George Muller

Transkrypt

George Muller
George Muller
Mąż , który ufał Bogu
Wśród największych pomników tego, co maże być dokonane przez prostą
wiarę w Boga - są wielkie Domy Sierot (zajmujące powierzchnię 13 arów ziemi) przy ulicy Ashley
Downs w Bristolu (Anglia). Kiedy Bóg włożył w serce Jerzego Millera pragnienie zbudowania tych
zakładów, miał on w (swojej) kieszeni tylko 2 szylingi. Swoich potrzeb nie ogłaszał ludziom; Bóg
jednak pokierował tak, iż przesłano mu stopniowo środki na budowę i utrzymanie zakładów. Przez
wszystkie lata, od chwili przybycia pierwszych sierot do zakładów, Pan posyłał pożywienie we
właściwym czasie, tak iż nic zdarzyło się, aby kiedykolwiek dzieci nie otrzymały posiłku.
Chociaż Jerzy Muller stał się sławny jako jeden z największych w historii mężów modlitwy, to nie
znaczy to, że był od razu święty. Od młodości brnął bardzo głęboko w grzechu, dopóki nie znalazł go
Chrystus.
Jerzy Muller urodził się 27.9.1805 r. w Kroppenstadt. Ojciec jego był poborcą podatków, do spraw
religii odnosił się obojętnie, a do dzieci swoich niepedagogiczne, dawał im na przykład zbyt dużo
pieniędzy.
Życie Jerzego Mullera można podzielić na 5 okresów:
I okres: to lata do nawrócenia i odrodzenia (rok 1805-1825);
II okres: to lata pracy i nauki w różnych miejscach (rok 1825 - 1835);
III okres: to lata pracy w Bristolu (rak 18:35-1875);
IV okres: to podróże misyjne (1875-1892);
V okres: to ostatnie lata po podróży misyjnej (1892-1898).
Muller mając niespełna 10 lat, był już notorycznym złodziejem. W takim stanie ojciec postanowił
jednak oddać syna do uczelni, aby stał się kaznodzieją, ale nie dlatego, aby mógł służyć Bogu, lecz
żeby miał w przyszłości łatwe życie w kościele państwowym.
"Mój czas - mówi Muller - był teraz spędzony na studiowaniu, czytaniu przewrotnych powieści i
rozpuście: takie życie pędziłem do 14 lat, wówczas, kiedy umarła mi matka. Tej nocy, kiedy
umierała, ja grałem w karty aż do drugiej w nocy, a następnego dnia, był to dzień Pański, poszedłem
z kilkoma towarzyszami grzechu do karczmy i tam upiwszy się mocnym piwem, wyszliśmy w takim
stanie na ulicę".
"Stawałem się coraz gorszy. W trzy, albo cztery dni po tym zostałem konfirmowany, a przez to
dopuszczony do udziału w Wieczerzy Pańskiej. Byłem w stanie wielkiej niemoralności; w owym dniu
przed samą konfirmacją, kiedy byłem w kościele, aby przed kapłanem wyspowiadać się z grzechów
(według zwyczaju), w formalny sposób oszukałem go, ponieważ wręczyłem mu tylko dwunastą cześć
pieniędzy, które mi ojciec dał dla niego".
I tak z dnia na dzień głębiej zapadał w grzech marnując młode lata. Mając 16 lat, 'dostał się do
więzienia. Po powrocie do domu otrzymał chłostę od ojca. Od tego czasu zaczął, ze względu na ojca,
prowadzić przykładne życic, lecz tylko pozornie. "Ale podczas gdy zewnętrznie pozyskiwałem
szacunek u mojego otoczenia, nie troszczyłem się wcale o sprawy Boże, lecz żyłem grzesząc bardzo
nadal, tylko że potajemnie; w konsekwencji zachorowałem i przez 13 tygodni przywiązany byłem do
łoża. Raz po raz czułem, że powinienem stać się innym człowiekiem, próbowałem zmienić swoje
zachowanie, szczególnie gdy przystępowałem do Wieczerzy Pańskiej dwa razy w roku".
Będąc na uniwersytecie w Halle na wydziale teologii, zawarł Muller znajomość ze studentem
nazwiskiem Beta, wielkim grzesznikiem. Brnęli więc w grzechu razem, aż w czerwcu 1825 r. Jerzy
znów zachorował. Po wyzdrowieniu jednak nadal oszukiwał ojca i okradał kolegów.
"Pewnego sobotniego popołudnia w połowie listopada - mówi Muller - poszedłem na spacer z
moim kolegą, Betą. Wracając z tej przechadzki, powiedział on do mnie, że począł chodzić w sobotnie
wieczory do domu pewnego chrześcijanina, gdzie odbywają się zebrania. Na moje dalsze pytania powiedział mi, że czytają tam Biblię, modlą się, śpiewają i czytają duchowe kazania. Gdy usłyszałem
to, wydało mi się, że to jest to, czego szukałem całe życia. Natychmiast zapragnąłem tam pójść z
moim kolegą, który nie od razu chciał mnie zabrać, bo znał mnie jako wesołego, młodego człowieka i
myślał, że nie będzie się mi podobało takie zebranie. W końcu poszliśmy razem". Po śpiewie,
czytaniu Słowa Bożego i modlitwie Muller czynił sobie wyrzuty: "Ja jestem przecież o wiele więcej
wykształcony i do czytania kazań mam więcej prawa, niż Werger (gospodarz domu), to potrafię
robić, ale tak modlić się jak Werger, tego nie potrafię". Od tej chwili poczuł, jak z serca zaczyna mu
tryskać źródło radości. W drodze powrotnej powiedział do Bety: "Wszystko, co widzieliśmy w czasie
podróży po Szwajcarii i wszystko, cośmy poprzednio przyjemnego przeżyli, jest niczym w
porównaniu z tym wieczorem. Czy klęknąłem na kolana po powrocie do domu, nie pamiętam, ale to
wiem, że w· pokoju szczęśliwy położyłem się do łóżka. Nie miałem bowiem najmniejszej wątpliwości,
że Jezus rozpoczął we mnie swoje dzieło łaski. Przeżywałem radość bez jakiegokolwiek smutku serca
i jakiegoś głębszego poznania, ale ten wieczór był punktem zwrotnym w moim życiu. Moje życie
stało się teraz całkiem inne. Pozostawiłem moich kolegów grzechu, przestałem chodzić do szynków.
Przyzwyczajenie mówienia nieprawdy zostało zaniechane, chociaż jeszcze czasem pojawiało się.
Czytałem Pismo Święte, modliłem się, często chodziłem do kościoła, miłowałem braci z właściwych
motywów i stałem po stronie Chrystusa. Studenci, moi koledzy, zaczęli się ze mnie śmiać".
W kilka tygodni po swoim nawróceniu Muller czynił szybkie postępy w życiu chrześcijańskim.
Pragnienie to rozbudził w nim pewien misjonarz swoim postępowaniem - oddał on wszystkie
dochody wraz z domem dla Chrystusa. Na przeszkodzie Mullerowi stał ojciec, który nie zgadzał się z
myślą Jerzego.
Ojciec bowiem chciał zapewnić synowi wygodne życie w zawodzie duchownego, a tymczasem syn
chciał zostać misjonarzem. Jerzy Muller zaprzestał brać pomoc od ojca. Bóg posłał mu środki, aby
mógł ukończyć naukę. Muller stał się narzędziem w zdobywaniu dusz dla Chrystusa. Wówczas kiedy
Muller opuszczał uniwersytet w Halle, liczba prawdziwie wierzących zwiększyła się z 6 do 20 osób.
Grupka ta często przebywała w pokoju Mullera na modlitwie, śpiewie i czytaniu Słowa Bożego.
W r. 1827 Muller zgłosił się na ochotnika, aby zostać misyjnym pastorem dla Niemców w
Bukareszcie, ale jakieś zamieszki przeszkodziły w tym zamiarze. W r. 1828 na zaproszenie
Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego przybył do Londynu. Wkrótce po przyjeździe do Anglii Muller
przeżył wspaniałe chwile ze swoim Zbawicielem, jego życie zostało jeszcze bardziej przekształcone.
"Przyjechałem da Anglii słaby, słaby na ciele, w konsekwencji wielu studiów, jak sądzę,
zachorowałem 15 maja. Stan był ciężki i wydawało się wtedy, że jestem nieuleczalnie chory. Im
słabszy byłem cieleśnie, tym szczęśliwszy byłem duchowo. Nigdy przedtem nie widziałem siebie tak
podłym, tak winnym, jak właśnie w tym czasie. Każdy grzech jak gdyby przychodził mi na myśl, ale
w tym samym czasie już wiedziałem, że te wszystkie moje grzechy zostały przebaczone, że byłem
omyty i zbawiony przez Krew Jezusa. Rezultatem tego był wielki pokój. Pragnąłem bardzo zejść z
tego świata, a być z Chrystusem... Została mi dana łaska poddania się woli Bożej".
Powyższe przeżycia Muller uważał za te właśnie, które bardzo pogłębiły jego całe duchowe
życie.
W piśmie "Christian" z 14 sierpnia 1902 r. Muller tak mówi: "Stałem się wierzącym w Jezusa
Chrystusa na początku listopada 1825 r. W tej chwili minęło 69 lat i 8 miesięcy. Pierwsze 4 lata po
nawróceniu były dosyć słabe. W lipcu 1824 r., a więc przed 66 laty, nastąpiło z mojej strony pełne
oddanie serca. Oddałem siebie całkowicie Panu Jezusowi. Honory, przyjemności, pieniądze, siły
fizyczne - wszystko złożyłem do stóp Jezusa i stałem się człowiekiem miłującym Słowo Boże.
Znalazłem wszystko w Bogu i w ten sposób we wszystkich moich próbach czasu duchowego
charakteru nic nie uległo zmianie przez 66 lat mojej pielgrzymki. Moja wiara jest nie tylko ćwiczona,
jeśli chodzi o rzeczy doczesne, ale dotyczy wszystkich dziedzin, ponieważ trzymam się Słowa
Bożego. Pomaga mi w tym moje poznanie Boga i Jego Słowa,
Muller podczas swojego pobytu w Devonshire przeżył wiele błogosławieństwa poprzez rozmowy
i wspólne modlitwy z pewnym pastorem pełnym mocy.. Ducha Świętego. Muller odczuł, że
zarówno w naszych dniach, jak i w czasach poprzednich, jedynym nauczycielem Ludu Bożego
jest Duch Święty.
"Służby Ducha Świętego przedtem nie rozumiałem, gdyż nie dożywałem jej praktycznie.
Rezultat był taki, że pierwszego wieczoru, gdy zamknąłem się w pokoju na medytację nad Pismem
Świętym, nauczyłem się więcej, niż w poprzednich kilku miesiącach".
Po powrocie do Londynu Muller usiłował wprowadzić swoich braci w seminarium w głębsze
prawdy, które sam poznał.
"Częstokroć, kiedy wracałem do mego pokoju po modlitwie rodzinnej, znajdowałem społeczność
z Bogiem tak słodką, że kończyłem często modlitwę dopiero po północy. Będąc pełen radości,
szedłem do braci, którzy podobnie jak ja odczuwali Pana, i tam kontynuowaliśmy przez godzinę lub
dwie nadal modlitwę. Byłem tak pełen radości, że niełatwo było mi zasnąć. O szóstej rano zastałem
znów braci na wspólnej modlitwie".
Muller odczuwając bliskość Boga postanowił opuścić Towarzystwo Misyjne i pójść pracować dla
Boga tam, gdzie Bóg mu wskaże. Niedługo potem objął pracę w Taignmonih. W kwietniu 1830 r. J.
Muller przyjął chrzest święty według Słowa Bożego (Dz, Ap. 8, 36-38 i Rzym. 6, 3-5). W
październiku dożył tego, co jest napisane w Przyp. Salomona 18, 22: "Kto znalazł żonę, znalazł rzecz
dobrą i dostąpił łaski od Pana".
W r. 1832 Muller przybył do Bristolu i tu miał pierwsze kazanie w kaplicy Gedeonowej. Od tego
czasu był ściśle związany z tym miastem prawie przez 66 lat. Praca Mullera i H. Cracka, jego
przyjaciela, była wielce przez Pana błogosławiona. Musiano otworzyć nową kaplicę; nazwano ją
"Bethesda". Tłumy ludzi szukały drogi zbawienia; mało było im czterech godzin do usługi Słowem
Bożym. W lutym 1833 r. J. Muller zaczął studiować życie swego rodaka, Augusta-Hermana
Frankego, założyciela sierocińców w Halle. W dniu 12 lipca 1833 r, o godzinie ósmej rano Mulier
wyszedł na ulicę wołając biedne dzieci do siebie, rozdał im na śniadanie chleb. 5 marca 1834 r.
ogłoszono na jawnym zebraniu projekt założenia zakładu dla sierot, o celu i poniższych zasadach:
1.Każdy wierzący zobowiązany jest i ma przywilej popierać dzieło (miłosierdzia).
2. Nie szukać życzliwości świata lub być od niego zależnym i nie szukać u niego poparcia.
3. Popierać pracę misyjną i inne prace na niwie Pańskiej, zgodnie z Pismem Świętym.
Zakładając wielkie sierocińce, Muller miał dwa szylingi w kieszeni, ale w sercu swoim miał
Jezusa Chrystusa, a w codziennym życiu - ustawiczną modlitwę. Rezultatem głębokiej wiary i
modlitwy Mullera było otrzymanie środków na zbudowanie sierocińców i wyżywienie sierot w ciągu
60 lat, bez ogłaszania swoich potrzeb ludziom. Przez okres 60 lat dzieci nie były ani razu bez
posiłku. Były czasem chwile, kiedy zbliżała się godzina posiłków, że nikt nie wiedział skąd przyjdzie
pożywienie. Pan zawsze jednak posyłał je we właściwym czasie. Pan nigdy się nie spóźnił, Przez
wszystkie dni opieki Mullera nad zakładami, dzieci miały zawsze żywność, odzież, pomieszczenie i
naukę. Ze wszystkimi swymi potrzebami przychodził do Jezusa Chrystusa. Ufał Bogu. Im bardziej
wiara jego była ćwiczona, tym stawała się silniejsza. Muller w ciągu tygodnia potrzebował na
utrzymanie 2.000 dzieci - 600 funtów. Bóg tak kierował, że otrzymywał więcej!
W chwili śmierci Mullera suma dochodów wynosiła 1 milion 500 tys. funtów. Większa część tego
została przekazana na sierocińce. Z funduszów, które otrzymywał - było wspieranych 120 tys. osób;
rozpowszechniono 282 tys. Biblii, 1.500.000 Nowych Testamentów oraz 112.000.000 książek
religijnych, broszur i traktatów.
W wieku siedemdziesięciu lat Muller rozpoczął swoje wielkie podróże misyjne. Przebył on 260.000
mil, jeżdżąc po całym świecie i głosząc Ewangelię. Podróże jego trwały do 90 roku życia.
Przypuszcza się, że w czasie swej pracy ewangelizacyjnej Muller przemawiał do 3 milionów ludzi.
Ostatnie 6 lat przebywał Muller w Bristolu doglądając sierot.
W nocy 10 marca 1898 r. upodobało się Bogu powołać wiernego sługę do Siebie. .
Jerzy Muller, podobnie jak Enoch, chodził z Bogiem. Muller był człowiekiem wiary, który szczerze i
poważnie modlił się maje jest ufać Bogu w każdym czasie.
14 marca 1898 r. za trumną szło 10.000 ludzi. W usłudze duchowej nad grobem przewodnim
Słowem był List do Hebrajczyków (13:9).
"Wspominajcie o przewodnikach swoich, którzy opowiadali wam Słowo Boże, a patrząc na
koniec ich życia, wiarę ich naśladujcie. Jezus Chrystus wczoraj i dziś, tenże i na wieki".
To, co Pan uczynił przez Mullera, rozbrzmiewa do dziś w każdym kraju. O, jak bardzo potrzeba
w naszych czasach ludzi, którzy poważnie i szczerze modlą się o to, aby okazały się owoce ich wiary.
Muller wypowiedział takie słowa pracując dla Pana: "Pamiętaj że tam, gdzie kończy się nasze
widzenie naturalnej podstawy do oczekiwania pomocy, tak długo wiara nie ma tutaj swobody
działania, jaką posiada wtedy, kiedy wszelkie oczekiwania okazują się próżne". Wspomnijmy tutaj
Abrahama (Rzym. 4, 18).
Pan używa sposobów, abyśmy się nauczyli opierać naszą ufność nie na własnych uczuciach lub
na czymś widocznym, jak to skłonni jesteśmy czynić, ale na Jego Słowie. Pan Jezus jest i dzisiaj ten
sam, jak mawiał potrzebującemu mocy Bożej: "Ufaj! Wstań! woła cię..." (Mk. 10, 49b).
Jerzy Ratz

Podobne dokumenty