent ich, najczęściej nie użycza
im takiego trwonienia siły, które zwie się namiętnoś­
cią. — Posiadając talent, jest się także ofiarą swego
talentu: żyje się pod jarzmem wampiryzmu swego
talentu —.
Przez przedstawienie swej namiętności, nikt nie
załatwia się ze swoją namiętnością: raczej, przedsta­
wia ją wtedy, k i e d y się z nią załatwił. (Goethe
poucza inaczej; lecz zdaje się, iż tutaj chciał sam
siebie nie rozumieć, — przez delicatezza . . .)
369.
W porównaniu z a r t y s t ą , ukazanie się czło­
wieka n a u k o w e g o w rzeczy samej jest objawem
pewnego zesztywnienia i obniżenia poziomu życia
(—- lecz także w z m o c n i e n i a , s u r o w o ś c i , t w a r ­
d o ś c i , s i ł y w o l i).
Jak dalece fałsz, obojętność na p r a w d ę i p o ­
ż y t e k mogą być w artyście objawem młodzieńczości,
»d z i e c i ń s t w a« . . . Ich zwykły rodzaj, ich
nierozumność, ich ignorancya co do siebie, ich obo­
jętność na »prawdy wieczne«, powaga w »grze« . . .
ich brak godności; kuglarz, sąsiadujący z Bogiem;
święty i kanalia . . . N a ś l a d o w n i c t w o in­
stynktem, rozkazujące. — A r t y ś c i u p o c z ą t ­
k ó w — a r t y ś c i u p a d k u : czyż nie należą d o
wszystkich faz? . . . T a k !
370.
Żeby być k l a s y k i e m , trzeba posiadać w s z y s t ­
k i e silne i pozornie sprzeczne dary i żądze: lecz tak,
żeby szły wszystkie społem pod jednem jarzmem;
430
żeby się z j a w i ł y w czasie w ł a ś c i w y m do wynie­
sienia rozkoszy literackiej lub artystycznej, lub poli­
tycznej do szczytu i na czoło (: nie zaś wtedy, kiedy
to już nastąpiło . . . ). Należy odbijać s t a n
o g ó l n y (czy to narodu, czy cywilizacyi w najwięk­
szej i najwnętrzniejszej głębi s w e j duszy, w epoce,
kiedy jeszcze istnieje i nie został zabarwiony naśla­
dowaniem obczyzny (lub tylko zależności . . , );
nie trzeba być duchem reaktywnym, lecz w y c i ą ­
g a j ą c y m w n i o s k i i p r o w a d z ą c y m naprzód, p r z y
t a k u j ą c y m w e wszystkiem, nawet w nienawiści.
»Niepotrzebnaż do tego n a j w y ż s z a wartość oso­
bista ?« . . . Należy, być może, r o z w a ż y ć , czy nie
o d g r y w a j ą tutaj roli przesądy moralne i czy wielka
w y s o k o ś ć m o r a l n a nie jest, być może, sama w so­
bie s p r z e c z n o ś c i ą z k l a s y c y z m e m ? . . .
Czy monstra moralne z konieczności nie muszą być
r o m a n t y k a m i , w słowie i czynie ? . . . Taka
p r z e w a g a j e d n e j cnoty nad innem i (jak w mon­
strum moralnem) właśnie występuje wrogo w równo­
w a d z e z mocą klasyczną: jeśli przypuścić, że się po­
siada tę wysokość i mimo to jest klasykiem, tedy
należałoby wnosić, że posiada się także immoralność
w tym s a m y m stopniu: tak było, być może, z Szeks­
pirem (jeśli przypuścić, że był rzeczywiście lordem
Bacon).
C z y poza owem przeciwieństwem między k l a ­
s y c z n o ś c i ą i r o m a n t y c z n o ś c i ą nie kryje się
przeciwieństwo aktywności i reaktywności ? . . .
431
371.
Z m o r a l i z o w a n i e s z t u k . — Sztuka j a k o
w y z w o l e n i e z ważkości moralnej i optyki pokątnej,
lub j a k o szyderstwo z niej. Ucieczka do przyrody,
gdzie p i ę k n o ś ć jej łączy się z s t r a s z l i w o ś ­
c i ą . K o n c e p c y a człowieka w i e l k i e g o .
— Kruche, bezpożyteczne dusze zbytkowne, które
samo tchnienie mąci, » d u s z e p i ę k n e « .
W y b l a k ł e i d e a ł y budzić w ich bezlitos­
nej twardości i brutalności, jako najwspanialsze po­
twory, jakimi one są.
— T r y u m f u j ą c a radość z rozkoszy psychologicz­
nego wniknięcia w krętaninę i komedyanctwo nie­
świadome wszystkich zmoralizowanych artystów.
— F a ł s z sztuki, — jej immoralność w y p r o w a ­
dzić na światło.
— »Idealizujące« moce zasadnicze (zmysłowość,
upojenie, przebogatą zwierzęcość) w y c i ą g n ą ć na
światło.
372.
Z przyszłości.
Przeciw romantyce,
p r z e c i w w i e l k i e j »n a m i ę t n o ś c i«. — Pojąć,
jak każdy gust »klasyczny« w y m a g a pewnego quantum chłodu, jasności, twardości: logika przedewszystkiem, szczęśliwość w duchowości, »trzy jedności«,
koncentracya, nienawiść uczucia, serca, esprit, niena-
433
432
wiść tego, co wielokrotne, niepewne, nieokreślone,
przeczuwające, tak samo j a k nienawiść tego, co krót­
kie, ostre, ładne, dobrotliwe. Nie należy igrać z for­
mułami artystycznemi: należy przekształcać życie,
żeby je potem m o ż n a było formułować . . .
Pocieszna to komedya, z której teraz dopiero
uczymy się śmiać, którą teraz dopiero w i d z i m y :
iż współcześnicy Herdera, Winckelmanna, Goethego
i Hegla przypisywali sobie o d k r y c i e n a n o w o
ideału klasycznego .
.
.
I jednocześnie
Szekspira! - I to samo pokolenie w sposób wiaro­
łomny wyparło się szkoły klasycznej Francuzów, jak
gdyby rzeczy zasadniczej nie można się było nau­
czyć równie dobrze tu, jak tam I . . . L e c z wo­
łano o »naturę«, »naturalność«: o tępoto! Wyobra­
żano sobie, że klasycyzm jest rodzajem naturalności!
Bez przesądu i miękkości przemyślić do końca,
na jakim gruncie może wzrastać smak klasyczny.
Zahartowanie, uproszczenie, wzmocnienie, poprawie­
nie człowieka: tak to wszystko idzie społem. Uprosz­
czenie logiczno-psychologiczne. Pogarda dla detalów,
kompleksów, niepewności.
Romantycy niemieccy protestowali n i e przeciw
klasycyzmowi, lecz przeciw rozumowi, oświeceniu,
smakowi, ośmnastemu stuleciu.
Uczuciowość muzyki romantyczno - wagnerow­
s k i e j : przeciwieństwo u c z u c i o w o ś c i k l a s y c z ­
nej . . .
W o l a jedności (ponieważ jedność tyranizuje:
mianowicie słuchaczy, widzów), lecz niezdolność, aby
ona tyranizowała co do rzeczy g ł ó w n e j : mianowicie
co się tyczy dzieła samego (zmuszała do wyrzekania
się, skrócania, wyjaśniania, upraszczania). Pokony-
wanie zapomocą tłumów (Wagner, Victor Hugo, Zola,
Taine).
373.
N i h i l i z m a r t y s t ó w . — - Przyroda jest
okrutna swoją pogodą; cyniczna swoimi wschodami
słońca. Jesteśmy wrodzy w z r u s z e n i o m . Ucieka
się tam, gdzie natura działa na nasze zmysły i wyob­
raźnię; gdzie niema nic do kochania, gdzie nam nic
nie przypomina moralnych urojeń i subtelności tej
natury północnej; — i tak też w sztukach. Wolimy
to, co nam już nie przypomina o »dobrem i złem«.
Nasza drażliwość moralna i bolesność jak gdyby się
rozpuszczają w naturze straszliwej i szczęśliwej, w fa­
talizmie zmysłów i sił. Życie bez dobroci.
Dobroczynnym jest widok wspaniałej i n d y f e r e n c y i natury wobec dobra i zła.
Niema sprawiedliwości w historyi, niema do­
broci w naturze: i dlatego pessymista, jeśli jest ar­
tystą, in historicis idzie tam, gdzie nieobecność spra­
wiedliwości ukazuje się jeszcze ze wspaniałą naiw­
nością, gdzie d o s k o n a ł o ś ć właśnie się wyraża — ,
i to samo w naturze tam, gdzie zły i indyferentny
charakter nie ukrywa się, gdzie natura reprezentuje
charakter d o s k o n a ł o ś c i . . . Artysta nihilistyczny zdradza się chceniem i wyróżnianiem h i s t o ­
ryi c y n i c z n e j , natury c y n i c z n e j .
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
28
434
435
374.
J e s t to kwestyą s i ł y (jednostki lub narodu),
c z y i g d z i e pada sąd: »piękne«. Poczucie pełni,
n a g r o m a d z o n e j s i ł y (pozwalające przyjmować
odważnie i radośnie wiele rzeczy, przed któremi
d r ż y człowiek słaby) — poczucie m o c y wypo­
wiada sąd »piękne« nawet o rzeczach i stanach,
które instynkt niemocy może tylko uważać za g o d n e
n i e n a w i ś c i , za »szpetne«. Wyczucie tego, z czembyśmy mniej więciej dali sobie radę, jeślibyśmy się
zetknęli, jako z niebezpieczeństwem, problematem, po­
kusą, —. to wyczucie określa też nasze estetyczne
»tak«. (»To jest piękne« jest p o t w i e r d z e n i e m ) .
W y p ł y w a stąd, biorąc ogólnie, iż u p o d o b a ­
n i e w r z e c z a c h p r o b l e m a t y c z n y c h i s t r a s z­
n y c h jest symptomatem s i ł y : podczas kiedy gu­
stowanie w rzeczach ł a d n y c h i p o w a b n y c h
właściwem bywa słabym i delikatnisiom. U p o d o b a ­
n i e w tragedyi, charakteryzuje epoki i charaktery
silne: ich non plus ultra jest być może divina com­
media. Są to duchy h e r o i c z n e , które z okru­
cieństwem tragicznem mówią do siebie »tak«: są
one dość t w a r d e , żeby cierpienie odczuwać j a k o
p r z y j e m n o ś ć . . . Naodwrót, jeśli się przy­
puści, że słabi pożądają rozkoszy ze sztuki, która nie
była dla nich wymyślona, co uczynią, żeby ją dopa­
s o w a ć do swego smaku? Włożą w nią s w o j e
w ł a s n e o d c z u w a n i a w a r t o ś c i : np. »tryumf
moralnego porządku świata«, lub naukę o »bezwartościowości istnienia«, lub wezwanie do »rezygnacyi«
(lub napół medyczne, napół moralne wyładowanie
uczuć à'la Arystoteles). W końcu : s z t u k a s t r a s z l i w o ś c i, o ile pobudza nerwy, może być ceniona
jako stimulans przez słabych i wyczerpanych: to j e s t
np. dziś przyczyną, iż się c e n i sztukę W a g n e r a
W jakim stopniu ktoś może przyznawać rzeczom
charakter straszliwy i problematyczny, jest oznaką
p o c z u c i a b ł o g o ś c i i m o c y ; i czy wogóle
w końcu potrzebuje »rozwiązań«.
Ten rodzaj p e s s y m i z m u a r t y s t y c z n e g o
jest wprost p r z e c i w i e ń s t w e m p e s s y m i z m u
m o r a l n o - r e l i g i j n e g o , który cierpi nad »zepsu­
ciem« człowieka, nad zagadką istnienia: ten za wszelką
cenę pragnie rozwiązania, przynajmniej nadziei na
rozwiązanie . . . Cierpiący, zrozpaczeni, nie do­
wierzający sobie, chorzy jednem słowem po wszyst­
kie czasy potrzebowali w i z y i zachwycających, żeby
móc wytrzymać (stąd pochodzi pojęcie »błogosła­
wiony«).
Wypadek
pokrewny :
artyści
décadence,
w gruncie rzeczy n i h i l i s t y c z n i e usposobieni
względem życia, kryją się w p i ę k n e f o r m y , —
w rzeczach w y b r a n y c h , gdzie natura staje się
d o s k o n a ł ą , gdzie jest indyferentność w i e l k ą
i p i ę k n ą . . . (— »Miłość piękna« może być
więc czemś innem, niż z d o l n o ś c i ą w i d z e n i a ,
t w o r z e n i a piękna: może ona być właśnie wyra­
zem, że się jest n i e z d o l n y m do tego.)
Artyści pokonywający, którzy z każdego kon­
fliktu potrafią wydobyć współdźwieczność, są ci, co
ze swej własnej mocy i osobistego wyzwolenia po­
zwalają korzystać rzeczom nawet: swoje doświad­
czenie najwnętrzniejsze wypowiadają w symbolice
każdego dzieła sztuki, — twórczość ich jest dzięk­
czynieniem za swe istnienie.
436
G ł ę b o k o ś ć a r t y s t y t r a g i c z n e g o polega
na tem, że jego instynkt estetyczny obejmuje wzro­
kiem skutki oddalone, że nie zatrzymuje się przy
najbliższych, ż e przytakuje e k o n o m i i n a w i e l k ą
s k a l ę, która rzeczy s t r a s z n e , z ł e i p r o b l e m a t y c z n e usprawiedliwia i nietylko — usprawiedliwia.
KSIĘGA CZWARTA.
CHÓW I HODOWLA.
I.
WIECZNY
POWRÓT.
375
Filozofia moja przynosi ideę zwycięską, od któ­
rej ginie w końcu wszelki inny sposób myślenia. Jest
to wielka idea h o d o w l i : rasy, które j e j nie znoszą
są s k a z a n e ; te, które odczuwają ją jako największe
dobrodziejstwo, są wybrane do panowania.
376.
Idea i doktryna pessymistyczna, nihilizm eksta­
tyczny w pewnych okolicznościach mogą być wprost
niezbędne dla filozofa: jako potężne ciśnienie i młot,
którym wyradzające się i obumierające rasy kruszy
i usuwa, aby stworzyć drogę nowemu porządkowi
życia lub żeby w to, co pragnie zwyrodnieć i obumrzeć,
tchnąć pragnienie końca.
440
441
377.
Chcę nauczać myśli, która wielu ludziom da
prawo wykreślić się — wielkiej idei h o d o w l i .
próbowania, jako przeciwwaga względem owego krań­
cowego fatalizmu; — usunięcie pojęcia konieczności; —
usunięcie »woli« ; — usunięcie »poznania samego
w sobie«.
N a j w i ę k s z e w y n i e s i e n i e świadomości
s i ł y w człowieku, jako w tym, który tworzy nadczłowieka.
378.
1. Myśl wiecznego wrotu: jej przesłanki, któreby
musiały być prawdziwe, jeśli ona jest prawdziwa. Co
z niej wypływa.
2 . Jako idea n a j b a r d z i e j w a ż k a : prawdo­
podobny jej skutek, jeśli się mu nie zapobiegnie, t. j.
jeśli wszystkie wartości nie będą przewartościowane.
3. Środki do z n i e s i e n i a jej: przewartościo­
wanie wszystkich wartości. Już nie przyjemność
z pewności, lecz z niepewności: już nie »przyczyna
i skutek« lecz twórczość ustawiczna; już nie wola
zachowania, lecz mocy; już nie zwrot pokorny
»wszystko jest t y l k o subjektywne«, lecz »jest ono
też n a s z e m dziełem! — bądźmy dumni z niego!«
379.
Zeby z n i e ś ć ideę wrotu jest konieczna: wol­
ność od moralności; — nowe środki przeciw faktowi
b ó l u (ból pojmować jako narzędzie, jako ojca przy­
jemności ; niema świadomości, s u m u j ą c e j przy­
krości);— rozkosz z wszelkiego rodzaju niepewności,
380.
Jeśliby świat miał cel, musiałby cel ten b y ć
osiągnięty. Jeśliby istniał dlań nieprzewidziany kres,
musiałby on być również osiągnięty. Jeśliby w o g ó l e
był zdolny do trwania, stałości, »bytowania«, jeśliby
w ciągu całego s w e g o stawania się posiadał tylko
przez j e d n ą chwilę tę zdolność »bytowania«, i wte­
dyby oddawna był koniec ze wszelkiem stawaniem
się, także ze wszelkiem myśleniem, ze wszelkim »duchem«. S a m fakt, i ż »duch« jest s t a w a n i e m s i ę ,
dowodzi, iż świat nie ma celu, nie ma kresu: że do
bytowania jest niezdolny, — L e c z d a w n e p r z y z w y ­
czajenie wobec wszystkiego, co się dzieje, do myśle­
nia o celu, a wobec świata o Bogu, j a k o o kierowniku
i twórcy, jest tak silne, iż myśliciela kosztuje wiele
trudu, żeby bezcelowości świata nie w y o b r a ż a ć sobie
znowu jako zamiaru. Na ten pomysł — że świat rozmyślnie u n i k a celu i nawet umie sztucznie zapo­
biegać ruchowi kołowemu — muszą wpaść w s z y s c y
ci, którzyby chcieli zadekretować dla świata zdolność
w i e c z n e g o o d n a w i a n i a s i ę , t . zn. posiadającej
kres, określonej, niezmiennie jednakowej sile, j a k ą
443
442
jest »świat«, przypisać cudowną zdolność do nieskoń­
czonego odnawiania form i stanów. Chociaż B ó g
przestał istnieć, świat ma jednak być zdolny do bo­
skiej siły twórczej, do nieskończonej zdolności prze­
miany; ma sobie z własnej woli z a b r a n i a ć wpadania w jedną ze swoich form dawnych; ma mieć
nietylko zamiar, lecz i ś r o d k i d o z a b e z p i e c z a n i a siebie od wszelkiego powtarzania; może więc
przeto k o n t r o l o w a ć w każdym momencie każdy
swój ruch w tym celu, żeby unikać celów, warun­
ków, kresów, powtórzeń —- i wszelkich skutków, ja­
kie tak niewybaczalnie szalony system myślenia i ży­
czeń pociągnąć może. Jest to jeszcze wciąż dawny
religijny sposób myślenia i system pragnień, rodzaj
tęsknoty za w i a r ą , że w c z e m ś przecież świat jest
tem samem, co stary, ukochany, nieskończony, nie­
objęty B ó g twórca — iż w czemś przynajmniej
»stary Bóg żyje jeszcze« —, owa tęsknota Spinozy,
w y r a ż a j ą c a się w słowach »deus sive n a t u r a « (on
odczuwał nawet »natura sive deus« —). L e c z jakież
jest twierdzenie i wiara, w których najlepiej formu­
łuje się decydujący zwrot, przewaga, osiągnięta obec­
nie, ducha naukowego nad duchem religijnym, two­
rzącym bogi? Czyż nie należy r z e c : świat, jako siła,
nie powinien być wyobrażany jako nieograniczony,
ponieważ tak pomyślany być nie m o ż e , — zabraniamy sobie pojęcia siły n i e s k o ń c z o n e j j a k o
z p o j ę c i e m siły nie d a j ą c e m się pogo­
d z i ć . Przeto — brak też światu zdolności do wiecz­
nego odnawiania się,
381.
nego
Twierdzenie o stałości energii
wrotu.
wymaga w i e c z ­
382.
Że stan równowagi nigdy nie b y w a osiągany,
dowodzi, iż jest niemożliwy. L e c z w jakiejś prze­
strzeni nieokreślonej osiągnięty mógłby być. Również
w przestrzeni kulistej. K s z t a ł t przestrzeni musi
być przyczyną wiecznego ruchu, i ostatecznie wszel­
kiej »niedoskonałości«.
Iż »siła« i »spokój«, trwanie w swoistej »nie­
zmienności« w y ł ą c z a j ą się wzajemnie. Miara siły (jako
wielkość) jest stała, istota jej jednak płynna.
»Poza czasem« do odrzucenia. W określonym
momencie siły zawiera się absolutne uwarunkowanie
nowego podziału wszystkich jej sił. Siła nie może
się zatrzymać. »Zmiana« stanowi część jej istoty,
w i ę c także i charakter c z a s o w y : czem jednak tylko
stwierdzamy abstrakcyjnie konieczność zmiany.
383.
Jeśliby ruch świata miał kres celowy, tenby
osiągnięty być musiał. L e c z jedynym faktem podstawo­
wym jest to, że n i e posiada kresu celowego: i wszelka
444
filozofia lub hipoteza naukowa (naprzykład mechanistyczna), z a w i e r a j ą c a stan taki, zostaje o b a l o n a
przez ten fakt podstawowy . . . Szukam takiej
koncepcyi świata, która t e n fakt uwzględnia: stawa­
nie się winno być objaśnione bez uciekania się do
takich zamiarów finalnych: stawanie się musi się wyd a w a ć usprawiedliwionem w każdym momencie (lub
n i e o c e n i a l n e m : c o n a jedno wynosi); absolutnie
nie należy usprawiedliwiać teraźniejszości ze względu
na to, co będzie, lub przeszłości gwoli temu, co istnieje
t e r a z . »Konieczność« nie istnieje w postaci interwe­
niującej i panującej w ł a d z y powszechnej, lub motoru
pierwotnego; jeszcze mniej, żeby w a r u n k o w a ć coś
cennego. Dlatego konieczna zaprzeczyć istnienia świa­
domości powszechnej stawania się, istnienia »Boga«,
żeby tego, co się dzieje, nie rozważać z punktu wi­
dzenia istoty, która współczuje, wie, lecz nie posiada
w o l i . »Bóg« jest bezpożyteczny, jeśli niczego nie
chce, a z drugiej strony byłby z s u m o w a n i e m
n i e p r z y j e m n o ś c i i n i e l o g i c z n o ś c i , któraby
obniżyła wartość powszechną »stawania się«. Szczęś­
liwym trafem brak właśnie takiej sumującej mocy
(— Bóg, który cierpi i obejmuje wszystko spojrze­
niem, »świadomość powszechna« i »duch powszechny«
byłby
największym
zarzutem przeciw
i s t n i e n i u ) . Ściślej: n i e n a l e ż y w o g ó l e p r z y ­
p u s z c z a ć , i ż c o ś b y t u j e , — ponieważ wtedy
stawanie się traci s w ą wartość i w y d a j e się wprost
niedorzecznem i zbytecznem. Należy przeto zapytać
siebie: j a k mogły (musiały) powstać iluzye, iż coś
byt posiada; — również: jak pozbawione są wartości
wszystkie s ą d y o wartości, które s p o c z y w a j ą na hi­
potezie, iż bytowanie istnieje. L e c z w ten sposób
445
uznaje się, ż e t a h i p o t e z a b y t u jest źródłem
wszelkiego o c z e r n i a n i a ś w i a t a (
»świat lep­
szy«, »świat p r a w d z i w y « , «tamten świat«, »rzecz s a m a
w sobie«).
1 ) S t a w a n i e się nie m a k r e s u c e l o w e g o , uj­
ściem j e g o nie jest »byt«.
2 ) S t a w a n i e się nie jest s t a n e m p o z o r n y m
być może świat b y t u j ą c y jest pozorem.
3) Stawanie się w każdym momencie posiada je
d n a k o w ą wartość: suma jego wartości pozostaje
niezmienna: w y r a ż a j ą c s i ę i n a c z e j : n i e
p o s i a d a o n o ż a d n e j w a r t o ś c i , ponieważ
brak czegoś, czemby je mierzyć można i ze
względu na co słowo »wartość« posiadałoby
znaczenie. W a r t o ś ć p o w s z e c h n a ś w i a t a
n i e d a j e s i ę o c e n i ć , a przeto pessymizm
filozoficzny należy do rzeczy komicznych.
384.
N o w a k o n c e p c y a ś w i a t a . — Świat istnieje;
nie jest on czemś, co się staje, czemś, co przemija.
L u b r a c z e j : staje się, przemija, lecz nigdy nie zaczy­
nał stawać się: nigdy nie przestawał przemijać, —
u t r z y m u j e s i ę w jednem i drugiem . . . Ż y j e
sam sobą: ekskrementy jego są j e g o pożywieniem . . .
Hipotezą ś w i a t a s t w o r z o n e g o nie powin­
niśmy zaprzątać się ani przez chwilę. Pojęcie »tworzyć« zupełnie nie daje się obecnie zdefiniować, zrea­
lizować; jest już tylko słowem, słowem rudymentarnem z czasów przesądu; zapomocą wyrazu nie objaś-
446
nia się nic. Ostatnią próbę koncepcyi świata, mającego p o c z ą t e k , podejmowano wielokrotnie w ostat­
nich czasach zapomocą procedury logicznej — przedewszystkiem, jak można się domyślić, z ukrytym
zamiarem teologicznym.
W ostatnich czasach chciano wielokrotnie zna­
leźć sprzeczność w pojęciu »nieskończoność« czasu
w p r z e s z ł o ś c i (regressus in infinitum): znaleziono
ją nawet, w p r a w d z i e za cenę, iż wzięto g ł o w ę za
ogon. Nic nie może mi przeszkodzić, żebym zaczął
od tej chwili r a c h o w a ć wstecz i rzekł do siebie
»w ten sposób nigdy do końca nie dojdę«: jak mogę
w tej samej chwili zacząć r a c h o w a ć naprzód do nie­
skończoności.
Dopiero kiedybym chciał popełnić
błąd — będę się strzegł tego —, i utożsamić to po­
p r a w n e pojęcie regressu in infinitum ze zgoła n i ew y k o n a l n e m pojęciem postępu dotychczas, dopiero
kiedy zacznę u w a ż a ć k i e r u n e k (naprzód lub wstecz)
jako logicznie obojętny c h w y c ę głowę — t. zn. tę
chwilę — jako ogon: pozostawiam to tobie, mój pa­
nie D ü h r i n g ! . . .
Z ideą tą spotkałem się u d a w n i e j s z y c h myśli­
cieli: za każdym razem s p o w o d o w a ł y ją inne myśli
ukryte (— najczęściej teologiczne, gwoli creator spiri­
tus). Jeśliby świat wogóle mógł zakrzepnąć, wy­
schnąć, obumrzeć, stać się n i c z e m , lub gdyby mógł
osiągnąć r ó w n o w a g ę , lub g d y b y wogóle miał jaki
cel, z a w i e r a j ą c y w sobie trwanie, niezmienność, ja­
kieś »raz na zawsze« (krótko, metafizycznie m ó w i ą c :
jeśliby ujściem stawania się m ó g ł być byt lub nic),
tedy stan ten musiałby był być osiągnięty. L e c z osiąg­
niętym nie został, z czego wniosek . . . J e s t to
nasza j e d y n a pewność, którą trzymamy w ręku, żeby
447
się nią posługiwać j a k o korrelatywem przeciw mnó­
stwu hipotez kosmicznych, w istocie możliwych. Jeśli
np. mechanizm nie może uniknąć konsekwencyi stanu
kresowego, jaki mu wykreślił Thomson, tedy mecha­
nizm tem samem jest o b a l o n y . .
Jeśli świat n a l e ż y sobie w y o b r a ż a ć jako okreś­
loną wielkość siły i określoną ilość ognisk siły —
a wszelkie inne wyobrażanie pozostaje nieokreślonem
i przeto n i e z d a t n e m d o u ż y t k u — , tedy wy­
p ł y w a s t ą d , że musi on niby w grze w kostki
przerobić obliczalną ilość kombinacyi przy tej wiel­
kiej grze istnienia. W nieskończenie wielkim okresie
czasu każda możliwa kombinacya kiedyś musiałaby
być osiągnięta; więcej jeszcze: osiąganaby była nie­
skończoną ilość razy. I ponieważ między każdą kom­
binacya i jej najbliższem powtórzeniem się musiałyby
się spełnić wszystkie wogóle jeszcze możliwe kombin a c y e i że każda z tych kombinacyi warunkuje całe
następstwo kombinacyi tego samego rzędu, tedyby
dowiedziono ruchu kołowego szeregów absolutnie
identycznych: świat j a k o ruch kołowy, który powta­
rzał się już nieskończoną ilość r a z y i który grę
s w o j ą gra in infinitum. — K o n c e p c y a ta nie jest poprostu koncepcyą mechanistyczną: albowiem jeśliby
nią była, tedyby nie w p r o w a d z a ł a nieskończonego
powrotu w y p a d k ó w identycznych, lecz stan kresowy.
P o n i e w a ż świat g o nie osiągnął, mechanizm musi
być dla nas hipotezą niedoskonałą i tylko tymcza­
sową.
448
449
385.
A wiecie też, czem »świat« jest dla mnie?
Mamże pokazać go w a m w mojem zwierciadle?
Ś w i a t ten: potwór siły bez początku, bez końca, stała,
spiżowa wielkość siły, która ani się zwiększa, ani się
zmniejsza, nie zużywa, lecz przemienia, jako całość
niezmiennie w i e l k i , gospodarstwa bez wydatków
i strat, lecz także bez przyrostu, bez dochodów, opa­
sany »nicością« niby granicą, nic przy tem rozpływaj ą c e g o się, nic trwoniącego się, nic nieskończenie
rozciągłego, lecz j a k o określona ilość siły, włożona
w określoną przestrzeń i nie w przestrzeń, któraby
gdziekolwiek była »próżna«. R a c z e j j a k o siła wszędy,
jako g r a sił i fal ich, jeden zarazem i mnogi, pię­
trzący się tu i jednocześnie tam się zmniejszający,
morze sił w y b i e r a j ą c y c h , które samo jest dla siebie
burzą, wiecznie wędrujące, wiecznie się cofające,
0 niezmiernych okresach powrotu, z odpływem i przy­
p ł y w e m form, od najprostszych do najbardziej złożonych od n a j w i ę k s z e g o spokoju, sztywności, chłodu
do n a j w i ę k s z e g o żaru, dzikości, sprzeczności ze sobą,
i następnie z pełni p o w r a c a j ą c e do prostoty, z gry
sprzeczności do przyjemności współdźwięku, przyta­
k u j ą c e sobie samemu n a w e t w monotonnii s w y c h
dróg i okresów, błogosławiące samo siebie, j a k o to,
co wiecznie p o w r a c a ć musi, j a k o stawanie się, nie
z n a j ą c e sytości, przesytu, znużenia —: ten mój świat
d y o n i z y j s k i , sam wiecznie s t w a r z a j ą c y się, sam
wiecznie n i w e c z ą c y się, ten ś w i a t tajemniczy p o d w ó j ­
n y c h rozkoszy, to moje »poza dobrem i złem«, bez
celu, jeśli celem nie jest szczęście w kole, bez woli,
jeśli koło nie jest dobrą wolą obracania się na w ł a s ­
nej starej drodze w k o ł o siebie i tylko wkoło siebie:
ten m ó j świat, — kto jest dość jasny na to, żeby
weń spojrzeć i nie ż y c z y ć sobie przytem ślepoty?
D o ś ć silny, żeby z duszą s w o j ą stanąć przed tem
zwierciadłem? Z własnem zwierciadłem przed zwier­
ciadłem Dyonizosa? Z własnem rozwiązaniem przed
z a g a d k ą Dyonizosa? A ktoby zdolen był do tego,
c z y b y nie musiał uczynić jeszcze w i ę c e j ? Poślubić
s i e b i e s a m e g o »pierścieniowi pierścieni«? Ślu­
bami własnego p o w r o t u ? Pierścieniem wiecznego
samobłogosławieństwa, samopotwierdzenia? Wolą chce­
nia zawsze i jeszcze raz? Do powrotnego chcenia
wszystkich rzeczy, które b y ł y kiedykolwiek? Do po­
r y w a j ą c e g o się chcenia ku wszystkiemu, co kiedyś
być musi? Wiecież teraz, czem dla mnie jest ś w i a t ?
I czego j a pragnę, skoro t e g o świata pragnę? — —
t
DZIEŁA NIETZSCHEGO . T. XII.
29
451
II.
NOWA HIERARCHIA.
386.
S i l n i p r z y s z ł o ś c i . — Co osiągał tu i ówdzie
po części docisk konieczności, po części przypadek,
warunki d o wytworzenia r a s y s i l n i e j s z e j : t o
możemy obecnie pojąć i c h c i e ć tego naukowo:
możemy tworzyć warunki, w których podobne wzmo­
żenie daje się urzeczywistnić.
Dotychczas »wychowanie« miało na oku poży­
tek społeczeństwa: n i e jak największy pożytek przy­
szłości, lecz pożytek społeczeństwa, istniejącego w da­
nej chwili. Chciano mieć »narzędzia« dla niego. Przy
p u ś c i w s z y w i ę k s z e b o g a c t w o s i ł , możnaby
wyobrazić sobie pewne uszczuplenie tych sił, których
celem n i e byłby bezpośredni pożytek społeczeństwa,
lecz przyszłości.
Tem bardziej postawienie takiego zadania by­
łoby potrzebne, im bardziej pojmuje się, jak dalece
obecna forma społeczeństwa ulega tak silnym przemianom, i ż kiedykolwiek n i e b ę d z i e m o g ł a
i s t n i e ć g w o I i s o b i e s a m e j : lecz tylko jako
ś r o d e k w rękach rasy silniejszej.
Wzrastające skarlenie człowieka jest właśnie
bodźcem d o myślenia o hodowli r a s y s i l n i e j s z e j :
któraby miała właśnie nadmiar tego, w czem species
skarlała staje się słabą i coraz słabszą (wola, odpo­
wiedzialność, pewność siebie, możność stawiania so­
bie celu).
Ś r o d k i byłyby te, których naucza historya:
i z o l o w a n i e przez stworzenie interesów samozac h o w a w c z y c h odwrotnych od przeciętnie dziś panu­
j ą c y c h ; wćwiczenie w odwrotnem szacowaniu war­
tości; dystans jako patos; wolność sumienia wobec
tego, co dziś jest najniżej cenione i najbardziej za­
kazane
Niwelacya E u r o p e j c z y k a jest wielkim procesem,
którego zahamować nie można: trzeba go jeszcze
przyśpieszyć. W tym celu koniecznością jest r o zwa r c i e p r z e p a ś c i , d y s t a n s , h i e r a r c h i a:
zgoła zaś n i e jest koniecznością, zwolnienia tego
procesu.
Spccies z n i w e l o w a n a , skoro jest osiągnięta,
wymaga,
usprawiedliwienia
leży ono w słu­
żeniu wyższej rasie udzielnej, która się na niej
wspiera i dopiero po niej może się podnieść do swego
zadania, Nietylko rasie panów, której zadanie tem
się wyczerpuje, żeby rządzić: lecz rasie, posiadają­
cej w ł a s n ą s f e r ę ż y c i o w ą , obdarzonej nadmia­
rem sił dla piękna, męstwa, kultury, manier, i to sięg a j ą c y c h a ż w dziedzinę ducha; rasie p r z y t a k u j ą c e j , która może pozwolić sobie na wszelki zby29*
452
453
tek —, dość silnej, żeby nie potrzebować tyranii im­
peratywu cnót, dość bogatej, żeby nie potrzebować
oszczędności i pedanteryi, rasie poza dobrem i złem;
roślin szczególnych i w y s z u k a n y c h .
387.
Z m a l e n i e człowieka musi, długo uchodzić
za cel j e d y n y : ponieważ wpierw trzeba stworzyć sze­
roki fundament, żeby s i l n i e j s z a rasa człowieka
mogła na nim stanąć. (: O ile dotychczas k a ż d y
rodzaj człowieka s i l n i e j s z e g o s t a ł na p o z i om i e n i ż s z e g o — — —).
388.
C z a s o w a p r z e w a g a społecznych uczuć wartości
jest zrozumiała i pożyteczna: chodzi o wzniesienie
p o d s t a w y , na której w końcu możliwy jest gatu­
nek s i l n i e j s z y . — Miara siły: móc żyć pod pano­
waniem o d w r ó c o n y c h wartości i pragnąć ich
wiecznego powracania. P a ń s t w o i społeczeństwo j a k o
podstawa: wszechświatowo ekonomiczny punkt wi­
dzenia, w y c h o w a n i e jako h o d o w l a .
389.
Dlaczego
słabi
zwyciężają.
In
summa:
chorzy i słabi posiadają więcej
w s p ó ł c z u c i a , są »bardziej ludzcy« — : chorzy
i słabi m a j ą w i ę c e j d u c h a , są bardziej zmienni,
złożeni i zajmujący, — złośliwi: tylko chorzy mogli
w y n a l e ź ć z ł o śl i w o ś ć. (Chorobliwa dojrzałość przed­
w c z e s n a pospolita u rachityków, skrofulików i suchot­
ników —.) Esprit: własnością ras późnych: Ż y d ó w ,
F r a n c u z ó w , Chińczyków. (Antysemici nie mogą daro­
w a ć Żydom, że Żydzi posiadają »ducha« — i pie­
niądz. Antysemici — miano »wydziedziczonych«.)
Chorzy i słabi mieli za sobą f a s c y n a c y ę : są
bardziej interesujący niż zdrowi: szaleniec i święty —
d w a najbardziej interesujące typy człowieka . . .
w ścisłem pokrewieństwie »geniusz«. Wielcy » a w a n ­
turnicy i przestępcy« i. w s z y s c y ludzie, najzdrowsi
przedewszystkiem, w pewnych okresach s w e g o życia
są c h o r z y : — wielkim poruszeniom ducha, namięt­
ności mocy, miłości, zemście towarzyszą głębokie za­
burzenia
.
.
.
A co się tyczy décadence, to
w y k a z u j e ją każdy człowiek, który umiera niezawcześnie, w każdem niemal znaczeniu: — zna więc
też i instynkty jej w ł a ś c i w e z doświadczenia: n i e ­
m a l w c i ą g u p o ł o w y ż y c i a każdy człowiek
jest
décadent.
W końcu: kobieta! P o ł o w a l u d z k o ś c i jest
słaba, typowo chora, zmienna, niestała — kobieta po­
trzebuje tęgości, żeby się j e j uczepić i religii sła­
bości, która ją gloryfikuje niby bóstwo, iż jest s ł a b ą ,
454
iż kocha, iż jest pokorna — : lub lepiej, silnych czyni
słabymi, — p a n u j e , jeśli się uda pokonać silnych.
Kobieta zawsze konspirowała z typami decadence, z ka­
płanami przeciw »potężnym«, »silnym«, m ę ż c z y z ­
n o m —. Kobieta w y ł ą c z a dzieci dla kultu pietyzmu,
współczucia, m i ł o ś c i : — m a t k a reprezentuje p r z e ­
k o n y w a j ą c o altruizm . . .
W końcu: w z r a s t a j ą c a c y w i l i z a c y a , która z ko­
nieczności przynosi też z sobą przyrost pierwiastków
chorobliwych, n e u r o - p s y c h i a t r y c z n y c h i k r y m i n a l i s t y c z n y c h . Powstaje s p e c i e s p o ś r e d ­
n i a , a r t y s t a , o d kryminalności czynu oddzielony
słabością woli i lękliwością socyalną, nie dojrzały
również jeszcze do domu o b ł ą k a n y c h , lecz swemi
mackami z ciekawością s i ę g a j ą c y w sfery obydwie:
ta specyficzna roślina cywilizacyjna, nowoczesny ar­
tysta, malarz, muzyk, przedewszystkiem powieściopisarz, u ż y w a j ą c y do scharakteryzowania s w e g o ro­
dzaju bardzo niewłaściwego terminu »naturalizm« . . .
Liczba o b ł ą k a n y c h , przestępców i »naturalistów«
wzrasta: oznaka rosnącej i gwałtownie śpieszącej
n a p r z ó d cywilizacyi, — t. zn. że braki, odpadki,
wydzieliny nabierają znaczenia, — cofanie się d o ­
trzymuje kroku . . .
W końcu: s p o ł e c z n a mieszanina, skutek Re­
wolucyi, ustanowienie równouprawnienia, przesądu
»równości ludzi-. Przytem mieszają się przedstawi­
ciele instynktów upadku (ressentiment, niezadowole­
nia, popędu niszczycielskiego, anarchizmu i nihilizmu)
z instynktami niewolniczymi, instynktami tchórzostwa,
przebiegłości i nikczemności warstw długo utrzymy­
w a n y c h u s p o d u ze krwią wszystkich stanów: dwa,
trzy pokolenia przeminą, a rasy poznać nie można, —
455
wszystko stanie się p l e b s e m. Z tego rodzi się in­
stynkt powszechny przeciw w y b o r o w i , przeciw
p r z y w i l e j o m wszelkiego rodzaju, instynkt tak po­
tężny i pewny, nieugięty, okrutny w praktyce, iż
w rzeczywistości poddają mu się rychło nawet
u p r z y w i l e j o w a n i . To, c o chce posiadać jeszcze
moc, schlebia plebsowi, pracuje z plebsem, m u s i
mieć plebs po s w e j stronie, — »geniusze« przede­
wszystkiem : stają się h e r o l d a m i uczuć, które
entuzyazmują tłumy, — nuta współczucia, cześć nawet
dla wszystkiego, co cierpi, żyje w poniżeniu, w z g a r ­
dzie, prześladowaniu, rozbrzmiewa ponad wszystkiemi
innemi nutami (typy: Victor Hugo i R y s z a r d Wag­
ner). — Wyniesienie plebsu oznacza wyniesienie raz
jeszcze s t a r y c h w a r t o ś c i . . .
W ruchu tak k r a ń c o w y m pod względem tempa
i środków, jakim jest nasza c y w i l i z a c y a , zmienia się
środek ciężkości ludzi: t y c h ludzi, na których naj­
bardziej z a l e ż y , na których niejako s p o c z y w a wiel­
kie niebezpieczeństwo skompensowania takiego ruchu
chorobliwego. Ci będą opóźniaczami par excellence,
powolnie a s y m i l u j ą c y m i , porzucającymi z trudem,
względnie trwałymi pośród tej potwornej przemiany
i mieszania się pierwiastków. W takich w a r u n k a c h
z konieczności przenosi się punkt ciężkości ku m i e r ­
n y m : przeciw panowaniu plebsu i ekscentryków
(jedni i drudzy najczęściej w sojuszu) konsoliduje się
m i e r n o ś ć , jako rękojmia i przedstawicielka przy­
szłości. Stąd rodzi się dla l u d z i w y j ą t k o w y c h
nowy przeciwnik — lub też n o w a pokusa. Jeśli przy­
puścimy, że nie przystosowują się do plebsu i nie
śpiewają h y m n ó w p o c h w a l n y c h na cześć »wydzie-
456
dziczonycłu, muszą się stać —średnimi« i »sumiennymi«. Wiedzą wszak, że mediocritas jest także
z ł o t a , — nawet ona wyłącznie rozporządza pienią­
dzem i z ł o t e m (— wszystkim, co b ł y s z c z y . . .).
I oto jeszcze raz stara cnota i wogóle cały p r z e ­
ż y t y świat ideału zyskuje utalentowanych rzeczni­
ków . . . Rezultat: mierność zyskuje ducha, dow­
cip, geniusz, — staje się zajmującą, uwodzi . . .
R e z u l t a t : — Wysoka kultura może się utrzy­
mywać tylko na szerokiej podstawie, na silnie i zdrowo
skonsolidowanej mierności. W j e j służbie i przez nią
obsługiwana pracuje n a u k a — i nawet sztuka.
Nauka nie może sobie życzyć niczego lepszego: dla
niej jako takiej najodpowiedniejszy jest średni ro­
dzaj człowieka, — między wyjątkami jest nie na
miejscu, — nie ma w swych instynktach nic arysto­
kratycznego, jeszcze mniej anarchistycznego, — Na­
stępnie moc środka utrzymuje się dzięki handlowi,
przedewszystkiem handlowi pieniężnemu: instynkt
wielkich finansistów jest przeciwny wszelkiej krańcowości, — oto dlaczego Żydzi są tymczasem n a j k o n s e r w a t y w n i e j s z ą siłą w tak zagrożonej
i niepewnej Europie. Nie potrzeba im ani rewolucyi,
ani socyalizmu, ani militaryzmu. Jeśli c h c ą posiadać
moc i mieć ją także nad partyą rewolucyjną, jest
to tylko wniosek z tego, co się rzekło poprzednio,
nie zaś sprzeczność. Nieraz względem innych kierun­
ków krańcowych potrzebują wzbudzać strach — przez
to, iż pokazują, j a k to w s z y s t k o znajduje się
w ich rękach. L e c z sam ich instynkt jest niezmien­
nie konserwatywny — i »mierny« . . . Umieją
wszędzie, gdzie jest moc, być potężnymi: lecz zużyt-
457
kowują moc zawsze w j e d n y m kierunku. Za­
szczytne miano » m i e r n o ś c i « , jak wiadomo, brzmi
»liberalizm« . . .
R o z w a g a . — Rzecz niedorzeczna z góry przypusz­
czać, żeby całe t o z w y c i ę s t w o w a r t o ś c i miało
być antybiologiczne: należy się starać raczej objaś­
nić j e interesem ż y c i o w y m , u t r z y m a n i e m typu
»człowiek« nawet zapomocą tej metody p r z e w a g i
słabych i upośledzonych —: czy w przeciwnym wy­
padku człowiek nie przestałby istnieć. — Proble­
mat — — —
S p o t ę g o w a n i e typu maż być zgubne dla
z a c h o w a n i a g a t u n k u ? Dlaczego? —
Doświadczenia historyi p o u c z a j ą : rasy silne
d z i e s i ą t k u j ą s i ę w z a j e m n i e : przez wojny,
żądzę władzy, przygody, silne afekty: m a r n o t r a w ­
s t w o — (nie kapitalizuje się już siły, nadmierne na­
pięcie wywołuje zaburzenia duchowe); egzystencya
ich jest kosztowna, krótka — z u ż y w a j ą s i ę w z a ­
j e m n i e —; występują okresy głębokiego z w ą t enia
i opadu: wszystkie wielkie epoki trzeba było
p r z y p ł a c i ć . . . W następstwie silni są słabsi,
bardziej bezwolni, niedorzeczniejsi, niż średnio słabi.
S ą t o rasy r o z r z u t n e . » T r w a n i e « bowiem
samo w sobie nie miałoby żadnej wartości: woleli­
byśmy krótsze, lecz b o g a t s z e w wartości istnienie
gatunku. — Pozostawałoby dowieść, że w przeciw­
nym razie otrzymanoby bogatszy wynik wartości, niż
w wypadku egzystencyi krótszej; t. zn. człowiek
jako zespolenie sił zyskuje o wiele wyższe quantum
panowania nad rzeczami, w trybie rzeczy zwyk-
458
łym
459
.
.
.
Stoimy
wobec
problematu
ekono-
m i i ———
390.
Konieczność
dowiedzenia, ż e coraz ekonomiczniejsze zużywanie człowieka i ludzkości, coraz
trwalsza i wzajemnie powiązana » m a s z y n e r y a « interesów i produkcyjności, p o c i ą g a z a sobą r u c h
p r z e c i w n y . Tą r e a k c y ą n a z y w a m w y d z i e l e n i e
zbytkownego
nadmiaru
ludzkości:
w niej
m a wystąpić n a światło rasa s i l n i e j s z a , typ wyż­
szy, posiadający inne warunki powstawania i utrzy­
m y w a n i a się, niż człowiek średni. Ideą moją, moją
p r z e n o ś n i ą na oznaczenie tego typu jest, jak wiadomo, słowo »n a d c z ł o w i e k«.
Na owej pierwszej drodze, która obecnie dosko­
nale daje się objąć wzrokiem, powstaje przystosowa­
nie się, płaskość, chińszczyzna w rodzaju w y ż s z y m ,
skromność instynktów, zadowolenie ze skarlenia czło­
wieka — rodzaj z a s t o j u w p o z i o m i e c z ł o ­
w i e k a . Kiedy dojdziemy do tej powszechnej admi­
n i s t r a c j i ekonomicznej ziemi, co nas oczekuje nieuniknienie, wtedy ludzkość jako m a s z y n e r y a m o ż e odnaleźć w jej usługach s w o j e najlepsze z n a c z e n i e : —
j a k o olbrzymi system kół, złożony z coraz mniejszych
i coraz subtelniej »dopasowanych« kółek, które coraz
bardziej będą czynić zbytecznymi wszelkie pierwiastki
panujące i rozkazujące, jako całość obdarzona nie­
zmierną siłą, której oddzielne czynniki przedstawiają
siły i wartości minimalne.
W przeciwieństwie z tem skarleniem i przystosowaniem ludzi do wyspecyalizowanej użyteczności
potrzebny jest ruch w kierunku odwrotnym, — wy­
tworzenie człowieka s y n t e t y z u j ą c e g o , s u m u ­
j ą c e g o , u s p r a w i e d l i w i a j ą c e g o , dla którego
owo zmaszynowanie ludzkości jest uprzednim wa­
runkiem istnienia, jako podstawa, na której może wynaleźć dla siebie w y ż s z ą f o r m ę i s t n i e n i a . . .
Potrzebuje on a n t a g o n i z m u tłumu, »zniwelowanych«, uczucia dystansu w stosunku do nich;
stoi on na nich, żyje z nich. Ta wyższa forma a r y s t o k r a t y z m u jest formą przyszłości. — Z punktu
widzenia moralności powszechna maszynerya, soli­
darność wszystkich kółek przedstawia maximum w y ­
z y s k u człowieka: lecz każe przypuszczać istnienie
takich, gwoli którym ten wyzysk ma s e n s . W przeciwnym razie byłaby rzeczywiście tylko powszechnem zmniejszeniem, zmniejszeniem w a r t o ś c i typu
człowieka, — z j a w i s k o w s t e c z n e w wielkim
stylu.
— Widoczna, iż to, co zwalczam, jest optymizm
e k o n o m i c z n y : jakoby z e wzrastającym ekspensem wszystkich miała wzrastać niechybnie korzyść
wszystkich. Sądzę, że rzecz ma się odwrotnie: e k s p e n s y w s z y s t k i c h s u m u j ą się k u p o w s z e c h ­
n e j s t r a c i e : człowiek staje się m n i e j s z y m : —
tak iż w końcu nie wie się, ku czemu wogóle ten
proces niezmierny służył. Ku czemu? n o w e »ku
czemu?« — o t o , czego ludzkość potrzebuje . . .
461
46o
391.
Wniknąć w p r z y r o s t m o c y o g ó l n e j : obli­
czyć, do jakiego stopnia we wzrost ten w c h o d z i
także upadek jednostek, stanów, epok, narodów.
Przesunięcie ś r o d k a c i ę ż k o ś c i kultury.
W y d a t k i każdego wielkiego wzrostu: kto je ponosi!
W j a k i m s t o p n i u m u s z ą o n e b y ć d z i ś ol­
brzymie.
391.
Ogólny wygląd Europejczyka w przyszłości:
tenże jako najinteligentniejsze zwierzę-niewolnik, bar­
dzo pracowity, w gruncie bardzo skromny, wielo­
stronny, wydelikacony, słabowolny, — kosmopoli­
tyczny chaos namiętności i inteligencyi. Jakżeby
mogła wyłonić się z niego rasa s i l n i e j s z a ? Rasa
z gustem k l a s y c z n y m ? Gust klasyczny: to wola
uproszczenia, wzmocnienia, uwidocznienia szczęścia,
straszliwości, odwaga n a g o ś c i psychologicznej
(— uproszczenie jest konsekwencyą woli wzmocnie­
nia; uwidocznienie szczęścia, to samo nagość jest
konsekwencyą woli straszliwości . . .). Żeby z owego
chaosu wybić się do takiego u k s z t a ł t o w a n i a —
do tego potrzeba m u s u : trzeba, żeby stanął wybór,
albo zginąć, albo p r z e b i ć s i ę . R a s a pańska może
powstać tylko z warunków straszliwych i gwałtow­
nych. Problemat: gdzie się znajdują b a r b a r z y ń c y
wieku dwudziestego? Oczywiście staną się widoczni
dopiero po niezmiernych kryzysach socyalistycznych
i wtedy skonsolidują się, — będą nimi elementy,
zdolne d o n a j w i ę k s z e j s u r o w o ś c i w z g l ę ­
d e m s i e b i e , i dające rękojmię w o l i n a j w y trwalszej . . .
393.
T r o c h ę czystego powietrza! Ten niedorzeczny
stan Europy nie powinien trwać długo . . . I t o
nazywa się »państwem chrześcijańskiem«! I »nowe
państwo« znowu budowane na ideach najbardziej
zużytych, najbardziej wzgardzonych równouprawnie­
nia i głosowania . . . I t o przy stanie, w którym
d u c h o w a n i e s a m o d z i e l n o ś ć i wynarodowie­
nie rzucają się w oczy, kiedy właściwa wartość i zna­
czenie teraźniejszej cywilizacyi polega na wzajemnem zlewaniu się i zapładnianiu !
W a l k a o pierwszeństwo pośród stanu, który jest
bez wartości; ta kultura miast wielkich, dzienników,
gorączki i »bezcelowości« —!
Ekonomiczne zjednoczenie Europy nastąpi nieu­
błaganie i również jako r e a k c y a , p a r t y a po­
koju . . .
Partya p o k o j u , bez sentymentalizmu, sobie
i dzieciom swoim zabraniająca prowadzić wojnę; za­
braniająca udawać się do sądów; wywołująca prze­
ciw sobie walkę, opozycyę, ś c i ą g a j ą c a na się prze­
śladowanie; partya uciśnionych, przynajmniej przez
pewien c z a s ; lecz rychło partya w i e l k a . W r o g a
uczuciom zemsty i urazy.
462
463
P a r t y a w o j e n n a , równie konsekwentna i su­
rowa względem siebie, postępująca w kierunku prze­
ciwnym.
394.
Hierarchia
wartości
człowieczych.
— Nie należy oceniać człowieka według czynów od
dzielnych. C z y n y n a s k ó r k o w e . Niema nic rzad­
szego nad czyn o s o b o w y . Stan, stopień, rasa na­
rodu, otoczenie, przypadek — raczej wszystko to wy­
raża się w dziele lub czynie, niż »osoba«. Wogóle
nie należy przypuszczać, że wiele ludzi jest »oso­
b a m i . A potem pewni ludzie są wielu osobami, lecz
większa część n i e są nimi wcale. Wszędzie, gdzie
przeważają własności średnie, na których zależy,
żeby typ mógł przetrwać, posiadanie osoby byłoby
marnotrawstwem, zbytkiem, nie miałoby zgoła sensu
ubiegać się o »osoby«. Chodzi o przedstawicieli, na­
rzędzia pośredniczące.
»Osoba« jest faktem względnie o d o s o b n i o ­
n y m ; w stosunku do znacznie większej ważności,
j a k ą posiada ciągłość i średniość jest niemal czemś
p r z e c i w n a t u r z e . D o powstania osoby potrzebne
jest odosobnienie duchowe, obowiązek egzystencyi
odporno-zaczepnej, coś j a k zamurowanie, większa
siła odgradzania się; i, przedewszystkiem, o wiele
m n i e j s z a w r a ż l i w o ś ć , niż posiada człowiek
średni, którego a l t r u i z m jest z a r a ź 1 i w y.
P i e r w s z e p y t a n i e w kwestyi h i e r a r c h i i
jest to, w jakim stopniu ktoś jest s a m o t n i k i e m ,
lub posiada instynkty s t a d n e . (W ostatnim wypadku
wartość j e g o polega na własnościach, zabezpieczają­
c y c h stado, typ, do którego należy; w innym wy­
padku na tem, co go wyróżnia, odosabnia, broni
i umożliwia samotnictwo.)
W n i o s e k : typu samotniczego n i e należy
oceniać podług tego, co w nim jest stadnego ani
typu stadnego podług tego, co jest w nim samotni­
czego.
Jeśli się rozważa z wysokości, obydwa są ko­
nieczne; również konieczny jest antagonizm między
nimi, — i nic nie zasługuje b a r d z i e j na potępie­
nie, niż owo »życzenie«, żeby z obydwuch mogło
powstać coś t r z e c i e g o (»cnota« jako hermafrodytyzm). Jest to równie mało »godne życzenie« j a k
zbliżenie się i pogodzenie płci. T y p y należy dalej
r o z w i j a ć i coraz g ł ę b s z ą p r z e p a ś ć k o p a ć
między nimi . . .
Pojęcie z w y r o d n i e n i a w obydwu wypad­
kach: kiedy stado zbliża się do właściwości istoty
samotniczej, a ta do właściwości stada, — jednem
słowem, kiedy się do siebie z b l i ż a j ą . To pojęcie
zwyrodnienia znajduje się poza sądem etycznym.
395.
Gdzie n a t u r s i l n i e j s z y c h szukać należy. —
Przepadanie i zwyradnianie odmian s a m o t n i c z y c h
jest o wiele w i ę k s z e i straszniejsze: przeciw sobie
mają instynkty stadne, tradycye wartości; ich środki
obrony, ich instynkty ochronne nie są już z góry ani
464
465
dość silne ani dość pewne, — wiele trzeba sprzyja­
nia przypadku, żeby się r o z w i j a ł y (— rozwijają
się najczęściej między elementami najniższymi i spo­
łecznie najbardziej zaniedbanymi; jeśli się szuka
o s ó b , znajduje się je tam, i o wiele pewniej, niż
w klasach średnich !).
Skoro walka stanów i klas, zmierzająca do »równouprawnienia«, mniej więcej została ukończona, wy­
bucha w a l k a przeciw o s o b i e s a m o t n i k a .
(W pewnem znaczeniu n a j ł a t w i e j m o ż e s i ę
ona z a c h o w a ć i u t r z y m a ć w s p o ł e c z e ń ­
s t w i e d e m o k r a t y c z n e m : wtedy, kiedy grubsze
środki obrony stają się zbyteczne i kiedy średnie wa­
runki istnienia zawierają pewne przyzwyczajenie do
porządku, uczciwości, sprawiedliwości, zaufania).
N a j s i l n i e j s z y c h należy wiązać najmocniej,
dozorować, skuć w łańcuchy i stróżować: tak chce
instynkt stada. Dla nich régime samoprzezwyciężania,
ascetycznego usuwania się na stronę lub »obowiązek« pracy zużywającej, przy którejby nie mogli po­
wrócić do siebie samych.
396.
»Rosnąca autonomia indywiduum«: o tem pra­
wią tacy filozofowie paryscy, jak Fouillée: niechby się
raczej przyjrzeli tej race moutonnière, do której należą sami. Otwórzcież przecie oczy, panowie socyolodzy przyszłości! Indywiduum okrzepło w warunkach
o d w r o t n y c h : wy opisujecie krańcowe osłabienia
i uwiąd człowieka, wy c h c e c i e ich sami i potrze-
bujecie do tego całego aparatu kłamstw dawnych
ideałów! wy należycie do t e g o r o d z a j u , iż swoje
potrzeby zwierzęcia stadnego odczuwacie rzeczywiś­
cie jako i d e a ł !
Zupełny brak rzetelności psychologicznej!
397.
I d e a ł y z w i e r z ę c i a s t a d n e g o — jego
punktem kulminacyjnym teraźniejszym n a j w y ż s z e
s z a c o w a n i e »społeczności«: próba nadania jej war­
tości kosmicznej, ba, nawet metafizycznej. — Przeciw
niemu ja bronię a r y s t o k r a t y z m u .
Społeczeństwo, które zachowuje w sobie ów
w z g l ą d i d e l i k a t n o ś ć w sprawach wolności,
musi czuć się jako wyjątek i znaleźć się wobec po­
tęgi, od której odbija, względem której jest wrogie
i na którą pogląda z góry.
Im bardziej ustępuję z prawa i stawiam się na
równi, tembardziej podpadam pod panowanie najbar­
dziej średnich, w końcu najliczniejszych. Warunkiem,
który społeczeństwo arystokratyczne nosi w sobie,
żeby zachować między swymi członkami wysoki sto­
pień wolności, jest krańcowe napięcie, wypływające
z obecności u wszystkich członków popędu p r z e ­
c i w n e g o : woli panowania . . .
Jeśli chcecie usunąć silne przeciwieństwa i róż­
nice stopni, tedy usuwacie też silną miłość, wznios­
łość myśli i poczucie samoistności.
Do p r a w d z i w e j psychologii społeczeństwa
wolnego i równego. — Czego u b y w a ?
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
466
467
Ubywa woli o d p o w i e d z i a l n o ś c i , c o jest
oznaką upadku autonomii; ubywa d z i e l n o ś c i
o b r o n n e j i z b r o j n e j nawet w dziedzinach naj­
bardziej duchowych: siły dowódczej, zmysłu c z c i ,
subordynacyi, milczenia; w i e l k i e j n a m i ę t n o ś c i ,
wielkich zadań, tragedyi, pogody.
398.
Wniknięcie, którego b r a k »duchom wolnym«:
ta sama karność, która naturę silną jeszcze wzmac
nia i czyni zdolną do wielkich przedsięwzięć, k r u ­
s z y i n i w e c z y n a t u r y ś r e d n i e : czynią t o
wątpienie, — la largeur de coeur, — doświadczenie, —
niezależność.
399.
Niedorzeczny i nikczemny rodzaj idealizmu,
który mierności n i e chce mieć m i e r n ą , i zamiast
tryumfować z egzystencyi wyjątkowej, o b u r z a s i ę
na tchórzostwo, fałsz, małostkowość i nędzę. N i e
n a l e ż y c h c i e ć , ż e b y t o b y ł o i n a c z e j ! I ko­
pać przepaść coraz w i ę k s z ą ! — Należy z m u s z a ć
odmianę wyższą, żeby się o d d z i e l a ł a przez ofiary,
które składa swojemu rodzajowi istnienia.
G ł ó w n y p u n k t w i d z e n i a : stwarzać dy­
s t a n s e , lecz n i e p r z e c i w i e ń s t w a . T w o r y
p o ś r e d n i e odłączać i wpływ ich zwężać:
środek do zachowania dystansów.
główny
400.
P o w i ę k s z e n i e s i ł y , pomimo czasowego p o
niżenia indywiduum :
stworzyć n o w y p o z i o m ;
nową metodę zbierania sił, w celu zachowania
drobnych produkcyi, w przeciwieństwie do
nieekonomicznego marnotrawstwa;
tymczasowo ujarzmić naturę destrukcyjną, żeby
uczynić j ą n a r z ę d z i e m tej ekonomicznej
przyszłości;
zachowanie słabych, ponieważ musi być wyko­
nana niezmierna ilość pracy d r o b n e j ;
zachowanie takiego sposobu myślenia, przy któ­
rym dla słabych i cierpiących egzystencya
jest jeszcze m o ż l i w a ;
zaszczepianie s o l i d a r n o ś c i jako instynktu
przeciw instynktowi bojaźni i serwilizmu;
walka z przypadkiem, także ze zjawiskiem »czło­
wieka wielkiego«.
401.
O c z u c i u s i ę s i l n i e j s z y m — lub wyraża­
j ą c się i n a c z e j : o radości — która zawsze każe przy­
puszczać porównanie (niekoniecznie z innymi, lecz
30*
469
468
z sobą. podczas wzrostu, i kiedy się nawet nie w i e ,
do jakiego stopnia porównywa się — ) :
Wzmocnienie s z t u c z n e : czy t o zapomocą
chemikaliów pobudzających, czy też przez błędy pod­
niecające (»wyobrażenia obłędne«):
np. poczucie p e w n o ś c i , jakie posiada chrześ­
cijanin; czuje się silnym dzięki temu, że może ufać,
że może być cierpliwym i zrezygnowanym: to sztuczne
wzmocnienie zawdzięcza obłędowi, iż znajduje się
pod opieką B o s k ą ;
np. poczucie w y ż s z o ś c i : kiedy np, kalifowi
marokańskiemu pokazują tylko taką kulę ziemską, na
której trzy jego państwa zjednoczone zajmują cztery
piąte powierzchni;
np. poczucie, że się jest j e d y n y m : kiedy Euro­
pejczyk wyobraża sobie, że historya kultury dokonywa
się w Europie i kiedy sam sobie wydaje się rodza­
jem skróconego procesu wszechświatowego; lub kiedy
chrześcijanin całemu istnieniu każe się obracać koło
»zbawienia człowieka«.
— Ważna to, gdzie ucisk, niewolę odczuwa się:
zależnie od tego wytwarza się inne poczucie w z m o cn i e n i a . Filozof np. pośród najchłodniejszej, najgórniejszej gimnastyki abstrakcyjnej czuje się jak ryba
w wodzie: podczas kiedy barwy i dźwięki oprymują
g o ; nie mówiąc już zgoła o niejasnych pożąda­
niach, — o tem, co inni nazywają »ideałem«.
402.
Próba zrozumienia z mojej strony, co jest a b s o ­
l u t n i e r o z u m n e g o w sądach i ocenach społecz-
nych: naturalnie niezależnie od woli wyprowadzenia
stąd rezultatów etycznych.
: stopień f a ł s z u p s y c h o l o g i c z n e g o i nieprzenikliwości, potrzebnych do u ś w i ę c e n i a afek­
tów istotnych, do utrzymania i spotęgowania mocy
(ażeby sobie wytworzyć względem nich c z y s t e s u ­
mienie).
: stopień g ł u p o t y , ażeby wspólna zasada
i szacowanie mogły być zachowane (w tym celu wy­
chowanie, dozór nad pierwiastkami kształcącymi,
dresura).
: stopień i n k w i z y c y i , n i e d o w i e r z a n i a ,
i n i e t o l e r a n c y i , ażeby wyjątki traktować i ucis­
kać j a k przestępców, — ażeby w nich samych wy­
wołać poczucie nieczystego sumienia, a to w ten
sposób żeby wewnętrznie byli chorzy swą wyjątko­
wością.
403.
Walka przeciw ludziom w i e l k i m jest uspra­
wiedliwiona względami ekonomicznymi. Ci są isto­
tami niebezpiecznemi, przypadkami, wyjątkami, bu­
rzą, dość silną, żeby to, co powolnie było wznoszone
i gruntowane, zakwestyonować. Materyały wybuchowe
należy nietylko wyładowywać nieszkodliwie, lecz
jeżeli możliwa, z a p o b i e g a ć ich wyładowaniu: jest
to instynktem zasadniczym każdego społeczeństwa
cywilizowanego.
470
471
404.
Przeciw czemu walczę: żeby odmiana wyjąt­
kowa nie prowadziła wojny z prawidłem, — zamiast
pojąć, że istnienie prawidła jest założeniem dla war­
tości wyjątku. Przykładem kobiety, które, zamiast od­
czuwać wyróżnienie, jakie wyraża się w ich potrze­
bach nienormalnych, chciałyby wogóle stanowisko
kobiety zmienić . . .
405.
Nienawiść mierności jest niegodna filozofa: po­
daje ona niemal w wątpliwość jego » p r a w o do filo­
zofii«. Właśnie dlatego, ponieważ jest wyjątkiem, po­
winien wziąć regułę w obronę, i wszystkim ludziom
średnim zachować ich odwagę samych siebie.
406.
Podejmuję się e k o n o m i c z n e g o usprawiedli­
wienia cnoty.
Zadanie polega na tem, żeby uczynić
człowieka najbardziej użytecznym, i o ile to uczynić
można, zbliżyć go do nieomylnej maszyny: w tym
celu musi być wyposażony c n o t a m i m a s z y n o ­
w e m i (— musi nauczyć się odczuwać stany, w któ­
rych pracuje na podobieństwo maszyny użytecznej,
jako posiadające najwyższą wartość: przeto i n n e
stany trzeba mu uczynić wstrętnymi, o ile tylko moż­
liwe, j a k najniebezpieczniejszymi i osławionymi).
T u t a j spotyka się pierwszy kamień obrazy,
n u d ę , m o n o t o n n o ś ć , które każda działalność ma­
szynowa pociąga za sobą. Te nauczyć się znosić —
i nietylko znosić —, nudę nauczyć się widzieć w nim­
bie wyższego czaru: to było dotychczas zadaniem
wszelkiego szkolnictwa wyższego. Uczyć się czegoś,
co nas nie obchodzi; i właśnie w tem »objektywnem«
zatrudnieniu odczuwać swój obowiązek; nauczyć się
przytem przyjemność oddzielać w ocenach od obo­
wiązku — to jest nieoszacowane zadanie i wytwór
szkolnictwa wyższego. Oto dlaczego filolog był do­
tychczas wychowawcą par excellence: ponieważ sama
jego działalność jest wzorem do wspaniałości docho­
dzącej monotonnii; pod jego sztandarem młodzieniec
uczy się »kuć«: pierwszy warunek, żeby doskonale
spełniać potem machinalny obowiązek (urzędnika państwowego, małżonka, niewolnika biurowego, czytel­
nika dzienników i żołnierza). Podobna egzystencya
wymaga, być może, bardziej jeszcze filozoficznego
usprawiedliwienia i gloryfikowania, niż wszelka inna:
uczucia p r z y j e m n e muszą zostać w imieniu ja­
kiejś nieomylnej instancyi zdegradowane na stopień
niższy; wymaga się »obowiązku samego w sobie«,
ba, nawet być może patosu czci względem wszyst­
kiego, co jest nieprzyjemne, — i to wymaganie poza
wszelką użytecznością, uweseleniem, celowością, prze
mawiające rozkazująco . . . Machinalna forma
egzystencyi jako najwyższa, najczcigodniejsza forma
egzystencyi, uwielbiająca sama siebie (— typ: Kant,
jako fanatyk formalnego pojęcia »powinieneś«).
472
473
407.
P o d z i a ł p r a c y w zakresie u c z u ć wewnątrz
społeczeństwa: tak iż jednostki i klasy wytwarzają
n i e k o m p l e t n e , lecz właśnie dlatego p o ż y t e c z ­
n i e j s z e rodzaje dusz. Do jakiego stopnia w każdym
typie społecznym pewne uczucia stały się niemal
r u d y m e n t a r n e m i (żeby się mogło silniej rozwi­
nąć inne uczucie).
Usprawiedliwienia moralności:
ekonomiczne (zamiar j a k największego zużytko­
wania siły indywidualnej wobec trwonienia
wszystkiego, co jest wyjątkowe);
estetyczne (wykształtowanie typów stałych wraz
z zadowoleniem z typu własnego);
polityczne (jako sztuka znoszenia trudnych, na­
piętych stosunków między różnymi stopniami
mocy);
fizyologiczne (jako wyimaginowana przewaga
szacowania na korzyść tych, którzy źle lub
średnio zostali uposażeni, — gwoli zachowa­
niu słabych).
stanów i uczuć, których działalność poręcza regu­
larną wydajność (machinalizm w wydajności miano­
wicie jako skutek regularnych potrzeb owych uczuć
i stanów).
Jeśli się przypuści, że te stany i uczucia zawie­
r a j ą ingredyencye dokuczliwości, tedy musi być wy­
naleziony środek przezwyciężenia tej dokuczliwości
zapomocą wyobrażeń o w a r t o ś c i , środek, któryby
zniewalał do odczuwania nieprzyjemności jako cen­
nej, a więc w wyższem znaczeniu pełnej przyjemności.
Ująwszy w formułę: »j a k c o ś n i e p r z y j e m n e g o
s t a j e się
przyjemnem?«
Naprzykład kiedy
w sile, w mocy, w przezwyciężeniu siebie, nasze po­
słuszeństwo, nasze podporządkowanie się prawu do­
chodzi do czci. Również nasz zmysł społeczny, na­
sza miłość bliźniego, ojczyzny, nasze »uczłowiecze­
nie«, nasz altruizm, »heroizm«.
Aby rzeczy nieprzyjemne spełniano chętnie . . .
Intencya ideałów.
409.
408.
Ocena e k o n o m i c z n a dotychczasowych idea­
łów, — t. zn. wybór określonych uczuć i stanów,
wybiera się i rozwija kosztem innych. Prawodawca
(lub instynkt społeczeństwa) wybiera pewną ilość
Wypowiedziałem wojnę anemicznemu ideałowi
chrześcijańskiemu (oraz temu, co mu blizko pokrewne),
nie w zamiarze, żeby go zniweczyć, lecz tylko żeby
koniec położyć j e g o tyranii i zdobyć miejsce dla no­
wych ideałów, ideałów b a r d z i e j k r z e p k i c h . . .
T r w a n i e d a l s z e ideału chrześcijańskiego należy
do rzeczy najbardziej godnych życzenia, jakie tylko
s ą : a to gwoli ideałom, które obok niego i, być może,
474
ponad nim uwydatnić się pragną, te muszą mieć prze­
ciwników, silnych przeciwników, żeby stać się s i l ­
n y m i . — T a k też my immoraliści potrzebujemy
m o c y m o r a l n o ś c i : nasz popęd samozachowaw­
czy chce, żeby nasz p r z e c i w n i k zachował swe
siły, — on c h c e tylko stać się i c h p a n e m .
III.
POZA
DOBREM I ZŁEM.
410.
Jakżeby można w ludziach średnich budzić od­
razę do ich średniości! Czynię, widać to przecież,
przeciwnie: każdy krok, odwodzący od niej, prowa­
dzi — tak pouczam — do n i e m o r a l n o ś c i . . .
411.
Należy dziedzinę moralności krok za krokiem
zwężać i ograniczać: należy nazwy właściwie czyn­
nych tu instynktów na światło wyciągać i cześć im
przywracać, skoro tak długo były ukryte pod obłudnemi nazwami cnót: należy ze wstydu przed swoją
coraz bardziej rozkazująco przemawiającą »uczci­
wością«, oduczyć się wstydu, któryby chciał się in-
476
476
stynktów naturalnych w y p r z e ć i z nich się w y k ł a mać. J e s t to miarą siły, j a k dalece można się bez
cnoty obyć; dałaby się pomyśleć w y s o k o ś ć , na której
pojęcie »cnoty« byłoby odczuwane, niby virtù, cnota
renesansowa, cnota wolna od moralizny. A l e tymczasem — jak jeszcze dalecy jesteśmy od tego ideału!
Zmniejszenie dziedziny moralności:
oznaka jej postępu. Wszędzie, gdzie jeszcze nie było
możności myśleć
przyczynowo,
myślano m or a l n i e.
moralności był możliwy tylko zapomocą środków
niemoralnych i ku celom niemoralnym. P r a g n ą ł e m
dalej w y k a z a ć , że i na odwrót wszystko, co jest osła­
wione jako niemoralne, rozważane z punktu widzenia
ekonomicznego, jest wyższem i bardziej zasadniczem,
i że rozwój w kierunku większej pełni życia z ko­
nieczności w a r u n k u j e także p o s t ę p n i e m o r a l n o ś c i . . . »Prawdą« jest stopień, w jakim p o ­
z w a l a m y sobie na wniknięcie w t e n fakt . . .
414.
412.
N i e t o l e r a n c y a m o r a l n a jest
wyrazem
s ł a b o ś c i człowieka: u c z u w a strach przed s w o j ą
»niemoralnością«, musi najsilniejsze swoje popędy
n e g o w a ć , ponieważ nie umie ich jeszcze zużytko­
w a ć . . . T a k najpłodniejsze strefy ziemi naj­
dłużej leżą nieuprawne: — brak siły, któraby tutaj
z a p a n o w a ć mogła . . .
My nieliczni, czy mnodzy, którzy się w a ż y m y
znów żyć w świecie o d m o r a l i z o w a n y m, my p og a n i e z wyznania: pierwsi prawdopodobnie jesteśmy,
którzy pojmują, czem jest w i a r a p o g a ń s k a : —
być zmuszonym do wyobrażania sobie istot wyż­
szych, niż człowiek, lecz p o z a dobrem i złem; i ka­
żde » w y ż s z y m być« oceniać zarazem jako »być n i emoralnym«.
413.
415.
M o i m z a m i a r e m w y k a z a ć absolutną jedno­
rodność we wszystkiem, co się dzieje, i że rozróżnia­
nie z punktu widzenia moralnego tylko p e r s p e k ­
t y w i c z n i e jest u w a r u n k o w a n e ; w y k a z a ć , ż e
to wszystko, co się chwali, jako moralne, co do istoty
s w e j jest jedno z niemoralnem, tylko że cały rozwój
Wyłączne
zajmowanie
się
sprawcami
m o r a l n e m i sprowadza umysł d o rzędu niższego:
dowodzi to braku w nim instynktu praw wyjątko­
w y c h , a parte, poczucia wolności natur twórczych,
»dzieci boskich« (lub dyabelskich —). Przytem obo­
jętna, c z y się głosi moralność panującą, czy też przy
478
479
kłada własny ideał gwoli k r y t y c e moralności pa­
n u j ą c e j : przez to należy do stada — chociażby był
najwyższą jego potrzebą, »pasterzem« . . .
416.
Są tacy, którzy starają się wynaleźć, gdzie
znajduje się coś niemoralnego. Kiedy wydają sąd:
»to jest niesprawiedliwie«, sądzą, że należy to usu­
nąć i zmienić. Odwrotnie, ja nie znajduję nigdzie
spokoju, póki wobec jakiejś sprawy nie wyjaśnię
sobie, co jest w niej n i e m o r a l n e g o . Skoro wydobędę to, równowaga mi powraca.
417.
Komu cnota łatwo przychodzi, ten w dodatku
jeszcze sobie z niej żartuje. Powagi w cnocie zacho­
wać nie można: osiąga się ją i przez nią przeska­
kuje — w co? w dyabelskość.
J a k inteligentnymi stały się tymczasem wszyst­
kie nasze złe skłonności i popędy! j a k wieie cieka­
wości naukowej męczy j e ! Tyleż wędek poznania!
418.
»Objektywizm« w filozofie: moralny indyferentyzm względem siebie, ślepota na dobre i złe skutki:
nieprzebieranie między środkami niebezpiecznymi;
perwersyjność i wielorakość charakteru uznawana
za zaletę i wyzyskiwana.
Moja głęboka obojętność względem siebie: nie
pragnę żadnej korzyści ze swego poznania i nie usu­
wam się też przed szkodami, które mi ono wyrzą­
dza. — Tutaj włączam i to, coby można było na­
zwać z e p s u c i e m charakteru; obojętny jestem na
tę perspektywę: posługuję się swoim charakterem,
lecz nie myślę ani go zrozumieć, ani zmieniać, —
osobista kalkulacya cnoty ani przez chwilę nie przy­
chodziła mi do głowy. Wydaje mi się, iż wrota po­
znania przed sobą zamyka, kto interesuje się swoim
wypadkiem osobistym — lub chociażby »zbawieniem
swej duszy«! . . . Moralności swojej zbyt uroczy­
ście brać nie należy i skromnego prawa do j e j prze­
ciwieństwa odejmować sobie pozwalać nie trzeba . . .
Trzeba, być może, w tym wypadku przypusz­
czać rodzaj o d z i e d z i c z o n e g o b o g a c t w a m o ­
r a l n e g o : wyczuwa się, że można wiele z tego
»strwonić i przez okno wyrzucić, nie ubożąc się przytem szczególniej. Nigdy nie odczuwać pokusy »po­
dziwiania pięknych dusz«; uważać się zawsze za
wyższego nad nie. Potwory cnoty spotykać z wewnętrznem szyderstwem; déniaiser la vertu — ukrytem zadowoleniem.
Wkoło siebie samego się toczyć; żadnych prag­
nień stania się »lepszym« lub wogóle tylko »innym«.
Samemu być w tem zanadto zainteresowanym, żeby
nie zarzucać na rzeczy macek i sieci wszelkiej mo­
ralności — .
481
480
419.
430.
Rozmyślanie nad kwestyami najogólniejszemi
jest z a w s z e o b j a w e m zacofania: np. najdalsze prag­
nienia względem ludzkości nigdy właściwie przez fi­
lozofów nie b y ł y u w a ż a n e za problemat. O »poprawianiu« człowieka w s z y s c y oni stanowią naiwnie,
jak g d y b y ś m y , dzięki jakiejś intuicyi, byli wyniesieni
ponad pytajnik, d l a c z e g o »poprawiać«? O ile jest
do ż y c z e n i a , żeby człowiek stawał się c n o t i wszym?
lub m ą d r z e j s z y m , lub s z c z ę ś l i w ­
s z y m ? Z g o d z i w s z y się, ż e wogóle nie z n a m y »dla­
czego?« przeznaczenia człowieczego, żadne z takich
pragnień nie ma sensu; i jeżeli się chce jednego, kto
wie? może się nie ma wtedy p r a w a chcieć drugiego?
C z y pomnożenie cnotliwości daje się jednocześnie
pogodzić z pomnożeniem mądrości i wniknięcia? Dubito; aż zanadto będę miał okazyi dowiedzenia cze­
goś przeciwnego. C z y cnotliwość jako cel, w sensie
ścisłym, nie była dotychczas rzeczywiście w sprzecz­
ności ze szczęśliwością? czyż nie potrzebuje ona
z drugiej strony nieszczęścia, niedostatku i samoumartwiania j a k o koniecznego środka? I jeśliby n a j ­
w y ż s z e w n i k n i ę c i e było celem, czyby nie trzeba
było w t e d y właśnie pomnożenia szczęścia się w y ­
rzec? i niebezpieczeństwo, przygody, niedowierzanie
i pokusę obrać j a k o drogę do w n i k a n i a ? . . .
A jeśli s z c z ę ś c i a się pragnie, tedy trzeba chyba
do »ubogich duchem« się przyłączyć.
Schopenhauer w y k ł a d a ł wysoki inteilektualizm
jako z e r w a n i e z w o l ą ; nie chciał widzieć oswobo­
dzenia się od przesądów moralnych, towarzyszącego
rozpętaniu się ducha wielkiego, t y p o w e j n i e m o r a l n o ś c i geniuszu; sztucznie ustanowił to, co sam czcił
jedynie, moralną wartość » w y j ś c i a poza siebie«, także
jako w a r u n e k duchowej działalności, »objektywnego« wejrzenia. Nawet w sztuce »prawda« w y s t ę p u j e
po odciągnięciu w o l i . . .
Poprzez wszelką i d y o s y n k r a z y ę moralną widzę
z gruntu odmienne szacowanie wartości:
n i e z n a m takiego niedorzecznego rozdziału między
»geniuszem« a światem woli moralnej i immoralnej.
Człowiek moralny jest niższą odmianą niż człowiek
niemoralny, odmianą słabszą, b a — z moralności nawet
jest typem, tylko n i e typem swoim w ł a s n y m ; jest
kopią, dobrą kopią w najlepszym r a z i e , — miara
j e g o wartości znajduje się z e w n ą t r z niego. Cenię
człowieka według q u a n t u m m o c y i p e ł n i j e g o
w o l i : n i e zaś w e d ł u g osłabienia i w y g a ś n i ę c i a j e j ;
filozofię, która u c z y zaprzeczania woli, u w a ż a m z a
naukę poniżania i oczerniania . . . Cenię m o c
w o l i podług tego, jak wiele może znieść oporu,
bólu, tortur i umie je obrócić na s w ą k o r z y ś ć ; nie
poczytuję istnieniu za zarzut j e g o charakteru złego
i bolesnego, lecz czerpię stąd nadzieję, że kiedyś bę­
dzie ono gorsze i boleśniejsze, niż dotychczas . . .
S z c z y t e m d u c h o w y m , jaki wyimaginował
Schopenhauer, było to, żeby dojść do poznania, iż
nic nie ma sensu, krótko mówiąc, to p o z n a ć , co
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
31
482
483
nstynktownie człowiek dobry sam przez się c z y
n i . . . Neguje on, żeby mogły istnieć wyższe
rodzaje intellektu — wniknięcie swoje uważał za non
plus ultra . . . Obok Schopenhauera chciałbym
scharakteryzować K a n t a ( G o e t h e g o ustęp o źle
radykalnem): nic greckiego, absolutnie antyhistoryczny
(ustęp o Rewolucyi francuskiej) i fanatyk moralności.
I u niego także na tylnym planie ś w i ę t o ś ć . . .
Potrzebna mi krytyka ś w i ę t e g o . . .
421.
Schopenhauer wypowiada życzenie, żeby ł a j
d a k ó w kastrowano, a g ę s i zamykano w klaszto­
rze: z jakiego punktu widzenia życzyćby sobie tego
było można? Łajdak to ma przed innymi, iż nie jest
mierny; a głupi to przed n a m i , iż nie cierpi na wi­
dok mierności . . . Bardziejby było do życzenia,
żeby przepaść stała się większą, — żeby łajdactwo
i głupota wzrastały . . . W ten sposób r o z s z e ­
r z y ł a b y się natura ludzka . . . Wreszcie jest
to nawet i konieczne; dzieje się tak i nie czeka, czy
chcemy tego, lub nie. Głupota, łajdactwo rosną: na­
l e ż y to do »postępu«.
nego. I n s t y n k t z a s a d n i c z y wszystkich filozofów, historyków i psychologów: wszystko, co jest
c e n n e g o w człowieku, sztuka, historya, nauka, re­
ligia, technika, musi być dowiedzione, jako m o r a l ­
n i e c e n n e , m o r a l n i e uwarunkowane przez swoje
cele?, środki i rezultaty. Wszystko pojmować pod ką­
tem najwyższej wartości: jak np. pytanie Rousseau
w stosunku do cywilizacyi »stajeż się człowiek przez
nią l e p s z y ?« — pytanie komiczne, ponieważ jasne
jak na dłoni, że rzecz się ma p r z e c i w n i e , i że to
właśnie przemawia na korzyść cywilizacyi. Tutaj du­
chowość umieszczono o wiele niżej pod dobrocią: naj­
wyższą jej wartością (np. s z t u k i ) byłoby doradzać,
przygotowywać zwrot moralny: absolutne panowanie
wartości moralnych . . .
423.
Przeciw czemu protestuję? Żeby tej małej, spokojnej mierności, tej równowagi duszy, która nie znawielkich popędów wielkiego nagromadzenia sił, nie
brano za coś wysokiego, ba, nawet zgoła za m i a r ę
c z ł o w i e k a . B a c o z V e r u l a m mówi: Jnfimarum virtutum apud vulgus laus est, mediarum admiratio,
supremarum sensus
nullus.
Owóż chrześcija-
422.
nizm, jako religia, należy do vulgus: dla najwyższego
rodzaju virtus zmysłu nie posiada.
K r a m a r s k a filozofia pana Spencera:
zupełny brak ideału, oprócz ideału człowieka mier23*
484
485
424.
Oceniać w a r t o ś ć człowieka w e d ł u g tego, c z y
ludziom przynosi p o ż y t e k , czy ich p r z y p r a w i a
o k o s z t y lub czy i m s z k o d z i : znaczy t o samo,
ani mniej, ani w i ę c e j , co oceniać dzieło sztuki we­
dług s k u t k ó w , które w y w i e r a . A l e przez to zgoła
nie dotyka się wartości człowieka w p o r ó w n a n i u
z i n n y m i l u d ź m i . Moralne szacowanie wartości,
o ile jest s p o ł e c z n e , mierzy człowieka bezwzględ­
nie w e d ł u g j e g o skutków. Człowieka ze swoim w ł a s nym smakiem na końcu j ę z y k a , człowieka zamknię­
tego i skrytego w s w e j samotności, nie udzielającego
się i nie d a j ą c e g o się udzielić, — n i e o b l i c z a l ­
n e g o , a więc w y ż s z e g o , w każdym razie i n n e j
species: jakżeż chcecie go oceniać, kiedy poznać,
kiedy go p o r ó w n y w a ć nie możecie ?
M o r a l n a o c e n a w a r t o ś c i pociągnęła z a
sobą największe stępienie sądu: wartość człowieka
samego przez się została n i e d o c e n i o n a , niemal
p r z e o c z o n a , niemal z a p r z e c z o n a . Pozostałość
naiwnej t e o l o g i i : w a r t o ś ć człowieka t y l k o z e
w z g l ę d u na ludzi.
425.
W y s t ę p n i i n i e o c h e ł z n a n i : ich w p ł y w
d e p r y m u j ą c y n a w a r t o ś ć ż ą d z . Straszliwe barbarzyństwo o b y c z a j ó w jest tem, co, szczególniej w wie
kach średnich, zmusza do p r a w d z i w e g o »związku
cnoty« — obok równie straszliwej przesady w tem,
c o stanowi w a r t o ś ć człowieka. W a l c z ą c a »cywilizacya«
(oswojenie) potrzebuje żelaza i tortur wszel­
kiego rodzaju, aby się ostać przed straszliwością
i drapieżnością natury.
Tutaj pomieszanie jest zupełnie naturalne, cho­
ciaż w y w i e r a w p ł y w najgorszy: to, czego l u d z i e ,
posiadający m o c i w o l ę , mogą w y m a g a ć o d s i e ­
b i e , stanowi miarę tego, co sobie p r z y z n a w a ć mogą.
Natury takie są przeciwieństwem występnych i nieochełznanych, chociaż w p e w n y c h okolicznościach
popełniają rzeczy, dla których człowiek lichszy byłby
przekonany o występność i nieumiarkowanie.
Tutaj n a d z w y c z a j szkodzi pojęcie o » r ó w n o ś c i
ludzi w o b e c B o g a « ; zabroniono postępków i spo­
sobu myślenia, które, same w sobie, należą do pre­
rogatyw ludzi silnych i udanych, — j a k g d y b y one
same przez się nie były godne człowieka. Osławiono
wszystkie tendencye ludzi silnych, w y s t a w i a j ą c jako
normę wartości środki, zabezpieczające najsłabszych
(przeciw najsłabszym również).
Pomieszanie zachodzi tak daleko, że właśnie
największych w i r t u o z ó w życia (których p a n o w a nie nad sobą stanowi najostrzejsze przeciwieństwo
z występnymi i nieochełznanymi) piętnowano najgor­
szymi wyrazami. J e s z c z e dziś mniema się, że należy
potępiać jakiegoś Cezara B o r g i ę ; jest to po prostu
śmieszne. Kościół wyklinał cesarzy niemieckich dla
ich w y s t ę p k ó w : jak g d y b y jakiś mnich lub kapłan
miał p r a w o zabierać głos także w tem, czego taki
F r y d e r y k D r u g i może żądać od siebie. Don J u a n a
w y s ł a n o do piekła: jest to bardzo naiwne. Czyście
z a u w a ż y l i , że w niebie brak zgoła ludzi intere-
486
487
sujących? . . .
T o tylko wskazówka dla kobie­
tek, gdzie najpewniej znajdą swe zbawienie . . .
Jeśli się pomyśli cokolwiek konsekwentniej i krom
tego z pogłębionem wniknięciem w to, czem jest
»człowiek wielki«, wtedy nie będzie ulegać żadnej
wątpliwości, że kościół wszystkich »ludzi wielkich«
wysyła do piekła —, że walczy p r z e c i w wszelkiej
»wielkości w człowieku« . . .
sób na swojem: kiedy tymczasem wasza minimalność mocy nic wam nie ukazuje bardziej roztropnem, niż cnotę. L e c z wy macie za sobą l i c z b ę :
i o ile chcecie tyranizować nas, c h c e m y w a l c z y ć
z wami . . .
427.
426.
Przedewszystkiem, moi panowie cnotiliwcy, nie
macie wyższości nad nami: chcemy nauczyć was
pięknie s k r o m n o ś c i : nędzne to samolubstwo i prze
biegłość doradzają wam waszą cnotę. I jeślibyście
mieli więcej siły i odwagi, nie zniżylibyście się
w ten sposób do poziomu cnotliwych zer. Robicie
z siebie to, co możecie: po części co musicie — do
czego was wasze warunki zmuszają —, po części co
wam sprawia przyjemność, po części co wam się wy­
daje pożytecznem. Lecz jeśli czynicie tylko to, co
jest zgodne z waszemi skłonnościami, lub czego od
was wymaga konieczność, lub co wam korzyść
przynosi, nie macie prawa a n i c h w a l i ć s i ę , ani
b y ć c h w a l o n y m i . . . Jest się z g r u n t u
m a l e ń k i m r o d z a j e m człowieka, jeśli się jest
tylko c n o t l i w y m : nic nie powinno pod tym
względem w błąd wprowadzać! Ludzie, pod jakim­
kolwiek względem wybitni, nie byli nigdy takimi
osłami cnotliwymi: ich instynkt najwnętrzniejszy, in­
stynkt ich quantum mocy, nie wychodził w ten spo-
Dziś rozpowszechniła się w społeczeństwie wielka
ilość względności, taktu i oszczędzania, uprzejmego
powstrzymywania się przed cudzemi prawami, nawet
przed cudzemi pretensyami; wiele znaczy pewnego
rodzaju życzliwa ocena instynktowna ludzkiej war­
tości wogóle, wyrażająca się w zaufaniu i kredy­
cie wszelkiego rodzaju. S z a c u n e k dla ludzi —
i nietylko dla ludzi cnotliwych — jest, być może,
pierwiastkiem, który nas najsilniej dzieli od chrześ­
cijańskiego oceniania wartości. Odczuwamy sporą
dozę ironii, kiedy słyszymy, iż jeszcze głoszą mo­
ralność, poniża się w naszych oczach i staje ko­
micznym, kto moralność głosi.
Ten l i b e r a l i z m m o r a l n y należy d o naj­
lepszych oznak naszego czasu. Jeśli spotykamy wy­
padki, gdzie go brak stanowczo, tedy wydaje się nam
to jakby chorobą (Carlyle w Anglii, Ibsen w Norwe­
gii, pessymizm szopenhauerowski w całej Europie),
Jeśli cokolwiek może pogodzić z naszą epoką, to
wielkie quantum i m m o r a l n o ś c i , na które ta so­
bie pozwala, nie myśląc z tego powodu o sobie go­
rzej. Przeciwnie! Cóż bowiem stanowi wyższość kul­
tury nad brakiem kultury? Odrodzenia np. nad wie-
489
488
kami średnimi ? — Zawsze tylko to jedno: wielkie
guantum immoralności, na które sobie ono p o z w a l a .
Stąd z koniecznością wypływa, czem wszystkie
s z c z y t y rozwoju ludzkiego muszą się przedstawiać
oczom fanatyków moralności: jako non plus ultra ze­
psucia (— przypomnieć sobie należy sąd Savanaroli
o Florencyi, sąd Platona o Atenach peryklesowych,
sąd Lutra o Rzymie, sąd Rousseau o społeczeństwie
wolteryańskiem, niemiecki sąd contra Goethe).
428.
Unaturalnienie człowieka w wieku
X I X (— wiek XVIII jest wiekiem elegancyi, subtel­
ności i sentiments genereux). — N i e »powrót do na­
tury«: bowiem nie było nigdy ludzkości naturalnej.
Scholastyka wartości nienaturalnych i p r z e c i w ­
n y c h naturze jest regułą, jest punktem wyjścia; do
natury przychodzi człowiek po długiej walce, — nie
»wraca« nigdy . . . Natura: t. zn. ważyć się na
to, żeby być niemoralnym jak natura.
Jesteśmy grubsi, prostsi, pełniejsi ironii wzglę­
dem uczuć szlachetnych, nawet jeśli im ulegamy.
Naturalniejszem jest nasze s p o ł e c z e ń s t w o
w y b o r o w e , społeczeństwo ludzi bogatych, bezczyn­
nych: poluje się wzajem na siebie, miłość płciowa
jest rodzajem sportu, dla którego małżeństwo jest
zarazem przeszkodą i powabem; konwersuje się i żyje
dla przyjemności; najwyżej ceni się zalety cielesne,
jest się ciekawym i odważnym.
Naturalniejszem jest nasze stanowisko wzglę-
dem p o z n a n i a ; posiadamy libertinage ducha przy
całej niewinności, nienawidzimy gestów patetycznych
i hieratycznych, cieszymy się rzeczami najbardziej
zakazanemi, zaledwiebyśmy interesowali się poznaniem, gdybyśmy na drodze ku niemu mieli się nudzić.
Naturalniejszem jest nasze stanowisko względem
m o r a l n o ś c i . Zasady zostały ośmieszone; nikt już
nie pozwala sobie mówić bez ironii o swym »obo­
wiązku«. Lecz ceni się uczynne i życzliwe usposo­
bienie (— upatruje się moralność w i n s t y n k c i e
i lekceważy resztę. Krom tego kilka pojęć punktu
honoru — ).
Naturalniejszem jest nasze stanowisko in politicis: widzimy zagadnienia mocy, quantum mocy prze­
ciw innemu quantum. Nie wierzymy w prawo, które
nie opiera się na mocy, pozwalającej je przeprowa­
dzić: wszystkie prawa odczuwamy jako zdobycze.
Naturalniejszą jest nasza ocena w i e l k i c h
l u d z i i r z e c z y : namiętność poczytujemy za przywilej, nic nie wydaje się nam wielkiem, jeśli nie zawiera w sobie wielkiego przestępstwa; wyobrażamy
sobie wszelką wielkość jako stawanie poza moral­
nością.
Naturalniejszem jest nasze stanowisko względem
m o r a l n o ś c i : nie lubimy jej już gwoli jej »niewin­
ności«, »rozumu«, »piękności«, uczyniliśmy ją porząd­
nie »dyabelską« i »bezmyślną«. Lecz miasto nią po­
gardzać za to, czujemy się z nią odtąd bliżej spo­
krewnieni i spoufaleni. N i e aspiruje ona do cnoty:
szanujemy ją za to.
Naturalniejszem jest nasze stanowisko względem
s z t u k i : nie wymagamy od niej pięknych kłamstw,
490
491
ułudy i t. d.; panuje brutalny pozytywizm, który kon­
statuje, nie wzruszając się.
In summa: są po temu oznaki, iż Europej­
czyk wieku X I X mniej się wstydzi swych instynk­
tów; uczynił znaczny krok ku temu, żeby b e z go­
r y c z y przyznać się przed sobą do swej bezwzględ­
nej naturalności, t. zn. swojej niemoralności: przeciw­
nie, czuje się dość silnym, żeby ten tylko widok
móc znieść.
W pewnych uszach brzmi to, jak gdyby zepsu­
cie poczyniło postępy: i pewna to, że człowiek nie
zbliżył się do » n a t u r y « , o której mówi Rousseau,
lecz posunął się o krok dalej w cywilizacyi, której
ten n i e n a w i d z i . O k r z e p l i ś m y : znowu zbliży­
liśmy się do wieku XVII, szczególniej do smaku
z ostatnich lat jego (Dancourt, Le Sage, Regnard).
429.
My »ob j e k t y w n i « . — Nie jest to »współczu­
cie«, co nam otwiera wrota do najdalszych i najbar­
dziej obcych sposobów istnienia i kultury; lecz nasza
dostępność i brak uprzedzeń, które właśnie nie współ­
czują, lecz przeciwnie cieszą się tysiącami rzeczy,
wobec których dawniej cierpiano (oburzano się, lub
poruszano, lub spoglądano wrogo i chłodno — ) . Cier­
pienie ze wszystkimi odcieniami jest obecnie dla nas
interesujące: lecz przez to n i e jesteśmy bardziej
współczujący z pewnością, nawet jeśliby widok cier­
pienia wstrząsał nami do głębi i łzy wyciskał: —
w każdym razie nie ożywiają nas wskutek tego uczu­
cia bardziej uczynne.
W tej d o b r o w o l n e j chęci wnikania we wszel­
kiego rodzaju niedole i występki staliśmy się mężniejszymi i silniejszymi, niż był wiek XVIII; jest to do
wodem wzrostu naszej siły ( — z b l i ż y li ś m y się do
wieku XVII i XVI). Lecz jest to głębokiem nieporo­
zumieniem poczytywać naszą »romantykę« za dowód
»wypięknienia duszy«. Pragniemy s i l n y c h sensations, jak ich pragną wszystkie epoki i warstwy
g r u b s z e . (Należy to przecież wyodrębniać od po­
trzeby neurasteników i decadents: u tych jest tutaj
potrzeba pieprzu, nawet okrucieństwa.)
My w s z y s c y szukamy stanów, w których mo­
ralność burżuazyjna n i e m a n i c d o p o w i e d z e ni a, tem mniej kapłańska (— każda książka, w któ­
rej unosi się jeszcze cokolwiek zapachu księżego lub
teologicznego, sprawia na nas wrażenie godnej li­
tości niaiserie i ubóstwa). »Dobrem towarzystwem«
jest to, gdzie w gruncie nie interesuje nic prócz
tego, co w społeczeństwie burżuazyjnem jest właśnie
z a b r o n i o n e i ma złą opinię: tak samo rzecz się
ma z książkami, muzyką, polityką, oceną kobiety.
430.
Wartości przemieniać — czemże to jest? Muszą
już istnieć wszystkie ruchy s p o n t a n i c z n e , nowe,
przyszłe, silniejsze: tylko pozostają jeszcze pod fałszywemi nazwami i ocenami i jeszcze same sobie
nie u ś w i a d o m i ł y się.
493
492
Śmiałe uświadomienie sobie i p r z y t a k i w a ­
n i e temu, co jest o s i ą g n i ę t e , — uwolnienie się
od rutyny starych ocen wartości, które nas pozba­
wiają godności w tem, cośmy urzeczywistnili najlep­
szego i najsilniejszego.
431.
Należy bronić c n o t y przed kaznodziejami
cnoty: są to najgorsi jej wrogowie. Albowiem głoszą
oni cnotę jako ideał d l a w s z y s t k i c h ; odejmują
cnocie powab rzadkości, powab tego, że jest nie do
naśladowania, wyjątkiem i nieprzeciętnością, — jej
u r o k a r y s t o k r a t y c z n y . Należy również stawić
czoło idealistom zatwardziałym, którzy gorliwie tłuczą we wszystkie garnki i są zadowoleni, iż dźwię­
czą pusto: co za naiwność ż ą d a ć wielkiego i rzad­
kiego, i brak tego stwierdzać z gniewem i pogardą
dla ludzi! — Jasne np. jak na dłoni, że m a ł ż e ń ­
s t w o warto tyle, ile ci, co je zawierają, t. zn. naogół
będzie czemś opłakanem i nieprzyzwoitem: żaden
ksiądz, żaden burmistrz nie zdołają uczynić z niego
nic innego.
C n o t a ma przeciw sobie wszystkie instynkty
człowieka przeciętnego; jest ona niekorzystna, nierozsądna i odosabnia; pokrewna jest namiętności i trudno
przystępna dla rozumu; psuje charakter, głowę,
zmysł, — wciąż mierząc miarą średniej dobroci czło­
wieka; wywołuje wrogość względem porządku, kłam­
s t w a , jakie ukrywa się w każdym porządku, instytucyi, rzeczywistości, — jest n a j g o r s z y m w y -
s t ę p k i e m, jeśli się ją sądzi według szkodliwości
skutków w działaniu na innych.
— Poznaję cnotę po tem, że 1) nie żąda, żeby
ją uznawano, 2) iż nie przypuszcza wszędzie istnienia cnoty, lecz właśnie czegoś innego, 3) iż n i e
c i e r p i z powodu nieobecności cnoty, lecz przeciw
nie uważa to za stosunek hierarchiczny, dzięki któ­
remu w cnocie jest coś do uczczenia; nie udziela się,
4) że nie prowadzi propagandy . . . 5) że nie po­
zwala nikomu czynić się sędzią, ponieważ zawsze
jest cnotą d l a s i e b i e , 6) że właśnie czyni zawsze
to, co zresztą jest z a k a z a n e : cnota, jak ja ją poj­
muję, jest właściwem vetitum w łonie wszelkiego
prawodawstwa stadnego, 7) mówiąc krótko, iż jest
cnotą w stylu Odrodzenia, virtu, wolną od moralizny
cnotą. . . .
432.
Kierunek, nazywający się »idealizmem« i nie
chcący pozwolić mierności, żeby była miernością,
i kobiecie być kobietą. Nie uniformować! Zdać sobie
sprawę, jak d r o g o o p ł a c a s i ę c n o t ę : i ż e
cnota nie jest czemś przeciętnie pożądanem, lecz
s z l a c h e t n e m s z a l e ń s t w e m , pięknym wyjąt­
kiem, który posiada przywilej s i l n e g o n a p i ę ­
cia . . .
494
495
433.
Jakimkolwiekby był d z i w a c z n y i d e a ł , do
którego się dąży (np. jako chrześcijanin, lub jako
»duch wolny, «lub jako »immoralista«, lub jako »państwowiec niemiecki« — ) , nie należy wymagać, żeby
to było i d e a ł e m : albowiem w ten sposób pozbawia
się go charakteru uprzywilejowanego, prerogatyw. Na­
leży posiadać go dla wyróżnienia się, n i e zaś dla
zrównania się.
Jakże się dzieje mimo to, że przeważna liczba
idealistów natychmiast czyni propagandę dla swego
ideału, jak gdyby nie mieli prawa do ideału, jeśliby
go w s z y s c y nie uznali? — To czynią np. wszyst­
kie owe śmiałe kobietki, które pozwalają sobie na
uczenie się łaciny i matematyki . . . C o zmusza
je do tego? Obawiam się, że jest tem instynkt stadny,
obawa przed stadem: walczą o »emancypacyę ko­
biety«, ponieważ pod formą d z i a ł a l n o ś c i s z l a ­
c h e t n e j , pod sztandarem »dla innych«, najprzebieglej przeprowadzają swój mały separatyzm pry­
watny
. . .
P r z e b i e g ł o ś ć idealistów, żeby się podawać
tylko za misyonarzy i »przedstawicieli« ideału: »przeobrażają się« dzięki temu w oczach tych, co w bezin­
teresowność i heroizm wierzą. Tymczasem: prawdziwy
heroizm polega nie na tem, że się walczy pod sztan­
darem poświęcenia, oddania, bezinteresowności, lecz
że się z g o ł a n i e w a l c z y . . . » Takim jestem;
takim być chcę: — niech w a s dyabli wezmą!« —
434.
W końcu, cóż osiągnąłem? Nie ukrywajmy przed
sobą tego najdziwniejszego rezultatu: udzieliłem cnocie nowego p o w a b u , — działa jako coś z a k a z a ­
n e g o . Ma ona przeciw sobie naszą najsubtelniejszą
lojalność, została upeklowana w »cum grano salis«
naukowego wyrzutu sumienia; idzie od niej woń
staroświecczyzny i autentyczności, tak iż w końcu
wabi tylko i zaciekawia ludzi wyrafinowanych; —
jednem słowem działa jak występek. Dopiero kiedyśmy
we wszystkiem rozeznali kłamstwo, ułudę, otrzyma­
liśmy znowu pozwolenie na ten najpiękniejszy fałsz,
fałsz cnoty. Niema już takiej instancyi, któraby nam
jej miała prawo zabronić: dopiero kiedyśmy wykazali,
że cnota jest formą n i e m o r a l n o ś c i , jest ona
znowu u s p r a w i e d l i w i o n a , — zostaje podporząd­
kowana i przyrównana ze względu na swoje znacze­
nie zasadnicze, uczestniczy w zasadniczej niemoralności wszelkiego istnienia, — jako najwyższa forma
zbytku, najbardziej zadzierająca nosa, najdroższa i naj­
rzadsza forma występku. Wygładziliśmy jej zmar­
szczki i obcięli habit, uwolniliśmy ją od natarczy­
wości nazbyt wielu, odjęliśmy idyotyczną sztywność,
oczy szklane, sterczącą fryzurę i hieratyczną musku­
laturę.
435.
C n o t a nie znajduje już wiary obecnie, jej siła
przyciągająca znikła; chyba że musiałby ktoś znowu
497
496
wprowadzić ją na rynek jako niezwykłą formę awanturniczości i rozpusty. Wymaga za wiele ekstrawa­
gancji i ograniczoności od swoich wiernych, żeby
nie miała obecnie mieć sumienia przeciw sobie. To
prawda, że dla pozbawionych sumienia i skrupułów
może to być właśnie jej nowym urokiem: — odtąd
jest ona tem, czem nigdy dotychczas jeszcze nie
była, z m a z ą .
być może jaka istnieje — : pokusa prawdy . . .
Prawdy? Kto kładzie mi w usta to słowo? Lecz ja
wyjmuję je z powrotem: lecz ja gardzę dumnem sło­
wem: nie, my nie potrzebujemy nawet i tego, i bez
prawdy nawet doszlibyśmy do mocy i do zwycięstwa.
Urok, który walczy za nas, źrenica Venus, która
nawet naszych wrogów czaruje i oślepia, to jest
m a g i a k r a ń c ó w o ś c i , pokusa, którą wywiera
wszystko, co jest krańcowe: my immoraliści, my je­
steśmy na j k r a ń c ó w si . . .
436.
Czy zaszkodziłem przez to cnocie? . . . Nie
więcej, niż anarchiści panującym: dopiero kiedy za­
częto do nich strzelać, siedzą znowu mocno na swych
tronach . . . Bowiem zawsze tak bywało i będzie: nie można lepiej dopomóc sprawie, niż prześla­
dując j ą i szczując wszystkimi psami . . . T o —
uczyniłem ja.
437.
Książęta Europy powinni w rzeczy samej za­
stanowić się, czy mogą się obyć bez naszego po­
parcia. My immoraliści — jesteśmy obecnie jedyną
potęgą, która nie potrzebuje żadnych sojuszników,
żeby osiągnąć zwycięstwo: dzięki temu jesteśmy
najsilniejsi między silnymi. Nie potrzebujemy nawet
kłamstwa: jakaż potęga zresztą może się obyć bez
niego? Za nas walczy silna pokusa, najsilniejsza
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
32
499
względnie zostały zaprzężone w jarzmo ku jedynemu
celowi. To, co posiadamy, jest to człowiek złożony,
najbardziej interesujący chaos, jaki może nie istniał
dotychczas: lecz n i e chaos p r z e d stworzeniem
świata, lecz po stworzeniu: s ł a b y człowiek zło­
żony. — G o e t h e najpiękniejszym wyrazem typu
(— z g o ł a nie j e s t O l i m p i j c z y k i e m ! ) .
IV.
IDEAŁ
ARYSTOKRATYCZNY.
438.
T y p : Dobroć prawdziwa, wytworność, wiel­
kość duszy, z bogactwa wypływające: które nie daje,
aby brać, — które nie chce się przez to w y n o s i ć ,
iż jest dobrotliwe;— r o z r z u t n o ś ć jako typ praw­
dziwej dobroci, bogactwo o s o b o w o ś c i jako prze­
słanka.
439.
» 0 c z y s z c z e n i e s m a k u « może być tylko
skutkiem w z m o c n i e n i a typu. Nasze społeczeństwo
obecne r e p r e z e n t u j e tylko wykształcenie; wy­
kształconego b r a k . Brak nam wielkiego c z ł o w i e k a
s y n t e t y c z n e g o , w którym siły rozmaite bez-
440.
Chciałbym, żeby zaczęto od s z a n o w a n i a sie­
bie : wszystko inne wypływa z tego. Wprawdzie
p r z e z to przestaje się istnieć dla innych: bowiem
jest to ostatnia rzecz, którą przebaczają. »Jak to?
Człowiek, szanujący siebie samego ?« —
Jest to coś innego, niż ślepy popęd kochania
samego siebie: niema nic zwyklejszego, jak w mi­
łości płciowej, tak też w dwoistości, którą się na­
zywa »ja«, niż pogarda dla tego, co się kocha: —
fatalizm w miłości . . .
441.
Uwagi marginesowe
d o niaiserie an­
glaise. — »Czego nie chcesz, żeby ci ludzie czynili,
tego też nie czyń ludziom«. To uchodzi za mądrość;
to uchodzi za rozsądek; to uchodzi za podstawę mo­
ralności, — za »złote prawidło«. W to wierzy John
Stuart Mill (i któż z Anglików w to nie wierzy?)! . .
32*
500
L e c z prawidło nie wytrzymuje najlżejszej krytyki«
W y r a c h o w a n i e : »nie czyń nic, czego tobie czynić nie
powinni« zabrania postępków ze względu na ich
skutki szkodliwe: m y ś l ą ukrytą jest to, że postępek
z a w s z e zostanie n a g r o d z o n y . I cóżby się stało,
g d y b y ktoś, z » P r i n c i p e « w ręce, rzekł: »właśnie ta­
kie c z y n y n a l e ż y spełniać, żeby inni nas nie uprze­
dzili,
żebyśmy innym uniemożliwili, czynić je wzglę­
dem n a s«?
Z drugiej strony: w y o b r a ź m y sobie Kor­
sykanina, któremu honor nakazuje v e n d e t t e . I on nie
chce dostać kulką w łeb: lecz widoki na jej otrzy­
manie, prawdopodobieństwo kuli n i e powstrzymuje
g o o d zadośćuczynienia honorowi
. . .
I czyż nie
jesteśmy tak samo rozmyślnie obojętni we wszystkich
postępkach p r z y z w o i t y c h na to, co z nich wy­
p ł y w a ? Unikać postępku, któryby miał dla nas skutki
szkodliwe, — toby było zakazem dla wszystkich po­
stępków przyzwoitych wogóle . . .
Natomiast prawidło to jest c e n n e , ponieważ
charakteryzuje t y p c z ł o w i e k a : w niem sformuło­
w a ł się i n s t y n k t s t a d n y , — jest się równym,
u w a ż a się siebie za równego: jak ja tobie, tak ty
mnie. — T u t a j rzeczywiście wierzy się w r ó w n o ­
w a ż n o ś ć p o s t ę p k ó w, jakiej się w żadnych sto­
sunkach realnych nie spotyka. Nie każdy postępek
m o ż e być oddany: między rzeczywistemi »indywiduami«
niema jednakowych p o s t ę p k ó w ,
a skutkiem tego »odpłaty« . . . Jeśli czynię co­
kolwiek, w ó w c z a s jak najdalszą jest mi myśl, że coś
podobnego jest dla innego człowieka możliwe: to na­
leży do m n i e . . . Nie można mi nic odpłacić, po­
pełni się z a w s z e »inny« czyn względem mnie. —
501
442.
Przeciw John Stuartowi Millowi.
Nienawidzę j e g o gminności, która mówi »co w z g l ę ­
dem jednego jest sprawiedliwe, jest słuszne wzglę­
dem drugiego«, »czego nie chcesz i t. d., nie wyrzą­
dzaj też innemu«; która całe obcowanie ludzkie chce
ugruntować n a w z a j e m n o ś c i u s ł u g , tak i ż każdy
postępek okazuje się rodzajem odpłaty za coś, co
nam okazano. T u t a j założenie jest n i e d o s t o j n e
w najniższem znaczeniu: tutaj r ó w n o w a ż n o ś ć
w a r t o ś c i moich i twoich p o s t ę p k ó w przypusz­
cza się z góry; najosobistsza wartość postępku po
prostu anulowana (to, co niczem nie może być wy­
równane i zapłacone — ) . »Wzajemność« jest wielką
gminnością; właśnie, ponieważ coś, co czynię ja, n i e
p o w i n n o i nie m o ż e być uczynione przez innego,
dlatego nie może być w y r ó w n a n i a (— krom sfery
n a j w y b r a ń s z e j »równych mnie«, inter pares — ) , dla­
tego w głębszem znaczeniu nigdy niema w y w z a j e m nienia, ponieważ jest się czemś, co zdarza się r a z
t y l k o , i czyni się coś r a z t y l k o , — to przekona­
nie zasadnicze zawiera przyczynę a r y s t o k r a t y c z ­
n e g o o d g r a n i c z a n i a s i ę o d t ł u m u , ponieważ
tłum wierzy w »równość«, a skutkiem tego w wy­
r ó w n y w a l n o ś ć i »wzajemność«.
443.
» I ś ć za s w e m u c z u c i e m ?« — Iż u l e g a ­
j ą c uczuciom szlachetnym naraża się s w e życie n a
502
5o3
niebezpieczeństwo pod wpływem chwili: małą to po­
siada wartość i nawet nie charakteryzuje czło­
wieka . . . W zdolności do tego wszyscy są so­
bie równi
a co do stanowczości w tych wypad­
kach przestępca, bandyta i K o r s y k a n i n przewyż­
szają z pewnością człowieka uczciwego . . .
Wyższym stopniem jest: ten popęd także prze­
zwyciężyć w sobie i n i e popełniać czynu heroicz­
nego pod wpływem impulsu, — lecz na chłodno, raisonnable, nie doznając przytem burzliwego wylewu
uczuć przyjemnych . . . T o samo stosuje się d o
współczucia: powinno być najwpierw z przyzwycza­
jenia p r z e s i e w a n e przez raison w przeciwnym
wypadku jest równie niebezpieczne jak jakikolwiekbądź inny afekt . . .
Ś l e p e u s t ę p o w a n i e a f e k t o w i , bardzo
obojętna przytem, czy jest to afekt szlachetny, współ­
czujący, czy wrogi, jest przyczyną n a j w i ę k s z e g o
zła.
Wielkość charakteru nie polega na tem, że się
tych afektów nie posiada, — przeciwnie, posiada się
je w stopniu najstraszliwszym: lecz że się je na cug­
lach prowadzi . . . i także to, iż nawet bez przy­
jemności z tego musu, lecz po prostu ponieważ . . .
444.
Wojna przeciw zniewieściałemu pojmowaniu
» d o s t o j n o ś c i ! « — nie można się obyć bez quantum brutalności: zarówno jak bez sąsiedztwa z przestęp­
stwem. N i e m a w tem także »zadowolenia z siebie«;
trzeba zachowywać się awanturniczo także względem
siebie, doświadczająco, demoralizująco, — nie z tkli­
wego gadulstwa dusz pięknych —. Chcę zrobić miejsce
dla i d e a ł u b a r d z i e j k r z e p k i e g o .
445.
Chcę także a s c e t y z m o w i przywrócić n a t u ­
r a l n o ś ć : miast intencyi zaprzeczania intencyę
w z m o c n i e n i a ; gimnastyka woli; wyrzeczenie się
i nakładanie na się postów wszelkiego rodzaju, za­
równo w rzeczach duchowych; kazuistyka czynu
w stosunku do opinii, jaką posiadamy o swych si­
łach; próba przygód i dobrowolnych niebezpieczeństw.
( D i n e r s cher Magny: wszystko to żarłoki duchowe
z zepsutym żołądkiem). — Należałoby też wynaleźć
e g z a m i n y z siły dotrzymywania słowa.
446.
Zgoła nie widzę, jak ktoś, co omieszkał we właś­
ciwym czasie przejść d o b r ą s z k o ł ę , może to na­
prawić. Taki nie zna siebie, idzie przez życie, nie
nauczywszy się chodzić; zwiotczałe mięśnie widać
przy każdym kroku. Zdarza się czasami, że życie
jest tak litościwe, iż zastępuje tę twardą szkołę: dłu­
goletnia chorowitość może, wymagająca niezmiernej
siły woli i ograniczania się na małem; lub nagle spa­
dająca nędza, dotykająca jednocześnie kobietę i dzieci,
505
504
zmuszająca do działalności, powracająca energię uśpio­
nym fibrom i pozwalająca o d z y s k a ć u p a r t ą wolę
życia . . . Najbardziej pożądaną jednak pozostaje
w każdej okoliczności twarda dyscyplina we w ł a ś ­
c i w y m czasie, t. zn. w owym wieku jeszcze, kiedy
się jest dumnym jeszcze, jeśli się od siebie wiele
wymaga. Bowiem to odróżnia twardą szkołę jako
dobrą szkołę od każdej innej: iż wiele się wymaga;
iż surowo się wymaga; że dobrego, wzorowego nawet
wymaga jako rzeczy normalnych; iż pochwała zda­
rza się rzadko, iż niema pobłażliwości, iż nagana
brzmi ostro, rzeczowo, bez względu na talent i po­
chodzenie. Taka szkoła jest konieczna w każdem
znaczeniu: stosuje się to tak do rzeczy najbardziej
cielesnych, jak najbardziej duchowych: byłoby rzeczą
zgubną chcieć ten rozdział czynić! Ta sama dyscy­
plina czyni dzielnym żołnierza i uczonego: i jeśli się
przyjrzeć bliżej, niema dzielnego uczonego, któryby
nie miał w sobie instynktów dzielnego żołnierza . . .
Móc rozkazywać i z kolei być posłusznym w sposób
dumny; stać w szeregu, lecz być zdolnym każdej
chwili także do prowadzenia; niebezpieczeństwo prze­
kładać nad wygodę; rzeczy dozwolonych i niedozwo­
lonych nie ważyć na ważkach kramarskich; drobnostkowości, chytrości, przemytnictwu bardziej być wro­
gim, niż złemu . . . — Czego się uczy człowiek
w twardej szkole? S ł u c h a ć i r o z k a z y w a ć .
447.
Ludziom, k t ó r z y m i ę c o k o l w i e k o b c h o ­
d z ą , życzę cierpienia, opuszczenia, choroby, złego
obchodzenia się, zbezczeszczenia, — życzę sobie, żeby
nie pozostała im nieznana głęboka pogarda dla sie­
bie, tortura niedowierzania sobie, nędza zwyciężo­
nego: nie mam dla nich współczucia, ponieważ ży­
czę im tego jedynie, co dziś dowieść może, że ktoś
posiada w a r t o ś ć lub jej nie posiada, — że p r z e ­
trwa ciężką próbę . . .
448.
Lubię nieszczęśliwych, którzy s i ę w s t y d z ą :
którzy nie wylewają na ulicę swych nocników peł­
nych nędzy; którym pozostało tyle dobrego smaku
w sercu i w języku, żeby rzec sobie: »należy we czci
zachować swoje nieszczęście; należy je ukryć« . . .
449.
Środki, zapomocą których utrzymuje
się typ s i l n i e j s z y . —
Przyznać sobie prawo do postępków wyjątko­
wych ; jako próba przezwyciężenia siebie
i wolności.
Umieścić się w warunkach, gdzie nie wolno n i e
być barbarzyńcą.
Zdobyć sobie zapomocą ascetyzmu wszelkiego
rodzaju przemoc i pewność względem swej
mocy woli.
506
507
Nie udzielać się; milczenie; ostrożność względem
uprzejmości.
Nauczyć się słuchać w ten sposób, żeby to było
dowodem udzielności. Kazuistyka punktu ho­
noru doprowadzona do największej subtel­
ności.
Nie wnioskować nigdy: »co dla jednego jest
sprawiedliwe, to dla drugiego jest słuszne«,—
lecz odwrotnie!
Odpłatę, p r a w o odwetu traktować jako prero­
gatywę, przyznawać jako wyróżnienie.
Cnoty i n n y c h nigdy nie ambicyonować.
skie, w zobowiązanie do bezustannego reprezentowa­
nia siebie. Jest rzeczą zasadniczą: żeby życia swego
nie uważać za rzecz ważną; żeby bezwzględnie wy­
magać obchodzenia się z największym szacunkiem
od wszystkich, z którymi się zdarzy zetknąć (przynaj­
mniej, jeżeli ci do »nas« nie należą); iż nie jest się
ani poufałym, ani poczciwym, ani ochoczym, ani
skromnym, krom inter pares; iż ustawicznie r e p r e ­
z e n t u j e się siebie . . .
452.
450.
Co j e s t do s t o j n e m ? — Iż się ustawicznie
siebie reprezentuje. Iż szuka się sytuacyi, w któ­
rych ustawicznie pozy są potrzebne. Iż szczęś­
cie pozostawia się w i e l k i e j l i c z b i e : szczęście
jako spokój duszy, cnotę, comfort, kramarstwo angielsko-anielskie a la Spencer. Iż instynktownie szuka
się dla siebie ciężkich odpowiedzialności. Iż wszędy
umie się wrogów sobie robić, w najgorszym razie
nawet z siebie samego. Iż w i e l k i e j l i c z b i e nie
słowami, lecz postępkami ustawicznie się przeczy.
451.
» P o j ę c i e h o n o r u » , opierające się na wierze
w »dobre towarzystwo», w zalety prawdziwie rycer-
Co jest czystością w mężczyźnie? Że smak jego
płciowy, pozostaje dostojnym; że nie znosi in eroticis
ani rzeczy brutalnych, ani chorobliwych, ani wy­
myślnych.
453.
W o j o w n i c z y i p o k o j o w i . — Jestżeś męż­
czyzną, który posiada instynkty wojownika w sobie?
I w tym wypadku pozostaje jeszcze drugie pytanie:
jestżeś wojownikiem atakującym czy wojownikiem,
stawiającym opór z instynktu? Reszta ludzi, w s z y s t k o ,
co nie jest wojownicze z instynktu, pragnie pokoju,
pragnie zgody, pragnie »wolności«, pragnie »równych
praw« —: są to tylko nazwy i stopnie jednego i tego
samego. Iść tedy tam, gdzie nie trzeba się bronić,—
tacy ludzie stają się niezadowoleni z siebie, jeśli są
509
5o8
zmuszeni opór stawić: pragną stworzyć warunki,
w których wogóle wojny już nie będzie. W najgor­
szym razie poddać się, być posłusznym, podwładnym:
zawsze jeszcze lepiej niż wojnę prowadzić,
tak
np. radzi instynkt chrześcijaninowi. W urodzonych
wojownikach istnieje coś jakby zbrojność w charak­
terze, w wyborze warunków, w kształtowaniu każdej
własności: »broń« najlepiej jest rozwinięta w pierw­
szym typie, obrona w drugim.
Nieuzbrojeni, bezbronni: jakichże to środków
pomocniczych i cnót potrzebują oni, aby wytrwać,
aby nawet przemóc.
454.
Tęgi chłopak spojrzy ironicznie, jeśli go zapy­
tać: »Czy chcesz zostać cnotliwym?« - lecz otwo­
rzy oczy, jeśli go zapytać: »Czy chcesz się stać sil­
niejszym od swoich towarzyszów?« —
W jaki sposób można się stać silniejszym? —
Decydować się powoli; i uparcie trzymać się tego,
co się postanowiło. Wszystko za tem następuje.
N a g l i i z m i e n n i : dwie kategorye słabych.
Nie mieszać się z nimi; czuć dystans — zawczasu!
Ostrożnie z poczciwcami! Obcowanie z nimi
osłabia. Każde towarzystwo jest dobre, w którem
broń odporna i zaczepna, jaką się ma w instynktach,
znajduje ćwiczenie. Cała wynalazczość w tem, żeby
swoją siłę woli wystawić na próbę . . . T u t a j
widzieć różnicę, n i e w wiedzy, bystrości, dowci­
pie . . .
Trzeba nauczyć się rozkazywać, — zawczasu,—
jak również słuchać. Trzeba nauczyć się skromności,
t a k t u w skromności: to znaczy wyróżniać, czuć,
gdzie się jest skromnym; tak samo z zaufaniem —
wyróżniać, czcić . . .
Co się przypłaca najboleśniej ? Swą skromność;
iż się nie daje posłuchu swoim najwłaśniejszym po­
trzebom; iż siebie ma się za coś innego; iż się nizko
siebie szacuje; iż się traci subtelność słuchu na głos
swych instynktów; ten b r a k c z c i dla siebie samego
mści się wszelkiego rodzaju s t r a t a m i : zdrowia,
przyjaźni, dobrobytu, dumy, pogody, wolności, wy­
trwałości, odwagi. Nigdy nie można potem darować
sobie tego kroku prawdziwego egoizmu: poczytuje
się go jako zarzut, jako zwątpienie w rzeczywiste
ego
.
.
.
455.
»Bezinteresownych« postępków niema zgoła. Po­
stępki, w których indywiduum sprzeniewierza się
swym własnym instynktom i wybiera ze stratą, są
oznakami decadence (mnóstwo najsławniejszych tak
zwanych »świętych« wciągniętych zostało po prostu
brakiem »egoizmu« w to, że stali się decadents —).
Postępki miłości, »heroizmu« do tego stopnia
nie są »nieosobiste«, iż właśnie są d o w o d e m bar­
dzo silnej i bogatej osobowości: »ubogim« nie dano,
510
511
żeby oddawać mogli . . . nie zdolni s ą też d o
wielkiej śmiałości i ochoczości, do przygód, które są
właściwe »heroizmowi«. C e l e m nie jest »poświęcać
się«, lecz cele przeprowadzać, o których skutki nie
zna się troski, dzięki śmiałości i zaufaniu do siebie,
i przeto jest się na nie ob o j ę t n y m . . .
456.
T y p o w e kształtowania siebie. L u b :
ośm p y t a ń g ł ó w n y c h .
1) Czy się chce mieć siebie bardziej złożonym,
czy prostszym ?
2) Czy się chce być szczęśliwszym, czy obojętniejszym na szczęście i nieszczęście ?
3) Czy się chce być bardziej zadowolonym z sie­
bie, czy bardziej wymagającym i nieubłaganym?
4) Czy się chce być miększym, podatniejszym, bar­
dziej ludzkim, czy »bardziej nieludzkim«?
5) Czy się chce być roztropniejszym, czy bardziej
bezwzględnym ?
6) Czy się chce cel osiągnąć, czy też wszelkich
celów unikać (jak np. czyni filozof, który w ka­
żdym celu węszy granicę, kąt, więzienie, głup­
stwo . . .) ?
7) Czy bardziej chce się być szanowanym, czy
obawianym ? Lub p o g a r d z a n y m ?
8) Czy się chce być tyranem, uwodzicielem, czy
też pasterzem lub zwierzęciem stadnem ?
457.
Punkty widzenia dla m o i c h wartości: czy z pełni,
czy z pożądania ? . . . czy się człowiek przygląda
lub rękę nakłada — lub wzrok odwraca, na stronę
odchodzi? . . . czy z nagromadzonej siły, »spon­
tanicznie« lub tylko r e a k t y w n i e , będąc pobudzo­
nym, podrażnionym? czy po p r o s t u , z braku pier­
wiastków, c z y z panowania przemożnego nad wielu,
tak iż ono zaprzęga je w służbę, kiedy ich potrze­
buje ? . . . czy się jest z a g a d n i e n i e m lub
r o z w i ą z a n i e m ? . . . czy się jest d o s k o n a ­
ł y m w małem zadaniu, czy też n i e d o s k o n a ł y m
wobec celu nadzwyczajnego? czy się jest p r a w d z i ­
w y m czy tylko a k t o r e m , czy jako aktor jest się
prawdziwym lub tylko naśladownictwem aktora, czy się
jest »przedstawicielem«, czy samemu się jest przedsta­
wianym — ? czy »osobą«. czy tylko rendez-vous
osób . . . czy c h o r y m z choroby, czy z nad­
miernego zdrowia? czy się przoduje jako pasterz, czy
jako »wyjątek« (trzecia odmiana: jako zbieg)? czy się
potrzebuje g o d n o ś c i — czy »poliszynela«, czy się
szuka oporu, czy się mu z drogi schodzi? czy się jest
niedoskonałym jako »zawcześnie« czy jako »za późno«?
czy się z natury przytakuje, czy zaprzecza, czy się
jest ogonem pawim z rzeczy różnokolorowych? czy
się jest dość dumnym, żeby się i swej próżności nie
wstydzić? czy się jest jeszcze zdolnym do zgryzot
sumienia (odmiana staje się rzadką: dawniej sumienie
miało za wiele do gryzienia; zdaje się, nie ma dziś
już dość zębów do tego)? czy się jest zdolnym
jeszcze do »obowiązku«? (— są tacy, którzyby się
512
pozbawili całej przyjemności życia, jeśliby pozwolili
o d j ą ć sobie obowiązek, — szczególniej ród niewieści,
z urodzenia poddany . . .).
458.
Wszystko to kwestye s i ł y jedynie: o ile siebie
kto narzucić zdoła wbrew warunkom samozachowaw­
czym » s p o ł e c z e ń s t w a i jego przesądów? — do
jakiego stopnia rozpętać musi s w o j e w ł a ś c i ­
w o ś c i z a t r w a ż a j ą c e , od których większość gi­
n i e ? — jak daleko podąża naprzeciw prawdzie i najwątpliwsze jej strony zdoła brać do serca? — jak
daleko naprzeciw c i e r p i e n i u , pogardzie siebie,
współczuciu, chorobie, występkowi, z wątpliwością,
czy nad nimi zapanuje? (— co nas nie gubi, czyni
nas s i l n i e j s z y m i . . .) — w końcu: do ja­
kiego stopnia przyznawać względem siebie słuszność
prawidłu, pospolitości, drobnostkowości, dobroci, spra­
wiedliwości natur średnich, bez wulgaryzowania się
przytem? . . . Najsilniejsza próba charakteru: nie
pozwolić się rujnować uwodzicielstwu dobra. D o b r o
jako zbytek, jako wyrafinowanie, jako w y s t ę ­
pek . . .
V.
DYONIZOS.
459.
Zdobyć wysokość poglądów i rzut oka z lotu
ptaka, gdzie się pojmuje, jak wszystko rzeczywiś­
cie dzieje się tak, j a k s i ę d z i a ć p o w i n n o : jak
wszelkiego rodzaju »niedoskonałość« i cierpienie z jej
powodu społem należy do n a j w y ż s z y c h u p r a g ­
nień.
460.
Koło r. 1876 przeraziłem się, widząc s k o m ­
p r o m i t o w a n ą całą moją dotychczasową wolę,
kiedy pojąłem, dokąd Wagner zmierza obecnie: a by­
łem do niego bardzo silnie przywiązany, wszystkimi
więzami głębokiej jedności potrzeb, wdzięcznością
i absolutnym brakiem tych rzeczy, jaki widziałem
przed sobą.
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII.
33
515
514
W tym czasie w y d a w a ł o mi się, że jestem j a k
g d y b y u w i ę z i o n y , bez nadziei w y b a w i e n i a , w s w e j
filologii i działalności nauczycielskiej — w przypadku
i konieczności mego życia — : nie wiedziałem już,
jak w y j ś ć z tego, i byłem znużony, wyczerpany,
zużyty.
Wtedy też pojąłem, iż instynkt mój zmierza do
przeciwieństwa tego, do czego zmierzał instynkt Scho­
penhauera: do usprawiedliwienia życia, nawet w tem,
co jest w niem najstraszliwszego, najbardziej dwu­
znacznego i najkłamliwszego: — do tego celu mia­
łem pod ręką formułę »dyonizyjski«.
Iż »rzeczy same w sobie« z konieczności muszą
być dobre, błogosławione, p r a w d z i w e , j e d n e, ku
temu interpretacya »samego w sobie« przez Schopen­
hauera j a k o woli b y ł a krokiem zasadniczym: tylko
nie umiał on tej woli p r z e b ó s t w i ć : pozostał za­
wieszony przy ideale moralno-chrześcijańskim. Scho­
penhauer znajdował się jeszcze tak dalece pod panowaniem wartości chrześcijańskich, iż skoro rzecz
sama w sobie przestała być dlań »Bogiem«, musiał
ją widzieć złą, głupią, absolutnie potępioną. Nie zro­
zumiał tego, że mogą być jeszcze nieskończone spo­
soby bytu innego, i nawet bycia Bogiem.
461.
D o p e s s y m i z m u s i ł y . — W wewnętrznej
gospodarce
duchowej
człowieka p i e r w o t n e g o
p r z e w a ż a s t r a c h przed z ł e m . C o jest z ł o ? T r z y
rzeczy: przypadek, niepewność, nagłość. W jaki spo­
sób człowiek pierwotny zwalcza zło? — S t w a r z a so­
bie koncepcyę o niem, jakoby było rozumem, mocą.
osobą nawet. Dzięki temu zdobywa możliwość zawierania z niem rodzaju umowy i wogóle działania nań
uprzednio, — zapobiegania mu.
Inny środek w y j ś c i a polega na tem, żeby
twierdzić, iż złość i szkodliwość jest tylko pozorem:
skutki przypadku, niepewności, nagłości w y k ł a d a się
jako z a m i a r y d o b r o c z y n n e
pełne znaczenia.
— Trzeci środek: złe rzeczy interpretuje się
przedewszystkiem jako »zasłużone«: zło usprawiedli­
w i a się jako karę . . .
— In summa: czł o w i e k p o d d a j e s i ę — :
cała interpretacya moralno-religijna jest tylko formą
poddania się złu. — Wiara, iż w złem zawiera się
dobre znaczenie, wskazuje, źe się wyrzekło zwalczania zła.
Owóż cała historya kultury przedstawia zmniejszanie się owego s t r a c h u p r z e d p r z y p a d k i e m, przed n i e p e w n o ś c i ą, przed n a g ł o ś c i ą .
Kultura to właśnie znaczy nauczyć się o b r a c h o ­
w y w a ć , nauczyć się myśleć przyczynowo, nauczyć
się zapobiegać, nauczyć się w i e r z y ć w konieczność.
Z e wzrostem kultury o w a p i e r w o t n a forma pod­
dania się złu (zwana religią lub moralnością) staje
się dla człowieka zbyteczną. T e r a z on prowadzi
wojnę ze »złem«, — usuwa je. B a , możliwy jest
nawet taki stan uczucia p e w n o ś c i , wiary w p r a w o
i obliczalność, który występuje w świadomości jako
n i e z a d o w o l e n i e , — kiedy
p r z y j e m n o ś ć
z p r z y p a d k u , n i e p e w n o ś c i i n a g ł o ś c i wy­
stępuje jako ł a s k o t a n i e . . .
33*
516
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym symptomacie n a j w y ż s z e j kultury, — nazywam go p e s s y m i z m e m s i ł y . Człowiek n i e potrzebuje j u ż
teraz »usprawiedliwiania zła« : właśnie nienawidzi
»usprawiedliwiania«: smakuje w złem pur, c r u , b e z ­
m y ś l n e z ł o uważa za najbardziej interesujące.
Jeśli dawniej potrzebował Boga, teraz zachwyca
go bezład świata bez Boga, świat przypadku, w któ­
rym straszliwość, dwuznaczność, uwodzicielstwo na­
leży do istoty . . .
W takim stanie właśnie d o b r o potrzebuje
»usprawiedliwienia«, t. zn. musi ono posiadać pod­
kład zły i niebezpieczny, lub zawierać w sobie wiel­
kie głupstwo: w t e d y j e s z c z e m o ż e s i ę p o d o ­
b a ć . Zwierzęcość nie budzi już grozy; w ducha za­
sobna i szczęśliwa zuchwałość na korzyść zwierzę­
cia w człowieku bywa w czasach takich najbardziej
tryumfującą formą duchowości. Odtąd człowiek jest
dość silny, żeby mieć prawo wstydzić się w i a r y
w B o g a : teraz ma prawo znowu grać rolę advocatus diaboli. Jeśli in praxi przemawia za utrzymaniem
cnoty, czyni to gwoli przyczynom, które w cnocie
pozwalają rozeznawać subtelność, przebiegłość, formę
chciwości i żądzy mocy.
I ten także pessymizm siły kończy się na theodicei, t. zn. na absolutnem przytakiwaniu światu —
lecz dla przyczyn, dla których niegdyś mówiono do
niego »nie« —: i w ten sposób do koncepcyi tego
świata jako rzeczywiście o s i ą g n i ę t e g o m o ż l i ­
wie n a j w y ż s z e g o ideału.
517
462.
Usuńmy najwyższą dobroć z pojęcia Boga: —
nie jest ona godna Boga. Usuńmy również najwyższą
mądrość: — jest ona próżnością filozofów, którzy za­
winili tym szalonym pomysłem Boga jako potwora
mądrości: powinien był jak najbardziej wyglądać po­
dobnie d o nich . . . Nie! Bóg n a j w y ż s z ą
m o c ą — to wystarcza! Z niej wypływa wszystko,
co wypływa, — »świat«!
463.
M o j e p i ę ć »nie«.
1. Moja walka przeciw p o c z u w a n i u s i ę do
w i n y i mieszaniu pojęcia k a r y do świata psy­
chicznego i metafizycznego, zarówno do psychologii,
do wykładania historyi. Wniknięcie w przemoralizowanie wszystkich dotychczasowych filozofii i ocen
wartości.
2. Rozpoznanie i dobycie przeze mnie p r z e k a ­
z a n e g o ideału, ideału chrześcijańskiego, także i stąd,
gdzie z dogmatyczną formą chrześcijanizmu skoń­
czono już. N i e b e z p i e c z e ń s t w o i d e a ł u chrześ­
c i j a ń s k i e g o kryje się w jego poczuciach war­
tości, w tem, co się obyć może bez wyrazu pojęcio­
wego: walka moja z c h r z e ś c i j a n i z m e m u k r y ­
t y m (np. w muzyce, w socyaliźmie).
3. Moja walka przeciw wiekowi XVIII Rousseau,
518
przeciw jego »naturze«, jego »człowiekowi dobremu«,
jego wierze w panowanie uczucia, — przeciw roz­
miękczeniu, osłabieniu, przemoralizowaniu człowieka:
przeciw ideałowi, który się urodził z n i e n a w i ś c i
do k u l t u r y a r y s t o k r a t y c z n e j i in praxi jest
panowaniem nieochełznanych uczuć ressentiment, wy­
myślony jako sztandar do walki (— moralność, pole­
gająca na poczuwaniu się do winy u chrześcijan,
moralność, wypływająca z ressentiment jako poza
gminu).
4. Moja walka przeciw r o m a n t y c e , w której
jednoczą się ideał chrześcijański z ideałem Rousseau,
a wraz i z tęsknotą za d a w n y m i c z a s y kultury
kapłańsko-arystokratycznej, za virtù »czlowieka silnego«, — coś nadzwyczaj hybrydycznego; fałszywy
i naśladowany rodzaj s i l n i e j s z e j ludzkości, która
wogółe ceni stany krańcowe i w nich upatruje symptomat siły (»kult namiętności«, naśladowanie form
najwyrazistszych, furore espressivo, nie wskutek pełni,
lecz b r a k u ) . — (Co w wieku X I X zrodziło się
względnie z pełni, z b ł o g o s t a n u : muzyka pogod­
niejsza i t. d.; — między poetami np. Stifter i Gott­
fried Keller są oznakami większej siły, wewnętrznego
zdrowia, niż — —. Wielka technika i wynalazczość,
nauki przyrodnicze, historya (?): względnie wytwory
siły, wiary w siebie wieku XIX).
5. Moja walka przeciw p r z e m o ż n e m u za­
p a n o w a n i u i n s t y n k t ó w s t a d n y c h , odkąd
nauka sprawę swoją uczyniła wspólną z nimi; prze­
ciw nienawiści wewnętrznej, z jaką traktuje się wszelki
rodzaj hierarchii i dystansu.
519
464.
S i ł a w i e k u XIX. — Jesteśmy bardziej ś r e d ­
n i o w i e c z n i niż wiek XVIII; nietylko ciekawsi lub
wrażliwsi na to, co jest obcego lub rzadkiego. Je­
steśmy zrewolucyonizowani przeciw R e w o l u c y i . .
Wyemancypowaliśmy się ze s t r a c h u przed raison,
upiorem wieku XVIII: ważymy się znowu być absurdnymi, dziecinnymi, lirycznymi, — jednem słowem:
»jesteśmy muzykami«. Zarówno nie o b a w i a m y się
ś m i e s z n o ś c i , jak a b s u r d u . Dyabeł znajduje, że
tolerowanie Boga jest dla niego z korzyścią: więcej
jeszcze; ma w tem interes, jako zdawna zaniepoznany, oczerniony, — my to ratujemy honor dyabła.
Nie robimy już rozdziału między tem, co jest
wielkie i tem, co jest straszliwe. Łączymy rzeczy
d o b r e w ich złożoności z n a j g o r s z e m i : p r z e ­
z w y c i ę ż y l i ś m y swoje absurdne z niegdyś uprag­
nienia (które życzyły sobie wzrostu dobra bez wzrostu
zla —). T c h ó r z o s t w o przed ideałem Odrodzenia
zmalało, — ważymy się nawet aspirować do j e g o
o b y c z a j ó w . Jednocześnie skończyła się n i e t o l e r a n c y a względem kapłanów i Kościoła; »niemoralnie
jest wierzyć w Boga«, — lecz właśnie to służy nam
jako najlepsza forma usprawiedliwienia tej wiary.
Wszystkiemu temu przyznaliśmy p r a w o u sie­
bie. Nie boimy się o d w r o t n e j s t r o n y »rzeczy
dobrej« (— s z u k a m y jej: do tego jesteśmy dość
mężni i ciekawi), np. w greczyźnie, w etyce, w rozumie, w dobrym smaku (— obliczamy straty, jakie
powodują wszystkie takie drogocenności: takie cenności d o p r o w a d z a j ą n i e m a l d o u b ó s t w a — ) .
521
520
Zarówno nie ukrywamy bynajmniej przed sobą strony
odwrotnej rzeczy z ł y c h . . .
465.
C o n a m z a s z c z y t p r z y n o s i . — Jeśli co­
kolwiek nam zaszczyt przynosi, tedy to : p o w a g ę
swoją umieściliśmy gdzieindziej: uważamy za ważne
rzeczy n i z k i e , pogardzane i pozostawione na boku
przez wszystkie epoki — natomiast mało sobie ro­
bimy z »uczuć pięknych« . . .
Czy istnieje niebezpieczniejszy błąd, niż pogarda
ciała? Jak gdyby wraz z nią nie była skazana na
chorobę cała duchowość, na vapeurs »idealizmu«!
Bez rąk i nóg jest wszystko, co wymyślili
chrześcijanie i idealiści: my jesteśmy radykalniejsi.
Myśmy odkryli »świat najmniejszy«, który wszędzie
rozstrzyga . . .
Bruk uliczny, dobre powietrze w pokoju, poży­
wienie rozumne co do swojej wartości; poważnemi
stały się dla nas wszystkie k o n i e c z n o ś c i życia;
w z g a r d z i l i ś m y wszelkiem »pozowaniem na du­
sze piękne« jako rodzajem »lekkomyślności i roz­
pusty«. To, co dotychczas było pogardzane, wystąpiło
na plan pierwszy.
466.
Miasto »człowieka natury« według Rousseau
wiek X I X odkrył p r a w d z i w y o b r a z człowieka, —
posiadał do tego odwagę . . . Naogół w części
zostało przez to przywrócone chrześcijańskie pojęcie
»człowieka«. Do czego n i e miano odwagi, to żeby
w ł a ś n i e tego »czlowieka samego w sobie« nazwać
dobrym i przez niego widzieć zapewnioną przyszłość
człowieka. N i e ważono się również w z r o s t u
s t r a s z l i w o ś c i człowieka uważać za zjawisko, to­
warzyszące wszelkiemu wzrostowi kultury; wciąż
jeszcze co do tego ulega się ideałowi chrześcijań­
skiemu i staje po j e g o stronie przeciw pogaństwu
i przeciw renesansowemu pojęciu virtu. W ten spo­
sób jednak nie posiada się klucza do kultury: i in
praxi trwa się przy fałszowaniu historyi gwoli
»człowiekowi dobremu« (jak gdyby on wyłącznie był
p o s t ę p e m człowieka i przy i d e a l e s o c y a l i s t y c z n y m (t. zn. przy residuum chrześcijanizmu
i Rousseau w świecie odchrześcijanizowanym).
W a l k a z w i e k i e m XVIII: został o n n a j d o ­
s k o n a l e j p r z e z w y c i ę ż o n y przez G o e t h e g o
i N a p o l e o n a . Schopenhauer walczy także przeciw
temu samemu; mimowolnie jednak cofa się do wieku
XVII, — jest nowoczesnym Pascalem, z paskalowymi
przesądami o wartości b e z chrześcijanizmu. Schopenhauer nie był dość silny do wyrzeczenia nowego
»tak«.
N a p o l e o n : konieczne połączenie człowieka
wyższego i straszliwego. »Mąż« przywrócony; kobie­
cie powrócony należny jej trybut wzgardy i obawy.
»Całkowitość« jako zdrowie i najwyższa działalność;
odkryta na nowo linia prosta, wielki styl w postępo­
waniu; najpotężniejszy instynkt, instynkt życia samego,
żądza panowania, potwierdzona.
522
523
467.
Główne rodzaje pessy mizmu:
p e s s y m i z m w r a ż l i w o ś c i (: p r z e d r a żnienie z p r z e w a g ą uczuć nieprzyj e m n y c h);
p e s s y m i z m »niewolnej woli« (mówiąc
i n a c z e j : b r a k s i ł , h a m u j ą c y c h pod­
rażnienia;
p e s s y m i z m wątpliwości (: o b a w a
przed w s z y s t k i e m , co jest stałe,
przed c h w y t a n i e m i dotykaniem).
Związane z tem stany psychologiczne wszystkie
społem można obserwować w domu obłąkanych, cho­
ciaż w pewnej przesadzie. Zarówno »nihilizm« (przej­
mujące poczucie — »nicości«).
Lecz dokąd należy p e s s y m i z m m o r a l n y
Pascala ? p e s s y m i z m m e t a f i z y c z n y filozofii
Vedanty ? p e s s y m i z m s p o ł e c z n y anarchisty (lub
Shelley'a) ? pessymizm w s p ó ł c z u c i a (jak Lwa
Tołstoja, Alfreda de Vigny)?
Czyż nie są to wszystko również zjawiska roz­
kładu i choroby ? . . . Przypisywanie zbytniej
wagi wartościom moralnym lub fikcyom z »tamtego
świata« lub niedolom społecznym lub wreszcie c i e r ­
p i e n i o m wogóle: każda taka p r z e s a d a j e d y ­
n e g o punktu widzenia jest już sama przez się oznaką
choroby. Również przewaga »nie« nad »tak«!
C z e g o t u t a j nie n a l e ż y p o m i e s z a ć :
przyjemności z mówienia i czynienia »nie«, wypły­
wającej z niezmiernej siły i napięcia w przytakiwa­
niu — co jest właściwem wszystkim ludziom i epo-
kom bogatym i potężnym. Jest to zbytek niejako;
forma męstwa zarazem, które występuje przeciw
temu, co jest straszliwe; sympatya z tem, co jest
okropne i problematyczne, ponieważ samemu się jest,
wraz z wielu innemi rzeczami, okropnym i proble­
matycznym: pierwiastek dyonizyjski w woli, duchu,
smaku.
468.
Z ciśnienia, wywołanego przez pełnię, z napię­
cia sił, ustawicznie wzrastających w nas i nie umie­
jących się jeszcze wyładować, rodzi się stan, jaki
poprzedza burzę: natura, którą jesteśmy my, po­
c h m u r n i e j e . I to jest także pessymizmem . . .
Doktryna, kładąca koniec takiemu stanowi, wskutek
tego, iż coś n a k a z u j e : przemiana wartości, zapomocą której nagromadzonym siłom wskazuje się
drogę, kierunek, tak iż mogą eksplodować błyskawi­
cami i czynami, — nie potrzebuje zgoła być doktryną
szczęścia: w y z w a l a j ą c s i ł ę , aż do bólu skom­
prymowaną i zakumulowaną, p r z y n o s i s z c z ę ś ­
cie.
469.
Wszystko, co jest straszliwe z a p r z ą c w s ł u ż ­
bę, pojedynczo, stopniowo, sposobem próby: to jest
zadaniem kultury; lecz zanim stanie się d o ś ć s i l n a
524
525
do tego, musi to zwalczać, miarkować, maskować,
nawet potępiać , . .
Wszędzie, gdzie pewna kultura zło u s t a n a w i a, wyraża stosunek b o j a ź n i, a więc s ł a b o ś ć . . .
T e z a : wszelkie dobro jest ujarzmionem złem
dawniejszem. M i e r n i k : im straszliwsze i większe
namiętności, na jakie może sobie pozwolić epoka, na­
ród lub jednostka, ponieważ są zdolne użyć je jako
środki, tem w y ż e j s t o i i c h k u l t u r a — : im mierniejszym, słabszym, podleglejszym i tchórzliwszym
jest człowiek, tem więcej rzeczy będzie poczytywać
za z ł e : dla niego państwo zła jest najobszerniejszem. Człowiek najniższy państwo zła (t. zn. zabro­
nionego i wrogiego sobie) będzie upatrywał wszędy.
kiedy i l o ś c i m o c y po prostu są uznawane za
r o z s t r z y g a j ą c e (jako o k r e ś l a j ą c e hierar­
c h i ę ) ; kiedy w i e l k i s t y l występuje znowu jako
skutek w i e l k i e j n a m i ę t n o ś c i .
472.
Nie chciałbym niedoceniać cnót miłych; lecz
wielkość duszy nie da się z niemi pogodzić. I w sztu­
kach również styl wielki wyłącza to, co się podoba.
473.
470.
Człowiek jest p o t w o r e m i n a d t w o r e m ;
człowiek wyższy jest potworem ludzkim i nadczłowiekiem: tak też być powinno. Rosnąc w wielkość
i wyż, rośnie także w głąb i straszliwość: nie wolno
chcieć jednego bez drugiego, — lub raczej: im głę­
biej pragnie się jednego, tem gruntowniej osiąga się
właśnie drugie.
471.
Okres, kiedy dawna maskarada i moralne przy­
strajanie afektów budzą wstręt: n a g a n a t u r a ;
Straszliwość jest właściwa wielkości: nie dać
sobie wmawiać czego innego.
474.
Summa: Panowanie nad namiętnościami, n i e
zaś ich osłabianie lub tępienie! — Im większa jest
siła władcza woli, tem więcej ma się prawa pozo­
stawiać wolność namiętnościom.
»Człowiek wielki« jest wielkim przez obręb wol­
ności, jaki pozostawia swym żądzom i przez jeszcze
większą moc, która te wspaniałe potwory umie za­
prząc w służbę.
526
527
»Człowiek dobry« jest na każdym stopniu cywilizacyi człowiekiem n i e n i e b e z p i e c z n y m i p o ż y t e c z n y m z a r a z e m : rodzajem ś r o d k a ; wy­
razem w świadomości powszechnej tego, c z e g o n i e
ma p o w o d u o b a w i a ć się, a czem mimo to
nie ma s i ę p r a w a p o g a r d z a ć . . .
Wychowanie: w zasadzie środkiem do n i w e c z e n i a wyjątków na korzyść reguły. Wykształce­
nie: w zasadzie środkiem do skierowania smaku
p r z e c i w wyjątkom na korzyść ludzi średnich.
Dopiero kiedy kultura ma do rozporządzenia
nadmiar sił, może być także cieplarnią kultu zbytkowego wyjątku, prób, niebezpieczeństwa, odcieni: —
każda kultura arystokratyczna do t e g o zmierza.
475.
W k w e s t y i h i e r a r c h i i . — Co jest m i e r ­
n e g o w człowieku typowym? Iż nie pojmuje od­
w r o t n e j s t r o n y r z e c z y jako koniecznej: i ż zwal­
cza niedomagania, jak gdyby bez nich obejść się
można; iż nie chce brać jednego wraz z drugiem,—
iż radby zatrzeć, stłumić t y p o w y c h a r a k t e r
r z e c z y , stanu, epoki, osoby, uznając tylko część ich
własności, a inne chcąc u s u n ą ć . »Pożądanem« przez
miernych jest to, co my inni, zwalczamy: i d e a ł ,
pojmowany jako coś, w czem nie powinno pozostać
nic szkodliwego, złego, niebezpiecznego, problematycznego, niszczącego. Nasze wniknięcie w odwrotną
stronę: iż każdemu wzrostowi człowieka musi także
towarzyszyć wzrost jego strony odwrotnej, iż czło-
wiek n a j w y ż s z y , przypuściwszy, że takie pojęcie
jest dopuszczalne, byłby człowiekiem, któryby p r z e ­
c i w i e ń s t w o c h a r a k t e r u i s t n i e n i a najsilniej
przedstawiał, jako jego gloryę i jedyne usprawiedliwienie . . . Ludzie zwykli mogą przedstawiać
tylko mały kącik i zakątek tego charakteru natury:
giną natychmiast, skoro wzrasta złożoność elementów
i napięcie przeciwieństw, t. zn. warunki uprzednie
w i e l k o ś c i c z ł o w i e k a . Iż człowiek lepszym i gor­
szym zarazem stawać się musi, oto moja formuła dla
tego musu.
Przeważnie przedstawiają człowieka jako części
i szczegóły: dopiero po ich dodaniu występuje czło­
wiek. Całe epoki, całe ludy mają w tem znaczeniu
coś ułamkowego: być może jest to właściwe gospo­
darce rozwoju ludzkiego, iż człowiek rozwija się
częściowo. Nie należy jednak zaniepoznawać, że mimo
to chodzi tylko o urzeczywistnienie człowieka synte­
tycznego; że ludzie niżsi, niezmierna większość, są
tylko przegrywkami i wprawkami, z których zgra­
nia powstaje tu lub ówdzie c a ł y c z ł o w i e k , słup
wiorstowy, który wskazuje, jak daleko uszła ludz­
kość dotychczas. N i e posuwa się ona naprzód je­
dnym ciągiem; często typ już osiągnięty ginie znowu
(— np. mimo trzechwiekowego wysiłku nie mog­
liśmy znowu osiągnąć c z ł o w i e k a r e n e s a n s o ­
w e g o i z drugiej strony człowiek renesansowy
pozostał w tyle poza c z ł o w i e k i e m s t a r o ż y t ­
nym).
529
528
476.
M o j a n o w a d r o g a d o »tak«. — Filozofia,
jak ją dotychczas rozumiałem i przeżywałem, jest dobrowolnem wyszukiwaniem nawet najwstrętniejszych
i przeklętych stron istnienia. Z długiego doświadcze­
nia, jakie mi dała taka wędrówka przez lód i pusty­
nię, nauczyłem się inaczej patrzeć na wszystko,
o czem dotychczas filozofowano: — u k r y t a historya filozofii, psychologii ich wielkich nazw wystą­
piła dla mnie na światło. Ile prawdy z n o s i , na ile
prawdy waży się duch?« — to stało się dla mnie
właściwą miarą wartości. Błąd jest t c h ó r z o ­
s t w e m . . . każda zdobycz poznania wypływa
z odwagi, z twardości dla siebie, ze schludności wzglę­
dem siebie . . . Taka f i l o z o f i a e k s p e r y ­
m e n t a l n a , jaką ja przeżywam, antycypuje drogą
próby nawet możliwości zasadniczego nihilizmu: przez
co jeszcze nie powiedziane, że nie zatrzymuje się
przy negacyi, przy »nie«, przy woli do »nie«. Zmie­
rza ona raczej do rzeczy odwrotnej — do d y o n i z y j s k i e g o p r z y t a k i w a n i a światu, jakim jest,
bez odejmowania, wyjątku i wyboru —, pragnie ona
wiecznego obiegu wokoło: — tych samych rzeczy,
tej samej logiki i nielogiki w zadzierzgnięciu węzła.
Stan najwyższy, jaki filozof osiągnąć może: zacho­
wać się po dyonizyjsku względem istnienia —: moja
na to formuła jest amor f a t i .
W tym celu trzeba, z a p r z e c z a n e dotych­
czas przejawy istnienia nietylko pojmować jako ko­
n i e c z n e , lecz godne pożądania: i nietylko ze
względu na potwierdzane dotychczas cechy (np. jako
ich uzupełnienia lub warunki uprzednie), lecz dla nich
samych, jako przejawów potężniejszych, płodniejszych, p r a w d z i w s z y c h , w których wola istnienia
wypowiada się wyraźniej.
Należy również w tym celu ocenić własności
istnienia, które dotychczas były wyłącznie p o t w i e r ­
d z a n e : pojąć, skąd pochodzi to szacowanie, i jak
mało obowiązuje dyonizyjskie mierzenie wartości
istnienia: wyciągnąłem i pojąłem, co tutaj właściwie
przytakuje (z jednej strony instynkt cierpiących,
z drugiej strony instynkt stadny i ów trzeci, instynkt
w i ę k s z o ś c i przeciw wyjątkom —).
Odgadłem w ten sposób, jak dalece w innym
kierunku silniejszy typ człowieka musi wyobrażać
sobie wywyższenie i wznoszenie się: w y ż s z e i s t o t y
poza dobrem i złem, poza owemi wartościami, które
nie mogą zaprzeczyć swego pochodzenia ze sfery
cierpienia, stada i większości, — szukałem podwalin
tego odwrotnego tworzenia się ideału w historyi (po­
jęcia »pogański«, »klasyczny«, »dostojny« odkryte na
nowo i oświetlone — ) .
477.
Cały okrąg duszy nowoczesnej obiec, w każdym
jej zakątku czas jakiś pobyć — oto moja ambicya,
moja męka i szczęście moje.
Istotnie pessymizm p r z e z w y c i ę ż y ć — ;
a w rezultacie Goethowskie spojrzenie pełne miłości
i dobrej woli.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XII.
34
531
530
478.
480.
Pierwszem pytaniem nie jest bynajmniej to, czy
jesteśmy zadowoleni ze siebie, lecz czy wogóle je­
steśmy z czegokolwiek zadowoleni. Przypuściwszy,
że powiedzieliśmy »tak« do jednej jedynej chwili,
przez to powiedzieliśmy »tak« nietylko do siebie sa­
mych, lecz do całego istnienia. Albowiem nic nie
istnieje oddzielnie, ani w nas samych, ani w rze­
czach: i jeśli tylko raz jedyny dusza nasza jak struna
zadrgała i zadźwięczała od szczęścia, trzeba było
wszystkich wieczności, żeby spowodować to jedno
stanie się i cała wieczność w tem jednem mgnieniu
naszego »tak« została przytaknięta, wyzwolona, uspra­
wiedliwienia i potwierdzenia godną.
I jakże wiele jeszcze bóstw jest możliwych! . . .
Mnie samemu, w którym instynkt religijny, to zna­
czy b o g o t w ó r c z y nieraz ożywia się niewcześnie:
jakże inaczej, jak różnie każdym razem boskość się
objawia.! . . . Tak wiele rzeczy osobliwych prze­
szło już obok mnie, w owych chwilach nie znają­
cych czasu, które wpadają w życie jakby z księżyca,
kiedy się absolutnie nie wie, jak starym się już jest,
i jak młodym jeszcze się będzie. Nie wątpiłbym, iż
istnieje wiele rodzajów bogów . . . Nie brak ta­
kich, których nie można wyobrazić sobie bez pew­
nego halkionizmu i lekkości . . . Lekkie nogi na­
leżą być może wprost do pojęcia »Boga« . . .
Czyż trzeba się rozwodzić, iż Bóg umie się zatrzy­
mać poza wszelką poczciwością i rozumnością? poza
dobrem i złem także, mówiąc między nami? Posiada
on perspektywę w o l n ą —, rzekłszy słowami Goe­
thego. — I żeby się powołać na autorytet Zaratustry,
nie dający się dość wysoko ocenić w tym wypadku:
Zaratustra idzie tak daleko, iż świadczy o sobie:
»wierzyłbym tylko w Boga, któryby t a ń c z y ć po­
trafił« . . .
By raz jeszcze rzec: jak wiele jeszcze nowych
Bogów jest możliwych! - Zaratustra wprawdzie jest
tylko starym ateuszem: nie wierzącym ni w stare, ni
w nowe bogi. Zaratustra mówi: iż s t a ł b y s i ę — ;
lecz Zaratustra nie s t a j e s i ę . . . Zrozumieć
go tylko dobrze.
479.
Afekty p r z y t a k u j ą c e : — duma, wesele, zdro­
wie, miłość płci, wrogość i wojna, cześć, piękne ge­
sty, maniery, silna wola, dyscyplina wyższej ducho­
wości, wola mocy, wdzięczność względem ziemi i ży­
cia — wszystko, co jest bogate i pragnie oddawać,
i życie obdarowuje i złoci i uwiecznia i przebóstwia —
cała potęga cnót rozświetlających . . . wszystko,
co pochwala, »tak« mówi, »tak« czyni —.
34*
532
533
481.
I w gruncie ileż jeszcze nowych ideałów jest
możliwych! — Oto mały ideał, który raz co każde
pięć tygodni chwytam podczas dzikiej i samotnej
przechadzki w lazurowym momencie lekkomyślnego
szczęścia. Spędzić życie pośród rzeczy delikatnych
i absurdnych; obco wobec realności; napoły artystą,
napoły ptakiem i metafizykusem; nie mając ani »tak«,
ani »nie« dla realności, chyba, że na sposób dobrego
tancerza to tu, to ówdzie uznając ją tknięciem stopy;
zawsze łaskotany jakimś słonecznym promieniem
szczęścia; rozbawiony i zuchwały nawet przez smę­
tek — bowiem smęt p o d t r z y m u j e szczęśliwego — ;
przyczepia ponadto nawet rzeczom najświętszym
mały ogonek błazeństwa: — jest to, jak się samo
przez się rozumie, ideał ciężkiego, na cetnary cięż­
kiego ducha, d u c h a c i ę ż k o ś c i .
482.
Do najwyższego i najjaśniejszego wesela ludz­
kiego, w którem istnienie świętuje swoje własne
przemienienie, dochodzą, jak słuszna, tylko najrzadsi
i najlepiej udani: i ci tylko wtedy, kiedy sami i ich
przodkowie wiedli byli długi żywot przygotowawczy
do tego celu, sami nawet nie wiedząc o tym celu.
Wtedy z zamiłowaniem zamieszkuje w j e d n y m
człowieku społem: i przelewne bogactwo sił wielo-
stronnych i zarazem najruchliwsza moc »woli wol­
nej« oraz władczego rozporządzania: duch czuje się
wtedy w zmysłach równie wygodnie i niby w domu,
jak i zmysły są w duchu niby w domu i wygod­
nie; i wszystko, co tylko się w nim odgrywa, musi
także w nich wywiązywać subtelne, nadzwyczajne
szczęście i grę. I zarówno odwrotnie! — pomyślmy
przy okazyi o tem odwróceniu u Hafisa; nawet
Goethe, chociaż w obrazie już bardzo osłabionym,
daje pojęcie o tem zjawiska Prawdopodobna, że w ta­
kich ludziach doskonałych i dobrze udanych, postępki
najzmysłowsze przemieniają się pod wpływem upo­
jenia przenośniami, właściwego najwyższej ducho­
wości ; odczuwają oni na sobie rodzaj p r z e b ós t w i e n i a c i a ł a i są najdalsi od twierdzenia filo­
zofii ascetycznej »Bóg jest duchem«: z czego jasno
wypływa, iż asceta jest »człowiekiem nieudanym«,
który tylko coś w sobie, i właśnie coś sądzącego
i skazującego aprobuje i nazywa »Bogiem«. Poczy­
nając od owego szczytu i wesela, na którym czło­
wiek siebie samego odczuwa całkowicie jako przebóstwioną formę i samousprawiedliwienie natury aż
do wesela zdrowych wieśniaków i zdrowych półludzi - zwierząt: tę całą długą, niezmierną, jasną
i barwną drabinę szczęścia nazywał Grek, nie bez
dreszczu wdzięczności tego, kto jest w tajemnicę
poświęcony, nie bez wielkiej ostrożności i pobożnego
milczenia — boskiem imieniem : D y o n i z o s. — Co
w i e d z ą przecież wszyscy ludzie nowsi, dzieci epoki
ułamkowej, złożonej, chorej, szczególnej, o o b r ę b i e
szczęścia greckiego, co m o g ą wiedzieć o tem! Skąd
niewolnicy »idei nowoczesnych« wziąć mogą prawo
do święta dyonizyjskiego!
535
534
Kiedy ciało greckie i dusza grecka »kwitły«,
nie zaś w stanach chorobliwej egzaltacyi i szaleń­
stwa powstał ów pełen tajemnic symbol najwyższego,
jakie dotychczas na ziemi było osiągnięte, potwier­
dzenia świata i przemienienia istnienia. Tutaj został
dany miernik, przy którym wszystko, co rosło od
tego czasu, znajdowano za krótkie, za ubogie, za
ciasne: — wymówmy jeno słowo »Dyonizos« przed
najlepszemi nowszemi imionami i nazwami, przed
Goethem np., lub przed Beethovenem, lub przed Szeks­
pirem, lub przed Rafaelem, i o d r a z u czujemy, że
nasze najlepsze rzeczy i chwile zostały o s ą d z o n e .
Dyonizos jest s ę d z i ą ! — Czy mnie zrozumiano?
Niema wątpliwości, iż Grecy ostateczne tajemnice
»losów duszy« i wszystko, co wiedzieli o wychowa­
niu i oczyszczeniu człowieka, przedewszystkiem
o niezmiennej hierarchii i nierównej wartości ludzi,
starali się wytłumaczyć ze swoich doświadczeń dyonizyjskich. Tutaj znajduje się wielka głębia, wielkie
milczenie wszystkiego, co było greckie, — n i e z n a
s i ę G r e k ó w , póki tutaj ukryty, podziemny dostęp
leży jeszcze zasypany. Natrętne oczy uczonych nie
ujrzą nigdy nic w tych rzeczach, choćby największej
uczoności użyć trzeba było jeszcze do owych rozkopalisk —; nawet szlachetny zapał takich przyjaciół
starożytności, jak Goethego i Winckelmanna ma
właśnie tutaj coś niedozwolonego, niemal nieprzy­
zwoitego. Czekać i przygotowywać się; czekać na
wytryśniecie nowych źródeł; w samotności przygoto­
wywać się na obce oblicza i głosy: oczyszczać coraz
bardziej duszę swą z pyłu i hałasów jarmarcznych
tej epoki; wszystko, co jest chrześcijańskie przez
nadchrześcijańskie p r z e z w y c i ę ż y ć , a nietylko
z siebie strząsnąć — bowiem nauka chrześcijańska
była przeciwieństwem nauki dyonizyjskiej —; po­
ł u d n i e na nowo w sobie odkryć i rozpiąć nad sobą
jasne, błyszczące, tajemnicze niebo południowe; zdo­
być z powrotem zdrowie południowe i ukrytą potęgę
duszy; krok za krokiem rozszerzać swój horyzont,
stawać się nadnarodowym, europejskim, nadeuropejskim, bardziej wschodnim, w końcu g r e c k i m — bo­
wiem greckość była pierwszym wielkim zawiązkiem
i syntezą wszystkiego, co jest wschodnie i właśnie
przez to p o c z ą t k i e m duszy europejskiej, odkryciem
n a s z e g o »ś w i a t a n o w e g o « — kto pod takimi im­
peratywami żyje, kto wie, co t e g o pewnego dnia
spotkać może? Może właśnie — d z i e ń n o w y !
483.
Dwa typy: Dyonizos i Ukrzyżowany.
Stwierdzić: czy typowy człowiek r e l i g i j n y jest
formą decadence (wielcy nowatorzy wszyscy społem
i oddzielnie są chorobliwi i epileptycy); lecz czy nie
zapominamy o jednym typie człowieka religijnego,
0 typie p o g a ń s k i m ? Czyż kult pogański nie jest
formą dziękczynienia i przytakiwania życiu? Czyż
najwyższy przedstawiciel jego nie musi być apologią
i przebóstwieniem życia? Typem dobrze udanego
i w zachwycie przelewającego się ducha! Typem du­
cha, biorącego w siebie i r o z w i ą z u j ą c e g o sprzecz­
ności i problematyczności istnienia! Tutaj właśnie
umieszczam D y o n i z o s a Greków: religijne potwier­
dzenie życia całkowitego, nie zaprzeczonego i prze-
536
połowionego życia; (rzecz typowa — iż akt płciowy
budzi idee głębi, tajemniczości, czci).
Dyonizos przeciw »Ukrzyżowanemu«: oto macie
przeciwieństwo. N i e jest to tylko różnica pod wzglę­
dem męczeństwa, — lecz posiada ono inne znaczenie.
Życie samo, jego wieczna płodność i powracanie powoduje mękę, zburzenie, wolę zniweczenia . . .
W drugim wypadku uchodzi cierpienie, »ukrzyżowany
jako niewinny«, jako zarzut przeciw temu życiu, jako
formuła jego potępienia. — Domyślacie się: proble­
mat polega na znaczeniu cierpienia: czy znaczenie
chrześcijańskie, czy tragiczne . . . W pierwszym
wypadku ma być drogą do świętobliwości; w dru­
gim i s t n i e n i e uchodzi z a d o ś ć ś w i ę t e , żeby
usprawiedliwić nawet niezmierną ilość cierpienia.
Człowiek tragiczny przytakuje nawet najtwardszemu
życiu: dość jest do tego silny, całkowity, przebóstwiający; chrześcijanin neguje nawet najszczęśliw­
szy los na ziemi: dość jest słaby, ubogi, wydziedzi­
czony, żeby w każdej formie życia cierpieć jeszcze . . .
Bóg na krzyżu jest przekleństwem, rzuconem na ży­
cie, wskazówką, iż należy się zeń wyzwolić; — po­
krajany na części Dyonizos jest o b i e t n i c ą życia;
wiecznie będzie rodzić się na nowo i powracać z roz­
bicia.
DODATEK.
I.
P L A M Z R. 1887 I P O C Z Ą T K Ó W 1888.
R e d a k c y a p i e r w s z a (17 marca 1 8 8 7 ) :
Wola mocy.
Próba przemiany wszystkich wartości.
Księga pierwsza: N i h i l i z m e u r o p e j s k i .
Księga druga:
Krytyka wartości najwyż­
szych.
Księga trzecia:
Zasada nowego ustanowie­
nia wartości.
Księga czwarta: C h ó w i h o d o w l a .
R e d a k c y a d r u g a (lato, jesień 1887):
Wota mocy.
541
540
Próba przemiany wszystkich wartości.
Księga pierwsza: N i h i l i z m (jako następstwo do­
tychczasowych wartości najwyż­
szych).
Księga druga:
Krytyka dotychczasowych
wartości
najwyższych
(wniknięcie w to, co przez nie
mówiło »tak« i »nie«).
Księga trzecia :
S a m o p r z e z w y c i ę ż e n i e ni­
h i l i z m u (próba przytaknięcia
wszystkiemu, czego dotychczas
zaprzeczano).
Księga czwarta: P r z e z w y c i ę ż a j ą c y i p r z e ­
z w y c i ę ż e n i (wróżba).
Księga czwarta:
8. M o r a l n o ś ć j a k o
Cyrce
filozofów.
9 . P s y c h o l o g i a » w o l i mo­
cy« ( p r z y j e m n o ś ć , wola,
p o j ę c i e i t d).
10. » W i e c z n y p o w r ó t « .
11. W i e l k a p o l i t y k a .
1 2 . P r z e p i s ż y c i o w y dla nas.
Wykaz aforyzmów tego tomu, które Nietzsche sam
podzielił między cztery księgi tego planu.
Af.
R e d a k c y a t r z e c i a (z końca 1887):
Księga pierwsza:
Księga druga:
Księga trzecia:
1. N i h i l i z m , z u p e ł n i e do
końca przemyślany.
2. K u l t u r a , c y w i l i z a c j a ,
d w u z n a c z n o ś ć »n o w oczesności«.
3. P o c h o d z e n i e i d e a ł u .
4. K r y t y k a ideału chrześci­
jańskiego.
5. J a k cnota dochodzi do
zwycięstwa.
6. I n s t y n k t s t a d n y .
7. » W o l a p r a w d y « .
2. — I. Nihilizm.
3. — I. »Po co?« Pytanie nihilizmu i usiłowania,
żeby otrzymać odpowiedzi.
6. — I. Do I. Nihilizm, plan.
9. — I. W kwestyi planu księgi p i e r w s z e j .
1 2 . — I. Brak hierarchii przyczyną nihilizmu. Próby
wymyślenia t y p ó w w y ż s z y c h . . .
13. — I. Moralność jako najwyższa miara oceny,
nawet jeszcze w nihilizmie Schopen­
hauera.
14. — I. Przyczyny pojawienia się pessymizmu.
1 5 . — I. Nihilizm.
16. — I. Nihilizm.
2 1 . — I. Zupełność nihilisty.
22. — I. Mój »nihilizm«.
23. —IV. Miara niewiary, dozwolonej »wolności du­
cha« jako miara mocy.
542
543
Af.
Af.
24. —IV.
51.
54.
56.
57.
58.
Najbardziej krańcowa forma nihilizmu:
o ile boskim sposobem myślenia.
26. — I. Trzy stulecia.
27. — I. Wiek siedmnasty i ośmnasty.
28. — I. Przeciwko Rousseau.
29. — I. Rousseau i Voltaire około r. 1760: wpływ
Rousseau na romantykę.
30. — I. Voltaire i Rousseau.
3 2 . — I. Problemat cywilizacyi.
33. —IV. Epoka tragiczna.
34. — I. Wartość Kanta.
3 5 . — I. Do charakterystyki g e n i u s z u n a r o ­
dowego.
36. — I. Postęp dziewiętnastego stulecia do natu­
ralności.
38. — I. Schopenhauer jako ten, który Pascala
znowu przyjmuje.
39. — I. Wiek ośmnasty w Schopenhauerze.
40. — I. Kwestya wartości człowieka n o w o c z e s ­
n e g o . Czy silna i słaba jego strona
są z sobą związane.
4 1 . — I. Krytyka człowieka nowoczesnego, jego
kłamliwość psychologiczna, jego pozy
romantyczne.
42. — I. Nowoczesność.
44. — I. » Nowoczesność«.
45. — I. Występki nowoczesne.
48. — I. Nowoczesność.
49. — I. Nowocześni: handlarze i osoby pośredni­
czące.
50. — I. Napięcie krytyczne: krańcowości przewa­
żają (wiek dziewiętnasty).
—
—
—
—
—
I.
I.
I.
I.
I.
59. —IV.
60. —
I.
64. —
70. —
I.
I.
71. —
I.
89. — III.
94. — IV.
99. — II.
Protestantyzm w wieku dziewiętnastym,
Główne symptomaty pessymizmu.
Nowoczesne fałszerstwo artystów.
Romantyzm: fałszywe wzmocnienie.
Sztuka nowoczesna jako sztuka tyrani­
zowania.
Nasza muzyka: w kwestyi pojęcia »klasyczny«, »genialny« i t. d.
Nowoczesny podział na »publikę« i »cenakel«.
Pessymizm muzyczny.
Ogólny pogląd na dwuznaczny charakter
naszego świata nowoczesnego,
Ogólny pogląd na nihilizm.
Metamorfozy zmysłowości.
Przeciw s k r u s z e .
Chrześcijanizm jako kontynuacya żydostwa.
107. — II. Ideał chrześcijański po żydowsku mą­
dry . . .
1 1 4 . — II. Rzeczywistość, kryjąca się poza chrześcijanizmem : m a ł a rodzina ż y d o w ­
ska.
1 1 6 . — II. Przeciw Jezusowi z Nazaretu jako uwo­
dzicielowi . . .
1 1 7 . — II. Ironia z maluczkich chrześcijan.
1 1 8 . — II. Głupota antyczna przeciw chrześcijanizmowi.
1 1 9 . — II. Do psychologii Nowego Testamentu.
544
545
Af.
Af.
1 2 1 . — II.
1 2 2 . — II.
123.
125.
126.
127.
—
—
—
—
II.
II.
II.
II.
144. — II.
1 4 5 . — II.
146. — II.
1 5 3 . — II.
1 5 5 . — II.
157. —
I.
1 6 3 . —IV.
1 7 5 . — II.
178. — I I I .
Nowy Testament jako książka uwodzi­
cielska.
Niestosowne roszczenie do zabierania
głosu w Nowym Testamencie.
Nowy Testament i Petroniusz.
Ostrożnie z Nowym Testamentem!
Nowy Testament.
Chrześcijanin: ideał niewytwornego ga­
tunku człowieka.
Chrześcijańska sztuka oczerniania.
Gdzie chrześcijanizm nie ma dziś absosolutnie żadnego prawa. W polityce . . .
Wiara czy uczynki? L u t e r . Reformacya. »Pogardzanie samym sobą«.
Trzy żywioły w chrześcijaniźmie. Jego po­
stęp ku demokracyi jako u n a t u r a l n i e n i e chrześcijanizmu.
O ile chrześcijanizm mógł być popierany
przez stany p a n u j ą c e .
Następstwa opatrzności chrześcijańskiej.
Co się zawdzięcza chrześcijanizmowi.
Nie znoszę żadnego kompromisu z chrześcijanizmem.
Człowiek n a j m o r a l n i e j s z y jako
n a j p o t ę ż n i e j s z y , najbardziej bo­
ski: całe poznanie usiłuje dowieść
t e g o . Ten stosunek do m o c y wy­
niósł moralność ponad wszystkie war­
tości.
Ogólny porachunek z moralnością: co
przez nią chce dojść do mocy?
180. — II.
1 8 1 . — II.
1 8 2 . — II.
183. — II.
184. — II.
185. — II.
287 — II.
1 8 8 . — II.
192. — II.
195. — II.
197. — II.
200. — II.
2 0 1 . — II.
202. — II.
203. — II.
204. — II.
Co znaczy idyosynkrazya moralna nawet
u jednostki nadzwyczajnej, jak Pascal?
Wielkie fałszerstwa pod panowaniem
moralności: s c h e m a t .
Zasadnicze fałszowanie h i s t o r y i , żeby
złożyła d o w ó d na rzecz moralności.
Fałszerstwa psychologiczne pod panowa­
niem instynktu stadnego.
Wielkie fałszerstwo w psychologii.
Fałszywe zrozumienie miłości, współczu­
cia, sprawiedliwości pod naciskiem
moralności wyzucia się z siebie.
Formy »odnaturalizowania«: dobro gwoli
dobru, piękno gwoli pięknu, prawda
gwoli prawdzie —
Stolnie o d n a t u r a l i z o w a n i a moral­
ności.— Przywrócenie »natury« w mo­
ralności.
Odnaturalizowanie moralności
i jego postępy.
Jak powstaje sława cnoty.
Jak cnota zyskuje moc.
W kwestyi p o l i t y k i cnoty: jak zyskuje
moc — j a k , zyskawszy moc, panuje.
Środki zapewnienia cnocie zwycięstwa.
Patronat cnoty (chciwość, żądza pano­
wania i t. d.).
Fałszerstwo psychologiczne pod nacis­
kiem walki o swój ideał.
Siła k a r y k a t u r o w a n i a w każdej
społecznej o c e n i e w a r t o ś c i : środki
jej woli mocy.
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XII.
35
547
546
Af.
205. — II. Czyj egoizm znajduje wyrachowanie
w utrzymaniu tyranii moralności.
206. — II. Instynkt stadny: jakie stany i żądze
chwali.
207. — II. Instynkt stadny: szacowanie mierności.
209. — II. Zakres hipotezy moralnej.
2 1 0 . — II. Jaki sens posiada krótkowzrocza per­
spektywa społeczeństwa ze względu
na pożyteczność.
2 1 1 . — II. Moralność jako środek uwodzicielski, jako
wola mocy.
2 1 7 . — II. Kastratyzm chrześcijańsko buddystyczny
jako ideał: skąd jego ponęta uwodzi­
cielska ?
226. — II. Krytyka człowieka dobrego.
260. — III. »Pozorność« myśli . . .
268. — III. »Prawdą« — nasze warunki zachowania
się, rzutowane jako atrybuty b y t u .
2 7 1 . — I I I . Zasada przeczenia.
273. — III. Poznanie i stawanie się.
275. — III. »Podmiot«, rzecz sama w sobie.
277. — III. Podmiot, substancya.
278. — I I I . Wywód naszej wiary w rozum.
279. — III. Przyczynek do pozoru logicznego.
280. — III. Ku zwalczeniu determinizmu.
2 8 1 . — III. Stwierdzić i wprowadzić znaczenie.
282. — III. Wzrost sztuki udawania w hierarchii
istot.
Af.
284. — III. Wartości moralne w teoryi poznania.
285. — III. Wola prawdy.
290. — III. Zasadnicze teorye poznania i ich stosu­
nek do wartości najwyższych.
291. — III. Krytyka i zbędność pojęcia »objektywny«.
292. — III. To, co wiecznie pozostaje jednakowe,
kwestya wartości.
311. — IV. Przeciw trosce o siebie i o swoje zba­
wienie wieczne.
3 1 5 . — I V . »Świat świadomy« nie może służyć za
punkt wyjścia dla wartości: koniecz­
ność » o b j e k t y w n e g o ustanowienia
wartości«.
318. — III. Sformułowanie Boga jako punktu kulmi­
nacyjnego; cofnięcie się od niego.
319. — IV. Bóg jako stan maksymalny.
320.—III.Przeciw.przecenianiu.»gatunku«.i.niedo­
cenianiu »jednostki« w naukach przy­
rodniczych.
321. — III. »Duchowość« — nietylko wykazuje i kie­
ruje.
328. — I I I . Optyka oceny wartości.
3 2 1—I V .Problemat.p r z e s t ę p c y .
332. — III. Człowiek wielki — przestępcą.
337. — III. Indywidualizm jako »wola mocy«. Do
metamorfozy woli mocy.
339. — II. Morfologia woli mocy.
341. — I V . Sprostowanie pojęcia »egoizmu«.
343. — III. Pochwała i wdzięczność — jako w o l a
mocy.
344. — III. Przeciw altruizmowi s ł a b o ś c i .
35*
549
548
Af.
Af.
347. — III.
348. — IV.
350. — III.
3 5 1 . — III.
352. — III.
354. — III.
356. — III.
361.
— III.
370. — IV.
3 7 1 . — IV.
373. — I.
374. — IV.
386. — IV.
387. — IV.
388. — IV.
Przywrócenie właściwego pojęcia »uczuć
życzliwości, miłosierdzia, dobrotliwoś­
ci«: te czci się n i e gwoli pożytkowi,
lecz czczone są przez tych, którzy
je odczuwają.
Uczucie jako osłona i broń zaczepna: co
się staje z człowiekiem bez musu
obrony i napadania?
La Rochefoucauld i J. St. Mill: ostatni
absolutnie płaski, pierwszy n a i w n y ; —
»egoizm«.
P o ż y t e c z n e m i są wszystkie uczucia.
»Pożytek« zależny od «celów«: utylitaryzm.
Historya zmoralizowania i odmoralizowania.
W sprawie powstania piękna: krytyka
j e g o sądów o wartości.
Aesthetica.
Klasyczność: do estetyki p r z y s z ł o ś c i .
Zapomocą sztuki walczyć przeciw przemoralizowaniu.
Nihilizm artystów.
Artysta tragiczny.
Silni przyszłości.
Każdy rodzaj człowieka s i l n i e j s z e g o
stoi na poziomie niższego.
Czasowa przewaga społecznych uczuć
wartości zrozumiała, żeby wznieść
podstawy.
390.—IV.Wydziele.niezbytkownego.nadmiaru.ludz­
kości. D w a ruchy.
3 9 1 . — IV. P r z y r o s t mocy ogólnej w człowieku:
w jakim stopniu powoduje wszelkiego
rodzaju upadek.
394. — IV. Gdzie natur s i l n i e j s z y c h szukać na­
leży.
395.—IV.Hierarchia.między.ludźmi.
399.—I.Szyderstwo.zidealizmu,.który.mierności
nie chce mieć mierną: do krytyki
»idealisty«.
400. — IV. U s p r a w i e d l i w i a j ą c y rzut oka
wstecz na złe skutki tyranii moralnej.
402. — IV. Na usprawiedliwienie moralności. Rekapitulacya.
403. — IV. Instynkt ludzkości cywilizowanej przeciw
ludziom wielkim.
406. — IV. Zużytkowanie człowieka zapomocą cnoty:
cnota maszyn.
407. — IV. Na usprawiedliwienie m o r a l n o ś c i .
408. — IV. Ocena ekonomiczna ideałów dotychcza­
sowych.
409. — IV. W jakiem znaczeniu n i e pragnę zniwe­
czenia ideałów, które zwalczam: —
chcę tylko zapanować nad nimi.
411. —IV.Z w ę ż e n i e.dziedziny.moralności:.po­
stęp.
4 1 2 . — I V . N i e t o l e r a n c y a m o r a l n a , z ogól­
nego punktu widzenia: wyraz s ł a ­
b o ś c i człowieka.
550
Af.
4 1 3 . — IV.
Moim zamiarem wykazać absolutną jedno­
rodność we wszystkiem, co się dzieje:
różnice moralne stają się różnicami
perspektywy.
4 1 7 . —IV. My poznający — jakżeśmy niemoralni!
4 1 9 . —IV. Naiwność w stosunku do » a s p i r a c y i «
ostatecznych, podczas kiedy się nie zna
»dlaczego?« przeznaczenia ludzkiego.
420,22.—IV. Stanowisko moje i Schopenhauera: kontrowersya; w stosunku do Kanta rów­
nież, do Hegla, do Comte'a, do Dar­
wina, do historyków i t. d.
4 2 1 . —IV. Przeciw Schopenhauerowi, który łajda­
ków i gęsi chce kastrować, W kwe­
sty i »hierarchii«.
423. — IV. Protest przeciw Chrystusowi, jako typowi
człowieka, gdy tymczasem jest on tylko
karykaturą . . .
424. — IV. W a r t o ś c i c z ł o w i e k a nie mierzy się
jego działaniem. »Dostojny«.
426. — III. Ironia pod adresem cnotliwców (kry­
tyka »człowieka dobrego«).
4 2 7 . — I i IV. Nasza ż y c z l i w a ocena człowieka w po­
równaniu z oceną moralno-chrześcijańską. Liberalizm moralny jako oznaka
przyrostu kultury.
428. — I V . Unaturalnienie człowieka w wieku dzie­
więtnastym.
429. — I V . Nawiązuję do silnych cech stulecia.
430. — IV. Jakie znaczenie posiada p r z e m i a n a
wartości.
4 3 1 . — IV. Cnota wytłumaczona na d o s t o j n o ś ć .
551
Af.
432.—IV.Nieuniformować!»Cnota« niejestczemś
pośredniem, jest czemś szalonem.
433.—IV.Do.krytyki.idealistów:.przeciwieństwo
ze mną.
434. — IV. Mój sposób usprawiedliwienia cnoty.
435. — IV. Cnoty dziś się nie ceni: musiałby ją
więc ktoś jako zmazę w obieg wpro­
wadzić.
436. — IV. Czyż wyrządziłem s z k o d ę cnocie?
437 — IV. Czy książęta mogą się obejść bez nas,
immoralistów ?
439. — IV. Przyszłość sztuki.
444. — IV. Wojna przeciw »dostojności« w znacze­
niu zniewieściałem i niewieściem.
445. — IV. Przywrócenie ascetyki.
447. — IV. Typ moich »uczniów«.
448. — IV. Wstydzić się nieszczęścia.
457 —IV. M ó j punkt widzenia wartości.
458. — I V . Próby siły.
460. —IV. Dyonizyjskość: nowa droga do typu boskości; różnica od samego początku
między mną a Schopenhauerem.
461. — I. Pessymizm siły.
462. — I V . Pojęcie Boga, po otrąceniu dobroci.
463. — I V . Moje pięć nie: do przedmowy?
464. —IV. W kwestyi siły wieku dziewiętnastego.
466. —IV. Na cześć wieku dziewiętnastego.
469. — III. Wszelkie dobro zaprzągnięte w służbę
zło dawniejsze.
470.—III.Wzrost.w.zwyż.i.w.złość.idzie.społem.
471. — IV. Do charakterystyki »silnych«.
552
Af.
474.
475.
476.
477.
— IV.
— IV.
— IV.
— IV.
Przyszłość wychowania: kult wyjątku.
W kwestyi hierarchii.
Moja nowa droga do »tak«.
Na zakończenie: Goethowskie spojrzenie
pełne miłości, prawdziwe przezwycię­
żenie pessymizmu.
II.
PLANY Z W I O S N Y I LATA R. 1888.
I.
Wola mocy.
Próba przemiany wszystkich wartości.
Część
Część
Część
Część
pierwsza: Co p o c h o d z i z s i ł y .
druga :
Co p o c h o d z i z s ł a b o ś c i .
trzecia:
Iz c z e g o p o c h o d z i m y my?
czwarta : W i e l k i d o b ó r .
2.
Wola mocy.
Próba przemiany wszystkich wartości.
I. P s y c h o l o g i a błędu.
1. Pomieszanie przyczyny i skutku.
554
555
2. Pomieszanie prawdy z tem, co się za prawdę
uważa.
3. Pomieszanie świadomości z przyczynowością.
4. Pomieszanie logiki z zasadą rzeczywistości.
II.Wartości fałszywe.
1. Moralność — fałszywą.
2. Religia — fałszywą.
3. Metafizyka — fałszywą.
4. Idee nowoczesne — fałszywe.
III. Kryteryum prawdy.
1. Wola mocy.
2. Symptomatologia upadku.
3. Do fizyologii sztuki.
4. Do fizyologii polityki.
IV. W a l k a f a ł s z y w y c h i p r a w d z i w y c h war­
tości.
1. Konieczność ruchu podwójnego.
2. Pożyteczność ruchu podwójnego.
3. Słabi.
4. Silni.
3.
Wola mocy.
Próba przemiany wszystkich wartości.
My h i p e r b o r e j c z y c y . — Założenie podwalin pro­
blematu.
Księga pierwsza: »co j e s t p r a w d ą ? «
1. Psychologia błędu.
2. Wartość prawdy i błędu.
3. Wola prawdy ( u s p r a w i e d l i w i o n a do­
piero w przytakującej wartości życia).
Księga druga : p o c h o d z e n i e w a r t o ś c i .
1. Metafizycy.
2. Homines
religiosi.
3. Dobrzy i poprawiacze.
Księga
1.
2.
3.
trzecia : w a l k a w a r t o ś c i .
Myśli o chrześcijaniźmie.
Do fizyologii sztuki.
Do historyi nihilizmu europejskiego. K r o t o chwila psychologów.
Księga
1.
2.
3.
czwarta : w i e l k i e p o ł u d n i e .
Zasada życia (»hierarchia«),
Dwie drogi.
Wieczny powrót
557
D y s p o z y c y a i szkice do księgi
tego planu.
trzeciej
I.
Immoralista.
III.
OSTATNI PLAN, J E S I E Ń R. 1888.
Przemiana wszystkich wartości.
Księga pierwsza.
Antychryst.
Próba krytyki chrześcijanizmu.
Księga druga.
W o l n y d u c h . Krytyka filozofii jako ruchu nihilistycznego.
Księga trzecia.
I m m o r a l i s t a . Krytyka najfatalniejszego
ciemnoty, moralności.
rodzaju
A. Psychologia dobra: decadent; — lub z w i e ­
r z ę stadne.
B. Jego absolutna s z k o d l i w o ś ć : jako formy
p a s o r z y t n i c z e j kosztem prawdy i przyszłości.
C. M a c h i a w e l i z m dobrych: ich walka o moc,
ich środki uwodzenia, ich mądrość w p o d d a w a ­
n i u s i ę (np. kapłanowi, moc posiadającemu).
D. »Kobieta« w dobrem. — »Dobroć« jako najsubtelniejsza mądrość niewolników, dla wszystkiego
posiadająca względy, a przeto ich d o ś w i a d c z a j ą c a .
E. Fizyologia d o b r y c h . — Na jakiem miejscu
występuje d o b r o ć — w rodzinach, w narodach (je­
dnocześnie z występowaniem newrozy).
Typ,
stanowiący
przeciwieństwo:
prawdziwa dobroć, dostojność, wielkość duszy, pły­
nąca z b o g a c t w a — , z tego —; która nie darowywa, żeby odejmować,
która nie chce przez to
się w y n o s i ć , iż jest dobrotliwa, — r o z r z u t n o ś ć
jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo o s o b o ­
w o ś c i jako warunek uprzedni.
Księga czwarta.
Dyonizos.
Filozofia wieczystego powrotu.
2.
Słabość z w i e r z ę c i a s t a d n e g o wytwarza
moralność zupełnie podobną, jak słabość dekadenta:
559
558
rozumieją się oni, ł ą c z ą s i ę (wielkie religie dekadencyi liczą zawsze na poparcie stada). Zwierzę stadne
nie ma w sobie nic chorobliwego, jest ono nawet
nieocenione; lecz niezdolne do kierowania sobą, po­
trzebuje »pasterza«, — to rozumieją kapłani . . .
Państwo nie jest dość blizkie, dość poufale: »kierownictwo sumień« wymyka mu się. Pod jakim wzglę­
dem zwierzę stadne stało się chorobliwem dzięki
kapłanom? —
6) S ł a b o ś ć , wyrażająca się w u m y ś l n e j śle­
pocie wszędzie, gdzie, być może, potrzebnyby
był opór (»humanitarność«). —
7) Daje się u w o d z i ć wszystkim wielkim decadents: »krzyżowi«, »miłości«, »świątyni«, »czystości«, — w gruncie rzeczy samym tylko nie­
bezpiecznym pojęciom i osobom.
8) W y s t ę p c z o ś ć intelektualna: — Nienawiść
prawdy, ponieważ ona nie przynosi z sobą
»uczuć pięknych«, — nienawiść prawdziwości —
3.
I n s t y n k t d e k a d e n c y i w c z ł o w i e k u do­
brym:
1) I n e r c y a : nie chce on się już zmieniać, nie
chce się uczyć dalej, jako »dusza piękna« za­
myka się w sobie samym . . .
2 ) N i e z d o l n o ś ć d o o p o r u : np. w e w s p ó ł ­
c z u c i u , — ustępuje (pobłażliwy, »tolerancyjny«,
rozumie wszystko; »pokój i w ludziach dobre
upodobanie« . . .).
3) K i e r u j e nim wszystko, co jest cierpiące i wy­
dziedziczone — instynktowo spiskuje przeciw
silnym.
4) Potrzebuje wielkich n a r k o t y k ó w , — jak
»ideał«, »człowiek wielki«, »bohater«, — ma­
rzy
. . .
5) S ł a b o ś ć , objawiająca się w bojaźni przed
afektami, silną wolą, przed »tak« i »nie«: jest
miły, żeby nie być zmuszonym do wrogości, —
żeby nie być zmuszonym do zajęcia stanowi­
ska —
4.
I n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y człow i e k a d o b r e g o , przynoszący sobie w ofierze
przyszłość ludzkości: w gruncie niechętny już p o l i ­
t y c e , — wogóle wszelkiej perspektywie s z e r s z e j , —
wszelkiemu szukaniu, przygodom, niezadowoleniu
z siebie. N e g u j e cele, zadania, w których nie od­
grywa roli głównej. Jest b e z c z e l n y i n i e s k r o m ­
ny jako typ »najwyższy« i do wszystkiego nietylko
chce swój głos wtrącać, lecz s ą d z i ć . Czuje się
wyższym nad tych, którzy posiadają »słabości«: te
»słabości« są stronami s i l n e m i i n s t y n k t u , do
których potrzebna jest też odwaga, żeby się ich nie
wstydzić.
Człowiek dobry jako p a s o r z y t . Żyje on kosz­
t e m życia: zapomocą kłamstwa neguje realność, jako
przeciwnik wielkich popędów instynktowych życia,
jako epikurejczyk w małem szczęściu, odtrącający
w i e l k ą formę szczęścia jako n i e m o r a l n ą .
561
560
Ponieważ sam ręki nie przykłada i ustawicznie
zawinia chybieniami i złudzeniami, mąci wszelkie ży­
cie prawdziwe i z a t r u w a wogóle swoją pretensyą
do reprezentowania czegoś w y ż s z e g o . W swojem
urojeniu wyższości nie u c z y się, nie z m i e n i a się,
lecz staje po s w e j s t r o n i e , choćby to miało wywołać jak największe nieszczęście.
5.
1)
2)
3)
4)
A . W y n a j d u j e o n postępki, k t ó r y c h n i e ­
m a : nieegoistyczne, święte;
zdolności, k t ó r y c h n i e m a : »duszę«, »du
cha«, »wolną wolę«;
istoty, k t ó r y c h n i e m a : »świętych«, »Boga«,
»aniołów«;
porządek w tem, co się dzieje, k t ó r e g o n i e ­
m a : m o r a l n y porządek świata z na­
grodą i karą (unicestwia przyczynowość
naturalną).
B. Zapomocą tych zmyśleń p o z b a w i a w a r ­
tości
jedyne postępki, postępki egoistyczne;
ciało;
rodzaj ludzi rzeczywiście p o s i a d a j ą c y c h
w a r t o ś ć , rzeczywiście posiadające wartość
popędy;
cały rozum w tem, co się dzieje, — przeszka­
dza uczyć się z tego, przeszkadza obserwacyi,
nauce, wszelkiemu p o s t ę p o w i w życiu za­
pomocą wiedzy . . .
6.
I. Brak niedowierzania; — pietyzm; — zdanie
się na wolę boską (»bogobojność«); — »dobre serce«,
»ręka pomocna« — to w y s t a r c z a ; — powaga,
zwrócona do rzeczy w y ż s z y c h , — nie należy
brać zbyt poważnie rzeczy, należących do sfer niż­
szych, jak ciało i jego dobrobyt; — obowiązek: na­
leży spełniać swą powinność, — poza tem wszystko
należy pozostawić Bogu. — P y t a m c a ł k i e m po­
w a ż n i e : czy przez to nie o p i s a ł e m człowieka
d o b r e g o ? Czyż się nie sądzi, że człowiek taki jest
p o ż ą d a n y ? Czyby się nie chciało być takim? Czyż
innemi chce się mieć swe dzieci? Ecco! A ten rodzaj
człowieka jest n a j s z k o d l i w s z y m !
II. Przyjrzyjmy się, jak dobrzy czynią z siebie
1) m e t a f i z y k ę , 2) p s y c h o l o g i ę , 3) p o l i t y k ę ,
4 ) s p o s ó b ż y c i a i w y c h o w a n i a , 5 ) metodę
prawdy.
7.
P r z y c z y n o w o ś ć p o s t ę p o w a n i a . — Cel
błędnie ustanowiony: szczęście a) własne (»egoi­
styczne«), b) cudze (»nieegoistyczne«). Najgłębszy brak
zastanowienia u Schopenhauera, który dodaje jeszcze
c) b ó l cudzy, d) b ó l własny: co naturalnie jest tylko
specyfikacyą pojęcia »szczęście własne« (a).
Jeśli szczęście jest celem postępowania: tedy
n i e z a d o w o l e n i e musi poprzedzać postępowanie:
36
562
563
pessymistyczne fałszowanie istotnego stanu rzeczy;
n i e p r z y j e m n o ś ć jako motyw postępowania.
Nieprzyjemność i przyjemność jako motywy;
w o l a przyczynową w postępowaniu. — Warunek, iż
wszystko, co poprzedza, znajduje się w sferze ś w i a ­
d o m o ś c i , — iż właściwa przyczynowość jest du­
c h o w ą , — iż »dusza« wie, czego chce i że wartość
aktu woli u w a r u n k o w a n a jest przez jej wiedzę, —
iż dusza »wolną« jest w chceniu i skutkiem tego — —
M o j a teorya: przyjemność i nieprzyjemność,
»wola«, »środek« całkiem tylko zjawiska towarzy­
szące, — nigdy p r z y c z y n o w e . Wszelka tak zwana
duchowa przyczynowość jest fikcyą.
8.
Fałszywa konsekwencya wiary w »ego«:— czło­
wiek dąży do s z c z ę ś c i a . Lecz w tem znaczeniu
niema jedności, która »dąży«; a to, ku czemu zmie­
rzają wszystkie jedności, zgoła nie jest to s z c z ę ś ­
c i e , — szczęście jest zjawiskiem towarzyszącem w y ­
ł a d o w y w a n i u się ich siły. Co popycha do dzia­
łania, nie jest to potrzeba, lecz p e ł n i a , wyładowu­
jąca się na podnietę. Nie nieprzyjemność jest prze­
słanką działalności: owo napięcie jest wielką p o d ­
n i e t ą . . . Przeciw teoryi p e s s y m i s t y c z n e j ,
jakoby wszelkie postępowanie zmierzało do pozbycia
się n i e z a d o w o l e n i a , jak gdyby przyjemność sama
w sobie była celem jakiegokolwiek działania . . .
9.
Bezinteresownych postępków niema zgoła. Po­
stępki, w których indywiduum sprzeniewierza się
własnym instynktom i wybiera ze szkodą dla siebie,
są oznaką décadence (mnóstwo najsławniejszych tak
zwanych »świętych« po prostu zostali przekonani
o tem, iż byli décadents, tylko dla braku »egoizmu« — ) .
Akty miłości, »bohaterstwa« nie są bynajmniej
altruistyczne, do tego stopnia, iż właśnie są dowodem
bardzo silnego i bogatego »ja«: »ubogim« nie przy­
padło w udziale móc oddawać . . . zarówno są
pozbawieni wielkiej zuchwałości i przyjemności z przy­
gód, które są właściwe »heroizmowi«. Nie poświęcenie
s i e b i e jako c e l , lecz przeprowadzanie celów, których
skutki nie niepokoją nas dzięki śmiałości i ufności
w sobie, są o b o j ę t n e . . .
10.
Psychologia postępków tak zwanych n i e ego­
istycznych: — po prawdzie są one ściśle regulowane
instynktem samozachowawczym.
Odwrotnie się rzecz ma z postępkami tak zwa­
nymi e g o i s t y c z n y m i : tutaj niema właśnie in­
stynktu kierującego, — głębokiej świadomości po­
żytku i szkody.
Wszelka siła, zdrowie, żywotność przez zwięk­
szone n a p i ę c i e wskazują na rozkazujący instynkt
samego siebie. Wszelkie rozluźnienie jest dekadencyą.
36*
564
II.
Immoralista.
C o d o p o c h o d z e n i a m o r a l n o ś ć jest: sumą
w a r u n k ó w s a m o z a c h o w a n i a przez p ó ł lub
całkiem nieudanego rodzaju człowieka. T e n może
stanowić »wielką liczbę«: — stąd j e g o n i e b e z p i e ­
czeństwo.
C o d o s w e g o z a s t o s o w a n i a jest t o g ł ó w ­
n y ś r o d e k pasorzytnictwa kapłańskiego w w a l c e
z s i l n y m i , p r z y t a k u j ą c y m i ż y c i u — pozy­
s k u j ą sobie »wielką liczbę« (pokornych, cierpiących
w s z y s t k i c h stanów — unieszczęśliwionych wszelkiego
rodzaju — ) P e w n e g o rodzaju b u n t p o w s z e c h n y
przeciwko m a ł e j l i c z b i e u d a n y c h
.
.
.
(— K r y t y k a »poprawiaczy« — ) .
C o d o s k u t k ó w r a d y k a l n y fałsz i zepsucie
n a w e t o w y c h w a r s t w w y j ą t k o w y c h : które
w końcu, żeby tylko w y t r z y m a ć pod żadnym
w z g l ę d e m nie m o g ą być p r a w d z i w i w z g l ę d e m sie­
bie —: całkowita k o r r u p c y a psychologiczna w r a z
z tem, co z tego w y p ł y w a . . . (— K r y t y k a »do­
b r y c h « —).
TREŚĆ
Str.
Przedmowa
1
K s i ę g a p i e r w s z a . Nihilizm europejski.
Plan
L Nihilizm
II. Do krytyki nowoczesności
III. Do teoryi dekadentyzmu
7
10
39
78
K s i ę g a d r u g a . Krytyka wartości najwyższych.
I. R e l i g i a jako wyraz dekadentyzmu.
1. Uwagi ogólne
2. Krytyka chrzęści janizmu.
a) Do
historyi
chrzęści
janizmu
b) Ideał chrześcijański
II. M o r a l n o ś ć jako wyraz dekadencyi.
My hiperborejczycy (przedmowa)
1. Uwagi ogólne
2. Jak cnotę przywodzi się do panowania
3. Stado
4. Moralność jako przeciwieństwo natury
III, F i l o z o f i a jako wyraz dekadencyi
K s i ę g a trzecia.
97
.
.
114
144
176
181
208
318
231
2 55
Zasada nowego ustanowienia wartości.
I. Wola mocy jako poznanie
II. Wola mocy w przyrodzie.
291
II
Str.
1. Wola mocy jako prawo natury
343
2. Wola mocy jako życie.
a) Do
b) O
III. W o l a
psychologii
woli
mocy
rozwoju
mocy
jako
moralność.
1. Społeczeństwo
i
państwo
381
2 . Indywiduum
IV.
W
sprawie
fizyologii
390
sztuki
K s i ę g a c z w a r t a .
I.
II.
Wieczny
Nowa
III. Poza
IV.
V.
powrót
i
409
Chów ł hodowla.
439
hierarchia
dobrem
356
370
450
złem
Ideał arystokratyczny
475
.
498
Dyonizos
513
D o d a t e k .
I. P l a n z r.
1887
II. Plany z wiosny
i początku
i lata r.
I I I . Ostatni plan z jesieni r.
1888
539
1888
553
1888
556
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M
przełożył
Rb. k.
Tom
I
— TAKO RZECZE ZARATUSTRA
Cztery
części.
Przełożył
Nietzschego — akwafortą
oryginalną Fr. Siedleckiego
wydanie ozdobne w oprawie
»
w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
wydanie zwykłe t a n i e
Tom
II
3.—
3.50
7.50
1.60
- POZA DOBREM I Z Ł E M
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
.....
»
wytworne w 1o numerowanych egzemplarzach
2.—
2.50
5.—
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
(BEZ
przełożył
LEOPOLD
STAFF
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
IV —
DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom
V - ZMIERZCH
przełożył
STANISŁAW WYRZYKOWSKI
- WIEDZA
przełożył
RADOSNA
LEOPOLD
wydanie ozdobne
»
»
»
1.20
1.70
2.75
STAFF
w oprawie
wytworne
w
15
numerowanych egzemplarzach
2.50
3.—
6.—
Tom VII — J U T R Z E N K A
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
....
»
w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach
2.50
3.—
6.—
STAFF
przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach
Tom
XI
XII
2.50
3.—
6.—
— WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ
LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga.
Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
1.60
2.10
4.—
X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE
Część pierwsza. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
1.—
1.50
1.50
IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
-
2.50
3.—
6.—
WOLA MOCY
Przeł. S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
3.—
3.50
7.—
Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia)
Przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
wytworne na czerpanym
DO
S K R Ó C E Ń )
VI
—.60
1.35
1.10
BOŻYSZCZ
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom
2.—
2.50
5.—
(BEZ
C A Ł K O W I T E
WACŁAW BERENT
portretem
C A Ł K O W I T E
W Y D A N I E
z
W Y D A N I E
S K R Ó C E Ń )
wydanie ozdobne
Tom
Rb. k.
WACŁAW
NABYCIA
WE
WSZYSTKICH
papierze....
1.50
2.—
4.—
KSIĘGARNIACH.
BERENT
Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA NIETZSCHEANIZMU
—.80
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
papierze g r u b y m
1.—
na
3.—
papierze japońskim
WARSZAWA 1911. - N A K Ł A D JAKÓBA MORTKOWICZA. — SKŁADY G Ł Ó W N E : W KSIĘGARNI
G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.
W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
LEOPOLD
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
SKRÓCEŃ)
W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
(BEZ
Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H
WARTOŚCI

Podobne dokumenty

Antychryst - Nietzsche Seminarium

Antychryst - Nietzsche Seminarium Fryderyka Nietzschego poprzez: – powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych. – stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stro...

Bardziej szczegółowo