magazyn PIĄTEK | prawo i bezprawie
Transkrypt
magazyn PIĄTEK | prawo i bezprawie
magazyn P I Ą T E K | prawo i bezprawie Elżbieta Borek, Ewa Kopcik PODEJRZANI na sankach Czy to prawda, że w Polsce powszechnie stosowany jest system bezzasadnego, przewlekłego aresztowania podejrzanych? Takie pytanie postawił naszemu rządowi Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Sprawa bez precedensu, bo jeszcze nigdy trybunał nie kierował do żadnego kraju pytania dotyczącego całego zagadnienia. 6.03.2009 – Kiedy mnie aresztowano, ważyłem 99 kilo przy wzroście 177 cm. Pół roku później, gdy wreszcie odzyskałem wolność, ważyłem już tylko 64 kg. Jestem lekarzem, mogę powiedzieć z całą odpowiedzialności, że gdybym pozostał jeszcze kilka tygodni w areszcie, po prostu bym zmarł – powiada. Wielokrotnie był konsultowany przez specjalistów spoza szpitala więziennego. Na konsultacje przewożono go w kajdanach na rękach i nogach, w łańcuchach, jak ciężkiego zbrodniarza. Do akt śledztwa wpłynęło kilka poręczeń, m.in. od prof. Władysława Bartoszewskiego, który oceniał dr. hab. Włodzimierza Stelmacha jako „wybitnego lekarza i uczciwego człowieka, powszechnie cieszącego się zaufaniem otoczenia”. Ręczył za niego również arcybiskup Ziółek, dr Marek Edelman, rektor i kierownicy klinik Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Okręgowa Izba Lekarska. Poręczenia nie poskutkowały. Prokurator wystąpił o kolejne trzy miesiące aresztu. Sąd się na to zgodził. Ostatecznie Stelmach odzyskał wolność dopiero 9 kwietnia ub. roku, kiedy biegli lekarze stwierdzili, że stan jego zdrowia zagraża jego życiu. – Prof. Irena Pietrzak z kliniki nefrologii w Poznaniu, gdzie zostałem przewieziony – oczywiście w kajdanach – na badanie, bo stan mojego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień, napisała, że natychmiast muszę opuścić szpital więzienny, bo zagraża to mojemu życiu – mówi Stelmach. Mimo wszystko musiał wpłacić ogromną kaucję. Nikt nie został powiadomiony o tym, że wychodzi: ani rodzina, ani adwokat. Zwolniony z powodu zagrożenia życia, musiał podróżować sam z Poznania do Łodzi. – Kiedy miałem możliwość zapoznania się ze swoimi aktami, trafiłem m.in. na przesłuchanie prof. Pietrzak. To wstrząsający dokument. Była świadkiem, ale została potraktowana przez prokuratora Adama Gierka jak podejrzana. Zadawał jej pytania typu: Ile pani wzięła łapówki, żeby Stelmacha wypuścić? Kto się z panią kontaktował w tej sprawie? Czy ktoś z Łodzi do pani dzwonił? Gestapowskie metody, gestapowskie postępowanie. Czy chodzi o coś więcej niż o złamanie człowieka? SAMOBÓJSTWO? JAROSŁAW PINKAS Z RODZINĄ FOT. ARCH.J.PINKASA 3 lutego br. zapadł wyrok w Strasburgu w sprawie skargi Adama K., który w areszcie spędził siedem lat, dziesięć miesięcy i trzy dni. Był podejrzany o zabójstwo i nielegalne posiadanie broni. Osądzenie sprawy w pierwszej instancji zajęło Sądowi Okręgowemu w Katowicach ponad osiem lat. Wyrok brzmiał – niewinny. Wcześniej jednak katowicki Sąd Apelacyjny automatycznie przedłużał areszt, tłumacząc to wagą zarzucanego przestępstwa, zagrożeniem wysoką karą i koniecznością zapewnienia prawidłowego toku postępowania. Odrzucił też skargę Adama K. na przewlekłość postępowania. Maciej Bernatt z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mówi: – W ostatnich latach Polska przegrała około 100 spraw przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu z powodu przewlekłych aresztów. W tym ostatnim wyroku Trybunał uznał, że jest to w naszym kraju „strukturalny problem” i nakazał Polsce go rozwiązać. Strukturalny – czyli niedotyczący pojedynczych przypadków, ale spowodowany błędami systemowymi. Do tych błędów zaliczył praktykę stosowania tymczasowego aresztu nie jako środka wyjątkowego, ale rutynowego oraz mechaniczne przedłużanie aresztów bez badania, czy nie wystarczy środek łagodniejszy, np. dozór policji lub poręczenie majątkowe. Za ten rekordowo długi tymczasowy areszt (w żargonie więziennym: „sanki”) Adam K. dostanie 10 tys. euro odszkodowania. W trybunale w Strasburgu czeka na rozpoznanie 145 następnych skarg. – Co roku ok. 200–300 tymczasowo aresztowanych jest uniewinnianych przez sądy. Do tego czasu siedzą w warunkach surowszych niż skazani, bo tymczasowy areszt ma reżim podobny jak stosowany wobec szczególnie niebezpiecznych skazanych. Uniewinnieni mają oczywiście prawo domagać się odszkodowań. Jednak odnoszę wrażenie, że tymczasowy areszt zaczyna zastępować karę. Sądy, orzekając ją, mają na uwadze, że oskarżony w toku postępowania przebywał w areszcie i wydaje się, że zasada domniemania niewinności schodzi na dalszy plan – uważa Maciej Bernatt. Jarosław Pinkas, wiceminister zdrowia w rządzie PiS, podejrzany o to, że dał się skorumpować szefom Diagnostyki i wydzierżawił tej spółce laboratorium w Instytucie Kardiologii im. Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, spędził w areszcie „zaledwie” 5 tygodni. – Areszt powinien czemuś służyć – mówi. – W moim przypadku, jak się domyślam, chodziło o to, żeby nie mataczyć. Jednak areszt nie jest przecież karą ani nawet jej fragmentem. Człowiek ma dopiero postawione zarzuty. Niczego mu nie udowodniono, a już traktowany jest jak najgorszy bandyta. Myślę, że podejrzanego wpycha się za kratki, odbiera się mu godność, poniża i upokarza po to, żeby pękł, skruszał i przyznał się do czegokolwiek. Najwyraźniej jest to jedyny mechanizm udowadniania winy. D4 Sądowe pomyłki coraz więcej kosztują podatników. W 2006 r. do sądów wpłynęło 577 wniosków o przyznanie rekompensat za niesłuszne skazanie, tymczasowe aresztowanie lub zatrzymanie. W 294 wypadkach zasądzono odszkodowania na ponad 5 mln zł, czyli średnio po 18 330 zł. POSIEDZI, TO SKRUSZEJE… Jarosław Pinkas został umieszczony w czteroosobowej celi tzw. VIP–owskiej. Ta nazwa to czysty oksymoron, bo niczym nie różni się od innych cel. – Gdy wychodziliśmy na spacerniak, więźniowie skandowali: „Je... ochronkę!”. Widocznie sądzili, że jesteśmy pod specjalną ochroną, mamy lepiej. Tymczasem lokatorzy cel VIP–owskich mają mniejsze prawa, bo to są jedyni osadzeni, których nie boją się strażnicy, mogą się więc na nich do woli wyżywać – mówi. – Przez 5 tygodni zabraniano mi kontaktu z żoną, moi adwokaci nie mieli dostępu do akt, na podstawie których zostałem zatrzymany. Wszystko razem to była jakaś nieprawdopodobna szykana – opowiada były wiceminister. – Zmianę ubrania dostałem po raz pierwszy w trzecim tygodniu. Jak było zimno, sypiałem w spodniach – tych, jakie miałem na sobie w momencie aresztowania. Brak czystych ciuchów, bielizny, butów na zmianę, to był poważny problem. Czemu to ma służyć, jeśli nie rozmiękczaniu osadzonego? Prof. Włodzimierz Stelmach, dyrektor łódzkiego Szpitala im. M. Kopernika, były szef łódzkiego NFZ, spędził za kratami pół roku i trzy dni. Cały czas w więziennych szpitalach – z powodu nadciśnienia, choroby wieńcowej i nerek. Schudł 35 kg. Od połowy 1996 r. o tymczasowym aresztowaniu decydują sądy (wcześniej prokurator). Polskie prawo zezwala policji na zatrzymanie na 48 godzin, nim podejrzany stanie przed sądem i na dodatkowe 24 godziny, by dać czas sądowi na podjęcie decyzji w sprawie aresztu. W tym okresie podejrzany przebywa w policyjnej izbie zatrzymań, a dostęp do prawnika ma z reguły ograniczony. Dopiero w tym roku weszły w życie przepisy przyznające solidniejsze prawa zatrzymanym. Policja i prokurator mają obowiązek go pouczyć o przysługujących mu prawach, w tym o prawie do skorzystania z pomocy adwokata, już na tym etapie postępowania. Jak to wygląda w praktyce? – Podejrzany ma prawo do jednego telefonu. Zazwyczaj dzwoni do rodziny, a ta w pośpiechu szuka jakiegoś adwokata, nie bardzo wiedząc, o co w ogóle chodzi. Adwokat też nie wie i najczęściej w ostatniej chwili dociera na rozprawę, na której sąd ma zdecydować o tymczasowym areszcie – opowiada jeden z krakowskich adwokatów. – Już na sali sądowej podejrzany podpisuje mi pełnomocnictwo do reprezentowania go. Prokurator w kilku zdaniach referuje sprawę i wnosi o areszt, najczęściej uzasadniając go potrzebą zabezpieczenia właściwego toku śledztwa i groźbą matactwa. Ponieważ nie wiem, czy takie niebezpieczeństwo w ogóle istnieje, a nie mogę podjąć skutecznej polemiki, nie wiedząc, czym dysponuje prokurator, wnoszę o możliwość zbadania akt. Do niedawna w 9 na 10 możliwych przypadków prokurator sprzeciwiał się, a sąd przychylał się do jego stanowiska. Cała rozprawa trwała zaledwie kilka minut i po przerwie sąd ogłaszał swe postanowienie – zwykle o zastosowaniu aresztu na 3 miesiące. Taki właśnie werdykt usłyszała żona prof. Stelmacha, prof. Iwona Stelmach, kierownik oddziału Klinicznego Interny Dziecięcej i Alergologii Katedry Pediatrii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. – Siedziałam na Grochowie, w 6–osobowej celi, jako podejrzana o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Pozbawiona przez dwa tygodnie kontaktu z rodziną, bez ubrań i bielizny na zmianę, gubiłam się w domysłach, o co chodzi. Nie poczuwałam się do żadnego ze stawianych mi zarzutów, nie znałam firmy, która miała mnie korumpować, ani ludzi, z którymi rzekomo byłam w zorganizowanej grupie przestępczej – mówi. – To było piekło. Nie bito nas, nie katowano, ale zostaliśmy pozbawieni godności. Została zatrzymana 3 tygodnie wcześniej niż jej mąż. Mówi, że załamała się dopiero wtedy, gdy dotarła do niej wiadomość o aresztowaniu męża. – Byłam gotowa powiedzieć wszystko, co chcieli usłyszeć, byle tylko mnie wypuścili. Miałam świadomość, że w domu została moja obłożnie chora matka oraz syn w klasie maturalnej – mówi prof. Iwona Stelmach. – To był jedyny moment, kiedy myślałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie odebrać sobie życie. Nie dziwię się pani Blidzie, że się zabiła. Ona na pewno wiedziała, przez jakie piekło musi przejść aresztant w tym kraju. Ja tego nie wiedziałam. Myślał o tym także Jarosław Pinkas: – Samobójstwo w areszcie jest tym jedynym czynem, na który człowiek ma wpływ. Długo rozmyślałem nad sposobem odebrania sobie życia, potem pojawiło się pytanie: niby dlaczego? Przecież nic nie zrobiłem! Taka biegunka myśli. Rocznie podobno ponad 600 osadzonych podejmuje próby samobójcze, ale ja sądzę, że chęć mają wszyscy, którzy nie chcą tam być. Areszt to przede wszystkim upokorzenie. Działa na wszystkie zmysły: węchu, bo tam śmierdzi; słuchu, bo jest nieustanny hałas, trzaskanie i krzyki; wzroku, bo ciągle jest półmrok przez blendy w oknach i smaku, bo do jedzenia dają bezkształtną bryję. Człowiek z osaczonymi zmysłami pozbawiony jest podstawowych praw ludzkich i obywatelskich. To nie jest miejsce dla ludzi. Wszystko, co miałem, zostało mi zabrane. Nawet kąpać mogłem się tylko raz w tygodniu, w warunkach uwłaczających godności, ale i to było moim marzeniem. Mieliśmy co prawda w celi wiadro i grzałki, ale intymności żadnej. Człowiek na nic nie ma wpływu. Jedna wielka szykana, która jest torturą. Przez 5 tygodni zabraniano mu nie tylko kontaktu z żoną. Także adwokaci nie mieli dostępu do akt, na podstawie których został zatrzymany. 6.03.2009 Kwestią dostępu do akt, na wniosek rzecznika praw obywatelskich, zajmował się w czerwcu ub. roku Trybunał Konstytucyjny. Wprawdzie uznał, że postępowanie przygotowawcze – odmiennie niż sądowe – słusznie nie jest oparte na zasadzie pełnej jawności akt, jednak w przypadku wystąpienia przez prokuratora o zastosowanie tymczasowego aresztu, oskarżony powinien mieć prawo wglądu do tej części akt, które stanowią uzasadnienie tego wniosku. Jak mówią adwokaci, w praktyce ciągle jednak bywa z tym różnie. JAKIE KOSZTY? Ze statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że sądy rokrocznie uwzględniają ponad 80 proc. wniosków prokuratorów o zastosowanie aresztu. W ub. roku odsetek uwzględnionych przez sąd zażaleń na areszt wyniósł 17,3 proc. (rok wcześniej 16,9, w 2006 r. – tylko 12,4 proc.) Jednak są też inne statystyki, z których wynika, że sądowe pomyłki coraz więcej kosztują podatników. W 2006 r. do sądów wpłynęło 577 wniosków o przyznanie rekompensat za niesłuszne skazanie, tymczasowe aresztowanie lub zatrzymanie. W 294 wypadkach zasądzono odszkodowania na ponad 5 mln zł, czyli średnio po 18 330 zł. Ponad 80 proc. wszystkich uwzględnionych przypadków dotyczyło niesłusznego tymczasowego aresztowania. W 2007 r. wszystkich wniosków było 634. W 324 sprawach zasądzono odszkodowanie na ponad 5,6 mln zł. I znów blisko 80 proc. wszystkich uwzględnionych przypadków dotyczyło niesłusznego tymczasowego aresztowania. Średnio zasądzone za to odszkodowanie wyniosło 18 700. zł. Danych za rok ub. na razie brak. Olbrzymie koszty ponoszą też sami osadzeni. Trafiając do aresztu, przeżywają trudną do opisania gehennę. Życie zawodowe i prywatne w jednej chwili wali się w gruzy. Takie doświadczenia z pobytu za kratami ma Lech Jeziorny, w epoce PRL–u opozycjonista, w III RP – działacz gospodarczy i krakowski przedsiębiorca. Aresztowano go we wrześniu 2003 r. pod zarzutem kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, która przejmując za bezcen firmy z udziałem Skarbu Państwa, ukradła 65 mln zł. W areszcie spędził prawie 9 miesięcy, z trzymiesięcznym zakazem widzeń. Jako groźny przestępca. – Przeżyłem koszmar, zostałem wyrwany ze swego otoczenia, bez możliwości kontaktu z najbliższymi. Moja 9–letnia córka dostała zgodę na widzenie ze mną dopiero po 3 miesiącach, a list od niej szedł do mnie miesiąc przez cenzurę. Pinkasowi nie zezwolono nawet na widzenie z żoną przez szybę. – Martwiłem się o syna. Był wówczas w gimnazjum. Wiedziałem, co przeżywa. Telewizja z lubością pokazywała, jak kilku funkcjonariuszy w czarnych kominiarkach wpycha do samochodu jego ojca, „PIS–owskiego ministra”, aresztowanego za korupcję. Te materiały były powtarzane jak mantra. Przeżywał męki przed pójściem do szkoły. Nie wiedział, jak zostanie przyjęty przez kolegów i nauczycieli. Na szczęście w szkole przyjęto go bardzo dobrze, nikt z nim nie rozmawiał o tacie, tym wszystkim ludziom należą się wielkie dzięki – mówi Pinkas. Stelmachowie zostawili w domu syna maturzystę i chorą teściową. Prof. Stelmach interweniował w tej sprawie, ale prokurator Gierk odpowiedział mu, że syn jest pełnoletni, może więc zrezygnować ze szkoły i iść do pracy, a babcię można oddać do domu opieki. Lech Jeziorny siedział najpierw w 11–osobowej celi na „Monte”, potem kolejno w podgórskim areszcie, w Tarnowie i z powrotem w Krakowie – na Montelupich – z 12 innymi osadzonymi. – Dzieliłem celę z podejrzanymi o morderstwo i o gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Jako podejrzany o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, dwa razy stawałem w Tarnowie na komisji razem z innymi „niebezpiecznymi”, która badała, czy ktoś nie czyha na nasze życie lub nie planuje nas odbić – opowiada. Mimo że gotowość poręczenia za Jeziornego deklarowało wielu szanowanych krakowian, sąd konsekwentnie odrzucał kolejne zażalenia na tymczasowy areszt. – Pierwsza decyzja o areszcie zapadła wkrótce po tym, jak przedstawiono mi zarzuty. Sędzia nie miał nawet czasu na zaznajomienie się z aktami. Obrońcy jeszcze nie miałem. Próbowałem więc sam tłumaczyć, że nie jestem aferzystą, tylko przedsiębiorcą, że moja firma mnie potrzebuje i że moment jest krytyczny, bo znaleźliśmy inwestora, który jest gotów wyłożyć pieniądze na uratowanie zakładu. Mówiłem jakieś 15 minut, ale nikt nie był zainteresowany moimi słowami. Po 20 minutach zapadła decyzja – dostałem od razu trzy miesiące aresztu. A potem kolejne 3 miesiące i jeszcze kolejne 3. Opuściłem kraty dopiero po 8,5 miesiącach. W tym czasie ani raz nie byłem już przesłuchiwany. Po wyjściu z więzienia nic się nie zmieniło, a dostęp do akt uzyskałem dopiero po zakończeniu śledztwa, czyli po blisko 2 latach od dnia zatrzymania – opowiada Jeziorny. W 2005 r. do Sądu Rejonowego dla Krakowa–Nowej Huty trafił akt oskarżenia w sprawie Polmozbytu. Nie było już w nim mowy o działaniu zorganizowanej grupy przestępczej. Zarzuty dotyczyły głównie niegospodarności i działania na szkodę Polmozbytu i spółek zależnych. Biegły oszacował straty na 40 mln zł. Jednak w trakcie procesu, który od trzech lat toczy się w sądzie, jego ekspertyza została zakwestionowana przez obrońców oskarżonych. Na dodatek okazało się, że biegły sam ma kłopoty z prawem. Niedawno zasiadł na ławie oskarżonych w innym procesie. W konsekwencji sąd niedawno zlecił wykonanie kolejnej, uzupełniającej opinii, innej ekipie biegłych. Z tego powodu na rychłe zakończenie procesu nie ma co liczyć. Sześcioro podejrzanych w trakcie śledztwa przyznało się jednak do winy i dobrowolnie poddało się karze. Dostali niskie wyroki w zawieszeniu. Do winy przyznał się m.in. Czesław B., który w aresztanckiej celi został dotkliwie pobity przez współwięźnia (narkomana „na głodzie”) i niewiele brakowało, by stracił oko. – To był typowy areszt wydobywczy, w myśl zasady posiedzisz, to zmiękniesz – mówią oskarżeni. Niektórzy przed sądem częściowo odwołali wcześniejsze wyjaśnienia. – Instytucja aresztu ma na celu produkcję „rozjebusów” – mówi Jarosław Pinkas. – „Rozjebus” to ktoś, kto pęka w śledztwie i donosi na innych. Dla osadzonych taka etykietka to śmierć. Ale nękanie ludzi, upokarzanie, odcięcie od świata i rodziny może zła- W aktach śledztwa znajduje się list jego matki: „Błagam Pana Prokuratora o uwolnienie mojego syna z aresztu. Proszę o to usilnie, gdyż jego rodzina – dwoje małych dzieci i żona w ciąży – znajduje się w dramatycznym położeniu. Oprócz kłopotów finansowych są zrujnowani psychicznie i fizycznie. Synowa lada dzień będzie rodzić, jest w głębokiej depresji, ma bardzo silną anemię – wynik niedożywienia i szoku, w którym ciągle żyje. Starszy chłopiec – 6-latek – bardzo przeżył aresztowanie. Był przy tym i do dziś jest bardzo zmieniony psychicznie. Mówi, że teraz musi pilnować mamy, aby mu jej nie zabrano”. Do listu dołączono zaświadczenie lekarskie o zagrożonej ciąży żony Grzegorza Nici. Kiedy trafiła do szpitala, a adwokat po raz kolejny wystąpił o zwolnienie podejrzanego z aresztu, na oddziale położniczym natychmiast pojawili się policjanci z CBŚ, a prokurator zwrócił się do sądu rodzinnego o umieszczenie dwójki synów państwa Niciów – w wieku 6 i 2 lata – w placówce opiekuńczej. Bo, jak mówi, obligowało go do tego prawo, skoro dziećmi nie miał kto się zająć. W STARCIU Z PAŃSTWEM LECH JEZIORNY FOT. ANNA KACZMARZ mać każdego. Człowiek zrobi bardzo wiele, by wyjść na wolność. Tworzenie „rozjebusów” to jest dokładnie to samo, co niegdyś tworzenie sieci konfidentów. A przecież żyjemy w pokojowych czasach, podobno w wolnej Polsce. Prof. Stelmach, kiedy zatrzymano jego żonę, dostawał „potwierdzone informacje”, że jest bliska załamania nerwowego, że wzywano do niej lekarza i że myśli o samobójstwie. Wtedy jeszcze nie było to prawdą. Załamała się i rzeczywiście myślała o samobójstwie dużo później, dopiero po aresztowaniu męża. – To była forma nacisku – żebym skruszał i przyznał się do tego, co chcą usłyszeć. Typowo gestapowskie metody – powiada Stelmach. – Wtedy nie wiedziałem po co, ale w czasie negocjacji przed formalnym przesłuchaniem w prokuraturze usłyszałem, że w ogóle nie będzie żadnej sprawy, jeśli powiem coś na polityków. Podano mi nazwisko posła PSL obecnej kadencji, o którego chodziło. Oczywiście, nie przystałem na tę propozycję. Grzegorz Nicia, prawnik z wykształcenia, mówi, że też dostał propozycję zwolnienia z aresztu pod warunkiem przyznania się do winy. Odpowiada w procesie w sprawie krakowskiego Polmozbytu. Ma zarzut działania na szkodę spółki – którą reprezentował jako prezes zarządu – oraz prania brudnych pieniędzy, co miało polegać na manipulowania wartością akcji. Raz miał zawyżać ich cenę, innych razem – zaniżać. Nie sprzedawał ich jednak, tylko wnosił aportem do innej spółki. Spędził w areszcie 9 miesięcy. 26 593 Za kratami w ub. roku przebywało 26 593 tymczasowo aresztowanych. W tym 873 – powyżej 9 miesięcy do roku, 414 – do półtora roku, 165 – do 2 lat, a 59 – powyżej 2 lat. W grudniu ub. roku po raz pierwszy trybunał w Strasburgu uznał, że Polska naruszyła prawo do życia, przez co złamała konwencję. Sprawa dotyczyła Zbigniewa Dzieciaka, który został aresztowany w 1997 r. pod zarzutem przemytu narkotyków i udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Mężczyzna skarżył się na zły stan zdrowia (był już po dwóch zawałach). Jego areszt był wielokrotnie przedłużany. Miał mieć przeprowadzany zabieg wszczepienia by–passów, ale na pierwszy termin nie dowieziono go do szpitala, informacja o kolejnym dotarła do wiezienia po czasie. W efekcie po 4–letnim pobycie w areszcie mężczyzna zmarł. Trybunał orzekł wprost, że więźniowi nie zapewniono wystarczającej opieki lekarskiej. Jego żona dostanie 20 tys. euro zadośćuczynienia. – Tymczasowy areszt w wielu przypadkach jest niezbędny i sam niejednokrotnie domagam się jego stosowania. Problem polega na łatwości jego uzyskiwania – mówi Maciej Bernatt. Mec. Zbigniew Cichoń, obrońca Władysława P. z Rabki, oskarżonego o „zły dotyk”, złożył do Strasburga zażalenie na długotrwałość aresztu tymczasowego wobec jego klienta oraz na uniemożliwianie kontaktów z rodziną. – Nasza procedura karna nie powoduje żadnego środka prawnego, żadnego remedium, możliwości odwołania od tego, jak są traktowani aresztanci. Czy mają możliwość widzenia z rodziną, czy nie – to zależy od widzimisię sądu lub prokuratury – powiada mec. Cichoń. – Mój klient około miesiąca nie miał żadnego kontaktu z żoną, mimo że nawet psycholog więzienny zwracał uwagę na stan jego zdrowia psychicznego i mimo wcześniejszych prób samobójczych. To jest wbrew zasadom humanitaryzmu. Jeśli to ma być kara dla osadzonego, to chybiona, bo jest karą w takim samym stopniu dla niego, co dla rodziny. Władysław P. został oskarżony o „zły dotyk” przez wychowankę rodzinnego domu dziecka, który prowadził wraz z żoną. – Moim zdaniem zarzuty były wątłe i istniała szansa uniewinnienia. Niezależnie jednak od wyniku dochodzenia, na etapie aresztu był tylko podejrzanym, a nie winnym. Tu powinna działać zasada domniemania niewinności, ale nie działa – mówi mec. Cichoń. – Mój klient był bardzo źle traktowany, także przez współwięźniów, o czym pisałem w wielu zażaleniach. Sąd to jednak zlekceważył. Odpisano mi, że przestrzeganie należnego traktowania należy do służb więziennych i nie może stanowić przesłanki do uchylenia aresztu. Przy takim sposobie rozumowania i takim braku wrażliwości opadają ręce. Był wytykany, wyzywany, wołali na niego „dziadek pedofil”. Subkultura więzienna jest bezwzględna dla tych, którzy mają takie zarzuty. Władysław P. nie doczekał wyroku. Nie wytrzymał psychicznie. Wybrał śmierć. – Wizyty rodziny w areszcie to także czynnik kontroli społecznej: rodzina ma wgląd w to, jak jest traktowany ich osadzony. Tymczasem teraz jest to poza kontrolą społeczną – konkluduje mec. Cichoń. Oczywiście, zbyt długie, często chybione areszty tymczasowe to tylko jedna strona medalu. Bywa też odwrotnie. W ostatnim czasie media nagłośniły kilka kontrowersyjnych decyzji sądów, które wypuszczały na wolność osoby, które groziły swoim ofiarom. Sąd w Kościanie np. wypuścił na wolność skazanego za gwałt 32–letniego mężczyznę, który jeszcze tego samego dnia zabił siostrę zgwałconej kobiety i jej partnera. Sąd Okręgowy w Lublinie zwolnił z aresztu innego 32–latka, który trafił za kratki za znęcanie się nad rodziną, a dwa dni po opuszczeniu celi zamordował swoją żonę. Poznański sąd z kolei wypuścił na wolność skazanego pedofila, który natychmiast po odzyskaniu wolności dotarł do swej ofiary i zapowiedział zemstę. Kiedy rodzice zastraszonego 13–latka złożyli doniesienie na policji, ta zatrzymała podejrzanego, ale sąd uznał, że groźby to za mało, by go aresztować. – Mam nadzieję, że to jednostkowe przypadki i nie doszło do odwrócenia tendencji w drugą stronę. Zakładam, że w nagłośnionych ostatnio przez media przypadkach areszt powinien być zastosowany – mówi Maciej Bernatt. – Jednak generalną zasadą powinno być stosowanie go jak najrzadziej. Kiedy inne środki nie są wystarczające i to prokurator powinien wskazać, dlaczego np. poręczenie majątkowe nie zapewni prawidłowego toku postępowania. W ostatnim czasie Polska znowelizowała procedurę karną, która ma utrudnić stronom przewlekanie sprawy. Usunięto takie przesłanki przedłużania tymczasowego aresztowania, jak: „inne istotne przeszkody, których usunięcie było niemożliwe”, „przedłużająca się obserwacja psychiatryczna” czy oczekiwanie na opinię biegłego. W Sejmie jest też projekt przewidujący skargę na przewlekłość postępowania prokuratorskiego. Czy to jednak wystarczy? Obrońcy praw człowieka postulują szkolenie prokuratorów i sędziów co do standardów, jakie trybunał w Strasburgu stosuje do tymczasowych aresztów. Prawo do wolności osobistej nie może być limitowane wydolnością systemu sprawiedliwości. – Niecywilizowane prawo, procedury, sposób dochodzenia do prawdy daje przewagę państwu. W starciu z państwem obywatel jest bez szans. Jak jest zapotrzebowanie, to można go nawet zabić! – mówi Jarosław Pinkas. D5