W Internecie niemało jest awantur i sporów na temat

Transkrypt

W Internecie niemało jest awantur i sporów na temat
W Internecie niemało jest awantur i sporów na temat tego czy kabel USB może coś
wnieść w sensie pozytywnym do brzmienia. Z jednej strony tak zwani “naukowcy”, czyli
osoby poczuwające się do związków z wiedzą techniczną, przytaczają protokoły
transferu danych i pomiary na urządzeniach diagnostycznych, z których ma niezbicie
wynikać, że żadna taka poprawa praktycznie nie może mieć miejsca, ponieważ
teoretycznie ani pomiarowo nie widać takiej szansy; z drugiej uparci audiofile stale
relacjonują, iż ma ona jednak miejsce. Sam mam jak zwykle do tego rodzaju polemik
stosunek obojętny. Ile warte jest takie pomiarowe podejście opowiada popularna w
środowiskach naukowych anegdota. W czasach gdy żadne skuteczne leki na depresję
nie były znane, całe grupy badawcze rozpaczliwie poszukiwały jakiegoś sposobu
poskromienia tej śmiertelnej choroby. Słowo depresja brzmi bowiem swojsko i każdy
gotów jest mówić o sobie, że ma “deprechę” ilekroć humor mu nie dopisuje, ale z
prawdziwą depresją nie ma to nic wspólnego. Prawdziwa depresja to choroba
somatyczna całkowicie dezorganizująca życie, pozbawiająca pacjenta zdolności
ruchowych i mowy oraz jakiejkolwiek radości życia. To piekło na ziemi, otchłań bardzo
często kończąca się samobójstwem albo kompletną demencją. W walce z nią użyto
między innymi metod statystycznych i przeglądając dane ilości przypadków na tysiąc
mieszkańców natrafiono na pewien region USA gdzie depresja występowała wyjątkowo
rzadko. Nie pamiętam w którym to było stanie, ale zdaje się w którymś ze środkowych.
Przystąpiono natychmiast do badań środowiskowych celem ustalenia jaka ewentualnie
substancja występuje tam w wodzie, glebie lub powietrzu w podwyższonej ilości, co
mogłoby być wytłumaczeniem dla fenomenu bardzo niskiej zapadalności na depresję.
Dość szybko okazało się, że występowało tam wyjątkowo duże stężenie litu, wielokrotnie
przekraczające średnią. Tak więc pacjentom chorym na depresję zaordynowano lit. I stał
się raz jeszcze cud wcielony medycyny i nauki – pacjenci zaczęli zdrowieć. Dopóki
dostawali wysokie dawki litu, depresja trzymała się od nich na dystans.
Opakowanie – proste i na temat
Wszystko to wygląda na wzorcowy przykład użycia metody naukowej o doniosłych
skutkach. Wyszukano anomalię, wyizolowano czynnik sprawczy i zastosowano go z
powodzeniem. Jest wszakże w tym pięknym wywodzie pewna luka. Ilość litu obecnego
w wodzie i glebie na obszarze obniżonego występowania przypadków depresji była tak
mała, że w żadnym razie nie mogła mieć znaczenia terapeutycznego, co potwierdziły
długie i żmudne badania. Potrzeba dawek setki razy mocniejszych niż ilość litu
wchłanianego przez ludzi z otoczenia na wspomnianym obszarze, by uzyskać
jakikolwiek efekt terapeutyczny. Wszystko to stanowi zatem jedynie opis szczęśliwego
trafu a nie naukowych badań. Tak więc zwolennikom “naukowych” dowodów na to lub
tamto za pomocą wszystko wyjaśniających pomiarów zalecam daleko idącą
wstrzemięźliwość. Errare humanum est – jak pouczał konsul Seneka, a stosowanie ad
hoc metod naukowych nie uwalnia od stanu błądzenia oraz niewiedzy. Tak nawiasem
prawdziwi naukowcy zwykli z politowaniem popatrywać na adeptów uczelni
technicznych, spośród których najczęściej rekrutują się osoby najgłębiej przekonane o
tym, że przy pomocy naukowych metod wszystko zostało już wyjaśnione a jakiś kawałek
drutu w postaci kabla w żadnym razie nie może skrywać tajemnic. Używając
popularnego języka można powiedzieć, że uczelnie techniczne już tak mają. Szkolą nie
przyszłych naukowców tylko praktyków. Ludzi od budowania mostów czy
transformatorów, posługujących się tabelami wytrzymałości materiałowej,
współczynnikami sprężystości czy parametrami przewodzenia. Dla budowy mostu czy
wykonania radioodbiornika niejasności odnośnie budowy atomu czy postaci prądu w
przewodzie nie są istotne, tak samo jak nie jest istotne dla drwala, że entropia
potęgowana przez silnik w jego pile łańcuchowej pozostaje otwartym problemem
naukowym. Ale dla naszych zmysłów te zagadnienia z granic poznania mogą już
znaczenie posiadać. Nasze oczy wykorzystują efekty kwantowe, podobnie jak ptaki
wykorzystują je podczas nawigacji na długich trasach. Ale to, można rzec, i tak tylko
głupstwa. Właśnie w tym roku nagrodę Nobla z fizyki odbierać będą ci, którzy wykazali
teoretycznie, że za fenomen masy, a więc tego czego przejawów doświadczamy w życiu
codziennym najbardziej, odpowiada nieuchwytny i tak naprawdę wciąż niezupełnie
pewny co do istnienia ani postaci bozon Higgsa. (Jego istnienie jest tylko bardzo
prawdopodobne i nie wiadomo czy jest tylko jeden taki bozon, czy też cała ich rodzina.)
Ale i to nic jeszcze. Jak się obecnie uważa – jak uważa właśnie nauka – ponad
dziewięćdziesiąt procent obserwowanego pośrednio lub bezpośrednio Wszechświata
składa się z ciemnej materii i ciemnej energii, czyli zupełnie nie wiadomo z czego. Warto
to sobie przemyśleć – ponad dziewięćdziesiąt procent Wszechświata składa się nie
wiadomo z czego. Tak głosi nauka.
I nie ma wątpliwości, z czym mamy do czynienia
W tym miejscu rodzi się dychotomia. Wyszkoleni na uczelniach technicznych
rzemieślnicy z tytułami magistrów inżynierów, w procesie edukacji których unikano jak
ognia wszelkich naukowych niejasności i punktów spornych, wychodzą z murów swych
uczelni z głębokim przeświadczeniem, że nauka wszystkie podstawowe kwestie już
rozstrzygnęła, toteż w każdej sprawie wystarczy się na nią powołać by wszystko
natychmiast stało się jasne. Tymczasem nic bardziej mylnego. Dzieciom w szkołach i
studentom na uczelniach technicznych wpaja się, że atom to jądro i elektrony na jego
orbicie; taki miniaturowy układ planetarny. Jeden z twórców mechaniki kwantowej –
Werner Heisenberg – ilekroć wspominano przy nim o tych elektronach na orbicie
dostawał napadów złości. Nie ma przecież niczego takiego jak elektron na orbicie –
pienił się Heisenberg, używając swoim zwyczajem krewkiego języka. No, fakt – nie ma.
Nikt nigdy czegoś podobnego nie obserwował i nie zaobserwuje. Atom to nie elektrony
na orbitach. Ale tego nie uczą na uczelniach technicznych, bo po co mącić w głowach
przyszłym budowniczym transformatorów i mostów. Tym bardziej, że budowa atomu nie
ma żadnej bardziej skomplikowanej ale jednoznacznej wykładni. Zwyczajnie nie
wiadomo czym jest atom. Wiadomo jedynie, że to piekielnie skomplikowane i niemożliwe
do zrozumienia “coś” do opisu czego używa się wyższej matematyki i bardzo trudnych
eksperymentów, które wszakże nie pozwalają zrozumieć co się w tym czymś będącym
atomem naprawdę dzieje. Tego sobie wyobrazić nie można; w żaden sposób nie da się
tego przywołać do naoczności. A już na pewno nie ma tam żadnych elektronów
krążących niczym planety po orbitach.
Miałem w życiu kontakt z prawdziwymi naukowcami, ludźmi którzy autentycznie tworzyli
naukę. Wielu z nich było w dość dziwnym stanie. Coś jakby dopiero widzieli ducha. W
głębi ich spojrzeń czaił się niepokój, jakaś rozterka, podniecenie, dezorientacja.
Niektórzy byli głęboko, czasem obsesyjnie wręcz religijni, a jeden ciężko chory
psychicznie, od czasu do czasu leczony w zakładzie zamkniętym. Inni przykrywali
wewnętrzne rozbicie nonszalancją, wręcz grubiańskością, tak jakby chcieli wszystko od
siebie odepchnąć. Jeszcze inni byli cyniczni albo maniacko pedantyczni, sprawiając
wrażenie jakby nieustannie czemuś się przeciwstawiali. Oczywiście byli też wśród nich
zwykli, sympatyczni, spokojni ludzie, co najwyżej lekko ironiczni i cokolwiek
zrezygnowani. Bycie prawdziwym naukowcem bywa bolesne, każąc nieustannie zmagać
się z Nieznanym. Zaglądać każdego dnia w oczy tej niepojętej bestii zwanej Bytem.
Tellurium Q Blue USB
Dowodzono już naukowo, że obiekty nieożywione cięższe od powietrza nigdy nie będą
latać, że nie da się zajrzeć do wnętrza czarnej dziury, a czas nie może popłynąć do tyłu.
Mimo to samoloty latają sobie całkiem niezgorzej, teoretycy obliczyli, że możliwe są
białe dziury, czyli naga, odsłonięta osobliwość, a to czy można cofnąć się w czasie jest
właśnie badane eksperymentalnie. Odłóżmy przeto na bok te wszystkie teoretyczne
wykluczenia i pomiary mające dowodzić niezbicie, że coś nie może się stać albo czegoś
nie ma, a zamiast tego posłuchajmy.
Od razu napiszę, że wynurzenia o niemożności różnego brzmienia kabli USB były mi
znane zanim zrobiłem w tej materii jakiekolwiek porównania, tak więc podczas
pierwszych tego rodzaju odsłuchów byłem uprzedzony i wmawiałem sobie, że żadnych
różnic nie mam prawa usłyszeć. Wszelako różnice pomiędzy zwykłym przewodem USB
a takim markowym za tysiąc złotych była tak duża, a towarzyszące mi w tych
porównaniach inne osoby tak pewne słyszanej przez siebie odmienności, że zwykłą
głupotą byłoby nie wierzyć własnym uszom i cudzym potwierdzającym ich osąd opiniom.
Kable USB wpływ na jakość dźwięku posiadają, a czym to uzasadnić i jak wytłumaczyć
jest osobnym zagadnieniem, którym nie musimy się tu zajmować. Opis tego jak kapie
woda z kranu i w jakim momencie jej kapanie przechodzi w ciągły przepływ oraz jakie
towarzyszą temu zawirowania zarówno w matematycznym opisie jak i w strudze samej
cieczy też jest niezwykle złożonym zagadnieniem z zakresu dynamiki płynów i jak sądzę
żaden naukowiec nie byłby tak głupi by posunąć się do stwierdzenia, że kapanie wody
to rzecz banalna, w pełni zrozumiana i nie podlegająca żadnej rewizji. To, że pewne
rzeczy dają się zmierzyć, a pewne procesy opisać równaniami jest znakomitą sprawą,
tylko trzeba pamiętać, że z reguły są to opisy i pomiary uproszczone.
Pages: 1 2 3 4
Tellurium
Źródło: www.periodictable.com
Tellurium to pierwiastek chemiczny będący półmetalem, a także przyrząd modelujący
ruchy Ziemi i Księżyca na orbicie okołosłonecznej. Z kolei firma Tellurium Q Ltd jest
angielska i stosunkowo młoda, a swe powstanie opisuje jako efekt spotkania menedżera
Geoffa Merriganza z inżynierem Colinem Wonforem w studiu nagraniowym. Kluczowa
jest tu postać Colina Wonofora, człowieka od zadań specjalnych i rozwiązywania spraw
niemożliwych z zakresu inżynierii przewodnictwa i wysokich częstotliwości – doradcy
NASA i ministerstwa obrony, zaznajomionego z tajnikami najświeższej wynalazczości i
inżynierii materiałowej.
Jak zaznacza Tellurium, ujawnianie zastosowanych przez nich rozwiązań byłoby czymś
nierozsądnym, ponieważ naprowadziłoby konkurencję na trop pilnie strzeżonych
technologicznych tajemnic, co rzecz jasna stać się nie powinno. Uchyla jednak rąbka
tajemnicy w tym sensie, że każe zwracać uwagę na fakt, iż fala elektromagnetyczna w
przewodniku powinna być zabezpieczona przed przenikaniem do dielektryka, a w
samym przewodniku wcale najważniejszy nie jest współczynnik czystości materiałowej,
jak się zwykło powszechnie uważać. Najważniejsze jest zbalansowanie pojemności,
indukcyjności i dokładności transmisji oraz zdolność do czegoś co można nazwać
potencjałem przyjmowania fali, czyli ogólną zdolnością do przewodzenia. Zwraca przy
tym Tellurium uwagę na to, że przepływu sygnału w przewodzie nie należy sobie
wyobrażać jako garści cząstek mknących niczym samochody po autostradzie. Fala
elektromagnetyczna przepływa przez przewód raczej jak sygnał w wahadle Newtona,
którego zaskakujący sposób działania każdy widział na lekcji fizyki. (O ile uważał na
lekcjach.)
Źródło: Wikipedia.com
Sam tytułowy nasz kabel jest najtańszy spośród czteroelementowej serii kabli USB od
Tellurium, nazywa się Blue i jest faktycznie niebieski. Dość przy tym sztywny i niezbyt
drogi, choć dla przyzwyczajonych do kabli USB za kilkanaście złotych bywalców
sklepów komputerowych cena tysiąca złotych może wydać się skandaliczna i szokująca.
Kable Tellurium ogólnie jednak jak na okablowanie wysokiej klasy nie są specjalnie
drogie; najdroższy ich interkonekt – Black Diamond – kosztuje cztery tysiące złotych,
czyli mniej niż dziesiątą część naprawdę drogich interkonektów. Tellurium Blue
pakowany jest, podobnie jak słuchawki Grado, do skromnego tekturowego pudełka i
niczym poza sztywnością, niebieskim kolorem oraz dość sporą grubością się nie
wyróżnia. Ale nazywa się Tellurium, a to podobno wiele znaczy.
Pages: 1 2 3 4
Odsłuch
Porządna robota od początku…
Przyznam, że mimo posiadanej zawczasu wiedzy o tym, iż kable USB potrafią
poprawiać albo psuć brzmienie, nie byłem wizją pisania recenzji kabla USB specjalnie
uszczęśliwiony. Bo co tu można, panie tego, napisać? Gra tam jeden od drugiego trochę
lepiej, a drugi od trzeciego gorzej – i nad czym tu się rozwodzić? Ale jak mus to mus.
Dystrybutor głodny sukcesu niczym wilk przed polowaniem, a przy tym swego pewny, że
oto Pana Boga za nogi złapał jako właśnie dystrybutor firmy Tellurium, kabel przysłał,
paznokcie z nerwów zagryza i recenzji pozytywnej wygląda. To niech mu będzie,
bierzmy się za odsłuchy.
Wiadomo, jak kabel USB, to obowiązkowo komputer. Nasiedziałem się ostatnio wedle
tego komputera niewąsko, bo przy nim piszę i odsłuchy komputerowych zabawek
częstokroć przeprowadzam; i aż mi tęskno czasem za audiofilskim zakątkiem przy
odtwarzaczu. Ale rad nierad dzielnie kabel USB instaluję, a przy tym myślę sobie, że
jeśli już ten komputer, to niech przynajmniej gra to po bożemu, czyli najlepiej jak się da.
A skoro kabel USB, to z interfejsu M2Techa nici, bo jego łączy się kablem koaksjalnym,
zatem ratunku gdzie indziej należy szukać. Akurat Mytek dobrodziej jeszcze do siebie
nie zdążył pojechać, a on ma transfer asynchroniczny i lepszy master clock zaszyty w
bebechach, to dawać mi go tu, a chyżo. Podpiąłem Myteka naszym niebieskim Tellurium
i żeby sobie jeszcze więcej radości przysporzyć podpiąłem jego z kolei kablami
symetrycznymi od Ear Stream do Phasemation. Sięgnąłem następnie po słuchawki
Audio-Technica ATH-W5000, bo te już się nieco kurzem zdążyły pokryć, a przecież
kiedy one za materiał muzyczny się biorą, gryźć do kości potrafią, takie na treści nagrań
są zawzięte i tak głęboko umieją w ich strukturę przenikać. Trochę się równocześnie na
tą Audio-Technicę zżymałem, bo dla niej komputer to żadne towarzystwo.
…do końca.
Nie są to słuchawki muzykalne tylko bardzo specyficzne i muzykalność tylko od toru
czerpiące, a to oznacza prawie zawsze tor lampowy. Słuchałem ich już wcześniej przy
komputerze z Phasemation w różnych układach i niespecjalnie zwykle to grywało; ale
raz, że na słuchawki zamknięte akurat miałem ochotę, a dwa, że właśnie niech będzie
tym razem tak niemuzykalnie i ostro, żeby się łatwiej różnice i wszelkie niedociągnięcia
pokazały. Byle tylko szło z tym wytrzymać, bo ta Audio-Technica potrafi przy komputerze
zabrzmieć naprawdę zniechęcająco.
Trzask prask nastawiłem z You Tube Trzeci Koncert Brandenburski mości Jana
Sebastiana i niechaj gra. Puściłem, słucham i myślę sobie, że akurat przypadkiem
trafiłem na wyjątkowo dobre nagranie. Biorę się w takim razie coś sobie znanego,
czyli13 Sonatę fortepianową Mozarta spod palców Glenna Goulda, co to jest na pewno
nagrana najwyżej średnio w tym you tubowym wydaniu; i kurczę, dalej gra to bardzo
dobrze. Sunie ta Audio-Technica gładko jakby ją ktoś naoliwił i ani rusz nie chce skrobać
po uszach wysokimi tonami. Pogłos ma wprawdzie rozbudowany, jak to ona, ale żeby
było niemuzykalnie, nie powiem. Poszukałem z kolei dla przeciwieństwa jakiegoś
lepszego jakościowo nagrania i padło na dość bogaty harmonicznie fortepian
zMassimiliano Ferrati plays Mozart “Turkish March”. No nie, czy ja dobrze słyszę? Po
kablu USB tak to gra? Z Audio-Technicą i z Mytekiem? Nie może być. Wołam syna,
dźwięk fortepianu w uszach trzymam żeby mi nie uciekł, a jemu polecam wymienić
kabel. Nie napiszę z litości jaki to był kabel, ale droższy od Tellurium. Puszczam
ponownie marszowy fortepian i jakbyś jednym ruchem domek z kart zburzył – cała
harmonia i elegancja się rozsypały. Szok. Syn też porównał i powiada, że bez Tellurium
cała struktura przekazu się rozpada. A kiedy ten Tellurium przyjechał, nie chciał go za
nic używać, bo od innych markowych kabli USB grał gorzej, a syn nie jest cierpliwy i nie
ma serca do miernot. Sam musiałem niebieskiego kabelka używać i niedługo to trwało,
będzie z kilkadziesiąt godzin, jak sobie tu i tam pograł bez żadnych porównań, a tu
naraz porównujesz – i bęc!
A co o nim sądzi Mietek?
W sumie można by na tym opisy zakończyć, bo po co brnąć dalej skoro sytuacja
okazuje się jasna. Ale dla porządku, żeby nie było że się migam, posłuchałem jeszcze
jak to będzie grało z JPlay i jakimiś innymi słuchawkami, a nie tylko samą AudioTechnicą.
Odpaliłem JPlay i zagrało jak z odtwarzacza za dwadzieścia parę tysięcy i wysokiej
klasy wzmacniacza, którym Phasemation oczywiście faktycznie jest, ale komputer,
nawet taki z Mytekiem, to już odtwarzaczem za dwadzieścia parę tysięcy nie jest za
bardzo. Z plikami FLAC grało to nieco słabiej niż taki drogi odtwarzacz, ale z MQS jak
najbardziej i to nawet bez hibernate mode. Tak więc po kablu USB i dzięki interfejsowi w
DAC-ku Myteka brzmienie było nie jak z komputera tylko świetnie odtwarzanej płyty CD.
Wypróbowałem też znacznie muzykalniejsze od Audio-Techniki Sennheisery HD 650; i
tu bym powiedział, że nawet z plikami FLAC ukazywała się analogia do odtwarzacza.
Może niezupełna i nie do takiego naprawdę drogiego, ale niewątpliwie bardzo
wysokoprocentowa. Brzmiało gładko, głęboko i barwnie, a zarazem w sposób
uporządkowany i z rozmachem. Jak zwykle w przypadku muzyki komputerowej
szczegóły ukazane były wyraźnie, ale całość nie cechowała się w najmniejszym stopniu
przekazem analitycznym ani szorstkością.
“Bomba, nie kabel!”
Sennheisery HD 650 jak to przeważnie ma miejsce okazały się wspaniałym partnerem
dla komputerowego grania i można było tylko żałować, że zabrakło w tym porównaniu
innych asów komputerowej muzyki – Denona AH-D600 oraz Fosteksa TH-900.
Zwłaszcza ten ostatni wniósłby zapewne nową jakość i pokazał brzmienia dla innych
nieosiągalne, ale był już sobie pojechał i tylko wspomnienia po nim zostały.
Pages: 1 2 3 4
Podsumowanie
Co jeszcze można powiedzieć o samym
kablu? Niewątpliwie rzeczy pozytywne. Gra głęboko, gładko, muzykalnie i przede
wszystkim w sposób porządkujący przekaz. Przydaje kompozycyjnego ładu, który w
przypadku zwykłych kabli USB okazuje się boleśnie skromniejszy. O tym co potrafią inne
drogie kable USB w rodzaju Crystal Cable Absolute Dream, a także te droższe od
samego Tellurium, nie będę się mądrzył, bo tego asortymentu nie znam. Natomiast
poprawa wnoszona przez Tellurium Q Blue względem zwykłych kabli USB oraz
niektórych markowych jest słyszalna natychmiast, od pierwszego taktu. Peanów na jego
cześć nie będę mnożył, ale że poprawia muzykę – rzecz pewna. Macie na to moje
słowo. Sprawdzono na wysokiej klasy aparaturze, pomierzono uszami i potwierdzono. A
ci co nie słuchają uszami tylko miernikami sygnału i wierzą, że wszystko zostało już
wyjaśnione, niech sobie słuchają na kablach za parę złotych. Jak wolą się oszukiwać,
ich sprawa.
W punktach:
Zalety
o
Poprawia muzykalność.
o
Wnosi przestrzenny i harmoniczny ład w nagranie.
o
Potęguje dynamikę.
o
Tworzy ciekawą pogłosową aurę.
o
Zwalcza rozjaśnienia i ostrości.
o
Solidnie wykonany i trwały.
o
Polski dystrybutor.
Wady i zastrzeżenia
o
Dość gruby i sztywny.
o
Swoje kosztuje.
o
Technologia pozostaje słodką tajemnicą producenta.
Sprzęt do testu dostarczyła firma:
HiFi Elements (Strona będzie dostępna w najbliższych dniach.

Podobne dokumenty