Proletariusze wszystkich kraJÓw ktoś was zrobił w wała N 2 22 XI 2012

Transkrypt

Proletariusze wszystkich kraJÓw ktoś was zrobił w wała N 2 22 XI 2012
Nr 2
22 XI 2012
Wrocław
Nieperiodyczny Organ
Stowarzyszenia Mędrców Wrocławskich
z siedzibą w Instytucie „Literatka”
Proletariusze wszystkich KRAJÓW ktoś was zrobił W Wała
Fot. Jolanta Macenowicz
Długo nas nie było na rynku prasowym, a to dlatego, że upojeni sukcesem
finansowym, pierwszego numeru naszej gazety „Jak Rzyć”, udaliśmy się do
ciepłych krajów. Gościliśmy w Sobótce, Dzierżoniowie, Ostrzeszowie i na
jeszcze kilku wyspach gorących. Jednakże, kiedy wróciliśmy do macierzy
Wrocławia, okazało się, że dopiero tutaj jest niezły upał. A miało być tak
pięknie, cudownie i ślicznie, miało być, a tu wulkan mruczy i nie wiadomo
czy wyrzuci lawę, czy może przyschnie jak na psie. Kto to wie. Redakcja jaka
jest, każdy widzi. Nieraz zabraknie do pierwszego, na alimenty, na buty dla
dziecka, nieraz też na piwo. To jednak nie boli, patrzymy wtedy w przyszłość
tego miasta, spoglądamy na Stadion Miejski, na Forum Muzyki, okazały
gmach Capitolu i na Termos Romana ( dawny Helios )i robi się nam wtedy lżej
na duszy, że jednak można. Po nas choćby potop, a my siedzimy w Literatce
i czekamy, nawet huragan Sandy nam nie grozi, chyba, że Odra zmieni się
w ocean. Siedzimy i piszemy dla was, bo was kochamy i podziwiamy, że
potraficie to czytać. Może znowu nam się uda.
I na koniec, cytat z „Ewangelii według Kolorów: 1234515, 44 – 45”
44. Rzekł Ibisz do Krupy. Czyż nie za mało wstrzyknęłaś sobie jadu.
45. Krupa odpowiedziała. Mój to jad, i z dala trzymaj się dziadu.
vice-goniec
Maciej Żurawski
Już nazajutrz po ukazaniu się pierwszego numeru „ Jak rzyć” otrzymaliśmy pierwszą recenzję
(patrz poniżej). Sporządził ją własnoręcznie w Warszawie Aleksander Kwaśniewski. Na zdjęciu z red.
Stanisławem Pelczarem ( I sekretarzem redakcji) i pierwszym numerem pisma( patrz powyżej).
Testament mój
Aczkolwiek, jak na razie, medycyna jest bezsilna ,to nie można wykluczyć,
że pewnego dnia opuszczę padół łez zwany Polską, gdzie wiorsty, mogiły
i strzygi wyjące po uroczyskach. Ha, ścierpła Wam skóra na plecach? Dobra,
idę dalej. Z ogromną szkodą dla naszej judeo-chrześcijańskiej cywilizacji byłoby, żeby coś tak uroczego i inteligentnego na zawsze zniknęło w jakiejś jamie
lub zamknięte w puszce czekało na Sąd Ostateczny. Dlatego zarządzam co
następuje.Ciało moje, po usunięciu zbędnych podrobów, poddać należy procesowi wygarbowania i po wypchaniu wonnymi ziołami ustawić przy barze
spelunki o nazwie “Literatka”. Twarz moja ma zachować tak charakterystyczny
dla mnie wyraz życzliwości dla chlejących za zdrowie mumii. Jako że jestem
człowiekiem praktycznym zapisuję wewnętrzne podzespoły organizmu następującym grupom społecznym:
- serce, żonie mojej, gdyż za życia było z tym różnie, być może niedostatecznie
- nosiłem się z zamiarem, aby mój genialny mózg zapisać paru politykom,
ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to daremny trud. Niech Go
sobie weźmie grupa profesorów od lotniczych katastrof, żeby przynajmniej
popatrzyli sobie jak wygląda sprawny, chociaż cokolwiek nieświeży organ
- kości, a jest tego od cholery, zapisuję schronisku dla zwierząt; niech sobie
bracia mniejsi użyją i zachowają mnie we wdzięcznej pamięci i pełnych żołądkach
- wątrobę, która przez dziesiątki lat była wdzięczną towarzyszką moich eksperymentów, zapisuję Stowarzyszeniu Mędrców Wrocławskich, gdyż przy Ich
łajdackim trybie życia, prędzej czy później będzie któremuś z Nich potrzebna
- układ pokarmowy, ze szczególnym uwzględnieniem jelita grubego, zapisuję baletowi męskiemu Teatru Muzycznego “Capitol”. A co? Niech chłopaki
sobie poćwiczą
- i jako bonus serdeczny - prawą stopę przeznaczam dla działaczy ZSP, aby
się mocno kopnęli w dupę za sprzedanie “Pałacyku”, który przez lata był kuźnią talentów, w tym również nie tylko alkoholowych
Stanisław Szelc
Szatan
Szatan jaki jest każdy widzi. Szatan prezentuje swoją wredną mordę na
licznych obrazach, uzbroiwszy łeb rogami (fajną żonę musi mieć) widłami
od gnoju dźga (słusznie) nieszczęsnych grzeszników, dodatkowo smażąc ich
w smole i wrzącym oleju. Dobrze im tak, hedonistom, sybarytom, cudzołóżcom, zboczeńcom, masonom, liberałom, pedikiurzystkom i cyklistom. Trzeba
się było prowadzić porządnie, a nie jak te świnie nieczyste. Tfuj, po trzykroć,
tfuj. No!
Coś mi się jednak tutaj, kurdka, nie zgadza. Szatan, jak powszechnie wiadomo upadły Anioł, miałby być idiotą? Przedstawiać się potencjalnym klientom, w tej liczbie mnie, w pokracznej postaci? Spadając z Góry na sam Dół
istotnie mógł się potłuc, a nawet połamać, ale skoro nadal funkcjonuje, to
zapewne nie upadł na łeb, gdyż z pewnością zabiłby się i mielibyśmy święty
spokój. Coś jest nie tak. Jaki, powiedzmy właściciel gastronomicznego lokalu
(choćby tak podejrzanej spelunki jak znana we Wrocławiu kawiarnia „Literatka”), ogłaszałby wszem i wobec, że podaje stare piwo i gnijącą kiełbasę, kelnerki kradną, w toalecie biją zamroczonych tym piwem gości, a zbierająca się
tam podejrzana hołota zwana Stowarzyszeniem Medrców Wrocławskich pokątnie handluje narkotykami i żywym towarem, chociaż niczego nie można
wykluczyć. Nie wierzę więc, że Pan Szatan wygląda tak jak Go malują. Moim
zdaniem jest to przystojny brunet, w typie Ronaldo, ubierający się u Prady,
w obuwiu od Armaniego albo innego szewca, pachnący wytworną Przemysławką, czarujący w obejściu jak jaki Europarlamentarzysta, albo nawet Senator. Szykując się na bliskie już z Nim spotkanie, tak sobie Go wyobrażam. Aż
szkoda, że tego sukinsyna nie ma ...
Stanisław Szelc
1
Pół wieku temu sprośny cyrulik, pokurcz parchowaty, zerwał dziewictwa
mego wonny kwiatuszek. Aby zagłuszyć myśli o rzeczonej sromocie, po pierwszym pianiu kura wypijałam antałek krzepkiej siwuchy zmieszanej z szalejem
i gadzią juchą. Podczas pełni księżyca masowałam lędźwie mistrza tajemnych
guseł, który w dzień był jezuitą, w nocy – rabinem. Ten rudawy obłędnik nie
tylko uraczył mnie francuską chorobą, lecz również szponem Asmodeusza
wydrapał na moim pośladku trzy pentagramy okolone cytatem z księgi plugawej jak bździna bazyliszka. Owe grzeszne praktyki spowodowały, że zapadłam
w ciężki, dubeltowy sen.
Szybowałam w przestworzach. Gdy wreszcie runęłam na ziemię, zobaczyłam cudną kamieniczkę z inskrypcyją „Literatka”. Wbiegłam do jej komnat niczym sarneczka salwująca się ucieczką przed wściekłymi ogarami. Usłyszałam
śpiewy seraficzne, dysputy polerowane wielce i miłe pobrzękiwania pucharków. Z rewerencyją powitał mnie mąż dowcipu tęgiego, cnotą hartowny, bliźnim użyteczny. Wszelako miał w źrzenicach jakoweś diabliki, co znamionuje
do niewiast inklinacyję. Wokół niego pląsały wąskostope, pieszczotne i chędogo umyte dzierlatki. Jedna z tanecznic, zielonooka i stercznopierśna, krzyczała popędliwie: „Bierz mnie, bierz, Dominie, wigor rychło minie”. Nie wiem,
czy Domin spełnił tę obsekracyję.
Jako klacz bujnogrzywa ziarnem arabskim karmiona, zadem foremnym warowna i cienką pęciną urodna, góruje nad szkapą wychudłą, szpotawą i dychawiczną, tako z Wolnych Agnieszka, Hamkałą garnirowana, która „literatkowców” jest Muzą, przewyższa i rówieśnice, i samą Minerwę dostojną. Przed
konterfektem tej gibkomyślnej sawantki lud zapala gromnice i nuci pieśni
pochwalne. Paradne theatrum, godne Nowej Safony. Zawistnie na to spozierałam.
Rozdzwoniły się sygnaturki, gdy do „Literatki” wkroczył człek hetmańskiej
postawy, nadobnie glaberowny, dzierżący szklenicę z arakiem. Momusy, Ezopy i Marchołty mogą mu cerować szarawary. Najzawilsze nawet pytanie potrafi on rozbroić ciętym responsem, umie zespolić krotochwilę z melankoliją.
Zna wszytkie jedwabne słówka, wszytkie synonimy „tylnej twarzy”, wszytkie
zalatujące piołunem dykteryjki. Dlatego bez targu kupiłam bławatny kilimek
z wyhaftowanym dwuwersem:
„Szpaczkujże Szelcu, figlujże żywo
Przeciw głupocie prezerwatywo”.
Byłam kiedyś w paryskiej świątyni wzniesionej za panowania cesarza Karola. W jej przedsionku dostrzegłam marmurowe popiersie rycerza bez skazy. Oświecono mnie w „Literatce”, że po wiekach rycerz ów przybrał postać
Macieja Żurawskiego, dwornego gładysza. Zażyłam z nim cielesnej słodkości, aczkolwiek weneryczne galopy musiałam opłacić sześcioma dukatami.
W pewnej chwili Maciej zaczął coś gadać do kolorowej deseczki, „komórką”
zwanej. Gdy zakończył perorę, nastała ciemność i zawył wilk. Wkrótce potem
przebudziłam się w łożu jezuity – rabina.
Nota edytorska
Opublikowany wyżej przekaz jest kopią tekstu utrwalonego kaligraficznym
pismem rondowym na papierze czerpanym. Manuskryptowi przydaje uroku
purpurowy inkaust, który zachował świeżość mimo upływu lat („Wizja” powstała zapewne u schyłku XVIII. stulecia). Wydawca rękopis ów otrzymał w darze od nękanego neurastenią nekrofila, potomka Lilith Tumornickiej.
Bogusław Bednarek
Sążnisty – Sękaty – Siermiężny
Słowa te po prostu kojarzą mi się z okresem dzieciństwa.
Mój tatuś, którego nazywaliśmy oficjalnie ojcem, był sążnistym drwalem,
w przeciwieństwie do wujka – mikrego gajowego, odwiedzającego zazwyczaj
naszą matuś - oficjalnie zwaną przez naszą ósemkę matką - kiedy tatuś akurat był na wyrębie. Owóż pamiętam jak ojciec wracał z wyrębu i tymi swymi sękatymi palcy... palcyma... palcami skręcał tytuń w tutce i popatrywał
spod siwego oka na matkę, która kręciła się po kuchni co rusz podśpiewując
i podkładając drew do ognia, aż gorąc buchał na naszą małą izdebkę. Zawsze
wówczas, gasząc machorkowego skręta tatuś rzucał uwagę: „coś mi się widzi,
Hanuś, żeś ty znów brzemienną”. A matuś ino głowę odwracała, by ukryć rumieniec i odpowiadała: „a dyć tam, Ignac, dyć tam”. Prawdę mówiąc do dziś
nie mam pojęcia co to oznaczało, ale zazwyczaj okazywało się, że ojciec miał
rację.
Potem, siedząc przy siermiężnym stole, ale z prawdziwego drzewa... po
prawdzie był to pień starej wierzby, co go tatuś z wyrębu przywlókł, ale nam,
całej dziesiątce dziecisków, zdał się jakimś królewskim meblem... matuś krajała bochen gorącego chleba, wprzódy - rzecz jasna - kreśląc na nim nożem
2
znak krzyż... to znaczy uniwersalny znak pewnego symbolu..., który to chleb
potem maczaliśmy w pośnej jaglanej kaszy okraszonej gęsim sadłem, któren
– jak wiadomo – jest najlepszy na suchoty.
Czasami bywało, że wpadał do naszej chałupiny posadowionej na spłachetku ugoru wujek gajowy. Ale zazwyczaj zaraz wypadał wraz ze słowami: „a ty,
Ignac, jeszcze nie na karczowisku?” A nie doczekawszy się odpowiedzi, dodawał: „to ja wpadnę później”.
Ojciec nas kochał. Fakt, że po swojemu, ale kochał... Tak myślę... No cóż, każde dziecko musi swoją porcję cięgów zebrać. Żeby na ludzi wyjść. Mogę tylko powiedzieć, że mnie kochał chyba najbardziej. Mimo to, że nie byłem po
nim ani sążnisty, ani nie miałem sękatych palców. Raczej mikry byłem. A może
właśnie za to kochał mnie bardziej od pozostałej dwunastki... przepraszam,
czternastki... Wiem to, bo mi się właśnie najwięcej od tatusia obrywało. A i matuś swoje dokładała. Zwykle wówczas kiedy tatuś był na wyrębie, a wujka ani
śladu. Ja zaś zwykle byłem pod ręką, bo lubiłem sobie w kąciku koło pieca
takie wiatraczki z patyczków strugać.
Teraz, z perspektywy lat, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że miałem
wprawdzie siermiężne, ale szczęśliwe dzieciństwo. I na ludzi wyszłem... przepraszam - wyszedłem. Nawet z ramienia pewnej partii do Sejmu Nayjaśniejszej Rzeczpospolitej kandyduję i jestem pewien, że zostanę posłem... pardon
– posedłem. Bom choć najprostszy z najprostszych, to zawsze będę miał świadomość tego skąd mój ród i dlatego mym świętym obowiązkiem będzie przede wszystkim żywić y bronić - przede wszystkim tego co moje - i to jak źrenicy
oka na ojczyzny łonie. Tak mi dopomóż… A juści!
Jan Węglowski
Okiem Mazura
z warszawskim adresem
Szanowny panie redaktorze naczelny stanisławie szelcu, pragnę panu donieść, że znajomość języków obcych staje się w naszym społeczeństwie coraz
bardziej powszechna i trafia nawet do obywateli, którzy do tej pory posłygiwali się wyłącznie slangiem, w którym słowa na k... I ch.... Były obowiązujące.
jako dowód przedstawiam panu eminencjo historię z koszalina, gdzie na
ławce w parku rozmawiała ze sobą elegancko ubrana strasza para, dla ułatwienia dodam, że ona i on. I podeszło do niej dwóch smakoszy regionalnych
win i jeden z nich zagaił, do pewnego stopnia , literackim językiem.
- czy szanowne państwo, może nas wspomóc skromną kwotą 2 złote, żebyśmy za chwilę mogli , w podobny sposób, zapatrzeni w siebie, rozmawiać tak
czule jak to państwo czynicie.
- nicht ferschtein. - odpowiedział pan językiem wydawałoby się obcym
- zwei euro. - wytłumaczył niemcom drugi
i ja żegnam się z panem też nie w naszym języku.
- guten apetiten.
Krzysztof Daukszewicz
KOMUNIKAT
Kapituła Stowarzyszenia Mędrców Wrocławskich na posiedzeniu w Instytucie Narodowym „Literatka” , wychodząc naprzeciw
oczekiwaniom, postanowiła uczynić kandydatem na Premiera R.P. – JANUSZA DOMINA
– bezpartyjnego Członka Kapituły.
54 letni JANUSZ DOMIN, po ukończeniu
studiów wyższych na Wydziale Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, nigdy nie
pracował na państwowej posadzie. Kierując
się poczuciem sprawiedliwości społecznej,
Kapituła postanowiła ten niedostatek, w żyJanusz Domin
ciu Janusza Domina, naprawić.
W ciągu najbliższego miesiąca nasz Kandydat ma przedstawić Kapitule proponowany skład przyszłej Rady Ministrów. Propozycja zostanie przez Kapitułę przyjęta pod warunkiem, że Profesorowi Bogusławowi Bednarkowi zostanie powierzona teka Ministra Spraw Wewnętrznych i Szefa Wszystkich Służb Specjalnych,
zaś Wandzie Ziembickiej – teka Ministra Kultury i Dziewictwa Narodowego.
Rząd Jerzego Domina zostanie zobowiązany przez Kapitułę do zbudowania
V R.P., ale dopiero po wyborze na Urząd Prezydenta Najjaśniejszej R.P.
- Stanisława Szelca, który do tego czasu ukrywać się będzie w Instytucie Narodowym „ Literatka” – cierpiąc za miliony. Rodaków – rzecz jasna.
Fot. archiwum...
Wizja Lilith Tumornickiej
Stanisław Pelczar
Po czym poznać, że zbliża się, a nawet że już nadeszła jesień? Po wysypie. Nie mylić z wysypką, wyspą czy
wsypą. Chodzi o wysyp festiwali. Muzyki współczesnej,
oratoryjnej, kantatowej, awangardowej… W Warszawie mamy najłatwiej. Zobaczę na mieście plakat z komunikatem „Warszawska Jesień”, zaczynam się
cieplej ubierać.
Wyobraźmy sobie statystyczną mieszkankę Czerniakowa. Na imię ma Halina, wraca z bazarku warzywnego przy ulicy Nehru, zatrzymuje się przed
słupem ogłoszeniowym i dowiaduje się, że w kościele ewangelicko – reformowanym, w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej
„Warszawska Jesień”, Camerata Silesia wykona „Preludium, psalm i medytację
na chór, organy i tam – tam” Krzysztofa Baculewskiego. Oczywiście poniosło
mnie w formę warszawskiej ballady podwórzowej:
Wysyp
Na Czerniakoskiej, przy Gagarina,
Halina w siatce coś niesie,
Sądząc po stroju, to ta Halina
Idzie na Warsiawską Jesień.
Halina jakoś tak smutno idzie
Przyglądając się bananu,
Gdyż jej małżonek już drugi tydzień
Nie wraca z Sacrum Profanum.
Nagła zmiana rytmu. Oberek dolnośląski typu „Nie idźcie dziewice na Osobowice”:
Wrocławskie dziewice
Przydybały policjanta,
Który był pseudokibicem
Wratislavia Cantans.
Artur Andrus
Przewodnik po Czeskiej Republice,
czyli co Polak powinien wiedzieć o Czechach.
Dzisiaj chciałbym porozmawiać o naszych południowych sąsiadach i kilku
różnicach między Nami.
Cieszę się bardzo , że zainteresowaliśmy Państwa tematem czeskim i uprzedzam , że będziemy kontynuować tę zabawę raz poważną , a raz mniej.
Co Czesi myślą o Polakach? Co Polacy myślą o Czechach?
Myślę, że pewien stereotyp Polaka w oczach naszego sąsiada zmienia się
z roku na rok na plus dla Nas. Dawniej Czesi postrzegali Nas jako handlarzy,
cwaniaków, co oznaczało non stop targowanie, kombinowanie, niezadowolenie z wysokiej ceny.
Czesi są zupełnie inni, im bardziej zależy na sielskim życiu przy piwku oczywiście, są spokojniejsi i mają duży większy dystans do Świata. Nie są urodzonymi handlarzami oraz kombinatorami.
Kiedy artysta David Černý zrobił rzeźbę Patrona Czech, świętego Václava na
padłym koniu, lub fontannę w kształcie Republiki Czeskiej, do której załatwia
się dwóch mężczyzn, wszyscy oczekiwali pikiet, wzburzonych polityków, protestów, a tutaj nic. I co Wy na to, może również nabierzmy dystansu do życia,
będzie Nam łatwiej.
W oczach Czecha jesteśmy nadgorliwi katolicko, a nawet zmierza to do fanatyzmu patriotycznego.
I tutaj Czech się gubi, bo skoro tak jest, to dlaczego Polak z Polakiem nie
może się dogadać , dlaczego szukamy pracy za granicą i opuszczamy Nasz
kraj , dlaczego nie jesteśmy wobec siebie życzliwi?
A jak słyszą o katastrofie smoleńskiej, choć nie rozumieją wiadomości, to
pytają „Pro o tom furt melete?” Dlaczego ciągle to wałkujecie?
Jesteśmy mistrzami świata w cierpieniu i trudno się nie zgodzić, że potrafimy czcić tylko klęski.
My także znamy stereotypy czeskie z filmów o kreciku, z książek o Szwejku,
czy z piosenek Vondráčkowej , lub Gotta. Czech dla Nas to podlizujący się
Niemcom Pepik, który woli wypić piwko, zamiast walczyć.
Jednak bardzo szybko wszystko się pozytywnie zmienia . Czesi patrzą na
Nas troszkę inaczej, zwłaszcza po Euro 2012. Podobały im się nasze miasta,
życzliwość i przychylność ludzi, nasze dziewczyny i posmakowało im nasze
polskie piwo.
My również inaczej zaczynamy patrzeć na Naszych południowych sąsiadów i mniej nam przeszkadza, a więcej odpowiada i nie wykluczone , że za
parę, lub paręnaście lat będziemy najlepszymi sąsiadami,
Czego sobie i Wam życzę. Pozdrowienia wasz Zdenek z Hradce Králove .
Na koniec czeski dowcip:
Jednoho večera uléhá pár do manželského lože. Po chvíli manžel lehce poklepe ženě na rameno.a začne ji hladit po ruce. Žena se otočí a povídá:“Miláčku,
jdu zítra na prohlídku ke gynekologovi a chci zůstat čerstvá.”Odmítnutý
manžel se tedy uraženě otočí a snaží se usnout. Po chvíli se zase nadzvedne
ašeptá ženě do ucha: “Drahá, ale k zubaři objednaná nejsi, že?”
Uléhá = kładzie
Lehce poklepe = delikatnie poklepie
Povídá = mówi
Zítra = jutro
Prohlídku = badanie
Čerstvá = świeża
Odmítnutý = odepchnięty
Snaží se = stara się
Nadzvedne se = Podniesie się
K zubaři = do dentysty
Petra&Arek
Rys. Jacek Szadkowski
Patrzy Halina na stada sójek,
Halina ma to po mamie,
Że najprzyjemniej się medytuje
Przy chórze i przy tam – tamie.
Rys. Krzysztof Truss
Halina w siatce niesie banany,
Spieszy się tak, że ich nie zje,
Idzie pod kościół reformowany
Na Cameratę Silesię.
3
Recydywa
Ewa wyszła ze spanielką przed blok. Był zaskakująco ciepły jesienny wieczór. Potuptały pod drzewko, poszukały w liściach orzechów, spanielka je
rozgryzała z radością. Zobaczyły panią Hanię, znaną architektkę i przewodniczkę miejską. Zbliżała się posuwistym krokiem, jakby jechała na kółkach.
Była wysoka i chuda, z ciemnorudymi włosami upiętymi w kok. W ustach
trzymała złotą lufkę, z której wystawał długi pet dymiący obficie. Obok niej
stąpał z wysiłkiem olbrzymi ssak.
- Popadło się w recydywę – stwierdziła widząc, że Ewa również dołącza ze
swoją fają do ogólnych dymów i nastrojów jesieni.
- No, lekarz zabronił – odrzekła bez sensu, na co pani Hania pokiwała głową ze zrozumieniem. Jej potężny pies wyglądał jak postać z „Gwiezdnych
Wojen”. Parował i śmierdział. Pysk przez całe życie pozostawał ukryty pod
zwojami kudłów i Ewa nie wiedziała, jaki ma wyraz twarzy. She patrzyła melancholijnie w gwiazdy. Głupia Luka w czerwonym płaszczyku krzyczała, że
Bóg umarł. Powarczał na nią łypiący złośliwie brzydki kundel starego ubeka.
Wszystko to może jest szyte ze ścinków, nadpsute, ale pokrzepiająco stałe,
na właściwym miejscu: pies śmierdzi, Luka w płaszczyku. Może to wystarczy
– pomyślała nagle Ewa.
Skręcając z ulicy w zarośniętą ścieżkę Ewa spłoszyła jakąś kobietę, która
sikała w zaroślach. Widziała jej wielki biały tyłek, kiedy ta poderwała się do
góry w pełnym wstydu przerażeniu. Była zadbaną szatynką w średnim wieku
i wyglądało na to, że to wyjątkowe okoliczności zmusiły ją do skorzystania
z okolicznych krzaków. Wstyd – to ludzkie uczucie – pomyślała Ewa – ono
pomoże przetrwać tej kruchej maszynerii, jaką jest cywilizacja. Lubiła tę trasę
na skróty. Po lewej stronie mijała ogrodzony teren wojskowy: spory kwartał
ze stadkiem łabędzi na środku sztucznego stawu. Kiedyś widziała tu żołnierzy drzemiących w trawie, nieruchomo, cały oddział wśród wesołych słomek
i kaczeńców. Po prawej znajdowały się działki, maleńkie królestwa emerytów, którzy bawili się w domki, dróżki, deszczówkę, ślimaczki. Uśmiechała się
w duchu widząc pomysłowość dzierżawców, którzy odstraszali szpaki przy
pomocy wiatraczków i dziwacznych konstrukcji z plastikowych butelek. Czasem na ścieżkę wymykał się jeden czy drugi tłusty winniczek i Ewka nabożnie
i głupio unosiła go w górę, przestawiając w bezpieczne miejsce. Teraz jednak patrzyła w niebo, liście eksplodowały w powietrzu, wpadały w drobne
wiry, rozpraszały się. Nagle, u wylotu drogi, kiedy widziała już bloki, usłyszała
dziwny dźwięk, jakby stukot tysięcy pałeczek uderzających w drobne bębenki. Nigdy w życiu nie słyszała czegoś podobnego. Na próżno próbowała zlokalizować dźwięk, przypisać do jakiegoś obrazu, przedmiotu. Na działkach
w poniedziałkowe przedpołudnie było pusto. Oprócz nieszczęsnej kobiety
poniżonej niechybnie przez zapalenie pęcherza - Ewa nie spotkała nikogo.
I nagle to zobaczyła: pośrodku największej z szeregu działki znajdował się
plastikowy półprzeźroczysty pojemnik o wysokości około dziesięciu centymetrów, szerokości czterech, pięciu metrów kwadratowych. Był więc wyjątkowo niski i szeroki, Ewa nie miała pojęcia, co można trzymać w czymś
tak niepraktycznym. Dochodził stamtąd przytłumiony, ale jakby zmasowany
dźwięk, nierównomierny stukot. Kiedy podeszła bliżej zobaczyła ruch – pod
przydymioną pleksi, jak pod lodem, kotłowały się cienie, połamane, wysypane ze zniszczonego kalejdoskopu ścinki, skrawki cieni, biegające w panice,
zderzające się i umykające, a jednak uwięzione w pułapce, zamknięte. Dłuższą chwilę przyglądała się tej panice, dynamicznym zjawiskom, aż nagle zrozumiała: gołębie. Atak dziobów i skrzydeł uderzających o plastik. Podniosła
wzrok i zobaczyła na drugim planie gołębniki, całkiem nowe, a potem dwóch
mężczyzn omawiających coś przy plastikowym stole, nad kartką papieru.
Uciekła stamtąd przerażona, jak ta kobieta, którą przyłapała bez majtek,
przykucniętą pośród zarośli. I tak, było jej wstyd.
Też bym wypił! Ale – nie! Nie można tak żyć.Według opozycji - generalnie żyć
się nie da. A trzeba – dla idei, dla dzieci, dla czegoś tam jeszcze – co tam kto
ma. Można żyć ponad stan, ponad przeciętność. Ponad siły. Według przykazań. Nie da się. Za dużo ich. Gdyby można było wybrać...Oczywiście, można
żyć z żoną, jeśli już mamy. Rozwodząc się albo też długo się nie rozwodząc,
korzystać z żon innych. Można iść na lewiznę. Można iść na łatwiznę – żyć na
kocią łapę. Ale, czy o to chodzi?... Żeby ktoś, kiedyś, gdzieś dał taką Instrukcję ŻYCIA. Użycia ŻYCIA.Nasz produkt jest rewelacyjnym wynalazkiem, co do
którego pochodzenia do dziś trwają spory. Według niektórych teorii dał mu
początek „wielki wybuch”. Inni twierdzą, że życie wywodzi się z jaj. Na pewno
wiemy, że już starożytni Grecy używali ŻYCIA... Nie mówiąc o Rzymianach, bo
ich Cesarstwo upadło wskutek nadużyciaAle przecież musieli używać życia
już neandertale, australopiteki, czy człowiek kromanioński. Ba, wykopaliska
świadczą, że używały życia nie tylko człekokształtne. Oczywiście, ze względu na dużo niższe zaawansowanie, nie byli w stanie sprawdzić wszystkich
ŻYCIA rozkoszy! Używali i tyle. Bezmyślnie i bez większego sensu. Używali
po prostu i ile wlezie.„Używaj żywota z żoną” – rzecze Eklezjastes. Pierwsze
wzmianki pisane na ziemiach polskich znajdujemy już w staropolszczyźnie,
ale są nieczytelne. „Używaj żywota!” – mówi poeta. A warto też wspomnieć,
że cały czas trwają badania nad ŻYCIEM po ŻYCIU…Życia używać można,
a nawet trzeba!Niektórzy twierdzą, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce,
inni, że po setce, a dla niektórych dopiero po półlitrze. (Tu ŻYCIE bywa mylone z pospolitym „żytkiem”. Jeśli tak, to ŻYCIA można używać saute, ale też
można pięknie mieszać.) Najlepsze efekty daje ŻYCIE w pożyciu i ze współżyciem. Gwarantuje niesamowite przeżycie. Znakomite efekty daje używanie
w grupach.
Używać jednak należy z pewnym umiarem. Każdy użytkownik – stosownie
do własnych potrzeb, charakteru i wytrzymałości organizmu. Zwiększanie
dawki niekoniecznie daje oczekiwane rezultaty. Przedawkowanie (nie mylić
z przeżyciem) grozi co najmniej wstrząsem. (Ale co to za ŻYCIE bez wstrząsów!) Niewłaściwe używanie grozi kalectwem, a nawet zejściem! W najcięższych przypadkach przedawkować można tylko raz.Dlatego przed użyciem
zapoznaj się z ulotką lub skontaktuj się z lekarzem bądź znajomym farmaceutą!
Najistotniejsze, że dobrze użyte ŻYCIE to rewelacyjny sposób na istnienie.
Niezapomniana frajda dla często używających. Używaj więc ŻYCIA!
I pamiętaj, że jakkolwiek byś się wykręcał, dupa zawsze z tyłu!
Artur Kusaj
Agnieszka Wolny-Hamkało
4
Rys. Krzysztof Truss
Instrukcja użycia ŻYCIA
Często wzdychamy: “Oj, życie, życie! Bo jak cię inaczej nazwać?” A nawet:
“Ech, życie, bo jak cię w dupę kopnę!” Ale to rzadko, bo to życie kopieJak żyć?
Sam często staję jak durny przed tym pytaniem. Bo każdy staje. (Tyle że ja
długo nie postoję, bo mam coś z nogami. Z głową zresztą też. Na szczęście
na głowie muszę stawać tylko przed wypłatą.)Rano, przypuśćmy, się budzę
i pytam sam siebie: Jak żyć? Niemyty jeszcze, przed zaczeską z odzyskiem.
Spodziewam się, co ujrzę, gdy udam się do toalety i spojrzę w lustro. I mam
lęk. Egzystencjalny. Więc się przewracam na drugi bok i ponownie pytam:
Jak, kurza-nieduża, inni przede mną żyli, że jakoś przeżyli? Zacząć od piwa,
papierosa? To mnie ustawi na cały dzień. Jak co dzień. A chciałbym raz
inaczej.W końcu staję przed lustrem, patrzę i myślę. Jak z tym żyli inni? Co
sobie odpowiadali? Ciekawość mnie pali. Pali strasznie. Okrutnie chce się pić.
Zacząć od płatków? Mleko się zwarzy. Jak zwykle w poniedziałek. Nie widzę
sensu. W ogóle mało widzę. Guma od piżamy pije. Kapcie piją. Wszystko pije!
Kącik obłąkanych
Rok 1886 rok.Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Na ulicach beznodzy
weterani wojny secesyjnej. W cukierkowatym gmachu SĄDU, sędzia Morrison
Waite prowadzi sprawę: Hrabstwo Santa Clara przeciw Kolej Południowego
Wybrzeża Pacyfiku. Korporacja nie godzi się na wyższe obciążenia podatkowe
niż od osób fizycznych. Czternasta poprawka do konstytucji U.S.A. zakazuje
Państwu odmawiania jakiejkolwiek osobie pozostającej w granicach jego jurysdykcji równej ochrony praw. Sędzia Morrisom Waite uznał, że jeżeli to prawo dotyczy czarnoskórych, posiadanie duszy przez nich jest przecież wątpliwe, to tym bardziej korporacja zacnych białych dżentelmenów owąż duszę
posiada. Wydał wyrok po myśli Kolei.
Takie były narodziny Diabła
Wyrok ów, precedensowy (Prawo USA opiera się na precedensie) nadał osobowość, PODSTAWOWA CECHĘ CZLOWIEKA abstrakcyjnemu tworowi: spółce.
Dodatkowo z ustawowo ograniczoną odpowiedzialnością. Spółki nie można
uwięzić, skazać na karę więzienia. Można jedynie wydać karę śmierci: ogłosić
bankructwo spółki. JEJ zarząd żyje długo i szczęśliwie, czego i Państwu życzę.
Potwór żyje. Europejski Trybunał sprawiedliwości w 2002r. stwierdził, że
spółka założona w jednym kraju członkowskim musi być uznana w innym, aż
wreszcie Konwencja z Lugano stanowi dla spółek WŁASNE PRAWO MIĘDZYNARODOWE 13grudnia 2005r.
Tu dodać należy, że kodeks Spółek/ kodeks-zbiór przepisów niemal a randze
konstytucji/ wymaga od Prezesa Spółki działania dla osiągnięcia maksymalnego zysku przez akcjonariuszy spółki. Jeżeli tego nie robi podlega odpowiedzialności prawnej, odpowiada jak złodziej.
W ten sposób CHCIWOŚĆ została podniesiona do rangi prawnej; grzech
ciężki stał się cnotą kardynalną.
Czy ktokolwiek z nas przyjaźni się z chciwcem?
Wyjżyjmy przez okno Literatki: same spółki, ludzie tylko chodzą. To im wolno.
Kiedy chciwy, bezduszny psychopata został uznany za równego Człowiekowi, spowodowało to degenerację Sądów. Sędzia nie rozważa już sporów między ludźmi tylko przestrzega procedury. Siłą rzeczy wydaje wyroki bezduszne.
Chociaż człowiek, nawet murzyn, ma duszę. Tak przynajmniej uważał Sędzia
Morrisom Waite
Nie czytacie Państwo „kacika dla obłąkanych”. Zyjecie w obłąkanym świecie.
Tomasz Piss
PRAWDZIWY DŻENTELMEN NIE ZAPŁADNIA
Przy legendarnym stoliku w „Literatce” podejmowane są rozmaite tematy
rozmów prowadzonych przez szacowne grono Mędrców Wrocławskich.
Oczywiście debaty Mędrców zazwyczaj dotyczą spraw zasadniczych, transcendentalnych, o zasięgu światowym a nawet wszechświatowym. Dyskusje
zawsze są na najwyższym poziomie intelektualnym, przy zachowaniu olbrzymiej kultury słowa, skrzące się erudycją i dowcipem.
Od czasu do czasu, w rozmowach owych, przewinie się motyw tzw. spraw
damsko – męskich. A tu niepoślednim zagadnieniem jest problem zachowania godnego dżentelmena. W jego kanonie zawarty jest imperatyw chronienia
wybranki serca (i nie tylko) przed niepotrzebnymi kłopotami. Ujmijmy problem krótko: jak, nie pozbawiając się uroków życia, nie zwiększać niepotrzebnie
populacji ludzkiej, która i tak rośnie w zastraszającym tempie.
Problem ten ciekawi zwłaszcza młodszych akolitów z nabożnym szacunkiem przysłuchujących się uczonym dyskusjom. Co, rzecz to jasna, nie oznacza
braku aktywności Mędrców, a zwłaszcza Ojców Założycieli, których sprawność
na tym polu jest wręcz legendarna? Oni po prostu mają unormowane życie
erotyczne i zawczasu pomyśleli o koniecznych krokach.
Weźmy przykład z Najlepszych i przypomnijmy o kilku metodach zabezpieczenia się przed niechcianą ciążą. Zacznijmy od najpewniejszych.
Jedyną metodą dającą 100 % pewności jest wyjazd na bezludną wyspę –
samemu.
Ale, zdaje się, nie o to nam chodzi.
Bądźmy, zatem mniej radykalni i zafundujemy sobie metodę pewną w ponad 99 %.
Tabletki hormonalne. Jest to odpowiednio dobrana mieszanka hormonów, która poprzez rozmaite mechanizmy działania nie dopuszcza do zajścia
w ciążę. Analogiczny zestaw hormonów i taki sam mechanizm działania mają
plastry antykoncepcyjne. Ich zaletą jest omijanie przewodu pokarmowego
i stosowanie raz w tygodniu.Często kobiety boją się tych hormonów. Jednak
dawka substancji czynnej w nowoczesnej tabletce jest minimalna. Dla porównania: w prawidłowej ciąży kobieta wydziela kilkusetkrotnie większą dawkę
tych hormonów.
Tabletki antykoncepcyjne mają tez sporo innych zalet. Czyżby same plusy?
Niestety to nie jest tak. Jak każdy lek, tabletki antykoncepcyjne mogą mieć też
działania niepożądane?
Dlatego też jest tak dużo rodzajów preparatów by dobrać je indywidualnie
dla każdej kobiety.
Czasem jednak nie można dobrać odpowiedniej tabletki. Wtedy mamy kolejną, także pewną (niewiele mniej niż tabletki hormonalne) metodę: wkładkę
domaciczną, zwaną w języku ludowym spiralą. Nowoczesne wkładki spirali
w ogóle nie przypominają, najczęściej mają kształt litery T. Ta metoda antykoncepcji ma swoja długą i ciekawą przeszłość. Podobno już Nomadzi na pustyniach Arabii wkładali do macicy wielbłądzic kamienie by te nie zachodziły
w ciążę. Widzę spory postęp dzisiejszej medycyny na tym polu.
Olbrzymią zaletą wkładki jest to, że po założeniu można na 5 lat zapomnieć
o problemie antykoncepcji. Oczywiście są też wady. Dlatego warto porozmawiać z rozsądnym specjalistą.
Nie trzeba za to z nikim rozmawiać ( no, może poza partnerką) by stosować
tzw. metodę barierową, czyli prezerwatywę. Poza, całkiem przyzwoitą skutecznością antykoncepcyjną, chronią też przed różnymi zarazami: od błahych
swędzeń po śmiertelny AIDS. A pseudo argumenty przeciwników mówiących
o braku 100% pewności ochrony są, delikatnie mówiąc, bałamutne. Nie ma
postępowania terapeutycznego, leków czy metod leczniczych całkowicie
pewnych i bezpiecznych.
Poza tym mamy koło ratunkowe w razie pęknięcia prezerwatywy, czyli „after
morning pills”, zwane niekiedy planem B.Pigułka taka, przyjęta do 72 godzin po
stosunku ( najnowsze produkty wydłużają ten okres do 120 godzin, – ale nie
igrajcie z tygrysem) z wysoką skutecznością nie dopuszcza do zajścia w ciążę.
Stosunkowo nową metodą, szybko zdobywającą popularność, jest pierścień
dopochwowy z hormonami uwalnianymi miejscowo. Aplikacja (bez potrzeby
wizyty u ginekologa) raz w miesiącu, mała dawka hormonów to poważne zalety. Przyznam się, że początkowo miałem ostrożny stosunek do tej metody
wyobrażając sobie, że pierścień o średnicy ok. 5 cm może w tak delikatnych
okolicznościach nieco przeszkadzać. Ale panie chwalą sobie ten sposób antykoncepcji. Będę jeszcze tylko musiał porozmawiać z ich facetami.
Niekiedy pacjentki dopytują się o zastrzyki antykoncepcyjne podawane raz
na trzy miesiące. Owszem istnieje i taka metoda. Ale obarczona jest kilkoma
wadami i raczej ograniczona do określonych sytuacji ( np. karmienie piersią).
Za to podobno doskonale sprawdza się w misjach na rozległych przestrzeniach Afryki, gdzie niekiedy kobiety mogą przyjść do lekarza tylko raz na 3
miesiące. Ale u nas chyba dostępność do służby zdrowia nie jest aż tak zła.
Naturalne planowanie rodziny jest to metoda diagnostyczna określająca okresy płodności kobiety. Nie jest to metoda antykoncepcyjna, gdyż nie zapobiega
zapłodnieniu ( anti conceptio - przeciw poczęciu). W określonych sytuacjach
dobrze się sprawdza. Wymaga akceptacji abstynencji seksualnej w czasie pni
płodnych. Problemem jest uporczywa żywotność tych skubanych plemników (
w sprzyjających warunkach nawet do 7 dni), czyli w praktyce pewne są tylko dni
po owulacji. Niestety łatwo dostępne metody potrafią być omylne w określeniu
momentu owulacji. Stany chorobowe, aktywne życie, przemęczenie, stresy itp.
znacząco wpływają na zawodność metody. Jest ona lansowana ze względów
ideologicznych, a nie jest dobrze mieszać ideologii z nauką.
A na końcu o „metodzie” najbardziej zawodnej, a najczęściej stosowanej
przez naszych Rodaków, czyli coitus interruptus. Jest ona tak popularna, że
połowa dzieci rodzi się dzięki jej stosowaniu. Celowo napisałem „metoda”
w cudzysłowie, gdyż stosunek przerywany jest to po prostu szczególnie marny sposób aktywności seksualnej i jeszcze marniejszy sposób na zapobieganie
ciąży. Osobiście znam sporo o wiele ciekawszych rodzajów stosunków seksualnych, dających o niebo lepsze rezultaty antykoncepcyjne.
Ale to już osobny temat, tym razem z zakresu seksuologii.
dr Jacek Robaczyński
5
Strzęp epopei
Za panowania króla Bronisława
Ubogi szlachcic mieszkał pod Warszawą
Nie pił , nie palił i przestrzegał prawa
Pisywał wiersze (czasem i oktawą)
Epoka nudna była, bo bezkrwawa
Spokój gdzie spojrzysz, w lewo czy też w prawo
W Polsce zaś, wiemy , gdy krew się nie leje
Śmiało rzec można, że nic się nie dzieje
Aliści w kraju wieść się niosła chyża
Szeptali o tym wieszcze i guślarze
Że będzie kiepsko, bo kryzys się zbliża
Więc nieco zbladły władców Polski twarze
Poparcie dla nich mocno się obniża
Jak wykazały niejedne sondaże
Pomyślał szlachcic: teraz czas na księży
W Polsce się kryzys pacierzem zwycięży
Czasy więc były nad wyraz spokojne
Choć w Sejmie nieraz poleciały pióra
Toczono nawet polsko-polską wojnę
Zagrzewał do niej niejeden szlachciura
Na szczęście starcie to nie było zbrojne
Bo zamiast szabel-farsa dość ponura
Walczący krzyże dzierżyli i brzózki
Wszystkiemu winien był jak zawsze Ruski
I tak się stało, ksiądz się zjawił żwawo
Wiodąc za sobą mokrawe stadko
Różańcem machał przy tym jak buławą
Obok niejeden znęcony posadką
Rządową, w tłumie wołał: hura! Brawo!
A więc wymiana elit pójdzie gładko
Nowy pan chłopu powie: marnie płacę
Ale się modlę i daję na tacę
Od lat, wiadomo, kraj nasz był folwarkiem
Gdzie cham za grosze haruje aż skona
Pan czasem świśnie mu batem nad karkiem
I tak rozkwita ta wyspa zielona
Etat jest cennym a rzadkim podarkiem
Nie awansujesz wyżej ekonoma
Jest sześć stadionów i dwie autostrady
A lud czci Dziady i schodzi na dziady
Tutaj pieśń przerwę. Co będzie z narodem
Który przywódcę wybiera przy wódce
Po czym wybory kończą się zawodem
O tym się wszyscy przekonamy wkrótce
Ciężko w tym kraju żyć, nie będąc płodem
(Muszę zaznaczyć że rym wódce-wkrótce
Hańba to moja oraz beznadzieja
Z Waligórskiego ściągnąłem Andrzeja)
Olimpijska rudera
Przez blisko 90 lat niewiele się na nim zmieniło. A właściwie zmieniło się,
tyle, że na niekorzyść. Mogłem się o tym przekonać, kiedy w ręce wpadła mi
pocztówka z początków lat trzydziestych ubiegłego wieku. Trochę starszy
brat dorodnej córy niejakiego Maxa Berga, której na imię Hala Stulecia (lub,
jak kto woli, Jahrhunderthalle), prezentował się elegancko, nawet dostojnie.
Tak to sobie wykombinował jego twórca, inny breslauer owych czasów Richard Konwiarz. O tym, że kombinował nie najgorzej świadczył zdobyty przez
Ryśka brązowy medal olimpijski w konkursie sztuki i literatury na igrzyskach
olimpijskich w Los Angeles roku 1932. Dostał go za nowatorskie podejście do
projektu areny sportowej – Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. Projektu,
który umiejscawiał piękny obiekt z mojej pocztówki w dużym kompleksie,
obejmującym m.in. boiska na tzw. Polach Marsowych, halę sportową oraz otwarte baseny. I nieprawdą jest, że stadion ochrzczono mianem Olimpijskiego,
ponieważ wujek Adolf zamierzał na nim zorganizować igrzyska 1936 roku. Te
„od zawsze” miały się odbyć w Berlinie, i tamże się odbyły. A co do wspomnianej nazwy, do dziś jest wiele teorii na ten temat, więc nie warto sobie tym
d… zawracać. Lekko zniszczony wojennymi działaniami, nie ucierpiał jednak
na tyle, by można za wszystkie późniejsze nieszczęścia obciążać agresora
i wybawców. To już była nasza, socjalistyczna robota, której kontynuatorami
okazali się ci, co przypisywali sobie zasługi w obalaniu zbrodniczego systemu.
Na początku lat siedemdziesiątych minionego wieku Olimpijski wraz z przyległościami dostał się w spadku Akademii Wychowania Fizycznego. Trudno
zgadnąć, czyja to zasługa, faktem pozostaje, iż w 1978 roku wokół stadionu
wybudowano cztery wysokie na 80 metrów maszty oświetleniowe o mocy
2800 luksów, co czyniło Olimpijski najjaśniej oświetlonym stadionem w Europie. Rok później właściciele zaszaleli jeszcze mocniej, bo zafundowali nowoczesne podgrzewanie murawy – nie miało takiego żadne miasto w Polsce.
Nie minęła dekada, i zaczął się proces rozpieprzania tego, co z takim trudem
stworzono. Wpierw jednak obalono wieżę spadochronową, stanowiącą jedną z większych atrakcji Wrocławia, potem unicestwiono kompleks basenów.
Lampy na masztach oświetleniowych wykruszały się, by osiągnąć moc 1400
luksów (czyli o połowę mniejszą, niż w momencie uruchomienia), zaś w 1987
roku zdechła podgrzewana murawa. AWF nie było stać na utrzymywanie przy
życiu wspomnianych urządzeń, więc w kwietniu 2006 r. miasto odkupiło od
uczelni stadion wraz z otoczeniem. Ale już wówczas Olimpijski stanowił obraz
nędzy i rozpaczy. Lekko zdezelowane, wiecznie brudne foteliki, ciąg przegniłych ławek tworzyły widok, który w najmniejszym stopniu nie przypominał
owego z pocztówki. Żużlowcy WTS-u, czyli Sparty z różnymi w różnych czasach dodatkami (ASPRO, Polsat, Atlas, obecnie Betard) nie pozwalali całkowicie zapomnieć o istnieniu rozpadającej się areny. Bo futboliści już dawno
– choć rozgrywano tam w przeszłości mecze międzypaństwowe – skreślili
Olimpijski ze swego kalendarza. Ale i dla wielkiego speedwaya we Wrocławiu
6
Piotr „Pio” Ciesielski
przyszły ciężkie czasy. W 2007 odbyły się ostatnie zawody z cyklu Grand Prix,
a przecież to w stolicy Dolnego Śląska zainaugurowano w 1995 indywidualne
mistrzostwa świata w tej formule (wygrał Gollob), potem jeszcze ośmiokrotnie ścigali się we Wrocławiu najlepsi żużlowcy globu. Ktoś uznał, że wystarczy
– może i dobrze, bo jak długo można się kompromitować przed gośćmi zza
granicy. To jednak nie był jeszcze koniec demontażu stadionu. Przed dwoma
laty przebudowano tor, zmieniono jego geometrię kosztem boiska piłkarskiego, które od tego czasu nie spełnia wymogów FIFA, UEFA, a także rodzimej
ekstraklasy. Czyli kopacze won z Olimpijskiego. Teraz ta arena znajduje się pod
kuratelą instytucji, która jeszcze niedawno zwała się Młodzieżowym Centrum
Sportu. Obecnie to już Wrocławskie Centrum Sportu, Hippiki i Rekreacji pod
światłym przywództwem wafla prezydenta Dutkiewicza, specjalisty od deweloperki J. Pękalskiego. Po facecie, twórcy owego tworu można się spodziewać
wszystkiego (niestety, nie dobrego), więc może wykorzysta obiekt słusznie
nazwany przez jednego ze znanych wrocławskich dziennikarzy Skansenem
Olimpijskim (takiej oficjalnie używa nazwy, anonsując imprezy rozgrywane
na stadionie) jako naturalny tor przeszkód. Wszak to także Centrum Hippiki,
chyba, że chodzi o zasygnalizowanie, iż Pękalski i włodarze miasta postanowili
robić wszystkich w konia. Piłkarze są persona non grata, wyznawcy Jehowy,
którzy organizowali tam swoje spędy przenieśli się na nowy Stadion Miejski,
pozostali więc jedynie żużlowcy. Remontować niczego nie trzeba, bo 2-3 tysiące widzów na meczach ligowych zmieści się w dwóch sektorach. A mogło być
jeszcze gorzej, bowiem żużlowcy Betardu Sparty rzutem na taśmę uratowali
ekstraligowy byt. Ich forma przez znaczną część sezonu 2012 była adekwatna
do „imponującego” wyglądu areny, na której się ścigali. Prezydent Dutkiewicz
marzy jednak o tym, by Olimpijski – na przekór Adolfowi H. – stał się takowym
nie tylko z nazwy. Dlatego chce na nim zorganizować kilka konkurencji przyznanych Wrocławiowi igrzysk dyscyplin nieolimpijskich, np. pici polo, pchełki
wysokogórskie, rugby stuosobowe, ale i żużel. To zaś zmusi włodarzy miasta
do zainwestowania w remont obiektu. Tylko, kto go przypilnuje, skoro najbardziej zaufanego człowieka wysłał p. Rafał na zieloną trawkę. Chyba, że powoła
kolejną spółkę. Bo to władcom ratusza wychodzi nadzwyczajnie.
Waldemar Niedźwiecki
Przerwa na reklamę
Gdy coś reklamuje Chuck
Ja tej firmie mówię fuck
TRAKTAT
Każdy chce wejść do Historii, najmniejsza ptaszyna (oj, bo się wzruszę),jeż,
kura, robaczek najdrobniejszy, ot, choćby ogólnie pogardzany owsik, chętniej wszedłby do historii niż do miejsca wyznaczonego mu przez Mać Naturę.
Skoro chce owsik, pragnę i ja. Nie posiadam jakichś szczególnych zdolności
(szczerze mówiąc, wogóle niewiele posiadam), nie znam się na prawie, medycynie, polityce, propedeutyce filozofii, Kant mnie śmieszy, Hegel nudzi, za
posłem Cymańskim intelektualnie nie nadążam, nabyta głuchota powoduje,
że kompletnie nie wiem co z telewizora mówi do mnie Pan Ryszard Czarnecki
(nad czym boleję, łzy roniąc), no, ogólnie nędzna ze mnie istota. Co mi zatem zostało? Opierać się na autorytetach uznanych mi zostało. Oparłem się
więc na wybitnych dziełach uznanych autorytetów - Pierre Thomasa Nicolasa
Hurtaut (cholera wie jak się to czyta), oraz J.L.Doussin-Dubreuila (a niech to).
Pierwszy autorytet napisał dzieło pt. „Niebezpieczeństwa onanizmu”, drugi
natomiast mistrzowskim piórem spłodził Esej Teoriofizyczny i Metodyczny
„Sztuka Pierdzenia”. Aczkolwiek obydwa tematy liznąłem empirycznie, była
to jednak wiedza trywialna, pozbawiona naukowego warsztatu. Aliści , jako
Azjata z urodzenia, zatem osobnik podstępny, zauważyłem że uwadze uczonych uszła tak ważna dla rodzaju ludzkiego czynność smarkania. I również
tym razem inspiracją były mi autorytety najwyższych lotów, polscy piłkarze
mianowicie. Zauważyłem otóż, że niekwestionowane gwiazdy światowego
futbolu, jakimi bez najmniejszych wątpliwości są nasze orły, wchodząc na
arenę swoich gladiatorskich popisów, przyklękają, żarliwie się żegnają (widać
czują co ich czeka) i już po chwili oddają się czynności smarkania na arenę jak
wyżej. Jest to nowa świecka tradycja, wzbogacona o elementy religijne, co powinno być inspiracją dla zgromadzonych na trybunach dżentelmenów. I jest
inspiracją! Oto po wielu meczach widzowie z upodobaniem opluwają swoich
pupili, a co bardziej wrażliwi wysyłają w ich kierunku bogate w żelatynę smarki. Mało tego, również liczni w lidze cudzoziemcy, idąc za przykłądem naszych
chłopców, z ochotą oddają się smarkaniu na murawę, uznawszy widać, że jest
to staropolska, szlachecka tradycja. Miło pomyśleć, że w ten sposób ubogaciliśmy sportowe widowisko i rozławiliśmy imię Polski w świecie. Co by tu jeszcze,
bo jest w czym wybierać... S.S. – Goniec Naczelny
JATKI, czyli jak sprzedawać sztukę.
Wrocław ma miejsce dla sztuki. I tak jest, i to dobrze. Historycznie ma to
wszystko przecież sens. Od zawsze handlowano tam sztuką. Co prawda raz
była sztukamięs, a dziś sztuka malarzy, rzeźbiarzy czy szklarzy. Ku pamięci
zwierząt rzeźnych, konsumenci wybudowali im pomnik, a nawet pomniki.
Zwierzęta są głaskane i dosiadane nie tylko przez dzieci. Najdziwniejszym
z nich jest jajo. To chyba jedyny pomnik pamięci jajowych ofiar pożartych
przez wygłodniałych mieszczan. Nieprzystojnie acz wspaniale prezentuje się
też pomnik kozich bobków, odlanych wszak ze szlachetnego brązu.
Jatka to pierwotnie „namiot”, później „buda, kram”. Od późnego średniowiecza kojarzone są przede wszystkim z jatkami mięsnymi. „Wydany na mięsne
jatki”, to jest „opuszczony”. Król Stefan Batory w rozmowie z Andrzejem Opalińskim, który zaproponował jednego z bratanków królewskich na kandydata
do polskiej korony odrzekł: „Wszedłbym sam w najnędzniejszy czyściec, by mi
nie szło o sławę, puściłbym to królestwo, a miałbych na takie jatki synowca
dać?” Batory mówiąc o „jatkach” nawiązał do sporów politycznych toczonych
na sejmach. Jeszcze u Jana Nepomucena Potockiego czytamy: „zdybawszy
dziada przy drodze w jacie”. Na naszych Jatkach dziadów już nie uświadczysz,
chociaż...
Rys. Krzysztof Truss
Odwiedzając Jatki nie można pominąć tablicy „Ku czci działań na prostych
liczbach” sławnego wrocławskiego twórcy Eugeniusza Geta-Stankiewicza, na
której możemy się przekonać, że 1+1=2 Na Jatkach zamieszkał też kolejny
wrocławski krasnoludek – Rzeźnik. Dzierży dumnie toporek i kawał mięsa
z kością. Pilnuje bramy do niewielkiej, acz własnej piwniczki.
Musimy pamiętać, że dawnymi czasy to kramy mięsne były jedną z podstaw
dobrobytu naszego miasta, ważnym źródłem książęcych dochodów i miejscem, gdzie zrodziły się fortuny wrocławskich patrycjuszy. Mamy nadzieję,
że podobny los czeka właścicieli obecnych galerii sztuki aktualnej i współczesnej mieszczących się na Jatkach. Wszak człowiek nie samą sztuką mięsa
żyje. Jak rzyć? Sztuką dzieła, dziełem Sztuki drogie Panie i drodzy Panowie...
jatkami sztuki!
Igor Wójcik
obecny właściciel kramów nr 12 i 13
UWAGI GOŃCA NACZELNEGO
Rys. Tomasz Broda
Kiedy już redakcja dokonała brutalnej ingerencji w znakomity tekst Igora
Wójcika, bezczelnie go cenzurując, wystraszyła się i do tej pory trzęsie się ze
strachu. Skróty których dokonano mogą u szanownego Autora spowodować frustrację, a wiadomo do czego jest zdolny sfrustrowany malarz. Przypomnę zatem, że malarzem był pewien Austriak o imieniu Adolf, Rydz Śmigły
i Eligiusz Niewiadomski. Strach się bać... Wielki wrocławski ninja
7
Kącik poetycki
wal się powiedziała
do kamienia na kamieniu
Rys. Krzysztof Truss
Tomasz Majeran
Marcin Świetlicki
Lepiej ćwiczyć mięśnie Kegla
Niż czytać Hegla
prof Mariusz Czubaj
Znanego bioenergoteraputy Jerzego
Matysiaka ps. Koń
Rys. Nicol Nascov
Kopytko, które leczy.
Z satysfakcją i radością informujemy Czytelników, że otrzymaliśmy pierwszy list.
Autorka jest absolwentką Wyższej Szkoły Zarządzania Zasobami Intelektualnymi
w Kolbuszowej (podkarpackie).
Pszeczytałam żem waszo gazete o Rzyci i pisze. matko jedyna co to sie porobiło
i kary na was nie ma ale ona pszyńdzie prendzy abo jeszcze prendzyj. Jak można
bez wstydu pisać do młodych bez przerwy o ruch (ocenzurowane) i wogule innych świństfach świńskich. No co to sie porobiło ja po nocach spać nie moge jak
wtedy kiedy pluskfy były i inne robaki. U nasz to takie były wielkie że nie wiem co
ale żeby pisać o tym ruch (ocenzurowane) i tyj witrojni to świat sie konczy ale to
juz niedługo byndzie bo hindusy napisały że koniec świata blisko i antychryst s
koso stoi i wygubi was do imentu czego i wam życze. Ja sie was nie boje bo swoje
wiem i mam odwage. Nic nie zrobiom takie wyżutki bo za nami siła stoi i nie tylko
a was wygubi zaraza czego wam s całego serca rzycze. Ja tam serce mam chore na
chorobe od serca ale mam siłe rzeby sie waszej zguby doczekać. I żeby to was góbicieli młodzieży naszej szlak troisty trafił chociaż ja kobieta dobra jezdem co cud.
Wszystkie moje znajome i ludzie nawet co mnie mało znajom tak myślom i jak to
może być żeby babóf jak krowy albo inne zapószczać. Ja swuj rozumam i wiem że
som takie baby w mieście co to wolom z maszynom albo cóś gorszego i jak tak
można żeby dzieci sie rodziły z rurki śklanej. Kończyć musze bo serce mnie tak nad
niedolo rozbolało że musze kónczyć. I jeszcze wam rzycze niech was szlak i zaraza
troista albo mór i horoba. A jakby ście sobie myślały że was szanuje to nijak. I sie
was nijak nie boje dlatego sie bez strachu podpisuje jako Martyna.
PS. I zrupta cóś z tymi homosocyjalistami. Chłopy majom nas żywiom i broniom,
ale żeby dwuch razem ten tego to jak to tak wstyd i skaranie. Gazeta nieobliczalna
Cały Goniec: Stanisław Szelc
Vice Goniec i Redaktor odpowiedzialny: Maciej Żurawski
I sekretarz redakcji: Stanisław Pelczar
II sekretarz redakcji: Janusz Domin
Redaktor graficzny: Nicol Nascov
Skład i łamanie: Bartosz Harlender
Stali współpracownicy: Tomasz Broda, Krzysztof Truss, Artur Andrus,
Krzysztof Daukszewicz, Tomasz Piss, Rafał Bryndal, Artur Kusaj...
8
Redakcja serdecznie przeprasza panią Ewe Nowel
za przekręcenie nazwiska w pirwszym numerze
gazety Jak Rzyć.
Realizacja wydawnicza:
Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe
ul. Kościuszki 51a, 50-011 Wrocław, tel. 71 342-20-56...58,
fax 71 341-32-04; http://www.atut.ig.pl, e -mail: [email protected]