Patrycja Włodek
Transkrypt
Patrycja Włodek
Patrycja Włodek Strach i pożądanie – Upadek Seryjny morderca jest jednym z najbardziej wyświechtanych współczesnych motywów popkulturowych – wystarczy prześledzić niekończący się przemarsz Hannibala Lectera przez karty powieści, ekrany kin i telewizorów. Psychopatyczny zabójca miał już wprawdzie tysiące twarzy, ale jednak – by sięgnąć tylko do kilku serialowych przykładów z brzegu, np. Dextera, Hannibala, The Following bądź Detektywa – pewne tendencje zdają się dominować. Tak w serialach, jak i w filmach zbrodnia jest więc najczęściej – delikatnie to ujmując – wymyślna, a scenarzyści ścigają się w sadyzmie z tworzonymi przez siebie bohaterami. Mordercy są obowiązkowo demoniczni. Nawet jeśli nie towarzyszy im wyrafinowanie i wysmakowanie Lectera (Mads Mikkelsen) z Hannibala (2013–) lub Joe Carrolla (James Purefoy) z The Following (2013–) – psychopatycznego profesora literatury, którego zbrodnie są inspirowane prozą Edgara Allana Poego, to z pewnością będą co najmniej złowieszczy i naznaczeni (psychicznie, to jasne, ale też fizycznie). Jak okaleczony Errol (Glenn Fleshler) w Detektywie (2014–). Nierzadko w tle fabuł znajdziemy kult religijny, rodzinną patologię i/lub skazę z dzieciństwa; obowiązkowym elementem morderczej świty jest też adwersarz walczący zarówno ze sprawcą, jak i z własnymi traumami. Wymienione przykłady wydają się reprezentatywne dla dominującego – makabrycznego, ale również nużącego przez swą powtarzalność i przewidywalność – trendu eksploatowania kultu seryjnego mordercy we współczesnej popkulturze, stematyzowanego już 20 lat temu przez Olivera Stone’a w Urodzonych mordercach (1994). Interesujących przykładów odchodzenia od tego wzorca dostarczają neoseriale, tym razem brytyjskie. Warto wspomnieć o Ripper Street: Tajemnicy Kuby Rozpruwacza (2012–), produkcji, której polski tytuł przeczy istocie pomysłu, czyli porzuceniu sprawy najsłynniejszego seryjnego zabójcy w historii już w pierwszym odcinku i na rzecz śledztw fikcyjnych, ale splecionych z prawdziwymi postaciami, oraz na realistycznym oddaniu życia w złych dzielnicach wiktoriańskiego Londynu. Jeszcze lepszą propozycją jest mroczny i ponury Upadek (2013–). W zaledwie pięciu odcinkach (drugi sezon ma ich liczyć sześć) scenarzyście Allanowi Cubittowi i reżyserowi Jakobowi Verbruggenowi udało się nie tylko odświeżyć wizerunek seryjnego mordercy, jednocześnie go urealniając. Nieco przedefiniowali oni również samą formułę, nader często oskarżaną o mizoginię ze względu na powszechnie wybieraną płeć ofiar, wysokie stężenie makabry towarzyszące zabijaniu oraz późniejszą ekspozycję czyniącą z okaleczonych zwłok sadystyczny, a zarazem wizualnie wyrafinowany spektakl. Fabuła Upadku wydaje się prosta. Oto w Belfaście grasuje dusiciel kobiet, których martwe ciała pozostawia w ich własnych sypialniach umyte, wypielęgnowane (maluje im paznokcie, czesze) i upozowane, choć mało wymyślnie. Jego tropem podąża komisarz Stella Gibson, wezwana specjalnie z Londynu, by skontrolować przebieg dochodzenia w sprawie pierwszego morderstwa, które wydawało się jeszcze odosobnionym wypadkiem. Wkrótce oczywiście pojawiają się kolejne ofiary, a Stella przejmuje dowodzenie. Ta historia – pozornie konwencjonalna – jest jednak elektryzująca z kilku powodów. Wśród nich najważniejsze są konstrukcje głównych postaci – mordercy i policjantki – wzmacniane przez doskonałe wybory obsadowe. Główne role kreują Gillian Anderson oraz Jamie Dornan, na razie najbardziej znany z dużo słabszego występu w Dawno, dawno temu (2011–) – wkrótce jego sława osiągnie skalę globalną za sprawą tytułowej roli w 50 twarzach Graya (2015, S. Taylor-Johnson). Grany przez Dornana Paul Spector łączy w sobie dwie, zdawałoby się przeciwstawne, cechy – obie wniesione przez samego aktora i doskonale zintegrowane ze scenariuszem. Jest przystojny, co jednak w kontekście charakteru i poczynań granej przez niego postaci zamiast przyjemności wprowadza niepokój i dyskomfort. Co istotniejsze – mimo niezaprzeczalnej urody – bohater jest bardzo zwyczajny. To biały, trzydziestokilkuletni mężczyzna, żonaty z równie przeciętną, choć mniej od niego urodziwą, kobietą. Oboje pracują w zwyczajnych zawodach (ona jest pielęgniarką, on terapeutą w ośrodku opieki społecznej), mają dwoje dzieci, standardowy dom i takież kontakty towarzyskie oraz rodzinne. Spector w żaden sposób nie wybija się ponad otaczające go tło, oczywiście pomijając fakt, że jest seryjnym mordercą. Nie wyróżnia się na zewnątrz – mroczna strona jego osobowości pozostaje tylko dla ofiar i niego samego, np. gdy w samotności podnosi sprawność fizyczną niezbędną do mordowania, a podczas terapii potajemnie szkicuje pacjentkę w specyficznych sytuacjach. Jego zwyczajność budzi zaufanie i pomaga mu się ukryć – np. gdy podsłuchuje rozmowę swej przyszłej ofiary z jej siostrą, jako kamuflaż wykorzystując spacer z córką. O tym, że niełatwo go złapać, nie decydują ani jego wybitna inteligencja, ani umiejętność przewidywania poczynań policji, ani wyrafinowane gry prowadzone ze śledczymi. Wręcz przeciwnie – gdy po raz pierwszy rozmawia przez telefon ze Stellą Gibson, jest przerażony i zaszokowany tym, jak wiele o nim wiadomo jedynie na podstawie badania miejsca zbrodni i śledztwa. Twórcy wielokrotnie podkreślają, że Spectora przed demaskacją ratuje szczęście bądź przypadek – nie jest demonicznym mistrzem zbrodni doskonałej, nadczłowiekiem pokroju Lectera lub Carrolla. Nie jest nim także dlatego, że – przynajmniej na razie – autorzy ujawniają jedynie niewielkie skrawki jego przeszłości, wystrzegają się łatwego tłumaczenia i podsuwania motywacji, których przecież nigdy nie poznają jego ofiary. Spector jest enigmą, ale jednocześnie reprezentuje banalność i codzienność zła. To „chłopak z sąsiedztwa”, na którego nie zawsze nawet zwraca się uwagę. Gdy pojawia się na policyjnym korytarzu, wymienia wprawdzie spojrzenia z panią komisarz, ale nie wzbudza jej zainteresowania. Przez to okazuje się jednak nieporównanie bardziej przerażający niż wielu innych seryjnych morderców znanych z popkultury, nawet tych, którym ustępuje pod względem sadyzmu. Jest od nich prawdziwszy, bardziej namacalny – taki, jaki mógłby być w pozaekranowej rzeczywistości. Jego tropem podąża równie enigmatyczna Stella Gibson, wprowadzając przy okazji na ekran bardzo silny wątek feministyczny. Gibson, w stopniu nawet większym niż Spector, jest postacią reprezentatywną dla seriali nowej generacji. Niełatwo się z nią utożsamić – nie okazuje emocji i niewiele o niej wiadomo. Nie jest to postać pisana z myślą o dydaktycznym przekazie bądź zaskarbianiu sympatii widzów i innych bohaterów (choć budzi ich podziw). Wręcz przeciwnie, staje się swego rodzaju przeszkodą, na którą po kolei wszyscy się natykają. Przede wszystkim jest profesjonalna, kompetentna i chłodna – tak w kwestiach zawodowych, jak i prywatnych – co doskonale koresponduje z perfekcyjnym, starannie wykreowanym, wręcz wystudiowanym wizerunkiem Gillian Anderson. Ten zabieg działa podwójnie. Co naturalne, jest zintegrowany z akcją – wyrazista, silna osobowość Stelli dominuje w fabule i stanowi doskonałą przeciwwagę (ale też uzupełnienie) Spectora, najczęściej ujawniającego siłę tylko wobec ofiar. Oboje są w jakiś sposób „inni”, „obcy” w otaczającym ich świecie, ale oboje chcą go formować na swój obraz i podobieństwo. Jednocześnie kreacja pani komisarz tematyzuje kwestię zwyczajowego antyfeminizmu podobnych fabuł, będącego emanacją mizoginii podskórnie obecnej także w wyemancypowanych społeczeństwach. Gibson drażni – co jest wielokrotnie pokazywane w relacjach z innymi bohaterami (przeważnie mężczyznami) – przede wszystkim dlatego, że nie jest „kobieca”, reprezentuje cechy zwyczajowo przypisywane mężczyznom. Co interesujące, Upadek opowiada jednak nie tyle o walce bohaterki ze zmaskulinizowaną rzeczywistością (która zresztą odbija się od niej jak fala od skały), ile o ustanawianiu przez nią własnej, „kobiecocentrycznej” optyki. Stella Gibson nie tylko beznamiętnie wytyka otaczającym ją policjantom seksizm, ale też znajduje się w centrum świata przedstawionego – kształtując go konsekwencją i stanowczością swoich działań. Gdyby Allan Cubitt, reżyser i scenarzysta drugiego sezonu, zmienił bieg tej historii i odwrócił relacje, mogłoby się to kłócić z dotychczasowym wizerunkiem obu postaci i obrazem serialowej rzeczywistości. Jest on bowiem bardzo konsekwentny, intensywny, doskonały pod względem fabularnym i spójny stylistycznie. Dominują w nim mrok i chłód (także kolorystycznie – wyróżnia się karminowy lakier, którym Spector maluje paznokcie swych ofiar), natychmiast niwelujące i pochłaniające wszelkie przebłyski ciepła. Destrukcji ulega przede wszystkim rodzina. Ta najszczęśliwsza w całym serialu – jednej z ofiar – zostaje zniszczona przez Spectora, inne są dysfunkcyjne, nie zapewniają bezpieczeństwa. On sam daje córeczce w prezencie wisiorek uduszonej dziewczyny, a w swoim własnym domu przechowuje mordercze „trofea”. Twórcy wpletli w tę fabularną grę także publiczność. Obok ambiwalentnych emocji, jakie może budzić ekranowa obecność Jamiego Dornana w zestawieniu z działaniami granej przez niego postaci, istotne jest to, że dzięki nieujawnianiu informacji o emocjach, motywacjach i przeszłości Paula Spectora oraz Stelli Gibson nie sposób się z nimi utożsamić, a przynajmniej jest to maksymalnie utrudnione. Zapewne łatwiej zrozumieć sytuację ofiar i policjantów, bezbronnych i bezradnych, mogących jedynie biernie obserwować „obce” działania protagonistów. Sprawia to, że choć krew nie tryska z rozciętych tętnic, ciała nie są masakrowane na najwymyślniejsze sposoby, a z labiryntów nie wyłaniają się potwory o nieludzkim wyglądzie, Upadek – w którym strach nie jest budowany tak łatwymi i przewidywalnymi sposobami – pozostaje jednym z najmroczniejszych i najoryginalniejszych współczesnych seriali.