moje ciało siedzi przy biurku i pisze nie patrzy na

Transkrypt

moje ciało siedzi przy biurku i pisze nie patrzy na
od początku
moje ciało
siedzi przy biurku i pisze
nie patrzy na mnie
przez okno
tup tup
przez korytarz
z maleńkości
mniej niezdarnie
a jednak
ostrożniej
przeprawa
na drugi brzeg dokołyszą
zaprzęgnięte do dziobu fale
kurs na port
pływający w słodkiej szancie
sto srebrników w morzu
w niebie
nie ma latarni – nie potrzeba
starczą przymknięte drzwi sypialni
dzieci, dzieci
jak piórka
strzępi wiatr
oho
zimny prysznic
jesienny
muszą poznać
glinę ludzkich ciał
i serc
perspektywy
dziecko potrafi
zadać kłam tęczy
znak zapytania
poprzedza ciszę
bo o tym tylko
marmur
po drugiej stronie
snuje opowieść
dla jednych
śmierć –
abecadło, sznurówki
dla innych
fragment gazety i sen
wśród swoich
gryziesz trawę
z plastiku
na zgięciach parzy błoto
wieczorem zmyjesz
epitet z godności
i nazajutrz
sam kogoś znajdziesz
nieszczęśliwa
nadal w moim oku
nawet świta coś
przetrzyj
a ja dalej
a to głębiej
pożegnanie anioła
kraniec świata
za załamaniem tylko
przestrzeń bez zabezpieczeń
i pytanie
czy jeśli nie wyrosną skrzydła…
wiosna zegarmistrza
zatrzymam czas
zsynchronizuję się z niebem
wezmę na poprawkę
jaskółkę wśród drzew
karuzela
zakręć mną, zakręć!
niech się rozmaże
południe
posadzę drzewo
między wschodem a zachodem
będzie miało dużo słońca
a ty zostań w domu z małym
i tak dziś nie pomożesz
bajka na opak
żyli długo i szczęśliwie
są już zawsze razem
znajdziesz ich w dolinie
za tą góra i lasem
zmienionych w kamień
dawno, dawno temu
lato zegarmistrza
czas płynie
czy to ja płynę?
czy to ja uciekam?
zachód
wieżowiec płonie
z okien skaczą
nieprzerwanie
półognie półcienie
aż zachód zgaśnie
i dotrze do mnie
że to tylko refleks
któregoś tam wtorku
płoniemy
zamknęły się oczy
jednego z ostatnich
rozwarły na nowo
na wiosnę
by miały gdzie osiąść
jak dwie gwiazdki szronu
iskierki co kiedyś
zagasną
dla Krzysia
znowu słońce obce wstało
flaga tęsknie dogorywa
już się zrywa, już się zrywam
byle w garze się ostało
znowu w butach dźwigać kamień
ciężar duszy na ramieniu
śpiewam, bębni, maszeruję
ku fabryce bohaterów
x
zamykam wieko
zmatowiałe treści skarbu
wypaczony zew szkarłatu
wszystko
błyszczało już w drodze
zostawię myśl
jak ktoś przed
dla kogoś po
jesień zegarmistrza
tik tak tik tak
a gdyby tak…
tak tik tak tik
post scriptum
powinienem był go wysłać
dwadzieścia lat temu
ale dziś jest za późno
już tylko na westchnienia
ja
turla się butelka
po całym autobusie
przed pętlą podskoczy dwa razy
wysiadam –
nie moja
choć ja
posłuchaj
nie bądź jak ci hałaśliwi
głodny zrywów i skandali
szukaj ładu
pokój światu
przeżuj słodkie obietnice
odrzuć rady zahukanych
ufnych tylko sobie samym
wiernych brakom ideałów
idealizujących zawiść
ucz się od wzorowych synów
matki ziemi
i pradziadów
dbaj o pamięć
miłość bliskich
wspieraj słabych
szanuj wszystkich
spraw by każda chwila życia
miała sens
i uśmiechaj się
maluszku
sad
kiedyś rósł tu grzech na grzechu
robaczywy znaczy zdrowy
dziś jak ten asceta
karmię tylko wspomnienia
czasem wiatr roztrząśnie problem
przemijania
romantyk
wzrok nie ten
nie zobaczę
jaka jesteś piękna
piękna jak zawsze
zapadnia
tak chciałoby się żyć
a nie naprawiać głupoty
chuligana z podwórka
kochanka mężatki
ojca bez głowy do dzieci
ale wymagasz od starca
kroku wstecz
artystka
starej daty
a co
że szydełko miast pędzla
że galeria żywa
serce, drogie dzieci
nic więcej nie trzeba
za blisko do już
już tuż
tuż już
lekcja
uczymy się całe życie
a co to życie uczymy się
tuż przed
dzwonkiem
zima zegarmistrza
dłuży się
śmierć
śnieżnego płatka w oku
zegarek przestał tykać
zamarzł
puk puk
kto tam?
…
zaszczękało
nad kartką papieru
zapiszę ci rodzinny album
strażniku pamięci
i pagony, którym winien jesteś cześć
weź też pięć klaserów znaczków –
to dorobek wielu lat
wreszcie książki
nie starzeją się słowa
czytałem je
w twoim wieku i zobacz
a ty i tak powiesz
biedak nic mi nie zostawił
spotkanie
dzisiaj
bylibyśmy diamentowi
zapalam biały płomień – dla odmiany
nie wiem, co sądzisz…
wkrótce ujrzę cię znowu
w tym ostatnim deja vu
gdy przelatuje
do końca
pozór początku
pod ułudą końca
muszę trwać
ponad czasem
czasem w czasie
by niegroźnie tykał sen