21 Klucze śmierci i Otchłani

Transkrypt

21 Klucze śmierci i Otchłani
21
Klucze śmierci i Otchłani
- Boże, moja głowa - powiedział Alec, kiedy razem z Jace'em uklękli przy
skalnej krawędzi, która wieńczyła szczyt szarego, pokrytego piargami wzgórza. Skała
trzymała ich w ukryciu, ale za nią, przy użyciu runy Dalekowzroczności, widać było
na wpół zniszczoną twierdzę, a wokół niej, skupionych jak mrówki, Mrocznych
Nocnych Łowców.
Stanowiło to wypaczony obraz Wzgórza Gard w Alicante. Struktura utworzona
na szczycie wzniesienia przypominała znane im Gard, jednak wzbogacone o
otaczający go masywny mur i zamkniętą w środku twierdzę, jak ogród w klasztorze.
- Może nie powinieneś tyle pić wczorajszej nocy - rzucił Jace, pochylając się i
mrużąc oczy. Z każdej strony muru Mroczni stali w scentrowanych pierścieniach, a
naprzeciw bram, które prowadziły do środka, znajdowała się ich skupiona grupka; w
strategicznych punktach na całej długości wzgórza widzieli też mniejsze. Alec patrzył,
jak Jace szacuje liczebność wroga, tworząc w głowie coraz to nowy plan.
- Może powinieneś wyglądać na nieco mniej zadowolonego z siebie na myśl o
tym, co ty zrobiłeś zeszłej nocy - powiedział Alec.
Jace omal nie spadł z krawędzi.
- Nie wyglądam na zadowolonego z siebie. Cóż, - poprawił się - nie bardziej niż
zwykle.
- Proszę cię - powiedział Alec, wyciągając stelę. - Twoja twarz to istna otwarta
książka porno. Chciałbym wymazać ten widok z pamięci.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że mam się zamknąć? - zapytał Jace.
- Pamiętasz, jak się ze mnie śmiałeś, że się wymykam z Magnusem i zapytałeś,
czy upadłem na szyję? - zapytał Alec, dotykając końcówką steli swojego
przedramienia i zaczynając rysować iratze. - To zemsta.
Jace prychnął i zabrał Alecowi stelę.
- Daj mi to - powiedział i dokończył rysować za niego iratze, jak zwykle w
pośpiechu i z rozmachem. Alec poczuł, jak głowa przestaje mu pulsować.
Jace ponownie skupił się na wzgórzu.
- Wiesz, co jest ciekawe? - odezwał się. - Widziałem kilka latających demonów,
ale trzymają się z dala od Mrocznego Gard...
Alec uniósł brew.
- Mrocznego Gard?
- Masz lepszą nazwę? - Jace wzruszył ramionami. - W każdym razie, trzymają
się z daleka od Mrocznego Gard i całego wzgórza. Służą Sebastianowi, ale wygląda na
to, że szanują jego prywatność.
- Cóż, nie mogą być za daleko - powiedział Alec. - Dość szybko znalazły się w
Sali Porozumień, kiedy uruchomiłeś ten alarm.
- Mogły już być wewnątrz fortecy - powiedział Jace, mówiąc na głos to, o czym
obaj myśleli.
- Szkoda, że nie udało ci się zabrać skeptronu - wyznał cicho Alec. - Mam
wrażenie, że mógłby zdjąć wiele demonów na raz. O ile nadal działa. - Jace miał
dziwny wyraz twarzy. Alec dodał pośpiesznie: - Nie, żeby komukolwiek się to udało.
Ty próbowałeś...
- Nie jestem tego pewien - powiedział Jace z zarówno nieobecnym jak i
zamyślonym wyrazem twarzy. - Chodź. Wracajmy do pozostałych.
Nie zdążył odpowiedzieć; Jace już się oddalał. Alec udał się za nim, czołgając
się do tyłu, tak aby znaleźć się poza zasięgiem Mrocznego Gard. Kiedy byli już w
pewnej odległości od krawędzi, wyprostowali się i na wpół ześlizgnęli po piagrowym
stoku to miejsca, w którym czekała na nich reszta. Simon był przy Izzy, a Clary, ze
szkicownikiem na kolanach i długopisem w dłoni, rysowała runy. Wnioskując ze
sposobu, w jaki kręciła głową, wyrywając z notesu kartki, by następnie zgnieść je w
dłoni, nie szło jej za dobrze.
- Śmiecisz? - zawołał Jace, kiedy razem z Alekiem podbiegli do pozostałej
trójki.
Clary posłała mu spojrzenie, które prawdopodobnie miało być miażdżące, ale
wyszło raczej ckliwie.
Jace je odwzajemnił. Alec zastanowił się, co by się stało, jeśli oddałby się w
ręce mrocznych bogów tego świata w zamian za to, by nie upominano go stale, że jest
singlem. Nie tylko singlem. On nie tylko tęsknił za Magnusem; bał się o niego, a ten
strach odczuwał w klatce piersiowej jako silny, stały ból, który nie chciał zelżeć.
- Jace, z tego świata został już tylko popiół i nie ma tu żadnej żywej istoty powiedziała Clary. - Jestem niemal pewna, że tu nikt się nie zajmuje recyklingiem.
- Co widzieliście? - zapytała ostro Isabelle. Nie podobało jej się, że została na
miejscu, podczas gdy Alec z Jace’em zrobili rozpoznanie, ale Alec nalegał, żeby
oszczędzała siły. Ostatnio coraz częściej go słuchała, pomyślał Alec, a słuchała tylko
tych ludzi, których zdanie szanowała. To było miłe.
- Tutaj - Jace wyciągnął stelę z kieszeni i ukląkł, zrzucając z ramion kurtkę.
Mięśnie jego pleców poruszały się pod koszulką, kiedy zaczął rysować szpiczastym
czubkiem steli po piasku. - Tutaj jest Mroczne Gard. Prowadzi do niego tylko jedna
droga, a biegnie ona przez bramę w najdalszej części muru. Jest zamknięta, ale runa
Otwierająca powinna załatwić sprawę. Pytanie brzmi: jak dostać się do bramy.
Najbardziej strzeżone punkty znajdują się tutaj, tutaj i tutaj. - Machnął stelą. - Dlatego
obejdziemy wzgórze i wejdziemy po jego drugiej stronie. Jeśli to miejsce
topograficznie odpowiada Alicante, a wygląda na to, że tak jest, to tam znajduje się
ścieżka. Kiedy podejdziemy bliżej, rozdzielimy się tu i tutaj… - zrobił stelą parę
zawijasów i szlaczków, pomiędzy jego łopatkami zaczął wykwitać pot - i spróbujemy
zagonić w stronę centrum tylu Mrocznych i tyle demonów, ile będziemy w stanie. Odchylił się, przygryzając ze zmartwieniem wargę. - Mogę się nimi zająć, ale musicie
w tym samym czasie pilnować, żeby się nie rozdzielały. Rozumiecie ten plan?
Wszyscy przez moment patrzyli na niego w milczeniu. Nagle Simon wskazał na
szkic.
- Co to za zawijas? - zapytał. - Drzewo?
- To jest brama - powiedział Jace.
- Ochh - powiedziała Isabelle, zadowolona. - A te szlaczki? To fosa?
- To jest zarys trasy... Serio, tylko ja w tym towarzystwie chociaż raz w życiu
widziałem na oczy plan? - rzucił Jace, puszczając stelę i przeczesując ręką blond
włosy. – Zrozumieliście cokolwiek z tego, co właśnie powiedziałem?
- Nie - odpowiedziała Clary. - Twój plan jest pewnie świetny, ale talentu do
rysowania to nie masz; wszyscy Mroczni wyglądają jak drzewa, a forteca przypomina
żabę. Musi istnieć jakiś lepszy sposób na to, żeby to wyjaśnić.
Jace usiadł na piętach i założył ręce.
- Cóż, chciałbym go usłyszeć.
- Ja mam pomysł - powiedział Simon. - Pamiętacie, jak wcześniej mówiłem o
Dungeons and Dragons?
- Oczywiście - odparł Jace. - To były mroczne czasy.
Simon go zignorował.
- Wszyscy Mroczni Nocni Łowcy noszą czerwień - powiedział. - A nie są jakoś
super inteligentni czy niezależni. Wygląda n to, że ich wolę kontroluje Sebastian, a
przynajmniej w części, prawda?
- Prawda - odezwała się Isabelle, uciszając Jace'a spojrzeniem.
- W D&D, moim pierwszym krokiem, kiedy ma się do czynienia z armią taką
jak ta, byłoby zwabienie mniejszej grupy - przyjmijmy, że pięciu osób - i zabranie im
ubrań.
- Więc potem mają wrócić do fortecy nago, a ich skrępowanie wpłynie
negatywnie na ich nastroje? - zapytał Jace. - Bo to wydaje się skomplikowane.
- Pewnie chodzi mu o to, że mamy zabrać im stroje i się w nie przebrać powiedziała Clary. - Dzięki temu zakradniemy się do bramy niezauważeni. Jeśli
Mroczni nie są za bardzo spostrzegawczy, nie zobaczą różnicy. - Jace spojrzał na nią z
zaskoczeniem. Wzruszyła ramionami. - To jest praktycznie w każdym filmie.
- Nie oglądamy filmów - odezwał się Alec.
- Myślę, że pytanie brzmi: czy Sebastian ogląda filmy - powiedziała Isabelle. Tylko czy nasz plan nadal polega na zaufaniu, kiedy staniemy z nim twarzą w twarz?
- Tak - odparł Jace.
- Och, dobrze - powiedziała Isabelle. - Przez chwilę bałam się, że to będzie nasz
prawdziwy plan, wiesz, ze wszelkimi punktami, które mamy wypełnić. Kamień z
serca.
- To jest nasz plan. - Jace wsunął stelę do paska i wstał płynnym ruchem. –
Wkradniemy się do twierdzy Sebastiana postępując według planu Simona.
Simon wytrzeszczył oczy.
- Poważnie?
Jace zabrał kurtkę.
- To był dobry pomysł.
- Ale to był mój pomysł - odparł Simon.
- I był dobry, dlatego go wykorzystamy. Gratulacje. Wejdziemy po wzgórzu tak
jak ja wam to rozrysowałem i potem, gdy już będziemy wchodzić na szczyt,
zastosujemy twój plan. A kiedy się tam znajdziemy... - Odwrócił się do Clary. - To
coś, co zrobiłaś w Jasnym Dworze. Skoczyłaś i narysowałaś runę na ścianie; mogłabyś
to zrobić jeszcze raz?
- Nie widzę powodu, żeby tego nie zrobić - powiedziała Clary. - A ty?
Jace zaczął się uśmiechać.
Emma usiadła na łóżku w swoim małym pokoju na dachu, otoczona przez
dokumenty.
W końcu wygrzebała je z teczki, którą wzięła z biura Konsula. Leżały
porozrzucane po dywanie, oświetlone smugami światła przedostającymi się przez małe
okno, chociaż ledwo mogła się zmusić, by ich dotknąć.
Były wśród nich ziarniste fotografie, zrobione pod jasnym niebem w Los
Angeles, przestawiające ciała jej rodziców.
Rozumiała teraz, dlaczego nie mogli zabrać ciał do Idrisu. Były poszarpane,
skóra miała barwę popiołu, z wyjątkiem tych miejsc, w których widniały obrzydliwe,
czarne gryzmoły. W żadnym calu nie przypominały one Znaków. Piasek wokół nich
był mokry, jakby wtedy padało; znajdowali się daleko od linii pływów. Emma
zwalczyła odruch wymiotny, gdy usiłowała przyswoić sobie nowo nabyte informacje:
kiedy znaleziono ciała, kiedy zostały one zidentyfikowane i jak rozpadały się na
kawałki, gdy Nocni Łowcy chcieli je unieść...
- Emma. - To była Helen, stała w drzwiach do pokoju. Światło przedostające się
przez okno zmieniły kolor jej włosów na srebrny, tak samo jak u Marka. Przypominała
go teraz bardziej niż kiedykolwiek; przez stres schudła, co uwydatniło delikatne łuki
jej kości policzkowych i zakończenia spiczastych uszu. - Skąd to wzięłaś?
Emma uniosła wyzywająco podbródek.
- Z biura Konsula.
Helen usiadła na krawędzi łóżka.
- Emma, musisz je tam odnieść.
Emma dźgnęła palcem dokumenty.
- Nie będą dociekać, co się stało z moimi rodzicami - powiedziała. - Mówią, że
to tylko losowy atak Mrocznych, ale to nieprawda. Wiem, że to nieprawda.
- Emmo, Mroczni i ich sojusznicy nie tylko zabili Nocnych Łowców z tych
Instytutów. Oni zdziesiątkowali Konklawe w Los Angeles. Nie dziwne, że twoi
rodzice też zginęli.
- Dlaczego ich nie Przemienili? - zapytała ostro Emma. - Potrzebowali jak
największej ilości wojowników. Mówisz, że zdziesiątkowali Konklawe, ale nie
zostawili ciał. Wszystkich Przemienili.
- Z wyjątkiem młodych i bardzo starych osób.
- Cóż, moi rodzice nie zaliczali się do żadnej z tych grup.
- Wolałabyś, żeby zostali Przemienieni? - zapytała cicho Helen, a Emma
wiedziała, że dziewczyna pomyślała o swoim ojcu.
- Nie - powiedziała Emma. - Ale naprawdę myślisz, że to, kto ich zabił, nie jest
ważne? Że nie powinnam nawet chcieć wiedzieć, dlaczego zginęli?
- Co dlaczego? - W drzwiach do pokoju stał Tiberius. Czarne, niesforne loki
wpadały mu do oczu. Wyglądał na mniej niż dziesięć lat, a potęgował to widok
trzymanej w jednej z dłoni pluszowej pszczoły. Na jego delikatnej twarzy malowało
się zmęczenie. - Gdzie Julian?
- Na dole, w kuchni, przygotowuje jedzenie - powiedziała Helen. - Jesteś
głodny?
- Jest na mnie zły? - zapytał Ty, patrząc na Emmę.
- Nie, ale wiesz o tym, że martwi go, kiedy na niego krzyczysz albo robisz sobie
krzywdę - powiedziała ostrożnie Emma. Ciężko było wyczuć, co mogło przestraszyć
albo rozgniewać Ty'a. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej było mu powiedzieć czystą
prawdę. Kłamstwa, z rodzaju tych, którymi rodzice rutynowo karmili swoje dzieci,
takie jak „ten zastrzyk wcale nie będzie bolał”, miały katastrofalne skutki, kiedy Ty je
słyszał.
Wczoraj Julian spędził mnóstwo czasu na wybieraniu szkła z zakrwawionych
stóp swojego brata i tłumaczeniu mu później raczej surowym tonem, że jeśli jeszcze
kiedykolwiek będzie chodził po rozbitym szkle, Julian powie o tym dorosłym, a on
dostanie taką karę, na jaką będzie zasługiwał. Ty kopnął go w odpowiedzi, zostawiając
na koszulce Julesa krwawy odcisk stopy.
- Jules chce dla ciebie jak najlepiej - powiedziała teraz Emma. - To wszystko.
Helen wyciągnęła ręce do Ty'a - Emma jej za to nie winiła. Widok Ty'a,
małego, skulonego chłopca, który kurczowo przyciskał do siebie swoją pszczołę
budził w niej troskę. Też chciała go przytulić. Ale Ty nie lubił, kiedy ktoś go dotyka –
wyjątkiem była Livvy. Wzdrygnął się i odsunął od swojej przyrodniej siostry, po czym
podszedł do okna. Po chwili Emma stanęła obok niego, pilnując, żeby zachowywać
odpowiednią odległość.
- Sebastian może wchodzić i wychodzić z miasta - powiedział Ty..
- Tak, ale on jest tylko jeden i nie interesuje się nami. Poza tym, wierzę, że
Clave ma plan, który pozwoli im nas chronić.
- Ja też - mruknął Ty, spuszczając wzrok i patrząc przez okno. Wskazał coś
palcem. - Tylko nie wiem, czy on zadziała.
Chwilę zajęło Emmie zorientowanie się, na co wskazywał. Ulice były
zatłoczone, lecz nie zwykłymi pieszymi. Na całej ich długości gromadzili się Nephilim
ubrani w mundury Gard lub stroje bojowe, a w rękach nieśli młotki, gwoździe i
pudełka, na widok zawartości których Emma wytrzeszczyła oczy: nożyczki i
podkowy; noże, sztylety i różnorodne bronie; nieśli nawet coś, co wyglądało jak
ziemia. Jeden mężczyzna miał w rękach kilka jutowych worków z napisem SÓL.
Każde pudełko i torba były oznaczone symbolem: spiralą. Emma widziała go
wcześniej w swoim Kodeksie: znak czarowników ze Spiralnego Labiryntu.
- Zimne żelazo - powiedział Ty z zamyśleniem. - Obrobione, nie ogrzane ani
formowane. Sól i ziemia z cmentarza. - Helen miała taki wyraz twarzy, jaki przyjmują
dorośli, kiedy o czymś wiedzą, ale nie chcą o tym mówić. Emma spojrzała na Ty'a,
spokojnego i opanowanego; szarymi, poważnymi oczami śledził ruch na ulicy. Przy
nim stanęła Helen z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Wysłali wiadomość do Spiralnego Labiryntu - powiedział Ty. - Z prośbą o
magiczną broń. Albo to był pomysł czarowników. Ciężko to stwierdzić.
Emma patrzyła przez chwilę na zatłoczoną ulicę, potem przeniosła wzrok na
Ty'a, który spojrzał na nią spod długich rzęs.
- Co to oznacza? – zapytała
Ty wykrzywił usta w rzadkim, niewyćwiczonym uśmiechu.
- To, że Mark mówił prawdę.
Clary nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie tak gęsto pokryta runami lub
zobaczy, żeby Lightwoodowie mieli na sobie tyle magicznych znaków. Sama je
narysowała, wkładając w nie wszystko, co czuła - pragnienie, by nikomu z nich nic się
nie stało i chęć odnalezienia matki i Luke'a.
Ramiona Jace'a wyglądały jak mapa: runy rozciągały się od jego obojczyków,
przez pierś, aż do wierzchów dłoni. Własna skóra wyglądała dla Clary obco, kiedy na
nią spojrzała. Pamiętała, jak kiedyś zobaczyła chłopaka, które całe ciało miał pokryte
tatuażami i wyglądał, jakby był ze szkła. Miała teraz takie samo wrażenie, patrząc na
towarzyszy, kiedy mozolnie wspinali się na wzgórze w kierunku Mrocznego Gard: na
wyrytą na ich ciałach mapę ich odwagi i nadziei, snów i pragnień. Nocni Łowcy nie
byli za bardzo otwarci, ale ich skóra wyrażała szczerość.
Clary pokryła się runami uzdrawiającymi, lecz nie uwolniły jej one od bólu w
płucach, spowodowanego ciągłym wdychaniem popiołu. Przypomniała sobie, co
mówił Jace na temat ich dwójki: że z powodu większej ilości anielskiej krwi w żyłach
będą cierpieć w tym świecie bardziej niż reszta. Teraz zatrzymała się i odwróciła, żeby
zakasłać i odkrztusić czarną maź. Wytarła pospiesznie usta, zanim Jace zdążył się
odwrócić i to zobaczyć.
Jace może i nie miał talentu do rysowania, ale jego zdolności strategiczne były
bez zarzutu. Wchodzili pod górę zygzakiem, przechodząc od jednej sterty sczerniałych
głazów do drugiej. Ponieważ nie było żadnej zieleni, skały stanowiły jedyną kryjówkę.
Tu i tam wyrastało tylko kilka martwych pniaków, poza tym nie widzieli żadnych
drzew. Po drodze napotkali tylko jednego Mrocznego, z którym szybko się uwinęli.
Teraz jego krew wsiąkała w szarą ziemię. Clary przypomniała sobie tę samą drogę w
Alicante, zieloną i piękną, i z nienawiścią rozejrzała się dookoła. Powietrze było
ciężkie i gorące, jakby słońce koloru spalonej pomarańczy napierało na ich ciała. Za
wysokim kopcem Clary dołączyła do pozostałych. Alec podawał wszystkim jedną z
butelek, które napełnili tego ranka wodą z jaskini. Jego ponurą twarz pokrywała
warstwa czarnego brudu.
- To ostatnia - powiedział i podał ją Isabelle. Wzięła mały łyk i przekazała
butelkę Simonowi, który pokręcił głową - nie potrzebował wody - i oddał ją Clary.
Jace spojrzał na Clary. Widziała w jego oczach swoje odbicie – była mała,
blada i brudna.
Zastanawiała się, czy po ostatniej nocy postrzegał ją inaczej. Ona sama, kiedy
obudziła się rano przy wygasłym ognisku, z dłonią w jego własnej, niemal
spodziewała się, że w jej oczach będzie wyglądał inaczej. Ale pozostał tym samym
Jace'em, Jace'em, którego zawsze kochała. A on patrzył na nią tak jak zawsze, jakby
była małym cudem, takim, który trzymasz blisko serca.
Clary wzięła łyk wody i podała butelkę Jace'owi, który odchylił głowę i
przełknął jej zawartość. Patrzyła przez chwilę zafascynowana jak poruszają się
mięśnie jego szyi, po czym szybko odwróciła wzrok, zanim zdążyła się zarumienić...
okej, może pewne rzeczy uległy zmianie, ale to nie był czas, żeby o tym myśleć.
- To by było na tyle - powiedział Jace i wyrzucił butelkę. Wszyscy patrzyli, jak
toczy się między skałami. Woda się skończyła. - Jedna rzecz mniej do dźwigania dodał, starając się przybrać lekki ton, lecz jego głos okazał się tak suchy jak otaczający
ich pył.
Usta miał popękane i krwawiły, mimo nałożonych iratze. Pod oczami Aleca
widniały cienie, a przez jego lewą dłoń przechodziły nerwowe skurcze. Oczy Isabelle
były zaczerwienione od pyłu, a kiedy nikt nie patrzył, przecierała je i mrugała.
Wszyscy wyglądali okropnie, może z wyjątkiem Simona, w którego wyglądzie nic się
nie zmieniło. Stał blisko kopca, z palcami zaciśniętymi na wystającym kamieniu.
- To groby - powiedział nagle.
Jace podniósł wzrok.
- Co?
- Te sterty głazów. To groby. Stare. Ludzie polegli w bitwie i zostali pogrzebani
poprzez przysypanie ich ciał kamieniami.
- Nocni Łowcy - powiedział Alec. - Kto inny mógł zginąć broniąc Wzgórza
Gard?
Jace dotknął kamieni dłonią w skórzanej rękawiczce i zmarszczył brwi.
- My palimy naszych zmarłych.
- Może nie w tym świecie - odezwała się Isabelle. - Tu wszystko wygląda
inaczej. Może nie mieli czasu. Może to była ostatnia bitwa...
- Cicho - przerwał jej Simon. Zamarł, wyraz twarzy miał skupiony. - Ktoś idzie.
Jakiś człowiek.
- Skąd wiesz, że to człowiek? - Clary zniżyła głos.
- Krew - powiedział zwięźle. - Krew demonów ma inny zapach. To są ludzie...
Nephilim, ale niezupełnie.
Jace wykonał szybki, uciszający gest dłonią i wszyscy zamilkli. Przywarł
plecami do kopca i wychylił się, żeby zobaczyć, co znajduje się za nim. Clary
zauważyła, jak zaciska szczękę.
- Mroczni - powiedział niskim tonem. - Piątka.
- Idealnie - powiedział Alec z zaskakująco drapieżnym uśmiechem. Zanim
Clary zdążyła zobaczyć jakiś ruch, już trzymał w dłoni łuk, wyszedł zza kamiennego
schronienia i wypuścił strzałę.
Zobaczyła zaskoczony wyraz twarzy Jace'a - nie spodziewał się, że Alec
pójdzie pierwszy - po czym złapał się jednego z kamieni, podciągnął do góry i
przeskoczył stos. Isabelle skoczyła za nim jak kot; następny poszedł Simon, szybko i
zwinnie, z gołymi rękami. Jakby ten świat stworzono dla zmarłych, pomyślała Clary.
Nagle usłyszała długi, bulgocący krzyk, który w jednej chwili się urwał.
Sięgnęła po Heosphorosa, ale rozmyśliła się i wyjęła zza pasa sztylet, po czym
wyszła zza kopca. Za nim znajdowało się zbocze, z którego widziała mieniące się na
czarno zniszczone Mroczne Gard. Czworo Nocnych Łowców ubranych w czerwień
rozglądało się wokół, a na ich twarzach widziała szok i zdziwienie. Jedna z nich,
kobieta o blond włosach, leżała na ziemi, przodem do szczytu wzgórza, ze strzałą w
gardle.
To wyjaśnia bulgoczący dźwięk, pomyślała nieco oszołomiona Clary, kiedy
Alec znów napiął łuk i wypuścił kolejną strzałę. Drugi mężczyzna, ciemnowłosy i
brzuchaty, zatoczył się z krzykiem, kiedy strzała ugodziła go w nogę; w jednej chwili
Isabelle znalazła się na nim, batem rozpruwając mu gardło. Kiedy było już po nim,
Jace doskoczył do niego i zsunął jego ciało na ziemię, używając siły upadku i samemu
rzucając się do przodu. W jego dłoniach zabłysły sztylety i jednym ruchem odciął
głowę łysemu mężczyźnie, na którego czerwonym ubraniu widniały plamy zaschniętej
krwi. Wypłynęło więcej posoki, zalewając szkarłatny strój kolejną falą czerwieni,
kiedy bezgłowe ciało osunęło się na ziemię. Rozległ się krzyk i kobieta, która stała za
mężczyzną zamachnęła się sztyletem, by wbić go w ciało Jace'a; Clary rzuciła
własnym. Zatopił się w czole kobiety, która upadła na ziemię, nie wydając z siebie
żadnego dźwięku.
Ostatni z Mrocznych zaczął uciekać, potykając się podczas wspinaczki pod
górę. Simon przemknął obok Clary, tak szybko, że ledwo go zauważyła, i skoczył jak
kot. Mroczny padł na ziemię z okrzykiem przerażenia i Clary zobaczyła jak Simon
rzuca się na niego i atakuje jak wąż. Rozległ się dźwięk rozdzieranego papieru.
Wszyscy odwrócili wzrok. Po chwili Simon podniósł się z nieruchomego ciała i
zszedł do nich. Koszulkę miał mokrą od krwi, która plamiła również jego dłonie i
twarz. Odwrócił głowę, zakasłał i splunął. Wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować.
- Gorzka - stwierdził. - Krew. Smakuje jak Sebastiana.
Isabelle wyglądała, jakby zrobiło jej się niedobrze - dopiero teraz, chociaż
jeszcze przed chwilą poderżnęła gardło jednemu z Mrocznych Nocnych Łowców.
- Nienawidzę go - powiedziała nagle. - Sebastiana. Za to, co im zrobił. To
gorsze niż morderstwo. Oni już nawet nie są ludźmi. Kiedy giną, nie można ich
pochować w Cichym Mieście. I nikt nie będzie ich opłakiwał. Bliscy już ich
opłakiwali. Gdyby ktoś, kogo kocham, został Przemieniony... wolałabym, żeby nie
żył.
Oddychała ciężko; nikt nie odpowiedział. W końcu Jace spojrzał na niebo, jego
złote oczy błyszczały na tle brudnej twarzy.
- Lepiej chodźmy... słońce zachodzi, a poza tym, ktoś mógł nas usłyszeć. - Po
cichu i pospiesznie zdjęli ubrania z ciał. W tym wszystkim było coś obrzydliwego,
coś, co nie wydawało się takie straszne, kiedy jeszcze Simon wyjaśniał swój plan, ale
teraz było okropne. Zabijała już wcześniej - demony i Wyklętych; zabiłaby Sebastiana,
gdyby przy tym nie zraniła Jace'a. Ale zdzieranie ubrań z martwych ciał Nocnych
Łowców miało w sobie coś okrutnego i rzeźnickiego, nawet jeśli pokrywały ich runy
śmierci i Piekła. Nie mogła się powstrzymać od patrzenia na twarz martwego Nocnego
Łowcy, tego z brązowymi włosami, i zastanawiania się, czy to ojciec Juliana.
Włożyła kurtkę i spodnie należące do najniższej z kobiet, ale i tak wszystko
było na nią za duże. Kilkoma ruchami noża skróciła rękawy i obszycia, a pas z bronią
zacisnęła na spodniach, żeby nie spadały. Alec niewiele mógł zrobić: założył kurtkę
największego z Nocnych łowców, która była na niego za luźna. Simon miał za krótkie
i za ciasne rękawy; przeciął szwy na ramionach, żeby móc się swobodniej poruszać.
Jace'owi i Isabelle udało się zdobyć ubrania, które na nich pasowały, chociaż strój
Isabelle przesiąknął krwią. Jace wyglądał przystojnie nawet w ciemnej czerwieni, co
było nieco irytujące.
Ukryli ciała za skalnym kopcem i z powrotem zaczęli się wspinać na szczyt.
Jace miał rację, słońce już zachodziło, kąpiąc krajobraz w ogniu i krwi. Podążali jeden
za drugim, z każdym krokiem zbliżając się do wielkiej sylwetki Mrocznego Gard.
Teren nagle się wyrównał, a oni znaleźli się na wzniesieniu naprzeciw fortecy.
Clary miała wrażenie, jakby patrzyła na zdjęcie w negatywie, które nakłada się na
inne. Przypomniała sobie, jak wygląda Gard w jej świecie - wzgórze pokryte
drzewami i zielenią, ogrody otaczające wieżę, oświetlające całe otoczenie
czarodziejskie światło. Słońce zalewające blaskiem krajobraz w ciągu dnia, podczas
gdy w nocy robiły to gwiazdy.
Tutaj szczyt wzniesienia świecił pustką, ogarnięty przez zimny wiatr
wdzierający się w materiał kurtki skradzionej przez Clary. Horyzont był czerwony jak
otwór gębowy1. Wszystko zalewało krwawe światło, licząc od kręcących się wokół
wzniesienia tłumu Mrocznych aż do samego Mrocznego Gard.
Teraz, kiedy się zbliżyli, widzieli otaczający fortecę mur i solidne bramy.
- Lepiej włóż kaptur - powiedział stojący za nią Jace, chwytając za materiał i po
chwili wahania wciągając go na jej głowę. - Twoje włosy są rozpoznawalne.
- Dla Mrocznych? - zapytał Simon, który wyglądał dziwacznie w czerwonym
stroju. Nigdy nie wyobrażała go sobie w stroju bojowym.
- Dla Sebastiana - powiedział krótko Jace i również włożył kaptur. Wyciągnęli
broń: bat Isabelle lśnił w czerwonym świetle, a Alec trzymał w rękach łuk. Jace
patrzył w stronę Mrocznego Gard. Clary spodziewała się, że coś powie, wygłosi jakąś
przemowę, by uhonorować tę chwilę.
Nie zrobił tego. Pod kapturem widziała ostry kształt jego kości policzkowych,
zaciśniętą szczękę. Był gotowy. Wszyscy byli gotowi.
- Idziemy do bram - powiedział i ruszył naprzód.
Clary czuła chłód - chłód przed bitwą, który prostował jej plecy i wyrównywał
oddech. Niemal natychmiast zauważyła, że pył był tu inny. W przeciwieństwie do
piasku na zewnątrz, tutaj przecinały go ślady stóp. Nagle obok niej przeszedł ubrany
Mniemam, że to wyglądało tak: „JOSHUA! POTRZEBNE MI PORÓWNANIE! POWIEDZ MI JAKĄŚ CZERWONĄ
RZECZ. – Hmm… no nie wiem… maki? Połówka loga Pepsi? Zachód słońca? – NIEEEE…. TO ZA PROSTE. ECH…
WIESZ CO, TO GARDŁO CHYBA W ŻYCIU MNIE NIE PRZESTANIE BOLEĆ...MAM PORÓWNANIE!!!”
Nie wierzę, że to pierwszy przypis w tym rozdziale xD Ale, żeby nie było – kocham porównania Cassie. Stanowią
dobry sposób na poprawienie humoru :D /Mc.
1
na czerwono wojownik - czarnoskóry, wysoki i umięśniony. Nie zwrócił na nich
uwagi. Wyglądało na to, ze robił obchód, tak samo jak kilku innych Mrocznych,
chodząc w tę i z powrotem. Kilka stóp za nim szła jasnoskóra kobieta z siwiejącymi
włosami. Clary, poczuła, jak sztywnieje. Amatis?... ale kiedy kobieta podeszła bliżej,
zobaczyła, że jej nie zna. Clary pomyślała, że czuje na sobie jej wzrok i odetchnęła z
ulgą, kiedy zeszli jej z oczu.
Przed nimi wyłoniło się Gard i masywne, żelazne bramy. Pokrywał je wzór
przedstawiający dłoń dzierżącą broń - kuliście zakończony skeptron. Bez wątpienia
poddano je wielu latom profanacji. Ich powierzchnia była wyszczerbiona i
porysowana, tu i ówdzie zbryzgana posoką i czymś, co wyglądało jak zaschnięta
ludzka krew.
Clary podeszła do bramy, by przytknąć do niej stelę, formując już w głowie
runę Otwarcia, lecz wrota same się otworzyły, kiedy ich dotknęła. Spojrzała
zaskoczona na resztę towarzyszy. Jace przygryzał wargę; uniosła pytająco brew, ale on
tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: Idziemy dalej. Co innego możemy
zrobić?
Przeszli przez bramę i zbliżyli się do mostu znajdującego się za nią i
rozciągającego nad wąskim wąwozem. Dno przepaści skrywała ciemność, gęstsza niż
mgła czy dym. Isabelle poszła pierwsza, z batem w dłoni, a Alec z łukiem i strzałą w
pogotowiu zabezpieczał tyły. Kiedy szli gęsiego przez most, Clary zerknęła w
przepaść i omal się nie cofnęła - ciemność miała kończyny: długie i zakrzywione jak
pajęcze odnóża oraz coś, co błyszczało jak żółte ślepia.
- Nie patrz - powiedział Jace niskim głosem, a Clary oderwała wzrok od
przepaści i skupiła go na bacie Isabelle, lśniącym i złotym. Rozrzedzał ciemność, więc
kiedy dotarli do frontowych drzwi twierdzy, Jace z łatwością znalazł zatrzask i je
otworzył.
Ponownie ujrzeli ciemność. Spojrzeli po sobie, żadne z nich nie było w stanie
przerwać tej krótkiej chwili paraliżu.
Clary przyłapała się na tym, że stara się zapamiętać towarzyszy; brązowe oczy
Simona, kształt obojczyka Jace'a pod czerwoną kurtką, łuk brwi Aleca, zmartwiony
wyraz twarzy Isabelle.
Przestań, upomniała się. To nie koniec. Jeszcze ich zobaczysz.
Obejrzała się. Za mostem znajdowały się wrota, a za nimi nieruchomi Mroczni.
Clary miała wrażenie, że też na nich patrzyli, wszystko zamarło w jednej, pełnej
napięcia sekundzie przed upadkiem.
Teraz. Ruszyła przed siebie, wchodząc w ciemność; usłyszała, jak Jace
wymawia jej imię, bardzo niskim głosem, niemal szeptem. Przeszła przez próg, a
wokół niej rozbłysło światło, oślepiając ją swoją gwałtownością.
Usłyszała za sobą pomruk, a po chwili pozostali stanęli przy jej boku. Poczuła
powiem zimnego powietrza, kiedy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem.
Podniosła wzrok. Stali w ogromnym przejściu wielkości Sali Porozumień. Na
górę prowadziły masywne, podwójne spiralne schody, stanowiące dwie oddzielne
części. Każda miała po obu stronach balustradę, a o jedną z nich opierał się Sebastian,
patrząc na nich z uśmiechem na twarzy.
Był to bez wątpienia dziki uśmiech: wyrażający zachwyt i wyczekiwanie. Miał
na sobie nieskazitelnie czysty czerwony strój bojowy, a jego włosy lśniły jak żelazo.
Pokręcił głową.
- Clary, Clary - odezwał się. - Naprawdę myślałem, że jesteś mądrzejsza.
Clary odchrząknęła, by pozbyć się z gardła mieszaniny pyłu i strachu. Czuła
wibracje pod skórą, jakby cała ociekała adrenaliną.
- Mądrzejsza? - zapytała i omal się nie skrzywiła słysząc echo własnego głosu
odbijające się od nagich, kamiennych ścian. Nie przykrywały ich żadne gobeliny,
obrazy czy cokolwiek, co mogłoby złagodzić surowość tego miejsca.
Nie wiedziała, czego mogła oczekiwać od demonicznego świata. Oczywiście,
że nie było tu sztuki.
- Jesteśmy tu - powiedziała. - W twojej twierdzy. Nas jest pięcioro, ty tylko
jeden.
- Och, tak - odparł. - I powinno mnie to zaskoczyć? - Wykrzywił twarz w
kpiącym grymasie fałszywego zdziwienia, co sprawiło, że Clary skręcił się żołądek. Któż by pomyślał? - zapytał z drwiną. - To znaczy, pomijając to, że wiedziałem od
królowej, iż tu przyjdziecie, od czasu waszego przybycia rozpaliliście ogromne
ognisko, próbowaliście ukraść chroniony przez demony artefakt... chodzi mi o to, że
tak naprawdę to wypuściliście ogromną, świecącą strzałę, która wskazywała miejsce
waszego pobytu. - Westchnął. - Zawsze wiedziałem, że większość z was to idioci.
Nawet Jace. Cóż, jesteś śliczny ale niezbyt inteligentny, prawda? Może, jeśli Valentine
spędziłby z tobą kilka lat więcej... ale nie... prawdopodobnie nawet to by nie pomogło.
Herondale'owie zawsze byli cenieni bardziej za swoje śliczne buźki niż za inteligencję.
A co do Lightwoodów – lepiej, żebym nic nie mówił. Pokolenie idiotów. Ale Clary... 2
- Zapomniałeś o mnie - powiedział Simon.
Sebastian wolno przeniósł wzrok na Simona, jakby był zniesmaczony.
- Tak, jak zwykle odzywasz się nie w porę - powiedział. - Nudny wampirek.
Zabiłem twojego stwórcę, wiedziałeś o tym? Myślałem, że wampiry czują takie
rzeczy, ale wygląda na to, że ciebie to nie ruszyło. Jesteś bez serca.
Clary poczuła, jak Simon lekko się spina. Przypomniało jej się, jak w jaskini
skręcał się z bólu, mówiąc, że poczuł się, jakby ktoś wbił mu sztylet w pierś.
- Raphael - szepnął Simon; stojący obok niego Alec wyraźnie zbladł.
- A co z innymi? - zawołał szorstkim głosem. - Magnus... Luke...
- Nasza matka - powiedziała Clary. - Na pewno nawet ty jej nie skrzywdziłeś.
Uśmiech Sebastiana nieco zbladł.
- To nie moja matka - odparł, po czym wzruszył ramionami w wyrazie
fałszywej irytacji. - Żyje - powiedział. - A co do czarownika i wilkołaka, nie jestem
pewien. Od dłuższego czasu nie sprawdzałem, co u nich słychać. Ostatnim razem,
kiedy u nich byłem, czarownik nie wyglądał za dobrze - dodał. - Chyba ten wymiar nie
wpływa na niego zbyt korzystnie. Może już nie żyje. Ale naprawdę nie możecie
oczekiwać, że byłem w stanie to przewidzieć.
Alec jednym szybkim ruchem uniósł łuk.
- Spróbuj to przewidzieć - powiedział i wypuścił strzałę. Poszybowała prosto w
stronę Sebastiana... który ruchem szybkim jak błyskawica złapał ją w powietrzu,
zamykając wokół niej palce; wibrowała w jego dłoni. Clary usłyszała, jak Isabelle
gwałtownie zaczerpnęła tchu i poczuła jak jej własne żyły wypełnia strach.
Sebastian wskazał na Aleca ostrą końcówką strzały, jakby był nauczycielem
trzymającym w ręku linijkę, i cmoknął z dezaprobatą.
2
Zakochałam się <3 /Mc.
- Niegrzecznie - powiedział. - Chcesz mnie zranić tu, w mojej własnej twierdzy,
w sercu mojej mocy? Tak jak mówiłem, jesteś idiotą. Wszyscy jesteście idiotami. Wykonał gwałtowny ruch i strzała pękła, a zabrzmiało to jak wystrzał z pistoletu.
Za nimi otworzyły się podwójne drzwi i do środka wpadły demony. Clary się
tego spodziewała, przygotowywała się na to, ale na coś takiego nie można było się
przygotować. Widziała w życiu wiele demonów, ale teraz, kiedy ich fala zalała
pomieszczenie ze wszystkich stron - pająkowate stworzenia ze zwalistymi, trującymi
tułowiami; humanoidalne, pozbawione skóry potwory ociekające krwią; istoty z
pazurami, szponami i kłami, wielkie modliszki ze szczękami, które otwierały się
bezwładnie, jakby pozbawiono je zawiasów - czuła się, jakby zaraz miała wyjść ze
skóry. Z trudem zachowując spokój, sięgnęła po Heosphorosa i spojrzała na brata.
Napotkała jego czarny wzrok i przypomniał jej się chłopiec z wizji, ten z
oczami zielonymi jak jej własne. Zobaczyła, jak na jego czole pojawia się zmarszczka.
Uniósł dłoń i strzelił palcami.
- Stop - powiedział.
Demony zamarły, ze wszystkich stron otaczając Clary i resztę. Słyszała
zachrypnięty oddech Jace'a i poczuła dotyk jego palców na dłoni, którą trzymała za
plecami. To był sygnał.
Inni stali w bezruchu, otaczając ją z każdej strony.
- Moja siostra - odezwał się Sebastian. - Nie zróbcie jej krzywdy.
Przyprowadźcie ją do mnie. Zabijcie resztę. – Spojrzał na Jace’a, mrużąc oczy. - Jeśli
potraficie.
Demony rzuciły się na nich. Naszyjnik Isabelle pulsował niczym światło
stroboskopowe, mieniąc się na czerwono i złoto, a w tym ognistym blasku Clary
widziała, jak inni odwracają się do demonów, by odeprzeć ich atak.
Teraz miała szansę. Odwróciła się i pobiegła w stronę ściany. Czuła, jak runa
Zręczności płonie na jej ramieniu, kiedy skoczyła i lewą ręką złapała się szorstkiego
kamienia, po czym cisnęła końcówkę steli w granit, jakby rąbała toporem korę drzewa.
Poczuła, jak kamień zadrżał: pojawiły się na nim pęknięcia, ale trzymała się go
kurczowo, szybko i sprawnie przeciągając stelą po powierzchni ściany. Kamień zaczął
zgrzytać, a ona odsunęła się od niego na większą odległość. Miała wrażenie, że
wszystko wokół niej odpłynęło, nawet piski, huk, odgłosy toczącej się za nią walki, a
także smród i zawodzenie demonów. Czuła jedynie moc znajomych jej runów, które
rozlegały się echem po jej ciele, kiedy je rysowała...
Coś chwyciło ją za kostkę i pociągnęło. Jej nogę przeszył ostry ból; zerknęła w
dół i zobaczyła oplatającą jej but lepką mackę. Należała do demona, który wyglądał
jak wielka, wyliniała papuga z mackami wyrastającymi tam, gdzie powinny być
skrzydła.
Mocniej przylgnęła do ściany, wciąż skrobiąc ją stelą, a skała drżała, kiedy
czarne linie wsiąkały w kamień.
Potwór mocniej ścisnął jej kostkę. Clary z krzykiem puściła się kamienia i
upadła na ziemię, wypuszczając stelę z ręki. Sapnęła i przewróciła się na bok w chwili,
kiedy nad jej głową przeleciała strzała, która zatopiła się w ciele trzymającego ją
demona. Poderwała głowę i zobaczyła Aleca sięgającego po następną strzałę, podczas
gdy runy na ścianie za nią rozbłysły niczym mapa niebiańskiego ognia. Jace stał przy
Alecu z mieczem w dłoni i wzrokiem utkwionym w Clary.
Skinęła głową. Zrób to.
Demon, który ją trzymał, ryknął; rozluźnił uchwyt i Clary wstała z trudem. Nie
udało jej się narysować prostokątnych drzwi, dlatego nabazgrany na ścianie otwór
miał kształt koła i płonął jasnym światłem jak wejście do tunelu. Widziała w tym
blasku Portal, a jego powierzchnia marszczyła się jak srebrzysta woda.
Jace przepchnął się obok niej i rzucił w jego stronę. Przez moment mignął jej
widok tego, co kryło się za przejściem - zniszczona Sala Porozumień, pomnik
Jonathana Nocnego Łowcy - po czym podbiegła do Portalu i przycisnęła do niego
dłoń, by Sebastian nie mógł go zamknąć. Jace potrzebował jedynie kilku sekund...
Słyszała jak za nią Sebastian krzyczy w nieznanym jej języku. Zewsząd otaczał
ją smród demonów; rozległ się syk i grzechotanie. Odwróciła się i zobaczyła, jak w jej
stronę, z uniesionym skorpionim ogonem, biegnie Pożeracz. Isabelle jednym płynnym
ruchem bata przecięła go na pół. Po podłodze rozlała się cuchnąca posoka; Simon
chwycił Clary i odsunął ją w chwili, kiedy Portal rozbłysł gwałtownym, oślepiającym
światłem i po chwili wyłonił się z niego Jace.
Clary wciągnęła powietrze z sykiem. Jace nigdy nie przypominał anioła zemsty
bardziej niż w tej chwili. Mknął przez jasne kłęby pary i ognia. Jego jasne włosy
wydawały się płonąć, kiedy wylądował lekko na podłodze i uniósł broń, którą trzymał
w ręku. To był skeptron Jonathana Nocnego Łowcy. Kula znajdująca się pośrodku
emanowała jasnym światłem.
Zanim Portal zamknął się za Jace'em, Clary zobaczyła ciemne kształty
latających demonów i usłyszała piskliwe krzyki rozczarowania i wściekłości, kiedy
zorientowały się, że broń została skradziona, a złodzieja nie ma w pobliżu.
Kiedy Jace uniósł skeptron, otaczające ich demony zaczęły się wycofywać.
Sebastian, potwornie blady, pochylał się nad balustradą, zaciskając na niej dłonie.
Patrzył na Jace'a.
- Jonathanie - powiedział donośnym głosem. - Jonathanie, zabraniam...
Jace skierował skeptron w stronę sufitu, a z kuli buchnęły płomienie - piękne,
zwarte i lodowate, jaśniejsze niż ogień, emanujące światłem, które przebiło się przez
pomieszczenie, kąpiąc w blasku wszystko, co napotkało na swojej drodze. Clary
zobaczyła, że demony stają w płomieniach, zanim zadrżały i wybuchły, zmieniając się
w popiół. Pierwszy rozsypał się ten, który znajdował się najbliżej Jace'a, lecz światło
przebiło się przez każdego z nich, a ich ciała wyglądały jak pękająca ziemia i jeden po
drugim wrzeszczały i rozpuszczały się, zostawiając po sobie jedynie grubą warstwę
szaro-czarnego pyłu.
Światło było coraz intensywniejsze, płonąc jaśniej i jaśniej, aż w końcu Clary
zamknęła oczy, chociaż pod powiekami i tak widziała, jak jasność wybucha po raz
ostatni. Kiedy ponownie je otworzyła, przejście było niemal puste. Widziała tylko
swoich towarzyszy. Demony zniknęły... a Sebastian nadal stał na schodach, blady i
wstrząśnięty.
- Nie - wydusił przez zaciśnięte zęby.
Jace nadal stał ze skeptronem w ręce; kula zrobiła się czarna, wyglądała jak
przepalona żarówka. Podniósł wzrok na Sebastiana, oddychał ciężko.
- Myślałeś, że nie wiedzieliśmy, że na nas czekasz - powiedział. - Ale na to
właśnie liczyliśmy. - Zbliżył się do niego o krok. - Znam cię - kontynuował, nadal bez
tchu. Włosy miał zmierzwione, jego złote oczy płonęły. - Zabrałeś mnie, przejąłeś
nade mną kontrolę, zmusiłeś do robienia tego, co ty chciałeś, ale poznałem cię. Byłeś
w mojej głowie i wszystko zapamiętałem. Pamiętam twój sposób myślenia, to, jak
wymyślasz plany. Wszystko to pamiętam. Wiedziałem, że nas zlekceważysz, że
pomyślisz, że nie zorientujemy się, że to pułapka, że nie wymyślimy jakiegoś planu
awaryjnego. Zapomniałeś, że cię znam; znam twój arogancki, drobny umysł, każdy
jego zakątek.
- Zamknij się - syknął Sebastian. Wskazał na nich drżącą dłonią. - Zapłacicie za
to krwią - powiedział, po czym odwrócił się i wbiegł po schodach, znikając tak
szybko, że nawet lecąca za nim strzała Aleca nie mogła go dogonić. Zamiast tego
trafiła w schody, złamała się pod wpływem kontaktu z kamieniem i w dwóch
kawałkach spadła na ziemię.
- Jace - odezwała się Clary. Dotknęła jego ramienia. Nawet nie drgnął. - Jace,
kiedy powiedział, że zapłacimy za to krwią, nie miał na myśli naszej krwi. Chodziło
mu o ich. O Luke'a, Magnusa i mamę. Musimy ich znaleźć.
- Zgadzam się. - Alec opuścił łuk. Coś zdarło mu z ramion czerwoną kurtkę
podczas walki, a na jego naramienniku widniały plamy krwi. - Każde schody
prowadzą na inny poziom. Będziemy musieli się rozdzielić. Jace, Clary, wy pójdziecie
wschodnimi schodami; my weźmiemy te drugie.
Nikt nie zaprotestował. Clary wiedziała, że Jace w życiu by się zgodził, gdyby
miał się od niej odłączyć, tak samo jak Alec nigdy by nie zostawił swojej siostry, a
Isabelle Simona. Jeśli już mieli się rozdzielać, to właśnie w ten sposób.
- Jace - powiedział Alec i tym razem to słowo wydawało się przywrócić Jace'a
do rzeczywistości. Odrzucił zużyty skeptron, który zagrzechotał na posadzce, podniósł
wzrok i skinął głową.
- Tak - powiedział i w tej samej chwili otworzyły się za nimi drzwi, przez które
wpadła fala Mrocznych Nocnych Łowców. Jace chwycił Clary za nadgarstek i
pobiegli. Alec i reszta trzymali się ich boku, dopóki nie dotarli do schodów i nie
rozdzielili się. Clary zdawało się, że Simon wykrzykuje jej imię, kiedy razem z
Jace'em rzucili się w stronę drugich schodów. Odwróciła się, żeby poszukać go
wzrokiem3, ale już go nie było. Pomieszczenie roiło się od Mrocznych, kilku z nich
3
Taa… nie, żeby z tyłu czyhało na ciebie pierdyliard ludzi, którzy jedyne czego chcą, to cię zabić  /Mc.
uniosło bronie - kusze, nawet proce - by wymierzyć w cel. Pochyliła głowę i pobiegła
dalej.
Jia Penhallow stała na balkonie w Gard i spoglądała na Alicante.
Rzadko używano tego balkonu. Był taki czas, kiedy Konsul, stojąc tutaj,
przemawiał do społeczeństwa, ale w dziewiętnastym wieku porzucono ten zwyczaj,
kiedy Konsul Fairchild doszedł do wniosku, że takie zachowanie zbytnio przypomina
papieża lub króla.
Nadszedł zmierzch i światła Alicante po kolei zaczynały się zapalać: w oknach
każdego domu i sklepu widziała blask czarodziejskiego światła, które oświetlało
również pomnik na Placu Anioła i Basilias. Jia wzięła głęboki oddech, trzymając w
rękach wiadomość od Mai Roberts mówiącą o nadziei, podczas kiedy sama się
przygotowała.
Demoniczne wieże płonęły niebieskim blaskiem, a Jia zaczęła mówić. Jej głos
niósł się od wieży do wieży, rozchodząc po mieście. Widziała, jak ludzie na ulicy
zatrzymują się i odwracają głowy, by spojrzeć na demoniczne wieże; inni stają w
progach swoich domów, słuchając jej słów, które przetaczały się przez miasto jak fala.
- Nephilim - powiedziała. - Dzieci Anioła, wojownicy. Dziś w nocy
przygotowujemy się na odparcie sił, którymi kieruje Sebastian. - Wiatr przebijający się
przez wzgórza otaczające Alicante był lodowaty; Jia zadrżała. - Sebastian usiłuje nas
zniszczyć - powiedziała. - Sprowadzi przeciw nam wojowników, którzy noszą nasze
twarze, ale nie są Nephilim. Nie możemy się zawahać. Kiedy staniemy przed nimi,
kiedy spojrzymy na Mrocznych, nie możemy widzieć w nich naszych braci, matek,
sióstr czy żon, ale istoty poddane torturom. Ludzi obdartych z człowieczeństwa. Nasza
wola czyni nas tym, czym jesteśmy: mamy wolny wybór. Dlatego staniemy do walki.
Pokonamy siły Sebastiana. Oni mają ciemność, my - moc Anioła. Ogień przetestuje
złoto. W tym ogniu zostaniemy poddani próbie i będziemy jaśnieć. Znacie reguły;
wiecie, co trzeba zrobić. Idźcie, dzieci Anioła. Idźcie i rozpalcie ogień wojny.
TŁUMACZENIE: Ma_cul
KOREKTA: KlaudiaRyan

Podobne dokumenty