A tu druk pliku mówiącego w sklrócie o idei JOW

Transkrypt

A tu druk pliku mówiącego w sklrócie o idei JOW
—2—
Janusz Sanocki,
Prezes Stowarzyszenia na rzecz Zmiany
systemu Wyborczego Jednomandatowe Okręgi Wyborcze
Demokracja to wybór bezpośredni
1. Co to są Jednomandatowe
Okręgi Wyborcze [JOW]?
JOW to system wyborczy stosowany przez ok. 60 państw świata i polega na wyborze
posłów według metody: “1 okręg, 1 tura, 1 poseł”. JOW to system wyboru bezpośredniego,
wg zasady zwykłej większości głosów. W Wielkiej Brytanii – skąd ten system pochodzi zasadę tę określa się “First Past the Post” - “Pierwszy na mecie”, a w USA “winner takes all”.
Oznacza to, że kraj dzieli się na tyle okręgów ilu ma być posłów w parlamencie i z każdego
wybiera się TYLKO JEDNEGO POSŁA.
Zasady takiego systemu wyborczego są proste:
• Każdy obywatel, który ma bierne prawo wyborcze – czyli nawet Janko Walski - może zgłosić
swoją kandydaturę, po spełnieniu niewygórowanych warunków. W Wlk. Brytanii jest to 10
podpisów mieszkańców okręgu i kaucja w wysokości 1000 funtów. Kaucja zostaje zwrócona
jeśli kandydat uzyska 5% głosów (jest to utrudnienie dla kandydatów niepoważnych);
• Partie nie mają żadnych przywilejów wyborczych w stosunku do niezrzeszonych obywateli
–kandydat niepartyjny ma dokładnie takie same prawa jak kandydat wystawiony przez
jakąś partię;
• Lista wyborcza jest alfabetyczna, nie ma na niej zaznaczonej przynależności partyjnej, ale
kampanię można prowadzić· do końca wyborów. Nie ma żadnej “ciszy wyborczej” - Janko
Walski do samych wyborów ma szanse na wyrobienie swojej opinii i oddanie świadomego
głosu na osobę,
• Nie powołuje się żadnej “Państwowej Komisji Wyborczej” - głosy liczy się w okręgu.Zwozi
się je z lokali wyborczych do ratusza, gdzie liczone są w obecności obywateli, rodzin
kandydatów, ich sztabów itd. - czyli Janko Walski może być akuszerem nowych władz. Co
więcej - w kieszeni Janko Walskiego zostają pieniądze, które teraz musi płacić na kolejną
administrację używaną de facto raz na kilka lat.
• Zwycięzcą zostaje ten kandydat, który uzyskał co najmniej jeden głos więcej niż kolejny
jego konkurent. Jeśli dwóch kandydatów ma taką samą ilość głosów, przeprowadza się
losowanie, posłem zostaje ten, którego wskaże rzut monetą.
—3—
2. Kto stosuje JOW i z jakimi efektami?
JOW stosują głównie kraje anglosaskie – Anglia, Stany Zjednoczone, Kanada, byłe kolonie brytyjskie, w tym Indie. Francja, w której JOW wprowadził gen. De Gaulle w roku 1958
stosuje zmodyfikowany JOW, w którym jeśli żaden z kandydatów nie uzyskał bezwzględnej
większości 50% głosów, przeprowadza się drugą turę z dwoma kandydatami, którzy dostali
największa ilość głosów w pierwszej turze. Ta - z pozoru drobna - zmiana okazuje się bardzo
istotną zarówno z punktu widzenia składu parlamentu, jak i uprawnień obywatela.
Efekty JOW możemy bowiem rozpatrywać na tych dwu płaszczyznach: zachowania przez
dany system wyborczy praw obywatelskich w procesie wyłaniania narodowego przedstawicielstwa oraz jakości parlamentaryzmu. Zacznijmy od tego drugiego kryterium.
3. JOW = dwupartyjny parlament
W roku 1946 francuski politolog Maurice Duverger zauważył iż wybór posłów w JOW, w
jednej turze prowadzi nieuchronnie do wytworzenia w parlamencie dwupartyjnej sceny politycznej. Prawidłowość ta znana jest w politologii jako “Prawo Duvergera”, występuje ona we
wszystkich krajach stosujących JOW. To właśnie na skutek wyboru posłów w JOW, w jednej
turze w amerykańskim kongresie mamy Partię Demokratyczną i Republikańską, a w Wielkiej
Brytanii dominują Konserwatyści i Partia Pracy. Już wprowadzenie drugiej tury (czyli wymóg
uzyskania bezwzględnej większości w pierwszej) rozdrabnia parlament na 3-4 ugrupowania,
umożliwia bowiem targi partyjne między turami.
Dwupartyjność nie oznacza, że z parlamentu wykluczeni są posłowie niezależni i nie zamyka
przed lokalnymi ugrupowaniami drogi do parlamentu. Jednak ponieważ w okręgu jest do zdobycia tylko jeden mandat, jeszcze przed wyborami następuje łączenie się prawicy oraz na drugim
biegunie – lewicy i wystawianie po jednym dobrym kandydacie z tych BLOKÓW. System JOW
zmusza do zawarcia koalicji przedwyborczej, zacznie trwalszej i czytelniejszej dla wyborców –
czyli dla Janko Walskiego. Nie jest to bowiem tylko koalicja personalna (wyłaniająca jednego
wspólnego kandydata bloku) ale również programowa. W ten sposób Janko Walski ma do wyboru
“utarte” wcześniej, dwa czytelne programy polityczne.
Po wyborach formowanie rządu następuje natychmiast, albowiem na skutek mechanizmu
wyboru w JOW, jeden z dwu wielkich bloków uzyskuje w parlamencie bezwzględną większość i
jest zdolny do samodzielnego utworzenia rządu, do którego ma zresztą zawczasu przygotowanych kandydatów. Podobnie opozycja – jest jednopartyjna i ma swój “gabinet cieni”. Dlatego
Janko Walski idąc do urn i głosując na kandydata danej partii wie na jakiego premiera oddaje głos.
Słowem JOW jest przejrzystym czytelnym i sprawnym mechanizmem wyborczym wyłaniającym nie tylko parlament, ale przede wszystkim RZĄD. W Wlk. Brytanii po wojnie, tylko
raz zdarzyło się, ze żadna z partii nie uzyskała większości, wówczas powtórzono wybory.
Istotą aktu wyborczego w JOW jest bowiem wyłonienie odpowiedzialnego rządu, który zdolny byłby sprawnie kierować krajem.
Kwestia odpowiedzialności jest w JOW czytelna. Ponieważ rządy sprawuje tylko jedna
partia, to ona ponosi w całości odpowiedzialność i za sukcesy i porażki. Nie ma na kogo
zrzucić odpowiedzialności i wyborcy mają możliwość czytelnej oceny poczynań rządzącego
ugrupowania.
—4—
4. Prawa obywatelskie w JOW
Nie ma wątpliwości, że wybory w JOW zachowują kardynalną zasadę suwerenności
narodu rozumianą bezpośrednio. Lud wybiera swojego przedstawiciela z okręgu i to on,
poseł ludzi mieszkających w tym okręgu reprezentuje ich w parlamencie. W Wielkiej Brytanii
okręg wyborczy liczy ok. 90 -100 tys. mieszkańców co daje normę przedstawicielska nieco
tylko większą od Polski. Gdyby u nas posłów wybierano w JOW okręg liczyłby ok. 84 tys.
mieszkańców i tylko nieznacznie różniłby się od wielkości okręgu brytyjskiego. Taka norma
przedstawicielska pozwala brytyjskiemu posłowi dobrze obsłużyć swój okręg. Brytyjski parlamentarzysta CO TYDZIEŃ jest dostępny w swoim biurze wyborczym, gdzie przyjmuje kolejkę interesantów. Lord Norman Lamonte, wieloletni poseł opowiadał podczas konferencji
w Warszawie, że posłowie nazywają te sobotnie przyjęcia “gabinetem lekarskim”, bo jak u
lekarza czekają w kolejce, na przyjęcie ludzie. “Czasem oni są tak nudni i męczący – opowiadał Lamonte. - ale nikogo nie mogę zlekceważyć, bo OD JEDNEGO GŁOSU ZALEŻEĆ MOŻE
MOJA POLITYCZNA PRZYSZŁOŚĆ.”
Z punktu widzenia Janko Walskiego system JOW nie daje żadnych przywilejów partiom,
obywatele mogą swobodnie ubiegać się o mandat posła, a partie muszą stale mieć na uwadze, że o swoją pozycję muszą stale dbać. Zmusza to partie do dbałości o jakość swoich
szeregów i eliminuje czy też bardzo ogranicza korupcję. To dobra wiadomość dla Janko
Walskiego.
5. JOW, a partie polityczne
Opis systemu brytyjskiego pozwala zauważyć, że w JOW nie jest możliwe oderwanie się
partii od wyborców, a jeśli to następuje, to konsekwencją jest wyborcza porażka i zmiana
kierownictwa. Partia polityczna działająca w JOW musi być otwarta na nowych wartościowych ludzi, jej posłowie mają duży zakres samodzielności w stosunku do kierownictwa, uzyskują swoje mandaty bowiem, nie na skutek decyzji partyjnego szefa lecz przede wszystkim
na skutek realnego poparcia wyborców. Brytyjski poseł, to w pierwszej kolejności POSEŁ
OKRĘGU, a dopiero potem poseł partii. Na skutek tego mechanizmu moderującego, nie do
pomyślenia jest wytworzenie się w JOW, tzw. „partii leninowskiego typu” czyli partii wodzowskiej, scentralizowanej.
6. JOW, a rozwój gospodarczy
Wpływ tego systemu wyborczego na ekonomię jest wielce interesujący dla Janko Walskiego. Okazuje się bowiem, że JOW sprzyja decentralizacji kraju - interesy reprezentowane
w parlamencie są rozproszone. Rządy jednopartyjne, wyłonione w pełni demokratycznie,
przy silnej jednopartyjnej opozycji, umożliwiają prowadzenie zdecydowanej polityki. Margaret Thatcher nigdy nie mogłaby wprowadzić swoich reform i przywrócić Wielkiej Brytanii
silnej pozycji, gdyby musiała lawirować w gabinecie rozdzieranym koalicyjnymi waśniami.
Przede wszystkim w JOW rząd zostaje wyłoniony szybko. W ten sposób JOW sprzyja gospodarczemu rozwojowi. Nie jest zapewne przypadkiem, że spośród 7 najbardziej rozwiniętych państw świata, USA, Wielka Brytania, Kanada i Francja maja u siebie JOW, Włochy
wprowadziły w 1994 3 JOW, a Japonia w 1996 r. 2/3 JOW. Tylko Niemcy mają u siebie
—5—
system mieszany “fifty-fifty”, ale jego osłabiający gospodarkę wpływ został zauważony przez
tamtejszych polityków. W 2000 r. Michael Rogovsky, poseł do Bundestagu i przedstawiciel
Związku Przedsiębiorców, domagał się wprowadzenia JOW, bez którego – jego zdaniem Niemcom nie uda się odzyskać przodującej roli gospodarczej w świecie. Wydaje się, że kraje
z proporcjonalnym systemem wyborczym, na skutek permanentnego konfliktu w systemie
politycznym skazane są na drugorzędną rolę w świecie. Zapewne nie bez powodu zwycięzcy Alianci po II wojnie światowej wszystkim podbitym państwom Osi narzucili system proporcjonalny.
7. Dlaczego Polsce
potrzebny jest system JOW?
Stosowana w Polsce tzw. “ordynacja proporcjonalna” jest diametralnie różnym od JOW
sposobem wybierania posłów. Wybór posłów w wielomandatowych okręgach wyborczych, z
list partyjnych prowadzi – zgodnie z “Prawem Duverger’a” - do rozbicia parlamentu na wiele
ugrupowań, z których żadne nie ma większości. Oznacza to konieczność rządów koalicyjnych,
wielomiesięcznych targów, stałego konfliktu, zamazuje czytelność i zniechęca do polityków.
System list partyjnych odbiera w praktyce obywatelom bierne prawo wyborcze. Kandydować
można tylko po uzyskaniu akceptacji partii, a realne szanse na uzyskanie poselskiego mandatu
mają tylko kandydaci umieszczeni przez partyjnych liderów na pierwszych miejscach list. Dodatkowo wzmacnia tę nadzwyczajną i niekonstytucyjną władzę liderów partii wymóg uzyskania
przez listę 5% głosów w skali całego kraju (próg wyborczy). W ten sposób żadne lokalne ugrupowanie nie ma najmniejszych szans na uzyskanie mandatu. Żeby umożliwić mniejszościom
narodowym posiadanie swoich posłów, zwolniono je z konieczności przekraczania progu wyborczego, co jawnie łamie zasadę równości obywateli wobec prawa i ukazuje absurd stosowanego w Polsce systemu wyborczego. System “proporcjonalny” przekreśla więc praktycznie
bierne prawo wyborcze obywateli.
Szanse kandydatów na uzyskanie mandatu poselskiego zależą, jak sie rzekło, od miejsca,
na którym umieści ich lider partii. W ten sposób poseł zostaje oderwany od wyborców i staje się
przede wszystkim posłem partii. Zjawisko to opisał angielski filozof Karl Popper: “System reprezentacji proporcjonalnej odrywa posła od wyborców i tworzy zeń maszynkę do głosowania,
a nie myślącego i czującego człowieka” (“O demokracji” - The Economist”, lipiec 1988).
„A zatem na pytanie dlaczego Polsce potrzebny jest JOW mogę odpowiedzieć, że z
dwóch powodów. Po pierwsze, dla wyprowadzenia kraju z permanentnego kryzysu politycznego i rozpoczęcia naprawy gospodarki, a po drugie dla przywrócenia biernego prawa wyborczego obywatelom, a co za tym idzie ustanowienia obywatelskiej kontroli nad partiami.
Tylko bowiem bezpośredni wybór posłów w JOW zasługuje na określenie: “demokracja”.
Wybór z list partyjnych, tzw. “wybór proporcjonalny” jest raczej rozszalałą partiokracją. Z
demokracją niewiele ma wspólnego.”
Janusz Sanocki
—6—
Jerzy Przystawa
Typowe nieporozumienia na temat
jednomandatowych okręgów wyborczych
Nieporozumienie nr 1:
Co poseł, to partia polityczna.
Najczęściej spotykanym nieporozumieniem jest właśnie to: gdyby wybory odbywały się
w JOW, to w Sejmie zasiadłoby 460 indywidualistów, reprezentujących lokalny, partykularny
punkt widzenia, w Sejmie panowałaby kompletna anarchia i nie dałoby się przeprowadzić
żadnej ustawy, bo uzyskanie większości sejmowej byłoby niewykonalne. Tego rodzaju opinie wypowiadają nie tylko ludzie, którzy nigdy nie zastanawiali się nad sprawą działania
mechanizmu ordynacji wyborczej, ale całkiem poważni przedstawiciele establishmentu politycznego. Taki pogląd przedstawił ex cathedra, podczas Tygodnia Prawników na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim, na sesji poświęconej sprawie ordynacji wyborczej, Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, Sędzia Sądu Najwyższego Ferdynand Rymarz. Podobnie wypowiada się wielu innych „uczonych”.
Pogląd ten nie wytrzymuje krytyki w świetle wyników wyborów parlamentarnych, jakie
od przeszło 200 lat odbywają się w krajach, stosujących u siebie zasadę JOW. Zasadę tę, w
stu procentach, stosuje ponad 60 krajów świata, od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, po Indie, Nepal czy Republikę Malawi. Nigdzie tam nic podobnego się nie zdarzyło. Na
podstawie tego ogromnego zbioru doświadczalnego pogląd ten musi być odrzucony.
Również z teoretycznego punktu widzenia pogląd ten jest nie do przyjęcia. W klasycznej
już monografii Maurice Duvergera [4] sformułowane zostało „prawo Duvergera”, głoszące,
że system jednomandatowych okręgów wyborczych prowadzi do powstania systemu dwupartyjnego. Czym więc uzasadniają to polscy zwolennicy tego poglądu? Ano powołują się
oni na „powszechnie znane wady narodowe Polaków”, warcholstwo, pieniactwo, „gdzie dwóch
Polaków, tam trzy partie”. Jest to więc pogląd rasistowski, wychodzący z założenia, że Polacy to jest jakaś inna, gorsza rasa. Mam nadzieję, że w tym gronie, tego rodzaju argumentacja
nie znajduje zwolenników.
Nieporozumienie nr 2:
JOW eliminuje z życia politycznego małe partie polityczne
i tworzy system dwupartyjny.
Jak widać, jest to pogląd dokładnie przeciwstawny poprzedniemu i jest używany dzisiaj
bardzo często przez polityków, którzy straszą małe partie polityczne, żeby siedziały cicho i
nie poruszały tematu, bo wprowadzenie JOW zmiotłoby je ze sceny politycznej i pozostawiło na niej jedynie i SLD i... nie wiadomo kogo. Teoretycznym uzasadnieniem tego stanowiska ma być właśnie wspomniane przed chwilą „prawo Duvergera” oraz „znany powszechnie
fakt”, że w Stanach Zjednoczonych czy w USA są tylko dwie partie polityczne, w USA Demokraci i Republikanie, w Zjednoczonym Królestwie Laburzyści i Konserwatyści. W tym poglądzie prawdziwa jest jedynie tylko ta część, która mówi, że, zgodnie z prawem Duvergera,
—7—
system JOW bipolaryzuje scenę polityczną, czyni ją dwubiegunową, zdominowaną przed
dwie duże partie polityczne. Nigdzie jednak nie jest tak, żeby system ten eliminował z życia
publicznego, a nawet tylko z parlamentu, małe partie polityczne. Przeczą temu wyniki wyborów w tamtych krajach. Na przykład, w wyborach 2000 do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii,
mandaty poselskie uzyskali przedstawiciele aż 9 partii politycznych i jeden poseł niezależny,
znany dziennikarz Martin Bell, nie związany z żadną partią polityczną. Poza Partią Pracy,
która zdobyła bezwzględną większość, i Partią Konserwatywną, 52 mandaty (a więc tyle ile
Samoobrona) uzyskali posłowie Partii Liberalnych Demokratów, 5 - posłowie Narodowej
Partii Szkockiej, 4 przedstawiciele Plaid Cymru – Partii Walijskiej, 6 - Partia Ulsterskich Unionistów, 5 - Demokratyczna Partia Unionistów, 3 - Social-Demokratyczna Partia Pracy, 4 –
Sinn Fein, partia ulsterskich katolików. Podobnie przedstawiają się wyniki wyborów w innych krajach stosujących JOW.
Nieporozumienie nr 3:
Aby system JOW mógł skutecznie funkcjonować trzeba najpierw doprowadzić do wykształcenia się dwupartyjnego systemu politycznego.
W świetle wspomnianego wyżej „prawa Duvergera” pogląd ten oznacza stawianie wozu
przed koniem. Przeczy temu także ewolucja krajów demokratycznych. Kiedy w 1787 roku
uchwalano Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i wprowadzano okręgi
jednomandatowe, nie było żadnego systemu dwupartyjnego. Wbrew jednak zarówno teorii,
jak i praktyce, pogląd ten jest głoszony przez wielu polityków i publicystów parających się
publicystyką polityczną. Pogląd taki, na przykład, przedstawił na łamach paryskiej „Kultury”,
parę lat temu, znany publicysta i komentator polityczny Andrzej Micewski („Kultura” nr 615 z
grudnia 1998) w artykule pod wymownym tytułem „System dwupartyjny?” [5]. Nie będę referował tego ciekawego stanowiska, powiem tylko, że główną tezą artykułu jest, że w Polsce
system dwupartyjny jest nie tylko nierealny, ale nawet niemożliwy do wprowadzenia. Podobnie jak wielu innych admiratorów brytyjskiego systemu wyborczego, autor istnienie stabilnej,
dwubiegunowej sceny politycznej w Anglii, przypisuje jakimś osobliwym i specyficznym cechom Wyspiarzy. Podobne poglądy pokutują w Polsce od dawna. Można je na przykład
wyczytać w błyskotliwe i oryginalnie napisanej „Historii Polski” pióra Stanisława Cat-Mackiewicza [6]. Ani Cat-Mickiewicz, ani Micewski, ani wielu innych zwolenników tego, rasistowskiego w istocie rzeczy, poglądu nie wiąże kształtu sceny politycznej w Wielkiej Brytanii z
mechanizmem wyborczym.
Nieporozumienie nr 4:
System JOW godzi w partie polityczne, a partie polityczne
są istotą demokracji.
Można dzisiaj sporządzić pokaźną bibliografię tekstów publicystycznych, napisanych przez najlepsze pióra w Polsce i opublikowanych w najlepszych i opiniotwórczych
pismach. których autorzy użalają się nad sytuacją na polskiej scenie politycznej i wyradzaniu się polskiej demokracji w partiokrację i rządy oligarchii partyjnej. Na ogół jed—8—
nak, poza nielicznymi wyjątkami, autorzy tych tekstów nie dopatrują się źródeł tego
opłakanego stanu rzeczy w systemie wyborczym, lecz, znowu, w naszych przywarach
narodowych, w pozostałościach komunizmu, w homo sovieticus, którego transformacja
ustrojowa wciąż jeszcze nie była w stanie przekształcić w dojrzałego, świadomego obywatela Europy. Jest to sui generis klisza sytuacji międzywojennej, II Rzeczypospolitej,
gdzie również, przez całe 20 lat, poszukiwano sposobu na postawienie tamy rozbuchanemu partyjniactwu, a remedium na nie poszukiwano czy to w Zamachu Majowym, czy
też w kuriozalnych, nie spotykanych gdzie indziej reformach prawa wyborczego, które
do niczego dobrego nie prowadziły. Jest sprawą do szczególnej refleksji nad stanem
polskich umysłów, że tak wtedy, jak i dzisiaj, nie zdecydowano się sięgnąć, po sprawdzony i działający na świecie system JOW.
Wypada przyjąć, że jeśli te lamenty nad upartyjnieniem sceny politycznej w Polsce, potraktować z założeniem dobrej woli i szlachetnych intencji ludzi te poglądy głoszących, to
jednoczesne nie przyjmowanie do wiadomości, że system JOW stanowić może istotne i
prawdziwe remedium na tę chorobę, wynika z błędnego poglądu na charakter i sposób funkcjonowania partii politycznych w systemie JOW. Jest to zatem kolejne nieporozumienie.
Jest bowiem sprawą dowiedzioną praktycznie i teoretycznie, że system JOW nie
tylko nie likwiduje partii politycznych, ale przeciwnie, sprzyja powstaniu silnych i stabilnych partii politycznych, cieszących się szerokim poparciem obywatelskim. Są to jednak z gruntu inne partie polityczne, o innym charakterze i inaczej funkcjonujące. Partie
polityczne, jakie produkuje głosowanie na listy partyjne w okręgach wielomandatowych,
wyradzają się od razu w oligarchiczne, zcentralizowane aparaty biurokratyczne. Od razu
też następuje wyalienowanie się centralnych władz tych partii i te zcentralizowane aparaty zaczynają żyć własnym życiem, a kanały komunikacji z wyborcami zostają zamknięte.
I to właśnie, w całej krasie obserwujemy od 16 lat w Polsce. Życie polityczne ogranicza
się do stolicy i okolic ulicy Wiejskiej, posłowie nawet nie widzą powodu, aby wyjeżdżać
do swoich okręgów wyborczych, a o wyborcach przypominają sobie dopiero przed kolejnymi wyborami.
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja w przypadku JOW. Stałe utrzymywanie kontaktu parlamentarzystów z wyborcami jest conditio sine qua non ich politycznej egzystencji,
a rzeczywiste, większościowe poparcie udzielone im przez wyborców, daje im silną i w dużym stopniu niezależną pozycję wobec partyjnych liderów.
W Polsce, podobnie zresztą, jak i w innych krajach, gdzie głosuje się na listy partyjne,
partie polityczne posiadają ogromne przywileje konstytucyjne i ustawowe, są nawet finansowane z budżetu państwa, a pomimo tego są to partie słabe, nie cieszące się większym
poparciem społecznym. W Konstytucji Stanów Zjednoczonych, czy w innych krajach, w
których obowiązuje zasada JOW, partie polityczne żadnych ustawowych przywilejów nie
posiadają. Prawo wyborcze traktuje tam partię polityczną tak, jak każdą inną grupę obywateli, a nawet pojedynczego obywatela. Pomimo tego, a może właśnie dzięki temu, powstają
silne i zdolne do sprawowania władzy partie polityczne.
—9—
Nieporozumienie nr 5:
Gerrymandering.
Bardzo często przeciwko propozycji JOW podnosi się zarzut niebezpieczeństwa tzw.
gerrymanderingu, a więc manipulowania granicami okręgów wyborczych, w taki sposób,
aby uprzywilejować i zapewnić zwycięstwo jakiejś partii. Zarzut ten wysuwany jest przeważnie przez osoby, które gdzieś liznęły trochę literatury przedmiotu, w których przypadki gerrymanderingu zostały opisane. Oczywiście, w krajach stosujących JOW, przede wszystkim w
Stanach Zjednoczonych. Kilka lat temu ta sprawa wypłynęła na forum publiczne w związku
z protestem Prezesa Kongresu Polonii Amerkańskiej, Edwarda Moskala, przeciwko zmianie
granic jednego z okręgów wyborczych w Chicago, czego wynikiem miałoby być zmniejszenie szans wyborczych kandydata polskiego pochodzenia.
Oczywiście, zarzut ten jest zasadny o tyle, o ile takie wypadki mają miejsce. Konieczność zmiany granic okręgów wyborczych, likwidowania jednych okręgów i powstawanie
nowych, podyktowana jest koniecznością i związana z ruchem ludności w tych okręgach.
Jedne okręgi się wyludniają, inne odwrotnie. Nie ma to jednak wiele wspólnego z systemem
wyborczym i konieczność zmiany okręgów wyborczych zachodzi tak w przypadku jednomandatowych, jak i wielomandatowych okręgów wyborczych. Tyle tylko, że w przypadku
wielkich okręgów wielomandatowych, sprawa ta nie staje się tak łatwo publiczna, mało bowiem kto orientuje się w jaki sposób i dlaczego tak, a nie inaczej wytyczane są granice
okręgów wyborczych, i skąd się bierze liczba mandatów na dany okręg przypadająca. W
istocie, możliwości manipulacji w przypadku wielomandatowych okręgów wyborczych są
dużo większe niż w jednomandatowych.
Nieporozumienie nr 6:
W JOW wygrywać będą bogacze, przekupujący elektorat.
Wyjdzie taki bogacz, postawi wszystkim piwo i kiełbaski, i wygra wybory. Jako koronny
przykład takiej sytuacji podaje się zwykle zwycięstwo Henryka Stokłosy w wyborach do Senatu!
Oczywiście, jako przykład na ilustrację tezy o wpływie bogactwa na wyniki wyborów, jest
to przykład dość zabawny. Pamiętamy przecież, że w wyborach roku 1989, na 100 mandatów senatorskich, 99 obsadzili kandydaci wskazani przez Lecha Wałęsę, a tylko jedno miejsce obsadził kandydat traktowany jako przedstawiciel komunistycznego establishmentu. Na
zdrowy rozum, to raczej 99% zwycięstwo kandydatów Wałęsy powinno budzić zastrzeżenia,
co do jakości wyborów większościowych! Mamy tu jednak jedynie do czynienia z ciągiem
nieporozumień.
Ludzie bogaci zawsze są uprzywilejowani i zawsze mają przewagę nad ludźmi biednymi, obojętnie w jakim to będzie systemie wyborczym. Jeśli jednak jakiś system wpływ bogactwa magnifikuje, to raczej dzieje się tak w przypadku wielkich okręgów wielomandatowych niż w JOW. Z enuncjacji prasowych i innych mogliśmy się dowiedzieć, że najwięcej
bogatych posłów znajduje się podobno w szeregach Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony.
Kiedy jednak przyjrzymy się dokładniej wynikom wyborów, to zauważymy, że ci milionerzy
uzyskali w wyborach bardzo nie wielką ilość głosów, a w Sejmie znaleźli się dzięki specyfice
— 10 —
ordynacji proporcjonalnej, pozwalającej zdobyć mandaty kandydatom o znikomym, wręcz
śladowym poparciu wyborców. A jest znaczenie łatwiej kupić wysokie miejsce na liście wyborczej niż przekupić wyborców nawet w małym okręgu wyborczym, takim jakie powstałyby,
gdybyśmy podzielili Polskę na 460 jednomandatowych okręgów wyborczych, a więc liczących ok. 60 tysięcy wyborców.
Na naszych konferencjach zawsze podkreślamy związek kosztów kampanii wyborczej z
wielkością okręgu wyborczego. Jeśli okręgi wyborcze są małe, jak w Wielkiej Brytanii, kiedy
kandydatów jest zaledwie kilku, kiedy wyborcy mają realną możliwość zapoznania się z kandydatami, wówczas wpływ mediów maleje, a kampania wyborcza staje się tania i kandydaci
o skromnych możliwościach finansowych mogą się jej podjąć skutecznie. Kiedy okręgi są
ogromne, jak obecnie w Polsce, kiedy liczba kandydatów rozrasta się do monstrualnych
rozmiarów wielu setek kandydatów w jednym okręgu, wtedy niepomiernie wzrasta wpływ
mediów, przede wszystkim telewizji, na wynik wyborów. Wówczas kandydaci, którzy nie są
faworyzowani przez wielkie pieniądze i media, nie mają żadnych szans.
Nieporozumienie nr 7:
W JOW scenę polityczną opanują bez reszty postkomuniści.
Do niedawna najskuteczniejszym sposobem zniechęcania Polaków do zainteresowania się
JOW, była nieustannie wysuwana groźba, że gdyby takie były wybory to scenę polityczną opanuje
bez reszty SLD, zdobywając nawet większość konstytucyjną, co utrwaliłoby już na zawsze panowanie w Polsce postkomunistów. Ciekawą przy tym jest rzeczą, że ten „argument”, z podobnym
zaangażowaniem, podnoszą zarówno sami eseldowcy, jak i ich przeciwnicy polityczni. Na przykład, na konferencji naszego Ruchu w lutym 2001 w Tarnowie, wystąpił sekretarz generalny SLD,
obecny minister spraw wewnętrznych, poseł Krzysztof Janik i publicznie oświadczył, że w przypadku wprowadzenia JOW SLD zdobyłby ponad 400 mandatów w Sejmie. Podobny pogląd, na
łamach wrocławskiego „Słowa Polskiego”, przedstawił ówczesny przewodniczący Komisji Konstytucyjnej Sejmu, prof. Marek Mazurkiewicz . Podobnie wypowiedział się w telewizji poseł SLD
Kazimierz Działocha itd. itp. Straszą więc swoich przeciwników ze wszystkich luf, a na pytania:
dlaczego w takim razie nie wprowadzą systemu, który zapewniłby im bezapelacyjne zwycięstwo,
odpowiadają, że robią to z troski o demokrację, z chęci zapewnienia także małym i słabym partiom
politycznym reprezentacji w Sejmie, a nie tylko SLD!
W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Postkomunistyczne partie, SLD i PSL, są
głównymi beneficjentami tzw. systemu proporcjonalnego i tylko dzięki temu są w Sejmie
jedynymi partiami, które po każdych wyborach wchodzą do Sejmu. Bez proporcjonalnej
ordynaci wyborczej już dawno o tych partiach moglibyśmy zapomnieć. Tymczasem to właśnie te inne partie, „antykomunistyczne”, są typowymi partiami sezonowymi, które do Sejmu
wchodzą na jeden - dwa sezony. Okazuje się, że w ciągu jednego czy dwu „sezonów politycznych” nie są w stanie ani zdobyć wystarczającej ilości pieniędzy, ani zbudować struktur,
jakie pozwoliłyby im na uzyskanie trwałego miejsca na „proporcjonalnej” scenie politycznej.
............... dzisiaj wolą pójść raczej na spacer czy oglądać telewizję, gdyż są przekonani,
że to czy będą głosować czy nie i tak nic nie da, to wszystko są zwolennicy SLD! Na moje
wyczucie jest raczej odwrotnie.
— 11 —
Nieporozumienie nr 8:
Konieczność zmiany Konstytucji RP.
Argumentem, który ma ostatecznie zniechęcić Polaków do podejmowania starań o wprowadzenie JOW, jest powoływanie się na art. 96 ust. 2 Konstytucji RP, który stanowi, że wybory do Sejmu mają być „powszechne, równe, bezpośrednie, proporcjonalne i odbywać się w
głosowaniu tajnym”. Ordynacje partyjne, stosowane od 1991 roku, uważane są za „proporcjonalne”, a zasada większości, obowiązująca w wyborach w JOW jest rzekomo nie do pogodzenia z tym zapisem konstytucyjnym. Wprowadzenie JOW wymagałoby więc zmiany
konstytucji, a to jest niemożliwe, gdyż nigdy nie uda się nikomu zdobyć takiej większości
parlamentarnej, jaka jest do tego niezbędna.
Z tym poglądem warto podjąć polemikę. Przede wszystkim nigdzie w Konstytucji RP nie
zostało określone co należy rozumieć pod terminem „wybory proporcjonalne”? Słowniki i
encyklopedie, podobnie jak podręczniki prawa konstytucyjnego, odnoszą się do tego tak,
jak to wynika ze zdrowego rozsądku i znajomości pojęcia proporcji, jakie wynieśliśmy ze
szkoły elementarnej. Wybory mają być proporcjonalne, to znaczy, że lista przyznanych danej
partii mandatów ma być proporcjonalna do liczby oddanych na nią głosów. Niestety, zrealizowanie tego postulatu jest zadaniem praktycznie i teoretycznie niewykonalnym. Wybory
nigdy nie będą „proporcjonalne”. Mogą być tylko mniej lub bardziej „dysproporcjonalne”.
Politolodzy wymyślili miarę tej „dysproporcjonalności”, tzw. Indeks Gallaghera, który jest miarą
odstępstwa od proporcjonalności. Gdyby wybory były rzeczywiście proporcjonalne, tzn. gdyby
każda partia uzyskała tyle procent mandatów, ile procent głosów wyborczych zdobyła, to
indeks ten wynosiłby zero. Im większa jest więc wartość tego indeksu, tym wybory są bardziej nieproporcjonalne.
12 kwietnia 2001, grupa 57 posłów, wśród których znajdujemy tak znane nazwiska jak
Bronisława Geremka, Jana Olszewskiego, Henryka Wujca, Mariana Krzaklewskiego, Jarosława Kaczyńskiego, Mariana Piłki, Kazimierza Marcinkiewicza, Ludwika Dorna i wiele innych, wystąpiła z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie ordynacji wyborczej,
według której odbywały się wybory do Sejmu w roku 1993 i 1997 za sprzecznej z konstytucyjnymi zasadami proporcjonalności i równości wyborów do Sejmu [12]. Ten niesłychany
wniosek konstytucyjny poszedł od razu do kosza i nigdy nie został rozpatrzony, a jego autorzy nie uznali za stosowne wyjaśnić swoim wyborcom, jakże to tak mogło być, że dwukrotnie
już dostali się do Sejmu w sposób sprzeczny z Konstytucją! Wniosek ten nigdzie poza Biuletynem Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW nie został opublikowany, a wybitni politycy,
którzy się pod nim podpisali wolą wprowadzać nas w błąd i udawać, że nic takiego nie miało
miejsca. Warto jednak przyjrzeć się argumentacji koryfeuszy naszej sceny politycznej, jakie
też zarzuty postawili ordynacji wyborczej, którą wcześniej sami wymyślili, popierali i wprowadzili w życie.
Otóż zasadniczy argument tego wniosku oparty jest właśnie na wartości indeksu Gallaghera. Podają oni mianowicie, że obliczony przez nich indeks Gallaghera dla wyników wyborów w roku 1993 wyniósł 15, 8, natomiast dla wyników wyborów w roku 1997 wyniósł 9,8.
Twierdzą zatem w swoim wniosku, że te wartości indeksu dysproporcjonalności sytuują
system wyborczy III RP nie wśród krajów o proporcjonalnym systemie wyborczym, ale wśród
— 12 —
krajów, w których wybory odbywają się w JOW! Otóż opierając się na wynikach analiz opublikowanych w monografii Davida M. Farrella informację, że np. w USA ten indeks dysproporcjonalności wyniósł w ostatnich wyborach zaledwie 5,43, a na przykład w wyborach w
Republice Malawi tylko 2,00! A zatem, z punktu widzenie „proporcjonalności” wyniki wyborów w okręgach jednomandatowych okazały się w tych krajach dużo bardziej „proporcjonalne” niż kolejne wybory w ordynacji proporcjonalnej obowiązującej w Polsce.
Z tych danych wynika, moim zdaniem, jeden wniosek: wpisanie do Konstytucji zasady
„proporcjonalności” wyborów do Sejmu prowadzi do konstytucyjnych kłopotów i gdyby, tak
się zdarzyło, że trafilibyśmy na przyzwoitych i obiektywnych sędziów tego Trybunału, to wyniki wszystkich wyborów, jakie do tej pory odbyły się w Polsce, można by zakwestionować.
Być może jest to argument wystarczający, żeby ten zapis zniknął z Konstytucji bez potrzeby
wychodzenia na ulice.
— 13 —
Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych został zainicjowany w roku 1993 przez prof. Jerzego Przystawę z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Ruch skupia obywateli, którzy zmierzają do zmiany systemu wyborczego i wprowadzenia w Polsce jasnej, prostej i demokratycznej ordynacji wyborczej – wyboru posłów w niewielkich (ok. 80 tys. mieszkańców) okręgach wyborczych.
W ciągu ostatnich lat Ruch zorganizował ponad 60 konferencji naukowych poświeconych JOW - z udziałem wielu naukowców, działaczy samorządowych, studentów. Zgromadzono liczący się dorobek naukowy i praktyczny.
Od 2003 r. do 2005 Ruch zorganizował tygodniowe akcje ogólnopolskie pod hasłem
„Marsz na Warszawę”.
Działania Ruchu i postulat zmiany ordynacji napotykają na opór liderów partii politycznych, którym obecny system zapewnia uprzywilejowaną pozycję i kontrolę nad wyborem
posłów.
Krajowe Biuro Ruchu mieści się we Wrocławiu:
ul. Białoskórnicza 3/1,
50-134 Wrocław
Kontakt z Ruchem można nawiązać również drogą mailową:
[email protected]
— 14 —
— 15 —