boża ladacznica
Transkrypt
boża ladacznica
Carla van Raay BOŻA LADACZNICA przełożyła Anna Wojtaszczyk CAPRICORN Media Lazar Łaska jest zawsze o b e c n a . Niechaj opuści cię nie-łaska, czyli myśl, że laskę utraciłeś. PAPAJI (HLW POONJA), BOMBAJ, 1975 Spis treści Słowo wstępne 13 Przedmowa 15 Hierarchia w Zgromadzeniu Wiernych Towarzyszek Jezusa (FCJ) 19 CZĘŚĆ PIERWSZA Katolicka dziewczynka 23 A jednak niedoskonała 30 Pierwsze upokorzenia 42 Pęd chwastu 48 Wojna i weekendy 61 Chwast rośnie 69 Dorastanie 81 Życie w nowym kraju 89 Nowe wino w starych bukłakach 101 Od pocałunków zachodzi się w ciążę 114 CZĘŚĆ D R U G A Proszę się o kłopoty 141 Więcej kłopotów 159 Anglia 176 Zakazana miłość 185 Cichy obłęd 207 Zima złych snów 234 Witaj w domu, siostro 254 Nie tak szybko, siostro 269 Kości zostały rzucone 289 CZĘŚĆ TRZECIA Wolna! 313 Kup mnie 348 Na diabelskim młynie życia 371 Boża Ladacznica 380 Waza pęka 399 Zbudź się, martwa księżniczko 419 Waza się rozpada 444 Prosiłaś się o to, Carlo 470 Z gruntu niewinna 482 Boże dziecko 499 Do mojego ojca 506 Podziękowania 508 Słowo wstępne W „Bożej Ladacznicy" Carla van R a a y z przejmującą uczciwością pisze o swoim niezwykłym życiu. W 1987 roku p o m a g a ł a m grupie kobiet i podczas kilku tygodni, jakie spę dziłyśmy r a z e m , dzieliłyśmy się doświadczeniami, rozwiązy wałyśmy p r o b l e m y i w końcu opowiadałyśmy historie życia niektóre krótkie, inne długie, z lękiem i z a ż e n o w a n i e m , ze Izami i ś m i e c h e m . Wszystkie te opowieści, prawdziwe i p o r u szające, przynosiły ulgę opowiadającym. A wysoka, szczupła, nieśmiała, śmiejąca się nerwowo kobie ta zafascynowała nas opowieściami o życiu klasztornym i p o dejmowanych później szaleńczych, nieprawdopodobnych usi łowaniach, by nadać jakiś sens swojemu istnieniu. Nie sądzę, by którakolwiek z uczestniczek tej grupy mogła kiedyś zapo mnieć Carlę. Wszystkie ją pokochałyśmy - za jej uczciwość, odwagę, pocieszne poczucie h u m o r u , a najbardziej za jej nie winność. Nie wiedzieć jak, p o m i m o maltretowania, lęku, uwa runkowań i szaleńczych wyborów, jakich Carla dokonywała w życiu, udało się jej osiągnąć to, co niemożliwe - pozostała niewinna. To rzadka cecha w dzisiejszych czasach. Wszystkie kobiety z grupy, bez wyjątku, błagały ją, by napisała tę książkę. Kiedy p r z e w r a c a ł a m k a r t k ę za kartką, chwyciła mnie p o nownie za serce ta wzruszająca i niemal niewiarygodna o p o wieść. Ale z drugiej strony, jeżeli znało się Carlę, nie wyda wała się o n a wcale niewiarygodna. P e r s e p h o n e A r b o u r , Perth, z a c h o d n i a Australia Przedmowa Przed wielu laty, kiedy zaczynałam pisać tę opowieść, była o n a p e ł n ą goryczy i gniewu o p e r ą mydlaną, mającą z d e m a skować „te w s t r ę t n e z a k o n n i c e " . Z a m i e r z a ł a m ogłosić całe mu światu, co przez dwanaście i pół roku przecierpiałam w klasztorze, i rozpalić trochę gniewu na kościół katolicki i wszystko, za czym o p o w i a d a się ta instytucja. Przestałam się kierować tą przesłanką i kiedy mój gniew osłabł, w 1986 roku zwróciłam się do ówczesnej radnej, J o a n Waters, kobiety wpływowej w mieście Perth w zachodniej Au stralii, by p o m o g ł a mi w poszukiwaniu wydawcy. U z b r o j o n a we wstęp do p r o p o n o w a n e j książki, pierwszy rozdział, stresz czenie następnych oraz swoją fotografię postulantki w Z g r o m a d z e n i u Wiernych Towarzyszek Jezusa (FCJ)*, nie miałam żadnych p r o b l e m ó w z p r z e k o n a n i e m jej, że tę opowieść war to wydać. Na moją p r o ś b ę skontaktowała się z prasą. Chociaż * Faithful Companions of Jezus - zakon założony w 1820 r. w Amiens we Francji przez Marie M. de Bonnault d'Houet; zakony FCJ istnieją w wielu krajach Europy (w Anglii, we Włoszech, w Szwajcarii i Irlandii), a także w Australii, Kanadzie i USA; reguła opiera się na regule jezuitów (przyp. red. ). dokładałyśmy wszelkich starań, żeby zachować kontrolę na tekstem, we wszystkich niedzielnych gazetach w całym kraju ukazał się sensacyjny artykuł: D L A C Z E G O Z M I E N I Ł A M KLASZTOR NA BURDEL. EKS-ZAKONNICA OTWAR CIE MÓWI O SWOJEJ NOWEJ ROLI. Natychmiast z a n i e p o k o i ł o to moich czterech braci i siostrę w M e l b o u r n e ; błagali m n i e , żebym nie publikowała tej książ ki ze względu na naszych rodziców. Nie tylko poczuliby się g ł ę b o k o zranieni po z a p o z n a n i u się ze szczegółami z życia swojej niegdyś szanowanej, a teraz zbłąkanej córki, ale publi kacja mogłaby również p o p s u ć ich relacje z zakonnicami, od których byli uzależnieni. Chociaż przeszli już na e m e r y t u r ę , mieszkali nadal w d o m u u d o s t ę p n i o n y m im przez zakon. Z g o d z i ł a m się i kiedy zwrócił się do mnie wydawca, pozwoli łam, by okazja u m k n ę ł a . O b o j e m o i rodzice już nie żyją, a wszystkie związki z F C J , p o z a przyjacielskimi, zostały z e r w a n e . Wiele zakonnic za mieszanych w tę historię jest teraz w b a r d z o podeszłym wie ku albo już nie żyje. B o h a t e r k i mojej opowieści są dla m n i e j a k róże na krzewie: niegdyś kwitły k o l o r o w o , a teraz wiele wyblakło i o b u m a r ł o . Nie chodzi mi o to, by okryć niesławą p a m i ę ć ich kwitnienia, ale by wydestylować n a u k ę z ich czy nów oraz moich. Bo czy nie wyłącznie na tym polega życie? Bóg tchnie swym o d d e c h e m i o t o jesteśmy: r ó ż a n e , żywe oso by, krwiste i zadufane w sobie, na scenie o b a r d z o ograniczo nej przestrzeni. A p o t e m Bóg znowu tchnie - albo m o ż e wes tchnie, p a t r z ą c na przedstawienie - i wszyscy znikamy, w r a c a m y do miejsca, z k t ó r e g o wszystko przychodzi. Niech Bóg błogosławi tym starym r ó ż o m i m n i e również róży, k t ó r a zbliża się do wieku, o którym na ogół się nie wspomina, chyba że to n i e u n i k n i o n e . „Boża L a d a c z n i c a " to uczciwa autobiograficzna relacja oraz - co n i e u c h r o n n e b a r d z o osobista interpretacja wydarzeń. D o j r z a ł a m p o d względem emocjonalnym i moja opowieść w zamierzeniu ni kogo ma nie zranić. Z tego p o w o d u p o z m i e n i a ł a m nazwiska, by uniknąć ewentualnej identyfikacji osób, k t ó r e jeszcze ży ją, a poza tym poprzestawiałam n i e k t ó r e szczegóły. C z ł o n k o - wie mojej rodziny, d a w n e członkinie mojej zakonnej społecz ności, jak również moi eks-klienci w seksbiznesie spokojnie mogą utrzymywać, że moja opowieść to fikcja. Jeżeli któraś ze wspomnianych w tej książce o s ó b żyje jesz cze i uzna, że została niezasłużenie skrytykowana, albo b ę dzie miała poczucie, iż nie o d d a ł a m jej sprawiedliwości, chcę powiedzieć j a s n o , że ta opowieść pokazuje p r z e d e wszystkim mnie s a m ą . Przez lata, kiedy pisałam historię Carli - dziewczyny, któ ra dorastała na katolickim p o ł u d n i u Holandii i przyjechała do Australii w wieku dwunastu lat, a p o t e m w dziewiczym wieku lat o s i e m n a s t u zdecydowała się wstąpić do klasztoru i opuścić go w dziewiczym wieku lat trzydziestu j e d e n - za częło mi świtać, że tego wyboru u n i k n ą ć nie mogłam, że mu siałam zostać zakonnicą, a p o t e m prostytutką. Były to role, k t ó r e odgrywałam, a w których wyrażała się bardziej moja nerwica niż moje prawdziwe ja. M u s i a ł a m doświadczyć tego, kim nie j e s t e m , żebym mogła odkryć, kim jestem. M o ż e tak działa życie; w m o i m przypadku tak właśnie zadziałało. „To, czemu się opieramy, uporczywie trwa" jest d o b r z e znanym p o w i e d z o n k i e m . Nie r o z u m i a ł a m seksu, b a ł a m się go, tłumiłam myśli o nim i p r z e z to przez cały czas miałam nim zaprzątnięty umysł. Później, aby go zrozumieć, ekspery m e n t o w a ł a m na różne wspaniałe i nie całkiem wspaniałe sposoby. Moja książka opisuje i j a s n e , i c i e m n e strony życia prostytutki oraz cierpienie wynikające z bezgranicznego p o błażania sobie. Zalety czasów, w jakich żyję, i p o m o c przyjaciół pozwoliły mi uświadomić sobie, kim j e s t e m , i się zmienić. Pławienie się we w s p o m n i e n i a c h m o ż e nie być d o b r e , ale ignorowanie ich jest na p e w n o niebezpieczne. Z a m i e r z a m więc opowiedzieć moją historię i skończyć z nią raz na zawsze, bo już nigdy wię cej nie chcę tego przeżywać! Hierarchia w Zgromadzeniu Wiernych Towarzyszek Jezusa (w kolejności znaczenia i zwierzchnictwa) Wielebna Matka Generalna. Przełożona generalna. Stoi na czele zakonu; rezyduje w Domu Matki w Anglii. Wielebna Matka Prowincjonalna. Nadzoruje prowincję; na przy kład Australię (gdzie były cztery klasztory). Wielebna Matka/Matka Przełożona. Rządzi klasztorem. Profeski wieczyste. Zakonnice, które złożyły śluby wieczyste po okresie ośmiu i pół roku. Starszeństwo wśród nich także nada wało status. Profeski czasowe. Zakonnice, które złożyły pierwsze śluby po ukończeniu nowicjatu albo odnowiły je po trzech latach od jego zakończenia. Nowicjuszki. Dziewczęta, które przechodzą dwuletni okres próbny, po postulanturze, a przed złożeniem pierwszych ślubów. Postulantki. Dziewczęta, które przechodzą pierwsze sześć miesięcy probacji albo okresu próbnego. Siostry świeckie. Przede wszystkim pracownice fizyczne, które wspierają siostry nauczycielki gotowaniem, sprzątaniem i pra niem. Często otrzymują pomoc od postulantek i nowicjuszek. Świeckie siostry przechodzą podobny okres probacji jak zakon nice po ślubach wieczystych, ale nie mają prawa ubiegać się o stanowisko we władzach. CZĘŚĆ PIERWSZA Katolicka dziewczynka U r o d z i ł a m się dwudziestego ó s m e g o października 1938 roku, s i e d e m m i n u t po czwartej po p o ł u d n i u w Tilburgu, m a lutkim h o l e n d e r s k i m miasteczku. D l a mojej m a t k i było to pierwsze i najstraszniejsze zetknięcie się z p o r o d e m . Dla m n i e - pierwsze zetknięcie się z g r z e c h e m p i e r w o r o d n y m , który oznaczał, że j e s t e m zbyt niegodziwa, by m n i e ktoś p o całował, zanim z o s t a n ę ochrzczona. W y b r a ł a m sobie kapryśną p o r ę n a urodziny. Z i m n e p o d m u c h y wiatru mieszały się z ciepłymi. P r z e c h o d n i e hałaśli wie roznosili po c h o d n i k a c h i g a n k a c h liście, k t ó r e spadały z platanów, d ę b ó w i kasztanowców. R ó ż e jeszcze się ociąga ły; ich w o ń mieszała się z ostrą wonią c h r y z a n t e m i mrocz nym z a p a c h e m ziemi w mgliste p o r a n k i . L a t o o d c h o d z i ł o i myśli ludzi zwracały się n i e u c h r o n n i e ku zimie. D o m , w którym się urodziłam, stał w rzędzie innych d o mów. Każdy z szeregowców miał p i ę t e r k o i l u k a r n ę w stro mym d a c h u . Z p r z o d u był maleńki o g r ó d e k , a k u r a t taki, że by zmieściły się w nim krzewy niebieskich hortensji, otoczony niskim m u r k i e m wykończonym przyjemnie zaokrąglonymi cegłami - idealne miejsce do przycupnięcia, kiedy ł a d n a p o - g o d a wywabiała ludzi na zewnątrz, by sobie pogadali. Po d w ó r k o za d o m e m było za m a ł e , żeby d a ł o się t a m uprawiać jarzyny, i między innymi d l a t e g o wyprowadziliśmy się stam t ą d p o wojnie. Uliczka nosiła prowokującą nazwę Malsenhof, co oznacza „ogród rozkoszy" albo „bujny o g r ó d " . Nie była j e d n a k g o d n a takiej nazwy, a dziś j u ż jej tam wcale nie ma, zniknęła, by zro bić miejsce szeregom całkiem nierozkosznych bloków. M a t k i w tamtych czasach rodziły dzieci w d o m u ; lekarza wzywano wyłącznie wtedy, kiedy w oczywisty sposób groziła katastrofa. Moja krańcowa niechęć do tego, by się urodzić, została w końcu przezwyciężona stalowymi kleszczami, któ rymi lekarz wyszarpnął m n i e z wyschłego łona matki na świat. M o j a p i ę k n a m a t k a miała dwadzieścia pięć lat, mój przy stojny ojciec dwadzieścia cztery, ale - decydując się na dzie ci - nie za b a r d z o zdawali sobie s p r a w ę , co robią. J e d n o n a t o m i a s t nie b u d z i ł o ich najmniejszych wątpliwości: mia ł a m być c u d o w n y m dzieckiem, j a k i m nigdy nie było ż a d n e z nich. Z a m i e r z a l i wychować m n i e na c u d o w n e dziecko, k t ó r e zrobi w r a ż e n i e na c z ł o n k a c h rodziny o r a z sąsiadach. D l a matki było to nawet ważniejsze, p o n i e w a ż jej r o d z i n a sprzeciwiała się t e m u m a ł ż e ń s t w u , uważając, że p o p e ł n i ł a mezalians. Kiedy wydałam pierwszy obowiązkowy wrzask, p o ł o ż n a wytarła mnie do czysta i p o d a ł a mojej rozdygotanej m a t c e , żebym possała pierś. M a t k a poczuła się ze m n i e d u m n a , co do tego nie ma wątpliwości, i d u m n a ze swego osiągnięcia, kiedy już niemal z a p o m n i a ł a o bólu, a cały b a ł a g a n został w zasadzie posprzątany. A ja byłam słodka, co b a r d z o p o m o gło. Z a r a z p o t e m pomyślała, że trzeba mnie ochrzcić. U r o d z i ł a m się w społeczności katolickiej, której członko wie wierzyli, że człowiek z natury jest grzeszny. A to ozna czało dla nich zło od s a m e g o początku o r a z w samym j ą d r z e istnienia człowieka. Ludzie w południowej H o l a n d i i , gdzie przyszłam na świat, byli przesiąknięci religią do szpiku kości. Wierzyli niezachwianie, że bez chrztu dusze idą do piekła. Dla niewinnych niemowląt p r z e z n a c z o n o specjalne miej sce zwane otchłanią*, jak głosił katechizm, gdzie na szczęście nie musiały cierpieć od ogni piekielnych, ale również nigdy nie miały „oglądać oblicza Boga". Ten fakt p o d a ł a do wierze nia któraś z bulli, a odesłała go na śmietnik inna bulla p o d koniec dwudziestego wieku. W 1938 roku nie było j e d n a k wątpliwości co do istnienia otchłani. Tak więc po narodzi nach s t a r a n o się zwykle na łeb na szyję d o t r z e ć z n o w o r o d kiem do kościoła, żeby zminimalizować ryzyko, że znajdzie się o n o w tym nieszczęsnym miejscu. M a t k a niemowlęcia, która na ogół nie wróciła jeszcze wystarczająco do siebie po ciężkim przeżyciu, j a k i m było wydanie na świat n a s t ę p n e g o tłumoczka grzechów, r z a d k o była o b e c n a na uroczystości chrztu. Po ulicy zamiast niej p a r a d o w a ł a z dzieckiem w ra m i o n a c h j a k a ś ciotka, o t o c z o n a s t a d k i e m krewniaczek i przy jaciółek; niemowlę leżało na poduszce, nakryte białą k a p k ą z atłasu i k o r o n e k . Spacer był jedynym s p o s o b e m , by d o s t a ć się do kościoła, chyba że p r z y p a d k i e m miało się na własność konia i powóz albo tę wielką rzadkość - a u t o m o b i l , a my nie mieliśmy ani j e d n e g o , ani drugiego. Jeżeli p a d a ł o , k a p k a chroniła dziecko. Młodsza siostra mojej matki pospiesznie i sumiennie za niosła mnie do kościoła do chrztu i kazała n a d a ć mi łacińskie imiona, jak nakazywała tradycja. M o i rodzice pewnie uważa li, że przyda się aż trójka świętych, żeby odpędzić diabla: n a d a n o m i imiona Carolina J o h a n n a M a r i a . Te imiona d o s t a ł a m po moich p r z o d k a c h . Pierwsze imię o t r z y m a ł a m po m a t c e mojego ojca, z p o c h o d z e n i a N i e m c e , Caroli. Nigdy nie w o ł a n o m n i e tym szczególnym z d r o b n i e niem od Caroliny, bo moja m a t k a , która nie lubiła, ba, nie nawidziła wszystkich N i e m c ó w (za wyjątkiem mojego ojca) i zadzierała nosa w o b e c rodziny swego męża, oznajmiła: „Carola - po m o i m trupie!". Wybrnęła z sytuacji, dokonując niewielkiej zmiany w pisowni i o g r o m n e j zmiany w k o n o t a cjach imienia, i wołała na m n i e Carla. * Chodzi o limbus puerorum, raj dzieci niechrzczonych (przyp. red. ). „ C a r l a " o z n a c z a ł o „ m o c n a kobieta", i całe szczęście, sko ro czekała mnie taka k a r m a . Moja m a t k a b a r d z o lubiła wo łać na m n i e Kareltje, kiedy była w d o b r y m nastroju; było to z d r o b n i e n i e od męskiego imienia Karel, p o c h o d z ą c e g o od h o l e n d e r s k i e g o słowa „kerel", „mocny mężczyzna". Los katolickiego niemowlęcia nie był taki zły, jeżeli kar m i o n o je piersią, jak m n i e . A byłam k a r m i o n a piersią, d o p ó ki w piętnaście miesięcy później nie pojawiła się moja siostra. Ale czasy miały się zmienić. H o l a n d i a wkrótce poszła na woj n ę . Co m o ż e bardziej istotne, wisiały nad n a m i również woj ny w rodzinie, te prywatne bitwy, która toczą się w o b r ę b i e d o m ó w , gdzie dorastają dzieci. Moja m a t k a była p o s t a w n ą kobietą, chociaż bez nadwagi, z gęstymi kasztanowymi włosami, k t ó r e falistymi p a s m a m i otaczały głowę i ozdabiały gładkie czoło i p i ę k n ą twarz. Po wieki opadały lekko nad brązowymi oczami, a brwi tworzyły idealny łuk, zaś p e ł n e wargi dopełniały o b r a z u . Wychowana przez pobożnych i nobliwych rodziców, wykształciła się i by ła d y p l o m o w a n ą krawcową i nauczycielką. Podczas wojny pracowała na c z a r n o j a k o szwaczka, aby d o r o b i ć i utrzymać nas wszystkich przy życiu. Kiedy była nastolatką, martwiło ją, że jej rodzina jest z a m o ż n a , podczas gdy inni ludzie są tacy biedni. Temu problemowi d a t o się łatwo zaradzić: wyszła za m ą ż za człowieka, który posiadał skrzypce, był nieprzyzwo icie przystojny i nic poza tym. U r o d a m o j e g o ojca należała do tych zapierających d e c h w piersiach: był wysoki, m u s k u l a r n y i d o s k o n a l e p r o p o r c j o nalny. Rysy twarzy miał niezwykle r e g u l a r n e , piękny prosty n o s , szare oczy i twarz b e z j e d n e j zmarszczki. K w a d r a t o w a szczęka była j a k wyrzeźbiona, a usta - no cóż, z d e c y d o w a ne - tym s ł o w e m , m o ż n a by je najlepiej opisać. Był człowie k i e m praktycznym i s p o r o wiedział o tym, j a k robić r ó ż n e rzeczy, jak h o d o w a ć rośliny w o g r o d z i e i j a k n a p r a w i a ć buty. Ojciec miał liczne rodzeństwo; zanim się urodził, j e g o ro dzice przestali już sobie zawracać głowę kołyskami i łóżecz kami - trzymali go w dolnej szufladzie k o m o d y . O p o w i a d a ł tę historię z n u t k ą p e ł n e g o ironii h u m o r u , ale chyba to p r z e życie zostawiło w nim nieprzemijające poczucie szoku i żalu. Miejscem n a r o d z i n ojca był K r a n e n b u r g , miasteczko p o ł o ż o n e tak blisko granicy holendersko-niemieckiej, że miesz kańcy mówili o b o m a językami, chociaż jego rodzina wolała niemiecki. J e d n a k u d a ł o im się bez żadnych k ł o p o t ó w osie dlić w H o l a n d i i , kiedy mój ojciec miał siedemnaście lat, i utrzymywać, że są narodowości holenderskiej. Tuż przed w y b u c h e m wojny mój ojciec miał dwadzieścia pięć lat. D o s t a ł p o w o ł a n i e do holenderskiej armii, gdzie przez krótki czas k w e s t i o n o w a n o j e g o lojalność. Nie miał najmniejszych skrupułów, żeby walczyć za H o l a n d i ę : w koń cu to ten kraj dawał mu chleb i utrzymanie. Wdzięczność oj ca przełożyła się na entuzjazm, z jakim bronił kraju, który te raz szczerze uważał za swój własny. J e g o wielopokoleniowa rodzina nie myślała niestety tak s a m o . Szczególnie krewni w N i e m c z e c h widzieli w bezgra nicznym o d d a n i u ojca w o b e c j e g o nowej ojczyzny niewyba czalną z d r a d ę . Młodszy brat ojca, A n t o n , zaciągnął się do holenderskiej armii, ale stał się niemieckim szpiegiem. Ojcu serce p ę k a ł o , kiedy o tym myślał, ale nie zachwiało to j e g o lo jalnością. D r u g a wojna światowa wybuchła w niecały rok po moich narodzinach. M a t k a zmieniła się w k ł ę b e k nerwów, ale stop niowo uspokajała się, w miarę jak okupacja H o l a n d i i stawa ła się czymś prawie n o r m a l n y m , a ojciec znowu wieczorami wracał z pracy do d o m u . Dziedzictwem moich rodziców wyniesionym z d o m u było poczucie winy, jakie wywoływał seks - nic nadzwyczajnego w dręczonym poczuciem winy katolicyzmie tamtych czasów, ale w a r t o o tym w s p o m n i e ć . R o d z i n a mojej matki wywodziła się z francuskiej arysto kracji i podczas rewolucji francuskiej uniknęła gilotyny, ucie kając z kraju. W wyczulonej na pozycję społeczną Holandii uplasowali się wysoko p o n a d ludźmi z niższych warstw spo łecznych, z założenia bardziej rozwiązłymi m o r a l n i e , tak więc kiedy n a m i ę t n o ś ć p o k o n a ł a moich zalecających się do siebie dziadków, czego wynikiem była ciąża, pobrali się w pośpie chu. M a t k a powiedziała mi o tym, kiedy m i a ł a m wychodzić za m ą ż (chociaż ani trochę nie byłam w ciąży). A było to tak. Moja b a b k a spacerowała s a m a któregoś dnia po polach, kie dy d u d n i ą c i grzmiąc, nadciągnęła burza. B a b k a ruszyła w d r o g ę do d o m u , a wtedy wydarzyła się straszna rzecz: pio run uderzył tuż o b o k niej, rozłupał d r z e w o i przypalił je tak, że poczerniało jak sadza. To była ostatnia rzecz, j a k ą moja b a b k a zobaczyła. Oślepła albo dlatego, że błysk p i o r u n a wy palił jej siatkówkę, albo z szoku, albo i j e d n o , i drugie. O b o j ę t n e , co było przyczyną - nigdy nie odzyskała zdrowia i u r o dziła córkę (a później jeszcze troje dzieci) ślepa j a k kret. N i e t r u d n o wyobrazić sobie, jak to k o m e n t o w a n o : Bóg p o karał moją b a b k ę . Oślepił ją, ponieważ jej dziecko zostało p o c z ę t e z p o ż ą d a n i a . A to było sprzeczne z katolicką m o r a l nością, k t ó r a nakazywała, żeby s t o s u n e k płciowy służył wy łącznie prokreacji, a przyjemność to sprawa d r u g o r z ę d n a . Tak, to Bóg p o k a r a ł moją b a b k ę w życiu doczesnym, by m o gło być jej oszczędzone później piekło. Jej mąż, człowiek p o ważny, odważnie wziął na siebie część winy, ale nie musiał przy tym cierpieć od trafienia p i o r u n e m . Musiał n a t o m i a s t słono płacić n i a ń k o m . Tak więc moja m a t k a uważała siebie za „dziecko p o ż ą d a n i a " i nigdy nie czuła się d o b r z e ze swoją seksualnością. Nie samowite było to, że o n a również miała stosunek p r z e d m a ł żeński - p o w t ó r n y przejaw przeklętej chuci! Wyznała mi to, kiedy z upływem lat zatęskniła bardziej za powiernicą niż za miejscowym księdzem. Poczucie winy, j a k napisał do m n i e ostatnio mój przenikliwy przyjaciel, szuka sposobu, żeby się usprawiedliwić. Poślubiła mojego ojca, zdrowego, przystojne go, b i e d n e g o i pożądliwego mężczyznę. Wiara, k t ó r ą wyzna wała, oraz przysięga świętego związku małżeńskiego nakazy wały jej go słuchać - a słuchanie oznaczało uleganie j e g o p o ż ą d a n i u . We wszystkich innych sprawach, j a k się zdaje, on słuchał jej, i w ten s p o s ó b zawarli k o m p r o m i s , p o d s t a w ę nie j e d n e g o u d a n e g o małżeństwa. O t o moja scheda. U r o d z i ł a m się katoliczką, z natury grzeszną, więc od u r o d z e n i a byłam winna, jeszcze zanim odziedziczyłam poczucie winy po m a t c e , a n a s t ę p n i e po ojcu, przez ten p o p ę d seksualny, nad którym nie był w stanie zapa nować. Za kilka lat obsesyjne poczucie winy miało stać się tak bezwzględne, że zwróciłam się o p o m o c do diabła. A jednak niedoskonała M a t k a i ojciec wrzeszczeli; starali się przy tym u r a t o w a ć swoje prezenty ślubne. W o k ó ł m n i e r a z e m z o b r u s e m ze sto łu w jadalni s p a d a ł a zachwycająca mieszanina bursztynu i porcelany, kiedy nagle t w a r d e ręce ojca chwyciły mnie i podniosły spomiędzy s k o r u p . Co za wstrząsające uczucie! Ojciec biadał n a d tą n i e p o w e t o w a n ą stratą - przy naszych d o c h o d a c h nigdy już nie mogliśmy sobie pozwolić na takie p i ę k n e i frywolne rzeczy. J a k o dziecko nie spełniałam oczekiwań rodziców. Po pierwsze, uwielbiałam węgiel. Chcieli ukryć to p r z e d krewny mi i próbowali powstrzymywać mnie klapsami i srogimi spoj rzeniami. A l e ilekroć nie mogli m n i e znaleźć, siedziałam w szafie w pobliżu k o m i n k a i s m a r o w a ł a m na c z a r n o ubrania, podłogę i każdy odsłonięty skrawek ciała. Były i, inne p o s t ę p ki, k t ó r e zmuszały ich do krzyku. Uwielbiałam o d d z i e r a ć sze rokie pasy łuszczącej się tapety tylko po to, by usłyszeć ten cudowny odgłos: rrrip! P o m i m o konsekwencji, k t ó r e mi z du żym p r a w d o p o d o b i e ń s t w e m groziły, chciałam też dowiedzieć się, co mają w środku miękkie zabawki, a zwłaszcza miś, któ ry hałasował, jak się go przechyliło. Lista uczynków, którymi w y p r o w a d z a ł a m ich z równowagi, była niemal równie długa jak każdy dzień. B a ł a m się, kiedy mój p a p a zrzędził tym swoim t u b a l n y m głosem i mówił „tss, tss" jak syczący pociąg, albo wypowiadał słowa, których m a m a sobie nie życzyła. - Hou je mond, J a n ! - beształa go. - Nie m ó w tak przy dziecku! Ojciec często powtarzał mi, że j e s t e m niegrzeczną dziew czynką. Z d a r z a ł o się, że kiedy brał m n i e na ręce, nie wiedzia łam, czy z a m i e r z a m n i e przytulić, czy uderzyć. Czasami m i e w a ł a m miłego p a p ę , a kiedy indziej p a p ę , k t ó r e g o się b a ł a m . C h c i a ł a m być dla niego grzeczna i d o b r a . Tak b a r d z o go ko chałam. Nie m i a ł a m jeszcze roku, kiedy mój ojciec odjechał, by przez te kilka miesięcy, zanim H o l a n d i a w p a d ł a w ręce Niemców, przygotowywać się do wojny. Wracał na przepust kę, ale częściej go nie było. Wizyty przyjaciół i krewnych re k o m p e n s o w a ł y n a m j e g o brak. Moja m a t k a uwielbiała gości. W h o l e n d e r s k i m społeczeństwie wszyscy przygotowani są do składania i przyjmowania wizyt, jakby od tego zależało życie. Dla dzieci goście wcale nie byli zabawni. Dzieci nagle musia ły stawać się niewidzialne, chyba że były jeszcze takie m a ł e , że m o ż n a było podziwiać je w kołysce albo w wózku. M i a ł a m dwa lata, kiedy przyszła w gości pewna pani. Było lato i w naszym m a l e ń k i m o g r ó d k u wspaniale kwitły h o r t e n sje. Uwielbiałam ich cudowny niebieski kolor, niezliczone m a l e ń k i e kwiatuszki, tworzące wielkie okrągłe kule. Siedzia łam p o d długimi łodygami, przyglądając się w r ó b l o m i zię b o m , k t ó r e szukały niewidzialnych rzeczy do j e d z e n i a . Z o s t a łam t a m wysłana przez m a t k ę ; powiedziała mi, że u d a mi się złapać ptaszka, jeżeli nasypię mu soli na ogon. - I on będzie mój na zawsze? - pytałam. - Oczywiście, kiedy go już złapiesz - zapewniła m n i e , wie lokrotnie kiwając głową. N i e zwlekając, poszłam więc, żeby n a b r a ć garstkę soli z o t w a r t e g o d r e w n i a n e g o p o j e m n i k a w kuchni, i w p e ł z ł a m p o d hortensje, żeby złapać sobie ptaszka, który miał być mój na zawsze. Siedziałam skulona, bez ruchu, z chrzęszczącą so lą w prawej rączce. Wróble przylatywały i odlatywały - mija ły mnie tak szybko! Fruu! I już ich nie było, jak tylko mnie zobaczyły. Ale trafił się taki, który został, żeby dziobać pia sek. Nie zauważył m n i e . Był tak blisko... nasypałam mu soli na o g o n i wyciągnęłam rękę, żeby go złapać, ale on błyska wicznie odfrunął. Nie, nie! On nie powinien mi uciec! Pobiegłam do matki z krzykiem: - M a m o ! Ptaszek odleciał! W i e d z i a ł a m , że przerywam jej gościowi, ale musiała p r z e cież j a k o ś m n i e pocieszyć! Wargi mi się trzęsły i łzy zaczyna ły toczyć się po policzkach. Moja m a t k a była k o m p l e t n i e za skoczona. A p o t e m stało się coś niewiarygodnego: zaczęła się śmiać! N a b r a ł a mnie i teraz śmiała się, że jej uwierzyłam. Odwróciła się do swojego gościa i razem bawiły się tym wspa niałym ż a r t e m . Mamo! Jak mogłaś mi to zrobić? Nie o d e z w a ł a m się sło w e m ; tylko stałam t a m z wielkim b ó l e m w sercu i oddycha ł a m tak, jakbym miała czkawkę. Z n a j o m a poszła, a m a t k a nadal mnie ignorowała. Po sprzątała ze stołu po podwieczorku, a p o t e m zajęła się moją m a l u t k ą siostrą i z a p o m n i a ł a o m o i m rozczarowaniu. Nie, żeby m n i e nie kochała albo z rozmysłem nie dbała o moje uczucia - w tamtych czasach z uczuciami dzieci po prostu nikt się nie liczył. Ją t r a k t o w a n o tak s a m o , kiedy była dziec kiem. Ja miałam d o r o s n ą ć i traktować moje dzieci w b a r d z o p o d o b n y sposób. Moja m a t k a , wykwalifikowana nauczycielka, d o c e n i a ł a nowatorską wtedy m e t o d ę nauczania Marii Montessori i chociaż miałam d o p i e r o dwa i pół roku, postanowiła z a p r o wadzić mnie do miejscowej szkoły M o n t e s s o r i . D o b r z e , p o wiedziały zakonnice, m o g ę zacząć od jutra. N a s t ę p n e g o dnia u p i e r a ł a m się, że pójdę t a m s a m a . - Nie, m a m o , niech m a m a da spokój! Z n a m d r o g ę ! Mówiłam tak, jak o n a przemawiała do papy, b a r d z o sta nowczym t o n e m , wyprostowana w r a m i o n a c h , i m a t k a ustą piła, chociaż nie do końca. Szła za m n ą w dyskretnej odległo ści, kryjąc się na g a n k a c h stojących wzdłuż drogi d o m ó w , żeby mieć pewność, że się nie zgubię. A ja p e w n i e p o t u p t a łam p o d właściwy a d r e s i tego dnia zaczęło się najszczęśliw sze dwa i pół roku mojego dzieciństwa. Z tej przystani dla dzieci najlepiej z a p a m i ę t a ł a m zapachy: uspokajającą w o ń lawendy i talku, zapach p o m a r a ń c z y - bar dzo rzadkich w H o l a n d i i podczas wojny - i plasteliny, i kleju, i kwiatów w w a z o n a c h . Były tam żywe kolory, ł a d n e czyste to alety z miskami odpowiedniej wielkości dla dzieci, i ryby w akwariach. I chociaż szkołę prowadziły zakonnice, którym ogłupiające śluby ubóstwa pozwalały na posiadanie tylko naj mniejszych skrawków papieru do rysowania, było mi w niej dobrze. Papier był drogi podczas niemieckiej okupacji. Co da się narysować na kawałku p a p i e r u nie większym od mojej d ł o n i ? P r z e r a ż a ł o m n i e , że m o g ę p o p e ł n i ć błąd i z m a r n o w a ć kar teczkę. Z a k o n n i c e mówiły n a m , że J e z u s był ubogi i że u b ó stwo jest cnotą. Jeśli o m n i e chodzi, czułam tylko ulgę, kiedy lekcja rysunków d o b i e g a ł a końca. L u d z i o m u b o g i m w naszym o k r ę g u przynosiło to pocie chę, kiedy się im mówiło, że Bóg ma słabość do pechowców, do borykających się, do biednych i do tych w p o t r z e b i e . Żyli śmy w biedzie, bo moja cnotliwa m a t k a posłuszna woli męża, co i rusz zachodziła w ciążę i rodziła kolejne dzieci, k t ó r e trzeba było k a r m i ć i ubierać i podczas wojny, i po niej. W dwadzieścia lat wydała na świat dziesięcioro, a do tego dwa razy p o r o n i ł a . Ponieważ niedziela była szczególnym d n i e m , d n i e m bez pracy i obowiązków dla wszystkich, nawet dla mojej matki (poza tym, że nadal gotowała posiłki), po obiedzie biegłam p r o ś c i u t k o do dużej drewnianej skrzynki osłaniającej bakeli towe r a d i o i siadałam na niej. Stała przy oknie od frontu, d o kładnie w tym miejscu, gdzie brązowe pluszowe zasłony o p a dały aż do podłogi. Jak cudownie przytulnie było owinąć się ciepłą zasłoną! I czuć, jak muzyka przepływa przez całe m o je ciało! Było mi na tym pudle z muzyką klasyczną jak w ra ju. Kiedy p a d a ł deszcz albo wiał wicher, s p ę d z a ł a m tam całe godziny, o t u l o n a i niezauważana. W ten s p o s ó b wchłaniałam w siebie rytm i h a r m o n i ę , n a m i ę t n o ś ć i p i ę k n o . Poza tym w każdą niedzielę mój ojciec wyjmował skrzypce i grał kilka melodii, k t ó r e znał. N a u k a muzyki skończyła się dla niego, kiedy pojawiły się dzieci i musiał ciężko p r a c o w a ć na utrzymanie rodziny. A w czasie wojny tym bardziej nie mógł ćwiczyć. G r a ł więc w k ó ł k o te s a m e kawałki, ale z o g r o m n ą przyjemnością, a ja z całego serca go podziwia łam. J e d n y m z ulubionych u t w o r ó w mojego ojca był „ K a r n a wał w e n e c k i " Paganiniego, przy którym mógł improwizować. M a t k ę zaczęła w końcu drażnić jego gra. Nienawidziła, jak się popisywał, oraz tego, że z p o z o r u nigdy nie tracił z a d o w o lenia z siebie, chociaż grał w kółko te s a m e m e l o d i e . M a t k a miała fioła na punkcie grzechu pychy. I często pogardliwie odnosiła się do j e g o hobby. Ojciec lubił również swoją ustną h a r m o n i j k ę . C z u ł a m p o dziw dla j e g o umiejętności, ale m a t k a uznawała, że to wul g a r n e . Mówiła, że j e g o r e p e r t u a r jest nudny. Co niedzielę po mszy zgodnie z uświęconym zwyczajem odwiedzaliśmy jednych dziadków, chyba że był alarm b o m bowy. J e d n a k kiedy szliśmy do rodziców ojca, których nazy w a ł a m O m a i O p a K o e k e r o e (ponieważ O p a h o d o w a ł gołę bie k t ó r e g r u c h a ł y „ k o e k e r o e , k o e k e r o e " ) , d a r ł a m się i trzeba było mnie do nich ciągnąć siłą. Ojciec robił groźną m i n ę , a m a t k a - no cóż, w d u c h u zgadzała się ze m n ą , więc nie d o s t a w a ł a m klapsów za to, że wlokłam się n o g a za nogą przez całą drogę. Większość rodziny ojca n a p a w a ł a m n i e lękiem. Poza Orną, wszyscy byli chudzi jak patyki, jakby cierpieli od n i e d o s t a t k u jedzenia albo miłości, albo j e d n e g o i drugiego, i było ich du żo, stryjenki w wywijanych s k a r p e t k a c h do kostek i stryjowie w ubraniach, k t ó r e miały brzydki zapach. Nic na to nie m o głam poradzić, że czułam się w ich d o m u o k r o p n i e . Wszech obecny zapach gołębich o d c h o d ó w wcale nie p o m a g a ł . O m a chodziła jak kaczka i oddychała chrapliwie; O p a był chudy i przygarbiony i miał szorstkie wąsy. Nosił wciąż te s a m e b r u d n e u b r a n i a i zawsze w ustach albo w sękatych palcach miał fajkę. On również ciężko oddychał. Wolałam chodzić do d o m u rodziców mojej matki, gdzie m e b l e z r o b i o n e były ze skóry, wszystko lśniło i stały kwiaty w w a z o n a c h . Przed o k n a m i wykuszowymi wychodzącymi na szeroki wysadzany drzewami c h o d n i k rosły krzewy, a po dru giej stronie drogi rozciągał się park. Moje stosunki z dziadkiem ze strony matki były dosyć ofi cjalne. Chociaż się lubiliśmy, nie p a m i ę t a m , żeby powiedział do mnie coś, co zrobiło na mnie szczególne wrażenie. W ogó le należał do ludzi poważnych. Prowadził przedsiębiorstwo importowe i zawsze pierwszy w mieście kupował najnowsze zdobycze technologii: pierwszy gramofon, pierwszy s a m o chód na naszych brukowanych drogach, pierwszy telefon. Po kościele mężczyźni grywali w karty na pieniądze. Kiedy skupiali się na grze, popijali whisky i palili, pokój wypełniał intensywny zapach kosztownych cygar. Zachwycało m n i e , że uczestniczę w czymś tak podniecającym, c h o d z ą c wokół sto łu i układając w p o r z ą d n e stosiki monety, b ę d ą c e stawką w grze. W ten sposób m o g ł a m poczuć dreszcz tajemnicy i część tych przyjemnych emocji, k t ó r e elektryzowały a t m o sferę. Mój dziadek lubił, jak t a m byłam, moja m a t k a o p o n o wała, ale słabiutko. W ten sposób miałam b a r d z o niewiele do czynienia z moją ślepą b a b k ą , k t ó r a chyba cały czas leżała w łóżku. Wyglądała na b a r d z o bladą i starą. W d r a p a ł a m się raz na d u ż e , okryte k o r o n k a m i łoże. Oczy babki miały taki sam kolor jak moje kulki do gry, ale w ogóle m n i e nie widzia ła. W ustach zostało jej niewiele zębów. Jak się czuła? Nie r e agowała, więc moje zainteresowanie osłabło i szybko wy szłam z pokoju. P o m i m o kalectwa i choroby moja b a b k a wydała na świat trzy dziewczynki, a p o t e m m o j e g o wuja Keesa, k t ó r e g o uwielbiałam. Miała zaledwie pięćdziesiąt cztery lata, kiedy umarła. P o ł o ż o n o ją w t r u m n i e na nieskazitelnie białym atłasie, z białymi liliami d o o k o ł a . J a d a l n i a została chwilowo przekształcona w salon pogrzebowy z czarnymi firanami na ścianach, czarnymi zasłonami i p a r a w a n a m i . Po obu stronach babki ustawiono wysokie woskowe świece. B a b k a wyglądała tak pięknie i spokojnie, że p o d e s z ł a m do niej bez lęku, by spojrzeć z bliska w jej twarz. Pod b r o d ą miała koronkowy kołnierz, a na sobie nową czarną suknię. Jej dłonie byty zło ż o n e tak, jakby się modliła. Pomyślałam, że m i m o bladości wygląda lepiej niż kiedykolwiek. Aż podskoczyłam, kiedy ktoś z dorosłych zauważył m n i e w pobliżu zwłok i głośnym, naglącym s z e p t e m kazał mi „wra cać tutaj". „Tutaj" było miejscem, gdzie u s t ó p trumny w peł nej szacunku odległości stali wszyscy dorośli, cicho ze sobą rozmawiając. C z m y c h n ę ł a m i wtuliłam się w spódnicę matki. Wszyscy martwili się o dziadka, który rozpaczał po b a b c e . Podążył za nią pięć lat później. • • • O k u p a c j a Holandii trwała, a życie toczyło się nowymi d r o gami. Przyzwyczaiłam się do widoku niemieckich żołnierzy z bronią gotową do strzału, patrolujących ulice. Zwykle byli to młodzi, tęskniący za d o m e m mężczyźni, których peszyły złe słowa r z u c a n e przez co odważniejszych ludzi. Moja ciotka Rita rozwrzeszczała się na nich p e w n e g o dnia w n a p a d z i e furii, kiedy r a z e m z moją m a t k ą i ze m n ą szła na zakupy. Jej m ą ż byt Ż y d e m , a o n a znała wielu Żydów, którzy zostali wywiezieni przez N i e m c ó w i nikt o nich więcej nie słyszał. M a t k a zmobilizowała nagle wszystkie siły, by e n e r gicznie odciągnąć ciotkę R i t ę z drogi. Kiedy dotarłyśmy do alejki na tyłach naszego d o m u i uniknęłyśmy konfrontacji z żołnierzami, których na odległość o b r z u c a ł a obelgami, k a m i e ń spadł n a m z serca. Skończyło się na tym, że ciotka R i t a się rozszlochała. Jej mąż, sprzedawca dywanów, miał ty le szczęścia, że u d a ł o mu się u n i k n ą ć deportacji, i po wojnie zamieszkali w A m s t e r d a m i e . Podczas wojny ludzie często głodowali. Siły okupacyjne potrafiły zarekwirować świnię z p o d w ó r k a za d o m e m , jeżeli się o niej dowiedziały, a do t e g o jeszcze jarzyny. Żywność w sklepach była racjonowana. Na każde g o s p o d a r s t w o d o m o w e przypadały kartki na zakupy. Ceny były skandaliczne, a czarnorynkowy h a n d e l kwitł. D o r a s t a ł a m w czasach, kiedy dzieci stawały się świadkami różnych p o d s t ę p ó w ; ludzie roz mawiali ze sobą przyciszonym głosem, ale kiedy z a d a w a ł o im się pytanie wprost, okazywało się, że o niczym nie wiedzą. Wesoły rzeźnik z okrągłymi r u m i a n y m i policzkami przynosił n a m kawałki mięsa, za co by go powieszono, gdyby ktoś się o tym dowiedział. A l e za to odchodził z naprawionymi przez ojca b u t a m i i z suknią d l a żony, którą m a t k a uszyła p o p r z e d niej nocy. Wojna spowodowała, że niektórzy ludzie stali się przedsię biorczy, łącznie ze m n ą . Wszyscy braliśmy udział w strącaniu węgla z tyłu węglarek. Nie w o l n o było wykradać rzepy chło p o m , ale jeżeli cię nie przyłapali, nie w p a d a ł e ś w kłopoty. Wiele było dni, kiedy my, dzieci, siedziałyśmy r z ę d e m na ce glanych m u r k a c h przed naszymi d o m a m i i chrupałyśmy s u r o wą r z e p ę i brukiew, p r z e z n a c z o n e dla krów. Ta sytuacja mia ła się n a p r a w d ę poprawić d o p i e r o w kilka lat po zakończeniu wojny. W tym pełnym zagrożeń czasie moja m a t k a urodziła czwo ro dzieci; „błogosławieństwo B o ż e " nie opuściło jej, m i m o że trwała wojna. Właściwie to Pan Bóg wydawał się nie zwracać na nią w najmniejszym stopniu uwagi. Mój ojciec był b a r d z o przystojny, zwłaszcza w wojskowym m u n d u r z e , a m a m a miała r o m a n t y c z n e serce. Kiedy R i c h a r d Tauber występował w radiu, śpiewała piosenki razem z nim. Śpiewała, że jest radością jej serca. I tam, gdzie jest on, prag nie być i o n a . O g a r n i a ł o ją zawsze wielkie wzruszenie. M a m y fotografię rodzinną, z r o b i o n ą przez profesjonalnego foto grafa, na której ojciec jest w m u n d u r z e . W życiu nie widzia łam nic bardziej szykownego. Na j e d n y m z rodzinnych zdjęć jest mój przystojny ojciec, moja d u m n a , pruderyjna m a t k a , moja młodsza siostra Liesbet, mój maleńki braciszek A d r i a n oraz ja; a p a r a t uchwycił mnie w chwili, kiedy u d a w a ł a m , że gwiżdżę. Ojciec nauczył mnie gwizdać, ale m u s i a ł a m być ostrożna. Kiedyś schronili śmy się w piwnicy p o d schodami, a ja zagwizdałam, d o s k o n a le imitując b o m b ę , która zdawała się lecieć p r o s t o na nas. M i a ł a m d o p i e r o cztery lata i nie b a ł a m się tego, czego nie potrafiłam sobie wyobrazić - w przeciwieństwie do moich ro dziców, którzy wstrzymali o d d e c h . Ojciec rzucił się na m n i e i zacisnął dłonie na m o i m gardle - b a r d z o skuteczny tłumik. Pod koniec wojny ojciec p o n o w n i e przywdział m u n d u r , że by wstąpić do wojsk aliantów, i kiedy wracał regularnie na p r z e p u s t k ę , podjeżdżał wojskową ciężarówką z b r o n i ą . Pa m i ę t a m , że nasi sąsiedzi uważali go za b o h a t e r a . Właściwie nie musiał tego robić, ponieważ r o z u m i a n o , jakie byłoby to dla niego t r u d n e , skoro tyle najbliższej rodziny miał w N i e m czech. Ojciec jeździł ciężarówką do d o m u , kiedy tylko mógł, nie kiedy wbrew przepisom, ponieważ był zuchwałym mężczy zną, i uwielbiał zaskakiwać ż o n ę i rodzinę. Na naszej wąskiej b r u k o w a n e j uliczce było za m a ł o miejsca, żeby ciężarówka się zmieściła, więc kiedyś „skosił" p a r ę drzew mirtowych, k t ó r e mu stały na d r o d z e . K t ó r e g o ś dnia po lunchu zaprosił wszystkie dzieciaki z są siedztwa na przejażdżkę na p a c e pokrytej p l a n d e k ą . Takiego przeżycia nikt by się nie wyrzekł i ciężarówka p e ł n a była dzieci. Trzymałam się drewnianej klapy z tyłu. Postanowiłam wykorzystać do m a k s i m u m sławę, k t ó r a o p r o m i e n i a ł a m n i e dzięki niesamowitej p o p u l a r n o ś c i ojca: wyjęłam n i e d a w n o k u p i o n e cygaro i zapaliłam je ku niebotycznej radości patrzą cych; oczywiście wszystkie dzieci chciały spróbować. Ojciec zawiózł nas na wieś, do m a ł e g o lasku, gdzie często chodziliśmy s p a c e r o w a ć i zbierać d r e w n o . Kiedy droga zwę ziła się do ścieżki między drzewami, trzeba się było zatrzy m a ć i zawrócić. Ojciec musiał wykonać m a n e w r zawracania na trzy, wysuwając tył ciężarówki d a l e k o nad przepust. Z b l a d ł a m nawet bardziej niż wtedy, kiedy mdliło mnie od cygara, gdy ciężarówka, warcząc, powoli zjeżdżała z ubitej ziemi i m i a ł a m wrażenie, że zaraz runie do głębokiego kanału. Ale ojciec nie zawiódł, b e z b ł ę d n i e kierował ciężarówką i dostar- czył hałaśliwy t ł u m e k bezpiecznie do rodziców, którzy czeka li na ulicy jak gwardia h o n o r o w a . Ojciec przełożył m n i e później tego dnia przez kolano, p o nieważ m a t k a dowiedziała o sprawie z cygarem i powiedzia ła mu, że należy mi się kara. Niewiarygodne, ale nie był wściekły. Przynajmniej ten j e d e n raz dostrzegł we mnie coś z siebie i w tym j e d n y m m o m e n c i e byłam córeczką tatusia, a nie tylko osóbką, która sprzeciwiała się m u , wykazując, jak mówił, grzeszne nieposłuszeństwo. M o ż e to wojna uczyniła go nieco bardziej łagodnym. Do mojego ojca należał makabryczny obowiązek przywo żenia martwych ciał z pól i o k o p ó w . To po to była ta cięża rówka. Musiał też identyfikować zwłoki, niekiedy rozkładają ce się, za p o m o c ą miedzianych identyfikatorów na piersiach. D l a k a ż d e g o byłoby to aż n a d t o . D l a mnie niemieccy żołnierze byli z a g a d k ą - b a r d z o długo nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ludzie ich nienawidzą. Nie b a ł a m się, p o n i e w a ż ojciec rozmawiał z nimi, kiedy spo tykał ich na ulicy, i ich rozśmieszał. W wielu sytuacjach j e g o płynna niemczyzna go u r a t o w a ł a . P e w n e g o dnia dwóch niemieckich żołnierzy p r a w d o p o d o b n i e u r a t o w a ł o mi życie, kiedy towarzyszyłam ojcu w cza sie jednej z wypraw po d r e w n o do lasu. Ojciec załadował m n i e na wózek, który pożyczył od sąsiada. Wózek miał dwa rowerowe kółka i rączki takie j a k taczki, żeby m o ż n a go było pchać. Usadził mnie na jakichś workach, żeby złagodzić p o d skoki na wyboistej d r o d z e . Później tymi w o r k a m i miał przy kryć d r e w n o , aby Niemcy go nie zabrali. Mieliśmy już las w zasięgu wzroku, kiedy powietrze wypeł niło się wyciem syren. Alianci często przelatywali nad H o l a n dią, żeby b o m b a m i przytrzeć N i e m c o m nosa. O d g ł o s nadla tujących s a m o l o t ó w się zbliżał, a my byliśmy na otwartej przestrzeni, d a l e k o od jakiegokolwiek schronienia; b o m b y miały spaść lada chwila! M i a ł a m pięć lat, byłam wystarczają- co duża, by r o z u m i e ć znaczenie syren, ale nadal czułam się spokojna: mój wielki, mocny, mądry p a p a z pewnością będzie wiedział, j a k ochronić nas oboje. Nie będzie uciekał p r z e d byle syreną. Ojciec wytrwale parł przez jakiś czas przed siebie, a p o t e m podjął decyzję. - Zaczekaj tu na mnie - powiedział, zdjął mnie z wózka i postawił o b o k . - Wrócę niedługo z d r z e w e m . Mój p a p a chciał m n i e tam zostawić? Przecież m o g ą mnie z b o m b a r d o w a ć na śmierć, a p a p a mnie zostawia? O, nie, pa p o , nie, nie, nie! O p a d ł a m na kolana i wyciągałam do niego ręce, krzycząc, p r z e r a ż o n a , że ojciec m n i e opuści. M ó j ojciec roześmiał się i rzucił mi kilka worków. - Okryj się tym! - zawołał. O g a r n i a ł a m n i e p a n i k a - jak zdoła ochronić mnie kilka ju towych w o r k ó w ? Ale on już odchodził i obejrzał się tylko raz. - W ł a ź p o d te worki! - wrzasnął. Z a c z ę ł a m wpełzać do j e d n e g o z nich, łkając z przerażenia, kiedy usłyszałam cichy gwizd dobiegający z drugiej strony wózka. Rozejrzałam się i zobaczyłam dwóch żołnierzy w nie mieckich m u n d u r a c h , którzy kryli się p o d k r z a k a m i w rowie. P o z n a ł a m ich po h e ł m a c h . Po oczach obydwu b a r d z o m ł o dych żołnierzy wyraźnie widać było, że mają d o b r e zamiary; kiwali na mnie natarczywie, żebym przyszła. Nie w a h a ł a m się, tylko p o p ę d z i ł a m do nich. M u s i a ł a m z e m d l e ć , b o n a s t ę p n ą rzeczą, j a k ą p a m i ę t a m , jest to, że obudziły m n i e we własnym łóżku w d o m u p o d n i e c o n e głosy ojca, matki i naszych sąsiadów. Z e s z ł a m z a m r o czona ze schodów i zobaczyłam, jak ojciec pokazuje zaban d a ż o w a n e u d o , z k t ó r e g o przed chwilą wydobyto kulę. Zauważył go w lesie amerykański pilot, który sądził, że ma do czynienia z N i e m c e m , i krążył, d o p ó k i go nie trafił. Usia d ł a m o s z o ł o m i o n a na dolnych stopniach schodów, przysłu chując się gwarowi. Mój ojciec lubił ryzyko. P e w n e g o dnia, kiedy był w d o m u na przepustce, znowu zawyły syreny, a on rzucił N i e m c o m wyzwanie: niech robią, co chcą. Zapalił fajkę i, m i m o p r o t e - stów matki, stanął tuż za k u c h e n n y m i drzwiami, opierając się o ceglaną ścianę. W ł a ś n i e się g ł ę b o k o zaciągnął, kiedy o d ł a m e k pocisku wbił się tuż przy j e g o lewym uchu w cegły, roz trzaskując je i zostawiając głęboką dziurę w ścianie. Ojciec wrócił do środka i śmiał się ze z d e n e r w o w a n i a matki, k t ó r a płakała teraz ze złości i ulgi równocześnie. M i a ł a m już prawie sześć lat, kiedy naszą okolicą wstrząs n ę ł o p e w n e wydarzenie. P r ó b o w a ł a m j a k o ś zrozumieć p e ł n e wzburzenia gesty i ochryple s z e p t a n e słowa dorosłych. N i e m cy zgarnęli dziesięciu mężczyzn, kazali im stanąć p o d cegla ną ścianą przędzalni bawełny, na samym skraju miasteczka, i zastrzelili w odwecie za śmierć niemieckiego żołnierza na patrolu. J e d e n z zabitych mieszkał na naszej ulicy. Przywlekli j e g o ciało d o d o m u , zostawiając p o d r o d z e s m u g ę krwi. N i e nawiść do N i e m c ó w z a p ł o n ę ł a żywym o g n i e m . Pierwsze upokorzenia Z a n i m skończyłam szkołę M o n t e s s o r i w wieku pięciu lat, potrafiłam już płynnie czytać i liczyć w tysiącach. Byłam pulchnym i p r o m i e n n y m dzieckiem. P o m i m o niepokojąco przeciągającego się kokluszu w wieku lat trzech przetrwa ł a m . W m o i m życiu zdarzały się przykre incydenty, zwłaszcza nocą, ale kiedy się budziłam, koszmary zdawały się znikać. M a ł e dziecko żyje chwilą o b e c n ą , a ja nie n a l e ż a ł a m do wy jątków. P o t e m zaczęła się szkoła podstawowa. Prowadziły ją za konnice z p o m o c ą kilku świeckich nauczycielek. Z a j m o w a ł a dwupiętrowy b u d y n e k z czerwonej cegły po sąsiedzku ze szkolą M o n t e s s o r i . Pod przylegającym do szkoły m u r e m w zarośniętej m c h e m w n ę c e na prastarych oślizgłych k a m i e niach stała figurka Matki Boskiej. O c h , ta straszliwa n u d a w nowej szkole! Potrafiłam już płynnie czytać, więc p o s ł a n o m n i e do wyższej klasy, ale to prawie nie robiło różnicy. Jedy ną nową i podniecającą rzeczą było zapisywanie muzyki. To alety w tej szkole były p a s k u d n i e b r u d n e , p e ł n e wstrętnych słów i okropieństwa. I po raz pierwszy w życiu zaczęłam się na serio bać. Z a k o n n i c e w szkole podstawowej w Tilburgu były p r a w d o p o d o b n i e typowymi dla lat czterdziestych na całym świecie nauczycielkami-zakonnicami. Ż e r o w a ł y na dziecięcej bez bronności. W naszym systemie edukacji wciąż jeszcze wyko rzystuje się strach j a k o czynnik motywujący, ale z a k o n n i c o m przychodziło to szczególnie łatwo. Mogły k a r a ć i u p o k a r z a ć tu i teraz, a do t e g o miały jeszcze w zapasie groźbę wieczne go p o t ę p i e n i a albo m ą k czyśćcowych. Sarkazm, s z a r p a n i e za uszy, szczypanie w policzki i razy wymierzane linijką w zupeł ności wystarczały, żeby obudzić w nas p r z e r a ż e n i e . D o d a t k o we n a r a ż a n i e się na d e z a p r o b a t ę w s z e c h m o c n e g o Boga na p r a w d ę nie było już p o t r z e b n e . Z a k o n n i c e miały Boga po swojej stronie, a były przeciw n a m , więc było n a m ciężko. Na wet dotknięcie habitu zakonnicy było g r z e c h e m karalnym i groziło czyśćcem. A i tak u k r a d k i e m podnosiłyśmy welon albo r ą b e k habitu niczego niepodejrzewającej zakonnicy, wiedząc, że z a r a b i a m y sobie o d s i a d k ę w palących p ł o m i e niach. Czasami było w a r t o . Najpotężniejszą b r o n i ą w arsenale zakonnicy była doktry na o Boskiej wszechwiedzy: to znaczy, że on wie o wszystkim, co się dzieje. W każdej klasie wisiało na ścianie olbrzymie o k o i zaglądało do naszych najskrytszych myśli. Jeżeli zapla n o w a n o to tak, byśmy się n i e u s t a n n i e czuły nieswojo, to w m o i m przypadku n a p r a w d ę im się u d a ł o . Wiele razy zasta n a w i a ł a m się, co powstrzymuje Boga przed tym, żeby poraził m n i e g r o m e m . M o ż e któregoś dnia Bóg mnie zaskoczy i zwa li się na mnie ceglana ściana szkoły, kiedy b ę d ę o b o k niej przechodziła. Z o k n a klasy przyglądałam się ścianie budynku po drugiej stronie szkolnego p o d w ó r k a , w którym mieszkały zakonnice; moje oczekiwanie, że m u r się zawali, p o d b u d o w y wała biblijna opowieść o końcu świata. Tak, Bóg zniszczy wszystko p e w n e g o dnia i wezwie swoje d o b r e dzieci, by usia dły po j e g o prawicy, a inne skaże na wieczne p o t ę p i e n i e . W u p a l n e letnie p o p o ł u d n i e ściana wydawała się drgać i trząść; koniec świata był już b a r d z o blisko, a ja nie miałam pewności, czy j e s t e m na tyle d o b r a , by zasiąść po prawicy Bo ga. Czy Bóg czasami się myli? M o ż e popatrzy na mnie i p o - myśli, że byłam d o b r a , p o d o b n i e jak to zrobił Święty Mikołaj w zeszłym roku w grudniu, kiedy przyniósł mi zabawki. Czy Bogu nie pomiesza się wszystko, skoro będzie musiał zrobić p o r z ą d e k w j e d e n dzień, kiedy zapanuje taki tłok? Katolicy w czasach mojego dzieciństwa mieli trzy sposoby, by zmienić swoje n a g a n n e p o s t ę p o w a n i e i u n i k n ą ć kary. I d o brze, inaczej u j e m n e g o bilansu nie dałoby się poprawić. Po pierwsze, była spowiedź, przy której - jak uważałam, dopóki to wielkie nieporozumienie nie zostało mi wyjaśnione - każdy grzech mógł zostać odpuszczony. Po drugie, były ka ry, które wymierzało się s a m e m u sobie - żeby „zdążyć przed P a n e m Bogiem"; a po trzecie, były okrzyki, czyli „ejakulacje". N a p r a w d ę tak się mówiło. Były to króciutkie modlitwy, jak n a m powiedziano, tak krótkie, że mknęły niczym maleńkie strzały (z łacińskiego iacula) prosto do nieba i do ucha Boga. Natychmiast wyobraziłam sobie uszy Boga z wbitymi w nie niezliczonymi maleńkimi strzałami, ale szybko starałam się z a p o m n i e ć o tym pozbawionym szacunku obrazie. K a ż d a taka modlitwa warta była wielu darowanych dni czyśćca - ś r e d n i o o k o ł o trzystu. Wystarczyło na przykład wy krzyknąć po prostu: „Chwała Bogu!", żeby wybawić się od setek dni w płomieniach. Powiedziano n a m , że dzieje się tak dzięki n a g r o m a d z o n y m przez Jezusa i świętych zasługom, z których katolicy mogli czerpać j a k z k o n t a b a n k o w e g o . Po j e m n o ś ć tego k o n t a oraz długość przebywania w czyśćcu za niewyznane i n i e o d p o k u t o w a n e grzechy pozostawały mgli ste. Ile dni dostanie się za przekleństwo albo za nieposłu szeństwo, żeby już nie w s p o m i n a ć o złych „myślach", k t ó r e mieliśmy przez cały czas? Moje myśli tak się wymykały spod kontroli! B a r d z o się tego wstydziłam. Często zdarzało mi się w myślach życzyć k o m u ś , żeby umarł, wyzywać go o k r o p n y m i słowami, trwale okaleczać. „Bóg cię widzi" oznaczało nie tylko, że nie mieli śmy prywatności w toalecie czy we własnej sypialni ani ni gdzie na całej ziemi, ale że Bóg potrafi czytać w naszych myślach przez cały czas i nigdy żadnej nie uroni. P r ó b o w a ł a m przekazywać moje złe myśli lalkom, robiąc z nich substytuty samej siebie. W k r ó t c e uświadomiłam sobie, że to na nic: Bóg potrafił przejrzeć każdy mój p o d s t ę p . • • • W czasie wojny na szkołę spadła b o m b a . Uczniów wysłano pod inny a d r e s do prowizorycznych klas w sąsiedniej parafii, trochę dalej na tej samej ulicy. Po klasach hulały przeciągi i było t a m z i m n o , ale w tamtych czasach czegoś takiego m o ż na było się spodziewać. Niekiedy zbieraliśmy z ulic jeszcze ciepłe o d ł a m k i po nalocie b o m b o w y m , z ciekawości, nie do końca zdając sobie sprawę, skąd się t a m wzięły. Do parafii przybył nowy ksiądz i zaczął prowadzić lekcje w niektórych klasach i spacerować po p o d w ó r k u . Był młody i lubił dzieci. Ciągnęło mnie do niego, a niektóre koleżanki z klasy mówiły, że j e s t e m j e g o ulubienicą. P o d o b a ł o mi się, że był p e ł e n d o b r e g o h u m o r u , a nie zrzędliwy i pomarszczony j a k stary ksiądz. Czasami w k ł a d a ł a m dłoń w j e g o r ę k ę , a on huśtał nią albo po prostu ją trzymał. Jąkając się, b ł a g a ł a m go, żeby m n i e zapisał do zuchów. Miejscem ich spotkań była szkoła M o n t e s s o r i ; zamiast krze sełek mieli k r o p k o w a n e m u c h o m o r y . Z e s m u t k i e m odmówił. P a m i ę t a m , jak powiedział, że to tylko dla dzieci z rodzin, w których nie ma obojga rodziców albo coś w tym rodzaju. Ale teraz cieszyłam się, że idę do szkoły, bo w czasie przerwy m o g ł a m być z ojcem J a n u s e m . Czułam się przy nim bezpiecz na, on n a p r a w d ę kochał dzieci. C z a s e m po szkole przychodził mój wujek Kees i wtedy to był n a p r a w d ę szczęśliwy dzień. Wujek sadzał m n i e na swoim dużym m o c n y m kolanie i rozmawiał ze m n ą łagodnym, słod kim głosem. Nigdy nie był okrutny, nawet dla żartu, co czę sto się zdarza dorosłym. Miał p i ę k n e oczy - ciepłe i lśniące a ja lubiłam o p r z e ć się o jego szeroką pierś i czuć, jak obej mują m n i e j e g o r a m i o n a . Nie zwracał uwagi na o b u r z o n y ton mojej matki, kiedy powtarzała: „Psujesz ją, Kees!", a zdarza ło się to często. Ku m o j e m u nieustającemu z d u m i e n i u uśmiechał się tylko i podrzucał m n i e na kolanie. Ośmielał się ignorować moją m a m ę ! Nie zsadzał m n i e z kolan nawet wte dy, kiedy ojciec kpił: „Niewiele wiesz o dzieciach, prawda, Kees? Trzeba je k r ó t k o trzymać!". Wujek Kees dal mi małą lalkę u b r a n ą w tradycyjny holen derski strój Volendam, którą przechowywałam pieczołowicie przez wiele lat po tym, jak wujek zniknął nagle z m e g o sześcio letniego życia. Kiedy przestał przychodzić, myślałam, że umarł, ale d o p i e r o kilka lat temu dowiedziałam się, że - b ę d ą c marynarzem - miał wypadek i doznał urazu mózgu, a p o t e m wiódł s m u t n e życie włóczęgi aż do śmierci w wieku pięćdzie sięciu siedmiu lat. Nieskrywana miłość do mnie, jego pierwszej siostrzenicy, była prawdziwym d a r e m . Moje życie być m o ż e ułożyłoby się całkiem inaczej, gdybym nie miała takiego wuj ka. Mogłoby o n o też być inne, gdyby nie zniknął. A po jego odejściu światełka ze wszystkich stron zaczęły gasnąć. Założyłam, że wujek u m a r ł mniej więcej w tym samym czasie, co mój ulubiony króliczek. Ojciec przyniósł do d o m u p u c h a t e g o białego króliczka. Z w i e r z a k został zamknięty w klatce i o p i e k o w a n i e się nim było m o i m obowiązkiem. Nie mieliśmy kota ani psa, więc królik stał się czymś wyjątkowym; był ładny i biały, i taki mięciutki. D a w a ł a m mu jarzyny z du żego o g r o d u za naszym nowym d o m e m i liście, i chwasty z mojego w ł a s n e g o o g r ó d k a . Z b i e r a ł a m najlepsze smakołyki dla tego królika. Skąd m i a ł a m wiedzieć, że był tuczony do g a r n k a ? Pewne go dnia zniknął, chociaż drzwiczki do klatki były z a m k n i ę t e . - M a m o ! - krzyknęłam i p o b i e g ł a m do mojej matki. W klatce nie ma królika! Ale m a t k a nie zwracała na m n i e uwagi i o g a r n ę ł o m n i e o k r o p n e uczucie, że byłam głupia, obdarzając tego królika miłością. Co gorsza, został on p o d a n y na obiad. Nikt oczywi ście nie mówił, że to ten biały królik. Przyglądałam się, jak wszyscy nakładają sobie t r o c h ę na talerze, a p o t e m mnie też nałożyli. Po l a t a c h , kiedy o g l ą d a ł a m n i e m i e c k i wojenny film o chłopcu, który bezwiednie zjadł swoich rodziców w zupie znalezionej w ich opuszczonym d o m u , wróciło do mnie wspo- mnienie tego obiadu. Nie m o g ł a m wtedy p r o t e s t o w a ć - o b e rwałabym p a s e m , gdybym odmówiła jedzenia i rozbudziła uczucia, o których nikt nie chciał wiedzieć. M i m o to, jedząc tego królika - mojego z a m o r d o w a n e g o ulubionego królika w jakiś sposób przyłączyłam się do ich spisku, chociaż było mi niedobrze. Przyłączyłam się do kłamstwa, że uczucia dzieci nie mają znaczenia, że moje uczucia nie mają znaczenia. A przecież rodzice nie byli p o t w o r a m i - ani t r o c h ę . Byli szczerymi i utalentowanymi ludźmi i mieli świetne poczucie h u m o r u . Tak się złożyło, że n a l e ż a ł a m do dzieci, których p o czucie sprawiedliwości łatwo urazić i k t ó r e nienawidzą, kiedy ktoś podaje w wątpliwość ich zdanie. P r a w d o p o d o b n i e otrzy m a ł a m te cechy w spadku, j a k o że mój ojciec również niena widził, kiedy ktoś p o d a w a ł w w ą t p l i w o ś ć j e g o z d a n i e , a zwłaszcza kiedy robiło to m a ł e dziecko. M o ż e b e z r a d n y gniew, jaki ogarniał go, gdy krytykowała go i lekceważyła j e go ż o n a perfekcjonistka, p o w o d o w a ł , że wyładowywał fru strację na swoich dzieciach. W p r z y p a d k u dziecka g r z e c h e m było u p i e r a ć się przy swo im zdaniu, a nawet twierdzić, że się je m a , zwłaszcza jeżeli dziecko było dziewczynką (w katolickich n a u k a c h nie znala złam usprawiedliwienia dla t e g o p o g l ą d u ) . Cały kościół zresztą był i jest żywym p r z y k ł a d e m męskiej dominacji. W tamtych czasach dzieci nie mogły sprzeczać się z dorosły mi, bo spotykało się to z głębokim o b u r z e n i e m . Jeżeli nie uciszył nas krzyk, n a s t ę p o w a ł o lanie twardą ręką albo czymś gorszym. Mój ojciec dał sobie zresztą spokój z m ó w i e n i e m i spuszczał n a m lanie z wściekłością, n a d k t ó r ą coraz trudniej było mu z a p a n o w a ć . A mój u p ó r , nad którym rodzice tak ubolewali - o r a z to warzysząca mu pewność siebie - zostały dosyć nagle p o d k o p a n e . P e w n e g o dnia ojciec uznał, że trzeba m n i e u t e m p e r o wać. I dopilnował, żebym albo się p o d d a ł a , albo u m a r ł a . Pęd chwastu C h o d z i ł a m do szkoły podstawowej d o p i e r o od kilku m i e sięcy, kiedy nagle zaczęłam lecieć z wagi. O n a tak szybko r o śnie - mówili wszyscy - m o ż e dlatego zrobiła się taka c h u d a , i do tego jest taka nieśmiała. Mogli jeszcze d o d a ć „taka nie śmiała, że boi się na człowieka p a t r z e ć i wolałaby, żeby jej nikt nie zauważał". P o w o d e m nie było to, że zaczęłam szybciej rosnąć, tylko straszliwy sekret. Nie m o g ł a m się z nikim podzielić tym mrocznym i s m u t n y m b r z e m i e n i e m . Nie mogłam nikomu się zwierzyć, nawet księdzu, a zwłaszcza ojcu Janusowi. Ten powracający koszmarny sen, ten koszmar, który dręczył mnie od trzech lat, przed którym nie mogłam uciec; koszmar, w którym mój p a p a wpełzał głęboką nocą do mojego łóżka jak duch. Zaspaną, półprzytomną, odkrywał mnie i całował, i przesuwał swoimi szorstkimi rękami po moim ciele. Ojciec nigdy nie całował swojej małej dziewczynki za dnia, kiedy wszyscy patrzyli, ale nocą przykładał duże, mokre, cuchnące tytoniem usta do mojej buzi, gorące, smrodliwe po wietrze wydobywało się z jego nosa, pocałunek był nieustępli wy, a od zarostu na jego twarzy bolała mnie skóra. To było takie z a g m a t w a n e ! C u c h n ą ł tak o k r o p n i e , że wprost nie do zniesienia, ale nie m o g ł a m uciec, kiedy p o c i e rał czymś ś m i e r d z ą c y m i oślizgłym po mojej twarzy, a p o tem - o zgrozo - w k ł a d a ł mi to b r u d n e coś do ust. Czy to był j e g o język? Nie p o t r a f i ł a m p o w i e d z i e ć . Nie, chyba nie, ale co to było? M a r z y ł a m , żeby całkiem stracić czucie. Nie m o g ł a m się odwrócić; przytrzymywał r ę k ą m o j ą twarz, a zresztą nie ośmieliłabym się. Tak t r u d n o było o d d y c h a ć . Mój p a p a s a p a ł i pojękiwał, a p o t e m ciepły gęsty s t r u m i e ń tryskał mi do g a r d ł a . O k r o p n a l e p k o ś ć w u s t a c h . M a r z y ł a m o czystej w o d z i e , ale jej nie było; była tylko m i ł o s i e r n a nie p a m i ę ć snu. R a n o wciąż c z u ł a m t e n s m a k w u s t a c h . M y ś l a ł a m , że to o k r o p n y sen. N a p o c z ą t k u , kiedy m i a ł a m trzy lata, c h c i a ł o m i się w y m i o t o w a ć ; p o t e m z a c z ę ł a m c h o r o w a ć . K a s z l a ł a m i k a s z l a ł a m c a ł y m i t y g o d n i a m i i m i e s i ą c a m i , ale nie m o g ł a m p o z b y ć się t e g o , c o m n i e dławiło; nigdy nie p o t r a fiłam d o m y ć g a r d ł a . A l e s t o p n i o w o , p o n i e w a ż b y ł a m m o c n y m d z i e c k i e m i b a r d z o k o c h a ł a m m o j e g o ojca, j a k o ś się przyzwyczaiłam. Wytworzyło się m i ę d z y n a m i coś w r o dzaju konspiracji; c z u ł a m , że łączy m n i e z nim j a k a ś tajem nica. M a t k a mogła podejrzewać, że to się musi źle skończyć, kiedy mówiła mu „ n i e " i to na serio; albo kiedy miała ciężki o k r e s , a on nie mógł spać, bo cała j e g o uwaga skupiała się na penisie. Wychodził z łóżka, kiedy myślał, że o n a zasnęła. Po trzebowała tego wytchnienia. O n a również miewała kosz m a r n e sny i często zmieniały się o n e w n a s t ę p n ą ciążę. M a t ka nie pozwalała sobie na to, żeby wydobyć się z otaczającej ją mgły, zobaczyć, co się dzieje i położyć t e m u kres. Kiedy d o s t a ł a m zapalenia p ę c h e r z a , uszyła mi p a r ę ciepłych spod ni, żebym je nosiła do szkoły zamiast spódnicy, za specjalnym pozwoleniem dyrektorki. Mniej więcej w tym czasie n a m , uczennicom, opowiedzia no historię o tym, j a k u m a r ł Jezus. Nauczycielka o p o w i a d a ł a ze szczegółami, jak Jezusa biczowano i jak pocił się krwią, i jak wciśnięto mu na głowę cierniową k o r o n ę . Wszystkie te obrazy wydawały się takie nowe i żywe, i bru talne. Nigdy nie słyszałam bardziej przerażającej opowieści i czułam, że zaczynam tracić przytomność. - Po tym, jak J e z u s to przecierpiał, przybito go do krzyża. Ż o ł n i e r z wbił mu m ł o t k i e m gwóźdź w każdą r ę k ę i w każdą stopę. Bum, bum, b u m ! - dudnił ten m ł o t e k w mojej głowie. - P o t e m podnieśli krzyż i postawili go p i o n o w o , a po ja kimś czasie inny żołnierz wziął włócznię i wbił ją Jezusowi w serce, żeby mieć pewność, że on u m a r ł . Poczułam, jak coś dźga mnie w piersi, zrobiło mi się nie dobrze. To było p o n a d moje siły. G ł o w a o p a d ł a mi na ławkę, nie byłam w stanie p a t r z e ć na nauczycielkę. P o t e m o n a d o d a ł a niemal od niechcenia, że Jezus cierpiał to wszystko za nasze grzechy. My, dzieci, przyczyniłyśmy się do j e g o śmierci! Ja przyczyniłam się do tego, że on u m a r ł ! Gęsty, palący, mroczny, ciężki wstyd za grzechy uderzył w moją duszę. C z u ł a m , że ja bardziej niż ktokolwiek inny zraniłam Jezusa. D l a c z e g o ? Przez tę straszną rzecz, która wydarzyła się w naszej szopie na węgiel. Do szopy na węgiel d o b u d o w a n e j do kuchni wchodziło się z m a l e ń k i e g o z a m k n i ę t e g o p o d w ó r k a , na którym mieściła się również toaleta nazywana W C , chociaż nie było w niej żad nej wody. M u s i a ł a m przejść o b o k szopy na węgiel, żeby sko rzystać z toalety. Ten przenośny klozet o p r ó ż n i a ł o się na p o d w ó r k o za d o m e m , gdzie rosły wspaniałe jarzyny. Z a p a c h z pojemnika był tak odrażający, że nauczyłam się wstrzymywać o d d e c h . Kie dy do toalety szedł mój ojciec, nie m o ż n a było wytrzymać na wet na otwartym p o d w ó r k u . M o ż e przez to, że palił cygara albo że jadł mięso, albo przez to, że zaczynał mu się rak jelit, albo dlatego że tak często się złościł. Niezależnie z jakiej przyczyny, s m r ó d był nie do zniesienia. Szopa na węgiel pełniła również funkcję warsztatu mojego ojca, który robił i naprawiał nasze buty i tworzył zabawki na Boże N a r o d z e n i e i urodziny. Ojciec robił p i ę k n e zabawki; wtedy byt d o k t o r e m Jekyllem. Z r o b i ł mi wózek, cudowny d o mek dla lalek i konia na biegunach, i p o m a l o w a ł je wszystkie na żywe kolory. M ó w i o n o n a m , że w szopie na węgiel ukry wa się również Czarny Piotruś, p o m o c n i k Świętego Mikoła ja, żeby dowiedzieć się, czy byliśmy grzecznymi dziećmi, czy nie. Przebywał tam tylko przez kilka tygodni przed szóstym grudnia. A l e przeważnie w szopie na węgiel czułam się bez piecznie; czasami odwiedzałam p a p ę , by przyglądać mu się przy pracy. P e w n e g o dnia zawołał mnie t a m i szybko z a m k n ą ł drzwi, nie zapalając lampy, tak że do ś r o d k a w p a d a ł o jedynie świa tło spod drzwi. Szorstko m n i e chwycił za r a m i ę i czułam, jak mu się ręka trzęsie, kiedy wciągał m n i e głębiej do szopy. Udzielił mi się j e g o strach, atakujący mdlącą falą. Nigdy wcześniej go takim nie widziałam. Twarz ojca wykrzywiła się w straszliwy sposób, ledwie mógł wydobyć z siebie słowo. J e g o dłonie przesunęły się naj pierw po moich r a m i o n a c h , potrząsając nimi gwałtownie, a p o t e m nagle znalazły się na szyi i zaczęły m n i e dusić. G ł o s brzmiał nieprzyjemnie, chrapliwie i z u p e ł n i e inaczej niż w d o m u . Czułam dotkliwy s m u t e k i strach, i nie m i a ł a m p o jęcia, z jakiego p o w o d u się tak zachowuje. Czy nie m ó g ł spoj rzeć w moją twarz? Uwielbiałam go! Mój p a p a ! Proszę, nie rób tego, papo! Nie rób mi krzywdy! Jestem twoją małą dziew czynką! Kocham cię! Ale mój ojciec się bał. Nie d o c i e r a ł o do niego, że dusi sześcioletnią córkę; chciał tylko j e d n e g o : p o czuć się bezpiecznie. - N i k o m u o tym nie mów... - wydyszał, wtykając mi palec do ust, żeby dać do zrozumienia, o co mu chodzi; nie p o t r a fił zdobyć się na to, by u b r a ć w słowa coś, do czego nigdy się w dzień nie przyznawał. J e g o wykrzywione usta wypowiadały słowa niewyraźnie, powracał do dialektu, jakiego nauczył się na ulicach. - Nie rozmawiaj o tym! Zwłaszcza z księdzem! R o z u m i e s z ? Z nikim! - Żyły nabrzmiały mu na czole, oczy miał szalone, zgrzytał z ę b a m i . I nagle pozwolił mi opaść na pokrytą sadzą p o d ł o g ę . U p a d ł a m jak tłumoczek u j e g o stóp, nie byłam w stanie odpowiedzieć, w jednej chwili chciałam go przebłagać, w następnej u m r z e ć , aż w końcu zaczęłam się bać, że n a p r a w d ę u m r ę . Nie mógł m n i e w ciemnościach zobaczyć, więc nie wie dział, czy z r o z u m i a ł a m , k o p n ą ł m n i e , żądając odpowiedzi. K o p n ą ł m n i e w dół pleców i jakoś u d a ł o mi się usiąść. Wszystko stało się b a r d z o szybko. Pochylił się n a d e m n ą i był diabłem i najdroższym na świecie człowiekiem w jednej oso bie. Kiwałam głową, prawie nie oddychając, zdezorientowa na, nie rozumiejąc, co było we mnie aż tak złego, że mój oj ciec to robi. Ani przez chwilę nie przyszło mi na myśl, że to mój p a p a jest zły. Nie. Jeżeli traktował mnie w taki sposób, m u s i a ł a m być n a p r a w d ę b a r d z o n i e d o b r ą dziewczynką. Położyłam się znowu w ciemnej szopie, wyczerpana. O j ciec wyszedł wielkimi k r o k a m i , drzwi za nim się zatrzasnęły. W tej chwili bezkresnej rozpaczy nie m o g ł a m zawołać matki. Z a m k n ę ł a m oczy i straciłam przytomność. Kiedy się o c k n ę łam, gdzieś g ł ę b o k o w żołądku zaczęła we m n i e n a r a s t a ć pa nika, lęk przed tym, że ktoś się dowie. Nigdy nie mogłabym wyspowiadać się z mojego przewinienia, bo z r o z u m i a ł a m , że nie w o l n o mi rozmawiać z księdzem. Byłam złą dziewczynką, której nie da się wybaczyć. Pozostało mi tylko ukryć jakoś to swoje zło przed otaczającymi mnie ludźmi. Ale nawet gdyby u d a ł o mi się p r z e k o n a ć ludzi, że ze m n ą wszystko w porząd ku, nie m o g ł a m koniec końców wygrać, bo Bóg wiedział o mojej niegodziwości. Przerażała m n i e perspektywa śmier ci, bo wierzyłam, że pójdę p r o s t o do piekła. M i a ł a m d o p i e r o sześć lat, nie byłam zbyt m ą d r a . S n u ł a m się jak we mgle. Nie m o g ł a m poradzić sobie ze swoimi emocjami, b ó l e m i s t r a c h e m . M o ż e życie stawało się coraz bardziej n i e r e a l n e , w miarę jak z a m ę t ogarniał moje myśli. C o r a z trudniej było mi odróżnić j a w ę od snu. Z a s t a n a wiałam się z p r z e r a ż e n i e m , czy o d r o b i ł a m lekcje albo wypeł niłam inne obowiązki, czy m o ż e mi się to tylko śniło? Robi łam różne rzeczy po dwa razy, bo to, co r e a l n e , o d d a l a ł o się ode mnie. P a m i ę t a m ten straszliwy zgiełk w mojej głowie! C z u ł a m się u d r ę c z o n a , uwięziona. Ojciec J a n u s był m o i m przyjacielem. Z a c z y n a ł a m mu ufać i rozmawiać z nim, ale teraz koniec z r o z m o w a m i ! Nie m o g ł a m zwrócić się do niego ani do żad nego innego księdza, nie m o g ł a m się wyspowiadać, nie m o głam zwrócić się do Boga. Pozostawała jeszcze m a t k a . M o ż e o n a zrobi coś, żeby mi p o m ó c . Ale była zbyt zajęta, by usiąść z którymś ze swoich dzieci i chociażby zapytać, co słychać. Na jakieś intymne roz mowy tym bardziej nie starczało jej czasu. W rozpaczy znalazłam swoje własne rozwiązanie po tym, co przeżyłam w szopie na węgiel. K t o ś tak niedobry j a k ja mógł zwrócić się do diabła i zawrzeć z nim układ. Żarliwie p r a g n ą c zyskać na czasie i u n i k n ą ć ognia piekielnego, modli łam się do Z ł e g o , bo p o t r z e b o w a ł a m o p r z e ć się na kimś p o tężniejszym niż ja sama. - Lucyferze - zaczęłam z w a h a n i e m , p r z e r a ż o n a , że jesz cze bardziej o b r a ż ę Boga tym p r z e r z u c e n i e m się z j e d n e g o przymierza na drugie - potrzebuję twojej pomocy. J e s t e m b a r d z o n i e d o b r ą dziewczynką. J e s t e m taka n i e d o b r a , że Bóg przestał j u ż być m o i m przyjacielem. C h c ę , żebyś ty został m o i m przyjacielem. Proszę, p o m ó ż mi nie u m r z e ć . Ta h a n i e b n a modlitwa do diabła wypływała z najczarniej szej rozpaczy i o s a m o t n i e n i a . Po jakimś czasie uwierzyłam, że zostałam wysłuchana. Przeżyłam. A l e m i a ł a m wielkie p o czucie winy w o b e c Boga. Nie pozwalało mi oddychać ani jeść, przestałam sobie radzić z różnymi rzeczami, co wyśmie wali ojciec i dzieci w szkole. - Co za idiotka! To z a d a n i e , k t ó r e o d d a ł a , jest spóźnione o cztery dni! - słyszałam. Spóźniłam się p e w n e g o dnia po obiedzie, bo u t k n ę ł a m w wysokim krzesełku mojego m ł o d s z e g o brata. Po co ja w ogóle p r ó b o w a ł a m w nim usiąść? Nie m o g ł a m się wydo stać, a śmiech matki, która bawiła się m o i m kosztem, d o p r o wadzał mnie do jeszcze większej rozpaczy. Chyłkiem wy m k n ę ł a m się z p o w r o t e m do szkoły, gdzie z a s t a ł a m z a m k n i ę t e na klucz stalowe bramy. Był tylko j e d e n sposób, żeby d o s t a ć się do środka: m u s i a ł a m z a p u k a ć do drzwi klasz toru i poprosić j a k ą ś zakonnicę, by zaprowadziła m n i e na przylegający do niego placyk zabaw. Z a p r o w a d z i ł a mnie w milczeniu. Z a u w a ż y ł a m , że zakonnice robią opłatki do ko munii; a wiec stąd brały się te białe kółeczka, k t ó r e zmienia ły się w Ciało Chrystusa! Wróciwszy do klasy, nie potrafiłam wytłumaczyć j a s n o na uczycielce, co się stało. Kilka razy w y b ą k a ł a m : - Ja... ja... ja u t k n ę ł a m w kakkestoel! W m o i m pomieszaniu użyłam kolokwialnej nazwy wyso kiego krzesełka, oznaczającej w d o k ł a d n y m tłumaczeniu krzesełko do załatwiania się, ponieważ miało na środku dziu rę na nocnik dzidziusia. Dzieci zrozumiały i nie mogły p o wstrzymać się od śmiechu. A im bardziej się śmiały, tym go rzej mi przychodziło t ł u m a c z e n i e . Ojciec nie wiedział, że j e g o sześcioletnia córka zwróciła się do diabła. W mojej rozpaczy diabeł wydawał mi się lep szym sprzymierzeńcem niż karzący Bóg. Za każdym r a z e m , kiedy ojciec przychodził do m n i e w nocy, wydawało mi się, że się uduszę. Nie zniosłabym piekła gorszego niż to, w którym już byłam. Ten powtarzający się koszmar, o którym wcześniej zaczęłam już n a p o m y k a ć ojcu Janusowi, niczym zmiętoszona kula utkwił mi w gardle. U z n a ł a m , że najrozsądniej będzie p o stępować tak, bym stała się niezauważalna, najlepiej niewi dzialna. Jeszcze nigdy z taką sumiennością nie zrywałam się wczesnym rankiem, by uczestniczyć we mszy (nigdy nie opusz czałam mszy, chyba że byłam b a r d z o chora i nie mogłam wstać z łóżka). Musiałam jeść i chodzić do szkoły, i wykonywać swo je obowiązki, ale kontakty z ludźmi bardzo mnie stresowały. Czułam się jak niepotrzebny chwast, który toleruje się w ogro dzie dopóty, dopóki nikt nie zwróci na niego uwagi. Nie potrafiłam zmusić się do zabawy z dziećmi. Przygląda łam się z u d r ę k ą , marząc, by się do nich przyłączyć, kiedy g r u p k a m i skakały na s k a k a n k a c h albo grały w klasy, albo śli zgały się na lodowych ścieżkach, k t ó r e przygotowywały, wy lewając wiadrami w o d ę na z a m a r z n i ę t ą ziemię. C z a s e m , kiedy byłam starsza, zdobywałam się na odwagę i przyłączałam się do nich, zwłaszcza jeżeli ślizgały się po lo- dzie. Trzeba było wziąć rozbieg, p o t e m wskoczyć na cienki pasek lodu i p r ó b o w a ć dojechać do końca. W takich chwilach byłam szczęśliwa. A l e przez dwie zimy, kiedy miałam zapale nie p ę c h e r z a wywołane nocnymi wizytami mojego ojca (cho ciaż z nieznanych mi p o w o d ó w nigdy we m n i e nie wchodził), nie m o g ł a m bawić się ha dworze. Przyglądałam się koleżan k o m przez o k n a na korytarzu na pierwszym piętrze, popija j ą c ciepłe m l e k o z t e r m o s u . C h u d ł a m coraz bardziej i w końcu nie dało się tego ukryć. M a t k a nie mogła nie zauważyć, że jej córka całkiem się zmie niła, ale jeżeli nawet podejrzewała dlaczego (bo przecież zna ła swojego m ę ż a ) , nic nie zrobiła. Ojciec, który przyglądał się, j a k jego silna dziewczynka więdnie i robi się żałośnie wychu dzona, ukrywał sam przed sobą przyczynę, swoją straszliwą tajemnicę. I w rezultacie jego najstarsza córka, kiedyś tak grzesznie nieposłuszna, została z a p r o w a d z o n a do lekarza, p o nieważ stała się z niewiadomych p o w o d ó w apatyczna, mizer na i miała niedowagę. Po zakończeniu wojny wysłano mnie na kilka miesięcy do sanatorium, żebym doszła do siebie w towa rzystwie wojennych sierot i cierpiących na nerwicę dzieci. Spędziłam sześć przygnębiających miesięcy w tej prowa dzonej przez zakonnice w osobliwie wojskowym stylu instytu cji. Wydawały się surowsze niż z a k o n n i c e w mojej szkole. Strasznie tęskniłam za d o m e m , bolał m n i e brzuch i tak źle się czułam, że nie m o g ł a m jeść. W refektarzu głos niewidzial nej wszystko widzącej zakonnicy huczał z ukrytego głośnika, dosłownie m n i e paraliżując: - Carla, zjedz to! Nie próbuj o d d a w a ć j e d z e n i a sąsiadce! Z a k o n n i c e sprawdzały, czy nie m a m y we włosach wszy, i czułam się p o n i ż o n a , kiedy po raz pierwszy w życiu obsypa ły mi proszkiem D D T moje długie blond włosy. W d o m u przyzwyczailiśmy się do niemal c o d z i e n n e g o rytuału wybiera nia gnid. To była p o w a ż n a sprawa dla mojej matki. Od niej nauczyliśmy się, j a k zgniatać m a l e ń k i e jajeczka i sporadycz- nie j a k ą ś wesz uciekinierkę między paznokciami. Nasza czuj ność, z której byliśmy d u m n i , p o w o d o w a ł a , że nigdy nie uży waliśmy trucizn. A teraz m u s i a ł a m znosić mdlący zapach bia łego proszku, m i m o że p r ó b o w a ł a m go nie wdychać. Z a k o n n i c e sprawdzały nawet, jak u k ł a d a m y się w łóżkach, z r ę k a m i skrzyżowanymi na piersiach, nie ośmielając się ru szyć przez całą noc. - Nie skub koca, C a r l o ! Dzieci, śpijcie wszystkie na pra wym boku, a nie na sercu. Napisałam list z prośbą o lizaki, zainspirowana przez dziew czynkę, do której przysłano kilka lizaków na urodziny. To nie do wiary, ale moi rodzice przysłali mi p u d e ł k o czekoladek, a ja schowałam je p o d m a t e r a c e m . Czekoladki zostały niezwłocz nie ukradzione, a ja poczułam się okropnie oszukana. W z d ł u ż całego p o d w ó r k a biegł m u r oddzielający chłop ców od dziewczynek. Z z a tego m u r u dobiegały tajemnicze, hałaśliwe głosy chłopców. Chłopców, z którymi nigdy wcześ niej się nie stykałam. Mój świat był d o t ą d niesłychanie mały; nawet w szkole podstawowej dziewczynki o d d z i e l a n o od chłopców. To byli dziwni chłopcy i ciekawość wzięła we mnie g ó r ę , więc któregoś dnia zajrzałam przez szparę w m u r z e . O zgrozo! Przez tę s a m ą szparę spoglądało na mnie o k o ja kiegoś chłopca. U c i e k ł a m za róg, dysząc ciężko, a serce wali ło mi jak kopyta nieujeżdżonego konia. Nie m i a ł a m jeszcze siedmiu lat, byłam za mała, by znać słowo „płeć", ale m i m o to p o d ś w i a d o m i e czułam, że robię coś z a k a z a n e g o i miałam wyrzuty sumienia. Tego dnia na placyku zabaw p o c z u ł a m się tak n i e d o b r a , że nie z d o ł a ł a m się p r z e m ó c i przystąpić n a s t ę p n e g o r a n k a d o k o m u n i i świętej. Z a k o n n i c e c o d z i e n n i e prowadziły nas do kaplicy, żebyśmy wzięły udział we mszy, a ja przez blisko tydzień zostawałam na swoim miejscu, kiedy wszyscy inni kierowali się do balustrady przy ołtarzu. Wierciłam się w u d r ę c e , żeby ktoś nie zakwestionował m o j e g o osobliwego z a c h o w a n i a . Personel siedział w r z ę d a c h p r o s t o p a d ł y c h do mojego; była to d o b r a pozycja, by o b s e r w o w a ć dzieci. Byłam w takim stanie, że chybabym zaczęła krzyczeć albo z e m d l a - ta, gdyby ktoś zapytał m n i e , dlaczego nie przystępuję do k o munii. Ulga przyszła r a z e m z k o ń c e m tygodnia, w dzień spowie dzi. Chociaż najcięższy grzech, który tkwił na dnie mojej d u szy, nigdy nie mógł być mi odpuszczony, p o d e s z ł a m do kon fesjonału tak jak reszta dzieci i wyznałam wszystko inne. J a k o katolicka uczennica nie m o g ł a m nie pójść do spowiedzi: byłyśmy t a m z a g a n i a n e j a k owce i po prostu musiałyśmy się podporządkować. Ksiądz chyba nie słyszał ani słowa z tego, co mówiłam. - M i a ł a m złe myśli o chłopcach - powiedziałam mu łamią cym się głosem. D l a c z e g o nie wyczuł mojego niepokoju? Dlaczego przez całe moje życie ani j e d e n ksiądz podczas któ rejś z cotygodniowych spowiedzi go nie wyczuł? Czy za bar dzo byli z a a b s o r b o w a n i s o b ą ? K t o wie, co dzieje się w umy śle księdza słuchającego spowiedzi dziecka. Nie muszę chyba mówić, że nie przybrałam na w a d z e p o d czas pobytu w tym przypominającym koszary miejscu. Słowa „zimny j a k d o b r o c z y n n o ś ć " mają dla m n i e szczególne zna czenie. Z a n i m z w a ż o n o nas po raz ostatni, zjadłam tyle, ile d a ł a m r a d ę , i nie poszłam do toalety. Z a l e ż a ł o mi na tym, by ucieszyć moich pełnych dobrych chęci rodziców. Waga p o k a zała, że ważę wciąż tyle s a m o . W p a d ł a m w p a n i k ę i błagałam ich, żeby powiedzieli, że utyłam o dwa funty. N a t u r a l n i e wy świadczyli mi tę grzeczność, bo g o r ą c o pragnęli p o d c i ą g n ą ć d a n e liczbowe do r z ą d o w e g o projektu. Wreszcie w s a d z o n o m n i e do pociągu i p o j e c h a ł a m do d o m u . Przepełniała m n i e r a d o s n a nadzieja. Kiedy pociąg wje chał do Tilburga i z mojego w a g o n u zauważyłam p a p ę , m i m o woli zaczęłam wrzeszczeć z szalonego podniecenia. Pociąg się zatrzymał. Ojciec rozglądał się, marszczył brwi, nie widział m n i e . P o d b i e g ł a m i s t a n ę ł a m przed nim bez tchu, powstrzymując p e ł n e miłości i radości łkanie. Tak chciałam go przytulić i żeby on m n i e przytulił! Ale nie ośmieliłam się zaryzykować, że mnie o d e p c h n i e , poza tym nie chciałam za chęcać go do niewłaściwych zachowań, gorszych od ignoro wania. D o t ą d nie wiem, czy mój ojciec z rozmysłem powstrzymał się od przytulenia swojej roztrzęsionej małej dziewczynki, czy m o ż e po prostu nie czuł żadnych emocji. Z a p r o w a d z i ł m n i e do swojego roweru; m i a ł a m pojechać do d o m u na ba gażniku. Stacja była s t o s u n k o w o n i e d a l e k o od naszego d o m u , ale t e r a z s t a n ę ł a m p r z e d innym d y l e m a t e m : siedząc na bagażni ku m u s i a ł a m się czegoś trzymać, żeby nie spaść. Gdyby tylko powiedział: „Trzymaj się m o c n o ! " , mogłabym objąć go ra m i o n a m i podczas jazdy do d o m u , ale nie powiedział tego, a ja nie chciałam ryzykować, że szorstko każe mi z a b r a ć ręce. Z n a l a z ł a m z tyłu siodełka coś, czego mogłam się chwycić r ę kami i u d a ł o mi się utrzymać, a serce waliło mi przez całą d r o g ę . To była wyjątkowa sytuacja! Przecież wróciłam po długiej nieobecności. Tak się cieszyłam, że j e s t e m w d o m u ra z e m z m a m ą i p a p ą . Ale oni byli rozczarowani. Nic się nie zmieniło. Byłam równie c h u d a j a k p r z e d t e m . Nigdy nie p r z e s t a ł a m tęsknić za tym, żeby m a m a mnie zro zumiała, żeby wiedziała, jak się czuję. Była jak miraż, bliska, ale niemożliwie daleka, a ja zaczynałam n a b i e r a ć p r z e k o n a nia, że nigdy nie obdarzy m n i e taką miłością i a p r o b a t ą , ja kich p r a g n ę ł a m . D o s t a ł a m szkarlatyny. M a m a nie wiedziała, z jakiego p o w o d u tak gorączkuję. Nie pozwoliła mi pójść do szkoły, p o łożyła mnie dla wygody na k a n a p i e w salonie, bo moje łóżko na górze było za d a l e k o . Ten sąsiadujący z kuchnią pokój był nieogrzewany, a k a n a p a wypchana końskim włosiem i b a r d z o twarda. W kuchni stał piec gazowy i piec na d r e w n o , i o b a ogrzewały to pomieszczenie, i był duży stół, przy którym sia d a ł o się do posiłków i do o d r a b i a n i a lekcji, i przy którym po obiedzie tata wycinał szablony do skórzanych b u t ó w . K a n a p a z końskim włosiem stała tuż p o d nieszczelnym o k n e m , a chłodny zimowy wiatr wciskał się przez szpary p o d p a r a p e t e m jak niemile widziany gość. C z u ł a m , jak tyknięcia zegara z kukułką wbijały mi się w głowę niczym u d e r z e n i a młotka. Za każdym r a z e m , kiedy otwierałam oczy i usiłowałam na czymś skupić wzrok, natrafiałam na t a p e t ę w j e s i e n n e liście i kręciło mi się w głowie. W sąsiednim pomieszczeniu m a m a przez cały dzień zajęta była trójką dzieci w wieku przedszkolnym. D o p i e r o pod wie czór zauważyła, że majaczę, przeraziła się i wezwała lekarza. Kiedy p a p a wrócił wieczorem z pracy, słyszałam p e ł e n n i e p o koju głos m a m y , gdy mu o p o w i a d a ł a o mojej c h o r o b i e . Wzruszającym, łagodnym głosem zapytała: - M o ż e zaniesiemy ją do jej łóżka? Najwyraźniej miała świadomość, jak zimna i twarda jest wypchana końskim włosiem sofa, na której leżałam. Z a c z ę ł a się dyskusja, jakie to będzie kłopotliwe, bo przecież moje łóż ko jest na piętrze. Dyskusja zakończyła się słowami: - Najlepiej nie być dla niej zbyt łagodnym, to ją zepsuje. G ł o s mojego papy. R o z p ł a k a ł a m się w środku. Na ze wnątrz nie było widać nic oprócz gorączki. L e k a r z wszedł przez drzwi frontowe, przynosząc ze sobą powiew świeżego powietrza. U b r a n y był na c z a r n o i niósł wa lizeczkę. Nie był to widok niecodzienny, dla m n i e j e d n a k nie zwykły, bo lekarz prawie nigdy nas nie odwiedzał; zawsze to my chodziliśmy do niego. Byłam u niego w gabinecie raz, że by rzucił okiem na liczne kurzajki, k t ó r e pokrywały moje u d a . Poprosił, żebym uniosła spódnicę, aby mógł je obejrzeć. Na tę p r o ś b ę o g a r n ą ł m n i e rozpaczliwy wstyd, bo przypo mniał mi się p a p a , więc niechętnie uniosłam spódnicę o d r o binę powyżej kolan, r u m i e n i ą c się m o c n o , oddychając b a r d z o płytko i bacznie wpatrując się w twarz lekarza. O d n i o s ł a m wrażenie, że jest s k o n s t e r n o w a n y m o i m w a h a n i e m ; oczywi ście d o k t o r nie miał pojęcia, że to mój ojciec zaraził mnie tymi obrzydliwymi kurzajkami, dotykając mojego ciała p e nisem. Powiedział, że nic nie m o ż e poradzić na kurzajki; w końcu s a m e zniknęły. A teraz d o k t o r musiał przyjść do nas, żeby mnie obejrzeć. Wiedziałam o wszystkim, co się działo, bo moje świadome ja przebywało poza ciałem; siedziało na skraju sofy i przygląda- ło się, co lekarz ze m n ą robi. Zmierzył mi t e m p e r a t u r ę i zaj rzał do gardła. P o t e m z wyrzutem na twarzy odwrócił się do m a m y , k t ó r a stała, wykręcając sobie złożone razem dłonie i przygryzając dolną wargę; zawsze tak p o s t ę p o w a ł a , kiedy nie wiedziała, co robić. Przyglądałam się bacznie mojej m a t c e , kiedy powiedział: - Powinna pani była wezwać mnie wcześniej; wie pani, to jest szkarlatyna - i d o d a ł : - O n a m o g ł a umrzeć. Gdybym tylko chciała, m o g ł a m wybrać śmierć. U m a r ł a bym, zaryzykowałabym nawet piekło, gdyby nie okazała, że mnie kocha. Zobaczyłam, jak na słowa lekarza w poczuciu winy r u m i e n i się jej twarz. Wydawała się bliska łez. D o s z ł a m do wniosku, że to wystarczy. O k a z a ł a tyle zatroskania! Tak, moja m a m a m n i e kochała. W t e d y to wiedziałam. I z p e w n o ścią będzie mi to teraz częściej okazywać. Będzie zwracała na m n i e więcej uwagi, skoro s t a n ę ł a m na progu śmierci, by ją wystawić na p r ó b ę . D o k t o r zalecił, żeby przenieść m n i e do łóżka. Na te słowa m a m a szybko i z z a ż e n o w a n i e m wciągnęła powietrze. Jesz cze j e d n a o z n a k a miłości: było jej przykro, że m n i e zaniedba ła, i teraz chciała, żebym wyzdrowiała. Wróciłam do swojego ciała i zareagowałam na lekarstwa i na ciepło wygodnego łóżka na górze. M a t k a przyniosła mi gorącą zupę i nakarmiła mnie. Coś takiego w a r t e było całego tego kryzysu. Poczułam się o t o c z o n a opieką i wyzdrowiałam. Wojna i weekendy W 1944 roku ludzie podjęli walkę, aby zmusić N i e m c ó w do opuszczenia H o l a n d i i . Wiele było takich nocy, kiedy p a p a odjechał już swoją ciężarówką, a m a m a nie pozwalała mojej małej siostrzyczce Liesbet i m n i e pójść spać. Siedziałyśmy z nią w słabo oświetlonej kuchni; paliła się tylko j e d n a świe ca, stojąca w świeczniku na p o d ł o d z e . W takie n o c e m a m a non stop robiła na d r u t a c h , siedziała z pochyloną głową i nie patrzyła na nas, kiedy ocierała d u ż ą chustką łzy, k t ó r e toczy ły się po jej policzkach. Byłam taka m a l u t k a , kiedy wojna się zaczęła, a miałam zaledwie sześć lat, kiedy się skończyła. C z u ł a m się b e z r a d n a , kiedy patrzyłam na m a t k ę p o g r ą ż o n ą w rozpaczy. Ale miałyśmy d u ż o zajęć. Przy świecy, w delikat nym p ó ł m r o k u zwijałyśmy włóczkę i b a w e ł n ę z m o t k ó w na kłębki. Nakładałyśmy motki na oparcie krzesła i chodziłyśmy w kółko, zwijając k ł ę b e k po kłębku. W k r ó t c e miałyśmy na uczyć się robić na drutach, żeby przyczynić się do powiększe nia zapasu udzierganych przez m a t k ę s k a r p e t e k , majteczek i sweterków. Niedziela była szczególnym dniem tygodnia, wojna czy nie. Nie wolno n a m było wykonywać żadnej pracy w niedzielę, i o b o k zlewu wyrastał stos naczyń. Niedziela n a p r a w d ę była d n i e m o d p o c z y n k u i relaksu i do dziś p o z o s t a ł o mi poczucie, że to dzień wyjątkowy - tę przyjemność zawdzięczam katolic kiemu wychowaniu. W dni powszednie pracowaliśmy b a r d z o ciężko. D o r a s t a łam w czasach, kiedy nie było pralek, i jak tylko wyrosłam na tyle, by stanąć na krześle i dosięgnąć tary, prawie bez przer wy miałam ręce z a n u r z o n e w gorących mydlinach zmiękczo nych sodą. Moja m a m a pedantycznie dbała o p o r z ą d e k w d o m u , co oznaczało, że o k n a trzeba było myć co tydzień. Na d o d a t e k należało to do moich obowiązków, a dla m a m y nie miało znaczenia, czy był mróz, czy p a d a ł śnieg albo deszcz. W zimie, gdy ręce mi siniały i sztywniały, dolewała trochę ciepłej wody do w i a d r a z o c t e m . To właśnie w czasie wojny, kiedy wciąż b r a k o w a ł o pienię dzy, rozpaczliwie z a p r a g n ę ł a m mieć g u m o w ą piłkę. Zobaczy łam taką piłkę w oknie wystawowym na rynku, gdzie chodzi łam o d d a ć rozwiązane krzyżówki z tygodników. Za pierwsze zgłoszone p o p r a w n e rozwiązanie m o ż n a było wygrać ciasto, ale mnie nigdy nie wylosowano, taki pech. Piłka kosztowała d u ż o więcej, niż wynosiło moje kilkutygodniowe kieszonko we, a rodzice byli głusi na moje prośby. Z a p y t a ł a m wtedy p a p ę , czy zabawki, k t ó r e dla mnie zrobił, są wszystkie moje, naprawdę moje. - Tak - odpowiedział. - I m o g ę zrobić z nimi, co zechcę? Nie wyjawiłam mu swoich zamiarów, a on powiedział „tak", niemal z r o z t a r g n i e n i e m . Powinien być mądrzejszy, ale zauważył, co się dzieje d o p i e r o wtedy, kiedy większość za bawek o d s p r z e d a ł a m dzieciom z sąsiedztwa. Rozzłościł się b a r d z o i zażądał, żebym je wszystkie o d e b r a ł a . O d e b r a ć j e ? Przecież powiedział, że m o g ę z nimi zrobić, co zechcę. Miałam pójść do tych wszystkich dzieci i powiedzieć im, że nie wolno mi było sprzedawać zabawek i że muszą je o d d a ć ? Co za poniżenie! Tego dnia po raz pierwszy i najgor szy rozbolała mnie głowa; p ł o n ę ł a m z upokorzenia i gniewu, kiedy dowiedziałam się, że moje zabawki należą do papy, a nie do mnie. Dzieci nie byty p r z e k o n a n e , ale oddały mi wszystkie zabawki co do jednej. N i e k t ó r e były zresztą b a r d z o zaskoczone, że policzyłam sobie za nie tak niewiarygodnie m a ł o . Nie wiedziałam, jaką wartość mają rzeczy, a nie chcia łam p o d a ć ceny, która mogłaby je odstraszyć. M i m o wszystko kupiłam sobie tę g u m o w ą piłkę, wykorzy stałam na to oszczędności ze wszystkich możliwych źródeł, łącznie z p o d a r u n k a m i od u k o c h a n e g o wujka Keesa oraz m o n e t a m i , k t ó r e od czasu do czasu zostawały po z a k u p a c h i miały być s u m i e n n i e w r z u c a n e do mojej stojącej na gzymsie nad k u c h e n n y m p i e c e m puszki z p r z e z n a c z e n i e m na w a ż n e zakupy takie jak książki. M a m a i p a p a nie poczuli ani krztyny rozbawienia, kiedy odkryli, że moja puszka już nie grzechocze - zauważywszy, że bawię się moją piłką, spojrzeli tyl ko po sobie, jakby chcieli powiedzieć: „A to co ma znaczyć?". Chociaż zaczęłam już siódmy rok, wciąż jeszcze j a d ł a m węgiel, m i m o pogróżek. Ale kiedyś p o d s ł u c h a ł a m przezna czoną dla moich uszu r o z m o w ę , k t ó r a d e c h mi o d e b r a ł a na chwilę, a nałóg j e d z e n i a węgla na zawsze. - Czy to dziecko diabła, że tak k o c h a coś tak c z a r n e g o ? zapytała z irytacją m a m a mojego p a p ę . - Tss! - z a r e a g o w a ł szyderczo - b e z w ą t p i e n i a na to wy gląda. Dziecko diabła! Ponieważ zbliżało się Boże N a r o d z e n i e , moi rodzice wpadli na pomysł, żeby powiedzieć mi, że Czar ny Piotruś donosi Świętemu Mikołajowi o niegrzecznym za chowaniu takim jak zjadanie węgla. Na szczęście akurat wte dy przyszedł z wizytą mój wujek Kees i zbagatelizował sprawę, ale zostałam uleczona raz na zawsze z tego uzależnienia. Nasza dieta poprawiła się, kiedy z a k w a t e r o w a n o u nas amerykańskiego żołnierza. U p r z e d z o n o nas, że m a m y się cze goś takiego spodziewać. M a m a i ja wróciłyśmy p e w n e g o dnia z zakupów i zobaczyłyśmy, że jakiś duży mężczyzna zasnął w m o i m łóżku. J e g o stopy w sznurowanych butach wystawały za p o m a l o w a n ą na biało r a m ę z listewek i kapokowy m a t e r a c . P a m i ę t a m to dobrze, ponieważ był to j e d e n z rzadkich m o m e n t ó w bliskości między m a m ą a m n ą . M a m a czuła się rów- nie zaskoczona jak ja, nasze oczy spotkały się na krótko, rów nież u niej wyczytałam zaciekawienie i rozbawienie, żeby już nie w s p o m i n a ć o zatroskaniu, że do naszego d o m u każdy m o że wejść. M a m a słowem się nie odezwała, żeby nie obudzić żołnierza, a ja nadziwić się nie mogłam, że nie w p a d ł a w gniew. O d d e c h miała urywany, płytki i szybki i przygryzała dolną wargę, jakby zastanawiała się nad tym nowym dodat kiem do swego pełnego krzątaniny życia. U ś m i e c h n ę ł a się do m n i e , a mnie podniosła na d u c h u ta chwila rozkosznej kon spiracji, kiedy m a t k a i córka przyglądały się razem niczego niepodejrzewającemu śpiącemu żołnierzowi. Ted, ten żołnierz, okazał się facetem w p o r z ą d k u i przyjaź nił się z nami jeszcze przez całe lata po wojnie, dopóki w 1950 roku nie wyjechaliśmy z Holandii i kontakt się nie urwał. - Proszę - częstował Ted - skosztujcie! I w ten sposób zapoznał nas z g u m ą do żucia. Przynosił żywność z kantyny, gdzie j a d a ł posiłki. Kiedy mieszkał z na mi, szczególnie obficie byliśmy z a o p a t r z e n i w płatki owsiane. - Ted, czy mógłby p a n przynieść n a m masło, proszę? - bła gałam. A l e masła stale b r a k o w a ł o . - Papo, te kanapki są za suche do jedzenia! - skarżyłam się, a wtedy p a p a , zamiast mnie zbesztać, przyrzekł, że po wojnie b ę d ę miała chleb na centymetr g r u b o p o s m a r o w a n y m a s ł e m . Przypomniałam mu o tym po wojnie, ale niestety nie dotrzymał obietnicy. Skąd mógł wiedzieć, że przez trzy lata powtarzałam sobie jego obietnicę i - zanurzając chleb w mle ku albo herbacie - wyobrażałam sobie wielkie kawały masła. Z e e l a n d i a , prowincja na zachód od nas, była o k r u t n i e b o m b a r d o w a n a . W tym czasie mieszkańcy naszego miastecz ka musieli pogodzić się z tym, że my również m o ż e m y zna leźć się na linii ognia. Sąsiedzi zdecydowali się na z b u d o wanie p o d z i e m n e g o schronu, wystarczająco d u ż e g o , żeby wszyscy mogli się w nim pomieścić podczas nalotu. Codziennie po szkole biegłam prościutko na wykopki, gdzie p o d ziemią powstawała fantastyczna dziura. Wejście by ło nieduże, żeby ludzie mogli gęsiego schodzić na dół albo p o dawać sobie krzesła po jednym. Z i e m i ę wywożono gdzie in dziej, żeby nie zdradzić położenia schronu. Nigdy nie m o ż n a było mieć pewności, kto człowieka będzie b o m b a r d o w a ł ; nie j e d e n H o l e n d e r zginął podczas akcji aliantów. P e w n e g o dnia zeszłam sama do schronu, kiedy wszyscy k o piący skupili się na zewnątrz i z ożywieniem dyskutowali. Większość stanowili raczej starsi ludzie, niemogący iść na wojnę. N a t u r a l n i e w schronie było b a r d z o c i e m n o i wilgotno. Światło p a d a ł o w róg schronu i ku m o j e m u p r z e r a ż e n i u zo baczyłam, że zebrała się t a m kałuża wody. D o p i e r o co dowie działam się w szkole, że nasza p l a n e t a składa się z cienkiej warstwy ziemi, a p o d tą warstewką znajduje się b a r d z o głębo ka woda, a p o d nią ogień i stopione skały. Moja pierś zafalowała w panice. Mężczyźni dokopali się do p o z i o m u wody i o n a j u ż przesącza się na wierzch! Nagle p o c z u ł a m , że ziemia p o d moimi n o g a m i zrobiła się b a r d z o niepewna, tak jak topniejący na k a n a l e lód, na którym stałam p o p r z e d n i e j zimy, kiedy ludzie na brzegu ostrzegali m n i e , że bym ostrożnie i p o m a l u t k u przesuwała się z p o w r o t e m . Na szczęście nigdy nie wykorzystaliśmy tego schronu. Pod czas nalotów ludzie uciekali do piwnic - mocnych konstruk cji g ł ę b o k o p o d d o m a m i , nakrytych zwykle klatką schodową, która również była o d p o r n ą konstrukcją. - Jeżeli trafią b e z p o ś r e d n i o w nas, to ziemny schron i tak n a m się do niczego nie przyda - dowodził m ą d r y starszy p a n . U ż y w a n o tego schronu j a k o magazynu na jarzyny, a po woj nie został z p o w r o t e m zasypany. Ja rosłam, a dzieci przybywało, p o d o b n i e jak we wszyst kich katolickich rodzinach na p o ł u d n i u H o l a n d i i . Jeżeli przez dłuższy czas u jakiejś pary nie pojawiały się dzieci, sta wało się to t e m a t e m dywagacji: Czemu Bóg nie błogosławi temu małżeństwu? P o n i e w a ż b y ł a m najstarszą dziewczynką w r o d z i n i e , o c z e k i w a n o , że b ę d ę m a t k ą zastępczą, a ja przyjęłam tę rolę b e z s z e m r a n i a . Do mnie n a l e ż a ł o o d c i ą ż e n i e m a t k i i zajęcie się dziećmi, zwłaszcza po szkole i w czasie wakacji. Kiedy chciałam o k a z a ć r o d z e ń s t w u szczególne względy, z a b i e r a łam je na długie spacery, zwłaszcza na k ł a d k ę n a d t o r a m i kolejowymi, do której szło się p r z e z miejski rynek, o b o k wszystkich d o m ó w i sklepików między nimi, o b o k farmy i kościoła. Kościoły i kaplice zawsze m n i e fascynowały i podczas spa cerów n a k ł a n i a ł a m moją g r o m a d k ę , żeby szła ze m n ą oglą dać te miejsca. J e d n o z nich nie było chyba p r z e z n a c z o n e dla takich małych gości: była to kaplica o cudownie łagodnym i s e r d e c z n y m c h a r a k t e r z e , p o ś w i ę c o n a Maryi Dziewicy. U stóp Maryi klęczały o g r o m n e posągi aniołów z szeroko rozpostartymi skrzydłami, pochylonych w adoracji. M a ł e świeczki rozświetlały bliźniacze niebieskie szklane kule po o b u stronach tego m a l e ń k i e g o pomieszczenia. Uklękliśmy przed b a l u s t r a d ą p o d o ł t a r z e m , żeby zbliżyć się do tych pięknych posągów i z a p a c h u białych lilii w wiel kich kryształowych w a z o n a c h . W maleńkich wazonach u stóp M a d o n n y kwitły niebieskie niezapominajki i białe strzępiaste kwiatki tak słodkie, że nasze serca napełniły się o d d a n i e m dla Matki Jezusa, która zasługiwała na to całe p i ę k n o , jakie ją otaczało. Na samej balustradzie stal na ciężkiej drewnianej skarbo nie ze szparką na ofiary mały aniołek. Kiedy wrzuciło się m o n e t ę , główka aniołka kiwała się w p o d z i ę k o w a n i u . Fascynują ce! Moi bracia i siostry chcieli, żebym dała im kilka m o n e t do wrzucenia i kotłowaliśmy się przez chwilę po cichu, dopóki nie zauważyliśmy w pobliżu uśmiechniętej zakonnicy. Ku na s z e m u k o m p l e t n e m u zaskoczeniu wyciągała w naszym kie r u n k u talerz z h e r b a t n i k a m i i ciasteczkami! Nie odzywała się, ale nie było to konieczne - czuliśmy się mile widziani i d o c e nieni i doszliśmy do wniosku, że ta kaplica zdecydowanie znajdzie się na naszej liście miejsc do odwiedzania! Jeżeli starczało n a m czasu, szliśmy na kładkę n a d t o r a m i , m a ł e rączki ciągnęły mnie za obie ręce, dopóki w końcu tam nie dotarliśmy. K ł a d k a była d r e w n i a n ą konstrukcją przerzu- c o n ą n a d c z t e r e m a t o r a m i i co kilka m i n u t przejeżdżał p o d nią pociąg. Z a t r z y m y w a n o ruch - przeważnie wozy zaprzężo ne w konie p o z a jakimś przypadkowym s a m o c h o d e m i ludź mi na rowerach - przy drewnianej b r a m i e , obsługiwanej przez dróżnika, który cały dzień spędzał w b u d c e na skraju torów. Pięliśmy się po dwóch szerokich kondygnacjach drew nianych schodów, dotrzymując kroku rowerzystom, którzy nie mieli ochoty czekać, tylko pchali swoje rowery p o d g ó r ę po wąskiej pochylni przy poręczy. Kiedy znaleźliśmy się już na górze, trzeba było nie tylko domyślić się, z której strony nadjedzie pociąg, ale d o k ł a d n i e ocenić, w którym miejscu na moście stanąć, żeby p a r a uderzyła nas p r o s t o w twarze, m o cząc je rozkosznym gorącym s t r u m i e n i e m pełnej sadzy ta jemniczej wilgoci i grożąc, że p o c h ł o n i e nas i porwie ze sobą jej rozszalały strumień. K ł a d k a miała solidne d r e w n i a n e p o ręcze, których mogliśmy się trzymać, i za każdym r a z e m w cudowny s p o s ó b u d a w a ł o n a m się uratować. Wszyscy wra caliśmy w kilka godzin później do d o m u z poczernionymi twarzami. Nigdy nikt nas za to nie ganił, bo sobota była d n i e m kąpieli i każdy po kolei wchodził do balii. Kiedy opowiedzieliśmy m a m i e o zakonnicy z h e r b a t n i k a mi i ciasteczkami w kaplicy, stwierdziła, że źle zrobiliśmy, w c h o d z ą c t a m , bo to kaplica p r z e z n a c z o n a tylko dla zakon nic. Z a k o n n i c a , k t ó r a dała n a m ciasteczka, musiała lubić dzieci, stanowiła więc dla nas wielką zagadkę - ani t r o c h ę nie p r z y p o m i n a ł a tych, k t ó r e uczyły nas w szkole. M a m a domy ślała się, że mogła to być zakonnica kontemplacyjna. Nie chciała, żebyśmy przeszkadzali jej i innym siostrom. Z a b r o niła n a m więcej tam chodzić i ze s m u t k i e m muszę powie dzieć, że posłuchaliśmy jej. polecenia. • • • Po kilku miesiącach walk toczonych w okolicy przez alian tów p i ą t e g o maja 1945 roku czołgi wyzwolicieli wjechały do miasta. Przerażająco dudniły po naszym bruku. T ł u m y ma chały do zwycięskich amerykańskich żołnierzy, a ci ciskali pa- pierosy z budzących moją grozę metalowych wieżyczek. Lu dzie rzucali się, by pochwycić cenny lup, z a n i m zostanie roz d e p t a n y na miazgę. Mały chłopiec stracił całą garść p a p i e r o sów, bo jakiś stary mężczyzna wyrwał mu je z rąk i nawet nie podziękował. M a l e c stał i patrzył na swoją pustą dłoń. Wszyscy nasi sąsiedzi wybrali się na spacer, żeby zobaczyć, j a k wygląda okolica po zakończeniu wojny. M o s t n a d k a n a łem został zniszczony i z a s t ą p i o n o go prowizorką z lin i d e sek. P c h a ł a m przed sobą wózek i szłam z tyłu. Ludzie z oży wieniem gawędzili i wolnym k r o k i e m posuwali się do przodu. N i k o g o chyba nie niepokoiło p r z e c h o d z e n i e n a d k a n a ł e m p o tym rozkołysanym niby-moście, więc weszłam na niego śmia ło, ale o g a r n ą ł m n i e lęk tak wielki, że z a m a r ł a m z szeroko otwartymi ustami i nie byłam w stanie wołać o p o m o c . J a k a ś kobieta, k t ó r a już przeszła na drugą stronę, przypadkiem obejrzała się za siebie i biegiem wróciła, żeby p r z e p r o w a d z i ć m n i e i wózek. Nasz p a p a zbierał podczas wojny różnego rodzaju kule i łuski. W końcu m a m a poustawiała duże wypolerowane m o siężne łuski na gzymsie n a d k o m i n k i e m , żeby trzymać w nich kompozycje z suszonych kwiatów. Ale nigdy nie czuła się przy nich całkiem pewnie; były nieustającym p r z y p o m n i e n i e m grozy b o m b a r d o w a ń . W niedzielne p o p o ł u d n i a mój p a p a r o bił dla nas czasami przedstawienia i podpalał gryzący proch z kul, które przyniósł do d o m u . M a m a nie była zadowolona. To niebezpieczne, narzekała, poza tym m o ż e p o d s u w a ć dzie ciom n i e d o b r e pomysły, ale ojciec uwielbiał nas zadziwiać. Chwast rośnie Był adwent, cztery tygodnie p o k u t y i modlitwy przed na szym pierwszym Bożym N a r o d z e n i e m po wyzwoleniu. U k l ę kliśmy, by się p o m o d l i ć przed żłobkiem ustawionym w salo nie. W pokoju było l o d o w a t o , ponieważ paliło się w nim tylko w niedziele, ale rajski z a p a c h sosny i świeżej słomy w pobliżu żłobka napełniał m n i e szczęściem. N a w e t m a ł e świeczki, k t ó r e oświetlały woły, osiołka i owieczki, trzech króli, adorującą Maryję i o s z o ł o m i o n e g o Józefa, wydzielały błogi pociągający zapach. Klęczeliśmy na siedzeniach krzeseł z łokciami na o p a r ciach, k a ż d e z nas z r ó ż a ń c e m w r ę k a c h . M i a ł a m s i e d e m lat, byłam najstarsza, rodzice oczekiwali, że b ę d ę i n t o n o w a ł a m o d l i t w ę , o d m a w i a j ą c pierwszą część „ Z d r o w a ś M a r i o " . Reszta rodziny miała włączać się w drugiej połowie. Z każ dą z d r o w a ś k ą nasze p a l c e przesuwały się o j e d e n koralik r ó żańca dalej i w ten s p o s ó b je liczyliśmy. Właściwie nic t r u d n e g o , ale kiedy za m o i m i plecami klęczał p a p a , opierając się ciężko łokciami o krzesło i p o s a p u j ą c z niecierpliwości, po p r o s t u nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Wolałabym zna leźć się r a z e m z figurkami w stajence i leżeć na słomie, ską- p a n a w delikatnym świetle świec, niż m o n o t o n n i e recytować zdrowaśki. Z a i n t o n o w a ł a m tych zdrowasiek zdecydowanie za d u ż o i p a p a bez najmniejszego szacunku przerwał moje n a b o ż n e rozmarzenie: - Co ty sobie właściwie myślisz, C a r l o ? ! W panice czekałam, aż znajdujące się za m o i m plecami rę ce m n ą p o t r z ą s n ą . Na szczęście i n t o n o w a n i e przejęła m a m a i tym samym zażegnała a w a n t u r ę . Kiedy podnieśliśmy się z krzeseł, p a p a wyśmiewał się ze swojej zaspanej córki i sy czał p e ł e n d e z a p r o b a t y : - J a k możesz być taka głupia? Spuściłam oczy, żeby uciec przed miażdżącym ciężarem j e g o drwiny. W środku zbierało mi się na płacz; o s t a t n i o za częłam zmieniać się w zbiornik cichego s m u t k u . Bolało mnie p r z e d e wszystkim to, że tata m n i e nie szanuje. Na każdym k r o k u moją wolę osłabiał lęk p r z e d p o p e ł nieniem błędu. Ale od lęku, że zrobię coś źle, większy był strach, że ktoś odkryje, j a k ą j e s t e m n i e d o b r ą dziewczynką. P r z e k o n a n i e , że wszyscy potrafią przejrzeć m n i e na wylot, pogłębiało jeszcze moje p r z e r a ż e n i e . Mój siedmioletni umysł płonął. M i a ł a m nieustępliwą o b sesję na punkcie seksu; wydawało mi się, że otacza mnie ze wszystkich stron. Naszkicowałam p o t a j e m n i e patykowatą postać na szybie okiennej, u k r a d k i e m dorysowałam jej coś zwisającego między nogami (nie mając pojęcia, co by to m o gło być, wiedząc natomiast, że to coś złego - widziałam ry sunki innych niegrzecznych dzieci), p o t e m pospiesznie ją starłam, rozglądając się d o o k o ł a , żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie zauważył. Gorzej nawet, miałam o c h o t ę uprowa dzać m a ł e dzieci i robić im j a k ą ś o k r o p n ą krzywdę. K t ó r e g o ś dnia, idąc do d o m u mojej ciotki po swojskich brukowanych i wysadzanych drzewami ulicach, zauważyłam w przydomowym o g r ó d k u golutką dziewczynkę. W naszej okolicy ogródki były b a r d z o m a ł e , odległość między drzwia mi frontowymi a ulicą wynosiła zaledwie trzy metry. O n i e miałam na widok odkrytych i wyraźnie widocznych genita- liów. Nagle o g a r n ę ł o m n i e pragnienie, by p o t r z ą s n ą ć tą dziewczynką, rozszarpać ją własnymi r ę k a m i , rzucić ją na zie mię i dźgać ją n o ż e m , bić ją kijem, cegłą - czymkolwiek. Z a bić ją, ale najpierw ją okaleczyć. To p r z e m o ż n e pragnienie robiło się coraz silniejsze. Byłam jak w transie, j a k a ś we w n ę t r z n a siła popychała m n i e do działania. Nagle uświado miłam sobie, że o d d y c h a m ciężko, że twarz m a m czerwoną i wykrzywioną, i pospiesznie o d e s z ł a m , by nikt m n i e nie za uważył. Poczucie winy, k t ó r e mnie wtedy o g a r n ę ł o , było go rące, lepkie i o k r o p n e . Nigdy nikomu o tym nie m ó w i ć ! Kiedy p a p a dotykał mnie rękami albo penisem, albo ustami, dawał mi do zrozumienia, że jestem mila, że mnie lubi, a rów nocześnie, że jestem najgorszą, najwstrętniejszą dziewczynką na świecie. Mówiły mi o tym jego ukradkowe postępki, jego na rzucające posłuch ciało. Podczas naszych nocnych spotkań ni gdy nie padło ani j e d n o słowo. Zrozumienie tej całej sytuacji było p o n a d moje siły; w żaden sposób nie potrafiłam się w tym rozeznać. Rozwiązałam problem, postanawiając, że postaram się to wszystko ukrywać i udawać, że nic się ze m n ą nie dzieje. Stań się niewidzialna, Carlo, ukrywaj, kim jesteś naprawdę. To było trudne, bo czułam się tak, jakbym nie miała własnego ja. Tak więc kiedy p o d koniec s e m e s t r u w trzeciej klasie przy szła p o r a , by zaśpiewać solo przed trzydziestoma koleżanka mi, byłam p r z e r a ż o n a nie na żarty. Wszystkie miałyśmy śpie wać na o c e n ę i każda miała wystąpić przed klasą z wybraną przez siebie piosenką. D l a większości dzieci była to nawet przyjemność: nieczęsto w o l n o było w ogóle wstać ze swojego miejsca, a poza tym była to okazja, żeby się popisać. M n i e ogarniała wyłącznie bezbrzeżna rozpacz na myśl o wbitych we m n i e oczach koleżanek. Ż o ł ą d e k podchodził mi do gar dła, wierciłam się, r u m i e n i ł a m i b l a d ł a m , mdliło mnie i czu łam się nieszczęśliwa. W końcu zostałam już tylko ja i nie było ucieczki. Nauczy cielka skinęła, żebym wyszła na ś r o d e k klasy. Nie miałam wyjścia, z d a ł a m sobie sprawę, że opuszczam ławkę, żeby sta nąć przed milczącą g r u p ą dzieci. Otworzyłam usta i wydosta ło się z nich coś, co według m n i e brzmiało jak zduszony krzyk, a było pierwszym t a k t e m banalnej piosenki, j a k ą wy b r a ł a m : Daar bij die molen („Tam przy młynie"). Mój występ odznaczał się całkowitym b r a k i e m elegancji; nie p r ó b o w a łam nikogo rozbawić, chciałam tylko m i e ć już tę m ę k ę za so bą. Większość moich strun głosowych nie działała i pełną skupienia salę wypełnił szorstki zgrzytliwy dźwięk. Nauczy cielka okazała życzliwość. - Masz głos jak dzwon - powiedziała i postawiła mi sześć p u n k t ó w na dziesięć. • • • Ż o ł n i e r z e wracali do d o m u po wojnie. Wypełniali wszyst kie pociągi, także i ten, który wiózł m n i e , moją siostrę i ciot kę z p o w r o t e m do d o m u z A m s t e r d a m u . Kiedy nas nie było, bocian przyniósł naszej m a m i e n a s t ę p n e g o dzidziusia. Był to chłopczyk, piąty dar, który dostała od Boga. Widywałyśmy bociany na kalenicach dachów, stały na długich, patykowa tych nogach, p o p a t r u j ą c na okolicę. W ich gniazdach było m n ó s t w o miejsca na dzidziusie. Bociany przynosiły dzidziu sie, k t ó r e zwisały im w pieluszkach z dziobów. Ż o ł n i e r z e wyglądali na zmęczonych, ale p r z e p e ł n i a ł a ich radość, że wracają do d o m ó w . Z pewnością marzyli o powi taniu z rodzinami. Wagony były zatłoczone, a zapach wojsko wych m u n d u r ó w nie był nieprzyjemny. Siedziałam w pełnym mężczyzn wagonie i było mi nawet miło. D o p i e r o kiedy j e d e n z żołnierzy zwrócił na mnie uwagę, p o c z u ł a m się niepewnie. Rzucił mi p e ł n e sympatii spojrzenie, bez wątpienia sądząc, że ma p r z e d sobą j e d n o z tych holenderskich dzieci, za k t ó r e walczył na wojnie; mój widok dał mu powód, by usprawiedli wiać o k r o p n o ś c i , jakie przeżył. Wyczuwałam j e g o życzliwość i d o b r e intencje, ale nie potrafiłam z a p a n o w a ć n a d r u m i e ń cem, zalewającym policzki, równie palącym jak żyjące w m o im sercu poczucie wstydu. Ciężko mi było rozglądać się d o okoła i marzyłam, żeby wysiąść z pociągu. • • • Mój ojciec raz był d o k t o r e m Jekyllem, raz p a n e m Hyd e ' e m , ale m a t k a również była z m i e n n a , a to od jej nastroju zależała na ogół atmosfera w d o m u . Tym, co szczególnie k o m p e n s o w a ł o w naszych oczach braki rodzicielki, było spo radycznie okazywane przez nią poczucie h u m o r u , które roz praszało m r o k tak nagle, jak słońce rozświetla okolicę. W ta kich m o m e n t a c h ekscentryczny, zaskakujący sposób, w jaki ujmowała r o z m a i t e sprawy, p o w o d o w a ł , że pokładaliśmy się ze śmiechu. D o m się przeobrażał, a istnienie zła wydawało się niemożliwością. Poczucie h u m o r u matki przyciągało d o naszego d o m u go ści. N a w e t wtedy kiedy miała już osiemdziesiąt p a r ę lat i opi nię zdziecinniałej staruszki, potrafiła nagle zrzucić z siebie czterdzieści lat i dowcipkować na t e m a t życia w d o m u o p i e ki, jakby była na pikniku. Chociaż przeważnie p o d a w a n o jej środki uspokajające, mające przynieść ulgę w bólach wywoła nych ostrym a r t r e t y z m e m i skutkami syfilisu, goście często zachwycali się zabawnymi uwagami matki. M a m a kochała muzykę i często włączała radio. Muzyka klasyczna wprawiała ją w doskonały h u m o r i kiedy byłam m a lutka, przyglądałam się, jak się śmieje, pracując i wykorzystu j ą c do m a k s i m u m czas, kiedy mąż był w pracy, a ona miała d o m dla siebie. Śpiewała dzieciom piosenki, wojenne rymo wanki, a nawet arie, a te okresy p r o m i e n n e g o nastroju matki podnosiły nas na d u c h u . Do wyjątkowych przyjemności należało pójście z m a m ą na zakupy, kiedy p o d r o s ł a m już na tyle, że m o g ł a m z nią chodzić p o d r ę k ę zgodnie ze zwyczajem holenderskich kobiet. Oby dwie miałyśmy poczucie rozkosznej bliskości, a po d r o d z e i w trakcie z a k u p ó w m a t k a mówiła zwykle wesoło i z ożywie niem. M n i e również życie wydawało się lekkie i przez chwilę czułam się szczęśliwa, bo z a p o m i n a ł a m o sobie. M a t k a udała się po r a d ę do księdza, ponieważ nie chciała aż tylu ciąż. Ksiądz powiedział jej, że nie ma prawa odmawiać swojemu mężowi, k t ó r e g o przyrzekła szanować i słuchać w świętym związku małżeńskim. Tak więc m a t k a musiała ugiąć się przed seksualnymi wymaganiami ojca; ale wiedziała, sprytna jędza, jak się na nim, niewykształconym, odegrać. Miała talent do drażnienia go słowami. A on do obrony przed jej drwiącą inteligencją miał tylko brutalną siłę. M a m a rzadko wyrażała a p r o b a t ę dla czegoś, co robił papa. Tak często szydziła z niego, kiedy grał na swoich ukochanych skrzypcach, że w końcu cisnął nimi o ścianę, i je roztrzaskał. Dałoby się je naprawić tylko wielkim kosztem, więc za m a r n e dwadzieścia pięć guldenów odsprzedał je człowiekowi, który się zajmował n a p r a w a m i - odsprzedał skrzypce, k t ó r e były j e go osobistym stradivariusem. Czy zgrzytał wtedy zębami i pła kał w ukryciu, że dopuścił do tego, by jego kobieta wzięła nad nim g ó r ę ? Czy też znalazł sposób, żeby się zemścić? Pewnego dnia podczas poważniejszej sprzeczki oboje za pomnieli, że przysłuchują im się zza ściany sąsiedzi. M a t k a wy śmiewała się z ojca donośnym szydzącym głosem i judziła, żeby ją zabił. To było coś nowego. Od jakiegoś już czasu obrzu cali się obelgami, a teraz oboje wciągnął wir zażartej walki. Nasza szóstka płakała głośno i żałośnie, siedząc rzędem na ku chennym stole. Widzieliśmy rodziców wyraźnie przez drzwi do salonu. Papa trzymał w rękach duży nóż do krojenia mięsa, a m a m a , judząc go wzrokiem, powtarzała bez tchu: - No to już, zrób t o ! Zabij m n i e ! Powtórzyła to tyle razy, że jeżeli chciał ocalić twarz, nie p o z o s t a ł o mu nic innego, j a k rzeczywiście ją dźgnąć. M a t k a wrzasnęła, a my, dzieci, zaczęłyśmy zawodzić jeszcze głoś niej. Pękła na chwilę p l e m i e n n a więź z rodzicami; zostaliśmy porzuceni, unosiliśmy się bezwładnie jak jakieś szczątki na powierzchni kłębiącego się c i e m n e g o o c e a n u . Widząc krew, p a p a odzyskał rozsądek. Chwycił za ręcznik i z a t a m o w a ł krew wypływającą z rany na szyi. Z czasem rana zagoiła się b a r d z o ładnie i została z a p o m n i a n a . Bliznę za uważyłam d o p i e r o po latach na fotografii: leżała na łóżku w d o m u opieki i z czułością patrzyła na ojca, który ją trzymał za r ę k ę . Tak to było między m o i m i rodzicami - szczerze się kochali i nigdy nie mieli się rozstać. A przecież równocześnie znieść się nie mogli. Jeżeli n a m i ę t n o ś ć z natury nie m o ż e być konstruktywna, niech tak czy owak istnieje. Kiedy życie stawało się ciężkie, uciekałam w marzenia. M i a ł a m przyjaciółki, k t ó r e mieszkały ze m n ą na co dzień moje lalki, k t ó r e t r a k t o w a ł a m j a k żywe. M ó w i ł a m do nich, r o b i ł a m im u b r a n k a , kładłam do łóżka, d a w a ł a m kwiaty i po prostu k o c h a ł a m . P a p a zrobił mi drewniany d o m e k dla lalek, p o m a l o w a n y na piękny czerwony kolor. Chociaż mięciutkie dywaniki były szczątkami mojego u k o c h a n e g o królika, za trzymałam je, by mieć czym ozdobić podłogi. Te dywaniki r o biły na mnie niesamowite wrażenie czystej, nieskalanej deli katności. Tylko moje lalki widywały kogoś zbliżonego do prawdziwej mnie. Dogadywałam się z nimi, chociaż wolałabym w taki sposób dogadywać się z otaczającymi mnie ludźmi, gdybym się na to ośmieliła. Dla moich lalek byłam niestrudzenie czu łą m a t k ą , siostrą, dzieckiem proszącym o p o m o c , pielęgniar ką i twórczo rozwiązywałam ich problemy. Lalki były dla mnie żywe, dopóki nie ukończyłam dziesięciu lat. Kiedy miałam lat jedenaście, czasami były żywe, a czasami nie - co dziwne, za leżało to od tego, jak zdecydowałam się na nie patrzeć. Trzymałam swój d o m e k dla lalek na płaskim podeście w połowie schodów, prawie p o d sufitem. Wystarczało na nim miejsca na m a t e r a c i p e w n e g o dnia p r z e k o n a ł a m rodziców, żeby pozwolili mi tam spać z moją rodziną lalek. J e d n a k noc ne odwiedziny papy, albo m o ż e koszmarny sen o nich, spo wodowały, że się zmoczyłam w nocy. Nigdy słowem o tym nie w s p o m n i a ł a m , m n i e też nikt nic na ten t e m a t nie powiedział. Przyjęłam to milczenie z ulgą i n i e p o k o j e m równocześnie, bo p l a m ę musiała zauważyć moja m a m a , która wyprała prze ścieradło i położyła na łóżku czyste. Dlaczego nic nie powie działa? Czy cierpiała, bo musiała j a k o ś rozliczyć się z tego wszystkiego we własnym, z d e z o r i e n t o w a n y m umyśle? Czy nie wiedziała, co się dzieje? Czy wybrała niewiedzę? Z a m i a s t mnie chronić, zrobiła się zgorzkniała, i kiedy p o d r o s ł a m , za częła t r a k t o w a ć m n i e jak rywalkę, obrzucając hańbiącymi wyzwiskami jak vuile dwiel, ty b r u d n a s z m a t o . M a t k a musiała znaleźć jakiś sposób, żeby przeciwstawić się brutalności, z j a k ą niekiedy traktował ją człowiek d o m a gający się wypełnienia obowiązków małżeńskich. P e w n e g o dnia cackała się ze swoją nogą, k t ó r a ją w tajemniczy sposób rozbolała. Nigdy n a m , dzieciom, nie wyjaśniono, dlaczego tę n o g ę z a b a n d a ż o w a ł a ani dlaczego nie mogła podnieść się z krzesła. Pojękiwała, kiedy tylko ktoś zbliżył się do jej stopy, a krzyknęła i zaczęła przewracać oczami, przygryzając z bólu wargi, kiedy przypadkiem ją potrąciłam. O d c z u w a ł a m ten ból równie m o c n o jak ona: pełzł w g ó r ę po moich nogach jak ogniste noże, i p ł a k a ł a m , że ją tak boli. A l e suka, k t ó r a rosła i żywiła się t ł u m i o n y m gniewem na m a t k ę , była n i e d a l e k o . Przychodziły chwile, kiedy ta suka wydobywała się na p o wierzchnię, żeby gryźć każdego, kto znajdzie się w pobliżu. Kończyłam j e d e n a ś c i e lat, kiedy moja m a t k a zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie m n i e okiełznać. Miała się odbyć sesja zdjęciowa - było nas, dzieci, już wtedy s i e d m i o r o - i fo tograf miał przyjść do nas do d o m u . Instynkt podpowiedział mi, że będzie to dla mojej matki okazja, by się popisać swo im u k o c h a n y m synem, M a r k u s e m , czwartym dzieckiem i jej drugim chłopcem. M a r k u s miał złote loki, k t ó r e ścięto mu d o p i e r o , kiedy szedł do szkoły, a oboje, i m a t k a , i ojciec, go uwielbiali. M a r k u s nie mógł zrobić nic złego, ale ja wiedzia łam, j a k zrobić j e m u coś złego, i wiedziałam, j a k zepsuć tę chwilę m a m i e , k t ó r a o wiele bardziej niż p a p a przykładała się do tego, by rodzina d o b r z e wyszła na fotografiach. Matka, zajęta maluchami, nie mogła być wszędzie naraz, dzięki czemu trafiła mi się idealna okazja, by szczypać mojego brata, dopóki się nie rozpłakał. Z j a d e m , który przyniósłby za szczyt pąjęczycy, naśladując moje nauczycielki, chwytałam za jego ładne policzki paznokciami, wbijając je głęboko raz za ra zem, aż w końcu czerwone ślady przestały znikać. Chciałam go oszpecić i zmusić do płaczu, żeby było to widać na zdjęciach. U d a ł o się, ale m a t k a się wściekła. Nie potrafiła w ż a d e n sposób odwrócić tego, co się stało, ale do k o ń c a dnia biła m n i e po twarzy i przeklinała za każdym razem, kiedy znala złam się na wyciągnięcie ręki. Nie p r ó b o w a ł a m usuwać jej się z drogi, bo m i a ł a m świadomość, że każdy klaps dowodzi m o jej wygranej. W końcu to ojciec - wyjątkowo jak na niego przejął d o w o d z e n i e i kazał m a t c e przestać, na litość boską, bo się wytrzymać w d o m u nie da. Teraz często już m a t k a musiała borykać się z zimnym u p o r e m swojej najstarszej córki, k t ó r a przeciwstawiała się rodzi cielce, kiedy tylko starczało jej odwagi. - U p a r t a oślica - wołała na m n i e . - Nie j e s t e m oślicą - o d p o w i a d a ł a m niby to niewinnie, a o n a połykała haczyk i zaczynała dowodzić, że d o b r z e wiem, o co jej chodzi. Tylko nieodstępujący m n i e lęk p r z e d śmier cią i pójściem do piekła kazał mi tłumić najgorsze ataki b u n tu, który kipiał we m n i e j a k w szybko nagrzewającym się ko tle, od czego serce mi waliło, twarz się wykrzywiała i pot m n i e oblewał. C z u ł a m palącą p o k u s ę , żeby zabić oboje rodziców. Wymy ślałam s k o m p l i k o w a n e plany m o r d e r s t w a , a raz prawie z d o łałam p r z e k o n a ć s a m ą siebie, że u d a mi się zbrodni d o k o n a ć i ujdzie mi o n a na sucho. Później z a w a h a ł a m się i uwierzyć nie m o g ł a m , j a k a j e s t e m n i e d o b r a . „Prawdziwa j a " to była ta odrażająca osoba, k t ó r a p o k a ż e się, kiedy usunięta zostanie z e w n ę t r z n a warstewka grzeczności. Byłam p r z e k o n a n a , że j e s t e m p r z e ż a r t a zgnilizną. Wszystko w wyznawanej przeze mnie religii utwierdzało mnie w tym p r z e k o n a n i u . Mojego zdania na swój t e m a t nie zmienił fakt, że ze swojego skąpe go kieszonkowego kupiłam b o m b o n i e r k ę dla matki na u r o dziny, bo zjadłam j e d n ą , żeby skosztować, j a k i e są, a p o t e m zjadłam wszystkie, no bo do czego to p o d o b n e , żeby dawać jej n a p o c z ę t e p u d e ł k o . A j e d n a k m i m o wszystko wciąż z a k o c h a n a byłam w Bogu, ale nie w Bogu przerażającym i karzącym. To uczucie budzi ło się w m o i m sercu, kiedy tylko miało ku t e m u okazję. M o że był to Bóg-kochający rodzic, ojciec niebieski, który w wy o b r a ź n i dziecka potrafił darzyć życzliwością i miłością. Zdarzali się w m o i m życiu kochający i życzliwi dorośli - wu- jek Kees i ojciec J a n u s i czasami nawet rodzice i nauczyciele. Kiedy czułam Boga w sercu, dreszczem radości przejmowało mnie przystępowanie do k o m u n i i świętej. W s p o m n i e n i e szopy na węgiel o d c h o d z i ł o w przeszłość, znowu byłam w stanie odczuwać lekkość i czystość, jaką da wała spowiedź. Przy b i e r z m o w a n i u rozpierała mnie d u m a , że stałam się żołnierzem Chrystusa. Wierzyłam, że b ę d ę w sta nie zadowolić Boga w sposób, w jaki nigdy nie u d a w a ł o mi się zadowolić ojca. W y o b r a ż a ł a m sobie, jak uzbrojona w światło i ogniste miecze, gotowa posiekać diabła i zło na kawałeczki, maszeruję alejką za d o m e m , wymachując zaciśniętymi w pię ści r ę k a m i i śpiewając: „My, żołnierze Chrystusa, maszeruje my, by Cię b r o n i ć " . Moja niemiecka krew rozkoszowała się marszowym r y t m e m pieśni na b i e r z m o w a n i e . W tym okresie z a p o m n i a ł a m o przymierzu z diabłem, ale w podświadomości tkwiło to n a d a l . D w a u g r u n t o w a n e , ale przeciwstawne poglądy szarpały m n ą jak brzozą podczas b u rzy, to w j e d n ą , to w drugą s t r o n ę . Byłam d o b r a , dzielna i k o chana; wydawało mi się to równie oczywiste j a k fakt, że kie dy indziej j e s t e m najgorszą dziewczynką p o d słońcem. Pod koniec dzieciństwa nie potrafiłam r o z e z n a ć się w swojej toż samości: p r z e k o n a n i e o własnej dobroci stale podkopywały h a n i e b n e pragnienia, które były dla m n i e d o w o d e m , że na p r a w d ę j e s t e m zła. Nie m i a ł a m żadnej kontroli n a d straszli wymi myślami, żeby krzywdzić i m o r d o w a ć ludzi. Było to równie wyczerpujące jak p r ó b y ucieczki p r z e d k o s z m a r n y m snem. J e d n a k najbardziej d o k u c z a ł o mi to, że j e s t e m głupia. Z n i e ś ć nie m o g ł a m myśli, że ktoś m o ż e uważać m n i e za głu pią, ale niekiedy nie potrafiłam się powstrzymać i zachowy w a ł a m się jak m a t o ł e k . Ciekawa rzecz, że j a k o ś u d a ł o mi się nie zgłupieć do reszty. W klasie nauczycielka często przyła pywała mnie na tym, że gapię się za o k n o , najwyraźniej jej nie słuchając, że nie j e s t e m w stanie udzielić odpowiedzi na niespodziewanie skierowane do mnie pytanie, że nie u m i e m wykonać polecenia, ale przy tym cechowała mnie niesamowi ta umiejętność odtwarzania z p e ł n ą precyzją lekcji z klasy podczas egzaminów. Moje z a c h o w a n i e było dla nauczycielki tak zagadkowe, że podzieliła się tym p r o b l e m e m z probosz czem, odpowiedzialnym za nasze wykształcenie religijne, który zauważył to s a m o zjawisko. Rozwinęłam w sobie u m i e j ę t n o ś ć włączania się częścią umysłu w lekcje, kiedy reszta mnie przebywała gdzie indziej - i nawet ja sama nie potrafi łabym powiedzieć gdzie. J a k a ś część mojego mózgu zapa miętywała wszystko, czego uczyłyśmy się w klasie, przynaj mniej do egzaminów. Po egzaminach m o g ł a m sobie pozwolić na to, by wiedza mi u m k n ę ł a , i zaczynać wszystko od nowa. Kiedy znowu d o s t a ł a m najlepszą n o t ę , proboszcz i moja nauczycielka przystanęli, rozmawiając, na podeście schodów prowadzących do klas na piętrze. Chociaż znajdowali się p o za zasięgiem m o j e g o słuchu, instynktownie w i e d z i a ł a m , o czym mówią, odczytywałam język ich ciała i dziwne spoj rzenia. Nadziwić się nie mogli m o j e m u zachowaniu i z d u m i e wającym wynikom. O k a z a ł o się, że skończyły im się nowe n a g r o d y i po raz drugi m i a ł a m d o s t a ć oprawiony w s k ó r ę mszał. Ten d o w ó d u z n a n i a dał mi g ł ę b o k ą satysfakcję. C h o c i a ż w oczywisty s p o s ó b nie na wiele m o g ł a m się przydać, ani r o z u m u mi nie odjęło, ani nie utraciłam inteligencji. J a k o ś miło mi było, że się n i e d o c e n i a ł a m , że nie p o z n a ł a m się na własnym p o t e n cjale. Niemniej często dygotałam z p r z e r a ż e n i a , że „zrobię coś ź l e " - a „robienie czegoś źle" po trochu zaczynało żyć włas nym życiem. Z u p e ł n i e jakbym cząstkę swojego umysłu od sprzedała kiedyś diabłu - co oczywiście zrobiłam. Powoli tra ciłam n a d sobą kontrolę. J a k a ś przerażająca tajemnicza siła zmuszała m n i e , bym robiła d o k ł a d n i e coś przeciwnego, niż p o m n i e oczekiwano. W p e w i e n lodowato zimny dzień zwrócił się do m n i e p o d koniec lekcji najstarszy ksiądz w parafii. Trzymał w rękach gruby plik papierów, który wydawał się go niepokoić. Wyjaś nił mi, że ma pilną w i a d o m o ś ć dla parafian B r o e k h o v e n J e den, mojej rodzinnej parafii, i czy byłabym tak d o b r a i wrzu ciła w i a d o m o ś ć k a ż d e m u z nich do skrzynki na listy? Przyglądałam się twarzy księdza. Dlaczego zwrócił się do m n i e , a nie do kogoś i n n e g o ? A! Pewnie uznał, że j e s t e m b a r d z o inteligentna, ponieważ omawiał z moją nauczycielką mój stuprocentowy sukces na egzaminie z religii. Stojący p r z e d e m n ą ksiądz źle by to przyjął, gdybym mu odmówiła. W końcu był j e d n y m z k a p ł a n ó w Boga i j e g o rzecznikiem. J a k tylko otrząsnąłby się z szoku, moi rodzice zostaliby o wszystkim p o w i a d o m i e n i . Takie myśli przemykały przez mój zlodowaciały umysł, kiedy p o k o r n i e stałam na mrozie na placyku zabaw. Z tego, co mówił, z r o z u m i a ł a m , że pomiędzy parafią B r o e k h o v e n J e d e n a B r o e k h o v e n Dwa trwa coś w rodzaju rywalizacji. - W żadnym wypadku nie w o l n o ci - mówił z powagą ten intrygancki ksiądz - wrzucić ż a d n e g o z tych pism do skrzynek pocztowych parafian B r o e k h o v e n D w a . I przystąpił do wyjaśniania, k t ó r ę d y biegnie granica m i ę dzy o b i e m a parafiami. Nazw niektórych ulic nigdy wcześniej nie słyszałam. Czy on się spodziewał, że b ę d ę znała ulice, na których nigdy nie byłam? Ksiądz zachowywał się niespokoj nie i nerwowo, i nie powiedziałam m u , że nie wiem, o czym mówi, ponieważ nie chciałam tak szybko stracić opinii m ą drej dziewczynki. Plik p a p i e r ó w został mi przekazany do rąk i natychmiast wyruszyłam w d r o g ę , z d e z o r i e n t o w a n a i roz trzęsiona z zażenowania. N a w e t gdybym wykazała najlepszą wolę, nie miałam szansy wypełnić tego polecenia d o b r z e . J e d n a k większości dzieci nie poszłoby t a m t e g o p o p o ł u d n i a aż tak źle jak m n i e . S u m i e n n i e szłam na każdą z ulic i p o d chodziłam do każdej z nieznanych mi skrzynek - a jak się później d o w i e d z i a ł a m , n i e m a l wszystkie znajdowały się w niewłaściwej strefie. Nieumyślnie zemściłam się na żąd nym władzy duchownym, który był zadowolony, i to b a r d z o , że m o ż e wykorzystać niewinne dziecko. Straciłam przy tym w j e g o oczach d o b r ą opinię i jeszcze bardziej s k o m p r o m i t o w a ł a m się w oczach ojca. P r z e r a ż e n i e , że „zrobię coś źle", stało się tożsame z p r z e r a ż e n i e m , że nigdy nie b ę d ę na tyle d o b r a , by zasłużyć sobie na szacunek. Dorastanie Dręczyły m n i e pytania dotyczące religii i duszy. Koniecz nie chciałam dowiedzieć się, jakie m a m szanse, żeby się d o stać do nieba. Pytałam księdza w konfesjonale o kary za róż ne grzechy, ale on wzdychał albo niecierpliwił się i mówił mi, żebym zapytała kogoś innego. Szłam p o n o w n i e do spowiedzi i pytałam, dlaczego Bóg umieścił w rajskim ogrodzie drzewo, jeżeli chciał, żeby go nikt nie dotykał? Czy nie mógł go u m i e ścić gdzie indziej? I co takiego złego w tym, że z a k a z a n e jabł ko pozwoliło p o z n a ć różnicę między d o b r e m a z ł e m ? A czym w ogóle jest o t c h ł a ń ? Co dusze t a m r o b i ą ? A czyściec - czy n a p r a w d ę jest tym samym co piekło, tyle że któregoś dnia się go opuszcza? P o d o b n e pytania z a d a w a ł a m m o i m rodzicom. Dlaczego Bóg karze ludzi, jeżeli ich k o c h a i przebacza im? D l a c z e g o dobrzy ludzie cierpią? Ile dni czyśćca dostaje się za bycie nie grzecznym? Próbowali s u m i e n n i e o d p o w i a d a ć na te pytania, popatrując na siebie, żeby upewnić się, czy to drugie się zga dza albo czy ma jakiś lepszy pomysł. S p r a w d z a ł a m ich, zada j ą c kilka dni później to s a m o pytanie i obserwując bacznie, czy się nie pomylą. Niestety, chociaż chodziło mi o to, żeby w końcu u p o r z ą d kować wszystko w głowie, nieumyślnie zastawiłam p u ł a p k ę , w k t ó r ą złapali się pełni wątpliwości rodzice, i d a ł a m sobie spokój z dorosłymi we wczesnym wieku lat ośmiu. D o s z ł a m do wniosku, że dorośli nie znają odpowiedzi, więc nie ma co zadawać im jakichkolwiek pytań. W s t ą p i ł a m na niebezpiecz ną ścieżkę, k t ó r ą dochodzi się do własnych wniosków, a r o zumując, o p i e r a ł a m się na informacjach, k t ó r e z e b r a ł a m wcześniej a l b o k t ó r e p o d s z e p n ę ł o m i wyczucie. Jeśli uwzględnić, że większość tych informacji była w najlepszym razie p r z e s ą d e m , a w najgorszym zniekształconą prawdą, m u s i a ł a m dojść do kilku dziwacznych konkluzji. J e s t e m spod z n a k u wody, znaku S k o r p i o n a , i m a m skłonność, by wnioski, do których dojdę, uznawać za ostateczne, a tę tendencję na sila jeszcze moja g e r m a ń s k a krew. M ó j p a p a p r a g n ą ł , aby j e g o p i e r w o r o d n y m dzieckiem był syn. Musiał powiedzieć to k o m u ś w mojej obecności, p o n i e waż p o ł a p a ł a m się dosyć wcześnie i usilnie p r ó b o w a ł a m za stąpić mu chłopca. Nosiłam przedmioty d u ż o dla m n i e za ciężkie, żeby pokazać, j a k a j e s t e m m o c n a . Miałam miękkie serce, ale nie pozwalałam sobie, by to okazać. Wręcz prze ciwnie, m u s i a ł a m być silniejsza od wszystkich c h ł o p a k ó w w tym samym wieku i dowodzić tego, bijąc się z nimi! Jeżeli jakiś niewinny przybysz pojawił się na naszej ulicy, dzieciaki z sąsiedztwa przyprowadzały go do mojego d o m u , p e ł n e za pału, by obejrzeć walkę. Walka n i e o d m i e n n i e kończyła się tym, że z triumfem stawiałam stopę na rozedrganych plecach biedaka, a przejęte dzieci wiwatowały i przypominały sobie nawzajem, by nie wchodzić w d r o g ę tej wariatce. Z a n i m wyjechaliśmy z H o l a n d i i do Australii, miałam trzech braci. A d r i a n był najstarszy; mocny, ale nie asertywny. P e w n e g o dnia przybiegł do m n i e z p r z e r a ż e n i e m w oczach, ponieważ gonił go czternastoletni H e n k , który był najroślejszy wśród okolicznych dzieci i miał w sobie coś bardziej pa- s k u d n e g o i w y r a c h o w a n e g o niż cała reszta. A d r i a n przybiegł i wtulił buzię w moją pierś. Natychmiast objęłam go r a m i e n i e m i zaczekałam, aż wysoki brutal wypadnie zza rogu. I wy padł, p r o s t o na moją pięść. Z a b o l a ł o m n i e , ale odniosło sku tek, o który mi chodziło. H e n k rozciągnął się jak długi, a p o t e m uciekł z zakrwawionym n o s e m . W i e c z o r e m j e g o ro dzice przyszli, żeby nawymyślać m o i m rodzicom. Z tego typu wyższością był j e d e n p r o b l e m , a mianowicie taki, że nie m i a ł a m żadnych prawdziwych przyjaciół. Nie że by się m n i e b a n o - nigdy sama nie rozpoczynałam bójki - ale czułam się w środku j a k a ś taka okaleczona i byłam p r z e k o n a n a , że nikt, kto lepiej m n i e p o z n a , nie zechce się ze m n ą zaprzyjaźnić. Z y s k a ł a m tylko pewien wątpliwy prestiż. R e g u l a r n i e wygrywałam c o r o c z n e wyścigi o r g a n i z o w a n e przez rodziców dla miejscowych dzieci. Biegaliśmy d o o k o ł a kwartału. To był b a r d z o duży kwartał, obejmujący farmę i kil ka sklepów. Niekiedy tak się wysilałam, że czułam się bliska apopleksji, ale kiedy przyglądał się mój p a p a , p r z e g r a n a była rzeczą nie do pomyślenia. Po p r o s t u m u s i a ł a m dla niego wy grać i chyba wiedzieli o tym wszyscy nasi sąsiedzi b e z wyjąt ku i wiwatowali na moją cześć. Na koniec z a s a p a n a p o d n o s i łam na ojca oczy i pokazywałam mu b u t e l k ę sherry czy coś innego, co wybrałam j a k o n a g r o d ę . Bladłam z niepokoju i wyczerpania: Czy teraz, papo, uznasz, że jestem wystarczają co dobra? Czy będziesz mnie teraz szanowali Nie obchodziło m n i e , że j a k o nagrody wybierałam rzeczy, z których s a m a nie m o g ł a m korzystać. J a k i e to miało znaczenie dla mojej duszy, której tak b r a k o w a ł o miłości. A mój p a p a się śmiał, był ze mnie d u m n y . N i e m a l m d l a ł a m z radości i z niewytłumaczal n e g o bólu w sercu. Przez całe lata d o b r z e mi również szła zmuszająca do ostrej rywalizacji gra w kulki, d o p ó k i nie straciłam do niej za pału. Dzieci z Tilburga z czasów przedtelewizyjnych d u ż o ba wiły się na świeżym powietrzu: grały w piłkę, skakały na skakankach, grały w klasy i w kulki. Graliśmy na gładkim, ubitym piasku w alejce na tyłach naszych d o m ó w albo na pły tach chodnikowych, którymi wyłożono szeroką ścieżkę dla pieszych po obu stronach b r u k o w a n e j drogi. Kulki były zro b i o n e z gliny albo szkła. Te szklane były często w cudownie wirujące wzory, przejrzyste lub nieprzejrzyste albo przydy m i o n e , od małych do całkiem dużych. K a ż d a z nich miała swoją wartość, d o k ł a d n i e tak s a m o jak b a n k n o t y o różnych rozmiarach i kolorach. Byłam a m b i t n a i w kilka miesięcy z g r o m a d z i ł a m z a p a s kulek, będący o d p o w i e d n i k i e m zasobów o k r ę g o w e g o b a n k u - całą p e ł n i u t k ą grubą p o ń c z o c h ę , nieprzyzwoicie się wy brzuszającą. M n i e się j e d n a k nie wydawała nieprzyzwoita, przynajmniej do chwili, kiedy p o d n i o s ł a m do góry mój łup, by zobaczyła go m a m a . Rozpierała mnie d u m a . M a m i e oczy wyszły na wierzch z takiej samej dumy, a przynajmniej przez j e d n ą ulotną s e k u n d ę tak myślałam. Ale nie, wyszły jej na wierzch ze zgrozy. - Carla! - powiedziała ochryple, bo nagle zabrakło jej tchu. - To jest pycha! Bóg karze ludzi, którzy są pełni pychy. Pycha jest g r z e c h e m ! W tym m o m e n c i e mój umysł otwarty był równie szeroko j a k oczy i nie miał sposobu o b r o n i ć się przed silnie h i p n o tyczną sugestią, k t ó r ą m a m a w nim zasiała. Przyjęłam tę ka tolicką m o r a l n o ś ć za p r a w d ę , chociaż groziła p o z b a w i e n i e m m n i e raz na zawsze chęci do współzawodnictwa. Moja reakcja była natychmiastowa i heroiczna. Wyszłam na ś r o d e k ulicy i - kiedy wszyscy mi się przyglądali - o p r ó ż niłam p o ń c z o c h ę z grzesznie zdobytych kulek na bruk. Jak zauważyłam, dzieci z sąsiedztwa nie miały żadnych skrupu łów, żeby, przepychając się, zbierać kulki i chować je do kie szeni. J a k a ś cząstka mnie poczuła się z d r a d z o n a , ta część, k t ó r a była p r z e k o n a n a o własnej racji. Teraz na d o b r e byłam z d e z o r i e n t o w a n a . Borykałam się już z tak wieloma proble m a m i ; d o d a ł a m do rosnącego stosu jeszcze i tę n e u r o z ę , i zmieniłam kurs. B ę d ę ceniła ubóstwo, tak j a k Jezus, który nie miał nawet poduszki do snu, o czym powiedziała mi ma ma i moi nauczyciele. Z a p o m n i e l i tylko d o d a ć , że w tamtych czasach poduszek w ogóle nie używano, a Jezusowi raczej nie były p o t r z e b n e pieniądze, bo dokądkolwiek poszedł, szły za nim kochające go kobiety, k t ó r e się nim opiekowały. To o n e brały r a c h u n e k na siebie. Ale nikt nie nauczył m n i e , że na tym zasadza się najbardziej świątobliwy styl życia. • • • Mój p a p a lubił przebywać na świeżym powietrzu, kochał przyrodę, uprawiał rośliny. To on p o k a z a ł mi pajęczyny poły skujące od tysięcy d i a m e n t ó w w p o r a n n y m słońcu. To on za bierał m n i e na długie spacery po lesie w wielkim prywatnym majątku n i e o p o d a l , żebym zobaczyła czarodziejskie grzyby te w d u ż e kropki - i to on nauczył m n i e słuchać wiatru i p t a ków, jakby był dawnym amerykańskim I n d i a n i n e m . Życie na powietrzu było po p r o s t u d o b r e . Na naszym p r z e s t r o n n y m p o d w ó r k u za d o m e m o p o w i a d a ł mi o r o b a k a c h , k o m p o ś c i e , o p a s k u d n y c h żukach, k t ó r e zjadają ziemniaki, i przyjaznych żuczkach takich jak b i e d r o n k i . Pokazywał mi, j a k h o d o w a ć nagietki, bratki i goździki, j a k zbierać ich nasio na. Jarzyny nie interesowały m n i e tak b a r d z o , p o z a ziemnia kami, ponieważ u p r a w i a n o je na rozległym wspólnym polu spory kawałek od d o m u . Był to duży zagon położony w p o bliżu pól z j ę c z m i e n i e m , owsem, rzepą i kalarepą, k t ó r e far merzy hodowali głównie dla swojego bydła. S a d z e n i e z i e m n i a k ó w r a z e m z p a p ą na wspólnym polu o z n a c z a ł o dzień na świeżym powietrzu. R a z e m robiliśmy na szymi ł o p a t a m i b r u z d ę , odmierzaliśmy k r o k a m i odległość od j e d n e g o z i e m n i a k a do d r u g i e g o , wrzucaliśmy z r o z m a c h e m s a d z e n i a k a , który był tu najważniejszy, wgniataliśmy go p i ę t ą w ziemię, a p o t e m robiliśmy n a s t ę p n ą b r u z d ę , zasy pując tę pierwszą ziemią. Ojciec był spod z n a k u Panny i za wsze zachwycał się tym, co rosło. Rośliny były dla niego j a k cuda, k t ó r e podtrzymywały j e g o wiarę w Boga. Wyjaśnienia n a u k o w e były do niczego; to Bóg obdarzył nasienie wiedzą, czym zostanie. To Bóg, j a k mawiał, dał m a l e ń k i m nasionk o m c u d o w n ą m o c , by mogły r o z p o z n a w a ć pory roku i r e agować na t e m p e r a t u r ę , w o d ę , substancje odżywcze i słoń ce. Mój p a p a potrafił robić buty, stoły, zabawki, wszystko, do czego się przyłożył. A l e tylko Bóg, jak mawiał, potrafi stworzyć kwiat. W dzień, kiedy sadziliśmy ziemniaki, puszczaliśmy zwykle również latawce, co było b a r d z o podniecające. W tej części Holandii wiatru nie b r a k o w a ł o , a na otwartym polu nie prze szkadzały drzewa ani domy. Mój p a p a był niezwykle prak tycznym i pomysłowym człowiekiem i umiał się bawić jak chłopiec. Aż do dnia śmierci cieszyły go wiatraczki, k t ó r e ro bił dla siebie i wielu innych ludzi. Pierwsze wiatraczki wiro wały dość hałaśliwie. Później ojciec stosował plastikowe czę ści, k t ó r e pracowały ciszej i przedłużały życie wiatraków. Robił też d u ż e latawce - k t ó r e całymi dniami i nocami u n o siły się w powietrzu, i m a ł e , k t ó r e mogliśmy sami nauczyć się robić, a ich ogony ozdabiał wszelkiego rodzaju wstążkami i wiązadłami. J e d n a z ciotek zapytała mnie kiedyś, k o g o wolę, m a m ę czy t a t ę ? To było t r u d n e pytanie i cała się z namysłem zmarszczy łam. Ciotka przyglądała mi się bacznie; dlaczego tak się we m n i e wpatrywała? C z u ł a m się nieswojo, ale z a d a ł a m sobie pytanie, z kim lepiej się tego r a n k a bawiłam, i powiedziałam: p a p ę ! Ciotka zachmurzyła się i nagle mnie zostawiła; widocz nie udzieliłam niewłaściwej odpowiedzi. A l e kiedy byliśmy z p a p ą poza d o m e m , zawsze się z nim d o b r z e bawiłam. Prze baczyłam mu nawet to - chociaż nigdy mnie o przebaczenie nie prosił - że któregoś letniego dnia wrzucił mnie do kana łu, by zmusić m n i e , żebym się nauczyła pływać. Z a n i m p o szłam p o d w o d ę , d a ł n u r a i kazał z ł a p a ć się za r a m i o n a , a p o tem skierowaliśmy się do brzegu. Nigdy nie nauczyłam się za d o b r z e pływać. Życie byłoby całkiem niezłe, gdyby nie ciągły strach, że d o k t o r Jekyll zmieni się w p a n a H y d e ' a . Chodzi mi o chwile, kiedy ojca ponosił gniew. J a k wtedy, gdy rzucił m ł o t k i e m w mojego najmłodszego brata, chybiając o włos. A l b o kiedy tłukł mnie po głowie r ę k a m i , jeżeli mu się sprzeciwiłam albo p o d a w a ł a m w wątpliwość j e g o słowa. I nie przestawał, d o p ó ki niemal nie traciłam przytomności albo ktoś nie zawołał mamy. Chodzi o nagłą podejrzliwość, jak wtedy, kiedy mój brat A d r i a n wrócił do d o m u z kilkoma b a n k n o t a m i w ręku i twier dził, że je znalazł. Papa mu nie uwierzył. Z a b r a ł swojego ośmioletniego syna do salonu i u d e r z a ł skórzanym p a s e m za każdym r a z e m , kiedy ten upierał się, że pieniądze znalazł. Pełne złości wypytywanie i lanie trwało godzinami. Ojciec złamał mi dwa przednie zęby podczas jednej z awan tur. Pewnego dnia, kiedy miałam dziesięć lat, nie chciałam zjeść owsianki. Zwykle smakowała mi gęsta mieszanina, którą ojciec niemal nieodmiennie przyrządzał na śniadanie; zalewa liśmy ją gorącym mlekiem i posypywaliśmy brązowym cukrem. Ale tego dnia nie miałam apetytu i odmówiłam, co natych miast wywołało gniew ojca. Uznał moją o d m o w ę za osobistą obrazę, lekceważenie jego gotowania i podważenie jego a u t o rytetu. Zawziął się i kazał mi jeść. Ja dalej odmawiałam, stara jąc się mówić grzecznie: - Nie m a m dzisiaj ochoty, pa. M i a ł a m obstrukcję i instynktownie czułam, że p o w i n n a m się przegłodzić. - J e d z albo ci wsadzę w nią twarz! - zagroził z jeszcze większą furią. J a k idiotka podjęłam to niesprawiedliwe, śmieszne wyzwa nie. Nie ustąpiłam, zmuszając go do odkrycia kart. I wtedy mój ojciec chwycił m n i e za kark od tyłu i ze straszliwą siłą w e p c h n ą ł mi twarz w owsiankę tak m o c n o , że gruby biały ta lerz pękł, a r a z e m z nim pękły moje dwa p r z e d n i e zęby. Z owsianką zmieszała się krew z rozbitych warg i dziąseł. - O c h , J o h n ! - j ę k n ę ł a m a t k a , bliska płaczu. N a s t ę p n i e oboje wytarli mi twarz i włosy, i u b r a n i e , po czym wysłali mnie do szkoły. • • • Niewykluczone, że to Anioły Stróże latami ratowały m n i e przed sobą samą. P r z e k o n a n a j e s t e m , że wkraczały stanow czo, kiedy czasami za b a r d z o obojętniałam, by się czymkol wiek przejmować. To p r a w d o p o d o b n i e im zawdzięczam, że m i m o mojej głupoty nic mi się nie stało, kiedy w wieku j e d e nastu lat zwróciłam na siebie uwagę e r o t o m a n a grasującego w p a r k u , który często odwiedzaliśmy. Przy wejściu znajdowa ła się c e m e n t o w a figura M a t k i Boskiej siedzącej z Dzieciąt kiem na kolanach. Na jej kolanie i na rękach zawsze leżały kwiaty u k r a d k i e m zrywane w p a r k u i u k ł a d a n e przez dzieci, k t ó r e miały wystarczająco m o c n e nogi, by w d r a p a ć się na p o s t u m e n t . W p a r k u było też jeziorko, n a d które jeździłam na rowerze, żeby ł a p a ć kijanki; było b a r d z o często odwiedza ne przez rodziny z dziećmi. Wyczułam o b e c n o ś ć mężczyzny, kiedy j e g o wzrok sparzył mnie niczym wiązka światła laserowego. Dorastając, nauczy łam się wyczuwać związaną z chucią energię i j e g o koncen tracja wydała mi się znajoma; to m n i e przerażało, a r ó w n o c z e ś n i e p o d n i e c a ł o . Z a m i a s t u c i e k a ć , o d w r ó c i ł a m się i u ś m i e c h n ę ł a m do rozwalonego na trawie mężczyzny. Z a prosił m n i e , żebym usiadła o b o k niego, pokazała mu kijanki, powiedziała, jak m a m na imię. Przez cały ten czas czułam j e g o zapach, czułam zapach niebezpieczeństwa, widziałam błysk w jego oczach, ale nie zważałam na to. Poprosił, żebym wróciła tam n a s t ę p n e g o dnia przed p o ł u d n i e m (niejasno zdawałam sobie sprawę, że jest m a ł o p r a w d o p o d o b n e , by by li t a m wtedy inni ludzie), a ja się zgodziłam. Pojawiłam się w p a r k u n a s t ę p n e g o r a n k a , nie dlatego że chciałam, ale ponieważ uważałam, że muszę dotrzymać sło wa. Nie było go t a m o uzgodnionej p o r z e . Wystawił mnie do wiatru, czułam się ośmieszona, nie z d a w a ł a m sobie sprawy, ile n a p r a w d ę m i a ł a m szczęścia. Wróciłam do d o m u z uczu ciem ulgi i rozczarowania, no i oczywiście wstydu. Ten męż czyzna odzyskał rozsądek, tak myślałam, a ja nie. R z a d k o myślałam o sobie życzliwie, nie w t a m t e dni, nie w t a m t e la ta. I jeszcze przez dziesiątki lat nie miałam tak myśleć. Życie w n o w y m kraju Mieliśmy niedługo zostawić za sobą całą h o l e n d e r s k ą sce nerię, śnieg i lodowe kwiaty, Świętego Mikołaja i szopę na węgiel - i wszystkie moje lalki. M a t k a odziedziczyła t r o c h ę pieniędzy po śmierci swojego ojca i zamierzała przeznaczyć je na wydostanie nas z E u r o p y . L a t e m 1950 roku ojciec zbił d r e w n i a n e skrzynie, w których miały pojechać za o c e a n nasze m e b l e i dobytek. Z g o d n i e z przepisami musieliśmy się zmieścić w z góry zadanych wy miarach i n i e k t ó r e rzeczy trzeba było zostawić. Rodzice nie mieli serca uprzedzić m n i e , że nie zabiorą ani jednej mojej lalki; m i a ł a m wtedy prawie dwanaście lat. Przechwalaliśmy się przed przyjaciółmi, jakie to będziemy przeżywali przygody, i obiecywaliśmy pisać. Nasi przyjaciele byli p o d w r a ż e n i e m . Nie wiedziałam wtedy, jak b a r d z o b ę d ę tęsknić przez pierwszy rok po przyjeździe do tego dalekiego kraju za miejscami, do których nigdy nie m i a ł a m powrócić. W snach o d w i e d z a ł a m swojskie ulice i alejki, w ą c h a ł a m tak mi drogie bazie i żonkile, czułam w o ń śniegu w rześkim p o wietrzu, widziałam bujne zielone listowie na p l a t a n a c h i pa trzyłam na c u d o w n e kwiaty kasztanowca. U n o s i ł a m się nad d o m e m ze stojącą o b o k krytą p a p ą szopą na węgiel, który był kiedyś naszym d o m e m i miejscem tak wielkiego s m u t k u . Aż serce mnie bolało, tak p r a g n ę ł a m znowu tam się znaleźć; opuściłam to wszystko zbyt niefrasobliwie. N i e m r a w e m u s t a r e m u transportowcowi zajęło sześć cu downych tygodni, żeby dowieźć nas do Sydney. Nigdy wcześ niej nie widziałam o c e a n u i moje m ł o d e serce zamarzyło o r o mantycznych uczuciach, którym sprzyja podróż w nieznane. Powietrze wokół nas przesycone było romantycznością. Zawinęliśmy do portu w Port Saidzie, w Egipcie. I tam, przez iluminator w kabinie, k t ó r ą dzieliłam z kilkoma innymi dziewczynkami, przypadkiem zauważyłam w dole o p a l o n e g o na brąz, o b n a ż o n e g o do pasa egipskiego boga, który bez wiel kiego pośpiechu pracował w skwarze południa na pokładzie tankowca, uzupełniając zapas paliwa na naszym statku. Niepodejrzewający niczego bóg z zaskoczeniem zobaczył kawa łek przywiązanego do białej nitki papieru, który trzepotał n a d jego głową. Podniósł wzrok, uśmiechnął się i z n a r a ż e n i e m ży cia (a przynajmniej tak mi się wydawało) złapał kartkę. - P o d o b a s z mi się - oznajmiał p r o s t o d u s z n i e liścik w m o jej najlepszej angielszczyźnie. O p a l o n y idol z czarnymi jak smoła włosami i równie czarnymi oczami błysnął pięknym u ś m i e c h e m . Poszukał ołówka, a p o t e m - istny cud! - napisał o d p o w i e d ź po drugiej stronie mojego króciutkiego przesła nia. W c i ą g n ę ł a m na g ó r ę tę cząstkę s z a r p a n e g o w i a t r e m r o m a n s u i przeczytałam w i a d o m o ś ć , od której serce zabiło mi m o c n o : „Ja też cię k o c h a m " . Dla dziewczynki, k t ó r a zwykle dostawała po uszach za to, że zamiast iść spać, chciała oglą dać filmy, był to wspaniały m o m e n t , coś w rodzaju oczyszcze nia. Pomyślałam, że muszę być chociaż o d r o b i n ę atrakcyjna, skoro t a k w s p a n i a ł a istota przyjęła moją p e ł n ą uwielbienia w i a d o m o ś ć i odpowiedziała życzliwością. Wychyliłam się przez iluminator i u ś m i e c h n ę ł a m się z wdzięcznością. Wyda wał się zadowolony, a p o t e m wrócił do swojej pracy. Usłyszałam gong. R o m a n t y c z n e uczucia walczyły przez chwilkę o lepsze z pustym ż o ł ą d k i e m , ale głód wygrał. Wró ciłam biegiem po piętnastu m i n u t a c h , ale mój Egipcjanin od- płynął, jakby to wszystko było tylko s n e m . M i a ł a m j e d n a k na dowód kawałek p a p i e r u i przechowywałam go w ukryciu jak skarb. Ta r o m a n t y c z n a wymiana liścików była najjaśniejszym p u n k t e m całej podróży, bardziej p a m i ę t n y m niż d w u n a s t e urodziny na pokładzie statku, bardziej nawet niż chwila, kie dy stanęliśmy na australijskiej ziemi. Nasz statek przybił do F r e m a n t l e w niedzielny p o r a n e k i stał w porcie przez cały dzień. Był listopad i wszędzie było p e ł n o m u c h . Znaliśmy m u c h y z H o l a n d i i , ale nie występowa ły t a m w takich uprzykrzonych c h m a r a c h j a k te! M o m e n t , kiedy po raz pierwszy ujrzeliśmy naszą nową ojczyznę, był p e ł e n magii; ta ziemia była taka inna - obca, ale przyjazna. Ulice F r e m a n t l e okazały się wyludnione; w polu widzenia ani j e d n e g o Australijczyka. Puste p a p i e r o w e torby sunęły i szeleściły po pełnych kurzu, rozedrganych w upale, pokrytych smołą ulicach - czegoś takiego nigdy nie widzia łam w m o i m czystym b r u k o w a n y m kraju. Wróciliśmy na nasz statek i popłynęliśmy dalej, do Sydney, zgodnie z p l a n e m . Po długim oczekiwaniu na stacji, wywoła nym strajkiem pracowników kolei, wsiedliśmy do pociągu na p a r ę , który miał zawieźć nas aż za G ó r y Błękitne do obozu przesiedleńców. Pociąg z wysiłkiem wdrapywał się w górę po zboczach, a kiedy j e g o długi k o r p u s brał zakręt na szynach, dostrze głam komin na lokomotywie. On się palił! Płomienie bucha ły w niebo. Rozejrzałam się po swoim przedziale, żeby spraw dzić, czy ktoś jeszcze to zauważył i tak jak ja gotów jest wyskoczyć. Przyzwyczajona byłam w d o m u do pociągów, do tego, że ciepła p a r a zwilżała mi twarz i brudziła sadzą. Nigdy ż a d e n k o m i n nie pluł p ł o m i e n i a m i ! A l e tu chyba nikt się tym w najmniejszym stopniu nie przejmował i w końcu o p a d ł a m z p o w r o t e m na miejsce, z a d o w o l o n a , że się nie wygłupiłam i nie p o d n i o s ł a m a l a r m u . Spędziliśmy w obozie dla przesiedleńców sześć tygodni, a ojciec szukał pracy. Życie t a m miało c i e m n e strony, zwłasz cza dla dorosłych, całkowicie nieprzyzwyczajonych do gołej podłogi z gołych desek, k t ó r ą trzeba było codziennie zmywać na m o k r o , żeby ją odkurzyć, do blaszanych dachów bez żad nej izolacji, do szeregów przenośnych toalet oddzielonych zasłonami z juty i do m u c h we wspólnej kuchni. J e d n a k my, dzieci, przyjmowałyśmy to ze spokojem, a nawet traktowały śmy jak pierwszorzędną przygodę wszystko p o z a odrażają cym z a p a c h e m toalet, towarzyszącymi n a m wszędzie m u c h a mi oraz prysznicami na otwartym powietrzu, których n a m k a z a n o unikać, jeżeli b ę d ą t a m jacyś dorośli. Tylko raz za uważyłam p o d prysznicem n a g ą kobietę. Najbardziej zainte resowały m n i e i zaszokowały jej piersi, bo własnych jeszcze nie miałam - chociaż od razu dziwnie zakłuły mnie brodaw ki i zrobiły się jakby naelektryzowane, kiedy przycisnęłam je do z i m n e g o szkła. Nie muszę d o d a w a ć , że p o c z u ł a m się nie d o b r a i że wytrąciło mnie z równowagi poczucie winy, wywo ł a n e własną u k r a d k o w ą zmysłowością. C h o d z i ł a m codziennie o szóstej r a n o na mszę, a idąc p o d górę, widziałam w łagodnym p o r a n n y m świetle zarysy wspa niałych australijskich traw. O s z o ł o m i o n a byłam u r o d ą tego, co widziałam i słyszałam, i czułam. Wielkie pajęczyny p o łyskiwały w p o r a n n y m słońcu. Sroki r a d o ś n i e śpiewały - ich piosenka m n i e uszczęśliwiała. Przybyłam do p e ł n e g o barw kraju. Byłam d a l e k o od mrocznych, śmierdzących czasów i okropieństw, które u t o ż s a m i a ł a m z E u r o p ą . C z u ł a m się lek ka jak anioł w niebie. Z b i e r a ł a m dla mojej matki bukiety bla dych traw koloru słomy, jakby były jakimiś cennymi kwiata mi, by ustawiła je w chacie. Ktoś śmiał się ze m n i e , że zrywam chwasty, ale na szczęście moja m a t k a się nie śmiała, włożyła j e d o p u s t e g o słoika p o dżemie. Mój pierwszy dzień w szkole nie nastroił mnie optymistycz nie. Sala szkolna była prowizorką, jak i wszystko inne. Między drewnianymi ścianami a d a c h e m zostały szpary. Tego pierw szego dnia piłka futbolowa w p a d a ł a raz za razem do klasy przez wysoko umieszczone nieoszklone dziury i raz za razem p r z e r z u c a n o ją z p o w r o t e m . Nasz nauczyciel był b a r d z o mło dy i miał kłopoty z utrzymaniem klasy w ryzach. Połowa dzie ci siedziała do niego tyłem, bo u s a d z o n o nas na ławach przy długich stołach na kozłach ustawionych w rzędy. D o d a t k o w o sala miała kształt litery L, a jego podopieczni byli w różnym wieku, przez co nauczycielowi było jeszcze trudniej. Dostaliśmy m n ó s t w o wolnego czasu na rysowanie, zanim nauczyciel wymyśli jakieś lepsze zajęcie. On rozmawiał przy drzwiach z jakimś kolegą, jego futbolówka to pojawiała się, to znikała. Przestałam się tym wszystkim interesować i zato piłam się bez reszty w rysowaniu. Lubiłam obrazki tancerek. Ż e b y o d d a ć ich hipnotycznie zmysłowe pozy, m u s i a ł a m j a k o ś u p o r a ć się z krzywiznami i p r o p o r c j a m i , a zwłaszcza z wygięciem stopy utrzymującej się na dużym palcu - tak n i e n a t u r a l n i e , tak kobieco i tak ele g a n c k o . Panujący wokół h a r m i d e r nie miał dla m n i e znacze nia, byłam do tego przyzwyczajona. Potrafiłam k o n c e n t r o wać się nawet na o d r a b i a n i u lekcji w kuchni, kiedy moi rodzice a k u r a t przyjmowali gościa a l b o siostry i bracia wrzeszczeli i się bawili. Nauczyłam się całkowicie ignorować to, co działo się wokół m n i e . Pochłonięta rysowaniem nie zauważyłam, że w klasie za p a n o w a ł a nagle ś m i e r t e l n a cisza. I w tej ciszy, w której dzieci siedziały w k o m p l e t n y m bezruchu, nauczyciel czekał, czy któreś ośmieli się odezwać, nie p o d n o s z ą c najpierw ręki do góry. I wtedy o d e z w a ł a m się cicho, ale wyraźnie do dziew czynki siedzącej naprzeciw mnie: - Czy m o g ę pożyczyć czerwoną k r e d k ę ? Oczy dziewczynki rozszerzyły się, popatrzyła z lękiem naj pierw na mnie, a p o t e m na nauczyciela za moimi plecami. Nie miałam czasu p o ł a p a ć się, o co chodzi; ręce ze stali chwyciły mnie za r a m i o n a i potrząsnęły nimi bezlitośnie. O b u r z o n y pe dagog wyładował swój gniew i frustrację na mnie. Siedziałam na ławce tuż przed nim, więc byłam łatwym celem. D o b r z e z n a ł a m siłę takiego gniewu - jak u mojego ojca była równie wybuchowa i niekontrolowana. Z m i e n i ł a m się w rozdygotany kłębek. Powstrzymując łzy, p r ó b o w a ł a m siedzieć sztywno, że by się nie przygarbić i nie wywołać kolejnego wybuchu. W k o ń c u na lekcjach sytuacja się poprawiła i w sumie szkoła w obozie okazała się fajniejsza niż szkoła w Holandii; w naszej rozwydrzonej niejednolitej grupie znalazło się kil k o r o dzieci, k t ó r e ośmielały się być niegrzeczne, inspirując bardziej nieśmiałych kolegów. Potrzeba było dwóch nauczy cieli naraz, żeby nas o p a n o w a ć i nauczyć podstaw angielskie go. Kiedy uczyli nas, jak się wymawia „th", śmialiśmy się z nich i pokazywaliśmy języki. • • • Od razu w pierwszym tygodniu wybraliśmy się popływać w towarzystwie ludzi z australijskiego kościoła. Z a p r o p o n o wali, że z a b i o r ą dzieci do B a t h u r s t (najbliższego m i a s t a ) do kąpieli, j a k nazywali basen, żeby n a m zrobić przyjemność, i wszyscy przyjęliśmy to z wielkim e n t u z j a z m e m . Kąpaliśmy się g o d z i n a m i , figlując w u p a l e . C h o c i a ż z n i e b a lał się żar, nikt sobie nie z d a w a ł z t e g o sprawy, i straszliwie się spiekli śmy. M n i e zrobiły się na plecach p ę c h e r z e ; o b o z o w y lekarz nic na to nie m ó g ł p o r a d z i ć . U c z y ł a m się Australii na wła snej s k ó r z e . W ł a d z e w Holandii poinformowały nas, że m a m y k r ó t k o obciąć włosy i sprzedać futra i koce, „bo w Australii jest tak g o r ą c o " . Ponieważ koniec końców zdecydowaliśmy się osie dlić w M e l b o u r n e , d o b r z e się stało, że zatrzymaliśmy przynaj mniej wełniane koce. W obozie w Bathurst, leżącym na pół noc od M e l b o u r n e , ale wysoko na płaskowyżu, noce były równie zimne, jak dni gorące. Układaliśmy na sobie nocami po sześć wydanych przez wojsko koców. A tajemniczych zwie rząt, o których n a m tyle o p o w i a d a n o , kangurów, nigdzie nie było widać. W obozie kultury różnych n a r o d ó w ujawniały się na roz maite i nieoczekiwane sposoby. Chociaż większość z nas by ła H o l e n d r a m i , mieszkali t a m też imigranci włoscy i rosyjscy. Co wieczór o zachodzie słońca n a d pobliskie pagórki wzbija ła się dźwięczna, niesamowita rosyjska piosenka. O tej porze powietrze przepajał spokój, dzięki c z e m u dźwięk łagodnie spływał z p a g ó r k a p r o s t o do naszych pełnych zadziwienia uszu. Zachwycał nas ten śpiew, chociaż równocześnie p r z e - chodziły nas ciarki. Nigdy nie zobaczyliśmy mężczyzny, który śpiewał. Ludzie mówili, że p r ó b o w a ł wyśpiewać t ę s k n o t ę za d o m e m albo m o ż e miał z ł a m a n e serce. Do naszej rodziny przyszedł z wizytą pewien holenderski katolicki ksiądz z Victorii, ojciec M a a s . - W klasztorze w M e l b o u r n e jest p r a c a dla o g r o d n i k a , m o ż e to sam Bóg ją p a n u zsyła, J o h n i e . Mój ojciec słuchał, oczy mu pałały. Praca na świeżym p o wietrzu! Nigdy się tego nie spodziewał. - Nie brak tam nawet d o m u dla całej rodziny. Ojciec i ksiądz pojechali r a z e m sprawdzić wszystko na miejscu. Ten „ o g r ó d " to było o k o ł o osiemnastu akrów ziemi, zaniedbanych przez lata, otaczających wyniosły klasztor. Klasztor nosił nazwę G e n a z z a n o i znajdowała się w nim rów nież szkoła dla dziewcząt z zamożnych rodzin. D o m e k stał n a ziemi k l a s z t o r n e j , wciąż zajmował g o p o p r z e d n i o g r o d n i k , k t ó r y p r a c o w a ł t a m o d d w u d z i e s t u lat i nie chciał przyjąć do w i a d o m o ś c i , że został wyrzucony, ani się w y p r o w a d z i ć , c h o c i a ż pracy z a n i e c h a ł . O t a c z a ł y go wysokie chwasty, d o s t a r c z a j ą c s c h r o n i e n i a w ę ż o m i króli k o m . N i e z r a ż o n a tym n a s z a r o d z i n a z a m i e s z k a ł a w n a m i o t a c h , k t ó r e z d e s p e r o w a n e z a k o n n i c e rozbiły tuż p r z e z p r z e d d o m k i e m o g r o d n i k a , kiedy wyjechał z r o d z i n ą na w a k a c j e . P o z w o l o n o n a m korzystać z toalety w j e g o d o m u . Po tej biwakowej p r z y g o d z i e u l o k o w a l i ś m y się w przyjem nym d o m u o n a z w i e G r a n g e Hill n a t e r e n i e klasztoru. D o p i e r o kiedy s t a ł o się oczywiste, że zamieszkaliśmy t a m na d o b r e i że ojciec p r z e j m u j e o b o w i ą z k i , k t ó r e tak d ł u g o za niedbywał stary o g r o d n i k , z d e c y d o w a ł się on wyjechać ra zem z rodziną. Tego pierwszego dnia, kiedy wprowadziliśmy się do d o m ku wdzięczne zakonnice ugotowały dla nas obiad. W i e l e b n a m a t k a zaszła do n a s i p o d a l i ś m y s o b i e wszyscy r ę c e . U ś m i e c h n i ę t ą , sympatyczną zakonnicę moja m a t k a z miejsca polubiła. O k a z a ł o się, że m a t k a p r z e ł o ż o n a często bywa na iwna i niepraktyczna, ale wybaczano jej wady, bo była istnym a n i o ł e m . Wyrażała się m i ę k k o i potoczyście. Z kolei towarzy- sząca jej zastępczyni - wysoka i wyprostowana - p r e z e n t o w a ła nieskazitelne wychowanie, ale bez cienia snobizmu. Posługiwaliśmy się ł a m a n ą angielszczyzną, ale rozumieliśmy nie najgorzej. Ojciec otrzymał do dyspozycji cały teren i miał zrobić, co w jego mocy, żeby poprawić sytuację, korzystając przy tym ze sporego budżetu, który przeznaczono na odtworze nie klasztornych ogrodów. My, dzieci, miałyśmy chodzić do prowadzonej przez zakonnice szkoły podstawowej w parafii i byłyśmy zwolnione z opłat. Za d o m e k nie pobierano czynszu, nie było też żadnych opłat za elektryczność. Miała n a m zostać dostarczona farba do odmalowania d o m u , żeby się milej miesz kało, a poza tym trochę innych materiałów, na przykład płyta gipsowa do załatania dużej dziury w jednej ze ścian. Z a r a z po przybyciu rozejrzeliśmy się po d o m k u i własnym o c z o m nie mogliśmy uwierzyć. - Spójrzcie tylko! D r e w n i a n e deski po wewnętrznej stro nie ścian, nawet nieprzybite p r o s t o , o b l e p i o n e tłuszczem, a tłuszcz cały zakurzony! Te deski to był szalunek przeznaczony na ściany zewnętrz n e . Podłogi pokrywały albo porysowane deski, albo przetarte linoleum. Na ścianach sypialni widać było p a s k u d n e plamy; okien najwyraźniej nikt nie mył od miesięcy, a m o ż e nawet lat. Moja matka, moja siostra Liesbet i ja miałyśmy wziąć na sie bie większość roboty przy sprzątaniu. Przyglądałyśmy się oto czeniu, wpatrując się w nie z niedowierzaniem i wzdychając. - Da się to wyszorować, żeby było przyzwoicie - filozofo wałyśmy. P o t r z e b a było tylko t r o c h ę kobiecej pracy i kobie cej wyobraźni; nic n o w e g o . Rodzina zostawiła po sobie trochę mebli i p o d starą kana pą w salonie znaleźliśmy dużą Biblię z mosiężną klamrą, zło conymi brzegami i zmysłowymi nagimi postaciami A d a m a i Ewy oraz innymi na wpół ubranymi b o h a t e r a m i żydowskiej historii. Była tam Betszeba i p o r w a n e Sabinki. Biblia, przynaj mniej dla katolika z południowej Holandii, była księgą niemal heretycką, czymś, co czytywali tylko protestanci. Niestety, przez nasze uprzedzenia nie poznaliśmy się na historycznej ani artystycznej wartości cennej księgi. Została o n a szybko spalo- na na podwórku za d o m e m w kotle do palenia śmieci, metalo wym bębnie o pojemności p o n a d stusześćdziesięciu litrów. W y t ę s k n i o n e skrzynie z m e b l a m i i innym d o b y t k i e m w końcu dojechały do nas z wybrzeża, ale były o t w a r t e . A u stralijscy dokerzy musieli zabrać nasze srebra. Większości cennych haftów matki, k t ó r e wykonała, zanim urodziła dzie ci, również b r a k o w a ł o . To było takie s m u t n e , ale nie p o z o s t a wało n a m nic innego, j a k pogodzić się z sytuacją; p o d o b n y los spotkał b a g a ż e większości przesiedleńców. W tamtych czasach „ d o k e r z M e l b o u r n e " był s y n o n i m e m złodzieja. Moich lalek, jak już w s p o m n i a ł a m , w ogóle nie z a b r a n o . - B r a k o w a ł o miejsca - powiedzieli cichym głosem rodzi ce. P ł a k a ł a m rzewnymi łzami nie tylko z p o w o d u poniesionej straty, ale również ich zdrady. - Kupię ci kiedyś nową lalkę - obiecał ojciec, k t ó r e m u by ło m n i e żal. Ale musiał liczyć na to, że o obietnicy z a p o m n ę , bo pew n e g o dnia, kiedy oglądaliśmy wystawy, powiedział mi ze s m u t k i e m , że lalki są za drogie i że m u s z ę poczekać. - Do kiedy? - p r ó b o w a ł a m zmusić go do p o d a n i a kon kretnej daty. A l e wiedziałam już, że przyszedł czas, bym p o godziła się z życiem bez lalek. Moja m a t k a , siostra i ja przystąpiłyśmy z niesamowitą siłą woli do działania, żeby w tydzień zmienić lepiącą się od b r u du c h a t ę w lśniący czystością d o m e k . Trzech starszych c h ł o p ców - przysadzisty A d r i a n , lat dziewięć; M a r k u s z głową w lo kach, lat siedem; i mały pięcioletni Willem - zbierało d r e w n o do pieca i p o m a g a ł o ojcu. Wszyscy opiekowaliśmy się malu c h a m i - brązowowłosą i b r ą z o w o o k ą dwuletnią Bertą i j a s n o włosą Teresą, k t ó r a uczyła się chodzić i miała d o p i e r o rok. Często zachodził do nas brat L e o z klasztoru r e d e m p t o r y stów na tej samej ulicy. O p i e r a ł swój rower o płot na tyłach d o m u , przyglądał się, jak wspinamy się na olbrzymią sosnę na p o d w ó r k u . To on powiedział n a m o gazecie „ T h e A g e " . - C z e r w o n a m a p a Australii w y d r u k o w a n a w lewym gór nym rogu na stronie tytułowej dowodzi, że „ T h e A g e " jest własnością k o m u n i s t ó w i najlepiej jej nie kupować. Były to czasy Boba S a n t a m a r i a i kwestia „katolicy kontra k o m u n i ś c i " zajmowała umysły i polityków, i katolików. Po kilku tygodniach d o m e k został o d n o w i o n y ; d o b u d o w a liśmy szopę, żeby m i e ć gdzie n a p r a w i a ć buty, i umieściliśmy wiatraki w o k n a c h . P o t e m w y b u d o w a n y został garaż dla na szego chevroleta, a jeszcze później d o b u d ó w k a dla moich trzech u r o d z o n y c h w Australii braci. Pojawili się, nim m i n ę ło s i e d e m lat, i zawsze robili, co chcieli, odrzucając s t a r o świecką, związaną z innym światem dyscyplinę rodziców. Z a r o ś n i ę t y chwastami p a d o k w pobliżu d o m u został p r z e kształcony w niesłychanie wydajny o g r ó d warzywny, zasadzi liśmy też drzewa. Najlepsza była wierzba, k t ó r a w k r ó t c e tak wyrosła, że m o ż n a na niej było wieszać h u ś t a w k ę . C o d o t e r e n ó w G e n a z z a n o , ojciec, ciężko pracując, zro bił z nich o g r ó d , jaki m o ż n a było stawiać za wzór. N i e tylko o p i e k o w a ł się o g r o d a m i , ale był r ó w n i e ż klasztornym elek trykiem, h y d r a u l i k i e m i s t o l a r z e m . Taką złotą rączką dla trzydziestu z a k o n n i c , Wiernych Towarzyszek J e z u s a , k t ó r e mieszkały w p i ę k n y m trzypiętrowym d o m u z d a c h e m kry tym ł u p k o w ą d a c h ó w k ą . Z a k o n n i c e doceniały j e g o p r a c ę , a ojciec był wdzięczny za to, że powierzyły mu te o d p o wiedzialne obowiązki. Potrafił puścić w o d z e fantazji przy j a k i m ś projekcie, a równocześnie d o k ł a d a ł s t a r a ń , by oszczę dzić z a k o n n i c o m zbyt dużych wydatków. Założył szkółkę, żeby nie musiały k u p o w a ć s a d z o n e k . I h o d o w a ł p r z e z n a c z o ne do kaplicy kwiaty na specjalnie wyznaczonej do t e g o celu g r z ą d c e , aby resztę kwiatów w ogrodzie z o s t a w i o n o w spo koju. C h y b a nigdy jeszcze mój ojciec nie był taki szczęśliwy. Przez jakiś czas rzadziej miał te swoje nieprzewidywalne ata ki gniewu i j u ż nie przychodził do m n i e w nocy. Skończyłam dwanaście lat, mieszkaliśmy w słonecznym, chociaż małym d o m k u o wytapetowanych ścianach, a z pewnym nowym oby czajem zapoznał ojca G e o r g e , zrzędliwy p o m o c n i k o g r o d n i ka. Był to obyczaj odwiedzania „męskiego pokoju". Z a k o n nice i dziewczęta nie miały tam wstępu. Ściany obwieszone były nie świętymi o b r a z a m i , tylko pikantnymi fotografiami z kalendarzy. Wszelkiego typu i rodzaju ilustrowane magazy ny leżały w szufladach, a wypełniały je ogłoszenia z zakładów w M e l b o u r n e , które obiecywały, że zadowolą wszystkich p o trzebujących. Mój ojciec zaznajomił się w końcu z bardziej wymyślnym i bardziej kosztownym - s p o s o b e m zaspokajania swojego nieustającego p o p ę d u seksualnego, niczego takiego nie znał dotychczas. W swojej naiwności musiał sądzić, że jest to spo sób bezpieczniejszy i coś, co uda mu się utrzymać w tajemni cy. A n i przez m o m e n t nie podejrzewał, że po wielu latach, kiedy zrobi się bardziej nieostrożny, zarazi swoją ż o n ę syfili sem, ani że o n a , po okresie wielkiego z d u m i e n i a i d e z o r i e n tacji swoim s t a n e m (ojciec słowa nie powiedział, d o p ó k i go do tego nie zmusiła), w e ź m i e taksówkę, pojedzie na Lygon Street i ze łzami rzuci oskarżenie w twarz prostytutce, k t ó r ą tam zastanie. Chociaż była w tak żałosnym stanie, rodzice uzgodnili między sobą, że zachowają sprawę w sekrecie. A l e sekret był zbyt ciężki, by m a t k a udźwignęła go s a m a . W koń cu zwierzyła się mojej siostrze, Liesbet, k t ó r a była już wtedy dorosła. A Liesbet w końcu opowiedziała o tym wszystkim siostrom. B ę d ą c w Australii, nadal hołdowaliśmy h o l e n d e r s k i e m u zwyczajowi niedzielnego składania wizyt, a ponieważ nie m o gliśmy pójść do dziadka, odwiedzaliśmy inne h o l e n d e r s k i e rodziny. W dziesięć miesięcy po przybyciu do G e n a z z a n o wsiedliśmy wszyscy do pociągu, żeby odwiedzić liczną rodzi nę, k t ó r a przypłynęła r a z e m z nami, i p r z e k o n a ć się, jak im się wiedzie. Rozmowy dotyczyły strajku włoskiego, którym związki groziły ciężko pracującym n o w o przybyłym za to, że pokazali, jak niedbale pracują miejscowi; albo m a ł e g o wybo ru w delikatesach oraz jedzenia z ojczyzny, za którym wszy scy tęskniliśmy. Dorośli rozmawiali o nastoletnich c ó r k a c h i synach, i o tym, że są przeciwni ich przyjaźni z tymi nieso lidnymi Australijczykami. My, dzieci, miałyśmy się bawić w swoim towarzystwie. By ła nas spora g r o m a d k a , a ja, m i m o że miałam już trzynaście lat i należałam do najstarszych dzieci, jak zwykle czułam nie pokój, czy z o s t a n ę z a a k c e p t o w a n a przez innych. Ż e b y się włączyć do zabawy, wystarczyło głośno mówić i wykazać się odwagą, a tego dnia nie miałam nastroju. Na p o d w ó r k u r o sło drzewo. M i a ł a m na sobie sukienkę, ale nie powstrzymało m n i e to i w d r a p a ł a m się na sam czubek. Chociaż był to spo ry wyczyn, nikt nie zwrócił na m n i e uwagi. Z r o b i ł o mi się ciężko na sercu; siedziałam na czubku drzewa i rozpaczliwie chciałam być taka j a k inne dzieci, ale coś nie pozwalało mi się do nich zbliżyć i czułam się dziwnie o s a m o t n i o n a . Poczu łam łzy p o d p o w i e k a m i i nagle z a p r a g n ę ł a m dać wyraz mojej głębokiej, nienazwanej rozpaczy. Płacz musieli usłyszeć wszyscy, łącznie z dorosłymi w d o m u . Przez m o m e n t widziałam głowę mojej m a t k i przy drzwiach kuchennych. Chyba natychmiast wróciła do środka. Wyobraziłam sobie, jak wszem i wobec ogłasza, że Carla ma n a p a d złości i najlepiej nie zwracać na nią uwagi. Poczułam piekące u p o k o r z e n i e i pogrążyłam się w beznadziejnym smut ku. Nie potrafiłabym powiedzieć wyraźnie, dlaczego płaczę. Od przyjazdu do Australii ustały n o c n e wizyty mojego ojca i uwolniłam się od grozy, z którą wcześniej żyłam. Z o s t a ł a m wykorzystana i o d r z u c o n a , czułam się pusta. Ojciec przestał się m n ą interesować, więc nie byłam już jego wyjątkową dziewczynką. Chociaż na jawie nie p a m i ę t a ł a m o nocnych wi zytach, podświadomie tęskniłam za jakąkolwiek bliskością oj ca i czułam się dziwnie p o r z u c o n a . Zawodziłam coraz głoś niej. I n n e dzieci nie zwracały na to najmniejszej uwagi. Z r e s z t ą co mogłyby zrobić? Widziały, że jeżeli zechcę zejść na dół, nie b ę d ę z tym miała większych trudności. Ta zagadkowa sytuacja była zbyt t r u d n a , by potrafiły się z nią u p o r a ć . W rezultacie moi rodzice - co zrozumiałe - wstydzili się swo jego dziwacznego dziecka, które zawodziło, chcąc zwrócić na siebie uwagę, zamiast dobrze się bawić jak pozostałe dzieci. Rodzice nie byli w stanie zrozumieć moich emocji, a nawet nie próbowali, zajęci przystosowywaniem się do nowej sytuacji. Nowe wino w starych bukłakach W H o l a n d i i chodziliśmy do naszego parafialnego kościoła p o d w e z w a n i e m M a t k i Boskiej D o b r e j Rady. N a j e g o bocz nej ścianie znajdowała się wspaniała bizantyjska mozaika, przedstawiająca M a t k ę J e z u s a z przytulonym do niej Dzie ciątkiem, przed k t ó r ą stale paliły się m a ł e świeczki. Ludzie modlili się do niej, a p o t e m odchodzili i robili swoje. Nasza p o d r ó ż na drugi koniec świata trwała sześć tygodni i przez niesamowity zbieg okoliczności w osiemnaście tysięcy kilometrów później zakończyła się w parafii p o d tym samym wezwaniem. Znaleźliśmy się na obcej ziemi, w innej kulturze, ale nie do wiary, o b r a z przedstawiający M a t k ę Boską D o b r e j R a d y był taki sam, chociaż nie z prawdziwej mozaiki. Z tego p o w o d u czułam się tak, jakby w jakiś dziwny s p o s ó b nic się nie zmieniło. M a t k a Boska podążyła za n a m i do Australii, ta M a t k a Boska, k t ó r a miała udzielać n a m dobrych rad. Dla czego ten o m e n j a k o ś nieszczególnie m n i e pocieszał? Na pierwszy dzień w parafialnej szkole nasza m a t k a u b r a ła nas tak, jak zawsze nas ubierała w Holandii: zawiązała n a m we włosach d u ż e kokardy, na nogach miałyśmy lśniące s z n u r o w a n e buciki z r o b i o n e przez ojca. Przez te kokardy wy- różniałyśmy się, ale nasze u b r a n i a nie miały najmniejszego znaczenia: australijskie dzieci, katolickie i inne, pogardzały n o w o przybyłymi po prostu dlatego, że byliśmy inni. Nie p o trafiły nas zrozumieć, więc się z nas wyśmiewały. Miały r ó ż n e obraźliwe przezwiska dla przesiedleńców. „ M a k a r o n i a r z e " z a r e z e r w o w a n e było dla W ł o c h ó w , którzy po 1950 roku zjeżdżali się do Australii dużymi g r u p a m i . N a s nazywali „ c h o d a k a m i " , co było dosyć łagodnym o k r e ś l e n i e m w p o r ó w n a n i u z tym, k t ó r e g o używali w o b e c a u t o c h t o n ó w , bo oni również byli inni. Jeżeli chciałyśmy im o k a z a ć bezczel ność, pytałyśmy, jaki n u m e r nosił w więzieniu ich dziadek. W końcu niemal wszystkie te dzieci były p o t o m k a m i Angli ków i Irlandczyków zesłanych do kolonii karnych zaledwie dwa albo trzy p o k o l e n i a t e m u . Większość koleżanek nie r o zumiała naszych obelg, dopóki nie nauczyłyśmy się lepiej mówić po angielsku. Paliłam się, by nauczyć się tego nowego języka i przekona łam się, że jest zdumiewająco łatwy. Angielski p o d o b n i e jak holenderski ma swoje korzenie w łacinie, więc często opłacało mi się zgadywać. Jeśli chodzi o mówienie, to przysłuchiwałam się m o c n e m u akcentowi miejscowych dzieci, porównywałam go z wykształconymi lektorami z A B C i postanowiłam, że nigdy nie b ę d ę mówiła australijską angielszczyzną, zwaną „strine", tylko wybiorę angielszczyznę króla. Skończyło się na tym, że moja wymowa przypominała skundloną wersję oficjal nego języka, ale uważałam, że przynajmniej m a m klasę. Z a k o n n i c a odpowiadająca za naszą klasę, m a t k a Mary L u k e , uczyła na trzech różnych p o z i o m a c h równocześnie w j e d n e j sali. Czytała nasze p r a c e p i s e m n e i chwaliła niezwy kły sposób, w jaki przedstawiałyśmy różne rzeczy, j a k o świad czący o wyobraźni. Zachwycał mnie wiersz K e a t s a wypisany kaligraficznie wielkimi literami na żółknącym afiszu na ścianie klasy: „Po ro mgieł i łagodnej pełni urodzaju! Przyjaciółko serdeczna słońca, co dojrzewa... "•. To ten wiersz zachęcił m n i e , żebym John Keats, oda „Do jesieni" (przyp. tłum. ). doceniła język angielski, k t ó r e g o tak się b a ł a m . Chociaż czę sto angielszczyzna przyprawiała m n i e o konsternację; dlacze go na przykład wymawiamy niektóre słowa w taki sposób, skoro wyraźnie rymują się o n e z czym innym? W ciągu tego pierwszego roku wszyscy wyróżnialiśmy się z matematyki, ponieważ poziom w Australii był d u ż o niższy niż ten, do k t ó r e g o przyzwyczajeni byliśmy w H o l a n d i i . M a t ka Mary Luke stawiała nas za przykład i zapraszała do tabli cy, byśmy dodawali słupki. Prestiż p o m ó g ł - zaczęto nas sza nować. Nie m i n ę ł o kilka miesięcy, a wspólnie z innymi mogłyśmy p i ę t n o w a ć nowych przesiedleńców z innych kra jów i w ten sposób stałyśmy się cząstką tkanki szkolnej spo łeczności. W klasie o b o k moi bracia zetknęli się z siostrą B a r t h o l o m e w i nie szło im tak d o b r z e . Ta siostra zawsze nosiła przy sobie długą d r e w n i a n ą linijkę z metalowym brzegiem i biła swoich uczniów po rękach i nogach, aż pojawiały się g r u b e c z e r w o n e pręgi. Siostra B a r t h o l o m e w była w swojej klasie szefem i dzieci musiały o tym wiedzieć; urodziła się w buszu i miała ciężką r ę k ę . Kiedy wszyscy chłopcy - M a r k u s , A d r i a n i Willem - wrócili do d o m u ze śladami na rękach i nogach, nasza m a t k a , m i m o że mówiła ł a m a n ą angielszczyzną, zdecy dowała się p o m a s z e r o w a ć do szkoły i z a p r o t e s t o w a ć . Siostra B a r t h o l o m e w broniła się głośno. W tamtych cza sach s a m o niezgadzanie się z zakonnicą było g r z e c h e m i mat ka n a p r a w d ę wykazała d u ż o odwagi, narażając się z a r ó w n o na drwiny, j a k i r e p r y m e n d ę siostry p r z e k o n a n e j o własnej nieomylności. Wstydziliśmy się wszyscy, że nasza m a t k a tak słabo mówi po angielsku, ale d u m n i byliśmy z jej śmiałości. Przy naszym nastawieniu „oni i m y " do „my" zaliczała się te raz nasza m a t k a , a do „oni" siostra B a r t h o l o m e w . Życie sta wało się coraz bardziej ekscytujące. M a t k a Mary Luke, która nie lubiła się gniewać, wyznacza ła mojej siostrze i mnie zadania wymagające pewnej odpowie dzialności, takie jak opieka nad kwiatami ustawianymi na oł t a r z u w kościele. N a s z ą klasę o d d z i e l a ł o od kościoła d r e w n i a n e harmonijkowe przepierzenie; w niedzielę ściankę o d s u w a n o na bok, żeby pomieścili się liczni parafianie, którzy siedzieli w naszych ławkach. D a w a ł o to n a m błogie uczucie, że jesteśmy tak blisko Jezusa w t a b e r n a k u l u m . P o t e m awan sowałam i powierzono mi odpowiedzialne zadanie, miałam przygotować ołtarz na następny dzień do porannej mszy, co trzeba było zrobić po szkole. Musiałam też przygotować wszystko dla księdza w zakrystii, gdzie się przebierał. Nauczy łam się takich słów, jak ornat, alba, manipularz, cingulum, hu merał, czyli amikt, i stuła - części ubioru katolickiego księdza. Co r a n o uczestniczyłam we mszy i nawet służyłam j a k o mi nistrant, kiedy nie pokazywał się ż a d e n chłopiec. C o r a z czę ściej się nie pokazywał, wiedząc, że b ę d ę t a m i go zastąpię. C z u ł a m się uprzywilejowana, że z tak bliska uczestniczę w ry tuałach mszy. Moje o d d a n i e dla Jezusa rosło. Koleżanki nie były takie p o b o ż n e , zwłaszcza Jill, najlepsza przyjaciółka mojej siostry Liesbet. P e w n e g o p o p o ł u d n i a wpadły obydwie do zakrystii i narobiły z a m ę t u , bo p r z e w r ó ciły p o j e m n i k z białymi o p ł a t k a m i . Jeżeli spadły na p o d ł o g ę , nie m o ż n a ich już było użyć i trzeba je było usunąć, więc Lies bet i Jill wypchały sobie nimi buzie, śmiejąc się głośno, co by ło b a r d z o niegrzeczne. P o t e m Jill postanowiła s p r ó b o w a ć również wina. Z ł a p a ł a b u t e l k ę z w i n e m i kielich i oświadczy ła, że b a r d z o jej to smakuje. Ciekawość wzięła górę i ja też t r o c h ę s p r ó b o w a ł a m . Był to specjalny rodzaj portwajnu, na p r a w d ę pysznego, poczułyśmy się po nim b a r d z o szczęśliwe i zuchwałe. Bezczelna i prześmiewcza dwójka zajrzała jesz cze p o d każdą s u t a n n ę i do każdej szuflady i w końcu zniknę ła za drzwiami zakrystii. C z u ł a m się rozbawiona, ale również p r z e r a ż o n a ; w końcu ja też w tym uczestniczyłam i łyczek portwajnu zdumiewają co podniósł m n i e na duchu. Później nigdy się już w zakrystii nie czułam tak s a m o : zawsze towarzyszyła mi pokusa i od czasu do czasu u k r a d k i e m jej ulegałam. W końcu istniała spowiedź, pozwalająca wszystko naprawić - tyle że z czegoś takiego człowiek spowiadał się w innej parafii. M a t k a Mary Luke była d o b r a , chociaż trochę za stara do takiej pracy i o d r o b i n ę m a r u d n a z p o w o d u ciągłych migren. Nie miała już zębów, ale jej bladawy uśmiech był szczery. M a t k ę M a r y Luke c e c h o w a ł a m ą d r o ś ć z r o d z o n a z wielolet niego doświadczenia w uczeniu i s t o s u n k a c h z rodzicami i dziećmi. Przemierzając kilka razy dziennie odległość m i ę dzy klasą a p o k o j e m nauczycielskim, nigdy nie szła, tylko za wsze biegła, w y p r o s t o w a n a w r a m i o n a c h , z trzepoczącym się w e l o n e m . To właśnie p o d c z a s j e d n e g o z tych błyskawicznych sprintów rzuciła mi u ś m i e c h i powiedziała: - Kiedy ty się zamierzasz obudzić, Carlo? P o c z u ł a m się ogłuszona. Coś w tym pytaniu było takiego, że moje procesy umysłowe stanęły jak wryte. Nie powiedzia ła: „Kiedy ty zamierzasz d o r o s n ą ć ? " , tylko: „Kiedy ty z a m i e rzasz się obudzić?". Z n a ł a m już angielski na tyle d o b r z e , że potrafiłam zauważyć różnicę. M a t k a M a r y Luke sugerowała, że śpię, że istnieje coś, do czego m o ż n a się obudzić. Co to mogło być? Nie wiedziałam, j a k wygląda świat ludzi, którzy się obudzili. Jej słowa nie dawały mi spokoju, ale z a b r a k ł o mi czasu, żeby się nad tym głębiej zastanowić, a przez n a s t ę p n e dwa lata do szkoły chodziłam z p r z e r w a m i . P e w n e g o d n i a , kiedy wróciliśmy ze szkoły, zastaliśmy m a t k ę w łóżku. L e ż a ł a w kałuży krwi, jęczała i majaczyła. Wiedzieliśmy, co zrobić, i pobiegliśmy do klasztoru po siostrę Victoire, infirmariuszkę. Siostra Victoire rzuciła wszystko i pospieszyła do n a s . N i e tracąc czasu, wezwała k a r e t k ę , k t ó r a przyjechała niezwłocznie i z a b r a ł a naszą m a t k ę d o szpitala. P o d r o d z e moja m a t k a otworzyła z m ę t niałe oczy i p o w i e d z i a ł a n a m , żebyśmy nie płakali. Była o s ł a b i o n a o d u t r a t y krwi p o d c z a s p o r o n i e n i a z a a w a n s o w a nej ciąży, ale troszczyła się o to, żebyśmy się o nią nie m a r t wili. Serce mi p ę k a ł o , kiedy widziałam ją t a k ą słabą, taką b e z r a d n ą i troskliwą. Siostra Victoire wydawała się sądzić, że sytuacja nie jest aż taka poważna. Była c h u d ą u t a l e n t o w a n ą kobietą, miała ser ce z czystego złota i ze swoim spokojnym c h a r a k t e r e m n a d a - wata się wprost idealnie do tej pracy. Jej uśmiech s p o w o d o wał, że przestaliśmy czuć się tak tragicznie. Siostra zdjęła za krwawione prześcieradła z łóżka, zupełnie jakby to robiła co dziennie, i z ożywieniem rozmawiała z nami, kiedy je zwijała i zabierała ze sobą. Tego wieczoru przyniesiono dla całej ro dziny obiad ugotowany przez zakonnice. M a t c e z r o b i o n o transfuzję, ale użyto krwi n i e o d p o w i e d niej grupy, co niemal ją zabiło. Przez kilka tygodni, kiedy p o woli wracała do zdrowia, m u s i a ł a m zajmować się rodziną. Odgrywanie w wieku lat trzynastu roli matki dla sześciorga dzieci i do tego zajmowanie się ojcem było nie lada wyczy n e m . K o m p l e t n i e nie u m i a ł a m gotować, więc kupiłam książ kę kucharską i kilka nowych sztuk sprzętu k u c h e n n e g o i za częłam e k s p e r y m e n t o w a ć na naszym gazowym piecyku. Ktoś powinien był mnie uprzedzić, że nic z tego nie będzie, jeżeli drzwiczki piecyka się nie domykają. Poza tym nie m i a ł a m ż a d n e g o miernika t e m p e r a t u r y , więc czekały m n i e s p o r e trudności. A l e byłam pełna determinacji i przez b a r d z o dłu gi czas się nie p o d d a w a ł a m . M o i m b r a c i o m wydawało się to w ogóle nie przeszkadzać i zjadali wszystko, co wychodziło z pieca, niezależnie od t e go, j a k b a r d z o j e d z e n i e przypaliłam. K o c h a ł a m ich za to, a m i m o to n a b a w i ł a m się k o m p l e k s ó w , jeśli chodzi o g o t o w a n i e . Przygotowywałam p o d s t a w o w e potrawy: p o l a n e syro p e m racuchy z p l a s t e r k a m i j a b ł k a , zupy i g o t o w a n e jarzyny z ogrodu. Mięso przyrządzał ojciec, ja nie miałam o tym zielonego pojęcia i wciąż nie m a m . Potrafię j e d n a k zrobić pulpety w zu pie selerowej, co było specjalnością mojej matki. Pokazała n a m , dziewczynkom, z wielką d u m ą , j a k je robić, ale nie wie dzieć c z e m u zawsze lepiej jej ta z u p a wychodziła niż mnie czy k o m u k o l w i e k i n n e m u . Po p r o s t u miała szczególną smykałkę do zupy selerowej z p u l p e t a m i . Chciałam nauczyć moich braci - którzy spali na pryczach w pokoju z linoleum na p o d ł o d z e - żeby r a n o ścielili łóżka, a wieczorem myli się przed spaniem, żeby ich prześcieradła nie robiły się b r u d n e natychmiast po praniu. Ale to była bez- nadziejna sprawa. Przyzwyczaili się do męskich obowiązków, takich jak przygotowywanie d r e w n a do pieca, a ścielenie łó żek do tych obowiązków się nie zaliczało. A j u ż co do mycia nóg przed spaniem - m o ż e kiedyś to robili, ale skoro w d o m u nie było prysznica, prosiłam o zbyt wiele. Wszyscy kąpaliśmy się raz na tydzień, a codziennie myliśmy się przy zlewie. Jed nak w „ m o i m " d o m u nie m o g ł o być niepościelonych łóżek, więc rygorystycznie trzymałam się ustalonego planu. Chociaż w moim wnętrzu panował ciągły zamęt, potrafiłam przynaj mniej zaprowadzić p o r z ą d e k w najbliższym otoczeniu! Wieczorami k ł a d ł a m maluchy do łóżka. Często czytałam m o i m d w ó m najmłodszym siostrom, k t ó r e były o d e m n i e młodsze o dziewięć i dziesięć lat, albo po prostu wymyślałam różne historie. Na śmierć przeraziłam je opowieściami o Si n o b r o d y m - te s a m e bajki przerażały m n i e , kiedy je po raz pierwszy czytałam - ale gdy niebo dygotało w czasie burzy, pocieszałam moje siostrzyczki, mówiąc im, że to p o k a z p o t ę gi Boga i że nasi aniołowie są blisko, by nas strzec. W końcu m a t k a wróciła, ale ja nadal nie chodziłam do szkoły, tylko zostałam w d o m u na czas jej rekonwalescencji. Szkoła niewiele chyba dla m n i e znaczyła, bo wyszłam j u ż p o za poziom, na którym nas uczono, i k o n t y n u o w a ł a m n a u k ę , czytając angielskie książki i z z a p a ł e m słuchając radia. Mieszkaliśmy w d o m u na t e r e n a c h klasztornych, i nie mie liśmy n o r m a l n e g o k o n t a k t u z sąsiadami. Klasztor, mieszczą cy się na j e d n y m z najbardziej ekskluzywnych p r z e d m i e ś ć M e l b o u r n e , po obu stronach otoczony był dużymi rezyden cjami w większości zamieszkanymi przez starszych ludzi, któ rych dzieci opuściły już d o m . Naprzeciwko naszej s k r o m n e j , wychodzącej na m a ł ą ulicz kę b r a m y stał niewielki d o m z kilkoma zaledwie sypialniami, ale d u ż ą ilością witraży i wysokimi sufitami. Mieszkała w nim b a r d z o stara d a m a z Anglii i jej córka. Nie miały żadnej ro dziny i były b a r d z o s a m o t n e . Ich mężowie umarli, młodsza kobieta nie miała dzieci. A l e p a n i G r e i g i pani Taylor miały klasę i t r o c h ę pieniędzy, i dzięki t e m u po raz pierwszy za kosztowałam angielskiej elegancji i wrażliwości. Moja siostra i ja zostałyśmy z a p r o s z o n e któregoś dnia na h e r b a t ę i wysłu chałyśmy cudownych historii, j a k i e z rozkoszą opowiadały gospodynie. Z a p o z n a ł y ś m y się z K u b u s i e m P u c h a t k i e m , z Beatrix Potter, z Alicją w Krainie Czarów i z b a b e c z k a m i . Często nas zapraszały, kilkakrotnie nawet na noc, i spałyśmy w dużych wygodnych łóżkach, co było radykalną o d m i a n ą , bo w d o m u miałyśmy z siostrą wspólne łóżko, dopóki się nie wy prowadziłam. W niedzielę towarzyszyłyśmy im niekiedy podczas przejaż dżek starym czarnym fordem, którym kierował ich wierny Bertie. Kiedy p a n i e wracały do d o m u , Bertie musiał skontro lować każdy pokój i zajrzeć p o d każde łóżko, żeby sprawdzić, czy nie ma intruzów, zanim p a n i e zdecydowały się osobiście przekroczyć próg. P o t e m robiły mu h e r b a t ę , płaciły i pozwa lały mu odejść. Ponieważ damy nie miały większej rodziny, zawierzyły swojemu księgowemu, i to on właśnie odziedziczył na koniec ich majątek. Pierwszą rzeczą, k t ó r ą ten niegodziwiec zrobił, kiedy z m a r ł a młodsza z d a m , było zburzenie d o m u , wbrew wyraźnym życzeniom obu p a ń . P o t e m na j e g o miejscu wybu dował kilka willi. Pani G r e i g zrobiła dla m n i e szydełkiem pled z wielu obrzeżonych na czarno kwadratów. B a r d z o go sobie ceniłam i na szczęście m a t k a przechowała go dla m n i e , kiedy „żyłam nie dla tego świata", i później mi go oddała. Wciąż m a m ten pled, tę p a m i ą t k ę po dwóch sympatycznych angielskich da mach, k t ó r e r e k o m p e n s o w a ł y mi brak bliskich przyjaciół. W r a c a ł a m do szkoły, ale tylko sporadycznie, j a k o że moja m a t k a z t r u d e m radziła sobie z trójką najmłodszych dzieci. I to właśnie po d r o d z e do szkoły zobaczyłam czarnuszkę, b a r d z o delikatny niebieski przypominający gwiazdę kwiatek otoczony mgiełką delikatnych zielonych witek podkreślają cych jeszcze j e g o błękitną subtelność. Moje r o m a n t y c z n e ser ce stopniało na widok tego cudu. Gdybym go nie widziała na własne oczy - gdybym po raz pierwszy zobaczyła go na rysun ku - nie uwierzyłabym, że m o ż e istnieć n a p r a w d ę . Angielskie przydomowe kwiaty, k t ó r e tak d o b r z e rosły w M e l b o u r n e , nie były dla m n i e niczym nowym. Właścicielka ogrodu zerwała dla mnie gałązkę i powiedzia ła mi, jak się to c u d o nazywa. Przytuliłam kwiat do serca i ża łowałam, że nie m o ż e się znaleźć w jego wnętrzu. P o t e m przy szło mi na myśl, by dać go mojej przepracowanej nauczycielce, matce Mary John, której od jakiegoś czasu nie widziałam. M a t k a Mary J o h n miała na nosie okrągłe okulary w czarnej oprawie, a jej twarz była b a r d z o blada, kiedy złapałam ją przed apelem w połowie biegu między klasą a salą jadalną. P o d a r o wałam jej ten kwiatek o ślicznej nazwie. Była tak miła, że zwol niła na m o m e n t , p o t e m włożyła z p o w r o t e m wspaniały błękit ny kwiat w moje dłonie. Jeżeli zechcę, mogę wziąć wazon i postawić go przed figurą Matki Boskiej w naszej klasie. Z r a n i ł a m n i e jej rzeczowość i łzy napłynęły mi do oczu. Byłam d z i e c k i e m - m a t k ą i miałam nadzieję, że ktoś będzie mi chociaż t r o c h ę m a t k o w a ł ; m i a ł a m nadzieję, że składając w d a r z e mój wyjątkowy kwiat, wymienię go na o d r o b i n ę wy jątkowej miłości mojej nauczycielki. C z u ł a m się taka z m ę czona. A l e uświadomiłam sobie, że nie p o w i n n a m się zbyt wiele spodziewać po ludziach. Skierowałam więc swoje myśli ku Jezusowi, który na swój mistyczny sposób obecny był w t a b e r n a k u l u m w naszym ko ściele, zamknięty t a m w o p ł a t k a c h komunijnych i większym o p ł a t k u w monstrancji. Tak, wiedziałam, że miłość istnieje. Jedyny p r o b l e m w tym, że ludziom jej nie dostawało. Przeniosłam moje p r a g n i e n i e miłości na Jezusa, kiedy m i a ł a m lat trzynaście i zaczynałam dojrzewać. P o k o c h a ł a m go r o m a n t y c z n ą miłością. O t w i e r a ł a m przed nim serce w ko ściele w czasie wolnym i podczas lunchu. Jezus musi m n i e kochać, nawet jeżeli nikt inny m n i e nie kocha, tak więc mój urojony związek kwitł. To była moja wersja związku z b o s k o ścią: k o c h a ł a m Jezusa, chociaż nigdy go nie spotkałam, w ża d e n sposób nie m o g ł a m wiedzieć, jak wygląda i nie miałam pojęcia, kim n a p r a w d ę jest. Ten związek uchronił m n i e i nie pozwolił, żeby moje serce się z a m k n ę ł o . Cieszyłam się nim przez cały romantyczny o k r e s bycia nastolatką. Utrzymywał mnie przy życiu. A kiedy rozpowszechniano te ckliwe święte obrazki, na których J e z u s pokazywał wprost na m n i e ze słowami: „Ty, tak, ty, chcę cie bie!", serce we m n i e t o p n i a ł o , że m n i e chce, i o d p o w i a d a ł a m : „ D o b r z e , J e z u ! Porzucę moją m a t k ę i m e g o ojca, i braci, i siostry, i cały świat i pójdę za tobą!". Przypięłam sobie ten o b r a z e k po wewnętrznej stronie szafy i codziennie modliłam się przed nim na kolanach, a serce biło mi coraz mocniej, w m i a r ę jak zyskiwałam pewność, że p e w n e g o dnia z o s t a n ę zakonnicą, oblubienicą Jezusa. W sumie więcej czasu s p ę d z a ł a m w d o m u niż w szkole. Moja o b e c n o ś ć stanowiła z a p e w n e dla matki coś w rodzaju zabezpieczenia; p o m a g a ł a jej unikać erotycznych awansów męża, kiedy przychodził codziennie na obiad. Była stanow czo zbyt d o s t ę p n a , a b a r d z o bała się kolejnych cierpień zwią zanych z ciążą. Ojciec j e d n a k nie potrafił zostawić jej w spo koju, ponownie zaszła w ciążę i p o n o w n i e p o r o n i ł a w piątym miesiącu. Po tym wydarzeniu m a t k ę p o d d a n o operacji, by naprawić te organy, k t ó r e za b a r d z o się porozciągały. O c h , co za słodko-gorzkie uczucie, że znowu jest zdrowa! Nie mia ła już teraz wytłumaczenia i urodziła jeszcze troje dzieci, chłopców; ostatnie dziecko p o c z ę t e zostało, kiedy opuściłam już d o m . Chociaż tyle było zajęć w d o m u , moja siostra Liesbet i ja chodziłyśmy w soboty po p o ł u d n i u p o m ó c w prasowaniu sio strze Kevin, żeby d o r o b i ć sobie t r o c h ę do kieszonkowego. Praca w sobotnie p o p o ł u d n i a była dużym poświęceniem i ku wielkiemu rozdrażnieniu siostry Kevin nie zawsze się poja wiałyśmy. Na górze nad klasztorną pralnią prasowałyśmy bieliznę stołową i pościelową, i dziwaczną bieliznę zakonnic, i odkładałyśmy na b o k wszystko, co trzeba było naprawić. Siostra Kevin przyłapała nas p e w n e g o p o p o ł u d n i a na tym, jak się poprzebierałyśmy. Chichotałyśmy przy tym tak, że nie usłyszałyśmy, jak wchodzi po długich schodach. N a s t ą p i ł o nieuniknione kazanie. Zaczerwieniłyśmy się i obiecałyśmy, że nigdy więcej tego nie zrobimy, ale tym bardziej śmiałyśmy się, kiedy wyszła. Siostra Kevin miała d o b r e serce i zawsze częstowała nas h e r b a t ą i ciastem. Zajmowała się k u r a m i , więc chłopcy p o r z ą d n i e dawali jej się we znaki. Wybieg dla kurcząt sąsiadował z naszym b o iskiem, był tuż za cyprysowym żywopłotem, a j e g o zadaszenie stanowiło łatwy cel. Chłopcy r e g u l a r n i e obrzucali go patyka mi, k a m i e n i a m i i śmieciami z wysokości żywopłotu, strasząc każdą nieszczęsną k u r ę , k t ó r a właśnie miała znieść jajko. Tak n a p r a w d ę robili to po to, żeby zobaczyć j a k siostra Kevin w p a d a w złość. Podśmiewali się, kiedy o b u r z o n a zakonnica robiła z siebie widowisko, bo jej - jak to mawiali - „ o d b i ł o " . • • • I w ten sposób minęły mi pierwsze dwa lata w Australii. Moja siostra, chociaż młodsza, dostała pierwszy o k r e s co naj mniej o sześć miesięcy p r z e d e m n ą . Zauważyła krew na swo ich reformach i przestraszona poszła do matki, k t ó r a wyja śniła jej rzeczowo, że to oznaka, iż później będzie mogła mieć dzieci. Liesbet nauczyła się, jak używać bawełnianych szmatek - ze starego, cienkiego, ale c h ł o n n e g o m a t e r i a ł u na pieluszki - k t ó r e musiała przypinać po wewnętrznej stronie reform. Czułam się gorsza od mojej siostry i często d a w a ł a m n u r a w gęstwę cyprysowego żywopłotu w pobliżu d o m u , żeby sprawdzić stan własnych majtek. Moja siostra d u ż o bardziej niż ja interesowała się seksem i j a k o oszałamiająco piękna nastolatka zwracała na siebie p o w s z e c h n ą uwagę. Nigdy nie miałam być do niej p o d o b n a . T ł u m i ł a m własną seksualność ze wszystkich sił, czułam się niezręcznie w towarzystwie chłopców i mężczyzn. Miesiączka zaczęła mi się po trzynastych urodzinach ra czej w m a ł o pomyślnych okolicznościach. Pewna d u ż a holen derska rodzina, którą moi rodzice d o b r z e znali, mieszkała na farmie n i e d a l e k o od morza. Zgodzili się, żebym pobyła u nich przez tydzień czy coś kolo tego. Pani t a m t e g o d o m u była krzepka, pracowita i niewiele mówiła, miała ochrypły głos i d o b r e serce. Kilkakrotnie pojechaliśmy na plażę, a któ regoś dnia postanowiłam pojechać tam s a m a na rowerze, za bierając na bagażniku jej najmłodsze dziecko, trzyletniego chłopca. Z a p a k o w a ł a dla nas lunch i pojechaliśmy. Spędzili śmy kilka słonecznych godzin na plaży, a p o t e m przyszła p o ra, żeby wracać. J e d n a k kiedy dojechałam do gościńca, nie byłam całkiem pewna, w k t ó r ą stronę skręcić. J e d n a i d r u g a wydawała mi się znajoma. Z d e c y d o w a ł a m się skręcić w p r a wo i ruszyłam z niepokojem, bojąc się, że znów zrobię coś nie tak, jak trzeba. D o p i e r o kiedy d o t a r ł a m na sam koniec pół wyspu, gdzie d r o g a się kończyła, zyskałam pewność, że wy b r a ł a m zły kierunek. Teraz z n a ł a m drogę p o w r o t n ą , ale o d l e głość była przerażająco wielka! Po p o ł u d n i u p a n o w a ł upał, j a z d a w ruchu była niebezpieczna i b a r d z o bolały mnie nogi. A l e nie w o l n o było mi się p o d d a ć , chociaż serce tłukło się w piersiach, nogi paliły żywym ogniem, a oczy piekły z wy czerpania, u p a ł u i wstydu. W k o ń c u stała p r z e d e m n ą m a t k a m o j e g o m a ł e g o p o d o p i e c z n e g o , który w milczeniu p r z e z cały ten czas kurczowo trzymał się bagażnika. J u ż miała chwycić swojego synka w objęcia i postawić go na ziemi, kiedy zauważyła coś jesz cze: tył mojej sukienki przesiąknięty był krwią. K a z a ł a mi ją zdjąć, a s a m a poszła po j e d n ą z s u k i e n e k swojej córki. Nie beształa mnie ani nie kazała mi się d o p r o w a d z i ć do p o r z ą d ku, tylko po p r o s t u wypłukała moją s u k i e n k ę , halkę i majtki w zimnej wodzie, a p o t e m zanurzyła je w balii z mydlinami na p o d w ó r k u za d o m e m , gdzie p r a c o w a ł a , d o p ó k i nie przy jechaliśmy. W k r ó t c e p o d jej opieką doszłam do siebie. Chociaż bar dzo niewiele mówiła, liczyło się jej nastawienie i czyny. By ł a m p r z e r a ż o n a na widok mojej kobiecej krwi, ale jej n a t u r a l na akceptacja sytuacji potwierdziła, że kobiecość jest d o b r a . Nie domyśliła się tylko j e d n e g o , że to był mój pierwszy raz. D a ł a mi zwiniętą w pasek czystą szmatkę i dwie agrafki, że- bym przypięła go do pary reform, i m o g ł a m odprężyć się w pożyczonej sukience, kiedy moja własna schła na sznurze. To pierwsze krwawienie miesięczne mogło być lepsze, ale mogło również być gorsze, gdyby zdarzyło mi się w obecności matki. Moja m a t k a często wołała na swoje córki „ty zdziro", kiedy krwawiłyśmy albo w każdym innym m o m e n c i e , gdy na sza kobiecość stawała się oczywista. M o ż e nasza młodość przy pominała jej tę „niedobrą dziewczynę", którą sama kiedyś by ła. Wystarczyło, że o p a r ł a m się dla zabicia czasu o drzwi, żeby przyjrzeć się hydraulikowi, który wykonywał jakieś prace w na szym d o m u , by urazić jej poczucie przyzwoitości. - Ty b r u d n a s z m a t o - powiedziała z j a d e m w nagle ochry płym głosie. - Przestań tak stać i popisywać się p r z e d obcym mężczyzną! O d e z w a ł a się po h o l e n d e r s k u , więc hydraulik jej nie zro zumiał. Popatrzyłam na siebie zaskoczona, uświadomiłam sobie, w jakiej pozycji stoję, z p e ł n ą m o c ą uderzyło we mnie jej poczucie winy. Oczy napełniły mi się łzami. W okresie dojrzewania p o t r z e b o w a ł a m matki, d o której m o g ł a b y m p o biec, by się u niej schronić, ale moja m a t k a mnie a t a k o w a ł a . Od pocałunków zachodzi się w ciążę Po sąsiedzku z naszym imponującym kościołem na najwyż szym wzgórzu na R i c h m o n d C h u r c h Street znajdował się przyjemny klasztor Vaucluse wraz ze Szkolą dla D a m . Kiero wały nią również W i e r n e Towarzyszki Jezusa, adresując swo ją ofertę do przesiedleńców i ludzi mniej zamożnych i p r o p o nując im kształcenie na zdecydowanie niższym poziomie niż w Genazzano. Gdyby Jezus, który był ubogi, kiedykolwiek miał dzieci, nie zostałyby o n e przyjęte do G e n a z z a n o . I do niczego nie byłoby to również p o d o b n e , gdyby chodziły tam córki ogrod nika. Z a k o n n i c e składały śluby ubóstwa, równocześnie ściśle trzymając się systemu klasowego, który to u b ó s t w o p o m a g a utrwalać. A j e d n a k to ten system pozwalał im zajmować się ubogimi, i my, dziewczynki, otrzymałyśmy wykształcenie gra tis j a k o dzieci dozorcy w G e n a z z a n o . Po szkole podstawowej moich sześciu braci poszło do Christian B r o t h e r s . Tego pierwszego r a n k a z a k o n n i c e w Vaucluse nie wiedzia ły, gdzie umieścić dziewczynki przesiedleńców, Carlę i Lies bet. Przez kilka minut naradzały się, a p o t e m m a t k a E l e a n o r ogłosiła ze swoim najlepszym angielskim a k c e n t e m : - Wy, Carlo i Liesbet, pójdziecie obie do klasy ósmej (pierwszy rok w szkole średniej), ponieważ zdajemy sobie sprawę, że musicie mieć braki, j a k o że językiem ojczystym wa szej matki nie jest angielski, poza tym ty, Carlo, tak często opuszczałaś szkołę przez ostatnie dwa lata. - Słowa padały jak z ambony. - Dzięki temu, że znajdziecie się obie w tej samej klasie, będziecie się mogły nawzajem podtrzymywać na duchu w nowym i obcym środowisku - powiedziała zakonnica. Z a k o n n i c o m ani przez myśl nie przeszło, żeby którąś z nas przepytać przed podjęciem zasadniczej decyzji. Większość dzieci w klasie ósmej miało lat dwanaście, a ja czternaście. Serce mi z a m a r ł o , ale nie zdobyłam się na to, żeby coś powie dzieć. Sypiałyśmy w j e d n y m łóżku, moja ciemnowłosa siostra i ja, ale nie zawsze się przyjaźniłyśmy, bo byłyśmy... n o , takie róż ne. Nasze podwójne łóżko stało na j e d n y m końcu długiego wąskiego pokoju, na j e g o drugim końcu stało drugie podwój ne łóżko, na którym spały moje dwie najmłodsze siostry. J e dyną przestrzenią osobistą, do jakiej m o g ł a m rościć sobie pretensje, była ściana nad naszym łóżkiem, gdzie powiesiłam neonowy krzyż, który dostałam na urodziny, oraz j e d n a ścia na szafy, którą zapełniłam świętymi obrazkami - im większe, tym lepsze - oraz tekstami modlitw, jakie codziennie o d m a wiałam. To, że k a z a n o n a m chodzić do tej samej klas, o d e b r a ł a m jak rozszerzenie wspólnoty, która już obejmowała na sze łóżko, jak wymuszone przemieszanie naszych osobowości. Boleśnie odczuwałam fakt, że umieszczono mnie w tej samej klasie, co moją młodszą siostrę, i że nikt mnie nie zapytał o zdanie. Przez długie cztery lata totalnie się nudziłam i czu łam się za stara, za wysoka - innymi słowy, nie pasowałam. Z a n i m wpuszczono nas do klasy na piętrze, wszystkie sta wałyśmy r z ę d e m na szerokiej zadaszonej w e r a n d z i e z p o m a lowaną na zielono balustradą. - Proszę p o d n i e ś ć spódnice, dziewczęta, żebyśmy mogły sprawdzić wasze reformy. Te reformy miały nas ustrzec przed e w e n t u a l n y m o b n a ż e niem się podczas gry w siatkówkę albo podczas w c h o d z e n i a czy schodzenia ze schodów, a rąbek spódnicy musiał sięgać tuż za kolana. Nosiłyśmy pończochy z cienkiego b r ą z o w e g o fildekosu, s z n u r o w a n e buty, białe bluzki ze świeżo wypraso wanymi, białymi, okrągłymi, wykrochmalonymi kołnierzyka mi oraz krawat szkoły. - Wiecie, oczywiście, że jeżeli wychodzicie w m u n d u r k u p o za teren szkoły, macie nosić szkolne rękawiczki i kapelusiki. P r o w a d z o n e przez zakonnice i starsze uczennice inspekcje trwały dopóty, d o p ó k i się nie podporządkowałyśmy. M a t k a E l e a n o r byłą d o b r ą nauczycielką i wierzyła w dia gramy, k t ó r e z p r z e k o n a n i e m sama sporządzała. Klasa była nimi obwieszona, co robiło takie wrażenie, jakby poziom na uki był wysoki. Zawsze p o w t a r z a ł a wszystko, co mówiła, co najmniej trzy razy, znając zasady powtórki i p o d s u m o w a n i a . Ale ja nudziłam się śmiertelnie. G a p i ł a m się za o k n a , k t ó r e umieszczone były powyżej p o z i o m u głowy, żeby nie dopusz czać widoku świata z e w n ę t r z n e g o , i sięgały aż do sufitu. Mia ł a m o c h o t ę wrzeszczeć albo przez te o k n a wyskoczyć. Z a miast t e g o dusiłam w sobie frustrację, zaciskałam zęby i d o s t a w a ł a m bez t r u d u d o b r e stopnie. D o b r e stopnie to by ła pestka; nigdy nie potrafiłam być z nich d u m n a . Miałyśmy zakaz w s t ę p u do wszelkich niekatolickich ko ściołów. Z d a r z a ł o się, że zamiast czekać w długim o g o n k u na tramwaj, w r a c a ł a m na p i e c h o t ę ze szkoły do d o m u , mijając po d r o d z e grecki kościół prawosławny. Ten kościół, wciśnię ty ciasno między stare budynki, k t ó r e służyły j a k o biura, był dla mnie tylko b u d y n k i e m , dopóki p e w n e g o p o p o ł u d n i a nie dobiegła z niego niesamowita muzyka, która poruszyła coś g ł ę b o k o w mojej duszy. - M a r i o - o d e z w a ł a m się do włoskiej przyjaciółki, z którą często kawałek szłyśmy razem - wejdźmy do środka. Ku mojej radości zgodziła się; grzeszny duch przygody był w niej chwilowo silniejszy od p r z e s ą d n e g o lęku. To nie su m i e n i e trapiło M a r i ę - zalecenia kościelne i przepisy szkolne t r a k t o w a n e były b a r d z o elastycznie przez nią i jej wioską ro dzinę oraz przyjaciół (człowiek stosował się do nich, jeżeli mu to pasowało) - tylko przesądy związane z zagrożeniami, jakie niosły o b c e religie, a to coś całkiem innego. R a z e m pchnęłyśmy wielkie drzwi, weszłyśmy do przed sionka i znalazłyśmy się w innym świecie. Było to mistyczne miejsce, w którym rozkołysani, rozśpiewani wierni d o p e ł n i a li jakiegoś p e ł n e g o powagi o b r z ą d k u . Wielkie świeczniki, n a d n a t u r a l n e j wielkości księga, k t ó r ą wymachiwano, hafto w a n e sztandary, obcy śpiew, który zdawał się p o r u s z a ć w nas w s p o m n i e n i a z życia, k t ó r e d a w n o m i n ę ł o , i tęsknota, jaką wyrażała ta muzyka - wszystko to wydawało mi się d u ż o bar dziej p o t ę ż n e , n a m i ę t n e i rzeczywiste niż modlitwy w m o i m własnym kościele i n i e m ą d r e słowa pieśni, jakie śpiewałyśmy. Tak, trawa na p o d w ó r k u sąsiada zawsze wydaje się bardziej zielona. Niemal na p e w n o nie było to jakieś c o d z i e n n e n a b o ż e ń stwo, tylko szczególna uroczystość, bo tego dnia obecny był stary patriarcha. Starzec szedł powoli nawą, kierując się ku wyjściu z kościoła. U ś m i e c h a ł się po d r o d z e , przystawał, że by p o r o z m a w i a ć ze swymi parafianami. M a r i a i ja stałyśmy w pobliżu drzwi, gotowe rzucić się do ucieczki, jeżeli będzie trzeba - jeżeli na przykład o k a ż e się, że to diabeł p r ó b o w a ł nas skusić, byśmy weszły do „ p o g a ń s k i e g o " kościoła. Starzec podszedł bliżej i w końcu nas zauważył. Podszedł i ujął obie moje dłonie. - J a k masz na imię? - zapytał poważnie, zaglądając mi w oczy. - Carla - odpowiedziałam, bo podbiło mnie j e g o zacho wanie, k t ó r e w najmniejszym stopniu nie wydawało się dia belskie. Starzec, k t ó r e g o językiem ojczystym był język j e g o rodzinnej Grecji i który pewnie na d o d a t e k nie najlepiej sły szał, wydawał się b a r d z o zadowolony z mojego imienia i m o c n o uścisnął mi dłonie. - A - rzekł znacząco - to znaczy dobra! Byłam z d u m i o n a . C a ł e ciało przepełniło mi rozkoszne uczucie ulgi, zarumieniły mi się policzki, rozbłysły oczy. Ten człowiek uznał mnie za d o b r ą ! Jak to możliwe? Ale to praw da, byłam d o b r a ! Inaczej nie czułabym się tak d o b r z e ! Ten m ą d r y święty człowiek udzielił mi swego błogosławieństwa. Chyba był świadom własnej dobroci, więc dostrzegał ją w in nych. Przekazał mi to swoim d o t k n i ę c i e m i spojrzeniem. C z u ł a m się tak tylko przez chwilę, bo p r z e k o n a n i e o własnej marności było we mnie d o b r z e u g r u n t o w a n e i miało wkrótce powrócić. Starzec pozdrowił serdecznie M a r i ę i wyszłyśmy na ze wnątrz o s z o ł o m i o n e , nie śmiejąc się, nie chichocząc, nie kpiąc, tylko p o d głębokim w r a ż e n i e m . Nigdy więcej nie p o szłam do tego kościoła, chociaż mijałam go wielokrotnie. Nie chciałam p o d e j m o w a ć ryzyka, że drzwi m o g ą o k a z a ć się za m k n i ę t e albo że z wnętrza mógł ulotnić się czar, który t a m był t a m t e g o dnia. W szkole bezlitośnie k o n t y n u o w a n o n a u k ę n i k o m u niepo trzebnych rzeczy. Dziewczęta, k t ó r e miały d o b r e oceny, za c h ę c a n o , by uczyły się łaciny, tak więc przez trzy lata wbija łam sobie do głowy deklinacje i r ó ż n e takie. Tak tego nienawidziłam, że m a t k a zwróciła się do klasztoru. - Czy nie ma przypadkiem czegoś, czym z większym pożyt kiem mogłaby się zajmować? Dlaczego, u licha, nie p o p r o s i ł a m , żeby m n i e p r z e n i e s i o n o do wyższej klasy? Za b a r d z o przyzwyczajona byłam do ule głości, wątpiłam w wartość własnego zdania, zbyt głęboko tkwiłam w koleinach przyzwyczajenia. - Ł a c i n a - tłumaczyła z e n t u z j a z m e m m a t k a E l e a n o r - to podstawa wielu języków, a Carla nawet angielski będzie r o zumiała lepiej, kontynuując n a u k ę . M a t k a dala się p r z e k o n a ć , i mozoliłam się dalej - aż do dnia egzaminu w klasie dziesiątej, kiedy wyparowała mi z pa mięci cała łacina, jakiej się kiedykolwiek nauczyłam. E g z a m i n odbywał się tego dnia tak jak n o r m a l n i e : ławki p o r o z s u w a n o , żeby z a p o b i e c ściąganiu; siedziałam jak zwy- kle prawie na końcu klasy, ponieważ byłam wysoka. był ślicz ny słoneczny dzień, przez wysokie o k n a widziałam m a ł e chmurki s u n ą c e po niebieskim niebie. R o z d a n o w milczeniu arkusze egzaminacyjne i usłyszałyśmy krótkie ostre polece nie, by zaczynać. Popatrzyłam na pytania. W ogóle mi się z niczym nie ko jarzyły. Nic mi nie przychodziło do głowy. Dziwne, ale nie zmartwiło m n i e to, i p o s t a n o w i ł a m wykorzystać czas, żeby napisać list do p e w n e g o chłopca, k t ó r e g o z n a ł a m w Holandii, a k t ó r e m u wszystko, o czym o p o w i a d a ł a m , z pewnością wyda się frapujące. Pisałam pilnie z nisko pochyloną głową, stronę za stroną. O s o b a , k t ó r a tego dnia o d p o w i a d a ł a za przebieg egzami nu, p r a w d o p o d o b n i e w ogóle nie znała łaciny. Chodziła t a m i z p o w r o t e m między r z ę d a m i ławek i niczego nadzwyczajne go nie zauważyła. Na koniec nie o d d a ł a m w ogóle żadnej kartki, ale nikt na to nie zwrócił uwagi. A nawet z a ł o ż o n o , że mój egzamin gdzieś się zapodział! C z u ł a m na sobie pytające spojrzenie matki Franceski, wychowawczyni klasy dziesiątej, czułam je w tyle głowy, kiedy czytałam wywieszone na ścianie w klasie arkusze wyników. O t r z y m a ł a m osiemdziesiąt p r o cent! Nie z a d a w a n o mi żadnych pytań, zakonnice nie za mierzały n a r a ż a ć się na konsekwencje. Ich zmowa była roz kosznym p o d s t ę p e m , a wysoka o c e n a wyrazem uznania. Ż a ł o w a ł a m tylko, że nie mogła być wyższa. J e d n ą z największych moich radości w wieku kilkunastu lat była biblioteka. To o n a pozwalała na ucieczkę w świat wy obraźni w przedtelewizyjnym M e l b o u r n e . Były tam książki G. K. C h e s t e r t o n a , faworyzowane przez zakonnice, ponieważ a u t o r nawrócił się na katolicyzm. Zachwycał mnie cykl o p o wiadań o ojcu Brownie, stworzony na długo przed czasami narkotyków, kiedy nawet najgorszy oszust obdarzony był jakąś zaletą, k t ó r a ratowała go w naszych oczach. Poza tym była Scarlet P i m p e r n e l i wszystkie książki M a d a m e Orczy, k t ó r e czytałam po dwa razy, a w ostatniej klasie cudownie opisowe dzieła T h o m a s a H a r d y ' e g o . Biblioteka była tajemniczym ciemnym pokojem z dębową boazerią, w którym książki t r z y m a n o głównie w szafach za zamkniętymi na klucz szklanymi drzwiami, zabezpieczając je przed przypadkowym d o t k n i ę c i e m . Prowadziła ją m a t k a X a vier, łagodna i wytworna zakonnica, k t ó r ą nieczęsto widywa łam, bo była wychowawczynią klasy dwunastej. Na przenikli wie inteligentnej twarzy miała szczery uśmiech, odsłaniający dosyć wystające zęby, a okulary w wąskich o p r a w k a c h p o wodowały, że iskierki w jej oczach wydawały się jeszcze wy raźniejsze. P o d o b a ł mi się zwłaszcza jej zapach. M o ż e o n e wszystkie używały tego s a m e g o mydła, ale pachniały różnie! M a t k a Xavier nosiła swój związek z Bogiem g ł ę b o k o w ser cu, k t ó r e kiedyś złamała wielka ludzka miłość. Z tego p o w o du różniła się od innych, i to pozytywnie. W żadnej katolickiej szkole nie m o ż e zabraknąć wychowa nia seksualnego. Mówię to z wielką ironią, bo chociaż o seksie w ogóle się w szkole nie wspominało, chociaż go ignorowano, miał dla katolicyzmu kluczowe znaczenie. Słowa „seks" ani ra zu nie wypowiedziano w klasie; kształcono nas na przykładach i pominięciach. Jest takie powiedzenie, że milczenie przema wia głośniej niż słowa, a otoczone byłyśmy przez kobiety, któ re wyrzekły się seksu dla miłości Boga. Gdzie w związku z tym plasował się na skali wartości seks i związki seksualne? Ale co te zakonnice mogły n a m o seksie powiedzieć? Swo j ą świątobliwą i g n o r a n c j ę p r e z e n t o w a ł y j a k o m ą d r o ś ć . Z pewnością nie byłam jedyną uczennicą k o m p l e t n i e zdezo r i e n t o w a n ą ich m ę t n y m i wywodami. Najbardziej przejrzystą aluzję do seksu, j a k ą kiedykolwiek usłyszałam, wygłosiła m a t k a A n t h o n y , k t ó r a uczyła nas ma tematyki. M a t k a A n t h o n y była kościstą, śniadą, zmysłową kobietą, najprawdopodobniej pochodzenia irlandzkiego, k t ó r a powinna była wykazać się większą mądrością. D ł o n i e o wystających kostkach chowała nieustannie p o d fartuchem, obracając w palcach paciorki różańca. Poinformowała p e ł n ą skupienia klasę dziewcząt, czekających na lato 1956 roku: - Od p o c a ł u n k ó w zachodzi się w ciążę. W zapadłej ciszy m a t k a A n t h o n y przyglądała się badaw czo, jakie wrażenie wywarło jej g r o ź n e oświadczenie. Czeka łyśmy na więcej, a kiedy nic nie usłyszałyśmy, zaczęłyśmy chi c h o t a ć , wiercić się i p r z y p a t r y w a ć jej twarzy, usiłując wyczytać z niej to, co dla matki A n t h o n y najwyraźniej było oczywiste. M a t k ę A n t h o n y c e c h o w a ł o dziwaczne poczucie h u m o r u , bardziej pasujące do cynicznych dorosłych niż do młodych dziewcząt. A l e nie, tym r a z e m nie żartowała. Po jej słowach zobaczyłam w wyobraźni, jak nasienie spływa z m o ich ust po gardle do łona. Jeśli chodzi o m a t k ę M a r y Paul, naszą wychowawczynię w klasie j e d e n a s t e j , wszystko, co miała do powiedzenia po sprawdzeniu naszych sukien balowych przed corocznym ba lem, z a m k n ę ł o się w stwierdzeniu, że powinnyśmy zasłaniać rowek między piersiami, by uchronić chłopców przed p o k u są. Przez nieuwagę p o i n f o r m o w a ł a nas tym samym d o k ł a d nie, co powinnyśmy zrobić, gdybyśmy kiedyś (niegrzecznie, rozpustnie i grzesznie) zapragnęły wodzić jakiegoś chłopca na pokuszenie. Nie żebym się kiedykolwiek na coś takiego ośmieliła! Później tego s a m e g o lata p o z n a ł a m Keitha, na trzy miesią ce przed p l a n o w a n y m wstąpieniem do klasztoru, i tak jakby chodziliśmy ze sobą, a Keith urzeczony był tym, co nieosią galne. Biedy Keith. Nigdy nie pozwoliłam mu się pocałować w usta ze strachu przed ciążą. Poza moją włoską przyjaciółką M a r i ą zaprzyjaźniłam się jeszcze z B a r b a r ą . Była niewysoka, miała krzywe nogi i d o brze rozwinięte piersi, obwisłe już w wieku lat czternastu. Jej czarne włosy się kręciły i po m ę s k u rzucała piłkę lewą ręką przy grze w zbijanego. Pisywałyśmy do siebie wiersze w te ospałe letnie dni, kiedy muchy plujki pętały się po o k n a c h cienistej w e r a n d y nazywanej a m b u l a c r u m . Nasze wiersze by ły słodkie, n a m i ę t n e i b a r d z o kwieciste. - C h o d ź do m n i e , B a r b - m ó w i ł a m i w p a d ł a kilka razy, ale było to t r u d n e , bo tramwaje r z a d k o chodziły w w e e k e n dy. Ja p o s z ł a m do d o m u Barbary raz, kiedy się u p a r ł a m . Tam p o z n a ł a m jej m a t k ę , która tak nie znosiła słońca, że za wsze jak najszczelniej z a c i e m n i a ł a d o m , o r a z starszego nie z g r a b n e g o b r a t a , który natychmiast się we m n i e zakochał. Z m a t k ą Barbary nie d a ł o się prowadzić żadnej rozmowy, bo wydawało jej się, że p r o w a d z e n i e rozmowy jest tym samym co bycie p r z e s ł u c h i w a n y m . Z o r i e n t o w a ł a m się, że jej m ą ż jest gdzieś d a l e k o . Ale d o m p e ł e n był wspaniałych kwiatów: lilii białych i tygrysich, i ostróżek. Te kwiaty h o d o w a ł a B a r b , a ciasteczka, k t ó r e p o d a n o , też o n a upiekła. B a r b była zdol ną dziewczyną. Jej c i e m n e oczy rozbłyskiwały radością na mój widok, ale m n i e zaczęło n i e p o k o i ć to, że j a k o ś różniła się od nas, że na jej twarzy o haczykowatym nosie wyrastały czarne włoski. Po d o b n i e jak wszyscy inni opuściłam ją. B a r b nigdy nie wyszła za mąż, ale została kobietą interesu i odniosła sukces, wyko rzystując umiejętności stenograficzne, jakich nabyła w szko le, oraz w r o d z o n ą inteligencję, dzięki której p o s t ę p o w a ł a praktycznie i m o ż n a było na niej polegać. S p o t k a ł a m się z nią raz po wielu latach, kiedy się ze m n ą skontaktowała. O b i e c a łam, że do niej zadzwonię, ale nigdy tego nie zrobiłam. To o k r u t n e , ale nie potrafiłam pogodzić się nawet z własną od miennością, a co d o p i e r o z jej. Moja o d m i e n n o ś ć miała swoje ź r ó d ł o po części w tym, że ojciec był o g r o d n i k i e m przy innym klasztorze. Uważał, że ma obowiązek publicznie okazywać wdzięczność za kształcenie córek z a k o n n i c o m w Vaucluse i okazywał ją, robiąc z nas swoich posłańców. Liesbet i ja musiałyśmy dla wielebnej matki zanosić wielkie pęki kwiatów albo rośliny w donicach. P r o b l e m w tym, że wielebna m a t k a pojawiała się wyłącznie podczas p o r a n n e g o apelu. Jeżeli chciałyśmy ją złapać, trzeba było ustawić się między korytarzem a drzwiami, za którymi znikała. J e d n a k po pierwszym razie mijała nas niczym królo wa, z powiewającym w e l o n e m , udając, że nas nie widzi. Przy g n ę b i o n e zostawiałyśmy rośliny p o d drzwiami; p r z e ł o ż o n a przekazywała n a m w ten sposób, że w niczym nie różnimy się od innych uczennic, k t ó r e s u m i e n n i e chodziły słuchać, jak przemawiała. Ceniła sobie szacunek okazywany w słuchaniu i spełnianiu poleceń, a nie za p o m o c ą roślin i kwiatów. Uczucie o d m i e n n o ś c i m o ż e wynikać z drobnych spraw. J a k na przykład z nieposiadania stanika w wieku lat piętna stu. Kiedy po wyjściu z klasy na piętrze na wpół zbiegałam, na wpół zeskakiwałam z drewnianych schodów, czułam, jak piersi poruszają mi się p o d koszulką, bluzką i tuniką. Czy moja m a t k a nie zauważyła, że d o r a s t a m ? Odzież zawsze by ła jej d o m e n ą : co znalazło się w naszej g a r d e r o b i e , zależało tylko i wyłącznie od decyzji matki; niemal wszystko robiła sa ma. Ale nie staniki. Czy b ę d ę ją musiała poprosić o stanik, czy s a m a zaoszczędzić z kieszonkowego, które na ogół szło na cotygodniowe t a ń c e ? Oczy mnie piekły od łez. Byłam pewna, że matki wszystkich innych dziewcząt wiedziały, że ich córki mają piersi, i kupiły im już staniki. Tymczasem r e g u l a r n e okresy potwierdzały, że wkroczyłam na d r o g ę do dorosłości. Stało się to d o p i e r o n i e d a w n o i nie zawsze u d a w a ł o mi się znaleźć agrafki, p o t r z e b n e do przy pięcia p o t r z e b n e j szmatki do majtek. Rozwiązałam ten p r o blem, zakładając d o d a t k o w ą p a r ę reform z nadzieją, że g u m ka utrzyma na miejscu wszystko, co się t a m u t r z y m a ć powinno. Przez cały dzień prawie nic nie musiałam p o p r a wiać i wreszcie przyszła p o r a , by pojechać do d o m u . D o s z ł a m szczęśliwie do pierwszego tramwaju, p o t e m ru szyłam do drugiego, ale m u s i a ł a m zaczekać przy przejściu na światłach. Światło zmieniło się na zielone - i ja również p o zieleniałam, bo poczułam, że p o d p a s k a wypada mi spod spódnicy. Z a n i m zdążyłam ją podnieść, jakiś d ż e n t e l m e n chcę powiedzieć, że prawdziwy d ż e n t e l m e n , nauczony bły skawicznie r e a g o w a ć na potrzeby d a m y w opałach - pochylił się, by ją podnieść, nie zdążywszy się zorientować, co to jest. Gdzieś w połowie swego rycerskiego gestu rozpoznał obiekt i wzdrygnął się lekko, zaszokowany, ale odwrócił się ku mnie energicznie i p o d a ł mi tę p o k r w a w i o n ą szmatkę, jakby nie dostrzegał jej wyglądu. W e p c h n ę ł a m ją do szkolnej torby, w y m a m r o t a ł a m jakieś p o d z i ę k o w a n i a i odwróciłam się gwałtownie, by rzucić się do ucieczki, ale światło zmieniło się na czerwone, a ja poczer wieniałam r a z e m z nim. Ten incydent w najmniejszym stop niu nie p o m ó g ł mi we wchodzeniu w wiek kobiecy. C z u ł a m wstyd z p o w o d u tego zdarzenia, wstyd, że mężczyzna zoba czył d o w ó d mojej „nieczystości". M a t k a w końcu poczuła się z m u s z o n a opowiedzieć mi o ptaszkach i pszczółkach. - C h o d ź do salonu - zawołała. To, że zabrała mnie do salo nu, by porozmawiać w cztery oczy, było świadectwem powagi, z jaką traktowała swoje zamierzenie, ale skończyło się na tym, że wepchnęła mi w ręce jakąś broszurkę i pospiesznie wyszła z pokoju, przygryzając dolną wargę. „ R o z m n a ż a n i e " - taki al bo p o d o b n y tytuł widniał na okładce. Taka byłam zła na mat kę, że mnie w ten sposób zbyła, że cisnęłam broszurkę w kąt i zostawiłam ją tam. I dlatego przez jeszcze przynajmniej czternaście lat niewiele więcej wiedziałam na ten temat. • • • Wyrosłam na całkiem atrakcyjną n a s t o l a t k ę - wysoką, o idealnie kształtnych nogach, gęstych kręcących się włosach i cudownie czystej cerze, ale nie u w a ż a ł a m siebie za ł a d n ą . Najgorszy dla m n i e był rozmiar moich butów. Byłam za sta ra, żeby chodzić do swojej klasy, za c h u d a , stopy m i a ł a m za d u ż e i - zaczekajcie tylko na to - uważałam, że m a m za duży o d s t ę p między nogami w kroku. Poza tymi bijącymi w oczy ułomnościami miałam jeszcze dwa czarne zęby z przodu, p a m i ą t k ę po dniu, kiedy o d m ó w i ł a m j e d z e n i a śniadania. Moje zęby powoli czerniały, w miarę j a k o b u m i e r a ł y w nich nerwy, i uśmiechy stały się, niestety, straszliwie ryzykowne. Były i inne ryzykowne rzeczy. Po pierwsze, noszenie ko stiumu kąpielowego przez ten o d s t ę p między n o g a m i w kro ku i przez żylaki, które zaczęły się pojawiać tuż po moich szesnastych urodzinach. Poza tym c h o d z e n i e na tańce, j a k o że chusteczki, którymi wypychałam stanik, jaki w końcu ku- pita mi m a t k a , z łatwością mogły się wysunąć. Aż się kuliłam, tak się czułam n i e d o s k o n a ł a . Gdyby ktoś nawet przypadkiem spojrzał na mnie drugi raz dzięki mojej pięknej twarzy (taką przynajmniej m i a ł a m nadzieję i tak sobie wyobrażałam pod czas długiej jazdy tramwajami), to jak tylko zobaczy moje stopy albo to, jak wstaję i góruję nad większością innych lu dzi w tramwaju, z pewnością westchnie tylko i się odwróci. Sposób poruszania się to całkiem inna sprawa. M a t k a p o kazała n a m , jak chodzić z książką na głowie, żebyśmy trzy mały się prosto. S a m a uczęszczała do szkoły m o d e l e k i p r z e kazała n a m cząstkę swojej wiedzy, na przykład jak ćwiczyć mięśnie brzucha, żeby był płaski. A l e nigdy nie p r ó b o w a ł a nauczyć nas, jak a k c e p t o w a ć swoją kobiecość. W dni szkolne nasze brzuchy opinały g u m o w a n e paski, k t ó r e zwijały się w upale i pachniały tak, jakby g u m a się topiła. G d y miałam osiemnaście lat o w ł a d n ę ł o m n ą nowe r o m a n tyczne uczucie. Z a k o c h a ł a m się w dziewczynie z klasztorne go internatu, która grywała regularnie w tenisa na k o r t a c h w pobliżu naszego d o m u . Miała rosyjskie nazwisko i już sa mo to wystarczyło, by rozpalić moją wyobraźnię, a na d o d a tek ślicznie się śmiała i poruszała. Nie potrafiłam wtedy tak tego sformułować, ale r e p r e z e n t o w a ł a to wszystko, co ja p r a g n ę ł a m mieć: była p e w n a siebie, z klasą, s w o b o d n a w o b e c przyjaciół, z a m o ż n a , inteligentna i o d p o w i e d n i o wykształco na, żeby być prawdziwą kobietą. Miała na imię A l a n a i nie była snobką. Zauważyła moje atencje, bo wychodziłam na korty, żeby jej od czasu do czasu p o m a c h a ć . Jeżeli d o b r z e wyciągnęłam szyję, m o g ł a m zoba czyć korty tenisowe z o k n a mojej sypialni, tak więc wypatry wałam Alany. P e w n e g o p o p o ł u d n i a tak n a p i e r a ł a m na o k n o , że o p r a w i o n a w d r e w n i a n ą r a m ę siatka przeciw o w a d o m wy padła z łoskotem, a A l a n a odwróciła się i roześmiała. Wie działa, co się dzieje. A l a n a okazała mi wiele życzliwości, bo nie wyśmiewała się ze m n i e , a nawet jeszcze więcej, bo zaprosiła m n i e na kilka dni wakacji do swoich rodziców n a d L a k e s E n t r a n c e . Nie p o siadałam się ze szczęścia. Czułam się przy niej s w o b o d n i e , bo nie okazywała mi swojej wyższości ani nie zachowywała się sarkastycznie. Była o d e mnie tylko o rok starsza, ale o niebo bardziej wyrobiona i dojrzała. Przy p o ż e g n a n i u dała mi cera miczną p a m i ą t k ę z miejsca, k t ó r e odwiedziłyśmy razem, nie b r a k o w a ł o w niej mchu, muszelek i koralu. Żarliwe uczucie, jakim o b d a r z a ł a m A l a n ę , wkrótce dojrzało i przerodziło się w zdrowe uznanie, później m a c h a ł a m czasami do niej i to wszystko. Kiedy wróciłam do d o m u z L a k e s E n t r a n c e , moja m a t k a wzięła mnie na stronę: - Pamiętasz ten n e o n o w y krzyż, który d a ł a m ci na urodzi ny, Carlo? No cóż, rozbił się. To był ten krzyż, który wisiał na ścianie mojej sypialni i w nocy p r o m i e n i o w a ł delikatnym blaskiem. Nie powiedzia ła mi, kto to zrobił, ale wiedziałam, że to moja siostra. C h o ciaż Liesbet miała wielu chłopaków, była z a z d r o s n a o moją przyjaźń z A l a n ą i znalazła sposób, żeby się zemścić. Z a z d r o ściła mi również przyjaźni z B a r b a r ą i p r ó b o w a ł a ją o d e m n i e oderwać. Z e p s u ł a mi też p a m i ą t k ę od Alany. Ta siostra, któ ra m o i m z d a n i e m miała wszystko, bo była taka p o p u l a r n a i j a k o ś nie musiała b r a ć na siebie ani połowy tych d o m o w y c h obowiązków co ja, uważała że j e s t e m lepsza od niej. Nic w tym zdumiewającego, jeśli uwzględnić nasze wychowanie, zgodnie z którym szacunek do s a m e g o siebie był niemal grze c h e m . Nasza m a t k a z rozmysłem p o p i e r a ł a rozdźwięk mię dzy córkami; dlaczego - tego nie j e s t e m p e w n a . Nie chciała dopuścić, byśmy się zmówiły przeciw niej? R o z m a w i a m y nie kiedy o przeszłości, moja siostra Liesbet i ja. K o c h a m y się szczerze i jest teraz j e d n ą z moich najlepszych przyjaciółek, o n a , k t ó r a kiedyś nie zgodziła się podzielić ze m n ą ukradzio ną szminką. - Nie, nie możesz jej użyć; ty nie masz warg! M u z y k a i śpiew były g ł ó w n y m i a t r a k c j a m i t y g o d n i a w szkole średniej. M i a ł a m dobry i czysty głos. Nasza nauczy- cielka muzyki, m a t k a M a r g a r e t Mary, była tak mała, że mu siała stawać na p o d i u m koło pianina, żeby ją klasa widziała. Najbardziej niezwykłe w jej twarzy były wrażliwe usta. G ó r na warga, większa niż dolna, u k ł a d a ł a się tak, jakby prosiła się o p o c a ł u n e k . Z a z d r o ś c i ł a m jej tych w a r g i p r ó b o w a ł a m ukształtować moje p o d o b n i e . M a t k a M a r g a r e t Mary dała n a m z a d a n i e . Miałyśmy opisać swoje wrażenia po wysłuchaniu p r e l u d i u m do „ P o p o ł u d n i a fauna", lirycznego utworu C l a u d e ' a D e b u s s y ' e g o . O w ł a d n ę ły m n ą tak silne emocje, że przez kilka dni nie m o g ł a m nic napisać. Kiedy w k o ń c u znalazłam o d p o w i e d n i e słowa - ależ o n e były poetyczne i delikatne - zrobiło się za p ó ź n o ; nie chciała przyjąć spóźnionej pracy. Dzięki niej zapoznałyśmy się z „ G d z i e jest Sylvia?" i „Już śpiewa skowroneczek p o d sklepami n i e b a " • oraz wszystkimi p i o s e n k a m i , które są od powiednie dla młodych d a m . W ciągu czterech lat w szkole średniej w pewien s p o s ó b związałam się z k o l e ż a n k a m i z kla sy. M i m o to nie potrafiłam uczestniczyć w ich ożywionych potajemnych r o z m o w a c h o chłopcach. Nie tylko o d r z u c a ł a m ten t e m a t j a k o coś, co m n i e nie dotyczy, bo z a m i e r z a ł a m zo stać zakonnicą, ale napełniał mnie on szczerym niesmakiem. Nie wiedziałam, o czym te dziewczyny mówią; nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić. Seks był czymś o k r o p n y m , tak p o d p o w i a d a ł a mi p o d ś w i a d o m o ś ć , a nie pozwalałam sobie na to, by dowiedzieć się, jak się sprawy mają w rzeczywisto ści. A przecież często śniłam o Bingu Cosbym, d u ż o starszym o d e m n i e gwiazdorze, k t ó r e g o słodki głos urzekał moją d u szę. M o g ł a m płynąć przez o c e a n i pojawiałam się nie wie dzieć skąd w j e g o b a s e n i e kąpielowym, a on siedział na tara sie i uprzejmie p o m a g a ł mi wyjść z wody. W y o b r a ż a ł a m sobie, że dotyka mojej ręki i to dotknięcie oraz dźwięk j e g o głosu przejmowały m n i e dreszczem radości. Poza Barb mój d o m odwiedziły tylko dwie dziewczyny. Po ruszone były, kiedy dowiedziały się, że śpię r a z e m ze swoją siostrą, i wcale nie zrobiło na nich d o b r e g o wrażenia, że do W. Szekspir „Cymbelin", tłum. L. Ulrich (przyp. tłum. ). herbaty nie p o d a n o ciasta ani herbatników. Moja m a t k a nie należała do kobiet, k t ó r e przygotowują słodycze, a były to czasy, zanim moi najmłodsi bracia urośli i w naszym d o m u pojawiło się niezdrowe j e d z e n i e . J e d e n jedyny raz odniosłam niebywały sukces w „lepszym towarzystwie", a było to tego dnia, kiedy u d a ł a m , że wrzu c a m aspirynę do butelki z colą, k t ó r ą przyniosłam do szkoły. P o d s ł u c h a ł a m , kiedy koleżanki mówiły, że od aspiryny w co li m o ż n a p o s t r a d a ć zmysły, poczuć się pijanym albo coś w tym rodzaju. Trzeba tylko p o t r z ą s n ą ć butelką, żeby aspiry na się rozpuściła. Ż a d n a z nich nie była na tyle o d w a ż n a , że by spróbować, ale ja oznajmiłam, że to zrobię. Przyglądały się, jak w k ł a d a m tabletkę, a p o t e m m o c n o p o t r z ą s a m butel ką. Gapiły się zafascynowane, kiedy powoli wypiłam musują cą ciecz i zaczęłam się zataczać i b e ł k o t a ć . D o s k o n a l e mi p o szło to u d a w a n i e - cola wcale na m n i e nie podziałała - i aż do końca przerwy na lunch byłam p r z e d m i o t e m c u d o w n e g o zainteresowania koleżanek. D z w o n e k p o m ó g ł mi bezzwłocz nie się o p a n o w a ć . V V V Praca była na p o r z ą d k u dziennym z a r ó w n o po szkole, j a k i w weekendy, p o z a niedzielą. Zawsze było tyle do zrobienia. Nie mieliśmy pralki, więc szorowałyśmy u b r a n i a m i i p r z e ścieradłami po tarze, trzymając je w gołych rękach, p r o s t o po wyjęciu ich z m i e d z i a n e g o kotła do gotowania. Po harówce w d o m u p r z e c h o d z i ł a m na d r u g ą s t r o n ę ulicy do d o k t o r a Billingsa, żeby tam wykąpać j e g o trójkę dzieci - k t ó r a zmieniła się w piątkę, kiedy urodziły się bliźniaki, a w szóstkę, kiedy adoptowali u p o ś l e d z o n e dziecko. O b o j e rodzice byli lekarzami i katolikami, i o d d a n ą sobie parą. C z u ł a m się koszmarnie, kiedy patrzyłam, j a k obejmują się po powrocie z pracy do d o m u ; m o i m rodzicom nigdy się coś takiego nie zdarzało. Kiedy Billingsowie okazywali sobie przy m n i e uczucia, p o t w o r n i e ściskało m n i e w żołądku. O g a r n i a ł o m n i e poczucie onieśmielenia, a równocześnie zbierało mi się na płacz. Płacili mi dziesięć szylingów na ko niec każdego tygodnia, a ja o d d a w a ł a m wszystko m a t c e . To od niej zależało, czy łaskawie o d d a mi dwa szylingi, żebym mogła pójść na t a ń c e albo do kina. Kiedy byłyśmy nastolatkami, ratowały nas tylko tańce. Liesbet i ja chodziłyśmy tańczyć co s o b o t ę i w większość śro dowych wieczorów. Musiałyśmy dosyć d a l e k o jechać, żeby dotrzeć do sal miejskich w Box Hill o dwa przedmieścia da lej. Trzeba było złapać tramwaj i a u t o b u s , ale często decydo wałyśmy się na spacer, żeby t r o c h ę oszczędzić. W salach grały dwie orkiestry: na górze t a ń c e towarzy skie, a na dole rock a n d roli; dwa całkowicie o d m i e n n e świa ty. Na dół szli wszyscy ci, którzy nie umieli tańczyć, tak sobie m ó w i ł a m . Ja z a c h o d z i ł a m t a m do czasu od czasu z ciekawo ści, ale odstraszała m n i e wrzaskliwość muzyki i c h a o s na parkiecie. Na piętrze t a ń c e były d u ż o bardziej wdzięczne i przewidy walne. M o i włoscy przyjaciele przedkładali fokstroty i walce nad inne t a ń c e i mieli d o b r e wyczucie rytmu. D l a wielu nie śmiałych australijskich c h ł o p a k ó w byłam za wysoka, żeby mnie poprosili, ale Włosi to co innego, nigdy się nie p r z e j m o wali, p o d o b n i e jak ja, że są znacznie o d e mnie niżsi. Bawiłam się z nimi co tydzień i zostali m o i m i przyjaciółmi. Nauczyłam się ich piosenek, dawali n a m kawę espresso, od której kręgosłup topniał jak wosk, i odprowadzali nas na ostatni a u t o b u s . Nikt n a m się nie narzucał, nawet taksówkarz Luciano. Zaprzyjaźnił się z moją m a t k ą i dzwoniła po niego, kiedy p o t r z e b o w a ł a taksówki, bo nigdy sama nie nauczyła się prowadzić. Luciano, przystojny ze swoimi blond falistymi włosami i idealnymi z ę b a m i , był szczególnie uprzejmy dla młodych dziewcząt. Miał świadomość, że nastolatki p o t r z e bują, żeby z nimi romantycznie poflirtować, a p o t e m zosta wić je w spokoju. Niech Bóg błogosławi Luciano - na począt ku o d s ą d z a n e g o od czci i wiary przez moją m a t k ę , d o p ó k i nie udowodnił jej, jaki jest n a p r a w d ę . We środy bywałyśmy w M a n r e s a Hall, który znajdował się w pobliżu p r o w a d z o n e j przez jezuitów szkoły średniej dla chłopców. Chodzili t a m przeważnie katolicy i Włosi, inni niż ci, których z n a ł a m . Przy moich włoskich przyjaciołach m o g ł a m czuć się swo b o d n i e , tacy byli ekstrawertyczni i zalotni. Przyjaźniłam się z nimi, ale nie miałam c h ł o p a k a , co p o d koniec, zanim mia łam ich opuścić na d o b r e , obudziło ich podejrzenia. M a r i a n o , taki dosyć samotny W ł o c h , zaczął przynosić mi czekoladki i kwiaty, k t ó r e przyjmowałam, ale nigdy nie przy j ę ł a m j e g o propozycji, żeby się z nim umówić. K t ó r e g o ś wie czoru zbili się w krąg i rozmawiali z p o d n i e c e n i e m po wło sku, zanim postawili mi pytanie: - Czy ty mieszkasz na Lygon Street? Powiedziałam, że nie, że mieszkam na Kew, ale nie chcie li mi uwierzyć. J e d e n z nich był pewien, że j e s t e m dziwką, którą kiedyś widział na Lygon Street; odwrócili się do m n i e plecami. M a r i a n o patrzył na mnie ze s m u t k i e m , ale nic nie mógł zrobić. Dla niego takie przypuszczenie wyjaśniało wszystko. C h c i a ł a m powiedzieć j e m u i j e g o przyjaciołom, że idę do klasztoru i że to dlatego się z nikim nie u m a w i a m . Wy chodząc, w s p o m n i a ł a m o tym j e d n e m u z W ł o c h ó w , który stał z dala od całej grupy. Nigdy m n i e więcej nie zobaczyli, bo czas wstąpienia do klasztoru był już blisko, i nie wiem, czy moje imię zostało ostatecznie oczyszczone, czy nie. Włosi! Gdyby tylko nie byli tacy podejrzliwi! Skończyłam osiemnaście lat i zaczęłam miewać koszmar ne sny o szkole, śniło mi się, że nigdy nie b ę d ę jej mogła o p u ścić. Pod koniec klasy jedenastej wciąż nosiłam te o k r o p n e ciężkie s z n u r o w a n e buty, w których moje stopy robiły w r a ż e nie jeszcze większych. Klasa j e d e n a s t a miała być ostatnią, a przed k o ń c e m roku m i a ł a m zagrać główną rolę w corocz nym szkolnym przedstawieniu. „Les Cloches de Corneville" było o k l e p a n ą sztuką, k t ó r a zgodnie z oczekiwaniami nie powinna wystawić na zbyt cięż ką p r ó b ę wyobraźni realizatora ani matki Eleonory. C z u ł a m się równocześnie p r z e r a ż o n a i mile p o ł e c h t a n a , że w y b r a n o mnie do roli h r a b i e g o w atłasowych spodniach i falbaniastym żakiecie. G ł ó w n ą rolę żeńską grała A n n H a t h a w a y , m a ł a d e likatna dziewczyna z głosem, dzięki k t ó r e m u została później aktorką. Nie było wtedy systemów nagłaśniających na scenie, i głos musiał być ustawiony tak, żeby rolę słychać było na końcu sali. Moje holenderskie struny głosowe doprowadzały m a t k ę E l e a n o r niemal do rozpaczy; osłabiały i zamazywały wszystko, co p r ó b o w a ł o wydostać się z moich ust. Miałyśmy z A n n H a t h a w a y zatańczyć m e n u e t a , t r u d n e to były m a n e w r y i nigdy ich w pełni nie o p a n o w a ł a m . Przedsta wienie koniec końców zostało u z n a n e za sukces, ale przygo towania wystawiały na ciężką p r ó b ę wytrzymałość z d e s p e r o wanych zakonnic. - Jakież to cudownie grubiańskie z twojej strony. A m o ż e od razu włożysz saboty i zaczniesz t u p a ć jak k o ń ? Ta sarkastyczna uwaga jednej z z a k o n n i c zraniła m n i e tak dotkliwie, że ta, lekko s k o n s t e r n o w a n a , zaczęła m n i e pocie szać, że nie jest tak źle. Byłam tylko człowiekiem, więc to za działało d u ż o lepiej. Poświęciłam w w e e k e n d y wiele godzin, żeby nauczyć się roli i całymi tygodniami bliska byłam k r a ń c o w e g o wyczerpa nia. Z a k o n n i c e to w końcu zauważyły i kiedy nadarzyła się okazja, posłały m n i e do d o m u , żebym t r o c h ę o d p o c z ę ł a . Naj bardziej męczyła m n i e i wszystkich innych moja nieśmiałość. Trema to d o b r z e z n a n e uczucie, ale mój strach sięgał korze niami głęboko, aż do b e z d e n n e g o lęku, że ujawni się to, czym w istocie j e s t e m : zgniłym jabłkiem. C z u ł a m się przezroczysta i starałam się grać jak najlepiej, aby się za tą rolą ukryć. Bied ne z a k o n n i c e : jak miałyby się domyślić, że mają do czynienia z tak wielkim lękiem przed innymi? „Wszystko dla Jezusa za wstawiennictwem Maryi" oraz „ O d w a g a i ufność" - z takich haseł czerpały siłę, kiedy potrzebowały p o m o c y podczas wie lu męczących dni przygotowywania przedstawienia. Widownia ciepło przyjęła spektakl i uznała, że to zabaw ne, kiedy zaplątały mi się nogi w połowie zawiłego m e n u e t a . Ich życzliwość m n i e p r z e k o n a ł a i u d a ł o mi się cieszyć przed- stawieniem. Na koniec, zgodnie ze zwyczajem, zebrał się chór najstarszych dziewcząt. Stanęłyśmy na specjalnie usta wionych, nakrytych m a t e r i a ł e m pudłach, stołkach i schod kach i zaśpiewałyśmy c u d o w n ą pieśń do Maryi, „Magnificat" G o u n o d a . Śpiewałyśmy jak anioły, uskrzydlone sukcesem u d a n e g o przedstawienia i p i ę k n e m muzyki. Później podszedł do m n i e jakiś zażywny młody człowiek o brązowych oczach i czarnych włosach otaczających pulch ną, ale p o w a ż n ą twarz. - C a r l o , to jest Keith - przedstawiła mi go j e g o siostra. Był na widowni. Wzruszony tym, co zobaczył i usłyszał, chciał p o znać m n i e , gwiazdę przedstawienia. Kiedy zostaliśmy we dwójkę, Keith zachowywał się nie śmiało, ale z p e ł n ą stanowczości determinacją. - Czy pozwolisz, że złożę ci wizytę, Carlo? Moglibyśmy się gdzieś przejechać albo coś. Nie m r u g n ą ł nawet o k i e m , kiedy z miejsca odpowiedzia łam: - Keith, nie ma sensu się wiązać, bo za trzy miesiące wstę puję do klasztoru. Niezniechęcony, pojawił się przy naszej b r a m i e już w na stępny w e e k e n d , by z a b r a ć m n i e na wyprawę motocyklem. Co za fantastyczna zabawa! W k r ó t c e załatwił sobie h o l d e n a z k a n a p ą z p r z o d u i jeździliśmy na długie przejażdżki; p r z e ważnie nic nie mówiliśmy, ale nasze ciała płonęły z p o ż ą d a nia. U k r a d k i e m spoglądałam na niego, czułam, że jest tego świadom i zastanawiałam się, j a k długo u d a n a m się wytrwać w czystości. - Święta M a r i o G o r e t t i , przyjdź mi z p o m o c ą ! - szeptałam cicho. M a r i a G o r e t t i , m ł o d a Włoszka, została ostatnio ogło szona świętą po tym, jak z a m o r d o w a n o ją, kiedy nie zgodziła się na współżycie. Jej olbrzymi p o r t r e t zajmował dużą część ściany w sali apelów, oczy wznosiła żałośnie ku niebu z błaga niem o p o m o c , a do piersi tuliła pęk lilii. Z o s t a ł a ogłoszona „świętą naszych czasów", w z o r e m dla wszystkich dziewcząt grzesznie wodzonych na pokuszenie - co chyba zdarzało się częściej w naszych czasach niż kiedykolwiek p r z e d t e m . Keith miał platfusa, więc nie chodziliśmy dużo na spacery, poza tym miał skłonność do otyłości i nie lubił wysiłku. J e g o uczucie do m n i e było coraz silniejsze, a ja k o c h a ł a m go za to, że tak szczodrze obdarowuje mnie swoją przyjaźnią i podzi wem. Zapytał, dlaczego chcę iść do klasztoru. Nie p a m i ę t a m już, jakiej odpowiedzi mu udzieliłam - to była wola Boga czy coś p o d o b n e g o - ale nigdy nie próbował mi tego wyperswa dować. Czekał na m n i e przez osiem lat i zrezygnował dopie ro wtedy, kiedy powiedziano m u , że złożyłam śluby wieczyste. • • • Z a ł o ż e n i e , że r a z e m z p i ę c i o m a innymi dziewczynami wstąpię do klasztoru, było na ślepo przyjmowane przez wszystkie z a k o n n i c e i koleżanki z klasy. W ostatniej klasie szkoły zyskałam najwyższe uznanie, jakie mogła zyskać star sza, odpowiedzialna za dyscyplinę uczennica: o t r z y m a ł a m N a g r o d ę imienia Louise Grieve, figurkę Matki Boskiej. Louise Grieve, jak n a m powiedziano, była przed wielu laty wybitną uczennicą tej szkoły i ufundowała n a g r o d ę dla dziew czyny najlepiej wyczuwającej „ducha szkoły". Wiedziałam, że to nie ja; byłam cyniczna, zarówno jeśli chodzi o d u c h a szkoły, jak i o nagrodę za jego wyczucie, która trąciła mi przekup stwem. Byłam dziewczyną, która zdejmowała rękawiczki po drodze ze szkoły do d o m u , odwiedziła raz grecki kościół pra wosławny i regularnie składała w m u n d u r k u wizyty swoim wło skim przyjaciołom. Poza tym często spóźniałam się do szkoły, nic nie robiłam w czasie kwesty i nie wyrażałam zbyt pochleb nej opinii o zakonnicach. J e d n a k nagroda w tym samym stop niu była i n s t r u m e n t e m do wpajania tego tak okrzyczanego „ducha", co n a g r o d ą za jego wyczucie. M a t k a zatrzymała fi gurkę. Spadła o n a kiedyś i się rozbiła, a m a t k a kazała ją po mi strzowsku wielkim kosztem naprawić tylko po to, by później dowiedzieć się, że ja jej już nie chcę. Moja siostra Mary uzna ła ją za symbol kobiecości i ustawiła w swoim ogrodzie. Wszystkie starsze dziewczęta miały obowiązek należeć do Sodalicji Mariańskiej Dzieci Maryi. Nosiłyśmy srebrny m e - dalik z M a t k ą Boską na błyszczącej niebieskiej wstążce, a na sze twarze spowijał delikatny biały tiul, co d a w a ł o n a m złu dzenie, że jesteśmy aniołami. Dziewczęta z Sodalicji spotyka ły się po szkole w kaplicy, a t a m u c z o n o j e , czym jest s k r o m n o ś ć i inne cnoty, za którymi o p o w i a d a ł a się M a t k a Boska. Chodziłyśmy p o d jej niebiesko-białą figurę do groty w ogrodzie. Miała złożone ręce, oczy wzniesione ku niebu, jej stopy nie dotykały ziemi. Ó s m e g o grudnia, w dzień święta N i e p o k a l a n e g o Poczęcia, Dzieci Maryi całymi godzinami zajęte były d e k o r o w a n i e m jej ołtarza w auli. Przyniosłam pęk późnych niezapominajek, kropla w tym m o r z u lilii, ostróżek, orlików, gipsówki i róż, których egzotyczny zapach uderzał jeszcze silniej do głowy w pełnym wilgoci zamkniętym pomieszczeniu. Umyłyśmy p o d ł o g ę w auli i jeszcze przed p o ł u d n i e m spływałyśmy p o t e m . O drugiej zaczęła się długa procesja. „ P a n n o Święta, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do ciebie uciekamy", t a k a specjalna modlitwa za nasze p o c z ę t e w grze chu dusze obowiązywała w ten dzień. W dni świąteczne podczas długiej podróży do d o m u t r a m waje były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle, ponieważ j e c h a ł a m później i ludzie wracali z pracy. W takich chwilach niemożliwością było czytać czy nawet usiąść; musiało n a m wystarczyć, że trzymamy się kurczowo za uchwyty i staramy się zachować r ó w n o w a g ę . Jeżeli p a d a ł o , z ludzi unosił się za pach biura, trocin i oleju, perfum, talku, ciepłych u b r a ń i m o krych od deszczu płaszczy. Prawie nikt się nie odzywał, a rzu cało nas jednych o drugich za każdym razem, kiedy tramwaj h a m o w a ł albo ruszał. Niektórym u d a w a ł o się w tych w a r u n kach czytać gazety, trzymali je tuż przed n o s e m ciasno zwi nięte, żeby nie dźgnąć w o k o sąsiada, k t ó r e g o m i m o woli tłum do nich przyciskał. W j e d e n z tych tłocznych dni j a k i e m u ś chłopcu u d a ł o się w s u n ą ć mi rękę w majtki. Czułam j e g o palce, ale u d a w a ł a m , że mi się to śni, że jego n a p r a w d ę t a m nie ma. Wszyscy wo kół m n i e również udawali, udawali, że inni ludzie w t r a m w a ju po p r o s t u nie istnieją. Co do m n i e p o s u n ę ł a m się o krok dalej i z a m a r ł a m . A b s o l u t n i e nie byłam w stanie go powstrzy mać. Mój umysł przestawił się na reakcję a u t o m a t y c z n ą i wy pierał się wszystkiego tak jak wtedy, kiedy przychodził do mnie w nocy mój ojciec. Nie m o g ł a m zaryzykować pełnej wiedzy, nie m o g ł a m się o d s u n ą ć ; najlepszy sposób, żeby so bie z tym poradzić, to w m i a r ę możliwości wyzbyć się wszel kiej świadomości. Nie obejrzałam się ani razu na chłopca, który pchał się na m n i e , ale widziałam go, kiedy wysiadł z tramwaju w euforii, że udał mu się taki p o d s t ę p . P o c z u ł a m wstyd i wyrzuty sumie nia, i zrobiłam się szkarłatna. Kiedy wysiadłam i szłam do d o m u , starałam się przez ten krótki czas wymazać to wydarze nie z pamięci. Ż a d e n medalik z M a t k ą Boską na niebieskiej wstążce nie mógł uchronić m n i e przed niezdolnością do stawienia czoła własnej seksualności; p o d o b n i e jak nie mógł d o k o n a ć tego brązowy o b r a z e k na m a t e r i a l e z M a t k ą Boską z G ó r y Kar mel, który miałyśmy obowiązek nosić p o d u b r a n i e m . Wstąpi łam do klasztoru z wielu różnych p o w o d ó w - a j e d n y m z nich był fakt, że absolutnie nie czułam się z d o l n a stawić czoła ży ciu j a k o o s o b a dorosła. Od kiedy tylko m i a ł a m do czynienia z zakonnicami, słysza łam ich rozmowy o powołaniu i grozą napełniała m n i e myśl, że kiedyś takie przekleństwo mogłoby spaść na m n i e . Z a k o n nice wydawały się z i m n e j a k lód. W H o l a n d i i były o k r u t n e i egocentryczne; w Australii wiele z nich wydawało się z a r o zumiałych i p r z e k o n a n y c h o własnej nieomylności. Więk szość nie zachowywała się jak ludzie z krwi i kości, nie były n a t u r a l n e , i ostatnią rzeczą, jakiej p r a g n ę ł a m , to stać się jed ną z nich. J u ż w wieku lat sześciu, kiedy m u s i a ł a m przejść w pobliżu klasztornych m u r ó w , ciarki mi po plecach chodzi ły. Te ciarki miały coś wspólnego z przeczuciem, że w b r e w ca łemu swojemu p r z e r a ż e n i u k t ó r e g o ś dnia z o s t a n ę zakonnicą, że tego losu nie da się uniknąć. Kiedy m i a ł a m s i e d e m n a ś c i e lat i zaprzyjaźniłam się z K e i t h e m , zakonnice - bojąc się, by przypadkiem nie osłabła w nas motywacja wstąpienia do klasztoru - zadbały o m a ł o elegancki doping, który miał wzbudzić w nas strach. Wszyst kie kończące szkołę m ł o d e kobiety k a r m i o n e były opowie ściami o dziewczętach, k t ó r e nie poszły za swoim religijnym powołaniem. Ich życie, jak n a m mówiono, p e ł n e było nie szczęść, ponieważ s a m e siebie pozbawiły łaski Boga. To było tak, jakby zeszły z wytyczonej ścieżki, jedynej drogi o p r o m i e nionej Bożą łaską. Wynikiem tej odmowy były nieszczęśliwe małżeństwa, m a r t w o u r o d z o n e dzieci, straszliwe choroby i pech. Niemniej j e d n a k żołądek kurczył mi się za każdym ra zem, kiedy widziałam jakąś m a t k ę z dzidziusiem. Dzieci nie były mi przeznaczone i płakałam w środku. Ż y ł a m w o g r o m n y m napięciu, ponieważ m i m o całej odczu wanej odrazy wiedziałam, że nie ma ucieczki: b ę d ę musiała wstąpić. Taka była wola Boga, powtarzałam sobie. Bóg będzie m n i e kochał za moje poświęcenie. Bóg pobłogosławi też m o jej rodzinie, jak obiecały zakonnice. Nie dążyłam tak po p r o stu do Prawdy; dążyłam do tego, żeby mnie ktoś kochał, na p r a w d ę kochał. Byłam jak ten młody człowiek z opowieści, który szukał zgubionego klucza. Szukał go p ó ź n ą nocą p o d la tarnią, kiedy podszedł jakiś nieznajomy i zapytał, gdzie zgubił klucz. Młody człowiek pokazał, że gdzieś w m r o k u . - A więc dlaczego szukasz go tutaj, skoro zgubiłeś go w ciemnościach? - zapytał obcy. - Bo - odrzekł młody człowiek - światło jest tutaj. Czułam, że muszę się starać z całych sił i gotowa byłam zro bić wszystko, żeby tylko nie rezygnować z nadziei, że klucz się znajdzie. I miałam o t o doskonałe rozwiązanie. Boża m o c p o trafiła j a k o ś sprawić, że wszystko zapięte było na ostatni gu zik, nawet wtedy kiedy mnie się zdawało, że korzystam z wol nej woli w taki paradoksalny sposób. Wejście do społeczności zakonnej wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem. Mniej więcej na miesiąc przed p l a n o w a n y m wstąpieniem do klasztoru do mojego pokoju w p a d ł a m a t k a . Usłyszała głośny szloch i z p r z e r a ż e n i e m zastała m n i e w ataku szału; szarpałam na sobie u b r a n i a i p ł a k a ł a m histerycznie. Powie działam jej, łkając, j a k i e to dla m n i e o k r o p n e , że m a m wstą pić. Słuchała, j a k r o z p a c z a ł a m k o m p l e t n i e zagubiona: - Nie chcę wstępować, ale n a p r a w d ę chcę! Ż a l jej m n i e było i pocieszała m n i e , ale co więcej mogła zrobić? Osobiście p r a g n ę ł a zaszczytu, jaki miał spłynąć na rodzinę, kiedy wstąpię do klasztoru, o p r ó c z tego wierzyła niezachwianie w „ p o d p o r z ą d k o w a n i e się woli B o ż e j " . Po mistrzowsku władała igłą i spokojnie p o m o g ł a mi się przygotować. Uszyła mi p r o s t ą czarną sukienkę, fartuch i k r ó t k ą p e l e r y n k ę , k t ó r a stanowiła część stroju postulantki. Potrzebny mi był siatkowy czepeczek, żeby włosy nie rozwie wały się na wietrze i nie opadały na twarz, w e ł n i a n e p o ń c z o chy i znienawidzone stare czarne s z n u r o w a n e buty, w których chodziłam do szkoły, z nowymi p o d e s z w a m i przyklejonymi przez tatę. Bielizna j a k zwykle. Koszule n o c n e miały być gładkie i białe. Moja m a t k a i ja uszyłyśmy n i e k t ó r e z białej flanelki, a n i e k t ó r e z bawełnianych prześcieradeł. Pozwoliłam sobie przed wstąpieniem na j e d n ą manifesta cję: do każdej z moich nocnych koszul przyszyłam d u ż e jaskrawoczerwone guziki. Proszę się o kłopoty Tego dnia w lutym 1957 roku w M e l b o u r n e był upalny dzień. A ja, a raczej z u p e ł n i e mi n i e z n a n a wersja mojej oso by w towarzystwie d u m n y c h i uśmiechniętych rodziców szła wyprostowana wzdłuż cyprysowego żywopłotu, który ciągnął się od m o j e g o d o m u aż do klasztoru. D o t a r ł a m do drzwi na tyłach, gdzie przyjęła m n i e d u m n i e u ś m i e c h n i ę t a wielebna m a t k a . To był dzień spod z n a k u K o t a z C h e s h i r e ; takich uśmiechów nigdy nie widziałam, a najszerszy należał do wie lebnej m a t k i Winifred, k t ó r a s a m a p r z y p o m i n a ł a K o t a z C h e s h i r e , i tak ją (wyłącznie na użytek własny) nazywałam. Z o s t a ł a m p o s t u l a n t k ą , „tą, k t ó r a prosi"; w tym przypadku tą, k t ó r a prosi, by ją przyjąć na zakonnicę. R a z e m ze m n ą by ło pięć innych „postek", świeżo po szkole, tak jak i ja. Nie p o szłam nawet do klasy m a t u r a l n e j ; n i e k t ó r e z pozostałych dziewcząt również. Za kilka lat moja p e ł n a z a p a ł u siostra B e r t a miała zostać przyjęta do klasztoru w wieku zaledwie szesnastu lat. Była zachwycona, że m o ż e wyrwać się z d o m u i wciąż mieć dach n a d głową. „Bo głupcy p ę d z ą , gdzie anioły boją się s t ą p n ą ć " , napisał A l e x a n d e r P o p e . Gdyby ktoś w tamtych czasach nazwał m n i e głupią, odpowiedziałabym: „O tak, jestem głupia, jestem głu pia dla Chrystusa". Byłam pełna determinacji; eufemizm oznaczający ślepotę. Nie m o g ł a m pozwolić sobie na to, by zgłębiać motywy wła snego postępowania. Motywami nie martwiły się chyba rów nież zakonnice. I nawet gdyby dysponowały psychologiczną wiedzą pozwalającą wytropić ukryte p o b u d k i dziewcząt, p r a w d o p o d o b n i e wcale by z niej nie skorzystały. W końcu mnie zajęło trzydzieści lat, zanim w pełni z r o z u m i a ł a m , dla czego pójście do klasztoru u z n a ł a m za jedyną drogę. „Bóg widzi każdego człowieka z osobna, kimkolwiek on jest. Woła cię po imieniu. Widzi cię i rozumie, j a k o że cię stworzył... " Te słowa przyfrunęły do mnie na niesionym po ulicy w i a t r e m kawałku p a p i e r u , który znalazłam p e w n e g o dnia po d r o d z e ze szkoły do d o m u . Wzruszyły m n i e g ł ę b o k o i pilnowałam tego skrawka p a p i e r u , jakby był m a p ą poszuki wacza skarbów. Na p e w n o p o t r z e b n y był mi ktoś, kto znałby mnie tak, jak s a m a siebie nie z n a ł a m i jak chyba nie znał m n i e nikt inny. P o t r z e b n a była mi obietnica, że „Bóg mnie widzi", ten Bóg, który - jak n a p i s a n o - zna m n i e po imieniu. Nie m o g ł a m sobie pozwolić, by się do czegoś takiego o d w r ó cić plecami. „Nie zdołasz k o c h a ć siebie tak, jak On kocha ciebie... Obejmuje cię i zamyka w swoich r a m i o n a c h " . Takie pocieszające słowa dla kogoś, kto powątpiewał w miłość. P o ż e g n a ł a m się z rodzicami, wiedząc, że ojca b ę d ę zapew ne widywała codziennie w klasztornym ogrodzie, a jeżeli nie, to on zadba, by w jakiś s p o s ó b spotykać się ze m n ą . A m a t k a o d d a l o n a będzie tylko o m i n u t k ę spacerowym k r o k i e m . R o dzicie mieli łzy w oczach. Gdyby wiedzieli, jaki los m n i e cze ka, ryczeliby na cały głos albo zabrali mnie s t a m t ą d siłą. A l e nic takiego się nie stało. T a m t e g o dnia p a n o w a ł a nierealna atmosfera świętej ofiary i ślepej ufności. W p r o w a d z o n o m n i e do najświętszego miejsca, gdzie tak często na moich oczach znikały zakonnice; do królestwa, w którym - j a k sobie wyobrażałam - zmieniały się o n e w bez cielesne nie-ludzkie istoty. C z u ł a m się wstrząśnięta, kiedy m a t k a A n t h o n y z b e z d e n n e j kieszeni w swojej spódnicy wy- jęta chusteczkę i energicznie wysiąkała nos na oczach całej klasy. Tym, co m n ą wstrząsnęło, była jej nieestetyczna ciele sność. C z u ł a m się dziwnie, kiedy wreszcie zostałam dopusz czona „za kulisy". Co z r o z u m i a ł e , wstąpiłam do z a k o n u , któ ry mnie kształcił. N a s t ę p n e g o dnia na zewnątrz, na słońcu, z r o b i o n o zdjęcie każdej z k a n d y d a t e k z białą siatką na włosach, w czarnej ba wełnianej sukience, fartuchu i krótkiej pelerynce - tegorocz na nowoczesna p a m i ą t k a dla rodziców. Konieczna byłaby surowa dyscyplina w e w n ę t r z n a , żebym powstrzymała się od korzystania z okazji i nie odwiedziła matki, s k o r o mieszkała tak blisko. Niekiedy śniło mi się to. Pewnego r a n k a p r z e m k n ę ł a m na w e w n ę t r z n ą s t r o n ę cypry sowego żywopłotu, m i n ę ł a m sznury, na których zakonnice wieszały p r a n i e , oraz p o d w ó r k o z kurczakami siostry Kevin, i wypatrzyłam m a t k ę , j a k wieszała nasze u b r a n i a na p o d w ó r ku za d o m e m . Z a w o ł a ł a m do niej. Spojrzała na m n i e zasko czona i na jej twarzy o d m a l o w a ł o się tak wielkie poczucie wi ny, że w y r a ź n i e z r o z u m i a ł a m , iż nie j e s t za b a r d z o zadowolona, że się tak w y m k n ę ł a m . Niemniej po latach d o wiedziałam się, że często z a u w a ż a n o , jak m a t k a p r z e m y k a wzdłuż tego s a m e g o żywopłotu o b o k moich braci i sióstr, że by u k r a d k i e m rzucić na m n i e o k i e m , kiedy sądziła, że zakon nice jej nie przyłapią. W pierwszym liście do d o m u opisywałam fakty z mojego n o w e g o życia. „Wstaję tak, jakby się łóżko p o d e m n ą paliło - pisałam a p o t e m z i m n ą w o d ą zmywamy z siebie całe lenistwo". Przez pierwsze kilka miesięcy wstawałyśmy o szóstej pięt naście, żeby zdążyć na d w u d z i e s t o m i n u t o w ą medytację p r z e d mszą o siódmej. J e d n a z nowicjuszek przebiegała przez d o r m i t o r i u m , przerywając ciszę o wczesnym p o r a n k u woła niem: „Niech będzie pochwalony J e z u s ! " z całą pobożnością i niecierpliwością, na jakie mogła się zdobyć. I nie opuszcza ła sali, dopóki nie usłyszała „ A m e n ! " zza każdej zasłonki. W s t a w a n i e było pierwszym r a d o s n y m a k t e m posłuszeństwa. Ja dosłownie wyskakiwałam z łóżka. D o r m i t o r i u m dla p o s t u l a n t e k i nowicjuszek było pomiesz czeniem przeznaczonym p o c z ą t k o w o na kaplicę, ale nigdy go w tym celu nie wykorzystano, ponieważ znajdowało się na d r u g i m piętrze. Spowijały je białe zasłony wydzielające dwa naście j e d n o o s o b o w y c h kabinek, przez co całość robiła ra czej wrażenie k o m n a t y , w której mogłyby śnić anioły albo wróżki. D u ż e , łukowate, p o d w ó j n e d ę b o w e drzwi wyglądały j a k skrzydła, a na drugim końcu znajdowały się wysokie, pio n o w o o t w i e r a n e o k n a , o s a d z o n e w pięciokątnej ścianie, któ ra n a d a w a ł a pokojowi obły wygląd. Podłogi, jak w całym bu dynku, były z w y p o l e r o w a n e g o d r e w n a . Na metalowych łóżkach ze stalową siatką leżały b a r d z o prozaiczne m a t e r a c e wypchane końskim włosiem. Trzeba się było do niego przy zwyczaić i nikt się nie skarżył. R a n o , zimą i latem, myłyśmy się w zimnej wodzie. W o d ę przynosiło się p o p r z e d n i e g o wieczoru w d z b a n k u i r a n o na lewało się do metalowej miednicy stojącej na drewnianej szafce. Zdejmowałyśmy z łóżek całą pościel i układałyśmy ją na krześle, k t ó r e wpasowywało się d o k ł a d n i e w niewielką przestrzeń między łóżkami, a p o t e m , wychodząc, odsuwałyś my zasłony. Dwie osoby na końcach d o r m i t o r i u m miały więcej miejsca dzięki zaokrąglonej ścianie. N a l e ż a ł a m do szczęśliwców, którym trafiło się takie łóżko i s p a ł a m przy otwartym oknie, przez k t ó r e widziałam księżyc i gwiazdy. „Widok z o k n a lepszy jest nawet niż widok ze szczytu d r z e wa na naszym p o d w ó r k u - pisałam, żeby p o w i a d o m i ć rodzi n ę , j a k jest cudownie. - F C J to skrót od First Class Jailbirds• " - o d p i s a ł a m m o j e m u b r a t u Willemowi. O k r e s postulatu był w sumie dosyć łagodnym w s t ę p e m do życia z a k o n n e g o . Miałyśmy wspólną kwaterę z nowicjuszkami, k t ó r e przebywały t a m już od całego roku i nosiły pełny habit, ale z białym c z e p c e m i welonikiem. Poza chwilami, kiedy spotykałyśmy się w kaplicy, oraz niektórymi czytania mi, my, postulantki, r a z e m z nowicjuszkami byłyśmy o d s e p a r o w a n e od zakonnic. O z n a c z a ł o to, że chwilowo c h r o n i o n o First Class Jailbirds - Kryminalistki Pierwszej Klasy (przyp. tłum. ). nas przed codzienną rutyną obowiązującą kobiety, k t ó r e zło żyły śluby wieczyste - a m o ż e wręcz przeciwnie, c h r o n i o n o je przed nami! Chociaż byłam p e ł n a optymizmu, wciąż jeszcze lękiem przejmowała mnie j e d n o l i t a czerń habitu zakonnicy. Jedynym jasnym e l e m e n t e m tego stroju był „ b a n d e a u " , kawałek białej bawełny w kształcie półksiężyca, wpasowany między brwi a linię włosów, p o d białym sztywno n a k r o c h m a lonym p a s e m okalającym twarz, widoczny na czole. P o m i m o usilnych zaleceń papieża Piusa X I I podczas Kongresu Z a konników w Rzymie w 1950 roku, żeby zakonnice zmodyfi kowały swoje stroje, dostosowując je do współczesnego życia, nie d o k o n a n o żadnych zmian. W dziesięć lat po wstąpieniu do klasztoru miewałam k o s z m a r n e sny o tej o d r o b i n i e bieli na czole, jedynej części m n i e , k t ó r a symbolicznie pozostała nietknięta. Podczas tego k o s z m a r u śniło mi się, że zakonnice, k t ó r e wszystkie mieszkały na szczycie drzewa w chwiejnym d o m k u z usianą niebezpiecznymi dziurami p o d ł o g ą , kazały mi o b e drzeć ze skóry kota. Kot był czarny, ale miał m a ł ą białą p l a m kę w kształcie r o m b u na czole. P o d a n o mi kota i skalpel; kot był bezwładny, ale ciepły. W b r e w wszystkim swoim s k ł o n n o ściom, o g a r n i ę t a totalną grozą, przystąpiłam do wypełnienia polecenia, k t ó r e g o nie p o z w a l a ł a m sobie kwestionować. Przystąpiłam do wypełniania „woli B o ż e j " . Na widok skalpe la zwykle bliska byłam o m d l e n i a , ale w m o i m k o s z m a r n y m śnie u d a ł o mi się j e d n y m z nich o b e d r z e ć kota ze skóry. O b d a r ł a m go całego z c i e m n e g o futra, ale z a w a h a ł a m się, kiedy d o t a r ł a m do białej plamki na czole. Tego nie m o g ł a m zrobić! I nie zrobiłam, nie naruszyłam tej o d r o b i n y bieli. Budziłam się z łomoczącym s e r c e m , ale i z czymś w rodza ju ulgi. Kot m o c n o ucierpiał (z moich własnych rąk), ale nie został do końca o b d a r t y ze skóry. Początki p o s t u l a t u były słodkie; p a n o w a ł o lato; mali uczniowie się rozjechali, a stawiane n a m wymagania nie były surowe. D a w a n o n a m dość d u ż o swobody, żebyśmy stopnio wo przyzwyczajały się do reguły milczenia, a dla m n i e pocie chę stanowiło towarzystwo innych dziewcząt, k t ó r e były tam równie nowe j a k ja. Sala zajmowana przez nowicjat była duża, kwadratowa i słoneczna, miała skrzypiącą p o d ł o g ę , zastawioną dużymi drewnianymi b i u r k a m i . K a ż d a z nas miała swoje własne biur ko na tej przyjaznej sali, gdzie uczyłyśmy się reguł z a k o n u , Pisma Świętego, życiorysu naszej założycielki, m a d a m e de B a n n a u l t d ' H o u e t , oraz żywotów świętych. To t a m pisywały śmy listy i trzymałyśmy nasze mszały i książki z r e g u l a m i n e m . Figura świętego p a t r o n a nowicjuszek stała na piedestale u d e k o r o w a n y m świeżymi kwiatami. N a s t ę p n y święty Stani sław stał w naszym d o r m i t o r i u m , dzieląc się tym zaszczytem ze świętym A n t o n i m , p a t r o n e m rzeczy zagubionych, naszym ulubionym świętym. Dlaczego ciągle n a m się wydawało, że coś gubimy? Spotykałyśmy się codziennie w czasie rekreacji, na godzi nę po lunchu i na pół godziny wieczorem p r z e d modlitwą. Z e s t a w i a n o wtedy r a z e m dwa d u ż e stoły, żebyśmy wszystkie - postulantki i nowicjuszki - mogły przy nich usiąść. J a k tyl ko p o g o d a pozwalała, wychodziłyśmy na zewnątrz i s p a c e r o wałyśmy w cieniu d u ż e g o drzewa albo podlewałyśmy dwa m a ł e dęby, k t ó r e posadziłyśmy w pobliżu na p a d o k u dla k o ni. Wzięłyśmy p o d o p i e k ę trzy dynie, k t ó r e rosły na pryzmie k o m p o s t o w e j , ale p e w n e g o dnia zobaczyłyśmy, że dwie z nich wyrwał ogrodnik, mój ojciec. Poskarżyłam się na to w liście do niego i o t r z y m a ł a m o d p o w i e d ź z wyjaśnieniem, że mogła tam dojrzeć tylko j e d n a dynia. Mój ojciec nie był sen tymentalnym człowiekiem. Miałyśmy w tamtych czasach wyostrzone poczucie h u m o ru. H u m o r nie pozwalał, by wydarzenia dziwne i niezwykłe zmieniły się w makabryczne. M i m o to, kiedy po raz pierwszy przyłączyłyśmy się do zakonnic na wspólnej sali na codzien ne czytanie i j e d n a z nich uklękła na p o d ł o d z e , oskarżając się głośno o p o p e ł n i e n i e jakiegoś p r z e k r o c z e n i a i prosząc prze łożoną oraz nas o przebaczenie i modlitwę za nią, zrobiłam się szkarłatna. Sam fakt, że byłam świadkiem tego wyznania, wystarczył, bym poczuła się tak, jakbym zrobiła coś nieprzy zwoitego. Po czytaniu na chwiejnych nogach poszłam do ka plicy. Kiedy się już tam znalazłam, czekał m n i e następny szok: zakonnice, w c h o d z ą c i wychodząc, całowały p o d ł o g ę w kaplicy! Później widziałam, jak całowały p o d ł o g ę w refek tarzu - nigdy nie z r o z u m i a ł a m po co - a przy jakiejś szczegól nej pokucie całowały buty starych czcigodnych z a k o n n i c najczęściej wielebnej matki prowincjonalnej - wysuwając je z uniżeniem dłońmi spod jej spódnicy. M i a ł a m wyraźne wrażenie, że cofnęłam się do ś r e d n i o wiecza. Wstrząsnął m n ą widok jakiejś nowicjuszki, k t ó r a jadła posiłek, klęcząc na p o d ł o d z e i zmieniając swoje krzesło w stół. Klęczała w pewnej odległości od całej reszty i nie m o gła s a m a wziąć sobie jedzenia. Z r o z u m i a ł a m , że coś takiego dzieje się całkiem często i jest o z n a k ą d o b r o w o l n e g o usunię cia się ze społeczności za to, że z ł a m a ł o się regułę. Jeżeli na karmiła ją o g a r n i ę t a współczuciem ochotniczka, oznaczało to, że jej p o k o r n e przeprosiny zostały przyjęte. Czasami pod czas posiłku p r z e ł o ż o n a pozwalała takiej siostrze wrócić do społeczności i znowu zająć miejsce przy stole. Zawsze m o ż n a było liczyć, że człowieka n a k a r m i ą i mu przebaczą, więc ten rytuał był w rzeczywistości dosyć łagodny. Nasza pierwsza wychowawczyni nowicjuszek e m a n o w a ł a m a j e s t a t e m i kulturą, bo była starszą, b a r d z o p r o s t o trzyma jącą się, w y m i z e r o w a n ą d a m ą , k t ó r ą cechowała spostrze gawczość, poczucie h u m o r u , inteligencja oraz h a r t d u c h a . M a t k a P h i l o m e n a u m i e r a ł a n a r a k a powoli, c o d a ł o jej m o ż liwość u p o r z ą d k o w a n i a wszystkich spraw w swoim b a r d z o przenikliwym umyśle. Kiedyś o b a w i a n o się jej, bo była zwo lenniczką surowej dyscypliny w szkole, ale n a m okazywała nieczęsto s p o t y k a n e współczucie. Z a b i e r a ł a nas na spacery po t e r e n a c h klasztornych, którym wspaniałości przydawały olbrzymie d r z e w a iglaste, dęby, wiązy oraz p e ł n a o d d a n i a działalność m o j e g o p r z e d s i ę b i o r c z e g o ojca. Z n a ł a nazwy wszystkich tych drzew i nas też ich nauczyła. M a t k a Philo m e n a była niewyczerpanym ź r ó d ł e m opowieści o życiu w in- nych klasztorach w innych krajach oraz o kobietach, k t ó r e t a m mieszkały. K o c h a ł a naszą żywiołowość, chociaż zmuszała nas do przestrzegania reguł. Tylko j e d n a osoba mogła w danej chwi li mówić. Na swój wspaniale łagodny sposób pilnowała, by każda miała szansę włączyć się do rozmowy. Było wiele słonecznych dni, kiedy czas rekreacji spędzały śmy na zewnątrz, i czułam się szczęśliwa. Rekreacja wydawa ła mi się taka cywilizowana; nie przywykłam do tego, najbliż sza jej była wytworność i dystynkcja, o jakich czytałam w książce E. M. Forstera „Pokój z w i d o k i e m " ; zawsze p o t e m z tęsknotą w s p o m i n a ł a m u t r a c o n e dziedzictwo mojej matki. Często zabierałyśmy ze sobą krzesła i siadałyśmy w cieniu drzewa, żeby haftować albo cerować. U b ó s t w o oznaczało, że musiałyśmy naprawiać swoje u b r a n i a . A skoro miałyśmy to robić na chwałę Bożą, trzeba było wykonywać r o b o t ę dosko nale; cery na naszych p o ń c z o c h a c h g o d n e były rąk kobiety po mistrzowsku władającej igłą. Nasze hafty były dziełami p o bożności. S p r z e d a w a n o je Bóg wie gdzie albo przekazywano Bóg wie k o m u , a my uczyłyśmy się cnoty o p a n o w a n i a , kiedy bez w a h a n i a oddawałyśmy te dzieła naszych rąk i serc. Póź niej, d u ż o później, p o c z u ł a m się zaskoczona i rozgniewana, kiedy dowiedziałam się, że moja rodzina płaciła za moje hafty swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi. Rekreacja była również o d p o w i e d n i ą p o r ą na o p o w i a d a nie n i e p r a w d o p o d o b n y c h historyjek, z a d a w a n i e podchwytli wych pytań na t e m a t zakonnic i d u ż o wesołości. Wiele się śmiałyśmy - byłyśmy m ł o d e , pełnej tłumionej chęci do psot i p o t r z e b n a n a m była ulga od niepokojącego przystosowywa nia się do n o w e g o życia. Śmiech wspaniale rozpraszał n a p i ę cie, utrzymywał nas przy zdrowych zmysłach i przywracał naszym policzkom r u m i e ń c e . Moje w r o d z o n e poczucie hu m o r u znalazło ujście podczas tych codziennych spotkań, kiedy wszyscy człowieka słuchali, gdy przyszła j e g o kolej. D o p i e r o na trzecim roku nowicjatu, po tym, jak nowa wycho wawczyni poleciła mi, żebym pielęgnowała swoje poczucie h u m o r u albo je utracę, zaczęłam z a p o m i n a ć o śmiechu. Obudziła we m n i e coś, co ostrzegało przed pychą - czułam się tak, jakbym za d u ż o wygrywała w kulki. Z a n i m mi tak niefortunnie przypomniała o m o i m poczu ciu h u m o r u , nauczyłam się z t a l e n t e m o p o w i a d a ć kawały, a nowe zapisywałam i wysyłałam do d o m u , żeby i rodzina się pośmiała. „Bóg wyjrzał zza m u r ó w nieba na dusze w piekle, k t ó r e wi ły się w straszliwych męczarniach, kiedy d e m o n y oblewały je smołą i dźgały rozpalonymi do czerwoności pogrzebaczami". Tak zaczynał się kawał p o c h o d z e n i a szkockiego ( m o ż e był to j e d e n z żartów B e r t r a n d a Russella, który na p e w n o opowia dał go lepiej niż j a ) . „Szukał wzrokiem dusz wśród płomieni i dymu. O, Boże - jęczały dusze - nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak źle. Bóg przyjrzał im się i powiedział: No to teraz już wiecie, n i e ? " . Zawsze uważałam, że to dosyć ryzykowny kawał; zawarta w nim była taka niezachwiana wiara w piekło i wieczysty gniew Boga. Musiałyśmy być dosyć z a d o w o l o n e z siebie i pewne, żeby śmiać się z takich kawałów. Gdzieś w m o i m wnętrzu p r z e k r ę c a ł się jakiś klucz, ale prawie nie zwracałam na to uwagi. Śmiech był s p o s o b e m na p r z e g n a n i e diabła, na wet jeżeli tylko chwilowe. W ciągu p o n a d dwunastu lat mojego klasztornego życia to właśnie śmiech i poczucie jedności powodowały, że to wszyst ko stawało się w a r t e z a c h o d u . Kiedy śmiałyśmy się r a z e m , między n a m i tworzyła się więź; tylko ten śmiech dawał n a m prawdziwe poczucie tożsamości. Założyłyśmy nawet wspólną tablicę, gdzie m o ż n a było wywieszać kawały i anegdoty, któ re każdy mógł sobie przeczytać, nie tylko „postki" i nowicjuszki. Był to przyjazny łącznik między d w o m a o b o z a m i , tych nieopierzonych i tych w pełni opierzonych. Czasami mignął mi gdzieś któryś z małych braci. Kiedyś mój dwuletni braciszek P e t e r przywędrował z misiem w ra m i o n a c h w poszukiwaniu tatusia. Wyprawiłam go do ojca, chociaż sama wcale nie byłam pewna, gdzie jest, a on uśmiechnął się s z e r o k o i, odchodząc, przesyłał mi pocałunki. W kilka tygodni później podczas p o p o ł u d n i o w e j rekreacji usiadł w pobliżu nas na c e m e n t o w y m krawężniku i siedział t a m , zadowolony. Mniej więcej co m i n u t ę powtarzał: - H e j , Ca-la! - i uśmiechał się. Pozwolono mi go ucałować i odesłać do d o m u , i p o d c i ą g n ą ć mu spodenki, bo miał brzu szek na wierzchu. - Nigdzie nie m o g ę znaleźć m a m u s i , Ca-la - powiedział. Biedaczek. Koniec rekreacji przepełniał mnie na ogół poczuciem wielkiej straty, a nawet zagrożenia. Dlaczego nie mogłyśmy jeszcze przez kilka godzin marzyć i tworzyć świata na n o w o ? Skąd to żałosne posłuszeństwo zegarowi? Ale godzina d r u g a r ó w n o z n a c z n a była z ciszą nagłą jak nagła śmierć. Czas się skończył; spuścić oczy, ruszać szybko do obowiązków. A roboty było mnóstwo. Praca postulantek i nowicjuszek musiała klasztorowi oszczędzać potężnych wydatków na sprzątanie. Pracowałyśmy ciężko w pralni, w kuchni, w kapli cy, w dormitoriach, w magazynie z bielizną - sortując ubrania, szyjąc nowe, dokonując poważniejszych napraw na maszynach do szycia; praktycznie wszędzie w tym ogromnym budynku. Przez lata, jakie tam spędziłam, nie było w klasztorze ani jednej najętej służącej, całą p r a c ę wykonywały nowicjuszki i zakonnice, którym diagram dyżurów w czasie wolnym od uczenia układała k o m p e t e n t n a siostra Kevin. Nie m o g ł a m uwierzyć, kiedy mi to w k o ń c u p o w i e d z i a n o na długo po tym, jak opuściłam klasztor, że od mojej rodziny d o m a g a n o się opłat za lata mojego nowicjatu, a p o t e m za p e ł n e osiem lat aż do ślubów wieczystych. Miało to coś wspólnego z b r a k i e m posagu, który mogłabym wnieść klasztorowi; d y s p o n o w a ł a m tylko cząstką s p a d k u po moich rodzicach, którzy zrobili zapis na klasztor, a to u z n a n o za niewystarczające. Nie miałam p o jęcia o takim zdzierstwie. - Biedni zawsze płacą, p a n i van R a a y - mówiła mojej mat'ce siostra, której wyznaczono to p a s k u d n e zajęcie, zbieranie pieniędzy. - Bogacze sobie tym głowy nie zawracają; oni ni gdy nie płacą. Wyglądało na to, że całkiem s p o r o dziewcząt nie wniosło posagu, nawet te, k t ó r e na to było stać. Ale ludzie zamożni byli na tyle mądrzy, że nie dawali się zastraszyć ż ą d a n i e m opłat, kiedy ich córki oddały życie Bogu i niekończącej się Bożej pracy. Ja p r z e d e wszystkim miałam obowiązek pilnować, by kory tarze i sale były wolne od kurzu i lśniące. P o k a z a n o mi, jak rozsypywać zużyte wilgotne listki h e r b a c i a n e na początku ko rytarza, a p o t e m metodycznie je zmiatać, by ściągnęły cały kurz. Nauczyłam się p o s k r a m i a ć wielką ręczną froterkę, któ ra wyrywała się z moich niedoświadczonych rąk, oraz dbać o m a h o n i o w e stoły, o krzesła w stylu królowej A n n y i o każdy drobiazg w wystawnych salach, k t ó r e kazały myśleć mi o dwo rze Ludwika X I V (nie byłam przyzwyczajona do zabytkowych waz, a niektóre z nich miały prawie po metrze wysokości). Kiedy pojawiał się jakiś gość, nie p o w i n n o się było sprzą tać, ale czasami nie d a w a ł o się tego uniknąć. P e w n e g o dnia, kiedy zmywałam właśnie korytarz, zobaczyłam, jak z salonu wychodzi mężczyzna o dosyć ważnym wyglądzie, i d a ł a m n u ra do łazienki wielebnej, do której prowadziły w b u d o w a n e we w n ę k ę w ścianie drzwi. Ta łazienka była p r z e s t r o n n y m otaczanym czcią p o m i e s z c z e n i e m , do k t ó r e g o zwykle nie miały w s t ę p u takie pospolite sprzątaczki jak ja. G o ś ć j e d n a k skierował się do tego s a m e g o pomieszczenia, a kiedy m n i e zobaczył, o m a ł o nie rzucił się do ucieczki. Z m i a t a j ą c kurz jak szalona, powiedziałam, że właśnie skończyłam i n a p r a w dę, nic nie szkodzi! Refektarz, w którym jadałyśmy posiłki, przyprawiał m n i e o n i e p o k ó j . My, nowicjuszki, miałyśmy swój własny refektarz po przeciwnej stronie korytarza niż z a k o n n i c e . Nasza wy chowawczyni zwykle czyniła h o n o r y podczas posiłku, a my postępowałyśmy w e d ł u g jej wskazówek. Założycielka zgro m a d z e n i a była Francuzką, ale w jej z a k o n a c h p a n o w a ł a zde cydowanie wiktoriańska etykieta. S z a r p a ł o n a m to nerwy. P e w n e g o dnia wychowawczyni zjadła jabłko, posługując się nożykiem i widelczykiem. U z n a ł a m , że k o m p l e t n y osioł ze m n i e , jeżeli chodzi o maniery przy jedzeniu, i przypuszcza łam, że wszystkie inne dziewczęta poza mną, córką o g r o d n i ka, zostały d o b r z e wychowane. A l e kto uczy się w d o m u jeść p o m a r a ń c z ę łyżeczką, a j a b ł k o nożykiem i widelczykiem? Musiałyśmy więc wszystkie czuć się p o d o b n i e i podglądały śmy u k r a d k i e m , j a k zachowuje się reszta. Nabrałyśmy całkiem sporej wprawy w niedotykaniu jabłek palcami, kiedy nasza wychowawczyni miała czelność ogłosić od szczytu stołu: - Wiecie, nie ma takiej konieczności, by przy j e d z e n i u j a b ł k a używać nożyka i widelczyka. O t a r ł a cienkie wargi dużą białą serwetką i wyszła z sali. Ni gdy nie p o ł a p a ł a m się, co miała oznaczać ta k o n k r e t n a lekcja. • • • Przez całe wieki życie z a k o n n e było edukacją w odczłowieczaniu. Setki razy ojcowie kościoła definiowali je j a k o dąże nie do doskonałości, t o ż s a m e z wyrzeczeniem się świata. „Świat" nie oznaczał przy tym wyłącznie d ó b r materialnych, zakonnice miały również minimalizować swoje kontakty z ludźmi. „ S u r o w o ś ć " jest tym słowem, k t ó r e przychodzi na myśl. S u r o w a p o b o ż n o ś ć . Wysiłki, by zerwać z tym ascetycz nym przywiązaniem do reguł, p o d e j m o w a n e przez p a p i e ż a Piusa X I I i papieża J a n a X X I I I - zapraszali oni do siebie przełożonych wszystkich z a k o n ó w w latach 1957, 1961 i zno wu w 1965 - spotkały się z uprzejmą niezdolnością do wy o b r a ż e n i a sobie czegokolwiek innego niż ta droga d o s k o n a łości, którą przełożeni już pojęli. W końcu życie zgodne z regułą i codziennym r o z k ł a d e m zajęć stało się łatwiejsze - a nawet stało się czymś w rodzaju kuli dla kulawego. Ż e b y postąpić właściwie, wystarczyło od wołać się do zwyczaju albo reguły; w przypadku najmniej szych wątpliwości radziłyśmy się wychowawczyni nowicjuszek. „ K a ż d a najdrobniejsza wykonywana przeze mnie czynność jest tym, czego w d a n y m m o m e n c i e oczekuje o d e mnie nasz Pan, i oczywiście jest to zachwycające uczucie" - pisałam w m o i m pierwszym z cotygodniowych listów do rodziny. Im więcej reguł poznawałyśmy, tym łatwiej było p o s t ę p o w a ć „właściwie". Oczywiście d o p ó k i s a m a ilość reguł oraz k o m - plikacje związane ze stosowaniem się do nich wszystkich nie zmniejszyły szans na p o w o d z e n i e . Teraz każda z nas czuła się wspaniale, bo należałyśmy do „społeczności". M ł o d a kobieta, k t ó r a walczyła o jakąkolwiek tożsamość, rozkoszowała się tym poczuciem. M o j a zdolność do „zadowalania B o g a " wydawała się niepodważalna. U d a ł o mi się przenieść pragnienie uzyskania a p r o b a t y rodziców na dowolną o s o b ę , k t ó r a stała n a d e m n ą w zakonnej hierarchii, na „rzeczniczki Boga". Otwarcie z a c h ę c a n o nas do takiego p o s t ę p o w a n i a ; nawet te tytuły: „wielebna m a t k a " , „wielebna m a t k a prowincjonalna" oraz „wielebna m a t k a g e n e r a l n a " , były jawnym ż ą d a n i e m dziecięcej lojalności. Naszą wielebną m a t k ę t r a k t o w a n o z wielką rewerencją. Musiała zajmować się organizacją wielu spraw i c h r o n i o n a była jak królowa pszczół. „Szarą m a s ę " z a c h ę c a n o , by kocha ła również m a t k ę prowincjonalną, niezależnie od tego, kto w danej chwili zajmował to stanowisko, a już najbardziej wie lebną m a t k ę g e n e r a l n ą , tkliwie nazywaną „ N o t r e M e r e " . Ją najtrudniej było s p o t k a ć czy poznać, j a k o że mieszkała w Broadstairs, w Anglii. Polecano n a m wysyłać p e ł n e uczucia listy do tej nieznanej, otaczanej czcią matczynej postaci, z za pewnieniami o naszych nieustających modlitwach, naszej lo jalności oraz naszej miłości do niej. Wielebna m a t k a Winifred miała usta pełne dużych zębów, ale po pierwszym szerokim uśmiechu, z jakim mnie przyjęła, chyba poczuła do mnie chłodną antypatię. Na ogół niewiele miała czasu dla p o s t u l a n t e k i nowicjuszek i na szczęście poka zywała się tylko sporadycznie, by zapoznać nas z regułą albo wygłosić mającą n a m d o d a ć energii mowę, nazywaną rozpra wą. Wygłaszała ją z oczami spuszczonymi na przygotowany na piśmie tekst, a my, m ł o d e dziewczyny, siedziałyśmy w dwóch rzędach pod k ą t e m prostym do niej, ze wzrokiem wbitym w swoje złożone na kolanach dłonie. Czasami j e d n a k musiałyśmy osobiście złożyć r a p o r t m a t c e przełożonej. J e d n a za drugą klękałyśmy o b o k niej w otacza nym czcią prywatnym gabinecie, w którym aż śmierdziało od nagan, środków dyscyplinujących, powtarzanych reguł i p r z e - pisów, godnych pożałowania decyzji, u p o k o r z e ń , nawoływań, by coś zrobić, oraz n a p o m n i e ń - a wszystko to prędzej czy później p o z n a ł a m na własnej skórze. W i e l e b n a m a t k a siedziała w fotelu, tak że klęcząca postulantka, taka jak ja, mogła podnieść wzrok na jej dużą twarz. Myślę, że to moja szczególna naiwność tak wytrącała m a t k ę Winifred z równowagi. M i m o woli jej duży nos drgał, a krza czaste brwi mrocznie się ściągały, kiedy bez uśmiechu o d p o wiadała na moje pytania. • • • Kiedy m a t k a P h i l o m e n a , nasza elegancka wychowawczyni nowicjuszek, u m a r ł a , na jakiś czas pozostałyśmy bez matki. U m a r ł a na raka, a ż a d n e z jej „dzieci" nie było o b e c n e przy zgonie ani nie opłakiwało jej przy łożu śmierci. Z g o d n i e ze zwyczajem ofiarowywano msze święte za jej duszę, o d p r a wiono ich sześć p o d rząd pierwszego dnia w podwójnym a m o ż e nawet potrójnym t e m p i e . K a z a ł o mi to zastanowić się, dlaczego nie m o ż e m y p o s t ę p o w a ć w ten s p o s ó b co r a n o i zaoszczędzić m n ó s t w o czasu. Po mniej więcej tygodniu wy z n a c z o n o n a m nową wychowawczynię. M a t k a R o s a była m ł o d s z a i dość otwarcie okazywała e m o cje. Miała życzliwe oczy i uważała, że p o w i n n a p r z e d e wszyst kim starać się nas rozweselić, chociaż czasami s a m a nie czu ła się zbyt d o b r z e . M a t k a Rosa miała za sobą fatalne doświadczenie - j e d n a ze starszych nowicjuszek zapałała do niej gwałtowną niechęcią. Mówię „gwałtowną", bo siostra Miriam głośno sprzeczała się z m a t k ą Rosą i nawet przekli nała. M i r i a m z o p o r a m i o d e s ł a n o do d o m u do jej szacow nych rodziców po niemal dwóch i pół roku w nowicjacie. O d jechała, nie żegnając się z nami. M a t k a Rosa d o k ł a d a ł a wielkich starań, żeby p o d o ł a ć swo im obowiązkom, ale zbyt często płakała przez brak k o m p e tencji, więc wyznaczono n a m trzecią wychowawczynię nowi cjuszek, m a t k ę I m m a c u l a t ę , kobietę w dużych okularach, spoza których jej oczy połyskiwały zwodniczo, z pomarszczo- nymi ustami osadzonymi w kwadratowej szczęce. Urzekająco zadarty nosek zadawał kłam jej n a t u r z e . Lubiła psoty, nie ma co, i starała się zachowywać wesoło, ale ktoś powinien był się dwa razy zastanowić, widząc, jak nerwowo, nieustannie p o prawia okulary na nosie i jak, nawet uśmiechając się, nie przestaje być świętoszkowata. Nie miałyśmy tej wychowaw czyni na d o b r ą sprawę nic do zarzucenia poza tym, że nie ma pojęcia, co robi. Ślepo wierzyła w Boga, który przemawiał przez jej przełożonych. Przełożeni kazali jej zostać wycho wawczynią nowicjuszek; najmniejszego znaczenia nie miał fakt, że nic o tej robocie nie wiedziała, wiara mówiła jej, że stanie się cud i że nią pokierują. Była świętym niewiniątkiem. Była również w każdym calu dzieckiem - p o d o b n i e jak ja. Wyszkolono ją na nauczycielkę szkoły podstawowej, przywy kła radzić sobie z małymi dziećmi, a teraz miała kilkoro większych p o d swoimi skrzydłami, to wszystko. W tym czasie przyjechała z Anglii do Australii tajemnicza i budząca cześć wielebna m a t k a generalna, żeby odwiedzić swoje trzy domy. Z a b r a k ł o n a m czasu, żeby sklecić na jej p o witanie jakieś przedstawienie, więc po prostu odbyło się czy tanie tekstów religijnych na naszej wspólnej sali, a p o t e m roz mowa, podczas której m a t k a g e n e r a l n a zadała kilka pytań, przeprowadzając coś w rodzaju wywiadu. D o t a r ł a do nas póź niej wiadomość, jakie odniosła wrażenie: sześciu centów by nie dała za nas wszystkie! Kiedy to usłyszałyśmy, przygryzały śmy wargi, chichotałyśmy i parskałyśmy. Co zaskakujące, ten sąd nie popsuł n a m h u m o r u - był tak obraźliwy, że aż śmiesz ny. Po prostu nie mogłyśmy uwierzyć, że w tak krótkim czasie potrafiła uczciwie ocenić, czy jesteśmy coś warte, czy nie. Nasze chichoty t r a k t o w a n o j a k o sposób p o s t u l a n t e k na pozbycie się s k u m u l o w a n e g o napięcia i przez jakiś czas je to l e r o w a n o . Miałyśmy n a p a d y chichotów w kaplicy, bo nie by łyśmy przyzwyczajone do przedłużającego się milczenia, cho ciaż medytacje p o c z ą t k o w o trwały tylko po dwadzieścia minut. Po miesiącu ich czas p r z e d ł u ż o n o do trzech kwadran sów. Nasze żywe m ł o d e umysły nie potrafiły poradzić sobie z t ł u m i e n i e m myśli przez tak długi czas. Z d a r z a ł o się, że jed- na z nas zaczynała chichotać cicho i b e z r a d n i e , p o t e m reszta przyłączała się solidarnie do niej, r a m i o n a trzęsły n a m się tak b a r d z o , że wibrację d a w a ł o się wyczuć przez d r e w n i a n e klęczniki. I nagle któraś wybuchała ś m i e c h e m . To szokujące uwolnienie energii uspokajało nas wszystkie, jakby wspólne napięcie znalazło ujście p o p r z e z j e d n ą z nas. W gorące wilgotne dni wiotczałyśmy i cierpiałyśmy w ide alnej ciszy. Czarny m a t e r i a ł sukienek lepił się do oparcia ła wek, jeżeli ośmieliłyśmy się oprzeć, zamiast siedzieć prosto, czego od nas w y m a g a n o . P e w n e g o r a n k a o p i e r a ł a m się przez całe pięć minut, zanim wielebna m a t k a podeszła i zapytała, czy źle się czuję, a ja po prostu błądziłam myślami i z a p o m n i a ł a m , gdzie j e s t e m . Medytacje były k r a ń c o w o n u d n e . Odczytywane zawsze z tej samej księgi, w staroświeckim języku, dotyczyły t e m a tów, takich jak wskrzeszenie Łazarza, Sąd Ostateczny, świę ty Patryk, diabeł i A n i o ł Stróż, uwielbione Ciało Chrystusa, Eucharystia, milczenie, to, j a k ciało będzie wyglądało i czuło się po zmartwychwstaniu... Po kilku latach słuchanie stało się w pewien przewrotny s p o s ó b łatwiejsze, bo medytacje się nie zmieniały, p o w t a r z a n e były wielokrotnie! Po śniadaniu zawsze słuchałyśmy fragmentów „O naślado waniu Chrystusa", nawet wtedy, kiedy już wstrząsnęła nami wiadomość, że Tomasz a K e m p i s , ten szacowny pisarz, nigdy nie zostanie kanonizowany. A stało się tak, ponieważ odkry to po ekshumacji, że u m a r ł , zatopiwszy zęby w swoim r a m i e niu. Musiał stracić p o k ł a d a n ą w Bogu nadzieję, kiedy ocknął się w dusznej t r u m n i e po tym, j a k p o g r z e b a n o go żywcem, a tego by nie zrobił ż a d e n święty. Podczas przyciszonej krzątaniny przy p o d a w a n i u i jedzeniu lunchu odbywały się czytania z pism założycielki do chwili, kiedy przełożona nie wypowiedziała magicznych słów: „Niech będzie pochwalony Jezus!". To był sygnał, że m o ż n a rozpo cząć kilka minut ożywionej rozmowy, przy czym mówić mogła wyłącznie j e d n a osoba, a reszta grzecznie powściągała słowa, k t ó r e doczekać się nie mogły, by wyrwać się na swobodę. Tyl ko świeckie siostry, k t ó r e nie złożyły takich samym ślubów i zwykle siedziały najdalej od przełożonej, łamały zasadę, że mówi j e d n a osoba naraz. Często nie były w stanie nadążyć za sensem rozmowy osób wtajemniczonych, więc gawędziły ci cho między sobą, na co zwykle zwracała im bezskutecznie uwagę przełożona. W święta m o ż n a było liczyć na to, że czy tania b ę d ą b a r d z o krótkie, co przynosiło rozkoszną ulgę. Przy obiedzie n a s t ę p n e czytania i w ogóle żadnych rozmów, bo po zmywaniu przychodziła p o r a na rekreację. Przy wieczornych czytaniach, między kaplicą a obiadem, obowiązywał rygorystyczny porządek. Dwa razy w tygodniu ra czono nas pismami Alfonsa Rodrigueza. Napisał on kilka ksią żek zebranych w cykl zatytułowany „Ćwiczenia w doskonałości i cnocie chrześcijańskiej". Książki te były przejrzyście szczere i z łatwością przyswajałyśmy sobie prezentowany w nich osobli wy sposób rozumowania oraz godne podziwu zalecenia, jak prowadzić życie doskonałe. Ż a d n e inne książki nie zdołałyby tak kompetentnie uświadomić nam, jak żałosne i bezwartościo we byłyśmy j a k o istoty ludzkie; jak nieczyste, plugawe i nieprzy zwoite były nasze ludzkie ciała, które siłą nakłaniać trzeba, by nabrały zwyczaju „podążania za D u c h e m " . W inne dni teksty wybierano z krótkiej listy żywotów ulu bionych świętych, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Po wizycie matki generalnej wtykano n a m przez kilka miesięcy pod nos książki pióra o p a t a M a r m i o n a , o p r o m i e n i o n e osobi stym wyborem, jakiego d o k o n a ł a m a t k a generalna, która p o dziwiała pełen erudycji styl opata. Przeciętne umysły takie jak nasze miały kłopoty ze zrozumieniem jego myśli. Od czasu do czasu czytano n a m prawdziwy dreszczowiec - na przykład ży wot dowcipnego misjonarza z Afryki, którego nazwiska zapo mniałam; ten tekst przynajmniej wywoływał uśmiech na na szych twarzach. Poza tym były historie świętych takich jak Alojzy, który nigdy nie spojrzał na kobietę, nie spojrzał nawet własnej matce w twarz; i historia ojca Petit. Ojciec Petit nigdy nie tknął jabłka przez jego skojarzenia z grzechem pierworod nym, który świat zawdzięcza Ewie. Prosił, by po śmierci wycię to mu czyste serce i zachowano je dla siostry X, jego przyja ciółki. Nikomu do głowy nie przyszło, by wyśmiewać się z tych historii; przyjmowaliśmy je tak, jak pacjent przyjmuje lekar stwo: miały paskudny smak, ale powinny n a m dobrze zrobić. Oczywiście na liście znajdował się również żywot założy cielki. Prowadziła o n a niezwykle, o d w a ż n e i tajemnicze ży cie, w którym p o d koniec miały miejsce niewytłumaczalne zdarzenia, takie jak przebywanie w dwóch miejscach naraz, słyszenie głosów o r a z p r z e p o w i e d n i e , k t ó r e się później sprawdziły. Była pionierką w kształceniu dziewcząt z nieza możnych rodzin, bo zdawała sobie sprawę, że edukacja to droga do wyzwolenia z wąskiego s p e k t r u m ról dostępnych dla kobiet na początku dziewiętnastego wieku. W 1820 roku ufundowała swój pierwszy klasztor, a wkrótce po tym cztery następne, wszystkie we Francji. Nie minęło wie le czasu, a założono klasztory w Anglii i Irlandii. Pierwszy australijski klasztor znajdował się w R i c h m o n d , w M e l b o u r n e , a założono go w 1882 roku, dwadzieścia cztery lata po śmierci fundatorki. Gdyby żyła w naszych czasach, w latach sześćdzie siątych, kiedy edukacja dostępna była dla każdego, z pew nością skończyłaby ze szkołami i zajęła się czymś bardziej pożytecznym. Ale to przekraczało możliwości zrozumienia za konnic. Rola nauczycielek-zakonnic pod koniec dwudziestego wieku z r e d u k o w a n a została niemal do zera, powołań było co raz mniej. O wszystko to obwiniano raczej bezbożność czasów niż brak wykazanej w p o r ę inicjatywy. Sześć miesięcy postulatu, pełnych podniecenia, p r z e r a ż e nia i h u m o r u , przeleciało migiem, i wkrótce gotowe byłyśmy zrobić następny krok: czekało nas wielkie przeżycie, związa ne ze z r z u c e n i e m prostych czarnych bawełnianych sukienek i siatkowych czepeczków i z a m i a n ą ich na szalenie profesjo nalnie wyglądające habity nowicjuszek. O d b y ł o się to podczas oficjalnej ceremonii, a miała o n a uświadomić naszym r o d z i n o m rosnącą powagę wyboru d o k o n a n e g o przez ich córki, k t ó r e postanowiły poświęcić życie Bogu. Więcej kłopotów Pobłażliwy o k r e s p o s t u l a t u zakończył się ó s m e g o września 1957 roku w święto N i e p o k a l a n e g o Poczęcia. Ż e b y ten dzień j a k o ś się wyróżniał, odbyła się w kaplicy publiczna uroczy stość, oficjalna i imponująca, w której wzięły udział wszystkie nasze rodziny i przyjaciele. Nie mieli oni n a t o m i a s t oglądać nieco bardziej drastycznej części za kulisami, kiedy przyszło do obcinania włosów. My, sześć oblubienic Chrystusa, szłyśmy uroczyście nawą, włosy miałyśmy jeszcze n i e n a r u s z o n e i okryte takim samym welonikiem j a k dzieci przy pierwszej komunii. D ł o n i e złączo ne czubkami palców trzymałyśmy przy piersi i szłyśmy z p o chylonymi głowami. Moją p s e u d o ś l u b n ą suknię uszyła mi m a t k a ; z r o b i o n a była z cienkiego białego atłasu z delikatny mi k r o p e c z k a m i - to, że nie m i a ł a m głębokiego dekoltu ani o b n a ż o n y c h r a m i o n , jest chyba oczywiste. W y o b r a ż a ł a m so bie, że wyglądam jak M a r i a G o r e t t i albo j e d n a ze świętych z moich świętych obrazków. W kaplicy tłoczno było od krewnych sześciu dziewcząt, k t ó r e płynęły po czerwonym dywanie w stronę ołtarza. D o puszczono do uroczystości również kilka starszych uczennic, k t ó r e - jak s ą d z o n o - mogły zostać w przyszłości „kandydat k a m i " . G d z i e ś w tym tłumie byli moi rodzice i siostra. K a p l i c ę wypełniał z a p a c h wielu kwiatów, w przeważają cej m i e r z e białych: b i a ł e r ó ż e , b i a ł e goździki, lilie, g l a d i o le, g i p s ó w k a i k o n w a l i e . D z i w n e mi się to t e r a z wydaje, ale z a p a c h tych kwiatów, k t ó r y tak wyraźnie sobie p r z y p o m i n a m , p o d n o s i ł m n i e w t e d y n a d u c h u . Ich w o n n a o b e c n o ś ć niosła ze s o b ą informację, że wszystko jest d o b r z e . I wszystko było d o b r z e - nie d l a t e g o żebym m i a ł a p e w n o ś ć , że p o s t ę p u j ę właściwie, by sprawić p r z y j e m n o ś ć B o g u , bo nie m i a ł a m , a B ó g nie p o t r z e b u j e t e g o , by mu s p r a w i a ć p r z y j e m n o ś ć , ale d l a t e g o że r o b i ł a m coś, co z g o d n i e z włas nym p r z e k o n a n i e m m u s i a ł a m w t e d y zrobić. Z c z a s e m znaj dą się i n n e rzeczy do z r o b i e n i a . M i a ł a m przyjaciół, czuwa no nade mną. Powtarzałyśmy sobie wcześniej to, co miałyśmy powie dzieć, wyrzekając się świata, prosząc o habit, który miałyśmy nosić, i oświadczając gotowość zostania oblubienicą Chrystu sa, W i e r n ą Towarzyszką Jezusa. Biskup uroczyście pytał każdą z nas, kiedy klękałyśmy przed nim: - Moje dziecko, o co prosisz? - Wasza ekscelencjo, p r o s z ę o miłosierdzie Boże i łaskę świętego habitu. - Czy prosisz o to z całego serca i z wolnej woli? - Tak, wasza ekscelencjo. N a s z e słowa dochodziły do uszu przysłuchujących się w kaplicy ludzi. - Z a ś l u b i a m cię Jezusowi Chrystusowi, Synowi Wiecznego Ojca, w Z g r o m a d z e n i u Wiernych Towarzyszek Jezusa. Niech B ó g obdarzy cię wytrwałością, dziecko. N a s t ę p n i e , zaślubiwszy nas Jezusowi, biskup kładł na na szych wyciągniętych dłoniach schludnie złożony habit zakon nicy. Kiedy wszystkie otrzymałyśmy już nasze nowe ubrania, podniosłyśmy się i s k r o m n i e , z pochylonymi głowami p o dreptałyśmy z p o w r o t e m nawą, kierując się ku drzwiom na tyłach kaplicy. Wyszedłszy z kaplicy, dałyśmy sobie spokój ze statecznym t e m p e m i popędziłyśmy do pokoju, który nazwałyśmy p o k o j e m nowożeńców. J e z u s a o b d a r o w a n o tego d n i a sześcioma następnymi oblubienicami; była to tajemnica, k t ó r ą z a a k c e p t o w a ł a m z równą łatwością jak pojęcie D u c h a Świętego i „okrzyki". Włosy trzeba było obciąć szybko, żeby wierni nie musieli zbyt długo czekać, aż każda oblubienica po obłóczy nach wróci do kaplicy z głową okrytą białym czepcem i welo n e m i całą resztą ciała spowitą w czerń. O g a r n ę ł o m n i e dziwne uczucie, kiedy wychowawczyni o b cinała mi włosy, symbol mojej kobiecości. Kobiecość znika ze złożeniem ślubów. M o g ł a m być oblubienicą, ale nie kobietą. Co ta m a t k a I m m a c u l a t a wyprawia? Jej n e r w o w e dłonie wydawały się jeszcze bardziej niezręczne niż zwykle, kiedy męczyła się n a d obcinaniem moich gęstych zdrowych wło sów. To będzie trwało wieki! Tymczasem w kaplicy baśń nie miała końca. Muzyka o r g a n o w a podtrzymywała nastrój deli katnej świętości, zadając kłam p o r u s z e n i u za kulisami. Ktoś, k t o miał mocniejsze d ł o n i e i większe nożyczki, przejął o b o wiązki mającej trudności wychowawczyni. Kiedy moje włosy zaczęły o p a d a ć na ziemię, coś we m n i e d r g n ę ł o i przypo mniał mi się sen, jaki miałam p o p r z e d n i e j nocy. Śnił mi się Keith, delikatny zmysłowy Keith, z j e g o czarny mi kręconymi włosami i życzliwą m ą d r ą twarzą. Chociaż nie z n a ł a m nawet wyrażenia „stosunek płciowy", nie mówiąc już o tym, bym rozumiała, co m o g ł o znaczyć, śniłam, że we m n i e wszedł. W tym śnie wchodził j a k o ś w moje ciało i docierał do serca. J e g o o b e c n o ś ć odczuwałam tak realistycznie i żywo, i sprawiała mi taką przyjemność, że chciałam, by już zawsze tak było. To s k o n s u m o w a n i e małżeństwa, taka myśl plątała mi się po głowie, wciąż byłam przy tym p o g r ą ż o n a we śnie, w rozkoszy. Kiedy się o b u d z i ł a m w ciemnościach, świadoma, że ktoś w d o r m i t o r i u m mógł się przysłuchiwać, zastanawiałam się, czy wciąż m o g ę zostać zakonnicą. Ale to był tylko sen. M a t k a Mary Luke, która była moją wychowawczynią w szkole podstawowej, uśmiechnęła się do mnie znacząco na- stępnego ranka, a ja lustrowałam twarze wokół siebie, żeby wypatrzyć dziewczynę, która mogła słyszeć mnie w nocy, i dy szałam ze zdenerwowania. Ale nie miałam wątpliwości co do swojej decyzji, by poświęcić się bez reszty Jezusowi, Bogu O j cu i Duchowi Świętemu; Trójcy, która zgodnie z wiarą chrze ścijańską była jednością, ale która niestety dla mnie nie była realna cieleśnie, więc nie potrafiłam nawiązać z nią kontaktu. Strzyżenie moich włosów trwało i trwało, towarzyszyło mu stękanie i sapnięcia. Nagle przyszła mi do głowy p o s ę p n a myśl, że nigdy nie b ę d ę miała dziecka. Przychodziła jeszcze wielokrotnie w następnych latach i za każdym r a z e m , kiedy d o p u ś c i ł a m do siebie ten smutek, coś z d a w a ł o się u m i e r a ć w m o i m ciele. W końcu zakonnice dokonały dzieła i nakryły moją na stroszoną głowę c z e p c e m . Weszłyśmy p o n o w n i e do kaplicy spowite w ciężkie czarne szaty z serży i w białych czepcach; czułyśmy się przy tym dziwnie i wyglądałyśmy tak nieziem sko, że niektórzy ludzie zalali się łzami. Kiedy wspaniała c e r e m o n i a dobiegła końca, pojawiła się moja rodzina, by mi p o g r a t u l o w a ć . Ojciec przytulił m n i e m o c n o i całował w usta, dopóki m a t k a natarczywym szeptem nie zwróciła mu uwagi, żeby przestał. Czując wciąż na war gach j e g o usta, otworzyłam oczy i zobaczyłam w z b u r z o n ą twarz matki. Rozglądała się, by sprawdzić, kto m ó g ł zauwa żyć tę scenę. W tej dziwnej chwili p o t a j e m n e g o p o r o z u m i e nia z ojcem p o c z u ł a m , że wreszcie po wielu koszmarnych p o tajemnych p o r o z u m i e n i a c h z przeszłości mój ojciec był ze mnie d u m n y . W końcu odniosłam sukces! Osiągnięcie córki podnieciło go seksualnie. Nie było to stosowne, ale nie nawy kłam do tego, by g ł ę b o k o się n a d czymś zastanawiać. Moje rozpaczliwe p r a g n i e n i e miłości i a p r o b a t y więziło m n i e w p o tajemnym seksualnym p o r o z u m i e n i u z ojcem, o d k ą d miałam trzy lata - chociaż j a k o m ł o d a nowicjuszka nie miałam o tym pojęcia. W końcu rwetes związany z przyjęciem w sali głównej skończył się i wszyscy poszli do d o m u . Lśniące p a s m a moich gęstych jasnych włosów - k t ó r e po tym, jak przez sześć mie- sięcy trzymane były p o d siateczką, b a r d z o przypominały wło sy G r a c e Kelly - o d d a n o mojej m a t c e . Schowała te włosy do w y k ł a d a n e g o j e d w a b i e m p u d e ł k a stojącego koło mojej p o większonej fotografii i często brała je na kolana i płakała. Kiedy moje młodsze siostry widziały, że płacze, uznawały, że o k r a d ł a m je z m a t c z y n e g o uczucia i że są gorsze. Czuły do mnie j e d n o c z e ś n i e szacunek i niechęć. Z o s t a ł a m zakonnicą z nie do końca świątobliwych p o w o dów, z których sama nie z d a w a ł a m sobie sprawy. Moja towa rzyska, finansowa i e m o c j o n a l n a pozycja w świecie nie m o głaby chyba być mniej obiecująca. Gdybym miała choć o d r o b i n ę pewności siebie, o p a r t e j na zdrowej znajomości świata i dobrym zdaniu o sobie, m o g ł a b y m stawić czoło przy szłości - ale ja czułam się b a n k r u t e m . Przyłączając się do za konnic, robiłam to, co robi polityk, który zadaje się ze sław nymi i potężnymi ludźmi, żeby z a d b a ć o swoją karierę. Bycie oblubienicą Chrystusa daje nie najgorsze powiązania. Bycie oblubienicą Chrystusa w zakonie F C J dawało nawet większe szanse! A l e ja ś w i a d o m a byłam tylko tego, że poświęcam zwyczajne życie, by podjąć życie w posłuszeństwie. Podziwia no m n i e za to i g r a t u l o w a n o mi. Byłam jak niewinny młody żołnierz gotów bez w a h a n i a wykonywać rozkazy. O d k r y ł a m to wiele lat później, p e w n e g o wieczoru w 1992 roku, kiedy d o k u m e n t a l n y film o p e w n y m m ł o d y m żołnierzu sprawił, że wlepiłam oczy w e k r a n i nie m o g ł a m ich od nie go o d e r w a ć . Film mówił o F r a n z u L a n g u , niemieckim ofice rze, który nie mógł nie p o s ł u c h a ć rozkazu swojego przełożo n e g o . O p o w i a d a ł , j a k a b s o l u t n a lojalność F r a n z a w o b e c F u h r e r a pozwoliła mu ze s p o k o j e m zastrzelić swego wielo letniego przyjaciela Klausa, który wstąpił do partii k o m u n i stycznej. Klaus stał w szeregu r a z e m z innymi zatrzymanymi k o m u n i s t a m i i p o z n a ł swego niegdysiejszego k u m p l a , F r a n za. Myślał, że b ę d z i e mógł w y m k n ą ć się bezpiecznie z grupy, p o n i e w a ż w straży tylnej szedł Franz. U m a r ł z kulą F r a n z a w głowie, z n i e d o w i e r z a n i e m malującym się na twarzy. F r a n z z a r e a g o w a ł bez w a h a n i a ; nie uważał, żeby miał jakiś wybór. W kilka dni po mojej inicjacji n a t k n ę ł a m się na m a ł ą p r z y g n ę b i o n ą dziewczynkę, k t ó r a była pierwszy raz w szko le i się zgubiła. W i e d z i a ł a m , w k t ó r y m k i e r u n k u p o w i n n a pójść. U k l ę k ł a m o b o k niej, żeby jej to powiedzieć, i przypo m n i a ł a m sobie o regule milczenia. S m u t n o mi było, że nie m o g ę jej p o m ó c , ale się nie o d e z w a ł a m . Tylko w s t a ł a m i p o szłam swoją d r o g ą , p r z e k o n a n a że w y b r a ł a m to co w a ż n i e j sze, bo p o s t ą p i ł a m z g o d n i e z r e g u ł ą . P o t r z e b a s ł u c h a n i a r o z k a z ó w była mocniejsza niż życzliwość i d u ż o silniejsza niż zdrowy r o z s ą d e k . D o p i e r o w 1967 r o k u , na d ł u g o po r e f o r m a c h , d o jakich n a k ł a n i a ł p a p i e ż J a n X X I I I , prysł dla m n i e ten u r o k . Ślubowałam posłuszeństwo na m o d ł ę świętego Ignacego Loyoli i jezuitów, których reguła była p o d s t a w ą reguły moje go z a k o n u . Nasze p r z e ł o ż o n e spowijała a u r a nieomylności, b a r d z o p o d o b n i e jak papieży. Nie z d a w a ł a m sobie wtedy sprawy z dziwnej i mrocznej historii katolickiego kościoła, p r o w a d z o n e g o czasem przez papieży o wątpliwej reputacji i całkowicie światowych ambicjach. N i e wiedziałam również, że zakon jezuitów powstał w odpowiedzi na działalność Lu tra, tego arcykrytyka, który wywołał tak powszechny odwrót od kościoła, kiedy ośmielił się publicznie zwrócić uwagę na zinstytucjonalizowaną korupcję. Na tę ignorancję n a k ł a d a ł a się moja zależność e m o c j o n a l n a i niedojrzałość. Do zależno ści z a c h ę c a n o nas na każdym kroku. Do młodszych sióstr zwracano się „dziecko", a my w naturalny sposób mówiłyśmy do naszych przełożonych „ m a t k o " . Byłam teraz siostrą Mary Carla, bo o takie imię prosiłam. Nie dla mnie święci płci męskiej. Tak wiele moich sióstr p o grzebało jeszcze głębiej swoją kobiecość, przybierając imię mężczyzny. Surowość w traktowaniu nowicjuszek zwiększyła się d r a stycznie. Nasze nowe życie zaczęło się na d o b r e . Listy do ro dziców, pisane po h o l e n d e r s k u , ale zawsze t ł u m a c z o n e , dla cenzury, d o z w o l o n e były tylko raz w miesiącu, a nie co ty dzień. Z ł a m a n i e m reguły czy to przez ignorancję, czy nie ostrożność r a d z o n o sobie z d u ż o większą srogością. Repry- m e n d y były bardziej upokarzające, a kary ostrzejsze. Pokory często u c z o n o , doprowadzając nowicjuszki do łez. Doświad czone zakonnice były mistrzyniami w rozdzieraniu naszych wrażliwych dusz na strzępy. - Precz mi z oczu! - W taki s p o s ó b często p o w i a d a m i a n o nas, że zrobiłyśmy coś złego. - Idź i wysprzątaj kuchnię, i pil nuj, żebyś dla o d m i a n y zrobiła coś pożytecznego. - Co my m a m y o tobie myśleć? Czy jesteś za b a r d z o tępa, by zrozumieć, że reguła to reguła, nawet jeżeli nie masz ochoty się do niej zastosować? Im więcej reguł poznawałyśmy, tym większe było p r a w d o p o d o b i e ń s t w o niepowodzenia. Zrobiłyśmy się nadwrażliwe, udzielano n a m nagany za to, że się rozejrzałyśmy d o o k o ł a , że spóźniłyśmy się o kilka chwil, że szeptałyśmy w kaplicy, że nie wykonałyśmy obowiązków w sposób doskonały, że miałyśmy p l a m k ę albo jakiś kłaczek na obszernych czarnych szatach, że nie wyczyściłyśmy butów do połysku albo że nie zwracałyśmy się do przełożonych z wystarczającą grzecznością. D o s t a ł a m bicz sztywno spleciony z pięciu sznurków szpa gatu, żebym biła się nim po nogach i w ten sposób karała się za p e w n e przekroczenia, na przykład za spóźnienia. Od bi czowania nogi się p o d e m n ą na p o c z ą t k u uginały, ale w zimie nawet miło je to rozgrzewało. Do końca pobytu w zakonie zatrzymałam ten bicz, znajdował się na mojej n o r m a l n e j li ście kar i wykorzystywałam go zwłaszcza po to, by stłumić pragnienia erotyczne. Lista k a r obejmowała również klęcze nie z wyciągniętymi r ę k a m i , d o p ó k i strasznie nie rozbolały m n i e ręce i kolana. C o d z i e n n y m o b o w i ą z k i e m było o d m a w i a n i e m o d l i t w p r z e d c z t e r n a s t o m a stacjami D r o g i Krzyżowej. Tam wielbi łyśmy cierpiącego, umierającego i u m a r ł e g o J e z u s a . Każdy z wykonanych na świecie miliardów krzyży z u d r ę c z o n y m ciałem J e z u s a jest świadectwem tego uwielbienia dla cier pienia. Tygodnie poprzedzające Boże N a r o d z e n i e i Wielkanoc były o k r e s a m i , kiedy własnoręcznie wymierzałyśmy sobie d o d a t k o w e kary. Twórczo myślałyśmy, j a k ą by zadać sobie p o k u t ę , i przedstawiałyśmy ją przełożonej, by zyskała jej błogo sławieństwo, a p o t e m zapisywałyśmy w małym notesiku, noszącym nazwę Zeszytu Zezwoleń. Nabrałyśmy zwyczaju, żeby jeść chleb bez masła, pić h e r b a t ę bez cukru czy mleka, dodając do niej zamiast t e g o soli, i obywać się b e z soli i pie przu w j e d z e n i u , jak również bez wody. M e l b o u r n e nie cieszy się w lecie d o b r ą sławą, bo warstwy powietrza układają się t a m w taki sposób, że noc nie przyno si żadnej ulgi po gorącym i wilgotnym dniu. W m o i m szczel nie d o p a s o w a n y m czarnym wełnianym czepcu było mi tak gorąco, że zataczałam się i niemal m d l a ł a m . Pot plamił na k r o c h m a l o n e białe p ł ó t n o okalające moją twarz i ciągle mnie od niego swędziała głowa. N a w e t o d d y c h a ć było t r u d n o p o d tymi wszystkimi warstwami czarnej serży na koszuli i p o ń c z o chach. Wyobraźcie sobie, że w takich okolicznościach trzeba się obyć bez wody, bo taka jest kara. J e d n y m z możliwych do przewidzenia rezultatów było to, że moja okrężnica literalnie wyschła (nie żebym wtedy wiedziała, czym jest okrężnica i gdzie ją m a m ) . Nie wiązałam b r a k u wody z nieustępliwymi zaparciami, na k t ó r e cierpiałam. P e w n e g o b a r d z o gorącego dnia p o z w o l o n o n a m się ochło dzić i wziąć d o d a t k o w y prysznic. Było to lato 1959 roku, naj gorętsze od pięćdziesięciu lat, i całymi dniami p a n o w a ł a tem p e r a t u r a 40 stopni. N o r m a l n i e kąpałyśmy się albo brałyśmy prysznic tylko raz na tydzień ( u b r a n e w koszule, żebyśmy nie mogły zobaczyć własnych ciał); p o z a tym myłyśmy się w miednicach z zimną w o d ą r a n o i gorącą w o d ą wieczorem, tak że ten dodatkowy prysznic stanowił wyjątkowe ustęp stwo. Szkoda tylko, że musiałyśmy z p o w r o t e m założyć p r z e p o c o n ą bieliznę i czarną serżę. To w połowie tego lata zmie n i o n o n a m wreszcie habity na k r e m o w o b i a ł e . W lecie często zdarzało się, że zasypiałyśmy z czystego wy czerpania. Do łóżka zakładałyśmy koszule i czepeczki. Na szafce przy łóżku stała miednica wody do porannych ablucji oraz szklanka wody do mycia zębów. Ta szklanka wody wy woływała u m n i e halucynacje, budziłam się po kilka razy w nocy i stwierdzałam, że ręka s a m a pełznie mi w jej kierun ku. A l e miałam żelazną wolę, więc raz za razem o d n o s i ł a m zwycięstwo przy o d p r a w i a n i u p o k u t y polegającej na pozba wieniu wody. Przez dziesięć lat nie miałam n o r m a l n e g o wypróżnienia z p o w o d u o d w o d n i e n i a . Nigdy nie znosiłam toalet. Jeszcze w H o l a n d i i często w o l a ł a m zatrzymać to, co chciało się wy dostać, niż p o d d a ć się nieznośnej torturze, j a k ą było c h o d z e nie do przenośnej toalety. W G e n a z z a n o toalety robiły odpy chające wrażenie z innych powodów. Z b u d o w a n o je po sześć w rzędzie na zwykłej c e m e n t o w e j p o d ł o d z e i miały rozkleko t a n e d r e w n i a n e drzwiczki, z a m y k a n e na dużą m e t a l o w ą za suwkę. Drzwi p o m a l o w a n e były na trawiastozielony kolor, dosyć nawet stosownie, j a k o że znajdowały się na świeżym powietrzu. Po całym pomieszczeniu hulały przenikliwe wia try, a zimowe deszcze M e l b o u r n e rozpryskiwały się wokół naszych stóp, kiedy szłyśmy t a m i z p o w r o t e m . Korzystanie ze staroświeckich łańcuszków do spuszczania wody było rów nież osobliwie beznadziejnym doświadczeniem. U n i k a ł a m tego wszystkiego i zapłaciłam za to wysoką c e n ę . Jeszcze zanim wstąpiłam do klasztoru, brałam od czasu do czasu środki przeczyszczające, a teraz stało się to codzienną ko niecznością. Czasami środki te nie działały i wtedy przychodzi ła pora na korę z szakłaka, rośliny, której nie potrafią oprzeć się żadne wnętrzności. Dostawałam od niego okropnych skur czów żołądka, a p o t e m musiałam oddalać się biegiem; siostra Victoire, która dawała mi napar, łagodnie się ze mnie śmiała. Siostra Victoire. Przy każdym z medycznych kryzysów, j a kie mi się przez lata zdarzyły, jej uśmiech i cichy chichot czę sto podnosiły m n i e na d u c h u . W a r t o było zachorować, żeby zwrócić na siebie uwagę siostry Victoire. Od czasu do czasu zdarzało mi się to, d o s t a w a ł a m t e m p e r a t u r y i skarżyłam się przez kilka dni na ból gardła, żebym mogła położyć się na specjalnym łóżku w infirmerii, dawnym salonie o wysokim suficie, wykorzystywanym przy innych okazjach j a k o pokój muzyczny. Po j e d n e j stronie miał p i ę k n e wysokie o k n a i był d u ż o bardziej przytulny niż d o r m i t o r i u m . Siostra Victoire przygotowywała mieszankę z m i o d u i cytryny i doprawiała ją swoim n i e o d m i e n n i e d o b r y m h u m o r e m i życzliwą n a t u r ą . Zawsze było mi szkoda, kiedy robiło mi się lepiej i w r a c a ł a m do n o r m a l n e g o życia. Wielki Post d o b i e g a ! końca, dzieci pojechały do d o m u na ferie wielkanocne, a my wszystkie krzątałyśmy się, żeby wszę dzie było wyjątkowo czysto i odświętnie. Siostra Victoire miała p o d swoją o p i e k ą kwiaty do kaplicy i nauczyła m n i e , jak przedłużyć życie h o r t e n s j o m i gladiolom, miażdżąc ich ło dygi i zanurzając je we wrzątku. Mój ojciec hodował kwiaty do kaplicy na specjalnej grządce w pobliżu szkółki. Nigdy ich nie b r a k o w a ł o . Piękne kompozycje były na p o r z ą d k u dzien nym, a w dni wyjątkowo uroczyste ołtarz tonął w kwiatach elegancko ułożonych w wazonach. W Wielki Piątek s p r z ą t a ł a m właśnie korytarze, wcześniej wyfroterowałam już pięknie do połysku podłogi elektryczną froterką, a teraz p o l e r o w a ł a m m o s i ę ż n e klamki na każdych drzwiach po d r o d z e , kiedy zza rogu z okolic gabinetu matki prowincjonalnej dobiegł m n i e jakiś wstrząsający odgłos. Przystanęłam w pół k r o k u , żeby p o s ł u c h a ć i rozeznać się, co się dzieje. Zza rogu podtrzymywana przez rosłą wielebną m a t k ę wy chynęła p o m a r s z c z o n a stara m a t k a prowincjonalna. Miała wtedy m o ż e z osiemdziesiąt pięć lat i ledwo trzymała się na nogach. Zachowywała się o k r o p n i e hałaśliwe, zawodziła na cały głos i l a m e n t o w a ł a n a d smutkiem Maryi Dziewicy u stóp krzyża, przez cały czas obracając w palcach różaniec. Człapa ła korytarzem, a kiedy znalazła się bliżej, rozpoznałam słowa: - Święta M a t k a Boża, j a k ż e o n a musiała cierpieć! Widząc, że z takim o k r u c i e ń s t w e m traktują jej Syna, Jezusa! Święta M a t k a Boża! Ta starucha niemal przez całe życie przestrzegała ślubu milczenia, a teraz robiła z siebie pośmiewisko. Nie o d e b r a ł a m tego j a k o szczerej duchowej empatii wobec Matki Boskiej; wręcz przeciwnie, uważałam, że to jej przedstawienie trąci najpaskudniejszym d ą ż e n i e m do zwrócenia na siebie uwagi, typowym dla podeszłego wieku i w niczym nie lepszym od dziecięcego. Stałam w milczeniu, trzymając prosto m o p , kie dy obydwie przechodziły do kaplicy, a tam rwetes ucichł. Z a s t a n a w i a ł a m się, czy to miała być demonstracja wielkiej pobożności? J a k o s u m i e n n a nowicjuszka p o w i n n a m była da rzyć szacunkiem osoby starsze, ale nie potrafiłam kontrolo wać swoich myśli. Ta stara nietoperzyca po prostu p r ó b o w a ł a n a m wszystkim z a i m p o n o w a ć swoją wyjątkową świątobliwo ścią. Przedstawienie mnie nie p r z e k o n a ł o . M a t k a prowin cjonalna była słaba, to prawda, ale zawsze okazywała się wy starczająco zdecydowana, żeby ingerować w każdą sprawę, o której przypadkiem usłyszała. Jej tytuł stał się tytułem h o norowym, od kiedy nie była już w stanie działać j a k o przeło żona prowincji; wszyscy wyczuwali, że mogłaby popaść w p o ważny kryzys tożsamości, gdyby całkowicie o d e b r a ć jej tę funkcję. Później tego s a m e g o dnia m a t k a prowincjonalna u p a r ł a się, że uklęknie na p o d ł o d z e w refektarzu i będzie jadła p o siłek z krzesła. I znowu zrobiło się niezłe zamieszanie, bo wszyscy próbowali się dowiedzieć, czego jej p o t r z e b a : - Soli? - Nie. - P i e p r z u ? W o d y ? M a s ł a ? Za d u ż o ziemniaków, p r a w d a ? - M o ż e zamiast tego więcej groszku? - O c h , upuściła m a t k a widelec, proszę pozwolić, ja go m a t c e podniosę... Nie m o g ł a b y m już bardziej p o g a r d z a ć tą starą zakonnicą. N a w e t jej wieloletnia k u m p e l k a , wielebna m a t k a , z a t r o s k a n a p o c z ą t k o w o o stare kolana na nagiej zimnej p o d ł o d z e , prze stała r e a g o w a ć i siedziała w milczeniu ze spuszczonymi ocza mi, kiedy wokół niej trwał ten cyrk. Nie zawstydziłam się na w e t , kiedy p o c z u ł a m z a d o w o l e n i e , gdy p r o w i n c j o n a l n a wreszcie u m a r ł a i przestała nas raczyć swoimi niekończącymi się b a n a ł a m i . P r ó b o w a ł a m być j a k najlepszą nowicjuszką. D o p r o w a d z a łam sale do takiego wyglądu, jakby ich nikt nigdy nie używał, podłogi na korytarzach lśniły po m o i m pastowaniu, frotero waniu i zmywaniu. Niemniej j e d n a k dręczył mnie powtarza jący się koszmarny sen, że zapomniałam p o s p r z ą t a ć koryta rze. Kurzu i śladów od b u t ó w było coraz więcej i wszyscy wiedzieli, że to siostra Mary Carla opuściła się w pracy. J a k to możliwe, żeby robić coś codziennie, a p o t e m nagle z a p o m n i e ć to zrobić? Było w tym coś z samospełniającej się prze powiedni. Im bardziej się tego obawiałam, tym większe było ryzyko, że tak się stanie. I przyszedł wreszcie dzień, kiedy o d k r y ł a m na moich k o rytarzach m n ó s t w o kurzu i u ś w i a d o m i ł a m sobie ze zgrozą, że od wielu dni nie wypełniałam swoich obowiązków! Nikt mi słowa nie powiedział. P r z e ł k n ę ł a m to z t r u d e m . M u s z ę to j a k o ś ukryć! W pierwszej wolnej chwili chwyciłam dwa wiel kie m o p y i awaryjnie p r z e j e c h a ł a m nimi p o d ł o g ę . C z u ł a m , że kark pali m n i e ze wstydu. R a m i o n a mi zesztywniały od n a d m i e r n e g o napięcia, k t ó r e z m u s z a ł o m n i e d o j a k najszyb szej pracy. Kiedy p a t r z ę z perspektywy czasu, wszystko to wydaje mi się częścią jakiegoś snu. Siostra Kevin, kiedy s p o t k a ł a m się z nią po latach, zapewniła m n i e , że kiedy to ja s p r z ą t a ł a m , ni gdy nie było na korytarzach ż a d n e g o kurzu. - M o g ę za to ręczyć - powiedziała; a jeżeli ktokolwiek mógł ręczyć, to na p e w n o siostra Kevin, która zarządzała wszystkimi pracami porządkowymi i była b a r d z o wymagająca. • • • M a t k a Patricia przywołała mnie do siebie. Zbliżał się dzień, kiedy miałam opuścić nowicjat. - Czas już, by nowa p o s t u l a n t k a przejęła twoją p r a c ę na salach, siostro. Czy byłabyś tak uprzejma i pokazała siostrze C a t h e r i n e , j a k to się robi? - Tak, m a t k o , oczywiście. Kończył się mój status królowej podłóg. C a t h e r i n e była wrażliwą dziewczyną, muzykiem, i nawet bardziej niż ja paliła się, by „zrobić to jak należy". R o z p o z n a łam w jej wielkich niewinnych oczach, w jej pociągłej twarzy z głębokimi b r u z d a m i , które już wyryły się po o b u stronach ust. O t o b e z b r o n n e stworzenie, k t ó r e miało dostać wszystko, o co się chyba prosiło. Nie z a m i e r z a ł a m z rozmysłem być o k r u t n a , ale twarz C a t h e r i n e po prostu zachęcała do tego. Poza tym kto miałby siłą wedrzeć się do mojego królestwa? Tak łatwo było w d a ć się w m a ł o s t k o w e rozgrywki w tej wylę garni miernych osobowości. Ślubowałyśmy, że będziemy bar dziej świątobliwe niż reszta ludzkości, a p o t e m maltretowały śmy się wzajemnie, chociaż nie wprost. Z a p o z n a ł a m siostrę C a t h e r i n e z rutynowymi czynnościa mi i p o k a z a ł a m , co p o w i n n a robić, jeżeli podczas sprzątania pojawi się jakiś gość. Niby nic wielkiego, ale słowa nie d a ł a m jej na piśmie, a o n a wydawała się mieć wątpliwości, czy zdo ła z a p a m i ę t a ć szczegóły. Gdyby nie była z niej taka ofiara, sa ma mogłaby to sobie zapisać. Ale nie zapisała; tylko jak głup tasek miotała się po mojej dającej niegdyś tyle komfortu psychicznego strefie i zalewała się łzami. C a t h e r i n e p o c h o dziła z szanowanej i zamożnej rodziny, przez co jej przygnę bienie wydawało mi się jeszcze bardziej nielogiczne. M a ł o p r a w d o p o d o b n e , by ojciec ją kiedyś bił, p r a w d a ? Przez myśl mi nawet nie przeszło, że jeżeli C a t h e r i n e tak się zachowywa ła, mogła być m a l t r e t o w a n a na inne sposoby. Wychowawczyni nowicjuszek z zasznurowanymi ustami odwołała mnie na s t r o n ę w związku z m o i m b r a k i e m chęci do współpracy. U k l ę k ł a m jak należy o b o k jej krzesła i wysłucha łam, co ma do powiedzenia. - Siostro M a r i o C a r l o - rzekła, spoglądając nawet życzli wie znad swego niekończącego się szycia - siostra C a t h e r i n e nie radzi sobie najlepiej ze swoim nowym z a d a n i e m . Powie działa mi, że udzieliłaś jej niezbyt wyraźnych wskazówek. Czy zechciałabyś o k a z a ć się bardziej p o m o c n a ? A więc C a t h e r i n e w p a d ł a w p a n i k ę i to ja byłam winna jej przygnębieniu! Spuściłam wzrok i z t r u d e m o p a n o w a ł a m uśmiech. W y d a w a ł o mi się niedorzeczne, żeby zmartwienie C a t h e r i n e było takie w a ż n e , i nie potrafiłam zdobyć się na współczucie. - M a t k o - powiedziałam - p o k a z a ł a m jej, co jest do zro bienia, i wszystko jej o tym powiedziałam. To przecież nic wielkiego. - Z g o d n i e z oczekiwaniami m a t k a nie odpowie działa na moje słowa i pozwoliła mi odejść. K o n i e c końców błogi uśmiech wrócił znowu na twarz Ca t h e r i n e . J a k ja nienawidziłam jej tragicznie świętoszkowatego zachowania! Wyraz twarzy miała taki, że serce się ściska ło, po prostu błagała swoją miną, by nie dawać jej żadnych prac poza grą na fortepianie. A teraz o p a n o w a ł a o d k u r z a n i e korytarzy i froterowanie p o d ł ó g - prosta sprawa. Pogardza łam nią za to, że była rozpieszczanym dzieckiem, k t ó r e nigdy w życiu nie musiało niczego sprzątać i k t ó r e ugięło się p o d wyzwaniem b ę d ą c y m dla mnie czymś tak prostym. W końcu j e d n a k to C a t h e r i n e została, a ja o d e s z ł a m . Ale raczej już ni gdy nie brudziła sobie rączek i n a d a l uczy muzyki. Czasami zdarzały się sytuacje, k t ó r e zakłócały c o d z i e n n ą rutynę, a wtedy my, nowicjuszki, musiałyśmy wypełniać nie spodziewanie powstałe luki. Taki właśnie kryzys przydarzył się p e w n e g o r a n k a : ż a d n a z z a k o n n i c nie mogła p o p r o w a d z i ć apelu dla dziewcząt w przylegającej do G r a n g e Hill szkole podstawowej. W tym a k u r a t m o m e n c i e byłam p o d ręką i p o p r o s z o n o m n i e , żebym prowadziła apel na otwartym placyku, d o p ó k i nie przyjdzie ktoś, żeby m n i e zmienić. Nie m i a ł a m pojęcia, jak to zrobić, wiedziałam tylko, że m u s z ę trzymać wszystkich w ryzach. Przypuszczam, że nie zaszkodziłoby, gdybyśmy t r o c h ę postały na spocznij, ale przyłapałam się na tym, że wpatruję się w dziewczynki z p o s ę p n ą determinacją, wywołaną p r z e r a ż e n i e m , że przypadkiem któraś się poruszy i nie b ę d ę w stanie n a d nimi z a p a n o w a ć . J a k się okazało, żad na słowem się nie odezwała, pozwalały sobie tylko na niespo kojne oddechy. Zastępczyni wychowawczyni p o k a z a ł a się w końcu, u ś m i e c h n ę ł a się, rozpraszając nieco napięcie, i p o zwoliła mi się ulotnić. My, zakonnice, okazywałyśmy wyjątkowe o d d a n i e księ żom, a zwłaszcza miejscowemu biskupowi i arcybiskupowi. Przez całe wieki kobiety w z a k o n a c h uważały siebie za coś gorszego od księży, a po tym, jak w 1917 roku w p r o w a d z o n o poprawki do prawa k a n o n i c z n e g o , to nastawienie jeszcze bardziej się ugruntowało. Nie tylko u w a ż a n o zakonnice za mniej inteligentne od księży, z a k ł a d a n o również, że są takie nieśmiałe. Najgorsze j e d n a k było to, że mogły zostać u z n a n e za zagrożenie dla celibatu księdza. Tak więc, co prawda, za k o n n i c o m w o l n o było czcić księży i skakać koło nich, ale m u siały uważać, żeby nie przekroczyć pewnej dopuszczalnej granicy w sposób, który mógłby zostać źle zrozumiany. Arcybiskup Mannix, który później został k a r d y n a ł e m i sil nie przyczynił się do zachowania konserwatywnego sposobu myślenia w katolicyzmie, rezydował w Kew. Zaprosiłyśmy go, by w swoje dziewięćdziesiąte p i ą t e urodziny odwiedził G e n a z z a n o , klasztor na przedmieściach swego d o m u . Ku p e ł n e mu zgrozy zachwytowi naszej społeczności czcigodny starzec przyjął zaproszenie, więc n a t u r a l n i e należało obmyślić, jak go ugościć. Był Irlandczykiem, niewykluczone, że z hrabstwa L o n d o n d e r r y , i miał na imię Daniel, a to p o d s u n ę ł o grupce Irlandek p o ś r ó d nas niecny pomysł, by zaśpiewać mu piosen kę „ D a n n y Boy". M o c n o siwiejący arcybiskup nie pokazywał nic po sobie, kiedy siedział i słuchał słów tej sentymentalnej piosenki miło snej, banalnej, ale wyszlifowanej do połysku jak p e n s prosto z mennicy dzięki zdolnościom muzycznym i zapałowi dobrze wyćwiczonego chóru. Przyglądałyśmy się jego beznamiętnej twarzy. Tą piosenką chciałyśmy przekazać mu naszą lojalność i wdzięczność; czy pozwoliłyśmy sobie na zbyt dużą poufa łość? Daniel M a n n i x trzymał w prawej dłoni pastorał, a kiedy p o d p a r ł się nim, by wstać i n a m podziękować, nasze wspania le wyszkolone oczy wypatrzyły cień uśmiechu na j e g o ustach. Westchnienie ulgi, k t ó r e rozeszło się wśród nas, słychać było niemal na całej sali. Przez cały ten czas w odległości stu m e t r ó w o d e mnie ży cie w m o i m rodzinnym d o m u biegło swoim t o r e m . W chacie za cyprysowym żywopłotem m a t k a w wieku czterdziestu czte rech lat była w ciąży po raz dwunasty. To był niespokojny okres; świętemu G e r a r d o w i , p a t r o n o w i m a t e k w stanie bło gosławionym ( z a p o m n i a ł a m z j a k i e g o p o w o d u ) , o b i e c a n o , że jeżeli wszystko pójdzie d o b r z e , dziecko będzie nosiło j e g o imię. I tak się stało, a mój braciszek Gary, znany później ja ko Gazza, stał się rozpuszczonym dzieciakiem. J a k o dorosły podjął nieodwołalną decyzję, że nigdy nie będzie miał wła snych dzieci. W s p ó ł c z u ł a m m o j e m u braciszkowi, kiedy p e w n e g o dnia czepiał się ręki taty, wlokąc za sobą króciutkie z m ę c z o n e nóżki. Tato spalił właśnie w piecu szczura. Twarz G a r y ' e g o była czerwona z gorąca, umysł miał chyba pochłonięty tym, co się stało ze szczurem - p a s k u d n y m stworzeniem dla d o r o słego, ale dla dziecka po p r o s t u zwierzęciem. Po s p l e n d o r z e , jaki towarzyszył wstąpieniu do nowicjatu, c e r e m o n i a przyjęcia na siebie pierwszych zobowiązań przy składaniu potrójnych ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeń stwa w dwa lata później, okazała się w y d a r z e n i e m prostym i s k r o m n y m . P o n o w n i e wypowiadałyśmy słowa przysięgi p r z e d miejscowym b i s k u p e m w kaplicy, ale tym r a z e m j a k o świadkowie o b e c n e były tylko moje z a k o n n e siostry. O k r e s nowicjatu dawał czas na z a p o z n a n i e się z regułą z a k o n u , dwa lata na podjęcie decyzji, czy n a p r a w d ę całe swoje życie chcę spędzić w zakonie. M i a ł a m prawie dwadzieścia j e d e n lat i przyzwyczaiłam się do tego trybu życia; teraz wszystko inne wydawało mi się niewyobrażalne. Szczerze k o c h a ł a m Boga i poczucie wspólnoty w naszej społeczności. Tak więc w b a r d z o zwykły zimowy dzień, kiedy czarna serża była mile widzianym okryciem, wymieniłam biały czepiec i welon na czarne, o t r z y m a ł a m duży różaniec, który m i a ł a m zawiesić u pasa, oraz krzyż umierającego Jezusa. M ę k a Pań ska p o ł ą c z o n a z poświęceniem Carli. D w a cierpienia, żeby lepiej zbawić ten świat. Anglia M a d a m e de B o n n a u l t d ' H o u e t była wdową, kiedy założy ła Z g r o m a d z e n i e Wiernych Towarzyszek Jezusa, a po jej śmierci jej stronniczki ubierały się nadal tak jak o n a , by od d a ć tym samym hołd wielkiemu duchowi swej nauczycielki i pokazać, że zobowiązują się p o d ą ż a ć za jej przykładem. Po za tym dzięki t e m u strojowi wyróżniały się spośród innych. Tak więc w latach sześćdziesiątych wyglądałyśmy d o k ł a d nie tak s a m o jak nasza francuska założycielka na początku dziewiętnastego wieku, nie b r a k o w a ł o n a m nawet czepka z riuszką i długiego spiczastego szala. Ż e b y staroświeckość naszego stroju była autentyczna, nosiłyśmy białe b a w e ł n i a n e staniki zamiast biustonoszy, a na nich białe b a w e ł n i a n e sza le, k t ó r e krzyżowały się d w u k r o t n i e na naszych piersiach, tworząc na tyle g r u b ą warstwę, że nie było widać sutków. Na sza założycielka n a p r a w d ę była n o w a t o r k ą i s p o r o wyprze dzała swoją e p o k ę . Naśladowczyniom m a d a m e u d a ł o się na tomiast zachować bez zmian jej sposób życia i u b i e r a n a , jakby to był jakiś absolut. Chociaż złożyłyśmy już śluby pierwszej profesji, nie miały śmy być u w a ż a n e za p e ł n o p r a w n e zakonnice, d o p ó k i nie skończą się dwa n a s t ę p n e okresy probacji, z których każdy trwał dwa lata. Takie surowe zasady pozwalały zyskać pew ność co do c h a r a k t e r u zakonnicy, zanim złoży o n a śluby wie czyste i nie będzie j u ż m o ż n a jej wyrzucić. Nasi przełożeni (którzy nigdy nie konsultowali z n a m i swoich p o s t a n o w i e ń ) podjęli decyzję, że niektóre z nowicjuszek pójdą po ślubach na Uniwersytet L a t r o b e w M e l b o u r n e , a sześć z nas, mieszana g r u p a zakonnic świeżo po ślubach oraz starszych, zostanie wysłanych do M a n c h e s t e r w Anglii do należącego do z a k o n u college'u kształcącego nauczyciel ki. Ponieważ nie ukończyłam ostatniej klasy szkoły średniej, nie byłam m a t e r i a ł e m nadającym się na uniwersytet, i zosta łam wysłana do college'u. Miałyśmy t a m p o p ł y n ą ć statkiem. P o t r z e b n e były fotogra fie do p a s z p o r t ó w i fotograf przyszedł do klasztoru. Ja wciąż miałam paszport h o l e n d e r s k i , ponieważ wyprowadziłam się z d o m u , zanim moja rodzina uzyskała obywatelstwo austra lijskie w 1958 roku, w rok po tym jak wstąpiłam do klasztoru. W r a m a c h przygotowań wysłano mnie do lekarza, żeby zbadał mi słuch. Towarzyszyła mi m a t k a M a r y Luke, niegdy siejsza dyrektorka mojej szkoły podstawowej, ta z ironicznym u ś m i e c h e m i wiecznie zaaferowana, oraz jeszcze j e d n a zakon nica. Nie skarżyłam się nigdy na uszy; to inni skarżyli się, że chyba nie słyszę, co się do mnie mówi. Często zbyt głęboko się zamyślałam, a to nie jest najlepszy pomysł, jeżeli ktoś a k u r a t wetknie głowę do pokoju, by coś znienacka oznajmić. Wielo krotnie zauważano, że nie do końca poprawnie wykonuję polecenia albo r o z u m i e m je nieco niezgodnie z ich intencją, i bez wątpienia działało to niektórym zakonnicom na nerwy. L e k a r z miał nie tylko z b a d a ć mi uszy - mógł to zrobić p o d czas każdej wizyty w klasztorze - ale p o l e c o n o m u , by je przepłukał. Z a s t o s o w a ł się do polecenia niechętnie, bo j e g o z d a n i e m moje uszy nie były b r u d n e , a już na p e w n o nie były tak z a p c h a n e , żeby nie docierały do mnie dźwięki. Podczas zabiegu zauważyłam u k r a d k o w e uśmiechy moich dwóch to warzyszek i z r o z u m i a ł a m : odgrywały k o m e d i ę , to była wyso ce żenująca kara, k t ó r a w założeniu miała nauczyć m n i e słu- chać! W e s t c h n ę ł a m s k o n s t e r n o w a n a . Ł a t w o było mnie w p r a wić w zażenowanie, ale o n e s a m e siebie poniżyły, uciekając się do takiej podłości, by wbić mi coś do głowy. W d r o d z e p o w r o t n e j do tramwaju słowa na ten t e m a t nie powiedziałyśmy. Miałyśmy popłynąć do Anglii na statku P & O „ O r i a n a " . O p i e k o w a ć się nami miała wielebna m a t k a Winifred - ta z u ś m i e c h e m jak Kot z Cheshire, która żywiła do mnie szcze gólną antypatię i k t ó r a miała bzika na p u n k c i e przepisów. Ale nawet o n a nie zamierzała gasić p o d n i e c e n i a , j a k i e ogar n ę ł o całą naszą szóstkę na myśl, że będziemy płynąć przez wielki otwarty o c e a n . A ja m i a ł a m wracać drogą, którą już kiedyś przebyłam j a k o dziecko, przed dziewięciu laty, p o d czas emigracji do Australii. Orkiestra grała wesołego marsza, kiedy w p o ł u d n i e statek odbijał powoli od nabrzeża, a my zbiłyśmy się w g r o m a d k ę , by p o m o d l i ć się o bezpieczeństwo dla nas i naszych współto warzyszy podróży. Ta pięciotygodniowa p o d r ó ż miała być niezłą przygodą, chociaż nasze kontakty z innymi p a s a ż e r a m i były o g r a n i c z o n e lub ż a d n e . Miałyśmy dla siebie dwie d u ż e kabiny na pokładzie D; ja dzieliłam k a b i n ę z t r z e m a innymi siostrami i s p a ł a m na gór nej koi. Podłoga pokryta była grubym dywanem, iluminator zasłonięty pięknie k o r d o n k i e m , mydło na statku stanowiło miłą o d m i a n ę po zwyczajnym żółtym Velvet, do k t ó r e g o by łyśmy przyzwyczajone. Reguła milczenia została złagodzona, więc mogłyśmy rozmawiać ze sobą o tym, co widzimy, ale nie do tego stopnia, żeby w o l n o n a m było p o r o z u m i e w a ć się z p a s a ż e r a m i . Dysponowałyśmy m a p ą , więc mogłyśmy roz p o z n a w a ć wyspy i miejsca, k t ó r e mijałyśmy. Na p o k ł a d z i e znajdowało się czterech księży, którzy od prawiali razem co r a n o mszę; uczestniczyło w niej gdzieś z tu zin pasażerów. My, zakonnice, przygotowywałyśmy ołtarz i prasowałyśmy szaty dla księży. Na najstarszym z księży, któ ry zajmował c e n t r a l n ą pozycję przy ołtarzu, trzeba je było upinać, bo wszystkie miały r o z m i a r X L , a on był szczupły. Miałyśmy j a d a l n i ę dla siebie, a obsługiwał nas kelner, ni ski młody człowiek, k t ó r e m u oczy na wierzch wychodziły na n i e d o r z e c z n e rozmowy zakonnic. Wydaje mi się, że z a d a ł o to druzgocący cios j e g o katolickim wyobrażeniom o zakonni cach, ich r z e k o m y m o p a n o w a n i u i inteligencji. Uwierzyć nie mógł w naszą niefrasobliwą zdolność do zamawiania potraw, o których nie miałyśmy pojęcia. Niemal nigdy nie zasięgały śmy jego rady w sprawie znaczenia słów na obszernym m e n u , dzięki czemu dokonywałyśmy najdziwaczniejszych wyborów. - G o r g o n z o l a - co za interesująca nazwa. M o ż e zamówi my sobie t r o c h ę ? Wszystkie się zgadzają? Nasz młodziutki kelner wznosił oczy do nieba i p r z e s t ę p o wał z nogi na nogę, d a r e m n i e usiłując dać n a m do zrozumie nia, że nie jest to m ą d r y wybór dla niewtajemniczonych, ale musiał otrzymać zalecenie, by się do nas nie odzywał, a już w żadnym razie n a m się nie przeciwstawiał. Pojawiła się gorgonzola, przyjrzałyśmy się dziwacznie wy glądającemu serowi. - D l a c z e g o on ma takie niebieskie żyłki? - Którejś z n a s starczyło r o z u m u , by o to zapytać. Naszemu m ł o d e m u asystentowi język się wreszcie rozwiązał. - To te pleśniowe robaczki - zaczął z e n t u z j a z m e m . - O n e p e ł z n ą przez ser, a właściwie przegryzają się przez niego. M n o ż ą się po d r o d z e i... i... - zawahał się, jakby rozważając, czy nas o tym poinformować, czy nie, i musiał chyba dojść do wniosku, że ma obowiązek powiedzieć n a m p r a w d ę jak naj bardziej uprzejmym językiem. - Poza tym po d r o d z e o n e również defekują. To właśnie to nadaje serowi j e g o wyjątko wy smak - d o d a ł pospiesznie. O p i s okazał się na tyle dobry, że ser odesłałyśmy do kuchni. Podczas podróży p o g o d a była b a r d z o z m i e n n a , a to budzi ło we mnie wiele w s p o m n i e ń . Po parnym dniu w C o l o m b o , kiedy wypływaliśmy na m o r z e , zaczęła się p o t ę ż n a burza. Ol brzymie błyskawice rozjaśniały c i e m n e c h m u r y pokrywające całe n i e b o , po czym natychmiast rozlegały się ogłuszające grzmoty. Przyglądałyśmy się, jak błyskawica zmienia się w p i o r u n kulisty, który natychmiast poleciał w naszą stronę. U p a d ł w w o d ę w niewielkiej odległości, sycząc i parując, jak by był zły, że nie u d a ł o mu się trafić w statek. - Niewiele b r a k o w a ł o - mówili ze zgrozą pasażerowie. N o c przyniosła n a s t ę p n ą b u r z ę z wyładowaniami, k t ó r e zniszczyły a n t e n ę . Straszny huk, a p o t e m dziwny p o d m u c h wiatru kazał n a m uwierzyć, że statek płonie. Niemal płakały śmy ze szczęścia, kiedy dowiedziałyśmy się, że wcale nie, a p o t e m tak m o c n o spałyśmy, że prawie spóźniłyśmy się na śniadanie. I znowu znalazłam się w tym samym porcie, w którym przed dziewięciu laty młody Egipcjanin uzupełniał zapas pa liwa na statku przesiedleńców. Tym razem, kiedy na k r ó t k o zeszłyśmy z liniowca, żeby p r z e s p a c e r o w a ć się po kei, zwró ciłam uwagę na ubóstwo ludzi. U d e r z y ł o mnie j e d n a k to, że byli radośni i żywo reagowali na życzliwość. Po powrocie na p o k ł a d z zaskoczeniem zauważyłyśmy, że do kabiny zagląda czyjaś c i e m n a twarz, i postanowiłyśmy zasunąć firanki na iluminatorze. Statek sunął majestatycznie przez Kanał Sueski. To była taka rozkosz - dorosłymi oczami patrzeć na ten obcy i zdu miewający świat, który kiedyś ukazał się oczom dziecka. Nasz konwój ośmiu statków opłynął zakręt i kiedy obejrzeliśmy się za siebie, widzieliśmy wszystkie podążające za „ O r i a n ą " statki, s u n ą c e dostojnie i precyzyjnie, jakby należały do floty Nelsona. A p o t e m na pełnym m o r z u trafiliśmy na równikową strefę flauty. Nie wiedzieć c z e m u określenie to skojarzyło mi się z c h a n d r ą , z uczuciem t ę p e g o niepokoju i niezdecydowania, czymś w rodzaju depresji, ale kiedy r o z m a w i a n o o tej „flaucie", z o r i e n t o w a ł a m się, że musi to być jakiś t e r m i n morski. Po lunchu p o p i s a ł a m się typowym przykładem naiwnej igno rancji, której tak nienawidziła we m n i e przełożona. Wszyst kie wpatrywałyśmy się w w o d ę , szukając w niej - jak zakłada łam - tych „flaut". M i n ę ł a chwila i m u s i a ł a m się przyznać, że nie potrafię ich wypatrzyć. - Czy ktoś mógłby mi, proszę, te flauty p o k a z a ć ? M a t k a Winifred poczuła się o b r a ż o n a , p r a w d o p o d o b n i e podejrzewała, że robię z niej balona. Nie potrafiła sobie wy obrazić, że moja ignorancja m o ż e być szczera. - Flauta to strefa ciszy, spokojnej wody, dawnym żegla rzom często zdarzało się u t k n ą ć w takiej strefie, bo nie było wiatru, który popychałby żagle - wyjaśniła j e d n a z pozosta łych zakonnic. Tę informację z a p a m i ę t a m na zawsze! C o d z i e n n i e chodziłyśmy na spacer długości p ó ł t o r a kilo m e t r a - s i e d e m razy n a o k o ł o p o k ł a d u . Ani razu nie miałam choroby morskiej. Dopłynęliśmy do Francji w Wielkanoc, było b a r d z o z i m n o . O p e r a t o r z y dźwigów nie mieli świątecznego nastroju i nie r e agowali, kiedy próbowałyśmy ich rozweselić miłymi uśmie chami. Do S o u t h a m p t o n przybiliśmy o piątej trzydzieści r a n o 27 marca 1960 roku, w typowy deszczowy dzień, który gasił wszystkie kolory. D r o g a przez p o r t roiła się od szarych budyn ków przemysłowych i przygnębiającej maszynerii. Na kei cze kała na nas o b r o t n a siostra, której z a d a n i e m było przeprowa dzić prowincjuszki przez zgiełk i z a m ę t wielkiego miasta do bezpiecznego schronienia za m u r a m i klasztoru w Londynie. Kiedy bagaże przeszły już przez kontrolę celną, zostały zała d o w a n e do pociągu. Nasza o p i e k u n k a dźwignęła walizy, któ rych dźwigania odmówił tragarz - z b u d o w a n a była jak dwóch tragarzy, a ciężkiego bagażu było dużo. Istniała więcej niż pięćdziesięcioprocentowa szansa, że o czymś zapomnimy. - O d m ó w c i e króciutką modlitwę za bezpieczeństwo na szego bagażu - poleciła wielebna m a t k a najwyraźniej na tchniona przeczuciem. M i n ę ł a tylko chwilka, a usłyszałyśmy nazwisko „siostra R a a y " d o c h o d z ą c e z działu bagażowego. Już miałyśmy pójść dowiedzieć się, o co chodzi, kiedy jakiś spostrzegawczy i p e ł e n z r o z u m i e n i a tragarz wytknął głowę przez o k n o w pobliżu i oznajmił: - Siostro Raay, siostry bagaż znaleziono na p o d ł o d z e w kabinie statku, ale teraz z a ł a d o w a n o go już na pociąg. Czy ja n a p r a w d ę zostawiłam walizkę w kabinie? Dzięki Bogu została znaleziona przez tego życzliwego bagażowego i była teraz bezpieczna. Pewnie Bóg nas wysłuchał, bo p o m o dliłyśmy się w s a m ą p o r ę . Bagażowy nie czekał na napiwek, tylko szybko cofnął głowę. W pociągu było dosyć tłoczno. Tuż za naszymi plecami ja kaś kobieta bez przerwy i b a r d z o hałaśliwie paplała. S p r ó b o wałam znowu tej sztuczki z modlitwą i znowu się u d a ł o : istny cud, bo kobieta powiedziała: - Chyba sobie teraz trochę pomilczę. I dzięki Bogu tak właśnie zrobiła. O s t a t n i ą część podróży odbyłyśmy taksówką, przywołaną przez naszą n i e u s t r a s z o n ą londyńską siostrę; przejechały śmy o b o k kilku słynnych obiektów, o których wcześniej sły szałyśmy: Pall Mail, k a t e d r a Westminsterska, mosty n a d Ta mizą, osławiona Tower, z m i a n a warty p r z e d p a ł a c e m . Wiele u d a ł o n a m się dostrzec m i m o reguły nakazującej, by oczy były spuszczone. A l e przecież n i e p a t r z e n i e z pewnością bar dziej by nas r o z p r a s z a ł o d u c h o w o niż z e r k a n i e przez o k n o taksówki? W s z ę d z i e mieniły się k o l o r a m i tulipany, jakby to była H o l a n d i a . Dojechałyśmy. Pierwszym pomieszczeniem, jakie każda z nas p o t r z e b o w a ł a znaleźć, była toaleta. W londyńskim klasztorze znajdowała się szkoła dla starszych dziewcząt. J e żeli choć t r o c h ę dopisze n a m szczęście, u d a się n a m skorzy stać z najbliższej toalety, zanim w p a d n ą do niej dziewczęta w czasie przerwy. Ale szczęście nie dopisało; cztery z nas z o stały przyłapane. Co za dylemat! Nie miałyśmy pojęcia, co robić. Ż a d n a z nas nie odezwała się ani nie wydała dźwięku; wszystkie m a rzyłyśmy, by się rozpłynąć w powietrzu. Kiedy po minucie czy dwóch nic takiego nie nastąpiło, wszystkie razem własnym ciężarem zablokowałyśmy drzwi do toalety, żeby się nie otworzyły. Dziewczęta po drugiej stronie pchały ze wszyst kich sił, a my pchałyśmy tak s a m o od swojej strony! Myślały, że to jakiś kawał, nie wiedząc, kto jest za drzwiami. W końcu nie było rady; musiałyśmy wypić piwo, k t ó r e g o nawarzyłyśmy, i przyznać się nie tylko do tego, że jesteśmy ludźmi i czasami musimy o p r ó ż n i a ć p ę c h e r z e , ale i do tego, że wstydzimy się to robić. Wychynęłyśmy ze spuszczonymi oczami, nie odzywając się słowem. D z i e w c z ę t o m dech za parło. - Przepraszamy, siostry! - Z a c h o w a ł y się z wielką przy zwoitością, bo przeprosiły, zamiast w y b u c h n ą ć śmiechem. To my powinnyśmy były przeprosić! Często zastanawiałam się, jakie wnioski mogły te dziewczęta wyciągnąć z naszego dziw n e g o zachowania: m o ż e - t a k i e , że bycie człowiekiem jest czymś h a n i e b n y m ? A l b o że zakonnice nie powinny o d d a w a ć moczu i się wypróżniać? Po lunchu pojechałyśmy a u t o b u s e m do klasztoru w B r o a d stairs w K e n t - do Stella Maris, d o m u wielebnej matki g e n e ralnej. Była w tym m o m e n c i e n i e o b e c n a , ale i tak o g r o m n e wrażenie zrobiło na nas skupisko rozkwitłych pięknie na wio snę o g r o d ó w i budynków. Tulipany wydawały się wyrastać na każdym k r o k u jak chwasty. D r z e w a owocowe stały w kwia tach, na topolach pokazywały się pierwsze listki, a setki żon kili obrzeżały wąskie ścieżki o g r o d o w e . J e d e n z budynków był starym nowicjatem. Miałyśmy się t a m po p o ł u d n i u napić herbaty, a spać w małej okrągłej sypialni w Knoll. Charakterystyczne mury Knoll z czerwonej cegły wznosiły się na wysokość czterech pięter, zwężając się u góry do j e d n e go pokoju, który stał się sypialnią dla trzech osób. Pozwolono n a m p o s p a ć n a s t ę p n e g o ranka i o ósmej trzydzieści o b u d z o no mnie w niezwykle przyjemny sposób, śniadaniem p o d a nym do łóżka! Taka życzliwość była niesłychana. J a k a ś sio strzyczka, k t ó r a zauważyła, jaki malutki kawałeczek mydła został mi po podróży przez ocean, o b d a r o w a ł a mnie nawet nową kostką, ale kiedy p o k a z a ł a m jej moją kolekcję kawa łeczków, zlepionych w j e d e n większy kawałek, natychmiast wycofała się ze swoją propozycją. Zajęcia w Sedgley Park miały rozpocząć się d o p i e r o w czerwcu, więc spędzałyśmy czas w Stella Maris, starając się przydać w ogrodzie, pralni i kuchni, a od czasu do czasu ucząc się łaciny i francuskiego. W tym czasie przywiązałam się do młodej siostry Dehlii, jeszcze nowicjuszki, której roz koszne angielskie poczucie h u m o r u p o b u d z a ł o i mój dowcip. Kiedy p e w n e g o dnia spacerowałyśmy wczesnym rankiem na świeżym powietrzu, p o k a z a ł a m jej moje dłonie, k t ó r e posiniały z zimna. - M a m w sobie błękitną krew, wyraźnie to widać - powie działam figlarnie. Dehlia spojrzała na moje dłonie, popatrzyła na mnie i d o strzegła w moich oczach coś, co nią wstrząsnęło. Spuściła wzrok, o d s u n ę ł a się i do końca mojego pobytu więcej się do mnie nie odezwała. Szybko postarałam się puścić w niepa mięć myśl, że p r ó b o w a ł a m ją skusić - do czego? Do rozmowy, kiedy zabraniała tego reguła milczenia? A m o ż e do „szcze gólnej przyjaźni", której explicite zakazywał j e d e n z p u n k t ó w reguły? Przykro mi było, że ją wytrąciłam z równowagi. Z p o c z ą t k i e m maja pojechałyśmy na p ó ł n o c n y zachód do M a n c h e s t e r u , d o naszego n o w e g o d o m u . N a d c h o d z i ł o lato i mogłyśmy przez kilka tygodni o d p o c z ą ć sobie i lepiej z a p o znać się z wesołą Anglią i tymi trzydziestoma siostrami, z którymi miałyśmy spędzić n a s t ę p n e trzy lata. Zakazana miłość Tam, gdzie kiedyś rosła w wielkiej obfitości turzyca, w któ rej gnieździła się niezliczona ilość p t a k ó w różnych gatunków, stoi teraz dwór i college Sedgley Park. Większości p t a k ó w już nie ma, ale to tu, to t a m turzyca próbuje odzyskać p r a w o wła sności do ziemi. Pierwszy dwór wybudowany został w dziewiętnastym wie ku przez greckiego m a g n a t a o k r ę t o w e g o i chociaż z zewnątrz wcale nie ostentacyjny, w ś r o d k u był bardziej bogaty. W 1906 roku Z g r o m a d z e n i e Wiernych Towarzyszek Jezusa kupiło ten dwór, dodając do niego po jakimś czasie kilka gustow nych przybudówek, łącznie z kaplicą. Z a d b a ł y o to, żeby pa sowały do architektury d o m u , a nawet przedłużyły m o z a i k o wy wzór z holu na szerokie korytarze tego, co miało zostać college'em. Schody przy wejściu do college'u były dosyć s k r o m n e i prowadziły do dębowych drzwi, co g w a r a n t o w a ł o , że sąsiadujący z nimi dwór nie będzie miał rywala. M a t k a p r z e ł o ż o n a zajęła wspaniałe p i ę t r o , a złocone p o koje na p a r t e r z e , po o b u stronach holu, przekształcono w p o koje muzyczne i historyczne. Wysokie wykuszowe o k n a z ciemnozielonymi aksamitnymi zasłonami i olbrzymimi kar- niszami odbijały się w lustrach, k t ó r e czasami zajmowały p o łowę ściany, a oświetlane były przez k i l k u r a m i e n n e kinkiety po o b u stronach ich wspaniałych r a m . W 1960 roku, kiedy my, Australijki, przybyłyśmy do Sedgley, siostry wprowadziły n o w a t o r s k i trzyletni p r o g r a m kształcenia nauczycielek. College miał powiązania z U n i w e r s y t e t e m M a n c h e s t e r , a p r o g r a m był pierwszym takim w swoim rodzaju. Sedgley był c o l l e g e ' e m dla dziewcząt, k t ó re nie były na tyle d o b r e , by iść na uniwersytet, albo nie chciały t a m iść, a m a t u r a nie była w a r u n k i e m koniecznym, by się do college'u dostać. Związki Sedgley z uniwersytetem przydawały mu pewnej fałszywej atrakcyjności. F i n a n s o w a ny głównie ze ś r o d k ó w brytyjskiego rządu, a d m i n i s t r o w a n y był przez siostry F C J , k t ó r e angażowały swój własny p e r s o nel. Z a k o n n i c e swobodnie ingerowały w p r o g r a m n a u c z a n i a - bez żadnych wyjaśnień skreślały z listy lektur dzieła O s k a r a W i l d e ' a , j a k również „ K o c h a n k a L a d y C h a t t e r l a y " D . H . L a w r e n c e ' a . W konsekwencji literatura angielska zaczęła wydawać mi się t r o c h ę p o d e j r z a n a ; szkoda, bo uwielbiałam czytać. C z u ł a m , że to ważne, by m ą d r z e wybrać p r z e d m i o t stu diów, ale nie wiedziałam, jak m a m wybierać. I nagle, nie spodziewanie, wszystkie wolne zakonnice zostały zwołane na z a i m p r o w i z o w a n e zebranie na głównym korytarzu, a t a m usłyszałyśmy, że wielebna m a t k a g e n e r a l n a M a r g a r e t Win chester p r a g n i e , byśmy zajęły się geografią. P o n o ć miało to coś w s p ó l n e g o z tym, jak ważne jest z r o z u m i e n i e świata. Pro b l e m został więc rozwiązany. Byłam zaskoczona, że nie wszystkie zakonnice się do tego zobowiązały. Teraz r o z u m i e m to, co o n e zrozumiały od razu: przesłanie matki generalnej było p o d s t ę p e m . Geografii uczy ła zakonnica wątpliwych zalet (stara, zdziwaczała i brzydka) i p o t r z e b n y był przyzwoity n a b ó r , by zagwarantować, że utrzyma się o n a na liście p ł a t n e g o p e r s o n e l u . M a t k a G e r t r u da była tęga i z a s a p a n a , miała ziemistą cerę i krzaczaste brwi, a co gorsze, robiła wrażenie zarozumiałej i z p r z e s a d n ą wyż szością przekazywała n a m swą wiedzę. C i ą g n ę ł o m n i e do n a u k ścisłych, chociaż b r a k o w a ł o mi podstaw. ( N a u k i ścisłe dla dziewcząt? M u s i a ł a m pójść do niewłaściwej szkoły!) Bez zapisywania się słuchałam wielu wykładów na ochotnika, dopóki w i a d o m o ś ć o tym nie d o t a r ła do matki G e r t r u d y , a o n a zwróciła się do mojej przełożo nej, żeby zakazała mi uczęszczać na te wykłady. W końcu o t r z y m a ł a m m a k s y m a l n e noty z geografii. Mojej olbrzymiej nauczycielce aż pierś się wydęła z dumy, a jej wąsata twarz zalśniła z a d o w o l e n i e m z siebie. W y b r a ł a m francuski, ponieważ k o c h a ł a m ten język i mia łam do niego d o b r e ucho. N a s t ę p n i e trzeba było wybrać p r z e d m i o t podstawowy! Chciałam robić dyplom z rysunków, bo marzyłam, by wykorzystać swoją kreatywność. Ktoś powi nien był mnie uprzedzić, że p a n n a Nagel, twarda nauczyciel ka w średnim wieku, po prostu nienawidzi zakonnic. - Z a s t a n a w i a m się nad zapisaniem się na rysunek - p o wiedziałam jej niewinnie. - Czy mogłaby pani powiedzieć mi coś o p r o g r a m i e n a u c z a n i a ? P a n n a Nagel rzuciła mi gniewne spojrzenie. - Większość z a k o n n i c nie potrafi stanąć na wysokości za dania - oznajmiła mrocznie. - Nie mają wyobraźni i... - Nie dokończyła, ale m i m o to wiedziałam, co myśli: /' kontakty z ni mi są nudne. - Proszę n a m a l o w a ć muszlę - d o d a ł a . - To p o zwoli mi z o r i e n t o w a ć się w pani zdolnościach. Nie m i a ł a m wysokiego m n i e m a n i a o sobie, ale kiedy w go dzinę później pokazywałam moje m a ł e delikatne dzieło, wy d a w a ł o mi się, że nie jest złe. P a n n a Nagel była zaskoczona, że znowu mnie widzi, ale nie miała litości. - To do niczego - wybuchnęła. - Jeżeli chce się pani wyży wać w sztuce, niech pani lepiej spróbuje robót ręcznych i odwróciła się o d e m n i e . No cóż, roboty ręczne to również coś twórczego, ale za m a ł o , by stanowić wyzwanie dla mojego umysłu. Uświadomi łam sobie, co się stało, d o p i e r o podczas oglądania wystawy, na której uczennice prezentowały swoje pierwsze i ostatnie dzieła, żeby m o ż n a było ocenić, na ile poprawiły się przez trzy lata. - Mój o b r a z e k muszli był d u ż o lepszy od tych tutaj! - Wy rwały mi się te słowa spontanicznie, taka byłam niemile zdu m i o n a . P a n n a Nagel przypadkiem stała akurat o b o k m n i e . Nic nie powiedziała i odeszła. A l b o tak powoli się uczyłam, albo c h o w a ł a m głowę w pia sek. Z a s t a n a w i a ł a m się, w jaki sposób inne siostry potrafią kogoś takiego przejrzeć. Czy łamały regułę milczenia i roz mawiały ze s o b ą ? D o m y ś l a ł a m się, że są wystarczająco spryt n e , by coś takiego robić. P r a w d o p o d o b n i e musiały też roz mawiać z innymi dziewczętami, k t ó r e wiedziały d u ż o więcej niż my, zakonnice. Byłam zbyt grzeczna, zbyt naiwna i za bar dzo zaaferowana swoim własnym w n ę t r z e m , w którym chyba bez przerwy wrzało. Sedgley Park wrył mi się w p a m i ę ć z dwóch różnych p o w o dów: ż a d e n nie miał nic wspólnego z p r o g r a m e m nauczania. Byłam p o d w r a ż e n i e m wspaniałych wyniosłych r o d o d e n d r o nów, k t ó r e wyrastały na o g r o m n ą wysokość p o d ścianą bu dynku i wzdłuż chłodnych cienistych ścieżek. W lecie ich wi d o k zapierał mi dech, a widziałam jak kwitły trzykrotnie; po jakimś czasie zaczęłam uważać je za swoje. D r u g i p o w ó d był d u ż o bardziej osobisty. Z a k o c h a ł a m się tam, bez reszty, n i e p o h a m o w a n i e , potajemnie. P o k o c h a ł a m zielonooką siostrę Alice, buntowniczą irlandzką piękność, o b d a r z o n ą zuchwałym poczuciem h u m o r u i inteligencją, któ ra w końcu wzięła górę nad lojalnością w o b e c zakonu. Alice była o j e d e n a ś c i e lat starsza o d e m n i e i odeszła z początkiem lat siedemdziesiątych. Siostra Alice była nauczycielką p r z e d m i o t ó w ścisłych w średniej szkole prowadzonej przez Wierne Towarzyszki Jezu sa w pobliskim Manchesterze. W weekendy o n a i jej koleżanki nauczycielki przyłączały się do społeczności w Sedgley, ponie waż były zbyt nieliczne, by zbudowano dla nich osobny klasztor. K o c h a ł a m głęboki, śpiewny irlandzki głos Alice, jej sta nowczy rzymski nos, jej ciemne brwi, ironiczne poczucie hu- m o r u , miły towarzyski c h a r a k t e r i wrodzoną skłonność do żartobliwego sarkazmu. Wszystko w niej wzruszało do głębi moją romantyczną, n a m i ę t n ą n a t u r ę . A n a d e wszystko kocha łam jej zielone jak m o r z e oczy. Przez większość czasu były brązowe, ale kiedy czymś się emocjonowała, błyskały cudow ną zielenią, i czułam się w jej towarzystwie b e z r a d n a . W nor malnych okolicznościach mogłabym rozmawiać z nią jak z przyjaciółką albo śmiać się z nią i żartować. Ale zamykałam te uczucia w sobie z p o w o d u naszej reguły milczenia i z powo du innej reguły, jeszcze bardziej przerażającej: reguły doty czącej „szczególnej przyjaźni". Tego należało unikać; taka przyjaźń była nieszczęściem w życiu zakonnicy. Tak więc czu łam się zobowiązana walczyć z rozkosznym uczuciem uznania dla tej niezwykłej kobiety. Im silniej z nim walczyłam, tym bardziej narastało. To, czemu się opieramy, uporczywie trwa, ten fakt z psychologii u m k n ą ł chyba naszej skrupulatnej, mą drej założycielce, która była a u t o r k ą reguły o szczególnej przyjaźni. A jej następczynie nie okazały się mądrzejsze. Siostra Alice p o d żadnym względem nie p r z y p o m i n a ł a in nych zakonnic. M a s z e r o w a ł a po wyfroterowanych koryta rzach z taką swobodą, jakby była na farmie a nie w klaszto rze, i nie uważała się z tego p o w o d u za złą zakonnicę. Uchodziły jej r ó ż n e rzeczy na sucho, ponieważ uważano, że ma d o b r e serce, i ponieważ była genialną i p o p u l a r n ą na uczycielką. Tak czy owak zresztą t r u d n o było o p r z e ć się jej ir landzkiej logice. Widziałam, jak p r z e ł o ż o n e ratowały twarz, przerywając dyskusję, w której i tak by nie wygrały. A kole żanki reagowały tak, jakby Alice przekraczała wszelkie d o puszczalne granice. Nie bała się kary; chyba się z czymś ta kim wcale nie liczyła. D l a niej d o b r ą z a k o n n i c ą była zakonnica, k t ó r a u m i a ł a b a r d z o k o c h a ć . O n a umiała, i głów nie d l a t e g o cieszyła się taką p o p u l a r n o ś c i ą wśród dzieci. Jak się w końcu okazało, z tego też p o w o d u odeszła: z rozczaro wania regułą, k t ó r a ją p r ó b o w a ł a powstrzymywać, i którą ce niono wyżej niż samą miłość. U d a w a ł o mi się ukrywać moje uczucia na tyle dobrze, że by nie obudzić podejrzeń Alice. M i m o to nie przepuszczałam okazji, by przebywać w jej pobliżu - stąd d o d a t k o w e lekcje francuskiego. Siedziałyśmy razem, wciśnięte w szkolną ławkę przewidzianą dla jednej osoby. - Ca va tres bon, n 'est ce pas? U ś m i e c h a ł a się do m n i e swoim szerokim przyjemnym u ś m i e c h e m , a we mnie serce topniało. Świetnie znała fran cuski, a i ja s t a r a ł a m się jak m o g ł a m w nadziei, że jej zaim p o n u j ę . Alice n i e o d m i e n n i e p o z o s t a w a ł a życzliwa, ale n e u tralna. Chciałam, żeby zwróciła na mnie uwagę, kiedy więc p o prosiła o p o m o c w oprawianiu książek do nauk ścisłych, szybko się zgłosiłam, by pobyć w jej towarzystwie. Stałam w klasie Alice, owładnięta nagłą namiętnością, gdy o n a p o kazywała mi dziwaczną żarówkę, którą właśnie zdobyła j a k o p o m o c n a u k o w ą . Pieściła tę żarówkę tak zmysłowo, że usta mi się otworzyły, i spojrzałam w jej oczy, by wyczytać z nich to, co wyrażały dłonie. Alice o p a n o w a ł a się, czując, że wy wołała we m n i e reakcję, która nie do końca pasowała do jej , własnego czystego entuzjazmu dla nauki. Z p o w o d u miłości do Alice n a r a s t a ł o we m n i e poczucie winy. W końcu stało się zbyt wielkie, bym go mogła unieść. To było z ł a m a n i e reguły, z czego muszę się wyspowiadać p r z e ł o ż o n e j . O t r z y m a ł a m zgodę na prywatną audiencję i w e szłam do jej gabinetu. M o ż e rozmyśliłabym się, gdybym wie działa, że p o p e ł n i a m samobójstwo. M a t k a T h e r e s a , nasza p r z e ł o ż o n a , nie została wybrana ze względu na intelekt. M o ż e to nieżyczliwe z mojej strony, ale nie wykluczam, że zajmowała to stanowisko, bo była d o b r ą zakonnicą; ale z pewnością nie była d o b r ą nauczycielką ani p e d a g o g i e m , a o psychologii nie miała w ogóle pojęcia. U k l ę kłam przy jej krześle, twarzą do niej, j e d n a k nie na wprost, tylko na ukos, zgodnie z wymogami. Ku m o j e m u przerażeniu uświadomiłam sobie, że nie z n a m kobiety, której miałam p o wierzyć swój najgłębszy sekret, i że o n a również niewiele o m n i e wie. Nie łączyło nas nic oprócz reguły. Kiedy otwierałam usta, by ściągnąć na siebie nieszczęście, serce m i a ł a m pełne najgłębszego przerażenia. - M a t k o - zaczęłam, doszedłszy do wniosku, że m o g ę się podzielić z nią tą wiadomością tylko w j e d e n sposób, mówiąc wprost i otwarcie - z a k o c h a ł a m się w jednej z sióstr. Milczenie. Cała moja uwaga skupiała się na mojej p r z e ł o żonej i na tym, jak pociło się jej k o r p u l e n t n e ciało. Czułam zapach jej potu, widziałam, jak urywany płytki o d d e c h p o r u sza czarny m a t e r i a ł habitu w g ó r ę i w dół. Na twarzy matki Theresy o d m a l o w a ł o się szalone zaskoczenie, dezorientacja, a p o t e m - jak mi się wydawało - g o r ą c e choć beznadziejne pragnienie, żeby nie musiała się niczym takim zajmować. Po nieważ o d e b r a ł o jej m o w ę , o d p o w i e d z i a ł a m na n i e z a d a n e pytanie: - To siostra Alice. M a t k a T h e r e s a nie odpowiedziała od razu. O d d e c h miała nadal przyspieszony i siedziała przez chwilę z przymkniętymi oczami, miętosząc w palcach różaniec. Tymczasem ja czułam się tak, jakbym się zaraz miała udusić. Wiedziałam, że p o s t ę puję właściwie i równocześnie p o p e ł n i a m olbrzymi błąd. By łam szczera, uczciwa i d o b r a , ale przyznałam się do czegoś b a r d z o złego. Tak więc w ż a d e n sposób nie m o g ł a m za to zdobyć p u n k t ó w . W k o ń c u m a t k a T h e r e s a odzyskała o p a n o wanie i uniosła głowę, by na m n i e spojrzeć. Jej spojrzenie by ło b a r d z o surowe, a słowa równie b e z p o ś r e d n i e jak moje. - Siostro, wiesz, że to p o w a ż n e naruszenie naszej reguły. M u s z ę wyznaczyć ci k a r ę . Będziesz używała swojego bicza za każdym r a z e m , kiedy najdzie cię pokusa, by myśleć o siostrze Alice. Czy z r o z u m i a n o ? - Tak, wielebna m a t k o . Żałuję i d o ł o ż ę wszelkich starań, by p o d p o r z ą d k o w a ć się naszej świętej regule. Było p ó ź n e p o p o ł u d n i e , kiedy opuściłam jej gabinet. Tego wieczoru przy kolacji nie m o g ł a m jeść. W nocy nie m o g ł a m spać. A w środku nocy w najdalszej toalecie, j a k ą u d a ł o mi się znaleźć, po raz pierwszy użyłam bicza, by z a p a n o w a ć nad swoimi myślami o Alice. Kiedy wróciłam na łóżko w d o r m i t o r i u m , p ł a k a ł a m , t ł u m i ą c k o c e m łkanie i pociąganie n o s e m . Łzy trochę mi p o m o g ł y i z poczuciem ulgi z a p a d ł a m w błogo sławiony sen. N a s t ę p n e g o ranka, zaraz po mszy, kiedy cała nasza spo łeczność szła na śniadanie, Alice została p o i n f o r m o w a n a przez naszą p r z e ł o ż o n ą o mojej haniebnej miłości do niej. Ja miałam tego nie zauważyć, m i a ł a m nie widzieć ani nie sły szeć. Ale p o d n i o s ł a m oczy a k u r a t w tym m o m e n c i e , kiedy ktoś wywoływał siostrę Alice do wnęki przy drzwiach, żeby jej coś na osobności powiedzieć, a p o t e m słyszałam, jak od chodziła, stukając b u t a m i energicznie, ale z przygnębieniem, i wtedy z r o z u m i a ł a m , że wie. Bez wątpienia czyn ten w za miarze matki Theresy miał p o m ó c n a m obu. Ale zauważyłam na jej twarzy p e ł e n u d r ę k i wyraz, kiedy patrzyła, jak Alice odchodzi. W tym m o m e n c i e mogła zwątpić w słuszność swo jej decyzji. To był głupi uczynek, nawet jeżeli intencja była d o b r a , a o n a nigdy nie p r ó b o w a ł a go naprawić. Siostra Alice została teraz w p l ą t a n a w moje przestępstwo. Chociaż u m i a ł a kochać, to t r u d n o jej było poradzić sobie z miłością, k t ó r ą / a czułam do niej. Byłam p r z e k o n a n a , że nie doszłoby do tego, gdybyśmy tylko miały okazję ze sobą p o rozmawiać. To, że m a t k a p r z e ł o ż o n a nie powiedziała mi o p o i n f o r m o w a n i u Alice, Alice nie powiedziała mi, że wie, a ja nie m o g ł a m powiedzieć ani słowa, p r z y p o m i n a ł o j a k ą ś niezdrową konspirację. Przez to cała sprawa robiła się tak obrzydliwa, że serce zaczynało mi p ę k a ć . Nasza n a u k a francuskiego nagle się skończyła i Alice za częła m n i e unikać. Jeżeli p r z y p a d k i e m nadchodziłyśmy kory tarzem z dwóch różnych stron - a korytarze w Sedgley były długie - zawracała. W kaplicy pilnowała się, żeby znaleźć ławkę po drugiej stronie. W refektarzu zajmowała takie miejsce, żebym, p o d n o s z ą c oczy, nie mogła jej zobaczyć. Mniej odzywała się w czasie rekreacji, jakby bała się, że zwróci na siebie moją uwagę, i zawsze u d a w a ł o jej się ustawić plecami do mnie. Ból, jaki odczuwałam, był t r u d n y do znie sienia, nie tylko dlatego że p o z b a w i o n o m n i e zwykłego kon taktu z Alice, który mi sprawiał tyle radości, ale d l a t e g o że widziałam, jak b a r d z o jest przygnębiona. M i m o że miała wol ną, pozbawioną ograniczeń n a t u r ę , instynktownie wzdragała się przed n a m i ę t n y m podziwem osoby tej samej płci, a ja od czuwałam to o d r z u c e n i e osobiście, aż do mdłości. Równie d o b r z e m o g ł a m zawiesić sobie dzwonek na szyi, żeby u p r z e dzać ją o mojej obecności. Ze względu na Alice, żeby jej było lżej, starałam się nigdy nie p o d c h o d z i ć blisko, chociaż tęskniłam całą duszą, żeby chociaż na nią zerknąć. Nie patrzyłam na nią, kiedy m i a ł a m okazję, a p ł a k a ł a m , kiedy okazji j u ż nie było. Miłość zmieni ła się w rozpacz szarpiącą moje serce. O b r a z Alice stał się dla m n i e wizerunkiem wszystkich nieodwzajemnionych miłości, splątanych w j e d n ą niekończącą się t ę s k n o t ę za p o j e d n a niem. M i a ł a m dwadzieścia j e d e n lat i nigdy nie słyszałam słowa „lesbijka" ani nawet „orgazm". Przez wszystkie lata, j a k o za konnica i dziewica, nigdy się nie m a s t u r b o w a ł a m , ponieważ nic o tym nie wiedziałam. A l e w kaplicy całe moje ciało prze szywały m i m o w o l n e skurcze za każdym r a z e m , kiedy siostra Alice się zbliżała. Klęcząc przy modlitwie, natychmiast wie działam, kiedy weszła do kaplicy, i słyszałam każdy krok, któ ry ją do mnie przybliżał. Oto nadchodzj; poznaję jej krok, nawet kiedy próbuje go zamaskować, stąpając lekko. Jest jeszcze o kilka metrów ode mnie, a ja wyczuwam jej zapach, cos' w rodzaju dzikiego wrzo su i wilgoci po deszczu. Co ja teraz mam zrobić?! W podbrzuszu pulsuje mi i narasta jakaś szalona energia... O Boże, może, jeżeli skrzyżuję nogi, uda mi się nad tym zapanować. Tak trudno skrzyżować nogi, kiedy klęczę! Chwieję się, raz opierając się jednym, raz drugim kola nem. Energia chce się uwolnić... teraz biodra zaczynają mi się kołysać... O Boże, już dłużej nie dam rady! J a k a ś m o c potężniejsza od mojej woli eksplodowała i p o płynęła po kręgosłupie. G ł o w ę s z a r p n ę ł o mi do góry; to cud, że nie zaczęłam krzyczeć na całą kaplicę. Nogi rozpaczliwie chwiały się p o d e m n ą w reakcji na tę t ł u m i o n ą ekstazę. Przy garbiłam się w r a m i o n a c h ze wstydu. Niemożliwością było ukryć mój stan. U m i e r a ł a m z zażenowania na myśl, że k t ó r a ś m o ż e zauważyć, co się ze m n ą dzieje, ale jak mogłyby nie za uważyć? Z a m a r ł a m , słysząc za sobą cichy okrzyk i kogoś m a m r o c z ą c e g o głośno: - Święta M a r i o , M a t k o Boża; Jezus, Maryja, Józefie świę ty! - tu zagrzechotały koraliki różańca. Nikt ze m n ą nigdy nie rozmawiał o tym, chociaż incydent powtórzył się kilkakrotnie. A ja z d e s p e r a c k ą , b r u t a l n ą siłą tłumiłam krzyk. R a z na tydzień studiujące zakonnice spotykały się, j a k na kazywała tradycja, z b e z p o ś r e d n i ą przełożoną, by mogła nas nakłaniać i u p o m i n a ć . Siedziałyśmy ze spuszczonymi oczami i z r ę k a m i na p o d o ł k a c h . M ó w i o n o n a m na przykład coś ta kiego: - N i e zwracajcie uwagi na dziewczęta, k t ó r e przyprowa dzają chłopców do szkoły. W p r o w a d z a n i e na t e r e n szkoły mężczyzn było sprzeczne z r e g u l a m i n e m , ale dziewczęta się tym nie przejmowały i czę sto natykałyśmy się na pary, k t ó r e całowały się na do widze nia n a s c h o d a c h prowadzących d o g ł ó w n e g o wejścia. A l e któregoś dnia nasza p r z e ł o ż o n a powiedziała n a m coś, co m i a ł o być ostrzeżeniem, ale odniosło odwrotny skutek. - C h c ę w a m p r z y p o m n i e ć o zasadach wiążących się z wa szym ślubem czystości - zaczęła. - Macie stawić o p ó r poku sie, żeby o d w i e d z a ć się nawzajem w kabinkach w d o r m i t o rium. A także macie nie prowadzić dyskusji na osobności. (O rany! Co za pomysł - żeby odwiedzać się osobiście w ka binkach d o r m i t o r i u m ! ) Nie w y m i e n i o n o żadnych imion, ale ja wiedziałam, że nie jest to tylko ostrzeżenie, że coś takiego musiało się zdarzyć, inaczej nasza p r z e ł o ż o n a nie byłaby taka p o d e n e r w o w a n a , a atmosfera taka napięta. W b r e w regule „oczy w dół", rozej rzałam się d o o k o ł a . K t ó r a była w i n n a ? Dlaczego nie p o r o z m a w i a n o z nią na osobności? D l a c z e g o chyba tylko ja o ni czym nie w i e m ? Z perspektywy czasu z a s t a n a w i a m się, czy nie była to zawoalowana w i a d o m o ś ć dla mnie, gdyby przy p a d k i e m przyszło mi coś takiego na myśl. A l b o m o ż e podej rzewano, że już to robiłam. Nigdy nie dowiedziałam się prawdy, ale tak czy owak u p o m n i e n i e przełożonej p o b u d z i ł o moją wyobraźnię. Od tamtej chwili marzyłam o tym, że w c h o d z ę do kabinki siostry Alice, zastaję ją śpiącą i przyglądam jej się b a r d z o długo, a p o t e m całuję ją jak najdelikatniej w usta. Z a m i a s t medytować, marzyłam w kaplicy, że o n a przychodzi do mojej kabinki, że wchodzi do m n i e do łóżka i obejmuje m n i e tak m o c n o , że czuję jej solidne irlandzkie ciało, w ą c h a m wrzos w jej o d d e chu, czuję jej piersi tuż przy swoich - byłam bliska o m d l e n i a z grzesznej rozkoszy. Po takich rozpasanych marzeniach d o p a d a ł o mnie poczu cie winy. Niekiedy u d a w a ł o mi się je stłumić, ale wcześniej czy później musiałam się ukarać. Wykorzystywałam m o c n o sple ciony i zasupłany szpagat, żeby bez litości smagać się po g o łych nogach i udach. Czasami było to b a r d z o bolesne i aż ca ła dygotałam, zwłaszcza jeżeli w nogi było mi zimno; kiedy indziej robiło mi się ciepło i miło. Biczowanie pogarszało stan żylaków, które pojawiły się, kiedy miałam kilkanaście lat. Po j a k i m ś czasie Alice chyba j a k o ś łagodniej zaczęła p o d chodzić do sprawy. M o ż e wyczuła k r a ń c o w e i stałe przygnę bienie, w którym żyłam, chociaż p r z y k ł a d a ł a m się do studiów i w m i a r ę możliwości starałam się n o r m a l n i e uczestniczyć w życiu społeczności. P e w n e g o r a n k a podczas medytacji z wielką odwagą zamanifestowała swoje stanowisko. Z roz mysłem uklękła o b o k m n i e w kaplicy, jakby chciała wyrazić solidarność albo p o p a r c i e dla m n i e , a l b o m o ż e nawet - na li tość! - uważała, że przyda jej się o d r o b i n a miłości w tej z a p o mnianej od Boga instytucji. P r o b l e m w tym, że nie wiedzia łam, co o n a mi chce przekazać, i u d a w a ł a m , że jej nie z a u w a ż a m . Nie trwało to długo; wielebna m a t k a wypatrzyła Alice i podeszła, by s t u k n ą ć ją w r a m i ę i szeptem polecić, by przeszła na d r u g ą stronę. Alice posłuchała. W p ó ź n e piątkowe p o p o ł u d n i a przychodził czas na błogo sławienie wiernych monstrancją. Te zakonnice, k t ó r e były w chórze, szły na g ó r ę śpiewać. K o c h a ł a m te h a r m o n i j n e dźwięki, tę słodycz. Cieszyły m n i e melodyjne dźwięki wydo bywające się z moich ust, k t ó r e przez niemal cały dzień mu- siaty pozostawać n i e m e . Dla m n i e śpiewać znaczyło wyrażać głębię mojej duszy i czuć swobodny przepływ energii. Wyda wało mi się, że śpiewamy jak anioły. O r g a n i s t ą o zręcznych palcach był nie kto inny j a k nasza n i e z d a r n a siostra G e r t r u d a , osławiona nauczycielka geogra fii. Jej k o r p u l e n t n e ciało kiwało się pompatycznie, kiedy na ciskała pedały starych o r g a n ó w i grała piękną muzykę; asy stowała jej u m i e j ę t n i e o p e r a t o r k a miechów. To siostra G e r t r u d a o d p o w i a d a ł a za d o b ó r i wykonanie, a miała dość r o z u m u , by wybierać s a m e p i ę k n e utwory. Oczarowywała nas, kiedy jej tłuste palce odtwarzały bezbłędnie wszystko, od Palestrina p o Paganiniego, o d H a y d n a p o M o z a r t a , o d Brucha przez A l b i n o n i e g o po Verdiego. Nasz stale rozszerzający się r e p e r t u a r obejmował dzieła W e b e r a , Scarlattiego, C e s a r a F r a n c k a i S c h u b e r t a , a wszystko to p o z a chorałami grego riańskimi, w których śpiewaniu wyszkolili nas poważni b e n e dyktyni, śpiewający niekiedy z nami w chórze. Z a k o n n i c e często przychodziły ze szkoły do d o m u a k u r a t na błogosławieństwo, a n i e k t ó r e z nich dołączały do nas na górze. I tak się złożyło, że Alice lekkim k r o k i e m weszła na c h ó r i p o n o w n i e uklękła o b o k m n i e . Na c h ó r z e nie było w tym m o m e n c i e wielebnej matki; została na d o l e wśród starszych z a k o n n i c i s t u d e n t e k . Alice miała j e s i e n n e m a n chesterskie k r o p l e deszczu na u b r a n i u i rozkosznie p a c h n i a ła. Nie ośmieliłam się p o p a t r z e ć na nią ani się u ś m i e c h n ą ć . M o g ł a m tylko upajać się jej wspaniałą obecnością i wolnym d u c h e m , k t ó r e g o tak jej zazdrościłam. O Boże, to takie cu downe, ale i w najwyższym stopniu bolesne! Łzy bez p r z e szkód zaczęły spływać mi po policzkach, nie d a w a ł o się n a d nimi z a p a n o w a ć , wsiąkały w n a k r o c h m a l o n y p a s e k p ł ó t n a p o d b r o d ą . Nie p r z e s t a w a ł a m śpiewać. Od miłości głos mój zrobił się słodszy i czystszy. C h c i a ł a m , żeby ona go słyszała! Wyśpiewywałam moją miłość do Alice w trakcie „Te D e u m " i „Ave M a r i a " , serce jej od tego p o w i n n o było p ę k n ą ć . Póź niej, p o d c z a s k o n t e m p l a c y j n e g o milczenia, zanim zeszłyśmy po s c h o d a c h , połączyłam się z moją klęczącą o b o k m n i e u k o c h a n ą w j e d n o , zamykając nas w p r o m i e n n y m , nieogar- nionym świetle miłości, chociaż o n a go nie widziała ani nie czuła. Niewiele m a m wyrazistych w s p o m n i e ń z Sedgley Park in nych niż kojarzące się z Alice. Oczywiście p a m i ę t a m zgiełk towarzyszący chodzeniu na wykłady, wielkie pokoje o wyso kich sufitach i odgłos kroków dzwoniących na pięknie kafelkowanych podłogach głównego holu. Były a u t o b u s o w e wy cieczki i spacery na uniwersytet w M a n c h e s t e r z e , między innymi na wykłady o Freudzie. D o w i e d z i a ł a m się z tych wy kładów, że maleńkie dzieci mają świadomość seksualną i że ich pragnienie b e z p o ś r e d n i e g o k o n t a k t u , ciepła i czułości, jak również ich zmysłowe b a d a n i a to formy autoerotycznej seksualności. Wykładowczyni, świadoma obecności z a k o n n i c wśród słu chaczy, dążyła do tego, by wstrząsnąć nami i wytrącić nas z naiwności czy - w jej m n i e m a n i u - ignorancji, albo j e d n e go i drugiego. W college'u nie z e t k n ę ł a m się z kimś tak a p o dyktycznym i szorstkim. Z a p a m i ę t a ł a m spacery z p o w r o t e m na przystanek autobusowy, a p o t e m , późnym wieczorem, do klasztoru. Szłyśmy w milczeniu z głową pochyloną, zgodnie z regułą. Nic na to nie m o g ł a m poradzić, że z a u w a ż a ł a m d o my, k t ó r e mijałyśmy, ich żywopłoty i o g r o d z e n i a , i furtki, d o wody zwykłego ludzkiego życia i ludzkich k o n t a k t ó w . P o d n o siłam wzrok znad cegieł albo ze ścieżki p o d stopami, żeby rzucić o k i e m na niebo, często c i e m n e i skłębione, a kiedyś wpadł mi w o k o krzew głogu, rysujący się w świetle latarni ulicznej. Czcią przejęła mnie j e g o u r o d a - gałęzie miał nagie i kolczaste, takie s a m o t n e , majestatyczne, d o s k o n a ł e w swo jej symetrii. D r z e w o po prostu t a m stało, n i e p o m n e na to, czy ktoś je zauważa, promieniujące p i ę k n e m . Ten o b r a z wypalił się w m o i m sercu i często o nim myślałam w taki sam sposób, w jaki żołnierz na polu bitwy p o d p i e r a się wizerunkiem u k o c h a n e j . Pocieszał m n i e . P e w n e g o s o b o t n i e g o p o r a n k a Alice p o w i e r z o n o obowią zek obejścia klasztoru z pilną wiadomością od naszej p r z e ł o żonej. Nie p a m i ę t a m w ogóle, o co w tej wiadomości chodzi ło, ale do tego stopnia niczego takiego się nie spodziewałam, że zaskoczyła m n i e k o m p l e t n i e : o t o stała tuż p r z e d e m n ą , patrzyła mi w oczy, żeby upewnić się, czy usłyszałam wiado mość, przechylała głowę na bok, g e s t e m zadając mi to pyta nie. Chyba p o w i n n a m była jej odpowiedzieć, ale zdobyłam się tylko na szept: - Jesteś taka piękna. J a k idiotka z a t o p i ł a m się w jej oczach i chyba wpatrywała bym się w nie bez końca, gdyby nie to, że przymrużyły się i zrobiły się zielone w brązowe cętki. Alice wytrzymywała moje spojrzenie z całym spokojem, na jaki mogła się zdobyć, dopóki nie zorientowała się, że żadnej rozsądnej odpowiedzi nie otrzyma, n a s t ę p n i e zostawiła m n i e , a ja stałam, jakbym doznała jakieś wizji. J a k a ż byłam n i e p o p r a w n a ! Alice o d e szła wielkimi k r o k a m i - świadoma, że się na nią gapię - stu kając o b c a s a m i po parkiecie i kołysząc szerokimi b i o d r a m i . Nadeszły letnie wakacje; wypełniały je rozrywki, do których należały również przedstawienia. Z a k o n n i c e często spędzały wakacje w innych klasztorach, a o tym, kto tam pojedzie, de cydowały przełożone. Te, które zostawały na miejscu, czekała przyjemność planowania przedstawień dla gości i dla starszych członków społeczności. Były to nieczęste okresy większej kre atywności i świetnej zabawy. Odgrzałyśmy kilka skeczów z ze szłorocznych przedstawień, które odbyły się gdzie indziej, ale dla mnie wszystkie były nowe, i śmiałam się głośno i serdecz nie z głupstewek, jakie wymyślałyśmy. Pamiętam, od śmiechu bolał mnie brzuch i twarz, która przywykła do zbyt częstej po wagi i łez. Śmiałam się ze wszystkiego. Z najbłahszego powo du zginało mnie wpół, wdzięczna byłam za tę ulgę. A na ko niec miałam od tego śmiechu ciężką głowę. W tym okresie Alice była szczególnie rozdokazywana, chociaż mnie wydawała się nie dostrzegać. Tylko raz z e t k n ę łyśmy się znowu twarzą w twarz za kulisami teatrzyku, gdzie obijało się kilka z nas. Pieszczotliwe o b r a c a ł a w palcach j e dwabisty kawałek m a t e r i a ł u , przykładając go do twarzy i wypróbowując, czy nadałby się na przybranie głowy. J e d w a b miał fioletowawy kolor, ale o n a określała go j a k o odcień fuksji. Miał d o k ł a d n i e taki sam kolor jak j e d e n ze znanych mi r o d o d e n d r o n ó w n a t e r e n i e o g r o d ó w . Oszołomił m n i e obraz, jaki m i a ł a m p r z e d oczami: odcień fuksji idealnie p o d k r e ś l a ł c i e m n ą barwę brwi i oczu. Alice zmieniła się w Cygankę! Z a uważyła mój p e ł e n oszołomienia podziw i wątłe usiłowania, by się jak należy u ś m i e c h n ą ć . Rzuciła j e d w a b na p o d ł o g ę i odwróciła się plecami. Z m a r t w i a ł a m z zażenowania, byłam bliska łez. Tak nie m o ż n a , p o w t a r z a ł a m sobie, nie w o l n o mieć takiej obsesji na punkcie Alice. Wymierzyłam sobie n o wą karę: już nigdy nie m i a ł a m spojrzeć na r o d o d e n d r o n w kolorze fuksji. • • • N a s t ę p n e dwa razy wysłano mnie na letnie wakacje gdzie indziej i cieszyłam się wspaniałością wiejskiego krajobrazu Anglii. C h o d z i ł a m z m o i m i towarzyszkami na spacery wzdłuż wysokich żywopłotów pełnych przeróżnych g a t u n k ó w kwia tów, z b i e r a ł a m bukieciki i n a p e ł n i a ł a m koszyki jeżynami. Siadywałam p o d prastarymi drzewami na wielkich majesta tycznych trawnikach i czytałam albo szkicowałam. M o i m ulu bionym t e m a t e m były drzewa - szkicowałam je węglem i ołówkiem. Były takie p i ę k n e ! Ich d u m n e nagie pnie, ich o b n a ż o n e m u s k u l a r n e r a m i o n a , fałdy białego ciała, szepczące liście... P o d o b n i e jak w kaplicy, kiedy Alice p o d c h o d z i ł a bli żej, całe moje ciało przechodził rozkoszny dreszcz. Pozwala łam sobie na to tutaj, gdzie nikt tego nie widział. Przebywanie podczas letnich wakacji w społeczności o b cych z a k o n n i c n a p r a w d ę nie było łatwe. R ó ż n e angielskie zwroty i subtelności, k t ó r e m o i m towarzyszkom nie sprawia ły w czasie rozmowy najmniejszych trudności, a nawet wy strój pokoi, miały w sobie urok, ale i deprymowały mnie tak, że wdzięczna byłam za regułę milczenia. Ponieważ nikogo tam nie z n a ł a m , siostry zostawiały m n i e samą, bym w milcze niu syciła się przejawami kultury tak o d m i e n n e j od zwycza jów holenderskich i australijskich. Wiele letnich wakacji s p ę d z a ł a m z zakonnicami, z którymi nigdy nie przebywałam na tyle długo, by z a p a m i ę t a ć ich imiona czy twarze. P a m i ę t a m j e d n a k j e d e n d r o b n y incydent. Siedziałam przy długim stole, n a o k o ł o hałasowały p o d n i e c o ne kobiety, k t ó r e przynajmniej tym razem bez skrępowania, z przyjemnością rozmawiały z przyjaciółkami. Ponieważ by ł a m obca, nikt nie wykrzykiwał w m o i m kierunku: - O, hej, jak miło cię znowu widzieć! A j e d n a k ktoś zauważył moje o s a m o t n i e n i e . Z a k o n n i c a była stara i pomarszczona, ale poruszała się zwinnie. S a m a nigdy bym na nią nie zwróciła uwagi; kręciła się w tle, n a p e ł niając patery ciastkami, i nie uczestniczyła w r o z m o w a c h . A zrobiła coś takiego: położyła mi po prostu życzliwą dłoń na plecach między r a m i o n a m i . Dotknięcie było tak serdeczne, tak niesłychanie p e ł n e dobroci, że nigdy o nim nie z a p o m n i a łam. S t o p n i a ł a m wewnątrz i o d p r ę ż y ł a m się; to dotknięcie trafiło mi wprost do serca, przypominając, że j e s t e m kocha na i że wszystko jest w p o r z ą d k u . Zawsze łatwo się r u m i e n i ł a m i oczywiście o b l a ł a m się r u m i e ń c e m przez nagłość i in t e n s y w n o ś ć u c z u c i a , k t ó r e p r z e n i k n ę ł o m n i e całą j a k . błogosławieństwo. O d w r ó c i ł a m się, zauważyłam jej uśmiech i już jej nie było, tego anioła w postaci starej pomarszczonej zakonnicy. W college'u wykluczano nas z imprez organizowanych dla uczennic i nie zadawałyśmy się wiele ani z nimi, ani ze świec kimi pracownicami. Wszystko to się zmieniło, kiedy Sedgley Park p o d t o p i ł a ulewa, która trwała całymi d n i a m i . O g a r n i a ła nas panika, bo w o g r o d a c h zaczął się podnosić poziom wo dy, k t ó r a chlupała p o d ścianami wewnętrznych dziedzińców, a p o t e m zaczęła zalewać podłogi w college'u. Dlaczego, m i m o że byłam tak niepraktyczna, domyśliłam się, że po lecie studzienki pozatykały się śmieciami? W o d a nie przestawała się p o d n o s i ć i w k r ó t c e na zewnątrz sięgała do pasa, p o s t a n o w i ł a m więc coś zrobić. Stałam na korytarzu z moją nauczycielką angielskiego panią G r e e n , k t ó r a miała pięćdziesiąt p a r ę lat - kobietą o silnym c h a r a k t e r z e , nie skłonną do s e n t y m e n t ó w - oraz jej młodszą przyjaciółką, również nauczycielką. Przecież te kobiety są chyba na tyle dojrzałe, by zdawać sobie sprawę, że zakonnice to też ludzie i mają takie s a m e ciała jak one, tak sobie pomyślałam, zdję łam szal i czarny czepiec i je im p o d a ł a m . M i a ł a m taki plan, żeby wyjść przez o k n o , dać n u r a do wody i po o m a c k u szukać s t u d z i e n e k . N i e c h c i a ł a m zniszczyć d e l i k a t n y c h szwów i riuszki na czepcu, a szal przeszkadzałby mi ruszać rękami. M u s i a ł a m wyglądać, jakbym się urwała z jakiegoś komiksu z tą k r ó t k o ostrzyżoną głową okrytą s p o d n i m białym czepeczkiem, bo kobiety były p r z e r a ż o n e . Wszystko j e d n o , p o myślałam, zakasałam spódnicę, wygramoliłam się przez o k n o i natychmiast zanurzyłam w poszukiwaniu studzienek. W sto s u n k o w o krótkim czasie znalazłam j e d n ą , p o t e m jeszcze dwie, u s u n ę ł a m śmieci, w d r a p a ł a m się z p o w r o t e m , ocieka jąc wodą, i odzyskałam suche fragmenty garderoby. Poziom wody natychmiast opadł, przynajmniej w tej części college'u, miałam więc wszelkie powody poczuć zadowolenie z siebie. Włożyłam na m o k r e u b r a n i a czepiec i szal i, ociekając w o d ą , przeszłam o b o k innych zakonnic, p e r s o n e l u nauczycielskiego i uczennic, k t ó r e czerpały w o d ę w i a d r a m i . C z u ł a m się jak b o h a t e r k a , ale nikt mi nigdy w oczy słowa nie powiedział na te m a t m e g o r z e k o m e g o h e r o i z m u . No cóż, im mniej o tym m ó wiono, tym lepiej! Mój wyczyn stał się n a j p r a w d o p o d o b n i e j t e m a t e m kilku interesujących dyskusji w pokoju nauczycielskim. N a l e ż a ł a m do ulubienic p a n i G r e e n , ponieważ o d z n a c z a ł a m się przeni kliwym, analitycznym umysłem, jaki podziwiała. Wyszukiwa ła dla m n i e coraz trudniejsze fragmenty do czytania na głos, całe akapity stanowiące j e d n o zdanie, bardziej zawiłe niż j ę zyk prawniczy. M i a ł a m w r a ż e n i e , że chyba zakłada się z inny mi nauczycielkami o to, jak szybko p o g u b i ę się w treści, czy tając dany fragment, ale mnie radość sprawiał fakt, że ktoś zmusza m n i e do gimnastyki umysłowej. Z o s t a ł a m przedsta wiona do wyróżnienia, ale o k r o p n i e zawiodłam panią G r e e n na egzaminach, bo opuściłam cały j e d e n paragraf. Sądziłam, że jest nieobowiązkowy, a był, i w ten sposób obniżyłam so bie ostateczną o c e n ę . Wywołana tym d e z a p r o b a t a naturalnie m n i e bolała, ale łatwiej przychodziło mi znosić d e z a p r o b a t ę niż przyjmować pochwały. W czasie m o j e g o pobytu w Sedgley z e t k n ę ł a m się z u m i e r a n i e m i śmiercią, a do tego swego rodzaju szaleństwem. W klasztorze mieszkało kilka starych zakonnic, m o ż e po to, żeby zrównoważyć o b e c n o ś ć dużej liczby młodych ludzi. Były to nauczycielki na e m e r y t u r z e oraz stare siostry świec kie. Siostry świeckie często były gorzej wykształconymi k o bietami, k t ó r e służyły Bogu i społeczności, wykonując prace r z e k o m o niewymagające inteligencji, takie j a k gotowanie, p r o w a d z e n i e pralni, sprzątanie i prasowanie. System klasowy w Anglii trzyma się dobrze, snobizm jest m o c n o zakorzeniony i niekwestionowany, a w zakonie oprócz oficjalnej hierarchii istniała inna, o p a r t a na p r z e k o n a n i u 0 własnej wyższości. Siostry świeckie były mniej p o w a ż a n e niż wykształcone matki i siostry. J e d n a z sióstr świeckich, siostra Jeromy, całymi dniami 1 tygodniami skarżyła się na ból w piersiach. Była stara gdzieś p o d osiemdziesiątkę - i b r a k o w a ł o jej tchu. M i a ł a "szorstkie dłonie, niskie przygarbione ciało, d u ż e p o m a r s z czone usta i p o m a r s z c z o n ą twarz o grubych rysach. D o r a s t a ła gdzieś na błotnistej angielskiej wsi i j a k o ś tak żałośnie o b stawała przy tym, że nie jest z d r o w a . Świeckie siostry należały zwykle do najcichszych i najmniej zauważalnych ze wszystkich. Były tam po to, żeby służyć, i w m i a r ę możliwości powinny być niewidzialne, nie wspominając już o tym, że nie słyszalne. Tak więc na błagania siostry J e r o m y przeważnie nie z w r a c a n o uwagi, z irytacją je lekceważąc. Infirmariuszka najwyraźniej nie dysponowała żadnym lekarstwem na jej d o legliwość, a lekarza nigdy nie wezwano. Po mszy, kiedy wchodziłyśmy po szerokich schodach p r o wadzących do refektarza, siostra J e r o m y osunęła się na stop nie i tak już została, twarzą do dołu. Wszystkie przechodziły śmy gęsiego o b o k niej, łącznie z m a t k ą przełożoną, która niewątpliwie miała siostrze J e r o m y za złe tak t e a t r a l n e symulanctwo. I w taki właśnie sposób siostra J e r o m y u m a r ł a t a m , na schodach. L e ż a ł a w t r u m n i e na podeście przez dwa dni, żebyśmy mogły się za nią modlić i o k a z a ć szacunek, j a k i e g o nigdy nie o k a z a n o jej za życia. U k l ę k ł a m przy jej ciele, w k o ń c u uwolnionym od b r z e m i e n i a nieustannej ciężkiej pracy, u p o k o r z e ń i bólu i pochyliłam się, by p o c a ł o w a ć sple cione z i m n e dłonie. Do warg przylgnął mi zatęchły smak, k t ó r e g o nigdy nie z a p o m n ę . Wykrzywiłam się i p o b i e g ł a m , żeby go wypluć i pozbyć się wraz z wszelkimi sentymentalny mi uczuciami dla zmarłych z a k o n n i c w t r u m n a c h . W k r ó t c e po tym byłam świadkiem koszmarnej śmierci in nej zakonnicy z tejże społeczności. Z a j m o w a ł a pokój na szczycie schodów w pobliżu p o d e s t u i n i e d a l e k o refektarza, więc często przechodziłyśmy o b o k niej. Kiedy ją odwiedzi łam, była niesłychanie niespokojna, oddychała chrapliwie, przewracała oczami, nie mogła mówić, ale chyba świadoma była swego stanu i otoczenia. Na m a ł y m p o d r ę c z n y m stoliku stała buteleczka z gliceryną i zakraplacz, żeby miała czym złagodzić suchość w gardle, od której chrypiała i rzęziła. W z i ę ł a m zakraplacz i p o d n i o s ł a m do oczu umierającej za konnicy. Zobaczyła go i otworzyła usta, jak umierające z gło du pisklę. Ciągle za m a ł o było jej gliceryny i otwierała usta, żeby d o s t a ć więcej. J a k a ś inna zakonnica powiedziała: - Nie dawaj jej za d u ż o , to jej szkodzi! U s z a n o w a ł a m zdanie siostry, sądząc, że zna się lepiej na medycynie o d e m n i e . U m i e r a j ą c e ciało na łóżku chyba się z tym nie zgadzało. Oczy zakonnicy robiły się coraz bardziej szalone, usta były rozdziawione, a o d d e c h coraz bardziej chrapliwy. Wyczuwałam jej k r a ń c o w e p r z e r a ż e n i e i z zimnym zdzi wieniem uświadomiłam sobie, że w obliczu śmierci nic z te go, czego nauczyła się w życiu z a k o n n y m , nie ma dla niej zna c z e n i a . W s z e l k a myśl o wiecznej n a g r o d z i e za p e ł n e poświęcenia życie ulotniła się chyba z jej umysłu; ulotniła się też wiara, że jest k o c h a n a przez Boga. W godzinie tak wiel kiej potrzeby jej wiara zdawała się kruszyć i tracić na znacze niu, jej wyrzeczenia okazywały się egoistyczną b z d u r ą i nie nauczyły jej, czym jest prawdziwe p o d d a n i e . Z o s t a ł a porzu- e o n a - albo tak przynajmniej mi się wydawało. Dziesiątki ty sięcy błagań, jakie w każdej zdrowaśce kierowała do Matki Boskiej, by ta modliła się za nią w godzinie śmierci, nie zo stały chyba wysłuchane. Nie umiałyśmy niczego, co byłoby przydatne w czasie ago nii, nie potrafiłyśmy w żaden sposób p o m ó c tej kobiecie, jed nej z naszych sióstr. Mogłyśmy tylko m a m r o t a ć banały, recyto wać codzienne modlitwy z książeczki i wykrzykiwać ze zgrozą: - Boże, jakie to straszne! - Jezus, M a r i o , Józefie święty, pomóżcie jej! Trwało t o wiele dni, z a n i m b i e d n a k o b i e t a u m a r ł a , w straszliwych męczarniach. Nie wiem, jak ludzie umierają w zwyczajnych szpitalach, ale nie potrafię wyobrazić sobie nic straszniejszego niż takie p o w o l n e u m i e r a n i e z uczuciem przeraźliwej grozy, kiedy jest się w pełni przytomnym, ale nie jest się w stanie prosić o złagodzenie cierpienia, a otoczenie d o z a p r o p o n o w a n i a m a jedynie mieszankę pełnych współ czucia i banalnych sentencji. My, zakonnice, k t ó r e przez kil• ka dni byłyśmy świadkami tej agonii, powinnyśmy były zasta nowić się, co jest z naszym życiem nie tak, jeżeli musi się o n o kończyć w taki sposób - ale nie zastanowiłyśmy się, bo u p o d staw naszego życia leżała ignorancja i zaprzeczenie. Prawda b a r d z o powoli przesącza się do naszej świadomości, jeżeli p r z e k o n a n i jesteśmy, że wszystko wiemy najlepiej. Jesień i zima nauczyły mnie czegoś o rezygnacji. Często sia dywałam w wielkim oknie wykuszowym na pierwszym piętrze pomiędzy gałęziami lip. Jesienią gałęzie zrzucały wszystkie li ście, a zimą leżało na nich kilka centymetrów śniegu. Sercem przylgnęłam do nich, a zwłaszcza do tej najbliższej mnie lipy. Wydawała się taka cierpliwa, cierpiała bez skargi. Na tę myśl łzy mi napływały do oczu. Napisałam wiersz, w którym pyta łam drzewo, co takiego zrobiło, że skazano je na zamarzanie i noszenie brzemienia śniegu zamiast liści. Ludzie, którzy nie dzielą się z nikim swoimi smutkami, łatwo popadają w senty- mentalizm. Mówiłam t e m u drzewu, że przyjdzie dzień, kiedy ptaki znowu przylecą, by śpiewać wśród jego liści i że znowu poczuje ciepło słońca na swoich gałęziach. Dla mnie p o r a s m u t k u miała trwać d u ż o dłużej niż do końca tamtej zimy. Minie jeszcze wiele lat, zanim o b u d z ę się o p r o m i e n i o n a od w e w n ą t r z słońcem, k t ó r e g o nikt mi nie zdoła nigdy o d e b r a ć . • • • O t r z y m a ł a m dyplom nauczycielki po trzech latach s p ę d z o nych w Sedgley Park. Przyszedł dzień p o ż e g n a ń . W końcu zo baczę Alice i odezwę się do niej, i przynajmniej tym razem nie zrobię nic złego! M i a ł a m nadzieję, że będzie to szczegól nie miły m o m e n t , usprawiedliwienie dla p e ł n e g o miłości uścisku. Ale nie. S t a ł a m przed nią, dygocąc j a k liść i starając się to ukryć, p o d a ł a m jej rękę; zachowywałam się przy tym z jak największą swobodą. - Do widzenia, j u ż wyjeżdżam - powiedziałam i nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. J a k ż e nienawidziłam mojej niezdarności! Dlaczego m u s i a ł a m być taką otępiałą, o n i e miałą, ciołkowatą H o l e n d e r k ą , przeciwieństwem irlandzkiej ogłady? Alice uprzejmie ujęła moją dłoń. S ą d z ą c po jej twarzy, ni czym szczególnym się dla niej nie wyróżniałam. Martwiła się, że traci inną przyjaciółkę, siostrę I m e l d ę , Kanadyjkę, k t ó r a p o d o b n i e jak o n a pobłogosławiona została d a r e m wymowy. Stojąc przed Alice, m i a ł a m wrażenie, że potrafię czytać w jej myślach, w jej uczuciach, i nagle u p r z y t o m n i ł a m sobie coś, co przepełniło m n i e rozczarowaniem. Alice nie czuła do mnie nic p o z a sporadyczną litością. U n i k a ł a m n i e nie dlatego, że moja miłość do niej sprzeczna była z regułą, ale dlatego że po prostu mnie nie ceniła. M o c n e przywiązanie do kogoś o p o dobnych zamiłowaniach wcale nie wykraczało p o z a jej moż liwości. G o r z k a była ta chwila zrozumienia, kiedy wygasała cała nadzieja, j a k ą kiedykolwiek m o g ł a m żywić, że Alice od wzajemni moją miłość. J a k to możliwe, że wielka miłość nie budzi w odpowiedzi miłości? Wybiegłam, żeby p o ż e g n a ć się z krzewem r o d o d e n d r o n u w kolorze fuksji, wbrew rozsądkowi mając nadzieję, że w czerwcu będzie na nim kilka kwiatów, ale oczywiście nie było. L a t a s p ę d z o n e w Sedgley były latami fascynacji siostrą Alice. Kiedy w końcu w 1965 roku s t a n ę ł a m p r z e d klasą, m o głam równie d o b r z e przyjść tam p r o s t o z ulicy, tak bezowoc ne o k a z a ł o się cale szkolenie dla mojego z a a b s o r b o w a n e g o czym innym umysłu. Cichy obłęd Stella M a r i s , G w i a z d a M o r z a , klasztor w pobliżu B r o a d stairs. O d e s ł a n o m n i e tam, bym odświeżyła wiedzę, co zna czy być W i e r n ą Towarzyszką Jezusa, przez rok lub dłużej ćwi czyła się w posłuszeństwie i milczeniu. Nie byłam sama. C a ł a szóstka Australijek, k t ó r e przybyły do Angli przed t r z e m a laty, pojechała na p o ł u d n i e r a z e m ze m n ą . Opuściłyśmy przyprószony sadzą M a n c h e s t e r , wyjecha łyśmy na wspaniałe zielone pola Anglii, a p o t e m dotarłyśmy do L o n d y n u , gdzie znowu czekała na nas o b r o t n a siostra przewodniczka, i t a m przenocowałyśmy. Wyruszyłyśmy p o n o w n i e o świcie, żeby u n i k n ą ć t ł u m ó w . Starczyło mi czasu, by zachwycać się, kiedy w s p a n i a ł e sta re stropy na Victoria S t a t i o n wypełniały się p a r ą ; cieszyć się g r z m i ą c y m s t u k i e m nadjeżdżających p o c i ą g ó w o r a z p e ł n y m g o d n o ś c i g w i z d a n i e m innych, k t ó r e oznajmiały o swo im o d j e ź d z i e . U p a j a ł a m się p i ę k n e m kutych w żelazie b r a m i ławek S t a r e g o Świata, d e t a l a m i na p o m a l o w a n y c h p o c i ą g a c h , a kiedy w p r o w a d z o n o n a s do w y d z i e l o n e g o w a g o n u pierwszej klasy - k o m f o r t e m obitych s k ó r ą foteli. Wysiadłyśmy z pociągu po wielu godzinach i wsiadłyśmy d o a u t o b u s u . Piętrus przejeżdżał krętą drogą przez m a ł e wioski z b u d o w a n e na długo przed e p o k ą aut i kołysał się po wąskich uliczkach, pozwalając p a s a ż e r o m z bliska obejrzeć oryginalne szydełkowe firaneczki w o k n a c h na górnych pię trach d o m ó w . Z miasteczka Broadstairs kierowca zawiózł n a s do N o r t h Foreland, ten fragment wybrzeża niemal w całości należał do z a k o n u . W końcu dotarłyśmy na miejsce. Poczułam się tak, jakbym widziała je po raz pierwszy. Z a p o m n i a ł a m , jak d u ż o czasu zajmowało przejście z j e d n e g o końca majątku na drugi i że d r o g a publiczna przebiegała przez ś r o d e k zespołu o g r o d ó w i budynków. - Witamy nasze australijskie siostry w Stella M a r i s ! Czy miałyście d o b r ą p o d r ó ż ? To zgrabne powitanie wygłosiła ta s a m a s t a r e ń k a z a k o n n i ca, k t ó r a pozdrawiała nas przy drzwiach przed t r z e m a laty. Była m a t k ą prowincjonalną, czyli wiceprzełożoną, i wiedzia• ła, jak szybko doprowadzić do tego, żebyśmy poczuły się swo b o d n i e . Stara d a m a była kiedyś wielką księżną i nie k a z a n o jej rezygnować z towarzyskiego wyrobienia. D o m matki prowincjonalnej był dawnym d w o r e m , w któ rym zachowała się atmosfera angielskiej wiejskiej przytulności. P o k a z a n o n a m , gdzie będziemy spały: w wielkich p o k o jach na piętrze przerobionych na d o r m i t o r i a . B u d y n e k stał w pobliżu ekskluzywnej małej szkoły z a k o n u i z o k n a nasze go d o r m i t o r i u m z wyjątkową przyjemnością przysłuchiwały śmy się, jak dzieci z K e n t odmawiają podczas apelu pacierze. Mówiły z tak czystą i śpiewną intonacją, że łzy mi napływały do oczu. N a s z a k s i ę ż n a - m a t k a prowincjonalna kazała n a m p o d a ć h e r b a t ę , po czym przez sady i ogrody z a p r o w a d z o n o nas do głównej rezydencji. Chociaż miałyśmy spać w d o m u matki prowincjonalnej, uczyć się, p r a c o w a ć i jeść miałyśmy w głów nym budynku. Była pełnia lata i rozpięte na treliażu na południowych ścianach o g r o d u warzywnego grusze, jabłonie i brzoskwinie owocowały. Róże we wszystkich kolorach pięły się po każdej dostępnej ścianie, na grządkach u p r a w i a n o o d m i a n y wielko kwiatowe. L a k wonny ozdabiał słoneczne wykusze na froncie g ł ó w n e g o d o m u , słodko p a c h n ą c późnym p o p o ł u d n i e m . Bluszcz piął się po czerwonych cegłach ścian, p r ó b o w a ł wci snąć się w o k n a na piętrze i sięgnąć p o n a d kominy. O p r o w a d z o n o nas po całym skrzypiącym kompleksie: p o kojach do nauki, magazynie z bielizną, kuchni, jasnej sali ze b r a ń i w osobnym budynku, pralni. D w a główne d o m y łączył kryty drewniany chodnik. Trafiały się w nich dziwaczne p o k o iki i bezużyteczne przestrzenie, a toalet w rządku było pięć. I były nowe: sosnowe d r e w n o wciąż wydzielało świeży za pach. Nie p o k a z a n o n a m saloników na froncie d o m u ani sy pialni miejscowych zakonnic, ani a p a r t a m e n t ó w matki g e n e ralnej. M a t k a g e n e r a l n a mieszkała w wydzielonej części k o m p l e k s u (miała wrócić z podróży w następnym tygodniu). Tak chciałam, żeby to p i ę k n e miejsce o k a z a ł o się d o b r e . Precyzyjnie wytyczony ogród kontrastował z kruszejącą wspa niałością starych rezydencji; wszystko to zapewniało o przytulności, wygodzie i nawet życzliwości. I czasami to zapewnie nie okazywało się prawdą. N a d wszystkim j e d n a k dominowały bez reszty wpływy M a r g a r e t Winchester, surowej wielebnej matki generalnej. Traktowana była z nadzwyczajnym szacun kiem, nie tylko ze względu na zajmowaną pozycję, ale i siłę c h a r a k t e r u - czego doświadczyć miałam na własnej skórze. Była b a r d z o wysoka, miała szeroką twarz i wytrzeszczone oczy, k t ó r e wydawały się jeszcze większe, bo okalały je kręgi obwisłych z m a r s z c z e k . P r z y p o m i n a ł a m i o r a n g u t a n a . U ś m i e c h n ę ł a m się do niej, kiedy spotkała się z n a m i po swo im powrocie do klasztoru, sądząc, że z rozmysłem próbuje nas rozbawić, ale w k r ó t c e jej spokojne spojrzenie kazało mi odwrócić wzrok. A n i m ę s k a , ani kobieca, była zagadkową osobowością i stąd b r a ł a się jej m o c . Chociaż imponująca, poruszała się p o k o r n i e na obolałych od artretyzmu stopach, z pochyloną głową, p a t r z ą c p o d nogi. J a k prawdziwy o r a n g u tan wymachiwała r ę k a m i , żeby podczas chodzenia utrzymać w r ó w n o w a d z e swoje rozkołysane ciało; my czegoś takiego w życiu nie ośmieliłybyśmy się zrobić, choćbyśmy nie wiem jak traciły równowagę, bo wyglądałoby to na ostentację albo brak o p a n o w a n i a . Kiedy p o z n a ł a m m a t k ę generalną, była już w b a r d z o złym stanie. Odbijało jej się bez przerwy, a o d d a n a m a t c e osobista asystentka z a d a w a ł a sobie nieskończenie wiele t r u d u , żeby wyszukać o d p o w i e d n i e przepisy i gotować posiłki, k t ó r e by nie szkodziły jej na żołądek. M a t k a g e n e r a l n a traktowała swoją p r a c ę nadzwyczaj poważnie. Z czasem m i a ł a m dowie dzieć się, że ta kobieta, do której podczas postulatu i nowi cjatu wysyłałam p e ł n e miłości listy, p r z e k o n a n a była, że głównym celem jej życia jest dopilnowanie, by żadnej z nas nie uderzyła w o d a sodowa do głowy, by każda z sióstr p o z o stała p o k o r n a . Być p o k o r n ą oznaczało być niewolniczo uległą, nigdy się nie wypowiadać, nigdy się nie skarżyć ani nie sprzeczać. Mia łyśmy również być ślepo posłuszne, a nasze posłuszeństwo m i e r z o n e było p o z i o m e m wyrzeczeń albo cierpienia umysło wego, e m o c j o n a l n e g o czy fizycznego, k t ó r e sprawiało n a m wykonywanie rozkazów. Otrzymywałyśmy często sprzeczne polecenia, k t ó r e miały nas zmieszać i z d e z o r i e n t o w a ć i były śmy publicznie u p o k a r z a n e za każdym r a z e m , kiedy nie u d a ło n a m się tych opartych na niemożliwych oczekiwaniach rozkazów spełnić. M a t c e g e n e r a l n e j uchodziło to na sucho, ponieważ jej p o d w ł a d n e skwapliwie wierzyły, że j a k o rzeczniczka Boga jest o b d a r z o n a czymś w rodzaju nieomylności - chociaż po to by przypisywać szczególną świątobliwość k a p r y ś n e m u szaleń stwu starzejącej się ekscentrycznej kobiety, konieczna była spora dawka angielskiego stoicyzmu (którego mnie b r a k o w a ło) w z m o c n i o n e g o sporymi d a w k a m i zapału religijnego (któ rego m n i e b r a k o w a ł o ) - a p o z a tym Stella Maris, tak czy owak, była o ś r o d k i e m , gdzie siostry p o d d a w a n o p r ó b i e . To t a m k r n ą b r n e zakonnice u c z o n o m o r e s u , a te jeszcze nieukształtowane, czy m o ż e spaczone, j a k my, absolwentki college'u, p o d wpływem świeckich studiów, kształtowano w prawdziwym d u c h u zgromadzenia. W p r o w a d z a n e przez nią innowacje były o k r u t n e , ale miały p e w n ą wartość wywo łującą szacunek dla pomysłodawczyni. Co dziwniejsze, m a t kę g e n e r a l n ą cechowało poczucie h u m o r u i niekiedy w jej oczach malowała się życzliwość, k t ó r a zadawała k ł a m szaleń stwu. Niewykluczone, że kiedyś była wyjątkowo utalentowa ną kobietą, ale stała się ofiarą p r o w a d z o n e j przez siebie in stytucji i swoich p r z e k o n a ń . Często bywała z nami w kaplicy i co najmniej raz na tydzień wygłaszała do nas m o w ę , a prze cież pozostawała przerażającą tajemnicą, p o n i e w a ż r z a d k o kiedy rozmawiała z n a m i indywidualnie. Trzeciorocznymi nowicjuszkami o p i e k o w a ł a się m a t k a M a r y J o h n ; m i a ł a o k o ł o sześćdziesięciu pięciu lat, była o k r ą g ł a i p o w a ż n a , ale z leciutkim u ś m i e c h e m w oczach. Oliwkowa c e r a n a d a w a ł a jej wygląd Włoszki a l b o H i s z p a n ki, a g ó r n ą w a r g ę p o r a s t a ł m a l e ń k i czarny wąsik. Była istną o p o k ą stabilności i życzliwości, ale k o n s e k w e n t n i e wzbra niała się przyjmować na siebie rolę pocieszycielki, do czego m o g ł a m i e ć w r o d z o n e skłonności. O k a z y w a ł a s u r o w o ś ć za wsze, kiedy uważała to za k o n i e c z n e , ale nie n a ł o g o w o , j a k m a t k a g e n e r a l n a . Siadywała u szczytu długiego w ą s k i e g o stołu w kształcie litery L, przy k t ó r y m w r e f e k t a r z u j a d a ł y nowicjuszki i siostry świeckie. L e d w o starczało dla nas miejsca. Podczas rozmowy, kiedy na nią zezwalano, wypowiedzi na leżało kierować za róg stołu do osób, które się nawzajem nie widziały. To szczególne zalecenie zachęcało nas do dowcip nych uwag na stronie, które m a t k a M a r y J o h n tolerowała, j e żeli nie dochodziły zbyt wyraźnie do jej uszu. Nie wzbraniała n a m śmiechu i to nas ratowało. Fakt, że mogłyśmy sobie p o zwalać na tę wesołość przy stole i w czasie rekreacji, działał jak balsam na nasze dusze. Tęgie ciało matki Mary J o h n trzę sło się, kiedy się śmiała; oczy jej się zamykały, wargi łagodnia ły i podnosiła serwetkę, by ukryć usta. Uwielbiałam, gdy nie potrafiła z a p a n o w a ć nad wesołością; najwyraźniej cieszyło ją nasze towarzystwo. Niespodziewane przebłyski jej p e ł n e g o ironii h u m o r u potrafiły nas również rozśmieszyć tak, że zry wałyśmy boki ze śmiechu. Przeważnie j e d n a k była milcząca, miała o k o na dynamikę grupy, pilnowała, czy każda z jej p o d opiecznych jest na miejscu i czy wszystko z nią w porządku. M a t k a M a r y J o h n miała obowiązek zwracać n a m uwagę n a zalecenia matki generalnej, k o o r d y n o w a ć prace d o m o w e , odbywać comiesięczne rozmowy z każdą z nas, żeby spraw dzić, jakie robimy postępy czy wręcz przeciwnie, poprawiać nas, kiedy to konieczne, oraz n a k ł a d a ć kary. N a d z o r o w a ł a nas też niekiedy podczas p o p o ł u d n i o w y c h rekreacji. O d n o s i łam wrażenie, że chociaż b a r d z o s u m i e n n i e wypełniała uciąż liwy obowiązek karania, robiła to wbrew swojej n a t u r z e . Ja koś dzięki t e m u k a r a otrzymywana z jej rąk była łatwiejsza do przełknięcia - i bardziej bolała. Pojawiało się pytanie: „Dlaczego karać, jeżeli ma się uczucie, że to źle?". A o d p o w i e d ź musiała brzmieć: „Wyroki Boże (to znaczy nakazy i wyroki matki generalnej) są n i e z b a d a n e , a my jeste śmy tu nie po to, by je kwestionować, ale by składać ofiarę ze swego posłuszeństwa". M a t k a M a r y J o h n p e ł n a była współczucia, ale p o b o ż n o ś ć miała a b s o l u t n e pierwszeństwo. Ponieważ w Stella Maris było m a ł o miejsca, my, Australij ki, żeby zmniejszyć tłok w głównej kaplicy, często odbywały śmy p o r a n n e medytacje w kaplicy matki prowincjonalnej. Był to niewielki k a m i e n n y b u d y n e k stojący na uboczu w ogrodzie z m a l e ń k i m i starodawnymi o k i e n k a m i nieco powyżej pozio mu oczu. Po każdej stronie nawy stały tylko po dwa wiklino we klęczniki i było ich w sumie chyba osiem rzędów. O k n a były na ogół otwarte, zimą i latem, i napływało przez nie naj słodsze świeże powietrze. O szóstej r a n o nawet rosa miała swój z a p a c h i wiele moich medytacji zasadzało się na czystej wdzięczności za róże i lak wonny, i piosenki ptaków. To p o wietrze było czyste jak anioł, chłodziło umysł i s p r o w a d z a ł o na m n i e coś w rodzaju euforii. Folgowałam swojej poetycznej n a t u r z e i moje serce wypeł niała radość. P r z y p o m i n a ł a m sobie jakiś wers z G e r a r d a Manleya H o p k i n s a , na przykład: „Świat jest przesycony wspaniałością B o g a . . . " , albo coś innego, co kiedyś czytałam. Ta m a ł a k a m i e n n a kaplica była jak cenny klejnot, przesycona niezwykłą atmosferą spokoju w przeciwieństwie do ciemniej szej i większej kaplicy w Stella Maris, chociaż ta ostatnia wy p o s a ż o n a była w p r z e p i ę k n i e rzeźbioną i wypolerowaną d r e w n i a n ą b a l u s t r a d ę i a m b o n ę w prezbiterium, p i ę k n e skle pienie z architrawami, d r e w n i a n e ławki i parkiet na p o d ł o dze. Tam zapachy były tradycyjne - p a c h n i a ł o d r e w n e m i resztkami kadzidła. W i e l e b n a m a t k a g e n e r a l n a klęczała z tyłu - d o b r a pozycja, by czujnie nas obserwować. • • • Stella Maris zatrudniała z a w o d o w e g o ogrodnika, który umiał h o d o w a ć jarzyny i kwiaty przez cały rok. Często był zdegustowany, kiedy z tygodnia na tydzień otrzymywał sprzeczne polecenia i sporą część roboty wykonywał na dar m o . W c z e s n ą jesienią zrezygnował i odszedł. Tego się nikt po zwykłym pracowniku nie spodziewał! Z a k o n n i c e z a p o m n i a ły, że o g r o d n i k nie składał ślubów posłuszeństwa. - K o c h a swój ogród i ma wielki szacunek dla własnej pra cy. Wróci - słyszałam, jak mówiły, ale się myliły. G r z ą d k i z ja rzynami porosły chwastami, a o g r o d n i k nie wracał. I wtedy p o p r o s z o n o nas, żebyśmy wypełniły j e d e n z szalonych rozka zów matki generalnej - około dziesięciu siostrom p o l e c o n o wyrywać pokrzywy gołymi r ę k a m i . Miałyśmy nie przerywać, dopóki nie powyrywamy ich do ostatniej. Jeżeli kiedyś sparzyliście się angielską pokrzywą, k t ó r e j p a r z y d e ł k a zostają p o d skórą, to wiecie, że ból m o ż e utrzy mywać się przez dłuższy czas. W zależności od wrażliwości skóry o p a r z e n i e o d c z u w a się j a k leciutkie - albo nie cał k i e m leciutkie - p o r a ż e n i e p r ą d e m . Wahałyśmy się p r z e z chwilę, ale tylko po to, by zyskać p e w n o ś ć , czego od nas żą dano. Chwyciłam pokrzywę o b i e m a r ę k a m i i oczywiście poraził m n i e nagły palący ból, ale doszłam do wniosku, że najlepszą strategią będzie przyłożyć się i k o n t y n u o w a ć r o b o t ę . Pokrzy wy na p a r u dużych grządkach wyrosły wysokie i gęste, jakby je t a m specjalnie s a d z o n o . W k r ó t c e dłonie i ręce poczerwie- niaty n a m od o p a r z e ń . Pracowałyśmy ze dwie godziny, d o p ó ki nie wyrwałyśmy ostatniego chwastu. P o t e m próbowałyśmy spłukać ból z rąk - i nie mogłyśmy. W o d a spływała jak chłod ne błogosławieństwo na wściekle palące zaczerwienienia, ale przenikliwe pieczenie nie chciało ustąpić. Nie m o g ł a m spać tej nocy, tak m n i e paliły i rwały ręce, i dowiedziałam się, że nikt inny też nie mógł spać. - Dlaczego wyrywałyśmy te wszystkie pokrzywy bez ręka wiczek? To pytanie zadała m a ł a irlandzka zakonnica, wypowiedzia ła je łagodnym głosem podczas rekreacji. Wszystkie byłyśmy z a i n t e r e s o w a n e odpowiedzią i w ocze kiwaniu nadstawiłyśmy uszu. M a t k a Mary J o h n słyszała pyta nie, ale p o n i e w a ż nie mogła udzielić racjonalnej odpowiedzi, nie udzieliła żadnej i tylko wpatrywała się uporczywie w swo ją r o b ó t k ę . Często musiałyśmy słuchać wypowiedzi, jak wielką war tość ma cierpienie. Koncepcja, żeby zbliżać się do Jezusa p o przez cierpienie, była o g r o m n i e atrakcyjna dla naszego zgro m a d z e n i a . W Stella Maris żyło się intensywnie; cierpienie było codzienną pozycją w jadłospisie. W głównej kaplicy m i a ł a m zawsze uczucie, że lepiej sie dzieć cicho, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Wystar czająco fatalne było to, że przez mój wzrost i fakt, że się tak p r o s t o trzymałam, mylono mnie czasami z m a t k ą C l a r e , oso bistą asystentką matki g e n e r a l n e j , która chodziła wyprosto w a n a jakby kij połknęła i miała b a r d z o k w a d r a t o w e r a m i o n a . Byłyśmy obie b a r d z o szczupłe i w butach miałyśmy niemal po dwa metry wzrostu. Tu wszelkie p o d o b i e ń s t w o się kończyło, chyba że z rozmysłem p a r o d i o w a ł a m jej c h ó d . , M a t k a Clare miała klasyczne rysy, była śniadą, surową pięknością, a jej oczy połyskiwały za dużymi o k u l a r a m i , da j ą c p e w n e pojęcie o błyskotliwości umysłu. C e c h o w a ł a ją o g r o m n a inteligencja i w swoim czasie była wspaniałą orga- nizatorką i fantastycznie utrzymywała dyscyplinę. Wyobra ż a m sobie, że b a r d z o b r a k o w a ł o jej w szkole, w której uczy ła. F e n o m e n a l n e zdolności matki Clare wykorzystywane były teraz do rozwiązywania p r o b l e m u , w jaki s p o s ó b ulżyć m a t c e generalnej w jej wielu dolegliwościach. W kaplicy czułam się b a r d z o nieswojo, wiedząc, że ktoś m n i e bez przerwy obserwuje. Jeżeli usiadłam, kiedy powin n a m była klęczeć, m o g ł a m się spodziewać u p o m n i e n i a . Bole sna m e n s t r u a c j a i ból brzucha nie były żadnym usprawiedli wieniem. M a t k a g e n e r a l n a chodziła między ławkami, żeby sprawdzić, kto przysnął, a kto nie, i ocenić jakość naszych medytacji. Wolała, żebyśmy przy medytacji nie korzystały z żadnych książek p o z a tą, k t ó r ą n a m czytano w kaplicy, cho ciaż p r z y p o m n i e n i a na piśmie nie były całkowicie z a k a z a n e . Kiedy p e w n e g o r a n k a skorzystałam z mszału, żeby zmobili zować swój umysł, p o r u s z o n a s p a c e r o w a ł a t a m i z p o w r o t e m o b o k m n i e . Siedziałam zwykle na końcu rzędu przy przejściu, żeby nie zasłaniać innym widoku na ołtarz. H a b i t matki ge neralnej szeleścił, kiedy m n i e mijała, ale nie p o d n o s i ł a m oczu. Wymachiwała r ę k a m i , aż różaniec grzechotał, abym zwróciła na nią uwagę. U d a w a ł a m , że nic nie słyszę, jakbym chciała ją sprowokować, by s p r ó b o w a ł a mi wyrwać z rąk książkę. I chyba niewiele b r a k o w a ł o . Później tego s a m e g o dnia zostałyśmy w e z w a n e na salę z e b r a ń , by wysłuchać matki g e n e r a l n e j . W pokoju, w którym le dwo starczało dla nas miejsca, ustawiono w rzędach lawy, a p r z e d nimi stół i krzesło. Ja jak zwykle siedziałam na koń cu rzędu, tym r a z e m nie przy drzwiach tylko po drugiej stro nie, o b o k wielkiego o k n a z szybkami oprawionymi w ołowia ne ramki. M a t k a g e n e r a l n a zaczęła od tego, że zarzuciła niektórym z sióstr, iż w niewłaściwy sposób wykonują zalecenia reguły i prowadzą życie religijne. Siostra Bridget, genialna nauczy cielka historii, była d o b r z e z n a n a ze swoich nowatorskich wykresów, a jej uczennice osiągały wyjątkowo d o b r e wyniki. Ta irlandzka trzydziestoparoletnia zakonnica koordynowała pracę w swojej szkole i najwyraźniej odchodziła od zmysłów z niepokoju, że niespodziewanie musiała zostawić bez opieki swoją klasę. Widziałam jej rozpacz, kiedy na rozkaz matki ge neralnej p o d a r t o wykresy na strzępy i z a k a z a n o jej w ogóle wracać do szkoły. Siostra Bridget wyglądała na oszołomioną. Nagle uwaga matki generalnej skupiła się na m n i e . - Siostro Mary C a r l o - d o t a r ł do mnie głos przerywany ci chym b e k a n i e m , wywołanym niestrawnością - o czym siostra myśli podczas medytacji? W p a d ł a m w p a n i k ę i odpowiedzi udzieliłam natychmiast. - O niczym - oznajmiłam i oblałam się szkarłatnym ru mieńcem, raz, że zwrócono na mnie uwagę, a dwa, że moja odpowiedź była taka n i e m ą d r a . Udzieliłam jej instynktownie, wypierając się wszystkiego, jak w klasycznej o p e r z e mydlanej, chociaż niczego takiego w życiu nie widziałam. M a t k a g e n e r a l n a skwapliwie wykorzystała mój błąd. - Takie o d n i o s ł a m w r a ż e n i e - stwierdziła, na co słuchacz ki się rozchichotały. . Siedziałam ze spuszczoną głową, zdecydowana nie o d e zwać się więcej słowem. Poczułam się przytłoczona tym na głym atakiem, m ó z g m i a ł a m sparaliżowany i nie zdołałabym zareagować, nawet gdybym chciała. Matki generalnej nie ba wiło p r z e m a w i a n i e do t u m a n a , zostawiła mnie więc w s p o k o ju i zaczął się wykład na t e m a t medytacji. Po tym zdarzeniu uświadomiłam sobie, jak wątpliwa jest n a t u r a transów, w k t ó r e spontanicznie w p a d a ł a m . M o g ł a m na przykład czytać książkę i jakiś akapit trafiał do mnie z ta ką siłą, że k o m p l e t n i e z a p o m i n a ł a m o otoczeniu. W takim transie m o g ł a m być dłuższą chwilę i d o p i e r o dzwonek m n i e z tego wyrywał. P e w n e g o letniego p o p o ł u d n i a poszłam na spacer aż na k o niec ścieżki dochodzącej do płotu, za którym znajdowało się pole pszenicy. Ponieważ byłam wysoka, z łatwością m o g ł a m wyjrzeć za płot; zachwyciłam się falującą na lekkim wietrze pszenicą, czerwonymi m a k a m i i niebieskimi bławatkami, które j a k o dziecko widywałam w H o l a n d i i . Tego dnia śpiewał skowronek, który wydawał się niestrudzony. Jeżeli nawet o p a d a ł na krótki odpoczynek między źdźbła pszenicy, wkrót- ce znowu wzbijał się w niebo, śpiewając, jakby mu piuca lada chwila miały p ę k n ą ć , świergocząc na c h w a ł ę . . . swojego Stwórcy? Niewidzialnej p a r t n e r k i ? W o l a ł a m wyobrażać so bie, że śpiewa na chwałę Boga i sercem przyłączyłam się do tej melodii. Skowronek d a w n o umilkł, słońce zaczęło zachodzić, a ja d o p i e r o wtedy przypomniałam sobie, gdzie j e s t e m . Tkwiłam w tym miejscu jak zaczarowana. Moje osobliwe zachowanie nie u m k n ę ł o uwadze innych sióstr. Kiedy m a t k a g e n e r a l n a zapytała m n i e , co się dzieje, kilka zakonnic ze zdziwieniem i ciekawością czekało na moją odpowiedź. No cóż, nic nie usłyszały. I nie było u p o k o r z e ń , które zdołałyby powstrzymać mnie od stosowania tego m e c h a n i z m u ucieczki. Już j a k o ma lutkie dziecko nauczyłam się uciekać do m a l o w a n e g o lasu na b o g a t o złoconym obrazie w naszym salonie. Ojciec i ja space rowaliśmy po prawdziwym lesie, który tam n a m a l o w a n o , z ła twością więc wyobrażałam sobie, że stoję na leśnej ścieżce, chłonę zapach szeleszczących p o d stopami liści, szukam mu c h o m o r ó w i m a m się na baczności przed elfami i g n o m a m i . • • • D o s t a ł a m z a d a n i e specjalne. M a t k a g e n e r a l n a udzielała instrukcji osobiście, co było absolutnie niezwykle. Siostra A n g e l a i ja słuchałyśmy jej razem, a ja z fascynacją przyglą d a ł a m się „ o r a n g u t a n o w i " . P o d o b i e ń s t w o było tak uderzają ce, że nie słyszałam udzielanych cichym głosem poleceń. U w a ż a ł a m , że prośba o ich powtórzenie nie byłaby zbyt roz sądna; poza tym p r z e k o n a n a już byłam, że z rozmysłem p o łyka większość słów, żebyśmy jej przypadkiem zbyt d o k ł a d n i e nie zrozumiały. Z tego spotkania z a p a m i ę t a ł a m tylko j e d n o : jej silną osobowość. Miałam nadzieję, że siostra Angela słuchała i zrozumiała więcej niż ja. Z r o z u m i a ł a m tylko tyle, że o d p o w i a d a m za zebranie pomidorów, k t ó r e trzeba rozesłać do wszystkich domów, i że siostra Angela ma mi p o m a g a ć . Trzeba było uwzględnić aż pięć adresów, łącznie ze szkołą z internatem dla dzieci. Czy m a t k a generalna powiedziała nam, ile ludzi jest w każdym z domów, żebyśmy mogły porozdzielać pomidory w odpowiedniej proporcji? Nie potrafiłam przypomnieć sobie nic poza tym, że m a m r o t a ł a coś na temat „tutaj" i „tam". Z b i e r a n i e dojrzałych p o m i d o r ó w z tryskającą życiem sio strą A n g e l ą (którą z n a ł a m od czasów p o s t u l a t u ) było czystą przyjemnością. Z a p a c h liści ocierających się o nasze u b r a n i a nas upajał. Każdy zerwany z krzaka dojrzały p o m i d o r (kawa łek łodyżki zostawiałam, u d a ł o mi się z a p a m i ę t a ć tę część polecenia!) wypełniający mi dłoń zdrową czerwoną krągłością wydawał się małym c u d e m . Szklarnie pełne były mistycz n e g o przepychu i słonecznego, ciepłego światła. Kiedy płócienna torba pełna była łupów, zaczęły się schody. - Siostro A n g e l o - powiedziałam - jak siostra sądzi, ile o s ó b przebywa teraz w Stella Maris? Czy siostra wie, ile mieszka w d o m u matki prowincjonalnej, a ile gdzie indziej? Niestety, była nie lepiej p o i n f o r m o w a n a o d e m n i e , więc z g r u b s z a oszacowałyśmy liczbę i ruszyłyśmy w o b c h ó d , za skakując mieszkańców naszymi d a r a m i . Nikt nie pogardził pomidorami, to pewne! Na rozmowy nie miałyśmy zezwolenia, i czułam się taka winna, że z ł a m a ł a m regułę milczenia z siostrą Angelą, że szłam z nisko pochyloną głową. Mijał nas powoli jakiś a u t o kar - p r a w d o p o d o b n i e pełny turystów, którym trafiła się grat ka, bo zobaczyli dwa „pingwiny"; byłyśmy obie tak zażenowa ne i szłyśmy z tak nisko opuszczonymi głowami, że zamiast ramię w ramię przechodziłyśmy przez jezdnię p o d b a r d z o różnymi kątami. Ten widok wywołał z a p e w n e rozbawienie w a u t o k a r z e , a ja, wstydząc się, że zachowujemy się tak nie m ą d r z e , zaciskałam zęby. Wypełniałyśmy nasz p o m i d o r o w y obowiązek przez blisko dwa tygodnie, a p o t e m dowiedziałyśmy się, że wcale nie ro bimy tego d o b r z e . W i a d o m o ś ć d o t a r ł a do nas, kiedy m a t k a g e n e r a l n a przemawiała na ogólnym zebraniu. Liczne uczest niczki u r a c z o n e zostały sarkastycznym o p i s e m naszej głupo ty, który zakończył się słowami: - Cienia sensu nie było w tym, co o n e robiły. Przydzielając pomidory, wykazały się k o m p l e t n y m b r a k i e m z d r o w e g o roz sądku. Czy cała sprawa została u k a r t o w a n a po to, by p o k a z a ć nas w złym świetle? Nie miałam pojęcia. Siostra A n g e l a nie za b a r d z o się tym przejęła; była o s o b ą p e ł n ą wigoru, z cudownie dobrym sercem i niewielkim rozsądkiem, zawsze uśmiech niętą i taką, która p ę d e m w p a d a tam, gdzie anioły obawiają się s t ą p n ą ć . N a t o m i a s t m n i e ogarniała rozpacz, bo niejasno z d a w a ł a m sobie sprawę, że tylko w j e d e n , jedyny sposób w tej skrorpnej instytucji m o ż n a dostać odpowiedzialną pracę trzeba zrobić wrażenie na przełożonych. Siostra Angela i ja zostałyśmy zwolnione z obowiązku zbie rania p o m i d o r ó w . Były to czasy Soboru Watykańskiego II i pierwszych roz mów w d u c h u e k u m e n i z m u , co oznaczało, że chrześcijańskie kościoły uczyły się szanować wzajemnie swoje p o d o b i e ń s t w a i różnice. W styczniu 1959 roku, w trzy miesiące po objęciu urzędu, papież J a n X X I I I zwołał Sobór Watykański. Było to niezmier nie t r u d n o osiągnąć; Sobór zaczął obrady d o p i e r o w paździer niku 1962 roku, a większość dzieła papieża została ukończona dopiero po jego śmierci. Papież J a n X X I I I zdołał j a k o ś p r z e ł a m a ć konserwatywny sposób myślenia Kurii. W wyniku tego powstał ruch zwany Aggiornamento. Tak więc miałyśmy zgłębiać wyniki b a d a ń nad Biblią, d o konanych przez kościół anglikański (katolicy nie palili się za b a r d z o do Świętej Księgi po tym, jak na swój użytek wydru kował ją H e n r y k V I I I ) . M a t k a Clare odpowiedzialna była za studia biblijne i zdecydowanie reagowała na nasze p e ł n e zgorszenia reakcje. - To chyba oczywiste, że J e z u s mógł mieć braci! - Bez wątpienia jest prawdą, że nie mógi urodzić się 25 grudnia, ponieważ w tym czasie w okolicach Betlejem jest za zimno, by owce mogły pozostawać na zewnątrz. M ę d r c y ze W s c h o d u to p r a w d o p o d o b n i e tylko symbole, p o d o b n i e j a k ich dary, złoto, kadzidło i mirra. U r a c z o n o nas pewnymi koncepcjami, od których n a p r a w dę oczy n a m na wierzch wychodziły. - Jezus mógł być nieślubnym synem rzymskiego żołnierza i to dlatego Józef tak się dręczył tym, czy kazać swoją narze czoną u k a m i e n o w a ć , czy nie. Mogłoby to tłumaczyć, dlacze go J e z u s dorastał wśród eseńczyków i uczył się, by zostać ka p ł a n e m , k t ó r e to nauki później zdradził, kiedy ujawnił ich tajemnice dotyczące zdrowia i inną z a k a z a n ą wiedzę. Cóż za gorszące hipotezy! Z takich śmiałych, jawnych dys kusji kościół katolicki w dużej mierze się wycofał, kiedy wiel ki d u c h papieża J a n a opuścił ziemię, a n a d m i e r n i e szczery następca Pawła VI u m a r ł w zaledwie trzydzieści trzy dni po rozpoczęciu pontyfikatu. N i e k t ó r e z W i e r n y c h Towarzyszek J e z u s a były w tym k o n k r e t n y m czasie o t w a r t e na n o w e k o n c e p c j e , ale w więk szości p o s t ę p w z a k o n i e stawał się coraz wolniejszy, aż wreszcie uległ z a h a m o w a n i u . Szczególnie w Irlandii p o z o stał wierny t e m u , co w y d a w a ł o się całkiem d o b r e od n i e p a miętnych czasów. Kiedy nie uczyłyśmy się ani nie modliłyśmy, w y p e ł n i a łyśmy liczne o b o w i ą z k i . Pozwolę sobie p o w i e d z i e ć , że z a r a białyśmy na swoje u t r z y m a n i e , p r a c u j ą c w d o m u i w o g r o d a c h . W czasie rekreacji wykonywałyśmy r ó w n i e ż c u d o w n e hafty. J a u b r a ł a m całą serię lalek, o z d o b i ł a m h a f t a m i n a wet ich haleczki. Co się s t a ł o z nimi czy z o b r u s a m i , ser w e t a m i a l b o s e r w e t k a m i , k t ó r e tak p o m i s t r z o w s k u o z d a białyśmy? Niespodziewanie trafiła mi się całkiem inna praca. M a t k a Mary J o h n zatrzymała m n i e n a korytarzu. - Siostro Carlo, siostra, która zwykle przygotowuje pokój do śniadania dla księdza, jest chora. Czy pod jej nieobecność ze chciałaby siostra wykonywać tę posługę? P o p r o s z o n o m n i e , a nie r o z k a z a n o , zauważyłam to i o d p o wiedziałam, że z radością ją zastąpię. N a p r a w d ę nie sądziłam d o t ą d , że dysponuję czymś tak wyrafinowanym jak salonowe maniery. Cóż, nie ma co zwlekać, przystąpiłam więc do pra cy z odwagą, ale i m a ł ą pewnością siebie. Do tej pracy p o t r z e b a było dwóch kobiet: j e d n a siostra przygotowywała tacę ze śniadaniem w kuchni, a druga zaj m o w a ł a się p o d a w a n i e m . R o z k o ł a t a n e nerwy koiło tylko jed no - z dnia na dzień nic się nie zmieniało, to s a m o j e d z e n i e , sztućce, naczynia i serwetki, tace, ta s a m a p r o c e d u r a . J e d y n ą rzeczą, j a k a w ogóle się zmieniała, były kwiaty w m a ł y m fla koniku. Z d e c y d o w a n i e najbardziej w tej pracy lubiłam zry wanie kwiatków w bujnym ogrodzie, j e d n e g o tu, drugiego t a m , by ozdobić nimi nakrycie. Wszystko było d o b r z e , tylko że nie byłam przygotowana na to, że ksiądz się do m n i e odezwie. W tamtym tygodniu a k u r a t ksiądz był całkiem ludzki i p e w n i e chciał p o z n a ć n o wą siostrę. R z u c a ł sporadycznie jakieś uwagi towarzyskie, co wydawało się t r o c h ę niestosowne, bo przecież musiał wie dzieć o regule milczenia obowiązującej podczas trzeciego r o ku nowicjatu. O d p o w i a d a ł a m , uprzejmie i k r ó t k o , i tak minął tydzień. C h o r a zakonnica, k t ó r ą z a s t ę p o w a ł a m , albo nie p o prosiła, by przywrócić ją do obowiązków, albo nie wyzdro wiała, bo zaczęłam obsługiwać księdza drugi tydzień. N a p r a w d ę wciągnęłam się w tę r o b o t ę . Księża się czasem zmieniali, ale zwykle zachowywali się z rezerwą, byli u p r z e j mi i nieabsorbujący. Nie trwało to długo. Pewien irlandzki ksiądz zaczął pytać m n i e o plany na ten dzień i o to, skąd się wzięłam w Anglii. B a r d z o to było denerwujące - j a k o ś z a n a d t o ludzkie, z a n a d to przyjazne - ale nie pomyślałam, by szukać p o r a d y u moich przełożonych. I k t ó r e g o ś r a n k a nie z d o ł a ł a m się powstrzy m a ć i opowiedziałam mu stary kawał o rolls-roysie. W c z e ś niej on opowiedział mi dowcip i u z n a ł a m , że m o g ę mu się zrewanżować tym samym. Wybuch śmiechu musiało być słychać na całym piętrze. M a t k a g e n e r a l n a j a d ł a śniadanie w pobliskiej sali i, jak było d o przewidzenia, tego s a m e g o ranka m a t k a M a r y J o h n wezwała m n i e do siebie. U k l ę k ł a m zgodnie ze zwyczajem i wysłuchałam reprymendy. Usłyszałam, że o p o w i a d a n i e ka wałów nie należy do moich obowiązków i jest poważnym na ruszeniem reguły milczenia. M i a ł a m natychmiast zostać od sunięta od obowiązków „na salonach". Nie zmartwiło mnie to z a n a d t o - tak czy owak nie za bar dzo wiedziałabym, jak się zachować n a s t ę p n e g o ranka. P r o blem w tym, że cała praca spadła teraz na moją p a r t n e r k ę , a o n a miała wielkie kłopoty, by samodzielnie u p o r a ć się ze wszystkim. Widywałam ją, jak pędzi przez refektarz z tacą sztućców i naczyń, a p o t e m z tacą jedzenia; s a m a zasiadała do śniadania d o p i e r o wtedy, jak już wszystko wystygło. Ta sytuacja ciągnęła się przez wiele dni, aż wreszcie m a t k a M a r y J o h n wzięła mnie na stronę i zasugerowała, że powin n a m przeprosić i wrócić do pracy. Co takiego? Ten pomysł był tak niedorzeczny, że stanowczo go o d r z u c i ł a m . ' - Nie, dziękuję m a t c e , nigdy już nie wrócę do tej pracy. Jeżeli nie byłam wystarczająco d o b r a wtedy, to nie byłam wystarczająco d o b r a i teraz, a fakt, że t a m t a siostra borykała się z t r u d n o ś c i a m i , nie miał ze m n ą nic wspólnego. Jeżeli p o d d a n o mnie j a k i e m u ś dziwacznemu testowi, z miłą chęcią byłam gotowa go oblać! • • > • Przyszła zima, p o r a potężnych wichrów i sztormów. Bezli tośnie smagały cypel. Musiałyśmy przechodzić z d o m u matki prowincjonalnej do głównej rezydencji i z p o w r o t e m co r a n o i co wieczór, pilnując się, aby nie spaść po d r o d z e z urwiska. Parasole przy takiej wichurze okazywały się bezużyteczne, więc zostawiałyśmy je w d o m u . Trzymałyśmy się za dłonie, idąc gęsiego w sześć czy coś koło tego, i podnosiłyśmy się na d u c h u ! R a z e m ciągnęłyśmy j e d n a drugą p o d wiatr, peleiyny lepiły n a m się do ciała, mozolnie człapałyśmy przed siebie w kaloszach. J a k nas cieszyły te szalone i wietrzne dni! To p r a w d a , mokłyśmy, ale peleryny były z dobrej serży, a plasti- kowe czepki na głowach chroniły przed najgorszym desz czem. Nie ma to jak odświeżający wysiłek fizyczny, żeby z p o w r o t e m uczłowieczyć uduchowionych ludzi. W oczach nobli wych, starszych członkiń naszej społeczności Australijki zyskały coś zbliżonego do statusu b o h a t e r e k , gdyż dzielnie stawiały czoło n a t u r z e . To już nie najgorzej. Cztery razy dziennie przemierzałyśmy trasę pomiędzy głównym d o m e m a d o m e m matki prowincjonalnej, co p r a w d o p o d o b n i e przy czyniło się do tego, że zachowałyśmy zdrowe zmysły. Z a s a d a spuszczonych oczu pozwalała mi na stały kontakt ze wszyst kim, co rosło na ziemi na trasie. N a t u r a była m o i m sprzymie r z e ń c e m j a k zawsze. Boże N a r o d z e n i e było coraz bliżej, p o d o b n i e jak ciężkie od śniegu niebo i przytulne ciepło w ogrzewanej sali r e a k r e acyjnej. Podczas sześciu tygodni adwentu decydowałyśmy się na d o d a t k o w ą p o k u t ę , nic t r u d n e g o , jeżeli było się wrażli wym na z i m n o . J e d n a k wszystkie pokutowałyśmy przymuso wo, kiedy do śniadania p o d a w a n o zimną h e r b a t ę . Usłyszały śmy, że to gotowa p o k u t a . A miało być jeszcze gorzej: m a t k a g e n e r a l n a doszła przy lunchu do wniosku, że na czas adwen tu b r a k herbaty w ogóle mógłby być jeszcze bardziej o d p o wiednią p o k u t ą . Wyczułam, że kilka o s ó b wokół mnie się zjeżyło, zwłaszcza świecka siostra rezydentka odpowiedzialna za pralnię, która od lat doprosić się nie mogła, żeby p r a n i e m o ż n a było płukać w ciepłej wodzie. Mieszkała w Stella Maris od kilku lat i ota czająca to miejsce mistyczna a u r a t r o c h ę zaczęła blednąc. Poza tym ta siostra miała donośny głos. - Wszystkie się pochorujemy! - wykrzyknęła. I miała rację - zaczęły się pojawiać p r z e r ó ż n e g o rodzaju objawy abstynencyjne. Po tygodniu przywrócono g o r ą c ą her batę, co przyjęłyśmy z wielką ulgą. Wszystkie byłyśmy od niej m o c n o uzależnione. Byłyśmy normalnymi kobietami, cho ciaż żywiłyśmy g ó r n o l o t n e p r z e k o n a n i e , że żyjemy w o d e r w a niu od spraw ziemskich. W dzień Bożego N a r o d z e n i a doczekać się nie mogłyśmy, aż zacznie się zabawa. Długie uroczystości w kaplicy dobieg- ty końca i wszystkie tłoczyłyśmy się na sali rekreacyjnej, wpa trując się w liczne miski ze słodyczami na stole i czekając, aż pojawi się m a t k a generalna, żebyśmy mogły złożyć jej życze nia wesołych świąt i zabrać się do czekoladek, m i ę t ó w e k i li zaków. M a t k a g e n e r a l n a n a p r a w d ę obawiała się, że zbyt wiele rzeczy przyjmujemy za oczywiste. M a t k a Clare w p a d ł a na sa lę, jakby się paliło, i zmiotła ze stołu wszystkie miski. D o p i e ro jak słodycze zniknęły, pojawiła się m a t k a g e n e r a l n a i sztywno, jak jakiś król na zamku, usadowiła swoją p o t ę ż n ą o s o b ę na krześle u szczytu stołu, j e d n ą dłoń o p a r ł a na kola nie, p r z e d r a m i ę drugiej ułożyła na blacie. - J e z u s - powiedziała (przerwa) - urodził się w zimnej sta j e n c e - przerwa - a my - przerwa - jesteśmy j e g o towarzysz kami. O b j a d a n i e się słodyczami nie jest właściwym sposo b e m świętowania Bożego N a r o d z e n i a ! Jej zachowanie było d o k ł a d n i e wyreżyserowane. Przyglą d a j ą c się n a m , d o d a ł a : - Jest na świecie wielu głodujących ludzi. Pomyślmy o nich dzisiaj. To właśnie takie wzniosłe sentencje i śmiałość, z j a k ą gło siła swoją p r a w d ę , przynosiły jej szczególny szacunek. Kaza ła n a m wierzyć, że jeżeli któraś nie r o z u m i e tego, co o n a m ó wi, to jest głupia. M a t k a g e n e r a l n a miała wiele pewności siebie i niezaprzeczalne zdolności dyktatorskie, k t ó r e w peł ni wykorzystywała. • • • Z i m a była p o r ą przeziębień i grypy. Przez jakiś czas p o m a gałam innym z a k o n n i c o m , kiedy chorowały, a p o t e m s a m a z a p a d ł a m na j a k ą ś tajemniczą dolegliwość. D o s t a ł a m tak wy sokiej gorączki, że przydzielono mi siostrę, k t ó r a miała n a d e m n ą czuwać i p o d a w a ć mi o określonej p o r z e lekarstwa. By ła to m ł o d a zakonnica najwyraźniej p o c h ł o n i ę t a czymś in nym niż to chwilowe zajęcie. Miałam oczy z a m k n i ę t e , ale wy czuwałam jej n i e p o k ó j . W końcu przemówiła. - Niech siostra posłucha - zwróciła się do mnie poważnie czy m o ż e siostra sama zażyć te tabletki? - tu wymieniła p o r ę . Majaczyłam, ale uznałam, że p o r a d z ę sobie z tabletkami zgodnie z instrukcją. Po jakimś czasie nie miałam j e d n a k p o jęcia, co zażyłam, a czego nie. Czy p o ł k n ę ł a m te tabletki, czy tylko to sobie wyobraziłam? I o której miałam je zażyć? Po stanowiłam zażyć tabletki, które leżały przygotowane na tale rzyku. Kiedy moja o p i e k u n k a wróciła, przeraziła się. Wybie gła znowu, b a r d z o poruszona, a ja natychmiast zasnęłam. O b u d z i ł a m się, jak mi się zdawało, w środku nocy, musia łam iść do toalety. Było c i e m n o , choć o k o wykol. Nic nie wi działam, ale wiedziałam, którędy iść, więc po o m a c k u opuści łam d o r m i t o r i u m i korytarzem przeszłam do toalety. P r ó b o w a ł a m włączyć światło, ale światła nie było. Poszłam dalej, ale znowu nie m i a ł a m szczęścia. Założyłam, że widocz nie jest j a k a ś awaria p r ą d u albo wszystkie żarówki się prze paliły. U d a ł o mi się skorzystać z toalety, d o t a r ł a m j a k o ś do łóżka i z a s n ę ł a m znowu. Mój świat był czarny jak smoła, ale z o r i e n t o w a ł a m się, że jest już dzień, bo wokół m n i e hałaso wały siostry. Niezależnie od tego, co to były za tabletki, ośle p ł a m p o nich. Ktoś przyszedł zapytać, j a k je zażywałam, zbeształ m n i e za g ł u p o t ę i zostawił w spokoju. Nie m i a ł a m pojęcia, czy odzy skam wzrok czy nie, i z dziwną rezygnacją myślałam o tym, co m o ż e m n i e czekać. Przez wiele dni budziłam się w c i e m n o ściach i s p r a w d z a ł a m , co słyszę, by zorientować się, czy jest dzień czy noc. Aż wreszcie p e w n e g o r a n k a zobaczyłam znowu na oczy wyblakły świat. Z a c z y n a ł a m przychodzić do siebie. Prosiłam o d r o b n e p r a c e , k t ó r e m o g ł a m wykonywać w łóżku podczas rekonwalescencji, j a k obieranie ziemniaków, j a b ł e k czy łu skanie grochu. Z d u m i e w a j ą c e cieplarnie p r o d u k o w a ł y jarzy ny przez cały rok. Siostra, k t ó r a popełniła błąd, przyszła przeprosić, co było jej obowiązkiem, i na tym się sprawa skończyła. W sumie cie szyłam się swoją c h o r o b ą , bo dała mi wytchnienie od co dziennej rutyny. Z n o w u d o s t a ł a m silnego zatwardzenia, p o d o b n i e jak nie gdyś w Australii, kiedy byłam nowicjuszka. Tym r a z e m środ ki przeczyszczające nie zadziałały, więc p o d a n o mi duży ku bek b a r d z o słodkiej herbaty i k a z a n o położyć się na b o k u na stole w infirmerii, z odsłoniętymi p o ś l a d k a m i . Infirmariuszka popatrzyła na m n i e , jakby zastanawiała się, czy wiem, jak się to wszystko skończy, ale reguła milczenia najwyraźniej nie pozwalała jej na ż a d n e wyjaśnienia. Włoży ła rękawiczki, zanurzyła r ę k ę w słoiku z wazeliną i podeszła do mnie tak, jakby trzymała n a ł a d o w a n ą broń. Przyglądałam się jej twarzy podczas całej operacji: nie patrzyła na to, co r o bi, obserwowała m n i e j e d n a k , a wyraz jej twarzy niczego nie zdradzał. Kiedy ta strategia zaczęła działać, p o c z u ł a m w końcu obrzydliwe objawy ulgi, ale d o p i e r o po chwili p o l e c o n o mi, •żebym usiadła na sedes. D o s z ł a m do wniosku, że lepiej dać sobie spokój z p o k u t n y m soleniem herbaty, a zamiast tego m o c n o ją słodzić. Później tego s a m e g o roku zatrzymał mi się okres. Nie m a r t w i ł a m się tym, bo przeżyłam p o d o b n ą przerwę j a k o p o stulantka w klasztorze G e n a z z a n o . Klęcząc przy fotelu wie lebnej matki Winifred i p o d n o s z ą c oczy na jej szeroką twarz, nieśmiało poruszyłam t e m a t , który mnie niepokoił. - W i e l e b n a m a t k o - zaczęłam nieśmiało - od czterech miesięcy nie m i a ł a m okresu. Ciało matki zakołysało się w fotelu, a p o t e m o d p a r ł a z ca łym p r z e k o n a n i e m człowieka, który w p r o w a d z a cię w błąd: - To absolutnie nic nie znaczy, siostro Carlo. Ale siostry w Stella Maris potraktowały sprawę zupełnie inaczej! M a t k a Mary J o h n zareagowała na doniesienie siostry m a gazynierki, że od pięciu miesięcy nie p o b i e r a ł a m p o d p a s e k , wzywając mnie do swojego g a b i n e t u . Tam obydwie z magazynierką wypytywały, co robiłam. - D o k ą d siostra chodziła? Dokąd chodziłam? Nigdzie specjalnie nie chodziłam. Prze słuchujące m n i e zakonnice przyglądały mi się bacznie. At mosfera była pełna napięcia. M a t k a M a r y J o h n w k o ń c u wyraziła się bardziej precy zyjnie. - Czy bywałaś w ogóle we wsi, siostro? - Nie, nie bywałam we wsi. W c a l e . Dlaczego? C h y b a poczuły ulgę i przekazały mnie infirmariuszce, któ ra oceniła, że cierpię na brak żelaza i dała mi jakieś tabletki. Po krótkim czasie okresy wróciły i „wszystko było d o b r z e " . Minęły lata, zanim z r o z u m i a ł a m , z jakiego p o w o d u tak się niepokoiły: zastanawiały się, czy nie jestem w ciążył Był to nie dorzeczny pomysł, ale u ś m i e c h n ę ł a m się, myśląc o implika cjach - domyślałam się, że jeżeli mnie podejrzewały, to coś takiego musiało się kiedyś zdarzyć. Przyszła wiosna. M i a ł a m o c h o t ę krzyczeć z zachwytu, kie dy widziałam, jak kiełkują przebiśniegi; a p o t e m narcyzy i żonkile, k t ó r e m a c h a ł y do m n i e en masse, kiedy je mijałam, i hiacynty, tulipany i dzwonki. W rześkim powietrzu ich woń wydawała się przenikliwa i rozkoszna. Marzyłam, żeby p o rozmawiać z kimś o całym pięknie, które wokół siebie wi działam, z u p e ł n i e jakby inaczej m o g ł o przepaść. Oczywiście m o g ł a m to zrobić d o p i e r o w porze rekreacji. Ale mówiąc wtedy na ten t e m a t , czułam się b a r d z o głupio, bo od chwili, kiedy moje uczucia były takie osobiste i poetyczne, m i n ę ł o już wiele godzin. Nie wstydziłam się płakać, kiedy s p a c e r o w a ł a m wśród kwiatów. J e d n a k przynajmniej w takich chwi lach rozpaczliwie żałowałam, że nie m a m s e r d e c z n e g o przy jaciela, z którym dzieliłabym życie, kogoś, z kim mogłabym podzielić się najgłębszymi d o z n a n i a m i mojej duszy. J e z u s był za d a l e k o ; p o t r z e b n y był mi ktoś realny, z kim mogłabym p o rozmawiać. Najżarliwszym przywiązaniem darzyłam coś, co wyczuwałam w głębi serca, ale jeśli chodzi o Jezusa - nie p o trafiłam obdarzyć go twarzą. Nigdzie nie d a w a ł o się znaleźć opisu, j a k wyglądał, a s e n t y m e n t a l n e święte obrazki pokazy wały zniewieściałego p o t u l n e g o mężczyznę, nie takiego Jezu sa, w j a k i e g o m o g ł a m wierzyć. W Ewangeliach nie znalazłam opisu J e z u s a śmiejącego się, u ś m i e c h n i ę t e g o czy tulącego tych, którzy przy nim byli. Przebywałam w Stella Maris od około dziewięciu miesięcy, kiedy F o r e l a n d ogarnęła e p i d e m i a grypy objawiającej się ostrą biegunką. Całkiem sporo sióstr się zaraziło, ale ja trzy m a ł a m się nieco dłużej. Z g o d n i e ze zwyczajem p o r o z u m i e w a łyśmy się z infirmariuszką na piśmie, zostawiając informację w skrzynce. Działało to dobrze, jeśli infirmariuszką zadała so bie trud, by systematycznie opróżniać skrzynkę, albo nie było sytuacji kryzysowej. Kiedy w końcu d o s t a ł a m skurczów żołądka, w e t k n ę ł a m n o t k ę z o p i s e m objawów do skrzynki. P o t e m czekałam na re akcję. Wiedziałam, że to głupota, a nawet p r z e k o r a - im szybciej się ktoś m n ą zajmie, tym lepiej - ale chciałam p o k a .zać, czym n a p r a w d ę jest ten system i reguła milczenia, k t ó r a nie pozwalała mi w żadnej sprawie wypowiedzieć się b e z p o średnio i na głos. W końcu zaczynałam się złościć. Spędziłam większość dnia w pobliżu toalet. Była Wielka noc, d o m p ę k a ł w szwach od gości; wszyscy plątali się tu i tam, przygotowując wszystko do o b c h o d ó w Wielkiejnocy w kaplicy. Nie wzięłam udziału w modlitwach i nie pokaza łam się na lunchu, ale nikt tego nie zauważył. Toalety w Stella M a r i s fascynowały m n i e w p e w i e n szczególny s p o s ó b , bo w s o ś n i e , k t ó r ą o b i t e były drzwi i ściany, zwidywały mi się r ó ż n e obrazy - takie j a k i e m o ż n a zobaczyć w c h m u r a c h . Był t a m warczący wilk, s m o k , nimfa, t w a r z e , d r z e w a , cały k r a j o b r a z w słojach s ę k a t e g o d r e w n a . U m i l a ł a m sobie czas, podziwiając z w i e r z ę t a i elfy w s o s n o wych listewkach, p o t e m p o s t a n o w i ł a m n a r y s o w a ć t o , c o wi d z i a ł a m , więc z a b r a ł a m do toalety swój szkicownik. I w t e dy wydarzyła się z d u m i e w a j ą c a rzecz: z w i e r z ę t a i elfy zniknęły! Było to p r z e d z i w n e przeżycie: w j e d n e j chwili je w i d z i a ł a m , a z a r a z p o t e m , j a k c h c i a ł a m je n a r y s o w a ć , j u ż ich nie było, c h o c i a ż s p u ś c i ł a m je z oczu tylko na m o m e n t . Z u p e ł n i e j a k b y bawiły się ze m n ą w c h o w a n e g o . C z u ł a m się o g ł u p i a ł a i zbita z t r o p u ; n i e w y k l u c z o n e , że na tym e t a pie j u ż majaczyłam. Skurcze dokuczały mi coraz bardziej i całymi godzinami chodziłam t a m i z p o w r o t e m po wyludnionych korytarzach i pustych pokojach, kiedy wszyscy byli w kaplicy. I nagle p o jawiła się p o d e n e r w o w a n a infirmariuszka. Moja n o t k a d o t a r ła do niej po całych dwóch dniach i nie mogła uwierzyć, że nic jej nie powiedziałam. Weszłyśmy do pokoju o b o k , gdzie wypytała m n i e o objawy, a p o t e m kazała mi zaczekać. W r ó ciła z m a t k ą C l a r e , której oczy zrobiły się wielkie z z a k ł o p o tania, i w rezultacie zostałam odizolowana od wszystkich, umieszczono mnie w Knoll. Knoll służył od czasu do czasu j a k o d o m gościnny, ale przez większość roku stał pusty. Był najdalej p o ł o ż o n y m od g ł ó w n e g o d o m u b u d y n k i e m z czerwonej cegły, c z t e r o p i ę t r o wym, z k r ę t ą klatką schodową. Przypominał j e d e n z tych wy sokich szkieletowatych d o m ó w , jakie o g l ą d a się na filmach o d u c h a c h ; kolejne piętra miały coraz mniejsze rozmiary, tak że w p o k o i k u na samej górze mieściły się tylko trzy łóż ka. M i a ł a m spać w tym p o k o i k u na samej górze, który nie wiele był lepszy od stryszku i nie miał zasłon w o k n a c h . Nie było światła - ż a r ó w k a spaliła się d a w n o t e m u i nikt nie za dał sobie t r u d u , by ją zmienić. A l e nie m o ż n a powiedzieć, żeby w nocy było t a m c i e m n o . L a t a r n i a m o r s k a N o r t h F o r e land r e g u l a r n i e o m i a t a ł a wszechogarniającym światłem cały pokój. Poza m n ą nikt w tym s a m o t n y m b u d y n k u nie mieszkał. Drzwi na p a r t e r z e zawsze z a m k n i ę t e były na klucz. J a k a ś n o wicjuszka trzy razy dziennie zostawiała dla m n i e tacę z j e d z e niem i czystą bieliznę. Infirmariuszka przyszła raz, by p o p r o sić m n i e o p r ó b k ę kału, p o t e m kazała milczącej zakonnicy o d b i e r a ć je raz na kilka dni. Nigdy nie p o w i a d a m i a n o mnie o wynikach, a na tacy z j e d z e n i e m pojawiały się p o d filiżan ką herbaty polecenia na piśmie, takie jak: „Posprzątaj dziś, siostro, na s c h o d a c h " ; albo m o ż e n a s t ę p n e g o dnia: „Dziś nic nie r ó b " ; albo „Leż dzisiaj w łóżku"; a raz liścik od matki Mary J o h n z pytaniem, czy nie potrzebuję jakichś książek. Ten liścik wskazywał, że przynajmniej wie, gdzie j e s t e m , i że 0 mnie nie z a p o m n i a ł a . Z a b r a ł a m ze sobą życiorys naszej za łożycielki, biografię świętej Teresy z Avila oraz regulamin. Nie miałam pojęcia, o j a k ą książkę mogłabym prosić, skoro m a m wybór. Przez myśl mi nie przeszło, by poprosić o p o wieść. W końcu poprosiłam o książkę o życiu świętych. Mój umysł wyłączał się coraz bardziej, jak nigdy d o t ą d . Nie m i a ł a m jak dowiedzieć się, kiedy zakończy się moja izo lacja, i pogodziłam się z myślą, że m o ż e jeszcze potrwać. Nie p r z e s t a w a ł a m sprzątać w pokojach i na schodach, zabierałam j e d z e n i e spod drzwi kuchennych, zwykle zjadałam je zimne, d u ż o czytałam, m e d y t o w a ł a m n a d tym, co przeczytałam. N a p r a w d ę chciałam zrozumieć zasady i znaczenie życia ma d a m e de B o n n a u l t d'Hoiiet. W nocy r o z b i e r a ł a m się między j e d n y m błyskiem latarni morskiej a drugim i s a m o t n i e kła d ł a m się spać. • Tygodnie mijały mi jak we śnie. Biegunka d a w n o ustąpiła, ale czułam się straszliwie słaba. Byłam taka g ł o d n a ! M o g łabym zjeść trzy razy więcej niż to, co zostawiano mi p o d drzwiami. C z u ł a m , że j e d y n ą osobą, k t ó r a zachowała jeszcze choćby szczątkową wiarę w moją szczerość, j e s t e m ja s a m a . To bole sne uczucie, ale radziłam sobie z nim, poddając się wszystkie mu, co się działo. Nie w p a d a ł a m w szał, nie n a r z e k a ł a m , ni gdy nawet nie sprawdzałam drzwi, żeby p r z e k o n a ć się, czy b ę d ę mogła wyjść albo uciec. Byłam ślepo i przerażająco p o słuszna. Niewykluczone, że rzucałam m a t c e generalnej wy zwanie, niech mnie spróbuje zabić albo niech robi ze m n ą , co chce. Ż a d e n jej p o s t ę p e k nie naruszyłby w najmniejszym stopniu spokoju mojego umysłu. Przyszedł dzień, kiedy p o w i e d z i a n o mi, że m a m wrócić d o społeczności z a k o n n e j . Byłam j a k d u c h , k t ó r e m u k a z a n o opuścić w i d m o w y d o m w krainie cieni i wrócić do krainy żyjących. Świat się zmienił. Wszystko było za j a s k r a w e ! 1 wszystko p o r u s z a ł o się tak szybko! M a t k a M a r y J o h n wy jaśniła mi, że p o d e j r z e w a n o , iż z a p a d ł a m na j a k ą ś zaraźliwą c h o r o b ę , ale z a g r o ż e n i e już m i n ę ł o . S p r a w d z i ł a m n a k a l e n d a r z u i o k a z a ł o się, że p r z e b y w a ł a m w izolacji p r z e z sześć tygodni. Straszliwie wychudłam; nadgarstki m i a ł a m przezroczyste; została ze mnie sama skóra i kości. Marzyłam o T Ł U S Z C Z U ! Przy śniadaniu n a s t ę p n e g o r a n k a , a musiała to być niedziela, bo dostałyśmy b e k o n , o d e s ł a ł a m swój talerz z p r o ś b ą o d o k ł a d k ę i wyszeptałam: „Z tłuszczykiem, p r o szę". Moja p r o ś b a nie d o t a r ł a do adresatki, a ja c h ę t n i e wy lizałabym talerz do czysta, tak b a r d z o ł a k n ę ł a m tłuszczu. Przyszła p o r a rekreacji. J a k ja się cieszyłam, że słyszę ludzkie głosy! Przyłączałam się do nich, kiedy tylko m o głam, ż a r t o w a ł a m , ś m i a ł a m się i z z a s k o c z e n i e m usłyszałam p r o ś b ę m a t k i M a r y J o h n , k t ó r a nas pilnowała, żebym się więcej odzywała. Tak k i e r o w a ł a r o z m o w ą , żeby z a p e w n i ć mi możliwość w y p o w i a d a n i a się! Ten jej gest g ł ę b o k o m n i e wzruszył. Wykształcił się we mnie teraz jeszcze silniejszy o d r u c h , by ze względu na posłuszeństwo znosić wszystko i wykonywać każde choćby najgłupsze polecenie. Nastawiłam się, że to, co dziwaczne, będzie n o r m a l n e . Rozkazy wydawały mi się głu pie, nawet jeżeli takie nie były, i często źle r o z u m i a ł a m p o lecenia. Za każdym razem, kiedy tej deszczowej wiosny wy chodziłam na zewnątrz, w k ł a d a ł a m d u ż e kalosze, a p o t e m zachodziłam do d o m u od frontu, m i m o że wyraźnie poleca no n a m tego nie robić. Straciłam r o z e z n a n i e i niefrasobliwie się tym nie przejmowałam. W k o ń c u m a t k a Mary J o h n wezwała m n i e na r o z m o w ę . Siedziałyśmy w wykładanej p o d u s z k a m i w n ę c e sali rekreacyj nej. Spojrzała na m n i e znad o k u l a r ó w i po jej brązowych oczach p o z n a ł a m , że nie gniewa się, tylko jest nieco z a n i e p o kojona. - M u s z ę niedługo złożyć r a p o r t o wszystkich trzeciorocznych nowicjuszkach - zaczęła. - Co m a m powiedzieć m a t c e g e n e r a l n e j o tobie? Że zgłupiałaś? Wyczuwałam, że to nie brak życzliwości. Po prostu beszta ła m n i e , zachęcając tym samym, bym się broniła. Poczułam, że zbiera mi się na śmiech, którego nie potrafię o p a n o w a ć . Miat swoje ź r ó d ł o w zrozumieniu, że jest ktoś, kto się o mnie troszczy; m a t k a Mary J o h n p r z y p o m n i a ł a mi, że j e s t e m k o c h a n a przez Boga i że wszystko jest w p o r z ą d k u . Z a l a ł o m n i e poczucie ulgi i s p o w o d o w a ł o , że zrobiłam się lekkomyślna. - D o b r z e ! W p o r z ą d k u ! Niech m a t k a tak zrobi! - R o z e śmiałam się, a p o t e m zdusiłam śmiech i d o d a ł a m : - O c h , nie! Proszę jej tego nie mówić! - ale nie m o g ł a m się powstrzy m a ć . - O Boże! - wykrztusiłam, teraz już pękając ze śmie chu - chyba m u s i a ł a m zwariować! A p o t e m d o d a ł a m coś, co w danym m o m e n c i e było abso lutną p r a w d ą : - Nie obchodzi m n i e , co m a t k a g e n e r a l n a o mnie myśli! i dalej się śmiałam. Moja przełożona rzuciła mi z a g a d k o w e , p e ł n e współczucia spojrzenie, przez chwilę było o n o nawet rozbawione, a p o t e m błysk w jej oczach zgasł i odwróciła się. Bez wątpienia wiedziała już, że z takim nastawieniem d a l e k o nie zajdę. W j e d n y m i tym samym m o m e n c i e byłam r ó w n o cześnie n o r m a l n a i n i e n o r m a l n a . Czułam, jak pulsuje we m n i e świeża n i e p o h a m o w a n a wesołość, p o d o b n a d o wolno ści, oraz lekkomyślność, p o d o b n a do wyroku śmierci. Nie miałam pojęcia, że kości już zostały r z u c o n e . Miało wyglądać na to, że nie j e s t e m wystarczająco d o b r z e przygoto w a n a z a w o d o w o , by wrócić do Australii, ale n a p r a w d ę rzecz w tym, że m i a ł a m holenderski paszport i dla australijskich u r z ę d n i k ó w byłam c u d z o z i e m k ą . Po p o n a d c z t e r o l e t n i e j nie obecności musiałabym starać się o pozwolenie na p o n o w n y wjazd do kraju j a k o przesiedleniec. Ponieważ nie m i a ł a m p o jęcia o tych kwestiach - nikt mi nie powiedział - d a ł o to mat ce generalnej okazję, by zastosować w stosunku do m n i e upiorny n u m e r z ł a m a n i e m c h a r a k t e r u . Z o s t a ł a m do niej wezwana. Przyglądała mi się z p o g a r d ą w wielkich oczach, kiedy przed nią n e r w o w o klękałam. Z a uważyłam z fascynacją, że ma szare, załzawione oczy i że ba wi się m o i m kosztem. - Nie pojedzie siostra z p o w r o t e m do Australii. - Te słowa zabrzmiały j a k wyrok. - Nie m o ż e m y n i k o m u zwalać na gło- we siostry w takim stanie. - Tu o t r z e p a ł a j e d n ą p o m a r s z c z o ną d i o ń d r u g ą dłonią. - Pojedzie siostra do Brukseli, gdzie będzie siostrę szkoliła m a t k a J o s e p h i n e . Przygryzłam wargę i walczyłam ze łzami. Pozostałe A u stralijki miały za miesiąc popłynąć do d o m u . Będzie mi ich b r a k o w a ć , oraz przyjemności, j a k ą dawała s w o b o d a na p o kładzie statku. Poza tym od imienia m a t k i J o s e p h i n e zrobiło mi się ciężko na sercu; była to Irlandka p r a g n ą c a się wybić, bystra i energiczna. Kiedy bluszcz na m u r a c h zaczynał zmieniać kolor, moje australijskie towarzyszki opuściły Broadstairs i pojechały do d o m u . Ta szczęśliwa piątka właśnie miała za sobą angielskie lato i j e c h a ł a do d o m u do Australii, gdzie znowu będzie lato. Od n o w e g o s e m e s t r u zaczną uczyć. Pożegnałyśmy się szybko, przygnębione. A n i o n e , ani ja nie potrafiłyśmy wyobrazić so bie, z j a k i e g o d o k ł a d n i e p o w o d u k a z a n o mi zostać w Anglii ani na jak długo. Nie n a m zadawać pytania. Zima złych snów Jakiś smętny, samotny p r o m zabrai nas z D o v e r do Calais; p o t e m moja nowa m a t k a p r z e ł o ż o n a i ja wsiadłyśmy do sza rego, b r u d n e g o pociągu, by pojechać do Brukseli. P o d r ó ż o wałyśmy przez całą drogę w milczeniu, co wydawało się dziw nie, niegrzeczne, a m a t k a J o s e p h i n e była istnym wcieleniem elegancji. M o ż e po prostu pogrążyła się g ł ę b o k o w myślach. M a t k ę J o s e p h i n e czekała po powrocie ciężka praca. Kie rowanie klasztorem w Brukseli to była wielka odpowiedzial ność; p o t r z e b o w a ł a całego swojego f e n o m e n a l n e g o rozsąd ku, odwagi i wytrwałości, by wyjść na prostą. W i e l e b n a m a t k a była kobietą nieprzeciętną. Miała o k o ł o czterdziestu lat, kiedy ją p o z n a ł a m , była d o b r z e z b u d o w a n ą Irlandką o b a r d z o bladej, ale pięknej, zaokrąglonej twarzy. U wielu o s ó b bladość nie byłaby atrakcyjna, ale do matki J o sephine jakoś wyjątkowo pasowała, przydając eterycznej u r o dy jej regularnym rysom i otaczając ją a u r ą zwodniczej deli katności. Na jej twarzy najbardziej wyróżniały się p e ł n e , różowe, ruchliwe usta. Wargi, k t ó r e aż prosiły się o pocału nek! Byłam pewna, że ofiara celibatu była w jej przypadku d u ż o trudniejsza niż w m o i m ; przecież m a t k a J o s e p h i n e m o - gta o d n o s i ć o g r o m n e sukcesy towarzyskie! Kiedy otwierała usta, łatwo było d a ć się urzec melodyjnemu irlandzkiemu ak centowi, przywodzącemu na myśl opowieści o celtyckich cza rownicach, elfach i wróżkach. W o k u l a r a c h jej wyraziste oczy wydawały się jeszcze większe, a niektórym co bardziej p r o stodusznym ludziom, intrygująco niewinne. M a t k a J o s e p h i n e zdecydowanie nie była ani naiwna, ani delikatna. Mogłaby odnieść sukces j a k o polityk, gdyby w la tach sześćdziesiątych kobiety brały czynny udział w polityce. W czasach M a r g a r e t T h a t c h e r z łatwością prześcignęłaby tę d a m ę w inteligencji, zdolnościach strategicznych i s p r a w n o ści werbalnej, a poza tym całej Wysokiej Izbie z a m k n ę ł a b y usta swym irlandzkim u r o k i e m . M a t k a J o s e p h i n e wykorzy stywała te umiejętności w swojej własnej d o m e n i e wpływów, dla przetrwania klasztoru. Miała w r o d z o n e zdolności psychologiczne i nauczyła się wykorzystywać ludzi, zachowując przy tym dla nich p e w n e współczucie. Belgijki p o d o b n i e jak H o l e n d e r k i , k t ó r e kiedyś z n a ł a m , uwielbiają plotkować, a na salonach ludzi zamożnych wyro b i o n o lub zniszczono reputację niejednej osoby. Dla matki J o s e p h i n e ważne było, by o niej d o b r z e m ó w i o n o . Z drugiej strony wysoki lub niski stan klasztornego k o n t a b a n k o w e g o w dużym stopniu zależał od mężczyzn. Montjoie był klasztorem o wielkich rozmiarach. J e g o front zajmował o g r o m n ą przestrzeń na A v e n u e Montjoie, n a t o m i a s t dwie sąsiadujące n i e r u c h o m o ś c i , L o n g c h a m p s oraz Le C h a t e a u , wychodziły na inną ulicę. Ż e b y utrzymać tę staroświecką trzypiętrową b u d o w l ę , p o t r z e b n e były niewy c z e r p a n e fundusze. O g r z e w a n i e o g r o m n e g o k o m p l e k s u zimą dotował szczodrze j e d e n z brukselskich bogaczy. R a c h u n e k za r o p ę musiał być bajoński, j a k o że we w n ę t r z a c h przez całą zimę utrzymywano stałą t e m p e r a t u r ę dwudziestu stopni. Klasztor przyjmował o k o ł o dziewięciuset mieszkających w internacie uczniów i do tego wielu uczniów dziennych. W kwaterach internatu wszystko było n a d n a t u r a l n e j wielko ści: dormitoria, j a d a l n i e , klasy, korytarze, nawet kaplica. Su- fity znajdowały się tak wysoko, że o k n a o s a d z o n o powyżej p o z i o m u giowy, by zachować proporcje. Kaplica na drugim piętrze była klejnotem gotyku. Mieści ło się w niej o k o ł o tysiąca ludzi i niemal utraciła przez to przytulność, j a k ą wiąże się z kaplicami. D r e w n i a n e łuki wygi nały się od j e d n e g o końca w drugi, kierując uwagę p a t r z ą c e go na imponujące wykładane marmurami prezbiterium. Wszędzie widziało się dzieła snycerki, a b a l u s t r a d a przy ołta rzu była z rzeźbionego d r e w n a i m a r m u r u . Figury w kaplicy zachwycały; Dziewica Maryja miała najsłodszą bladą m a r m u r o w ą twarz, j a k ą w życiu widziałam. W p e w n y m sensie przypominała m a t k ę J o s e p h i n e . To była p r z e p i ę k n a kaplica, ale odgłos k r o k ó w odbijał się w niej e c h e m . Tak b a r d z o b r a kowało mi intymnej przytulności maleńkiej k a m i e n n e j kapli cy w Broadstairs. P r z e d s t a w i o n o mnie wszystkim w refektarzu podczas cza su na rozmowy i p o s a d z o n o o b o k sióstr świeckich, zgodnie z m o i m poślednim statusem. W końcu nigdy d o t ą d nie p r a cowałam j a k o nauczycielka i na razie nie wyrobiłam sobie o d p o w i e d n i e g o image'u. Nie p r a g n ę ł a m niczego takiego, j e śli już o tym mowa, ale moje nastawienie było b ł ę d e m : jeżeli ktoś potrafił się sprawdzić przy wyrabianiu sobie wizerunku, stawał się pożyteczną i b a r d z o s z a n o w a n ą j e d n o s t k ą w syste mie. A ja czułam, że takie gry k o m p l e t n i e mnie przerastają. M o g ł a m jedynie żywić nadzieję, że p r z e k o n a m wszystkich o moich dobrych intencjach i d o w i o d ę moich dotychczas nie sprawdzonych zdolności j a k o nauczycielka. Długie stoły w refektarzu ustawione były w literę U, przy czym u szczytu siedziała j e d n a osoba, a wzdłuż ramion siedzia łyśmy po obu stronach. W ten sposób widziałyśmy się wszyst kie, a podającym łatwo było wypełniać swoje obowiązki. Sama sala była b a r d z o stara, ciemna, z trzeszczącą podłogą, p o d o b nie jak wszystkie inne. Co r a n o do czytania z książki „O na śladowaniu Chrystusa" zgłaszała się ochotniczka i to pod wpływem chwili - coś zaskakującego w tak rygorystycznej in stytucji. Paliłam się, by ćwiczyć swoją francuszczyznę i popisy wać się nią, więc często zgłaszałam się na ochotnika. Kocha- lam melodyjne brzmienie francuskiego. Mnie, cudzoziemce, sprawiało to wyjątkową przyjemność, że mogę słuchać, jak in ni mówią po francusku w tym dwujęzycznym mieście, nawet jeżeli reguła zabraniała się przyłączać do rozmowy. • • • Klasztor M o u n t j o i e przystępował do śmiałego n o w e g o przedsięwzięcia: chodziło o kształcenie małych dzieci boga tych amerykańskich b i z n e s m e n ó w . A m e r y k a ń s k i e rodziny nie chciały n a r a ż a ć swoich dzieci na g ł ę b o k o z a k o r z e n i o n e i niekiedy ostre u p r z e d z e n i a Belgów do A m e r y k a n ó w (Ame rykanie to nowobogaccy karierowicze, którym się wydaje, że są mądrzejsi od nas, i okradają nas z okazji do robienia intere sów). Wysyłając dzieci do specjalnie założonej szkoły, A m e rykanie pogłębiali jeszcze rozłam w społeczeństwie, a m a t k a J o s e p h i n e musiała o d p i e r a ć zarzuty swoich poirytowanych belgijskich dobroczyńców. Robiła to z charakterystycznym dla siebie wdziękiem i dyplomacją. W szkole St. J o h n ' s , jak ją nazywano, p r o w a d z o n o n a b ó r do wszystkich klas podstawówki, ale od s a m e g o powstania b r a k o w a ł o w niej miejsca. P o w i e r z o n o mi z a d a n i e uczenia robót ręcznych we wszystkich klasach. Materiały do r o b ó t i p r a c e dzieci często kończyły na p o d ł o d z e , bo nie m i a ł a m ich gdzie przechowywać, j a k o że wolne miejsca zajęte już były przez książki. Ambicje matki J o s e p h i n e odzwierciedlały się w jej żąda niu, żeby dzieci d o b r z e sobie radziły; zwłaszcza w r o b o t a c h ręcznych. W k o ń c u dzieła własnych rąk to coś k o n k r e t n e g o . Koordynacja pięciolatka nie jest tak z a a w a n s o w a n a jak dziewięciolatka, ale c z e m u by ich nie zmusić, by poszerzały grani ce swoich umiejętności? Dzieci stały się pożywką dla maszy ny produkującej wizerunek klasztoru, a ja i tak przyjechałam t a m po to, by m n i e p o d d a n o p r ó b i e , nie miało więc znacze nia, w jakim stopniu z a d a n i e było niewykonalne. Skończyło się na tym, że sporą część pracy wykonywałam własnoręcznie, b e z końca starając się poprawić n i e u n i k n i o n e błędy p o p e ł n i a n e przez maluchy. M i m o to zauważyłam, że amerykańskie dzieci mają p e w n ą cechę, k t ó r a odróżnia je od australijskich, angielskich czy belgijskich rówieśników, a mia nowicie nie zrażały się n i e p o w o d z e n i e m . Była w nich pew ność siebie, zdumiewająca i świeża. O t w a r t e , r o z m o w n e i to warzyskie, najwyraźniej nie przywykły wchodzić do klasy w milczeniu, jak u c z o n o nas wszystkich. W d u c h u m i a ł a m na dzieję, że nigdy nikt nie każe im p o d p o r z ą d k o w a ć się takim arbitralnie przyjętym r e g u ł o m . Nie trzeba chyba mówić, że nie miałam nic w s p ó l n e g o z p o d e j m o w a n i e m decyzji. Nie o d d a n o mi p o d o p i e k ę żadnej klasy. Siostra S t e p h e n , szczupła, bystra, m ł o d a irlandzka dy r e k t o r k a , najwyraźniej otrzymała informacje, k t ó r e nie sta wiały mnie w najlepszym świetle. Wykrzywiała z lekceważe niem cienkie wargi, unosiła b r o d ę do góry i nie zwracała uwagi na ż a d n e moje słowa. U t r z y m a n i e p o r z ą d k u w m a t e riałach do r o b ó t e k ręcznych i dziełach dzieci było niemożli wością, miała więc bez liku okazji, żeby m n i e besztać. Osta tecznie p o w k ł a d a ł a m wszystko do p u d e l i p o u s t a w i a ł a m je w klasie na przestrzeni oficjalnie zarezerwowanej dla nauczy cielki, gdzie nikt nie mógł na nie n a d e p n ą ć . . Byłam d u m n a z osiągnięć dzieci przy szyciu, podobnie jak większość ich rodziców. Byłam nawet d u m n a z siebie, że p o m o głam im tak dobrze się tego nauczyć, dopóki nie zauważyłam, że kilkoro z nich, którym poszło nieco gorzej, straciło nieco pewności siebie, którą te zajęcia z założenia miały im wpoić. O k a z a ł a b y m zbytnią małostkowość, opisując, jak p o d w a ż a n o niemal chyba wszystko, czego p r ó b o w a ł a m . Ciągłą kry tykę siostry S t e p h e n o d b i e r a ł a m jak n i e u s t a n n e n ę k a n i e . Przyjechałam t a m , by p o d d a n o mnie próbie, ale jakim cu d e m miałam sobie poradzić? P o d d a ł a m się i p o s t a n o w i ł a m z rezygnacją przyjmować to, co się dzieje. Niech moi przeło żeni osądzą mnie wedle swojej woli i niech przyszłość będzie taka, j a k a będzie. Poczułam się zaskoczona, kiedy p o p r o s z o n o m n i e , bym uczyła angielskiego. Moje szkolenie o b e j m o w a ł o n a u c z a n i e angielskiego, więc była to propozycja rozsądna. Nie m o g ł a m znaleźć ż a d n e g o p r o g r a m u , więc pospiesznie przygotowałam kilka lekcji. Cieszyło mnie to wyzwanie, ale uczenie angiel skiego skończyło się nagle r a z e m z niespodzianą inspekcją matki J o s e p h i n e . Na tablicy wypisałam formy czasownika „to eat". Czas przeszły zapisałam j a k o „ate": „She ate an apple this m o r n i n g " . Powiedziano mi b e z o g r ó d e k przy całej klasie, że p o p e ł n i łam błąd. „ A t e " w p o p r a w n e j angielszczyźnie p o w i n n o było zostać zapisane j a k o „eat", twierdziła m a t k a J o s e p h i n e . O p o n o w a ł a m uprzejmie, ale o n a nie chciała zmienić zdania. - Siostro, p r a w d o p o d o b n i e u m k n ę ł o siostrze coś podczas nauki, ponieważ język angielski nie jest siostry językiem oj czystym. Proszę to poprawić. Przyglądała się, jak z a m i e n i a m „ a t e " na „eat". W tym m o m e n c i e wyzbyłam się n a s t ę p n e j cząstki swojej uczciwości na rzecz posłuszeństwa, a r a z e m z nią straciłam jeszcze więcej szacunku do siebie. Do dziś nie wiem, czy m a t k a J o s e p h i n e była p e d a n t k ą - j a k o że „ e a t " jest staroświecką formą czasu przeszłego - czy też m o ż e chciała p r z e k o n a ć się, czy się zała mię, czy b ę d ę obstawała przy swoim. Tak czy owak, o d e b r a no mi n a u k ę angielskiego. Powodem mojej obecności w Montjoie, jak mi powiedziano, było przekonanie matki generalnej, że nie jestem wystarczają co dobrze przygotowana, by wracać do Australii, i to w Belgii miano nadać mi ostatni szlif. Tak więc nastawiałam się, że bę dę traktowana szorstko. Gdybym miała inne nastawienie, m o je doświadczenia mogły być całkowicie o d m i e n n e . Najpewniej nie traktowałabym nękania i niemądrej małostkowości j a k o czegoś oczywistego. Gdybyśmy chociaż raz mogły z matką J o sephine porozmawiać jak dwie istoty ludzkie, kto wie, jak od mienne mogły być moje doświadczenia w Mountjoie. Z e p s u ł mi się zegarek. Pozornie nic takiego, gdyby nie fakt, że w klasztorze nie było żadnych zegarów p o z a j e d n y m w kaplicy na drugim piętrze. - Siostro, nie da się naprawić siostry zegarka, a u nas nie ma fabryki zegarków dla ludzi, którzy je psują. Moja p r z e ł o ż o n a powiedziała to w pośpiechu i odeszła. Z a s a d a milczenia nie pozwoliła mi pytać innych sióstr, k t ó r a godzina - a przynajmniej ja pozwoliłam na to, żeby mnie p o wstrzymała od pytania. C z e k a ł o mnie kilka interesujących miesięcy, kiedy musiałam domyślać się, k t ó r a m o ż e być go dzina, często nieprawidłowo, i z p o z o r n y m s p o k o j e m ponosi łam konsekwencje pomyłek. Co stało się z m o i m u m y s ł e m ? Dlaczego na przykład nie p o s z u k a ł a m sobie budzika i nie n o siłam go przy sobie? P o p a d ł a m w coś w rodzaju hipnotyczne go transu w reakcji na wydany na mnie bez słów wyrok: przy byłam t a m po to, by p o d d a n o mnie p r ó b i e , ale o s ą d z o n o m n i e z góry i nic nie u d a mi się zrobić d o b r z e . Któregoś dnia m a t k a J o s e p h i n e kazała mi zejść sobie z oczu. D o p a d ł a m ją, kiedy wychodziła z refektarza, rozpacz liwie pragnąc z nią porozmawiać. Byłam w Mountjoie od p o n a d miesiąca i ani razu nie rozmawiałam w cztery oczy ani z moją przełożoną, ani z kimkolwiek innym. M i a ł a m wraże nie, że w ogóle nic nie znaczę. Chcąc się mnie pozbyć, poleci ła, żebym przeszła się na świeżym powietrzu. Był przenikliwie chtodny zimowy dzień, niebo się zachmurzyło. Włożyłam rę kawiczki (pojawiły się w nich całkiem nagle dziurki, jakby je wygryzły niewidzialne m o l e ) i wyszłam na boisko, a t a m spa cerowałam i spacerowałam. Nie zapytałam, jak długo m a m spacerować, i nie zamierzałam przestać, dopóki nie otrzy m a m od matki J o s e p h i n e polecenia, by wrócić do środka. Ale jak m o g ł a m się spodziewać, że m a t k a J o s e p h i n e , odpowie dzialna za tysiąc osób, będzie pamiętała, że spaceruję na ze w n ą t r z w chłodzie? U p a r c i e nie dopuszczałam do siebie możliwości powrotu, by zapytać ją, czy już dość. Nie, spacero wałam zawzięcie przez pięć godzin, aż do zmierzchu, i pewnie spacerowałabym jeszcze do późnych godzin nocnych albo d o póki bym się nie przewróciła, w oczekiwaniu, aż moja przeło ż o n a w końcu przyzna, że zachowała się nierozsądnie. - Siostro! - zatrzymał m n i e głos młodej zakonnicy biegną cej w moją stronę. - M a t k a J o s e p h i n e mówi, że ma siostra już teraz wracać. - Podeszła bliżej i spojrzała na moją zlodo waciałą twarz. - Zobaczyłam siostrę przez o k n o - wyjaśniła i zapytałam m a t k ę J o s e p h i n e , dlaczego właściwie siostra tak długo przebywa na zimnie i do tego w ciemnościach. M a t k a J o s e p h i n e chyba w tym m o m e n c i e dała się zasko czyć, ale powiedziała tylko: - M o ż e siostra po nią pójść. Kiedy r a z e m wchodziłyśmy do środka, zaczął p a d a ć śnieg. Zsiniałymi z zimna wargami p o d z i ę k o w a ł a m zakonnicy za jej życzliwość. Poprosiła j e d n ą ze świeckich sióstr, żeby przygo towała mi k u b e k gorącej herbaty, a p o t e m zniknęła. P o d a n o mi r a z e m z gorącą h e r b a t ą jakieś resztki z kolacji. N a s t ę p n e g o dnia miałam t e m p e r a t u r ę , nic dziwnego po tak długim przebywaniu na mrozie. W głębi serca p o c z u ł a m ulgę, bo myślałam, że b ę d ę miała przerwę w uczeniu. Kaza no mi pójść do infirmariuszki, żeby mnie z b a d a ł a i p o d a ł a le karstwo, jeżeli trzeba. Ku m o j e m u zaskoczeniu oznajmiła, że wcale nie m a m t e m p e r a t u r y ! Siedziałam tam o s z o ł o m i o n a , policzki i czoło m n i e paliły, wargi m i a ł a m s p ę k a n e i suche. O ś m i e l i ł a m się zapytać, czy t e r m o m e t r nie jest przypadkiem zepsuty, ale moja sugestia została szorstko o d r z u c o n a . Czy k a z a n o jej ignorować m n i e ? Czy to była część mojej kary? Stałam przed infirmerią, nie wiedząc, co m a m teraz zrobić. Infirmariuszka burczała coś w środku, więc z e b r a ł a m się na odwagę i poprosiłam, by jeszcze raz zmierzyła mi t e m p e r a t u rę. Zgodziła się niechętnie, ale rezultat był taki sam: t e m p e r a t u r a nie odbiegała od normy. Z a c z ę ł a m zastanawiać się, czy przypadkiem t e m p e r a t u r a mojego ciała nie jest zwykle niższa niż u innych ludzi, tak że po podwyższeniu m o ż e wydawać się n o r m a l n a . Nie spotkałam się ze współczuciem, nie dostałam ż a d n e g o lekarstwa, siedziałam otępiała, było mi gorąco, od czuwałam p r z e m o ż n ą chęć, by wejść p o d koc i zasnąć. Szybko rozwinął mi się paskudny katar i k a z a n o mi trzymać się z da leka od innych; tak więc zyskałam kilka dni przerwy od ucze nia, ale bez przyjemności wylegiwania się w łóżku. P o t e m pojawiło się n a s t ę p n i e wyzwanie. J e d n a z z a k o n n i c powiedziała d o m n i e : - Stara siostra N o r b e r t potrzebuje nowego czepca. Nie ra dzi sobie już z drobnymi szwami, a nikt inny nie ma czasu, by się tym zająć. Czy zechciałaby siostra to zrobić? M o g ł a m odmówić; to była prośba, nie rozkaz. M o g ł a m od mówić chociażby z tego p o w o d u , że nigdy w życiu czegoś ta kiego nie robiłam. Ale czemu by nie s p r ó b o w a ć ? Przyjęłam propozycję z a p e w n e w nadziei, że jeżeli przyjmę ją bez sprze ciwu, to p o m o ż e mi to zyskać lepszą reputację. Problem w tym, że musiałam szyć po zajęciach szkolnych. Była zima, więc światło dzienne szybko przygasało. Pracowa łam p o d o k n e m , dopóki nie włączono oświetlenia i dopóki czerń na czerni nie stała się niewidoczna. Trwało to miesią cami, ale w końcu u d a ł o mi się skończyć czepiec i stara sio stra była wdzięczna, że wreszcie go dostała. Tego s a m e g o wieczoru zobaczyłam, jak został popruty. Najwyraźniej nie o d p o w i a d a ł s t a n d a r d o m . Z e r k n ę ł a m na tę starą siostrę, a o n a z a r u m i e n i ł a się z z a k ł o p o t a n i e m i p r ó b o w a ł a życzliwie do mnie u ś m i e c h n ą ć . Nikt mi w oczy słowa nie powiedział na t e m a t tego n i e f o r t u n n e g o czepca, nikt również nie pokazał mi, jak p o w i n n a m go była zrobić. Moi rodzice wybrali się w p o d r ó ż z Australii do Holandii i postanowili odwiedzić mnie w Belgii. To było c u d o w n e : na ich widok o g a r n ę ł o mnie t r u d n e do opisania uczucie, a oni widząc m n i e , tak się cieszyli. - J a k się masz, C a r l o ? - zapytała m a t k a , przyglądając mi się bacznie. Z a w a h a ł a m się. M i a ł a m o g r o m n ą o c h o t ę wyznać jej, j a k a j e s t e m nieszczęśliwa, ale u d a ł o mi się zachować na twarzy wyraz ś m i e r t e l n e g o spokoju. Lojalność w o b e c z a k o n u wyznaczała nieprzekraczalne granice: nigdy nie wyjawiać żadnych przykrych incydentów n i k o m u z zewnątrz. M a t k a J o s e p h i n e okazała m o i m rodzicom taką gościnność, jakby byli królem i królową. W p r o s t ociekała łaskawością. Nie z a b r a k ł o ciast przy podwieczorku, o p r o w a d z o n o ich po klasztorze, przy czym p u n k t e m kulminacyjnym wycieczki była kaplica. Nie p o k a z a n o im j e d n a k kwater zakonnic ani miej sca, gdzie spala ich córka. Gdyby to zrobiono, ojciec wyraził by a p r o b a t ę dla wypchanych końskim włosiem materacy! Przez cały ten czas marzyłam o tym, żeby wyznać im prawdę i opowiedzieć o swoim życiu. W z b i e r a ł o we mnie p o t ę ż n e pragnienie, by poprosić ich, żeby m n i e stamtąd zabrali! Ogar nęła mnie znowu p o t w o r n a tęsknota, którą odczuwałam j a k o sześciolatka, żeby rodzice mnie przytulili i okazali, że j e s t e m p o t r z e b n a . Nic takiego się nie wydarzyło, kiedy miałam sześć lat, i nic takiego się nie wydarzyło teraz. Stało się, jak się mu siało stać, przyszedł czas pożegnania, i już ich nie było. O b u d z i ł a m się r a n o w Boże N a r o d z e n i e w m o i m d o r m i t o rium na stryszku i wyjrzałam przez o k i e n k a o s a d z o n e w u k o śnym dachu; w świetle przedświtu zobaczyłam, że śnieg cichą o p o ń c z ą okrył dachy i ulice w dole. To był czarodziejski ra nek. R o z b i ł a m lód w miednicy z w o d ą i u m y ł a m się. W b o ż o n a r o d z e n i o w e p o p o ł u d n i e m ł o d e z a k o n n i c e świet nie się bawiły, odgarniając i odmiatając śnieg z szerokiej wy kładanej k a m i e n n y m i płytami ścieżki p r z e d klasztorem. D u że szufle i sztywne miotły p o m a g a ł y n a m nagarniać śnieg do rynsztoka. Było nas kilkanaście i pracowałyśmy przez p o n a d trzy godziny. Kilka dni później znowu spadł śnieg. Trochę się stopił, a p o t e m znowu zamarzł i wysłano nas, żebyśmy go zeskroba ły za p o m o c ą soli i łopat. J a k a ś starsza p a r a , mijając nas, przyglądała się naszej pracy. G d y b y m tylko nie podniosła oczu, by spojrzeć starszemu p a n u w twarz. Z u p e ł n i e jakbym przeklęła go wzrokiem, poślizgnął się i u p a d ł ciężko na lód. Ż o n a p o m o g ł a mu p o d n i e ś ć się z p o w r o t e m na nogi, a on p o jękiwał z zaskoczenia i bólu. Ż a d n a z nas nie odezwała się ani nie poszła na r a t u n e k : z a s a d a milczenia kazała n a m trzy m a ć się na uboczu, nie pozwalała na ludzkie uczucia. U c z n i o w i e z i n t e r n a t u rozjechali się do d o m u , więc cała s p o ł e c z n o ś ć u d a ł a się na rekolekcje, j a k zwykle w święta. Rekolekcje p r o w a d z i ł ksiądz jezuita, dwa razy d z i e n n i e wy głaszając n a t c h n i o n e k a z a n i a w kaplicy. O t o s p o s o b n o ś ć , żeby zrobić p o s t ę p y we francuszczyźnie: nigdy wcześniej nie m i a ł a m okazji tak d ł u g o t e g o języka słuchać! B ó g j e d e n wie, jak czuł się ten nieszczęsny ksiądz, od k t ó r e g o w y m a g a n o , by p r z e m a w i a ł z e n t u z j a z m e m do grupy kobiet, k t ó r e siedziały t a m j a k posągi i zgodnie z n a k a z a m i p r u d e r i i na wet na niego nie patrzyły. Ja j e d n a k czasami z e r k a ł a m i u ś w i a d o m i ł a m sobie, że m u s i a n o pouczyć go, że spojrze nia zakonnicy i księdza nie powinny się skrzyżować. Tak więc z e n t u z j a z m e m zwracał się do p o s ą g ó w i do ściany na tyłach kaplicy! Po rekolekcjach przez w o l n ą od c o d z i e n n e j harówki w szkole resztę dnia uciekałam w błogi trans. Kiedy nie naci skano, bym czegoś d o k o n a ł a , w m o i m sercu r o z p a l a ł o się słońce, napełniając je radością. D o ś ć było najlżejszej zachę ty, by ciało natychmiast się odprężyło, p e ł n e rozkosznych uczuć: wystarczył widok pojedynczego kwiatka, śpiew p t a k a . Z a c z ę ł a m podczas b o ż o n a r o d z e n i o w e j przerwy pisać list do mojej rodziny; jedyny list, jaki u d a ł o mi się wysłać p o d czas całego sześciomiesięcznego pobytu w Mountjoie. Trwa ło to p o n a d dwa miesiące, zanim go skończyłam, p o n i e w a ż nie do wiary - za każdym razem, kiedy prosiłam o papier, da w a n o mi tylko j e d n ą kartkę, a zanim kolejną p r o ś b ę (na pi śmie) s p e ł n i o n o , mijało kilka dni. P a p e t e r i a była p o d o p i e k ą zakonnicy, k t ó r a po m e n o p a u z i e stała się gderliwa i niełaskawa. Wydawała się sądzić, że do jej obowiązków należy o b r a canie wniwecz wszelkich moich starań o papier, k o p e r t ę i znaczek, przez co cała p r o c e d u r a zmieniała się w milczącą, zawiłą sagę. Moja m a t k a zauważyła, że długi na cztery kartki list nosił d a t ę 26 grudnia, ale d o t a r ł do niej d o p i e r o w marcu. Ten fakt w połączeniu z treścią listu spowodował, że się zaniepokoiła. Podziwiam m a t k ę za jej przenikliwość, bo starałam się, by list był dosyć pogodny. J e d n a k dzwonki a l a r m o w e rozdzwoniły się, kiedy przeczytała uwagi, jakie zamieściłam na t e m a t ostatnich rekolekcji: Wiesz, człowiek może być smutny i przygnębiony, i samotny, i biedny jak mysz kościelna, a jednak szczęśliwy, dopóki go Bóg nie opuści. M a t k a zaczęła z a d a w a ć pytania, dlaczego nie wróciłam do Australii r a z e m z innymi siostrami. Kierowała swoje pytania do przełożonej G e n a z z a n o , nalegając, by ta napisała do A n glii. Po jakimś czasie postawiła się i zażądała odpowiedzi, wy czuwając, że n a p r a w d ę dzieje się coś złego. To moja m a t k a wydostała m n i e z Brukseli; ale miały upłynąć jeszcze dwa miesiące. • • • W tym okresie o lekcje angielskiego poprosiła uczennica, k t ó r a miała wkrótce zamieszkać w Anglii. Z a p y t a n o , czy by łabym z a i n t e r e s o w a n a udzielaniem korepetycji, a ja z przy j e m n o ś c i ą się zgodziłam. Kiedy jej rodzice chcieli się dowie dzieć, ile b ę d ę sobie liczyć - zupełnie jakbym mogła mieć jakieś pojęcie o belgijskich pieniądzach czy bieżących staw kach za godzinę uczenia - o d p o w i e d z i a ł a m po prostu: - Niewiele. I to było wszystko, czego się przez kilka następnych tygo dni o d e m n i e dowiedzieli. Dziewczyna miała o k o ł o szesnastu lat i nawiązałyśmy wspaniały k o n t a k t . Nauczyła mnie s p o r o po francusku, więc c z u ł a m się godziwie w y n a g r o d z o n a . Miałyśmy lekcje w ma leńkim pokoju muzycznym, w którym p a c h n i a ł o tekową b o azerią. Była w nim jak wszędzie skrzypiąca podłoga, a niskie o k n a wychodziły na boisko. N a u k a szła d o b r z e i cudownie p o d b u d o w a ł a mój szacunek do siebie, bo o t o znalazł się ktoś, kto wyrażał mi wyłącznie wdzięczność! Bawiłam się świetnie. Kiedy przyszła p o r a wyjazdu, a ja wciąż nie określiłam wyso kości zapłaty, jej ojciec ofiarował stosunkową dużą s u m ę na klasztor. Z a k o n n i c a zajmująca się rachunkowością ogłosiła publicznie przy stole przy lunchu w i a d o m o ś ć o szczodrym d a r z e , wyrażając u z n a n i e dla wniesionego przeze m n i e wkła du. Z r e h a b i l i t o w a ł a m się za j e d n y m z a m a c h e m w tym klasz- torze i było to b a r d z o miłe uczucie. Nigdy nie dowiedziałam się, ile pieniędzy dla nich zarobiłam. Po tym doświadczeniu coś się we m n i e zmieniło. Nie sto sunki z całą społecznością - wszystkie zakonnice były b a r d z o z a p r a c o w a n e , a przestrzenie w klasztorze były tak o g r o m n e , że wydawały się w nich rozpływać i niemal stawały się niewi dzialne - ale zaczęłam rozmawiać ze świeckimi siostrami, by nie utracić n o w o zyskanego poczucia, że j e s t e m człowiekiem. W przeciwieństwie do sióstr nauczycielek siostry świeckie były d u ż o bardziej spójną grupą. Pracowały r a z e m w pralni, kuchni i pomywalni. Jeżeli tylko m o g ł a m , przyłączałam się do nich po posiłkach i p o m a g a ł a m wycierać naczynia. Cieszy ło mnie ich towarzystwo, wyczuwałam w nich również p e w n ą niezależność i asertywność. Były to proste, życzliwe, nienarzekające i o d d a n e kobiety, p o z a j e d n y m wyjątkiem. Ta j e d n a za d u ż o gadała, zawsze odzywała się wtedy, kiedy świeckich sióstr nie p o w i n n o być widać ani słychać. Mogły co najwyżej od czasu do czasu włączać się do rozmowy z j a k ą ś z a b a w n ą a n e g d o t k ą , tego się spodziewano; z góry natomiast z a k ł a d a n o , że są istotami o niższej inteligencji, więc przez resztę czasu powinny ulegle milczeć. Świeckie siostry godzi ły się że swoim niskim statusem, poza gadatliwą siostrą, Patrice. Siostra Patrice w charakterystyczny dla siebie sposób mówiła p r a w d ę ku częstemu z a ż e n o w a n i u matki J o s e p h i n e i jej współpracownic. Do tego wcale nie przeszkadzało jej sprzeczanie się z nimi i często nie p o d p o r z ą d k o w y w a ł a się poleceniu, by zamilkła. U w a ż a ł a m , że jest zabawna, śmiała, odważna, głupia i budująca. Z d e c y d o w a n i e przyczyniała się do osłabienia tej niekwestionowanej przez nikogo rewerencji dla królującej w chateau przełożonej i sprowadzała na ziemię wszystkie sprawy, przynajmniej t r o c h ę . P e w n e g o dnia siostra Patrice oznajmiła, że dziewczęta d o stają n i e o d p o w i e d n i e j e d z e n i e . M a t k a J o s e p h i n e p r ó b o w a ł a oszczędzać, obcinając wydatki na żywność. N i e d ł u g o po tym w refektarzu starszych dziewcząt zaczął się b u n t : uczennice oświadczyły, że dostają psie j e d z e n i e , i odmówiły spożywania posiłku. Incydent postawił klasztor w kłopotliwym położe- niu. M a t k a J o s e p h i n e musiała wykorzystać całe swoje u m i e jętności, by kryzys zażegnać. Przetrwałyśmy burzę, p o d o b n i e jak wiele innych, ale z łatwością m o ż n a jej było zapobiec, gdyby choć trochę liczono się z m ą d r o ś c i ą i uczciwością jed nej świeckiej siostry. W ś r ó d świeckich sióstr zaczęłam nasiąkać poczuciem k o leżeństwa; na nim opierał się sekret, który pozwalał im wy trwać, m i m o że były tak wyzyskiwane. Wszystkie miały za so bą chłopską flamandzką przeszłość i przyzwyczajone były do ciężkiej harówki. P r a w d o p o d o b n i e wiedziały, że życie p o z a klasztorem nie byłoby wcale lepsze, a pewnie nawet gorsze. Tu przynajmniej były w pewnym sensie bezpieczne, a na sta rość miał się nimi kto zająć, jeżeli potrzebowały opieki. W tamtych czasach zdecydowanie się na s t a r o p a n i e ń s t w o niekoniecznie było złe: bystre kobiety mogły wybrać życie w klasztorze. Z czasem p o z n a ł a m je d o b r z e i w żadnym razie nie były o n e naiwne. J e d n ą z nich, siostrę H e l e n ę , cechowała bezgraniczna s k r o m n o ś ć . Była delikatna, miała anielską twarz i uśmiech w o d r o b i n ę zezowatych, ale spokojnych oczach. Nigdy nie słyszałam, by się odezwała; albo z wielką lojalnością prze strzegała reguły milczenia, albo m o ż e miała j a k ą ś w a d ę wy mowy. Robiła takie wrażenie, jakby nie p o t r z e b o w a ł a mówić. Ta siostrzyczka działała jak balsam na moją duszę; otaczała ją n i e z m i e n n i e a u r a spokoju i życzliwości. Popatrywała na m n i e niekiedy swoimi spokojnymi oczami, a z mojego serca ulatniało się poczucie bólu. Pracując ze świeckimi siostrami, zaczęłam z nimi r o z m a wiać. Było to wbrew r e g u ł o m , ale ta g r u p k a pomywaczek zgadzała się, że rozmowy są konieczne, jeżeli mają nie zwa riować. Mówiły o tym, co ich z d a n i e m działo się na górnych piętrach ( o n e pracowały w piwnicy), a ponieważ sióstr świec kich nigdy nie p o w i a d a m i a n o o sprawach, które ich nie p o winny dotyczyć, na przykład o wydarzeniach z życia szkoły, same się tego dowiadywały. Zawsze było s p o r o ploteczek i śmiechu. Przyłączałam się, porykując z rozbawienia tak, że musiały zwracać mi uwagę, bym zachowywała się ciszej! Była to g r u p a , z k t ó r ą m o g ł a m się utożsamiać. Wydawały się rozumieć, że chociaż przebywam w klasztorze j a k o gość i nauczycielka, nie cieszę się d o b r ą opinią przełożonych i że j e s t e m m ł o d a i b e z b r o n n a . Ufały mi i dawały mi do zrozu mienia, że są po mojej stronie. Siostra H e l e n ę pokazała mi p e w n e g o dnia coś dziwnego i c u d o w n e g o . Skinęła na m n i e , żebym za nią poszła, i o t w o rzyła szafę z rzeczami do sprzątania. D o s t r z e g ł a m w niej fi g u r k ę Czarnej M a d o n n y , ukrytą w rogu. Wystarczyło, że na nią spojrzałam, a włosy stanęły mi d ę b a . O t a c z a ł a ją a u r a dziwnej energii; rysy miała m o c n e , nie ładniutkie czy słodkie, a twarz czarną, wypolerowaną do połysku, przez co robiła ta kie wrażenie, jakby była spocona, i o n a , i Jezus, k t ó r e g o trzy mała w ramionach. Dlaczego tę figurkę ukryto w szafie, a nie p o s t a w i o n o na j a k i m ś o t o c z o n y m czcią miejscu j a k wiele innych, na przy kład D z i e c i ą t k o z Pragi, świętą F i l o m e n ę , świętego A n t o n i e go, świętego Józefa, M a t k ę Boską taką czy i n n ą ? I dlaczego ta siostrzyczka p o k a z a ł a mi ją u k r a d k i e m ? O b s e r w o w a ł a p r z e z cały czas bacznie moją twarz, a ja o d n i o s ł a m w r a ż e n i e , że figurka musi być w jakiś s p o s ó b „poza k a n o n e m " . Teraz z a s t a n a w i a m się, czy zastrzeżenia nie miały związku z rasiz m e m . Czarna M a d o n n a ! Słyszałam o czymś takim chyba gdzieś w Rosji, gdzie p o t a j e m n a działalność katolików rzu cała wyzwanie k o m u n i z m o w i , ale Rosjanie nie byli tacy j a k cała reszta świata - o b a w i a n o się ich j a k o wywrotowców. H i s z p a n i e również czcili C z a r n ą M a d o n n ę , ale w tym czasie o niej nie wiedziałam; nie wiedział też n a j p r a w d o p o d o b n i e j nikt inny w p r z e s ą d n e j i krytycznie nastawionej Belgii lat sześćdziesiątych. P o k o c h a ł a m tę figurkę tak b a r d z o , że z a s t a n a w i a ł a m się, czy by jej nie ukraść. Łzy mi napływały do oczu na myśl, że tak ją u t k n i ę t o w ciemnej szafie r a z e m z rzeczami do sprzą tania, jakby była n i e d o b r a , tylko d l a t e g o że była inna. M u siałam identyfikować się z jej t r u d n y m p o ł o ż e n i e m i porywa j ą c ją, symbolicznie chciałam u r a t o w a ć siebie. To s m u t n e , ale nie sądziłam, bym miała do tego prawo, i zostawiłam fi- g u r k ę t a m , gdzie byia. Po latach często z a s t a n a w i a ł a m się, co się z nią stało. Zaczęły dręczyć mnie k o s z m a r n e sny. Stary stryszek, na którym spałam, był nie tylko trzeszczący, zakurzony, wietrzny i zimny, ale i pełen ciemnych, niezbadanych zakątków. W no cy łatwo było wyobrazić sobie, że grasuje t a m ktoś obcy. M o że jakiś mężczyzna przedostał się przez niepodbity niczym dach nad stryszkiem. W Brukseli tak wielu Belgów było nie zadowolonych z tego, że klasztor zadaje się z A m e r y k a n a m i , że m a t k a J o s e p h i n e potraktowała m n i e poważnie, kiedy pew nej nocy z a p u k a ł a m roztrzęsiona do jej drzwi, p r z e k o n a n a , że słyszałam kroki mężczyzny. Z a w o ł a ł a furtiankę i r a z e m , przyświecając sobie latarka mi, przeszukały strych. N i k o g o t a m nie było, p o z a m o ż e wie loma d u c h a m i minionych stuleci, k t ó r e nie dawały mi s p o k o ju w inne n o c e . P e w n e g o d n i a , kiedy szłam k o r y t a r z e m p o skrzypiącej podłodze, zatrzymała mnie matka Josephine i stanęła p r z e d e m n ą . Była niższa i m u s i a ł a p a t r z e ć na m n i e do góry. Na jej twarzy m a l o w a ł się wyraz, k t ó r e g o nie p o t r a f i ł a m odczytać, a to, co p o w i e d z i a ł a , k o m p l e t n i e m n i e z a s z o k o wało. - Siostro Carlo, przykro mi... - zaczęła. - Wszystko w p o r z ą d k u - p r z e r w a ł a m pospiesznie, chcąc ją oszczędzić, by nie musiała mówić tego czegoś, co z a m i e rzała powiedzieć. M a t k a J o s e p h i n e wyglądała tak, jakby p r ó b o w a ł a o p a n o wać irytację. Zaczęła z n o w u : - Przykro mi... I znowu jej p r z e r w a ł a m , ogarnięta dziwną paniką. M a t k a J o s e p h i n e p o d d a ł a się i odeszła. C z u ł a m się o s z o ł o m i o n a . Czy miało to być jakieś wyznanie? Czy p r ó b o w a ł a mi coś wynagrodzić? Nigdy się nie dowiedziałam. Wybawiłam ją z opresji, co ani m n i e , ani jej nie zrobiło wcale d o b r z e . Niespodziewanie p o w i a d o m i o n o m n i e , że m a m wyjechać, a wszystko dzięki n a l e g a n i o m mojej matki, by o d e s ł a n o m n i e d o Australii albo s a m a p o mnie pojedzie. W z b u r z o n a m a t k a J o s e p h i n e przyszła do m n i e z informacją, że n a s t ę p n e g o ran ka m a m u d a ć się do Broadstairs. Nie było czasu, by zorgani zować za m n i e jakieś zastępstwo, miałam wyjechać jak naj szybciej; taki był rozkaz m a t k i g e n e r a l n e j . M a t k a J o s e p h i n e zachowywała się z niezwykłym n i e p o k o j e m i niecierpliwością i miała niezdrowo bladą cerę. C z u ł a m się o s z o ł o m i o n a , zde z o r i e n t o w a n a , zadowolona, ale nie starczyło czasu na emocje ani na p o ż e g n a n i a , ani nic p o d o b n e g o . Mój p a s z p o r t był te raz w p o r z ą d k u , m a t k a J o s e p h i n e miała go w swoich rękach. O d z y s k a n o moją walizkę z przechowalni i szybko ją z a p a k o wano. Wstałyśmy o czwartej r a n o . Wtłoczyłam w swój o p o r n y żo ł ą d e k trochę płatków na m l e k u i niedojrzałego b a n a n a , na ciągnęłam rękawiczki z patetycznymi dziurkami i z m a t k ą J o s e p h i n e ruszyłyśmy taksówką w d r o g ę do p o r t u . Z n o w u znalazłam się na p r o m i e , tym r a z e m miałyśmy pły n ą ć z . O s t e n d y do D o v e r w towarzystwie jakichś farmerów. Skłonni byli do współczucia dla p a s a ż e r e k zakonnic, k t ó r e wyglądały j a k o ś nieswojo. - Cest dur - powiedział j e d e n z nich po chwili. Przyglądał się bacznie naszym twarzom, k t ó r e były blade i wymizerowan e . Walczyłam z c h o r o b ą morską, czymś, czego nigdy wcześ niej nie doświadczyłam na oceanicznym liniowcu, ale zielony b a n a n w żołądku nie chciał się uspokoić. W końcu n a t u r a wzięła g ó r ę . Nie było czasu na wyjaśnie nia, nie było czasu pytać, gdzie są toalety - a zawsze w miej scach publicznych udawałyśmy, że ich nie potrzebujemy. Po o m a c k u trafiłam na korytarz, w p a d ł a m do łazienki i zwymio t o w a ł a m . N i e d o b r z e mi się znowu zrobiło na widok tego pa skudztwa w umywalce. W c a l e nie dawało się go p o r z ą d n i e spłukać. Wróciłam po cichu na swoje miejsce u b o k u matki J o s e p h i n e , która wydawała się zaaferowana własnymi myśla- mi. Od strony, gdzie siedzieli farmerzy, dobiegały ciche glo sy współczucia, ale nie ośmieliłam się p o d n i e ś ć na nich oczu. Siedziałyśmy t a m , kołysząc się łagodnie, kiedy m a t k a J o sephine p o d a ł a mi coś do czytania. Była to niewielka b r o szurka zatytułowana „Jak wzmocnić swoją siłę woli". Pisano w niej wiele na t e m a t tego, co psychologia mówi o korzy ściach płynących z posiadania silnej woli; w tamtej chwili wzięłam to do siebie, zwłaszcza że o t r z y m a ł a m b r o s z u r k ę od mojej przełożonej. Założyłam, że wybrała ją specjalnie, by mi p o m ó c . Byłam t a k a wdzięczna, o d n i o s ł a m nawet w r a ż e n i e , że m a t k a J o s e p h i n e dzieli się ze m n ą swoją tajemnicą - m o że którąś ze swoich osobistych strategii p o s t ę p o w a n i a . Impli kacja, że moja wola jest słaba, nie miała znaczenia! Z a c h o w a ł a m tę b r o s z u r k ę przez kilka lat. Przy każdym ćwiczeniu - jak p o w o l n e darcie dziesięciu k a r t e k p a p i e r u na sto kawałków - wywoływałam w sobie poczucie, że m a m sil ną wolę. Wydawało mi się, że to d o k ł a d n i e coś, czego mi trzeba: większej kontroli n a d własnymi uczuciami. Ż e l a z n a wola matki J o s e p h i n e stała się dla m n i e w z o r c e m ; d e s p e r a c ką nadzieją, że zyskam n a d swoim życiem k o n t r o l ę , k t ó r a w końcu miała się rozpaść. A l e przez całe lata p o m o g ł a mi zachować stoicyzm, nie dać się wytrącić z równowagi. Tego zawsze p r a g n ę ł a m . Bogowie czy Bóg mieli inne plany. • • • Po powrocie do londyńskiego klasztoru s p o t k a ł a m się z zakonnicą, z którą m i a ł a m wracać do Australii. Siostra M a rian kończyła właśnie kilkumiesięczny kurs szkoleniowy w Stella Maris. Była introwertyczką, ale w każdej chwili świa d o m ą swego otoczenia. Lubiła usta trzymać z a m k n i ę t e nawet wtedy, kiedy reguła pozwalała jej rozmawiać, na przykład podczas podróży na m o r z u . Nasza d r o g a p o w r o t n a do M e l b o u r n e odbyła się bez przy gód. Milcząca siostra M a r i a n przez większość czasu siedzia ła z n o s e m w książce, ale w jej milczeniu nastąpiła j e d n a pa m i ę t n a przerwa, kiedy zeszłyśmy ze statku podczas postoju w Kalkucie, żeby poszukać klasztoru jezuitów i pójść do spo wiedzi. Widok H i n d u s ó w głęboko mnie poruszył. Z naszego stat ku przyglądałam się, jak grupka dzieci tańczy na świeżym p o wietrzu r a z e m z nauczycielem. Oczarowały m n i e wdzięk i swoboda ich ruchów. Kiedy przybiliśmy do brzegu, wyszła po nas kobieta. Na zawsze z a p a m i ę t a m uścisk jej ręki, taki był po k o b i e c e m u łagodnie płynny. Z a m y k a ł w sobie wdzięk G a n g e s u , delikatne wiatry jej kraju, wszystko, co z natury swojej płynie. U ś m i e c h a ł a się serdecznie, chociaż nieśmiało, a ja opuściłam p e ł e n ciekawości wzrok, żeby jej nie wprawiać z zakłopotanie. Siostra M a r i a n i ja wyruszyłyśmy w długą drogę do klaszto ru. M a r i a n miała chyba m a p ę w głowie i p a r ł a przed siebie z d e c y d o w a n i e , jakby to robiła c o d z i e n n i e . Najwyraźniej otrzymała b a r d z o d o k ł a d n e instrukcje, którędy iść, jak trafić i jak zachowywać się w tym nieznanym kraju. Wystarczyło, że b ę d ę ją naśladowała. Po drodze słowem się do siebie nie o d e zwałyśmy. Ignorowałyśmy grupy dzieci, k t ó r e tłoczyły się w o kół nas, prosząc o pieniądze. Nie widziały w nas świętych dlaczego miałyby tak myśleć? Po naszych strojach i twarzach poznawały jedynie, że jesteśmy cudzoziemkami. Z a u w a ż y ł a m ciała w rynsztokach Kalkuty, n i e r u c h o m e , pijane, śpiące albo martwe. Widziałam muchy na mięsie, k t ó r e wisiało na straga nach otwartych na ulicę. Widziałam wielu ludzi tłoczących się na bruku - to wszystko utrwaliło się w m o i m umyśle. Dotarłyśmy do klasztoru i zostałyśmy przyjęte serdecznie przez zawiadującego nim ojca. Siostrze M a r i a n rozwiązał się język i to o n a mówiła przez cały czas, i d o b r z e , bo ja chyba z a p o m n i a ł a m , jak prowadzić n o r m a l n ą r o z m o w ę . W p r o w a d z o n o nas do c h ł o d n e g o saloniku i p o c z ę s t o w a n o filiżanką najwspanialszej herbaty, jaką w życiu piłam. Nie p o trafię powiedzieć, czy to z p o w o d u upału, czy d l a t e g o że by ła to najczystsza h e r b a t a cejlońska, czy m o ż e wreszcie dlate go że została przygotowana z taką uwagą przez m ł o d e g o księdza, który ją p o d a w a ł . Niewykluczone, że wpływ miała j e d y n a w swoim rodzaju kombinacja tych wszystkich czynni- ków. Z pewnością natomiast wielkie znaczenie mial urok m ł o d e g o księdza, który oczarował mnie swoim dotknięciem, kiedy potrząsał moją dłonią. W y d a w a ł o się, że przepłynęły między n a m i jakieś nieuchwytne fluidy, wytwarzając natych miastową więź, i u ś m i e c h n ę ł a m się radośnie p r o s t o w j e g o m ł o d ą twarz, k t ó r a r o z p r o m i e n i ł a się w odpowiedzi. Był szczerze zachwycony, że tak smakuje mi ta h e r b a t a . Z a p r o w a d z o n o nas do konfesjonałów w cichej przystani, j a k ą była ich kaplica, chłodna, p a c h n ą c a słodkim k a d z i d ł e m . S a m a spowiedź okazała się doświadczeniem wyczerpującym i upokarzającym. Z a p o z n a ł a m się z tym starszym księdzem, a teraz m u s i a ł a m wyznać m u , j a k a j e s t e m o k r o p n a . Z uczu ciem k o s z m a r n e g o zażenowania w sercu powiedziałam, że m i e w a m erotyczne fantazje. Szybko d o d a ł a m , że m i e w a m też buntownicze myśli - były mniej w s t r ę t n e niż erotyczne fanta zje... to takie żałosne. Dlaczego p i ę k n e p o p o ł u d n i e musiało zostać p o p s u t e przez to o b n a ż a n i e duszy? Przecież k o n t r a k t był taki j e d n o s t r o n n y : spowiednik żadnej z nas nie mówił, ja kie tajemnice skrywa j e g o umysł! Nigdy, przenigdy ksiądz nie wyspowiadałby się oficjalnie ze swoich grzechów kobiecie. Z n o w u podaliśmy sobie ręce, ten młody ksiądz i ja i p o ż e gnaliśmy się. J e g o m ę s k a dłoń objęła moją serdecznie i moc n o . Trzy lata później pojawił się w m o i m klasztorze w Austra lii, by m n i e odwiedzić. Nie było m n i e t a m w tym m o m e n c i e , a powiedziano mi o j e g o wizycie d o p i e r o w kilka miesięcy później, kiedy nikt już sobie nie mógł przypomnieć, jak on się nazywał i skąd przyjechał. To j e d e n z tych dziwnych przypad ków, k t ó r e kazały mi się zastanawiać, czy było n a m pisane s p o t k a n i e . A l e jeżeli tak, dlaczego się nie spotkaliśmy? Co by to zmieniło, gdybyśmy się znowu zetknęli? Dlaczego ludzie się nad takimi sprawami zastanawiają? Witaj w domu, siostro Twarz mi p o b l a d ł a od tej najdłuższej w m o i m życiu zimy, ale moja m a t k a wiedziała, że wszystko będzie znowu d o b r z e , skoro wróciłam do Australii - n a w e t jeżeli zaczynała się t a m właśnie zima. Twarz jej p ł o n ę ł a triumfem, kiedy r a z e m z oj c e m przyszli m n i e odwiedzić. Ojciec s z e r o k o uśmiechał się z zadowolenia. Nie zostałam j e d n a k w G e n a z z a n o . P o t r z e b na byłam w wiejskiej szkole i b e z zwłoki m n i e tam zawiezio n o . Była połowa 1965 roku. Siostra M a r i a n i ja pojechałyśmy s a m o c h o d e m do sennej Benalli, miasteczka w Victorii, z j e d n y m katolickim kościo łem i dwiema przylegającymi do siebie szkołami, będącymi pod opieką FCJ. Ten dzień - pierwszy w mojej nowej społeczności, składa jącej się z j e d e n a s t u z a k o n n i c nauczycielek i j e d n e j siostry świeckiej - był szansą na n o w e życie, życie o w o c n e , b e z przeszłości, a przynajmniej tak myślałam. Tylko dwie osoby znały m n i e wcześniej - siostra A n n a , k t ó r a wstąpiła w rok po m n i e , o r a z siostra M a d e l e i n e , o rok o d e m n i e starsza, a do o b u m o g ł a m m i e ć z a u f a n i e . Siostra M a r i a n była moją współtowarzyszką p o d r ó ż y , ale t e g o k r ó t k i e g o o k r e s u nie li- czyłam. W i e l e b n a m a t k a nigdy m n i e w życiu na oczy nie wi działa. Istniały oczywiście takie rzeczy jak opinie indywidualne, k t ó r e pozwalały wyrobić sobie zdanie o kimś na razie niezna nym w d a n e j społeczności, kto nie dowiódł jeszcze, ile jest wart, i taka opinia n a t u r a l n i e m n i e poprzedziła. Oczekując z z a p a ł e m na nowy p o c z ą t e k klasztornego życia, z a p o m n i a łam o tym. Podczas pierwszego wieczornego zebrania przy stole we wspólnym pokoju, k t ó r e kończyło się ogłoszeniami dotyczą cymi spraw praktycznych, wielebna m a t k a Clare z a m k n ę ł a s p o t k a n i e słowami: - P o t r z e b a n a m kogoś, kto weźmie na siebie obowiązek b u d z e n i a nas o piątej trzydzieści r a n o . Czy m a m y o c h o t n i k a ? D o s t r z e g ł a m szansę, by dowieść, że j e s t e m c h ę t n a i uży teczna. - D o b r z e , ja to zrobię - zgłosiłam się szybko; zastanowiło m n i e , dlaczego moja propozycja nie została z miejsca przyję ta. W i e l e b n a m a t k a Clare u ś m i e c h n ę ł a się smętnie, ale nie do m n i e , a p o t e m powiedziała do wszystkich słuchaczek: - W p o r z ą d k u , siostra Mary Carla otrzyma dzwonek. Te raz m o ż e m y się już wszystkiego spodziewać. Serce m i z a m a r ł o . D l a c z e g o o n a t o powiedziała? W ś r ó d zebranych sióstr rozległ się szmer chichotów. O n e rozumiały żart, który w oczywisty sposób musiał o p i e r a ć się na informa cji rozpowszechnionej, zanim się pojawiłam. Reputacja m ł o dej osoby nie miała dla wielebnej matki ż a d n e g o znaczenia. M a t k a Clare nie była z rozmysłem o k r u t n a , tyle że żyła p o d presją obowiązków, do których wypełniania niezbyt d o b r z e się nadawała. Z r o b i ł o mi się ciężko na sercu, ale wiedziałam, że sobie z tym d o s k o n a l e p o r a d z ę . Klasztor zajmował niewielki t e r e n p o ł o ż o n y o p a r ę s e t ki l o m e t r ó w na p ó ł n o c od M e l b o u r n e , w głębi lądu. Zimy były t a m l o d o w a t e . N a k a m i e n n y m reliefie n a łuku n a d głównym wejściem została wyrzeźbiona M a t k a Boska od A n i o ł ó w . Przed b u d y n k i e m znajdował się o g r ó d na tyle duży, że sa m o c h ó d m ó g ł w nim zawrócić; na tyłach było boisko dla uczniów o r a z klasztorny warzywnik i wybieg dla kur. N i e wielkie rozmiary tej społeczności sprzyjały przyjaznym sto s u n k o m ; p o k o j e były tak p i ę k n e i j a s n e , że wydawały się przytulne i bez t r u d u człowiek się w nich o d p r ę ż a ł . To była t a k a o d m i a n a po zimnych, obszernych p r z e s t r z e n i a c h w G e nazzano. Mniej więcej trzydzieści mieszkających w internacie dziew czynek było córkami farmerów, których domy znajdowały się za daleko, by mogły codziennie dojeżdżać do szkoły. W szko le uczyło się też kilku chłopców, ale to byli uczniowie dzienni. Wszystkie dormitoria znajdowały się na piętrze, prowadziło do nich dwoje schodów: j e d n e na tyłach budynku, i tych uży wały uczennice oraz m ł o d e i sprawne zakonnice, a drugie w pobliżu drzwi do kaplicy, pięknie wypolerowane, kręcone, d r e w n i a n e , z których korzystała tylko przełożona i starsze sio stry, żeby oszczędzać nogi. Poza A n n ą , M a d e l e i n e , M a r i a n i m n ą domownicy byli w średnim lub starszym wieku. Siostra M a r i a n była infirmariuszka, ale wiele z a k o n n i c przeszło o d p o w i e d n i e przeszkolenie, żeby mogły o p i e k o w a ć się chorymi po to, by zminimalizować kontakty z lekarzami płci męskiej. Siostra M a d e l e i n e była niską, słodką zakonnicą, z krągłymi bladymi policzkami, błagalnym spojrzeniem, nie śmiałym bladym u ś m i e c h e m i delikatnym głosem. Miała skłonność do chowania się po kątach. O n a i siostra A n n a bystra, dosyć wysoka, z t a l e n t e m do angielskiego i szycia, p o d każdym względem od M a d e l e i n e silniejsza - zostały m o i m i przyjaciółkami. Wszystkie byłyśmy m ł o d e , więc połączyła nas świeżość umysłu, a później miałyśmy sprzymierzyć się p r z e ciw siłom, k t ó r e nieufnie traktowały młodość. Najstarszą zakonnicą w naszej społeczności była siostra Imelda, d r o b n i u t k a kobieta o pomarszczonych dłoniach, któ ra potrafiła czynić cuda, grając na pianinie i o r g a n a c h . Była b e z p r e t e n s j o n a l n ą nauczycielką muzyki, starszą z dwóch uczących tego p r z e d m i o t u . Prawie niewidoma, miała życzli- wą twarz całą w zmarszczkach, duży gąbczasty nos i szeroki uśmiech. Kiedy siostra I m e l d a się odzywała, a nie zdarzało się to często, z jej ust płynęła czysta muzyka; miała prawdzi wie melodyjny głos. J e d n ą z rzeczy, przed jakimi się zawsze wzbraniała, było kierowanie czymkolwiek. Kiedy p r o s z o n o ją, by zgodziła się czymś zarządzać, chociażby podczas chwi lowej nieobecności wielebnej, z u ś m i e c h e m potrząsała tylko głową, nie wypowiadając nawet słowa „nie". Ponieważ byłam najnowszą z przybyłych, natychmiast spadł na m n i e obowiązek utrzymywania korytarzy i wspólne go pokoju w nieskazitelnej czystości. W takich p r a c a c h mia łam m n ó s t w o doświadczenia! A ponieważ w college'u wyćwi czyłam się w r o b ó t k a c h ręcznych, przydzielono mi rozkoszne z a d a n i e , polegające na wymyślaniu i wykonywaniu tematycz nych dekoracji na r ó ż n e uroczystości. P e w n e g o świątecznego dnia klasztor zmienił się w ul: cały refektarz przystrojony był m n ó s t w e m pszczół, pouczepianych na sznurkach do krokwi i każdy musiał wybrać sobie kartę ze z d a n i e m zaczynającym się na „Psz", na przykład: „Pszczółka pracowita nie marnuje d n i a " albo „Pszczelego mleczka ci nie b r a k n i e " . P o t e m poja wił się cudowny motyw motyli; i n n e g o dnia wyczarowany w refektarzu o c e a n wypełnił to pomieszczenie rybami. Bez p o ś r e d n i m n a s t ę p s t w e m takich radosnych zajęć był fakt, że przestałam mieć obstrukcję; po p o n a d dziesięciu latach m o je wnętrzności zaczęły niespodziewanie funkcjonować bez zarzutu. M i a ł a m c e n n e poczucie, że j e s t e m przydatna. Byłam uszczęśliwiona, że z l e c o n o mi uczenie rysunków i r o b ó t ręcznych w kilku klasach z dziećmi w różnym wieku. Tak d o b r z e m i e ć z n o w u b e z p o ś r e d n i k o n t a k t z ludźmi i czuć się użyteczną. Z a u w a ż y ł a m j e d n a k , że nie z o s t a ł a m wycho wawczynią i nie p o w i e r z o n o mi opieki n a d klasą. N a w e t tymczasowo, kiedy pojawiła się nagła p o t r z e b a , bo ktoś za c h o r o w a ł . Czy takie p o l e c e n i e przyszło z góry? Wszystko j e d n o , s t a r a ł a m się o tym nie myśleć. M o ż e lepiej by mi to zrobiło, gdyby z a c h ę c a n o m n i e , żebym n a b r a ł a zaufania do siebie, ale autoafirmacji w z a k o n i e nie sprzyjano. Z całą pewnością w wyniku tej milczącej i nieugiętej nieufności ni gdy się w pełni nie z i n t e g r o w a ł a m z tą społecznością, c h o ciaż s t a r a ł a m się o to ze wszystkich sił i p o d innymi względa mi moje o t o c z e n i e było b a r d z o miłe. W k r ó t c e m i a ł a m p r z e k o n a ć się, że szkolenie w Sedgley College nie przygotowało m n i e na d y n a m i k ę szkoły średniej ani nie nauczyło umiejętności organizacyjnych. U c z o n o nas, czego uczyć oraz w jaki sposób dzieci się uczą. Dzięki Bogu nabyłam nieco doświadczenia w szkołach w M a n c h e s t e r z e , przyglądając się nauczycielkom w e t e r a n k o m przy pracy, i sa ma też p r ó b o w a ł a m swoich sił w uczeniu. To było przed d w o m a laty. Teraz m u s i a ł a m uczyć się na bieżąco i cieszyło m n i e to wyzwanie. W k o ń c u utrzymywanie dyscypliny wśród katolickich dziewczynek to b e t k a . Te dziew częta były takie bierne! Podczas lekcji rysunków m i a ł a m kło poty, żeby je w jakikolwiek sposób rozruszać i skłonić do wy rażenia swoich uczuć za p o m o c ą farb i kolorów. Przynosiłam do klasy m a g n e t o f o n i puszczałam sugestywną muzykę, ale o n e tylko patrzyły na m n i e b e z r a d n i e i to, co potrafiły z sie bie wykrzesać, było zaledwie bladym cieniem koncepcji, któ rą im p r o p o n o w a ł a m . J a k o praktyczne córki farmerów p o d chodziły do kreatywności z nastawieniem: „ M a m nadzieję, że to wystarczy". Im starsze, tym mniejszą wykazywały zdolność do e k s p e r y m e n t o w a n i a . Tak więc zdecydowałam się na krzy kliwe kolory i na koniec roku u d a ł o n a m się stworzyć barw ną wystawę. M o i m drugim p r z e d m i o t e m było szycie i haftowanie, a m i a ł a m bogate doświadczenie w tej dziedzinie. K o c h a ł a m tworzenie p i ę k n a za p o m o c ą ściegów i materiałów. Niestety, córki f a r m e r ó w bez entuzjazmu podchodziły do bardziej wy myślnych haftów - angielskiego, l e w o s t r o n n e g o i t e m u p o dobnych - k t ó r e robiło się tylko dla ozdoby. Lepiej wyszłyby na tym, gdybym uczyła je, jak przygotować k o m b i n e z o n y i fartuchy. Poziom, jaki z moją p o m o c ą osiągnęły, został za kwestionowany przez wizytatora. Nie wiem, k t ó r e dzieła skrytykował, ponieważ nie było m n i e tam, kiedy oglądał ich prace. Wyjechał, nie udzielając mi żadnych rad, jak sytuację poprawić. M o ż e on również należał do wielbicieli k o m b i n e zonów i fartuchów. Z czasem p o c z u ł a m się tak, jakbym niemal należała do rodziny. Między członkiniami naszej małej społeczności p o m i m o reguły milczenia p a n o w a ł o koleżeństwo. Sprzątały śmy kaplicę jak zgrany zespół, p o d k i e r u n k i e m j e d n e j z za konnic. W słoneczny dzień wszystkie razem dźwigałyśmy ławy i wynosiłyśmy je na trawnik p r z e d klasztorem. Czyści łyśmy i polerowałyśmy stare d r e w n o , zmywałyśmy z podłogi p a s t ę i pastowałyśmy ją na n o w o , myłyśmy witrażowe o k n a i polerowałyśmy wszystkie wyroby ze srebra i miedzi na oł tarzu. Ż e b y m i e ć w o l n e ręce, podwiązywałyśmy szale i fartu chy. W takich chwilach byłam nieznośnie świadoma, że mi mo woli i ja, i m o j e siostry o d s ł a n i a m y swoje kształty. Jakiś komiwojażer p r z y p a d k i e m odwiedził klasztor w czasie, kie dy o g a r n ą ł nas szał sprzątania, i przyłapał kilka z nas na ze w n ą t r z w „stroju r o b o c z y m " . S p o w o d o w a ł p o s p i e s z n ą rejte r a d ę i został sam w ś r ó d n i e o d k u r z o n y c h ławek. Przywykłam, że należę do grupy osób, k t ó r e swoje życie poświęciły Bogu i k t ó r e przeważnie były życzliwe i wesołe. Moje wyobrażenia na t e m a t życia z a k o n n e g o wreszcie ziściły się w tej małej wiejskiej miejscowości. Przez wiele lat po odejściu z klasztoru właśnie tego intensywnego i wyidealizo w a n e g o poczucia wspólnoty szukałam we snach. M i a ł a m ta ki powtarzający się sen: śniło mi się, że zakonnice, których szukałam, stoją na grządce z jarzynami. Zbliżałam się do nich, a wtedy podnosiły wzrok i mówiły do siebie: - Z n o w u przyszła. Ciekawe, jak długo zostanie tym r a z e m ? I wtedy z a s t a n a w i a ł a m się, ile razy tak n a p r a w d ę w r a c a ł a m i dlaczego za każdym r a z e m o d c h o d z i ł a m . P a d a ł a m na k o l a n a i m ó w i ł a m im, jak b a r d z o k o c h a m Boga i jak p r a g n ę mu służyć, a o n e zawsze pozwalały mi s p r ó b o w a ć jeszcze raz. W tych snach n o s i ł a m dziwaczne p o ł ą c z e n i e h a b i t u i świeckiego u b r a n i a , a znalazłszy się t a m , z a s t a n a w i a ł a m się, d l a c z e g o w r ó c i ł a m . Kiedy byłam już b a r d z o blisko za- konnic, u d e r z a ł a we m n i e niczym gniewny wiatr j a k a ś m r o c z n a przenikliwie z i m n a m o c i w i e d z i a ł a m , że nie wy trwam. Nasza świecka siostra w Benalli była d r o b n i u t k ą kobietą z zajęczą wargą, której oczy wesoło połyskiwały zza okularów w metalowej o p r a w c e . Kiedy p o z n a ł a m siostrę A n t o i n e t t e , miała już m ł o d o ś ć za sobą, ale p o m i m o niewielkiego wzrostu i ś r e d n i e g o wieku niestraszna jej była ż a d n a r o b o t a . Pełniła funkcję kucharki i z p o l o t e m przygotowywała posiłki dla wszystkich z a k o n n i c i dla dzieci w internacie. Była Irlandką i b a r d z o tęskniła za swoją ojczyzną, a wysłano ją do Austra lii, kiedy miała zaledwie dwadzieścia lat. J a k o jedyna siostra świecka była podwójnie o s a m o t n i o n a . Nie z a p r a s z a n o jej do żadnych dyskusji o najważniejszych dla klasztoru sprawach j a k kierowanie i n t e r n a t e m czy parafialną szkołą p o d s t a w o wą. Była k o n i e m roboczym i tyle. Zaprzyjaźniłyśmy się z siostrą A n t o i n e t t e . Z przyjemno ścią p o m a g a ł a m jej w kuchni. P e w n e g o tygodnia przygotowy wałyśmy r a z e m piwo imbirowe. Przepis był zwodniczo prosty i przez mniej więcej osiem dni dosypywałyśmy cukru do na szej „kadzj". W końcu przyszedł czas, by zlać płyn do b u t e lek, które zbierałyśmy, gdzie p o p a d ł o . Na razie wszystko by ło w p o r z ą d k u . W kilka tygodni później, kiedy w milczeniu jadłyśmy śnia danie, z zamyślenia wyrwała nas eksplozja. Dochodziła z piw nicy p o d kuchnią i j e d n o spojrzenie na siostrę A n t o i n e t t e p o zwoliło mi zrozumieć, co się dzieje. Zauważyłam, że spogląda na wielebną m a t k ę bezradnie, ale z błyskiem rozbawienia w oku, m i m o tej katastrofy p o d podłogą. W chwilę po pierwszej eksplozji n a s t ą p i ł a n a s t ę p n a i wkrótce zaczęła się istna k a n o n a d a . Śniadanie kontynuowa łyśmy w milczeniu, jakby nic się nie działo. Mogłyśmy tylko czekać, aż eksploduje ostatnia butelka, a p o t e m p o s p r z ą t a ć b a ł a g a n . Siostra A n t o i n e t t e nie musiała prosić o p o m o c przy tej pracy, wszyscy zakasali rękawy, żeby u s u n ą ć o d ł a m k i szkła, które powbijały się w jarzyny i sery oraz w ściany. To była gigantyczna robota. Nigdy j u ż nie próbowałyśmy robić piwa imbirowego, chociażby d l a t e g o że o k a z a ł o się o n o na pojem alkoholowym, a nie imbirową l e m o n i a d ą o miłym smaku. Z r o b i ł a b y m dla siostry A n t o i n e t t e wszystko, ponieważ by ła p o k o r n a i zwyczajna, i przyjazna, i nikogo nie p o t ę p i a ł a . Miała również n i e z a w o d n e poczucie h u m o r u . Często p o m a gała mi śmiać się z siebie samej, niech Bóg błogosławi jej życzliwą duszę. W końcu musiała przyglądać się m o j e m u co raz silniejszemu, niedającemu się niczym uśmierzyć cierpie niu i patrzyła na to z typowym dla siebie spokojem. Ale za wsze była przy m n i e , kiedy jej p o t r z e b o w a ł a m , zawsze się za m n i e modliła, a te modlitwy były szczere. Obydwie kochałyśmy ogród i wybieg dla kur. Warzywnik nie zdołałby w ż a d e n sposób nastarczyć p r o d u k t ó w dla nie mal czterdziestu pięciu osób, ale kury znosiły tyle jaj, że na wet miałyśmy ich w n a d m i a r z e . Wiele godzin spędzałyśmy, smarując skorupki wazeliną, żeby jaja zachowały świeżość do ciast i innych p o t r a w na później, kiedy kury p r z e s t a n ą się nieść. Prosiłam siostrę A n t o i n e t t e , żeby nauczyła m n i e robić ciasteczka „patty c a k e " . Do dziś trzymam jej przepis w albu mie ze „ s k a r b a m i " . - Siostro - o d e z w a ł a m się któregoś dnia, kiedy miała t r o chę w o l n e g o czasu - umyję siostrze o k n a w kuchni. - Niech się siostra o to w tej chwili nie martwi - o d p a r ł a szybko A n t o i n e t t e . - O k n a są b r u d n e , bo są d u ż o za wysoko, żeby ktoś mógł do nich dosięgnąć. Miała rację; o k n a sięgały niemal sufitu, który n a p r a w d ę był b a r d z o wysoko. Nie myto ich od lat, a u góry m o ż e nawet nigdy, co oznaczało, że kuchnia nie lśniła czystością tak, jak p o r z ą d n a kuchnia powinna. A n t o i n e t t e wiedziała, że kiedy wbiję sobie do głowy, by spełnić jakiś dobry uczynek, nie da się mnie powstrzymać, ale p r ó b o w a ł a m n i e ostrzec: - Uważaj tylko, Carlo. - Patrzyła na d r e w n i a n ą d r a b i n ę , którą przywlokłam do kuchni. - Te szczeble robią się b a r d z o śliskie, kiedy poleje się je wodą. Staraj się ich nie zmoczyć. I pilnuj się, żebyś nie d o t k n ę ł a gorącego zbiornika. W s p i n a ł a m się z w i a d r e m w j e d n e j ręce, a szmatą w dru giej. Popatrzyłam w dół - siostra A n t o i n e t t e modliła się za m n i e , widziałam to! Tuż na lewo o d e mnie był duży elek tryczny zbiornik, p e ł e n niemal wrzącej wody. D o t a r ł a m już prawie do szczytu drabiny, kiedy mój sznu rowany but z lśniącą skórkową podeszwą się ześlizgnął. Wia d r o wypadło mi z ręki i poleciało w dół, a ja s p a d ł a m równie szybko, zaczepiając r ę k a w e m habitu o r a m ę bojlera. Bojler mnie puścił - jakby c u d e m - ale wylądowałam bokiem na skraju d u ż e g o stalowego zlewu na dole. H a ł a s w kuchni zwrócił uwagę infirmariuszki. Prawe u d o m i a ł a m silnie posiniaczone; ciało wyraźnie wgięło się w miej scu u d e r z e n i a . - Idź, z r ó b sobie kąpiel i wymocz się - zaleciła mi siostra M a r i a n zdawkowo, jak to o n a . No cóż, i tak nie najgorzej, skoro jej dewiza brzmiała: „W tym klasztorze nie będzie żadnego symulowania!". Po mógłby mi pewnie trochę okład z arniki albo nawet d o d a t e k gorzkiej soli do kąpieli, ale niestety klasztorne infirmariuszki nie były zielarkami. N o w o m o d n y szacunek do nauki spowodo wał, że za• n i e d b a n o wiedzę zielarzy, będącą niegdyś d o m e n ą m o n a s t e r ó w i klasztorów. Na udzie została mi głęboka, pokry ta uszkodzoną tkanką blizna. Przez kilka dni kulałam, p o t e m przemogłam się i zaczęłam tę dolegliwość ignorować, p o d o b nie jak zmuszałam się do ignorowania reszty mojego ciała. Była j e d n a k dolegliwość, która natarczywie d o m a g a ł a się uwagi, a mianowicie nieprzyjemne oszpecenie rąk: kurzajki. M i a ł a m kiedyś tak piękne dłonie, że siostra M a r i a n robiła im zdjęcia, a wychowawczyni nowicjuszek siadywała i się w nie wpatrywała. Nie p o w i n n a m była o tym wiedzieć, ale wiedzia łam, tak s a m o jak wiedzą o różnych sprawach ludzie, którzy - chcąc przeżyć - muszą przez cały czas zgadywać, co myślą inni wokół nich. Schlebiało mi to, ale p o t e m pojawiało się poczucie winy z p o w o d u d u m y i nieunikniona kara. Tak więc wyrosły mi kurzajki, j e d n a duża na lewym kciuku, a kilka mniejszych rozsiało się po palcach. Niezbyt o d p o w i e d n i a przypadłość dla nauczycielki szycia i r o b ó t e k ręcznych, któ- rej ręce są zawsze na widoku. Kurzajki mogiy również okazać się niebezpieczne, gdyby stykały się z j e d z e n i e m , więc posta nowiono, że trzeba je u s u n ą ć - w szpitalu. Szpital w Benalli nigdy nie gościł wcześniej w swoich mu rach zakonnicy. Usypiając m n i e , lekarze starali się, jak m o gli. Być m o ż e anestezjolog sądził, że zakonnica nie straci przytomności od byle czego, bo p o d a ł mi tak wielką d a w k ę , że o b u d z i ł a m się d o p i e r o po b a r d z o długim czasie i tylko na króciutko, tyle że zdążyłam zwymiotować na p o d ł o g ę . Pa cjentka, która dzieliła ze m n ą pokój, patrzyła b e z r a d n i e , jak próbuję o p a n o w a ć nudności i nie udaje mi się. Z a n i m poja wiła się p o m o c , znowu straciłam przytomność. - Siostra M a r i a Carla wróci do d o m u najwcześniej j u t r o powiedziano mojej przełożonej, kiedy przyszła dowiedzieć się o mój stan. Kiedy wróciłam, o b c h o d z o n o się ze m n ą jak ze Śpiącą K r ó lewną i przez kilka dni nie pozwolono mi zabandażowanymi rękami wykonywać żadnej pracy. Podczas rekreacji siostry droczyły się ze m n ą : - Siostro, p o d n a r k o z ą złamała siostra regułę milczenia! - Co takiego? Co m ó w i ł a m ? Nikt nie chciał mi powiedzieć, a ja r u m i e n i ł a m się, wy obrażając sobie, jakie słowa aż tak b a r d z o nie nadawały się do powtórzenia. Ach, cóż, que sera, sera; nie p o z o s t a w a ł o mi nic, jak tylko zlekceważyć tę niepokojącą myśl i śmiać się ra zem z innymi. • • • Stałym p r o b l e m e m dla klasztoru i szkoły było g r o m a d z e n i e funduszy i rok po roku organizowałyśmy w tym celu loterię. S p o r o miałyśmy przy tych imprezach krzątaniny, ale nie były o n e j a k o ś szczególnie p a m i ę t n e poza tą, kiedy to ja miałam p o d opieką j e d n o ze stoisk. Liczby odpowiadające p o n u m e r o wanym n a g r o d o m nagryzmoliłyśmy na skrawkach papieru i r a z e m z kilkoma pustymi losami umieściłyśmy w ściąganej na sznurek bawełnianej torbie. Za dwadzieścia centów ludzie mogli p r ó b o w a ć szczęścia. Najbardziej p o ż ą d a n ą nagrodą by ła butelka sherry. Szybko zauważyłam, że to ta butelka przy ciąga hazardzistów, więc nie chciałam jej stracić zbyt szybko. Z n a l a z ł a m los z n u m e r e m butelki i schowałam go do kiesze ni. Ktoś mnie zastąpił na czas, kiedy w ę d r o w a ł a m po terenie, oglądałam widoki i korzystałam ze złagodzenia reguły milcze nia, by p o r o z m a w i a ć z rodzicami i dziećmi. Kiedy się obejrzałam na swoje stoisko, zauważyłam zagad kowe i na wpół p r z e r a ż o n e spojrzenie mojej pomocnicy; z o stały już tylko trzy nagrody, przy czym butelka tkwiła coraz bardziej s a m o t n i e na najwyższej półce, a j a k a ś p e ł n a deter minacji kobieta bliska była szaleństwa, tak się uparła, żeby ją zdobyć! Szybko chwyciłam t o r b ę i ani się obejrzała, a już wrzuciłam los do środka - tak szybko, że nikt nie mógłby podejrzewać, że go o s z u k a n o . M i a ł a m szczęście, bo butelka trafiła w k o ń c u do właściwej osoby, a o n a nie skarżyła się, chociaż musiała zapłacić za tyle losów. D l a c z e g o nic nie p o dejrzewała? Czy było dla niej nie do pomyślenia, że zakon nice m o g ą oszukiwać? P r a w d o p o d o b n i e . O k a z a ł a m się niez d e k o n s p i r o w a n ą z a k o n n i c ą spod c i e m n e j gwiazdy, ale c h w a l o n o mnie za wielki sukces, jaki odniosło moje stoisko, i tylko to miało znaczenie. • • • Kiedy j a k o dziewczynka chodziłam do Vaucluse College, od siostry A n t h o n y dowiedziałam się, że od p o c a ł u n k ó w za chodzi się w ciążę. W sumie ta b ę d ą c a p ó ł p r a w d ą informacja nie była taka zła, tyle że początkowej wstrząsającej rewelacji nigdy niczym nie u z u p e ł n i o n o . Siostra A n t h o n y albo sama nic więcej nie wiedziała, albo nie miała chęci niczego więcej wyjawiać. Teraz ja również uczestniczyłam w kulcie z a k a m u flowanej ignorancji. M i a ł a m już blisko trzydzieści j e d e n lat, kiedy dowiedzia łam się, skąd biorą się dzieci - a pięćdziesiąt cztery, kiedy od kryłam, dlaczego sformułowanie „od p o c a ł u n k ó w zachodzi się w ciążę" wytworzyło w umyśle siedemnastolatki żywy o b - raz nasienia spływającego do gardła. Moja wiedza o spra wach związanych z seksem p o s u n ę ł a się skokowo do przodu, kiedy w następstwie reform, jakie wszczął papież J a n X X I I I , zakon w końcu zastosował się do wytycznej biskupa, żeby za pewnić uczennicom o d p o w i e d n i ą edukację seksualną. Miał im to wyłożyć ojciec Gregory, najstarszy w naszej pa rafii ksiądz, k t ó r e g o wcześniej długo i usilnie przekonywały do tego zakonnice. L a t e m 1967 roku, cały spocony ze zde nerwowania, złożył w klasztorze wizytę, by wyjaśnić sprawę poczęcia wypełnionej uczennicami sali. J a k o nauczycielce wolno mi było się przysłuchiwać. Ojciec G r e g o r y p o k a z a ł przeźrocze z p o s ą g i e m D a w i d a dłuta Michała Anioła. Slajd był niewyraźny, z t r u d e m m o ż n a było się domyślić, czym i gdzie są te j ą d r a , o których mówił. Czy znajdowały się wewnątrz ciała? A co to jest m o s z n a ? J e d n o było p e w n e : penis znajdował się na zewnątrz i powie dziano n a m , że musi zagłębić się w najbardziej intymną część kobiecego ciała o nazwie pochwa, by doszło do zapłodnienia. Co jak co, ale ta informacja z pewnością nie m o g ł a być prawdziwa! Sam pomysł był tak ordynarny, że mój umysł nie potrafił się z nim pogodzić. W głowie mi się kręciło na myśl, że kobieta miałaby zdjąć z siebie reformy i obnażyć się przed mężczyzną, który również był bez kalesonów, i że on miałby w e t k n ą ć swój... penis? Co za o h y d n e słowo! - powiedzmy, to paskudztwo, to coś, czym o d d a w a ł mocz, do jej wnętrza! Oburzające! W s t r ę t n e ! Nic dziwnego, że Jezus wolał n a r o dzić się z dziewicy, k t ó r a nigdy nie musiała cierpieć p o d o b nego poniżenia! Mój płonący umysł rozpaczliwie czepiał się tego, czego n a uczyłam się, mając siedemnaście lat: to od p o c a ł u n k ó w za chodzi się w ciążę! M o ż e ksiądz się mylił. Popatrzcie tylko, jak on się poci! Coś tu jest nie w p o r z ą d k u , bez dwóch zdań. Na szczęście puszczono w obieg p u d e ł k o na pytania, a pyta nia mogły być a n o n i m o w e . „Czy jest jakiś inny sposób, żeby p o c z ę ł o się d z i e c k o ? " . Ksiądz w p ó ł m r o k u odczytał moje pytanie. Serce mi za m a r ł o . Pytanie świadczyło o wielkiej ignorancji, i rzeczywi- ście tak było. O d p o w i e d ź brzmiała jak ogłoszony przez sę dziego wyrok - ostateczna, nieodwołalna, której już dłużej nie dało się zaprzeczać. - Nie, to jedyny znany sposób, poza N i e p o k a l a n y m Po częciem. D a ł a m się n a b r a ć ! Z a k i p i a l a we mnie wściekłość na e d u kację seksualną siostry A n t h o n y , ale najbardziej przytłoczyło m n i e miażdżące poczucie u p o k o r z e n i a i wstydu. Wstydu za własną ignorancję; wstydu za rodziców; wstydu za wszystkich rodziców, którzy zostali teraz z d e m a s k o w a n i . C z u ł a m wstyd na myśl o dorosłych, którzy kopulowali na całym świecie, by płodzić te wszystkie dzieci; wstyd, że zniszczone zostało r o mantyczne p i ę k n o . Buntownicze myśli kłębiły mi się w gło wie, grożąc zwarciem w mózgu. A u d r e y H e p b u r n , Bing Crosby, G r a c e Kelly - jak oni mogli coś takiego robić? J a k m o ż e ktoś wyglądać tak niewinnie i coś takiego robić? M a t k a jednej z dziewczynek wstała. O t o kobieta, k t ó r a „ t o " robiła. Kiedy patrzyłam na nią, nie pytałam siebie w my śli, „czy to ją z d e p r a w o w a ł o ? " (deprawację przyjmowałam za pewnik), tylko „czym się jej z d e p r a w o w a n i e objawia?". Miała o k o ł o czterdziestu lat i całkiem pewnie trzymała się na nogach. Nie była ł a d n a i nie bała się wypowiadać. Panują ce na sali napięcie wydawało się nie mieć na nią wpływu. - Nie powiedział ksiądz - zwróciła się do niego - że stosu nek płciowy jest b a r d z o przyjemny. Cisza. K o b i e t a ciągnęła dalej. - Nie pełni wyłącznie funkcji praktycznej. M o ż e dawać b a r d z o d u ż o radości, a ksiądz o tym w ogóle nie wspomniał. Słowa kobiety wywołały we mnie jeszcze większy wstrząs. M i a ł a m wrażenie, że swoim oświadczeniem otwarcie zdra dziła innych dorosłych. Ujawniła sekret, sekret dorosłych, na sali pełnej p o d l o t k ó w . To było tak, jakby publicznie oświad czyła dzieciom, że Święty Mikołaj nie jest prawdziwy; jej wy powiedź przypieczętowała utratę niewinności. Ojciec G r e g o r y p r z e k ł a d a ł trzymane w r ę k a c h papiery. Słowem się nie odezwał, tylko kiwnął głową na znak a p r o b a ty albo zgody. Nie zapytał: - Czy tak? A powinien był, bo j a k o ksiądz nie miał prawa o takich sprawach wiedzieć. A l e ktoś mógł mu powiedzieć albo mógł gdzieś o tym przeczytać... Mój płonący umysł starał się go ja koś u r a t o w a ć . To w oczywisty sposób znaczące, że nie wspo mniał o przyjemnej stronie seksu. Przekazywał tym samym pewną informację, która wsączała się do każdego umysłu na tej zatłoczonej i dusznej sali, i każdy miał ją zinterpretować po swojemu. Kobieta d o t k n ę ł a podstawowej przyczyny, dla której seks był czymś n a g a n n y m : najwyraźniej była to perwersyjna przy j e m n o ś ć . Najwyraźniej perwersyjna? O tak, inaczej o tej jego stronie w s p o m n i a n o by na samym początku. N a t u r a l n i e J e z u s nie został poczęty j a k inni ludzie; urodził się z dziewicy, nietkniętej męskim p e n i s e m . Wnioski były jas ne: poczęcie jest skażone stosunkiem płciowym, a n o r m a l n e narodziny człowieka tym samym są czymś gorszym. Ludzie nie wymyślili jeszcze, jak płodzić dzieci bez stosun ku płciowego. Ponieważ t r u d n o bez seksu zaludnić ziemię (a tym samym przyczynić się do rozrostu kościoła katolickie go), trzeba wybaczać czynności związane z seksem. Tak więc kościół katolicki stworzył s a k r a m e n t o nazwie „święty zwią zek m a ł ż e ń s k i " , b ę d ą c y u s t ę p s t w e m w o b e c człowieczej ułomności. Seks ma służyć wyłącznie prokreacji. A kościół, który tyle energii włożył w to, by uświęcić ból, nie mógł raczej uświęcać przyjemności płynącej z seksu... Wykład się skończył. Wyszłam z sali, nie m o g ł a m zdobyć się na to, by spojrzeć w oczy którejś z dziewcząt czy zakonnic, wślizgnęłam się do kaplicy. Tam uklękłam - wyprostowana jak struna, sztywna z zażenowania swoją własną ignorancją, z płonącymi policzkami. W b i ł a m wzrok w t a b e r n a k u l u m z ol brzymim znakiem zapytania na twarzy, ale z milczącej prze strzeni nad o ł t a r z e m nie spłynęło na m n i e ż a d n e oświecenie. Mój dylemat, jak znieść ten wstyd, wydawał się całkowicie obojętny Bogu. To prawda, ja... stworzyłem ludzi w taki sposób, tak, ale... no cóż... przynajmniej mój Syn narodził się z Dziewicy! Nic lepsze- go nie mogłem zrobić. Przynajmniej zesłałem mojego Syna, że by wybawił was od waszej grzeszności. Stworzyłem pokusę, ale Adam i Ewa powinni być na tyle silni, by się jej oprzeć. Fatalna sprawa; stało się. A czy ty sama nie wyrzuciłaś broszurki, którą wręczyła ci matka, kiedy miałaś siedemnaście lat? W twoim świecie istniały biblioteki - dlaczego nie pożyczyłaś sobie książ ki o seksie? Tak, to prawda! Chyba z rozmysłem nie chciałam się ni czego dowiedzieć. Dlaczego? Czas płynął, a ja nie zwracałam na to uwagi. W końcu od drzwi dobiegł mnie natarczywy szept siostry Madeleine: - Siostro Mary Carlo, czas na czytanie! Była szósta. Szkoła skończyła się o czwartej. Popędziłam na wspólną salę i zajęłam miejsce między moimi siostrami, które na szczęście spuściły głowy, żeby wysłuchać czytanego przez naszą przełożoną tekstu. Nie słyszałam ani jednego słowa z tego, co czytała. Po raz setny próbowałam pozbyć się obrazu penisa wchodzącego w pochwę. Przez kilka najbliższych miesięcy miały często nawiedzać mnie burzliwe sny, po których następowały pełne powtórzeń spowiedzi u księdza. Kto wie, jakie słowa wyrywały się ciem ną nocą z moich ust podczas tych snów? Nie bez powodu ni gdy nie wybrano mnie na opiekunkę dormitorium, która spa ła w tym samym pokoju co dzieci w internacie. Ale to, co mnie tamtego popołudnia tak poruszyło, zaczęło w moim wnętrzu roztapiać jakąś zlodowaciałą bryłę, budząc uczucia, których nie znielubiłam tak do końca. Nie minęło kilka tygodni, a charakter moich spowiedzi się zmienił. - Ojcze, nie wydaje mi się, żeby te uczucia miały być złe. Wydaje mi się, że są naturalne. Ksiądz westchnął. Nie był na tyle odważny, by wypowie dzieć swoje zdanie. - Myślę, że powinna siostra omówić to ze swoim bisku pem - taka była jego ostrożna odpowiedź. Nie tak szybko, siostro W 1965 roku nastąpiły w Anglii burzliwe wydarzenia, o któ rych gdzie indziej mówiło się jak najmniej, a po których nasza matka generalna została nagle usunięta ze stanowiska. W Au stralii powiedziano n a m tylko, że zrezygnowała ze względów zdrowotnych. Przez kilka miesięcy zakon pozbawiony był mat ki generalnej, a p o t e m w następnym roku przejęła to stanowi sko Irlandka, m a t k a R a p h a e l , kobieta o błyskotliwych zdolno ściach towarzyskich i genialnym zmyśle organizacyjnym. Teraz od niej zależało, czy w klasztorze zajdą jakieś zmiany; przypo minało to trochę p r ó b ę zamienienia dinozaura w gazelę. M a r garet Winchester została m a t k ą generalną w 1948 roku i utrzy mała się na tym stanowisku przez dziewiętnaście lat. W 1967 r o k u m a t k a g e n e r a l n a u m a r ł a , a związane z jej śmiercią uroczystości były tak s k r o m n e , że nie całkiem p o t r a fię sobie przypomnieć, kiedy nastąpiły. P a m i ę t a m n a t o m i a s t szokujące oświadczenie, jakie m a t k a Clare wygłosiła na jej t e m a t w dzień, kiedy dowiedziałyśmy się o więcej niż j e d n e j sprawie, k t ó r a miała zmienić nasze życie. W i e l e b n a m a t k a Clare d e n e r w o w a ł a się - widać to było po kolorze jej policzków. Zwykle okrywał je delikatny r u m i e - niec, który ciemniał, kiedy była p o d n i e c o n a lub zestresowa na. Tego dnia twarz miała w p l a m a c h , a na ustach z a g a d k o wy uśmiech i bawiła się trzymanymi w rękach p a p i e r a m i . Po ruszając się, plecy i kark trzymała sztywno - jeszcze j e d n a o z n a k a stresu. Poprosiła nas, żebyśmy odłożyły szycie, by uważniej wysłu chać specjalnego k o m u n i k a t u . W t e d y wszystkie już wiedzia łyśmy, że dzieje się coś p o w a ż n e g o i w pokoju z a p a d ł a ideal na cisza. Siedziałyśmy ze spuszczonymi oczami, opanowując napięcie. - K o m u n i k a t , który m a m w a m przekazać, to oficjalna, p o d a n a do publicznej wiadomości notatka, sformułowana w j ę zyku prawa - zaczęła m a t k a Clare. P o t e m , zanim przeczyta ła w i a d o m o ś ć , d o d a ł a surowym t o n e m : - Macie nigdy nie k o m e n t o w a ć tego, co za chwilę usłyszycie, w imię lojalności w o b e c świętej pamięci matki generalnej, k t ó r ą wszystkie sza nowałyśmy. Własnym uszom nie mogłyśmy uwierzyć, słysząc te słowa, a potem następne. - Stwierdza się, że przez ostatnie trzy lata swojego życia M a r g a r e t Ellen W i n c h e s t e r - czytała m a t k a Clare - pełniąca jak w i a d o m o w latach 1948-1965 funkcję matki generalnej Z g r o m a d z e n i a Wiernych Towarzyszek Jezusa, była niepoczy talna. Mając na względzie jej c h o r o b ę umysłową, nie m o ż n a zarzucać jej p o p e ł n i a n i a z rozmysłem jakichkolwiek n a g a n nych uczynków. W s p ó l n i e zaczerpnęłyśmy powietrza. Czy d o b r z e słyszały śmy? Niepoczytalna! Nasza m a t k a g e n e r a l n a c h o r a umysło wo, nieodpowiadająca za swoje czyny? U ś m i e c h n ę ł a m się z oczami wbitymi w p o d o ł e k , s m ę t n i e wdzięczna, że słyszę, jak ktoś wypowiada te słowa publicznie w naszym prywatnym królestwie. Czy n o t a t k a będzie się musiała u k a z a ć w gaze tach? Ale sięgałam myślą za d a l e k o . Wydarzenia o d n o s z ą c e się do rządów i detronizacji m a d a m e W i n c h e s t e r miały zo stać utajnione w archiwach biskupa L o n d y n u . Podejrzewam, że m a t k a Clare popełniła błąd, odczytując to oświadczenie swojej społeczności. Na ile się z d o ł a ł a m zorientować, nie p o - wtórzyło się to w żadnym innym klasztorze. A z a k o n u nigdy nie p o z w a n o d o sądu. Powoływanie się na niepoczytalność, by uniknąć sprawy sądowej, to j e d n o , ale wypieranie się wyrządzonej niespra wiedliwości to coś całkiem innego. Oświadczenie było przy z n a n i e m się do winy, ale dzięki c h o r o b i e umysłowej m a t k a g e n e r a l n a u z n a n a została za o s o b ę niewinną i bez zarzutu! Nie znalazła się t a m ż a d n a w z m i a n k a o przeprosinach, za dośćuczynieniu czy p o m o c y psychologa dla nieszczęsnych za konnic, k t ó r e ucierpiały z rąk osoby umysłowo chorej. Ta w i a d o m o ś ć wywołała we m n i e b u r z ę e m o c j o n a l n ą - triumf, złość, poczucie zdrady i szyderczą p o g a r d ę . D r u g i e ogłoszenie s p a d ł o na nas jak grom z j a s n e g o nieba. M a t k a Clare trzymała w r ę k u papiery, dotyczące brze miennej w skutki dyskusji, o t r z y m a n e od biskupa prowincji, który otrzymał jej od swoich przełożonych w M e l b o u r n e , którzy z kolei otrzymali je z R z y m u . Były to o p ó ź n i o n e doku menty o p a r t e na D e k r e c i e o Przystosowanej O d n o w i e Życia Z a k o n n e g o (Perfectae Caritatis), ogłoszonym w 1965 roku. W Broadstairs odbył się zjazd. Z a k o n F C J , tak odważny na początku odnowy, ustąpił przed o p o r e m zwykłych za konnic. Bo przecież zakonnice w klasztorach F C J na całym świecie u c z o n o tego, by milczały, a nie mówiły. Po przecią gających się deliberacjach Kapituła G e n e r a l n a F C J podjęła decyzję: należy z a c h o w a ć się jak najbardziej konserwatywnie w o b e c odnoszących się do zakonnic sugestii Soboru Waty kańskiego II, co w praktyce oznaczało: nie robić prawie nic. Kościół założył, że zakonnice są na tyle dojrzałe, że s a m e za inicjują i w p r o w a d z ą sensowne zmiany, które pozwolą im odgrywać większą rolę w świecie i zachowywać się bardziej po ludzku. Ale sprawy miały się zupełnie inaczej. W dalekiej Australii nie wiedziałyśmy nawet, że zasugero w a n o jakieś zmiany. Lokalni biskupi, odpowiedzialni za roz powszechnienie wiadomości, zareagowali na nie bez więk szego entuzjazmu i o niczym nas nie poinformowali. Ale teraz przełożeni mieli obowiązek p r z e k a z a ć swoim społecz nościom, jakie zmiany należy wprowadzić, i poinformować, że w każdym klasztorze cała społeczność ma p r o p o n o w a ć , w jaki sposób je wprowadzi. - P o p r o s z o n o nas, byśmy się poważnie zastanowiły i prze dyskutowały sprawę - mówiła m a t k a Clare, z t r u d e m p a n u j ą c nad głosem. - Będziemy sobie w d u c h u odnowy zadawa ły pytanie, jaki jest cel naszego z a k o n n e g o życia. P o d d a m y również na n o w o ocenie nasze trzy śluby, a zwłaszcza ślub posłuszeństwa. - Z a c z e k a ł a , aż te słowa do nas d o t r ą . Wszystkie b ę d z i e m y w tym brały udział. G ł o s każdej będzie się liczył tak s a m o . To była d i a m e t r a l n a zmiana! Ale czekało nas jeszcze coś więcej. M a t k a Clare zamierzała chyba t e g o dnia zniszczyć n o r m a l n o ś ć do cna. - J a k o z a k o n - ciągnęła - F C J opierały się z m i a n o m , za sugerowanym w przeszłości przez S o b ó r Watykański II. To ma się skończyć. Teraz zmiany zostaną nie tylko rozważone, ale i w p r o w a d z o n e w życie, albo nasze z g r o m a d z e n i e zosta nie rozwiązane lub p o ł ą c z o n e z innym z a k o n e m . R o z w i ą z a n e ! P o ł ą c z o n e z innym z a k o n e m ! D w a n a ś c i e za k o n n i c wokół stołu zachwiało się i z a d r ż a ł o . Większość z nich, Jącznie z kilkoma we władzach, p r z e k o n a n y c h było, że to od nich zależy z a c h o w a n i e prawdziwych zakonnych ideałów i zwyczajów i że zmiany, o jakich s z e p t a ł o się na u c h o , są u s t ę p s t w a m i na rzecz ludzkiej słabości. D l a nich nieznajomość świata r ó w n o z n a c z n a była z m ą d r o ś c i ą . Jedy ne wieści z szerokiego świata, jakie do nas docierały, to te, o których p r z y p a d k i e m wspomniały dzieci, albo informacje na tyle w a ż n e i u n i w e r s a l n e , że ogłaszano je na wspólnej sali. P a m i ę t a m d o b r z e dzień, kiedy z a m o r d o w a n o J o h n a F. Ken n e d y e g o ; byłam jeszcze w Stella Maris i o śmierci p r e z y d e n ta p o w i a d o m i o n o wszystkie siostry, k t ó r e a k u r a t znalazły się w tym czasie na wspólnej sali. Z w o l n i o n o nas ze zwyczajo wego oczekiwania na czytanie, żebyśmy natychmiast mogły modlić się za duszę p r e z y d e n t a . Oczywiście K e n n e d y był ka tolikiem. Z a l e d w i e na miesiąc przed szokującym k o m u n i k a t e m m a t k i C l a r e , s i o s t r a Patrycja, a p o d y k t y c z n a z a k o n n i c a w ś r e d n i m wieku opiekująca się szkołą podstawową, opowie działa n a m o dziecku, k t ó r e przyniosło w piątek do szkoły ka napkę z mięsem. - P o w i e d z i a ł a m m u , że to grzech ś m i e r t e l n y jeść m i ę s o w piątki - mówiła (już nie, z g o d n i e z S o b o r e m Watykań skim II) - a on zaczął się trząść, m o w ę mu o d e b r a ł o ze stra chu, bo zdążył k a w a ł e k ugryźć. - U w a ż a ł a , że to o k r o p n i e zabawne. J e d n ą z najtrudniejszych ofiar, jakie składałyśmy w p r z e szłości, było powstrzymywanie się nie tylko od krytyki, ale nawet od wyrabiania sobie własnego zdania - główny skutek uboczny dziecinnego posłuszeństwa. Przylgnęłam do tego z instynktem g o d n y m męczennicy. Co było wystarczająco d o b r e dla jezuitów, było również wystarczająco d o b r e dla nas, tak n a m powiedziano. Przeoczyłam tylko j e d n o , a mianowi cie że jezuitów z a c h ę c a n o nie tylko do posłuszeństwa, ale i do b a r d z o przenikliwego myślenia. „Nie krytykuj" powodowało, że ignorowałam fakt, iż wiele starszych zakonnic nie zawsze trzymało się reguł narzucanych młodszym. Gromadziły się we w n ę k a c h drzwiowych i z oży wieniem łamały regułę milczenia, kiedy sądziły, że nikt ich nie widzi. Pielęgnowały „szczególne przyjaźni", które w naszym regulaminie nazywano zgubą życia z a k o n n e g o . Chociaż tyle musiałam przecierpieć, żeby zostać wierną tej regule, nadal ich nie krytykowałam. Czytały czasopisma i książki, do któ rych my nie miałyśmy dostępu. Piły h e r b a t ę , kiedy miały na nią ochotę, ignorując obecność świeckiej siostry, której zada niem było niczego nie krytykować. Kiedy wreszcie z ł a g o d z o n o w p e w n y m stopniu regułę mil czenia, a ja p o c z u ł a m , że m o g ę ją złagodzić jeszcze o d r o b i n ę bardziej, siostra A n t o i n e t t e i ja często śmiałyśmy się z tego wszystkiego. Siostra A n t o i n e t t e była lekarstwem dla mojej duszy, rów nie skutecznym j a k maść Rawleigha, którą dawała ż e b r a k o m , kiedy przychodzili do drzwi kuchennych, skarżąc się na he moroidy. Poczuła się wytrącona z równowagi, kiedy powie dziano jej, że ma już więcej ż e b r a k o m nie p o m a g a ć : - Jesteśmy z a k o n e m uczącym, a nie instytucją charytatyw ną, siostro. A ci żebracy m o g ą być niebezpieczni dla uczniów i mieszkańców internatu! Siostra A n t o i n e t t e nie była głupia. Z d a w a ł a sobie spra w ę , ż e o b e c n o ś ć ż e b r a k ó w przy drzwiach k u c h e n n y c h m o gła zaszargać r e p u t a c j ę klasztoru. A l e żebracy byli jej d o b r z e z n a n i , przychodzili od wielu lat, p o z a tym niektórzy przybywali z d a l e k a . W z a m i a n za j e d z e n i e , u b r a n i a i leki trzepali ciężkie maty, z którymi s a m a by sobie nie p o r a d z i ła, i wykonywali takie p r a c e , jak czyszczenie k o m i n ó w . Na dal p o m a g a ł a im u k r a d k i e m , tylko prosiła, żeby p o t e m szybko odeszli. W d u c h u r e f o r m nie do przyjęcia było już „ślepe p o s ł u s z e ń s t w o " , z g o d n i e z k t ó r y m siostra nie p o n o s i ł a żadnej od powiedzialności za swoje czyny, jeśli s t a r a ł a się wypełniać w o l ę Bożą, p o p r o s t u słuchając rozkazów. Stwierdzenia: „ R o b i ę tylko t o , c o d o m n i e należy", nie m o ż n a już było u z n a ć za usprawiedliwienie g ł u p i e g o czy n i e m o r a l n e g o za c h o w a n i a . D l a pełnych uległości z a k o n n i c takich j a k ja przejście od dzieciństwa do dorosłości s t a n o w i ł o wyzwanie, było b o l e s n y m d o j r z e w a n i e m . D l a innych t a k a z m i a n a oka zywała się niemożliwa. D z i e c k o albo nic, i n n e g o wyboru nie miały. S z a m o t a ł y się żałośnie, ale z tym m ó g ł się u p o r a ć klasztor, od tak d a w n a b ę d ą c y ich d o m e m . Prawdziwym u t r a p i e n i e m okazały się te „ d o j r z e w a j ą c e " - g ł o ś n e , wyga dane i buntownicze. I tak zaczęły się czasy w y p a d ó w na tereny konserwatyw n e g o myślenia oraz status quo. Kiedy czytałam r o z d a w a n e n a m do s t u d i o w a n i a notatki na różowym, zielonym i niebie skim p a p i e r z e - j e d e n kolor dla k a ż d e g o ślubu - o g a r n i a ł o m n i e niemiłe poczucie, że p o t ę ż n i e d a ł a m się n a b r a ć . A l e kto postanowił zrezygnować z odpowiedzialności, j a k ą nio sło myślenie za siebie? Tylko ja, i to z k r a ń c o w ą ulgą i skwapliwością! O d t a m t e g o p a m i ę t n e g o dnia, kiedy z a p o z n a n o nas z e z m i a n a m i , na stole we wspólnej sali codziennie pojawiała się gazeta, a w małym pokoju przy drzwiach zainstalowano tele wizor. Równocześnie p o w i e d z i a n o n a m , że chociaż teraz m a my obowiązek p o s i a d a ć coś takiego w d o m u , lepiej ani jed n e g o , ani drugiego nie tykać. Ja oczywiście czytałam gazetę i to na oczach wszystkich, milcząca d e z a p r o b a t a sióstr przewalała się n a d e m n ą jak fa la, kiedy m n i e mijały. Silniej docierała do mnie ich reakcja niż słowa, jakie czytałam, a kiedy wiadomości wreszcie się przebiły, m u s i a ł a m u d a w a ć , że czuję się g ł ę b o k o wstrząśnię ta tym, co przytrafia się ludziom na całym świecie. Poza tym oglądałam telewizję. Na p o c z ą t k u wybierałam s t o s u n k o w o niewinne programy, takie jak n a b o ż e ń s t w a od prawiane przez inne wyznania w niedzielę. Wydawały się raczej nieszkodliwe. P o m i m o tak b a r d z o okrzyczanego postwatykańskiego e k u m e n i z m u , usłyszałam, że zakonnice p o t ę piają ten p r o g r a m j a k o podkopujący wiarę katolicką. Od na s t ę p n e g o tygodnia, dzięki łagodzącym wpływom j e d n e j ze starszych zakonnic, k t ó r a zwróciła uwagę, że d o b r z e byłoby zrozumieć naszych protestanckich braci i siostry i p r z e k o n a ć się, co nas łączy - a t a k ż e być m o ż e po to, żeby z a p o b i e c cał kowitej izolacji ich przedsiębiorczej siostry - kilka z a k o n n i c oglądało przez kilka tygodni ten niedzielny p r o g r a m . W pew nym stopniu p o c z u ł a m się zrehabilitowana. Filmy t o c o i n n e g o . N a w e t A n n a stawiała t u g r a n i c ę . M o g ł a m liczyć na nią, że ze m n ą p o r o z m a w i a , p o m o ż e mi skrócić r ą b e k h a b i t u , a n a w e t p r z e m o d e l o w a ć cały habit, ale nie chciała o g l ą d a ć r a z e m ze m n ą h o r r o r ó w o p ó ł n o c y . Tak więc o g l ą d a ł a m je s a m a . M o i m pierwszym filmem t e l e wizyjnym był dreszczowiec psychologiczny o m o r d e r s t w i e , k t ó r e p o p r z e z wibracje z a p i s a ł o się w k a m i e n n y c h ścianach piwnicy. Kiedy k a m i e n i e się aktywowały, m o r d e r c z e wy d a r z e n i a p o w t a r z a ł y się, n i e u c h r o n n i e p r z y n o s z ą c f a t a l n e skutki. Światła gaszono o dziesiątej wieczorem, ale ja siedziałam w pokoiku, oczarowana tą historią. S p o r o po północy przy chodziła p o r a , żebym się położyła. Wychodziłam na ciemny korytarz i nic nie widziałam. Podłoga trzeszczała pod moimi stopami rozpaczliwie głośno. Nie było mowy, żebym o tej go dzinie wdrapywała się po nocy po schodach zewnętrznych. Po o m a c k u , wodząc ręką po ścianie szukałam głównych scho dów. Stopnie również trzeszczały, ale jeżeli któraś z sióstr mnie słyszała, żadna nie wyszła popatrzeć, kto tak hałasuje. D o c h o d z i ł a m do podestu i teraz byłam już pewna, że trafię do d o r m i t o r i u m . Po podnieceniu oglądanym filmem i przeraża jącej d r o d z e do łóżka tyle miałam w żyłach adrenaliny, że go dzinami nie m o g ł a m zasnąć. Mówiłam sobie, że w a r t o było. N a s t ę p n e g o dnia głowa mi ciążyła z niewyspania, ale miałam n i e m ą d r e poczucie wyższości. Nikt mnie nie pytał, czy p o d o bał mi się film, więc n a p a w a ł a m się swoim pozornym zwycię stwem w samotności. Większe byłoby to j e d n a k zwycięstwo, gdybym oglądała coś użytecznego, jak programy o wydarze niach bieżących oraz lokalne i światowe wiadomości. • • • S p ó d n i c e naszych habitów były bardzo o b s z e r n e i porusza nie się w nich w taki sposób, by materiał nie okręcał się w o kół bawełnianych pończoch, stanowiło umiejętność, k t ó r ą p e w n e zakonnice potrafiły przyswoić sobie lepiej niż inne. Ja d o p r o w a d z i ł a m ją do takiej perfekcji, że m o ż n a by pomyśleć, iż p o d spódnicą m a m kółka a nie nogi. Pewnego ranka po nabożeństwie w kaplicy przechodziłam przez hol, gdzie nasza p r z e ł o ż o n a właśnie żegnała się z księ d z e m , który odprawił dla nas mszę. Nie patrzyłam ani w le w o , ani w p r a w o , ale zauważyłam, że r o z m o w a gwałtownie się urwała, kiedy ich mijałam. P o t e m rozległa się pełna zdu mienia uwaga księdza: - Czy to jest n o r m a l n e ? Szokujące słowa. Nie m o g ł a m p o t r a k t o w a ć ich jak komple m e n t u dla mojego płynnego „ślizgania się" po posadzkach. Czasami zwalniałam, bo przypominał mi się werset z wier sza, który słyszałam w szkole j a k o dziecko: „ N i e z r ó w n a n a świetność swobody". Wciągałam powietrze, pozwalałam, by te słowa dotarły do mojej świadomości, i odzyskiwałam p o czucie swobody. P o t e m ćwiczyłam bardziej powolny krok i pozwalałam sobie o d r o b i n ę poruszać b i o d r a m i , czując się jak królowa. N o w a reguła stwierdzała, że jeżeli co najmniej dwie za konnice zgodzą się na jakiś fason habitu, to nowy m o d e l m o że być noszony przez te, k t ó r e innowację wprowadziły. A n n a i ja r a z e m zabrałyśmy się do szycia habitów o nowym fasonie. Szycie wychodziło jej lepiej niż m n i e ; umiała zrobić tak, by ubrania pasowały. Stosowałam się więc do jej instrukcji i bar dzo byłam wdzięczna za współpracę, bo narażała się na kry tykę tych zakonnic, k t ó r e w naszym działaniu widziały spisek. Spisek wymierzony przeciwko nim. A n n a uznała, że m ą d r z e będzie naszkicować nasz m o d e l , a p o t e m zasięgnąć opinii innych zakonnic. Narysowała smu kłej wyglądającą spódnicę, z r ą b k i e m ani długim, ani krót kim, ale oscylującym niezdecydowanie pomiędzy j e d n ą dłu gością a drugą, a do tego luźny żakiet, dochodzący w talii do spódnicy. Z a m i a s t czepca wybrałyśmy welon na sztywnej bia łej o p a s c e . Był to już strój regulaminowy, ale nikt go dotych czas nie stosował. Nasz nowy projekt nie wzbudził najmniejszego nawet za interesowania i nie napłynęły ż a d n e sugestie, jak m o ż n a by go poprawić, więc wzięłyśmy się do roboty i uszyłyśmy sobie te habity z białawego m a t e r i a ł u na lato. Założyłam nowy habit po raz pierwszy na ślub mojej naj młodszej siostry. Do tego czasu włosy odrosły mi już na tyle, że widać było p o s t r z ę p i o n ą grzywkę. Dziwnie się czułam, za puszczając znowu włosy, kiedy przez tyle lat co tydzień golo no n a m głowę. Czy wciąż b ę d ą j a s n e ? Żeby zachęcić skórę na głowie do działania, wystawiałam ją do słońca na m a l e ń k i m , wychodzącym na podjazd balkoniku na piętrze na końcu na szego d o r m i t o r i u m . Musiałam kulić się przy samej ziemi, że by mnie nikt nie zobaczył (balkonik widoczny był z drogi i dosyć niski) i wybierać taką p o r ę , kiedy w d o r m i t o r i u m ni k o g o innego nie było. Gorący, piekący pot szybko kazał mi schodzić z o s t r e g o siońca, ale tylko o d r o b i n ę osłabiał grzesz ną zmysłową radość, j a k ą przynosił dotyk świeżego powietrza na skórze głowy. Na ślubie siostry czułam się szalenie b e z b r o n n a bez zbroi, j a k ą tworzyły o b s z e r n e fałdy starego habitu. A n n a i ja założyłyśmy również nasze nowe habity na p o grzeb w kaplicy. Wzięło w nim udział kilku księży jezuitów, którzy pojawili się tam, by o k a z a ć wykształconą podczas wie loletnich k o n t a k t ó w solidarność z F C J . Przez wiele dziesiąt ków lat tworzyli towarzystwo wzajemnej adoracji. Na nic nie przydały się próby ukrycia nas na tyłach; to właśnie tam by łyśmy najbardziej widoczne dla ludzi siedzących w ostatnich ławkach oraz tych, którzy mieli miejsca stojące. - Skąd o n e są? - zadał s z e p t e m to niełaskawe pytanie na szej przełożonej jakiś jezuita. Z e r k n ę ł a m u k r a d k i e m na pyta jącego i zauważyłam reakcję rozgoryczonej przełożonej. - To te n o w e habity - wyszeptała i, mówiąc to, odwróciła się od nas, co świadczyło o bezradności, z j a k ą musiała pa trzeć na te absurdy i a k c e p t o w a ć j e , i o nadziei, że ksiądz z płaczliwym głosem z r o z u m i e , że to nie jej pomysł. Nikt nie przywdział nowego habitu poza A n n ą i m n ą . Nikt nie p r ó b o w a ł b r a ć przykładu z naszej odwagi, przez niektó rych nazywanej zuchwałością. „ O d p o w i e d n i " fason nowego habitu został uważnie rozpatrzony w G e n a z z a n o i ostatecz nie tamtejsze zakonnice wymyśliły m o d e l , w którym zmiany w p r o w a d z a n o bardziej s t o p n i o w o ; taki, który z m i e n i a n o mniej więcej co dwa lata, w miarę jak rosła akceptacja dla elegancji. M n i e wtedy d a w n o już w zakonie nie było. • • > • Dyskusje na t e m a t odnowy były ożywione. C z u ł a m się jak jakaś wizjonerka; moja wyobraźnia płonęła; z łatwością wy o b r a ż a ł a m sobie, j a k mogłybyśmy bez zbędnych kajdan wkroczyć w przyszłość. Byłam również idealistką i przystępo- w a ł a m do rozważania różnych t e m a t ó w oraz pomysłów, nie zwracając uwagi na uczucia innych, nie akceptując ani nie szanując faktu, że nie wszystkie moje siostry są takie jak ja i że m o g ą p o t r z e b o w a ć więcej czasu, by się zmienić. Sprzeciw w o b e c mojej zuchwałości w y r a ż a n o z a r ó w n o otwarcie, j a k i w bardziej wyrafinowany sposób. Im łatwiej n a m się rozmawiało, tym łatwiej też było „uprawiać politykę" - łączyć się w grupy. Odizolowanie kogoś w społeczności jest łatwe: wystarczy z kimś takim przestać rozmawiać. M o ż e s z u t r u d n i a ć nawiązanie rozmowy, udając, że się spieszysz. M o żesz u k ł a d a ć plany tak, by ta osoba się o nich nie dowiedzia ła, ogłaszając je p o d jej n i e o b e c n o ś ć i tak dalej. S t o p n i o w o siostry wyrzuciły m n i e poza nawias. Poskarżyłam się na z e b r a n i u , że m n i e nie akceptują. Prze ł o ż o n a p r z e r w a ł a coś, co było o d p o w i e d n i k i e m linczu. Bu rza gniewnych uwag utwierdziła m n i e tylko w moich p r z e k o naniach. Otrzymywałam listy od różnych przełożonych, k t ó r e znały mnie w przeszłości. „ B ą d ź cierpliwa i życzliwa, s i o s t r o " . Taki był ton k a ż d e go z nich. A l e m o j e s e r c e s t w a r d n i a ł o . O d p o w i a d a ł a m bez ogródek: „Nikt nie chce mnie wysłuchać; a wy wszystkie chcecie wy łącznie miło i słodko nakłonić m n i e , żebym była 'grzeczna', żebym siedziała cicho i przestała uprzykrzać ludziom życie". Wcale tego d o b r z e nie przyjęto. Nie w takim d u c h u byłam szkolona w F C J . Mieszkałam z g r u p ą kobiet bardziej zrównoważonych, ale niekoniecznie dojrzalszych. Potrafiły poświęcić się dla wspól n e g o d o b r a , żeby p r z e t r w a ć b u r z ę , i czuły urazę do kogoś, kto rozhuśtywał ich łódkę. Nowe ustępstwo pozwoliło z a k o n n i c o m wybierać księdza, który będzie ich spowiednikiem i m e n t o r e m , co oznaczało, że nie tylko uniezależniły się od miejscowego proboszcza i ludzi jego pokroju w sprawach spowiedzi oraz zwierzchnictwa, ale również zyskały p e w n ą niezależność od matki przełożonej. Ojciec D o h e r t y , który tego roku prowadził nasze siedmio dniowe rekolekcje, został m o i m m e n t o r e m . Lubiłam go za podziw, jaki okazywał Teihardowi de C h a r d i n , t e m u ekskom u n i k o w a n e m u heretykowi z j e g o naukowym i lirycznym uwielbieniem dla Boga. Ojciec D o h e r t y stacjonował w Mel b o u r n e , w związku z czym kontaktowaliśmy się listownie. Przelewałam swoje frustracje na papier, a on o d p o w i a d a ł ko jącymi listami, obdarzając mnie z r o z u m i e n i e m i b e z n a m i ę t nymi, dobrymi r a d a m i . „Ufam, że będzie siostra p a m i ę t a ł a - pisał - że to cierpli wość ludzi, takich jak C o n g a r , de L u b a c i Karl R a h n e r u m o ż liwiła koniec końców zrealizowanie wielkiego dzieła, jakim był S o b ó r Watykański II". No cóż, po takich słowach czułam się b a r d z o p o k o r n a i nieistotna! Nie byłam ż a d n ą wielką myślicielką w p o r ó w n a niu z tymi słynnymi osobistościami; ksiądz łagodnie zwracał mi uwagę, że j e s t e m tylko zakonnicą (nie najlepiej poinfor m o w a n ą ) i nie p o w i n n a m b r a ć na siebie zbyt wiele o d p o w i e dzialności przy zmienianiu czegokolwiek. „ P r ó s z ę , siostro, p o s t a r a j się być cierpliwa. S p r ó b u j s p o j rzeć na sprawy z p u n k t u w i d z e n i a innych. D r o g a p r z e d n a mi wznosi się ł a g o d n i e , a to o z n a c z a , że m u s i m y kroczyć nią r a z e m , o k a z u j ą c sobie w z a j e m n i e s z a c u n e k i miłość bliźniego". N a p r a w d ę p r ó b o w a ł a m . Ale p ł o n ę ł a m i nie r o z u m i a ł a m w a h a n i a moich sióstr. „Ojcze - odpowiedziałam - moje siostry z rozmysłem stają w poprzek zmianom, a wszystko po to, by przeszkodzić mnieV Nie odpowiedział na to. Co m o ż n a napisać do zakonnicy, u której rozwijają się pierwsze oznaki p a r a n o i ? Nie byłam j e d y n y m u t r a p i e n i e m z a k o n u . Jeżeli ja chcia łam kroczyć n a p r z ó d zbyt szybko, inne nie chciały się w ogóle ruszyć. N i e k t ó r e ze starszych, b a r d z o wiernych za k o n n i c cierpiały dotkliwie. Czuły, że to, na czym o p i e r a ł a się ich d r o g a do świętości, rozsypuje się w p r o c h . Z m i a n y dowodziły, że p o d s t a w y reguły przez cały czas były niewła ściwe - p o d o b n i e j a k na przykład kościelna d o k t r y n a o ot c h ł a n i . Poddały się t e m u , co - jak sądziły - było c n o t ą , a t e raz p o d a w a n o w wątpliwość ich wybór. Czy całe ich życie zamiast p r o w a d z i ć d o o s t a t e c z n e j d o s k o n a ł o ś c i s p r o w a d z a ło się do głupstw? Kilka zakonnic, kiedy zniszczono ich w e w n ę t r z n e poczucie bezpieczeństwa, zdziecinniało i zniedołężniało. J e d n a spę dziła resztę swych dni na najwyższym piętrze klasztoru przy bieliźnie. N i e u s t a n n i e brała pakiety bielizny z j e d n e g o miej sca i przenosiła je w inne. Ze swoją b a r d z o delikatną twarzą, o g r o m n y m i s z e r o k o otwartymi oczami i zaciśniętymi ustami wyglądała jak żywy d u c h klasztoru. N o w a reguła pozwalała z a k o n n i c o m spędzać czas p o z a klasztorem i odwiedzać rodzinę. W przeszłości p o w t a r z a n o n a m w kółko, że jeżeli chcesz być zakonnicą, to „opuść swe go ojca i m a t k ę , i braci, i siostry i pójdź za m n ą " - słowa przy pisywane Jezusowi. Teraz p o z w a l a n o n a m odwiedzać krew nych, a nawet spędzać u nich po kilka dni. Nasze rodziny były zachwycone i nieco z a k ł o p o t a n e , m o i rodzice nie mniej niż inni. C ó r k a , której od tak d a w n a nie by ło, pojawiła się znowu wśród nich! Chodziłyśmy r a z e m do kina, moja m a t k a , moja siostra Liesbet i ja. Obejrzałyśmy „Far F r o m t h e M a d d e n i n g C r o w d " oraz „ T h e S o u n d of Musie". Nas, zakonnice, n a d a l obowiązywał surowy zakaz wyjawia nia jakichkolwiek „spraw związanych ze społecznością za k o n n ą " . Byłam w pełni lojalna i nigdy przy mojej rodzinie nie wypowiedziałam ani słowa skargi czy krytyki. U m a c n i a ł a m ich w p r z e k o n a n i u , że j e s t e m szczęśliwą zakonnicą, tym sa mym p r z e k o n a n i u , k t ó r e g o nabrali, czytając listy, jakie im r e gularnie wysyłałam. Ze swej strony rodzina nie dzieliła się ze m n ą żadnymi swoimi zmartwieniami, bo uważała, że ma o b o wiązek m n i e rozerwać. Na fali zmian w m o i m zakonie, przyszło mi do głowy, by poprosić o n a u k ę gry na fortepianie. Zawsze pociągał mnie fortepian, ale w d o m u niczego takiego nie było, a kiedy Billingsowie mieszkający po drugiej stronie drogi z a p r o p o n o wali, że pozwolą mi korzystać ze swojego i n s t r u m e n t u , pani od muzyki w Vaucluse stwierdziła, że w wieku szesnastu lat j e s t e m za stara, by zaczynać. A teraz miałam dwadzieścia osiem lat i aż się rwałam do tego, by moje długie palce nauczyły się poruszać po klawia turze. U k l ę k ł a m przy fotelu przełożonej i przedstawiłam jej swoją p r o ś b ę . Rozważając ją, zajmowała się jakimiś p a p i e r a mi. Nie wydawała się szczególnie skłonna do odmowy, ale też nie potrafiła wykrzesać z siebie entuzjazmu dla tego pomy słu. W końcu z a p r o p o n o w a ł a : - Poproszę siostrę Cecilię, żeby siostrę przesłuchała i oce niła siostry zdolności. Ucieszyła mnie ta o d p o w i e d ź i p o c z u ł a m się pewnie, bo przynajmniej co do tego byłam przeświadczona: poczucie rytmu t melodii miałam we krwi; potrafiłam śpiewać i altem, i s o p r a n e m . Przyszedł wyznaczony dzień i siostra Cecilia - to była ta siostra, k t ó r a kiedyś zdobyła n a g r o d ę za to, że prawi dłowo myła szczoteczką zęby - zagrała kilka fraz, k t ó r e mia łam powtórzyć, p o t e m jeszcze kilka i jeszcze. Nic nie powie działa, ale jej werdykt p o z n a ł a m w jakiś tydzień później, kiedy poszłam zapytać p r z e ł o ż o n ą . - O b a w i a m się, że nie wykazuje siostra najmniejszych zdolności do muzyki - tak brzmiała c h ł o d n a odpowiedź. Siostrze Cecilii jest b a r d z o przykro, ale jej z d a n i e m tak się sprawy mają. Nie stać mnie na to, by dawać lekcje muzyki ko muś, kto nie ma talentu, siostro. Moje serce nie chciało się z tym pogodzić. Mogły mi o d m ó wić, ale nie powiadamiać mnie, że nie m a m żadnych muzycz nych zdolności. To nie była prawda, lecz nic w tej sprawie nie m o g ł a m zrobić. Podstępny wąż gniewu wstrzyknął mi trochę j a d u do serca; n a s t ę p n a kropla w zbiorniku trucizny. W k r ó t c e p o t e m przyszło mi do głowy coś innego: tym ra z e m chciałam się nauczyć prowadzić s a m o c h ó d . Po wprowa dzeniu reform klasztor zakupił s a m o c h ó d i teraz z a k o n n i c e mogły jeździć na wizyty do lekarza czy dentysty. S a m o c h ó d wykorzystywany był też do robienia z a k u p ó w i na wycieczki. Na początku j e d n a k nikt go nie umiał prowadzić! Kiedy trze ba było, wiozła nas zawsze świecka nauczycielka albo przyja ciółka klasztoru. U z n a n o , że zakonnica, k t ó r a nauczy się prowadzić i będzie na usługi, wyświadczy swojej społeczności przysługę. Zgłosiłam się z wielkim e n t u z j a z m e m i zaskoczo na byłam kompletnym brakiem aprobaty. Otrzymałam z miejsca stanowczą o d m o w ę z krótkim „dziękujemy", tym r a z e m p r z e ł o ż o n a nawet nie p o d n i o s ł a głowy. Jeżeli p r z e ł o ż e n i nie mogli k o n t r o l o w a ć t e g o , w jaki s p o sób d y s k u t o w a ł a m o ślubach o r a z życiu z a k o n n y m , z pew nością mogli p o k r z y ż o w a ć m o j e plany, by stać się bardziej użyteczną i rozwiniętą istotą ludzką, czy o d m ó w i ć p r o ś b i e o cokolwiek. W rozpaczliwej frustracji serce waliło mi jak oszalałe, ale j a k i e m i a ł a m p r a w o oczekiwać, ż e o t r z y m a m p o z w o l e n i e n a p r o w a d z e n i e a u t a ? Tak b a r d z o c h c i a ł a m roz p o s t r z e ć skrzydła, ale inne z a k o n n i c e mogły radzić sobie z tym lepiej. Mniej więcej w tydzień później zauważyłam, że siostra M a d e l e i n e nosi r ę k ę na t e m b l a k u . - Zaczepiłam ręką o układ kierowniczy - wyznała uczciwie. U ś m i e c h n ę ł a m się z ironią. Powiedziałam sobie, że mnie by się coś takiego nie zdarzyło. Wciąż paliło mnie w s p o m n i e nie odmowy, ale zabawnie było patrzeć, j a k ta, na którą padł wybór mojej przełożonej, chodzi ze z ł a m a n ą ręką. A przecież wiedziałam, że nawet gdyby wszystkie zakonnice w klaszto rze p o ł a m a ł y sobie ręce, i tak by m n i e nie wybrano. Jeżeli nie miałam grać na fortepianie, wolno mi było przy najmniej w czasie rekreacji puszczać płyty, zgodnie z nową regułą. S t a n ę ł a m tak, by wszystkie siostry mogły usłyszeć, co m a m d o powiedzenia. - Czy któraś z was ma o c h o t ę pójść ze m n ą do sali muzycz nej, posłuchać muzyki i potańczyć? Z a m i l k ł a m , żeby wszystkie mogły zastanowić się nad m o ją propozycją, ale ż a d n a nie chciała ze m n ą pójść. Tak na p r a w d ę nie s p o d z i e w a ł a m się, by któraś poszła. Walce, m e nuety i muzyka baletowa - p r z e t a ń c z y ł a m je wszystkie, c u d o w n i e i całkowicie s a m a , przy czym muzykę puściłam tak głośno, że musiała dochodzić do uszu sióstr we wspólnym pokoju. Myślałam, że m o ż e n a b i o r ą ochoty do tańca, kiedy usłyszą muzykę, ale nigdy się tak nie stało i z tygodnia na ty dzień moje t a ń c e były c o r a z bardziej s a m o t n e i gorzkie. Li towanie się nad sobą przyzywało mnie uwodzicielsko; p o krywka na puszce P a n d o r y z ukrytymi emocjami powoli się uchylała. Kiedy n a s t ę p n y m r a z e m poszłam na cotygodniowe spo tkanie z m a t k ą p r z e ł o ż o n ą , zapytałam ją, czy zechciałaby przez chwilkę być dla mnie m a t k ą . Co m a m na myśli, zapyta ła chłodnym t o n e m , przy czym policzki jej nabrały bardziej intensywnego koloru, a oczy błysnęły, gdy starała się nie pa trzeć iła m n i e zbyt uważnie. - Chciałabym, żeby m a t k a m n i e przytuliła - powiedzia łam - jak m a t k a . - I zrobiła to, niech ją Bóg błogosławi za życzliwość, a ja b e z r a d n i e się rozpłakałam. Moje łkania przemawiały do serca matki Clare i tuliła mnie cierpliwie do łona, tak że czułam z a p a c h mydła, k t ó r e go używała, i jej miękkość. Ż a d n a z nas nie miała pojęcia, skąd te łzy, ale wydawały się niewyczerpane, jakby wypływa ły z jakiegoś zbiornika s m u t k u . M a t k a Clare miała nadzieję, że w k r ó t c e p r z e k o n a m się, iż ten zbiornik nie jest bezdenny. A ja zamiast t e g o zaczęłam coraz bardziej p o t r z e b o w a ć czu łości. C z a s a m i w ogóle nie m o g ł a m funkcjonować, jeżeli p r z e d t e m nie przytuliła m n i e jak dziecka, kiedy klęczałam o b o k niej na p o d ł o d z e , mocząc jej habit i szal, i zajmując cenny czas. Ujawniłam przed naszymi uczniami fakt, że ich nauczy cielka zakonnica jest człowiekiem: przychodziłam do klasy z zaczerwienionymi oczami i n o s e m . M o ż e rozmawiali o tym w swoim gronie, ale nic z tego nie wynikało. Traktowali mnie bardziej jak użyteczną maszynę niż o s o b ę i jeżeli czegoś nie mogli zrozumieć, z łatwością się tego pozbywali z pamięci. To, że zakonnice cierpią, było n o r m a l n e . Z m i a n y nie skasowały kar; cieszyły się one nadal popular nością. Temu obszarowi z a k o n n e g o życia nie rzucałam wy zwania. Wyznaczyłam sobie natomiast nową p o k u t ę , która polegała na tym, że p o m i m o zmęczenia stałam w klasie tak długo, aż z t r u d e m m o g ł a m się utrzymać na nogach. M i a ł a m żylaki, a to bolało. Jeszcze bardziej bolesne, chociaż n i e p l a n o w a n e , były ata ki przedmiesiączkowych skurczów, k t ó r e zdarzały mi się cza sami w połowie lekcji. Krew odpływała mi z głowy, robiłam się blada jak śmierć i zaczynałam chwiać się na nogach. Wy szłam któregoś dnia, potykając się, z klasy i p o p r o s i ł a m jed ną z dziewczynek, żeby pobiegła do dyrektorki. Nie wiedzia łam, że to napięcie przedmiesiączkowe; myślałam, że po prostu brzuch m n i e boli. Infirmariuszką dała mi rozsądnie butelkę z gorącą w o d ą i kazała przyłożyć ją do brzucha, kie dy leżałam skurczona na łóżku. W ciągu tego roku w m o i m wnętrzu wrzały b u d z ą c e się emocje, z a k a z a n e i niebezpieczne. D e s p e r a c k o usiłowałam je zdusić, aby m ó c j a k o ś funkcjonować, ale w e w n ę t r z n e wul kany dążyły do wybuchu. Robiłam się coraz bardziej zdezo r i e n t o w a n a i z radością wtuliłabym się w moją p r z e ł o ż o n ą i zapłakała na śmierć. J e d n a ze starszych zakonnic zaczepiła mnie i powiedziała, że martwi się b a r d z o o m a t k ę Clare. - Zajmuje jej siostra zbyt wiele czasu - stwierdziła. - Sio stry zachowanie ją martwi. Błagam, by bardziej siostra liczy ła się z innymi. Siostrze A n t o i n e t t e udawało się mnie pocieszyć. Podnosi ła na m n i e oczy i szeptała słowa otuchy. Właściwie była w procesie odnowy osobą p o s t r o n n ą - j a k o świecka siostra praktycznie się nie liczyła - miała m n ó s t w o czasu na reflek sje i lepiej niż większość z nas potrafiła ocenić, co się dzieje. - Nie zwracaj na nie najmniejszej uwagi - mówiła z tym swoim wdzięcznym u ś m i e c h e m . - Nie zdołają cię skrzywdzić, jeżeli nie będziesz na nie zwracała uwagi. Takie proste, m ą d r e słowa. I d o k ł a d n i e tak sama p o s t ę p o wała: pozwalała, by każda nowość spływała po niej jak woda. Siostra A n t o i n e t t e wiedziała, że ważne jest to, by kochać Bo ga i trzymać usta z a m k n i ę t e , ale w tajemnicy podziwiała mnie, że tak głośno wyrażam swoje zdanie. Z g a d z a ł a się z moimi poglądami, ale była na tyle m ą d r a , że znała swoje miejsce. • • • M a t k a Winifred była już d o b r z e z n a n ą rezydentką B r o a d stairs, kiedy wysłano ją z oficjalną wizytą do klasztoru M a t k i Boskiej od Aniołów. Przygotowałyśmy dla niej koncert. R a z e m z innymi z całego serca wyśpiewywałam moje o d d a n i e dla Boga, dla z g r o m a d z e n i a i dla niej. Szczerze p r a g n ę ł a m , by poznała po m o i m śpiewie, że intencje m a m d o b r e ; że mi mo wszystko wykazuję „właściwego d u c h a " . Ale niestety m a t k a Winifred wydawała się m n i e nie zauważać. Jej spoj rzenie kierowało się wszędzie, kiedy uśmiechała się, p o k a z u jąc k o m p l e t zdrowych zębów, ale nasze spojrzenia nie spo tkały się ani razu. C z u ł a m się, jakbym krzyczała w próżnię. C e l e m jej odwiedzin była o c e n a naszych p o s t ę p ó w i złoże nie r a p o r t u w Broadstairs. Przyjmowała nas j e d n ą po drugiej. Kiedy przyszła kolej na m n i e , jak tylko uklękłam u jej boku, przestrzegła m n i e , bym nie krytykowała władz. - Siostro C a r l o , jest m o i m obowiązkiem przypomnieć sio strze o duchu naszego z g r o m a d z e n i a i prosić, by siostra go uszanowała. Jej krzaczaste brwi zmarszczyły się, kiedy najpierw prosi ła, a p o t e m rozkazywała mi się p o d p o r z ą d k o w a ć . Najbar dziej byłaby z a d o w o l o n a , gdybym nigdy więcej nie otworzyła ust, by wypowiedzieć się na jakiś t e m a t , tylko czekała n i e m o , aż p o p r a w a nastąpi sama, j a k przyjdzie na nią p o r a . Wiedziałam, że nie ma co otwierać przed nią serca i p r o sić o z r o z u m i e n i e , nie wspominając już o poparciu. Nie była nieżyczliwa, ale najwyraźniej z góry zaplanowała całą wizytę w Benalli. Nie d o k ł a d a ł a żadnych starań, by się ze m n ą za przyjaźnić albo dać mi do zrozumienia, że jest we mnie coś, cokolwiek, co sobie ceni. G d z i e ś wysoko d o k o n y w a n o być m o ż e przewartościowań, ale nie stało się nic, co mogłoby od mienić jej nastawienie do mnie; nie okazywała też najmniej szego szacunku siostrom, k t ó r e p o d o b n i e jak ja chciały z energią angażować się w p r o p o n o w a n i e i dokonywanie zmian na lepsze. Wyjeżdżając, nie pożegnała się ze m n ą osobiście i zostawi ła mnie z przenikliwym b ó l e m w sercu. • • • P o n o w n i e zostałam wezwana d o matki Clare. - Siostro - powiedziała - ma siostra przestać pisać do swo jej siostry w G e n a z z a n o . Od jej przełożonej dowiedziałam się, że źle siostra na nią wpływa. To polecenie i oczekuję, że go siostra posłucha. Ten rozkaz był b a r d z o bolesny, bo listy do siostry były dla m n i e czymś w rodzaju katharsis. P r ó b o w a ł a m się p o d p o r z ą d kować, ale p o t r z e b o w a ł a m tego, by ktoś mnie wysłuchał. Ż e by nikt m n i e nie przyłapał, pisałam do niej na p a p i e r z e toa letowym, siedząc w ubikacji. U k r a d ł a m k o p e r t ę i znaczek z biurka mojej przełożonej i patrzyłam, co dzieje się z lista mi, k t ó r e zostawiałyśmy w holu, by je s t a m t ą d z a b r a n o . Dowiedziałam się, o jakiej d o k ł a d n i e porze je z a b i e r a n o i u k r a d k i e m d o k ł a d a ł a m swoje listy na chwilę p r z e d t e m . G e n a z z a n o był dużym klasztorem. Moja siostra otrzymywała te listy i nikt nie zauważył, że przyszły z Benalli. • • • W rezultacie o d n o w y u c z e n n i c o m z i n t e r n a t u w o l n o było częściej wychodzić na z e w n ą t r z . P e w n e g o d n i a starsze dziewczęta poszły na k o n c e r t w c e n t r u m administracyjno-kulturalnym. Po kraju jeździła g r u p a niemieckich śpiewa- czek, p r o m o w a n a przez Victorian A r t s Council, i p r z e d s t a wiała swoje pieśni z towarzyszeniem f o r t e p i a n u . My, z a k o n nice, wybrałyśmy się z u c z e n n i c a m i . Nie byłam przygotowana na to, jak p o t ę ż n e wrażenie zro bi na m n i e muzyka. Kobiety wykonały cały szereg n a m i ę t nych pieśni: pieśni sławiących ukochanych, pieśni o nie odwzajemnionej miłości i pieśni o wzajemnym przywiązaniu. Czysta świeża energia tej muzyki trafiła mi niespodziewanie p r o s t o do serca i tak je zraniła, że dech mi z a p a r ł o , a z oczu popłynęły łzy. Nie m o g ł a m ich powstrzymać i tak n a p r a w d ę wcale nie chciałam. Nie pomogły dwie olbrzymie b a w e ł n i a n e chusteczki, k t ó r e wyciągnęłam z b e z d e n n y c h kieszeni habitu, od s m u t k u p r z e m o k ł o n a k r o c h m a l o n e p ł ó t n o p o d b r o d ą , s m u t e k spływał aż na kołnierz. Ż a d n a z nas się nie odzywała, kiedy wychodziły śmy z przejścia pomiędzy drewnianymi krzesłami na zalaną światłem p ó ź n e g o p o p o ł u d n i a ulicę. Każda była na swój spo sób p o r u s z o n a i nikt do m n i e słowa nie powiedział; ani wte dy, ani p o t e m . Musiał to j e d n a k być niezwykły widok, żeby zakonnica tak się wzrus"zyła pieśniami o ludzkiej miłości. A cóż innego m o gło wywołać taką reakcję, jeśli nie poczucie zaprzepaszczenia szansy, rozpaczliwa chęć, by przeżyć miłość; pragnienie, by z ufnością d a ć się z a m k n ą ć w serdecznych, radosnych obję ciach, pełnych uczucia i przywiązania, i w z a j e m n e g o uzna nia? Nigdy wcześniej nie potrafiłam sobie czegoś takiego wyobrazić, nawet kiedy czytałam powieści J a n e A u s t e n czy sióstr B r o n t e . Tę muzykę s k o m p o n o w a ł człowiek zakochany, i po raz pierwszy poczułam, jak p o t ę ż n a jest miłość. Czy to tę miłość mężczyzny do kobiety, kobiety do mężczy zny poświęciłam dla Boga? Takie poświęcenie z a k r a w a ł o na szaleństwo. Z czego ja właściwie zrezygnowałam dla Boga i dlaczego? W ciągu mojego n o r m a l n e g o życia doświadczy łam tylko takiej miłości, bez której łatwo się obejść. Wszyst ko, co poza nią wykracza, tak sobie w m a w i a ł a m , to czysta m r z o n k a . Ale skąd m i a ł a m wziąć pewność, że życie dla Bo ga, w klasztorze, jest n a p r a w d ę życiem najwyższą miłością? Kości zostały rzucone Z d a r z y ł o się wreszcie coś, co przeważyło szalę - chociaż wtedy nie z o r i e n t o w a ł a m się, że tak się stało - i p o p c h n ę ł o m n i e na ścieżkę, z której nie było p o w r o t u . Z o s t a ł a m w e z w a n a d o szczytu d u ż e g o w y p o l e r o w a n e g o stołu we wspólnej sali, gdzie czasami siadywała m a t k a p r z e łożona, żeby przeczytać swoją k o r e s p o n d e n c j ę albo umożli wić n a m zwrócenie się z jakąś prośbą, wystąpienie o pozwo lenie na coś albo złożenie r a p o r t u . Była już niemal p o r a na czytanie o szóstej, kiedy zbierałyśmy się wokół tego stołu, by słuchać i szyć. Przyszłam na salę, bo z a m i e r z a ł a m wcześniej wziąć się do szycia, i wtedy wielebna m a t k a Clare mnie we zwała. Podeszłam i uklękłam o b o k niej. - O d b i e r a m siostrze lekcję rysunków, siostro Mary Carlo oznajmiła spokojnie. - Słyszałam, że wczoraj po lekcjach roz mawiała siostra z uczennicami o religii. Chcę, by uczniowie mieli gwarancję, że kiedy mają być uczeni rysunków, b ę d ą uczeni rysunków, a nie religii. Wszystko to powiedziała, zajmując się równocześnie k o r e spondencją, t o n e m ni to gniewnym, ni to cnotliwym, i unika ła p a t r z e n i a mi w twarz, dopóki nie skończyła. Poczułam, że wzbiera we mnie wściekłość. Tak, to prawda: trzy uczennice zadawały mi po szkole pytania, wywołane dys kusją o klasycznym p o r t r e c i e A d a m a i Ewy. Czytałam niektó re prace Teiharda de C h a r d i n i przedstawiłam w klasie j e g o koncepcje j a k o alternatywną interpretację oficjalnej wersji stworzenia. Dziewczęta słyszały o Teihardzie de C h a r d i n , e k s k o m u n i k o w a n y m księdzu poecie i myślicielu, i aż się pali ły, by dowiedzieć się czegoś na t e m a t bardziej otwartych p o glądów. Budził się w nich pociąg do feminizmu, a poza tym chciały również p o z n a ć moją opinię na t e m a t noszenia k a p e luszy w kościele. Nie miałam żadnych p r o b l e m ó w z poinfor m o w a n i e m ich, że p r a w d o p o d o b n i e zwyczaj ten wprowadził Paweł z Tarsu, który, jak czytałam, miał kobiety w pogardzie. Porozmawiałyśmy sobie przyjaźnie przez o k o ł o pół godziny. A l b o nas ktoś podsłuchał, albo któraś z dziewczynek mnie zdradziła. N o w a reguła pozwalała mi się wypowiadać swo b o d n i e , ale najwyraźniej nie w sprawach religii! Z r o b i ł o mi się g o r ą c o od gniewu, który z miejsca d o d a ł mi odwagi. - W p o r z ą d k u - powiedziałam bez tchu. - Jeżeli chce m a t ka mieć^pewność, że uczennice b ę d ą uczyły się tego, czego się uczyć mają, proszę p o s z u k a ć sobie kogoś, kto się tym zaj mie. Ja rezygnuję! Z d ą ż y ł a m jeszcze zauważyć jej k o m p l e t n e zaskoczenie i p e ł n ą oszołomienia reakcję zakonnic, k t ó r e właśnie wcho dziły na salę, a p o t e m opuściłam pokój i poszłam na górę do mojej kabinki z łóżkiem. I t a m zostałam. Schodziłam na dół na posiłki, sprawdzając wcześniej, czy siostra A n t o i n e t t e wie, że się pojawię, i tym samym nie p o zwalając, by zakonnice mogły udawać, że nie przyjdę, i tak wszystkim pokierować, by przy stole nie było dla mnie nakry cia. Z e s z ł a m na dół na medytację i mszę n a s t ę p n e g o ranka, zjadłam śniadanie i wróciłam do mojego pokoju, zdecydowa na strajkować, d o p ó k i nie zostanie cofnięta decyzja o o d e braniu mi lekcji rysunków. Wiedziałam, że o d c h o d z ą c tak nagle, n a r o b i ę wielkich kłopotów, bo uczyłam w pełnym wymiarze godzin i siostrom niełatwo będzie zatuszować moją n i e o b e c n o ś ć czy znaleźć zastępczynię. G n i e w pozwolił mi wytrwać do trzeciego dnia, kiedy wysłały na g ó r ę do m n i e siostrę M a d e l e i n e - tę malut ką, nieśmiałą, moją przyjaciółkę, bo nie potrafiła być m o i m wrogiem - by ze m n ą p e r t r a k t o w a ł a . Błagały, bym zeszła na dół i p o m o g ł a , bo wszystkie są p r z e p r a c o w a n e ; ani słowa o przywróceniu lekcji rysunków. O d e s ł a ł a m M a d e l e i n e z wy razami współczucia i informacją, że p o d e j m ę pracę natych miast, jak tylko o d d a d z ą mi moje lekcje. Siostra M a d e l e i n e kilkakrotnie przychodziła na g ó r ę p r z e konywać m n i e i błagać, i w końcu się p o d d a ł a m . Chociaż nie m i a ł a m żadnych skrupułów, pomyślałam, że lepiej będzie postąpić tak, jak p o w i n n a m , bo moje siostry dość już wycier piały. C h c ą c zyskać ich a p r o b a t ę , zrobiłam bolesny zawód sa mej sobie, bo nie o d d a n o mi moich lekcji. - Wszystko j e d n o - mówiłam sobie - m a m teraz więcej wolnego czasu. - 1 poświęciłam g o n a tworzenie n o w e g o p r o j e k t u habitu. A l e znieważono mnie i z r a n i o n o p r o s t o w serce tak b a r d z o , że r a n a nie mogła się zagoić. W k r ó t c e na m o i m biurku zaczęły pojawiać się listy od wcześniejszych przełożonych z Australii, Anglii i Brukseli, a nawet od miejscowego biskupa. Kiedy strajkowałam, zakon nice nie zasypiały gruszek w popiele. „ O g r o m n i e się czuję rozczarowana wiadomością, że sio stra opuszcza n i e k t ó r e ze swoich lekcji z dziećmi i nie zawsze jest w tych miejscach, do których w o ł a j ą obowiązek". Tak za czynał się list od mojej niegdysiejszej nauczycielki geografii w Sedgley Park, siostry G e r t r u d y , k t ó r a kiedyś była taka d u m n a z najwyższych ocen, jakie uzyskałam z końcowych eg zaminów. „Siostro, to krańcowy brak profesjonalizmu z siostry stro ny i wielki zawód dla Sedgley! Siostro, co siostrę n a p a d ł o , że tak t r u d n o zachowywać się siostrze jak wszyscy inni? Czy nie sądzi siostra, że jeżeli życie jest dla siostry tak stresujące, p o winna siostra pójść do psychiatry?" I jeszcze: „Musi siostra myśleć o swojej społeczności. To takie s m u t n e dla nich mieszkać razem z siostrą, jeżeli nie z a m i e r z a siostra w o d p o wiedni sposób żyć naszym życiem". Z a c n a G e r t r u d a pytała na koniec, czy nie byłoby najlepiej poprosić, bym mogła odejść. Odejść] To słowo zadziałało jak czerwona płachta na byka, p o d o b n i e jak wszystko inne, o czym pisała o n a czy pozostali. Występowali przeciw m n i e , nie mając pojęcia, j a k a jest n a p r a w d ę sytuacja. Nie poruszy ły mnie p o d e j m o w a n e przez nich próby zastraszania. Z a m i a s t o k a z a ć skruchę, chciałam się j a k o ś zrehabilito wać. Wysłałam oświadczenie do mojego m e n t o r a ; przypomi n a ł o o n o nieco r a p o r t policyjny, ze szczegółowym, słowo w słowo, przytoczeniem mojej rozmowy z tymi t r z e m a uczen nicami. Byłam już nie tylko zła; byłam o b u r z o n a . C h c i a ł a m pokazać, j a k niewłaściwie wykorzystuje się władzę, by oczer niać niewinnych ludzi takich jak ja. Z a p r o p o n o w a ł a m utwo rzenie trybunału, który zajmowałby się taką niesprawiedli wością. Moja argumentacja była całkiem składna i mogła się o k a z a ć skuteczna, tylko że to był klasztor, na miłość boską, a nie placówka polityczna, strefa zmilitaryzowana czy zebra nie przestępców wojennych, których s ą d z o n o za z b r o d n i e przeciw ludzkości. Niestety, p o k o r a i potulność, te tradycyj ne lekarstwa na obolałe serce, stały się dla m n i e pojęciami obcymi, bezużytecznymi. Najgorszy list, długi na trzy kartki, przyszedł od osoby, która, jak sądziłam, stała po mojej stronie: od siostry Albion, niskiej, nerwowej zakonnicy z sympatycznym u ś m i e c h e m , wyrazistą twarzą i b a r d z o ciemnymi brwiami. Siostra Albion ćwiczyła na nas techniki przemawiania w miejscach publicz nych; wygłaszała p o g a d a n k i , zgłaszała wnioski i o d p o w i a d a ł a na wyimaginowane pytania, a wszystko po to, by zyskać pew ność siebie i nauczyć się poruszać w systemie westminsterskim. Czy gotowa była zająć się polityką? Nie do końca, ale kiedy została moją n a s t ę p n ą m a t k ą przełożoną, jej nieśmia łość zniknęła na d o b r e , a zastąpiła ją nieugięta siła c h a r a k t e ru, gotowa ł a m a ć wolę i serca. Wysłała list, b ę d ą c na wakacjach, gdzie w tajemnicy przy gotowywano ją do nowej roli. Ton tego listu był przyjemny, prosiła, bym bardziej się udzielała i nie spędzała tyle czasu sama. To była zdrowa rada, ale nie potrafiłam się do niej za- stosować, p o n i e w a ż nie przyznano mi racji w żadnej z moich skarg. „Niech siostra uświadomi ludziom, że siostra o nich d b a " - pisała, stroniąc od podstawowej kwestii, przez którą się o s t a t n i o z b u n t o w a ł a m . „Nigdy nie w o l n o n a m nikogo osą dzać - ciągnęła, o d n o s z ą c się do skarg na to, jak m n i e trak t o w a n o - a jeżeli rozwinie się w nas nawyk, by wszystkich p o dejrzewać, p r z e k o n a n i e , że nas niedoceniają albo że zawsze są przeciw n a m , to nasza dusza nie zazna spokoju. Poza tym to nie po chrześcijańsku". Oczywiście miała rację. D a w a ł a mi do zrozumienia, że je stem paranoiczką, i byłam nią. Świadczyła o tym moja nie u s t a n n a i nasilająca się rozpacz na widok „ d o w o d ó w " , że wszyscy mnie źle rozumieją, źle traktują i nie doceniają, a d o strzegałam je na każdym kroku. „Kiedy kurczowo trzyma się siostra własnego zdania, u ko rzeni takiego p o s t ę p o w a n i a leży d u m a - przekonywała. Proszę z a p o m n i e ć o sobie, całą swoją energię skierować na p o m a g a n i e innym, a p r z e k o n a się siostra, że nie będzie się już siostra martwić ani smucić, bo największego cierpienia przysparzamy sobie najczęściej sami. O Boże, ależ kazanie wygłosiłam!" - przyznała. Nie było wątpliwości, że intencje miała d o b r e , ale nie rozumiała, że nic nie da odwoływanie się do mojej dobrej strony, skoro tyloma p r o b l e m a m i nikt się nie zajął. Jej list równoznaczny był z z a p r o s z e n i e m , by zamieść wszystko p o d dywan i znowu stać się grzeczną zakonnicą. Jak o n a mogła sobie wyobrażać, że to się u d a ? • • • N a B o ż e N a r o d z e n i e t a m t e g o roku rozwieszałam j a k zwykle d e k o r a c j e , z radością zatracając się w twórczej z a b a wie, k t ó r ą była dla m n i e ta p r a c a . Do moich o b o w i ą z k ó w n a l e ż a ł o również p o s k ł a d a n i e ich w kilka tygodni później d o p u d e l trzymanych n a strychu. M a t k a A l b i o n , k t ó r a obję ła s t a n o w i s k o z p o c z ą t k i e m stycznia, przyszła zobaczyć, j a k sobie r a d z ę . Przyjrzała się b a c z n i e p u d l o m , a p o t e m ku m o - j e m u z a s k o c z e n i u i żałości, b e z t r o s k o odwróciła je wszyst kie do góry n o g a m i i zaczęła p a k o w a ć w ł a s n o r ę c z n i e , n a l e gając, bym się t e m u przyglądała. Szybko z a l a ł a m się łzami, ale o n a nie zwracała na to uwagi. M i a ł a chyba m n ó s t w o czasu, gawędziła p o d c z a s pracy z ludźmi, którzy przycho dzili do niej po to czy o w o , z a n i m wreszcie p o p r o s i ł a m n i e , bym o d n i o s ł a p u d ł a . Przez kilka n a s t ę p n y c h lat w ł a d z a matki A l b i o n się roz rastała, p r z e n o s z o n o ją z j e d n e g o d o m u do d r u g i e g o , żeby p r z e z j e d n ą k a d e n c j ę to tu, to t a m , to gdzie indziej wypeł niała obowiązki surowej zwierzchniczki. To dzięki niej p o d u p a d a j ą c e z g r o m a d z e n i e w r ó c i ł o w końcu do z a m o ż n o ś c i , j a k ą cieszyło się w o k r e s i e , kiedy wiele k o b i e t szło za swo im p o w o ł a n i e m . M a t k a A l b i o n doszła do władzy w czasach, kiedy liczba nowych k a n d y d a t e k p o w a ż n i e z m a l a ł a , z czego wynikała k o n i e c z n o ś ć z a t r u d n i a n i a coraz większej liczby świeckich nauczycielek. R o z u m i a ł a , jak istotne jest a n g a ż o w a n i e tylko najlepszych nauczycielek - przynajmniej dla n a d e r w a ż n e g o klasztoru G e n a z z a n o - by przyciągnąć j a k n a j lepszych uczniów ( t o znaczy tych, którzy najlepiej płacili) i w rezultacie z a g w a r a n t o w a ć przyszłą p o m y ś l n o ś ć z a k o n o wi F C J w Australii. Przez jakiś czas ta strategia działała. J e d n a k k o n i e c k o ń c ó w świeckie nauczycielki zaczęły okazy wać n i e z a d o w o l e n i e , ż e m u s z ą p r a c o w a ć p o d kierownic t w e m gorzej od nich wykwalifikowanych z a k o n n i c , tak więc z a r z ą d z a n i e d u ż ą częścią szkół przejęły świeckie d y r e k t o r k i o r a z zarządy. Mój ojciec z całego serca nienawidził matki Albion, p r z e konany, że to o n a ponosi winę za cierpienia, których spraw cą był zarząd w G e n a z z a n o . Członkowie tego zarządu nie docenili tego, że mój ojciec poświęcił czterdzieści lat, by stworzyć w klasztornych o g r o dach feerię oszałamiającego piękna, ani kosztów, jakich wy m a g a ł o ich utrzymanie. I nawet się nie zawahali, kiedy burzy li j e g o garaż i warsztat, bo p o t r z e b n y był im t e r e n p o d basen o olimpijskich wymiarach. Mój ojciec był prostym człowie kiem. Patrząc, jak wycinają s a d z o n e przez niego przed trzy- dziestu laty drzewa, ponieważ przeszkadzały w wytyczeniu prostej ścieżki, obwinia! za to m a t k ę Albion, która tymcza sem została j u ż m a t k ą prowincjonalną. Z a p e w n e nie mogta zawetować decyzji zarządu, ale mój ojciec nigdy tego nie zro zumiał. Szczęki mu się zaciskały, oczy wychodziły z orbit z wściekłości, a dłonie i ręce, m u s k u l a r n e i żylaste od o g r o m n e g o wysiłku, jaki wkładał w swoją p r a c ę , opadały w poczu ciu koszmarnej bezsilności. • • • O b u d z i ł a m się w pewien zwyczajny, chociaż chłodny p o r a n e k i nie m o g ł a m się ruszyć. C z u ł a m się tak, jakbym u t k n ę ł a w j a k i m ś kiepskim h o r r o r z e . Siostra, która w r a m a c h co dziennej p o b u d k i wołała: „Niech będzie pochwalony Jezus!", p o w i n n a była zaczekać, aż o d p o w i e m „ A m e n " , z a n i m sobie poszła, ale ponieważ zwykle wyskakiwałam z łóżka pierwsza, nie zawracała sobie głowy oczekiwaniem na d o b r z e z n a n e potwierdzenie. I n n e siostry w kabinkach sąsiadujących z m o ją (zasłony zostały zastąpione przez cienkie ścianki) przystą piły do codziennych zajęć, krzątając się w milczeniu. P r ó b o w a ł a m wołać, ale cichy głos, jaki wydobył się z moich ust, został zagłuszony szuraniem b u t ó w po p o d ł o d z e i szelestem pościeli układanej w stosy na krzesłach. Z wielkim wysiłkiem wyciągnęłam rękę, by zastukać w ściankę o b o k łóżka, ale na dal nikt nie reagował. Po śniadaniu weszła do mojej kabinki p o d e n e r w o w a n a in firmariuszka. Wezwała ją siostra M a d e l e i n e , k t ó r a zauważy ła, że m n i e nie ma i zajrzała do m n i e , kiedy wróciła na górę. Po twarzy siostry M a r i a n wyraźnie było widać, że podejrzewa mnie o symulowanie choroby, ale ponieważ nie u d a ł o jej się zmusić m n i e , bym się podniosła, w e z w a n o lekarza. L e k a r z przepisał tabletki rozkurczowe, k t ó r e miały nakłonić moje mięśnie, by dały sobie spokój z tym katatonicznym s t a n e m . Ciało po prostu o d m ó w i ł o posłuszeństwa niczym zatarty sil nik i d o p a s o w a ł o się do poczucia, że n a ł o ż o n o mi kaftan bez pieczeństwa. Po kilku dniach wróciłam do siebie na tyle, że m o g ł a m podjąć swoje obowiązki, za co wszyscy byli wdzięczni. Dzieci w internacie powitały mnie słowami: - Cieszymy się, że siostrze już lepiej. U ś m i e c h a ł y się, widząc m n i e znowu w refektarzu, kiedy p o d a w a ł a m im obiad. Ten drobny ludzki o d r u c h b a r d z o p o mógł mi przy rozluźnianiu napiętych pleców. • • • Z polecenia biskupa miałyśmy więcej rozrywek. J e d n ą z najcenniejszych innowacji, które powoli przesączały się do nas po Soborze Watykańskim II, były d o d a t k o w e atrakcje podczas wakacji; nie b r a k o w a ł o rozmów i śmiechu, grania na gitarze, tenisa, tańców grupowych - tańczyłyśmy w kręgach tak, jak to mogły robić elfy w Irlandii - oraz pływania. Nasze z g r o m a d z e n i e zakupiło p o d nową szkołę czterdziestoakrową, p o ł o ż o n ą przy plaży część pola golfowego wraz z pensjo n a t e m Penisula we F r a n k s t o n niedaleko M e l b o u r n e . Pensjo nat z łatwością d a ł o się p r z e r o b i ć na klasztor i spędziłam t a m wakacje w 1967 roku. Chodziłyśmy na plażę wcześnie r a n o , u b r a n e w czarne kostiumy kąpielowe; z założenia miały o n e nie zwracać niczyjej uwagi, ale tylko podkreślały z d r a d z i e c k o biały kolor naszej skóry. Moja siostra i ja nigdy nie mieszkałyśmy w tym samym klasztorze przez te pięć lat, kiedy była w okresie probacji. Jej przyjaciółką w G e n a z z a n o była siostra A n n a ; obydwie miały obrazoburcze poglądy, chociaż siostra A n n a dysponowała większym potencjałem intelektualnym, dzięki czemu zacho wywała się w sposób bardziej dyplomatyczny i akceptowalny. A n n a wykazywała także c u d o w n e poczucie h u m o r u w stosun ku do wszystkiego, z czego szydziła. Moja siostra natomiast przekuła swoje idee w czyn i to na nic nie czekając. W końcu, chociaż tak brakowało powołań, z mojej winy u z n a n o , że pew nie ma „złą k r e w " i nie pozwolono jej zostać w klasztorze. J e d n a k jesienią 1968 roku mieszkała w G e n a z z a n o , a ja chciałam znaleźć się w pobliżu kogoś, kto mógłby mnie zro- z u m i e ć i rozśmieszyć. Zbliżały się ferie wielkanocne. Stawi łam się bez większej nadziei p r z e d m a t k ą Albion i zapytałam, czy m o g ł a b y m w czasie ferii pobyć r a z e m z siostrą. Tak jak się spodziewałam, mojej b e z p r e c e d e n s o w e j prośbie o d m ó w i o n o , p o s t a n o w i ł a m więc wziąć sprawy w swoje ręce. Na dzień p r z e d Wielkim Piątkiem s p a k o w a ł a m m a ł ą tor bę z przyborami toaletowymi i kilkoma sztukami bielizny i ruszyłam w k i e r u n k u szosy, k t ó r a przechodziła w pobliżu naszej frontowej b r a m y . Nikt nie widział, jak wychodziłam, bo wszystkie siostry były na modlitwie; opuściłam kaplicę p o d p r e t e k s t e m , że m u s z ę pójść do toalety. N a p i s a ł a m liścik i zostawiłam go na talerzu śniadaniowym mojej przełożonej, równocześnie mając i nie mając nadziei, że przyprawi ją 0 niestrawność. „Wybrałam się z wizytą do mojej siostry w G e n a z z a n o przeczytała później m a t k a Albion, własnym o c z o m nie wie rząc. - J a d ę z przyjaciółmi, więc proszę się nie martwić. Sio stra M a r y C a r l a " . Napomykając o „przyjaciołach", miałam na myśli każdego, kto podwiózłby m n i e na p o ł u d n i e . P o k ł a d a ł a m zaufanie w Bogu, że ześle jakichś przyjaznych ludzi, by się m n ą zaopie kowali. Tego dnia mżyło i s t a n ę ł a m p o d jakimś liściastym d r z e w e m , by się schronić. Patrzyłam na b i t u m e n o w ą szosę, jedy ną d r o g ę szybkiego ruchu, k t ó r a prowadziła na p o ł u d n i e , 1 serce mi z a ł o m o t a ł o , kiedy zobaczyłam, że w moją stronę jedzie lśniący czarny s a m o c h ó d . Kiedy się zbliżył, p o d n i o słam kciuk prawej ręki, zupełnie jakbym to robiła przez całe życie. Mój biały habit p o w o d o w a ł , że byłam chyba najlepiej widocznym o b i e k t e m na świecie, nawet p o d tym cienistym d r z e w e m w szary dzień. S a m o c h ó d zwolnił i zatrzymał się w pobliżu, na poboczu. Siedziało w nim trzech mężczyzn; z miejsca, gdzie stałam, domyśliłam się, że kierowca jest W ł o c h e m - natychmiast u z n a ł a m , że to d o b r z e , bo przypomnieli mi się serdeczni wło scy przyjaciele z młodości. Z a u f a ł a m instynktowi, który w przyszłości miał m n i e w tylu sytuacjach chronić, i wiedzia- łam, że z tymi ludźmi b ę d ę bezpieczna. Tylne drzwi uchyliły się, by mnie wpuścić - było to zaproszenie, bym dzieliła ka n a p ę z australijskim wymownym f a r m e r e m , tęgim mężczyzną z wielkim b r z u c h e m i szeroko rozstawionymi nogami. Ujechaliśmy już spory kawałek, kiedy zapytali: - D o k ą d siostra jedzie? - Do M e l b o u r n e - o d p o w i e d z i a ł a m . - Czy to będzie w p o rządku? - Jeśli o nas chodzi, całkiem w p o r z ą d k u - odpowiedział kierowca stanowczo, powstrzymując chwilowo pozostałych od zadawania pytań. Jechali do M e l b o u r n e , ale niekoniecznie do Kew, gdzie mieścił się G e n a z z a n o . N a w e t mi przez myśl nie przeszło, że celem ich podróży m o ż e być jakieś inne miejsce w tej o g r o m nej metropolii. Byłam im g ł ę b o k o wdzięczna i podziękowa łam serdecznie za życzliwość. Z a c h o w y w a ł a m się przy tym z przekonującym o p a n o w a n i e m , a przynajmniej taką m i a ł a m nadzieję. Ż e b y m się czuła swobodniej, mężczyźni powiedzieli, że są katolikami. Musieli domyślać się, że ta j a d ą c a z nimi wysoka siostra o bladej twarzy schodzi na złą d r o g ę . Przecież na pew no klasztor wsadziłby ją przynajmniej do a u t o b u s u - a już z pewnością nie p o w i n n a p o d r ó ż o w a ć sama. - A do jakiego miejsca w M e l b o u r n e się siostra udaje? odezwał się znowu kierowca. Wyjaśniłam, że do klasztoru na szczycie wzgórza w Kew, i j e d e n z nich przypomniał sobie rząd cyprysów wzdłuż C o tham Road. - Ż e b y zobaczyć się z moją siostrą - d o d a ł a m , zupełnie jakby to było jakieś r o z s ą d n e wyjaśnienie. Panowie wyjęli m a p ę drogową, a kiedy już byli pewni, któ rędy jechać, z a p a d ł o milczenie. Okazali się tak uprzejmi, że nie poruszali t e m a t ó w światowych, wiedząc, że nie mogła bym przyłączyć się do rozmowy. Siedzieli zatopieni w my ślach, rzucając niekiedy spojrzenia na zakonnicę na tylnym siedzeniu, która niemal wtulała się w drzwiczki, ustawiwszy swoją brązową t o r b ę niczym b a r i e r ę między sobą a siedzą- cym o b o k mężczyzną. Poza jakąś sporadyczną b a n a l n ą uwa gą nikt się nie odzywał, jakby wszyscy spontanicznie zdecydo wali się na rekolekcje. P o d r ó ż była s t o s u n k o w o długa - o k o ł o stu osiemdziesię ciu k i l o m e t r ó w - ale nie zatrzymywaliśmy się po d r o d z e . Kierowca nie tracił ani odrobiny czasu, starając się dostar czyć m n i e na miejsce najprędzej, j a k Bóg pozwoli. Szosa d o prowadziła nas na ruchliwe przedmieścia. Kierowca wie dział d o k ł a d n i e , gdzie jedzie. J a k tylko zauważyłam znajomą linię tramwajową, wyraziłam gotowość przesiadki, ale nie chcieli o tym słyszeć. Kiedy pojawiły się o z d o b n e b r a m y na Cotham Road, zaproponowałam, że pójdę na piechotę pod j a z d e m , po o b u s t r o n a c h k t ó r e g o ciągnęły się w s p a n i a ł e grządki z kwiatami sadzonymi przez m o j e g o ojca, ale znowu nie chcieli ryzykować utraty p a s a ż e r k i , zwłaszcza teraz, tak blisko celu. C z a r n y s a m o c h ó d sunął k r ę t y m p o d j a z d e m , o b j e c h a ł owal wysadzany dostojnymi d r z e w a m i i zatrzymał się p r z e d g a n k i e m . Zaczekali, aż zadźwięczy naciśnięty przeze m n i e d z w o n e k . Kiedy ciężkie d ę b o w e drzwi się uchyliły, za wołali do widzenia i odjechali - n a p r a w d ę okazali się przy jaciółmi. F u r t i a n k a d o z n a ł a szoku na mój widok i zawołała wieleb ną m a t k ę , k t ó r a została u p r z e d z o n a , ale nie spodziewała się zobaczyć mnie tak szybko. W jej małym gabinecie, który pa m i ę t a ł a m z czasów postulatu i nowicjatu, wyjaśniłam powód, dla k t ó r e g o przybyłam, i zapytałam, czy mogłabym zatrzymać się na kilka dni. Było już oczywiste, w jaki sposób się do G e n a z z a n o d o s t a ł a m . Przełożona, m i m o że szczerze skonster n o w a n a całą sprawą, postanowiła mi ustąpić i zrobiła to życz liwie. Wezwała moją siostrę i poprosiła ją, by poczęstowała mnie h e r b a t ą i z a o p i e k o w a ł a się m n ą . Siostra była zachwycona, że m n i e widzi. Usiadłyśmy r a z e m na ławie w kuchni i zaczęła wyciągać ze mnie wszystko, co m i a ł a m do powiedzenia na ten i inne tematy, powtarzając „ojej!". Słusznie liczyłam na to, że będzie po mojej stronie! Zaparzyła h e r b a t ę , zrobiła nalot na puszki z h e r b a t n i k a m i , znalazła w lodówce jakieś ciasto, a wszystko to p o c h ł o n ę ł a m z apetytem, chociaż obowiązywał akurat o k r e s surowej poku ty przed Wielkanocą. D o c h o d z i ł o p o ł u d n i e , a ja jeszcze nie j a d ł a m śniadania. W Wielki Piątek wzięłam znowu na siebie obowiązek za miatania korytarza. Rozsypałam listki h e r b a c i a n e na całą szerokość krytych linoleum podłóg, żeby wchłonęły kurz, i systematycznie je z m i a t a ł a m . W s p o m n i e n i a długich, nie kończących się korytarzy tłoczyły się w mojej głowie razem ze w s p o m n i e n i a m i o przerażających koszmarnych snach, jak to z a p o m n i a ł a m zmyć p o d ł o g ę i zobaczyłam kurz, który zbi jał się w wirujące p u c h a t e koty. Po Wielkiejnocy wróciłam do Benalli s a m o c h o d e m z czte r e m a zakonnicami z G e n a z z a n o , które miały u nas spędzić wakacje. Po r o z m o w a c h z siostrą p o c z u ł a m się zdecydowanie lepiej, bo tak dla o d m i a n y ktoś mnie z sympatią wysłuchał. Kiedy wróciłam, nikt słowa mi nie powiedział. J e d y n ą oso bą, której ze wszystkiego się zwierzyłam, była siostra A n toinette, a moja przygoda ją rozbawiła, chociaż dech jej w piersiach zapierało. Wiedziała, że tak dłużej nie m o ż e być. Tymczasem ścisły krąg współpracownic matki Albion d o r a dził jej, by wysłać m n i e do psychiatry na b a d a n i e . Był taki emerytowany, b a r d z o szanowany psychiatra, dok t o r Brown, który miał bliskie powiązania z G e n a z z a n o . Mieszkał w M e l b o u r n e o kilka minut na p i e c h o t ę od klaszto ru. U m ó w i o n o wizytę i znowu pojechałam na p o ł u d n i e w t o warzystwie tych samych czterech milczących zakonnic, k t ó r e wcześniej przyjechały ze m n ą . W p r o w a d z o n o mnie d o gabinetu tego czcigodnego stare go człowieka w towarzystwie oskarżycielskiej i p o n u r e j m a t ki prowincjonalnej G e n a z z a n o . Miała zaciśnięte usta, ale jej zwykle o t ę p i a ł e oczy patrzyły czujnie. O b e c n a była jeszcze j e d n a n i e z n a n a mi osoba, która pojawiła się w G e n a z z a n o , kiedy byłam za granicą. Pełniła funkcję tak z w a n e g o n e u t r a l n e g o obserwatora, ale n a p r a w d ę obie pojawiły się tam po to, by otrzymać takie orzeczenie, jakie chciały usłyszeć. D o k t o r Brown był człowiekiem łagodnym i miał wielki szacunek dla prawdziwego cierpienia, a obserwował je u wie- lu swoich pacjentów. M i m o że siwowłosy, delikatny i lekko przygarbiony, nosił się z wyjątkową godnością. - Siostro Mary Carlo - zwrócił się do m n i e - proszę mi p o wiedzieć, co siostrę martwi. - Usiadł i robił wrażenie, że wy słucha m n i e z o g r o m n ą uwagą. - O d s ą d z o n o m n i e od czci i wiary, jeszcze zanim przyby łam do Benalli - zaczęłam, zerkając spod oka na moje towa rzyszki. Czy mogły coś o tym wiedzieć? Nie należały nawet do mojej społeczności! D o k t o r Brown poprosił o wyjaśnie nia, a ja w obecności dwóch świadków o d p o w i a d a ł a m uczci wie i bez w a h a n i a . O p o w i e d z i a ł a m mu o niesprawiedliwo ściach, jakie m u s i a ł a m ścierpieć; o tym, jak się n a d e m n ą latami z rozmysłem z n ę c a n o . W końcu m i a ł a m okazję, by wy powiedzieć się z pasją i szczerze przed człowiekiem, który miał pewien autorytet, a k t ó r e g o obowiązkiem było słuchać. Kilka razy moje towarzyszki próbowały mi przerwać, za przeczając z o b u r z e n i e m , ale zostały uciszone. W końcu dok tor zadał pytanie: - Czego tak n a p r a w d ę siostra chce? J a k siostra sądzi, w ja ki sposób m o ż n a by rozwiązać siostry p r o b l e m y ? J a k tylko zadał mi to pytanie, wiedziałam, co o d p o w i e m . - Chciałabym zostać wysłana do innego klasztoru, z daleka od matki Albion, najchętniej do G e n a z z a n o , gdzie mogłabym być z moją siostrą. - Natychmiast przyszło mi na myśl, że nie ma szans, by tę p r o ś b ę spełniono, więc d o d a ł a m : - Chciała bym zacząć od nowa wśród ludzi, którzy mnie nie znają. P o t e m d o k t o r Brown p o r o z m a w i a ł z m o i m i d w i e m a towa rzyszkami i przedstawił im swoją opinię. Nie m i a ł a m pojęcia, że p r o s z o n o go, by postawił diagnozę, że nie nadaję się na zakonnicę i p o w i n n o się m n i e wyrzucić. Niesłychanie t r u d n o zmusić do odejścia zakonnicę, k t ó r a złożyła śluby wieczyste; właściwie to niemożliwe, chyba że ktoś z o d p o w i e d n i m i kwalifikacjami gotów jest oświadczyć, że sie psychicznie nie nadaje do klasztoru. Ale d o k t o r B r o w n nic takiego nie zrobił. W mojej obecności powiedział tamtym d w ó m z a k o n n i com, że m a m objawy p a r a n o i . Kiedy wypowiedziały się i p o - daty ich z d a n i e m prawdziwą wersję wydarzeń (chociaż ż a d n a z nich nie mieszkała w m o i m klasztorze), wyjaśnił, że jest to dowód, iż interpretuję rzeczywistość w sposób paranoidalny. Równocześnie zwrócił im uwagę, że j e s t e m żarliwie o d d a n a życiu z a k o n n e m u , inteligentna i że m a m d o b r z e rozwinięte poczucie prawości i idealizmu. Od razu napisał n o t k ę - któ rą pokazał mi, zanim przekazał ją m a t c e prowincjonalnej z zaleceniem, by wysłano mnie do niewielkiej społeczności we Frankston, gdzie nikt mnie nie znał i gdzie mogłabym roz począć wszystko od nowa, tak jak chciałam. Była to sensowna rada, możliwa do spełnienia; z p e w n o ścią właśnie po coś takiego przyszły moje towarzyszki? A l e na ich cierpkich twarzach m a l o w a ł o się rozczarowanie. Kie dy wróciłam już do Benalli, nie zaskoczyła mnie decyzja władz: nie p o d e j m i e się żadnych kroków. M a m zostać tam, gdzie j e s t e m . P r o w a d z o n a z zagranicy obserwacja trwała nadal, a na moim biurku lądowały n a s t ę p n e listy. P o w i a d o m i o n o siostry o m o i m najnowszym wyczynie - j a z d a a u t o s t o p e m do Mel b o u r n e , niesłychane! - i n a m ó w i o n o je, by prawiły mi kaza nia. Nikt nie rozumiał, j a k a rozpacz p c h n ę ł a m n i e do tego czynu; widziały w m o i m p o s t ę p k u rzecz oburzającą, zniewa gę dla zwierzchności. Najbardziej b e z p o ś r e d n i list napisała m a t k a Winifred. Nie przebierała w słowach: „ N o t r e M e r e martwi się, że jest Siostra przyczyną takiej zgryzoty w społeczności i życzy sobie, bym przekazała Sio strze, że tak nie m o ż e dłużej być. Siostro, jest Siostra nieza dowolona z O d n o w y ustalonej przez Kapitułę i krytykuje Siostra swoją zwierzchność. To w a ż n e , by Siostra zajrzała w głąb swojej duszy. Ponieważ nie jest Siostra szczęśliwa w zgromadzeniu, istnieje możliwość, że minęła się Siostra ze swoim p o w o ł a n i e m . Siostry s p o s ó b zachowania i brak sza cunku dla zwierzchności są całkowicie sprzeczne z naszym d u c h e m . Siostro, jeżeli czuje się Siostra nieszczęśliwa i nieza dowolona, to w życiu zakonnym Siostry musi być coś funda m e n t a l n i e niewłaściwego, i czas by Siostra p o w a ż n i e z a s t a n o - wiła się, czy jest Siostra na właściwym miejscu. Niech Cię Bóg błogosławi, Siostro. Z serdecznym pozdrowieniem w Chrystusie, M. Winifred". Ten list z datą 25 m a r c a 1969 roku był przemyślany, uprzej my i dyplomatyczny, i n a p r a w d ę kazał mi się zastanowić. M o ja lojalność w stosunku do z g r o m a d z e n i a pozostawała wciąż niewzruszona - do tego stopnia, że nigdy słówka nie pisnęłam do nikogo z zewnątrz, nawet do moich rodziców - ale p r a w d ą było, że nie znajdował już we m n i e odbicia duch z g r o m a d z e nia, który zasadzał się na radosnym posłuszeństwie oraz peł nym szacunku i bliskim stosunku z przełożonymi. Pod koniec kwietnia minął rok, od kiedy złapałam tę oka zję do M e l b o u r n e , i moje n i e u s t a n n e modlitwy zostały wysłu c h a n e - a przy sposobności p r a w d o p o d o b n i e również modli twy całej społeczności. Moja rozpaczliwa m a n t r a w tamtych dniach, tygodniach, miesiącach brzmiała: „Panie, daj mi przejrzeć!" J u ż od dłuższego czasu czułam, że j e s t e m ślepa tak jak kiedyś w Broadstairs, kiedy zażyłam leki o niewłaści wej p o r z e . Jak zwykle o szóstej r a n o poszłam do kaplicy i pogrążyłam się w medytacji, kiedy nagle zobaczyłam całą naszą społecz ność, jakbym patrzyła na nią z wysoka. Wizja ukazywała moje siostry pracujące z zaangażowaniem, modlące się z zaangażo waniem, oraz ich jedność ostro kontrastującą z moją izolacją. Wyczuwałam żywo normalny dla nich stan szczęśliwości - nie gdyś również mój - i ich zmartwienie nieustannym zakłóca niem przeze mnie spokoju. Z r o z u m i a ł a m wyraźnie, że im bar dziej b ę d ę walczyć o odnowę, tym bardziej b ę d ę wyrzucana poza nawias. Nie było drogi powrotnej. Nie potrafiłam już p o d p o r z ą d k o w a ć się i żyć w spokoju. Narastało we mnie pra gnienie, by iść naprzód, by zapuścić się w nieznane. Było to ważniejsze niż próby dostosowania się czy zadowolenie bez za dawania pytań. Z r o z u m i a ł a m również, że żadna z nich nie pój dzie razem ze mną. Nie była to m r o c z n a wizja, wręcz przeciwnie, przesycało ją c u d o w n e światło, k t ó r e n a p e ł n i a ł o m n i e p o d n i e c e n i e m . W tamtej chwili z r o z u m i a ł a m , że p o w i n n a m odejść; że tęsk ni za tym moje serce i mój duch. P r o b l e m nie w tym, że prze stałam pasować j a k o zakonnica, chociaż wtedy o tym nie wie działam. Musiały zagoić się we m n i e rany z dzieciństwa, a klasztor nie był miejscem, w którym mogły się zagoić. Dzię ki A g g i o r n a m e n t o stał się miejscem, w którym tylko na n o w o się otworzyły. Wyszłam z kaplicy, znalazłam papier, k o p e r t ę i znaczek i od razu napisałam do biskupa, informując go o swoim za miarze. Położyłam list na m a ł y m sekretarzyku, w miejscu, z k t ó r e g o z a b i e r a n o pocztę p o r a n n ą . D o p i e r o po śniadaniu p o i n f o r m o w a ł a m wielebną m a t k ę . Zaskoczyła m n i e jej iryta cja, że nie p o p r o s i ł a m wcześniej o r a d ę ; myślałam, że moją decyzję przyjmie z ulgą! Po krótkim czasie tak się rzeczywi ście stało i wkrótce w i a d o m o ś ć rozeszła się po naszej spo łeczności. Tylko siostra A n t o i n e t t e oraz siostry Imelda, M a d e l e i n e i A n n a przyszły do m n i e , by życzyć mi szczęścia. Pozostałe musiały z r ó w n ą siłą odczuwać rozczarowanie, co ulgę; tyle ich ciężkiej pracy, by załagodzić moją nerwicę, cały ten czas, jaki z a b i e r a ł a m przełożonym, k t ó r e próbowały j a k o ś mi p o m ó c - wszystko na p r ó ż n o . I b ę d ą musiały rozdzielić między siebie obowiązki nauczycielskie oraz wiele prac, k t ó r e p o r z u całam w połowie r o k u szkolnego. Biskup przesłał swoją odpowiedź na ręce matki Albion, p r o p o n u j ą c n a s t ę p n y krok, którym było napisanie do Stolicy Apostolskiej z p r o ś b ą o dyspensę. Ja miałam wystosować ofi cjalne p i s m o do wielebnej matki generalnej, co zrobiłam. O j ciec D o h e r t y p o w i a d o m i o n y został, co się dzieje, i przyjechał zobaczyć się ze m n ą i udzielić mi rady, jak sformułować list do Watykanu. - Nie zawsze udzielana jest dyspensa, siostro - powie dział - ale gdyby siostra znalazła sposób, by oświadczyć, że się siostra nie nadaje do życia z a k o n n e g o , miałaby siostra sporą szansę. Z a u w a ż y ł a m , na co kładzie nacisk, a na tym etapie byłam już na tyle z a a w a n s o w a n a w polityce, że z r o z u m i a ł a m , iż ksiądz próbuje nie dopuścić, by p r z e d s t a w i a n a przeze mnie sytuacja obejmowała moje poglądy na t e m a t niestosowania się m o j e g o z a k o n u do dictum odnowy, co mogłoby przyczy nić F C J niepotrzebnych kłopotów. Tak więc p o s t a r a ł a m się tak sprawę przedstawić, jakby do odejścia skłaniały m n i e wyłącznie moje własne błędy. „Nigdy wcześniej nie u ś w i a d a m i a ł a m sobie, z jakich p o b u d e k wstąpiłam do z a k o n u - pisałam. - O d k r y ł a m , że chodzi ło nie tylko o czystą c h ę ć służenia Bogu, ale że p o w o d o w a ł m n ą b r a k pewności siebie oraz b ł ę d n e rozumienie tego, co oznacza p o d p o r z ą d k o w a n i e się woli Bożej. Kiedy wstępowa łam do z a k o n u , nie wiedziałam d o k ł a d n i e , dlaczego chcę być zakonnicą". N a p i s a ł a m jeszcze kilka z d a ń tego rodzaju, ale nie do koń ca b r z m i a ł o to właściwie. Nie m o g ł a m się powstrzymać i d o dałam: „Ojcze Święty, p r a g n ę ł a m wprowadzić w czyn o d n o w ę , a w wyniku moich pragnień napięcie w naszej społeczności stało się nie do zniesienia. Nie m o g ę wśród nich zostać i czuć się szczęśliwa. N i e m o g ę zostać i oczekiwać, że moja społecz ność będzie szczęśliwa". List z a a p r o b o w a n o i wysłano, co przypieczętowało mój los w oczach wszystkich zainteresowanych. Po b a r d z o lakonicz nym p o ż e g n a n i u u s u n i ę t o m n i e z Benalli, by moja p r z e d ł u żająca się o b e c n o ś ć nie wywoływała dalszego zamieszania wśród sióstr, i wysłano do klasztoru, w którym s p ę d z a ł a m czas j a k o uczennica szkoły średniej, do Vaucluse. Pobyt tam był dla m n i e przyjemny. O t o nowa społeczność, chociaż wiele twarzy i imion z n a ł a m z czasów szkolnych. Vaucluse miał swoją własną i o d r ę b n ą tożsamość. W klaszto rze były nawet o z d o b n e klozety, takie jakie kiedyś widywa łam w Anglii, z wymalowanymi piwoniami i różami. - Chciałabym powitać wśród nas siostrę M a r y Carlę, któ ra przez kilka tygodni będzie naszym gościem - takie krótkie oficjalne oświadczenie wygłosiła przy śniadaniu wysoka p o - marszczona wielebna m a t k a . Na jej m ą d r e j twarzy malował się niepokój i dotykała ust chusteczką, zanim się odezwała. Siostra Mary Carla jest na wakacjach, tak więc nie obowiązu je jej trzymanie się h a r m o n o g r a m u . Rozległ się szmer powitań. Jeżeli nawet ktoś ciekaw był, dlaczego jestem „na wakacjach" w połowie semestru, nikt o to nie zapytał. Zaledwie kilka osób podejrzewało, jaki jest praw dziwy powód, dla którego zatrzymałam się w Vaucluse, a któ rym było oczekiwanie na odpowiedź ze Stolicy Apostolskiej. Nikt d o k ł a d n i e nie wiedział, jak długo to potrwa, a nigdy nie przyszło mi na myśl - chociaż byłam taką buntowniczką - żeby odejść bez oficjalnego pozwolenia. P o m i m o wszyst kich skierowanych przeciw zwierzchnictwu gestów, posłu szeństwo miałam we krwi i chciałam wypełniać wolę Boga. Tak więc dni mijały, a ja ciągle miałam czas wolny. Niekie dy p o m a g a ł a m przy zmywaniu, ale nie wyznaczono mi żad nych stałych obowiązków, k t ó r e musiałabym nagle porzucić, kiedy b ę d ę odchodzić. Pozwolono mi korzystać z p u s t e g o p o koju, u m e b l o w a ł a m go stołem i krzesłem, pożyczyłam m a szynę do szycia, a d a p t e r i wszystko, co p o t r z e b n e do p r o d u k cji klaunów. Przeważnie siedziałam na p o d ł o d z e , zszywając klaunów z wielu kolorowych kawałeczków m a t e r i a ł u i pusz czając sobie hiszpańską muzykę, którą n i e d a w n o przesłała mi moja siostra Liesbet. „La P a l o m a " wypełniała cały pokój i moje serce. Byłam szczęśliwa, d u ż o szczęśliwsza niż za kilka tygodni w ś r o d k u zimy w M e l b o u r n e , kiedy p o c z u ł a m się osierocona. Robiłam klaunów dla sióstr w Vaucluse, żeby je mogły sprzedać na na stępnym kiermaszu, a j e d n e g o zatrzymałam na p r e z e n t dla mojej matki. U b r a n y był w złotą kurteczkę z falbankami przy nadgarstkach. M a t k a wysoko sobie tego klauna ceniła i trzy m a ł a go w swoim saloniku, gdzie robi! takie wrażenie, jakby gawędził wesoło z niewidzianym towarzystwem. Z a p r o p o n o w a n o mi, żebym go po jej śmierci zabrała, ale o d m ó w i ł a m , a teraz moja siostra Liesbet jest właścicielką j e d n e g o z naj dziwniejszych klaunów na świecie. Ma w sobie hiszpańską krew, tak jej powiedziałam, i dlatego go lubi. M i a ł a m p r o b l e m , w co p o w i n n a m się ubrać, kiedy b ę d ę stawiała czoło światu. D o p i e r o po raz drugi j a k a ś siostra opuszczała klasztor. Pierwszy raz stało się to przed c z t e r e m a laty, w 1965 roku. Ponieważ obowiązywała reguła milczenia, niewiele się o tym wydarzeniu mówiło. Ta siostra była kiedyś dyrektorką szkoły w G e n a z z a n o i postanowiła odejść po dłu gich sporach o jej p o s t ę p o w a n i e z uczniami. Moje odejście miało wywołać liczne dyskusje - i z a p o c z ą t k o w a ć prawdziwy exodus. Nim rok się skończył, odeszło jeszcze sześć sióstr. P o p r o s z o n o moją m a t k ę , żeby poszła ze m n ą na zakupy i z u p o w a ż n i e n i a matki prowincjonalnej w G e n a z z a n o wyko rzystała 200 dolarów na moją nową g a r d e r o b ę . Nie było to dla mojej matki łatwe, ponieważ nie prowadzi ła s a m o c h o d u , ale nie przygotowała się jeszcze do tego, by przekazać swojemu mężowi w i a d o m o ś ć , że ich córka wraca znowu do d o m u . O b a w i a ł a się awantur, k t ó r e mogły wybuch nąć, kiedy ojciec będzie zadawał pytania, na k t ó r e o n a na ra zie nie znała odpowiedzi, i j e g o wzburzenia, kiedy będzie protestował, widząc, jak tracę a u r e o l ę , którą już rysował wo kół mojej głowy. Z a m ó w i ł a taksówkę na własny koszt. Nie p o s i a d a ł a m się z radości, widząc ją i widząc, że cieszy się na mój widok; bardziej się cieszy, niż jest z d e z o r i e n t o w a n a czy z m a r t w i o n a m o i m coraz bliższym odejściem z życia zakon n e g o . Był maj, b a r d z o zimny. P o t r z e b o w a ł a m płaszcza, który kosztował 45 dolarów. O p r ó c z tego pieniędzy starczyło na kapelusz, rękawiczki, buty, bieliznę i j e d n ą sukienkę. Moja rodzina mieszkała w Kew, więc to tam udałyśmy się na zakupy - nie najtańsze miejsce, ale tego nie m o g ł a m wie dzieć! M a t k a musiała uznać, że d o m towarowy czy sklep z używanymi rzeczami nie nadają się do tego, by zakonnica zdejmowała welon i habit i przymierzała u b r a n i a . Tak więc zamiast szokować szarych ludzi, przyprawiałyśmy o ataki n e r w o w e właścicieli butików, kiedy spod mojej świętej czer ni wyłaniało się ciało oraz krótkie włosy, a my udawałyśmy, że to dla nas coś powszedniego. Sukienka, k t ó r ą wybrałam, miała kolor nieba, biały koł nierzyk i pasek. Podświadomie wybrałam kolory Dzieci Ma ryi, k t ó r e nosiłam j a k o dziewczynka. Uszyto ją z g r u b e g o , d o syć sztywnego poliestru, a r ą b e k sięga! t r o c h ę za kolano. M a t k a prowincjonalna w G e n a z z a n o poprosiła, żebyśmy pokazały jej nasze zakupy, r a z e m z pokwitowaniami. Ta skwaszona kobieta skrzyczała nas, nie robiąc różnicy między moją m a t k ą a m n ą , że wydałyśmy tak d u ż o pieniędzy na jed ną rzecz, na płaszcz. D a ł a n a m wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie żadnej więcej p o m o c y finansowej na u b r a n i a czy cokolwiek innego. - Proszę podziękować, C a r l o , i zejść mi z oczu, ponieważ zniszczyłaś moją wiarę, że do czegoś takiego nigdy dojść nie m o ż e . Ż e g n a m , p a n i van Raay, ż e g n a m . • • • List z Watykanu m o ż n a streścić krótko: „Idź, C a r l o , idź!". Przyszedł w sześć tygodni po tym, jak wysłałam swój list i był napisany po łacinie, której odcyfrowaniem po dziś dzień nie zawracałam sobie głowy. Wysłano m n i e na górę do moje go pokoju, żebym zdjęła habit. Zostawiałam wszystko p o z a kilkoma przyborami toaletowymi i modlitewnikami. Rytuał zdejmowania habitu niespodziewanie m n i e p o r u szył. Po raz ostatni o d k ł a d a ł a m welonik, zauważając przy tym, że włosy odrosły mi j a k u chłopaka. Z a p a k o w a ł a m m o dlitewnik i p o d wpływem chwili ten solidny, wierny bicz, po którym widać było, że go używałam. Nie miałam najmniej szego z a m i a r u p o n o w n i e go użyć, ale nikt inny by go nie chciał! Kiedy schodziłam po szerokich krętych schodach zwykle zastrzeżonych dla klasztornej arystokracji, w cywilnym ubra niu, niosąc m a ł ą brązową walizeczkę, wszystkie zakonnice z Vaucluse stanęły w szeregu, by m n i e pożegnać. Z a p a m i ę t a łam na zawsze tę scenę: twarze odwracały się w moją stronę z nadzieją, że będzie po nich widać, do jakich aniołów należą. Wzruszona byłam, że p r a g n ą pożegnać mnie szczerym ser- cem, chociaż nie należałam do ich społeczności. Każda ser decznie ściskała moją dłoń i kiedy ją mijałam, wypowiadała jakieś dodające otuchy słowa. Tylko siostra A n t h o n y , moja pani od matematyki sprzed lat, nie zdołała się powstrzymać. - Niech ci Bóg wybaczy! - wyrwało jej się. - Teraz widzisz, jakie są owoce nieposłuszeństwa! I n n e zakonnice m a m r o t a ł y z d e z a p r o b a t ą na jej wybuch. - Nie zwracaj uwagi, C a r l o . Czułość, j a k ą mnie otoczyły, k o m p l e t n i e mnie zaskoczyła. Nie przywykłam do tego, by znajdować się w c e n t r u m ser decznej uwagi. Tego dnia życzliwość ich p o ż e g n a n i a była błogosławieństwem, k t ó r e g o aż do bólu p o t r z e b o w a ł a m . Nie pozwoliła, by całe moje serce wypełnił smutek, że mnie od rzucono. CZĘŚĆ TRZECIA Wolna! Nareszcie wolna! O d d y c h a ł a m z ulgą na tylnym siedzeniu w starym chevrolecie mojego ojca i z wielką o c h o t ą zaśpiewa łabym coś n i e m ą d r e g o , gdyby tylko ojciec i m a t k a nie trakto wali sprawy tak poważnie. Wracałam do rodziców, do mojego starego d o m u . Był pierwszy czerwca 1969 roku, dzień pięć dziesiątych szóstych urodzin matki, słodki i gorzki z a r a z e m . Biedni ci m o i rodzice. M a t k a wykazywała tyle optymizmu, kiedy wybierałyśmy się r a z e m na zakupy, ale teraz wyglądała tak, jakby spadła z o b ł o k ó w na ziemię p o d g r a d e m głośnych, pełnych niedowierzania słów ojca. P a m i ę t a m j e d e n z niezwy kle rzadkich listów ojca, jaki ułożył w przypływie dumy: „Czujemy się bezpieczni i szczęśliwi, ilekroć p r z y p o m n i my sobie, że nasza najstarsza c ó r k a m o d l i się za n a s " - tak napisał. D l a niego moje modlitwy miały większą m o c niż j e g o wła sne. Byłam czymś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej u P a n a Boga; m o ż n a by powiedzieć, że spieniężonej zbyt wcześnie i z poważnymi stratami. Ale b a ń k a mydlana ich słodkich m a rzeń musiała kiedyś p ę k n ą ć i właśnie teraz przyszła na to p o ra. Zaczynali godzić się z faktem, że córka, którą ubóstwiali, nie spełni ich oczekiwań. Widziałam w ich oczach ból i głę boki zawód. Ojciec, który niewątpliwie boleśnie odczul to, że ukrywa no przed nim moje wystąpienie z klasztoru, zachowywał się opryskliwie. - Czy zechciałabyś wyjaśnić mi, co się stało - zaczął z cha rakterystyczną dla siebie bezpośredniością i niecierpliwością, jak tylko przestąpiliśmy p r ó g d o m u . - Co ci odbiło, że nie mogłaś wysiedzieć tam, gdzie byłaś? Co było tam dla ciebie niewystarczająco d o b r e ? Te słowa były dla mnie sygnałem. Po raz pierwszy doświad czałam dziwnego, oczyszczającego i c u d o w n e g o uczucia, że powiem im p r a w d ę o tych ostatnich kilku latach, czego aż do bólu p r a g n ę ł a m . - C z u ł a m się tak nieszczęśliwa i tak niespełniona, że chęt nie bym u m a r ł a . Patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami. - Co to za g a d a n i e ? - odezwał się mój ojciec, opierając pięści na biodrach. - Nic n a m nie mówiłaś, kiedy cię odwie dziliśmy, ani kiedy tu przyjeżdżałaś na wakacje. K ł a m a ł a ś nam! Na jego twarzy malowały się na p r z e m i a n to szyderstwo, to szczera dezorientacja. Wyglądał tak, jakby nie mógł się zde cydować, czy wyśmiać m n i e , czy zapłakać. Popatrzyłam na m a t k ę . Z jej twarzy t r u d n o było coś wyczytać. O d d y c h a ł a płytko, usilnie starając się mnie zrozumieć. Ich ból w końcu dotarł do mnie i serce mi pękło. Z a l a ł a m się Izami, rozszlo c h a ł a m się o k r o p n i e , aż mnie wpół zgięło, że tak ich zasmu ciłam. Słowa ojca były prawdziwe. Mogli się czuć dotknięci, że im się nigdy nie zwierzyłam. Musiałam spróbować całą sprawę wyjaśnić, nawet jeżeli nie m i a ł o to sensu. - Tato, nigdy nie słyszałeś o d e mnie słowa skargi dlatego, że musiałam być lojalna w o b e c z a k o n u . - G l o s mi się zała mał; a gdzie była wtedy moja lojalność w o b e c nich? A l b o wo bec prawdy? - To j e d n a z reguł, których musiałyśmy p r z e strzegać. Lojalność stalą na samym czele zasad w żeńskim zakonie. Była to niepisana reguła, ale - o ironio - właśnie do prze strzegania lojalności w d r a ż a n a byłam od dzieciństwa: nigdy nie zdradzaj rodziny, rozmawiając z obcymi o tym, co na p r a w d ę się dzieje. Nie pierz b r u d ó w przy ludziach, którzy nie należą do twojego plemienia. Klasztorna społeczność stała mi się najbliższa kosztem rodzinnych więzów krwi. O p o w i e d z i a ł a m im, jak chciałam w p r o w a d z a ć zmiany i j a k moje siostry miały mi za złe, że tak s a m o t n i e wyrywam się do p r z o d u . J a k niesłychanie frustrujące było dla mnie to wszystko. Stało się tak, jakbym otworzyła śluzę i uwolniła w o d ę , s t a r a n n i e t a m o w a n ą przez lata. Wreszcie mogły roz luźnić się n a p i ę t e mięśnie twarzy, k t ó r e tak ciężko pracowa ły, żebym trzymała usta z a m k n i ę t e . M o j e ciało wypełniała świeża czysta energia, kiedy zwierzałam się i wyznawałam prawdę. Rodzice słuchali z p e ł n ą koncentracją. Ojciec klął i na p r z e m i a n parskał „tss! tss!" albo głośno z niedowierzaniem rechotał. O d d e c h matki stał się szybki i płytki, od czasu do czasu wydawała gardłowe odgłosy zrozumienia, tuląc zwinię te dłonie m o c n o do piersi. W końcu się odezwała. - Wiedziałam, że dzieje się coś złego, kiedy przez dłuższy czas nie mieliśmy od ciebie listu, a p o t e m opisywałaś tylko, j a k a p i ę k n a jest okolica w tamtym angielskim klasztorze. W i d z i a ł a m jej współczujące spojrzenie; b e z r a d n ą m a t czyną miłość i s m u t e k . A co m i a ł a t e r a z ? U k o c h a n ą c ó r k ę , której opowieści niszczyły jej w y o b r a ż e n i a o życiu w klasz t o r z e i groziły, że wywrócą religijne p r z e k o n a n i a do góry nogami. Słusznie coś przeczuwała, zwłaszcza kiedy odwiedziła m n i e w Brukseli. O k ł a m a ł a m ją tam, kiedy zadawała mi py tania. Wydawało mi się to wtedy najlepszym wyjściem. A te raz, patrząc p r o s t o w jej pełną bólu twarz, m o g ł a m wyjaśnić, jakiej wierności w o b e c klasztoru w y m a g a n o o d e mnie; mat ka wydawała się rozumieć. P o t e m , wbijając nóż jeszcze głę biej, zaczęłam wyjaśniać, co znaczył ślub ubóstwa i że musia łam o d d a w a ć wszystko, co mi przysyłali w prezencie. M a t k a przypomniała mi o jednym szczególnie cennym da rze - o kolekcji płyt R e a d e r ' s Digest z muzyką klasyczną, ko lekcji nie do zastąpienia, wysłanej do mnie podczas trzeciego roku, jaki s p ę d z a ł a m w Benalli. - Co się z nią stało, C a r l o ? - P r o b l e m w tym, że czasami pozwalano n a m zatrzymać prezenty, a czasami nie. Nigdy nie wiedziałyśmy tego z góry powiedziałam. Byłam wtedy zbyt nieszczęśliwa, by uprzedzić moich rodziców. - Przykro mi, m a m o . Moja b i e d n a m a t k a zdusiła łkanie. Te płyty kupiła za oso biste oszczędności i teraz nie d a ł o się ich już dostać. B e z p o ś r e d n i m s k u t k i e m moich zwierzeń było to, że rodzi ce tak się oboje rozczarowali do zakonnic i religii, którą r e prezentowały, że przestali na jakiś czas chodzić do kościoła. Ojciec zmiękł pierwszy. Nie miał w życiu niczego lepszego i powiedział sobie, że nawet jeżeli zakonnice są złe, to Bóg niekoniecznie musi być taki sam. Ale m a t k a nigdy w pełni nie odzyskała zaufania do religii. Nie prowadziła s a m o c h o d u , nie mogła więc s a m a jeździć do kościoła, a jej kiedyś sporadyczne wyjaśnienia, że nie dała ra dy przyjechać z m ę ż e m , bo musiała zostać w d o m u i zająć się dziećmi, stały się d u ż o częstsze. Przestała też spowiadać się z grzechów; a jej cynizm sięgnął wyżyn, kiedy dowiedziała się o wyczynach miejscowego proboszcza, w r e d n e g o m a ł e g o człowieczka,, który głaskał jej przyjaciółkę po udzie, kiedy przyszła d o niego p o r a d ę . Było j e d n a k coś, co m a t k a przede mną ukrywała; coś, o czym jeszcze przez lata nie miałam się dowiedzieć. Przez osiem i pół roku, dopóki nie złożyłam ślubów wieczystych, moi rodzice i moja siostra Liesbet wysyłali pieniądze na pokrycie listy „wydatków", którą zakonnice regularnie przedstawiały im do zapłacenia. Przez cały ten czas, kiedy ja pracowałam jako sprzątaczka i harowałam jak wół w klasztorze, i produkowa łam wiele cudownie pięknych haftów, naciągano ich, by mnie utrzymywali. Moja siostra podeszła do tego spokojnie, ale bra cia nie byli skłonni do wybaczenia - i dało się to poznać po na stawieniu, jakie mieli do mnie zaraz po opuszczeniu klasztoru. • Tak więc opuściłam klasztor z j e d n ą sukienką na grzbie cie. Włożyłam ten n i e p r a w d o p o d o b n y m o d e l a la M a d o n n a na s p o t k a n i e z m o i m i b r a ć m i i siostrami i ich zaciekawiony mi m ę ż a m i i ż o n a m i . Z r o b i ł a m z siebie widowisko. Wszyscy przyglądali się, jak siedzę - wyglądałam t r o c h ę jak G r a c e Kelly na p o d i u m , nogi r a z e m i u k o s e m , kostki skrzyżowane, ręce złożone na p o d o ł k u , w y p r o s t o w a n a szyja. Nie dzieliłam się żadnymi soczystymi p l o t e c z k a m i o klasztorze, co na pew no by ich ucieszyło. Pozwoliłam, by ciężar r o z m o w y wzięła na siebie m a t k a i byłam nie bardziej interesująca niż lalka w p u d e ł k u . Na szczęście obecni okazali się wystarczająco wrażliwi, by domyślić się, że przeżywam coś w rodzaju szoku k u l t u r o w e g o . I chociaż byłam niewyobrażalnie p o r u s z o n a , m i a ł a m nadzieję, że w najmniejszym stopniu t e g o po m n i e nie widać. Bez wątpienia zakonnice liczyły na to, że m a t k a wykorzy sta swoje zdolności i uszyje mi sukienki i bluzki, i spódnice. Z r o b i ł a to, ale szyła je tak, jak jej się p o d o b a ł o . Ja zielonego pojęcia nie miałam, co m o ż e być m o d n e . Mając wciąż świeżo w pamięci swoje śluby, m o g ł a m się kierować wyłącznie u b ó stwem i skromnością. D o s t a ł a m od mojej kochającej siostry Liesbet w p o d a r u n k u futro - nie prawdziwe futro, ale wystar czająco d o b r e , by było superciepłe - i uważałam, że wyglą d a m w nim b a r d z o wytwornie. A l e ślub ubóstwa nie pozwolił mi go przyjąć. Aż p ł o n ę ł a m cała od miłego uczucia, z jakim p o d p o r z ą d k o w y w a ł a m się tej faryzeuszowskiej cnocie i nie mal wynagrodziło mi to brak ciepłego okrycia podczas lodo watej zimy w M e l b o u r n e . Mojej biednej siostrze dech zapar ło z niedowierzania, kiedy odrzuciłam jej dar. Dzięki mojej niebieskiej sukience a la M a d o n n a po raz pierwszy stałam się o b i e k t e m erotycznej fantazji. W słonecz ny zimowy dzień, podczas pierwszej bez welonu wyprawy na zakupy, w pobliżu Camberwell, mój metafizyczny zmysł e r o tyczny wyłapał m a m r o t a n i e dwóch szesnastolatków opierają cych się o ścianę sklepu na rogu po drugiej stronie ulicy. - P o p a t r z na tę lalę! - usłyszałam, jak j e d e n tykowaty m ł o dzian mówi do drugiego, niższego, trzymając ręce w kiesze niach i pokazując na mnie głową. - Do niej to n i e t r u d n o by łoby się d o b r a ć - chodziło mu o moją sukienkę - żadnych guzików na plecach. Tylko j e d e n długi z a m e k z przodu, od góry do dołu! - I wykonał znaczący gest ręką. U ś m i e c h n ę ł a m się, przeszedł mnie miły dreszczyk, że tak się na mnie zapatrzyli! Było to ciepłe ludzkie uczucie, p o m o gło mi się poczuć bardziej swojsko na tej planecie. Przez pierwsze tygodnie wciąż jeszcze roiłam sobie, że m o że po sześciu miesiącach zechcę wrócić do klasztoru, więc nie z a p o m i n a ł a m o p o r a n n y c h i wieczornych modlitwach. A p o nieważ nie powstrzymywało mnie już m o n o t o n n e brzęczenie sennych z a k o n n i c w klasztorze, przyłapałam się na tym, że błyskawicznie przelatuję przez tekst. W niecały tydzień uświadomiłam sobie, jak głupio postę puję. Moje modlitwy zmieniły się w najbardziej dosłownym sensie w „puste słowa". Pacierze działały j a k o ś dzięki poboż ności całej grupy; j e d n a osoba - a już na p e w n o ta osoba nie wystarczała. M o ż e nigdy nie byłam dość p o b o ż n a , a m o że każda z nas liczyła, że jej współtowarzyszki wypełnią su che, powtarzające się słowa energią i znaczeniem. M o ż e wie le słabych światełek, do których n a l e ż a ł a m ja, d a w a ł o w sumie j e d n o j a s n e światło. Tak czy owak, moja słabiutka żarówka zaczęła zawodzić, kiedy otwierałam modlitewnik, a p o t e m całkiem zgasła i już nigdy więcej nie zapłonęła. Wciąż jeszcze dosyć często c h o d z i ł a m na m s z ę . Możli wość wyboru niczym rozkoszny chłodny p r ą d przepływała przez mój r d z e ń : j u ż nie musiałam iść! Prawie ż a d n e j mszy nie o p u ś c i ł a m , od kiedy p o d r o s ł a m na tyle, żeby c h o d z i ć do kościoła. A t e r a z nikt słowa by mi nie powiedział, gdybym nie poszła! Chwilami, w przebłyskach z r o z u m i e n i a , wstrzą sała m n ą ś w i a d o m o ś ć , j a k silnie z o s t a ł a m u w a r u n k o w a n a , jak dziecinna była moja r a d o ś ć z możliwości d o k o n y w a n i a wyboru. W d o m u rodziców spalam znowu na podwójnym łóżku, k t ó r e przed p o n a d d w u n a s t u laty dzieliłam z siostrą. Przypo- m n i a t a m sobie, że sypialnia rodziców jest za ścianą, kiedy w nocy usłyszałam pisk matki: -Nie! A l e ojciec n a d a l nie godził się z o d m o w ą . W w y t a p e t o w a n ą d r e w n i a n ą ścianę uderzyły j a k i e ś m i ę k k i e p r z e d m i o ty, p a n t o f l e i p o d u s z k i , a p o t e m cięższe rzeczy, chyba p o pielniczka. Z d u s z o n e piski m a t k i zmieniły się w z d u s z o n e krzyki. Pewnej nocy poczułam przypływ odwagi i zawołałam: - Przestańcie, wy dwoje! Nie m o g ę spać, tak hałasujecie! Sądziłam, że w ten sposób bronię matki. Ale ojciec nie za mierzał pozwolić swojej córce na pyskowanie, nawet jeżeli by ła kiedyś zakonnicą i uważała się za coś w rodzaju autorytetu m o r a l n e g o . Pojawił się nagle w drzwiach mojego pokoju, na rzuciwszy na siebie jakieś fragmenty nocnego stroju i roz chełstany szlafrok. Wyglądał przy tym, jakby uciekł z kartek powieści Dickensa. Był nieugięty: m a m siedzieć cicho albo oberwę. Z r o z u m i a ł a m , że p o w i n n a m się wyprowadzić. • • • W dwa tygodnie po tym, jak opuściłam klasztor, opuściłam również d o m moich rodziców. Za pieniądze pożyczone od siostry wynajęłam pokój w dużym dworze, przerobionym na mieszkania. Nikt nie domyślał się, jak bezgranicznie d e n e r wujące było dla mnie to wkroczenie w anonimowy świecki świat, ale na oślep rzuciłam się przed siebie i nic nie zdołałoby mnie od tego powstrzymać. W dzień po wprowadzeniu się do tego mieszkania zaczęłam też uczyć francuskiego w Templestowe High, jednej z cieszących się najgorszą sławą i najbar dziej zatłoczonych szkół średnich. Z a c z ę ł a m prowadzić życie n o r m a l n e j osoby, cokolwiek to znaczy. Wciąż jeszcze nie czułam się n o r m a l n a w ogólnie przyjętym sensie tego słowa, ale na tym początkowym etapie życia, w wieku trzydziestu j e d e n lat, nie wiedziałam nawet d o k ł a d n i e , do czego służy poczta. D y r e k t o r szkoły poprosił mnie do swojego gabinetu. - Jeżeli będzie się pani chciała czegoś dowiedzieć albo bę dzie p a n i p o t r z e b o w a ł a pomocy, wystarczy, że pani poprosi, Carlo. Był z g r u n t u życzliwym człowiekiem. N a p r a w d ę p o t r z e b o w a ł a m p o m o c y . N i e r z a d k o kręciło mi się w głowie, p r z e z co n a p i n a ł a m mięśnie k a r k u . C z ę s t o na chwilę traciłam świa d o m o ś ć , bo m u s i a ł a m przystosować się do tak wielu rzeczy naraz. Nie wiedziałam, jak w tych czasach zachowują się w towa rzystwie dorośli. Przyglądałam się otaczającym m n i e lu dziom, żeby się j a k o ś zorientować, i przysłuchiwałam się ich r o z m o w o m . N a w e t zwyczajny język się zmienił. D o b r z e było by, gdybym potrafiła zaufać m o j e m u dyrektorowi, ale ja czu łam się u p o k o r z o n a faktem, że znał moją n i e d a w n ą p r z e szłość. W i d m o r z e k o m e g o n o w e g o początku w Benalli! Rozpaczliwie p o t r z e b o w a ł a m m e n t o r a , ale tylko połykałam valium przed wyjściem do szkoły. Przez sześć tygodni chodziłam p ó ł p r z y t o m n a , d o p ó k i nie wyrzuciłam valium do kosza i z niewiarygodnym u p o r e m nie przystosowałam się do życia w świeckiej szkole. Dzięki mojej nieskazitelnej francuszczyźnie i miłości do tego p r z e d m i o t u zyskałam sobie szacunek uczniów, i u d a ł o mi się j a k o ś b r n ą ć dalej. Tej pierwszej zimy nazywali m n i e Ż a b a , bo n o s i ł a m d o p a s o w a n y zielony k o s t i u m z dzianiny, który k u p i ł a m sobie za pierwszą pensję. Ż a b a to o d p o w i e d n i e przezwisko dla nauczycielki francuskiego. N i e m i n ą ł miesiąc, a n a d a n o mi n o w e : Latająca Z a k o n n i c a . N i e w i a d o m o j a k t e dzieci zdą żyły się dowiedzieć, że byłam kiedyś z a k o n n i c ą . M o ż e p o znały po s p o s o b i e , w jaki się p o r u s z a ł a m - szybko i j a k b y m płynęła n a d ziemią. Sally Field latała po e k r a n i e telewizo rów w roli „latającej zakonnicy", a j a k l a t a ł a m po boisku i po k o r y t a r z a c h j a k jej żywy, p o z b a w i o n y b a r b e t u o d p o wiednik. Były w gronie nauczycielskim osoby, które kwestionowały moją pracę w szkole średniej, ponieważ nie ukończyłam stu diów. No cóż, nie miałam nawet matury! Rozmawiali między sobą wystarczająco głośno, żebym ich słyszała, ale nigdy mi nic nie powiedzieli prosto w twarz. Z r o z u m i a ł a m , że ich zdaniem powiązania Sedgley College z Uniwersytetem Manchester to tylko taka sztuczka. Z a r e a g o w a ł a m , przystępując do najbliż szego egzaminu m a t u r a l n e g o , a następnie zostałam członkiem związku nauczycieli. Równało się to uznaniu moich kwalifika cji. Gdyby mnie nie przyjęli, o d m o w a mogła wpłynąć na moją pensję. Dowiedziałam się, że dyrektor był po mojej stronie i że jawnie popierał go j e d e n z grona nauczycieli, Ron. R o n był facetem z wąsami i b a r d z o psotnym u ś m i e c h e m . Uwielbiał d o p r o w a d z a ć do tego, żebym się czerwieniła, a nie było to t r u d n e . Dzielił ze m n ą i c z t e r e m a innymi o s o b a m i k o m ó r k ę na miotły, k t ó r a została z a a d a p t o w a n a na pokój na uczycielski. Nigdy r a n o nie z a p o m n i a ł zapytać, j a k się m a m . Był dla mnie wybawieniem: żonaty, więc nie stanowił zagro żenia j a k o potencjalny chłopak, z mitym poczuciem h u m o r u . R o n przyszedł któregoś dnia do pokoju nauczycielskiego z wierszykiem, który dla mnie wyszukał. Ani on, ani nikt in ny nie n a p o m k n ą ł przy m n i e słowem o mojej niedawnej przeszłości. Ale wszelkie wątpliwości, czy wiedział o niej, rozwiały się, kiedy z a p r e z e n t o w a ł swój wierszyk. A brzmiał on następująco: Pewien mnich w wielkim mieście Nairobi Zejść się z nudów z tego świata sposobił. Lecz mniszkę poznał młodziutką i żwawą, I się zajęli wspaniałą zabawą, A potem matkę przełożoną z niej zrobił. Ku j e g o zadowoleniu m o c n o się z a r u m i e n i ł a m . Nauczyciele uprzedzili m n i e , żebym miała się na baczno ści w o b e c „kanalii" - lekarzy zatrudnianych przez wydział nauki, którzy mieli b a d a ć nowych nauczycieli i wydawać za świadczenia o zdolności do wykonywania zawodu. Pokój lekarski był duży, staroświecki i dobrze wyposażony, a lekarz wygląda! na wysportowanego i był ubrany na biało. N o w a kasta kapłańska, pomyślałam, w bieli zamiast w czerni. Ponieważ mnie u p r z e d z o n o , zachowywałam się c h ł o d n o , co doskonale miałam o p a n o w a n e . M i m o to byłam naiwna i nie wiedziałam, jak lekarz postępuje przy normalnym badaniu le karskim. Całkiem niewykluczone, że ten lekarz znał moją przeszłość. - Proszę zdjąć u b r a n i e i położyć się na stole do b a d a ń . U b r a n i e m o ż e pani położyć na tamtym krześle - powiedział z o g r o m n ą nonszalancją. N a l e ż a ł o z tego wyciągnąć wniosek, że „proszę o to wszystkich moich pacjentów". Z a w a h a ł a m się. C a ł e u b r a n i e ? Czy p o w i n n a m zapytać, o co d o k ł a d n i e mu chodzi? Zauważył moje w a h a n i e i powtórzył polecenie dobitniej, żebym miała pewność. - Proszę zdjąć u b r a n i e i p o łożyć się na stole do b a d a ń , p a n n o van Raay. Nie było p a r a w a n u , ale odwrócił się plecami, kiedy kła d ł a m u b r a n i a na dużym wygodnym krześle, a p o t e m goluteńka p o d c h o d z i ł a m do białego stołu p o d ścianą i kładłam się na plecach. Nie pomyślał nawet, żeby mnie czymś przykryć, tylko zaczął b a d a n i e , przykładając stetoskop w j e d n o miej sce, stukając palcami w inne i tak dalej. U s i a d ł a m , żeby mógł z b a d a ć odruchy kolanowe, poprosił, żebym się znowu p o ł o żyła, tym r a z e m na brzuchu i głaskał mnie po całych plecach i pośladkach piórkiem, wyjaśniając, że to również jest b a d a nie o d r u c h ó w . Piórko s u n ę ł o po mojej b a r d z o białej dziewiczej skórze. U w a ż a ł a m , że nie p o w i n n a m protestować; w głowie miałam z a m ę t , umysł o d m a w i a ł prawidłowego funkcjonowania. Po pierwsze, nie byłam o b e z n a n a z b a d a n i a m i lekarskimi, poza tym onieśmielał m n i e j e g o autorytet. D o b r a byłaby z niego m a t k a p r z e ł o ż o n a . J e d n a k d o k ł a d a ł a m starań, żeby nie wi dział moich reakcji; nie chciałam zaspokajać ciekawości tego mężczyzny. W k o ń c u westchnął i powiedział, że znowu m o g ę się ubrać. Nie odrywał o d e m n i e oczu, kiedy p o d c h o d z i ł a m do u b r a ń i zaczynałam zakładać reformy. Z a n i m je p o d c i ą g n ę łam, gwałtownie wyciągnął r ę k ę i położył prawą dłoń na linii mojego krocza. - Ż e b y sprawdzić węzły c h ł o n n e - powiedział. Z a m a r ł a m w pół ruchu, żeby pozwolić mu na p r z e p r o w a dzenie tego ostatniego b a d a n i a , zakaszlałam posłusznie, kie dy o to poprosił, i nie d a ł a m się wytrącić z równowagi, cho ciaż czułam, że wyraźnie przekroczył dopuszczalne granice. Nie przyszło mi na myśl, że m o g ę dać mu w twarz albo złożyć na niego skargę. N a p a s t o w a n i e seksualne nie było na p o c z ą t k u lat siedemdziesiątych podlegającym o s k a r ż e n i u wykroczeniem. C i e k a w e , czy o t r z y m a ł a b y m w y m a g a n e za świadczenie, gdybym się nie p o d p o r z ą d k o w a ł a . A i tak wy czuwałam j e g o p o d n i e c e n i e oraz j e g o frustrację. Miał w ga binecie gołą eks-zakonnicę, k t ó r a się nawet do niego nie u ś m i e c h n ę ł a . A n i nie w p a d ł a w histerię, co przynajmniej m o g ł o b y o k a z a ć się interesujące. Kiedy się u b i e r a ł a m , nie spuszczał ze mnie w z r o k u , a ja wyczuwałam j e g o niegrzecz ne z a i n t e r e s o w a n i e . A l e nic mu nie d a ł a m . To była moja j e dyna z e m s t a . Uczyłam francuskiego w klasach na kilku p o z i o m a c h , a dzieci były w różnym stopniu z a i n t e r e s o w a n e tym przed m i o t e m . Kiedy pojawił się wizytator, przyjemnie mi było usłyszeć, jak mówi dzieciom, że mają szczęście, iż trafiła im się nauczycielka francuskiego z takim doskonałym akcen t e m . To wtedy d o c e n i ł a m mój sześciomiesięczny pobyt we francuskojęzycznym klasztorze w Brukseli! G r a ł a m również na harmonijce ustnej - tego nauczył m n i e ojciec - a k o m p a niując przy śpiewaniu francuskich piosenek. W Templestowe High miałam tylko d r o b n e kłopoty. „Przykro mie, że pani sprawiałam tag k o p o t u " - na pisała M e l i n d a , j e d n a z kilku uczennic, która nawet po an gielsku wysławiała się z t r u d e m , ale musiała w drugiej klasie szkoły średniej s p r ó b o w a ć nauczyć się o b c e g o języka. D a ł a mi bukiecik kwiatów. dożo Z a c z ę ł a m gromadzić pieniądze w banku. Kazałam założyć sobie korony na przednie zęby, żeby ukryć poczerniałą pa miątkę z dzieciństwa, a p o t e m zaczęłam zastanawiać się nad k u p n e m s a m o c h o d u . Do pracy podwoziła mnie codziennie pewna życzliwa kobieta, która ze wszystkich sił chciała mi p o móc. Ż e b y stać się właścicielką s a m o c h o d u , musiałam zdobyć p r a w o jazdy, a żeby zdobyć prawo jazdy, musiałam zacząć p o ruszać się po ulicach M e l b o u r n e . Pożałowałam wtedy, że nie zostawiłam sobie trochę valium, co pomogłoby mi u p o r a ć się ze strachem graniczącym z paniką. Nie przejmowałabym się tak b a r d z o , gdyby nie to, że ojciec założył się ze mną, że oble ję. Nie z czystej złośliwości; przypomniał mi, że nikomu z na szej rodziny nie u d a ł o się zdać za pierwszym podejściem, więc p r a w d o p o d o b i e ń s t w o , że mnie się uda, było znikome. Kiedy nadszedł wielki dzień, czułam się bardziej z d e n e r w o w a n a niż wtedy, kiedy j a k o dziecko m u s i a ł a m wygrać wy ścig wokół kwartału. E g z a m i n a t o r zauważył to i p r ó b o w a ł p o m ó c mi się odprężyć. Usiadł na p r z e d n i m siedzeniu, mój instruktor rozparł się z tyłu i w piątek po p o ł u d n i u w godzi nach szczytu włączyliśmy się w ruch w St. Kilda. Musiałam przeprowadzić s a m o c h ó d przez skomplikowane skrzyżowa nie pięciu ulic. Z o s t a ł a m d o b r z e wyszkolona, ale z a p o m n i a łam wyłączyć kierunkowskaz, przez co s p o w o d o w a ł a m nieco zamieszania wśród innych użytkowników drogi. Myślałam, że to już koniec, że zaprzepaściłam szansę, ale z wielkim zasko czeniem i ulgą dowiedziałam się, że z d a ł a m . Byłam tak za chwycona, że przez całą d r o g ę p o w r o t n ą sama prowadziłam, starając się nie zabłądzić. Kiedy p o j e c h a ł a m o d e b r a ć wygraną, ojcu nie udało się za chować uprzejmie; nienawidził rozstawać się z pieniędzmi. Najpierw na j e g o twarzy o d m a l o w a ł o się niedowierzanie, p o t e m zazdrość; wciąż było w nim o b e c n e złowrogie pragnie nie, by d o m i n o w a ć n a d dziećmi, nawet gdyby miało to ozna czać ich n i e p o w o d z e n i e . Nie chciał, żebym osiągnęła coś, czego j e m u s a m e m u się nie u d a ł o . W parafialnej szkole mojego dzieciństwa - pod wezwa niem Matki Boskiej D o b r e j Rady - siostra B a r t h o l o m e w na- dal pełniła tę samą funkcję co w 1950 roku, kiedy rodzina van Raay zaczęła tam chodzić. Teraz był rok 1970 i miała w swo jej klasie dzieci mojej siostry Liesbet. Beatrice, najstarsza dziewczynka, wróciła do d o m u z p r ę gami od u d e r z e ń dużą linijką o metalowych brzegach na dło niach, rękach i nogach. Beatrice była żywą dziewczynką, ale grzeczną, więc Liesbet udała się do szkoły, by dowiedzieć się, o co chodzi. - Beatrice jest zuchwała - wyjaśniła, broniąc się, siostra B a r t h o l o m e w . - Nic nie mówi, ale poznaję to po jej oczach: są takie same jak u Carli\ Liesbet nie zamierzała a k c e p t o w a ć takiego sposobu rozu mowania. - Ty sfrustrowana stara suko! - wrzasnęła. - Po prostu za zdrosna jesteś, bo Carla się wydostała i prowadzi n o r m a l n e życie! Z a m k n ę ł a na klucz drzwi do gabinetu i, wiedziona in stynktem rozwścieczonej matki, przyłożyła siostrze B a r t h o l o m e w w ramię. Siostra B a r t h o l o m e w miała p o r z ą d n e wiejskie p o c h o d z e n i e i regularnie grywała w tenisa, jej mięśnie na tychmiast napięły się, by o d d a ć cios. Przeszkodził jej w tym welon, który rozwiewał się na wszystkie strony, a który stra ciła, kiedy moja siostra złapała go m o c n o i raz zdecydowanie szarpnęła. Liesbet wystarczyło, że widzi krańcową k o n s t e r n a cję siostry B a r t h o l o m e w i słyszy jej krzyk: - Puść m n i e ! J e s t e m zakonnicą! Na tę a b s u r d a l n ą uwagę gniew mojej siostry zmienił się w rozbawienie i poczuła wielką satysfakcję. Od tej pory siostra B a r t h o l o m e w powstrzymywała się od bicia linijką dziewczynki, która przypominała jej Carlę, tę van Raay, która zhańbiła zakon, opuszczając go, i do tego by ła istnym u t r a p i e n i e m . Niemniej miała czelność uprzedzić moją siostrę, że nie dopuści, by jej dzieci dostały się do szko ły w G e n a z z a n o , ale okazały się to czcze groźby. - Z jakiegoż to p o w o d u miałaby pani sądzić, że p a n i có reczka nie będzie tu mile widziana? - powiedziała przełożo na, kiedy Liesbet zadała jej to pytanie, i obydwie dziewczyn- ki, i Beatrice, i jej siostra, zostały zgodnie z p l a n e m zapisane do G e n a z z a n o , najbardziej prestiżowej szkoły w M e l b o u r n e . • • • Kiedy usłyszałam, że rodzina łożyła na moje życie w klasz torze, p o s t a n o w i ł a m szczerze p o r o z m a w i a ć na ten t e m a t z matką. Własnym uszom nie m o g ł a m uwierzyć w to, co powiedzia ła mi m a t k a , kiedy wreszcie przerwała milczenie. To o n a p r z e d e wszystkim była ofiarodawczynią. (Jakim c u d e m jej się to u d a w a ł o ? Nie chciała powiedzieć). A dokładali się wszy scy, moi bracia, A d r i a n , M a r k u s i Willem, jak również moja siostra Liesbet. Posiniałam ze złości. Moja b i e d n a m a t k a nie chciała żadnych zatargów z za k o n n i c a m i . R o d z i n a u z a l e ż n i o n a była od sióstr, bo do nich należał d o m , w którym mieszkała i u nich z a r a b i a ł a na utrzy m a n i e . Przez niemal dwadzieścia lat h a r m o n i j n e stosunki z z a k o n n i c a m i były rzeczą n i e z b ę d n ą : ojciec był ich o g r o d n i kiem i d o z o r c ą , m a t k a p r a c o w a ł a dla nich sporadycznie j a k o szwaczka. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy nie podać klasztoru do sądu. Moje odejście zainspirowało inne kobiety - odeszło jeszcze sześć do końca 1969 roku - i pomyślałam, że my wszyst kie, których rodzice zostali potraktowani podobnie jak moi, mogłybyśmy połączyć siły. Mogłybyśmy nadać sprawie pewien rozgłos i otrzymać r e k o m p e n s a t ę . W żadnym wypadku nie p o winnyśmy były znaleźć się na ulicy po tylu latach ciężkiej pracy, do której dopłacały nasze własne rodziny! To prawda, że - Bo gu dzięki - zostałyśmy wykształcone na nauczycielki. Ale ja uczyłam w Brukseli i przez cztery lata w Benalli, nie otrzymu jąc żadnych poborów; powinnam dostać przynajmniej tyle, że by urządzić się jakoś w tym świecie domów, mebli, samocho dów i ubrań. Nie zrealizowałam j e d n a k tego planu z powodu niepewnej pozycji rodziców. Poza tym, co ja tak naprawdę wie działam o moich prawach? W sumie wydawało się, że najlepiej nie budzić demonów. Te d e m o n y b a r d z o teraz posiwiały, a ojciec i m a t k a już nie żyją. Ich d o m wrócił do zakonnic. Czas na spór sądowy daw no już minął. • • • Groziło mi, że w moim mieszkanku b ę d ę prowadziła sa m o t n e życie. Z t r u d e m radziłam sobie z rzeczywistością. Ale p o t e m p o z n a ł a m Cheryl, elegancką ekstrawertyczkę o d o brym sercu, i postanowiłyśmy zamieszkać razem. Cheryl ko chała tańczyć i znowu chodziłam na zabawy p o d M e l b o u r n e . Zawsze na takich zabawach było p e ł n o mężczyzn, którzy nie potrafili spojrzeć p a r t n e r c e podczas tańca w twarz. Przekazy wali mnie sobie kolejno, jakby tańczyli z workiem pszenicy na nogach. Nie szkodzi; muzyka i ruch b a r d z o d o b r z e mi robiły. Wszyscy, łącznie ze m n ą , martwili się teraz o to, żebym wy szła za m ą ż . - Wydaje mi się, że m a m dla ciebie d o b r e g o p a r t n e r a powiedziała m a t k a , starając się, by zabrzmiało to n i e d b a l e . Jest H o l e n d r e m i na imię ma Bart. J e g o m a t k a poprosi, żeby zabrał cię na piknik na wieś. J e g o m a t k a rzeczywiście o to poprosiła, on się zgodził, spakowała więc koszyk i pojechaliśmy j e g o s a m o c h o d e m . B a r t był wysokim c z t e r d z i e s t o p a r o l e t n i m facetem, który nigdy nie wyprowadził się z d o m u i k t ó r e g o nikt nigdy nie pocałował. Pracował ciężko od świtu j a k o czyściciel okien i z a p e w n e był zbyt zmęczony, by prowadzić życie towarzy skie. Z g r o m a d z i ł całkiem sporą f o r t u n ę , bo nie b a r d z o miał na co wydawać swoje zarobki. M a t k a kładła wielki nacisk na ten fakt. Zwierzył mi się, kiedy usiedliśmy na trawiastym zboczu gdzieś w p a r k u , że n i e d a w n o poszedł do lekarza. L e k a r z p o lecił mu książkę „ A B C seksu", k t ó r ą Bart kupił i przeczytał. Nic więcej nie musiał mówić; nie było mi p o t r z e b n e święte niewiniątko takie jak ja; p o t r z e b o w a ł a m dojrzałego mężczy zny, a już co najmniej takiego, który będzie miał pojęcie, co robi. W najmniejszym stopniu nie kusiło mnie j e g o bogac- two, a n i e p o r a d n o ś ć wydawała się o k r o p n i e n u d n a ; k r ó t k o mówiąc, nie miałam ani współczucia, ani z r o z u m i e n i a dla te go nieśmiałego chłopczyka w ciele d o r o s ł e g o mężczyzny. Pełne nadziei twarze naszych m a t e k spochmurniały na tychmiast po naszym powrocie. Westchnęły: moja m a t k a tra piła się m n ą , a j e g o m a t k a swoim odrzuconym synem. Co miały zrobić? Ale czy moja m a t k a n a p r a w d ę chciała, żebym się już z kimś związała? W kilka miesięcy później, kiedy na k r ó t k o zatrzymałam się znowu u rodziny i zaprosiłam j e d n e g o z p a r t n e r ó w do tańca do d o m u na pogaduszki - i nic więcej - m a t k a osłupiała z m o r a l n e g o oburzenia, kiedy przyłapała nas, jak przemykaliśmy się na paluszkach przez kuchnię. - C a r l o ! To prostytucja! - niemal płakała, mówiąc ł a m a n ą angielszczyzną, i zasłaniała przy tym rozdygotaną dłonią usta. Aż się skuliła z żałości i przerażenia i zniknęła w łazien ce. To oczywiste, że nie miała na myśli prostytucji. Wiedzia ła, że jej mężowi zdarzają się czasami skoki w b o k z prosty t u t k a m i ; być m o ż e z a a b s o r b o w a n a myślami o nich nie potrafiła znaleźć o d p o w i e d n i e g o słowa, by wyrazić d e z a p r o b a t ę dla przyjmowania gościa o tak późnej p o r z e . Kiedy przyszła z wizytą m a t k a mojej przyjaciółki Eileen, poruszyły znowu t e m a t mojego małżeństwa. - A m o ż e by ją tak zapisać do klubu s a m o t n y c h ? - zasuge rowała Eileen. - Do czego? - zapytałam. Wyjaśniono mi wszystko, a ja ustąpiłam i u d a ł a m się na rozmowę do klubu. Jak tylko weszłam do m a l e ń k i e g o biura, tuż za drzwiami trafiłam p r o s t o na ladę na wysokości piersi. S e k r e t a r k a sie działa za ladą w istnym wąwozie, a pokój do rozmów znajdo wał się na lewo i to s t a m t ą d wyłonił się szef. Był po pięćdzie siątce, smukłwi ubrany na ciemno. Zmierzył mnie od góry do dołu zagadkowym spojrzeniem, jakby nie do końca p r z e k o nany, że należę do rodzaju ludzkiego. Nie mieli żadnych o p o rów, żeby przyjąć o d e mnie pieniądze, ale mijał miesiąc za miesiącem i wreszcie zadzwoniłam do nich i zapytałam, co zrobili, by znaleźć mi p a r t n e r a . - T r u d n o dla pani kogoś znaleźć, bo jest p a n i taka wyso ka - o d p a r ł szef. M i m o to po niecałym tygodniu p o d a n o mi n u m e r telefonu jakiegoś p a n a o nieskazitelnym c h a r a k t e r z e , który jak powiedziano, jest po rozwodzie - czy mi to nie przeszkadza? Nie przeszkadzało. S p o t k a ł a m się z L e o n e m w agencji, skąd błyskawicznie zawiózł m n i e swoim m e r c e d e s e m do r e stauracji. Jeśli chodzi o m n i e , taki p o c z ą t e k świadczył o ge niuszu mojego uwodziciela. K o c h a m elegancję i styl, a on miał pieniądze, by je kupić. Wydawał się d ż e n t e l m e n e m : nie spieszył się, by zaciągnąć mnie do łóżka, nie był dwuznaczny ani niegrzeczny. Dziwne jedynie wydawało mi się to, że nie potrafi się na dłużej sku pić na chwili bieżącej. Śmiałam się z tego p e w n e g o wieczoru przy kolacji. L e o n wzdrygnął się, kiedy usłyszał, że o tym na p o m y k a m , i b a r d z o mnie przepraszał, ale nie wyzbył się tego nawyku. Był w y r a f i n o w a n y m ś w i a t o w c e m i p r a w d o p o d o b n i e ś m i e r t e l n i e nudził się w m o i m towarzystwie. M o ż e d l a t e g o r e g u l a r n i e m n i e gdzieś zapraszał, że ciekawiła go wyjątko wa k o b i e t a o wielkiej u r o d z i e i umyśle dziecka. W y b r a ł się ze m n ą n a w e t , żeby o g l ą d a ć d o m y na s p r z e d a ż i p o d y s k u t o wać, co mi się p o d o b a , a co n i e ! D o p i e r o d u ż o później d o w i e d z i a ł a m się, że p r a c o w a ł w n i e r u c h o m o ś c i a c h i łączył z b i e r a n i e informacji z przyjemnością, j a k ą d a w a ł o mu m o j e towarzystwo. Tylko raz poprosił m n i e , bym wybrała film. - C h o d ź m y zobaczyć „ S z a t ę " - wykrzyknęłam z entuzja z m e m , a on patrzył na mnie z miną pełną niedowierzania. Widziałam ten film j a k o nastolatka i z przyjemnością zoba czę go jeszcze raz - wyjaśniłam, czując równocześnie, że na tym facecie robię wrażenie osoby z ubiegłego wieku. W c a l e się nie przejmowałam, że L e o n z t r u d e m powstrzymywał się od ziewania, kiedy R i c h a r d B u r t o n (Marcellus) p o n o w n i e się nawracał, włożywszy szatę bez szwów, k t ó r ą Jezus miał na so bie na krzyżu. Miłe mi było nostalgiczne cofnięcie się w cza sie o p e ł n e czternaście lat. W końcu przyszedł dzień, kiedy L e o n zabrał mnie do swe go d o m u ; jak na lokum kawalerskie, był on bajeczny. - No cóż - zauważyłam niewinnie - powiedziałabym, że znać tutaj delikatną kobiecą r ę k ę . Śliczne k o r o n k o w e firan ki, miękki jak aksamit dywan. Piękne wazony i kwiaty. - J e go żona, wyjaśnił, opuściła go. I zostawiła mu ten d o m . To w sypialni wykonał pierwszy ruch. Po dziś dzień p r z e k o n a n a j e s t e m , że nie i n t e r e s o w a ł a m L e o n a p o d względem sek sualnym. Nie byłam dla niego wystarczająco dojrzała, a on z a p e w n e miał cały h a r e m k o c h a n e k . Niemniej chciał zoba czyć ciało tej dziewczyny-kobiety, k t ó r a kiedyś była zakonni cą, a wciąż była dziewicą. Na ile ciasną będzie miała cipkę? Czy błona nadal będzie n i e n a r u s z o n a ? Czy to w obecnych czasach jest w ogóle jeszcze możliwe? Światło słoneczne wlewało się do sypialni przez o k n o wycho dzące na mały zamknięty prywatny ogród, dzięki czemu w po koju było sympatycznie ciepło i jasno. Pozwoliłam mu się deli katnie rozebrać. Położył mnie na łóżku, na kapie, i zaczął mnie bardzo lekko głaskać. Czułam się tak, jakbym odpływała coraz dalej, coraz mniej świadoma tego, co się dzieje - ufałam mu. Leon nie zdjął z siebie ubrania; rozluźnił wyłącznie krawat. Poprosił, żebym rozchyliła u d a . - Czy pozwolisz? Kiwnęłam głową, a on zajrzał mi między nogi, delikatnie rozgarniając na boki j a s n e włosy, żeby sprawdzić, co u d a mu się między nimi wypatrzyć. Był pierwszym facetem, który wi dział na oczy moją cipkę, i jedynym, k t ó r e g o interesowało wyłącznie patrzenie, a nie dotykanie i spółkowanie. Kiedy zaspokoił ciekawość, powiedział: - Wystarczy na dziś? A ja znowu kiwnęłam głową, pozwalając mu się z pełnym zaufaniem prowadzić. Ten doświadczony mężczyzna wie dział, jak traktować niedoświadczoną d a m ę ! M o j a błona dziewicza rzeczywiście była nietknięta. Po twierdził to lekarz, kiedy zgłosiłam się do niego mniej więcej w tydzień później, p r z e k o n a n a , że złapałam „trypra", bo sko rzystałam z publicznej toalety. - Ty n i e m ą d r a dziewczyno - powiedział. - Jakim c u d e m mogłabyś mieć c h o r o b ę weneryczną, skoro nigdy nie miałaś nawet s t o s u n k u ? Kiedy wróciłam do d o m u , Cheryl powiedziała mi, że dzwoniła moja matka. Sądząc po głosie, była niespokojna i chciała, żebym do niej przyjechała. Z r o b i ł a m to bezzwłocz nie i zastałam ją z a ż e n o w a n ą i p o r u s z o n ą . - Ten człowiek, z którym się umawiałaś - wyjąkała. Najwy raźniej t r u d n o jej było powiedzieć to wprost, ale postanowi ła nie owijać niczego w b a w e ł n ę . - Eileen dowiedziała się, że L e o n jest żonaty... i to zły człowiek. On zawsze umawia się przez tę agencję. Dla niego to po p r o s t u miejsce, gdzie m o ż e podrywać kobiety! - N o ! Wykrztusiła to i teraz przygryzała usta, widać było, że żałuje mnie i b a r d z o jest zła na mężczy znę, który m n i e wprowadził w błąd. Miała wrażenie, że przyczyniła się do tego, iż d a ł a m się oszukać. Wiedziała, że polubiłam L e o n a i że zaczęłam wy o b r a ż a ć sobie w marzeniach, jak by to było żyć r a z e m z nim w wybranym przeze m n i e d o m u . A l e nawet o n a nie zdołała by się domyślić, j a k i m ciosem będzie dla mnie ta w i a d o m o ś ć . Poczucie rozczarowania było tak miażdżące, że emocjonalny stres wywołał u m n i e c h o r o b ę i nie m o g ł a m dłużej uczyć. Po grążyłam się w rozpaczy; wszystkie rozczarowania, jakich w życiu d o z n a ł a m , zlały się chyba r a z e m . Cheryl okazała mi wiele życzliwości; była dla mnie jak anioł. Po sześciu tygodniach cierpienia z a p r o p o n o w a ł a , że bym z nią z n o w u poszła na tańce. - Powinnaś wychodzić z d o m u - powiedziała. - Do końca życia nie chcę już p o z n a ć ż a d n e g o męż czyzny - j ę c z a ł a m , ale w końcu zgodziłam się i poszłyśmy. Miło było znowu tańczyć przy a k o m p a n i a m e n c i e orkie stry, która grała stare, d o b r z e z n a n e z sali balowej melodie. Tego wieczoru salę zapełniali młodzi przesiedleńcy, wśród nich wielu z Anglii. Twarz j e d n e g o z nich była taka uczciwa, że nawet ktoś tak zgorzkniały jak ja nie mógł się go czepiać. C h ł o p a k nie mial poczucia rytmu; ciągle mi d e p t a ł po pal cach. A l e ładnie pachniał, szkockim t w e e d e m i świeżym wrzosem. J e g o chłopięcą twarz z jasną cerą i kilkoma piega mi wieńczyły r u d e faliste włosy. Powiedział, że ma na imię J a m e s . Mówił śpiewnym głosem i miał szczupłą wysportowa ną sylwetkę. Błagał m n i e , żebym zatańczyła z nim ostatni ta niec. U z n a ł a m , że niczym mi to nie grozi, więc się zgodziłam, a on ciągle mi d e p t a ł po palcach i przepraszał. Kiedy taniec się skończył i już miałam się ulotnić, zapytał, czy mógłby się ze m n ą znowu spotkać. Stałam przy nim i szalę przeważało raz „tak", a raz „nie". Tak, to kulturalny mężczyzna. Nie, to mężczyzna - i na d o d a tek nie u m i e tańczyć! Stawką było całe moje życie. (Ale za stanawiam się, czy my n a p r a w d ę m a m y jakiś wybór?) J a m e s nie posiadał s a m o c h o d u , więc odwiozłam g o d o d o m u , c o b a r d z o nas oboje rozbawiło - tak właśnie postępują dziew częta w Australii, czy tego nie wiedział? Wzięłam od J a m e s a n u m e r telefonu, ale przez wiele tygo dni rozmyślnie się z nim nie u m a w i a ł a m . Niemniej tego wła śnie człowieka w końcu poślubiłam, chociaż b a r d z o mu ten krok odradzali wszyscy j e g o brytyjscy przyjaciele. Zwracali mu uwagę, że j e s t e m ze siedem lat starsza od niego, że nie m a m ż a d n e g o doświadczenia w życiu i że d o k o n a n i e o d p o wiedniego wyboru mnie przerasta. Mieli rację, ale on na p r a w d ę się we m n i e zakochał. Ja nie. Ceniłam go, ale zako c h a n a nie byłam. M a t k a udzieliła mi dobrej rady. - Nie ma czegoś takiego jak prawdziwa r o m a n t y c z n a mi łość - tak wyglądała najwyższa mądrość, jaką wydestylowala z własnych doświadczeń życiowych. - R o m a n s e zdarzają się tylko w kinie! J a m e s był życzliwy i chciał ciągle przebywać w m o i m towa rzystwie, ale nie rozpieszczał mnie romantycznymi p o d a r u n kami - m o ż e dlatego że był S z k o t e m , a może dlatego, że był z niego prawdziwy r o m a n t y k i nikogo nie małpował. Przyjeż d ż a ł a m po niego wieczorami, kiedy się umawialiśmy. Niezbyt to romantyczne, p r a w d a ? Ale lubiłam go za tę czystość i ła godność. R o m a n s e nadają się do filmów, a w realnym życiu nie istnieją. Z wielką chęcią uwierzyłam mojej m a t c e , bo przyjrzałam się już s t o s u n k o m , jakie panują w niektórych związkach. Ale to nie J a m e s o d e b r a ł mi dziewictwo i przerwał moją b ł o n ę . Tym jedynym w swoim rodzaju zaszczytem obdarzy łam p e w n e g o mężczyznę z M a n c h e s t e r u , k t ó r e g o p o z n a ł a m , zanim J a m e s oficjalnie został m o i m c h ł o p a k i e m . Brian i ja staliśmy r a z e m w kolejce w s u p e r m a r k e c i e i zaczęliśmy ze sobą g a d a ć . Był istnym wcieleniem b o h a t e r ó w , o jakich czy t a ł a m w angielskich powieściach: dziki ( m a m na myśli: o d r o binę z a n i e d b a n y ) , ciemnowłosy i c i e m n o o k i - a więc tajem niczy - i wesoły w taki przyjazny b e z p o ś r e d n i s p o s ó b , jaki z a o b s e r w o w a ł a m u mieszkańców M a n c h e s t e r u , kiedy szko liłam się t a m na nauczycielkę. Brian nie d o k o ń c a j e d n a k sprostał m o i m w y o b r a ż e n i o m . Był dosyć troskliwy, kiedy leżeliśmy oboje w j e g o łóżku i zbliżał się m o m e n t utraty dziewictwa. C z u ł a m się dziwnie w y o b c o w a n a , jakbym nie do końca przebywała we własnym ciele, jakby część m n i e u s u n ę ł a się w sferę nieświadomości. Nie m i a ł a m kontroli n a d tym uczuciem. Brian leżał na m n i e , opierając się na łokciach, i z d e t e r m i n a c j ą p r ó b o w a ł we m n i e wejść. J e g o twardy penis u d e r z a ł w moją jeszcze tward szą b ł o n ę . Pojękiwał, z a k ł a d a ł a m , że z bólu. Czy tak ciężka była dla niego ta p r ó b a odbycia ze m n ą s t o s u n k u ? Nie p r ó bował d o d a w a ć mi otuchy życzliwymi czy czułymi słowami. Twarz miał p o n u r ą , p e ł n ą determinacji, skupioną, i nie pa trzył na m n i e . Ja tylko leżałam p o d nim, czekając, co się bę dzie dalej działo; wreszcie p c h n ą ł p o t ę ż n i e i rozpieczętował m n i e . Szok i ból wywołany r o z d a r c i e m błony były tak silne, że gwałtownie z a c z e r p n ę ł a m tchu i r o z p ł a k a ł a m się. Ł k a ł a m d l a t e g o , że mnie b o l a ł o i że ten akt obudził nagle we m n i e rozpaczliwe uczucia. C z u ł a m się strasznie s a m o t n a , p o r z u cona. Briana z d e n e r w o w a ł mój płacz, myślał, że coś źle zrobił. - Co się dzieje, k o b i e t o ? - zapytał szorstko. Nie b a r d z o u m i a ł a m mu wytłumaczyć. Czułam rozczarowanie, stosunek był dla mnie bolesny p o d względem fizycznym, wszystko p r a w d a , ale skąd ta burza emocjonalnego cierpienia? Z n a l a z ł a m o d p o w i e d n i e słowa, kiedy on się ubierał, a mnie spomiędzy nóg krew ściekała na prześcieradło. - Żałuję tylko, że to nie mój m ą ż mnie wziął. Te słowa w założeniu miały mu p o m ó c zrozumieć, ale chy ba jeszcze pogorszyły sprawę. Ż a ł o w a ł a m , że zrobiliśmy to nie z miłości, tylko z p o ż ą d a n i a . Ale jeżeli tak, to dlaczego wybrałam B r i a n a ? No właśnie, dlaczego? Kiedy chciałam się z nim znowu spotkać, o k a z a ł o się, że zmienił a d r e s . Życie p ł y n ę ł o dalej, teraz już nie-dziewicze. P o m i m o oszustwa L e o n a i m a ł o r o m a n t y c z n e g o przeżycia z B r i a n e m , patrzyłam na wszystkich mężczyzn przez pryzmat e r o t y z m u . Moja a n t e n a wyczulona była na o d b i ó r kierowanej w moją s t r o n ę związanej z seksem energii i n i e u s t a n n i e czujna. To właśnie wyczuwali we mnie przyjaciele J a m e s a i próbowali go ostrzec. J a m e s i ja p o s t a n o w i l i ś m y z a m i e s z k a ć na jakiś czas w ta niej k a w a l e r c e , żeby sprawdzić, jak n a m się b ę d z i e r a z e m żyło. J e g o s e k s u a l n o ś ć była p r o s t a , n i e s k o m p l i k o w a n a , czy sta i ł a g o d n a . N i c z e g o więcej w t e d y nie p r a g n ę ł a m . K o c h a ł a m go za przyzwoitość, za uczciwość i za c z u ł e , wiel k o d u s z n e s e r c e . To, że J a m e s nie miał jeszcze pieniędzy, p r z e m a w i a ł o na j e g o korzyść - nie zdążyły go z e p s u ć , ta kim t o r e m biegły m o j e myśli. Z n a l a z ł sobie p r a c ę j a k o k r e ślarz elektryk i wolał c h o d z i ć na p i e c h o t ę do pracy, żebym go nie m u s i a ł a wozić. Był w y s p o r t o w a n y i p o r u s z a ł się peł nym energii k r o k i e m , p r o m i e n i u j ą c s p o k o j n ą , ujmującą j a s n o ś c i ą d u c h a . P r z y g l ą d a ł a m mu się z o k n a n a s z e g o m i e s z k a n i a , kiedy o d c h o d z i ł , m y ś l a ł a m , j a k b a r d z o g o k o c h a m , i p r a g n ę ł a m podsycić jeszcze bardziej te p e ł n e m i ł o ści uczucia. Tak b a r d z o zasługiwał na to, żeby go k o c h a ć ! Czy m a ł ż e ń s t w o sprawi, że z a c z n ę t r o c h ę b a r d z i e j lubić ciało tego mężczyzny? M y ś l a ł a m o p i e g o w a t e j twarzy J a m e s a , j e g o rudych w ł o s a c h i j a s n e j c e r z e , a t a k ż e s z c z u p ł o ści, wąskich r a m i o n a c h i c h ł o p i ę c e j piersi. G d z i e mu było d o m o j e g o ciała; czy b ę d z i e t o m i a ł o z n a c z e n i e ? Nie d o k o ń c a u d a ł o mi się s f o r m u ł o w a ć w myślach to p y t a n i e . Mieliśmy się p o b r a ć . Na naszym ślubie pojawiło się kilka zakonnic, łącznie z sio strą B a r t h o l o m e w . W ogóle nie spodziewałam się ich o b e c n o ści - chciały mi zrobić niespodziankę. Kilkakrotnie żałowa łam, że sprawiły mi taki zaszczyt, bo - jak się o k a z a ł o - była to p a m i ę t n a okazja, ale z całkiem niewłaściwych powodów. • • • O k o ł o sześciu miesięcy wcześniej przestałam myśleć o so bie j a k o o katoliczce. Poszłam ostatni raz do spowiedzi, wy z n a ł a m księdzu powracające stale złe myśli i posłusznie, ze skruchą poszłam wypełnić p o k u t ę , jak zwykle. Stacje Męki Pańskiej p r z e d s t a w i o n o w płaskorzeźbie, postacie p o m a l o w a n e na krzykliwe kolory niemalże wyskakiwały ze swoich r a m . Z u m ę c z o n e g o ciała Jezusa wyciekała jaskrawoczerwona farba. G d y na te stacje patrzyłam, przeżyłam j e d e n z rzad kich m o m e n t ó w , kiedy w nieodparty sposób tragedia prze kształca się w k o m e d i ę . Z a c z ę ł a m się śmiać, ale z goryczą. Śmiałam się z bezsensu tego wszystkiego - z n i e u s t a n n e g o p o w t a r z a n i a tej żałosnej i brutalnej opowieści, z kościoła, który bez końca wrabia ludzi w poczucie winy. C z u ł a m taką p o g a r d ę , że przez j e d n ą szaloną chwilę zastanawiałam się, czy nie stanąć na rękach na ołtarzu. D o s z ł a m do wniosku, że nie w a r t o się wysilać. Wybiegłam z kościoła w światło dnia, pijąc słońce wielkimi h a u s t a m i . Później przez b a r d z o długi czas u n i k a ł a m kościołów. I to d l a t e g o 19 grudnia 1970 roku nasz ślub odbył się w N o r t h Balwyn, w pobliżu Kew, na p o d w ó r k u za d o m e m ko biety o imieniu J o a n , k t ó r a się ze m n ą zaprzyjaźniła. J o a n się tego dnia upiła i do niczego się nie nadawała, więc wszystkim zajmowałam się osobiście, łącznie z przygotowaniem jedze nia dla gości. U b i e r a ł a m się w ostatniej chwili. Rozmyślnie zdecydowałam się na cytrynowy kolor, żeby odróżniał się od bieli, k t ó r ą nosiłam j a k o oblubienica Jezusa. Myślałam o tym wydarzeniu jak o m o i m drugim ślubie. Z a m i a s t welonu zało żyłam przezroczysty kapelusz z szerokim r o n d e m , który d o brze pasowałby na wyścigi w Ascot. Ksiądz dotrzymał słowa: to znaczy ograniczył swoją obec ność do dziesięciu minut, k t ó r e a k u r a t wystarczyły, by bły skawicznie odprawić c e r e m o n i ę ślubną. Nie był zadowolony, kiedy - poprosiwszy o nasze adresy - dowiedział się, że mieszkamy razem! Widzieliśmy j e g o zaskoczenie i niezado wolenie, ale było za p ó ź n o . Cały ten ślub p o d każdym wzglę d e m udawał tylko uroczystość katolicką. J a m e s był niewie rzącym, który zgodził się przyswoić sobie podstawy wiary, by m ó c się ożenić. A ja tylko dlatego przystałam na katolicki ślub, żeby sprawić przyjemność rodzicom i żeby mogli wszyst ko o nim opowiedzieć siostrom. Muzyką zajmowała się B e r t a . Miała wyczarować z a d a p t e ra „fanfarę i m a r s z " H a n d l a , kiedy p a n n a m ł o d a będzie schodziła z kilku stopni oddzielających p a t i o od o g r o d u , by s p o t k a ć się z zebranymi. Świetność okazji zepsuły zgrzytliwe tony, jakie wydobyły się z głośników, kiedy ja s t a n ę ł a m na szczycie schodków, a B e r t a walczyła z a p a r a t u r ą . Muzyka umilkła, gdy d o t a r ł a m w kilka s e k u n d później na dolny sto pień, a p o t e m płomyki świeczek na prowizorycznym ołtarzu zatrzepotały na wietrze i zgasły. Co gorsza, źle sobie nałoży łam makijaż. M u s i a ł a m wiekami czekać, aż łazienka będzie wolna, i j e d n ą brew m i a ł a m ciemniejszą niż drugą, a szmin ka nie pokrywała całych ust. Taki był mój ślub z J a m e s e m . Na jednej z fotografii widać grupę zakonnic, które próbują się z a p r o b a t ą uśmiechać. Jeże li ktoś m i m o tych niefortunnych zdarzeń dobrze się bawił, sta ło się tak najprawdopodobniej dzięki radości życia mojej naj młodszej siostry, Teresy, która sprytnie wykorzystała typowy dla siebie dowcip i zmysł organizacyjny, by wbrew wszystkiemu zmienić tę połowiczną katastrofę w sympatyczne spotkanie. Wyszłam za J a m e s a dlatego, że on kochał m n i e , a ja uwa żałam, że pod ważnymi względami jest przeciwieństwem m o jego ojca. Dobry, łagodny do szpiku kości, honorowy, wierny, życzliwy, wielkoduszny i mający poczucie h u m o r u ; mówiąc k r ó t k o , prawdziwy skarb. Ale biedaczysko J a m e s ożeni! się z tykającą b o m b ą . Były we mnie m r o c z n e siły, d e m o n y pod świadomości, którym nie stawiłam jeszcze czoła, i nie p o z w o liły mi o n e ustatkować się, jak n o r m a l n e j m ę ż a t c e z n o r m a l nym życiem rodzinnym przystoi. Przez jakiś czas wydawało się, że wszystko jest w p o r z ą d ku. Postanowiliśmy zostawić za sobą p o c h m u r n e niebo i nie przewidywalną p o g o d ę M e l b o u r n e i sprawdzić, jak tam ze słońcem w Perth, w zachodniej Australii. S m u t n o mi było że gnać się z rodziną; ale z drugiej strony chciałam być trochę dalej od nich, kiedy b ę d ę pracować n a d własnym, niekatolic kim i nieortodoksyjnym stylem życia. Wolałam nie ryzyko wać, że przez cały czas b ę d ę ich urażać albo z konieczności się p r z e d nimi tłumaczyć. Przejechaliśmy przez Nullarbor na szym falconem k o m b i , który kupiliśmy razem, poświęcając na to cały beztroski tydzień. O k a z a ł o się, że tylko taki mie siąc miodowy mieliśmy. Z a r e j e s t r o w a ł a m się w wydziale oświaty w Perth i zaraz p o t e m d a ł a m się p r z e k o n a ć pełnej z a p a ł u dyrektorce klasz tornej szkoły podstawowej, żebym wzięła piątą klasę. Zwer bowała mnie osobiście, odwiedzając w d o m u , p r z e k o n a n a , że eks-zakonnica lepsza będzie dla dzieci w jej szkole niż na uczycielka świecka. P e r t r a k t o w a ł a m z nią w sprawie w a r u n k ó w . Czy b ę d ę mia ła s w o b o d ę przy w d r a ż a n i u p r o g r a m u nauczania na swój wła sny sposób i czy nie b ę d ę związana żadnymi ograniczeniami czasowymi p o z a przerwą na zabawę i d z w o n k a m i na lunch? Zgodziła się. Wszystko szło d o b r z e - n a u k a cieszyła i dzieci, i m n i e . N i e musieliśmy przerywać p r z e r a b i a n e g o właśnie t e m a t u tylko d l a t e g o , że zadzwonił dzwonek; nie s t o s o w a ł a m żad nych tradycyjnych reguł. Z a p o z n a ł a m się z książkami Neila S u m m e r h i l l a na t e m a t edukacji i p r o s i ł a m dzieci, żeby s a m e p r o p o n o w a ł y o d p o w i e d n i e kary i n a g r o d y za p e w n e z a c h o w a n i a . D y r e k t o r k a i r o d z i c e wyrazili a p r o b a t ę , ale z w r ó c o no mi uwagę, że w n a s t ę p n y m roku piątoklasistki, k t ó r e przy m n i e z a s m a k o w a ł y takiej wolności, u c z o n e b ę d ą przez najsurowszą z a k o n n i c ę w szkole. Czy się nie z b u n t u j ą ? Czy nie b ę d ą w t e d y k o n i e c z n e d u b e l t o w e dawki rygoru? Wes t c h n ę ł a m . Tak, p r a w d o p o d o b n i e nie d a się t e g o u n i k n ą ć , ale nie był to wystarczająco przekonujący p o w ó d , by m n i e pohamować. Z g o d n i e z u m o w ą nikt nie kwestionował swobody w mojej klasie, z a k w e s t i o n o w a n o natomiast to, jak się u b i e r a ł a m . Wysiadłam pewnego dnia z samochodu w czerwonym s p o d n i u m i e i zobaczyłam przed sobą wielebną m a t k ę klasz toru, przełożoną dyrektorki. Była o b u r z o n a i t w a r d o poleci ła mi wrócić do d o m u i się przebrać. R o z e ś m i a ł a m się; lubię takie wyzwania! - Co jest w m o i m s p o d n i u m i e nieprzyzwoitego, wielebna matko? Wolała nie o d p o w i a d a ć i odeszła. Podczas przerwy na lunch wierciłam jej dziurę w brzuchu, by p o d a ł a mi powód. - Jeżeli pozwolę pani nosić s p o d n i u m , cale g r o n o będzie w czymś takim chciało p a r a d o w a ć , łącznie z z a k o n n i c a m i ! wykrztusiła w końcu. Czyżby o d n o w a p o s u n ę ł a się tak daleko, że zakonnice m o gły chodzić w s p o d n i u m a c h , jeżeli zechciały? Intrygująca myśl! Cała sytuacja wydawała mi się tak niedorzeczna, że na pisałam do gazety list, który wzbudził spore zainteresowanie wśród czytelników i p o d s u n ą ł stacji telewizyjnej pomysł, by do mnie zadzwonić. W następstwie mojego listu r o z p ę t a ł o się istne piekło i o t r z y m a ł a m natychmiastowe wypowiedze nie w postaci notki dostarczonej mi na boisku przez dziecko z trzeciej klasy. W i e l e b n a m a t k a zorientowała się, że p o p e ł niła błąd, kiedy d o t a r ł o do niej, że z a m i e r z a m p o i n f o r m o w a ć w telewizji, w jaki tchórzliwy sposób mnie wyrzuciła. Poza tym dzwoniło do niej wielu rodziców, gotowych o d e b r a ć swo je dzieci ze szkoły, jeżeli m n i e zwolni. Błagała p o k o r n i e , więc zgodziłam się na zakończenie konfliktu. M i a ł a m nie wystę p o w a ć ^ telewizji, a p o z a tym nosić sukienki, a nie s p o d n i e , p o d w a r u n k i e m że w mojej klasie zostaną zainstalowane grzejniki. Na kilka tygodni przez Bożym N a r o d z e n i e m 1971 roku, kiedy byłam w szóstym miesiącu ciąży, mój los dramatycznie się zmienił. W i n ę za to ponosił mój b r a k doświadczenia w ży ciu i k o n t a k t a c h z ludźmi, co p o w o d o w a ł o , że dla pozbawio nych skrupułów o s ó b byłam łatwym celem. Pewna H o l e n d e r k a wciągnęła mnie do pracy w mającej wkrótce zyskać złą sławę k o m p a n i i G o l d e n P r o d u c t s . Była dla m n i e jak m a t k a , interesowała się m o i m i sprawami i czę stowała po mistrzowsku przyrządzonymi p o t r a w a m i . W życiu jej nie podejrzewałam, nawet wtedy, kiedy s t u k a n i e m wyrwa ła w ś r o d k u nocy mnie i J a m e s a z łóżka, byśmy podpisali k o n t r a k t , bo „zaraz z rana trzeba go koniecznie złożyć, prze p r a s z a m , nie z o r i e n t o w a ł a m się wcześniej". J a m e s narzekał, ale nie chciał mi o d m a w i a ć . W k r ó t c e staliśmy się właściciela mi tony zafałszowanych w o d ą p r o d u k t ó w mydlanych, k t ó r e w końcu podarowaliśmy j a k i e m u ś klasztorowi, bo nie mogli śmy ich sprzedać. J a m e s nie sprawdzał się j a k o mąż. Chociaż miał tyle zalet, jego męskość nie rozwinęła się jeszcze w pełni. Cechy m a c h o przejmowały go grozą, przez co był zbyt ustępliwy i zgodliwy; nie miał silnej woli i pozwalał mi przewodzić. To był duży błąd. Utopiliśmy wszystkie nasze oszczędności w G o l d e n Pro ducts. I mój m ą ż postanowił, że pojedzie na p ó ł n o c zachod niej Australii p r a c o w a ć za d o b r e p i e n i ą d z e j a k o elektryk. Ja m i a ł a m chwilowo, dopóki nie urodzi się dziecko, prowadzić w Perth d o m j a k i e m u ś farmerowi. Zostawiliśmy nasz doby tek u przyjaciela. Nagle zostałam bez m ę ż a i bez własnego miejsca, k t ó r e mogłabym nazwać d o m e m . W dzień prowadziłam farmerowi d o m i s t a r a ł a m się przygotowywać australijskie posiłki dla niego i j e g o syna. Było to beznadziejne i farmer ciągle na m n i e narzekał. P ł a k a ł a m , miotając się na farmie, czułam się s a m o t n a i p o r z u c o n a . Im bliżej był t e r m i n p o r o d u , tym bar dziej chciałam być z moją m a t k ą , kiedy dziecko będzie przy chodziło na świat. Szybko ułożyłam plan. Na ogłoszenie o podróży non stop do M e l b o u r n e odpowiedziało dwóch kierowców i wyjechali śmy natychmiast m o i m fordem kombi. J e d n y m z kierowców był doświadczony mężczyzna, drugim m ł o d a A m e r y k a n k a , k t ó r a tak n a p r a w d ę nie przywykła do jazdy po lewej stronie drogi. J e d n o z nas miało rozmawiać z kierowcą, żeby zacho wał czujność, a trzecia osoba miała spać w tyle s a m o c h o d u . Tą trzecią o s o b ą najczęściej bytam ja, obstawał przy tym m ę ż czyzna, który za wszelką c e n ę chciał dowieźć mnie na miej sce w całości. Pokonaliśmy d r o g ę w czterdzieści pięć godzin, zatrzymując się tylko po to, by pójść do toalety, zjeść coś al b o zatankować. Rodzice powitali mnie miło, chociaż zupełnie nie potrafi li zrozumieć, dlaczego tak dziwacznie postępuję. Nie mieli do p r z e k a z a n i a żadnych informacji, które mogłyby przygoto wać mnie do p o r o d u ; nie brali p o d uwagę ani tego, że wszyst ko to było dla m n i e nowe, ani tego, że skoro miałam trzydzie ści trzy lata, to pierwszy p o r ó d mógł się okazać ciężki. W k r ó t c e zaczęły się bóle. Ojciec zawiózł mnie do szpitala Box, gdzie podwiązali mi pasami nogi, a p o t e m rozcięli m n i e , żeby dziecko m o g ł o się wydostać. R a n k i e m 27 m a r c a urodzi ła się moja śliczna córeczka. Z a b r a l i ją natychmiast, a ja z o stałam sama na sali p o r o d o w e j , gdzie zrobiło mi się strasznie niedobrze. Z a n i m pojawił się ktoś, by po m n i e p o s p r z ą t a ć , straciłam przytomność. I znowu - p o d o b n i e jak wtedy, kiedy u s u w a n o mi kurzajki w Benalli - b a r d z o źle z a r e a g o w a ł a m na środki znieczulające. Po raz pierwszy zobaczyłam moją malutką dziewczynkę o czwartej po p o ł u d n i u , kiedy się wreszcie o c k n ę ł a m . Gryzły m n i e wyrzuty sumienia, że tak długo była bez matki: wyobra żałam sobie, że ten szok pozostawi blizny na całe życie, i aż się trzęsłam z poczucia winy i niepokoju, kiedy po raz pierw szy p o d s u w a ł a m jej pierś do ssania. Co za miłe i odprężające uczucie, gdy niemowlę ssie! Czułam, jak wytwarza się między nami więź. • W dwa dni później, wciąż jeszcze k o m p l e t n i e wykończona, wróciłam z niezagojonymi szwami do d o m u moich rodziców. J a m e s przyleciał do M e l b o u r n e , żeby być ze m n ą i malutką Caroline. Pojawił się w trzy dni po porodzie i strasznie się tym gryzł. Kiedy poczułam się wystarczająco dobrze, pożegna liśmy się znowu, załadowaliśmy cały nasz dobytek na dach kombi i znowu przejechaliśmy przez wielki kontynent do mia sta d a l e k o na p ó ł n o c od Perth, gdzie czekały na nas d o b r e za robki. J a m e s pracował j a k o elektryk. Ja z a t r u d n i ł a m się w sto łówce k o m p a n i i , s a m o t n a kobieta wśród grupy mężczyzn 0 wygłodniałych spojrzeniach. W tym czasie życzliwa ż o n a kierownika k a d r opiekowała się C a r o l i n e . Z b i e r a ł a m b r u d n e talerze i zmywałam stoły, przez cały czas wychwytując n a d n a turalnie wyczulonym słuchem opinie, k t ó r e na mój t e m a t wy m i e n i a n o na sali. O trzy stoliki o d e mnie g r u p a mężczyzn omawiała rozmiar moich piersi, zastanawiali się, czy są praw dziwe. Ponieważ karmiłam, biust miałam większy niż kiedy kolwiek, ale wciąż jeszcze nie dorównywał p l a k a t o m , k t ó r e jak sobie wyobrażałam - mieli w swoich pokojach. I n t e r e s o wały ich nie rozmiary, ale to, czy piersi są prawdziwe, czy nie. D e n e r w o w a ł o m n i e to. Nie p a t r z ą c na nich, poruszyłam się tak, że podskoczyły. - Rany! - wykrzyknął j e d e n z nich zduszonym t o n e m ; nie chciał, żebym wiedziała, że rozmawiali o mnie. - Podrzuciła biustem akurat, j a k o tym mówiliśmy! - Prawdziwe są, nie ma co! - powiedział inny, ale nie usły szałam żadnych pochlebnych uwag dotyczących ich rozmiaru. N o cóż. W kuchni pracował kucharz Kev - niewysoki, okrągły sym patyczny człowieczek - oraz jego p o m o c n i k Ross. Kev był Ir landczykiem i miał d u ż e poczucie h u m o r u . Dzięki j e g o żar t o m ujawniały się moje najlepsze cechy. Szczerze go lubiłam 1 wyczuwałam, że aż promienieje z zadowolenia, że tak mi przypadł do gustu; ale p r z e k o n a n a byłam, że na tym koniec, dopóki Kev nie poszedł któregoś dnia do szpitala na o p e r a cję cysty. N a s t ę p n e g o dnia, kiedy pojawiłam się w pracy, czekała już na mnie przysadzista żona Keva, Janice, grożąc mi dużą ku c h e n n ą miotłą. - Trzymaj się z daleka od mojego m ę ż a ! - krzyczała i hi sterycznie wymachiwała miotłą. Poczułam się s k o n s t e r n o w a n a , ale Ross wprowadził mnie w sprawę. Kev rozgadał się p o d wpływem środka usypiające go i kiedy był nieprzytomny, opowiadał o mnie p r z e r ó ż n e rzeczy, d o w o d z ą c tym samym swojej p r z e r a ż o n e j żonie, że kocha się w tej „wysokiej, smukłej blondynce". Kiedy Kev wrócił, wszystko się zmieniło. Unikał spogląda nia mi w oczy i obwinił m n i e , kiedy z z a m r a ż a r k i zniknął kur czak. Z r o b i ł o się o k r o p n i e i z a m i e r z a ł a m zwolnić się p r z e d upływem tygodnia. A l e Ross jeszcze ze m n ą nie skończył. Uwierzył w o p o wieść Janice, że flirtowałam z jej m ę ż e m , i sam też chciał się t r o c h ę zabawić. Z o n a Rossa spodziewała się dziecka i nie mógł z nią sypiać. Przeraziłam się, kiedy oznajmił mi bezczel nie, że chce się ze m n ą s p o t k a ć u mnie w d o m u . O d m ó w i ł a m mu z miejsca, nie tylko dlatego że byłam ż o n ą J a m e s a i wca le nie z a m i e r z a ł a m go zdradzać, ale ponieważ Ross ani t r o chę m n i e nie pociągał. R o s s j e d n a k i tak przyszedł do m n i e do d o m u i nie chciał p o g o d z i ć się z o d m o w ą . Stał w salonie, p ł o n ą ł cały i bredził j a k szalony. D l a c z e g o nie z a m k n ę ł a m p r z e d nim drzwi na klucz? W i e d z i a ł a m , że m o j e ruchy m u s z ą być szybkie i zwin ne i że m u s z ę wymyślić coś, żeby m n i e p r z y p a d k i e m nie d o tknął, ale c z u ł a m się o t ę p i a ł a , a moje członki za nic nie chciały m n ą p o k i e r o w a ć . Kiedy ruszył w m o i m k i e r u n k u , z a c z ę ł a m się cofać - bez sensu, bo szybko trafiłam na ścia n ę . R o s s z ł a p a ł m n i e i zaczął g o r ą c z k o w o o b m a c y w a ć . Z a uważył, gdzie jest sypialnia, i t a m p o p y c h a ł m n i e tyłem p r z e d sobą. Nogi się p o d e m n ą trzęsły ze s t r a c h u i w s t r ę t u i kręciło mi się w głowie, ale r ó w n o c z e ś n i e niejasno uświa d a m i a ł a m s o b i e , ż e jeżeli b ę d ę się o p i e r a ć , t o o n zrobi coś gorszego. Rzuci! m n i e na łóżko i ściągnął mi majtki. - Zdejmuj to! - ryknął. Cały był już teraz rozpalony, włosy opadały mu na czerwoną wykrzywioną twarz. Z r o b i ł a m , co ka zał, a on z mdlącym odgłosem wszedł we mnie. J e d n a chwila i było po wszystkim: pchnął jeszcze kilka razy, a p o t e m oklapł. R o z d y g o t a n a umyłam się. Nie z d a w a ł a m sobie sprawy, że zostałam zgwałcona. Wciąż jeszcze trzęsłam się, kiedy J a m e s wrócił do d o m u , ale nic mu nie powiedziałam, nie chciałam go martwić i nie chciałam, żeby Ross przez swój chwilowy o b ł ę d wpadł w tarapaty. Ross oczywiście błagał m n i e , żebym nic nie mówiła, kiedy j u ż zapiął r o z p o r e k i odzyskał swój n a d w e r ę ż o n y r o z u m . Czy Ross nie był p o d o b n y do mojego ojca, tyle że t e n siłą d o m a g a ł się milczenia? P o d ś w i a d o m i e wróciłam do starych wzorców i zastosowa łam d a w n ą dziecinną m e t o d ę , polegającą na p o d p o r z ą d k o waniu się i milczeniu. Ross miał szczęście, że na ofiarę wy brał sobie kobietę, k t ó r a dotrzymywała słowa. Z w o l n i ł a m się z pracy w stołówce i s p ę d z a ł a m więcej czasu z moją córeczką Caroline. Najbardziej niewinne wydarzenie m o ż e przynieść o g r o m ną z m i a n ę . M o i rodzice oznajmili, że na Boże N a r o d z e n i e i Nowy R o k wybierają się na zachód w odwiedziny do swoich dwóch córek. Mieli zatrzymać się u Berty, która teraz miesz kała w Perth. Postanowiłam pojechać na p o ł u d n i e s a m o c h o d e m i zosta wić dziesięciomiesięczną Caroline z p a r ą , z którą się zaprzy jaźniliśmy. Na moje ogłoszenie, że poszukuję kierowcy zmiennika, odpowiedział A a r o n . Pracował kawałek od nas w kopalni żelaza w P a n n a w o n i c e i wybierał się do P e r t h na ferie z przyjaciółmi z uniwersytetu, którzy nie mieli żadnych planów wakacyjnych. A a r o n j a k o ś dostał się do mojego mia steczka. Umówiliśmy się, że wracając z Perth, wysadzę go w P a n n a w o n i c e , a p o t e m s a m a pojadę do d o m u . Miał dziewiętnaście lat, był wysoki i szczupły, długie do ra mion, j a s n e , faliste włosy nosił rozpuszczone. Kiedy wyja- śniatam mu, jak działają biegi w fordzie, nasze dłonie przy p a d k i e m się zetknęły. Nasza reakcja była tak silna, że oboje nas zaskoczyła, i nie potrafiliśmy tego ukryć. Gdybym była kobietą dojrzałą, przecięłabym ten przewód, który połączył mnie seksualnie z A a r o n e m . Ale nie byłam dojrzała. R a d o s n e życie nastolatki nigdy nie było m o i m udziałem, a doświadczenie z c h ł o p a k a m i miałam m i n i m a l n e . J u ż s a m o to k o m p l i k o w a ł o sprawę, ale było coś więcej: od czuwałam p o t ę ż n e pragnienie, by poznać własną seksual ność, by rozwikłać jej tajemnice. Pomyślałam o J a m e s i e i m o jej miłości do niego, ale o k a z a ł o się, że przyjaciele J a m e s a mieli rację: nie stać mnie było na to, by wyrzec się tego fan tastycznego przypływu energii erotycznej. W Perth spędzi łam, co p r a w d a , trochę czasu z rodzicami - p r z e d e wszystkim w sylwestra, kiedy z a s n ę ł a m z czystych n u d ó w d o b r z e przed p ó ł n o c ą - ale moja uwaga skupiała się na A a r o n i e . A a r o n był s t u d e n t e m architektury, który wziął sześciomie sięczny u r l o p dziekański, żeby zarobić na północy trochę pie niędzy. Przeważnie spotykaliśmy się w d o m u j e g o rodziców, którzy wyjechali na wakacje. Oglądaliśmy r a z e m filmy. „ M e chaniczna p o m a r a ń c z a " to film, który wszyscy powinni obej rzeć; aż szalałam po nim od niewiarygodnego p o d n i e c e n i a oraz satysfakcji, że w końcu stałam się kobietą swoich cza sów: dziwna myśl, bo przecież miałam trzydzieści cztery lata. Pływaliśmy w basenie z przyjaciółmi A a r o n a , bawiliśmy się przy j e g o muzyce - dla mnie były to nowe i c u d o w n e , pulsu jące rytmem życia doświadczenia - i spędzaliśmy wiele go dzin w objęciach. Było to tak n a t u r a l n e , słodkie i młodzień cze, że z a p o m n i a ł a m o m o i m innym życiu. Przyszedł w końcu czas p o w r o t u i zapakowaliśmy z A a r o n e m wszystko do s a m o c h o d u . Pożegnałam się z rodzicami, których zaniedbywałam, mając nadzieję, że siostra wynagro dziła im brak mojej obecności. Na początku podróży byliśmy oboje z A a r o n e m dosyć za spani; p o p r z e d n i e g o wieczoru odbyło się ostatnie przyjęcie i była to nasza ostatnia wspólna noc. Zatrzymaliśmy się raz po d r o d z e , by paść sobie w r a m i o n a pod osłoną m o s t u - co raczej nie zwiększyło naszej przytomności umysłu. U d a ł o n a m się j e d n a k zauważyć, kiedy skręciliśmy na bitą prowa dzącą do P a n n a w o n i k i drogę, że zaczęła się p o r a deszczowa. A a r o n wyjaśnił, że oznacza to, iż p o n o w n e zatrzymanie się jest zbyt wielkim ryzykiem - b ę d z i e m y musieli j e c h a ć bez przerwy do s a m e g o końca, żeby nie ugrzęznąć. Nie wolno n a m do tego dopuścić; utknięcie w buszu m o g ł o oznaczać śmierć. Niewielu ludzi było na tyle szalonych, żeby w p o r z e deszczowej p o d r ó ż o w a ć na d u ż ą odległość s a m o c h o d e m , więc jeżeli n a m a u t o p a d n i e , zostaniemy sami i to prawie bez zapasów. Mijały godziny, a A a r o n wciąż prowadził wiernego falcona, tę srebrzystą maszynę z p o t ę ż n y m silnikiem. Nagle s a m o chód zjechał z drogi na p o b o c z e , a p o t e m na sąsiadujące z nim pole i zaczął podskakiwać jak szalony na kamieniach i nierównym t e r e n i e , potrząsając przy tym A a r o n e m tak, że ten się obudził. Z a s n ą ł za kierownicą! Przyszła kolej na mnie. Ż e b y się przesiąść, przełaziliśmy po sobie, przytrzymując się kierownicy, nie naciskając gazu i nie gasząc silnika. Umówiliśmy się, że będziemy się nawzajem pil nować, by nie zasnąć, ale to nic nie p o m o g ł o . Ja również po pewnym czasie z a s n ę ł a m i po prostu dopisało n a m szczęście, bo po tej stronie drogi nie było ż a d n e g o rowu, który mógłby położyć kres n a s z e m u szaleństwu, żadnych kangurów, żad nych owiec i żadnych zbyt wielkich kamieni. Pod kołami mie liśmy p r z e d e wszystkim błoto, a czasami zbity piasek. Chwilo wo twarda droga zmieniała się bez uprzedzenia w ślizgawkę. Najbezpieczniej było jechać po kępach trawy na środku dro gi, żeby przynajmniej dwa koła się nie ślizgały. W końcu dotarliśmy na miejsce, wyczerpani, ale i pełni ulgi. W Pannawonice, kiedy podjechaliśmy p o d biuro, wy szedł z niego kierownik. Nagle przyszedł czas na pożegnanie. A a r o n odszedł szybko, tak szybko, że związany z rozstaniem ból z t r u d e m zarejestrowała jakaś b a r d z o zmęczona cząstka mnie. Kierownik widział, j a k a j e s t e m z m ę c z o n a , posadził m n i e w swoim biurze i wyszedł, żeby mi przynieść j a k ą ś kolację. Kiedy wrócił, siedziałam na j e g o twardym drewnianym krze śle prosto, jakbym kij połknęła, i spałam tak m o c n o , że wy straszył się, że u m a r ł a m ! O b u d z i ł a m się, zjadłam coś, ale au to - nasz biedny zmaltretowany koń - p r z e p r a c o w a ł o się i w kilka godzin później nie chciało zapalić. Wcale tego nie żałowałam; cieszyłam się, że m o g ę wypocząć przez noc. Na s t ę p n e g o dnia wczesnym r a n k i e m poleciałam do d o m u cessną, r a z e m z listonoszem. J a m e s zasługiwał na coś lepszego, ale sam wybrał mnie so bie za ż o n ę . Ciężko było patrzeć, jak cierpiał, kiedy nie chcia łam już dłużej z nim być, więc skupiłam uwagę na czymś in nym. Nie z a m i e r z a ł a m robić mu krzywdy, ale czy mógł inaczej z i n t e r p r e t o w a ć moje p o s t ę p o w a n i e ? S a m a za d o b r z e nie r o z u m i a ł a m , co skłania m n i e , by zniszczyć to, co r a z e m zbudowaliśmy; wiedziałam tylko, że coś każe mi odejść. J a m e s p r z e k o n a ł się, że nie jest w stanie przedyskutować ze m n ą w szczegółach naszej separacji. D y s p o n o w a ł a m własny mi pieniędzmi i zamierzałam wynająć sobie d o m w Perth. Po nieważ nie mieliśmy już s a m o c h o d u , polecieliśmy oboje do Perth. Tam J a m e s wsiadł do samolotu do Sydney, bo p o t r z e bował przestrzeni i czasu, żeby dojść do siebie, tak dotkliwie zraniło go nasze rozstanie. J e g o listy do mojej siostry Liesbet, na której współczucie mógł liczyć, świadczyły o smutku i przez krótki czas o gniewie. Wciąż noszę w sobie wielki żal, że za d a ł a m mu tyle bólu, bo był z gruntu dobrym człowiekiem. N a s z e m a ł ż e ń s t w o się skończyło. A a r o n , odegrawszy rolę k a t a l i z a t o r a , dzięki k t ó r e m u obudził się mój p o p ę d płcio wy, r ó w n i e ż zniknął, ale t e r a z o t w o r z y ł a m się na nowy r o dzaj n a m i ę t n y c h związków. Spojrzałam w l u s t r o i zobaczy ł a m , że j e s t e m p i ę k n a . M o j e długie j a s n e włosy spływały wdzięcznie wokół twarzy o jasnej gładkiej c e r z e i przejrzy stych szaroniebieskich oczach. C i a ł o m i a ł a m gibkie i zgrab ne, nogi długie i kształtne. Byłam w kwiecie wieku i c z u ł a m się niezwyciężona. - Taka właśnie zostanę na zawsze - powiedziałam sobie. R o z u m odzyskałam d o p i e r o po latach, a nawet dziesiątkach lat. Nie miałam wtedy oczywiście pojęcia, jak b ę d ę się czuła w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, jeżeli z taką niefrasobli wością traktowałam witalność własnego ciała oraz uczucia in nych. „Twoja biografia staje się twoją biologią" - napisała Caroline Myss w książce „ T h e A n a t o m y of the Spirit". Myślę, że ma rację, chociaż to stwierdzenie wydaje mi się nieco p o n u r e . Z a m i e s z k a ł a m z moją córką C a r o l i n e w obszernym d o m u przy F l o r e a t Park. W niecałe dwa tygodnie później zamieści łam w szpalcie „osobiste" ogłoszenie, że poszukuję męża, a do tego oświadczenie, że jeżeli k a n d y d a t chce się zakwali fikować, musi m n i e pobić w szachy. W c a l e tak d o b r z e w sza chy nie g r a ł a m , ale za łatwo wygrywałam z J a m e s e m . P o k a z a ł o się kilku potencjalnych k o n k u r e n t ó w , j e d e n wra cał nawet trzy razy, ale pobiłam ich wszystkich. Ż a d e n nie okazał wystarczającej przytomności umysłu, żeby kopnia kiem odrzucić na b o k szachownicę i gdzieś mnie zaprosić, na miłość boską! W k r ó t c e p o t e m opowiedziałam o całej spra wie taksówkarzowi, który spokojnie zatrzymał się p o d pobli ską kawiarnią, wyjął z bagażnika szachownicę i w p r z e k o n u jący sposób m n i e p o k o n a ł . U t a r ł mi t r o c h ę nosa i to p o m o g ł o odzyskać mi wiarę w mężczyzn. Nie, nie poślubiłam go. Ni gdy więcej go na oczy nie widziałam! M i a ł a m pewność, że j e s t e m p i ę k n a i nie b a ł a m się ryzyka, a m i m o to mój szacunek do siebie nadal był mizerny. G ł ę b o ko w m o i m w n ę t r z u tkwił ból, do k t ó r e g o się nie przyznawa łam, m a l t r e t o w a n e i wystraszone dziecko. Kup mnie Była wczesna wiosna 1973 roku. Nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby prosić J a m e s a , by utrzymywał Caroline i m n i e , a jeśli chodzi o zasiłek - miało m i n ą ć jeszcze t r o c h ę czasu, zanim dowiedziałam się o j e g o istnieniu. Korzystałam z nie go, kiedy m u s i a ł a m , ale nie wierzyłam, by komukolwiek uda ło się żyć przyzwoicie z zasiłku. Z a c z ę ł a m w lokalnych gaze tach szukać pracy. Perspektywa uczenia wydawała mi się całkowicie nieciekawa, więc kiedy zobaczyłam ofertę pracy dla niewykwalifikowanych robotnic przy produkcji u b r a ń przeciwdeszczowych w fabryce u b r a ń w Balcatcie, u d a ł a m się t a m , by się rozeznać. Chciałam się p r z e k o n a ć , jak wyglądało by życie, gdybym robiła coś pożytecznego własnymi rękami. Moja m a t k a była krawcową; czy przeszło na mnie z niej coś, co p o m o g ł o b y mi zarobić na życie? Kierowniczka krzywo na m n i e patrzyła, ale wprowadziła mnie do d u ż e g o b a r a k u ; to właśnie była ta fabryka. Powie trze przesycał zapach plastiku i oleju, k t ó r e g o kobiety używa ły, żeby śliski m a t e r i a ł nie wymykał im się spod igły. W p o m i e s z c z e n i u r o z l e g a ł się m o n o t o n n y w a r k o t stojących w rzędach maszyn do szycia, nad wszystkimi pochylały się k o - biety - przeważnie Wtoszki i Greczynki, tak mi się wydawa ło. O g a r n ę ł o m n i e podejrzenie, że znalazłam się w zakładzie, gdzie ciężko się pracuje i źle zarabia. - Ile za godzinę? - zapytałam. Kierowniczka musiała na to odpowiedzieć, ale jak śmiała ze spokojem twierdzić „dwa pięćdziesiąt za godzinę", jeżeli średnia stawka wynosiła osiem d o l a r ó w ? - Przed p o d a t k i e m ? - zapytałam zaskoczona. - Tak, przed p o d a t k i e m . - Kierowniczka przyglądała się b a d a w c z o mojej twarzy. M o ż e zastanawiała się, czy nie p o biegnę do związków zawodowych z d o n o s e m na jej fabrykę, że wykorzystuje kobiety, k t ó r e nie władają wystarczająco d o brze angielskim, by znać swoje p r a w a ? Pomyślałam sobie, że te kobiety prostytuują się, sprzeda jąc swoje umiejętności i energię za psie pieniądze. Prostytu cja'. Jak tylko to słowo pojawiło się w m o i m umyśle, przyszła za nim n a s t ę p n a myśl. Ja sobie p o r a d z ę lepiej, p o w i e d z i a ł a m sobie w d u c h u . B ę dę s p r z e d a w a ć swoje ciało za d u ż e p i e n i ą d z e , i b ę d ę się przy tym d o b r z e bawić. D o p ó k i b ę d ę się d o b r z e bawić, rozwodził się mój młody, niedoświadczony i tylko z p o z o r u zdrowy r o z u m , nie b ę d ę się p r o s t y t u o w a ć n a w e t w przybliżeniu tak b a r d z o j a k te nieszczęsne wyzyskiwane kobiety. A l b o k t o kolwiek inny, j a k już o tym m o w a , kto pracuje za p i e n i ą d z e - j a k m o g ł a b y m t o robić ja, gdybym b e z p r z e k o n a n i a wróci ła do uczenia. Pierwszym krokiem było znalezienie kobiety, k t ó r a ze m n ą zamieszka. Miała na imię Kelly i chociaż zawahała się, kiedy p o i n f o r m o w a ł a m ją o moich najbliższych planach, zgodziła się pilnować mojego dziecka. C a r o l i n e miała teraz m a l u t k i e go kolegę: syna Kelly, J i m m y ' e g o . Wspólny d o m nie był dla m n i e niczym nowym, przecież długo mieszkałam w dużej społeczności, p o z a tym mniej się czułam s a m o t n a z Kelly i jej dzieckiem w pobliżu. Nie z n a ł a m nikogo w seksbiznesie i, co dla m n i e typowe, nikogo nie prosiłam, by m n ą pokierował. Chcąc zorientować się, jakie są możliwości rozpoczęcia tej o d m i e n n e j , śmiałej kariery, z a c z ę ł a m o d p r z e g l ą d a n i a o g ł o s z e ń osobistych w dzienniku. Moją uwagę zwróciło: „ P o t r z e b n e panie do to warzystwa; zadzwoń do Stelli i u m ó w się na r o z m o w ę " . - Agencja towarzyska Stelli. J a k m o g ę pani p o m ó c ? W słuchawce odezwał się chropawy głos, niemal męski, ale kojący. - Z o b a c z y ł a m państwa ogłoszenie o p a n i a c h do towarzy stwa - powiedziałam, serce mi się tłukło w piersiach. - Ja... ja dzwonię, ponieważ potrzebuję pracy. Stella, jeżeli to była o n a , p o r o z m a w i a ł a ze m n ą w sposób b a r d z o optymistyczny i p o c z u ł a m , że jeżeli przyjdę się z nią zobaczyć, b ę d ę mile widziana. Ż a d n y c h pytań na t e m a t m o jej urody, doświadczenia czy wieku - na szczęście. G ł o s mia łam młody i melodyjny, a mój wygląd zawsze przeczył metry ce. A jeśli mowa o dojrzałości, to miałam lat nie trzydzieści cztery tylko osiemnaście. O p r ó c z tej krótkiej konwersacji żadnej więcej rozmowy kwalifikacyjnej nie było. W s p i ę ł a m się po schodkach do d o m u w stylu wczesnego Leederville. Tego pierwszego dnia, kiedy zaczęłam „zaba w ę " , nie byłam, d o k ł a d n i e mówiąc, o d p o w i e d n i o u b r a n a , bo m i a ł a m na sobie elegancką, ale dyskretną sukienkę, która mogła n a d a w a ć się do jakiegoś biura. Weszłam do holu, moje obcasy zastukały w d r e w n i a n ą p o d ł o g ę , niezbyt s t o s o w n i e przywołując w s p o m n i e n i a z klasztoru. H o l p r z e r o b i o n o na m a l e ń k i e b i u r o z b i u r k i e m i krzesłem p o d tylną ścianą. Pod drugą ścianą stały jeszcze dwa krzesła i to było całe u m e b l o w a n i e . P o r o z m a w i a ł a m k r ó t k o z kobietą za biurkiem; chropawy od dymu p a p i e r o s o w e g o głos zdradzał, że to Stella. Powitała m n i e , szybko zmierzyła wzrokiem, p o t e m p o k a z a ł a na drzwi do poczekalni. D o b r z e ; a więc nie o k a z a ł a m się j a k o ś wyjąt kowo nieodpowiednia. W c h o d z ą c do salonu dla dziewcząt, m i a ł a m to s a m o p o czucie zagrożenia jak wtedy, kiedy wskakiwałam do glinianki w Box Hill podczas ostatniego lata, zanim wstąpiłam do za konu, i szybko, i nieodwołalnie s p a d a ł a m do ciemnej spokoj nej wody d a l e k o w dole. P r z y p o m n i a ł a m sobie, że kostium zsunął mi się z r a m i o n , tak silne było u d e r z e n i e wody. Salon pogrążony był w p ó ł m r o k u i zakurzony. Stary ciem noczerwony dywan w różowe róże leżał na innym jeszcze starszym dywanie, obrazy przedstawiające m a r t w ą n a t u r ę i konie wisiały na wyblakłych ścianach, którym od d a w n a by ło już wszystko j e d n o , co na nich wisi. Z a p a c h stęchlizny przypomniał mi d o m dziadków ze strony ojca. Zasłony w o k n a c h były zaciągnięte, słabe światło rzucała jedynie lam pa sufitowa z a b a ż u r e m . W pokoju stały fotele; d o b r z e się na nich siedziało, a czekałyśmy długo. W e w n ą t r z aż kipiałam od różnych emocji. Agencja była z a n i e d b a n a i bez wyrazu, a ja nienawidziłam pracować, j e ż e li praca nie budziła we mnie entuzjazmu. C z u ł a m się j a k ry ba wyjęta z wody, ale p r z e d e wszystkim chciałam się dowie dzieć czegoś o tym biznesie. Nie rozmawiałyśmy. N i e k t ó r e dziewczyny czytały jakieś pisma w m ę t n y m świetle. I n n e żuły g u m ę . Większość siedziała p o g r ą ż o n a w myślach. Jeżeli któ raś się d e n e r w o w a ł a , nie pokazywała tego po sobie. Jeżeli któraś nawet domyślała się, że j e s t e m nowa, nikogo to nie obchodziło. Panowała cisza. W tym pokoju stanowiłyśmy dla siebie konkurencję. Dziewczęta paliły na g a n k u na tyłach d o m u albo nawet w kuchni, ale nigdy w salonie. Z a s a d ę u s t a n o w i o n o nie po to, by chronić nasze zdrowie - na początku lat siedemdziesią tych tym się nie p r z e j m o w a n o - ale żeby nie przesiąkły dy m e m nasze włosy i ubrania. U Stelli obowiązywały p e w n e mi nimalne standardy. P o d m u c h nieświeżego powietrza był zapowiedzią pierw szego klienta. Serce mi się s z a r p n ę ł o w piersiach. Czy w ogó le zwróci na m n i e uwagę? Nie zwrócił, ale za to m i a ł a m oka zję, by się przyglądać. Błyskawiczna o c e n a , ile gość m o ż e być wart, decydowała o rozgrywce: o tym, czy dziewczęta b ę d ą o niego k o n k u r o w a ć , uśmiechając się i wydymając wargi, prostując okryte czarnymi p o ń c z o c h a m i nogi, ukazując b r z e - żek koronkowych majteczek spod krótkiej spódnicy albo su gestywnie wysuwając na wpół o b n a ż o n e piersi. Klient skinął głową i j e d n a z dziewcząt wstała z krzesła. Obrzucił m n i e spojrzeniem, ale chyba p o z n a ł tę, k t ó r a się podniosła, i wyszli r a z e m bez słowa. Moje milczące współpracowniczki były przeważnie bar dziej efektowne i seksowne niż ja. D o k ł a d a ł y wszelkich sta rań, by popisać się swoimi piersiami, prawdziwymi albo sztucznymi - w każdym przypadku biust był zdecydowanym plusem w tym biznesie - i malowały paznokcie j a k najczerwieńszym lakierem, by pasował do wabiących lśniącą czer wienią warg. Nie byłam wystarczająco seksowna, by d o p a s o w a ć się do tego stereotypu. Liczyłam, że j a k o nietypowa b ę d ę się wyróż niać i z a p e w n e d l a t e g o nie zrobiłam na tym interesie mająt ku. M i a ł a m ł a d n e piersi, ale raczej mniejsze niż większe. Nienawidziłam lakieru do paznokci i jaskrawych kolorów. Nie u m i a ł a m wydymać warg, uwodzić t r z e p o t a n i e m rzęs i u d a w a ć seksownego kroku. Mój u r o k polegał na n i e d o p o wiedzeniach; potrafiłam wywołać p o d n i e c e n i e , raczej n a p o mykając niż pokazując. Oczywiście dysponowałam elegancką smukłością, h o l e n d e r s k i m i jasnymi włosami i tym, co przyja ciel opisał kiedyś j a k o „rozkosznie długie nogi", p o m i m o kil ku żylaków. Moją największą zaletą był chyba kształt tyłka: wiedziałam, że jest „słodki", bo tak na niego reagowali d o tychczasowi wielbiciele. K o l a n a po tylu godzinach klęczenia w kaplicy były nieco guzowate, ale nie najgorsze. W z a n a d r z u miałam jeszcze żywy dowcip i umiejętność p r o w a d z e n i a roz mowy w sytuacji, kiedy znalazłam się w c e n t r u m uwagi. No i jeszcze moją niewinną życzliwość, bo nie zdążyłam stać się cyniczna, nieufna czy twarda, i to, że nie zażywałam nic oprócz pigułki antykoncepcyjnej i nie kierowały m n ą ż a d n e ukryte motywy, co miało miejsce w przypadku wielu dziew cząt. Przyglądałam się i czekałam, ale tego p o p o ł u d n i a nie p o jawił się już ż a d e n klient. J e d n a k Stella zrozumiała, że m o ż e liczyć na to, iż się u niej p o k a ż ę . - Zamieszczę w jutrzejszej gazecie nowe ogłoszenie spe cjalnie dla ciebie - obiecała. W ten s p o s ó b dała mi do zrozu mienia, że chce m i e ć m n i e u siebie. N a s t ę p n e g o dnia przyszłam u b r a n a w biały k o r o n k o w y t o p do różowej krótkiej aksamitnej spódniczki i białych k o r o n k o wych rajstop. P o m i m o d u ż e g o wzrostu założyłam wysokie obcasy. Buty zawsze stanowiły dla mnie p r o b l e m : noszę roz miar j e d e n a ś c i e , co ogranicza wybór. M u s i a ł a m zdecydować się na p a r ę błyszczących czarnych pantofli, k t ó r e trzymałam z tyłu w szafie. Kolor nie pasował, ale były ł a d n e , a mnie za skoczyła przyjemność, z j a k ą patrzyłam na własne stopy: seksowność w rozmiarze j e d e n a ś c i e na długich, szczupłych, kształtnych nogach. Z n a l a z ł a m jakieś szpanerskie kolczyki z t o m b a k u i p e r e ł e k i pasujący do nich naszyjnik, nałożyłam bardziej jaskrawą różową szminkę. O b e j r z a ł a m się z góry do dołu w lustrze: tak n a p r a w d ę to nie byłam ja, ale ujdzie. Kiedy Stella weszła do salonu, w imieniu klienta prosząc o nową dziewczynę z ogłoszenia - „długonoga, jasnowłosa Monica, b a r d z o d o b r z e się z nią r o z m a w i a " - s t a n ę ł a m na moich obcasach i p o c z u ł a m się taka wysoka, że niemal w gło wie mi się zakręciło ze strachu, że klient poczuje się przytło czony m o i m wzrostem. Ale chyba nie dbał o to; interesowa ło go po p r o s t u coś nowego. Zapłacił przy biurku i udaliśmy się do m o t e l u . Zachowując się z całą nonszalancją, na j a k ą mnie było stać, wdzięcznie zeszłam po stopniach do czystego i dość n o w e g o s a m o c h o d u Tony'ego, a on zawiózł mnie p r o s t o do m o telu, który wynajmował pokoje na godziny i miał własny par king - co wydało mi się b a r d z o praktyczne. Tony był b e z p o ś r e d n i i rzeczowy. W p r o w a d z i ł mnie do środka, z a m k n ą ł drzwi na klucz i natychmiast zaczął zdejmo wać z siebie ubrania, położył się na łóżku i był gotów do ak cji. M i m o to, kiedy jak kotka pełzłam do niego po łóżku, r o zebrawszy się wolniej i z premedytacją, wyszeptał: - Nie tak szybko. Mój umysł pracował na wysokich o b r o t a c h . C z e g o ten człowiek o d e mnie oczekiwał? Nie miałam tak n a p r a w d ę p o - jęcia. Postanowiłam, że spróbuję p a t r z e ć na wszystko z j e g o strony i b ę d ę oceniać sytuację w m i a r ę jej rozwoju, kierując się tym, co on m o ż e czuć i myśleć. D o t k n ę ł a m nagiego ciała Tony'ego i p o c z u ł a m , że zadrża ło z radości. M i a ł a m dar, d a r d o b r e g o dotyku, i nawet nie by łam tego świadoma. Kiedy moje ręce poczuły, że są tak mile widziane i p o ż ą d a n e , gotowe były pozwolić sobie na większe zuchwalstwo, ale tu Tony przejął kontrolę, zaczął m n i e zu chwale gładzić po całym ciele i wszedł we m n i e , wturlawszy się na mnie na łóżku. Był porywczy i b a r d z o szybko osiągnął orgazm. Czy to wszystko? Nie; powstrzymał m n i e , kiedy chciałam wstać z łóżka. - Proszę, zaczekaj chwilę - błagał. C z e m u nie, powiedziałam sobie, i o d p r ę ż y ł a m się przy nim. Tony zapalił niepewnymi r ę k a m i p a p i e r o s a i obejrzał cia ło, k t ó r e sobie wynajął, z nieco większą uwagą niż na począt ku. Przyglądał mi się, kiedy odwróciłam się, by puścić j a k ą ś muzykę w motelowym radiu. K ą t e m oka zauważyłam, że j e go penis zaczyna po trochu wracać do życia. Tony prawie już dopalił p a p i e r o s a i teraz zsunął się niżej z poduszek, a ja zno wu odwróciłam się do niego i objęłam go po przyjacielsku w pasie. Ujął moją dłoń, dając mi bez słów do zrozumienia, że chce, bym go pieściła, więc pieściłam j e g o u d a , j e g o brzuch, leciutko dotykałam j ą d e r i m u s k a ł a m na całej dłu gości penis, który już całkiem odżył, m a m r o t a ł a m przy tym, że ma atrakcyjne ciało. Tony wyrzucił n i e d o p a ł e k do kosza przy łóżku, odwrócił się i zaskoczył m n i e , bo silnymi r ę k a m i podniósł m n i e i posadził na sobie. Tym razem przyniosło mu to jeszcze więcej satysfakcji. Chociaż ta nowość m n i e zaszokowała, odczuwałam przyjem ność. Tony był przyzwoity i mi dopłacił. W z i ę ł a m prysznic i zostawiłam go, kiedy palił n a s t ę p n e g o papierosa. Wszystko na szczęście o k a z a ł o się takie łatwe. I w ten sposób zostałam w p r o w a d z o n a w reguły „zabawy". „ D a m y do towarzystwa", taki tytuł nosiły ogłoszenia w gaze tach. W pierwszej chwili m o ż n a by pomyśleć, że miałam być czymś w rodzaju gejszy, p a r t n e r k ą mężczyzny, że „towarzy s z e n i e " nie obejmuje seksu. - A, tak - mówiły dziewczyny, kiedy się chciaiam dowie dzieć - to się od czasu do czasu zdarza, ale nie pytaj nas, nie jesteśmy tym z a i n t e r e s o w a n e . Tak się złożyło, że niedługo po tym, jak przyłączyłam się do ekipy Stelli, jakiś młody człowiek zadzwonił, bo p o t r z e b o wał kogoś, kto by mu towarzyszył na przyjęciu weselnym. Po nieważ byłam nowa, z a p r o p o n o w a n o mi tę r o b o t ę ; Stella o d e t c h n ę ł a z ulgą, kiedy propozycję przyjęłam. Miałam dwa powody, by przyjąć to k o n k r e t n e zlecenie. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie byłam gościem na prawdziwym ślubie w kościele, a po drugie, miałam udawać, że j e s t e m jego dziewczyną: zachwycona byłam, że tak profesjonalnie uczest niczę w spisku. Wszystko poszło dobrze, chociaż mój klient o k r o p n i e się denerwował, zwłaszcza gdy przedstawiał mnie swojej rodzinie, a p o t e m nagle uświadomił sobie, że po upły wie dwóch godzin będzie się musiał beze mnie obejść. D o p ł a cił mi z miejsca za n a s t ę p n e dwie godziny, n e r w o w o wyciąga jąc pieniądze z wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie miał je przygotowane. Z jakiegoś p o w o d u niesłychanie zależało mu na tym, żeby robić takie wrażenie, jakby się już z kimś zwią zał. Z p o l o t e m zwodziliśmy wszystkich jeszcze kawał czasu na przyjęciu, a mój p a r t n e r podziękował mi ze szczerą wdzięcz nością, kiedy wychodziłam. Stella pozwoliła mi zatrzymać to, co zapłacił, ponieważ tym razem transakcja nie miała przy nieść zysków. Musiała utrzymywać pozory, że jest agencją to warzyską, albo zapuszkowałaby ją policja, która i tak wiedzia ła, co się dzieje. C z a s a m i my, dziewczyny, wychodziłyśmy j a k o pary, u d a j ą c lesbijki, co d a w a ł o n a m okazję, żeby sobie p o g a d a ć . J e d na z kobiet, zła na swojego p o p r z e d n i e g o p a r t n e r a , chciała dać wszystkim mężczyznom n a u c z k ę , zmuszając ich, by pła cili za seks. Poza tym nienawidziła mężczyzn, bo j a k o n a s t o latka była wykorzystywana seksualnie. I n n e po p r o s t u chcia ły szybko zarobić na narkotyki albo d o w o l n ą inną obsesję. Te dziewczyny bez o p o r ó w pokazywały swoim klientom, kto tu rządzi i ile chcą. Przy nich mężczyzna musiał pilnować portfela. Większość poznanych przeze m n i e kobiet nie była twarda. J e d n ą z dziewczyn, z którą chodziłam w p a r z e , przywoził do Stelli i odwoził z p o w r o t e m jej chłopak. Była s t u d e n t k ą i spieszyło jej się, żeby się urządzić w życiu. - Z o s t a n ę , dopóki nie uskładamy depozytu na d o m . U ś m i e c h a ł a się, wyglądała przy tym dokładnie tak jak dziew czyna z sąsiedztwa, kiedy ma udany dzień. Udawałyśmy lesbij ki z wielkim zapałem, całowałyśmy się, pojękiwałyśmy, lizały śmy się - a czasami zerkałyśmy na siebie z rozbawieniem, kiedy uważałyśmy, że nie zauważą tego pijaczyny, które nas zaangażowały. Bardzo się śmieli ci budowlańcy, którzy na za proszenie szefa zostawali po pracy, żeby sobie popić i zabawić się w czeluściach nowego, stawianego przez nich hotelu. Nie obchodziło mnie, że się z nas śmieją albo czują się zażenowa ni, albo po prostu mają źle w głowie. To się nie liczyło, skoro my, dziewczyny, również się świetnie bawiłyśmy, a oni n a m płacili. Co robili ze swoim podnieconym libido, kiedy już p o szłyśmy, nie m a m pojęcia. Pewnie zapraszali nielesbijki. W tamtych czasach mężczyźni narażali się przy dziwkach na duże ryzyko: r z a d k o myśleli o tym, żeby użyć prezerwaty wy. Ja zabezpieczałam się na dwa sposoby. Po pierwsze, mia łam instynkt, który p o d p o w i a d a ł mi, kiedy m o g ę k o m u ś za ufać, nawet jeżeli był to tylko głos w słuchawce, i ten instynkt z czasem robił się coraz lepszy. Po drugie, chodziłam co ty dzień z p r ó b k ą krwi do lekarza na k o n t r o l ę . D o k t o r D a y t o n był mieszkającym w pobliżu internistą, miał słabość do „dziewczynek" i wyjątkowo d o b r z e o nie dbał. Był również e k s p e r t e m od c h o r ó b wenerycznych. - Ile sobie liczysz za usługę? - zapytał mnie któregoś dnia, poddając oględzinom moje nagie ciało na swoim stole. - Za m a ł o , za m a ł o - wymruczał, kiedy mu powiedziałam. Żałuję, że go wtedy nie p o s ł u c h a ł a m , bo mówił p r a w d ę . A l e ja we własnych oczach zawsze byłam daleka od ideału. Pomyśla łam o moich małych piersiach: d o s k o n a ł e to o n e nie były. Jak mogłabym liczyć sobie więcej? P e w n e g o dnia zadzwonił do m n i e d o k t o r D a y t o n z p r o ś b ą , żebym szybko przyszła do j e g o kliniki na zastrzyk penicyliny. Zwykle kiedy któraś z j e g o dziewczynek wchodziła do pocze kalni, zajmował się nią natychmiast. Ta wizyta była jedyną, kiedy stało się inaczej. Pojawiłam się w klinice i zobaczyłam gwiazdora rocka o międzynarodowej sławie, który siedział z d e n e r w o w a n y w poczekalni ze swoim ochroniarzem-szofer e m . Kiedy p o p r o s z o n o ich obu p r z e d e m n ą , z r o z u m i a ł a m , w jakim celu przyszedł. D o k t o r D a y t o n musiał być b a r d z o dobrym specjalistą, skoro z n a n o go w kręgach ludzi bogatych i sławnych! C h i c h o t a ł a m p o d n o s e m , d o p ó k i nie przypo m n i a ł a m sobie, że s a m a zostałam wezwana z p o w o d u zdiagnozowanej rzeżączki we wczesnym stadium. Strasznie się boję zastrzyków, wystarczy że zobaczę strzy kawkę na ekranie telewizora, a już robi mi się słabo, ale dok torowi Daytonowi należy się o d e mnie p e ł n e uznanie, bo w p r o w a d z a ł igłę tak delikatnie i przez cały czas przemawiał do mnie tak kojąco, jakbym była j e g o własną k o c h a n ą córką, że prawie nie czułam ukLucia. Ten lekarz to był istny skarb. • • • N a p r a w d ę obrzydliwym a s p e k t e m seksbiznesu było to, że niektórym b a j z e l m a m o m w o l n o było prowadzić agencje towarzyskie wbrew prawu zakazującemu zorganizowanej prostytucji, a innym nie. W jaki sposób dogadywały się o n e z policją, żeby utrzymać się w interesie? O t o jest pytanie. In ne zło, którym przesiąknięty był ten interes, to podgryzanie konkurencji oraz jej eliminowanie. Człowiek mógł zostać za m o r d o w a n y w tajemniczych okolicznościach. M n i e najbardziej w mojej nowej karierze irytował fakt, że chyba nigdy nie m o g ł a m być sobą. U d a w a ł a m , byłam nieau tentyczną imitacją dziwki; odgrywałam tę rolę, a nikt nie za pytał: „Kim ty właściwie jesteś, ale tak n a p r a w d ę ? " . W koń cu prostytucję nazywa się „zabawą". Czułam się j e d n a k zaszokowana, że chyba nikt nie chciał, żebym była inna! Po mniej więcej miesiącu u Stelli i pracy w godzinach dziennych ruszyłam na poszukiwania innego, bardziej eleganckiego pracodawcy. Trafiłam na M a r i n e t t e , k t ó r a przechwalała się swoimi francuskimi powiązaniami. Prowadziła biznes innego rodza ju: wyglądało na to, że mężczyźni nigdy do niej nie przycho dzą. Po odbyciu telefonicznej rozmowy z klientem, o n a i ja czekałyśmy p o d uliczną latarnią, żeby się pokazał, a transak cję zawierano na ulicy. U n i k a ł a rozgłosu i p o s t ę p o w a ł a z roz wagą, dzięki c z e m u czułam się przy niej bezpieczna. Była dla m n i e czymś w rodzaju prymitywnego wcielenia matki, roz mawiała ze m n ą szczerze o sztuce uprawiania miłości, na co nigdy nie odważyła się moja własna m a t k a . Podziwiałam za to M a r i n e t t e , i całkiem s p o r o użytecznych rzeczy się od niej dowiedziałam. - Pozycja misjonarska to d o b r e dla katolickich księży żartowała, a francuski akcent sympatycznie zniekształcał jej słowa. - Unikaj tego. Jest o k r r r o p n i e n u d n a . - Mówiła tak, jakby znała Kamasutrę na p a m i ę ć . Byłam zwinna, ale d a l e k o było mi do jogina, niemniej chętnie e k s p e r y m e n t o w a ł a m w granicach wyznaczanych oczekiwaniami moich klientów. M a r i n e t t e w przeszłości musiała być pięknością; miała lśniące czarne włosy, k t ó r e czesała w elegancki kok. Lubiłam ją i ufałam jej, d o p ó k i mnie nie zawiodła, wysyłając do d o brze sobie z n a n e g o klienta, który penis miał taki, że król D a wid mógłby mu pozazdrościć. Moja cipka, ciasna po wielolet nim dziewictwie, miała kłopoty, by go w siebie przyjąć, a to bolało. Przyzwoitość kazała się M a r i n e t t e zarumienić, kiedy się poskarżyłam, a wkrótce p o t e m opuściłam ją dla alfonsa o imieniu Rick, o którym kiedyś wspomniała mi j e d n a z dziewcząt u Stelli. Czysta ciekawość pchała mnie, żeby na o d m i a n ę p o p r a c o w a ć dla mężczyzny. Rick był w średnim wieku, ś r e d n i e g o wzrostu, raczej chu dy, siedział już p a r ę razy w więzieniu za to, że żył z pracy p r o stytutek. Miał nad kobietami p e w n ą władzę, bo dawał do zrozumienia, że jest z niego autentyczny twardziel z c h a r a k t e r e m , ale ma miękkie serce dla kobiet. Innymi słowy, był czymś w rodzaju t a n d e t n e g o erzacu ojca. Mieszkał w d o m u , w którym prowadził swoją działalność rozpadającym się, d r e w n i a n y m , z linoleum na p o d ł o d z e w kuchni i t r z e m a kaczkami lecącymi w szyku na ścianie sa lonu. O d n i o s ł a m wrażenie, że był to kiedyś d o m j e g o matki i że Rick nie pofatygował się, by w nim cokolwiek zmieniać, łącznie ze spłowiałymi kretonowymi zasłonkami. Dziewczyny Ricka kręciły się po d o m u , robiły sobie h e r b a t ę i grzanki, kiedy tylko chciały, a nawet sprzątały, d o p ó k i nie wysłał ich na r a n d k ę . Z a l e d w i e w trzy tygodnie po nawiązaniu tego kontaktu, pojawiłam się w d o m u Ricka i zastałam go pijanego. Użalał się n a d sobą, bo właśnie odkrył, że p u d e ł k o po płatkach ku kurydzianych - b ę d ą c e równocześnie pomysłową kasetką na pieniądze - jest puste. Pieniądze u k r a d ł a z a p e w n e któraś z dziewczyn, p r a w d o p o d o b n i e trafiła na schowek, kiedy szu kała czegoś do j e d z e n i a . Zdziwiłam się, widząc, że ze wszyst kich dziewczyn o b e c n a j e s t e m tylko ja. Rick siedział w fotelu i władczo przywołał mnie do siebie. - Siadaj na mnie - m r u k n ą ł , rozpinając r o z p o r e k i biorąc organ w ręce. Kilka głaśnięć i j e g o n a p a l o n y róg sterczał pio nowo w górę. P o s ł u c h a ł a m go z wielką niechęcią, gdyż oba wiałam się przykrego odwetu w razie odmowy. Dogodził so bie we m n i e w dość nieprzyjemny sposób. - No - oznajmił z szyderczym u ś m i e c h e m - teraz już do końca życia będziesz miała z a p a l e n i e p ę c h e r z a . Spojrzałam na j e g o zaczerwieniony od infekcji penis. Z rozmysłem p r ó b o w a ł mnie zarazić! Natychmiast p o p ę d z i ł a m do d o k t o r a D a y t o n a , który spo kojnie poradził mi, żebym zaczekała i zobaczyła, co z tego wyniknie. Nic nie wynikło, ale przez n a s t ę p n e dwa tygodnie nie ośmieliłam się z nikim uprawiać seksu. Wykorzystałam ten czas, żeby z a p l a n o w a ć następny e t a p mojej kariery. Chciałam p r a c o w a ć na swoim, p r z e k o n a n a , że będzie to nie skończenie lepsze od tego, czego doświadczyłam dotychczas. Z plotek dowiedziałam się, że Rick znowu poszedł za kratki za s u t e n e r s t w o . Dziewczyny musiały zorientować się, że coś jest na rzeczy i opuściły go, zanim p o k a z a ł a się policja. Wciąż jeszcze m u s i a ł a m wiele nauczyć się o regułach rzą dzących „ z a b a w ą " i z a p e w n e u m k n ę ł o mi kilka lepszych oka zji, ale po trzech miesiącach byłam gotowa. Tak b a r d z o tęsk n i ł a m za tym, żeby m i e ć s w o b o d ę , s a m e j w y z n a c z a ć standardy i godziny pracy. Czegoś takiego „się nie robiło", ale miałam szczęście. Alfons, dla k t ó r e g o p r a c o w a ł a m , p o szedł na d n o , więc mogłabym to wykorzystać i s p r ó b o w a ć awansować w branży. Rywalizacja była sprawą poważną; dziewczyna pracująca na swoim u w a ż a n a była za zagrożenie, jak p r z e k o n a ł a m się w jakiś czas później. • • • Kelly i ja przedyskutowałyśmy sprawę mojej pracy na t e r e nie d o m u . Budynek przy Floreat Park d o b r z e się do tego nadawał: z tyłu było o s o b n e wejście p r o s t o do sypialni, a że by dostać się do łazienki, nie trzeba było wchodzić do głów nej części mieszkalnej. Z a p r o p o n o w a ł a m Kelly, że zwolnię ją razem z synem od opłaty czynszowej, a o n a się zgodziła. Na dal zajmowała się m a l u t k ą Caroline, kiedy p r a c o w a ł a m . C a roline i J i m m y d o b r z e się ze sobą bawili, a ja zaprzyjaźniłam się z Kelly. Mieszkając ze m n ą , Kelly ryzykowała, bo m o g ł a zostać u z n a n a za wspólniczkę. Jeżeli dziewczyna pracowała na swo im, było to w pełni legalne, ale jeżeli miała w d o m u p o m o c , jej praca r ó w n o z n a c z n a była z p r o w a d z e n i e m b u r d e l u - tak przynajmniej powiedział mi j e d e n z klientów, który wprawił m n i e w popłoch, kiedy powiedział, że jest gliną. - Wszystko w p o r z ą d k u - d o d a ł po ojcowsku - nie sypnę cię. A l e bądź ostrożna. Po tym incydencie Kelly, która w ogóle miała skłonność do zamartwiania się, d e n e r w o w a ł a się jeszcze bardziej. Z a m i e ś c i ł a m niewielkie ogłoszenie w „West A u s t r a l i a n " wśród innych bardziej prestiżowych informacji o agencjach towarzyskich i n e r w o w o czekałam. Byłam na swoim - czy ktoś zwróci na m n i e u w a g ę ? Podskakiwałam z przerażenia za każdym telefonem. Kiedy zadzwoni mój pierwszy klient? P e w n e g o dnia o d e b r a ł a m telefon międzymiastowy. O d e zwa! się jakiś d ż e n t e l m e n , który dzwoni! z Sydney. - Cześć, Carlo. S p o d o b a ł o mi się twoje ogłoszenie! Na imię m a m Michael. - W to a k u r a t nie m u s i a ł a m wierzyć. Wsłuchiwałam się w j e g o głos i wiedziałam, że on robi to sa m o . R o z m o w a telefoniczna, k t ó r a miała zadecydować, czy się spotkamy, czy nie! C z u ł a m radosny, związany z tą zabawą dreszczyk: p o d n i e c e n i e nowym i niebezpiecznym. - Czy lubisz czekoladki i r ó ż e ? R o z e ś m i a ł a m się. Właśnie o coś takiego należało spytać kobietę, k t ó r a m o g ł a czuć się nieco niezręcznie, kiedy zupeł nie obcy mężczyzna umawiał się z nią na krótkie seksualne tete-a-tete! Michael miał przyjechać do Perth za trzy dni i za mierzał się t r o c h ę rozerwać p o m i ę d z y jednym s p o t k a n i e m biznesowym a drugim. - M a m w d o m u dwa rzędy róż - wyjaśnił, kiedy spotkali śmy się twarzą w twarz i wręczył mi p o d a r u n e k . Szwajcarskie czekoladki, c i e m n e . Moje u l u b i o n e . - C z e r w o n e i białe. R ó ż e stanowiły j e g o pasję i był szczerze zachwycony, że m o ż e ze m n ą o nich p o r o z m a w i a ć . G a r n i t u r Michaela świadczył o j e g o wyrafinowanym guście, a on sam robił wra żenie człowieka, który panuje n a d sytuacją, choć w głębi du szy p r a g n ą ł sprawiać innym radość. Z r o b i ł a m pierwszy krok, nie przerywając rozmowy, i rozwiązałam mu kosztowny kra wat. U ś m i e c h n ą ł się. Tak, d o b r z e się dobraliśmy. Czułam ra dość z pierwszego sukcesu, z ryzyka, k t ó r e się opłaciło. J e ż e li było to zło, to takie migotliwe zło, k t ó r e wyczarowywało zmysłowość lat dwudziestych. D a w a ł o p e ł n ą satysfakcję, sta nowiło mieszaninę p o n ę t n e j swobody i żywego p o d n i e c e n i a . Kiedy skończyliśmy, Michael położy! pieniądze na gzymsie nad k o m i n k i e m . Było t a m więcej niż to, o co prosiłam. - Czy miewasz wielu klientów spoza stanu? - chciał się d o wiedzieć, zanim poszedł. - Jesteś m o i m pierwszym klientem - zwierzyłam się. - Dzięki t e m u stałem się kimś b a r d z o szczególnym! - p o chlebia! sobie, a p o t e m udzieli! mi rady j a k o b i z n e s m e n . Bądź b a r d z o w y b r e d n a - powiedział. - Biznesmeni tacy j a k ja lubią czuć się bezpiecznie z kimś, kto nie miewa zbyt wie lu różnych klientów. Z r o z u m i a ł a m , co mial na myśli, i teraz wiedziałam, do cze go dążyć. Michael chciał mieć k o c h a n k ę , a nie dziwkę. Mię dzy jednym a drugim istnieją p e w n e k o n k r e t n e różnice. Chciał mnie lepiej poznać, chciał, żebym go polubiła, i chciał, żebym o niego zadbała. Nie chciał natomiast, by widziano, jak wchodzi do jakiegoś z n a n e g o lokalu - k o c h a n k a zapewniała większą dyskrecję. Seks bez prezerwatyw zawsze jest niebez pieczny, ale ze m n ą ryzyko było mniejsze, bo d b a ł a m o higie n ę . Od tego czasu w m o i m ogłoszeniu zastrzegałam „wyłącz nie biznesmeni" i pierwszeństwo dawałam klientom spoza stanu. Ci mężczyźni stali się moimi stałymi klientami i wza j e m n i e obdarzaliśmy się zaufaniem. Bycie k o c h a n k ą w swoim własnym d o m u doskonale mi od powiadało. M o g ł a m m o i m klientom nie skąpić czasu ani przy jaźni, a cieszy! mnie seks z mężczyznami, którzy znali mnie i szanowali i przy których niczego nie musiałam udawać. W d o m u p e ł n o było zwykle kwiatów od zadowolonych klientów, z których j e d e n , taki pomarszczony i pogodny, był kwiaciarzem. Często wczesnym r a n k i e m zostawiał dla mnie bukiety p o d k u c h e n n y m i drzwiami. B u d z ą c się, czułam ich zapach - taki miły sposób na rozpoczęcie dnia! Od stóp do głów czułam się kobietą, byłam z a k o c h a n a w seksie, cieszyły m n i e k o m p l e m e n t y i atencje p a n ó w - a oni czynili mi ten zaszczyt, że d o b r z e płacili. Z a p ł a t a była dla mnie formą uznania, aprobaty; dawała mi poczucie własnej wartości. Ale tak n a p r a w d ę nie b a r d z o wiedziałam, co robić z pieniędzmi. Kupiłam meble, kryte jedwabiem w pawim k o lorze, które przypominały mi lata dwudzieste, ale nasze dwa maluchy stanowiły dla nich zagrożenie i mogły je zniszczyć. Nie przyszło mi do głowy, żeby zainwestować w n i e r u c h o m o ści, co byłoby sprytnym posunięciem. Za finansową przenikli wość należało mi się zero punktów. Prawda była taka, że czu łam się tymi pieniędzmi zażenowana - pozostałość po ślubach ubóstwa, z którymi żyłam przez dwanaście lat i których wyrze kłam się d o p i e r o przed trzema laty. Nie miałam żadnych trudności ze złamaniem ślubu czystości i posłuszeństwa, ale przetrwał we mnie szacunek dla ubóstwa i j e g o walorów, ta kich jak powściągliwość i obywanie się bez pieniędzy. N a d a l gotowa byłam p r a c o w a ć t r o c h ę poza d o m e m . Pew n e g o wieczoru o d e b r a ł a m telefon z j e d n e g o z najelegant szych hoteli w Perth, żebym wzięła udział w przyjęciu wyda wanym przez facetów, którzy chcą uczcić interes, jaki ubili. Pomyślałam, że nie będzie to łatwe wyzwanie, ale szybko zo rientowałam się, że ci faceci nie są „stałymi klientami". Byli to zwykli goście, którzy mieli o c h o t ę na szaloną, p i k a n t n ą noc. Mój n u m e r telefonu polecił im jakiś mój klient, więc zdecydowałam się wyświadczyć im tę grzeczność. Kiedy pojawiłam się w ich dużym pokoju hotelowym, wy glądali już dosyć niechlujnie, chociaż wciąż mieli na sobie garnitury i krawaty. Pokój wyposażony był w m e b l e wypo czynkowe, p o d w ó j n e i pojedyncze łóżko, i m o ż n a było przejść z niego do drugiego, mniejszego pokoju. H o t e l o w e radio grało na cały regulator, w powietrzu śmierdziało już al k o h o l e m i p o t e m . Powitali m n i e , na różne sposoby okazując, że j e s t e m mile widziana - zwłaszcza Barry, inicjator całego pomysłu - i z a p r o p o n o w a l i coś do picia. Poprosiłam o ja błecznik. Nie mieli go, ale szybko kazali p o d a ć i zabawa za częła się na d o b r e . M i a ł a m na sobie króciutką czerwoną spódnicę i luźną bluz kę z białego jedwabiu. Rozsiadłam się na podwójnym łożu, a rozgorączkowane dłonie zdejmowały mi błyszczące czerwo ne buty. Wypiłam haust słodkiego jabłecznika. N o r m a l n i e ni gdy nie p o t r z e b o w a ł a m alkoholu ani ż a d n e g o innego środka pobudzającego, żeby się rozkręcić, ale jeżeli miałam zabawić sześciu panów, przyda się jakieś wsparcie! Muzyka dała mi natchnienie, żeby zatańczyć na łóżku, i nie m i n ę ł o kilka chwil, a już przyłączyło się do mnie co najmniej trzech panów, wszy scy pohukiwali radośnie i rozlewali drinki na kapę. Mężczyź ni zaczęli klaskać, a ja zrozumiałam: miałam zrobić striptiz, zanim d o p r o w a d z ę ich do całkowitej ruiny! P r a w d ę m ó w i ą c , m a t e r a c był za miękki, żeby na n i m t a ń czyć, więc s t a n ę ł a m na długiej t o a l e t c e p r z e d dużym lu- strem i z a c z ę ł a m z d e j m o w a ć bluzkę. Nie szkoliłam się nigdy na striptizerkę i nie za b a r d z o w i e d z i a ł a m , co zrobić p o t e m , ale oni byli tak zachwyceni każdym m o i m r u c h e m , że szyb ko z a p o m n i a ł a m o z a ż e n o w a n i u , nie wstydziłam się nawet żylaków, k t ó r e objawiły się, kiedy zdjęłam rajstopy. M o j e nogi i ciało mogły poszczycić się lekką o p a l e n i z n ą - na b r a ł a m nawyku, by wystawiać b l a d ą e u r o p e j s k ą s k ó r ę na sztuczne światło l a m p , żeby n a b r a ł a z d r o w e g o odcienia. Wirując, ś p i e w a ł a m i p r ó b o w a ł a m nie spaść z toaletki ani w ich r a m i o n a , ani na p o d ł o g ę , a oni porykiwali za każdym r a z e m , kiedy n a s t ę p n y f r a g m e n t g a r d e r o b y przelatywał przez p o w i e t r z e i lądował, jeśli się tylko u d a ł o , k o m u ś na głowie. A l k o h o l lal się tak szeroką strugą, że teraz każdy robił to, co chciał, i nikt nie dałby się powstrzymać. O d s ł o n i ł a m już wszystko, łącznie z nęcącą gęstwinką blond włosów ł o n o wych, i uważałam, że to całkiem wystarczy, kiedy nagle j e d e n z p a n ó w chwycił m n i e i odwrócił najpierw na plecy, a p o t e m postawił do góry n o g a m i . Przytrzymał mnie na łóżku i zawo łał kolegę. Chwycili mnie razem za r o z ł o ż o n e nogi i ku bru t a l n e m u zachwytowi wszystkich obecnych zalali mi cipkę pi w e m . Piwo pociekło mi do ust i na włosy, wywijałam się, udając p r z e r a ż e n i e . - Puśćcie m n i e , wy neandertalczycy! Kiedy już p o r z ą d n i e się wszyscy uśmialiśmy, puścili m n i e . S t a n ę ł a m znowu na nogach i powiedziałam im, że czas za cząć prawdziwą zabawę w sąsiednim pokoiku. Przy tej zabawie nie było miejsca na delikatność i precyzję. Panowie wchodzili kolejno i robili, co mogli, żeby im stanął, a to było t r u d n e po tylu drinkach. W końcu wszyscy zostali usatysfakcjonowani, a kiedy wyszłam spod prysznica, hałaso wali już zdecydowanie mniej. W pokoju p a n o w a ł za to strasz liwy bałagan: pościel i m a t e r a c były tak p r z e m o c z o n e , że już chyba nic z nimi nie dało się zrobić; alkohol p o p l a m i ! pokry tą dywanem p o d ł o g ę . Zapłacili mi hojnie i wróciłam do d o mu, zastanawiając się, czy uznają, że ta noc była tego warta, kiedy d o s t a n ą r a c h u n e k z hotelu za szkody. Czasami sprawy nie układały się tak gładko. Raz o d e b r a łam wezwanie do hotelu od k a p i t a n a , k t ó r e g o statek h a n d l o wy przycumował we F r e m a n t l e . Pokój, do k t ó r e g o weszłam, urządzony był dosyć gustownie, p o d o b n i e elegancka była ko lacja uprzejmie p o d a w a n a z wózka. Kapitan miał na sobie m u n d u r - bez wątpienia po to, by zrobić na mnie wrażenie, co mu się u d a ł o . Miał o k o ł o czterdziestu pięciu lat i niewielki wąsik, w pa sie zaczynał być nieco rozłożysty od dobrych kolacyjek, ale wyglądał elegancko. Zdjął m a r y n a r k ę i staliśmy przy oknie, podziwiając widok na port. D o b r z e pasowaliśmy do siebie wzrostem: miał co najmniej pięć c e n t y m e t r ó w więcej niż ja, chociaż byłam na obcasach. O b j ę ł a m go rękami, o d w r ó c o n a plecami do o k n a , a p o t e m p o p e ł n i ł a m fatalny błąd. Bezmyśl nie, chcąc wytworzyć intymny nastrój, w e t k n ę ł a m mu dłonie do tylnych kieszeni spodni i pogładziłam figlarnie po poślad kach, kołysząc go delikatnie z b o k u na bok. U ś m i e c h n ę ł a m się do niego jak najpiękniej, żeby p o k a z a ć m u , jak d o b r z e bę dzie się bawił, i przycisnęłam się do niego mocniej, żeby też mógł pogładzić mnie po pośladkach. Ale on nagle o d e p c h n ą ł mnie od siebie i zmienił się na twarzy. - Z a m i e r z a ł a ś mi ukraść portfel, czy tak? - najeżył się, a twarz z a p ł o n ę ł a mu z wściekłości. Byłam k o m p l e t n i e z a s k o c z o n a i p a t r z ą c na to, co wypra wiał, m o g ł a m tylko p o t r z ą s a ć z n i e d o w i e r z a n i e m głową. Czy ten człowiek był tak ślepy, że nie potrafił r o z p o z n a ć uczciwej kobiety? Co on we m n i e widział? Wyłącznie intrygancką su kę? M o ż e myślał, że u d a w a ł a m ? Aż do t a m t e j chwili świet nie się bawiłam - nie mogłabym po p r o s t u „grać", bo takie granie było r ó w n o z n a c z n e z ukrywaniem, że się człowiek wcale d o b r z e nie bawi. W z i ę ł a m żakiet i t o r e b k ę i wyszłam s t a m t ą d bliska łez. • • • W ciągu pierwszego roku pracy na własny r a c h u n e k j e d n o z moich najdziwniejszych doświadczeń nie miało w ogóle nic wspólnego z pracą. Chodzi mi o uwiedzenie sławnego piani sty; nasze spojrzenia spotkały się w foyer hotelu w Perth. By łam tam służbowo, ale tego nie musiał wiedzieć. Między jed nym w i r t u o z e r s k i m p a s a ż e m n a h o t e l o w y m f o r t e p i a n i e a drugim wręczy! mi swoją wizytówkę. - Lepiej się zabawimy, jeżeli to ja przyjdę do ciebie - p o wiedział przez telefon Phillippe. Kiedy otworzyłam mu drzwi, miał przy sobie trzy butelki C h a r t r e u s e . Przyjrzał mi się uważnie i zanim przekroczył próg, oświadczył, że j e s t e m piękna. Nie miałam fortepianu, żeby mógł mnie olśniewać grą, a j e g o zachowanie było bardziej obcesowe niż w hotelu. Mówiłam sobie j e d n a k , że sława m o ż e uczynić człowieka nie tylko intrygującym, ale i aroganckim. Raczył m n i e smacznym likierem, a ja należę do ludzi, k t ó rych k o m ó r k i m ó z g o w e umierają całymi milionami po ze tknięciu z a l k o h o l e m . A jeszcze bardziej wyczulona j e s t e m na środki konserwujące w winie: działają toksycznie na m o ją w ą t r o b ę i często drastycznie wpływają na wygląd. Zbliża ła się p ó ł n o c , kiedy p o c z u ł a m , że moja e n e r g i a się zmienia. Mistrz fortepianu leżał na m n i e i żartował z czegoś. Z wybi ciem godziny dwunastej p o c z u ł a m , że p r z e p e ł n i a m n i e z m ę czenie. Phillippe urwał w pół zdania. Patrzyłam, jak oczy rozsze rzają mu się ze zgrozy, uniósł się na łokciach, byle dalej o d e m n i e i wykrzyknął z nagłym obrzydzeniem: - Z r o b i ł a ś się strasznie brzydka! Brzyyydka! U s t a wykrzywiły mu się ze w s t r ę t e m . J e g o reakcja była tak nieoczekiwana, że z a r e a g o w a ł a m spokojnie, a nawet z rozba wieniem, chociaż m n i e obraził. Byłam wyczerpana i po takiej dawce alkoholu nie potrafiłam tego p r a w d o p o d o b n i e ukryć. C z u ł a m się jak Kopciuszek w karecie, która z wybiciem dwu nastej zmieniła się w dynię. Na tę myśl zachciało mi się śmiać, ale Phillippe by! śmiertelnie poważny. Narzuci! na sie bie u b r a n i e , podbiegł do lodówki, żeby zabrać resztę char treuse, i wyszedł, nie mówiąc do widzenia. Dobrych m a n i e r to ten francuski piękniś nie miał! Z m i e n i ł się, co prawda, o północy w n ę d z n ą k r e a t u r ę , ale cała sprawa była tak śmieszna, a wieczór tak wyczerpujący, że z radością wyciągnęłam rękę w stronę k o n t a k t u i zasnęłam, nie fatygu j ą c się nawet, żeby umyć zęby. • • • O d e z w a ł a się we mnie żyłka aktorska. Z a c z ę ł a m nosić błyszczący cylinder, a do tego coś, co p a s o w a ł o - wysokie do kolan buty, czasami smoking, k o r o n k o w e rękawiczki - i pali łam m a ł e cygara, chociaż nigdy nie byłam palaczką i nie u m i a ł a m się zaciągać. Z a k ł a d a ł a m ten cudowny strój w d o mu dla niektórych z moich gości i na przyjęcia u przyjaciół. Na przyjęciu mojego przyjaciela Victora u d a w a ł a m lesbij kę. Victor pracował j a k o masażysta w klinice, do której c h o dziłam; wspaniale się z nim rozmawiało. Pochodził z RPA, był młody i muskularny i e m a n o w a ł takim urokiem erotycznym, jakby sam go wynalazł. Wieczór był zimny, witałam przekra czające próg m ł o d e kobiety i p r o p o n o w a ł a m , że ogrzeję im dłonie albo przyniosę gorący koktajl, p o d p r o w a d z a ł a m je do kominka, wygłaszałam pochlebne uwagi na t e m a t makijażu i fryzur i prosiłam, żeby usiadły mi na kolanach. Z a b a w n i e by ło obserwować ich zaskoczenie - w pierwszej chwili przyjem ne, nawet jeżeli czuły się o d r o b i n ę z a k ł o p o t a n e - a p o t e m pa trzeć, jak zmienia się o n o w podejrzliwość i jak na koniec każda bez wyjątku bez słów daje mi kosza. Spodziewałam się tego, że mnie o d e p c h n ą . Czułabym się zażenowana, gdyby któraś potraktowała mnie na serio! U d a jąc rozczarowanie, przyłączyłam się do grupy gejów, naślado wałam ich pozy i maniery i bawiłam się ich dowcipem. Musia łam się j e d n a k sama przed sobą przyznać, że miło było poczuć dotyk kobiecych rąk; kobiety nieczęsto czegoś takiego d o świadczają. Uświadomiłam sobie wtedy, że w moim wnętrzu tkwi lesbijka, która mogłaby się ujawnić, gdyby chciała. Okazja nadarzyła się p e w n e g o c u d o w n e g o , czarodziejskie go dnia. - Julie to moja dziewczyna - powiedział Andy, kiedy za dzwonił do mnie z prośbą, żebym przyłączyła się do nich w ich pokoju hotelowym. A n d y był jednym z moich mniej atrakcyjnych klientów; miał w sobie coś lubieżnego, co kaza ło mi się teraz zawahać. Tego p o p o ł u d n i a przyszła mu o c h o ta sprawdzić, jak podziała na niego zabawa we trójkę. Tak się złożyło, że ja i Julie dałyśmy mu pierwszorzędny pokaz, jak dwie kobiety m o g ą się sobą cieszyć. Zaskoczyły śmy m o m e n t a l n i e i chyba porozumiałyśmy się telepatycznie. Chociaż zgodnie z p l a n e m miałyśmy zadowalać A n d y ' e g o , zamierzałyśmy go całkowicie ignorować. C z u ł a m taką radość i czyste z a p a m i ę t a n i e , kiedy p a d ł a m Julie w r a m i o n a , i p o czułam, jak zamyka mnie w chętnym kobiecym uścisku. Turlałyśmy się po łóżku, zaspokajając wszystkie swoje za chcianki: dotykałyśmy się, pieściłyśmy, lizałyśmy, ssałyśmy i rozkoszowałyśmy się k a ż d ą częścią naszych ciał. Włosy Julie były długie i w o n n e , a jej ł o n o czyste i r o z k o s z n e . Oby dwie instynktownie wiedziałyśmy, k t ó r e miejsca pieścić, ż e by n a m było przyjemnie. Jej nagie ciało przylgnęło do m o j e g o i z r o z u m i a ł a m , co czuje mężczyzna, kiedy m i ę k k i e piersi dotykają j e g o torsu. C u d o w n i e było ssać jej sutki i d o k ł a d n i e wiedzieć, j a k działa na nią to, co r o b i ę . Jej d ł o ń znalazła moje sutki: były d u ż e i sterczące, bo przez r o k kar m i ł a m d z i e c k o , a kiedy pieściła je delikatnymi u s t a m i , w p a dłam w ekstazę. Byłyśmy bezwstydne w naszym wzajemnym p o ż ą d a n i u i nie dopuściłyśmy do siebie A n d y ' e g o , d o p ó k i obie się nie zaspokoiłyśmy, a nasze p o d n i e c e n i e nie o p a d ł o łagodnie do stanu słodkiej błogości. A n d y nie mógłby prosić o lepszy wy stęp, ale oczywiście był poirytowany. Niejasno p r z y p o m i n a m sobie, że słyszałam, jak woła, by zwrócić na niego uwagę, ale nic nas to nie obchodziło. Zemścił się później, bo kiedy p o wiedziałam, że chcę się z n o w u zobaczyć z Julie, nie zgodził się p o d a ć mi jej telefonu. Podejrzewam, że wcale nie była j e go dziewczyną tylko profesjonalistką tak jak ja. O d p r a w i ł a m p o t e m A n d y ' e g o z kwitkiem i m a m nadzieję, że Julie zrobiła to s a m o . Po tym cudownym doświadczeniu zachodziłam przez jakiś czas do klubu h o m o Red Lion w Perth i przyglądałam się dy- n a m i c e stosunków między klientkami lesbijkami. Czy spo t k a m jeszcze taką p a r t n e r k ę jak Julie? Widziałam kobiety, k t ó r e odrzucały mężczyzn, a s a m e ubierały się jak oni i na śladowały ich zachowanie. Byłam również świadkiem z a z d r o ści i skandalicznej złośliwości. Z r a z i ł o m n i e to, i doszłam do wniosku, że wystarczy mi wiedzieć, że j e s t e m biseksualna ze zdecydowaną przewagą h e t e r o . Nie b ę d ę szukała lesbijskiego seksu. Na cześć Julie i wszystkiego, co z nią przeżyłam, za c h o w a m t o j e d n o idealne w s p o m n i e n i e . • • • Pod koniec pierwszego roku mojej nowej kariery moje śliczne j a s n e włosy łonowe dały schronienie całej g r o m a d z i e paskudnych insektów. Słyszałam o m e n d a c h , p r z e k o n a n a j e d n a k byłam, że m n i e to nie grozi. Z a c z ę ł o mnie coś tam swędzieć, ale nie w samej cipce, więc myślałam, że to nic p o ważnego. I g n o r o w a ł a m to swędzenie, od czasu do czasu z r o z t a r g n i e n i e m się drapiąc. J e d e n z klientów, który wynajął łóżko w o d n e w hotelu n a d Swan River, zaskoczył m n i e pytaniem: - A co ty t a m masz u dołu, słoneczko? Tego z pewnością nie złapałaś o d e m n i e ! Pokazał palcem, a ja musiałam d o b r z e się przyjrzeć, żeby zobaczyć kryjące się we włoskach p a s k u d n e robale, k t ó r e wysysały krew z mojego ciała. Byłam tak zaszokowana, że z wrzaskiem wyskoczyłam z łóżka i goła jak święty turecki rzu ciłam się do drzwi, jakbym mogła przed nimi uciec. G e o r g e zareagował z h u m o r e m : - Słuchaj, Carlo, to nic strasznego. U s p o k ó j się! Przestałam wrzeszczeć. Nikt chyba nic nie usłyszał, a jeśli nawet słyszeli, to nie zwrócili na wrzaski najmniejszej uwagi. D a r ł a m się, jakby mnie m o r d o w a n o , a nikt nie przybiegł na p o m o c . D a ł o mi to do myślenia. - K u p sobie trochę k r e m u z D D T - tak brzmiała r o z s ą d n a r a d a G e o r g e ' a , do której zastosowałam się jeszcze tego sa m e g o dnia. Zwierzyłam się z kłopotu j e d n e m u z moich przyjaciół ge jów, a on zlitował się n a d e m n ą i postąpił niesłychanie życz liwie: s t a r a n n i e wygolił mi wszystkie włoski wokół zainfeko w a n e g o s r o m u , żeby pozbyć się pasożytów i ich jajeczek. Powiedział, że m a m teraz cipkę w stylu francuskim, co p o czątkowo wydawało mi się niesłychanie podniecające, ale ca łe p o d n i e c e n i e ulotniło się, kiedy zaczęły o d r a s t a ć mi krótkie kłujące włoski. Za nic nie zdecydowałabym się na c o d z i e n n e golenie - m i a ł a m j a s n e włosy, więc nawet nóg nie m u s i a ł a m golić! Trzymałam ten k r e m z D D T przez lata na wszelki wy p a d e k . Ale już nigdy nie m u s i a ł a m go użyć. Na diabelskim młynie życia J a m e s wrócił na stałe do Perth. Odzyskał typową dla sie bie p o g o d ę d u c h a i często po pracy w p a d a ł do m n i e , żeby p o bawić się z Caroline, a czasami zostawał na kolacji. D o b r z e się z nim było przyjaźnić. Nie rozmawialiśmy o przeszłości ani o m o i m nowym stylu życia. J a m e s nie był skłonny do kry tyki. Wydawał się całkowicie pogodzony z naszą separacją, więc przeraziłam się, kiedy p e w n e g o wieczoru przepowie dział, że w k o ń c u do niego wrócę jak ta kobieta z „Córki Ryana". Był taki słodki i niewymagający, że p a t r z ą c na niego łagodniałam. M o ż e p o w i n n a m wrócić? P e w n e g o wieczoru J a m e s przyprowadził ze sobą swojego najlepszego kolegę z pracy, H a l a . Właśnie coś szyłam w jadalni, a kiedy p o d n i o s ł a m wzrok, oszołomiło mnie nagle niewytłumaczalne poczucie, że z n a m tego człowieka. W tym wysokim, białym mężczyźnie, który stał przy drugim końcu stołu i k t ó r e g o właśnie przedstawiał mi J a m e s , ujrzałam kogoś w typie k a m i k a d z e , o duszy pilota. M o ż e to głupio zabrzmi, ale r o z p o z n a ł a m tę p o z ę , ten swo bodny uśmiech. Od tej chwili nie m o g ł a m sobie H a l a wybić z głowy - nawet wtedy, kiedy zastanawiałam się, czy nie w r ó cić do J a m e s a . Był jak zagadka, jak m a g n e s . Jakaś cząstka mnie chciała żyć jak zwyczajna kobieta, mat ka o d d a n a rodzinie. Powrót do J a m e s a niewątpliwie by mi to dał. „ Z a b a w ę " uprawiałam od roku; może najlepiej byłoby przestać, dopóki mnie jeszcze cieszyła. Wykonałam ruch, któ ry zgodnie z p l a n e m miał raz na zawsze zakończyć ten lubież ny tryb życia, sprzedałam wszystkie swoje meble, wyłączyłam telefon i zniknęłam, nie zawiadamiając o niczym żadnego z moich klientów - zawsze wyrzucałam sobie ten brak uprzej mości, ale w tamtym m o m e n c i e wydawało mi się to konieczne. W j e d e n dzień zmieniłam się z luksusowej prostytutki w su mienną panią d o m u . Caroline i ja pożegnałyśmy się z Kelly i Jimem. Caroline była zachwycona, że ma tatusia tak blisko, a mnie najbardziej cieszyło, że widzę ją taką szczęśliwą. J a m e s musiał sądzić, że w końcu wygrał ze swoją nieobli czalną żoną, ale niestety biedak całkowicie się mylił. Dziwnie się u k ł a d a ł o między nami po rocznej separacji. R o k doświad czeń z innymi mężczyznami spowodował, że p o t r z e b o w a ł a m kogoś p o d każdym względem silniejszego o d e mnie. Szano w a ł a m J a m e s a za d e t e r m i n a c j ę , z jaką starał się m n i e odzys kać, ale nie k o c h a ł a m go zbyt głęboką miłością, chciałam j e dynie być d o b r ą m a t k ą i kobietą. Hal, wysoki, dosyć d o b r z e zbudowany, pulchny, spokojny, ale wesoły, zachwycał swoich przyjaciół j e d y n ą w swoim r o dzaju ł a g o d n ą ekscentrycznością. Miał d u ż ą okrągłą głowę pokrytą cieniutką warstwą blond włosów, z przedziałkiem z b o k u , i cechowała go rozważna inteligencja. Był wrażliwy, otwarty na głębsze sprawy. D a ł się kiedyś wciągnąć w scjentologię, ale skończyło się na tym, że poczuł się dotkliwie wy korzystany i rozczarowany. Prowadził s a m o c h ó d , jakby pilotował samolot. Siedząc z nim w aucie, człowiek czuł się jak podczas przejażdżki w lu n a p a r k u - swoim stylem jazdy wywoływał konsternację wśród innych kierowców. Wyemigrował z Estonii do Perth w tym sa mym roku, w którym moja rodzina osiedliła się w M e l b o u r n e , i zamieszkał r a z e m z matką. Kiedy się poznaliśmy, był jeszcze prawiczkiem. H a l wcale się do mnie nie zalecał - z szacunku dla swoje go przyjaciela J a m e s a - wygląda więc na to, że to j a g o uwio dłam. Poszłam odwiedzić i p r z e k o n a ł a m się, że m o ż e m y roz mawiać na p o w a ż n e tematy. Podziwiałam intelekt H a l a ; k o c h a ł a m j e g o wyczulony r a d a r książkowy (science fiction i metafizyka) i zamiłowanie do łagodnej, kojącej muzyki. Co on we m n i e widział? Gorliwość zbyt p o c h l e b n ą , by zdołał jej się oprzeć ktoś tak niedoświadczony? Z perspektywy czasu powiedziałabym, że zakochaliśmy się w sobie, p o n i e w a ż t a k a była nasza k a r m a ; po p o p r z e d n i c h wcieleniach zostały w nas napięcia, k t ó r e trzeba było rozła dować, kwestie, k t ó r e trzeba było rozwiązać. Przez lata kilka krotnie z e t k n ę ł a m się z czymś, co kazało mi pomyśleć o m o ż liwości reinkarnacji. Kiedy z a k o c h a ł a m się w H a l u , wyznałam wszystko J a m e sowi. Leżeliśmy tego ranka w łóżku. - M u s z ę cię opuścić. C h c ę być z H a l e m . J a m e s okazał wyrozumiałość i nie zwymyśla! mnie. Nie mógł na mnie spojrzeć i z t r u d e m przełykał. Z n o w u z ł a m a ł a m m u serce. A l e z e względu n a Caroline przez dwa lata prowadziliśmy d o m we czwórkę. I J a m e s , i H a l należeli do ludzi wielkodusznych, o miękkich sercach, i zawsze u d a w a ł o n a m się utrzymywać przyjazne stosunki. Dowiedziałam się później, że H a l miał d u ż e trudności, by so bie z sytuacją poradzić, i bliski był opuszczenia nas, dopóki nie podjęłam decyzji, że b ę d ę wyłącznie j e g o p a r t n e r k ą . • • • W 1975 roku do J a m e s a , Hala, C a r o l i n e i m n i e dołączyła m a l u t k a Victoria, która urodziła się Halowi i m n i e , kiedy C a roline miała trzy latka. R a n k i e m tego dnia, kiedy się miała urodzić, obudziłam się wcześnie, by się przygotować. Pozbie- rałam swoje u b r a n i a i kosmetyki, a p o t e m obudziłam Hala. Tym r a z e m chciałam zrobić wszystko jak należy dla mojego dziecka. Ustaliłam, że H a l będzie obecny przy p o r o d z i e i że dziecko zostanie przy m n i e . Przełożona pielęgniarek nie miała zamiaru dotrzymać ani j e d n e j , ani drugiej obietnicy, ale na moje głośnie protesty zmieniła zdanie. M i m o to dopilnowała, by z a b r a n o o d e mnie Victorię, kiedy zasnęłam - dlaczego, nie j e s t e m pewna, p o nieważ była jedynym dzieckiem, jakie w tamtym tygodniu urodziło się w szpitalu Warwick. Byłam niespokojna i zła, ale b e z r a d n a . - Czy płakała w nocy? - pytałam co r a n o . - Nie - powtarzali mi raz za razem. Czy kłamali? Skąd m i a ł a m wiedzieć. Przez ten czas zaczę łam p r o d u k o w a ć za d u ż o mleka, od czego bolały mnie pier si. J e d n a z pielęgniarek życzliwie powiedziała mi, żebym ma sowała piersi, i p o d e s z ł a , by p o k a z a ć , j a k to się robi. O d e t c h n ę ł a m z ulgą, kiedy jej ł a g o d n e dłonie uwalniały mnie od natarczywego bólu. O b i e poczułyśmy się wstrząśnięte, usłyszawszy wrzask przełożonej pielęgniarek: - Siostro, proszę wracać do pracy i zostawić ją w spokoju! Z m i e s z a n a pielęgniarka uciekła. Wyszłam ze szpitala najszybciej, jak się d a ł o . Po powrocie d o d o m u p o n o w n i e p o z n a ł a m r o z k o s z e macierzyństwa. U m i a ł a m p o s t ę p o w a ć z n i e m o w l ę t a m i , ale nie wystarczyło mi cierpliwości, kiedy urosły i stały się bardziej wymagające. W 1976 roku J a m e s , H a l i ja założyliśmy w O u e e n s l a n d wiejską w s p ó l n o t ę , istniejącą po dziś dzień j a k o wspólnotowa farma. J a m e s wybudował t a m c h a t ę dla siebie i Caroline, a H a l , Victoria i ja zamieszkaliśmy w d o m u na palach, który z d u m ą postawił H a l . Z naszego utopijnego wiejskiego raju oczywiście nic nie wy szło i opuściliśmy to miejsce ze złamanym sercem. Hal, Victoria i ja przenieśliśmy się do Brisbane, gdzie zamieszkaliśmy w jednym d o m u wspólnie z rodziną, która miała dziewczynkę w wieku Victorii. Jamesowi natomiast z a p r o p o n o w a n o pracę w Melbourne. Caroline postawiliśmy pytanie, z kim woli miesz- kac - z ojcem czy ze m n ą - a ona wybrała Jamesa. Uznałam, że chociaż była jeszcze mała, naprawdę wiedziała, czego chce. Wyprowadziła się z ojcem na południe. I tak było najlepiej, wszyscy się zgodziliśmy, ponieważ dziewczynki nie dogadywały się. Tak więc Caroline, dorastając, musiała się obejść bez mat ki. Ciężko mi myśleć o tym, jak musiała za m n ą tęsknić. Nie po jechałam nawet do niej na urodziny, kiedy skończyła sześć lat. Teraz, kiedy jestem babcią, niemal nie do pojęcia jest dla mnie fakt, że mogłam znieść rozstanie z własną córką. H a l i ja mieszkaliśmy już w wynajętym d o m u w Ashfield, w Brisbane, kiedy postanowił wziąć u r l o p i odwiedzić w Perth m a t k ę , swoją j e d y n ą krewną, i spędzić t a m trochę czasu ze starym przyjacielem. W t u l i ł a m się w j e g o szeroką pierś, kie dy czule się żegnaliśmy. W z r o s t e m tak d o b r z e współgraliśmy ze sobą; ludzie, którzy widywali nas razem, zawsze mówili, że idealnie do siebie pasujemy. H a l zajrzał mi g ł ę b o k o w oczy. M i a ł a m go nie widzieć przez całe dwa tygodnie. P o t e m p o grzebał w kieszeni s p o d n i i ku m o j e m u wielkiemu zaskocze niu p o d a ł mi prezerwatywę. Popatrzyłam na niego zszokowana; co to miało znaczyć? Nigdy nie byłam Halowi niewierna. - Czy spodziewasz się, że zacznę szaleć, jak tylko wyje dziesz? - Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. H a l zachichotał, szerokie r a m i o n a lekko mu zadrgały. - Na wszelki wypadek. - Tak brzmiała j e g o zagadkowa od powiedź. Czy to miał być jakiś test? W t e d y ta myśl nie przyszła mi do głowy. Przyjęłam, że tym p r e z e n t e m daje mi do z r o z u m i e nia, że nie chce, bym p o d j e g o nieobecność była s a m o t n a . Oboje mieliśmy liberalne poglądy; na przykład H a l wstąpił do klubu nudystów Sunshine i regularnie spędzał z nimi weekendy, zabierając ze sobą Victorię. Cieszyło ich to oboje, bo było t a m m n ó s t w o niewinnej zabawy, z a r ó w n o dla d o r o słych, j a k i dla dzieci. Nie spodziewałam się j e d n a k , że w tydzień później znajdę się w łóżku z facetem, k t ó r e g o prawie nie z n a ł a m ! Wcale go nie szukałam, to on był drapieżnikiem, przyjacielem przyja ciółki, k t ó r e g o interesowało tylko to, by zauroczyć, p o d b i ć i zostawić. U k ł a d n y i grzeczny, b a r d z o różnił się od męż czyzn, z którymi wcześniej się stykałam. N a p i s a ł a m po tym s p o t k a n i u entuzjastyczny list do Hala, dziękując mu za p r e zerwatywę. M i m o wszystko spełniła swoje z a d a n i e ! Hal poczuł się g ł ę b o k o zraniony. W gniewnych, zwięzłych słowach wyraził swoje rozczarowanie. Z d e z o r i e n t o w a ł o m n i e to, ale z perspektywy czasu r o z u m i e m , że nie p o w i n n a m by ła się dziwić. Postanowiłam ostrożniej podchodzić do uczuć H a l a i trzymać się z daleka od innych mężczyzn. Nie wzięłam j e d n a k p o d uwagę Billa, również nudysty, który chciał, żebym przyznała, że łączy nas coś wyjątkowego. I tak było. Bill kochał moją elegancję, a ja podziwiałam j e g o rycerskość. Pociąg, jaki do siebie czuliśmy, miał wiele subtel nych odcieni. Łączyła nas wyjątkowa więź, ale nie kontakty cielesne. Bill był starszy i wyższy o d e m n i e , inteligentny, żo naty - i szczęśliwy w małżeństwie. Podczas j e d n e j z wizyt Billa dyskutowaliśmy o polityce, to był j e g o ulubiony t e m a t . Kiedy wychodził, nagle przycisnął m n i e do ściany w h o l u i zajrzał mi w oczy, a j e g o ręce wsu nęły mi się p o d spódnicę i zaczęły ściągać majtki. Z a m a r łam, śledząc celowe i precyzyjne ruchy j e g o rąk. C z u ł a m j e g o p o ż ą d a n i e i uległam. D e l i k a t n e szare oczy Billa p r z e p e ł n i a ł a czułość, a twarz o k o l o n a podświetlonymi p r z e z l a m p ę włosami wydała mi się anielska. W s z e d ł we m n i e , a ja przywarłam do niego o g a r n i ę t a nagłą rozkoszą. Nie wiedzia łam, skąd w nas tyle czułości i o b o p ó l n e g o p r a g n i e n i a . Mia łam d o w ó d , że prawdziwa miłość wykracza poza wszelką moralność. Ten j e d e n raz związał mnie z Billem na zawsze, chociaż by łam o d d a n a Halowi, a Bill przez cale życie był o d d a n y żonie. Bill niczego nie ukrywał przed swoją żoną, najdroższą dla niego osobą na świecie, i j e g o szczerość nie zepsuła naszej przyjaźni. Bill i ja regularnie pisujemy do siebie od dwudzie- stu trzech lat. I na zawsze p o z o s t a n i e w nas p a m i ę ć o tym j e dynym naszym zbliżeniu. • • • Hal pracował j a k o kreślarz elektryk, a ja jako nauczycielka, kiedy w naszym życiu znowu nastąpiła zmiana. Z i m ą 1979 ro ku skończyłam w Brisbane kurs masażu, i z a p r o p o n o w a n o mi pracę masażystki w nowej podmiejskiej klinice. Spędziłam t a m trzy miesiące, a m o i klienci twierdzili, że m a m szczególny dar, że od m o j e g o dotyku od razu czują się lepiej. Niektórzy faceci reagowali p o d n i e c e n i e m seksual nym - było we mnie coś, czym e m a n o w a ł a m wbrew mojej woli - a ja figlarnie d a w a ł a m im klapsy w pośladki, żeby za kpić sobie z ich erekcji. M u s i a ł a m j e d n a k czasem zachowy wać się poważniej, żeby z a p a n o w a ć n a d kłopotliwą sytuacją. Wreszcie kiedyś uległam. P r ó b o w a ł a m utrzymać sprawę w tajemnicy przed właścicielką, ale podejrzewam, że odgłosy rozkoszy słychać było przez ściany. Słowa nie powiedziała, tylko p o d n i o s ł a mi o p ł a t ę za wynajem sali. I to wtedy przy szło mi na myśl, że m o g ę oszczędzić sobie z a r ó w n o wydatku na czynsz, jak i zażenowania, jeżeli otworzę własny zakład. Byłam d o b r ą masażystką, wykwalifikowaną i świadomą szczególnego d a r u , jakim był mój dotyk. Założyłam zakład, który mieścił się w wygodnej d o b u d ó w c e na tyłach d o m u . H a l nie o p o n o w a ł , ponieważ nie sypiałam z klientami. Poza tym, niezależnie od uczuć, najwyżej sobie cenił swój liberal ny s p o s ó b myślenia. Pod koniec 1979 roku H a l , Victoria i ja przeprowadziliśmy się z p o w r o t e m do Perth, żeby być bliżej matki H a l a . J a m e s i C a r o l i n e wrócili wkrótce p o t e m i przez jakiś czas mieszka liśmy znowu r a z e m we wspólnym d o m u . Caroline miała pra wie s i e d e m lat i chodziła do miejscowej szkoły podstawowej. Wydawała się dzieckiem zdrowym i żywym, b a r d z o p o d n i e conym tym, że znowu jest blisko swojej mamy. N a t o m i a s t z Victorią nadal nie mogły pobyć dłużej r a z e m bez kłótni. Po latach obydwie zwierzyły mi się, że każda sądziła, że to ta druga jest bardziej k o c h a n a , i były zazdrosne. P r a c o w a ł a m nadal j a k o masażystka, wyposażywszy w tym celu pokój w d o m u . R o b i ł a m masaż rozluźniający klientom, którzy tego chcieli, ale nie zgadzałam się na stosunek ani na to, żeby m n i e obmacywali. U p i e r a ł a m się, że przy narzuceniu tych ograniczeń rozluźniający masaż w m o i m wykonaniu nie będzie miał wpływu na nasz związek, i H a l się nie skarżył. A m i m o wszystko mniej więcej w tym czasie p o d d a ł a m się operacji podwiązania jajowodów. Nie, żebym świadomie na stawiała się na swobodę seksualną, ale czy m o ż n a wykluczyć, że zdarza n a m się u k ł a d a ć plany, k t ó r e sami przed sobą trzy m a m y w tajemnicy? • • • G d y b y m tylko nigdy nie rozstała się z Halem... Po tym, jak się kochaliśmy, rozluźniona n a p a w a ł a m się j e go dotykiem, o d d y c h a ł a m swobodnie w pełni usatysfakcjo n o w a n a i wtedy był d o k ł a d n i e tym, czym chciałam, żeby był. K o c h a ł a m atmosferę, j a k ą wokół siebie roztaczał, kojącą i ła godną. Nasi przyjaciele znosili do naszego d o m u przeróżny zepsu ty sprzęt elektroniczny, żeby p r z e k o n a ć się, czy H a l zdoła go naprawić. H a l kładł na nim dłoń i w większości przypadków nic więcej nie było trzeba. H a l szczególnie kochał muzykę anielską i nagrywał wszystkie programy „ D r e a m t i m e " J a r o slava Kovaricka, k t ó r e szły późną nocą na A B C F M . był zna komitym k o c h a n k i e m , b a r d z o uważnym i wrażliwym - moim idealnym p a r t n e r e m do seksu. Co więc strzeliło mi do głowy, żeby go zostawić? Niewiele wiemy o tkwiącym g ł ę b o k o w podświadomości scenariuszu, zgodnie z którym postępujemy, o projekcie ukrytym w naszej psychice. C z a s e m wydaje mi się, że wyda rzeniami kierowały jakieś przekraczające moje z r o z u m i e n i e i zdolność kontroli m o c e . Są tacy. którzy powiedzieliby, że to przejawiała się wola Boża, ale równie d o b r z e m o ż n a to zja wisko nazwać niepowstrzymanym p r a g n i e n i e m człowieka, by wzrastać, z a n u r z a ć się w chaosie w dążeniu do doskonałości. A l b o m o ż n a na to spojrzeć nawet jeszcze prościej. Nie ma człowieka bez wad. A kobieta nie potrafi wytrwać przy męż czyźnie, jeżeli nie ma ochoty tych w a d z a a k c e p t o w a ć . H a l miał p e w n e cechy, k t ó r e powodowały, że dosłownie chodzi łam po ścianach. Był pacyfistą, co między innymi znaczyło, że nie tolerował żadnych ograniczeń narzucanych naszej córce. Dzięki swojej inteligentnej argumentacji potrafił z a m k n ą ć mi usta, a ja d o stawałam istnego szału z bezsilnego o b u r z e n i a na t a k ą nie uczciwość. - Kieszonkowe Victorii to mój p r e z e n t dla niej - d o w o dził - i nie p o w i n n o się go wykorzystywać do wywierania na cisku, by była grzeczniejsza. Wiesz sama, jak irytuje m n i e na wet to, że uczy się dzieci mówić „ p r z e p r a s z a m " i „dziękuję". To p o w i n n o wypływać s a m o z siebie, w innym przypadku wy chowujemy dzieci zachowujące się fałszywie. Tak więc Victoria uważała, że może być dla mnie niegrzecz na, że wolno jej nie p o m a g a ć w żadnych pracach domowych. Moim zdaniem rozumiała to tak, że kieszonkowe dostaje w nagrodę za niegrzeczność, ponieważ napływało regularnie i obficie, niezależnie od tego, co robiła albo czego nie robiła. H a l nigdy nie tracił p a n o w a n i a nad sobą, nawet gdy się wściekałam. Śmiał się tylko cicho, ciesząc się, że ma n a d e m n ą przewagę. Widział w moich oczach p o g a r d ę , a m i m o to ze m n i e kpił. Nic nie p o d k o p u j e związku z większą skutecz nością niż p o g a r d a . P e w n e g o dnia zostawiłam go wściekła, w p r o w a d z i ł a m się do pobliskiego d o m u i z a b r a ł a m ze sobą Victorię, k t ó r a już chodziła do szkoły. Po kilku miesiącach złość mi przeszła i wróciłam. P o t e m znowu o d c h o d z i ł a m od niego albo go wy rzucałam. Trwało to przez dwanaście lat, rozstania robiły się coraz dłuższe, nasza córka czasami mieszkała ze m n ą , czasa mi z nim, aż wreszcie H a l położył t e m u kres. - Nigdy cię n a p r a w d ę nie k o c h a ł e m - powiedział i tymi słowy zakończył całą sprawę na tydzień przed tym, zanim zro bił coś, czego - jak twierdził - nigdy w życiu nie zrobi: ożenił się, i to z kobietą młodszą o d e mnie o dwadzieścia j e d e n lat. Boża Ladacznica Skoro byłam znowu na swoim, w o l n o mi było d o g a d z a ć klientom - i sobie - bez ograniczeń. Ale chciałam znaleźć na tchnienie do pracy, p o d n i e ś ć „ z a b a w ę " na wyższy poziom. Z a c z ę ł a m rozglądać się za jakimś szlachetnym m o t y w e m . J e żeli k o b i e t a czuje p o t r z e b ę , by stworzyć pozytywny motyw, czy nie próbuje przypadkiem ukryć mniej szlachetnych p o b u d e k ? Jeżeli musi fabrykować usprawiedliwienia, żeby nimi p o d b u d o w a ć swoje pragnienia, czy te pragnienia od począt ku nie budziły w niej wątpliwości? W t e d y o tym nie myśla łam, chciałam jedynie znaleźć o d p o w i e d n i wizerunek, ideał. N a t c h n i e n i e s p a d ł o na mnie niespodziewanie na wystawie starożytnych chińskich waz w Perth. Zafascynowana ogląda ł a m w y m a l o w a n e na nich obrazy, przedstawiające chińskie mniszki, u b r a n e od stóp do głów, ale oferujące swą kobiecość wspaniale wyposażonym przez n a t u r ę mężczyznom, którzy wyglądali na wędrownych kupców. Natychmiast wymyśliłam sobie opowieść o ludziach z waz. Podróżując po całym kraju, ci kupcy oddalali się od swoich d o m ó w na długi czas - tak zaczynała się ta opowieść. W sta rożytnych C h i n a c h społeczeństwo nie zakazywało odwiedzać mniszek mężczyznom, którzy do zrównoważenia swojej e n e r gii potrzebowałli kobiecej energii chi. (Nie wiedziałam, czy ich żony mogły zakazać im odwiedzania innych kobiet). D o szłam do wniosku, że właśnie o to tym mężczyznom chodzi ło: o zrównoważenie energii w d u ż o zdrowszy sposób niż przez masturbację, k t ó r a nie obejmowała wymiany z energią kobiecą. Taka prosta, n a t u r a l n a m ą d r o ś ć ; nieskażona wielo wiekowym t a b u dotyczącym seksu jak na Z a c h o d z i e . Mniszki, tak rozwijała się moja podniecająca opowieść, potrzebowały mężczyzn dla swoich własnych celów. Ucieka ły się do aktu płciowego, by w ekstazie medytować, a przy sposobności zarabiały w ten sposób na u t r z y m a n i e . W tej kwestii obowiązywały p e w n e reguły. Było rzeczą nie zbędną, żeby mniszka i jej klient podchodzili oboje do sprawy z o d p o w i e d n i m nastawieniem emocjonalnym, aby wyzwoliły się w nich p o ż ą d a n e psychiczne i d u c h o w e energie. Poprzez p e ł n e szacunku nastawienie kupiec mógł uczestniczyć w du chowej ekstazie mniszki i odnieść z tego korzyść, tak sobie mówiłam z narastającym p o d n i e c e n i e m , a nawet ferworem, w m i a r ę j a k cel mojej pracy jawił mi się coraz wyraźniej. Widziałam na tych o b r a z k a c h również młodszych m ę ż czyzn. W y o b r a ż a ł a m sobie", że to studenci. A więc studenci, którzy byli singlami, też mogli korzystać z usług mniszek. Ci chińscy studenci to nie ż a d n e wsiowe buraki nieumiejące się zachować, a dzięki seksualnym k o n t a k t o m z mniszkami na bierali jeszcze więcej ogłady. C e l e m seksu nie jest dogadza nie sobie, tylko osiągnięcie spokoju d u c h a . Fiu! Aż się na n o gach chwiałam, kiedy ten film wyświetlał mi się w głowie; krew we m n i e kipiała - teraz nic nie m o g ł o m n i e już p o wstrzymać. Ta fantazja o d p o w i a d a ł a mi - i w tym cała rzecz, chociaż przypuszczam, że mogła również zawierać trochę prawdy. Czy w C h i n a c h w ogóle były kiedyś mniszki? M o ż e buddyj skie? Wszystko j e d n o ; od tej chwili b ę d ę sobie wyobrażała, że j e s t e m kimś, kto służy swoim klientom, kierując się przy tym wyłącznie czystym p r a g n i e n i e m z r ó w n o w a ż e n i a ich energii przez zaoferowanie im swoich cennych kobiecych soków. B ę d ą o d e mnie wychodzili z uczuciem spokoju, błogo stanu i oczyszczenia - wydobędę z nich najlepsze cechy! A w r a m a c h rewanżu moi klienci mnie również zrobią dobrze. Nie opowiedziałam ż a d n e m u z klientów o mojej wizji. Nie mogła o n a ż a d n e m u z nich zaszkodzić, a nowe nastawienie się opłaciło. Przez długi czas - d o p ó k i nie z a p o m n i a ł a m o tej wizji i nie zagubiłam się w bagnie rzeczywistości - byłam za dowolona. Twórcze soki płynęły bez trudu z mojego serca i ciała. Mia łam wrażenie, że moje dłonie ociekają łaską, a ł o n o n e k t a r e m . Cieszyło m n i e dotykanie i dawanie przyjemności, i za d o w a l a ! dotyk t a k wielu różnych d ł o n i , języków, ciał. P o z n a ł a m nawyki erotyczne wielu mężczyzn i z przyjemno ścią z a c h ę c a ł a m ich do przejmowania inicjatywy. Jeżeli grzęźli w prozaicznych koleinach, p o m a g a ł a m im się z nich wydobyć. Ż a d n a pozycja nie była wykluczona i ż a d n e miej sce: na brzegu stołu do masażu, na p o d ł o d z e , na krześle, p o d ścianą. A l b o p o d prysznicem. Uwielbiałam myć niektórych moich klientów, czuć śliskość mydła między naszymi ciałami. Pozycja misjonarska należała do najmniej p r z e z e m n i e lubianych: nie dostarczała najintensywniejszych d o z n a ń . Po kojącym i zmysłowym masażu wolałam w d r a p a ć się na moje go klienta, który wtedy był już aż n a d t o gotowy. Praca m n i e nie męczyła. Kiedy mężczyzna był d o b r z e wy posażony i n a p r a w d ę mi się p o d o b a ł , to była czysta rozkosz, i otrzymywałam więcej, niż dawałam. M i m o to nie ze wszyst kimi uprawiałam seks; a tylko z tymi, którzy zdobyli moje za ufanie i którzy m n i e pociągali. Większości robiłam wysokiej klasy masaż, a na koniec koiłam napięcie ich p o d n i e c o n e g o członka. Byłam zadowolona, kiedy klienci próbowali swoich sił w masażu. Płacili za to, żeby m n i e robić przyjemność! N i e którzy wcześniej brali lekcje, inni chcieli tylko głaskać moje ciało i dać mi rozkosz. Wiedziałam, że to dla nich okazja, by obejrzeć całe moje nagie ciało, pozwolić d ł o n i o m w ę d r o w a ć powoli od stóp na u d a i do najintymniejszego miejsca. Nie miałam nic przeciw t e m u , pod w a r u n k i e m że postępowali d e - likatnie - to była kluczowa sprawa - i przestawali, jak tylko ich o to p o p r o s i ł a m . Nigdy d o t ą d nie czułam się tak kobieca. N i e o b a r c z o n a domowymi niesnaskami, m o g ł a m przy moich mężczyznach być p r o m i e n n a , piękna i czuła, opiekuńcza i nieprzyzwoita. Przyjmowałam głównie b i z n e s m e n ó w , niektórych sławnych: dwóch lekarzy, dentystę, spikera telewizyjnego, dwóch ar chitektów, a czasem taksówkarzy, ludzi od p r z e p r o w a d z e k , piłkarzy, sportowców, muzyków - niekiedy zaś kogoś bez r o b o t n e g o , z kim o s o b n o dobijałam targu. Byli N i e m c a m i , H o l e n d r a m i , Francuzami, Chińczykami i Tajami, jak również Australijczykami. Często z d u m i e w a ł a m się p r z e m i a n ą , j a k a dokonywała się na moich oczach. Mężczyźni, którzy przychodzili ze spusz czonym wzrokiem, powłócząc nogami, opuszczali m n i e od prężeni i p r o m i e n n i . Wielu z nich nie widziało w sobie m a t e riału na k o c h a n k a : tacy, którzy byli p o d jakimś względem ułomni, cierpieli na jakąś c h o r o b ę ; byli b a r d z o niscy, chudzi albo niezdarni; a u wielu szwankowało po prostu poczucie własnej wartości. D a w a ł a m im to, co we m n i e najlepsze, a oni wynagradzali m n i e swoją przyjaźnią. Niejeden z moich klientów miał p r o b l e m y z przedwczes nym wytryskiem. Nie potrafiłam im p o m ó c , chociaż b a r d z o się s t a r a ł a m . Ż a l mi ich było, bo d o s t ę p n a im była tylko m a ła cząstka rozkoszy zmysłowych. P r ó b o w a ł a m rozluźnić te sztywne, spięte ciała, ale wystarczyło j e d n o dotknięcie, żeby ich podniecić, a głaśnięcie w okolicy pośladków d o p r o w a d z a ło do o r g a z m u . M i m o to nie przestawali przychodzić; często z drobnymi p o d a r k a m i , jakby chcieli przeprosić. Lepiej mi szło z mężczyznami, którzy r z e k o m o cierpieli na impotencję. C z ę s t o byli żonaci, ale ich p r o b l e m y z erekcją i o r g a z m e m kończyły się, gdy mieli do czynienia z obcą oso bą, która poświęcała czas, by pieścić ich muzyką, przyćmio nym światłem i niespiesznym dotykiem, i nigdy nie mówiła, że coś jest z nimi nie w p o r z ą d k u . „ U m i e j ę t n i e i z z a a n g a ż o w a n i e m " tak m o ż n a było p r z e czytać w m o i m ogłoszeniu w sobotniej gazecie, chociaż nie- zbyt często m u s i a ł a m się ogłaszać. Po pierwsze, nie chciałam mieć za d u ż o pracy. Pieniądze, chociaż p r z y d a t n e , r z a d k o bywały m o i m głównym celem. Gdyby chodziło mi o pienią dze, to n a p r a w d ę p o w i n n a m była otworzyć jakiś wyjątkowy b u r d e l , ale na ten pomysł w p a d ł a m , kiedy było już d u ż o za późno. Z moich bliskich i wieloletnich przyjaciół tylko j e d e n czy dwóch wiedziało, że kochają się z byłą zakonnicą. Nigdy nie s t a r a ł a m się zbić kapitału na mojej przeszłości, bo n o w a hybrydowa tożsamość była dla mnie czymś zbyt osobistym i świętym. Moje dłonie miały d a r pobudzającego, ale i koją cego dotyku, dar niebios, który tak b a r d z o ułatwiał mi p r a c ę , i dość mi było wiedzieć, że moi klienci czują się wyjątkowo d o b r z e . C z ę s t o okazywali, j a k wysoko m n i e cenią, o b d a r o w u j ą c kwiatami, czekoladkami albo muzyką. Mel, który regularnie odwiedzał mnie w piątki po fajrancie, nazywał mój dar „ n a k ł a d a n i e m rąk". Z a g l ą d a ł a m w j e g o grzeszne oczy p o d szopą rudych włosów i domyślałam się, że musiał kiedyś być księdzem, a przynajmniej klerykiem. Teraz naprawiał buty i był żonaty, ale robił takie wrażenie, jakby go życie j a k o ś wyrolowało. N a w e t kiedy się śmiał, coś w głębi je go oczu wydawało się płakać. P e w n e g o piątku rozbierał się akurat, by położyć się na sto le do masażu, a ja zwierzyłam mu się, że byłam kiedyś zakon nicą. Oczy mu się rozjaśniły, kiedy to usłyszał, i o b d a r o w a ł mnie najpotężniejszym, najserdeczniejszym uściskiem. Cieszyło go niespieszne n a k ł a d a n i e rąk, jakby to był rytu ał oczyszczający, który mógł uzdrowić świat. K a ż d e moje d o tknięcie wydawało się rozpraszać zmęczenie Mela, aż wresz cie j e g o c e r a przestawała być ziemista i robiła się p r o m i e n n a . • • • M o i klienci często byli niezbyt szczęśliwi w małżeństwie, a nie mieli ochoty na awantury związane z r o z w o d e m . Przy stosowali się do życia w d o m u bez miłości, satysfakcji szuka li głównie w pracy, a o d p r ę ż e n i e seksualne i rozkosz dawały im a n o n i m o w e kobiety takie j a k ja. Małżeństwa innych klien tów po prostu się rozpadły - a oni zostawali ze zrujnowany mi sercem i r a c h u n k i e m bankowym i nie mieli ochoty ryzy kować z n a s t ę p n y m m a ł ż e ń s t w e m . Taniej i łatwiej było zapłacić prostytutce, k t ó r a nigdy się nie zestarzeje i nigdy nie będzie zrzędzić - co za plus. A niektórzy z moich klientów byli po prostu uzależnieni od seksu. Często mieli dziewczynę albo ż o n ę , ale to im nie wystarczało. Należał do nich L u k e . J a k o katolik czuł się nie słychanie winny, że d o g a d z a sobie zakazanym seksem, ale próby pozbycia się myśli o seksie skazane były na niepowo dzenie. Nigdy nie s p o t k a ł a m człowieka z większym mętli kiem w głowie. L u k e mówił, że kocha swoją m ł o d ą ż o n ę i nienawidził t e go, że ją zdradza, ale stosunki z nią ograniczały się do wypra nej z namiętności rutyny. Kochał ją tak, że nie potrafił jej przelecieć. D l a niego współżycie ze śliczną ż o n ą bez żadnych ograniczeń oznaczałoby zniszczenie czegoś c e n n e g o ; sam ta ki pomysł wydawał mu się czymś odrażającym. Luke bez żad nych zastrzeżeń wierzył w koncepcję, że seks jest zły, a nie u d a ł o mu się go uświęcić przez m a ł ż e ń s t w o - nadal myślał 0 m a t c e i Maryi Dziewicy, kiedy patrzył na swoją niewinną żonę. Tak więc p o t r z e b o w a ł dziwki, którą mógłby przelecieć 1 w ten sposób uwolnić umysł od gnębiącej go obsesji. Im bardziej miał sobie za złe, tym się robiło gorzej. Zwie rzył się kiedyś księdzu i miał w r a ż e n i e , że mu to p o m o g ł o , dopóki ksiądz nie przyznał się, że sam cudzołoży z m ę ż a t k ą . L u k e zachodził do mnie tak często, jak mógł - kilka razy w tygodniu - więc zwykle b r a k o w a ł o mu pieniędzy. Pożało wałam go i drastycznie obniżyłam o p ł a t ę ; jego wizyty u m n i e były takie szaleńcze, takie krótkie. Chyba tylko j e d n o m o g ł o przynieść mu na k r ó t k o coś w rodzaju ulgi: seks z kobietą, w której widział przeciwieństwo swojej cnotliwej żony. J e g o dziki szał był jak żarliwa modlitwa o wyzwolenie od czegoś, co go o p ę t a ł o . Myślę, że czul wdzięczność, że j e s t e m dziwką, która nim nie pogardza. P r ó b o w a ł a m dobić z nim targu. - Z r o b i ę ci powolny masaż, taki, który sprawia przyjem ność, i masaż rozluźniający, więc nie będziesz miał poczucia winy i dostaniesz, co ci się za twoje pieniądze należy. Z g a d z a ! się, a p o t e m walczy! ze m n ą , żebym uprawiała z nim seks; raz prawie mnie zgwałcił. Wiedziałam, że p o t r z e buje pomocy, ale nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć, d o póki nie dowiedziałam się o t e r a p e u c i e , który pracował wy łącznie z mężczyznami. Przekazałam Luke'owi tę informację w nadziei, że ją wykorzysta, ale kiedy się ostatni raz z nim wi działam, d o r a d z a ł o mu katolickie c e n t r u m w Adelajdzie. Po wiedziałabym, że diabeł nie rezygnuje łatwo z tego, kto do niego należy. Kiedy M a t t h e w - wzięty, gadatliwy i arogancki prawnik przyszedł do m n i e po raz pierwszy, niczego mu nie b r a k o w a ło. Poza tym że spędzał m n ó s t w o czasu, narzekając na swoją ż o n ę i rodzinę - im b r a k o w a ł o b a r d z o wiele! A l e jego c h o r o ba - niewykluczone, że była to dystrofia mięśniowa z p o s t ę pującym a l z h e i m e r e m - j a k o ś szybko n a d r o b i ł a zaległości. Kiedy ostatni raz z p o w r o t e m z a k ł a d a ł a m mu pieluchę, miał w kieszeniach zaledwie tyle pieniędzy, żeby starczyło na tak sówkę d o d o m u . - Nie m a m pojęcia, gdzie się te wszystkie pieniądze p o dziewają - uśmiechał się kokieteryjnie coraz cieńszymi war gami. Ja się domyślałam, bo wiedziałam, że odwiedza zwykłe prostytutki. M a t t h e w był żonaty dwa razy, oba, jak twierdził, w b r e w rozsądkowi. P e w n e g o b a r d z o g o r ą c e g o dnia zabrał m n i e do siebie do d o m u , gdzie popływałam sobie w j e g o ba senie, a on przyglądał mi się spod cienistej pergoli. Syrena - tak m n i e nazwał, ale chciał, żebym stała m o c n o na swoich dwóch nogach, kiedy mnie przytulał. M a t t h e w naj bardziej ze wszystkiego p o t r z e b n e były uściski. W ś r ó d moich przyjaciół znalazła się trójka schizofreników. Mieszkali o kilka dzielnic o d e m n i e i podróżowali ra zem, żeby zaoszczędzić na benzynie. Mullet, najtęższy z nich i chyba najstarszy, wziął na siebie załatwianie wszystkiego i rozmowy. J e d e n po drugim wchodzili na pół godziny, płaci li mi stawkę dla rencistów i czekali na pozostałych, żeby ra- zem znowu pojechać do d o m u . K o c h a ł a m tych ludzi. Byli słodcy, prości i niewymagający, tylko wdzięczni za to, co d o stawali. Nie byli tak muskularni jak inni p a n o w i e ani tacy wstydliwi, bardziej przypominali wielkie dzieciaki. Zwykle przyjeżdżali raz na dwa tygodnie, ale p e w n e g o dnia z o r i e n t o w a ł a m się nagle, że od dłuższego czasu ich nie widziałam. Z a d z w o n i ł a m do Mulleta (zostawił mi n u m e r te lefonu swojej m a m y „na wszelki w y p a d e k " ) . Kiedy podszedł do a p a r a t u , zaczął podniesionym głosem prawić mi kazanie: - J a k mogłaś tak grzesznie p o s t ę p o w a ć z takimi facetami jak my? Wyjaśnił, że teraz należy do Jezusa, a ja j e s t e m j e d n ą z najgorszych osób na ziemi, demoralizuję ludzi i pracuję dla diabła. Z a b o l a ł o m n i e to, ale z r o z u m i a ł a m . W kilka miesięcy później Mullet zadzwonił, by zamówić wizytę, tym r a z e m tylko dla siebie. U d a w a ł , że wszystko jest jak dawniej, zanim o d e z w a ł o się w nim p o i n f o r m o w a n e przez religię s u m i e n i e . - Co się stało, M u l l e t ? - zapytałam. - J e s t e m n i e d o b r y m człowiekiem, p a m i ę t a s z ? Tak mi powiedziałeś. Po co chcesz się ze m n ą zobaczyć? - Z m i e n i ł e m zdanie - bąknął zmieszany i o d e t c h n ą ł z ulgą, kiedy powiedziałam: - W p o r z ą d k u , zobaczymy się j u t r o . Wizyty u m n i e zaczęły go znowu cieszyć, chociaż nigdy już nie zobaczyłam j e g o dwóch przyjaciół. Podziwiałam Mulleta, że zajął takie stanowisko, kiedy dwaj j e g o k u m p l e nadal ta plali się w poczuciu winy. Przypuszczam, że każda dziwka ma swojego n a m i ę t n e g o k o c h a n k a . M o i m był b a r d z o wysportowany młody dentysta, niemający żadnych skrupułów związanych ze swoim potęż nym libido. J a k tylko otwierałam drzwi tej trąbie powietrznej w ludzkiej postaci, u b r a n i a zaczynały fruwać. Widziałam tę b a n a l n ą scenę wielokrotnie na filmach, ale Neville nie był żadnym a k t o r e m . Na swój sposób on również był uzależnio ny i o p ę t a n y - różnica między nim a L u k i e m polegała na tym, że nie wyznawał żadnej religii i d l a t e g o nie dręczyło go su- mienie. Z wielkim z a p a ł e m Neville całował mnie non stop, p r o w a d z ą c mnie do sypialni, rozpinając na nas ubrania, upuszczając je po d r o d z e na ziemię. Potrafił m i e ć o r g a z m sześć razy na godzinę. M u s i a ł a m go powstrzymywać, kiedy wszystko już mnie bolało, i wypychać do łazienki. Nawet kie dy wychodził, wyciągał r a m i o n a po jeszcze, bez krawata, w rozchełstanej koszuli. Neville należał do niewielu ludzi, z którymi w ogóle się ca łowałam. Niewiarygodnie podejrzliwie p o d c h o d z i ł a m do p o całunków. Wielu moich klientów czuło się rozczarowanych, ale nie m o g ł a m się p r z e m ó c . Dla mnie p o c a ł u n e k musiał być szczerym wyrazem mojej namiętności. Sympatia czy przyjaźń to za m a ł o ; jeżeli p o d a w a ł a m k o m u ś usta, oznaczało to, że doszło do czegoś więcej niż seks za pieniądze - musiało za istnieć p a r t n e r s t w o równych sobie ludzi. Równych w p o ż ą d a niu, jeżeli nie w miłości. Gdyby moje usta nie miały być szczere, m o g ł a m równie d o b r z e zrezygnować całkowicie z wszelkiej uczciwości. Moi klienci musieli po prostu p o g o dzić się z tym, że jeżeli b r a k było tego składnika ekstra, to niezależnie od tego, j a k przyzwoicie się w s t o s u n k u do m n i e zachowywali, nie przekonają m n i e , bym o b d a r o w a ł a ich czymś więcej niż przyjazne cmoknięcie. Z a d a w a ł a m sobie wiele t r u d u , żeby w m o i m pokoju było przyjemnie, ciepło i czysto, a stół do masażu był wspaniale wygodny. Używałam wysokogatunkowych olejków, różowych ręczników, a muzyka klasyczna d o d a w a ł a mojej pracy poezji. Miękkie różowe światło małej lampy tworzyło intymny na strój. C u d o w n i e też p o d k r e ś l a ł o moją cerę, bo do twarzy mi w różowym. Często d o d a w a ł a m jeszcze do tego świeczkę i kilka kwiatków w małym wazonie. P e w n e g o razu p r z e m a l o w a ł a m pokój na kolor intensywnie różowy i kupiłam zasłony p o d kolor. Kiedy m o i m bosym s t o p o m przestał o d p o w i a d a ć dotyk nylonu, kazałam położyć wykładzinę z nowozelandz kiej wełny. Właściciel d o m u był przerażony. Na szczęście schowałam tę o k r o p n ą szarą nylonową wykładzinę w szopie i rzuciłam ją z p o w r o t e m na p o d ł o g ę , zanim opuściłam j e g o nieruchomość. Zawsze m i a ł a m słabość do muzyków, ale kiedy p o z n a ł a m Pietra, zawojował m n i e z miejsca. Piętro był W ł o c h e m ; poza tym był egzotyczny, ekscentryczny, rozpuszczony i niestety dosyć cyniczny. Był niski, ale poruszał się pięknie, jakby miał na sobie osiemnastowieczne j e d w a b i e . Był utalentowany i d r a ż n i ą c o przystojny, ale m i m o to biedny i niedoceniony. J e g o cyniczna reakcja na brak uznania graniczyła z a u t o d e strukcją. Mając Pietra na stole do masażu, p o z w a l a ł a m hulać mojej wyobraźni. Jeśli o m n i e chodzi, miałam do czynienia z kimś z przeszłości. Wielka szopa kręconych włosów - lwia grzywa - chociaż Piętro był ognistym, p e w n y m siebie B a r a n e m , a nie Lwem, zuchwałe oczy, zmysłowe usta, szerokie, ale bez prze sady, perfekcyjne zęby i ten swobodny uśmiech - wszystko to w sumie p o w o d o w a ł o , że widziałam w nim reinkarnację m o jego ukochanego Mozarta. Dygocąc, p r ó b o w a ł a m o p a n o w a ć swoje uczucia; dosłow nie b r a k o w a ł o mi tchu. Na policzki wypłynął szkarłatny ru mieniec, a wywołał go nie sam wysiłek fizyczny w to p ó ź n e lu towe p o p o ł u d n i e . Z a n i e p o k o j o n a , by nie wydać się nerwową, nieśmiałą, n a d m i e r n i e p o d n i e c o n ą kobietą w średnim wieku, starałam się wrócić do profesjonalnego podejścia. Skoncen t r o w a ł a m się, by p o r z ą d n i e zająć się plecami i nogami Pietra, który leżał na brzuchu na stole, zapadając się w miękką wyściółkę. Tymczasem mistyczna atmosfera tej chwili trwała... Widziałam ostatnio film „ A m a d e u s z " , dwa razy. Zachwy ciła mnie lekkomyślna, szelmowska strona c h a r a k t e r u M o zarta, i identyfikowałam się z j e g o uwielbieniem dla piękna, jego niegospodarnością i lękiem przed ojcem, nawet kiedy ten ojciec już nie żył. Dzięki filmowi człowiek wraz z j e g o muzyką wydał mi się tak bliski, tak prawdziwy - z a k o c h a ł a m się w geniuszu M o z a r t a . A m a d e u s z - chciałam powiedzieć: Piętro - odwrócił się. Otworzył j e d n o zaciekawione o k o , by zobaczyć, kto gra na j e - go ciele tak, jak on gra! na fortepianie. U ś m i e c h n ę ł a m się z nadzieją, że przynajmniej z p o z o r u u d a ł o mi się o p a n o w a ć emocje, a on znowu z a m k n ą ł oczy. Przyglądałam mu się. Wy glądało na to, że na m o m e n t pogrążył się w zamyśleniu, a p o tem zapytał: - Czy wiesz, dlaczego ludzie do ciebie p r z y c h o d z ą ? - M o g ę się domyślać - o d p o w i e d z i a ł a m . - A powiedział byś mi, jakie ty masz powody? O d p o w i e d ź Pietra była powolna i ospała, oczy miał ciągle zamknięte. - Ż e b y poczuć dotyk. - W tych trzech słowach przekazał mi, ile udręki kryje się w j e g o ciele i j a k mu teraz jest przy j e m n i e . Przez chwilę milczał, a p o t e m d o d a ł z cichym wes tchnieniem: - Ż e b y złagodzić t r o c h ę grozę życia. Czy miał na myśli grozę swojego osobistego życia? Piętro był żonaty - zauważyłam obrączkę między innymi pierście niami na j e g o przepięknych palcach. Wyobraziłam sobie burzliwą miłość: on, zbyt zaborczy w stosunku do kobiety, którą kochał; o n a zazdrosna, jeżeli choć k ą t e m oka spojrzał na inną... Piętro przerwał moją z a d u m ę . - Nie wiesz - odezwał się, ale nie chciał mi powiedzieć więcej. Dramatycznym gestem zakrył uszy rękami. Ten gest był tak mozartowski - a przynajmniej tak zgodny z m o i m wy o b r a ż e n i e m o kompozytorze - że dech mi zaparło. M o ż e słu chał, j a k niepostrzeżenie nadciąga smętny koncert fortepia nowy nr 27. - A l b o ci się nie p o d o b a moja muzyka - pozwoliłam sobie zauważyć (z magnetofonu płynęły ciche dźwięki „ b a m b o o musie") - albo nie chcesz słyszeć własnych myśli. Odpowiedział, że muzyka mu się p o d o b a ; jakie więc były te przerażające historie, od których j e g o umysł nie potrafił się uwolnić? Wyczuwałam, że użala się nad sobą i p e ł e n go ryczy wyolbrzymia d o z n a n e krzywdy. Piętro zapłacił mi z gó ry, m a m r o c z ą c , że tak naprawdę nie stać go na ten masaż. M o ż e mógłby uczyć muzyki moją córkę w zamian za masaże, zaproponowałam. - Nie liczę sobie tak słono jak ty - zażartował i nie podjął propozycji. Kiedy wyszedł, zastanawiałam się, skąd mi się wziął ten dzi ki pomysł, że Piętro to współczesny Wolfgang A m a d e u s z M o zart. Zadzwonił telefon. Dzwonił mężczyzna, którego ostatnio p o z n a ł a m na warsztatach, aby zaprosić mnie na kawę. To czy sty zbieg okoliczności oczywiście, ale na imię miał Wolfgang! M i a ł a m stałych klientów, przy których c z u ł a m się swo b o d n i e . J a k przy D a n i e l u , k t ó r e g o na swój prywatny użytek n a z y w a ł a m Wielkim D a n e m , p o n i e w a ż był o l b r z y m e m . Podczas swojej pierwszej wizyty zostawił obszerny ślad z b o ku na m o i m nowym stole do m a s a ż u - p ó ł o k r ą g ł e zagłębie nie po o g r o m n y m tylku! Kiedy się u b i e r a ł po prysznicu, przysiadł na s k ł a d a n y m stole, żeby włożyć s k a r p e t k i . Stół n a t y c h m i a s t się z a p a d ł , a wraz z nim tyłek Wielkiego D a n a , w wyniku czego p o w s t a ł o to, co n a z y w a ł a m później Wiel kim K r a t e r e m . Dziwię się, że stół nie z a p a d ł się od razu, kiedy D a n rzucił się na niego przed m a s a ż e m . S t a ł a m z otwartymi ustami, za stanawiając się, czy stół wytrzyma takie obciążenie. Przyszło mi na myśl, że schodzenie ze stołu m o ż e być większym p r o b l e m e m , ale D a n był n a p r a w d ę pomysłowy. Turlał się i p r z e kręcał w taki sposób, że beznadziejna operacja przeniesienia tony ludzkiego ciała z pozycji horyzontalnej do wertykalnej zamieniała się w dziecinną zabawę. D a n , niczym otyły cherubinek, leżał na m o i m stole, a fał dy tłuszczu przelewały się od brzegu do brzegu. Delikatnie m n ą kierował, żeby osiągnąć m a k s i m u m korzyści i przyjem ności. Ponieważ był otyły i mówił przyciszonym głosem, wy o b r a ż a ł a m sobie, że ludzie często m o g ą traktować go ze współczuciem i protekcjonalnie. A D a n wcale tego nie p o trzebował ani nie chciał, bo był mężczyzną pomysłowym i rozważnym, b a r d z o d o b r z e przystosowanym do swoich roz miarów - przynajmniej wtedy, w czasach swojej młodości. Nie przypominał żadnego z moich wcześniejszych ani póź niejszych klientów; nikt nie mógł się z nim równać, jeśli chodzi o czystą zmysłowość. Doszłam do wniosku, że D a n dlatego przybrał takie rozmiary, żeby odczuwać więcej przyjemności. Był zachwycony, kiedy głaskałam go delikatnie po karku, po uszach, po głowie - równie dobrze mogłabym wymienić wszystkie części jego ciała. Ta o g r o m n a uciecha działała jak magnes: wciągała mnie w osobliwy zaklęty krąg, w inny wy miar, gdzie to co stale stawało się płynne. Moja wrażliwość zwiększała się, żeby dorównać jego wrażliwości. W s t ę p o w a ł a m do świata Wielkiego D a n a . G o d z i n a n a ł a d o w a n a orzeźwiającą energią błyskawicznie minęła. Czułam, jak D a n drży z radości p o d każdym m o i m dotknięciem. W p o r ó w n a n i u z resztą ciała j e g o penis nie był otłuszczony; z godnością dystansował się od reszty D a n a . Oczywiście ze względu na tuszę n o r m a l n e współżycie było niemożliwe. Ale z łatwością d o p r o w a d z a ł a m go do orgazmu. Brak słów, by opisać rozkosz D a n a . Wyczuwałam ją w czub kach palców, w drganiach, k t ó r e jak m a l e ń k i e fale pływowe przepływały przez j e g o ciało, kiedy szczytował. Kiedy przycupnął na skraju mojego stołu do masażu i go złamał, po prostu przeprosił, a ja przeprosiłam, że tak się p o turbował, i o d t ą d zadowalał się siadaniem na krześle. D a n nie dawał się łatwo wytrącić z równowagi; przystosował się do swoich olbrzymich rozmiarów i nie czuł się winny. Przy mężczyźnie takim jak D a n , który potrafił bez reszty o d d a ć się rozkoszy, zdarzało mi się przyłapać na tym, że z n a d m i a r u zmysłowości zalewam się nie wiedzieć czemu łza mi. W jego towarzystwie czułam się tak, jakbym leżała na p o lu rozkoszy, wibrując w rytm wszechogarniającej muzyki, raz za r a z e m zbliżając się do o r g a z m u - a cała moja działalność mogła sprowadzać się do głaskania go po n o d z e . Każdej dziwce potrzebny jest dobry człowiek od przeprowa dzek. Ja miałam takiego, mocnego i wielkodusznego, imieniem Brett, który zdumiewał mnie swoimi opowieściami o szczęśli wym życiu domowym, milej żonie i malutkiej córeczce. Nigdy nie zapytałam go, po co mu jestem potrzebna. Myślę, że przy chodził do mnie, żeby uatrakcyjnić sobie życie. Brett był inteli gentnym, ale nieskomplikowanym, praktycznym człowiekiem. Ciągłe dźwiganie mebli to ciężka praca fizyczna, i mocny tera peutyczny masaż pomagał mu utrzymać się w formie. Oczywi ście nigdy się na tym nie kończyło. Rozluźniający masaż to był tylko lukier na torcie - a może wręcz odwrotnie? Czy przycho dziłby do mnie, gdybym nie prowadziła zakładu, w którym pro ponuje się odprężenie? N a p r a w d ę nie wiem. • • • Kiedy na scenie pojawił się A l b e r t , kierowca ciężarówki 0 twarzy dziecka, nie wiedziałam, jak z nim p o s t ę p o w a ć . O d powiedział na moje ogłoszenie „Umiejętnie i z z a a n g a ż o w a n i e m " i oznajmił, że potrzebuje zaangażowania, ale czy zechciałabym spuścić mu lanie? Do tego stopnia nie wiedzia łam nic o takich formach seksualnego p o b u d z e n i a , że się przeraziłam. P r z y p o m n i a ł a m sobie j e d n a k , j a k ą przyjemność sprawiało mi kiedyś biczowanie nóg. A bicie to było właśnie to, o co chodziło Albertowi, m o c n o , po pośladkach, paskiem od spodni. Tłumaczył, że d o b r z e mu to robi na krążenie, i pa trzył na m n i e z taką nadzieją, że zgodziłam się, chociaż nie chętnie. Położył się twarzą do dołu na m o i m stole, a ja przyłożyłam mu paskiem w spore pośladki, k t ó r e były pryszczate i pokry te niezwykle szorstką skórą. Ciało A l b e r t a zadrżało z bólu 1 zadowolenia. Podziękował mi i poprosił o więcej i mocniej. M i a ł a m silne ręce i wkrótce na j e g o rozdygotanym ciele pojawiły się czerwone pręgi. - M o c n i e j ! - zawołał znowu. Nie było wątpliwości, że coś mu to daje. P o t e m poprosił, żebym, bijąc go, krzyczała, że jest niegrzecznym chłopcem. - Niegrzeczny chłopiec! Jesteś bardzo niegrzecznym c h ł o p c e m i muszę ci spuścić lanie! - p o w t a r z a ł a m , dopóki nie p o c z u ł a m się wykończona. W końcu A l b e r t zaczął skom leć i wtedy p r z e r w a ł a m . Nie przyniosło mi to żadnej satysfak cji, p o z a zaspokojeniem ciekawości. O co tutaj chodziło? I do czego to miało prowadzić? Albert zlazł ze stołu z miną dziecka, k t ó r e d o s t a ł o lanie, bo było niegrzeczne. Teraz podszedł do m a m u s i , żeby mu przebaczyła i potrzymała go na kolanach, i uspokoiła. - N o , no - powiedziałam, kiedy niepewnie usadził swój obszerny tyłek na moich kolanach - jesteś teraz grzecznym c h ł o p c e m i m a m u s i a cię kocha. - D o p i e r o wtedy był w stanie p o d d a ć się masażowi i pozwolić, żebym k r e m a m i i łagodnym głaskaniem uśmierzyła ból. W i d z i a ł a m się z A l b e r t e m k i l k a k r o t n i e , ale za każdym r a z e m ż ą d a ł c o r a z surowszych kar - chciał, ż e b y m go c o r a z m o c n i e j biła. W k o ń c u nie byłam j u ż w s t a n i e t e g o robić. N i e z n o s i ł a m t a k i e g o g o n i e n i a z a własnym o g o n e m , k t ó r e do niczego nie p r o w a d z i ł o . A l b e r t był z a ł a m a n y . Ż a l mi by ło dziecka w n i m , k t ó r e tak się do t e g o przyzwyczaiło, że t e r a z nie p o t r a f i ł o sobie wyobrazić niczego i n n e g o , ale da ł a m j a s n o d o z r o z u m i e n i a , ż e nie tak przywykłam t r a k t o w a ć ludzi. W pierwszym okresie mojej nowej pracy p o k o n a ł a m wcze śniejsze opory i zaczęłam się m a s t u r b o w a ć . Przez tyle lat w z d r a g a ł a m się przed tym, a teraz p r z e k o n a ł a m się, że jest to zdumiewająco łatwe i przyjemne. - J a k to możliwe, żeby seksualnie w y e m a n c y p o w a n a k o bieta nie potrafiła się m a s t u r b o w a ć ? - mawiał H a l , rzucając mi równocześnie wyzwanie. Zawsze uważałam, że m a s t u r b a cja jest czymś, co się robi, jeżeli człowiek jest w desperacji i jest samotny. To n i e n a t u r a l n e , myślałam, więc s a m a uzależ niłam swoje szczytowanie od kochanków. P e w n e g o s o b o t n i e g o wieczoru, kiedy byłam sama w d o m u , u b r a ł a m się w k o r o n k o w e majteczki, skąpy stanik i j e d w a b n y szlafroczek, zapaliłam kilka świec, z ł a p a ł a m długie lusterko i położyłam je na p o d ł o d z e . W z i ę ł a m specjalny, pachnący ró żami olejek i u k l ę k ł a m p r z e d lustrem z rozchylonymi kolana mi i rozpiętym szlafroczkiem. L u b i ł a m stopniować p o d n i e cenie, powoli odsłaniać piersi i d e l i k a t n e części ciała, sutki i miękkie wargi sromu. Moja d ł o ń tylko częściowo o d s u n ę ł a szlafroczek, tylko częściowo stanik, jakby rozbierał m n i e nie widzialny k o c h a n e k . Przyłapałam się na tym, że odgrywam rolę mężczyzny podniecającego k o b i e t ę . Moje ciało budziło we m n i e n a m i ę t n o ś ć . Wymyśliłam p o s t a ć , k t ó r ą n a z w a ł a m o j c e m K e n n e d y m , i w y o b r a ż a ł a m s o b i e , że ma on c i e m n i ę , w k t ó r e j uwielbia pieprzyć siostrę M a r y C a r l ę n a s t o l e d o wywoływania zdjęć. Ojciec Kennedy przyglądał się, jak do niego podchodzę. Była przerwa w szkole podstawowej, w której uczyłam. Wiatr po derwał welon i wymachiwał nim wokół mojej głowy, jakby na powitanie. Upięłam czarny szal na plecach. Świadoma byłam, że ubra nie, którym wiatr mnie oblepił, pozwala domyślać się kształt nych nóg i bioder oraz małych jędrnych piersi ze sterczącymi sutkami. Kiedy się zbliżałam, ksiądz przypomniał sobie, że kieszenie w moim habicie są bez dna - odcięłam na dole materiał - i że może sięgnąć przez nie rękami w dół, niżej i niżej... Czekał na mnie przy drzwiach do pokoju, w którym wywoły wał zdjęcia - i gdzie mnie brał. Pragnąc pokazać, jak swobod nie się czuje, ruszył w moim kierunku dopiero wtedy, kiedy by łam blisko, a potem zawrócił, żeby kroczyć obok mnie. Był w sutannie. Ten strój zaprojektowany został tak, żeby za cierać kształty ciała, ale wiatr kpił sobie ze wszystkich pozorów. Więc ojciec Kennedy odwrócił się tyłem do wiatru, kryjąc się przed oczami ciekawskich. Jego prawa ręka trafna do jednej z moich bezdennych kiesze ni i zobaczył, że oczy rozszerzyły mi się i pojaśniały, kiedy trafił palcami na miejsce, którego szukał. Teraz musi mnie zabrać do środka albo cały świat dowie się, że jego penis ożył. W czerwonawym świetle atelier łagodnie położył mnie na sto le na środku pokoju i zadarł mi do góry spódnicę, by polizać moje niecierpliwe łono. Łatwo mu było unieść sutannę i zanurzyć we mnie swój lśniący penis. Rozpiął guziki przy moim staniku, żeby odsłonić falujące piersi. Sutki nie mogły się doczekać, kiedy dotkną ich jego palce, kiedy poliże je jego język, kiedy delikatnie zaczną je ssać jego usta. Objął dłońmi moje piersi i pochylił się, by poca łować mnie prosto w usta, uciszając mój krzyk, kiedy szczyto wałam, i unosząc mnie ku sobie. Zadzwonił dzwonek, ogłaszający koniec przerwy. Pozapinałam guziczki, odpięłam szal i skromnie się nim owinęłam. Po całunek na do widzenia i wyszłam z ciemni, żeby przyłączyć się do moich podopiecznych. Ojciec Kennedy niespiesznie pochylił się nad kuwetą z kąpie lą wywołującą. Jego zdjęcia kościoła parafialnego wychodziły bardzo ładnie... M ó j orgazm by} przeciągły, siodki i satysfakcjonujący. Tej nocy nie o p u s z c z a ł o m n i e w snach p r z y j e m n e uczu cie, że czegoś d o k o n a ł a m . Śniło mi się, że z n o w u j e s t e m nowicjuszka, k t ó r a co tydzień c h o d z i do lasu z k i l k o m a in nymi siostrami, żeby s p o t y k a ć się z m ł o d y m i ludźmi, którzy w sąsiadującym z n a m i k l a s z t o r z e uczyli się na księży. Wszyscy angażowaliśmy się w j e d n ą wielką eksplozję sek sualnej e n e r g i i . O b u d z i ł a m się z tego ekstatycznego snu z uczuciem rozko szy i głośno śmiałam się, że wybrałam a k u r a t takie obrazy, aby się podniecić. Wiedziałam, że na ogół t r u d n o s p o t k a ć mniej interesujących mężczyzn niż księża. Sublimacja seksu alności zdawała się powodować, że wysychali albo robili się świątobliwi w taki sposób, że rzygać mi się chciało. Z a k o n n i c o m powodziło się niewiele lepiej. Zbyt często d a n e im od Boga kobiece soki wysychały, pozostawiając bla de zmarszczki. Rzeźbiarz Bernini inaczej to widział, jeśli są dzić po posągu świętej Teresy w Watykanie, ale ile współcze snych zakonnic tak wyglądało? Z a k o n n i c e takie jak Teresa z Avila czy H i l d e g a r d a z Bingen d a w n o wymarły. • • • P e w n e g o razu zrozumiałam wreszcie, dlaczego moi klien ci tak b a r d z o lubią, by głaskać ich w okolicy odbytu, nawet ci najbardziej konserwatywni, a niektórzy lubią nawet, by le ciutko się w niego zagłębiać, i dlaczego homoseksualistów może w pełni zadowalać stosunek analny. Po p r o s t u któregoś dnia podczas wypróżnienia sama to p o c z u ł a m . M o j e ciało po latach z a p a r ć nie miało ż a d n e g o p r o b l e m u z wydalaniem, a do tego w trakcie d o z n a ł a m o r g a z m u a n a l n e g o . Oczywiście nigdy nie zgadzałam się na seks analny. Kiedy byłam z jed nym z alfonsów, kiedyś tego p r ó b o w a ł , ale tak b a r d z o m n i e bolało i tak żałośnie p ł a k a ł a m , że dał spokój. Tylko raz j e d e n z klientów zapuścił się w stronę mojego odbytu, kiedy u p r a wialiśmy seks „na pieska". - Pomyliłeś dziurki, kolego - tyle wystarczyło. Byłam szczęśliwa. Przy moich klientach osiągnęłam to, co się niewielu ludziom udaje w małżeństwie: życie, w którym znalazło wyraz moje najgłębsze ja. Byłam hojną boginią, a mężczyźni obdarowywali mnie boskim n e k t a r e m . S t o s u n k i z większością k l i e n t ó w sprawiały mi przyjem ność, a do niektórych byłam s e r d e c z n i e p r z y w i ą z a n a . D a rzyłam m o i c h klientów u z n a n i e m - a p r z y n a j m n i e j darzy łam u z n a n i e m to, czego się o nich d o w i a d y w a ł a m w tym k r ó t k i m czasie, który spędzaliśmy r a z e m . Jeszcze w a ż n i e j sze było to, że oni chyba r ó w n i e ż m n i e szanowali. W y p o wiadali niewiele słów, ale c z u ł a m ich z r o z u m i e n i e i życzli wość. - L u b i ę to twoje wyjątkowe dotknięcie, Carlo. - Czuję się przy tobie swobodnie. - Robisz mi cudowny masaż, a poza tym powodujesz, że czuję się znakomicie. Takie między innymi słowa były zadowalającą odpowie dzią na n i e u s t a n n e pytanie: Czy j e s t e m na dobrej d r o d z e ? Ci mężczyźni dawali mi pieniądze, ale nigdy żaden z nich nie zaprosił mnie na kolację ani nie chciał, by widziano go ze m n ą w miejscu publicznym, i co wieczór chodziłam spać sama, kiedy żyłam w separacji z H a l e m . Dość było tego, że kochało mnie potajemnie kilku mężczyzn, że doprowadzali mnie do orgazmu codziennie, a nawet dwa razy dziennie - niektórzy z p a n ó w ośmielali się mówić, że to ja im powinnam płacić. Moja niezależna n a t u r a nauczyła się d o c e n i a ć fakt, że n o cą d o m m a m dla siebie. Victoria często wolała zostawać u o j ca; w ten sposób było n a m o b u łatwiej. Skończyłam czter dzieści cztery lata, ale wyglądam co najmniej o dziesięć lat młodziej. Nigdy nie czułam potrzeby, by s e p a r o w a ć się od swojej pracy i zażywać dragi, palić czy pić. Byłam zdrowa i są dziłam, że m a m to wszystko na zawsze. Waza pęka Phil, mężczyzna przysadzisty, m o c n o zbudowany, w wieku o k o ł o pięćdziesięciu pięciu lat, leżał na stole do m a s a ż u . Oczy miał z a m k n i ę t e i głośno oddychał. Był j e d n y m z moich stałych klientów i zajmowałam się j e g o plecami, k a r k i e m i nogami z dużym z a a n g a ż o w a n i e m . Odwrócił się teraz na plecy, a ja przystąpiłam do pracy n a d j e g o nogami, t o r s e m oraz najważniejszą częścią - j e g o p e n i s e m . Z n a ł a m się na ciałach. A ciało Phila przez ostatnie pół go dziny cierpiało katusze z p o ż ą d a n i a . P o z n a ł a m to po lekkim, p o d ś w i a d o m y m uniesieniu miednicy, wywołanym nie tylko m o i m dotykiem, ale i niezaspokojeniem. Phil przychodził do mnie, ponieważ potrafiłam uwolnić go od tego stresu, rów nocześnie dając mu najbardziej intensywną rozkosz, jakiej w życiu doznał - spotęgowany orgazm. Po latach praktyki wiedziałam, gdzie znajdują się czułe miejsca, gdzie zwiększyć nacisk; kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć. U m i a ł a m d o p r o w a d z a ć do tego, że fala energii powoli rosła, o p a d a ł a , p o t e m znowu rosła i znowu. Phil bliski był m o m e n t u szczytowania; oczekiwałam, że za cznie n a r a s t a ć w nim uczucie najwyższej rozkoszy. M o j e dło- nie doprowadziły go do wspaniałego o r g a z m u . Z pewnością lepszego niż ten, który ostatnim razem osiągnął przy żonie, co zdarzyło się, jak mi się zwierzył, kilka miesięcy t e m u . Po winien p o c z u ć się szczęśliwy, ale usłyszałam odgłos, k t ó r e g o się nie spodziewałam: Phil zakrył j e d n ą ręką oczy i p r ó b o w a ł zdusić rozdzierające łkanie. S p o g l ą d a ł a m ze zdziwieniem na j e g o trzęsące się ciało. Nie wiedziałam, co robić, więc sięgnęłam po ręcznik, żeby osłonić j e g o nagość i cierpienie. Ł a g o d n i e położyłam mu dłoń na czole, otworzył oczy i zobaczyłam w nich bezbrzeżny s m u t e k . Wystarczyło j e d n o spojrzenie, żebym zrozumiała, że poczuł się nieskończenie bardziej samotny teraz, po zazna niu rozkoszy. Ten wyciek energii seksualnej dowiódł m u , jak puste jest życie bez miłości, bez prawdziwej bliskości. P o m o g ł a m Philowi usiąść. W milczeniu okręcił się w pasie ręcznikiem i udał się p o d prysznic. Coś z uczuć Phila p r z e d o s t a ł o się do mojego wnętrza, a ja nie zrobiłam nic, żeby t e m u zapobiec. Niezależnie od tego, czego szukał Phil i co dostał o d e mnie, nie o to mu chodziło. O k a z a ł o się, że największa rozkosz wytworzyła największą p u s t k ę . Poczułam niepokój. Na chińskiej wazie, symbolu, który sobie wymyśliłam, pojawiło się pęknięcie. Przecież, mówiłam sobie, nie wszyscy moi klienci są tacy jak Phil, nie wszyscy przychodzą do mnie z nierealistycznymi oczekiwaniami. Ale na p e w n o , odezwał się inny głos, dla wie lu z nich zmysłowy masaż zastępuje prawdziwe kontakty. J e żeli tak, to nasze kontakty opierały się na fałszywych p r z e słankach. Fałszywychl Czy to p r a w d a , że mężczyźni, którzy do m n i e przychodzili, u t o ż s a m i a l i seks z miłością, a n a w e t z czułą o p i e k ą ? Jeżeli tak, to im większej n a b y w a ł a m w p r a wy w u s ł u g a c h erotycznych, tym mocniej u t w i e r d z a ł a m ich w tym z ł u d n y m p r z e ś w i a d c z e n i u ! C h c i a ł a m przy pracy być p r a w d z i w ą o s o b ą nawiązującą p r a w d z i w e k o n t a k t y . N i e kiedy d o c i e r a ł o do m n i e , że moja fantazja o chińskiej m n i s z c e nie jest p r a w d z i w a . O c h , wszystko to było t a k i e za gmatwane! Straszliwa myśl - zbyt straszliwa, by dłużej się n a d nią za stanawiać - napłynęła mi p r o s t o do mózgu: Mogłaś jeszcze bardziej pogłębiać alienację swoich klientów. Mogłaś wzmagać ich niezdolność do nawiązywania bliskich kontaktów i utwier dzać ich w braku zaufania do siebie... J a k kiedyś E w a słysza łam węża w ogrodzie, ale w przeciwieństwie do Ewy nie p o trafiłam dostrzec, skąd dochodzi j e g o głos. Wiedziałam jednak, że muszę d o k o n a ć wyboru między d o b r e m a złem. Gdybym tylko potrafiła odróżnić j e d n o od drugiego. Po spotkaniu z Philem coś się zmieniło. Niczego teraz nie p r a g n ę ł a m bardziej niż być prawdziwą. R o z u m o w a ł a m na stępująco: żeby nauczyć się, jak być prawdziwą, m u s z ę d o kładniej zdefiniować, co jest d o b r e , a co złe. Pod koniec 1969 roku pozbyłam się mojego chrześcijańskiego Boga i nie za stąpiłam go żadnym innym. Czułam teraz, że czegoś mi bra kuje, tęskniłam za czymś, czego nie zaspokajała moja praca. Musi gdzieś istnieć j a k a ś mądrość, wykraczająca p o z a p r o p o zycje kościoła katolickiego; po prostu jeszcze na nią nie tra fiłam. P r a g n ę ł a m ostatecznej prawdy, czegoś, czemu mogła bym o d d a ć się bez reszty. Prawda, że nie z a n i e d b a ł a m całkiem poszukiwań. Przy Halu zainteresowałam się metafizyką i zaczęłam studiować grube tomiszcza m a d a m e Blavatsky poświęcone wiedzy ezo terycznej. Teraz przyjęłam zaproszenie J u n e - kobiety, którą poznałam w księgarni - żeby pojechać z nią na wieś i tam tro chę pomieszkać. Byłam wdzięczna, że m o g ę się wyrwać i tro chę o d e t c h n ą ć od emocji związanych z pracą. Czynsz za tym czasową chałupkę położoną w niewielkiej odległości od głównego d o m u (gdzie mieszkała J u n e ) miał być niski. D o m J u n e był jednocześnie wiejską pocztą, sklepem z kanapkami i stacją benzynową. Spodziewałam się, że przemieszkam tam jakieś sześć miesięcy i o d d a ł a m swoje meble do magazynu. Poza tym wykorzystałam ten czas, żeby usunąć niektóre żylaki. Wystarczająco długo już znosiłam ból i oszpecenie moich nóg, więc poszukałam cieszącego się d o b r ą opinią specjalisty. Kazał mi stanąć na krześle, zadrzeć sukienkę i powoli się obracać. - H m , w a r t o się tym zająć - p o d s u m o w a ł , ale uprzedził m n i e , że nie będzie to p r o s t e . - Przez co najmniej dwa mie siące, kiedy naczynia krwionośne b ę d ą się przystosowywać do nowych arterii, będzie pani odczuwać silne bóle. - Z radością pomasuję ci nogi, żeby przynieść ulgę w b ó lu - powiedziała J u n e swoim słodkim, jasnym głosem. Była uzdrowicielką i kobietą wielkoduszną. Victorii i m n i e p o d o b a ł o się nasze nowe otoczenie. Victoria znalazła przyjaciółkę w córce J u n e i uwielbiała n a u k ę jaz dy na koniach sąsiada. O b i e z radością zamieszkałyśmy w miejscu, gdzie słychać kurczaki, indyki, gęsi i perliczki. J a k tylko nogi mi się wygoiły, zaczęłam jeździć na rowerze po okolicy, wdychając zapachy siana i drzew wydzielających w upale olejek eukaliptusowy. Kiedy doszłam do siebie, zaczęłam p o m a g a ć J u n e w sklepie z kanapkami i na podwórku. Cieszyło mnie, że m a m przyjaciół kę, a J u n e cieszyło moje towarzystwo, zwłaszcza że rozstała się ze swoim mężem S a m e m . Sam, spokojny, praktyczny i przystoj ny, miał już dość nalegań, by stał się mężem typu New Age, czego oczekiwała po nim żona, i przeniósł się w inną część ich majątku, gdzie zaczął budować nowy d o m . Za każdym razem, kiedy się pojawiał - czego nie dało się uniknąć ze względu na ich wspólne obowiązki - i siadał nad kubkiem kawy, J u n e przedstawiała mu prawdy, którymi powinien się przejmować. Zawsze zaczynała łagodnie, potem robiła się coraz bardziej na tarczywa, a na koniec wrzeszczała za nim, kiedy odchodził. J u n e zwierzyła mi się, że Sam jest i m p o t e n t e m . Kiedy spo radycznie w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy uprawiali seks, ani razu nie u d a ł o im się doprowadzić do erekcji. - M o ż e s z go sobie wziąć, C a r l o ! - droczyła się ze m n ą za każdym r a z e m , kiedy kończyła się p e ł n a n a r z e k a ń tyrada. No i po czterech miesiącach w końcu go sobie wzięłam i d o w i o d ł a m mojej przyjaciółce, że jej m ą ż wcale nie jest im p o t e n t e m . P r z e k o n a ł a m się, że jest słodki i pikantny jak grza ne wino. Przyjaźń J u n e , j a k m o ż n a się było spodziewać, p r z e r o d z i ła się w nienawiść. Najpierw wydała z siebie wrzask niczym b a n s h e e • , a później d a t a mi tydzień na w y p r o w a d z e n i e się. Ale na zawsze z a p a m i ę t a m życzliwość, j a k ą okazywała mi, kiedy m i a t a m takie o b o l a ł e nogi. Nigdy nie pomyślałabym nawet, żeby uwieść S a m a , a on nie pomyślałby, żeby d a ć się uwieść, gdyby nie rzuciła n a m wyzwania. Wynajęłam następny d o m , tym razem w S o u t h F r e m a n t l e , b e z p o ś r e d n i o przy plaży. To było u t r a p i e n i e , że nie miałam własnego d o m u . Przez lata wynajęłam ich chyba z tuzin w różnych miejscach; z niektórych m u s i a ł a m wyprowadzać się po kilku tygodniach, a nawet dniach, z p o w o d u ciekaw skich i nietolerancyjnych sąsiadów. To po prostu do niczego n i e p o d o b n e , żeby j a k a ś staruszka wyglądała zza firanek za każdym r a z e m , kiedy ktoś do m n i e wchodził czy o d e mnie wychodził! Na własnej skórze p r z e k o n a ł a m się, że mieszka nia się nie nadają; nawet domy bliźniaki były ryzykowne. Poza tym nie zachowywałam się wystarczająco dyskretnie. Kiedy r a z e m z D o r e e n , przyjaciółką malarką, i jej córką ak torką L a u r ą w p r o w a d z a ł a m się do trzypiętrowej willi n a d m o r z e m , sąsiad p o m ó g ł mi przy wnoszeniu stołu do masażu do pokoju w piwnicy. Skąd miałam wiedzieć, że będzie spał po drugiej stronie ściany, z daleka od sypialni żony na pię trze! I wcale się tak intensywnie nie zajmowałam wtedy ma sażem, bo zapisałam się j a k o s t u d e n t k a na psychologię na Uniwersytet M u r d o c h . Pracowałam tylko tyle, żeby starczyło n a m na utrzymanie. M i n ę ł o zaledwie kilka dni, a już ten sfrustrowany staruch rozpoczął swoją krucjatę, chcąc, żeby miejscowa r a d a się m n i e pozbyła; j e g o wcześniejsze a p e l e do właściciela - który trzymał moją s t r o n ę - spaliły na p a n e w c e . Zwołał wszystkich sąsiadów, by przedyskutować „działalność u p r a w i a n ą p o d n u m e r e m czwartym". Nie pozwolono mi wziąć udziału w tym W mitologii irlandzkiej zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastują ca śmierć w rodzinie swoim żałosnym płaczem i zawodzeniem (przyp. red.). zebraniu, chociaż napisałam stosowny list do wszystkich są siadów w szeregowcach, przypominając im, że tylko ja m o g ę powiedzieć p r a w d ę o mojej „działalności". A n i j e d e n a d r e s a t nie zechciał mi odpowiedzieć. Moimi sąsiadami po drugiej stronie byli młodzi ludzie, którzy ciągle urządzali przyjęcia i często sikali n a d poręczą balkonu od frontu. Inni lokatorzy nie uważali tego za p r o b l e m - nie w p o r ó w n a n i u z b e z e ceństwami, jakie rozgrywały się w mojej willi! Do Rady Fre m a n t l e została wysłana skarga, a R a d a z miejsca nakazała mi przerwać działalność zawodową na tym t e r e n i e , p o d groźbą wytoczenia sprawy sądowej. Musiałam pogodzić się z tym, że ludzie często kierują się uprzedzeniami i że nikt bardziej nie lubi prawić m o r a ł ó w niż sfrustrowany stary baptysta, który woli nocne polucje i faryzeuszowskie p r z e k o n a n i e o własnej prawości od rozluźniające go masażu. Napisałyśmy pogodny list pożegnalny do wszyst kich naszych sąsiadów, a D o r e e n uraczyła ich arią Lauretty „ O , mio b a b b i n o c a r o " Pucciniego, swoim ulubionym utwo rem, na pełny regulator, „żeby ci ludzie, na litość boską, zro zumieli, że jesteśmy wykształconymi artystkami. Powinnyśmy dla tej społeczności być skarbem, a nie u t r a p i e n i e m " . D o r e e n , jej córka i ja rozstałyśmy się i p r z e p r o w a d z i ł a m się do Subiaco. W pierwszym tygodniu złożyła mi wizytę obyczajówka, gdyż m o i dawni sąsiedzi wysłali do nich pełne o b u rzenia listy. Policja najpierw zadzwoniła, szef obyczajówki udawał klienta odpowiadającego na moje ogłoszenie. To by li przyzwoici faceci, a m i m o to, kiedy otworzyłam drzwi i zo baczyłam ich m u n d u r y , spociłam się ze strachu. Wetknęli głowę do pokoju do masażu, gdzie na ścianie wisiał mój dy plom, a p o t e m uśmiechnęli się na do widzenia. Wychodząc, szef powiedział: - N a w i a s e m mówiąc, wolelibyśmy, żeby pani przyszła i za rejestrowała się j a k o j e d n o o s o b o w a agencja, żebyśmy wie dzieli, kim pani jest, i nie musieli już więcej zawracać pani głowy. Z a s t o s o w a ł a m się do tej rady. W obskurnym biurze pełnym obojętnych strażników prawa zrobiono mi fotografie do akt. - Jeżeli kiedyś zrezygnuje pani z „zabawy", niech nas pani powiadomi, to usuniemy wszystkie d a n e - powiedział miody oficer z obyczajówki, kiedy wychodziłam. Gdybym tylko na p r a w d ę mogła w to uwierzyć! Policjanci zapewniali m n i e , że skoro nie łamię prawa, nie b ę d ę n o t o w a n a j a k o przestępca. A l e cała ta sprawa zrównała chińską mniszkę z prostytutką, co m n i e przerażało. C z u ł a m się jak „zło k o n i e c z n e " ; tak m ó wią ludzie, kiedy nie chcą p o t ę p i a ć mojego zawodu, ale, tak czy owak, robią to. W mojej ślicznej wazie pojawiło się na s t ę p n e pęknięcie. Wróciwszy do d o m u , spojrzałam w lustro i zauważyłam z m i a n ę na swojej twarzy. N a b r a ł a zdecydowanego, z i m n e g o i p o w a ż n e g o wyrazu, bez tej złocistej poświaty, którą tyle ra zy sobie wyobrażałam. W tamtej chwili wyglądałam na swoje czterdzieści pięć lat. W s t r z ą s n ę ł o m n ą to, a kiedy zajrzałam głębiej w siebie, zauważyłam wiele rys. Nie m i a ł a m ż a d n e g o innego zawodu, do k t ó r e g o mogłabym wrócić (poza ucze niem, k t ó r e mi nie o d p o w i a d a ł o ) . Mój czas się kończył w seksbiznesie musisz robić, co do ciebie należy, albo o d p a dasz. Powoli, ale nieubłaganie, niszczyły mi się ręce od czę stego s m a r o w a n i a olejkiem, nawet jeżeli był to olejek migda łowy, a mięśnie i żyły rysowały się na nich coraz wyraźniej, przez co zaczęły przypominać m o c n e ręce mojego ojca. Z a s t a n o w i ł a m się, jakich klientów ostatnio przyjmuję. Na przykład B e n , mały przypominający g n o m a człowieczek. P o m p o w a n i e j e g o o p o r n e g o ptaszka t r u d n o byłoby nazwać zajęciem o d p o w i e d n i m dla bogini. P o m a r s z c z o n e ciało B e n a p r z y p o m i n a ł o mi jakieś w e ł n i a n e u b r a n i e , k t ó r e zostało wy g o t o w a n e , usta mu się nie domykały na wystających zębach, uszy miał d u ż e , szpiczaste i odstające od głowy. B e n p r a c o wał j a k o d o m o k r ą ż c a , i nigdzie nie zagrzewał na dłużej miej sca, nie odnosił sukcesów w pracy. Był uparty i odmowy, cho ciażby najbardziej b r u t a l n e , nie na d ł u g o go zniechęcały. Ben miał wyjątkowo denerwujący nawyk skręcania moich sutków, kiedy siedział ze spuszczonym n o g a m i na stole do masażu, c m o k a ! wargami, a ja h a r o w a ł a m nad j e g o p e n i s e m . „ H a r o w a ł a m " jest właściwym o k r e ś l e n i e m - t r u d n o mu było osiągnąć orgazm. Niczego więcej nie chciał: ż a d n e g o masa żu, ż a d n e g o seksu; tylko tego wyczerpującego o d p r ę ż e n i a , a poza nim j e d n e g o krótkiego p o c a ł u n k u . Przymykał oczy i podsuwał mi wydęte usta, czekając, aż d o t k n ę ich wargami. I j a k ja to m i a ł a m pogodzić z duchowym a s p e k t e m mojej pracy? Gdzie wymiana energii? Czyżbym przywykła robić to po prostu za p i e n i ą d z e ? S a m a z a p ę d z i ł a m się w kozi róg. - Wrócę, zanim w o m b a t o g o n e m m a c h n i e - powiedział po masażu j e d e n z moich nowych klientów, wyjaśniając, że zo stawił portfel w aucie. Czy w o m b a t y mają ogony? Instynkt kazał mi podejść do drzwi, chociaż nie byłam o d p o w i e d n i o u b r a n a , żebym mogła p o k a z a ć się p r z y p a d k o w e m u p r z e c h o dniowi na oczy. Patrzyłam, jak pospiesznie wyprowadził sa m o c h ó d z mojego podjazdu i zniknął. C z u ł a m się koszmar nie - nie chodziło o pieniądze, których nie d o s t a ł a m , ale 0 moją godność. Coś takiego nigdy się wcześniej nie zdarzy ło! Na mojej chińskiej wazie pojawiła się większa rysa, zagra żając całości. Przychodziły mi do głowy przygnębiające myśli, których nigdy wcześniej nie m i a ł a m . M u s i a ł a m pogodzić się z fak t e m , że nie m a m absolutnie żadnej kontroli nad p o b u d k a m i moich klientów, a wielu z nich po k o n t a k t a c h z innymi masażystkami i p r o s t y t u t k a m i znieczuliło się i stwardniało. Szcze gólnym u t r a p i e n i e m były dla mnie te milczące, p o c h ł o n i ę t e sobą typy, k t ó r e nie potrafiły odróżnić natchnionej pieszczo ty od o b o j ę t n e g o klapsa w pośladek. Musiałam przyznać, że większość moich klientów nie pasuje do wizerunku kupców z chińskich waz! Mężczyźni byli po pro stu sobą: przychodzili z powodów, których byli świadomi albo 1 nie, i nieczęsto o tym mówili. Wymyśliłam sobie fałszywy ideał. Oczywiście mogłam w swoich snach pozostawać mniszką-boginią, ale nie mogłam liczyć na prawdziwy szacunek każ dego mężczyzny, który przestępował próg mojego d o m u . Kiedy to sobie uświadomiłam, coś się we mnie nieodwracal nie zmieniło. Z a b r a k ł o czystej radości, którą kiedyś odczuwa łam. A już naprawdę mierziło mnie, jeżeli mnie obmacywali, kiedy tego nie chciaiam. Ku mojemu rozczarowaniu i przera żeniu działo się tak coraz częściej. Leżący na brzuchu facet za czynał błądzić ręką. Nie widział mojej twarzy, nie mógł więc ocenić, czy go o d t r ą c a m na serio. Po krótkiej chwili spokoju j e go ręka znowu przesuwała się w górę po mojej nodze. Po p r o stu miał ochotę podczas masażu macać moją cipkę i nie godził się z o d m o w ą . Wywijałam się tym błądzącym dłoniom, masu jąc j e d n o ciało po drugim. Przy klientach, których dobrze zna łam, zwykle niczego pod krótką spódniczką nie nosiłam, ale teraz zaczęłam zakładać figi p o d dłuższe spódnice. Spodnie w życiu! Powinnam m ó c w m o i m własnym salonie masażu być kobieca i atrakcyjna, i m i m o to szanowana! Brutalnie wstrząsnęło m n ą odkrycie, że czuję sympatię do moich klientów tylko wtedy, kiedy j e s t e m p r z e k o n a n a , że ra zem ze m n ą grają w moją grę. Ale tak n a p r a w d ę grałam w nią sama! Kiedy przestawałam tańczyć, j a k mi zagrali, i odmawia łam ich wypowiedzianej czy milczącej prośbie, boczyli się, nie zważali na moje życzenia albo więcej nie przychodzili. Naj dziwniejsze było to, że do tej pory tak ładnie ze m n ą współ działali. Ci wędrowcy potrzebujący kobiecej energii naprawdę odchodzili zrównoważeni i zachwyceni. Ale rzecz w tym, że wcale im do tego nie była p o t r z e b n a ż a d n a mniszka! Potrzeb na im była zwykła dziwka, która nigdy nie mówiła „nie", za nim upłynął ich czas, i która nie była tak wrażliwa, by d o m a gać się od nich szacunku. W końcu brała od nich pieniądze. Ja chciałam szacunku, ale sprawa była beznadziejna: więk szość facetów widziała we m n i e towar, za który zapłacili. Ku powali mnie w pakiecie: jeżeli m n i e wydawało się, że sprze daję tylko m a s a ż i że m o g ę wybierać, czy d a ć coś więcej, czy odmówić, p o w i n n a m się poważnie zastanowić. Przychodzili po j e d n o , a masaż był tylko kiepskim usprawiedliwieniem. • • • Zadzwonił telefon. To był J o h n , pracownik agencji h a n d l u n i e r u c h o m o ś c i a m i , który chciał się ze m n ą p o t a r g o w a ć . Z p o z o r u spragniony miłości, gotów był z z a p a ł e m wykłócać się o wszystko, wykorzystując siłę swojego bogactwa. Powie dział mi, że potrzebuje tylko pół godziny, zmieniając tym sa mym u m o w ę na pełną godzinę, j a k ą zawarł ze m n ą wcześniej w tym samym tygodniu, i że nie zamierza wnosić opłaty za godzinę. Nie było to w p o r z ą d k u , ale zmieniłam mój rozkład dnia tak, żeby się do niego dostosować. A wtedy J o h n poja wił się o pół godziny wcześniej po to, by p o r o z m a w i a ć . Nie p o g a d a ć z kimś, k t o go z sympatią wysłucha; chciał wiedzieć, co dostanie za swoje pieniądze. Wiedział, że zajmuje mi czas, ale za ten czas nie zamierzał płacić. J o h n zawsze był trudnym klientem. Za dużo mu dawałam na początku, a kiedy przekonał się, że się wycofuję, chciał się na turalnie upewnić, że na tym interesie nie straci. Chyba nie zda wał sobie sprawy, że ludzie nie zawsze wyznaczają cenę za to, co mają do zaoferowania. Ile policzyć za życzliwość? O b a w a Johna, że dostanie mniej, niż dał, zniechęciła mnie do niego. Ponieważ zgodziłam się go przyjąć, m u s i a ł a m teraz j a k najlepiej sobie z tym poradzić. Wibracje wydzielane przez J o h n a , kiedy przekraczał próg pokoju do masażu, były jak odległy wrzask z piekła. Niespokojnie przyglądałam mu się ze skrzyżowanymi r ę k a m i . A l e kiedy już znalazł się w m o i m pokoju, zobaczyłam, że ten przebiegły mężczyzna z roleksem, w garniturze od Pierre'a C a r d i n a i z fryzurą za 100 d o larów jest po prostu człowiekiem, k t ó r e g o nie ma kto wziąć do łóżka ani kochać. To s a m o t n o ś ć wyzwalała w nim złość, chociaż był p r z e k o n a n y , że panuje nad swoimi uczuciami. - J e s t e m łagodny - oznajmił niespodziewanie J o h n , u n o sząc ku m n i e ręce z otwartymi dłońmi, próbując p r z e k o n a ć mnie poważnym spojrzeniem orzechowych oczu. - Nie j e s t e m agresywny. - Mężczyzna, który nie jest agresywny, nie musi o tym zapewniać, ale z j e g o słów z r o z u m i a ł a m , że przy najmniej zamiary ma d o b r e . Wyschnięta duszyczka J o h n a nie z a p o m n i a ł a , jak to jest, kiedy się leży w r a m i o n a c h kobiety. Aż do bólu p r a g n ą ł e r o tycznej czułości. Najpierw j e d n a k chciał zrealizować swoją fantazję o dwojgu ludziach, którzy się nawzajem rozbierają. Na szczęście to d u ż o łatwiejsze, niż gdyby miał zrywać ze mnie u b r a n i e , co zawsze jest możliwe w przypadku typów ta kich jak J o h n . Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Erotyczne oczekiwania J o h n a powodowały, że palce miał n i e z d a r n e i rozpinanie guzików, zwykle tatwe, szło mu b a r d z o o p o r n i e . Kiedy przyszło do haftek stanika, było jeszcze gorzej. O d wróciłam się do J o h n a plecami, żeby mu było łatwiej. Często w m a r z e n i a c h uczyłam facetów, jak robić to z zawiązanymi oczami, błyskawicznie, żeby nie ulotniła się czarodziejska chwila. A l e o p ó ź n i e n i e nie zaszkodziło Johnowi na libido ani trochę. G m e r u , g m e r u , stanik zdjęty, i natychmiast przywar ły do m n i e z a c h ł a n n e ręce i ciało J o h n a . Ten człowiek, który zapewniał m n i e , że nie jest agresywny, z t r u d e m się powstrzy mywał, żeby nie zgnieść m n i e na miazgę. Natychmiast go powstrzymałam, tupiąc nogami, a on p r z e prosił i przybrał znowu p o z ę c h ł o d n e g o o p a n o w a n e g o biz n e s m e n a o uśmiechniętych orzechowych oczach. Ale j e g o twarde dłonie szybko zaczęły na p o w r ó t chwytać, ściskać, ła pać, gnieść. Czy wyobrażał sobie, że tak postępuje n a m i ę t n y kochanek, czy m o ż e z t r u d e m opanowywał a m o k wywołany gniewnym p o ż ą d a n i e m ? S t a r a ł a m się go p o h a m o w a ć . Nie chciałam go peszyć, m ó wiąc, że zachowuje się niewłaściwie, ale zdobyłam się na sta nowczość. - P o d n i e c a m n i e łagodność, J o h n i e ! M o j e słowa wywarły pozytywny skutek. Czułam, jak ważna jest dla niego świadomość, że n a p r a w d ę mnie podnieca. M o je p o d n i e c e n i e p o t r z e b n e było nie tylko j a k o dowód, że jest zręcznym k o c h a n k i e m . J o h n wolał być z kobietą p o d a t n ą na j e g o wdzięki. Nie chciał, żebym na c h ł o d n o odgrywała swoją rolę, w głębi nim pogardzając. No i dobrze; ale jak on to so bie wyobrażał, j a k ą reakcję m o g ł o wzbudzić j e g o agresywne z a c h o w a n i e ? I skąd to p r z e k o n a n i e , że masażystka albo p r o stytutka będzie w stanie dać mu za pieniądze coś, czego nie mógł zdobyć gdzie indziej? C h o c i a ż J o h n nie potrafił p o d n i e c i ć kobiety, to oczeki wał - nie, żądał w typowy dla siebie władczy s p o s ó b - a u t e n tycznej reakcji. W i e d z i a ł a m , co otrzymałby gdzie indziej. „Jak u d a w a ć o r g a z m " przeczytałam w p e w n y m kobiecym pi śmie. „ M ą d r a k o b i e t a wie, jak zrobić, żeby jej m ą ż albo p a r t n e r był szczęśliwy". Od t e g o oszałamiającego cynizmu aż mi się zakręciło w głowie. Z a s t a n a w i a ł a m się, ile kobiet udaje o r g a z m ze względu na ego swoich m ę ż ó w ? I co to za „mą d r o ś ć " ? Co zostaje ze w s p ó l n e g o związku, jeżeli nie j e s t e śmy już w o b e c siebie uczciwi? Ja okazywałam m o i m klien t o m szacunek, bo nigdy nie u d a w a ł a m o r g a z m u - d o p i e r o p o d koniec mojej kariery masażystki, kiedy cała zabawa i tak zaczynała się sypać. Tego dnia J o h n miał szczęście: współczułam m u . Był d o kładnie typem mężczyzny, który p o t r z e b o w a ł moich usług. Seks potrafi zmiękczyć serce mężczyzny takiego j a k J o h n i spowodować, że przez jakiś czas będzie się zachowywał przyzwoicie. A l e czy chińskie mniszki tolerowałyby j e g o na stawienie? W e s t c h n ę ł a m ciężko, p r z e k o n a n a , że nie. P r ó b o w a ł a m więc wprowadzić kilka nowych zasad. Ż a d n e g o więcej dotykania, jeżeli nie m a m na to ochoty; i wyłącznie rozluź niający masaż dla każdego mężczyzny, który nie za b a r d z o mi się p o d o b a ł . Sprawy się skomplikowały. P r z e k o n a ł a m się, że t r u d n o mi z a p a m i ę t a ć , na co się zgodziłam, kiedy p o p r z e d n i m r a z e m widziałam się z klientem. Z a c z ę ł a m zakładać klientom karty - do czego są przyzwyczajeni, na co pozwalałam, czego od m a w i a ł a m , na co trzeba uważać itd. - ale kiedy r o z m a w i a ł a m z potencjalnym klientem przez telefon, nie zawsze zdążyłam zajrzeć do kartoteki i czasami u m a w i a ł a m się na wizytę, a p o t e m tego żałowałam. Zbyt często m i a ł a m nadzieję, że męż czyzna od ostatniej wizyty zmieni się w cudowny sposób i b ę dzie oczekiwał po m n i e czegoś innego. P r a w d a była taka, że nie u m i a ł a m o d m a w i a ć . A im bardziej sprzeniewierzałam się swoim z a s a d o m , tym mniej p e w n i e się czułam za każdym ra z e m , kiedy milcząco przystawałam na coś, czego robić nie chciałam. N a r a s t a ł we mnie niepokój i niezadowolenie. Tak b a r d z o chciałam być przyzwoitą kobietą we własnych oczach. C z u ł a m wstyd, jeżeli nie starczało mi odwagi, by przerwać masaż, kiedy klient upierał się, że chce mnie doty- kać, a ja nie m i a i a m na to ochoty. Dlaczego teraz jest do te g o s t o p n i a inaczej, pytałam s a m ą siebie. N a p r a w d ę nie m o głam obwiniać tych p a n ó w o to, że zmieniły się moje uczucia. Niemniej w p r o w a d z e n i e kilku zasad stało się dla m n i e bar dzo w a ż n e , nawet gdyby miały o k a z a ć się nie do przyjęcia dla wielu moich klientów. P r a c o w a ł a m dalej j a k o masażystka, ale nie chciałam już tego robić n a g o i nie oferowałam seksu, tylko relaks. C i e m ną n o c ą przyrzekałam sobie, że rozluźniającego masażu też j u ż nie b ę d ę robiła. Z a c z ę ł a m wierzyć, że mężczyźni, którzy przychodzą po seks albo masaż rozluźniający, mają żałosne, m a r n e układy z ludźmi i że ja p o g a r s z a m te relacje. Moje p o dejście do sprawy nie m o g ł o j u ż chyba być bardziej negatyw ne ani j e d n o s t r o n n e . A l e jak tylko pojawił się pierwszy u m ó wiony klient, ł a m a ł a m moją d o n k i s z o t o w s k ą o b i e t n i c ę . Chociażby dlatego że to ciężka praca robić uczciwy masaż przez p e ł n ą godzinę tylko po to, by otrzymać niższą z a p ł a t ę . Poza tym niezmiernie t r u d n o było p r z e k o n a ć stałych klien tów, żeby dostosowali się do moich nowych wymagań. J o e słuchał m n i e uważnie, kiedy leżał na m o i m stole do masażu, nagi i b e z b r o n n y , w oczekiwaniu na rozkosz. Z a wsze cieszyło go, jeżeli najpierw m ó g ł m n i e wymasować i te raz przyszła j e g o kolej. J a k m i a ł a m mu wytłumaczyć p r o s t o w j e g o p e ł n e ł a g o d n e g o oczekiwania oczy, że s t o s u n k u nie ma już w m e n u . J o e osłupiał: widziałam, że nie m o ż e zrozu mieć. Był wrażliwym k o c h a n k i e m . U w i ó d ł mnie p r z e d p o nad r o k i e m , a wciąż potrafił się bez reszty skupić na tym, co robi, kiedy się kochaliśmy, r z a d k a zaleta. Nie odezwał się, gdy jąkając się, p o w i e d z i a ł a m , co m i a ł a m do p o w i e d z e n i a . Ja również zamilkłam, p a t r z ą c , j a k z a c h m u r z a się j e g o twarz. Byłam wdzięczna, że nie wstał i sobie nie poszedł, bo chciałam mu w p r e z e n c i e zrobić najlepszy masaż, na jaki by ło m n i e stać. Kiedy się odwracał na plecy, miał łzy w oczach. Z a c z ę ł a m głaskać j e g o penis, ale powstrzymał m n i e . U ś w i a d o m i ł a m so bie, że nie zamierzał skłonić m n i e tym do ustępstw. Po p r o stu tego dnia nie był w stanie w ten sposób szczytować. Wy- ciągnął r ę k ę i zaczai czule pieścić moją twarz. Za wszystko, co d a ł a m mu w przeszłości, był g ł ę b o k o wdzięczny; j a k m o głam pomyśleć, że robię mu krzywdę? J a k m o g ł a m to tak źle zrozumieć? O t o mężczyzna, który spełniał wszystkie w a r u n ki, o jakich pomyśleć mogła chińska mniszka, a ja go o d t r ą całam! Zdjęłam top i przytuliłam go, a on szczytował, kiedy się obejmowaliśmy. B e r n a r d był również stałym klientem, z którym się ser decznie związałam. Jeździł taksówką i p o t r z e b o w a ł d o b r e g o masażu, żeby zneutralizować długie godziny, jakie spędzał za kółkiem. Zwykle byłam przy nim naga. Kiedy z a p r o p o n o w a łam sam masaż, B e r n a r d z h u m o r e m odmówił i szarpnął mnie za ubranie. - Co się z t o b ą dzieje? - zapytał z niedowierzaniem. Poło żył się na stole do masażu i wciągnął m n i e w zabawie na sie bie. - Przecież wiesz, że robiliśmy to już wcześniej, C a r l o , i było b a r d z o d o b r z e . Beznadzieja. Postanowiłam mu ustąpić. Pozwoliłam, by zdjął ze mnie u b r a n i e i pieścił moje ciało. Z r o b i ł a m mu ma saż - moje dłonie przesuwały się automatycznie, wyszukując te napięte, obolałe miejsca, które potrzebowały, żeby się nimi zająć. Przez cały czas B e r n a r d leżał spokojnie, nie przerywa j ą c mi. Tylko j e g o plecy potrzebowały masażu; kiedy skończy łam, zawsze odwracał się z szerokim uśmiechem, siadał i usa dzał m n i e na swoim wyprężonym penisie. Ja zapierałam się stopami o stół, a on podnosił mnie i opuszczał. Rozkosz na pływała fala za falą, dopóki oboje nie mieliśmy orgazmu. Już po wszystkim. Ubierając się, czułam się sflaczała. Z a j ę ł a m się tym, co trzeba było zrobić: przyniosłam B e r n a r d o wi szklankę wody, kiedy brał prysznic, odłożyłam ręczniki, p o p r a w i ł a m poduszki. Z a s t a n a w i a ł a m się, jak on się czuje. Kiedy spotkaliśmy się na korytarzu, wyglądał wspaniale, z ręcznikiem na biodrach i szelmowskim u ś m i e c h e m na ustach. Wszystko na nic: albo b ę d ę musiała odmówić, kiedy zechce przyjść n a s t ę p n y m r a z e m , albo b ę d ę dalej musiała uprawiać z nim seks. B e r n a r d był nie tylko sympatyczny, ale i d o b r z e płacił, więc tę decyzję o d s u n ę ł a m na p o t e m . Gdybym potrafiła j a s n o myśleć, uświadomiłabym sobie, że kilku z moich klientów n a p r a w d ę o d p o w i a d a ideałowi chiń skiej mniszki. Ale było coś, o czym nie poinformowały mnie obrazki na wazie, p e w n a zasadnicza i b a r d z o istotna wiado mość, k t ó r a do mnie nie d o t a r ł a : Kiedy chińska mniszka nie ma już na to ochoty, przestaje to robićl A ja, p o d o b n i e jak te raz na zawsze n a m a l o w a n e na wazie obrazki, nie przestałam. Nie przestawałam również myśleć. A im więcej myślałam, r o z u m o w a ł a m i d u m a ł a m , tym bardziej byłam zmęczona. M a l c o l m , nowy klient, z a ł a m a ł się i zaczął szlochać, kie dy mu p o w i e d z i a ł a m , że nie oferuję seksu. Przeprosił za swoje łzy, ale błagał, żebym pozwoliła mu j e d e n jedyny raz wejść w siebie. - Nie byłem w kobiecie od dwóch lat. C h c ę wiedzieć, że stać m n i e jeszcze na to j a k o mężczyznę - d o d a ł p o s ę p n i e . Ten ostatni fragment wydał mi się sensowny, nawet jeżeli cała reszta sprowadzała się do taktyk manipulacyjnych. Mal colm przyniósł ze sobą prezerwatywę, więc zamiast zgodzić się na stosunek, z a p r o p o n o w a ł a m , że jeżeli ją założy, to zro bię mu fellatio. Natychmiast tego p o ż a ł o w a ł a m , skosztowaw szy paskudnych ś r o d k ó w plemnikobójczych i dezynfekują cych, taki suchy ściągający smak, który później całymi godzinami utrzymywał mi się w ustach, nawet po kilku szklankach herbaty, kawy, herbaty ziołowej i na koniec wina. D a ł a m sobie spokój z obrzydliwą g u m ą i powiedziałam: - W p o r z ą d k u , zrobimy to tak, jak chciałeś. (Wygrywasz, bo p o w i n n a m była mieć^więcej r o z u m u ! ) Pracowałam r ę k a m i n a d j e g o oklapłym z rozczarowania penisem, aż n a b r a ł entuzjazmu, a p o t e m w d r a p a ł a m się na niego. Biedny Malcolm; n a p r a w d ę wcale nie chciał p r z e k r a czać wyznaczonych przeze mnie granic. R a z j e d e n wsunął się we m n i e , a p o t e m szczytował w k o n d o m . - To wszystko, czego p o t r z e b o w a ł e m - powiedział. - Teraz czuję, że nic mi nie brakuje. Większość moich klientów była przyzwoitymi ludźmi, mi łymi, szczodrymi i szczerymi. Nie było nic złego ani w nich, ani w tym, czego chcieli. „ Z ł e " natomiast było to, że ja nie przywykłam szanować swojej własnej energii ani odczuć m e go ciała. A kiedy siebie nie szanowałam, czułam się źle. Przez moją pracę nie stawałam się złą kobietą; tak mi się tylko wy dawało. Przyłapałam się na tym, że raz za razem ulegam własnej tęsknocie za rozkoszą i p o ż ą d a n i u moich klientów, a skutek tego był jeden, a mianowicie czułam się p o t e m bardziej niż kiedykolwiek wyczerpana i rozczarowana brakiem s a m o k o n troli. W chwilach tuż przed o r g a z m e m , w ogniu namiętności oszukiwałam siebie, myśląc, że tym razem będzie inaczej, że po wszystkim b ę d ę się czuć d o b r z e . Ale d o b r e samopoczucie ulatniało się b a r d z o szybko. Nie przestawałam, bo byłam uza leżniona: od seksu, od atencji mężczyzn i od łatwych pienię dzy. Tak t r u d n o było mi wtedy zrozumieć to wszystko w pełni. Nieustannie u m i e r a ł a m z przerażenia, że moi przyjaciele albo znajomi m o g ą się dowiedzieć, że zajmuję się m a s a ż e m rozluźniającym i nie tylko. W konsekwencji w r o z m o w a c h r z a d k o otwierałam przed kimkolwiek serce; p r a w d ę mówiąc, jedynym m o i m powiernikiem został mój h o m o s e k s u a l n y przyjaciel, S h a n e . Był czarującym, uzdolnionym artystycznie, inteligentnym, pięknym i tolerancyjnym m ł o d y m człowie kiem, który w k o n t a k t a c h ze m n ą p r a g n ą ł tylko mnie wspie rać. W p a d a ł do m n i e do d o m u , by zrobić mi niespodziankę j a k i m ś wymyślnym posiłkiem, a j e g o melodyjny głos i słodka o b e c n o ś ć n i e u s t a n n i e podnosiły mnie na duchu. Z S h a n e ' e m m o g ł a m r o z m a w i a ć niemal o wszystkim. Niemal. N a w e t przy nim nie p o r u s z a ł a m nigdy mojej najgłębszej obawy, że ktoś m n i e zdemaskuje. Poza S h a n e ' e m zaprzyjaźniłam się z Ruth i D o n e m , parą, która mieszkała o kilka ulic o d e mnie. Z nimi również nigdy nie rozmawiałam o moim stylu życia. Zaczęłam uczyć w nie pełnym wymiarze godzin, żeby robić wrażenie, iż z tego się utrzymuję. Przez dwa lata składaliśmy sobie wizyty i prowadzi liśmy ożywione i zabawne filozoficzne dyskusje, jedząc kolacje ugotowane przez Ruth. Mój mroczny sekret należał tylko do mnie i chyba przez cały czas robił się coraz mroczniejszy. N i e d ł u g o pojawiła się n a s t ę p n a tajemnica, sekret, który obciążał mnie i D o n a . Kłopoty zaczęły się, kiedy D o n powie dział mi, że mnie pragnie. Zajrzałam w te wielkie c i e m n e j e ziora j e g o oczu i z r o z u m i a ł a m , że nasze niewinne żarty e r o tyczne zmieniły się dla niego w m a r z e n i a . Wiedziałam, że oboje, i R u t h , i D o n , pobierając się, byli niewinni, i ż a d n e z nich nigdy nie miało innego p a r t n e r a seksualnego. Ż a r t o wali, że wezmą sobie k o c h a n k ó w , przy czym ja wstrzymywa łam o d d e c h - bo chociaż tak się kochali i cenili nawzajem, mógł spod tego d y m u w końcu b u c h n ą ć ogień. R u t h ze swej strony mówiła otwarcie o kimś, kto jej się s p o d o b a ł w pracy. Ale tylko tak dowcipkowali; wiedzieliśmy, że te m a r z e n i a na zawsze p o z o s t a n ą m a r z e n i a m i . Prośba D o n a poważnie m n i e zaskoczyła. Traktowałam go jak drogiego przyjaciela, ale zdecydowanie nie był w typie mężczyzny, z którym miałabym o c h o t ę przeżyć r o m a n t y c z n ą przygodę, i nigdy przez myśl mi nie przeszło, że on m o ż e uważać inaczej. Czyżby popsuł się mój erotyczny r a d a r ? D o szłam do wniosku, że nie, że nie j e s t e m dla D o n a pociągają ca, że po prostu z czystej ciekawości ma o c h o t ę na seks z kimś innym niż żona. Powiedziałam mu to, ale ku m o j e m u zdziwieniu nie zrezygnował. W końcu któregoś p o p o ł u d n i a p o d d a ł a m się, uznając, że j e d n o takie doświadczenie załatwi sprawę: D o n p r z e k o n a się, jaki nudny potrafi być seks bez zaangażowania emocjonalne go. Zgodziłam się, żeby do mnie przyszedł. Czegoś równie dziwnego nigdy nie przeżyłam. D o n a uważałam d o t ą d za lo jalnego przyjaciela. R u t h , j e g o żona, była dla m n i e jak królo wa, i zasługiwała na pełną lojalność. A o t o zdradzaliśmy ją, chociaż w najmniejszym stopniu nie chcieliśmy jej skrzywdzić. Kiedy już byliśmy nadzy i leżeliśmy w łóżku, D o n zbliżył się do m n i e z b e z p o ś r e d n i o ś c i ą , k t ó r a z a p e w n e zawsze go cechowała, kiedy k o c h a ł się z ż o n ą . Nie wysilałam się, żeby go j a k o ś szczególnie podniecić; chciałam raczej p o k a z a ć m u , że to j a k o ś ć związku dodaje pikanterii seksowi, a nie inne ciało. M i a ł a m nadzieję, że będzie równie z n u d z o n y jak ja. Uprawialiśmy seks „na misjonarza", a p o t e m położyliśmy się o b o k siebie. Przyglądałam mu się, jak leży na wznak, wpatrując się w sufit i unikając m o j e g o spojrzenia. Nie miał ochoty mi się zwierzyć, o czym myśli, ale nalegał, żebym nic nie mówiła R u t h . - Z a b o l a ł o b y ją to tylko, nie zrozumiałaby. Przyrzekłam, że z a c h o w a m sekret, ale strach, że z o s t a n ę z d e m a s k o w a n a , jeszcze przybrał na sile. Wiedziałam, że świat „zewnętrzny" uzna m n i e za zdzirę, za dziwkę, za nie rządnicę. Za kogoś, kto nie potrafi się w przyzwoity s p o s ó b utrzymać, kto nie u m i e zarobić na życie, nie sprzedając swo jego ciała. Wierzyłam w wolność, ale nie m i a ł a m odwagi gło sić własnych p r z e k o n a ń . Innymi słowy, byłam oszustką. To uczucie, że j e s t e m oszustką, kimś, kto żyje w kłamstwie, stało się n i e z n o ś n ą t o r t u r ą . I d l a t e g o k t ó r e g o ś wieczoru wy brałam się na wykład słynnego psychologa ze Stanów, który zapoznawał licznie zebranych ze swoją wiedzą na t e m a t ar chetypów J u n g a . Robił wrażenie kogoś, kto mógłby p o m ó c mi wniknąć w moje cierpienia. Postanowiłam, że z nim p o r o z m a w i a m i cierpliwie czekałam za kulisami, d o p ó k i wszy scy sobie nie poszli. Psycholog i j e g o asystent, który p o w i a d o mił wielkiego człowieka, że m a m niecierpiącą zwłoki sprawę, spodziewali się usłyszeć coś niezwykłego. - O co chodzi? - zapytał pan Sławny, pochylając się do p r z o d u z dłonią na kolanie; asystent położył r ę k ę na oparciu j e g o krzesła. - Czuję się jak oszustka... L e d w o zdążyłam u b r a ć w słowa moje straszliwe wyznanie, kiedy obydwaj wybuchnęli ś m i e c h e m . - I to wszystko? - wykrzyknął pan Sławny. Wstał i oddalił się, a ja siedziałam z otwartymi ustami. W następnej chwili j u ż ich obydwu nie było. O d c h o d z ą c , śmiali się i rozmawiali o czymś innym. P r ó b o w a ł a m zastanowić się nad j e g o o d p o - wiedzią. Co miał na myśli - że jak się jest oszustem, to nie ma się czym martwić? Ze każdy oszukuje, i co w tym n o w e g o ? Ze bycie oszustem to p r o b l e m , który najłatwiej rozwiązać? Nie mieściło mi się w głowie, że m o ż n a to tak lekko p o t r a k tować. M o ż e p a n Sławny sam był o s z u s t e m ? To tłumaczyło by j e g o reakcję, ale nie chciałam się z takim wyjaśnieniem pogodzić. C z u ł a m się wciąż tak s a m o z d e z o r i e n t o w a n a , i rozpoczę łam poszukiwania d u c h o w e . P o z n a ł a m bahaitów, medytację t r a n s c e n d e n t a l n ą , jogę, sięgnęłam do hinduskich religii, od wiedzałam buddyjskie klasztory. U n i k a ł a m wiązania się z ja kimkolwiek guru - nie dla mnie Rajneesh, Sai B a b a czy M u k t a n a n d a . M o ż e obawiałam się, że ci święci ludzie mnie p o t ę p i ą albo zafascynują tak, że zejdę z własnej ścieżki. Wy starczająco się b a ł a m , siedząc w towarzystwie Paula L o w e , niegdyś wyznawcy Rajneesha. Z d e c y d o w a n i e nie chciałam przebywać w obecności kogoś, kto potrafiłby przejrzeć mnie na wylot i powiedzieć mi, że j e s t e m o k r o p n a . Nie, chciałam trafić na taką ścieżkę, k t ó r a pozwoli mi uwierzyć, że d o b r z e , że j e s t e m taka, j a k a j e s t e m ! Z n a l e ź ć kogoś, kto naprawiłby tę nieszczęsną p o p ę k a n ą wazę, kto pomógłby mi pozbyć się p o wątpiewania w siebie oraz tego, co zaczęłam nazywać s a m o u t r u d n i a n i e m , a co nie pozwalało mi się wzbogacić. W tym okresie żadnej z powyższych myśli nie potrafiłam wyraźnie sformułować. Gdyby rozjaśniło mi się w głowie, usłyszałabym swój własny głos: - Jesteś b r u d n ą m o r a l n i e zdzirą i nie zasługujesz na nic dobrego. • • • Zaczynała pogarszać się jakość mojego masażu. Przy każ dym zabiegu chciałam, żeby się wreszcie skończył, i łatwiej się męczyłam. Kiedy mignęła mi w lustrze własna twarz, p o czułam się wstrząśnięta, tak blado i nieszczęśliwie wygląda łam. C o r a z trudniej było mi czerpać n a t c h n i e n i e z p r z e k o n a nia, że moja praca przynosi ludziom d o b r o . W m i a r ę j a k narastało we mnie podejrzenie, że zamiast d o b r a m o g ę robić krzywdę, określenie „nierządnica" zaczęło n a b i e r a ć n o w e g o znaczenia. Powoli miłość zmieniała się w niesmak. Wątpliwości, k t ó r e dniami i nocami dręczyły mój mózg, rozrosły się do prawdziwej walki między d o b r e m a złem, a to groziło mi u t r a t ą równowagi psychicznej. Powtarzałam sobie, że m a m nie być głupia, i g ł ę b o k o o d d y c h a ł a m z ulgą, kiedy czułam się d o b r z e , ale nie potrafiłam z a p a n o w a ć n a d p r z e k o n a n i e m , że w głębi j e s t e m zepsuta. Życie z tymi sprzeczno ściami wymagało o g r o m n e g o wysiłku i zmieniło się w kosz mar. Nie m i a ł a m nikogo, k o m u mogłabym zwierzyć się z mojej rozpaczy, nikogo, kto podsunąłby mi jakiś zdrowszy p u n k t widzenia, więc przelewałam moją dezorientację na pa pier, robiąc szalone chaotyczne notatki. Z a p e ł n i a ł a m p a miętnik dziwacznymi pełnymi udręki koncepcjami, z d e s p e racją próbując za ich p o m o c ą rozjaśnić sobie w głowie. P o t ę p i a ł a m siebie, że zachęcam mężczyzn do czegoś, co nazywałam „wyalienowanym zachowaniem". M i a ł a m o g r o m ne poczucie winy. Nie m o g ł a m pojąć, że motywy, jakimi kie rują się klienci, to nie moja sprawa. Nie m o g ł a m zrozumieć, że p r z e k o n a n i e , iż potrafię zrozumieć, co myślą, zakrawa na arogancję z mojej strony. Co stało się z moją początkową wia rą, że kontakt seksualny z mężczyznami przyniesie im d u c h o wą korzyść? Czy dałam się zastraszyć moralności społeczeń stwa? Nie byłoby to możliwe, gdyby gdzieś w głębi mnie nie czaiło się poczucie winy, k t ó r e tylko czekało, żeby się obudzić. Ale to poczucie winy było tam o b e c n e na długo, zanim zaczę łam tę pracę. Wybrałam sobie zawód, który miał mi udowod nić, że j e s t e m złą istotą. Porobiły mi się na stopach ranki, k t ó r e nie chciały się g o ić. P r ó b o w a ł a m antybiotyków, rtęciowych antyseptyków, m a ści, chodziłam do lekarzy, n a t u r o p a t ó w - ale rany się nie g o iły, a r o p a i ból były o z n a k a m i , że tkwi we m n i e coś p a s k u d n e g o , co próbuje się wydostać na zewnątrz. Ten kosz m a r n y dylemat, od k t ó r e g o dusza mi gniła, p o w o d o w a ł , że czułam się obrzydliwa. I w tym rozpaczliwym stanie zadzwo niłam do Gaye, specjalistki od o d r o d z e n i a . Zbudź się, martwa księżniczko K i e d y p r z y s z ł a m n a t r z e c i ą sesję o d d e c h o w ą , G a y e w p r o w a d z i ł a m n i e s p o k o j n i e d o swojego m i e s z k a n i a . O d r o d z e n i e czy p o n o w n e n a r o d z i n y t o p r o c e s polegający n a p o d ł ą c z e n i u się do energii związanych z w y d a r z e n i a m i z wczesnej m ł o d o ś c i p o p r z e z p e w n ą szczególną t e c h n i k ę o d d e c h o w ą , a n a s t ę p n i e na u w o l n i e n i u ich p o p r z e z od d e c h . C o d o k ł a d n i e zostaje u w o l n i o n e , t e g o się nie precy zuje - najwyraźniej nie jest to k o n i e c z n e - po tych wizytach c z u ł a m się czystsza i lżejsza. G a y e była d o ś w i a d c z o n ą u z d r o w i c i e l k ą i wyznawczynią c z c i g o d n e g o h i n d u s k i e g o mistrza d u c h o w e g o , o d k t ó r e g o z a c z e r p n ę ł a inspirację d o swojej pracy. U f a ł a m j e j . P o d o b n i e jak podczas wcześniejszych sesji leżałam na miękkim m a t e r a c u na jej parkiecie. W pokoju było ciepło, ale kiedy zastosowałam się do instrukcji oddychania, zrobiło mi się b a r d z o z i m n o . G a y e przykryła mnie. W k r ó t c e praca o d d e c h e m zaczęła otwierać w m o i m ciele kanały energetycz ne, k t ó r e zostały z a b l o k o w a n e przez stare lęki. Fale brutalnej energii, pulsując, przepływały przez moje ręce i nogi, jakby ktoś przepuszczał przez nie p r ą d elektryczny. Chociaż czu- łam dyskomfort, było to n o r m a l n e , więc pozwoliłam, by tak się działo, i o d d y c h a ł a m dalej. W jakimś t r u d n y m do zdefiniowania m o m e n c i e coś zmie niło się w mojej n o r m a l n e j świadomości i p o c z u ł a m się tak, jakbym obudziła się w t r u m n i e . Moja głowa spoczywała na małej twardej poduszeczce, leżałam u b r a n a w długą, skrom ną niemal białą suknię; r ą b e k i rękawy wykończone były drobnymi haftowanymi kwiatami. U ś w i a d o m i ł a m sobie, że p o g r z e b a n o mnie żywcem, i natychmiast z a p r a g n ę ł a m się wydostać. - Co się dzieje? - zapytała G a y e . - U t k n ę ł a m w t r u m n i e - powiedziałam m o n o t o n n y m gło sem człowieka w transie. - Pchnij pokrywę - poradziła. P c h a ł a m o b i e m a r ę k a m i ze wszystkich sił, ale nic to nie dało. - Pokrywa jest z kamienia i nie m o g ę jej ruszyć - powie działam bez nadziei i zwiotczałe ręce opadły mi do boków. C z u ł a m , że nie sprostałam w a ż n e m u wyzwaniu. Ale lata d o świadczenia wyostrzyły intuicję G a y e ; milczała. W chwili, kiedy z taką konsternacją się p o d d a ł a m , coś za częło się w ciszy poruszać. O d n i o s ł a m wrażenie, że to moje własne ciało unosi się powoli, p o z i o m o , z trumny. Przeniknę ło bez kłopotów przez k a m i e n n ą pokrywę i, nie otwierając zamkniętych po śmierci oczu, zobaczyłam m a ł ą kaplicę r o dzinną, w której t r u m n a spoczywała na k a m i e n n y c h blokach. W tym cichym miejscu było l o d o w a t o z i m n o ; ściany pokrywa ła wilgoć, która nie wysychała od lat. W z n o s i ł a m się płynnie ku sklepieniu kaplicy, p o d k t ó r e zaczęły napływać c i e m n e chmury, i z r o z u m i a ł a m , że j e s t e m w d r o d z e do piekła, że m a m się s p o t k a ć z diabłem. Nieubła ganie, z r ę k a m i złożonymi na piersi, wzbijałam się coraz bli żej szatana, poddając się m e m u straszliwemu losowi. W następnej chwili stało się coś, czego nie wyobraziłabym sobie w najśmielszych n a w e t m a r z e n i a c h . Kiedy zbliżyłam się do groźnej masy c h m u r , niczym błyskawice wystrzeliły z niej w m o i m kierunku r a m i o n a i chwyciły moje unoszące się w powietrzu ciało. Ku m o j e m u k r a ń c o w e m u z d u m i e n i u i nie w y m o w n e m u zachwytowi nie spaliła mnie diabelska pogar da, tylko spowiła nieziemska błogość. Nie czułam nic oprócz przeczystej miłości. Każda k o m ó r k a mojego ciała zdawała się przesycona radością, moje ciało tętniło życiem jak nigdy wcześniej. O n i e m i a ł a , n i e r u c h o m a , t o n ę ł a m w tej błogości. Nie było żadnej twarzy, nie było żadnych słów, tylko wszech ogarniające uczucie, że ktoś czule m n i e obejmuje, że stapiam się z nim w j e d n o . Przestałam oddychać, moja świadomość zanikła. L e ż a ł a m na m a t e r a c u G a y e , p o g r ą ż o n a w błogości bez granic, o d p o czywając na głębinach pierwotnej niewinności; błogosławio ny odpoczynek, w którym zatraciło się poczucie, kim byłam j a k o istota cielesna. Mój o d d e c h zatrzymał się na dosyć dłu gi czas, dopóki nie usłyszałam, jak spokojny głos G a y e cicho wzywa m n i e do powrotu. U ś m i e c h n ę ł a m się do niej, ale nie potrafiłam wysłowić te go, czego doświadczyłam. Milczałyśmy przez chwilę. Z a c z ę łam oddychać regularnie i swobodnie. Powoli mój mózg pod jął znowu pracę. To doświadczenie p o k a z a ł o mi, że tak zwane zło jest w jakiś sposób cząstką naszego istnienia. Jak istniało, nie było wtedy dla mnie całkiem jasne. Przez tę krót ką chwilę czułam, że p r a w d ą jest tylko miłość, a nie zło. Z ł o było czymś w rodzaju postawionej na głowie miłości i m o ż n a było je całkowicie zmienić dzięki zrozumieniu. Niemniej sprzeczności, k t ó r e pustoszyły moją duszę, zostały złagodzo ne. Chwilowo byłam d o b r a , wyłącznie d o b r a . Z r e l a k s o w a n a , usłyszałam głos G a y e . Skupiłam się, na głosie, który sprowadził mnie z p o w r o t e m na świat. - Teraz musisz zerwać z wszystkimi swoimi złymi przyja ciółmi. Co miała na myśli, mówiąc „źli przyjaciele"? Nie rozumia łam. Ale nie zadawałam żadnych pytań, tylko kiwnęłam głową, ufając, że wie, o czym mówi. Nie kojarzyłam jej słów z klienta mi, którzy przychodzili na masaż - nigdy jej o nich nie wspo minałam. Kiedy w kilka dni później zaświtało mi w końcu, że j e d n o wiąże się z drugim, rozgniewałam się i krzyknęłam: - Nie! Ludzie, którzy do mnie przychodzą, nie są źli! M o ja p r a c a nie jest zła! Nie powoduje, że j e s t e m zła! Nie r o z u m i a ł a m , że prosiła m n i e , bym zerwała z wszystki mi „przyjaciółmi", którzy niedobrze na mnie wpływali. N i e stety, G a y e użyła słowa „zły", co s p o w o d o w a ł o , że odrzuci łam jej sugestię. Co za pech, że nie byłam przygotowana na tę lekcję. Na logikę miałam rację - moi klienci nie byli źli i ja nie by łam zła. Ale praca, j a k ą wykonywałam, powodowała, że czu łam się zła, ponieważ przestałam do niej podchodzić z ser cem. P o s t ę p o w a ł a m wbrew instynktowi, nie miałam więc sił koniecznych, by wznieść się p o n a d negatywne energie, na któ re natykałam się, mając bliski kontakt z klientami. Co m o ż e być bliższe niż stosunek płciowy? To jest nie tylko kontakt fi zyczny, ale i psychiczna wymiana. Energia psychiczna k a ż d e go człowieka wykazuje tendencję, by „udzielać się" drugiemu. Kiedy zaczynałam, na samym początku, moja energia była tak silna, moje intencje tak czyste, że potrafiłam w dużej mierze przekształcić lub odrzucić wszystko, co klient we mnie zo stawiał. Moje pozytywne nastawienie uwydatniało w moich klientach i we mnie to, co najlepsze. Ale jak m o g ł a m oczeki wać, że zachowam n i e n a r u s z o n ą energię psychiczną, kiedy moje motywy zostały z r e d u k o w a n e do pracy dla pieniędzy, a ja sądziłam, że do niczego innego się nie nadaję? Dlaczego nie potrafiłam zrozumieć, że wraz ze s p a d k i e m entuzjazmu zanikała moja empatia, przez co zaczynałam odczuwać wstręt do niektórych klientów? Szkoda, że nie potrafiłam przeprowadzić takiego rozróżnie nia, kiedy mi było potrzebne! Jak mogłam być taka tępa? No cóż, nie ma się czemu dziwić, jeśli uwzględnić moje katolickie wychowanie i wcześniejsze życie zakonnicy. W klasztorze na uczyłam się utożsamiać niską s a m o o c e n ę z cnotą pokory. Co gorzej, wpojono mi, że cierpienie jest krzepiące. Dlatego tłu miłam sygnały płynące z ciała i nie reagowałam na nie. Dzięki sesjom o d d e c h o w y m u G a y e zaczęłam przychylniej na siebie p a t r z e ć . Potrafiłam czuć się znowu k o c h a n a za to, kim j e s t e m , zamiast uzależniać swoje s a m o p o c z u c i e od suk- cesów z klientami. R a n y na stopach mi się zagoiły. Ale to coś, co objęło m n i e w ciemnych c h m u r a c h , nie zamierzało dać za wygraną. Jeżeli przesłanie nie było wystarczająco czytelne, to t r u d n o , b ę d ę musiała dojść do tego stopniowo, powoli. P r a c o w a ł a m nadal j a k o masażystka, ale toczyła się we mnie walka w e w n ę t r z n a . C z u ł a m się tak, jakbym była uzależ n i o n a od seksu, ale tak n a p r a w d ę uzależniłam się od bloko wania własnych myśli i uczuć. Nie m o g ł a m pozwolić sobie na to, by sprawę dokładniej zbadać, bo w głębi duszy żywiłam p r z e k o n a n i e , że j e s t e m zła, że należę do diabła. Oszukiwa ł a m się, usilnie powtarzając, że w rzeczywistości jestem d o bra, b o m a m szlachetne ideały. L ę k p r ó b o w a ł a m sobie wyperswadować, a wstyd raz za ra z e m przełykałam. Wszystko - czego dowiedziałam się dzięki terapii - k o n t r o l o w a ł tajny wewnętrzny p r o g r a m . Uzyskane tak n i e d a w n o p r z e k o n a n i e , że j e s t e m niewinna, nie pozwala ło mi odczuć tego, co czekało w kolejce na odczucie. Byłam p r z e r a ż o n a krzykiem we własnym w n ę t r z u . Jeżeli wzbraniamy się coś odczuwać, czy jesteśmy to w sta nie uleczyć? Z doświadczenia wiem, że nie. Chwiejne poczu cie niewinności ulotniło się znowu. Bardziej niż kiedykolwiek p r z e k o n a n a byłam, że u m r ę , jeżeli m o i przyjaciele dowiedzą się, j a k z a r a b i a m na życie. Przyszedł do mnie na masaż nowy klient, Ray, starszy męż czyzna około sześćdziesiątki, smukły, wykształcony i uprzej my, i poprosił mnie o seks oralny. Mniej uprzejmi nazywają to obciąganiem druta. Z tego rodzaju p r o ś b ą z e t k n ę ł a m się już kilkakrotnie, ale chociaż z entuzjazmem angażowałam się w fellatio, nigdy nie zgadzałam się przełykać. Ray był j e d n a k takim spokojnym, czystym i grzecznym mężczyzną, penis miał nie za duży, więc się zgodziłam. Powiedziałam sobie, że bę dzie to nowe doświadczenie - i było. O k a z a ł a m się absolutnie nieprzygotowana na gwałtowną, n i e p o h a m o w a n ą reakcję własnego ciała. Ray patrzył wstrząśnięty, jak biegnę do umywalki i krztu szę się, i kaszlę po tym, jak nasienie spłynęło mi do ust. M o ja reakcja nie miała j e d n a k z nim nic wspólnego, ciało p a m i ę tało coś, o czym umysł d a w n o z a p o m n i a ł . Przeszłość czekała na p r z y p o m n i e n i e , a ja wciąż nie potrafiłam wszystkiego p o składać do kupy. • • • P r ó b o w a ł a m zmienić zawód. Założyłam na przykład pi s m o dla samotnych - na długo zanim lokalne gazety się w to zaangażowały. Pracowałam ciężko, planując każdy praktycz ny krok, co - jak wiedziałam - było n i e z b ę d n e , by osiągnąć sukces. Ale chociaż innym wydawało się, że wiem, co robię, w głębi duszy nie potrafiłam tak n a p r a w d ę wyobrazić sobie, że m o g ę odnieść sukces. Tkwiło we mnie coś, jakiś autorytet z p r a w e m weta, który pilnował, by ż a d n e moje przedsięwzię cie się nie powiodło. Wyczuwałam to, ale nie m i a ł a m pojęcia, jak zająć się tym p r o b l e m e m . W końcu nazwałam go s a m o u t r u d n i a n i e m . P r ó b o w a ł a m z tym walczyć, ale nic z tego nie wychodziło. Poszłam na p r ó b ę na warsztaty p r o w a d z o n e m e t o d ą zwa ną „dialogiem z głosem". Za każdym bez wyjątku razem roz mawiający z t e r a p e u t ą dziecinny głosik w p a d a ł w p a n i k ę i, nie m o g ą c złapać tchu, zaczynał się dławić. A n i t e r a p e u t a , ani ja nie potrafiliśmy rozgryźć, co to m o ż e znaczyć. Nigdy nie u d a ł o n a m się wyjść poza ten e t a p i zrezygnowałam z wi zyt. To s a m o działo się, kiedy znowu zajęłam się o d r o d z e niem. N a w e t sesja w ciepłej kąpieli, k t ó r a miała imitować ciepło łona, skończyła się tym stresującym dławieniem. Praca z wewnętrznym dzieckiem była w tamtym okresie b a r d z o m o d n a . W alternatywnych pismach było m n ó s t w o in formacji o tej m e t o d z i e oraz n u m e r ó w telefonów t e r a p e u t ó w . Z d e c y d o w a ł a m się zajrzeć do j e d n e g o z nich. Niestety, terap e u t k a p r ó b o w a ł a otwarcie mi matkować. Powinna być mą drzejsza, ale w absolutnie dobrej wierze próbowała zmusić mnie, żebym utożsamiła się z dzieckiem, które całkowicie by- loby od niej uzależnione. W danej chwili nie potrafiłam ubrać w słowa uczuć, które kazały mi p o t r a k t o w a ć ją nieufnie, ale wszystko stało się dla mnie j a s n e p e w n e g o dnia, kiedy przy szłam do niej do d o m u , a o n a o d e b r a ł a telefon od klientki, która - jak później wyjaśniła mi z d u m ą - nigdy kroku nie zro biła, jeżeli u p r z e d n i o się z nią nie p o r o z u m i a ł a . Czy ta terap e u t k a nie zaspokajała przypadkiem własnych p o t r z e b ? Postanowiłam się dokształcić i chodziłam na różne wykła dy wygłaszane przez przybyłe do miasta autorytety, od któ rych miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego. Z a p i s a łam się na seminaria z motywacji, zmiany p r z e k o n a ń i temu p o d o b n y c h . Pomyślałam, że może przyczyny moich k ł o p o t ó w w b u d o w a n e są j a k o ś w mięśnie i k o m ó r k i ciała. Pozwoliłam więc p e w n e m u b r u t a l n e m u masażyście pastwić się nad tym ciałem, aż całe pokryło się siniakami. Ż e b y raz na zawsze p o k o n a ć strach, chodziłam po rozża rzonych węglach i p o k o n a ł a m najdłuższy odcinek. D w a razy. P o t r z e b o w a ł a m od tego wszystkiego odpocząć. Już od ja kiegoś czasu ciągnęło m n i e , żeby pojechać na p o ł u d n i e , da leko od miasta. Nigdy nie u t o ż s a m i a ł a m tej chęci z niczym duchowym, więc pozwoliłam, by zagłuszyła ją codzienna krzątanina. Było lato 1984 roku. M i e s z k a ł a m w E a s t Fre m a n t l e r a z e m z moją córką Victorią i właśnie kupiłam p r z e stronny s a m o c h ó d . Nigdy nie byłam dalej na p o ł u d n i u niż w Pinjarze, a to nie b a r d z o daleko, ale nie m o g ł a m się już dłużej wypierać, że potrzebuję się wyrwać z miasta. Z a w i o złam Victorię do H a l a i d a ł a m sobie tydzień na odkrycie, co na mnie czeka. S p a k o w a ł a m s a m o c h ó d tak, żebym m o g ł a m w nim po d r o d z e spać. Podczas tej tajemniczej podróży, k t ó r a w końcu przywio dła m n i e do m a ł e g o miasteczka, gdzie m i a ł a m zamieszkać na kilka lat, dosłownie nie ruszałam z miejsca, d o p ó k i nie p o czułam, że coś wyraźnie wskazuje mi, d o k ą d dalej jechać. Nie chciałam ryzykować, że znajdę się w j a k i m ś niewłaściwym miejscu przez to, że pokieruję się moimi normalnymi zmysła mi. Trafiłam do Bridgetown, siedziałam w herbaciarni, gapi łam się na m a p ę i rozpatrywałam kilka możliwych kierun- ków, kiedy staio się dla mnie j a s n e , że p o w i n n a m wyruszyć w s t r o n ę M o u n t B a r k e r . Tego p o p o ł u d n i a w d r a p a ł a m się na Bluff Knoll w paśmie Stirling i p o d p e ł z ł a m na brzuchu do skraju urwiska, upiornie bojąc się, że d a m n u r a między krą żące i pikujące ptaki. S p a ł a m w s a m o c h o d z i e u p o d n ó ż a góry, i kiedy p o c z u ł a m , że już czas, pojechałam do Albany, a t a m popływałam w za toce F r e n c h m a n s . N a s t ę p n e g o wieczoru o k a z a ł o się, że za p a r k o w a ł a m na półce skalnej z widokiem na o c e a n . Księżyc świecił j a s n o , ale s p a ł a m d o b r z e . K o ł o p o ł u d n i a n a s t ę p n e g o dnia zaczęło się robić gorąco, ale chętnie wytrwałam na miej scu, d o p ó k i nie stało się j a s n e , że p o r a ruszać w d r o g ę . Później tego s a m e g o dnia, zostawiwszy s a m o c h ó d nad rzeką D e n m a r k , p r z e s z ł a m p r z e z szosę i z o s t a ł a m roz p o z n a n a przez M a r k a , mężczyznę, z którym z e t k n ę ł a m się w Perth. I d ą c do b a r u na lody, m i a ł a m na sobie b a r d z o krót kie francuskie szorty, a twarz osłaniał mi nisko nasunięty ka pelusz z szerokim r o n d e m . Mijając m n i e s a m o c h o d e m , M a r k nie mógł widzieć mojej twarzy, ale poznał nogi, k t ó r e podzi wiał n i e d a w n o na plaży dla nudystów w S w a n b o u r n e , i za trzymał się. Tego wieczoru na jego zaproszenie wzięłam udział w spotka niu na świeżym powietrzu przy pełni księżyca. Poznałam grupę ludzi, którzy siedzieli na belach słomy przy ognisku i tańczyli przy wtórze bębnów, i natychmiast poczułam się jak w d o m u jakby byli przyjaciółmi, których znałam od dawna. Postanowi łam raz na miesiąc wracać do D e n m a r k na weekend. Sześć miesięcy później p r z e p r o w a d z i ł a m się z moją dzie sięcioletnią córką Victorią do chaty o kilka kilometrów od miasteczka. Była to radykalna z m i a n a i nie wszystko poszło j a k z płatka. • • • M a ł e m i a s t e c z k o D e n m a r k - wciąż bez świateł na skrzy ż o w a n i a c h - leży p o m i ę d z y zielonymi p a g ó r k a m i i o t o c z o n e jest zewsząd w o d ą : rzeczką, zatoczką Wilsona o r a z O c e a - n e m P o ł u d n i o w y m . Linia brzegowa jest n i e w i a r y g o d n i e m a lownicza, z białymi piaszczystymi p l a ż a m i i cichymi p r z e j rzystymi s a d z a w k a m i , w p o b l i ż u których na g r a n i t o w y c h głazach rozbijają się olbrzymie fale o c e a n u . M a j e s t a t y c z n e d r z e w a karri, s p o t y k a n e wyłącznie w tej części świata, p o r a stały p i ę k n ą d o l i n ę , w której z a m i e s z k a ł a m . To szczególne miejsce było t a k p e ł n e radości i światła, że z łatwością p o godziłyśmy się z naszą starą, p e ł n ą p r z e c i ą g ó w d r e w n i a n ą chatą. To tutaj p o z n a ł a m G e o r g e ' a , mężczyznę, w którym miałam w końcu odkryć cechy mojego ojca, co we wcześniejszych związkach z J a m e s e m i H a l e m na szczęście mnie nie spotkało. G e o r g e poruszał się cicho, mówił przytłumionym głosem, miał szerokie bary i był nieco zbyt tęgi. W z r o s t e m przewyż szał mnie tylko o d r o b i n ę , ale zupełnie inaczej chodził. Miał czarne k r ę c o n e włosy i schludnie utrzymaną b r o d ę . A także obsesję na punkcie czystości, chociaż ubierał się całkiem bez gustu. Z o s t a ł wychowany przez dziadka (który miał trochę krwi indiańskiej), w pięknych górach w Kolumbii Brytyjskiej. Kiedy p r z e p r o w a d z a ł się na farmę, k t ó r ą dzierżawiłam, miał czterdzieści cztery lata, a ja czterdzieści siedem. Postawił swoją przyczepę turystyczną w szopie w pobliżu d o m u i tam zrobił sobie sypialnię. Mój nowy s u b l o k a t o r zwykle strasznie d u ż o g a d a ł i uważa łam, że jest męczący, d o p ó k i nie okazał się przydatny. W d o m u , w y b u d o w a n y m w 1945 roku, był mi potrzebny mężczy zna. A wyglądało na to, że G e o r g e dysponuje narzędziami i umiejętnościami, by poradzić sobie z każdą r o b o t ą . Pewnego dnia, kiedy zmywałam naczynia po obiedzie, za uważył niedbale, że gdyby mi kiedyś był potrzebny p a r t n e r erotyczny, to - jeżeli zechcę - chętnie zgłasza się na erzac-kochanka. Erzac-kochanek! Z a c h i c h o t a ł a m . Nie widziałam w G e o r g e ' u m a t e r i a ł u na k o c h a n k a - i wiedziałam o jego u p o d o b a n i u do egzotycznych piękności, najlepiej azjatyckich, oraz antypatii do blondynek. Poza tym byłam o trzy lata od niego starsza. Tak p e w n a byłam obojętności G e o r g e ' a w o b e c mnie, że bez skrępowania chodziłam na wpół naga w upale. Poza tym „erzac-kochanek" nie byt podniecającym zwrotem; sugerował raczej zimny, paskudny k o m p r o m i s . G e o r g e j e d n a k należał do tych ludzi, których nie w o l n o zbyt nisko oceniać. C e c h o w a ł a go cierpliwość amerykańskie go Indianina. U r a t o w a ł a mu życie w W i e t n a m i e , kiedy ukry wając się w głębokim lesie, często musiał być chytrzejszy od partyzantów Wietkongu. Potrafił być rozbrajająco słodki i przebiegły jak lis. J e g o inteligentny umysł wyłapywał i zapa miętywał przydatne d a n e na t e m a t otaczającego świata. Z d a wał sobie sprawę, że wiedza to potęga. Widziałam, jak wabił dzikie ptaki z drzew i nakłaniał je, by mu siadały na r a m i e n i u albo na ręce. D o b r z e im się u k ł a d a ł o z Victorią, k t ó r a mówi ła do niego „ a d o p t a t o " . G e o r g e p o m ó g ł n i e j e d n e m u człowiekowi z mętlikiem w głowie, gdyż udzielał dobrych rad. Nikt j e d n a k nie zdołał by udzielić p o r a d y G e o r g e ' o w i , który nie ujawniał swych mrocznych i skomplikowanych tajemnic. G e o r g e , p o d o b n i e j a k H . D . T h o r e a u , okazywał lekceważenie dla „zacnego czło wieka" i miał w sobie j a k ą ś a m o r a l n ą wyższość. Wierzył, że większość ludzi jest głupia i że mógłby powie dzieć im cokolwiek, a oni by mu uwierzyli. I rzeczywiście p o trafił zachowywać się b a r d z o przekonująco. Ludzie, którzy się z nim zaprzyjaźnili w D e n m a r k , byli jed nak wrażliwi i wyczuleni na b r e d n i e . Koniec końców G e o r g e spokorniał - ale to zdarzyło się d u ż o później, kiedy już z nim nie byłam. Kiedy G e o r g e i ja zostaliśmy k o c h a n k a m i , p o z n a ł a m go od całkiem innej strony. Szybko oczarował mnie m a g n e tyzmem, zadziwiającą mieszaniną sprytu i niewinności, koją cym, a przecież podniecającym d o t k n i ę c i e m uzdrowiciela, charyzmą niewyczerpanej energii seksualnej, które były mi d o b r z e z n a n e . D o s k o n a l e pasowaliśmy do siebie w łóżku i jeszcze nigdy z nikim nie k o c h a ł a m się tak jak z nim. Otwie r a ł a m się przed G e o r g e ' e m jak kwiat. Nie przywykłam do spania z mężczyzną. G e o r g e stopnio wo nauczył mnie pozostawać z nim w fizycznym kontakcie przez całą noc, przytulaliśmy się do siebie plecami. Wykorzy- stywał wszystkie miłosne zaklęcia, często w uroczo dziecinny sposób, pisał na skrawkach p a p i e r u naiwne liściki i d o k ł a d a ł do nich s t a r a n n i e wybrany kwiatek albo dwa. I powiedział, że całuje tylko tych, których kocha. To j e d n o k o n k r e t n e wyzna nie p r z e k o n a ł o m n i e o j e g o miłości, bo d o b r z e wiedziałam, co ma na myśli: całowanie było dla m n i e sprawą prywatną, osobistą, i świadczyło o większym zaangażowaniu niż sam seks. Nieczęsto pozwalałam, by klienci mnie całowali. Wargi G e o r g e miał p e ł n e , miękkie i takie c h ę t n e , a o d d e c h świeży. Z o s t a ł a m bez reszty uwiedziona. Przy G e o r g e ' u z uniesieniem odczuwałam wszechświatową h a r m o n i ę , niewysłowioną pełnię. Z a t r a c a ł a m się w nim. Z a nim się p o ł a p a ł a m , już nie m o g ł a m sobie bez niego poradzić. Przywiązałam się do G e o r g e ' a , ale on po roku czy dwóch tego niezwykłego r o m a n s u zaczął to moje przywiązanie od rzucać. Nie stać go było na to, żeby powiedzieć wprost, o co chodzi, więc zaczął robić uwagi na t e m a t naszego współżycia. - D l a c z e g o nigdy nie szczytujesz w tym samym m o m e n c i e , co j a ? - wrzeszczał. M o w ę mi odjęło, bo zawsze to robiłam, czy tego nie czuł? J e g o zrzędliwa uwaga zablokowała mnie i nie byłam już w stanie mieć przy nim o r g a z m u p o c h w o w e go. Nie z d a w a ł a m sobie sprawy, do czego zmierza; myślałam, że odsuwa się o d e m n i e , bo j e s t e m kiepską kochanką. Z r a ż a ł m n i e też ciągle do siebie na inne sposoby. Nie roz mawiał ze m n ą całymi tygodniami, prawie nie wychodził ze swojej przyczepy, nie udzielając przy tym żadnych wyjaśnień. Takie z a c h o w a n i e n a k r ę c a ł o we m n i e szaleńczą spiralę dez orientacji i p o ż ą d a n i a , a on to wszystko ignorował. P o t e m zdradził m n i e z uczennicą Rajneesha, k t ó r a później przyzna ła, że przyjechała na naszą farmę z z a m i a r e m uwiedzenia G e o r g e ' a . C i e m n o w ł o s a i gibka, bez większych p r o b l e m ó w dopięła swego. G e o r g e nie pytał mnie o pozwolenie i nicze go nie tłumaczył; powiedział mi tylko, że przecież nic szcze gólnego nas nie wiąże. Pełna niedowierzania i zazdrości, cierpiałam całymi miesią cami. Nie miałam pojęcia, co robić, zwłaszcza kiedy G e o r g e niespodziewanie znów zaczął ze m n ą sypiać. I nagle naszą farmę s p r z e d a n o . Byliśmy z a ł a m a n i , bo wło żyliśmy wiele energii i pieniędzy, by ją ulepszyć. Musieliśmy wyprowadzić się w ciągu sześciu tygodni. To była idealna okazja, żeby przerwać nasz dysfunkcyjny związek, ale G e o r g e dowiedział się od mieszkającego w pobli żu farmera, że potrzebuje pary, która zajęłaby się jego posia dłością, więc poszliśmy z nim porozmawiać. Miejsce n a m się s p o d o b a ł o , zwłaszcza że mogliśmy zamieszkać w nowo wybu dowanym d o m u . Problem w tym, że oprócz głównej sypialni, do której przylegała łazienka, a którą natychmiast przywłasz czył sobie G e o r g e , była t a m tylko mała zapasowa sypialnia. - Czy chciałabyś zająć tę sypialnię? - zapytał. Stałam w pokoju. Było tam miejsce tylko na pojedyncze łóżko. Za o k n e m rozciągał się śliczny widok, światło wlewało się do ś r o d k a s t r u m i e n i a m i , ale nie miałam zamiaru p o d p o r z ą d k o wać się G e o r g e ' o w i , czego z pewnością oczekiwał. - Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziałam. G e o r g e oczywiście przewidział, że tak o d p o w i e m , i już wcześniej p r z e k a z a ł właścicielowi, żeby przygotował dla m n i e przyczepę i trochę d o d a t k o w e g o wyposażenia. R o z m o wy trwały, a m n i e zaczęło się t r o c h ę rozjaśniać w głowie. Po prosiłam właściciela o r o z m o w ę w cztery oczy. Nie chciałam podstępem pozbawiać George'a pracy, dlate go przekonałam właściciela, że George jest niezwykle zdolnym człowiekiem, i z równą łatwością poradzi sobie z moją częścią roboty, co z naprawianiem płotów i odbieraniem cieląt. F a r m e r naradził się ze swoją żoną, k t ó r a krążyła między n a m i z k u b k a m i herbaty i ciasteczkami, i przystali na moją propozycję. C h c i a ł a m osobiście przekazać G e o r g e ' o w i wia d o m o ś ć , j a k o że oznaczała o n a koniec naszego związku. G e o r g e czuł się urażony, że został wykluczony z rozmowy z f a r m e r e m , a poza tym dręczyła go ciekawość i niepokój co do jej treści. Z m u s i ł a m go, by zaczekał, aż wrócimy na farmę i znajdziemy się w d o m u , i d o p i e r o wtedy powiedziałam, co postanowiłam. Nic nie zdołałoby mnie przygotować na j e g o reakcję. M a m nadzieję, że już nigdy u nikogo nie zobaczę takiej furii jak ta, w k t ó r ą w p a d ł G e o r g e . Nie potrafię sobie p r z y p o m n i e ć j e g o słów, ale na zawsze z a p a m i ę t a ł a m , co zrobił. Z a c z ą ł rzucać wszystkim, co mu w p a d ł o p o d r ę k ę , po salonie. Na pierwszy ogień poszły ozdoby - wazy, kawałki kwarcu, fragmenty d r e w n a przyniesionego ze względu na piękny kształt - a p o t e m p o l a n a na opał. D r e w n o na opał rozleciało się po całym pokoju, odbijało się od k a n a p i ścian. N a s t ę p n i e G e o r g e chwycił za krzesła z jadalni i najpierw grzmocił nimi o p o d ł o gę, a p o t e m odrzucał. W końcu wyrwał z zawiasów drzwi i ci snął je w ślad za całą resztą. Siedziałam na drugim końcu pokoju, łokcie o p a r ł a m na owalnym stoliku z eukaliptusa, b r o d ę na pięściach, z fascyna cją przyglądałam się t e m u zniszczeniu, serce waliło mi z nad m i a r u adrenaliny oraz, m u s z ę to przyznać, z rosnącej satys fakcji. Nie tylko dlatego, że w końcu wytrąciłam z równowagi G e o r g e ' a . C h o d z i ł o raczej o to, że j e g o zachowanie dowio dło, iż podjęłam słuszną decyzję. To był G e o r g e , z którym p o d żadnym p o z o r e m nie chciałam dalej żyć! Wściekłość G e o r g e ' a - który twierdzi, że nawet tego zda rzenia nie p a m i ę t a - wywołała gorzka świadomość, że o t o w końcu stracił n a d e m n ą władzę. Przy nowej pracy miałby tyle okazji, by m n i e k o n t r o l o w a ć i u p o k a r z a ć . Teraz zostały mu o n e o d e b r a n e , a na d o d a t e k będzie musiał p r a c o w a ć cię żej ! Nigdy nie przyszło mu na myśl, by mi podziękować, że li cząc się z nim, nie p o d k o p a ł a m j e g o szans. J a k się o k a z a ł o , G e o r g e p r a c o w a ł t a m p r z e z cztery lata. D e k o r o w a ł swój d o m , aż zaczął p r z y p o m i n a ć j a s k i n i ę In d i a n i n a , i przyczynił się do o c h r o n y ś r o d o w i s k a , strzelając do k u k a b u r ( i n t r u z ó w w z a c h o d n i e j Australii polujących na miejscowe p t a k i ) o r a z w a b i ą c dzikie koty w zabójcze p u łapki. W k o ń c u j e g o p r a g n i e n i e , by wszystkimi rządzić, z e p s u ł o mu s t o s u n k i z szefem. D z i ę k i z d r o w e m u r o z s ą d k o w i , k t ó r y m o b d a r z y ł m n i e t e g o d n i a los, r o z s t a ł a m się z G e o r g e ' e m . J e d n a k wywarł o n n a m n i e wpływ, c o było nie uchronne. Wróciłam d o P e r t h . Tam p o z n a ł a m P e r s e p h o n e A r b o u r i przyłączyłam się do p r o w a d z o n e j przez nią grupy kobiet. Po raz pierwszy w życiu nauczyłam się o t w i e r a ć p r z e d k o b i e t a m i . Nigdy nie z w i e r z a ł a m się mojej m a t c e , z k t ó r ą ni gdy nie byłam zżyta, a n a w e t uważałyśmy się za rywalki. P o d ś w i a d o m i e o d n o s i ł a m się do wszystkich k o b i e t tak, j a k o d n o s i ł a m się do mojej m a t k i . Nigdy się ż a d n e j nie zwie rzyłam. P e r s e p h o n e umiejętnie zachęcała nas, byśmy opowiadały swoje historie i uczyły się na swoich doświadczeniach. W jej d o m u odbywały się wieczorne spotkania, o p r o m i e n i o n e jej poczuciem h u m o r u , przepajało je jej c u d o w n e poczucie hu m o r u . O p o w i e d z i a ł a m grupie o G e o r g e ' u i z a p o z n a ł a m się z koncepcją współuzależnienia oraz szacunku do siebie. O p o w i e d z i a ł a m także tym k o b i e t o m o m o i m wcześniejszym zajęciu i misji. Z a k ł a d a ł a m , że b ę d ą p r z e r a ż o n e i zbulwerso w a n e , ale zamiast tego wszystkie długo się śmiałyśmy i razem zaczęłyśmy leczyć rany z niedawnej przeszłości. Dzięki t e m u m o g ł a m również spojrzeć z nowej perspekty wy na moją pracę przy masażu erotycznym, który wydawał się czymś całkiem zwyczajnym. Nie w s p o m n i a ł a m j e d n a k o tym, że n a b r a ł a m p e w n e g o lekceważenia dla mężczyzn, ponieważ doszłam do p r z e k o n a n i a , że p r a g n ą wyłącznie sek su i większość z nich boi się prawdziwej bliskości. Z a l ę g ł o się we m n i e u k r a d k i e m , a ja nawet t e g o nie zauważyłam. Chociaż moje kontakty z P e r s e p h o n e stały się z czasem rzadsze, do dziś z z a i n t e r e s o w a n i e m i współczuciem słucha o n a wszystkiego, czym zechcę się z nią podzielić. Z a c h o w a ł a m w miłej pamięci moich przyjaciół, D o n a i R u t h , i j e d n ą z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłam, kiedy osie dliłam się znowu w Perth i zaczęłam uczyć, było z a p r o s z e n i e ich na kolację. A l e nie przyszli ani wtedy, ani w n a s t ę p n y m tygodniu. W końcu D o n powiedział, że w p a d n i e ze m n ą p o gadać. O b j ę ł a m go serdecznie, kiedy pojawił się na m o i m patio, ale on stał sztywno ze sztucznym u ś m i e c h e m . To m n i e zasta nowiło. - Lemoniady, Don? O d m ó w i ł natychmiast, ale zgodził się usiąść w cieniu w to g o r ą c e p o p o ł u d n i e . Przeszedł od razu do sprawy, najwyraź niej powziąwszy decyzję, że szkoda czasu na uprzejmości. - C a r l o - zaczął, wysoko unosząc głowę - R u t h i ja nie przyjdziemy do ciebie na kolację już nigdy. - Przerwał na chwilę, spoglądając na mnie spod o k a , m o ż e po to, by zatru ta strzała mogła się głębiej wbić, zanim wystrzeli n a s t ę p n ą . Jesteś niegodziwym człowiekiem - ciągnął z n a m a s z c z e n i e m jak jakiś biskup albo sędzia. - M o d l i m y się za ciebie, ale p o stanowiliśmy nie mieć z t o b ą nic do czynienia. M a s z zły wpływ na ludzi. Widzisz mnie teraz po raz ostatni; ż a d n e z nas nie będzie już więcej z t o b ą rozmawiać. Byłam tak wstrząśnięta, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Po prostu uwierzyć nie m o g ł a m w to, co mówił. D o n nie czekał, żebym pozbierała myśli. - Chwileczkę! - krzyknęłam, kiedy doszedł do furtki, ale w głowie wciąż m i a ł a m mętlik. W k o ń c u j e d n a o k r o p n a rzecz stała się jasna: D o n mnie zdradził - nie tylko powiedział żo nie, że uprawialiśmy seks, ale obwinił za to m n i e , a nie siebie. U ś w i a d o m i ł a m sobie, że wyrok w y d a n o na mnie p r z e d trze ma laty. Nic wtedy mi nie powiedzieli i nie zamierzali dawać mi żadnej szansy na o b r o n ę . Jeszcze p r ó b o w a ł a m się o d e zwać, przekazać, jak ich k o c h a m , ale już wiedziałam, że sytu acja jest beznadziejna. Wszystko to stało się tak d a w n o t e m u . - Przekaż R u t h pozdrowienia! - krzyknęłam, kiedy D o n wychodził i zamykał za sobą furtkę. N a p i s a ł a m do nich obojga list, że ich k o c h a m , że to niepo r o z u m i e n i e . Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Wysłałam kwiaty, ale wszystko na p r ó ż n o . Tak m n i e to bolało, że zwie rzyłam się naszej wspólnej przyjaciółce, psycholożce. - O co mu chodziło z tym m o d l e n i e m się za m n i e ? - zapy tałam, kiedy już wysłuchała uważnie mojej opowieści. - Prze cież oni nawet nie byli religijni. Ale Molly wiedziała. Wyjaśniła, że D o n i R u t h przystąpili do odrodzonych chrześcijan. I inteligentnie s k o m e n t o w a ł a ich zachowanie. - Prawdopodobnie potrzebowali kozła ofiarnego - powie działa. - Prościej przyszło obwinie ciebie i ratować małżeństwo niż doprowadzać do rozłamu i przyznać, że oni też są winni. Z r o z u m i a ł a m to w końcu i teraz łatwiej było mi się z nimi rozstać. D o p i e r o kiedy utraciłam tych przyjaciół, pojęłam, ile dla mnie znaczyli: j e d y n a szczęśliwa n o r m a l n a p a r a , której zaufałam. M i a ł o m i n ą ć wiele lat, zanim znowu znalazłam ta kich przyjaciół. To H a l pierwszy zaczął podejrzewać, że w mojej przeszło ści jest coś, z czym koniecznie trzeba się zmierzyć. Dzięki naszej córce byliśmy w kontakcie, nawet gdy z nim nie miesz kałam. Kiedy do miasta przyjechała p a r a t e r a p e u t ó w specja lizujących się w udzielaniu p o m o c y ludziom, którzy ucierpie li z rąk dorosłych j a k o dzieci, H a l namawiał m n i e , żebym do nich poszła, i z a p r o p o n o w a ł , że pokryje koszty. Poszłam na s p o t k a n i e , ale pozostała jeszcze j e d n a kwestia: żebym się otworzyła i zaczęła mówić. Przyglądałam się, jak uczestniczy walą się jak kłody na p o d ł o g ę , krzycząc, i jak J o h n i Sue przyłączają się do nich, obejmują ich i pocieszają. Postanowiłam s p r ó b o w a ć i usiadłam na dywanie w salonie w otoczeniu kilku p a r stóp uczestników, którzy siedzieli na krzesłach. - Gdzie j e s t e ś ? - zapytał J o h n . Ku m o j e m u z d u m i e n i u od powiedziałam bez wahania: - W piaskownicy. - Ile masz lat? - p a d ł o drugie pytanie J o h n a . - Dwa i troszkę. - Co tam robisz? - Siedzę na piasku... piasek jest szorstki, mokry... m a m g o łą pupę... p o d o b a mi się to, jak ziarenka piasku lepią się do moich rączek i ciała. - K t o jeszcze t a m jest? - ciągnął J o h n . - Mój tato. Patrzy na m n i e . - Jakie to uczucie, kiedy na ciebie patrzy? - Takie p a s k u d n e . . . fuj. - Twój ojciec patrzy na ciebie, a ty mówisz fuj? - G ł o s J o h na p e ł e n był oburzenia, j e g o o b u r z e n i e d a ł o mi poczucie bez pieczeństwa, pozwoliło wyraźnie p r z y p o m n i e ć sobie, co p r z e żywałam d a w n o t e m u , j a k o dwulatka. Ojciec nie patrzył mi w oczy, tylko wpatrywał się w moją p u p ę ; twarz miał czerwo ną, wykrzywioną dziwacznym, sztywnym g r y m a s e m . Tak, to było p a s k u d n e uczucie, b a r d z o p a s k u d n e , fuj. - J a k twój ojciec śmie patrzeć na ciebie w taki s p o s ó b ? ryknął J o h n , a ja zaczęłam rozpaczliwie płakać, z a s m u c o n a ' krzywdą, j a k o wyrządził mi inwazyjny wzrok ojca, i tkliwie wdzięczna za okazujących mi tyle serca dorosłych wokół m n i e . Sue objęła m n i e jak matka. Tak dziwnie się p o c z u ł a m , że obejmują m n i e i chronią r a m i o n a matki. Po tej sesji p o c z u ł a m się d u ż o lepiej, chociaż przykro mi było, że mój ojciec w oczach uczestników był łajdakiem. Na zwali rzecz po imieniu: nie mieli cienia wątpliwości - p o d o b nie j a k teraz ja - że ojciec patrzył na m n i e pożądliwie, i że nie miał do tego prawa. Tej nocy m i a ł a m sen. Nie było w nim żadnych obrazów, tylko słowa, k t ó r e d o m a g a ł y się, bym je z a p a m i ę t a ł a , i to na tarczywie. O b u d z i ł a m się wcześnie r a n o i zapisałam je wiel kimi literami. P R Z Y R Z E K A M , Ż E P O N I O S Ę P O R A Ż K Ę WE WSZYSTKIM, C Z E G O SIĘ P O D E J M Ę , JEŻELI T Y L K O B Ę D Ę M O G Ł A Ż Y Ć . Pisałam t o kilkakrotnie, a ż d o t a r ł o do m n i e , że w którymś okresie życia m u s i a ł a m złożyć d o k ł a d n i e taką obietnicę. To była b a r d z o w a ż n a wskazówka, ale w jakim, u licha, kontekście? Jak m o g ł a m coś takiego obiecać? Kiedy w e d ł u g mnie moje życie było tak z a g r o ż o n e , że dobiłam tego rodzaju t a r g u ? Komu złożyłam tę obietnicę? Kiedy się nad tym zastanawiałam, p r z y p o m n i a ł o mi się sam o u t r u d n i a n i e , k t ó r e g w a r a n t o w a ł o , że ż a d n a z p r ó b , jakie p o d e j m o w a ł a m , by zerwać z karierą masażystki, nie powie dzie się. W p r z e ł o m o w y m m o m e n c i e zawsze stawało się dla m n i e j a s n e , że ż a d n e przedsięwzięcie mi nie wyjdzie, nawet jeśli z a t r u d n i ę e k s p e r t a z zewnątrz, i niezależnie od tego, na ile kursów biznesowych b ę d ę uczęszczała. P r z y p o m n i a ł a m sobie, co powiedział R o b e r t Kyosaki p o d c z a s swoich genial nych warsztatów „Pieniądze i ty". Popatrzył wprost na m n i e i rzekł b a r d z o wyraźnie: „Oczywiście są tacy, dla których jest już za p ó ź n o " . Byłam wtedy tuż po pięćdziesiątce i rozpacz liwie p r a g n ę ł a m u d o w o d n i ć , że nie miał racji, a przecież nie wierzyłam, że mi się u d a . Moja skłonność do p o n o s z e n i a p o rażek była niesamowita. Wielokrotnie usiłowałam zacząć nowe życie. R a z zapisa ł a m się na szkolenie zwane „Lekcjami operatywności", cykl zajęć zaprojektowanych tak, by wzmocnić ludzi psychicznie. W z i ę ł a m w nich udział i zrobiły na m n i e tak wielkie w r a ż e nie, że zainwestowałam s p o r o pieniędzy, by się tego nauczyć. Szło mi d o b r z e ; właściwie to szło mi tak d o b r z e , że chyba znalazłam zawód, d o k t ó r e g o się n a p r a w d ę n a d a w a ł a m ! M o że nawet zbyt d o b r z e . J e d n a uczestniczka, psycholożka, za częła zadawać pytania na t e m a t „wiarygodności osób, k t ó r e pomagają k u r s a n t o m " . Stwierdziła, że chyba wystarczy ładna buzia, by p o d a n i e zostało przyjęte. J a k i e są nasze kwalifika cje? A p o t e m : czy któreś z nas jest n o t o w a n e w k a r t o t e k a c h policyjnych? Musieliśmy szczegółowo przedstawić historię wcześniej szego z a t r u d n i e n i a . Ja byłam nauczycielką, masażystka, a także prostytutką; i to p r a w d a , że był czas, kiedy moje na zwisko i fotografia znajdowały się w rejestrach obyczajówki, żeby wiedzieli, kim j e s t e m , kiedy b ę d ę się ogłaszała. Te akta zostały zniszczone, kiedy zrezygnowałam z z a w o d u prosty tutki - zadzwoniłam, by uzyskać potwierdzenie, i powiedzia no mi, że w k a r t o t e c e nie mają żadnych danych na mój t e m a t - ale nie o to chodziło. Eks-prostytutka, choćby nie w i a d o m o j a k operatywna, nie należała do osób, które prowadzący kurs chcieliby zatrudnić. Szef poczuł się w obowiązku m n i e wyrzu cić. O d e s z ł a m , gotując się z gniewu i rumieniąc ze wstydu. Nie każdego by coś takiego spotkało. W m o i m systemie musiał działać jakiś potężny „wirus", m e c h a n i z m utrudniają- cy, który pasował do z a p a m i ę t a n e g o ze snu oświadczenia. Pytanie tylko, co z tym zrobić? Przyjaciółka opowiedziała mi 0 terapii regresywnej, odniosłam wrażenie, że mogłaby mi o n a p o m ó c zająć się tą tajemniczą sprawą. J a n była wykwalifikowaną t e r a p e u t k ą ; miała szczególny dar, który pozwalał jej p o m a g a ć ludziom zmierzyć się ze w s p o m n i e n i a m i z wcześniejszych wcieleń. Z r e z y g n o w a ł a z u d a n e j kariery, żeby się tym zająć. Kiedy już powiedziałam jej, co wiem o m o i m p r o b l e m i e , wyjaśniła, do czego będzie my dążyły: p o s t a r a m y się mianowicie zagłębić w przeszłe ży cie, k t ó r e miało wpływ na dynamikę rozgrywających się obec nie wydarzeń. Ż a d n a z nas nie miała pojęcia, co wypłynie na powierzchnię. U s i a d ł a m na wygodnej kanapie w salonie J a n , k t ó r a ła g o d n i e zaczęła m n i e w p r o w a d z a ć w trans. Z a m k n ę ł a m oczy, czując się odprężona... odprężona... odprężona... Pierwszą rzeczą, z której sobie z d a ł a m s p r a w ę , było p u ste b l a d e n i e b o . O g a r n ę ł o m n i e uczucie p r z e r a ź l i w e g o c h ł o d u . J a n n a r z u c i ł a n a m n i e k o c e , kiedy z a c z ę ł a m dygo tać, ale nie m o g ł a m się o g r z a ć . Po chwili w mojej wizji p o jawiły się czubki sosen na grzbietach pobliskich p a g ó r k ó w , pokrytych g ł ę b o k i m śniegiem. P o t e m z o b a c z y ł a m siebie j a k o m ł o d ą I n d i a n k ę , mniej więcej p i ę t n a s t o l e t n i ą , k t ó r a o p a d ł a na k o l a n a , u n i e r u c h o m i o n a p r z e z śnieg, nogi spły wały mi krwią. P o t e m mój wzrok skupił się na dwóch postaciach jeźdź ców: j e d n y m był szaman, drugim mój k o c h a n e k Siuks. Sza m a n był najpotężniejszym członkiem plemienia. Nikt mu się nie sprzeciwiał, a zwłaszcza dziewczęta i kobiety; nie powin ny były m i e ć nic w s p ó l n e g o z decyzjami p o d e j m o w a n y m i przez plemię. A właśnie czegoś takiego się dopuściłam. Mia łam d a r umożliwiający mi czytanie w myślach i potrafiłam powiedzieć, czy ktoś mówi p r a w d ę czy nie. Wiedziałam, że s z a m a n wymyśla różne historie, żeby u m o c n i ć swoje wpływy 1 pozycję w plemieniu. Z a m i a s t zachować to dla siebie, oskarżyłam go głośno o kłamstwo w obecności wodza i star szyzny. Wypowiadając się, z ł a m a ł a m tradycję p l e m i e n n ą i p o d k o p a ł a m wiarygodność s z a m a n a . Z d a ł a m sobie sprawę, że za taki szalony czyn czeka m n i e kara, ale nigdy nie zdołałabym jej sobie wyobrazić: wywieźli mnie z obozu, a kiedy już byli śmy d a l e k o , mój k o c h a n e k przeciął mi ścięgna p o d k o l a n a m i . Nie m o g ł a m ani uciekać, ani wrócić do o b o z u , zostawili m n i e , bym s a m o t n i e u m i e r a ł a w śniegu. J a n cicho poprosiła m n i e , żebym spojrzała w oczy mojego k o c h a n k a , który siedział na koniu i już miał wracać z szama n e m do obozu. N a p o t k a ł a m j e g o spojrzenie, takie t w a r d e , ta kie pełne p r z e k o n a n i a o własnej racji i... och! co za szok, zo baczyłam w j e g o twarzy oczy mojego ojca! Kiedy życie kropla po kropli wyciekało ze m n i e , o d p o w i e d z i a ł a m na j e g o spoj rzenie. Nie została już we m n i e ani o d r o b i n a miłości, nie zo stały ż a d n e błagania, ż a d n e pytania; istniało tylko p r z e m o ż ne pragnienie, by go u k a r a ć . I z całą m o c ą , na j a k ą m o g ł a m się zdobyć, przeklęłam go. W jaki s p o s ó b z d a ł a m sobie sprawę, że skazałam nas tym samym na kolejne wcielenia, w których będziemy występo wać przeciw sobie? Nie wiem. Pojawiła się po prostu we m n i e myśl, że b ę d ę tego człowieka równocześnie kochała i niena widziła i on też będzie m n i e kochał i nienawidził, dopóki ten krąg nie zostanie j a k o ś przerwany. Nie wiedziałam, że dzięki m o j e m u przekleństwu zyska n a d e m n ą władzę. Nie miało dla mnie znaczenia, czy wizja, j a k ą m i a ł a m u J a n , ujawniła prawdziwą historię czy nie, czy reinkarnacja to fakt czy nie; w a ż n e było to, że przyznałam się do uczuć, k t ó r e żywię do ojca i że wzięłam na siebie po części o d p o w i e dzialność za nasze stosunki. Z czasem informacja, k t ó r ą uzy skałam dzięki pracy z J a n , miała wydać owoce. Poszukiwałam n a d a l z r o z u m i e n i a i w tym celu p o j e c h a ł a m do Byron Bay w Nowej Południowej Walii, żeby t a m z a p o z n a ć się z m e t o d ą Hoffmana, który szczególnie zwracał uwa gę na relacje z ojcem i m a t k ą . Podczas sesji, kiedy wyładowy waliśmy g n i e w n a p o d u s z k a c h , g ł o w i ł a m się, d l a c z e g o w wyobraźni ciągle p r a g n ę zniszczyć penis mojego ojca. Z a wsze się o d r a d z a ł , a ja znowu grzmociłam go, dopóki się nie rozleciał i d o p ó k i nie p o c z u ł a m się k o m p l e t n i e wyczerpana. Z perspektywy czasu wydaje mi się dziwne, że ż a d e n z tera p e u t ó w nie zwrócił na to uwagi. J e d e n z dziwniejszych e t a p ó w tej terapii obejmował spon taniczne p r z y p o m i n a n i e sobie narodzin, ze szczegółami, o których nie p a m i ę t a ł a nawet moja m a t k a , d o p ó k i później jej o nich nie p r z y p o m n i a ł a m . Z r o z u m i a ł a m także, co czuli rodzice w chwili moich narodzin. Dzięki m e t o d z i e Hoffmana moje postrzeganie ojca i matki zmieniło się i p r z e s t a ł a m w nich widzieć tylko ludzi, którzy m n i e wychowywali, a zoba czyłam wrażliwe istoty, k t ó r e borykały się z życiem i robiły, co w ich mocy. Spędziłam w Byron Bay kilka samotnych, spokojnych dni, składając w całość to, co przeżyłam dzięki m e t o d z i e Hoffma na, i wtedy olśniło m n i e , że zawarłam straszliwy p a k t z dia b ł e m . Siedziałam osłupiała, kiedy implikacje rysowały się co raz wyraźniej. Nie chciałam u m r z e ć i ryzykować, że pójdę do piekła - a to oznaczało, że m u s i a ł a m zrobić coś n a p r a w d ę b a r d z o złego, skoro uwierzyłam, że pójdę do piekła, jeżeli u m r ę . Ale co ze spowiedzią? J a k to się stało, że nie wierzy łam, by Bóg mógł przebaczyć mi to, co z r o b i ł a m ? Zżyłam się z aniołami, dla których w dzieciństwie zawsze było przy m n i e miejsce, ale o p o m o c zwróciłam się do diabła. Więcej nawet: na którymś etapie przyrzekłam, że poniosę p o r a ż k ę we wszystkim, czego n a p r a w d ę z a p r a g n ę , p o d w a r u n k i e m że b ę d ę mogła żyć! C z u ł a m się przytłoczona tymi ohydnymi w s p o m n i e n i a m i , ale o d e t c h n ę ł a m z ulgą, bo w końcu miałam jasny plan. Pozbyć się tego diabła! Cofnąć obietnicęl A l e najpierw pojechałam do M e l b o u r n e i powiedziałam k a ż d e m u z moich rodziców p r o s t o w oczy, że ich k o c h a m . Wszyscy popłakaliśmy się z radości. Kiedy znowu wróciłam do Perth, p o ż e g n a ł a m się z bajecz ną ilością pieniędzy, wydając je na r ó ż n e g o rodzaju techniki r e p r o g r a m o w a n i a , łącznie z j e d n ą b a r d z o wyjątkową i niesły- chanie kosztowną sesją p r o g r a m o w a n i a neurolingwistycznego, k t ó r a r z e k o m o miała raz na zawsze zrobić ze wszystkim p o r z ą d e k . N L P działa b a r d z o d o b r z e w wielu przypadkach, ale nie p o w i n n o się go przeceniać. Jeżeli pozytywne myślenie daje jakiekolwiek rezultaty, p o w i n n o zadziałać i w m o i m p r z y p a d k u , a tak się niestety nie stało. O d b y ł a m kilka sesji z hipnotyzerami, ale nic z tego nie wy szło. Nie p o d d a w a ł a m się; p r a g n ę ł a m z tym czymś walczyć. Niemal na ślepo. Po pobycie w Byron Bay zaczęłam p r a c o w a ć na pełny etat j a k o nauczycielka, ale tak m n i e to męczyło i czułam się cał kiem wypalona. P e w n e g o dnia ciężarówka z n a c z e p ą m k n ę ł a na czerwonym świetle przez skrzyżowanie, przez k t ó r e prze chodziłam, a m n i e było wszystko j e d n o , czy mnie przejedzie czy nie. M i n ę ł a m n i e o włos. Przestałam uczyć p o d koniec semestru, ale nie wróciłam do pracy masażystki. P r z e p r o w a d z i ł a m się z p o w r o t e m na sześć miesięcy do D e n m a r k i z a m i e s z k a ł a m w chacie na t e r e nie posiadłości mojego przyjaciela M a r k a . Z a r a b i a ł a m t r o chę, udzielając „lekcji operatywności". C z u ł a m się t a m d o brze, ale p i e n i ą d z e szybko topniały - głównie dlatego że m u s i a ł a m zrezygnować z tanio wynajmowanej małej chaty więc wróciłam do Perth i do tego, co łatwiejsze: do masażu. Wyjazd na wieś m n i e odświeżył i znowu byłam p e ł n a e n t u zjazmu. No i proszę, w b r e w wszystkiemu wzięłam się znowu do swojej starej roboty i p r a c o w a ł a m , kiedy Victoria była w szkole. - Nie r o z u m i e m tego - powiedział pewien nowy klient, przygotowując się do wyjścia. - Wyglądasz tak niewinnie! - J e s t e m niewinna! - o d p o w i e d z i a ł a m szybko. - W tym, co robię, nie ma nic złego. U ś m i e c h n ę ł a m się, ale z j e g o twarzy nie zniknął wyraz zdziwienia, kiedy zamykał za sobą drzwi frontowe. Poczu łam, że skręca m n i e w żołądku, co znaczyło, że nie wszystko układa się idealnie. Wróciłam p e w n e g o dnia do d o m u i nacisnęłam guzik se kretarki, żeby o d s ł u c h a ć wiadomości. Korytarz wypełniły dźwięki „Pawany na śmierć infantki" Ravela. Słuchałam tej miarowej, smutnej muzyki przez p ó ł godziny. Nie było w tym niczego tajemniczego: przed wyjściem przez pomyłkę wło żyłam do sekretarki kasetę z tym zapadającym w p a m i ę ć u t w o r e m . Czy to czysty zbieg okoliczności, że wybrałam aku rat tę t a ś m ę ? Pomyślałam o infantce w k a m i e n n e j t r u m n i e , która budzi się i spostrzega, że p o g r z e b a n o ją żywcem, i włosy stanęły mi d ę b a . Niejasno zobaczyłam siebie j a k o o b d a r z o n ą łaską ko bietę, k t ó r a u m a r ł a dla swej prawdziwej tożsamości i żyje w krainie cieni. Jeżeli czułam się gorsza od moich przyjaciół mających n o r m a l n ą p r a c ę , czy nie żyłam w krainie cieni? Z d e c y d o w a n i e nie chciałam, by dowiedzieli się, w jaki sposób z a r a b i a m na życie, i na s a m ą myśl, że m o g ą się domyślić, o b lewałam się p o t e m . C z u ł a m się - i czasami wyglądałam - jak nieboskie stwo rzenie. P e w n e g o dnia c z e k a ł a m na pociąg, kiedy zauważy łam, jak j a k a ś kobieta z e r k n ę ł a na m n i e , p r z e r a ż o n a zaczerp nęła tchu i odwróciła się, zakrywając oczy ręką. U k r a d k i e m sprawdziłam, jak wyglądam: bluzka wyłaziła mi niechlujnie ze spódnicy, rękawy i mankiety były niezbyt czyste, a co naj gorsze, kolory się na m n i e gryzły. Kapelusz tkwił mi głupio na bakier na głowie. I nagle zobaczyłam w tym wszystkim o b jawy wewnętrznej dysharmonii. Wysokim c h u d y m k o b i e t o m takim jak ja nie puszcza się niechlujności p ł a z e m równie ła two jak innym; za b a r d z o się wyróżniamy. Reakcja kobiety nie miała p r a w d o p o d o b n i e nic wspólnego ze m n ą , ale wtedy gotowa byłam uwierzyć, że ją przeraziłam. • • • W końcu trafiłam na kogoś, kto - jak sądziłam - mógł p o m ó c mi wyegzorcyzmować mojego diabła. R i m m i e , sympa tyczny, charyzmatyczny szaman, miał szczególną moc, używał bębenka, żeby pozyskać więcej energii i p o m ó c ludziom roz wiązać najbardziej o p o r n e problemy. Odprawiał już w prze szłości egzorcyzmy - musiałam się koniecznie do niego dostać! Kiedy z a p o z n a j się z moją historią, powiedział mi, że mu szę wezwać tego diabia, wyobrazić go sobie i kazać mu spie przać. Siedziałam u R i m m i e g o na p o d u s z c e na p o d ł o d z e , a on siedział z b ę b e n k i e m na krześle. Nie wierzyłam już w diabła w d u c h u katolickim; widziałam w nim raczej tę energię w m o i m ciele, k t ó r a nosiła diabelskie cechy: destruk cyjną, uwodzicielską, kłamiącą na wszelkie możliwe sposoby. M i m o to wiedziałam, że b ę d ę potrafiła wyobrazić ją sobie w postaci diabła z lekcji religii, i tym samym d o p a s o w a ć do r a m egzorcyzmu. Byłam niespokojna, ale rozpaczliwie p r a gnęłam spróbować. R i m m i e m i ę k k o uderzył w b ę b e n e k , w a r k o t to nasilał się, to przycichał, s z a m a n nucił przy tym, jakby pszczoła brzęcza ła, i wkrótce wprawił m n i e w stan przypominający sen. D i a b e ł pojawił się p r z e d e m n ą w lesie, gdzie siedziałam o p a r t a o gładki pień drzewa karri. Z g o d n i e z p o l e c e n i e m opisałam g o R i m m i e m u . - Wdychaj m o c drzewa - namawiał mnie łagodnie R i m mie do w t ó r u cichego, ale natarczywego bębnienia. - A teraz wstań i p o p a t r z diabłu w twarz. B ę b e n e k zawarczał nieco głośniej. W d y c h a ł a m m o c d r z e wa, nie spuszczałam oczu z diabła, o p a r ł a m się o pień, kiedy powoli p o d n o s i ł a m się do pozycji stojącej. D i a b e ł czekał cierpliwie, a kiedy w obrzydliwym uśmiechu rozchylił czar niawe pogardliwie skrzywione usta, z j e g o nozdrzy b u c h n ą ł dym. Oczy połyskiwały mu z paskudnej uciechy, jakby cieszy ła go ta gra w „zabij m n i e , jeśli potrafisz"; to niesamowite, jak b a r d z o przypominały mi oczy ojca. Ale on nie był m o i m ojcem, p r a w d a ? Był diabłem i z p o m o c ą t e r a p e u t y u d a mi się go przegnać. Mój przyjaciel sza m a n zwilżał wargi, gotów wypowiedzieć słowa, k t ó r e z pew nością uwolnią mnie od p o t w o r a . - Każ mu teraz odejść! - powiedział władczo, rozdzielając poszczególne słowa stanowczymi u d e r z e n i a m i w b ę b e n e k . Powiedz m u , że był już z t o b ą wystarczająco długo i p o r a , by sobie poszedł; nie jest już p o t r z e b n y w twoim życiu. - Wrr, wrr, b u m , b u m . M o m e n t w a h a n i a z mojej strony. - Pakt, który z nim zawarłaś j a k o dziecko, wygasł! Podrzyj go! - wrzasnął szaman. Rytm b ę b e n k a d o d a w a ł mi odwagi i w m o i m umyśle poja wiły się słowa. G ł ę b o k o o d d y c h a ł a m , stawiając czoło p o t w o rowi. J e g o złowieszczy uśmiech i g r o ź n e przeszywające spoj rzenie były tak ostre, że cała moja h o l e n d e r s k a odwaga r o z p a d a ł a się na kawałki. Z a c h w i a ł a m się, ale d o b r n ę ł a m do końca. - Odejdź, zły d u c h u ! - krzyknęłam i zacisnęłam wargi, by powstrzymać ich drżenie. - W y r z e k a m się zawartego z tobą p a k t u ! Nie boję się już śmierci! Zasługuję na to, by odnieść sukces we wszystkim, co robię! U m i l k ł a m . T e r a p e u t a u d e r z a ł w b ę b e n e k coraz wolniej i czekał, aż zacznę wolniej oddychać. - Co się stało? - zapytał, pochylając się niecierpliwie do przodu. - D i a b e ł zaczął się śmiać - wyjaśniłam nieprzekonująco. Odbiegł przez las, śmiejąc się na całe gardło. Nie m u s z ę d o d a w a ć , że ta n i e u d a n a p r ó b a utwierdziła m n i e tylko w p r z e k o n a n i u , że to, co mnie trzymało w pazu rach, jest niezwyciężone. Jeżeli istniało coś, co było od tego mocniejsze, jeszcze na to nie trafiłam. A l e istniało coś silniejszego i ostatecznie to coś miało m n i e znaleźć, kiedy ja p o d d a ł a m się i p r z e s t a ł a m szukać we wszystkich niewłaściwych miejscach. Waza się rozpada W 1993 roku mój ojciec skończy! osiemdziesiąt lat. C h o r o wał na raka, który w o k r u t n y m t e m p i e p o ż e r a ! j e g o jelito. L e k a r z e uważali, że d!ugo już nie pożyje, więc poleciałam do mojej siostry Liesbet i zatrzymałam się u niej, żeby być przy nim. Przyleciały również moje dwie pozostałe siostry, Berta z F r e m a n t l e , a Teresa z C a n b e r r y . Nie chciałyśmy, żeby nasz ojciec u m i e r a ł w szpitalu. Przed zaledwie sześcioma miesiącami zwierzył mi się z wa h a n i e m w kuchni, że cierpi na bóle brzucha. Pojękiwał przy tym, i p o w i n n a m była się domyślić, że tym r a z e m n a p r a w d ę jest coś nie w p o r z ą d k u . Mój ojciec nieczęsto przyznawał się, że go coś boli, a j e g o jęki należało t r a k t o w a ć poważniej niż n a r z e k a n i e - brzmiały tak, jakby statek szedł na d n o . Dziwne, że miał u m r z e ć przed naszą matką. O n a już od roku przebywała w d o m u opieki, a on marzył o chwili, kiedy będzie wolny, kiedy nie będzie musiał brać jej na ręce i wo zić dwa razy w tygodniu na wózku na spacer. To była bolesna decyzja, żeby o d d a ć m a t k ę do d o m u opieki. Błagała nas ze łzami w oczach, żebyśmy nie zostawiali jej tam, gdzie tak o k r o p n i e p a c h n i a ł o , gdzie było tak tłoczno, że posiłki musia- ła jeść, trzymając talerz na k o l a n a c h , bo b r a k o w a ł o miejsca na j a d a l n i ę , i skąd zwłoki w y n o s z o n o przez drzwi na tyłach, żeby nikt nie zauważył, że ktoś u m a r ł w miejscu, gdzie nie by ło nic innego do roboty. Nic dziwnego, że w reakcji na takie otoczenie zrobiła się z a m k n i ę t a w sobie, a p o t e m zdziecin niała - na p o g o r s z e n i e jej stanu d o d a t k o w o wpływał ś r o d e k przeciwbólowy, który przyjmowała. A m i m o to wciąż była fi zycznie silna, podczas gdy jej m ą ż miał jeszcze p r z e d sobą tyl ko kilka tygodni życia. Nasza czwórka ułożyła plan dyżurów i pielęgnowała ojca przez całą d o b ę . Siły opuszczały go z dnia na dzień; przyglą dał się t e m u z n i e d o w i e r z a n i e m . Przeszedł operację, ale było za p ó ź n o : miał przerzuty. Z d a j ą c sobie sprawę, że czasu ma już niewiele, pojechał po raz ostatni do swoich ukochanych Niemiec, żeby p o ż e g n a ć się z członkami rodziny. Musiał skrócić wizytę z p o w o d u silnych bólów; z ironią zauważył, że leciał z p o w r o t e m pierwszą klasą, a nie mógł n a w e t t k n ą ć d a r m o w e j whisky. Potrząsając z n i e d o w i e r z a n i e m głową, wypróbowywał swo je wciąż m o c n e nogi i ręce, ale w k r ó t c e , jeżeli chciał gdzieś przejść, musiał się o p r z e ć na lasce, a p o t e m na balkoniku. Kiedy patrzyłyśmy na tego człowieka, który nas kiedyś t e r r o ryzował, a teraz był od nas zależny j a k dziecko, ogarniało nas przerażenie. Było to dla niego takie t r u d n e . S p o r o czasu m i n ę ł o , zanim zdobył się na odwagę i poprosił, żebyśmy mu wyczyściły sztuczną szczękę, i pozwolił n a m zobaczyć swoją z a p a d n i ę t ą bez zębów twarz. Przyszedł m o m e n t , że nie był w stanie sam się p o d e t r z e ć . Skóra zrobiła mu się delikatniejsza niż u nie mowlęcia, cienka jak p e r g a m i n . Musiałyśmy być b a r d z o o s t r o ż n e . A j e d n a k pochłaniał wielkie ilości j e d z e n i a , jakby m o g ł o mu j a k o ś przywrócić siły. W końcu powiedziałyśmy mu łagodnie, że lekarz kazał, by jadł tylko wtedy, jak będzie n a p r a w d ę głodny. - Co wejdzie, to musi wyjść, więc to bezcelowe - stwierdził lekarz. Mój ojciec w milczeniu rozważył polecenie i natych miast się do niego zastosował. Od tej chwili jadł wyłącznie to, co mu podałyśmy. Nigdy nie poprosił o więcej. J e g o uległość b a r d z o m n i e poruszyła. To był znak, że pogodził się z tym, że umiera. J e d n ą z nielicznych przyjemności, jakie m o j e m u ojcu zo stały, było oglądanie p r o g r a m u „Days of O u r Lives". C o dziennie o drugiej po p o ł u d n i u podnosił się w tym celu z łóż ka i sadowił przed telewizorem. Przez niezliczone lata i jego, i m a t k ę fascynowali ci piękni, chciwi mężczyźni i te p i ę k n e , chciwe kobiety, którzy niezawodnie, rok po roku, zdradzali jedni drugich. M i a ł a m takiego pecha, że przyleciałam kiedyś z wizytą z zachodniej Australii i przyjechałam do d o m u aku rat wtedy, kiedy rodzice oglądali swój ulubiony p r o g r a m . Drzwi frontowe nie były z a m k n i ę t e na klucz, więc weszłam, oznajmiając o swoim przybyciu d o n o ś n y m i wesołym głosem. Nikt nie wyszedł mi na powitanie. Z a s t a ł a m ich w salonie z oczami wlepionymi w demoniczny e k r a n . Ojciec bez słowa skinął na m n i e władczo, żebym weszła i usiadła na k a n a p i e . M a t k a przyjęła moją obecność do wiadomości, kiedy p r z e chodziłam przez jej pole widzenia, ale nie poruszyła głową ani nie spojrzała mi w oczy, a twarz jej wykrzywiła się w p r z e praszającym uśmiechu. Pojawiłam się w m o m e n c i e krytycz nym dla j e d n e g o z b o h a t e r ó w . W końcu rodzice westchnęli g ł ę b o k o i wiedziałam, że p r o g r a m niedługo się skończy i na pijemy się herbaty. Mój ojciec nie przestał być uzależniony od losów tych okropnych niby-to-panów i złośliwych, agresywnych bab. Sie działyśmy z nim, żeby mu dotrzymać towarzystwa, ryzykując, że udzieli n a m się coś z tej lepkiej opery mydlanej. Mniej wię cej dziesięć dni przed śmiercią ojciec nagle potrząsnął głową i przez coraz luźniejszą sztuczną szczękę parsknął: - Tss! Tss! I zaczął się głośno zastanawiać, jak ktoś m o ż e oglądać coś tak w s t r ę t n e g o . - To obrzydliwe, co ci ludzie robią sobie nawzajem - p o wiedział, jakbyśmy zapytały go o zdanie, a on właśnie po raz pierwszy wygłaszał opinię na t e m a t tego p r o g r a m u . - J a k m o ż n a pokazywać takie p a s k u d z t w o ! Wstat i pokuśtykał z p o w r o t e m do łóżka. Popatrzyłyśmy z otwartymi ustami na tę nagłą o z n a k ę z d r o w e g o rozsądku. Czyżby naszego ojca oświeciło? My, trzy siostry, napiłyśmy się w kuchni herbaty, kiedy nasz ojciec spał, i rozmawiałyśmy o tym, na ile częste wybu chy gniewu mogły przyczynić się do pogorszenia stanu jego zdrowia. Nie potrafiłyśmy pogodzić się z tym, że rak atakuje ludzi bez p o w o d u . M o ż e przyczyną było zniszczenie efektów j e g o wieloletniej pracy w klasztornych o g r o d a c h ? A m o ż e to, że m a t k a przez całe życie mu dogryzała? A i j e g o dieta do najlepszych nie należała. Od kiedy p r z e d dziesięciu laty rzu cił palenie, zrobił się z niego potajemny czekoladoholik. Nikt n a p r a w d ę nie wie, co wywołuje c h o r o b ę , ale ja mia łam p r z e k o n a n i e , słuszne lub nie, że najważniejszą rolę o d e grały tu nieujawnione tajemnice i konflikty z przeszłości. Nasz ojciec nigdy nie rozwiązał do końca ż a d n e g o ze swoich p r o b l e m ó w : żył w stałym konflikcie z każdym członkiem swo jej wielkiej rodziny oraz z kilkoma innymi o s o b a m i , jak na przykład m a t k a Albion. W przeszłości mojego ojca znalazło by się wiele przykrych tajemnic, i to o n e mogły d o k o n a ć straszliwego dzieła zniszczenia. Przez te ostatnie tygodnie m i a ł a m wielką nadzieję, że oj ciec otworzy p r z e d n a m i serce i powie n a m , czego żałuje, że poprosi nas o wybaczenie, i u m r z e w błogim spokoju, o t o c z o ny rodziną. D w u k r o t n i e był już tego bliski: pierwszy raz, kiedy siedzie liśmy p o d d r z e w e m w cętkowanym cieniu. Ja czytałam, a on siedział w milczeniu, z a d u m a n y . - Powiedziałem wszystko ojcu Benowi - odezwał się po chwili. - Więc teraz już w p o r z ą d k u , czyż nie? Ojciec B e n wysłuchiwał spowiedzi mojego ojca od wielu lat, ale tym „czyż n i e ? " ojciec wyraził czającą się w nim wąt pliwość. Widziałam na j e g o twarzy napięcie, wywołane nie tylko fizycznym bólem. Skorzystałam wtedy z okazji i powie działam: - Tylko ty wiesz, czy wszystko jest w porządku, p a p o , czy m o że powinieneś naprawić coś nie tylko wobec Boga, ale i ludzi. Nie ośmieliłam się powiedzieć nic więcej. Mój ojciec błęd nie m n i e m a ł , że nikt w rodzinie nie zna j e g o sekretów. Teraz zmarszczył brwi. M i m o całego w e w n ę t r z n e g o niepo koju wciąż musiał utwierdzać się w p r z e k o n a n i u , że Wielki Szef, jak nazywał swojego katolickiego Boga, wszystko ma za pięte na ostatni guzik. I to w ręce Wielkiego Szefa się o d d a wał, jak grzeczny chłopiec gotów przyjąć wszystko od surowe go ojca, który wie najlepiej. Traktował swoje cierpienie jak karę: Wielki Szef mu je zesłał dla jego własnego dobra. Wie lokrotnie prosił, by nie p o d a w a ć mu żadnych lekarstw, k t ó r e mogłyby przyspieszyć śmierć; chciał być całkowicie posłuszny Bogu. Kiedy w końcu podałyśmy mu morfinę w kroplówce, powiedział, że boi się, że go wykończymy, i d o p i e r o d o c h o dzącej pielęgniarce uwierzył na słowo, że to lekarstwo. - J e s t e m spokojny - oświadczył ni stąd, ni zowąd, kiedy następnym r a z e m usiedliśmy r a z e m na d w o r z e , ciesząc się świeżym powietrzem. Siedziałam w niewielkiej odległości od niego, czytając po cichu książkę. Pogaduszki nie były czymś właściwym, a odrzucił moją propozycję, że mu poczytam. Przyswajał sobie najlepiej, jak potrafił, dziwny fakt, że u m i e ra oraz że m i m o wszystko odejdzie p r z e d swoją żoną. - W i e m , że jesteś spokojny, p a p o , ale chciałabym, żebyś był również szczęśliwy. Na to popadł w głęboką z a d u m ę , ale ja wróciłam do książki. - A skąd wiesz, że nie j e s t e m szczęśliwy? - odezwał się znowu słabym głosem. I wtedy go zawiodłam. Czułam, że pytanie jest o g r o m n i e ważne, ale nie chciałam się głębiej nad nim zastanawiać. Z a miast tego zbyłam go i nie potrafię wyrazić, jak b a r d z o tego żałuję. - Sam, tato, najlepiej wiesz, czy jesteś szczęśliwy czy nie wybełkotałam, a p o t e m mózg przestał mi pracować i nie zdo łałam przyjąć niespodzianego daru: zaufania ojca. Z m a r n o wałam tę szansę. Z a p o m n i a ł a m poprosić o p o m o c mojego własnego Boga albo anioła. W tej krótkiej, ale ważnej chwili nie u m i a ł a m się zdobyć na odwagę. Nawet kiedy powtórzył pytanie, udzieliłam mu tej samej niedostatecznej odpowiedzi. A m i m o to w m o i m ojcu coś się niespodziewanie zmieni ło. Przyszły go odwiedzić dwie zaprzyjaźnione od wielu lat zakonnice, a kiedy wyszły z j e g o pokoju, j e d n a z nich p r z e k a zała mi ważną w i a d o m o ś ć . Była to siostra Victoire, nasza naj starsza przyjaciółka, którą ojciec zobowiązał, by powiedziała mi, że „przykro m u , że był taki twardy dla Carli". Serce nie m a l s t a n ę ł o mi w piersiach. Poszłam się z nim zobaczyć zaraz p o t e m , kiedy pożegnały śmy się z siostrami. Ojciec nie spojrzał mi w oczy, tylko, jak by p r a g n ą c się usprawiedliwić, powiedział po prostu: - Taka zawsze byłaś s a m o w o l n a , C a r l o - i odwrócił głowę. Czy p a m i ę t a ł wtedy, jak mnie p o t w o r n i e przeraził, kiedy chciał m n i e z ł a m a ć i zmusić, żebym słowa nie pisnęła na te m a t j e g o niegodziwych uczynków? Przeprosił, że był „taki twardy", ale p r z e z pośredników. Na nic lepszego nie potrafił się zdobyć, ale dał mi do zrozumienia, że to, co mi robił, mu ciąży i że jest mu przykro. Oczywiście wielu sekretów nie zdradził n i k o m u , poza księ d z e m ; nie zamierzał o m a w i a ć ich z ludźmi, których skrzyw dził. To byłoby zbyt wiele spodziewać się, że na oścież otwo rzy serce; nawet świadomość zbliżającej się śmierci tego nie zmieniła. P ł a k a ł a m w duszy n a d sobą i nad nim, nad tym, że nawet w obliczu śmierci nie potrafi się p r z e ł a m a ć . Ale przez te ostatnie dni, k t ó r e mu jeszcze zostały, był dla nas kochają cy i czuły i tulił swoje córki, co nas g ł ę b o k o wzruszało. O k a zywał miłość, a my czułyśmy, że jest prawdziwa. J e d n a k , umierając, nie był całkiem szczęśliwy; wierząc, że dzięki spo wiedzi wszystko zostanie mu wybaczone, w głębi duszy zasta nawiał się, czy Bóg o k a ż e się w o b e c niego rzetelny. • • • Moja m a t k a , bardziej przytomna w tym czasie, poprosiła, by zawieziono ją do umierającego męża. U b r a ł a ją i uczesała życzliwa pielęgniarka, k t ó r a szczególnie się o nią troszczyła. M a t k a przejechała te kilka kilometrów taksówką przystoso waną do wózków inwalidzkich, a ja wtoczyłam ją do prze- stronnego pokoju, gdzie jej mąż - który kiedyś przechwala! się, że jak o n a odejdzie, to on d o p i e r o sobie pożyje - leżał oparty o stos poduszek. Ucieszył się z odwiedzin żony. M a t k a była teraz taka krucha, a m i m o to wciąż energiczna. Kiedy się do niego zbliżała, policzki miała z a r u m i e n i o n e , spojrzenie baczne, a jej twarz rozjaśniało w e w n ę t r z n e światło. Ustawi łam jej wózek blisko łóżka ojca i cicho wyszłam z pokoju. Z a nim z a m k n ę ł a m drzwi, odwróciłam się na m o m e n t i poraziło mnie to, co zobaczyłam. C h u d a r ę k a mojej matki leżała na łóżku, a ojciec z a m k n ą ł ją w swojej dużej kościstej dłoni, patrzyli na siebie z m i ł o ścią, w milczeniu. Promieniujący od nich blask niemal rozja śniał p o k ó j ; oczy ojca, k t ó r e g o z m i e n i o n ą twarz widziałam od drzwi, błyszczały b e z b r z e ż n y m zachwytem i n a m i ę t n o ścią. Ich miłość wypełniła cały p o k ó j . O b o j e stali przed osta tecznym r o z s t a n i e m i teraz już nie było miejsca na nic p o z a prawdą. W j e d n y m mgnieniu z r o z u m i a ł a m , jak b a r d z o się oboje przez całe życie kochali, szczerze i głęboko, nawet wtedy kie dy walczyli ze sobą, zdradzali się, nienawidzili i poniżali. Wielu ludzi, łącznie ze m n ą , mówiło wtedy: „Dlaczego każde z was nie pójdzie swoją drogą, na miłość boską!". Ale w tych świętych chwilach łaski przebaczali sobie wszystko i zaślubiali się na nowo, tym r a z e m j a k o prawdziwi kochankowie, nie żeby siebie nawzajem zagarnąć, ale by te mu d r u g i e m u dać z siebie wszystko. U ś w i a d o m i ł a m sobie, że p o p e ł n i ł a m błąd, osądzając to, co działo się między nimi w przeszłości - tylko oni wiedzieli, jak było n a p r a w d ę . Chociaż tak s t a r a n n i e zaplanowałyśmy dyżury, nasz ojciec wydał ostatnie tchnienie w samotności o czwartej n a d r a n e m po wizycie naszej matki. Ż a d n a z nas nie spała d u ż o tamtej nocy. Siedziałyśmy w kuchni, popijając h e r b a t ę , i bardziej wyczułyśmy, niż usłyszałyśmy, jak gwałtownie o d e t c h n ą ł . Po biegłyśmy i zobaczyłyśmy j e g o żałośnie o t w a r t e usta, k t ó r e nie były już w stanie chwytać powietrza. Całkiem jakby wołał ku niebu. D u c h ojca ruszył ku wolności. Na szczęście miałyśmy co najmniej cztery godziny, zanim przedsiębiorcy pogrzebowi przyjechali go z a b r a ć - wystarczy ło czasu, żeby m o i bracia zobaczyli go po raz ostatni. Chcia łam, by leżał j a k najdłużej w spokoju, by j e g o duch mógł cał kowicie opuścić ciało, ale moje siostry - bardziej wytrącone z równowagi śmiercią - obstawały przy tym, by szybko usu n ą ć ciało. Pojawili się przedsiębiorcy pogrzebowi. Był niedzielny p o r a n e k - tak wczesny, że dwaj młodzi ludzie ubrani w schlud ne czarne garnitury nie doszli jeszcze całkiem do siebie po so botniej zabawie. Milczeli, zachowywali się z szacunkiem i koncentrowali na pracy, mając świadomość, że obserwuję każdy ich ruch. Nakryte otwartą plastikową torbą nosze usta wili o b o k łóżka i przełożyli na nie dziwnie groteskowe zwłoki. Z a k r a w a ł o to na zniewagę i nie m o g ł a m się nadziwić, że mój ojciec, jeszcze u b r a n y w p i ż a m ę , nie zrobił nic, by ich p o wstrzymać. J e g o wciąż miękkie i długie ciało z a p a d ł o się p o środku, a ręce, n i e k o n t r o l o w a n e przez świadomość, rozlecia ły się na boki. W i d o k niegdyś tak mocnych, a teraz martwych dłoni wyjątkowo m n i e poruszył. Przedsiębiorcy pogrzebowi upchnęli je w czarnej plastikowej torbie, a p o t e m zaciągnęli z a m e k n a d twarzą ojca. Zapytali, czy rodzina będzie chciała zobaczyć zmarłego. Po wiedzieliśmy, że nie; wszyscy go widzieliśmy. Na chwilę zapo mnieliśmy o naszej matce. Ciało ojca zostawiono w spokoju i nie zabalsamowano go, co byłoby równoznaczne z usuwa niem wnętrzności. Ale przedsiębiorcy nie byli zadowoleni, kie dy po upływie pełnej doby moja m a t k a uparła się, że chce zo baczyć męża. Niemniej udało im się go przygotować i w swoim najlepszym garniturze wyglądał zdumiewająco dobrze. Kiedy przedsiębiorcy wyszli, my nadal siedzieliśmy razem, oszołomieni, chociaż od d a w n a spodziewaliśmy się śmierci ojca. M i a ł a m dowiedzieć się o sobie czegoś nowego. Dla ja kiejś cząstki m n i e , do której się nie przyznawałam, śmierć oj ca była chwilą triumfu. P o m i m o wieloletniej terapii - dzięki której mój smutek, gniew i strach przekształcił się we współ czucie dla rodziców - pozostał we mnie p e ł e n goryczy zaka m a r e k , a w nim mieszkała pajęczyca. I właśnie zamierzała za atakować. - Ciekawe, ile zostało po nim pieniędzy, skoro tyle wydał na prostytutki. Śmieszne, przecież i tak wszyscy o nich wie dzieliśmy - rzuciłam. Moje słowa rozpłynęły się w ciszy. Siostry były zbyt oszo ł o m i o n e , by odpowiedzieć. Ale swoich uwag nie kierowałam tak n a p r a w d ę do sióstr, lecz do d u c h a ojca, który jak wiedzia łam, krążył w pobliżu. Z a a t a k o w a ł a m tak ostro, bo zacięłam się w gniewie, że do końca nie zdobył się na całkowitą szcze rość. Wszystko, co wcześniej z a m i e c i o n o p o d dywan, p o z o stało t a m do s a m e g o końca. W religii znalazł p e w n e g o rodza ju przyzwolenie na ciągłe p o w t a r z a n i e grzechów, w nadziei na rozgrzeszenie. J a k tylko wypowiedziałam powyższe słowa, p o c z u ł a m wstrząs, że je wypowiedziałam. Wyczuwałam też emocjonal ną reakcję z m a r ł e g o ojca. Poczułam się nieswojo, bo uświa d o m i ł a m sobie, że moja z e m s t a przyniesie gorzkie k o n s e kwencje. W końcu zmarli są b e z b r o n n i w naszych rękach. Moje serce wypełnił głęboki s m u t e k . P ł a k a ł a m p o t e m dłu go, nie tylko n a d tym, że straciłam ojca, ale i n a d tym, że sta łam się o k r u t n a . Podczas następnych ciemnych nocy błaga łam go o wybaczenie; p o t e m w końcu odbyłam z nim r o z m o w ę , o której marzyłam za j e g o życia, wylewając przed nim swój ból, opowiadając mu, jak ja wszystko o d b i e r a ł a m . Przebaczyłam mu wtedy, n a p r a w d ę i szczerze. Chciałam, że by się p r z e d e m n ą otworzył, ale na ile ja p o s t ę p o w a ł a m otwarcie w o b e c niego? Zawsze d o k ł a d a ł wszelkich starań, a p o d koniec życia przeszedł sam siebie. To ja p o p e ł n i ł a m błąd, oceniając jego zachowanie i krytykując zbytnią p o wściągliwość. Nie zostałam na pogrzeb ojca. Był sam środek sezonu fut bolowego w M e l b o u r n e , przez co z m i a n a lotu bez d o p ł a c a nia ekstra za bilet pierwszej klasy okazała się niemożliwa. J e śli o mnie chodzi, najważniejszą pracę mieliśmy za sobą, a znieść nie m o g i a m myśli o o k r o p n e j , ckliwej c e r e m o n i i p o grzebowej. Tak się złożyło, że w dzień p o g r z e b u lało, i żałobnicy z m o kli tak, że nie d a w a ł o się odróżnić łez od strug deszczu na ich twarzach. W niecały rok później wydarzyło się to s a m o , kie dy m a t k a c h o w a n a była o b o k ojca. D o w i e d z i a ł a m się wszyst kiego o j e d n y m i drugim pogrzebie. Niestety, o m i n ę ł a mnie i j e d n a , i d r u g a okazja do s p o t k a n i a się z innymi członkami rodziny. Mówiłam sobie, że nie zniosłabym tego. Co ja na p r a w d ę wiedziałam o tym, czego trzeba było m o j e m u ojcu, by go uzdrowić? To m n i e nie wolno przerywać pracy n a d uzdra wianiem siebie. M i a ł a m coraz więcej wolnego czasu i wykorzystywałam go na pisanie o historii mojej rodziny, co stawało się dla mnie ważnym zajęciem, oraz p r o w a d z e n i e codziennych zapisków o tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Masaży robiłam tylko ty le, żeby utrzymać się przy życiu. Tak jak wcześniej szłam w mojej pracy na k o m p r o m i s . A l e w inny sposób - u d a w a ł a m orgazmy. P a m i ę t a m m o m e n t , kie dy B e r n a r d , mój klient, naśladował wydawane przeze mnie odgłosy, by pokazać, że wyczuł fałsz w moich reakcjach. Nie stać mnie było na tyle przyzwoitości, by się z nim zgodzić. Zaczęły się dziać różne niemiłe rzeczy. Tak n a p r a w d ę nie było to nic n o w e g o , ale teraz p r z e j m o w a ł a m się nimi jak ni gdy wcześniej. Kiedy zamieściłam ogłoszenie, rywalka, k t ó r a chciała mi zaszkodzić, umówiła się z podstawionym klien t e m , by dzwonił do m n i e i nie o d k ł a d a ł słuchawki, przez co telefon był u m n i e cały czas zajęty i inni nie mogli się połą czyć. Ponieważ p r a c o w a ł a m sama, m i a ł a m ograniczoną zdol ność do k o n k u r o w a n i a z innymi - nie mówiąc już o k o n k u r o waniu z b u r d e l a m i - niemniej m u s i a ł a m znosić to n ę k a n i e . Pewnego dnia dwaj klienci, którym w końcu u d a ł o się d o dzwonić, nie przyszli na u m ó w i o n ą wizytę, więc doszłam do wniosku, że równie d o b r z e m o g ę pójść na zakupy. Kiedy co- fatam s a m o c h ó d , żeby wyjechać z podjazdu, zauważyłam ja kieś a u t o z a p a r k o w a n e kolo wejścia tak, że nie było go widać z okien d o m u . Zaskoczyłam za kierownicą faceta trzymają cego w rękach a p a r a t , a p o t e m z r o z u m i a ł a m . Moi przeciwni cy, kimkolwiek byli, ustawili ten pojazd p o d m o i m d o m e m , aby odstraszać klientów. Z r o z m o w a m i telefonicznymi też było coś nie tak. Faceci dzwonili tylko po to, żeby pogadać, równocześnie się m a s t u r bując, a gdy skończyli, odkładali natychmiast słuchawkę i zo stawiali m n i e na lodzie - odrażające. Coś takiego zdarzało się również w dobrych czasach - w tym biznesie nie należało się t a k i m t e l e f o n o m dziwić - ale teraz zaczęły m n i e d o p r o w a dzać do furii. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kilka razy jakiś obscenicz ny obcy facet. Kiedy w końcu podniosłam słuchawkę i gwizd nęłam do niej, nie mając pojęcia, kto będzie odbiorcą przeraź liwego odgłosu, uświadomiłam sobie, że zaczynam wariować. Mój telefon był na podsłuchu i to d o p r o w a d z a ł o mnie do sza łu. Mówiąc krótko, zaczęłam uświadamiać sobie wszystko, na co dotychczas godziłam się ze względu na mój zawód. Z dnia na dzień entuzjazm ze mnie o p a d a ł , co m o ż n a by ło p o z n a ć po mojej twarzy. Nigdy nie u m i a ł a m d o b r z e ukry wać uczuć. Kiedyś otworzyłam drzwi n o w e m u klientowi. Z a miast wejść, cofnął się, przepraszając, że musi z a p a r k o w a ć s a m o c h ó d w innym miejscu, w cieniu. I więcej się nie pojawił. K o m p l e t n i e m n i e to zniechęciło. Niewykluczone, że coś ta kiego u k a r t o w a ł a konkurencja, by zadać mi następny cios, ale nie byłam o tym p r z e k o n a n a . Po prostu moja twarz prze stała p r o m i e n i o w a ć radością i pewnością. A wiem, że kiedy m a m n a c h m u r z o n ą m i n ę , robię się zdecydowanie brzydka. Przyszła p o r a , by przyznać, że ta r o b o t a nie daje mi już ra dości. A im słabsza była moja wiara w siebie, tym gorsi klien ci do mnie przychodzili. Myślałam o rzuceniu tego zawodu, ale j e d n o c z e ś n i e mówiłam sobie w d u c h u , że nic innego mi nie p o z o s t a ł o . Ta myśl przejmowała mnie lękiem. Ponownie, z coraz większą desperacją, rzuciłam się w wir sesji uzdrawiających. B r a ł a m udział w w e e k e n d o w y c h r e k o - lekcjach, w kursach terapeutycznych, w warsztatach, łącznie z organizowanym przez katolików forum L a n d m a r k E d u c a tion oraz jeszcze d w o m a innymi ich kursami - szukając cze goś, co pozwoliłoby mi wniknąć w siebie i uleczyło m n i e . Wy d a w a ł a m oszczędności całego życia, nie zostawiając sobie niemal nic na przyszłość. Te kursy na swój s p o s ó b były przy d a t n e , ale niewiele mogły mi p o m ó c - n a p r a w d ę chwytałam się wszystkich sposobów. Wciąż m i a ł a m z a m ę t w głowie, nie ustannie czułam się chora od psychicznego c h ł a m u przekazy w a n e g o mi podczas masażu erotycznego, zwłaszcza jeżeli obejmował stosunek, chociaż teraz r z a d k o na to pozwalałam. U t r a c i ł a m tę elastyczność, jaką się cieszyłam, kiedy wierzy łam w swoją d u c h o w ą misję i przepełniała mnie swawolna ciekawość. Teraz p r a c a niesamowicie m n i e męczyła. Gdzieś g ł ę b o k o w m o i m wnętrzu bulgotał niespokojnie wulkan, gro żąc w y b u c h e m . Minęły dwa lata, od kiedy ukończyłam warsz taty p r o w a d z o n e m e t o d ą Hoffmana i odkryłam mój dziecię cy pakt z d i a b ł e m . Ale ten wewnętrzny lęk - to przerażenie nie w i a d o m o czym - był o g r o m n y i żaden t e r a p e u t a nie p o trafił mi p o m ó c . D o p ó k i nie p o z n a ł a m Jessie. Jessie była psychologiem seksuologiem - wychowała się na ulicach N o w e g o J o r k u . O p o w i e d z i a ł a m jej o wszystkim, co mi się w mojej historii wydawało znaczące: o tym, jak du siłam się podczas terapii, o poczuciu beznadziei. Przypad kiem w s p o m n i a ł a m , że w młodości moje wychowanie seksu alne ograniczyło się do sentencji, że od p o c a ł u n k ó w zachodzi się w ciążę. - J a k to „od p o c a ł u n k ó w zachodzi się w ciążę"? - zapyta ła rzeczowo. Z d a w a ł a m sobie sprawę, że takiej cwanej kobiecie nie wy da się to zbyt m ą d r e , ale m i m o to wyznałam: - Wierzyłam, że pocałunki wzmagają p o ż ą d a n i e faceta tak, że j e g o nasienie spłynie dziewczynie do gardła. - Czy to zakonnice powiedziały ci, że tak się dzieje? Że spływające g a r d ł e m nasienie spowoduje, że zajdziesz w ciążę? - Nie, nie o n e . Po prostu tak sobie pomyślałam. Wydawa ło mi się to n a t u r a l n e . - Myślisz, że doszłabyś do takiego wniosku, gdybyś wcze śniej nie doświadczyła czegoś p o d o b n e g o ? Od pytania Jessie zakręciło mi się w głowie. Siedziałam w wiklinowym fotelu na jej werandzie i w jednej chwili p o z n a ł a m p r a w d ę . J a k o dziecko byłam m o l e s t o w a n a przez oj ca! W głowie m i a ł a m p o t w o r n y mętlik. M i m o to uświadomi łam sobie ze zdziwieniem, że zawsze o tym wiedziałam. Ta wiedza tkwiła we mnie od zawsze, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli, co zrobił mi ojciec. Kluczową sprawą było chronienie wizerunku ojca j a k o d o b r e g o człowieka, który k o chał m n i e , j e g o pierwszą, wyjątkową córkę. U k r y w a ł a m przed sobą, że nie kochał m n i e na tyle, by m n i e chronić; że to on właśnie zadał mi gwałt. Był dla m n i e d i a b ł e m . Łzy mi napłynęły do oczu, ale m u s i a ł a m jeszcze uświado mić sobie coś więcej. W y p i e r a ł a m tę wiedzę, bo nie chciałam przyznać, iż działałam z nim w zmowie, że byłam wspólnicz ką zbrodni. O Boże, tak chciałam chronić mojego ojca. K o c h a ł a m go! Nie tylko poczucie wstydu, ale moja miłość do niego powodowały, że b a ł a m się zobaczyć p r a w d ę . Czas mijał, a ja nawet tego nie zauważyłam. Z a p ł a c i ł a m Jessie o g r o m n e h o n o r a r i u m i wyszłam, chciałam gdzieś zło żyć głowę i zasnąć, a m o ż e umrzeć. O b u d z i ł a m się później tego s a m e g o dnia; do p e w n e g o stopnia rozjaśniło mi się w głowie. Kawałki układanki ze stu k o t e m wpadały na swoje miejsca jak wielkie klucze wsuwają ce się do o d p o w i e d n i c h dziurek. Rozwikłałam kwestię moje go paktu z diabłem: „diabeł", z którym m u s i a ł a m walczyć, był na p o c z ą t k u m o i m ojcem. J a k o dziecko wykorzystywane nocą, kiedy jawa miesza się ze snami, nie potrafiłam się w tym rozeznać. To wszystko tak mnie przytłaczało, tak bar d z o się dusiłam, że za każdym razem, kiedy do tego d o c h o dziło, wierzyłam, że j a k o n i e d o b r a dziewczynka u m r ę i pójdę do piekła. M o d l i ł a m się więc do diabła, żeby ocalił m n i e od śmierci. P r z e d e wszystkim od śmierci przez u d u s z e n i e . Pro szę, tatusiu, tatusiu-diable, nie uduś mnie na śmierć. Z r o z u m i a ł a m , że moje p r z e k o n a n i e , iż j e s t e m z gruntu zła, zakorzeniło się we mnie po tym, jak ojciec p r ó b o w a ł m n i e uciszyć, dusząc m n i e i kopiąc. Wynikłe stąd poczucie winy i wstydu, z którym żyłam, kazało mi w dorosłym wieku czuć się niegodnym człowiekiem, nie zasługiwałam na sukces w czymkolwiek, co było dla m n i e w a ż n e . Nie od razu u d a ł o mi się p o s k ł a d a ć wszystko, czego d o w i e d z i a ł a m się u Jessie; a n a w e t m i a ł a m w r a ż e n i e , że m i n ę ły wieki, zanim p o r z ą d n i e przyswoiłam sobie to, co zrozu m i a ł a m . Trybiki obracały się niewiarygodnie powoli, jakby były z a n u r z o n e w syropie. P o j m o w a n i e r o z u m e m to j e d n o ; uleczenie utrwalonych w p o d ś w i a d o m o ś c i wzorców e m o c j o nalnych to coś całkiem i n n e g o . M o j e e m o c j e przypominały elastyczne g u m k i ; p r ó b o w a ł a m nimi sterować, a o n e z trza skiem powracały na d a w n e na miejsce. Z p r z e r a ż e n i e m p r z e k o n a ł a m się, że poczucie wstydu - jak zawsze - nie od stępuje m n i e na krok, p o d o b n i e jak straszliwy brak wiary w siebie. Byłam w r a k i e m człowieka. J e d y n a różnica między z r o z u m i e n i e m a n i e z r o z u m i e n i e m polegała na tym, że teraz z n a l a z ł a m p o t w i e r d z e n i e , że ojciec m n i e odrzucił. C z u ł a m , że ojciec zrujnował mi życie. Z rozpaczą u d a ł a m się po na stępną poradę. - Czy m a m szansę być kiedyś n o r m a l n a ? - zapytałam psycholożkę, k t ó r a pracowała z ludźmi wykorzystywanymi sek sualnie, miała gabinet w mieście. Wyglądała na wstrząśniętą m o i m pytaniem: o t o siedziała przed nią e l e g a n c k o u b r a n a kobieta, k t ó r a nie miała za grosz pewności siebie, i drastycz nie niską s a m o o c e n ę . Policzki mnie paliły, kiedy słuchałam jej odpowiedzi. - Była p a n i wykorzystywana na wiele sposobów - rzekła, pochylając się ku m n i e przez b i u r k o . - Wykorzystywana fi zycznie, seksualnie, emocjonalnie i umysłowo. Wyzdrowieje pani, jeżeli p o d d a się pani odpowiedniej terapii. - A p o t e m nagle d o d a ł a : - Jeżeli nie, będzie musiała pani pomyśleć 0 ścieżce duchowej. Kiedy wyszłam, kupiłam zgodnie z instrukcją misia i lizaki dla mojego w e w n ę t r z n e g o dziecka i lizałam je, aż mi się nie d o b r z e zrobiło. K u p i ł a m zalecaną książkę „ T h e C o u r a g e to H e a l " i udzieliłam dziewczynce z mojego wnętrza głosu, za pisując jej słowa lewą ręką. W y o b r a ż a ł a m sobie, jak ją tulę 1 pocieszam łagodnymi słowami. O g r o m n i e mi to p o m o g ł o . Czułam, jak to dziecko w m o i m umyśle p o d n o s i się z ziemi i przestaje kulić się w szopie na węgiel, której nigdy nie ośmieliło się opuścić. Ile to potrwa, zanim znowu poczuje się n a p r a w d ę bezpieczne? Przez kilka tygodni k o n t y n u o w a ł a m to c u d o w n e uzdrawia nie, z zachwytem p r o w a d z ą c r e g u l a r n e rozmowy z m a ł ą dziewczynką we m n i e . Jeżeli tylko zdarzyło mi się o tym za p o m n i e ć , p r ó b o w a ł a m to z a n i e d b a n i e jej wynagrodzić. Naj ważniejsze, żeby nauczyła się mi ufać. Równocześnie intrygowały mnie słowa t e r a p e u t k i o wej ściu na ścieżkę duchową. Z a d a w a ł a m sobie pytanie, co mogła mieć na myśli. Medytację, religię? Jeżeli tak, to którą religię? A m o ż e życie p o d kierunkiem nauczyciela d u c h o w e g o ? Nie wykluczone, że wcale nie m a m y wyboru, a tylko n a t c h n i o n e myśli, które skłaniają nas do działania, a te działania znowu nas czegoś uczą. Tak czy owak, przyszedł mi na myśl mistrz Adi Da (z początkiem lat siedemdziesiątych znany był w Los Angeles j a k o B u b b a F r e e J o h n ) . Przypomniałam sobie, że kiedy po raz pierwszy czytałam książkę o jego życiu, moje ser ce wypełniło się takim blaskiem, że aż spoglądałam na własną pierś z n i e o d p a r t y m wrażeniem, że zobaczę wypływające z niej światło. P o r w a n a cudownymi doznaniami, nie m o g ł a m o d e r w a ć się od lektury. Teraz zaczęłam poważnie myśleć o mistrzu, który potrafił tak m n ą poruszyć. Z a c z ę ł a m uczęszczać na cotygodniowe spotkania zwolen ników Adi D a , o r g a n i z o w a n e we F r e m a n t l e przez j e g o uczennicę, k t ó r a jakiś czas spędziła ze swoim guru. Zafascy nowana, wyruszyłam w ryzykowną p o d r ó ż - wstąpiłam na du- chowa ścieżkę dla niewinnych, szczerych, odważnych, zdezo rientowanych i głupich. K u p o w a ł a m książki i taśmy, jeździ łam na rekolekcje i zaczęłam m e d y t o w a ć dwa razy dziennie. Z n o w u o d c z u w a ł a m Boską Miłość, p o d o b n i e jak kiedyś w klasztorze, ale tym r a z e m d u ż o mocniej. Pisma mistrza Da również dawały mi n a t c h n i e n i e : nikt chyba nie rozumiał ludzkiej natury lepiej niż on. Mistrz Da napisał wiele książek, tworząc je z kolosalną szybkością, a po nas oczekiwano, że kupimy je wszystkie. Pracowałam nadal j a k o masażystka, chociaż z przerwami. Aż do lata 1994 roku, kiedy p e w n e wydarzenie położyło t e m u kres. W t e d y tego nie doceniałam, ale był w tym palec Boży. Tego letniego dnia wyjrzałam przez o k n o przytulnego d o mu w Hilton, w pobliżu F r e m a n t l e , i zobaczyłam, że mój o g r ó d jest całkiem zrujnowany. W y b r a ł a m ten d o m ze wzglę du na duży ogród i r z e k o m o d ł u g o t e r m i n o w ą u m o w ę najmu. M i e s z k a ł a m sama, bo moja córka Victoria, od kiedy skończy ła piętnaście lat, wolała zamieszkać z ojcem. M i n ę ł o zaled wie osiem miesięcy, od kiedy się w p r o w a d z i ł a m , a już ten du ży t e r e n p o d z i e l o n o na trzy działki i po obu moich stronach wyrosły płoty. J e d y n e drzewo, do k t ó r e g o b a r d z o się przywią załam, cienisty d ą b , znalazło się wkrótce po drugiej stronie stawianego płotu. Na tyłach k a ż d e g o p o d w ó r k a instalowano nowe szambo. O p e r a t o r koparki okazał współczucie, ale nic na to nie mógł poradzić, że przekopuje grządki z ziołami, kwiatami i jarzynami oraz starannie o d m ł a d z a n e krzewy hibiskusa i przetacznika. Wystarczyło j e d n o p o p o ł u d n i e , żebym znala zła się w d o m u tkwiącym na środku gigantycznej piaskowni cy, zła i b e z r a d n a , bo w ż a d e n sposób nie m o g ł a m powstrzy m a ć rujnowania mojego o g r o d u i wszystkich moich planów. U d e r z y ł a m dużym palcem prawej stopy w nogę od łóżka i z ł a m a ł a m go. U z n a ł a m to za znak pokazujący mi, jak bar dzo j e s t e m z d e z o r i e n t o w a n a . I proszę! M u s i a ł a m przestać pracować. M o i uprzejmi sąsiedzi, Elsie i Bert, przynosili mi z u p ę i chleb z m a s ł e m i prowadzili ze m n ą wesołe p o g a w ę d ki. Bert był dla mnie jak ojciec, od chwili gdy się wprowadzi łam. P o z n a ł a m go, kiedy niespodziewanie zastukał do drzwi; stał ze skrzynką z narzędziami w ręce i zastanawiał się, czy nie znajdzie się u mnie w d o m u jakaś d r o b n a r o b o t a do wy k o n a n i a . Kiedy zostawiłam klucze w środku, p o m ó g ł mi wła m a ć się do mojego własnego d o m u . P o t e m b a r d z o rozbolały mnie plecy, nie m o g ł a m się wy prostować, więc znów zaprzestałam masażu. Przez tydzień kuśtykałam po d o m u o kulach przez ten mój paluch; kolejny tydzień przeżyłam w męczarniach z p o w o d u pleców. W drugim tygodniu opiekował się m n ą j e d e n z moich klientów. Często do m n i e zaglądał, żeby m n i e zabrać na lunch albo do kręgarza, i nawet robił dla m n i e zakupy. K t ó regoś dnia, kiedy t r u d n o było mi się poruszać, pozwoliłam, żeby p o m ó g ł mi wstać z łóżka. - Lepiej ty niż ja - zażartował, szeroko się uśmiechając. Byłam z d u m i o n a , że chciało mu się jeszcze do m n i e wracać, kiedy zobaczył mnie w takim stanie. R o b był żonaty, bogaty, a dzięki i n t e r e s o m - wszystko jed no jakim - nawiązał kontakty z ludźmi z wymiaru sprawied liwości - policją, detektywami i sędziami. Miał także d u ż e doświadczenia jeśli chodzi o salony masażu i b u r d e l e . Wypy tywałam go o to, kiedy siedzieliśmy nad piwem w restauracji, ale nie był wylewny. Uważał, że pewnych rzeczy nie w a r t o wiedzieć. - Jedz, C a r l o . Dbaj o siebie. Kiedy doszłam już trochę do siebie, powiedziałam R o b o wi, że b ę d ę mu robiła tylko masaż - n a p r a w d ę b r a k o w a ł o mi już energii na coś więcej. R o b się nie przejął; powiedział, że „ o d p r ę ż a ć się" m o ż e gdzie indziej. Wyzdrowiałam, ale n a d a l nie miałam pojęcia, w k t ó r ą s t r o n ę się zwrócić. P e w n e g o dnia, akurat kiedy moja sąsiadka Elsie przyniosła mi gorące bułeczki, zadzwonił telefon. Ku mojemu bezbrzeż n e m u zdumieniu dzwonił ktoś z wydziału gospodarki miesz- kaniowej, proponując mi mieszkanie w D e n m a r k . Przed trze m a miesiącami p e w n a znajoma n a p o m k n ę ł a niemal m i m o chodem: - Podaj swoje nazwisko do wydziału gospodarki mieszka niowej, Carlo. Parsknęłam śmiechem. - Co oni mogliby dla m n i e zrobić? Nie j e s t e m s a m o t n ą m a t k ą ani inwalidką. Ale o n a upierała się, żebym się zarejestrowała. U l e g ł a m n a m o w o m i poszłam do tego biura. J a k dowiedziałam się później, w tym czasie b u d o w a n o w D e n m a r k osiedle dla osób powyżej pięćdziesiątki, a moje p o d a n i e było jednym z zaledwie dwóch p o d a ń o mieszkanie dla jednej osoby. Bert z a p r o p o n o w a ł , żebyśmy poszli na nie z e r k n ą ć - i b a r d z o n a m się s p o d o b a ł o . N o w e mieszkanie! Miejsce na założenie o g r o d u ! M o g ł a m się t a m p r z e p r o w a dzić po przejściu na e m e r y t u r ę i spokojnie mieszkać do koń ca życia. To wszystko spadło mi jak z nieba. Przeprowadziłam się dwa tygodnie później. Wszystko się zmieniło, a ja tego niemal nie zauważyłam. Bóg wziął mnie za r ę k ę i zaprowadził w nowe miejsce. I w s a m ą p o r ę . • • • W ciągu ostatnich dni w dawnym d o m u trzeba było wszyst ko u p o r z ą d k o w a ć . Z a d z w o n i ł a m do kilku klientów, którzy w zaufaniu podali mi n u m e r telefonu, aby się p o ż e g n a ć . Szczególnie serdecznie chciałam pożegnać się z G u y e m , przystojnym młodym człowiekiem, który się we mnie zadu rzył. Pracował jako przedstawiciel handlowy firmy jubilerskiej i czasami obniżałam mu opłatę, przyjmując jakiś ładny pier ścionek albo wisior. G u y był wysoki, miał wspaniałe ciało i d o bre maniery. Brakowało mu wiary w siebie j a k o mężczyznę, i to był jego problem, bo miał zdrowy apetyt na seks. W kon taktach ze m n ą zawsze był uprzejmy, życzliwy, wdzięczny i uważny - k r ó t k o mówiąc, m a r z e n i e każdej dziewczyny, a przecież nie miał nikogo. Kiedy się lepiej poznaliśmy, seks z nim byt cudowny. Cieszy ło mnie jego muskularne ciało, gładka skóra, świeży oddech i z a d b a n e włosy. Guy był ostrożny i zawsze używał prezerwa tywy. Kiedy widziałam go poprzednim razem, powiedziałam mu, że ze swoją u r o d ą i urokiem osobistym nie powinien mieć żadnych kłopotów ze znalezieniem sobie dziewczyny. Wysłu chał mnie z zapartym tchem. Dlaczego, u licha, pomyślałam, taki człowiek jak Guy ma tak niskie m n i e m a n i e o sobie jako kochanku? G u y zostawił mi n u m e r swojej k o m ó r k i , żebym się z nim k o n t a k t o w a ł a , jak b ę d ę miała „wolną chwilę". Z a d z w o n i ł a m po raz ostatni, mówiąc, że potrzebuję jakiegoś drobiazgu z biżuterii na p r e z e n t dla przyjaciółki. Kiedy przyszedł, za miast zaprowadzić go do pokoju do masażu, z przyćmionym i różowym światłem, z a b r a ł a m go do j a s n o oświetlonego sa lonu. Otworzył teczkę z p r ó b k a m i i położył mi ją na kolanach i d o p i e r o wtedy pierwszy raz mial okazję zobaczyć m n i e przy zwykłym świetle, bez makijażu, z pobladłymi policzkami, przylizanymi, prostymi włosami. Kiedy m n i e coś boli, wyglą d a m staro. M i m o opuszczonych powiek widziałam, że się wzdrygnął. P o d n i o s ł a m na niego oczy. - Czy masz już dziewczynę, G u y ? - Tak - w y m a m r o t a ł Guy, a ja zapytałam, czy jest miła. Kiwnął głową, z każdą chwilą czując się coraz bardziej nie swojo. - No więc jak, Guy, będziesz szczęśliwy, p r a w d a ? - O d d a lam mu teczkę. - Nie potrzebuję dziś niczego i niedługo wy j e ż d ż a m z miasta. Widziałam, że o d e t c h n ą ł z ulgą, kiedy się z nim pożegna łam. W końcu o k a z a ł o się to nie takie t r u d n e . Zamykając drzwi, zauważyłam na p o d ł o d z e m a ł ą jaskrawą paczuszkę. Kiedy G u y w nerwowym pośpiechu opuszczał mój d o m , przy p a d k o w o wypadły mu z kieszeni spodni prezerwatywy. Były efekciarskie, najlepsze, jakie m o ż n a kupić, ale wiedziałam, że po nie nie wróci. U ś m i e c h n ę ł a m się i z całego serca życzy łam mu wszystkiego najlepszego. I któż to zadzwoni! zaraz n a s t ę p n e g o dnia, jeżeli nie M e fistofeles w postaci uroczej Azjatki, z k t ó r ą zaprzyjaźniłam się, kiedy pracowałyśmy r a z e m j a k o ochotniczki przy p r e z e n tacjach na warsztatach „Pieniądze i ty". Umówiłyśmy się z Susie na lunch i wtedy zaznajomiła mnie ze swoim nowym p l a n e m . Chciała otworzyć p u n k t masażu w d o m u , który wła śnie kupiła w dzielnicy biznesowej Perth, i poprosiła m n i e , żebym go poprowadziła! - M a s z d o ś w i a d c z e n i e i skłonisz dziewczyny, żeby robiły to jak t r z e b a - wyjaśniła. - Wyszkolisz je d o b r z e w m a s a ż u i b ę d z i e m y t r z y m a ć się reguł: sam masaż, żadnych n a r k o tyków. Z a r u m i e n i ł a m się, że ma o m n i e tak d o b r ą opinię, ale wy sokie d o c h o d y i lekka praca - ż a d n e g o b e z p o ś r e d n i e g o zaan gażowania w m a s o w a n i e - kusiły mnie tylko przez m o m e n t . Wszystko w m o i m ciele mówiło mi, że byłby to krok wstecz; w końcu byłam gotowa rozstać się na d o b r e ze swoim trybem życia. O d m ó w i ł a m z wdzięcznością, s p r z e d a ł a m Susie mój stół do masażu, p o d a r o w a ł a m stos ręczników i życzyłam p o wodzenia w planach. Z n a l a z ł a sobie o d p o w i e d n i ą m e n e d ż e r kę, zarobiła pieniądze, o jakie jej chodziło, i na koniec sprze dała salon za godziwą cenę. • • • To była czysta rozkosz, znaleźć się znowu w D e n m a r k , tym r a z e m w m o i m własnym m a l u t k i m d o m k u . Z a c h w y c a ł a m się towarzystwem wesołych, kochających i uczciwych przyjaciół. Chińska waza, k t ó r a przez tyle lat była dla m n i e n a t c h n i e niem, r o z p a d ł a się na d r o b n e kawałeczki i teraz m i a ł a m czas, by wśród s k o r u p spróbować o d n a l e ź ć spokój. J e d n a k już wkrótce miałam popełnić następny błąd, tym razem w imię słusznej sprawy. Niektórzy z moich przyjaciół w D e n m a r k byli o d d a n i mi strzowi D a , k o n t y n u o w a ł a m więc n a u k ę i p o b o ż n e praktyki j a k o członek niewielkiej grupy. U c z n i o m ciągle p r z y p o m i n a się, że mają żyć, n i e u s t a n n i e p a m i ę t a j ą c o mistrzu. Ustawi- łam j e g o p o r t r e t na m a ł y m ołtarzyku i powiesiłam po j e d n e j fotografii na niemal każdej ścianie w m o i m d o m u . Siła, z ja ką przyciągał m n i e mistrz D a , stała się tak wielka, że w rok później po tygodniowych rekolekcjach w malowniczej o k o licy p o d M e l b o u r n e chciałam ślubować mu wieczną lo jalność. Tym r a z e m , p r z e k o n y w a ł a m s a m a siebie, poświęcę się f u n d a m e n t a l n e j sprawie, życiu p e ł n e m u wyrzeczenia, k t ó r e d o p r o w a d z i m n i e d o prawdziwego d u c h o w e g o speł nienia - ślubowanie o b e j m o w a ł o również o d d a w a n i e p o n a d dwudziestu p r o c e n t d o c h o d ó w . P o t r z e b o w a ł a m mistrza; p o w i e d z i a n o mi, że nikt nie zdoła na własną r ę k ę wypełnić tak wielkiego z a d a n i a . Z a n i m p o z w o l o n o mi złożyć ślubowanie, p o p r o s z o n o , że bym u p o r z ą d k o w a ł a sprawy związane z seksem. „Stosunki seksualne mają ograniczać się do związków ludzi z a a n g a ż o wanych e m o c j o n a l n i e " - j e d n a z głównych zasad; jeżeli wy b i o r ę tę ścieżkę, m a m ją traktować poważnie. W tym czasie żyłam w celibacie, ale los tak zrządził, że wciąż miałam kon takty z p e w n y m klientem, ponieważ p r z y p a d k i e m mieszkał w D e n m a r k . Jack nie zwlekał i po m o i m przyjeździe zaraz do m n i e wpadł. Wieści o nowych przybyszach szybko się po mia steczku rozchodziły! Dla m n i e Jack był j a k sól ziemi: niewin ny, dobry, ciężko pracujący i zdrowy. Kiedy po raz pierwszy pojawił się u m n i e w Perth, miał na sobie świeżą kraciastą ko szulę, najnowsze w o r k o w a t e spodnie, najczystsze buty, a na łysiejącej głowie filcowy kapelusz na bakier, który uprzejmie zdjął, kiedy się do m n i e odezwał. Był nieśmiały, miał rozbra jający uśmiech i stłumiony głos; jak się dowiedziałam, miał raka przełyku K o n t a k t y z Jackiem były proste i przyjemne. Po p r o s t u tę sknił za kobiecym towarzystwem. Przed wielu laty ożenił się z m ł o d ą kobietą, k t ó r a w k r ó t c e po ślubie p r ó b o w a ł a uciec z d u ż ą ilością j e g o pieniędzy. Chociaż na kobiety patrzył z uwielbieniem, tak n a p r a w d ę ich nie rozumiał i nie miał p o jęcia, co z nimi robić. D a ł a m mu ten p e ł e n miłości kontakt, k t ó r e g o szukał. Był zadowolony, kiedy go m a s o w a ł a m , i bar dzo szczęśliwy, kiedy leżał w moich r a m i o n a c h . Mówił, że nie lubi ani zbyt częstych stosunków, ani tego, żeby go zbyt czę sto d o p r o w a d z a ć do o r g a z m u , ponieważ p o t e m czuje się zmęczony. P o t r z e b o w a ł bliskości i pieszczot, k t ó r e przynosi ły mu ulgę w samotności. P r ó b o w a ł a m wytłumaczyć to najlepiej, j a k potrafiłam, wy z n a w c o m mistrza D a , którzy kierowali m o i m rozwojem d u chowym. Tylko m o j e kontakty z J a c k i e m m o ż n a było o k r e ś lić j a k o „ s e k s u a l n e " . Sprawę d o d a t k o w o k o m p l i k o w a ł fakt, że Jack mi płacił. Poza tym opiekował się m n ą , pożyczył mi na przykład swój s a m o c h ó d , kiedy mój wysiadł, i przynosił mi m o r e l e , k t ó r e w wielkiej obfitości dojrzewały w j e g o ogrodzie za d o m e m . Dbaliśmy o siebie nawzajem, a ja z za a n g a ż o w a n i e m s t a r a ł a m się Jackowi d o g a d z a ć . Czy moich relacji z J a c k i e m nie dałoby się p o d c i ą g n ą ć p o d „związek lu dzi z a a n g a ż o w a n y c h e m o c j o n a l n i e " ? Oczywiście, że nie. Z a p e w n e był to związek między kocha jącą prostytutką a kochającym mężczyzną, ale w ż a d n y m wy p a d k u nie mógł spotkać się z a p r o b a t ą wyznawców mistrza D a . M u s i a ł a m wyrzec się tego związku, z a n i m pozwolą mi złożyć przysięgę mistrzowi Adi D a . M o m e n t podjęcia decyzji był dla m n i e sprawdzianem: czy ja sama dla siebie potrafię odróżnić, co jest d o b r e , a co złe? Ale czy nie robiłam już te go wielokrotnie w przeszłości i czy nie p r z e k o n a ł a m się póź niej, że p o p e ł n i ł a m b ł ą d ? Czy nie p o w i n n a m teraz zaufać m o j e m u n o w e m u mistrzowi? Złożyłam przysięgę. I znowu, jak za czasów w klasztorze, gotowa byłam dla wyższych celów ignorować wewnętrzny ból. P o d p o r z ą d k o w a ł a m się osądowi ludzi r z e k o m o lepszych o d e m n i e . Przyznałam w ten sposób, że moje p o b u d k i muszą być nieczyste, bo Jack mi płaci. A wszystko dlatego, że chcia łam uważać siebie za osobę u d u c h o w i o n ą . Płaciłam wysoką c e n ę za swój nowy wizerunek. Nigdy nie p r z e s t a n ę żałować, że nie zgodziłam się już wię cej spotkać z Jackiem. P r ó b o w a ł a m wyjaśnić mu wszystko p r o s t o w oczy, oszołomione, wielkie i brązowe, za o k u l a r a m i w grubych o p r a w k a c h , ale biedaczysko nic nie rozumiał, i cierpiał. Objął mnie po raz ostatni, d o t k n ą ł moich warg roz- dygotanymi ustami, j e g o cichy głos głucho rozbrzmiewał w naszych sercach. Z o s t a w i ł a m Jacka na pastwę samotności. Kilka miesięcy później u m a r ł w szpitalu, a mnie przy nim nie było. Ś m i e r ć J a c k a o k a z a ł a się dla m n i e p u n k t e m z w r o t n y m . Nikt, n a w e t najbardziej u d u c h o w i o n y mistrz na świecie, n a wet m ę d r z e c p r o ś c i u t k o z nieba ani w ogóle ż a d e n bóg, nie m a p r a w a m ó w i ć mi, c o jest dla m n i e d o b r e . Ś m i e r ć J a c k a była dla m n i e c e n n ą n a u k ą . W tym s m u t n y m o k r e s i e zaczę łam odzyskiwać s z a c u n e k dla mojej własnej w e w n ę t r z n e j prawdy. • • • O d e s z ł a m od mistrza D a . Cierpiałam, czując, że w życiu na własną r ę k ę nie b ę d ę miała okazji, by bez reszty poświę cić się t e m u co boskie, że tracę d o s t ę p do szczególnego stru mienia łaski. Nie chciałam p o n o w n i e ł a m a ć przysięgi, k t ó r ą złożyłam z p e ł n ą powagą. I przejęłam się, kiedy powiedziano mi, że mistrz Da k a ż d e o d s t ę p s t w o przyjmuje z o g r o m n y m s m u t k i e m , że g ł ę b o k o rani go o d r z u c e n i e daru, w którym składa siebie. Miłość do mistrza Da była z a p e w n e wielkim błogosławień stwem. Odejście od niego pewnie jeszcze większym, p o n i e waż w tym m o m e n c i e przedłożyłam j e d n ą wartość p o n a d wszystkie inne: wierność m o j e m u w e w n ę t r z n e m u ja. Trans cendencja p e ł n e g o lęku ego jest możliwa d o p i e r o wtedy, gdy przestaje się wątpić w w e w n ę t r z n e ja. M o ż e taki był cel poja wienia się mistrza Da w m o i m życiu: umożliwienie mi d o k o nania wyboru. Nie byłam pewna, czy postępuję słusznie; wszyscy m o i z a a n g a ż o w a n i d u c h o w o przyjaciele odradzali mi ten krok. M i a ł a m wiele wątpliwości, kiedy z d e j m o w a ł a m liczne fotografie Adi Da ze ścian, ale łaska mnie nie opuści ła i nie d a ł a m się znowu wykoleić. Dźwigałam ciężar poczucia winy z p o w o d u odejścia od mi strza Da oraz rozstania z J a c k i e m ; strasznie bolały m n i e ra miona. Tak b a r d z o , że m u s i a ł a m powstrzymywać się od krzy- ku i rozpaczliwie p r a g n ę ł a m poczuć się lepiej. Kiedy więc d o szły do mnie wieści o Tomie, wyjątkowym uzdrowicielu, któ ry przyjechał z P e r t h na kilka dni do D e n m a r k , poszłam go odwiedzić. Położyłam się na brzuchu na stole zabiegowym i jak tylko Tom lekko d o t k n ą ł mojego tułowia, d o z n a ł a m ulgi. Poczu łam łzy p o d powiekami; od tak d a w n a nie czułam błogości, j a k ą daje swobodny przepływ energii przez ciało. Tom m u s nął kark i kręgi na plecach, a ja z r o z u m i a ł a m , czego mi b r a kowało: to uczucie było jak miłość do siebie samej, akcepta cja siebie. Byłam boleśnie świadoma wszystkich swoich porażek. Kiedy j a k o wyznawczyni Da m i a ł a m stosować się do o d p o wiedniej diety, za każdym r a z e m , p a r z ą c sobie h e r b a t ę , czu łam się winna. Za każdym razem, kiedy j a d ł a m jajka, miód albo, co gorsza, czekoladę czy piłam cappuccino! Bez p r z e rwy się o c e n i a ł a m , czy postępuję właściwie, i r z a d k o mi się to udawało. - A więc - odezwał się Tom, najwyraźniej czytając w m o ich myślach - masz za sobą o g r o m n ą walkę. A wszystko to dusiłaś w sobie! Spostrzegawczy, pomyślałam, i p r z y p o m n i a ł mi się pewien człowiek o zdolnościach parapsychicznych, który ostatnio powiedział mi prawie to s a m o : - Stoczyła pani wiele potężnych bitew i nie uległa pani! - M a s z p i ę k n ą duszę. - G ł o s Toma był łagodny. - Dlacze go nie pokażesz na zewnątrz, j a k a n a p r a w d ę jesteś? - Z r o z u miałam ze z d u m i e n i e m , że w tej chwili nie b a r d z o jest na co patrzeć. Tom ciągnął spokojnie dalej: - W twojej duszy widzę szybkie i wspaniałe wibracje. N i e p o d o b n a jest do większości dusz, więc nikt tak n a p r a w d ę nigdy cię nie zobaczył. To nie tak, że ludzie nie chcą cię widzieć; po prostu dla większości ludzi jesteś p o z a zasięgiem wzroku. Przez całe życie cię nie widziano. Czułam się wtedy tak, jakbym miała zalać się łzami ze szczęścia, że w końcu Tom mnie zobaczył. Nie wspomniał o diable. - Masz wyjątkowo ł a g o d n ą duszę - d o d a ł Tom spokojnie, a j e g o palce n a d a l spoczywały lekko na m o i m ciele. - D u s z a i umysł są różne. K a ż d e z nich charakteryzuje inna wibracja. W z o r c e umysłowe nie zostały w twoim przypadku o d p o w i e d nio wykształcone. Da się je wykształcić na nowo. Moja praca polega na p o m a g a n i u takim ludziom jak ty, żebyście wiedzie li, kim jesteście. Słowa Toma g ł ę b o k o m n i e pocieszyły i dodały mi p e w n o ści. D o b r z e było po raz pierwszy od wielu miesięcy usłyszeć, że nie j e s t e m takim nieudacznikiem, jak mi się wydawało. Tom nie p r ó b o w a ł m n i e oczarować. Przerwał mi natych miast, jak tylko powiedziałam: - S a m o t n e jest życie, kiedy człowieka nikt nie widzi. - Nie - powiedział stanowczo - nie, n a p r a w d ę . To tylko wymaganie e m o c j o n a l n e . Kiedy już raz zrezygnujesz z tego, by spełniać się p o p r z e z emocje, znajdziesz się przy Bogu i b ę dziesz mogła cały czas być szczęśliwa. Nigdy nie poczujesz się samotna. Cieszę się, że zapisałam później j e g o słowa. J u ż wtedy zro biły na mnie wrażenie ważnej prawdy, ale nie potrafiłam so bie wyobrazić, w jaki sposób „zrezygnować z tego, by speł niać się p o p r z e z emocje". Ten dar miał objawić się później, a wtedy słowa Toma nabrały c u d o w n e g o sensu. L e ż a ł a m na stole i wróciłam myślami do słów Toma: „ Ż e byś n a p r a w d ę wiedziała, kim jesteś". Ale jak to zrobić? Tom odczytał moje myśli i powiedział: - Nie chodzi o to, żeby się w tym rozeznać. M a s z w sobie wielką wrażliwość... ale i mocny intelekt, więc twój umysł wchodzi ci w d r o g ę , bo chce wszystko wiedzieć. Musisz p o czuć, w jaki s p o s ó b wyrazić swoje prawdziwe ja. Miałam wrażenie, że p o d d ł o ń m i Toma e n e r g i e w m o i m ciele się przegrupowują. O g a r n ę ł o mnie wspaniałe uczucie, że j e s t e m k o c h a n a , słodko relaksujące i uśmierzające ból w r a m i o n a c h , karku i plecach. - D l a c z e g o jesteś do siebie tak krytycznie n a s t a w i o n a ? Tom d o t k n ą ł najistotniejszej kwestii. - Przez cały czas siebie oceniasz. Mówił o surowym rodzicielskim głosie w m o i m wnętrzu, który nigdy nie dawał mi spokoju. O p r ó c z tego rodzicielskie go głosu był t a m również jakiś sędzia, coś w rodzaju wieleb nej matki w t o d z e , oraz wszystkowidzące o k o Boga z mojego dzieciństwa. Rzeczywiście niewłaściwe towarzystwo! Czy G a y e robiła aluzję do tych moich wewnętrznych krytyków, kiedy zwracała mi uwagę, żebym „powiedziała do widzenia wszystkim swoim złym przyjaciołom"? Wątpię! Ale gdyby tak się rzeczy miały, trafiłaby w s e d n o . Z radością i ulgą stwierdziłam, że akceptuję siebie taką, j a k ą j e s t e m , i p o c z u ł a m się, jakbym wyszła z więzienia. A więc to jest mój p u n k t startowy: samoakceptacja! Byłam, j a k a byłam, i nie m u s i a ł a m być ani mądrzejsza, ani bardziej u d u c h o w i o n a . Nie m o g ł a m się doczekać, by dalej żyć. Po dziękowałam Tomowi, który pojawił się w m o i m życiu a k u r a t wtedy, kiedy go tak rozpaczliwie p o t r z e b o w a ł a m . Mój przyjaciel, kiedy r o z m a w i a ł a m z nim na t e m a t decyzji, żeby wycofać się z n i e d a w n o złożonej przysięgi, wyczuł, jak żałuję tego, co inni nazywali moją nielojalnością, i powie dział spokojnie: - Carlo, tę przysięgę składałaś wyłącznie samej sobie. I znowu z bezgraniczną ulgą z r o z u m i a ł a m , że jedyna p r a w d a , k t ó r ą p o w i n n a m uznawać, to ta, którą czuję w m o i m własnym sercu. Wszystkie z e w n ę t r z n e prawdy tylko p o m n i e j szają to słodkie zjednoczenie z wiecznie o b e c n ą w m o i m w n ę t r z u boskością. „Nic nie jest złem ani d o b r e m s a m o przez się, tylko myśl nasza czyni to i o w o t a k i m ' " , napisał Szekspir. Podczas m o ich sesji z G a y e , od których m i n ę ł o już kilka lat, po raz pierw szy doświadczyłam tego, jak zło zmieniło się we wszechogar niającą miłość. Byłam wtedy zbyt niedojrzała, żeby docenić ten wyjątkowy dar. Teraz zaczynałam się tą fantastyczną p r a w d ą delektować. ' W. Szekspir „Hamlet", tłum. J. Paszkowski (przyp. ttum.). Prosiłaś się o to, Carlo był rok 1994. N i e d ł u g o m i a ł a m skończyć pięćdziesiąt sie d e m lat, a d o p i e r o n i e d a w n o nauczyłam się samoakceptacji. Z a s t a n a w i a ł a m się z zadziwieniem, dlaczego tak długo trwa ło, z a n i m z r o z u m i a ł a m coś tak p r o s t e g o . Religia m o j e g o dzieciństwa ze swoim n i e u s t a n n y m a k c e n t o w a n i e m grzechu, kary, winy i poniżenia, ukryła tę koncepcję w jakieś szafie al bo zagrzebała p o d d e s k a m i podłogi, gdzieś, gdzie najtrudniej ją znaleźć. Katolicyzm bez poczucia winy wydawał się nie do pomyślenia. Gdyby katolicy nie odczuwali nieustannej p o trzeby boskiego przebaczenia, czy chodziliby do kościoła tak często albo w ogóle? Czy chodziliby do spowiedzi; czy wciąż przyznawaliby szczególny status tym, którzy głosili, co jest słuszne, a co złe ( p r z e d e wszystkim co jest złe); i, co najważ niejsze, czy nie przestaliby dawać pieniędzy? Ł a t w o było zwalać winę na moją religię. Ale p o n o s i ł a m ją również ja: po prostu nie byłam przygotowana na to, by być uczciwą. Za b a r d z o się b a ł a m , żeby stawić czoło prawdzie. A teraz, kiedy zdobyłam się na odwagę, gdzie podział się p r o b l e m ? Z osobistego doświadczenia m o g ę powiedzieć, że nie istnieje lepsze lekarstwo niż uczciwość. Z r o z u m i a ł a m również, że bez uczciwości nie ma prawdzi w e g o życia d u c h o w e g o . Wszystkie te lansady i prysiudy, żeby uznał mnie za d o b r ą Bóg, inni ałbo własne wyśrubowane wy o b r a ż e n i e o sobie, nie miały nic wspólnego z duchowością. C z u ł a m się tak, jakby mnie ktoś zabrał z pola minowego, któ re przez pomyłkę wzięłam za ścieżkę, i postawił na nowej, dziwnej d r o d z e . Trzeba wiele pracy, żeby wyrównać głębokie ślady pozo stawione przez przeszłość. Moja świeżo o d n a l e z i o n a wolność to d o p i e r o początek. W z o r c e w m o i m umyśle p o d d a w a n e by ły przekształceniom i p o t r z e b a będzie czasu oraz wielu d o świadczeń, nie zawsze miłych, żeby Boża Ladacznica zmieni ła się w Boże dziecko. • • • W D e n m a r k było mi dobrze, chociaż m o g ł a m zarabiać, j e dynie sprzątając i pomagając o d r o b i n ę w ogrodach. J a k o b e z r o b o t n e j z a p r o p o n o w a n o mi sześciomiesięczne szkolenie na p r a c o w n i k a biurowego, za k t ó r e zapłacił rząd. Przez na s t ę p n e trzy lata nie p r z e s t a w a ł a m szukać pracy z prawdziwe go zdarzenia, po czym oficjalnie u z n a n o mnie za e m e r y t k ę . W taki uprzejmy sposób informują cię, że robisz się za stara. Z a c z ę ł a m pisać o moich doświadczeniach. Życie było przyjemne - u m a w i a ł a m się z przyjaciółmi na wspólne kola cje, na tańce, spotkania na plaży i w kawiarni. W i e m z wła snego doświadczenia, jak cudownie i błogo jest stawać się zwykłą istotą ludzką, członkiem społeczności. A p o t e m przy szła p o r a , żeby życie udzieliło mi małej, ale dobitnej lekcji. Jeżeli wydawało mi się, że już się emocjonalnie p o z b i e r a ł a m i że m o g ę zrobić wrażenie na przyjaciołach, myliłam się. Ka tastrofę, k t ó r a wydarzyła się w moje sześćdziesiąte urodziny, s p o w o d o w a ł a m osobiście. C h c i a ł a m zabawić moich przyjaciół przedstawieniem. Na pisałam scenariusz i zatytułowałam go „ N u m e r siostrzyczki". Z a k o n n i c a (ja) wchodzi na scenę na kolanach, dźwigając na r a m i o n a c h krzyż. O p i e r a się kuszeniu n a p a l o n e g o księdza, a p o t e m stopniowo zmienia się z napuszonej cierpiętnicy w kobietę, k t ó r a opowiada pikantne dowcipy i śpiewa weso łe piosenki. W końcu, tańcząc w takt muzyki z „ T h e Stripper", pozbywa się habitu, rzucając fragmenty g a r d e r o b y wi dzom, i kończy w czarnym koronkowym staniku i maleńkich majteczkach od k o m p l e t u . P o t e m biegnie, żeby objąć księ dza, k t ó r e g o wcześniej odrzuciła. C h c i a ł a m tym wystąpieniem zrobić wrażenie prawdziwie wyzwolonej kobiety, wolnej od seksualnych z a h a m o w a ń i od strachu. Chciałam, żeby uznali, że j e s t e m zabawna, p o d n i e cająca, p o n ę t n a i wciąż d o b r z e się trzymam. Gdybym się tyl ko zwierzyła z tego, co p l a n o w a ł a m , k o m u ś albo przynaj mniej sobie! Jeszcze głębiej kryło się pragnienie odrobiny sławy i uznania, pragnienie „bycia k i m ś " - a do czegoś takie go zdecydowanie nie chciałam się przyznać. Z a m i e r z a ł a m p o d b i ć przyjaciół m o i m ja, które d o p i e r o co się rozwinęło. Niestety, ponieważ było to tylko zmyślone ja, p o d o b n i e jak każde inne z pozoru nowe, ulepszone ja, stałam się łatwym celem dla mojego w e w n ę t r z n e g o cenzora. Wieczór mijał w cudownym rozluźnionym nastroju. Poja wiło się o k o ł o trzydzieściorga przyjaciół, przynosząc ze sobą pyszne składkowe potrawy. W powietrzu niósł się cichy p o m r u k p o d n i e c e n i a ; radość, że jesteśmy r a z e m - gawędzimy, śmiejemy się, obejmujemy, podziwiamy - mieszała się z przy jemnością, jakie daje wspólne jedzenie i picie, a wszystko to w pięknej scenerii stworzonej przez moich przyjaciół, M a r k a i Raya, n a d zatoczką Wilsona w D e n m a r k . Ucieszyłam się, że j e s t e m tak rozluźniona; moje przedstawienie ich pobije! S p a n i k o w a ł a m d o p i e r o wtedy, kiedy moja przyjaciółka Claire p o m a g a ł a mi założyć habit zakonnicy. O d d y c h a ł a m głęboko, żeby tę p a n i k ę o p a n o w a ć , ale byłam k o m p l e t n i e z d e p r y m o w a n a . Przypomniałam sobie, że trzeba dopuścić do siebie strach (zaakceptuj go!), wtedy przycichnie. Strach by najmniej nie znikał, więc na czoło natychmiast wysunęła się moja stara strategia. Mowy nie ma, żebym wyszła na scenę, dysząc z przerażenia, i prosiła przyjaciół, by byli tak u p r z e j mi i zaczekali, aż odzyskam o p a n o w a n i e ! Nie byłoby to w su- mie nic złego - m o ż e nawet tak byłoby najlepiej - ale mój ukryty p r o g r a m zaczął działać. Moje z a ż e n o w a n i e i skrępowanie spotęgowały się jeszcze po dramatycznym wejściu na scenę. B r n ę ł a m dalej, wytężając głos w taki sam sposób jak wtedy, kiedy w podstawówce mu siałam śpiewać przed całą klasą, i zrobiło mi się p o d czarnym h a b i t e m b a r d z o gorąco. Przyjaciele stanowili j e d n a k b a r d z o wdzięczną publiczność: o g r o m n i e p o d o b a ł y im się moje wy głupy i komiczny zaimprowizowany taniec. W którymś m o m e n c i e k o n t r o l ę n a d e m n ą przejęło coś, co nie miało nic wspólnego ze świadomą wolą. Po prostu zaczę łam się bawić; śpiewałam, p o z o w a ł a m i robiłam z z a p a ł e m striptiz, a p o t e m s a p a ł a m z wysiłku, opierając się j e d n y m łok ciem o gzyms n a d k o m i n k i e m , kiedy moi przyjaciele klaskali i śmiali się, i gwizdali z u z n a n i e m . Ale n a s t ę p n e g o r a n k a byłam w o b e c siebie b a r d z o krytycz na. R o z p o z n a ł a m starego wroga - s a m o u t r u d n i a n i e - czy ten przerażający wzorzec nigdy mnie nie opuści? Z n o w u byłam więźniem i dotkliwie cierpiałam. Stary diabeł, który śmiał się ze m n i e w lesie s z a m a n a , z pewnością musiał odczuwać satys fakcję. Wyczuwałam, jak spogląda na m n i e gniewnie, że w ogóle m o g ł a m pomyśleć, że kiedykolwiek się od niego uwolnię. J a k to bolało! O p o w i e d z i a ł a m o wszystkim mojej przyjaciółce Jill. Przy jaciel m o ż e całkowicie zmienić nasz p u n k t widzenia i to wła śnie bezzwłocznie zrobiła Jill. - A m o ż e byś tak po prostu z a a k c e p t o w a ł a fakt, że masz w sobie ten ukryty p r o g r a m ? Po prostu z a a k c e p t o w a ł a fakt, że stara poczciwa ty w sekrecie żywisz te ambicje? Wiesz, wszyscy je żywimy, a my, ludzie uduchowieni, m a m y j e d n ą ambicję, pragniemy mianowicie ukryć fakt, że w ogóle m a m y jakieś ambicje! Co za ulga! W c a l e nie muszę się starać być kimś wyjątko wym; m u s z ę tylko p o s t ę p o w a ć ze sobą b a r d z o łagodnie i szczerze siebie akceptować, wbrew wszystkiemu, co p o strzegam j a k o wady, aż do ostatniej najmniejszej drobiny. Co za szczęście, że miałam przyjaciół, którzy uświadomili sobie to d a w n o t e m u i teraz prowadzili po prostu zdrowe psychicz nie życie. Teraz nie p o z o s t a ł o mi już nic innego, j a k o k a z a ć sobie współczucie, p r a w d a ? Z a c z y n a ł a m wyczuwać, że nie j e s t e m ani lepsza, ani gorsza od wszystkich innych ludzi na świecie; że w o d p o w i e d n i c h okolicznościach mogłabym p o s t ę p o w a ć jak zbrodniarz, stać się kłamcą, m o r d e r c ą albo sadystą. Wy czuwałam w sobie zalążki tych wszystkich możliwości i to m n i e otrzeźwiło. Paradoksalnie, m o ż e d l a t e g o ż e t o t a k a nie s k o m p l i k o w a n a prawda, ta myśl przyniosła mi również spo kój. Z a w s z e b ę d ę n i e d o s k o n a ł y m człowiekiem, p e ł n y m wszelkiego rodzaju złudzeń - poza j e d n y m z ł u d z e n i e m , że dzięki nienawiści do siebie ocalę siebie. Nie u b r a ł a m tego w słowa, ale p r a w d a była taka, że oswajałam m o j e g o diabła. O d k r y ł a m tę j e d n ą j e d y n ą rzecz, która nie pozwala złu w ni kim d ł u g o przeżyć: szczerą i k o n s e k w e n t n ą samoakceptację, b ę d ą c ą dziełem bezwarunkowej miłości. Powiadają, że kiedy uczeń jest gotowy, pojawi się nauczy ciel. W listopadzie 1998 roku do miasta przyjechał Isaac Shapiro. Isaac - śniady, seksowny, zwalisty (kochał j e d z e n i e ! ) i cudownie naturalny - ocknął się i uświadomił sobie, kim jest j a k o istota duchowa. Przebywanie w j e g o towarzystwie było przyjemnością. Pozwalał zadawać sobie pytania, a j e g o cier pliwość była niewyczerpana, kiedy łagodnie prowadził innych do ich prawdziwego ja. Siedziałam na widowni wśród plus minus setki słuchaczy i czułam, że ciągnie m n i e , by podejść i p o r o z m a w i a ć z Isaakiem. J e d n a k na myśl, że b ę d ę musiała się o d e z w a ć przy tych wszystkich ludziach, tak m n i e paraliżowała, że całymi dniami nie potrafiłam zdobyć się na odwagę. A l e o t o w koń cu p r z e p y c h a ł a m się przez tłum na przód sali. U s i a d ł a m o b o k niego z m i k r o f o n e m w ręce. Serce mi przy spieszyło do stu u d e r z e ń na m i n u t ę i nie chciało zwolnić. Nie odrywałam wzroku od Isaaca, chociaż wszystko mi się p r z e d oczami rozmazywało, i właśnie się m i a ł a m odezwać, kiedy on m n i e powstrzymał. - Powiedz mi, co czujesz - powiedział. - Lęk - odrzekłam. - No cóż - rzekł Isaac - to jest p e w n a koncepcja, etykiet ka dla tego, co czujesz. Powiedz mi, jakie są d o z n a n i a twoje go ciała? Sprawdziłam, skupiając się na swoim ciele. W moich ży łach, szerokim strumieniem płynęła adrenalina. - Czuję coś w rodzaju ciepłego p o b u d z e n i a - powiedzia łam, na co na sali rozległy się śmiechy. - A więc tego właśnie się boisz - powiedział Isaac - czegoś w rodzaju ciepłego p o b u d z e n i a ! - Parsknął ś m i e c h e m i pa trzył na m n i e bacznie. Kiwnęłam głową, nie myślałam w tym m o m e n c i e zbyt j a s n o , było mi n a p r a w d ę b a r d z o ciepło i chyba płonęły mi policzki. J u ż byłam gotowa wracać na swoje miejsce, kiedy Isaac mnie zatrzymał. - Czy zechciałabyś dla nas zaśpiewać p i o s e n k ę ? - zapytał, uśmiechając się żartobliwie, ale dając mi przy tym do zrozu mienia, że to tylko prośba, a nie oczekiwanie. I natychmiast przyszła mi na myśl piosenka, k t ó r ą wyryczałam w klasie j a k o sześciolatka, śmiertelnie p r z e r a ż o n a , że ktoś dojrzy we m n i e n i e d o b r e dziecko. B ę d ą c wciąż p o d wpływem adrenaliny, zaśpiewałam „ D a a r bij die m o l e n " , niezbyt melodyjnie, ale z u ś m i e c h e m . Kiedy skończyłam, sa la zaczęła wspaniałomyślnie klaskać. - Z o s t a ń sobą - powiedział Isaac, zanim się od niego od daliłam. J a k tylko wypowiedział te słowa, straciłam świado mość. Z a n u r z y ł a m się w przestrzeni p o d o b n e j do snu, gdzie doświadczyłam, czym jest myślenie o niczym. O niczym w ogóle - p e ł n a spokoju i b e z k r e s n a nicość, bez-rzeczość. Trwało to chyba tylko u ł a m e k sekundy, zanim n a p o t k a ł a m baczne spojrzenie Isaaca, a j e g o słowa zapadły we m n i e głę b o k o . „ Z o s t a ń sobą". Wiedziałam, że w tych słowach kryje się sekret szczęścia. Podziękowałam mu urywanym głosem, a on odkłonił się, i wróciłam na moje miejsce na widowni. Poza słowami Isaac ofiarował mi coś jeszcze. W tamtej chwili powróciłam do d o m u , do zasadniczego ja. Jak na coś tak p r o s t e g o b a r d z o to t r u d n o opisać. Z t a m t e g o b e z k r e s n e go miejsca zostało we m n i e uczucie o d m i e n n e od emocji, uczucie, że j e s t e m istotą czystą. Było to głębokie z r o z u m i e nie albo z r o z u m i e n i e głębi, w której żyjemy. D o r a s t a m . Sie działam p o g r ą ż o n a w cichej błogości i narastała we mnie wdzięczność za ten wspaniały dar. Wróciwszy do d o m u , p r z y p o m n i a ł a m sobie więcej słów Isaaca, k t ó r e wypowiadał do kogoś innego. Uczucia są bez osobowe. Ze z d u m i e n i e m uświadomiłam sobie, że uczucie wstydu, bezwartościowości i grozy, k t ó r e przywłaszczałam sobie tak, jakby były wyłącznie moje, i którymi kierowałam się w życiu, bo wyrażały podstawową p r a w d ę o m n i e , to nie są w ogóle moje własne uczucia! Odziedziczyłam je najpraw d o p o d o b n i e j po rodzicach, którzy nauczyli się ich od swoich rodziców, od społeczeństwa, od kościoła i tak dalej. Nie mia łam n a d tymi myślami żadnej kontroli j a k o dziecko i wciąż nie m i a ł a m n a d nimi kontroli j a k o dorosła. Przez jakiś czas zajęta byłam tym, co sobie uświadomiłam; w r a c a ł a m do przeszłości i czułam, jak te z n a n e , bolesne uczucia ze wszystkich sił czepiają się mojej czaszki. Żyły we mnie pięćdziesiąt cztery lata i nie chciały tak łatwo m n i e o p u ścić. A l e Isaac pokazał mi ostateczne uzasadnienie dla s a m o akceptacji: zostanie sobą, m o i m prawdziwym własnym ja. Akceptacja nawet najtrudniejszych uczuć i myśli to sposób na bycie sobą. Ta wiedza nie była skomplikowana. S a m o o d r z u c e n i e to sposób na u t r a t ę siebie. Samoakceptacja to sposób na odzy skanie siebie. D w u d z i e s t e g o trzeciego grudnia 1998 r o k u , zaledwie w miesiąc po wizycie Isaaca, na jednej z wąskich dróg w D e n m a r k zrzuciła m n i e z roweru r o z p ę d z o n a ciężarówka. Kie rowca się nie zatrzymał. Z n a l a z ł a m się w szpitalu ze „ z ł a m a n i e m wieloodłamowym prawej ręki". Dyżurny chirurg nie wydawał się zachwycony, że spadł na niego taki obowiązek niemal w przeddzień Boże go N a r o d z e n i a . Siedział z głową ukrytą w dłoniach, kiedy oboje czekaliśmy, aż zacznie się operacja. Podniósł wzrok i podszedł do m n i e , żeby szepnąć mi z wściekłością do ucha: - M o i m obowiązkiem jest p a n i ą p o s k ł a d a ć do kupy i za szyć. A nie d b a ć o to, by pani ładnie wyglądała. Jak pani chce ładnie wyglądać, niech pani sobie załatwi chirurga plastycz nego! Spartolił r o b o t ę jak jakiś rzeźnik. W przeciwieństwie do tego, co mi powiedział przed operacją, nie wstawił m e t a l o wego w z m o c n i e n i a roztrzaskanej kości, a j e g o cięcia i szycie były b a r d z o n i e r ó w n e . Później d o s t a ł a m o s t r e g o zapalenia kaletki maziowej w łokciu i b a r d z o źle z a r e a g o w a ł a m na morfinę, czego przez dwa dni nikt nie zauważył. Szalałam z bólu i od nieustannych mdłości. Za każdym r a z e m , kiedy z a m y k a ł a m oczy, widziałam miriady tańczących liter M, któ re za nic nie chciały zniknąć. W końcu z a d a ł a m sobie pyta nie, co te M znaczą. O d p o w i e d ź pojawiła się natychmiast: M o z n a c z a ł o m a n i ę , m a n i ę obłąkańczą, w k t ó r ą p o p a d a ł a m z p o w o d u bólu, niewłaściwych leków, niezdolności do utrzy m a n i a j e d z e n i a i picia i b r a k u snu. M o i goście, którzy przyszli odwiedzić m n i e w Boże N a r o dzenie, ujrzeli żałosny widok. Louis, mój kręgarz, raz tylko na mnie spojrzał i już wiedział, czego mi p o t r z e b a . Ten k o chany człowiek przypomniał mi o czymś, co już wiedziałam, ale z a p o m n i a ł a m w cierpieniu: „Przyjmuj to, co się dzieje, bez o p o r ó w " . - Oddychaj, Carlo - powiedział. - Ś w i a d o m e o d d y c h a n i e pozwoli ci oddalić się od głowy i zbliżyć się do serca. Tak więc kiedy wciągałam powietrze, przyjmowałam to, co się działo, a kiedy je wydychałam, nieustannie p o d d a w a ł a m się tajemniczemu „dlaczego". A k c e p t o w a ł a m wszystko, co m n i e czekało, o g a r n ą ł mnie spokój. - Czym jest p o d d a n i e , p o ś w i ę c e n i e ? - z a p y t a ł a m P e r s e p h o n e i jej przyjaciół. Przez całe lata z a s t a n a w i a ł a m się, czym m o ż e być p r a w d z i w e p o ś w i ę c e n i e i p o d d a n i e . O t o j e dyna w życiu okazja, by lepiej to z r o z u m i e ć ! I p o n o w n i e chodziło o samoakceptację, a zrozumienie wprowadzało m n i e w n o w e głębiny w ł a s n e g o ja. L i t e r a M znaczyła t e r a z medytację. Wróciwszy do d o m u , nauczyłam się przyjmować niewiary g o d n ą życzliwość moich przyjaciół, którzy przychodzili z je d z e n i e m i łakociami i p r o p o n o w a l i wszelkiego rodzaju p o m o c . Nauczyłam się kolejnego znaczenia litery M - magia, która pojawia się, kiedy się poddasz. Nie da się otrzymać tyle miłości i się nie zmienić. Pod wie loma względami stałam się bardziej miękka - jeszcze j e d n o M. S p ę d z a ł a m długie godziny w s a m o t n o ś c i i milczeniu. Nie m o g ł a m o g l ą d a ć telewizji, p o n i e w a ż bolały m n i e oczy; z t e g o s a m e g o p o w o d u nie m o g ł a m d u ż o czytać. Nie m o g ł a m również pisać, bo r ę k a jeszcze się nie wygoiła. O g a r n ę ł o m n i e dziwne uczucie, że żyję w p u s t c e . Czy żyłam w takiej p u s t c e p r z e z cały czas, k o m p l e t n i e s a m a , a inni ludzie byli tylko w i d m a m i ? I czy moja c o d z i e n n a działalność m i a ł a wy łącznie na celu w y p e ł n i e n i e tej milczącej pustki m n ó s t w e m rozrywek i szaleństw? O b a w i a ł a m się, że t a k a m o ż e być prawda. Puszczałam sobie lekką słodką muzykę, przy czym przera żał m n i e gwałtowny powrót ciszy, kiedy taśma się kończyła. Z a p r o g r a m o w a ł a m odtwarzacz tak, żeby w kółko odtwarzał t a ś m ę , odsuwając w ten sposób chwilę, kiedy muzyka się skończy. Czy cale moje życie rozgrywałam w taki s p o s ó b ? Co ja p r a g n ę ł a m od siebie o d s u n ą ć ? Świadomość, że zniknę, jakby m n i e nigdy nie było? Wyczuwałam wszędzie wokół sie bie n i e u c h r o n n o ś ć śmierci, jakbym istniała na świecie, który już u m a r ł . Nie p o d o b a ł o mi się to dziwne uczucie, więc wypełniłam p u s t k ę pysznym czekoladowym ciastem, k t ó r e ktoś przyniósł mi z kawiarni. Ź l e się p o t e m czułam, chociaż równocześnie j a k o ś lepiej. U ś w i a d o m i ł a m sobie, że przejadając się, walczę ze stresem i usypiam wrażliwość. Nie odczuwałam już tak d o tkliwie nieuchronności śmierci. „Nikt z nas d o n i k ą d nie p ó j dzie i nikt z nas tu nie z o s t a n i e " - odzywał się e c h e m w ciszy głos z pustki. B a r d z o bolał mnie kark, ręka i dłoń. Pomyślałam sobie, że jeżeli nie potrafię zatopić się w bło gości istnienia, to m o ż e powinien m n i e ktoś przelecieć. Mi nęły już całe lata! A l e nie miałam z kim pójść do łóżka, ota czały m n i e tylko w s p o m n i e n i a . P o t r z e b o w a ł a m człowieka z krwi i kości, kogoś, kto by mnie zobaczył, kto by m n i e objął prawdziwymi r a m i o n a m i . W t e d y miałabym złudzenie, że mi mo wszystko nie j e s t e m sama. „Przecież kiedyś wypuściłby cię z r a m i o n " , wtrącił się głos. „Oddaliłby się - do łazienki al bo do łóżka, żeby się przespać. W nocy ginąłby ci w nicości, a w dzień w mgłach codziennej zajmowalności". Dziwaczne myśli. Martwiłam się, że m o g ą przyjść myśli sa mobójcze. A l e na szczęście uświadomiłam sobie, że nie wszystkie moje przemyślenia są negatywne; zapraszały m n i e , żebym pojęła coś głębszego niż zwyczajne życie. W e z w a ł a m na p o m o c niewidzialnych przyjaciół - anioły czy jakieś inne istoty. I w t r u d n y m do określenia m o m e n c i e moje uczucia się zmieniły. M o g ł a m już teraz ze spokojem spojrzeć w twarz śmierci i w chwili, kiedy stałam się do tego gotowa, wkroczy łam w nowy wymiar wolności. Życie nauczyło m n i e jeszcze głębiej doceniać m ą d r ą ak ceptację „tego, co jest". Z r o z u m i a ł a m , że jest o n a tym sa mym co samoakceptacja, ponieważ tak n a p r a w d ę nie istnie je nic innego. To, co z p o z o r u istnieje, jest zawsze i wyłącznie m o i m własnym ja. Tak n a p r a w d ę nie za b a r d z o potrafię to wyjaśnić. Z r o z u m i e j ą mnie tylko ci, którzy już to wiedzą. Teraz nie było ż a d n e g o cierpienia, tylko niewiarygodne uczucie, że m o g ę się cieszyć wszystkim, co przynosi bieżąca chwila, o d j e d n e g o o d d e c h u d o drugiego, o d j e d n e g o u d e r z e nia serca do drugiego, od jednej bolesnej chwili do drugiej. Sukces przestał m i e ć cokolwiek wspólnego z pieniędzmi albo z karierą, albo z u z n a n i e m . Sukces oznaczał przeżywanie z wdzięcznością każdej chwili. Moja ręka goiła się powoli. Caroline, moja córka, n a m a wiała m n i e , żebym odwiedziła p o ł u d n i o w o a m e r y k a ń s k i e g o uzdrowiciela, który a k u r a t przyjechał do P e r t h i mógłby ten proces przyspieszyć. O p i e r a ł a m się przez długi czas, głównie dlatego, że kazał sobie płacić bajońskie sumy, na których wy danie raczej nie m o g ł a m sobie pozwolić. Caroline z a p r o p o nowała, że to o n a pokryje koszty, jeżeli nie b ę d ę zadowolo na, i w k o ń c u zgodziłam się go odwiedzić. S t a ł a m przed Victorem, wyjaśniając, z jakiej przyczyny się do niego zapisałam. Nie zwracał uwagi na moją r ę k ę i wpa trywał mi się w oczy. Był przysadzistym ciemnym mężczyzną o b d a r z o n y m niewątpliwą charyzmą i m n ó s t w e m optymizmu. W kilka sekund powiedział mi, że przez większość życia mój d u c h przebywał częściowo p o z a ciałem. Narysował obrazek, na którym widać było zarysy mojego d u c h o w e g o ciała, k t ó r e wysunęło się z mojego własnego ciała i zawisło o b o k niego; to d u c h o w e ciało było p r z e r a ż o n e i chciało odejść, trzymała je tylko p ę p o w i n a . Słuchałam uważnie - j e g o słowa brzmiały sensownie. Rozejrzałam się i z p o g a r d ą zauważyłam, że w pokoju wisi duży krzyż ozdobiony wokół światełkami oraz o b r a z Dziewi cy Maryi - cała ta religijna p o m p a i to katolicka na d o d a t e k ! Victor poprosił trzy praktykantki, żeby na mnie popatrzy ły. Opisały objawy, k t ó r e potwierdzały j e g o z d a n i e ; stwierdzi ły też, że m a m przenikliwe spojrzenie, p o d którym inni czują się nieswojo. Te słowa n a p r a w d ę przykuły moją uwagę. Od d a w n a już wiedziałam, że ludzie próbowali czasami zrozu mieć, co kryje się w moich oczach. Często sądzili, że spoglą d a m na nich gniewnie. N a t o m i a s t ja mrużyłam powieki, by moje spojrzenie wydało się łagodniejsze. N a t o m i a s t jeżeli chciałam u n i k n ą ć wzroku innych ludzi, patrzyłam na nich jak na powietrze. P o p r o s z o n o m n i e , żebym stanęła przed oświetlonym krzy żem i poprosiła o Boską p o m o c . Z a m k n ę ł a m oczy i posłu chałam, gotowa na wszystko, co miało się wydarzyć. P o t e m Victor poprosił, żebym położyła się na szerokiej ła wie, w czym pomogły mi trzy praktykantki, i rozpoczął się ry tuał, mający sprowadzić mojego d u c h a z p o w r o t e m do ciała. Victor wołał do mojego d u c h a i kazał mi krzyczeć: J E S T E M T U T A J ! , a przy tym b a r d z o m o c n o u d e r z a ł m n i e w podeszwy stóp. Pojękiwałam z bólu, ale on p o d n i e s i o n y m głosem wy krzykiwał prośby, a kobiety się modliły. I nagle zawołał: - W imię Boga rozkazuję ci wejść do środka! - i uderzył m n i e w stopy ostatni raz. Z moich ust wydarł się głośny mimowolny krzyk - i poczułam, j a k wstępuje we mnie mój duch. Pomogli mi wstać z ławy; Victor obserwował m n i e , kiedy s p a c e r o w a ł a m t a m i z p o w r o t e m po pokoju. C z u ł a m się od nowiona, nieskomplikowana, j a k dziecko. Nie j a k o ś wyjątko w o , tylko zupełnie zwyczajnie. Z r o z u m i a ł a m , m o ż e po raz pierwszy w życiu, co znaczy być istotą ludzką w pełni „obec ną". To taka delikatna i prosta radość. C h o d z ą c , o d c z u w a ł a m ł a g o d n ą p e w n o ś ć siebie i w r o d z o n ą łaskę oraz wdzięczność d o Victora. U d a ł o mu się naprawić coś, o czym nie m i a ł a m pojęcia. W wieku sześciu lat z p r z e r a ż e n i a sama od siebie uciekłam i przyzwyczaiłam się z tym żyć. To niezwykłe uczucie, pojed n a ć się znowu z uzdrowionym, k o m p l e t n y m własnym ja. By ło mi łatwiej o d d y c h a ć i na jakimś głębokim poziomie czu łam, że przyłączyłam się do rasy ludzkiej. Był to szczególny moment. Nikt nie w s p o m n i a ł nawet o mojej ręce, ale po drugiej operacji, k t ó r ą przeprowadził j e d e n z najlepszych chirurgów w mieście, zagoiła się. Z gruntu niewinna Był sierpień 1999 roku, siedziałam na p o d w ó r k u za d o m e m u mojej holenderskiej znajomej w Bredzie w H o l a n d i i , przyjechawszy do niej przez Francję, Belgię i Londyn. Wyja śniłam jej, że z b a n k r u t o w a ł a m , ale m a m bilet powrotny. Z a c z ę ł o się od tego, że naszło mnie silne natchnienie, żeby zrobić dyplom na kursie szkoleniowym z czegoś, co nazywa się „The Work", prowadzonym przez Katie Byron, i wpłaci łam zaliczkę, nie mając środków na opłacenie reszty. Ufałam, że jakoś się wszystko ułoży. M i a ł a m w perspektywie wypłatę odszkodowania za mój wypadek drogowy, więc nie postąpi łam tak do końca głupio. Problem w tym, że żaden b a n k ani inna udzielająca pożyczek instytucja, ani żaden z przyjaciół w D e n m a r k nie chciał mi pożyczyć pieniędzy, j a k o że nie u m i a ł a m p o d a ć ani ostatecznej kwoty odszkodowania, ani da ty. Niemniej z e b r a ł a m tyle, ile się dało, wykorzystując do ostatka cały dostępny mi kredyt. W ostatniej chwili dwóch drogich przyjaciół z Perth pożyczyło mi na bilety lotnicze. - Myślisz, że zwariowałam? - zapytałam moją przyjaciół kę. Julia, zadziorna osiemdziesięciolatka, wybuchnęła śmie c h e m . Nie, nie sądziła, żebym była głupia; podziwiała n a t o - miast moją odwagę i z miejsca z a p r o p o n o w a ł a , że wesprze m n i e d w o m a tysiącami guldenów, co wystarczy na pokrycie dwutygodniowego zakwaterowania podczas kursu i jeszcze mi t r o c h ę zostanie. Serdecznie m n i e również zapraszała, żebym była jej gościem i na swój koszt chciała m n i e rozpusz czać. Co za ulga! Julia była z a m o ż n ą kobietą o wielkim ser cu i cieszyłyśmy się ze swojego towarzystwa. O d d y c h a ł a m na jej p o d w ó r k u za d o m e m balsamicznym powietrzem, zupełnie innym niż powietrze w Australii. Przy j e c h a ł a m znowu do swojego kraju, po raz pierwszy od czter dziestu dziewięciu lat. W odległości zaledwie dwudziestu mi nut pociągiem leżało miasteczko, w którym się urodziłam, Tilburg. C z u ł a m się tak, jakbym znalazła się w jakiejś powie ści, takiej z d u ż ą ilością barwnych sympatycznych obrazków. Kurs miał zacząć się wkrótce, więc u d a ł a m się do H e e z e , do K a p p e l l e r p u t , starego klasztoru jezuitów, p r z e r o b i o n e g o na c e n t r u m konferencyjne z miejscami dla p o n a d stu osób. Kiedy się zapisywałam, przysłali mi e-mail, że nie ma już miejsc. O d p o w i e d z i a ł a m , że i tak przyjadę, a w dwa dni póź niej dowiedziałam się, że kurs cieszył się taką popularnością, że Katie postanowiła przyjąć tylu kandydatów, ilu u d a się za kwaterować w centrum. „ T h e W o r k " Katie Byron zaczęła się w kilka lat po tym, jak s a m a Katie się przebudziła. Katie, sympatycznie z a o k r ą g l o n a pięćdziesięcioparoletnia kobieta, wiedziała, co znaczy czuć się n i e k o c h a n ą i bezwartościową, co znaczy nienawidzić i być p e ł n ą gniewu, smutku, żalu i rozpaczy, co to za uczucie, kie dy nie funkcjonuje się wystarczająco d o b r z e , by m ó c się zająć sobą. O t r z y m a ł a po prostu łaskę i któregoś r a n k a obudziła się i uświadomiła sobie, że tym, co ją krępuje, są opowieści. Od tego czasu nigdy już nie uwierzyła w ż a d n ą z nich. J e z u s powiedział: „Prawda cię wyzwoli". Jak często słysze liśmy te słowa i utożsamialiśmy p r a w d ę z tym czy innym wie r z e n i e m ? W rzeczywistą prawdę nie musi się wierzyć, p o n i e waż tkwi o n a g ł ę b o k o w sercu. Podczas pierwszej części „The W o r k " trzeba pisać. „Mój ojciec zniszczył mi życie", zaczęłam. Kochałam mojego ojca i przebaczyłam mu, ale to prawda, że zrujnował mi życie, to byt „fakt", z którym się pogodziłam. W odpowiedzi na pyta nie pomagającej mi asystentki: „Czy to prawda, że twój ojciec zrujnował ci życie?", obstawałam, że jest to oczywisty niepod ważalny fakt. Czyż całe moje życie nie było tego d o w o d e m ? - M o g ę przyjrzeć się t e m u , jak sobie z tym faktem radzę, ale nie m o g ę mu zaprzeczyć - utrzymywałam. - A kim byłabyś bez tej myśli, że twój ojciec zrujnował ci życie? Na to pytanie s t a n ę ł a m jak wryta. Poczułam pustkę w gło wie i nagłe zmęczenie; m i a ł a m o c h o t ę wyjść, zemdleć, cokol wiek, byle nie stawiać czoła myśli, że mogłabym żyć bez tej koncepcji. Z wielkim wysiłkiem skupiłam się znowu, żeby za stanowić się n a d pytaniem i na nie odpowiedzieć. Przez cztery dni nie potrafiłam zrozumieć, że koncepcja była moją interpretacją tego, co mnie spotkało i jak rozwinęło się moje życie, moją opowieścią. A opowieść spowodowała, że przyzwyczaiłam się do przekonania, że jestem ofiarą. Ofia rą, k t ó r a wróciła albo wracała do siebie, ale m i m o wszystko ofiarą. Co więcej, jeżeli nie m o g ę obwiniać mojego ojca, ko go m a m obwiniać zamiast niego? Ja z pewnością nie zamie rzałam b r a ć na siebie winy za zrujnowanie własnego życia! Piątego dnia zaczęło mi coś o d r o b i n ę świtać. Tu nie chodzi o przypisanie k o m u ś winy. A jeżeli nikogo nie będzie m o ż n a obwinie? A jeżeli mój ojciec i ja robiliśmy co w naszej mocy, mając taki poziom dojrzałości, jaki mieliśmy? Co zyskiwa łam, upierając się, że ojciec zrujnował mi życie? W końcu go towa byłam zrezygnować ze statusu ofiary, który tak wysoko ceniła sobie j a k a ś cząstka m n i e . Pragnienie, by obwiniać in nych i unikać odpowiedzialności, musi być jak rwący psy chiczny p r ą d , który odciąga nas od większej prawdy. O d s z u k a ł a m osobę, k t ó r a przed c z t e r e m a dniami z a p o czątkowała u m n i e ten proces. W k o ń c u udzieliłam jej o d p o wiedzi na pytanie, kim byłabym bez tej myśli. - Po p r o s t u czułabym się szczęśliwa. Czułabym się nor malna, po p r o s t u jak ja, miałabym zdrowe, k o m p l e t n e życie jak każdy inny człowiek. Ojciec wpoił mi p r z e k o n a n i e , że j e s t e m n i e d o b r a . Naj głębszym a s p e k t e m w „ T h e W o r k " jest coś, co nazywa się od w r a c a n i e m stwierdzeń. Kiedy je odwróciłam, p r z e k o n a ł a m się, że nazywałam siebie n i e d o b r ą o wiele więcej razy, niż to robił mój ojciec. W swojej naiwności utrwalałam opowieść. O d w r ó c i ł a m to wszystko, a wtedy pojawiła się prawda, k t ó r a mnie wyzwoliła. „Moje życie zostało z r u j n o w a n e " zmieniło się w „moje życie zostało pobłogosławione!". A tę p r a w d ę o d c z u w a ł a m tak g ł ę b o k o , że p ł a k a ł a m z ra dości. • • > • > Pewien młody człowiek imieniem Brett przyszedł na zaję cia z Katie, bo czuł się zawstydzony tym, że jego ojciec prowa dził burdel. Obudziło to we m n i e p o d o b n e uczucie wstydu. Katie nie miała żadnych p r o b l e m ó w z p r o s t y t u t k a m i i ich pracą. Mówiła, że te kobiety dostarczają potrzebnych usług i że prostytutki w A m s t e r d a m i e robią to z klasą. Ich sypial nie, a nawet drzwi, w których się pokazywały, to miejsca rów nie święte jak kościoły. D a ł a n a m a m b i t n e z a d a n i e : jeżeli uważamy, że tak nie jest, m a m y z b a d a ć własne p r z e k o n a n i a . Naiwny idealizm Katie m n i e złościł. Czy n a p r a w d ę nie zdawała sobie sprawy z b r u d n e j , plugawej strony „zabawy"? Narkotyki, poniżanie, p r z e m o c , podstępy i chciwość? J a k mogła z taką beztroską opisywać prostytutki j a k o „kobiety dostarczające potrzebnych usług", jakby były o n e jakimiś ka sjerkami? W b r e w wszystkiemu, co mówiła Katie, w b r e w wszyst kim m o i m wcześniejszym doświadczeniom, wciąż czaiło się gdzieś w głębi m n i e p r z e k o n a n i e , że j e s t e m winna. Czy nie z i g n o r o w a ł a m tak wielu wskazówek, żebym p r z e r w a ł a tę p r a c ę ? Czy nie p o s t ę p o w a ł a m w b r e w wszystkiemu, co n a k a zywał instynkt, i nie p r a c o w a ł a m , d o p ó k i już dłużej nie m o g ł a m ? Pomyślałam, że gdyby K a t i e wiedziała, że byłam dziwką, szybko pozbyłaby się swojego nastawienia a la M a r y Poppins. Borykałam się z tym p r o b l e m e m przez jakiś czas, aż wresz cie zwierzyłam się k o m u ś z personelu. - Wstyd mi, a nie m a m odwagi stanąć z tym przed Katie. - Świetnie - powiedziała - mówiąc mi, zrobiłaś dobry p o czątek. Prosząc, bym mogła p o p r a c o w a ć z Katie, czułam, że znaj dę w niej oparcie. Przyciszonym głosem, w którym z t r u d e m r o z p o z n a w a ł a m swój własny, zapytałam, czy mogłabym pójść do niej na g ó r ę . Kiedy siedziałam już przy Katie i patrzyłam w jej przenikliwe niebieskie oczy, wyjaśniłam, dlaczego byłam gorsza od nor malnej prostytutki i dlaczego nie wybacza mi Bóg ani n a t u r a . Powiedziałam j e j , że uzależniłam się od tego trybu życia i że prostytuowałam się po prostu za pieniądze, wbrew wszystkie mu, w co chciałam wierzyć. Z d r a d z i ł a m s a m ą siebie. - Czy robiłaś, co w twojej mocy? - Od jej p r o s t e g o pytania z a d a n e g o przez mikrofon rozdźwięczała się cała sala. Moja odpowiedź była równie prosta i nie było w niej nic prócz prawdy. -Tak. - Więc w czym p r o b l e m ? Z a l a ł o mnie rozkoszne poczucie ulgi. Co za burza w szklan ce wody! Jak zdumiewająco łatwo potrafimy sami sobie n a r o bić kłopotów, i to całkiem niepotrzebnie. Była j e d n a k sprawa, którą szczególnie chciałam poruszyć, tak bardzo mi ciążyła. - To, co robiłam, alienowalo mężczyzn, Katie. M a m wra żenie, że mężczyźni, którzy przychodzili do m n i e , nie byli zdolni do nawiązania n o r m a l n e g o k o n t a k t u , a ja jeszcze bar dziej p o g a r s z a ł a m ten stan. Często mieli wyrzuty sumienia, a przeze mnie ich poczucie winy rosło... - Z a m i l k ł a m , wpa trując się bacznie w twarz Katie. - Jeżeli ci mężczyźni rzeczywiście byli tacy o s a m o t n i e n i , jak myślisz, wydaje mi się, że oferowałaś im coś, czego p o trzebowali, a czego nigdzie indziej dostać nie mogli. A kim ty jesteś, żebyś sądziła tych mężczyzn i kim jesteś, żebyś miała mówić, k t ó r ą ścieżką powinni kroczyć? - A p o t e m z typową dla siebie bezpośredniością niemal krzyknęła: - Skąd masz wiedzieć, że to, co robiłaś było słuszne? Robimy to, co robi my, d o p ó k i nie przestaniemy. Katie w dziesięć minut rozniosła w proch poczucie winy, k t ó r e sama sobie narzuciłam, a k t ó r e o p i e r a ł o się na wielo letnim wyuczonym wstydzie. U d a ł o mi się ochrypłym szep t e m podziękować i wróciłam, by usiąść między innymi słu chaczami; czułam wielki spokój. C z u ł a m się oczyszczona nie w sensie chrześcijańskim, j a k wtedy, kiedy odpuszczą człowiekowi grzech, ale oczyszczona z iluzji i kłamstw. Wie działam bez cienia wątpliwości, że j e s t e m niewinna i że za wsze byłam niewinna, nawet wtedy kiedy sądziłam, że zdra dzam moją w e w n ę t r z n ą p r a w d ę . Byłam po prostu taka jak wszyscy; każdy swoje p o s t ę p o w a n i e opiera na tym, co wie, lub czego jeszcze nie wie, w przeciwnym razie postępowałby inaczej. Teraz, kiedy to do m n i e d o t a r ł o , m o g ł a m wreszcie z r o z u m i e ć innych, zwłaszcza moich rodziców. Z pewnością najwyższym d a r e m łaski jest powrót do pier wotnej niewinności i wiedza, że jest się człowiekiem wyłącz nie dobrym, o nieskażonym sercu, niezależnie od tego, czym są twoi umysłowi i emocjonalni partnerzy. D y s p o n o w a ł a m teraz wspaniałymi narzędziami, które p o m o g ą mi znaleźć p r a w d ę w chwilach, kiedy b ę d ę krytykowała z a r ó w n o siebie, j a k i innych. To, co uważałam za prawdziwe własne ja j a k o dziecko, za konnica i prostytutka, było tą złą, winną cząstką m n i e . A p o nieważ o b d a r z y ł a m to „złe j a " tak wielką wiarygodnością, rozrosło się o n o we m n i e , a nawet zaczęło żyć własnym ży ciem - stając się podosobowością, czymś w rodzaju diabła. Za każdym r a z e m , kiedy p o t ę p i a ł a m siebie w myśli, d a w a ł a m t e m u złemu ja-diabłu we m n i e energię, której potrzebował, by istnieć. J a k ż e niezwykłe było odkrycie, że j e s t e m niewin ną, na zawsze o b d a r z o n ą łaską istotą. • • • Moja przyjaciółka Julia i ja wybrałyśmy się na przejażdżkę r o w e r e m po cudownej okolicy, wonnej od ziół i dzikich kwia- tów. Pokazała mi wyboiste, piaszczyste plaże, siadywałyśmy nad k a n a ł a m i , rzekami, rowami odwadniającymi i j e z i o r a m i , odwiedzałyśmy urocze wioski i farmy. W dzieciństwie mój świat był taki ograniczony; nigdy nawet nie widziałam morza. Czułam się zaszczycona, że Julia tak po królewsku m n i e go ści. Z a b r a ł a mnie w j e d n o z niewielu w Holandii miejsc, gdzie nie słychać ruchu ulicznego: na falujący porośnięty tra wą naturalny obszar o nazwie Veluwe. Leżałyśmy cicho na trawie, wdzięczne za otaczające nas p i ę k n o . P o t e m przyszedł czas, bym samodzielnie wyruszała na wy prawy. W s i a d ł a m do pociągu i pojechałam do Tilburga. S p o dziewałam się, że niewiele tam po czterdziestu dziewięciu la tach p o z n a m , ale czekało mnie zaskoczenie. Po d r o d z e ze stacji kolejowej - idąc znajomymi ulicami, po których tak często s p a c e r o w a ł a m z moimi braćmi i siostrami - przeszłam przez duży plac, na którym zwykle odbywał się nasz Kermis, czyli targ, i wstąpiłam do katedry, w której p o brali się moi rodzice. Nagle rozdzwoniły się dzwony, te s a m e dzwony, k t ó r e - idąc nawą - słyszeli moi rodzice. G ł ę b o k o się wzruszyłam, przypominając sobie ich t r u d n e wspólne ży cie, k t ó r e z taką miłością i odwagą rozpoczynali w tym miej scu, w tym d o k ł a d n i e kościele. P o s z ł a m dalej d o d o m u , k t ó r y m był kiedyś m o i m d o m e m . M i a ł n o w ą f a s a d ę , nie lepszą niż ta stara. Z a p u k a łam do drzwi i otworzył mi właściciel. Wyjaśniłam, że kie dyś to był mój d o m i że p r z y j e c h a ł a m aż z Australii, a on pozwolił mi p o s i e d z i e ć w salonie, a s a m zajął się czymś w k u c h n i . U s i a d ł a m przy o k n i e , p o d k t ó r y m l e ż a ł a m , kiedy j a k o d z i e c k o c h o r o w a ł a m n a s z k a r l a t y n ę . Wyjrzałam n a m a ł e p o d w ó r k o z a d o m e m : w y d a w a ł o się n i e p r a w d o p o d o b n i e m a l e ń k i e , a p r z e c i e ż na tej samej o t o c z o n e j cegla nym m u r e m p r z e s t r z e n i mieściła się nasza h u ś t a w k a i m a ł pi gaj. Było t a m troje drzwi: do kuchni, do szopy na węgiel i do toalety. Z a p y t a ł a m , czy mogłabym się przejść po posesji, a właści ciel zgodził się i zostawił m n i e , żebym sobie w ę d r o w a ł a w milczeniu. Szopa na węgiel została połączona z d o m e m i pełniła funkcję pralni i toalety. Dawny szalecik stał pusty, bez drzwi i podłogi; nikt się nie zatroszczył, by go w jakikolwiek sposób upiększyć. Tam, gdzie na tyłach d o m u była kiedyś dróżka i o g r ó d e k warzywny z k r z e w e m bzu i altanką, właściciel wo lał postawić zadaszony garaż i coś w rodzaju d u ż e g o salonu gier k o m p u t e r o w y c h . W H o l a n d i i posiadanie krytego garażu i dodatkowej przestrzeni to wielki luksus. Wróciłam do środka. W ładnie p o m a l o w a n e j kuchni za uważyłam stare d r e w n i a n e listewki na ścianach. Piwnica zmieniła się w schowek p o d schodami. Od czasu wynalezie nia lodówek ludziom nie były już p o t r z e b n e wilgotne piwni ce. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowały się wąskie kry te dywanem schody p r o w a d z ą c e do sypialni. Nie p o p r o s i ł a m o pozwolenie i nie poszłam na górę. Ze wszystkich stron tłoczyły się wspomnienia, ale nie czu łam nic oprócz radości - radości, że się urodziłam, że tu mieszkałam, radości ze wszystkiego, czego doświadczyłam. Przeszłość nie trzymała mnie już w bolesnym uścisku. Z o s t a ły mi tylko w s p o m n i e n i a , myśli, opowieści - i to był cud, ja kiego przed tygodniem d o k o n a ł a „The W o r k " z Katie Byron. Gdzieżby p o t e m , jeżeli nie przez k a n a ł do Anglii? W A n glii była Alice, moja d a w n a miłość, jej o b r a z nigdy m n i e nie opuścił. Przez lata utrzymywałyśmy sporadyczny kontakt; te raz miałam przyjąć jej propozycję, bym zatrzymała się u niej, gdybym „kiedykolwiek przyjechała do Z j e d n o c z o n e g o K r ó lestwa". I o t o byłam w d r o d z e ! Tak się d e n e r w o w a ł a m , żeby złapać o d p o w i e d n i pociąg, że się spóźniłam i m u s i a ł a m czekać kilka godzin na następny. Z a d z w o n i ł a m do Alice: w p o r z ą d k u , wyjdzie po mnie na dworzec. - Nie m a r t w się, nie musisz j e c h a ć na Trafalgar S ą u a r e , jak się wcześniej umawiałyśmy - powiedziała. - Zrobiłoby się za p ó ź n o . O d e t c h n ę ł a m z ulgą. J u ż nie zdążyłam na pociąg i wystar czy, nie potrzebuję się jeszcze do tego spóźniać na a u t o b u s . Pociąg dudnił, przejeżdżając w p o p r z e k przez Anglię od L o n d y n u do M a n c h e s t e r u . Wysiadłam. Nie ma Alice. Ruszy łam w k i e r u n k u wyjścia i zobaczyłam ją: k o r p u l e n t n a postać biegła w górę po pochylni na spotkanie ze m n ą . - Tak się b a ł a m , że będziesz musiała czekać! - Alice była zaaferowana. Popatrzyłam na nią, oczekiwałam, że o d p o w i e mi spojrzeniem, w którym wyczytam, że poznaje we m n i e osobę, k t ó r a kiedyś darzyła ją takim uczuciem, a teraz oprzy t o m n i a ł a , ale wciąż żywi dla niej wyjątkowy szacunek. Alice wyciągnęła r ę k ę , a p o t e m objęła m n i e , przy czym nasze twa rze nawet się nie zetknęły. Przysunęłam się bliżej, chcąc zło żyć na jej policzku p o c a ł u n e k , ale powstrzymał m n i e mocny uścisk i sypiące się g r a d e m słowa. Alice miała m n ó s t w o pytań o moją p o d r ó ż . U ś m i e c h a ł a się szeroko i zauważyłam, że policzki ma z a r u m i e n i o n e . Alice była z d e n e r w o w a n a ! O d p o w i a d a ł a m , przyglądając jej się tak s a m o , jak o n a przyglądała się mnie. U s t a wciąż miała czerwone, bez śladu szminki, a uśmiech szeroki i piękny jak z o b r a z k a . Z i e l o n e oczy nadal spogląda ły tak bacznie jak kiedyś. Z r o b i ł a się starsza i mądrzejsza, co ogólnie rzecz biorąc, oznacza, że bardziej cynicznie patrzyła na życie, na polityków i szczególnie na m ł o d e kobiety. Alice była b a r d z o z a d o w o l o n a , że mieszka w Anglii, a nie gdzieś w Irlandii. J a k a ś niekonwencjonalna jej cząstka tęskniła za z a c h o d n i m wybrzeżem Irlandii, ale ta praktyczna cieszyła się wszystkim, co dawało życie w Anglii. W sympatycznym d o m k u Alice było p i ę t e r k o ; gospodyni zaprowadziła mnie na g ó r ę do maleńkiej szwalni, w której czekało na m n i e s k ł a d a n e łóżko. - Pokój gościnny - wyjaśniła - zajmuje obecnie siostra Bridget. - C o , siostra Bridget, ta irlandzka historyczka, którą kie dyś z n a ł a m w Stella M a r i s ? Ta sama. Teraz osiemdziesięcioparoletnia, często przyjeż dżała w odwiedziny do Alice, chociaż Alice wystąpiła z z a k o - nu. Siostra Bridget wciąż była lojalna w o b e c FCJ i nie mia łam usłyszeć od niej j e d n e g o słowa skargi ani żadnych nowi nek, k t ó r e m o ż n a by uznać za plotki. J a k to się stało, że o s o b a o tak barwnej osobowości, tak krytycznie nastawiona do niemal wszystkiego na świecie jak Alice potrafiła n a d a l chodzić codziennie do kościoła? Alice, k t ó r ą miałam przed sobą, pozostała w zasadzie zakonnicą w rozpinanym swetrze i w ogóle. W c a l e nie dbała o wygląd i była zdecydowanie z a n i e d b a n a . Nie chciała przeczytać żadnej części mojej książki, nawet rozdziału o sobie. Może nigdy jej nie przeczyta. Uświadomiłam sobie, że między nami niewiele będzie rozmów o przeszłości. Nie będziemy też sobie zadawały żadnych osobistych pytań. Alice chciała jedynie, żebym się dobrze u niej czuła. Podzieliła się ze m n ą swoją wiedzą na temat historii okolicy i obwoziła mnie, dopóki nie n a b r a ł a m wystarczającej pewności, by jeździć autobusami. D o p i e r o kiedy dowiedziała się, że zakonnice w Broadstairs nie pozwoliły mi złożyć sobie wizyty, na pierwsze miejsce wysunęła się jej skłonność do buntu. Zabrała mnie na spotkanie ze starą przyjaciółką z FCJ, która na emeryturze za mieszkała w okazałej czteropiętrowej rezydencji w pobliżu. Alice umiała dostać się do pokoju siostry Mary na najwyż szym piętrze tak, żeby nas nikt nie zobaczył. Z o s t a ł a m przed stawiona siostrze Mary - zmieniłam jej imię, ponieważ ży czyła sobie z a c h o w a ć a n o n i m o w o ś ć - starej, chudziutkiej zakonnicy, której włosy wciąż były n a t u r a l n i e brązowe i któ rej największą przyjemność musiało sprawiać b e z u s t a n n e czytanie książek, jeżeli sądzić po tych wszystkich t o m a c h , k t ó r e wszędzie leżały. Miała kłopoty z nogami, więc podczas naszej wizyty nie wstawała. P o m i m o p o d e s z ł e g o wieku siostra Mary zachowała ja sność umysłu. Zmierzyła m n i e podejrzliwie wzrokiem i wy czułam, że stoczyła w e w n ę t r z n ą walkę, zanim podjęła decy zję, czy m o ż e mi zaufać. W końcu postanowiła otworzyć się p r z e d e m n ą i opowiedzieć mi swoją historię. Z początku wa hała się, nie wiedząc d o k ł a d n i e , jak jej opowieść zostanie wy korzystana, ale w ciągu tej bezcennej pół godziny poszerzyła moją wiedzę na t e m a t matki generalnej, k t ó r a wywarła tak wielki wpływ na moje życie i na życie wielu innych. Siostra M a r y znała ją przez lata. - Z a n i m zrobili z niej m a t k ę generalną, już była niezła oświadczyła z p r z e k o n a n i e m . - M a r g a r e t W i n c h e s t e r została p r z e ł o ż o n ą klasztoru w K a n a d z i e , zanim przyszła do B r o a d stairs, i z n a n a była z tego, że w dziwny sposób traktuje swoje zakonnice. Na przykład kazała im wszystkim sypiać na pod łodze, a nie w łóżkach. Świetnie mi to p a s o w a ł o do osoby, którą z n a ł a m . P r ó b o w a ł a m wyobrazić sobie, ile s a m o z a p a r c i a musiały wykazywać podległe jej zakonnice; nie tylko dlatego, że sypiały na p o d łodze, ale że wytrzymywały niekończącą się lawinę zaskaku jących projektów, jakie wymyślała przełożona, by wystawić na p r ó b ę ich posłuszeństwo i p o k o r ę . - M a r g a r e t W i n c h e s t e r wydawała mi się nie w pełni z d r o wa psychicznie - o d e z w a ł a m się. Siostrze Mary nie s p o d o b a ł a się ta krytyczna ocena i p r z e szła do wyjaśnień, co leżało u p o d s t a w skandalicznego zacho wania, przez k t ó r e M a r g a r e t W i n c h e s t e r zapisała się w pa mięci wielu osób. - Podczas wojny - wyjaśniała siostra Mary - j a k o m a t k a p r z e ł o ż o n a rezydująca w Broadstairs o g r o m n i e się n i e p o k o iła o bezpieczeństwo wszystkich, którzy mieszkali w różnych porozrzucanych p o t e r e n i e budynkach. Histerycznie d e n e r wowała się każdym a t a k i e m z powietrza, a kiedy b o m b a za palająca spadła na wioskę w pobliżu Broadstairs, sądziła, że spadła o n a na nowicjat. Od czasu tego wstrząsu cierpiała na zaburzenia umysłowe. A h a , pomyślałam sobie, tak więc kiedy ją p o z n a ł a m , była „cierpiąca" od co najmniej szesnastu lat! Dlaczego w trzy la ta po wojnie, w 1948 roku, nie przeszkodziło to wybrać ją na matkę generalną? - Wywierała wielkie wrażenie na ludziach - o d e z w a ł a się siostra Mary, jakby domyśliła się, co mi przyszło do głowy. Z g o d z i ł a m się. Ale pomyślałam, że o Hitlerze również tak mówiono. Siostra Mary przeszła do tego, co skłoniło ją j a k o m ł o dziutką zakonnicę, by wystąpić przeciwko własnej m a t c e ge neralnej. - W klasztorach od zawsze istniał zwyczaj, że zakonnice nawzajem na siebie donosiły. M a d a m e Winchester b a r d z o p o p i e r a ł a ten zwyczaj, donosicielstwo stało się istną plagą. Wystarczyło podejrzenie, że zakonnica łamie regułę, by zło żyć donos. M a t k a g e n e r a l n a miała chyba obsesję na punkcie surowej dyscypliny i koniecznie chciała wiedzieć, kto zacho wuje się nieodpowiednio. Ten paskudny zwyczaj był tak p o pierany, aż zyskał znaczenie w polityce zakonu: siostry, k t ó r e się podporządkowały, n a g r a d z a n e były stanowiskami kierow niczymi; te, k t ó r e się nie podporządkowały, były u p o k a r z a n e i degradowane. N o t o w a ł a m jej słowa najszybciej, jak m o g ł a m . Zauważy łam, że to wcale nie p o d o b a ł o się siostrze Mary, ale szczegó ły były zbyt w a ż n e , by je powierzyć pamięci. Siostra M a r y chciała, żebym zrozumiała, że zareagowała d o p i e r o wtedy, kiedy m a t k a g e n e r a l n a p o s u n ę ł a się za d a l e k o . - Ni z tego, ni z owego rozkazała siostrze H e l e n , k t ó r a by ła d y r e k t o r k ą dużej szkoły średniej w Anglii, żeby z a m k n ę ł a szkołę. R o z k a z przyszedł, kiedy j u ż z a a n g a ż o w a n o personel i przyjęto uczniów na najbliższy rok szkolny. Siostra H e l e n była lojalną zakonnicą, ale pobłogosławiona została również sporą d o z ą zdrowego rozsądku. Doszła do wniosku, że star czy tego d o b r e g o i że czas przedstawić sprawę wyższym w ł a d z o m , a mianowicie biskupowi L o n d y n u . Sprawa była b e z p r e c e d e n s o w a i takiego politycznego posunięcia najwy raźniej nie przewidziała m a t k a g e n e r a l n a , k t ó r a wtedy nie miała wyjścia i musiała pozwolić siostrze H e l e n dalej prowa dzić szkołę. Siostra Mary spojrzała na Alice, k t ó r a siedziała z boku z r ę k a m i złożonymi na p o d o ł k u . Alice pokiwała głową: tak, o n a również to tak zapamiętała, i tak, siostra M a r y powinna mówić dalej. - J e d n a k - ciągnęła siostra Mary - decydując się na ten szaleńczy krok i pomijając m a t k ę g e n e r a l n ą , siostra H e l e n zapoczątkowała tym samym spory i ferment wewnątrz zako nu. N i e k t ó r e z sióstr, przeważnie z kanadyjskich społeczno ści, którymi wcześniej kierowała m a d a m e Winchester, zaczę ły głośniej wypowiadać się na t e m a t konieczności usunięcia jej ze stanowiska. - I oczywiście swój głos dołączyła siostra Mary, której u d a ł o się z a p o m n i e ć o nieśmiałości i s k r u p u łach. - M a r g a r e t W i n c h e s t e r p r ó b o w a ł a rozegrać tę partię, odsyłając rywalki na dalekie placówki, ale nic jej to nie p o m o g ł o . Przed dalszym nadużywaniem władzy mogła ocalić zakon wyłącznie rezygnacja matki generalnej i właśnie do niej doszło w 1967 roku. Bazgrałam jak szalona, a w głowie kręciło mi się od tych fascynujących spraw, których w Australii byłyśmy nieświado m e . Wyglądało na to, że wcale nie byłam wyjątkiem, j a k o ś szczególnie źle t r a k t o w a n y m przez m a t k ę g e n e r a l n ą , i wcale nie byłam o s a m o t n i o n a w swojej opinii na t e m a t życia zakon n e g o na początku lat sześćdziesiątych. J e d n a k dla siostry Mary lata sześćdziesiąte r ó w n o z n a c z n e były z wielkim u p a d kiem z a k o n u i u t r a t ą j e g o znaczącej pozycji w katolickim społeczeństwie. Te zmiany zapoczątkowały prawdziwy exo dus, ale siostrze Mary zależało, żeby uświadomić mi, że nigdy swoimi działaniami nie zamierzała p o d k o p y w a ć a u t o r y t e t u z a k o n u . Większość z a k o n ó w musiała u p o r a ć się z p r o b l e m e m odchodzących zakonnic czy zakonników. N a s t ę p n e słowa siostry M a r y kazały mi u ś m i e c h n ą ć się z ironią. W chwili, kiedy je słyszałam, to znaczy w 1999 r o ku, w trzydzieści lat po opisanych p r z e z e m n i e w y d a r z e niach, m a t e r i a l n e świadectwa całej tej zawieruchy - listy, dzienniki i d o k u m e n t y , p r z e c h o w y w a n e w archiwach w p a łacu arcybiskupim - powinny zostać u d o s t ę p n i o n e s p o ł e czeństwu. A l e nie zostały. Z a k o n n i c e F C J , obawiając się o r e p u t a c j ę z a k o n u i zamieszanych w s p r a w ę ludzi, p r z e k o nały arcybiskupa, żeby na n a s t ę p n e dwadzieścia lat n a d a ł im klauzulę tajności. No cóż, pomyślałam, ten p o s t ę p e k mówi sam za siebie. Nie p o t r z e b o w a ł a m ani nie p r a g n ę ł a m oglądać ż a d n e g o z tych d o k u m e n t ó w . Podejrzewam, że po upływie następnych dwudziestu lat zakon będzie skończony. Kiedyś były tysiące Wiernych Towarzyszek Jezusa. Teraz jest ich mniej niż dwie ście, a większość to starsze p a n i e . Podziękowałam siostrze Mary za zaufanie, jakim mnie o b darzyła, ale widziałam, że nie jest do końca p r z e k o n a n a , czy postąpiła słusznie. Pojechałam a u t o b u s e m do Sedgley Park. Kiedy poinfor m o w a ł a m Alice, że się tam wybieram, zareagowała tak, jak bym się po prostu wybierała do m u z e u m . - Wydaje mi się, że Sedgley Park to teraz a k a d e m i a poli cyjna - powiedziała. I tak było. Kieruje nią człowiek, który docenia historię tego miejsca i b a r d z o dba o to, żeby zacho wać większość b u d y n k ó w i t e r e n ó w w pierwotnym stanie. Z a d z w o n i ł a m i wyznaczono funkcjonariusza, który miał m n i e oprowadzić. Nie mógł się domyślić, co czułam, kiedy znowu chodziłam po tych korytarzach, kiedy wprowadził m n i e do starego pokoju muzycznego i historycznego, do róż nych sal wykładowych, do wspólnych sal, do sali gimnastycz nej i do kaplicy. Wspięliśmy się nawet po starych dębowych schodach, k t ó r e wciąż wdzięcznym łukiem prowadziły na p i ę t r o ; pokoje na górze p r z e r o b i o n o na gabinety. Z e r k n ę ł a m na wąskie d r e w n i a n e schody, k t ó r e prowadziły kiedyś do na szych d o r m i t o r i ó w na p o d d a s z u ; teraz na p o d d a s z u był skład i strefa zakazana. Kiedy mój przewodnik n a b r a ł pewności, że odzyskałam orientację w terenie, zostawił m n i e , żebym sobie p o s p a c e r o wała sama. Czułam się jak powracający duch; ni to zakonni ca, ni to s t u d e n t k a . Cały t e r e n robił wrażenie wielkiej pustej sceny, zaprojektowanej dla d r a m a t u , który się na niej w cza sie mojego pobytu rozegrał. Przeszłam korytarzem do miej sca, gdzie studzienki pozatykały się podczas powodzi, a ja zdjęłam czepiec, żeby d a ć n u r a p o d w o d ę . Szeroko się u ś m i e c h n ę ł a m , z przyjemnością przypominając sobie pełne grozy twarze moich wykładowczyń. Najcenniejszym klejnotem na catym terenie była nadal ka plica z jej m a r m u r a m i i snycerką, i d o s k o n a l ą akustyką. W s p i ę ł a m się po krętych schodach na chór, d ę b i n a trzeszcza ła p o d m o i m i nogami. Stwierdziłam, że stare organy wciąż stoją na swoim miejscu, a podniszczone miechy są świadec twem słodkiej muzyki, j a k ą z i n s t r u m e n t u przez lata wycza rowywano. D o t y k a ł a m organów z czcią - w ich zwłokach nie pozostała ani o d r o b i n a tchu, a m i m o to były takie c e n n e . I tu, na chórze w kaplicy, o g a r n ę ł o mnie entuzjastyczne poczucie wdzięczności. M a m wielkie szczęście, że m o g ł a m wrócić do miejsca, gdzie kiedyś czułam się taka zrozpaczona, a teraz czuję się wolna! Znalazłszy się p o n o w n i e na zewnątrz na ła g o d n y m stoku, całowałam liście r o d o d e n d r o n ó w i dziękowa łam im za rolę, j a k ą odegrały w m o i m d r a m a c i e . U s i a d ł a m na d o b r z e mi znanej drewnianej ławce i zapa trzyłam się na front kompleksu; to, że był kiedyś instytucją za k o n n ą , zostawiło ślady na jego architekturze w postaci krzyży na ścianach. Poznawałam o k n a biblioteki, rosnące w pobliżu wysokie drzewa. Wydawało mi się, że trzydzieści cztery lata to wcale nie tak długo; k t o mógłby się wtedy domyślić, że a d m i nistracja tak szybko się zmieni? Cegły i zaprawa Sedgley Park pozostały nietknięte, ale zakonnice zniknęły. Z a n i m odjechałam, zjadłam obiad w kantynie i po raz pierwszy z r o z u m i a ł a m , j a k mogły czuć się świeckie studentki, k t ó r e jadły posiłki z przyjaciółmi, rozmawiały z sąsiadami, a nie musiały milczeć j a k my, zakonnice. Wyjechałam z Sed gley Park z p r z e p e ł n i o n y m sercem, ciesząc się, że p o m i m o wszystkich zmian z a c h o w a n o tak wiele. Wróciwszy do d o m u Alice, p r ó b o w a ł a m opowiedzieć, co przeżyłam, ale szybko z r o z u m i a ł a m , że Sedgley to p r z e szłość, k t ó r a jej już nie interesuje. Tak więc ze spokojem cie szyłam się dziwnym i rozkosznym uczuciem, że j e s t e m w koń cu blisko o b i e k t u mojej niegdyś żarliwej n a m i ę t n o ś c i , i skupiłam się na tym, by cenić Alice za to, kim n a p r a w d ę jest: kobietą p e ł n ą sił i niepokojów, jak każdy z nas, ale o b d a r z o n ą wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju u r o k i e m . Oczy ma teraz ciemniejsze, ale wciąż żywe, a uśmiech - j e ż e - li tylko z a p o m n i o swoim cynicznym nastawieniu do świata jak zawsze szeroki i wielkoduszny. Alice i mnie nigdy nie u d a ł o się porozmawiać szczerze 0 przeszłości. Przez lata b a r d z o mi było s m u t n o , że wyrządzi łam jej i sobie taką krzywdę, ale teraz nic już nie mąci mi spo koju. Chociaż nie wiem, czy Alice się zgodzi, p r z e k o n a n a j e stem, że żadnej z nas nie stała się właściwie „krzywda", że obie wybrałyśmy sobie nasze role. • • • Alice p o m o g ł a mi t r o c h ę finansowo i poleciałam do D u blina, a t a m wsiadłam w a u t o b u s , żeby pojechać na zachód do Limerick, aby zobaczyć się z moją starą przyjaciółką A n t o i n e t t e . Z d u m i e w a j ą c e , ale taksówkarz nie znał adresu, więc skorzystałam z okazji, by pochodzić trochę po miastecz ku, kiedy pytałam o drogę. Były czasy, że nie znalazłoby się w Limerick człowieka, który nie wiedziałby, gdzie stoi klasz tor L a u r e l Hill. Z a p u k a ł a m do drzwi i przyjęto m n i e po królewsku. Prze ł o ż o n a klasztoru siostra C a t h e r i n e r a z e m z grupką stareńkich zakonnic, niemal wszystkie po osiemdziesiątce, stłoczy ły się wokół mnie. Przepełniało je ł a g o d n e zaciekawienie 1 radość, że p r z e r w a ł a m codzienną m o n o t o n n ą rutynę, i bło gosławiły gościa, który przyjechał z tak daleka, by zobaczyć się z ich u k o c h a n ą A n t o i n e t t e . W p r o w a d z o n o mnie do p o k o i k u siostry A n t o i n e t t e . Skoń czyła już dziewięćdziesiąt lat, była k r u c h ą staruszką, ale pa mięć miała d o s k o n a ł ą . Jej słodki uśmiech się nie zmienił i rozświetlał oczy za o k u l a r a m i , gawędziłyśmy i śmiałyśmy się, d o p ó k i się nie zmęczyła. Nie mogła uwierzyć, że przyje c h a ł a m z tak daleka, żeby się z nią zobaczyć. Przeprosiłam, że tak długo nie byłam z nią w kontakcie, i wciąż dawałam jej do zrozumienia, jak wiele dla m n i e znaczyła. C o d z i e n n i e spędzałam z nią tyle czasu, ile się dało, i zosta wiałam ją, gdy była z m ę c z o n a . Podczas rozmów A n t o i n e t t e kołysała się lekko na fotelu. Pokazała mi zdjęcia z obchodów, jakimi z g r o m a d z e n i e uczciło pięćdziesiątą, a p o t e m sześć dziesiątą rocznicę jej życia w zakonie, i wspominałyśmy, jak to było kiedyś, d a w n o t e m u , w Benałli, a o n a p r z y p o m i n a ł a mi rzeczy, o których z a p o m n i a ł a m . A l e przeżywszy dziewięć dziesiąt lat, w tym sześćdziesiąt pięć j a k o zakonnica, A n t o inette była wyczerpana; nie mogła czytać ani pisać, ani oglą dać telewizji. Czasami po prostu r a z e m siedziałyśmy, nasze spojrzenia krzyżowały się w milczeniu; byłam b a r d z o z a d o w o l o n a z tego spotkania. P o p o w r o c i e d o Australii d o s t a ł a m o d p o w i e d ź n a k a r t k ę , k t ó r ą d o niej wysłałam n a B o ż e N a r o d z e n i e : siostra A n t o i n e t t e u m a r ł a n i e d ł u g o p o naszym s p o t k a n i u . Boże, bło gosław jej słodkiej, życzliwej duszy. Boże dziecko Wróciwszy do mojego przytulnego d o m k u w D e n m a r k , d a ł a m sobie czas, żeby w spokoju przemyśleć moją p o d r ó ż . Czułam, że wróciłam do d o m u na więcej sposobów niż j e d e n . Byłam w k o ń c u szczęśliwa, że j e s t e m s a m a ze sobą. To d u ż a satysfakcja, u d a ć się do piekła i wrócić, i na koniec znaleźć się w d o m u , i śmiać się, ponieważ nosiło się ten dom przez cały czas w sobie, i nie wiedziało się o tym! Teraz, kiedy już w i e d z i a ł a m , że szczerze k o c h a m rodzi ców, z r o z u m i a ł a m p o raz pierwszy, ż e oni t a k ż e m n i e k o chali. M u s i a ł o być t r u d n e dla nich, zwłaszcza dla mojej m a t k i , że m i e s z k a ł a m tak d a l e k o i tak r z a d k o dzieliłam się z nimi swoim życiem, ale z a a k c e p t o w a ł a m n i e t a k ą , j a k ą by łam, i nie wywierała na m n i e nacisku ani nie w t r ą c a ł a się, ani n a r z e k a n i e m , ani r a d a m i . Jeżeli to nie jest b e z w a r u n k o wa miłość, to co nią jest? A mój ojciec? Swoje poczucie niż szości - tak częste u mężczyzn, którzy w dzieciństwie byli u p o k a r z a n i p r z e z rodziców - n a d r a b i a ł siłą mięśni. Z a j ę ł o mi tyle lat, żeby wyczuć tkliwość, z j a k ą robił dla nas zabaw ki, r a d o ś ć , z j a k ą patrzył, j a k się nimi bawimy, p r a g n i e n i e , by być j a k najlepszym człowiekiem. D r ę c z y ł o go poczucie winy, a milczenie jeszcze je p o t ę g o w a ł o . I d r o g o za to za płacił. Na terenie w pobliżu G r a n g e Hill stanął p o m n i k z tablicz ką ku pamięci mojego ojca, ogrodnika G e n a z z a n o . Odsłonił ją przewodniczący rady college'u 22 sierpnia 1998 roku. Mój ojciec zasługiwał na to p o ś m i e r t n e uznanie za swoje twórcze i n a m i ę t n e o d d a n i e upiększaniu t e r e n ó w klasztornych i za wiele lat służby, k t ó r e ofiarował z a k o n n i c o m . Nie było m n i e na uroczystości poświęcenia, ale obecni członkowie rodziny, jak się dowiedziałam, czuli się głęboko wzruszeni. Z g r o m a d z e n i e F C J , niegdyś cieszące się takim znaczeniem w kilku krajach, szybko p o d u p a d a . Większość pozostałych w nim jeszcze zakonnic modli się o c u d o w n e przetrwanie za konu. Żyją w swoim własnym świecie i niech im Bóg błogosła wi. Kilka stosunkowo młodszych zakonnic rozproszyło się po świecie w nadziei, że zwerbują nowe członkinie w krajach ta kich jak Indonezja, Filipiny i R u m u n i a . Istnieją jeszcze bystre dziewczęta, które chętnie połączą miłość do Boga z okazją do kształcenia się przez wstąpienie do klasztoru. Z a r ó w n o siostra A n n a , jak i siostra Benedict wystąpiły z za konu w kilka lat po mnie. Wiem, że A n n a wyszła za mąż i uro dziła syna, zanim straciłam z nią kontakt. Z Benedict spotka łam się po tym, j a k odeszła; dręczył ją głęboki smutek. O t o kobieta, która w sercu zawsze była zakonnicą, ale klasztor nie spełnił jej oczekiwań i nie stał się dla niej prawdziwym d o m e m . U m a r ł a na raka wiele lat temu. Szkołę średnią w Vaucluse, gdzie j a k o ś p r z e t r w a ł a m , z a m k n i ę t o z b r a k u uczniów. W Benalli nie uczą już ż a d n e zakonnice, a ich niewielka społeczność opuściła klasztor i za mieszkała w pobliskim d o m u . W Australii m a ł o jest z a k o n n i c mieszkających nadal r a z e m w klasztorach; większość miesz ka samodzielnie w mieszkaniach, niektóre w d o m a c h . H o s p i cjum w G e n a z z a n o wkrótce zostanie z a m k n i ę t e , gdyż b r a k u je wyszkolonych pielęgniarek-zakonnic i chętnych. Siostra Kevin nadal należy do starych ulubienic rodziny. O s t a t n i o z przyjemnością p o g a d a ł a m sobie przez telefon z tą dziewięćdziesięcioletnią staruszką, k t ó r a skarżyła się, że cier- pi na bóle w płucach. Opowiedziała mi trochę o historii G e n a z z a n o : z jakimi trudnościami borykały się zakonnice-pionierki, jak mile widziane byłyśmy z moją siostrą Liesbet, kie dy przychodziłyśmy p o m a g a ć przy p r a n i u i prasowaniu, żeby ulżyć jej w harówce. Zwierzyła się raz Liesbet: - Gdybyśmy posłuchały Carli i okazały jej więcej życzliwo ści i zrozumienia, myślę, że wciąż byłaby z nami. Dziękuję siostrze Kevin za życzliwe słowa, ale p r z e k o n a n a j e s t e m , że wszystko stało się tak, jak p o w i n n o . Kiedy p o j e c h a ł a m do M e l b o u r n e na sześćdziesiąte urodzi ny Liesbet, moja najmłodsza siostra Teresa i ja postanowiły śmy pójść i p o p a t r z e ć na klasztor G e n a z z a n o - p ó ź n ą nocą, żeby nie wpaść na ż a d n e zakonnice, uczniów czy dozorców. Wszystkie b r a m y były p o z a m y k a n e , ale wiedziałyśmy, w któ rym miejscu m u r nie jest zbyt wysoki i tam przedostałyśmy się na drugą stronę, i spacerowałyśmy przy księżycu, wspomi nając przeszłość i próbując r o z p o z n a ć , gdzie co było za na szych czasów, czyli strasznie d a w n o . Kiedy występowałam z z a k o n u , bicz był jedyną rzeczą, o której zwrot nikt się nie u p o m n i a ł , więc wciąż miałam to m a ł o eleganckie m e m e n t o s u r o w e g o i skłonnego do p o t ę pień życia - b a r d z o mocny bicz z b a w e ł n i a n e g o splecionego szpagatu, odbarwiony po wieloletnim używaniu. Dowiedzia łam się od Anny, że o n a swojego używała bez najmniejszego entuzjazmu, bo ta m a k a b r y c z n a działalność nic jej nie p o m a gała. Zgięło mnie wpół ze śmiechu, kiedy pokazywała mi, jak bez p r z e k o n a n i a niby to się biła. Nigdy mi coś takiego nie przyszło na myśl w klasztorze, ale j e s t e m p r z e k o n a n a , że Jezus miał poczucie h u m o r u . Czy prawdziwy nauczyciel duchowy nie chciałby p o m ó c w odzy skaniu poczucia h u m o r u tym, którzy je stracili? W końcu tra fiłam gdzieś na ilustrację z serdecznie roześmianym Jezu sem. Unosił w toaście kielich wina. „ Z a miłość Boską", taki był podpis. Na miłość boską, pamiętajcie, że ludzka radość życia pozostaje w h a r m o n i i z duchowością! H o ł u b i ł a m ten obrazek, aż wreszcie rozpadł się na strzępy, przypinany do ty lu ścian w tylu wynajmowanych d o m a c h . J e s t e m teraz mądrzejsza i kiedy o g l ą d a m się za siebie, ła two mi zrozumieć, dlaczego tyle wypróbowywanych przeze mnie terapii nie działało. D o p ó k i uważałam siebie za fatal nie w y b r a k o w a n ą istotę, którą pilnie trzeba naprawić, zaczy n a ł a m z niemożliwej pozycji startowej. Za każdym r a z e m , kiedy s t a r a ł a m się naprawić mój umysł, d a w a ł a m mu do zro zumienia, że działa źle i że go o d r z u c a m ! Z drugiej strony akceptacja siebie to działanie prawdziwe go własnego ja. Ludzie pytają mnie, jak m o g ą być bardziej obecni, ponieważ słyszeli, jaką m o c daje bycie w teraźniej szości; no cóż, zawsze mówię im, że kiedy siebie akceptuję, moje własne prawdziwe ja jest bardziej o b e c n e . G r u n t o w n e z r o z u m i e n i e , k t ó r e dla m n i e zmieniło wszystko, oznacza, że moją kwintesencją jest istota wieczna, nigdy nieskażona, ni gdy n i e z ł a m a n a , nigdy niezagubiona. J a k mógłby diabeł żyć w kimś, kto już nie wątpi w swoją własną d o b r o ć ? W y d a l a m fortunę, rozpaczliwie p r a g n ą c pozbyć się tego w ł a s n e g o ja, k t ó r e m o i m z d a n i e m nigdy nie było dość d o b r e . Gdyby od s a m e g o początku stać mnie było na całkowitą uczciwość, odkryłabym moje własne prawdziwe ja, to, k t ó r e z natury jest p o g o d z o n e i spokojne. A l e jak m o g ł a m być uczciwa, s k o r o wierzyłam, że wewnątrz j e s t e m z e p s u t a ? K t o wie, co p o w i n n a m , a czego nie p o w i n n a m robić? M o ż e m y robić tylko to, na co jesteśmy gotowi; po j e d n y m małym kroczku, d o p ó k i n a m się nogi nie wzmocnią. Słowami Katie Byron: „Robimy, co robimy, dopóki nie przestaniemy". Tym, czego ego-diabły znieść nie mogą, jest szczerość: p r o ste, uczciwe przekazanie, co się dzieje. Jeżeli opowiesz o swo ich wątpliwościach czy obawach przyjacielowi albo nawet sa m e m u sobie, znika całe niebezpieczeństwo. I teraz często tak postępuję - nieustannie o b r a c a m moimi opowieściami. Żyję bez mężczyzn od dłuższego czasu, z a p e w n e po to, że by wrócić do równowagi. To było dla mnie wyzwanie, chociaż d o p i e r o o s t a t n i o nauczyłam się być całkowicie szczęśliwa, kiedy j e s t e m s a m o t n a . Chciałam odkryć, ile j e s t e m w a r t a bez mężczyzny; odnaleźć u k o c h a n ą istotę w sobie i we wszystkim, co m n i e otacza. J e d n a k ponieważ milo byłoby m o ż e nawią zać kontakt, który mógłby stać się bogatym p o d ł o ż e m dla ży cia miłością, czuję, że o t w i e r a m się na ewentualność jakiejś wyjątkowej bliskości. Trochę to szalone stwierdzenie, p o n i e waż nie j e s t e m pewna, czy w „wydziale erotyki" jeszcze co kolwiek działa! J e s t e m kwitnącą, wysportowaną i zdrową ko bietą. Często bywając na przyjęciach, demonstruję swoje oszałamiające nogi i c u d a c z n e stroje, ale p r z e c h o d z ę na e t a p życia m ą d r e j staruchy. Najbardziej rzeczywisty i najbliższy k o n t a k t utrzymuję ze sobą. Bliskość z s a m ą sobą jest c e n n a i słodka, a wynika z tego, że j e s t e m w o b e c siebie bezgranicz nie uczciwa, współczująca i czuła. Cieszy m n i e towarzystwo ludzi, zwierząt, a najbardziej dzieci. Z a c h w y c a m się m o i m i d w o m a wnuczętami, synem i córką Victorii. Victoria wyrosła na b a r d z o opiekuńczą m a t kę, narzucającą dzieciom surowe ograniczenia, których s a m a nigdy nie zaznała. Praktyczny c h a r a k t e r każe jej wznosić cza sami oczy ku niebu, kiedy się ze m n ą spotyka. Jej życie to jej prywatna sprawa, a ja, jak wcześniej moja m a t k a , pozwalam, by na swój sposób dostawała od niego lekcje i się uczyła. J e żeli tylko wysunę jakąś sugestię, Victoria p r z y p o m i n a mi, że się w t r ą c a m i o s ą d z a m . To wspaniała nauczycielka. Moja druga córka, Caroline, jest muzykiem. Ma głębokie z r o z u m i e n i e dla spraw d u c h a , a nasze kontakty są szczere. Ponieważ ma b a r d z o czułe serce, twierdzi, że w ogóle nie chce mieć dzieci, ponieważ wymagają tyle miłości i opieki i tak łatwo je skrzywdzić, czego, jej z d a n i e m , nie da się unik nąć. Dzieci Victorii ją uwielbiają. J a m e s , mój eks-mąż, nie ożenił się i żyje szczęśliwie w swo im d o m u w pobliżu Fremantle w zachodniej Australii. Wciąż jest tym samym wielkodusznym, życzliwym mężczyzną, typo wym człowiekiem spod znaku Byka, i ma tak zdecydowane p o glądy, jak powinien wyglądać związek dwojga ludzi, że nie wie rzy, by jakakolwiek kobieta się z nim kiedykolwiek złączyła; niewykluczone, że ma rację. J e g o ulubioną książką jest „Tao Puchatka"; bardzo kocha dzieci i jest m o i m przyjacielem. Kiedy H a l się ożenił, p o m o g ł a m członkom mojej rodziny przygotować wesele. Z całego serca p r a g n ę ł a m , żeby był szczęśliwy, i z r o z u m i a ł a m to, że mnie nie zaprosił. Nasza przyjaźń to pewnik, chociaż rzadko ze sobą rozmawiamy. G e o r g e mieszka w D e n m a r k . Przez ostatnie kilka lat cier piał z p o w o d u b a r d z o złego zdrowia. N i e u s t a n n i e skarżył się na ból i ku m o j e m u z d u m i e n i u cierpliwie żył dalej. Czasami w przeszłości wyrażał wdzięczność, że dzięki m n i e mógł być swoim własnym szefem po tym, jak opuściłyśmy dolinę. Teraz bardziej interesuje go p o m a g a n i e innym; często p r o p o n u j e biednym ludziom p o m o c przy drobnych pracach r e m o n t o wych. To on stawiał płot wokół mojego wybiegu dla kur, z ło m o t e m wbijając sześciocalowe gwoździe w żerdki. Z r z a d k a m i e w a m kontakty z niektórymi z dawnych klien tów. J e d e n z nich przyjechał, aby spędzić razem ze m n ą trzy dni, bo - j a k powiedział - w m o i m małym d o m k u jest tak spokojnie. Spaliśmy w jednym łóżku, a on zachowywał się d o s k o n a l e , chociaż przyznał się, że zażył pigułkę n a s e n n ą , żeby mieć pewność. M i ł o mi było, że o b d a r z a mnie przyjaź nią, niczego nie oczekując w zamian. D a w n i klienci dzwonią do mnie od czasu do czasu, niektórzy przysyłają kartki walentynkowe, a ostatnio, podczas podróży po zakupy do Perth, j e d e n z nich zatrzymał mnie i pytał, czy wciąż j e s t e m „czyn na". Ucieszyłam się, że mnie p a m i ę t a , i wyjaśniłam, że j e stem j u ż teraz babcią, na co nawet o k i e m nie m r u g n ą ł . Nie tak d a w n o o t r z y m a ł a m propozycję od p e w n e g o pana, że d o brze się m n ą zajmie, jeżeli „z nim p ó j d ę " , jak to ujął. Był dość młody i b a r d z o samotny, ale nie potrafiłam obudzić w sobie ani cienia zainteresowania. Nic nie zostało z moich dawnych szlachetnych złudzeń. Z g a d z a m się z D e e p a k i e m Choprą, że „wyłącznie bliskość z własnym ja może przynieść prawdziwe uleczenie". M a m teraz dla siebie współczucie, a to oznacza, że jeżeli pojawi się coś, co trzeba odczuć, mogę to odczuć swobodnie; że mogę uczyć się większej akceptacji dla siebie i być coraz bardziej wolną. Słowa Isaaca S h a p i r o : „Bądź s o b ą " nabierają z dnia na dzień nowego znaczenia. J a k powiedziałam m u , kiedy go p o - nownie s p o t k a ł a m , „bycie s o b ą " jest ź r ó d ł e m ści, mojego spokoju, mojego poczucia h u m o r u i wszystkiego innego w życiu. Ludzie, którzy w pili, m o g ą uważać to za rzecz oczywistą, ale ja p r z e o g r o m n y dar. mojej g o d n o na swój t e m a t siebie nie wąt to traktuję jak Zaoszczędziłabym sobie m n ó s t w o cierpień, gdybym wcześ niej wiedziała, co będzie działało, a co nie. M o ż e nie czuła bym potrzeby zostania zakonnicą tylko po to, by wystąpić z klasztoru, ledwie dobiegłam trzydziestki. M o ż e nie została bym prostytutką i nie doświadczyła, ile goryczy przynosi seks bez miłości oraz p o d s t ę p n e zdradzanie samej siebie. M o ż e odnalazłabym drogę do m e g o d o m u od razu, a nie grała w e m o c j o n a l n e gry. Ale kto potrafi przewidzieć w życiu wszystko? I co by się stało z tą opowieścią? Życie d a w a ł o mi d o k ł a d n i e to, czego p o t r z e b o w a ł a m . M i a ł a m wielkie szczęście, że usłyszałam wołanie, i o d n a l a z łam swoje prawdziwe ja. Ileż błogosławieństwa w tym życiu! N i e p o r o z u m i e n i e w m o i m przypadku polegało na tym, że na b r a ł a m się na kłamstwo. A ja myślałam, że m a m do czynie nia z diabłem! No cóż, przecież wszyscy p o p e ł n i a m y błędy, prawda? Kiedy fantazjowałam na t e m a t chińskiej mniszki, szłam za w o ł a n i e m duszy. P o d o b n i e , kiedy słuchałam swojego we w n ę t r z n e g o głosu, żeby j e c h a ć na p o ł u d n i e (i znaleźć D e n m a r k ) i ruszałam z miejsca d o p i e r o wtedy, kiedy czułam, że przyszedł na to czas. A czymże to się różni od wykonywania woli Bożej? Zawsze wykonywałam wolę Boga najlepiej, jak potrafiłam. L ę k nie pozwalał mi wykonywać jej lepiej, d o p ó ki o d e m n i e nie odszedł. Teraz j e s t e m po p r o s t u Bożym dzieckiem. Na zawsze. Do mojego ojca Uwielbiałam cię j a k o dziecko, A ty m n i e ignorowałeś, Skrzywdziłeś m n i e , Robiłeś mi m n ó s t w o cudownych zabawek I nauczyłeś m n i e , j a k puszczać latawce, Pokazałeś, jak rosną rośliny I j a k a p i ę k n a jest pajęczyna z kroplami rosy o świcie. Biłeś m n i e , Byłam takim niepraktycznym dzieckiem I samowolnym. C h c ą c ukryć swą niegodziwość, Dusiłeś m n i e , żebym milczała. Wiedziałeś, że p r z e r a ż o n e , z d e z o r i e n t o w a n e dziecko Nie będzie mówić o twoich strasznych czynach. R a k o d e b r a ł ci siłę I s p o r o arogancji. Przeprosiłeś, Chociaż nie b e z p o ś r e d n i o , W tych dniach, kiedy życie szybko topniało. Umarłeś. Przyszli zabrać twoje ciało; Twoje ręce bezwładnie opadały. Gdybym cię wtedy obraziła, Te ręce już nie mogłyby uderzyć. U s t a o t w a r t e ku niebu, żałosne, Nie powiedziały: „ P r z e p r a s z a m , C a r l o " . Ale usłyszałam: „ K o c h a m cię". A teraz jesteś z Bogiem, Który nie osądza. Teraz rozumiesz. Teraz r o z u m i e m . Robiłeś, co w twojej mocy, I kochałeś. Kochałeś, krzywdziłeś, nienawidziłeś, Czułeś się winny. Nigdy nie wyrosłeś ze s m u t k ó w swego dzieciństwa, Pracowałeś ciężko, O s ą d z a ł e ś , broniłeś i zachorowałeś. Teraz nie żyjesz, Nic nie szkodzi. Nic nie szkodzi, że kochałeś nie najlepiej I że nie spełniło to moich oczekiwań. Nic nie szkodzi. Jesteś teraz m o i m wyjątkowym a n i o ł e m . Dziękuję ci, u k o c h a n y Tato. Podziękowania P r z e d e wszystkim chciałabym wyrazić wdzięczność tajem niczej łasce, k t ó r a w s p o m a g a ł a mnie przy pisaniu tej książki, d o p ó k i nie została o n a wreszcie u k o ń c z o n a . Mijały lata i za wsze, kiedy u z n a w a ł a m , że jest mi za ciężko albo p r ó b o w a łam s a m a siebie p r z e k o n a ć , że dalsze pisanie nie ma sensu, jakiś impuls kazał mi dalej pisać. W 1992 roku a n o n i m o w y dobroczyńca załatwił mi laptop. Nie tylko byłam b a r d z o wzruszona tym gestem, ale przyjmu jąc k o m p u t e r , przyjęłam równocześnie obowiązek zakończe nia tej książki. To była granicząca z c u d e m zachęta, pierwsza i j e d n a z wielu, a wszystkie okazały się n i e z b ę d n e , kiedy i ja z m i e n i a ł a m się wewnętrznie, i zmieniały się p o b u d k i , k t ó r e skłaniały mnie do snucia tej opowieści. C h c ę podziękować mojej przyjaciółce, a kiedyś doradcy, P e r s e p h o n e A r b o u r , za to, że napisała wstęp do tej książki i że dawała mi n a t c h n i e n i e . Mój przyjaciel, Yosi Collins, przysłał mi swój stary k o m p u ter, kiedy nie stać m n i e już było, żeby ciągle płacić za n a p r a wy laptopa. Brak wiedzy k o m p u t e r o w e j powodował, że czę sto byłam zależna od p o m o c y innych, ale ktoś zawsze mi tej p o m o c y udzielał, często za d a r m o . Zaliczam Murraya Fairbanksa oraz Billa i Rose M c M u l l e n ó w do moich najbardziej szlachetnych k o m p u t e r o w y c h aniołów. Lynn Tulipan, d a l e k a przyjaciółka, z którą nie r o z m a w i a ł a m od lat, przyjechała p e w n e g o tygodnia z wizytą z K a r t h a , wykorzystała swoje umiejętności i przepisała na k o m p u t e r z e wiele stron mojego rękopisu, a p o t e m zniknęła równie niespodziewanie, j a k się pojawiła. Dzięki ci, Lynn. N a w e t rząd przyczynił się nieumyślnie, organizując kurs szkolenia k o m p u t e r o w e g o , r z e k o m o po to, bym się p r z e o r i e n t o w a ł a zawodowo, ale skoro wszystkie moje p o d a n i a o p r a c ę sumiennie o d r z u c a n o , nie p o z o s t a w a ł o mi nic inne go, jak wykorzystać n o w o nabyte umiejętności do dalszego pisania. Z głębi serca dziękuję Craigowi Chapelle'owi za to, że z czystej przyjaźni przeczytał pierwszy b r u d n o p i s (kiedy stro ny nie były nawet p o n u m e r o w a n e ) i wyraził swoją opinię, nie demolując mojej wiary w siebie. Angielski nie jest m o i m j ę zykiem ojczystym i w prozie często wychodzi to na wierzch w jakichś dziwnych gramatycznych wygibasach! Przypadko wo tak się złożyło, że D o n E a d e , pisarz, który przez pięć lat był l o k a t o r e m w C e n t r u m Pisarzy im. K a t h e r i n e S u s a n n a h Pritchard w G r e e n m o u n t , w Perth, zamieszkał w D e n m a r k i o d d a ł mi przysługę, zaznajamiając m n i e z regułami postę powania przy przedstawianiu zagadnień. Inny przyjaciel, pisarz K u m a r a , wyraził swoją o p i n i ę po pierwszym czytaniu i do t e g o p o d s u n ą ł wiele trafnych su gestii. Nieoczekiwanej pomocy udzieliła mi zakonnica F C J , któ rą s p o t k a ł a m w Anglii, a która życzy sobie zachować a n o n i mowość. Moja książka wzbogaciła się dzięki jej szczerości i zaufaniu, i j e s t e m jej wdzięczna. Książki, które okazały się p r z y d a t n e przy sprawdzaniu nie których dat w mojej kronice, to „ T h e s e W o m e n " , historycz na relacja o Z a k o n i e Sióstr Miłosierdzia, oraz „The Sisters Faithful C o m p a n i o n s of Jesus in Australia", ta ostatnia pió ra siostry M. Clare 0 ' C o n n o r , F C J . Sally Haigh wzięła na siebie obowiązek adiustacji pierw szego szkicu mojej książki, ale nie poprzestała na tym. To prawdziwa uzdrowicielka słowa pisanego. Dziękuję jej za niesłabnącą uwagę i wprawę, z jakimi przystąpiła do pracy, oraz chęć, by poświęcić rękopisowi dodatkowy czas, jaki oka zał się potrzebny, kiedy rozrósł się on, przekraczając pier w o t n i e wytyczone granice. Profesjonalne rady Tanyi M a r w o o d oraz A n d r e w Bur ke'a - oboje d o b r z e znani są w zachodniej Australii - p o m o gły n a d a ć książce jej obecny kształt. Brak mi słów pochwały dla profesjonalizmu pracowników H a r p e r C o l l i n s . C z u ł a m się p o d n i e s i o n a na d u c h u , kiedy pra cowałam z Nicolą O'Shea i patrzyłam, jak manuskrypt robi się coraz lepszy dzięki jej wspaniałym umiejętnościom redak torskim. Dziękuję również Alison U r q u h a r t za jej szczerą za c h ę t ę , za jej cierpliwość i życzliwość, z j a k ą o d p o w i a d a ł a na wszystkie moje pytania oraz działała w mojej sprawie. Prosiłam czasami o wskazówki kobietę, k t ó r a cieszy się opinią osoby zdolnej przekazywać „ m ą d r o ś ć z wysoka", i n a tychmiast pojawiał się t e m a t tej książki. Towarzyszyła mu n i e o d m i e n n i e w i a d o m o ś ć : „ D o k o ń c z ją, odniesie sukces", m i a ł a m więc wrażenie, że wywiązuję się z misji powierzonej mi przez Boga. Dziękuję tym nieznanym przyjaciołom, któ rzy byli jej n a t c h n i e n i e m , oraz innym nieznanym, niewidzial nym przyjaciołom, którzy m n ą kierowali. A co z wieloma b o h a t e r a m i tej książki? Z głębi serca dzię kuję rodzicom, z a k o n n i c o m FCJ, m o i m e k s - p a r t n e r o m , m o im d w ó m c ó r k o m i kilkorgu ludziom, którzy zaangażowali się w proces uzdrawiania. I oczywiście szczególne podziękowa nia dla wszystkich mężczyzn, którzy kiedyś byli m o i m i klien tami. O czym ja bym bez nich pisała? Dziękuję m o i m przyjaciołom w małym miasteczku D e n m a r k , gdzie mieszkam, za to, że skrupulatnie odbili ku m n i e ostateczną p r a w d ę o J e d n e j Pełnej Miłości Obecności. C A R L A VAN R A A Y Z serii Żywoty nieświętych polecamy książki: Diler Glina Gracz Boża Ladacznica Drag queen