Przytomnosc pisarzy
Transkrypt
Przytomnosc pisarzy
Przytomność pisarzy Jakże precyzyjnym komputerem był mózg Sienkiewicza; o niczym nie zapominał. On jakby z wielkiej wysokości ogarnia orlim wzrokiem całą swoją Trylogię we wszystkich szczegółach. Cykl powieściowy jeszcze nie został przelany na papier, ale jego szczegółowy plan stale jest w polu widzenia piszącego. W rozmowie z Kmicicem książę Bogusław, indywiduum przy całej swojej dzielności zniewieściałe, poskarżył się na polską mowę. Od mówienia w tym języku wargi mu pierzchną, więc skoro „kuzyn” Kmicic nie ma nic przeciw temu, to może by przejść na francuski lub niemiecki? „Znam niemiecki”, odparł pan Andrzej i dalszy ciąg rozmowy toczył się w tymże języku. Czy domyślacie się, po co było to przerzucenie się na niemczyznę? W ten sposób autor chciał przygotować scenę, w której Kmicic, na krótko przed wysadzeniem w powietrze kolubryny, odpowiada zaniepokojonemu szwedzkiemu wartownikowi: „To ja, Hans...” Przy pomocy niemieckiego szwargotania rzekomy Hans wyjaśnił, co porabia w okopie, czego tam szuka. Można (z przymrużeniem oka) powiedzieć, że dzięki znajomości mowy Lutra stało się możliwe wysadzenie działa, czyli ocalenie Jasnej Góry! Ale nie w tym rzecz. Istotne jest to, że już w trakcie pracy nad pierwszym tomem pisarz przewidywał moment, w którym, kilkanaście rozdziałów dalej, włoży w usta swego bohatera niemieckie słowa. A oto inne przykłady przytomności umysłu, jaką przejawili rozmaici twórcy. Czy tym twórcą był reżyser Eisenstein, czy współpracujący z nim scenarzysta? Szczegół, o którym za chwilę będzie mowa, został pomyślany przez pierwszego z nich czy przez drugiego? Oto w bitwie z Krzyżakami ruski wojak unosi do ust wiadro, by zaspokoić pragnienie. Dlaczego wiadro, a nie kubek? Odpowiedź: aby nikt nie pomyślał, że wlewanym do gardła napojem jest samogonka. Po bitwie – tak. „A teraz będziemy pili” – zakończył mowę do wojska książę Aleksander. Muzykę do Aleksandra Newskiego skomponował Prokofiew. Jego dziełem jest również muzyka do filmu Porucznik Kiże. Kiże – czemu takie dziwaczne nazwisko, niepodobne do nazwisk rosyjskich? Właśnie o to chodzi, o ten brak podobieństwa. Dzięki wyjątkowości nazwiska żadnemu Rosjaninowi w randze porucznika nie przyjdzie do głowy, że został osmarowany. Ostrożność, jaką wykazał autor Porucznika Kiże, powieści przeniesionej na ekran – nie jest czymś odosobnionym. Dostojewski często – zamiast pełnych nazw miejscowości, pełnych nazwisk opisywanych przez siebie postaci – stosował inicjały. Pierwsza litera opatrzona kropką – i wystarczy. Gogol, autor Płaszcza, jeszcze nie zaczął opowiadać, a już go przeszyła obawa, czy ten departament, w którym pracował Baszmaczkin, nie skojarzy się komuś z autentycznym departamentem. Przytomność pisarzy i scenarzystów swoją drogą, a przytomność piszącego te słowa – swoją. Tak, bez fałszywej skromności. Bo nie sądzę, żeby wśród widzów kinowych ktokolwiek poza mną zastanawiał się nad piciem z kubła podczas bitwy. I nie sądzę, aby ktokolwiek ze słuchaczy chłonących muzykę Prokofiewa deliberował nad osobliwością nazwiska Kiże. Ktokolwiek poza mną. A jednak, a jednak gdy w turnieju artystycznym występuje pan Henryk, niech się oni wszyscy – inni pisarze tudzież... piszący te słowa – schowają. Oprócz przytomności okazanej w Potopie nie mniejszą jest trzeźwość, jasność myślenia zademonstrowana w Panu Wołodyjowskim. Przykładem może być wątek Basi i pana Michała. Baśka nie tylko pochwaliła się swoim opiekunom i Zagłobie, że z panem Michałem doszli do porozumienia. Triumfalnym tonem zaznaczyła także, że to nie on jej się oświadczył, lecz ona jemu. Szczegół mający istotne znaczenie: Wołodyjowski nie żebrał, nie szukał pocieszenia. To „Hajduczek” wyszedł mu naprzeciw. Dopóki Ketling był nieobecny, przebywanie panien Jeziorkowskiej i Drohojowskiej w jego dworku nie miało w sobie nic nagannego. Lecz oto właściciel wraca. „Ciotula” zarządza wyprowadzkę; nie wypada, żeby ona, a zwłaszcza dwie młodziutkie panny mieszkały z młodym kawalerem pod jednym dachem. Na to rezolutna Baśka: „Dzisiaj i tak już się nie wyniesiemy, a jedna doba czy dwadzieścia to wszystko jedno.” Podziwiajcie przytomność autora: w usta „Hajduczka” włożył słowo „doba” zamiast „noc”. Prawda, że to by trochę niefortunnie zabrzmiało, gdyby Baśka palnęła o nocach? Że niby jedna noc a dwadzieścia to bez różnicy. Wyraz „noc” nasunąłby zbyt wyraźne skojarzenia. Już w dniu przybycia do Warszawy panny Basi Jeziorkowskiej dowiaduje się Zagłoba, a wraz z nim czytelnicy, co to za ziółko. Kropnęła z guldynki do skradającego się ku wsi, w złych zamiarach, Tatara. Zobaczyła go, jak rozgarnia trzciny i niewiele myśląc – trach! Szpieg chlupnął do wody. Czemu do wody? By śladu po nim nie zostało. Bo jednak trup leżący na ziemi, widoczny wszem wobec... zwłaszcza że ukatrupienie dziełem dziewczątka... – nie, to by robiło złe wrażenie. Na kim? Na czytelniku, który to wszystko obserwuje oczyma wyobraźni. To kolejny szczegół świadczący o przytomności autora, o tym, że nasz największy powieściopisarz pamiętał o wszystkim. Jedźmy dalej. Przygoda z Tatarem, opowiedziana przez „ciotulę” Zagłobie, wprawiła starego szlachcica w największy zachwyt. Bardzo szybko pokochał „Hajduczka”. Lecz w gruncie rzeczy po co Sienkiewicz wpakował ten tatarski epizod? Czy rzeczywiście było to uzasadnione? Niewątpliwie tak, Sienkiewicz przygotowuje czytelnika do lektury drugiego tomu, do tego przełomowego wydarzenia, gdy Azja Tuhaj-bejowicz próbował – powiedzmy otwarcie – zgwałcić Basię, a ona broniąc się walnęła go kolbą pistoletu. Nie powinno nikogo dziwić, że drobna kobieta rozprawiła się z silnym drabem. Czytelnik pamięta, a przynajmniej tkwi to w jego podświadomości, że już przedtem miało miejsce coś podobnego. Podziwiajmy pana Henryka, że już na początku I tomu powieści liczył się z tym, co zgodnie z jego planem będzie się działo w rozdziale 8 tomu II. Ale to jeszcze nie wszystko. W następstwie uderzenia kolbą pistoletu między oczy jedno z nich wypłynęło. Czemu starcie nie zakończyło się jedynie ogłuszeniem napastnika; czy musiał stracić oko? Rzecz w tym, aby żadnemu z czytelników nie zaświtało, że Tatar mógł być szczęśliwym kochankiem. Wybite oko świadczyło, że kobieta stawiała gwałtowny, rozpaczliwy opór. Na twarzy zdrajcy musiały pozostać wyraźne ślady oporu i walki. Znane jest wyrażenie: nic nie było między nami; między Basią a strasznym Tatarem nic nie było. Owszem było zmaganie, ale ono właśnie dowodzi, że nie było spółkowania, czyli... nic nie było. Wróćmy na chwilę do Potopu. Szwedzka załoga w Kiejdanach zamknęła się w wieży, po czym, wobec beznadziejności dalszego oporu, rzucono ogień na beczki z prochem. Kamienie wraz z trupami poleciały w powietrze. „Dzielne pachołki”, orzekł Wołodyjowski. Wkładając te słowa w usta pana Michała, Sienkiewicz jakby pamiętał, że taki sam koniec czeka małego rycerza. W Kamieńcu Podolskim, zgodnie z planem autora, miał spotkać Wołodyjowskiego podobny los. Zauważmy, na jak odległą metę jest owo planowanie. W połowie Potopu myśleć już o zakończeniu ostatniego członu Trylogii! O wszystkim pamiętała genialna głowa Henryczka – a niech go kule biją!