Pośród szerokich pól rosło sobie drzewko jabłoni. Drzewko było

Transkrypt

Pośród szerokich pól rosło sobie drzewko jabłoni. Drzewko było
Marta Jakubiec, KRZEW WINOROŚLI
Pośród szerokich pól rosło sobie
drzewko jabłoni. Drzewko było piękne,
lecz nie czuło się szczęśliwe, smutek
zalewał jego duszę. Często wypłakiwało
się
w
piórka
wędrownych
ptaków
i mówiło im, że chciałoby mieć młodszą
siostrę
bądź
przyjaciela,
któremu
powierzałoby swoje tajemnice i z którym
dzieliłoby troski i radości.
Jeden z ptaków wziął sobie do serca
słowa jabłoni. Z przyniesionego w dzióbku
nasionka bliziutko drzewa wykiełkowała drobna roślinka.
- Jak masz na imię? - spytało drzewo.
- Jestem winoroślą – odpowiedziała roślina.
- Miło mi cię poznać - rzekła na to jabłonka. - Czułam się tutaj
bardzo samotna. Razem będzie nam raźniej. Będę cię wspierać.
Mała roślinka była wątła i krucha, toteż drzewko nie
zastanawiając się długo, roztoczyło nad winoroślą ochronny
parasol. Kiedy chłód nocy stawał się dokuczliwy, ogrzewało
roślinkę swoim oddechem, w gorące zaś południe użyczało
cienia. Winorośl rosła szybko, lecz nie tak jak pospolite drzewa.
Zamiast pionowej postury zakończonej owalną kopułą
wychodziły z niej cieniutkie pręciki niczym kręcone włosy.
Pręciki te wyraźnie szukały punktu zaczepienia, by móc się piąć
ku górze. I znów jabłonka pośpieszyła z pomocą:
- Oprzyj się o mnie, będzie ci wygodniej.
Roślince nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mig objęła
pień jabłonki. Z dnia na dzień jej kurczowy chwyt stawał się
coraz mocniejszy, mimo to drzewo nie skarżyło się i nie
protestowało. Jabłoń wciąż traktowała winorośl jak kogoś
bliskiego, kto wymaga opieki. Niekiedy wiatr czesząc głowę
drzewka, szeptał mu do ucha:
- Zastanów się, co robisz. Pewnego dnia nie będę miał już tu
kogo odwiedzać.
- Dobrze ci się mówi, wietrze, bo nie masz potrzeby dzielenia
się swoim życiem z drugim. Wystarczasz sam sobie, lecąc gdzie
chcesz i robiąc co chcesz - odpowiadała jabłonka.
Winorośl starała się nie brać udziału w tych pogawędkach
wietrzno-jabłonkowych. Zbyt była zajęta przestrzennym
myśleniem. Nie chciała być lokatorką u jabłonki, marzyła o roli
pani domu, dlatego coraz odważniej spoglądała ku zielonej
koronie.
- Duszno mi - rzekła pewnego dnia do drzewa. - Ty masz tam,
z góry, lepszy widok, bliżej słońce, wiatr i ptaki. Wszystko jest
twoje, a ja muszę się zadowolić tym, co ci zbywa. Mizerne me
kiście dojrzewają w cieniu twoich soczystych jabłek. Pozwól mi,
proszę, choć raz spojrzeć z wierzchołka szczytu na otaczającą
okolicę. Obiecuję, że nie zostanę tam na długo.
Litościwe serce jabłonki nie podejrzewało niczego złego.
- Bardzo proszę. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że cię
skrzywdziłam.
Winorośl czym prędzej wspięła się na sam czubek drzewa i tak
jej się tam spodobało, że zapomniała, co obiecała jabłoni.
Zresztą niewiele ją to teraz obchodziło. Najważniejsze, że jej
grona stawały się coraz większe i nabierały koloru
w południowym słońcu. Roślina udawała, że nie słyszy
rozdzierającego
płaczu
jabłonki,
który
alarmował
o wyczerpujących się siłach, gnijących jabłkach, zasychających
gałązkach drzewa. Winorośl przyzwyczaiła się do tych łez
i lamentacji.
Któregoś dnia, gdy jak zwykle korzystała z kąpieli
słonecznych, ciesząc swe oczy obfitością granatowych kiści,
poczuła jak coś dziwnie trzeszczy. A, to pewnie kolejne
fanaberie jabłoni - myślała. - Jak bym się tak wszystkim
przejmowała, nie miałabym tego, co mam.
Trzeszczenie jednak złowrogo powtórzyło i…
chwilę później zielony baldachim drzewa
przewrócił się, a wraz z nim winorośl. Na
jakikolwiek ratunek było już za późno.
Winorośl runęła z wielkim hukiem, a sok
z
jej
granatowych
owoców
wsiąkał
w miejsce, gdzie spadały łzy jabłonki.
Tak skończyła się historia winorośli, która
cudzym kosztem chciała osiągnąć cel swoich
marzeń.
oprac. graficzne MiGBP w Tyczynie
www.tyczyn-biblioteka.pl