Biografia w PDF
Transkrypt
Biografia w PDF
Zawsze bądź najlepszy! Życie Łukasza Wawrzyczka to historia pełna wzlotów i upadków, sukcesów i wielkich rozczarowań. Historia człowieka, który dzięki ogromnej woli walki, przychylności ludzi oraz miłości do boksu, powrócił do walki o swoje marzenia. 18 czerwca 2009 roku. Hala widowiskowo-sportowa w Siemianowicach Śląskich. Na ringu, tuż przed ogłoszeniem werdyktu, Łukasz Wawrzyczek wykonuje znak krzyża i unosi prawą dłoń do góry. Z nadzieją, że już za chwilę jego lewą dłoń podniesie sędzia, wskazując na zwycięzcę pojedynku z Łotyszem Aleksandrsem Radjuksem. Nie doświadczył tego uczucia od ponad dwóch lat. Dwóch najtrudniejszych lat jego życia. Poza ojczyzną, bez środków do życia, przede wszystkim bez boksu... - Zwycięża na punkty, czterdzieści do trzydziestu sześciu. Łukasza Wawrzyczek! - wykrzyczał konferansjer. Pierwsze zabawy, bójki, miłości... W Siemianowicach Śląskich na trybunach Łukasza dopingowała spora liczba jego znajomych i przyjaciół z Oświęcimia. W tym mieście Wawrzyczek urodził się, wychował, przeżywał pierwsze bójki, pierwsze miłości. - Jako młody chłopiec nie wyróżniałem się niczym szczególnym. Może poza tym, że od zawsze miałem w sobie mnóstwo energii, która nie zawsze była w odpowiedni sposób pożytkowana. Owocowało to czasem dużą liczbą uwag z zachowania – wspomina szkolne lata Łukasz. - Od zawsze szczerze nienawidziłem matematyki. Z tym przedmiotem miałem najwięcej kłopotów. W pewnym okresie dzieciństwa zaczęły się jednak także problemy z innymi przedmiotami. Rodzice i nauczyciele mieli ze mną coraz większe problemy wychowawcze. Nigdy nie należeliśmy do grzecznych chłopców – dodaje. I wtedy pojawił się... Janusz Jeleń był trenerem oraz nauczycielem wychowania fizycznego w szkole podstawowej im. Królowej Jadwigi w Oświęcimiu. W 1997 roku za jego sprawą przy szkole rozpoczęła swoją działalność sekcja bokserska. Zaproszenie na treningi wisiało w szkolnej gablocie, pan Janusz zachęcał młodych chłopców do treningów podczas lekcji WF. - Trenowałem wówczas karate. Wydawało mi się to śmiertelnie nudne. Próbowałem swoich sił także w piłce nożnej. Na murawie zrozumiałem jednak, że jestem indywidualistą i nie nadaje się do sportów zespołowych – opowiada Łukasz. - Spróbowałem swoich sił w boksie i okazało się, że to jest to, czego potrzebuję. Na pierwszych zajęciach zjawiło się około 50 chłopców. Wawrzyczek miał wówczas 13 lat i niespełna 48 kilogramów wagi. - Doskonale pamiętam nasz pierwszy trening. Po rozgrzewce trener dał nam po prostu rękawice i kazał się bić. W ten sposób przeprowadził naturalną selekcję. Po kilku ciosach połowa chłopaków zrezygnowała. Ja nigdy nie odmawiałem walki, nawet ze starszymi kolegami. Pokazałem się z dobrej strony, dzięki czemu trener pozwolił mi na kontynuacje treningów. Boks zmienił całe moje życie – przyznaje Łukasz. Z piekła do nieba Dzięki treningom Łukasz się wyciszył. Podciągnął oceny, poprawił zachowanie. - W końcu wracałem do domu wymęczony. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się broić. Zamiast bójek w szkole, wolałem oszczędzać siły na treningi – wspomina. - Po dwóch miesiącach trener wystawił mnie po raz pierwszy na zawody. Walczyłem z przeciwnikiem dużo bardziej doświadczonym ode mnie, zawodnikiem Walki Zabrze. Po trzeciej rundzie rękawice miałem tak ciężkie, że z ledwością trzymałem gardę. Przegrałem, ale nie zniechęciłem się. Porażka zmobilizowała mnie do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Kilka miesięcy później los ponownie skrzyżował nasze rękawice. Tym razem to ja byłem lepszy! - z uśmiechem przyznaje pięściarz. Boks stał się najważniejszą rzeczą w życiu Łukasza. Poświęcał się nie tylko treningom, ale i nauce, dzięki czemu mógł... trenować. - Rodzice powtarzali mi, że szkoła jest najważniejsza. Dzięki niezłym wynikom w nauce nie było problemów ze zgodą na trening – przyznaje. Łukasz ciężko trenował, dzięki czemu coraz częściej mógł jeździć na zawody. Wychowawca szedł młodemu bokserowi na rękę, często z uwagi na wyjazdy zwalniał go z lekcji. Nie było problemu ze zgodą od dyrektora, w końcu Łukasz reprezentował na zawodach szkołę. I to z coraz lepszymi wynikami. Pierwsze sukcesy Łukasz zaczął odnosić pierwsze sukcesy. Coraz częściej w turniejach ogólnopolskich. Jeździł z drużyną po całym kraju. Jako pierwszy zdobył dla Oświęcimia medal podczas Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. W 1998 roku wywalczył podczas niej brązowy medal. W tym samym roku zdobył srebrny medal Pucharu Polski, w finale przegrywając z Sebastianem Rzadkiewiczem, już wtedy etatowym reprezentantem Polski. Dobre występy zaowocowały powołaniem także dla Wawrzyczka, do kadry młodzieżowej. W 2003 roku Łukasz odniósł swój największy sukces na amatorskich ringach – wywalczył młodzieżowe mistrzostwo Polski, w wielkim finale pokonując Damiana Jonaka, późniejszego Mistrza Świata federacji IBF. Dotarł także do finału mistrzostw seniorów, w finale oddając walkę walkowerem swojemu przyjacielowi, Grzegorzowi Proksie. Już we wcześniejszych pojedynkach, Wawrzyczek walczył z kontuzją. W kadrze narodowej Łukasz spędził pięć lat. Był kandydatem do występów najpierw podczas Olimpiady w Atenach i później w Pekinie. Był to wyjątkowo burzliwy okres w polskim boksie amatorskim. - Większość z nas była właściwie w sytuacji bez wyjścia. Działacze patrzyli jedynie na własne dobro, nie zwracając na nas w ogóle uwagi. Odebrano nam stypendia olimpijskie, które dla wielu z bokserów były jedynym źródłem dochodu. Podobnie jak wielu moich kolegów, podjąłem decyzje o przejściu na zawodowstwo – tłumaczy Wawrzyczek. Na ringach amatorskich stoczył około 200 walk. Ponad 90 procent z nich wygrał. Zagraniczne wojaże Na zawodowym ringu Łukasz zadebiutował w 2006 roku podczas gali w Budapeszcie. Z Antalem Kubicskiem przeboksował pełne cztery rundy. Wygrał na punkty. - Nie liczyło się wtedy dla mnie nic prócz boksu i treningów. Chciałem się rozwijać jako zawodnik – wspomina. Pierwsze walki odbyły się na Węgrzech. Kolejnym kierunkiem były Wyspy Brytyjskie, jedną galę boksowałem w Niemczech. Mój były agent miał dobre kontakty w tych krajach – dodaje. Szło dobrze. Kolejne wygrane z Tituszem Szabo, Thomasem Moranem, Fellym Manazią, Conroy'em McIntoshem, Ciaranem Healym, Janosem Petrovicsem i Martinsem Kukulisem. Osiem kolejnych wygranych, niemal wszystkie na punkty, bez przegranej. Do czasu feralnej gali w Dublinie. Na Stadionie Narodowym stolicy Irlandii Wawrzyczek niespodziewanie doznał pierwszej porażki. Przeciwnikiem Polaka był George Katsimpas. - O pojedynku dowiedziałem się dwa tygodnie przed walką. Zakontraktowano ją na 10 rund, miała być transmisja w publicznej telewizji. To była duża szansa. Wziąłem tę walkę, chociaż nie byłem do niej przygotowany. Dodatkowo na kilka dni przed pojedynkiem rozchorowałem się – Łukasz zatrzymuje się na chwilę i popada w zadumę. - To był kawał chłopa. Nie szło najlepiej, ale miałem nadzieję, że wytrzymam do końca. W 9 rundzie przegrałem przez techniczny nokaut... - kontynuuje. Doznałem poważnej kontuzji nosa – złamania z przemieszczeniem. Przeszedłem trzy operacje. Powikłania mocno zahamowały moją karierę. Na zmywaku Od porażki z Katsimpasem rozpoczęły się kłopoty Łukasza. - Przez pewien czas było fajnie. Moje walki pokazywano w telewizji, stałem się osobą rozpoznawalną. Nie miało to jednak żadnego przełożenia na mój portfel – opowiada Łukasz. - Po kilku walkach na ringu zawodowym uświadomiłem sobie, że wpadłem z deszczu pod rynnę. Dzisiaj z perspektywy czasu myślę, że mogłem jeszcze trochę poczekać. Obiecywali mi góry złota, a okazało się, że nie miałem za co żyć. Nie byłem wyczulony na złych ludzi i nie znałem realiów panujących w tej dyscyplinie. Dopóki jednak wygrywałem, jeszcze się to wszystko jakoś kręciło – dodaje. W 2009 roku Łukasz wrócił na dwa pojedynki. Jeden z Cagri Ermisem zremisował, kolejny przeciwko Scottowi Jordanowi wygrał i... zniknął z bokserskiej mapy Europy na ponad dwa lata. - Nie było mnie stać na kontynuowanie kariery. Nie miałem sponsora, wszystkie koszta musiałem pokrywać sam. Nie dało się inaczej – wzdycha. Dla Wawrzyczka rozpoczęły się dwa najtrudniejsze lata jego życia. - Nie miałem za co żyć. Spodziewałem się przyjścia na świat syna, a nie byłem w stanie zapewnić mu niczego – z żalem przyznaje Łukasz. Sytuacja życiowa skłoniła młodego boksera do rezygnacji z boksu. Początkowo pracowałem jako ochroniarz w kilku dyskotekach. Później wyjechałem do pracy na Wyspy. W angielskich pubach jako kelner pracowałem po 14 godzin dziennie. Przeszedłem solidną szkołę życia - wspomina. Z boksem nie miał w tym okresie niemal nic wspólnego. Niby kiedy? Jeśli zdarzała się wolna chwila, ledwo starczało czasu żeby pójść pobiegać lub na basen popływać. Nie mówiąc o treningach – przyznaje. Do powrotu nakłonił go Andrzej Gmitruk, trener i menadżer boksu. - Obiecał, że pomoże mi rozwiązać kontrakt z agentem, że będę boksował i wszystko się ułoży. Na obietnicach się skończyło, jednak tęsknota za synem i tak ciągnęła mnie do kraju. Chciałem wrócić, znaleźć dobrą pracę w Polsce i być z bliskimi – wyjaśnia Łukasz. Przyjacielska pomoc Łukasz wrócił do kraju. Pomoc bokserowi zaoferował Jacek Ciżbok, jego przyjaciel i członek zarządu firmy Kredyty-Chwilówki. Wawrzyczek rozpoczął pracę jako windykator. - Od kiedy zacząłem pracę w Polsce, moje życie zaczęło się układać. W końcu było mnie stać nie tylko na podstawowe środki do życia, ale i na karnet na siłownię czy salę gimnastyczną. Przede wszystkim byłem jednak blisko rodziny – opowiada. W 2010 roku Łukasz na zaproszenie Marcina Najmana wrócił na ring. Zaboksował w Skarżysku Kamiennej w niepunktowanej walce pokazowej. Nie mógł walczyć oficjalnie, wciąż blokował go kontrakt z byłym agentem. Rok później dzięki pomocy Grzegorza Proksy, Łukasz mógł wrócić do boksu. - Grzesiek dogadał się z moim agentem, mogłem znowu boksować. Do końca życia będę Grzegorzowi za to wdzięczny. To nie tylko świetny pięściarz, to także wspaniały człowiek i prawdziwy przyjaciel – zapewnia Łukasz. Od gali w Siemianowicach Śląskich wszystko rozpoczęło się od nowa. - Byłem szczęśliwy. Wróciły przykurzone marzenia, znów mogłem boksować. Walkę z Radjuksem zorganizowałem od A do Z sam. Tomek Babiloński zapewnił mi jedynie udział w gali. Wszystko musiałem opłacić: gażę dla zawodnika i agenta, ich przyjazd, hotel... Ale się opłaciło! opowiada z uśmiechem. Prócz Jacka Ciżboka, Tomasza Babilońskiego, po powrocie Łukasz mógł liczyć na pomoc także innych przychylnych mu ludzi. - Najbardziej pomógł mi Ryszard Skórka, mój obecny promotor. Nie mogę jednak zapomnieć także o innych, bez których nie byłbym w stanie kontynuować kariery – bez Andrzeja Drobisza czy Anny Gorzawskiej, Adama Zawiszy i Grzegorza Czebotara z zarządu firmy Kredyty-Chwilówki – dziękuje pięściarz. W tym samym czasie kontakt z poprzednim agentem został definitywnie zerwany. Pierwsze podejście po tytuł Dzięki walce w Siemianowicach Łukasz nawiązał dobry kontakt z Babilon Promotion. Został zaproszony do udziału w kolejnych galach – Seaside Boxing Show III w amfiteatrze w Międzyzdrojach oraz Underground Boxing Show III w kopalni soli w Wieliczce. Niemca Stevena Kuechlera pokonał przez techniczny nokaut w trzeciej rundzie. Francuza Laurenta Ferrę po morderczej walce na punkty. - Widać, że nie przyjechał tutaj po wypłatę. Oboje zostawiliśmy na ringu swoje serce. W kolejnych pojedynkach chciałbym być bardziej przekonywający – mówił tuż po walce w Wieliczce. Pierwszą okazją do zdobycia tytułu była kolejna gala – w rodzinnym Oświęcimiu. Stawką był wakujący pas Międzynarodowego Mistrza Polski. Dla Łukasza był to najpoważniejszy bokserski sprawdzian w życiu. Przeciwnikiem Wawrzyczka był Niemiec Christian Pawlak. Bilans miał imponujący – 17 zwycięstw i tylko cztery porażki, z wysoko notowanymi rywalami, bez nokautu, niejednogłośnymi decyzjami sędziów. - Rywal udowodnił, że to pięściarz z górnej półki europejskiego boksu. Po walce czułem niedosyt. Do dzisiaj czasami myślę, co mogłem zrobić więcej. Do zwycięstwa czegoś mi zabrakło – komentuje oświęcimską galę Łukasz. Potyczka z Pawlakiem zakończyła się remisem. W pogoni za marzeniami Po walce z Niemcem Łukasz wrócił na zwycięski tor. W Zabrzu pokonał Dzianisa Makara, w Białymstoku Ruslana Rodivicha. Przez kolejnych pięć miesięcy nie boksował. - Kiedy sportowiec może się poświęcić treningom dopiero po całym dniu pracy, pewnego poziomu nie da się przekroczyć. Trudno jest połączyć zawodowy boks z pracą – uważa Łukasz. W październiku 2012 roku w karierze Łukasza nastąpił nieoczekiwany zwrot. Firma Kredyty-Chwilówki postanowiła pójść bokserowi na rękę i dać mu szansę na kontynuowanie kariery. Podczas zorganizowanej w Hotelu Olimpijskim w Oświęcimiu konferencji prasowej ogłoszone zostało nawiązanie stałej współpracy, na mocy której firma stała się sponsorem głównym pięściarza. - Spełniają się moje marzenia. Ponownie mogę myśleć tylko o boksie. Wstępny kontrakt podpisaliśmy na siedem walk. Z każdą następną będziemy myśleli o starciu o pas Mistrza Europy. Odpowiedzialność za te słowa biorę na siebie – poinformował podczas konferencji Łukasz. - Chcemy pomóc Łukaszowi w zrealizowaniu tego celu. Znamy się od jakiegoś czasu i wiem, jak bardzo zależało mu na kontynuowaniu kariery i osiąganiu sukcesów. Będziemy go wspierać w działaniu i mocno mu kibicować – dodał Kierownik Działu Marketingu firmy Kredyty-Chwilówki, Piotr Podsiadły. Droga po pas Mistrza Europy 13 października 2012 roku po raz drugi w swojej karierze wziął udział w Underground Boxing Show w Kopalni Soli w Wieliczce, zorganizowanej ponownie 125 metrów pod ziemią. Przeciwnikiem Polaka był Estończyk Anton Sjomkin. Walkę poprzedził trzytygodniowy okres ciężkich przygotowań. - Rok wcześniej w Wieliczce opadłem sił już w trzeciej rundzie. Tym razem byłem dużo lepiej przygotowany. Nie rzuciłem się na rywala, starałem się mądrze boksować i atakować tylko w odpowiednich momentach – komentował po walce Wawrzyczek. Łukasz był od rywala zdecydowanie szybszy, a jego ciosy celniejsze. Po dwóch rozpoznawczych rundach, w każdej następnej pięściarz z Oświęcimia zwiększał swoją przewagę. Wygrał zdecydowanie na punty. Największe sukcesy w karierze wciąż jednak były przed nim... Awans w światowych rankingach 15 grudnia, dokładnie pięć lat po porażce z Katsampisem, podczas Wieczoru Mocnych Ciosów w Białymstoku Wawrzyczek skrzyżował rękawice z Rusłanem Szelewem. Stawką pojedynku był pas WBF International wagi średniej. Po zakończeniu walki sędziowie nie mieli wątpliwości. Polak wygrał zdecydowanie na punkty i zdobył swój pierwszy pas w zawodowej karierze. Rok 2012 zakończył także z kompletem zwycięstw. Po zwycięstwie nad Ukraińcem, Wawrzyczek wrócił na ring na początku marca. Podczas Fight Night 4 w Częstochowie, w jednej z dwóch walk wieczoru, wygrał z pochodzącym z Popradu Słowakiem Pavolem Garajem. - Cieszę się, bo mimo choroby, z którą zmagałem się w ostatnich dniach, byłem bardzo dobrze przygotowany. Nie uniknąłem błędów, ale najważniejsza jest wygrana w dobrym stylu - powiedział po walce pięściarz. Zdecydowanie większe wyzwanie czekało na Polaka trzy miesiące później. W czerwcu Łukasz stoczył jak dotąd swój najważniejszy pojedynek w życiu. W rodzinnym mieście podczas Oświęcim Boxing Night skrzyżował rękawice z Aleksiejem Ribczewem, a stawką walki był pas Mistrza Rzeczpospolitej Polski wagi średniej. Pierwotnie rywalem Wawrzyczka miał być Jose Yebes, jednak ze względu na kontuzje Hiszpan musiał odmówić. W walce wieczoru przeciwko Ribczewowi Polak stoczył zaciętą dwunastorundową walkę, która była pierwszą w jego karierze na tym dystansie. Łukasz wygrał zdecydowanie, ponownie jednogłośną decyzją sędziów. Zdobycie pasa i zwycięstwo z Ribczewem pozwoliły Wawrzyczkowi na znaczący skok w europejskich i światowych rankingach. Łukasz awansował na 86. miejsce na świecie oraz 32. w Europie. Kolejną walkę miał stoczyć pod koniec listopada, a jego potencjalnymi rywalami byli niepokonany na zawodowych ringach w 21. walkach Fin Niko Jokinen oraz Jose Yebes, z którym wcześniej miał się zmierzyć w Oświęcimiu. Łukasz wziął nawet udział w konferencji prasowej przed galą Fight Night 7: Obrona Częstochowy, która na 30 listopada została zaplanowana w Częstochowie. Niewykorzystana szansa W październiku ofertę walki z niepokonanym na zawodowych ringach Maciejem Sulęckim złożył jednak pięściarzowi Andrzej Gmitruk i ostatecznie Wawrzyczek podjął decyzję, by spróbować swoich sił 9 listopada w walce wieczoru podczas gali Ełk Boxing Night. Wawrzyczek i Sulęcki dostarczyli widzom zgromadzonym na ełckiej hali oraz przed telewizorami sporo emocji. Przez pierwsze dwie rundy zawodnicy toczyli wyrównany bój, z lekką przewagą Wawrzyczka. Stroną atakującą był Sulęcki, jednak na jego ciosy oświęcimianin odpowiadał szybkimi i celniejszymi kontratakami lewym sierpowym. Sytuacja w ringu zmieniła się od trzeciej rundy. – Przez pierwsze dwie rundy boksowałem zgodnie z planem. W trzecim starciu pogubiłem się, taktyka zaczęła zawodzić i od tamtej pory szedłem na żywioł – komentował po walce Łukasz. - Nie za bardzo potrafię rozgrzać się w szatni, robię to dopiero w ringu. Dlatego dopiero od trzeciej rundy walka zaczęła iść po mojej myśli – przyznał z kolei Sulęcki. Z każdą kolejną rundę pięściarz z Warszawy zaznaczał swoją przewagę. Oświęcimianin wrócił do gry w ósmej rundzie i kilka razy mocno uderzał Sulęckiego. – Dwa ostatnie starcia muszą być na twoją korzyść – mówił trener Jan Sibik przed dziewiątą rundą. Na więcej zabrakło jednak już sił. Sędziowie punktowali zwycięstwo Maćka. Wawrzyczek przegrał po raz pierwszy od powrotu do boksu w 2011 roku i po raz drugi w karierze. Porażką z Sulęckim stracił na jego korzyść pas Mistrza Rzeczpospolitej Polski. Nowe wyzwania Pięć dni po przegranej walce z Sulęckim, Łukasz otworzył w Oświęcimiu swoje własne Centrum Sportów Walki i Fitnessu. W hali przy ulicy Unii Europejskiej 10 prowadzone są zajęcia z boksu, karate, K1, MMA, taekwondo, fitnessu oraz tańca street dance. Dla chętnych jest także możliwość wykupienia indywidualnych zajęć bokserskich z Łukaszem. - Chciałbym zrobić coś dla młodzieży, żeby miała łatwiej niż ja na początku swojej drogi. Nie wiem jak długo będę jeszcze boksował. Wierzę, że dzięki temu ruchowi, już niedługo znajdą się moi następcy – tłumaczył swoją decyzję. W hali trenują także pięściarze zawodowej grupy bokserskiej Ryszarda Skórki oraz amatorzy z Unia Boxing Oświęcim, której Wawrzyczek został prezesem. Po przegranej w Ełku Łukasz nie zamierzał załamywać rąk. Po pięciu miesiącach przerwy powrócił na ring podczas gali Fight Night 8: The Legend w Częstochowie. Jego przeciwnikiem był Andrei Hramyka, z którym Wawrzyczek zmierzył się na dystansie sześciu rund. Oświęcimianin wygrał zdecydowanie na punkty. - Gdybym nie był pewny tego co robię, siedziałbym teraz nad jeziorem i łowił ryby – z uśmiechem przyznał Wawrzyczek po zwycięstwie. - Dwukrotnie po serii uderzeń na korpus Hramyka był liczony. - Miałem przez chwilę nadzieje na to, że uda się pojedynek skończyć przed czasem. Chyba złamałem rywalowi nos, pod koniec walki zaczął mocno krwawić. Wytrzymał jednak do końcowego gongu. Najważniejsze, że wygrałem – dodał. Punktacja z... innej walki Kilka dni po walce z Hramyką pięściarz z Oświęcimia otrzymał niespodziewanie telefon od Tomasza Babilońskiego z ofertą walki za... niespełna dwa tygodnie. Z solidnym rywalem, Kamilem Szeremetą, podczas poważnej gali, Wojak Boxing Night w Legionowie. Pierwotnie Kamil miał skrzyżować rękawice z Rafałem Jackiewiczem. Ten jednak, podczas tej samej gali, na której Łukasz pokonał Hramykę, doznał kontuzji łuku brwiowego po przypadkowym starciu z Filipem Rządkiem. Choć Jackiewicz wygrał na punkty, kontuzja okazała się na tyle poważna, że Rafał musiał zrezygnować z walki w Legionowie. Nad zastąpieniem Jackiewicza, Łukasz nie musiał zastanawiać się długo. - Takich okazji się nie odpuszcza. Jestem bardzo dobrze przygotowany. Będę kontynuował cykl treningowy, który realizowałem przed ostatnia walką. W walce z Białorusinem nie odniosłem żadnych obrażeń – argumentował swoją decyzję Łukasz. Zmianę rywala skomentował również Szeremeta. - To była głupota ze strony Jackiewicza, żeby brać walkę z Rządkiem na dwa tygodnie przed pojedynkiem ze mną – powiedział. - Bardzo szanuję Łukasza za jego decyzję. Cieszę się, że przyjął ten pojedynek i pokazał, że nie boi się wyzwań. W Legionowie Łukasz Wawrzyczek stoczył jeden z najlepszy pojedynków w karierze. Rozpoczął walkę z Szeremetą bardzo odważnie, zaskakując rywala swoją taktyką. Pięściarz przez całą walkę był stroną atakującą, zadawał rywalowi dużo celnych ciosów i podejmował spore ryzyko, narażając się na kontrataki Szeremety. Przez większość pojedynku wydawało się jednak, że była to taktyka słuszna, bo Wawrzyczek przez pierwsze pięć rund konsekwentnie punktował rywala. Od szóstej rundy do głosu zaczął dochodzić Szeremeta, jednak pod sam koniec walki oświęcimianin ponownie przyspieszył. Po głoszeniu werdyktu Łukasz... usiadł na ringu, długo nie mogąc uwierzyć w decyzję sędziów. - Z cały szacunkiem dla Kamila, który jest świetnym bokserem, nie przegrałem tego pojedynku i jak najbardziej czuję się jego zwycięzcą. Kiedy usłyszałem punktację uśmiechnąłem się, bo byłem przekonany, że jest to werdykt na moją korzyść. Sędziowie oglądali chyba jednak inną walkę – powiedział po walce rozczarowany Wawrzyczek. Każdy z trzech arbitrów punktował walkę 77-75. Wygrana Szeremety nie była jednak jedyną sytuacją, która zaskoczyła kibiców i obserwatorów. Jeszcze większe kontrowersję wzbudziło zwycięstwo na punkty Pawła Głażewskiego z Maciejem Miszkiniem. Werdykt pozostał jednak werdyktem... Na ring Łukasz wróci w okolicach czerwca i w dalszym ciągu chce realizować swoje marzenia. - Podziwiam pięściarzy, którzy poradzili sobie z życiowymi problemami i doszli do wielkich sukcesów dzięki ciężkiej pracy, na sam szczyt światowego boksu. Właśnie w tym kierunku chcę iść!