dobre-jedzenie-nr-47 - miesięcznik „Dobre Jedzenie”
Transkrypt
dobre-jedzenie-nr-47 - miesięcznik „Dobre Jedzenie”
www.dobre-jedzenie.com.pl R Jesteśmy w supermarketach numer 47 LUTY 2015 bezpłatny PORADNIK RODZINNY Olej bez cholesterolu? Hm... Zamiast kupować kota w worku, lepiej czytać etykiety na produktach spożywczych i wrzucać żywność do koszyka świadomie. Tym bardziej, że niedawno wszedł w życie przepis, który świadome kupowanie ma nam ułatwić. Chodzi o Rozporządzenie UE 1169/2011. W Polsce obowiązuje od 13 grudnia ub. roku. Zgodnie z nim producenci żywności oraz podmioty sprzedające produkty spożywcze muszą zamieszczać na tychże produktach tzw. szczegółowy opis składu. Niby wcześniej też trzeba było podawać, co kryje się w puszce pasztetu, kartonie soku, kiełbasie czy herbatnikach, ale teraz reguły są biurokratycznie uporządkowane i nie ma zmiłuj. To chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy – jako konsumenci – nie psioczymy na unijną biurokrację. Etykieta produktu ma być wiarygodna i powiedzieć nam o nim wszystko, a nie tylko to, co wygodne dla producenta. Musi, a nie tylko powinna, zawierać informacje o użytych do produkcji żywności barwnikach, konserwantach, polepszaczach smaku itd. Koniecznie trzeba podać na niej potencjalne składniki alergizujące, typu: soja, sezam, gluten, laktoza, gorczyca, orzechy. To szczególnie ważne, bo coraz więcej z nas ma alergiczne problemy. Nowe przepisy wyraźnie nakazują, że alergeny powinny zostać wyróżnione w treści opisu produktu poprzez zastosowanie innego koloru czcionki, kursywy lub pogrubienia tekstu. Chodzi o to, żebyśmy nie musieli wczytywać się w maczki, śledząc czy jest tam coś o alergenach. Ma wystarczyć rzut oka na etykietę. Jeśli chodzi o barwniki i konserwanty, to ideałem może się nam wydawać etykieta, na której żadnych nie zobaczymy, bo produkt będzie ich pozbawiony. Albo barwniki będą roślinnego, a nie chemicznego pochodzenia. W przypadku konserwantów dogmatyczne podejście do ich całkowitego braku nie zawsze jest słuszne. Chronią przecież żywność przed tworzeniem się substancji, które mogłyby nam zagrozić (takich choćby jak jad kiełbasiany). Jeśli chodzi o substancje oznaczone symbolem E z odpowiednim numerem, to też nie należy ich wszystkich automatycznie źle kojarzyć. Pamiętajmy, że E-300 to po prostu witamina C, a E-414 to stosowana od Czy mógłby pan przeczytać skład? Nie mam mikroskopu stuleci guma arabska. Różne inne E też – przynajmniej teoretycznie – nie powinny nam zaszkodzić, o ile stosowane są zgodnie z przepisami. Wolimy jednak, żeby takich dodatków było jak najmniej. Wprowadzone 13 grudnia zeszłego roku rozporządzenie unijne w sprawie treści etykiet na produktach spożywczych dotyczy też, co warto wiedzieć, e-sklepów. Sprzedawca internetowy ma obowiązek umożliwić konsumentom zapoznanie się z opisem produktu zanim dokonają zakupu. W porządnych sklepach internetowych przy produktach spożywczych umieszczane są linki do szczegółowego opisu znajdującego się na innej stronie lub dokumenty PDF. Tam również informacja o alergenach powinna być od razu wi- doczna dzięki zastosowaniu innej czcionki i koloru. A co z restauracjami? Od 13 grudnia wszystkie placówki gastronomiczne w krajach Unii Europejskiej (a więc i w Polsce) muszą informować o obecności w potrawach typowych alergenów. Unijne rozporządzenie zobowiązuje restauratorów, pracowników kawiarni czy barów szybkiej obsługi do podawania składu oferowanych produktów, jeżeli zawierają alergeny. Informacja powinna być np. wyraźnie podana w menu, albo kelner powinien być w stanie wyjaśnić, co wchodzi w skład dania. Nie może zasłaniać się niewiedzą. Jak to wszystko będzie wyglądać w praktyce, zobaczymy. Nie wolno też wciskać klientom kitu przy pomocy etykiet mających charakter reklamowy, a nie informacyjny. Napis na opakowaniu kostki masła „prawdziwe masło”, to traktowanie nas jak idiotów. Każde masło, które jest masłem, a nie mieszanką maślano-olejową, jest prawdziwe. Informacja na etykiecie nie może podkreślać szczególnych właściwości danego produktu, jeżeli takie same właściwości posiadają wszystkie podobne produkty, czyli kostki masła innych producentów. To samo dotyczy oleju. Jeden z producentów, żeby zachęcić klientów do kupowania, zamieścił na butelce napis „olej bez cholesterolu”. Nie skłamał wprawdzie, tylko zagrał nieuczciwie, bo zapomniał dodać, że żaden olej roślinny nie zawiera cholesterolu. Nie wolno też napisać na kubku „jogurt zawierający wapń”, bo nie jest to żadna unikatowa cecha tego konkretnego jogurtu, skoro wszystkie ten wapń mają. Przykłady można by mnożyć. Dodając do tego choćby szafowanie na etykietach słowami „produkt ekologiczny”, choć określenie to powinno dotyczyć wyłącznie żywności wyprodukowanej metodami ekologicznymi i mającej certyfikat zgodności produkcji lub przetwarzania metodami ekologicznymi. Grażyna Zwolińska Nadchodzi koniec Karnawału :( Już 17 lutego Ostatki! Bawmy się póki czas! Na str. 4-7 przepisy kulinarne na luty, obfitujący w szczególne okazje! Skromna, krakowska mieszczka – Aniela Louis, w ciągu dwóch miesięcy karnawału Roku Pańskiego 1848, aż dwadzieścia sześć razy brała udział w różnego rodzaju przyjęciach i zabawach, nie licząc wieczorków towarzyskich we własnym domu. W swojej sferze panna Aniela nie należała wcale do wyjątków, a cóż dopiero mówić o ówczesnym ziemiaństwie. Ach, te niegdysiejsze bale! Bale wszak, zwłaszcza na prowincji, urozmaicały monotonię codziennego życia, służyły zawieraniu nowych znajomości i odgrywały niebagatelną rolę w układaniu planów matrymonialnych. Urządzanie balów należało wręcz do obowiązków rodziców dorastających córek. „W domu, gdzie były panny na wydaniu, dawano jeden bal rocznie dla piętnastoletniej, trzy dla dwudziuestoletniej, sześć dla dwudziestopięcioletniej” – mówiono w Warszawie lat trzydziestych XIX wieku. Bywały bale prywatne i publiczne, ziemiańskie, wojskowe, urzędnicze, studenckie... Bawiono się dla samej radości tańca, ale także w zbożnym celu: podczas balu kwestowano na rzecz organizacji dobroczynnych i różnych towarzystw charytatywnych. Poza okresami postu, okazji do zabawy nie brakowało przez cały rok, lecz najwytrwalej tańczono w Karnawale. Ciekawe jednak, że w noc Świętego Sylwestra bale zaczęto organizować dopiero na początku XIX wieku i to w dużych miastach. Przedtem Nowy Rok witano w kręgu rodziny i przyjaciół. W połowie lat trzydziestych XIX stulecia udział w zabawie noworocznej, nawet jeśli odbywała się ona w renomowanym lokalu, nie należał do dobrego tomu. Tam bawili się przede wszystkim zamożni kupcy i przemysłowcy oraz bohema artystyczna. Ludziom „z towarzystwa” nie wypadało się pokazywać w tę noc na publicznym balu. W karnawale natomiast nie przejmowano się konwenansami. Urządzano huczne zabawy w rezydencjach magnackich, dworach szlacheckich, ale balowano też chętnie poza domem. W międzywojennej Warszawie, wysoko utytułowane towarzystwo gromadziło się w salonach Hotelu Europejskiego „gdzie nic nie jest za piękne i za kosztowne dla tych, co bawią się w karnawale”. Użyczały swych sal Opera Warszawska i Stary Teatr w Krakowie. Ciąg dalszy na str. 9 II OGÓLNOPOLSKIE TARGI DOBREGO JEDZENIA Zielona Góra 23-24 maja 2015 www.targidobregojedzenia.pl HALA CRS, ul. Sulechowska 41 Już otwarta! NOWA LOKALIZACJA Zielona Góra, ul. Zacisze 22 dobre jedzenie dobre jedzenie 2 Smaki Bliskiego Wschodu w Polsce Aromatyczny, typowy dla bliskowschodniej kuchni za’atar, intensywnie pomarańczowy szafran, miód z czarnuszką, nadziewane bakłażany, dżem ze słodkiej dyni, pikantne suszone pomidory z oliwkami, sumak... Te i wiele innych produktów prosto ze wspieranej przez Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) spółdzielni Al-Jalama z północnej Palestyny właśnie trafiły do Polski. – Zanim produkty znalazły się na polskich półkach sklepowych, zdobyły ogromną popularność na rynku lokalnym, co więcej – zachwyciły podróżujących do Ziemi Świętej turystów z całej Europy, w tym z Polski. Na specjalnie organizowanych jesienią w Betlejem spotkaniach mieli oni okazję nie tylko poznać założycielki rolniczej spółdzielni i spróbować ich specjałów, ale również dokonać zakupu, wspierając tym samym działania i przedsiębiorczość tych kobiet – mówi Anna Radecka, koordynatorka projektu PCPM w Autonomii Palestyńskiej. Wysokiej jakości, certyfikowane produkty pochodzą z położonej w północnej części Palestyny wsi Al-Jalama. Spółdzielnię założyły zdeterminowane kobiety, które pomimo społecznej marginalizacji, pragnęły uniezależnienia i realnej zmiany swojego życia. Projekt je wspierający realizowa- Wydawca: Wydawnictwo Kropka, skrytka pocztowa 125, 65-901 Ziel. Góra. [email protected], tel. 68 321 15 72 w godzinach 9.00-16.00 Reklama 601 75 86 65, 68 321 15 72 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i reklam. Nakład: 20.000 Druk: Poznań, ul. Malwowa 158 NIEZŁE ZIÓŁKO Cząber znany jest także jako satureja, cząberek, fasolowe ziele, pieprzyk czy dzięcielina. Pochodzi ze wschodnich terenów Morza Śródziemnego. Cząber, jako przyprawa, stosowany jest już od XVI w. Dodawany jest zwłaszcza do dań z roślin strączkowych, ponieważ wykazuje silne działanie wiatropędne. Używany jest jako przyprawa głownie ze względu na mocny, pieprzny smak i charakterystyczny korzenny aromat. Doskonale pasuje do potraw na bazie roślin strączkowych, zup, ziemniaków, sosów, a także do mięs i grzybów. Ziele cząbru ma zapach macierzanki i wchodzi w skład pieprzu ziołowego. Służy jako przyprawa do konserw mięsnych i jarzynowych. Suszone ziele stosowane jest także do sporządzania leczniczego naparu. Cząber swoje właściwości lecznicze zawdzięcza przede wszystkim sporej zawartości olejku eterycznego, który wykazuje silne działanie tonizujące i regulujące proces trawienia. Ponadto ma działanie rozkurczowe, przeciwgrzybiczne i przeciwbakteryjne. Cząber łagodzi dolegliwości ze strony układu trawiennego tj. wzdęcia, odbijanie, biegunki – usprawnia i reguluje cały proces trawienny. Działa też moczopędnie, pobudza czynności żołądka, intelektu i pracę kory nadnerczy. Ze względu na właściwości antyseptyczne stosowany jest do przemywania ran, w leczeniu stanów grzybiczych skóry, drożdżycy, aft, czyraków, guzów, ran, stłuczeń, ukąszeń owadów, wrzodów i zapalenia gardła. Zwalcza on niektóre bakterie odporne nawet na antybiotyki, skuteczny jest m.in. na gronkowca złocistego. Stosowany jest także w chorobach pęcherza moczowego. Wskazania lecznicze do stosowania cząbru to przede wszystkim: astenia intelektualna i seksualna, astma, atonia wywołana zwiększonym napięciem mięśni gładkich, przewlekłe biegunki, blednica, bóle gastryczne, glista ludzka, kurcze jelitowe, nadfermentacja jelitowa, nieżyt przewodu pokarmowego, nerwice żołądka i ogólne, osłabienie, osłabione przyswajanie składników pokarmowych, pasożyty jelitowe, zapalenie oskrzeli i wzdęcia. CZĄBER ny był w 2014 roku przez PCPM i miejscowy instytut ARIJ ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Dzięki całorocznym działaniom, kobiety uczestniczyły w szkoleniach z zakresu ekologii i higieny, nauczyły się jak gospodarować zasobami naturalnymi – efektywnie prowadzić uprawę każdego z wybranych produktów oraz jak odpowiednio je przetwarzać. Współpracujący z organizacją dystrybutor lokalny – New Farm Company dodatkowo wsparł kobiety w budowaniu trwałych więzi z sektorem sprzedaży, tak, by nawet po ustaniu projektu mogły one działać samodzielnie, nieustannie tworząc i sprzedając owoce swojej pracy. Polacy nie podróżujący w zeszłym roku do Palestyny po raz pierwszy mogli spróbować przysmaków z Al-Jalama podczas Mię- dzynarodowych Targów Żywności Ekologicznej i Regionalnej Natura Food 2014, które odbyły się w październiku w Łodzi. Już wtedy nie trudno było zauważyć, że zachwyciły one swoim smakiem i jeśli tylko pojawi się taka możliwość, będą stale gościć na polskich stołach. Produkty z Palestyny, ze względu na trudności z jakimi wiąże się ich sprowadzanie, ciągle stanowią w Polsce rzadkość. Niemniej specjały właśnie pojawiły się w sieci sklepów Kuchnie Świata. Ich zakup to nie tylko możliwość zasmakowania w oryginalnej kuchni Bliskiego Wschodu, ale również prosty sposób na bezpośrednie wsparcie przedsiębiorczości kobiet, które w tak odległej części Palestyny nie siedzą z założonymi rękami, ale codziennie robią wszystko, by polepszyć warunki życia swoje i swoich rodzin. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że palestyńskie produkty obejrzymy i posmakujemy 23-24 maja, na II Ogólnopolskich Targach Dobrego Jedzenia w Zielonej Górze. Zapraszamy na pyszne zakupy! Projekt współfinansowany w ramach projektu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Więcej na: www.pcpm.org.pl Zapraszamy do naszych sklepów w Zielonej Górze: ul. Szosa Kisielińska 22 (osiedle Pomorskie), ul. Makowa 14 (Jędrzychów), ul. Stefana Batorego 81, ul. Cyryla i Metodego 10, ul. Zacisze. O d pewnego czasu wśród odchudzających się osób furorę robi dieta bezglutenowa. Czy stosowanie jej po to, żeby zgubić kilogramy ma sens? – Zacznę od przypomnienia, że dieta bezglutenowa jest dietą leczniczą. Stosuje się ją w określonych jednostkach chorobowych. Nie została pomyślana po to, żeby odchudzać. – Kto powinien ją stosować? – Osoby chore na celiakię, czyli chorobę trzewną. Ale też te z alergią na pszenicę. Ostatnio coraz częściej wspomina się o stosunkowo nowej, nie do końca zbadanej jednostce chorobowej: nieceliakalnej nadwrażliwości na gluten (NCGS). Diagnozuje się ją u tych pacjentów, u których wykluczono celiakię i alergię pokarmową, a mają problemy ze strony układu pokarmowego. Ustępują one u nich po zastosowaniu diety bezglutenowej (może powinny podpowiedzieć swojemu lekarzowi takie rozwiązanie?). Schorzenie to objawia się także pod postacią innych chorób, w tym także autoagresywnych (np. łuszczyca, Hashimoto). – Dlaczego ta dieta pomaga tym chorym? – Gluten, przenikając do krwioobiegu, prawdopodobnie wywołuje nieswoistą odpowiedź immunologiczną, co z kolei prowadzi do rozwoju stanu zapalnego w organizmie. Może on skutkować rozwojem bardzo poważnych schorzeń np. choroby Hashimoto, cukrzycy typu I, chorób zapalnych jelit, migren, czy nawet samej celiakii (u osób z predyspozycją genetyczną). Nasza wiedza na temat mechanizmu powstania NCGS jest wciąż uboga. – Na szczęście jest dieta pozwalająca takim chorym w miarę normalnie żyć... – Ona ratuje im życie. Nieleczona celiakia jest bardzo groźna. Gdy wyeliminujemy czynnik, który powoduje autoagresję ze strony układu immunologicznego, wówczas u znakomitej większości pacjentów następuje stopniowa regeneracja kosmków jelitowych i poprawa ogólnego stanu zdrowia. Natomiast spożycie choćby niewielkich ilości glutenu może skutkować poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi. – Skąd wzięło się stosowanie tej leczniczej diety jako sposobu na schudnięcie? – Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Może zaczęło się to od książki Williama Davisa „Dieta bez pszenicy”? W Polsce też jest ona bardzo popularna. Nie bez znaczenia jest i to, że dietę tę zaczęli stosować i propagować aktorzy, sportowcy, wszelkiego rodzaju Bezglutenowe zamieszanie Grażyna Zwolińska rozmawia z mgr Katarzyną Nowak, dietetyczką z Zielonej Góry celebryci. Przekonują, że jest zdrowa, chroni przed cukrzycą, rakiem, nie mówiąc już o nadmiarowych kilogramach. To machina, którą niestety trudno zatrzymać. – Dlaczego „niestety”? – Bo ludzie swoją wiedzę na temat glutenu i tej diety czerpią z takich źródeł, jak ta książka, napisana przez osobę, która nie jest żywieniowcem. Opierają się na niezbyt wiarygodnych źródłach internetowych. Powstaje wiele blogów o żywieniu, zakładanych przez ludzi, którzy sami tę dietę stosują. Często, obok skądinąd bardzo ciekawych przepisów, są tam informacje będące naciąganiem faktów, przekłamaniami. – Ale ci ludzie schudli! – To prawda, ale żeby schudnąć wcale nie jest im potrzebna dieta bezglutenowa. Stosują ją niepotrzebne, a do tego często nieumiejętnie. Wydaje im się, że jak wyrzucą z diety pszenicę, jęczmień i żyto, nie będą jedli pieczywa czy niektórych kasz, to już po sprawie. Tymczasem przecież te luki w jadłospisie trzeba jakoś wypełnić. O tym niestety wiele osób zapomina. Przestają jeść np. żytnie pieczywo, wykluczając tym samym doskonałe źródło błonnika oraz witamin z grupy B. Taka dieta może skutkować powstaniem bardzo niebezpiecznych niedoborów. Ponadto, wiele produktów bezglutenowych, które możemy znaleźć na sklepowych półkach, nawet te z przekreślonym kłosem, to produkty bardzo wysoko przetworzone. Zawierają dużo cukrów, tłuszczów nasyconych, które przecież nie są dla nas zdrowe. Nie sprzyjają utracie masy ciała. A niestety wiele osób, które nieumiejętnie i niepotrzebnie przechodzą na dietę bezglutenową, wybiera sobie te produkty, bo to najprostsze rozwiązanie. Zamiast kombinować w kuchni, szukać innych źródeł tych wszystkich składników pokarmowych, które wyrzucili przechodząc nie ze względów leczniczych na dietę bezglutenową, idą na łatwiznę. – Hm... Jako wiecznie odchudzająca się osoba mam teorię, że każda dieta, wszystko jedno jaka, pozwala schudnąć, bo kontrolujesz, co jesz. – Brawo, o to właśnie chodzi! I o tym ludzie, którzy przechodzą na dietę bezglutenową zapominają. Jak się eliminuje z diety gluten, to eliminuje się przede wszystkim pszenicę i wszystkie wyroby z białej mąki, wyroby cukiernicze i żywność wysoko przetworzoną, która ten gluten zawiera w bardzo dużych ilościach. Eliminujemy więc to, co sprzyja tyciu. Dziwnym byłoby więc, gdybyśmy na tej diecie nie schudli. Tylko po co dokładać sobie roboty? Przecież stosowanie diety bezglutenowej nie jest proste. – Po co to robić, skoro taki sam efekt osiągniemy stosując się po prostu do zasad zdrowego żywienia? – Nie taki sam efekt, ale lepszy. Bo trwale zmieniamy nawyki żywieniowe. Diety eliminacyjne stosujemy zwykle tymczasowo. Potem wracamy do złych nawyków, które spowodowały, że przytyliśmy. I szybko wracamy do poprzedniej wagi. – A opinie, że dieta bezglutenowa chroni przed chorobami? – Nie ma badań, które potwierdziłyby, że gluten szkodzi ludziom zdrowym. Jeśli wyłączymy tych, którzy mają konflikt zdrowotny z glutenem, to cała reszta nie ma potrzeby, aby to białko z diety wykluczyć. Tym bardziej, że pojawia się ono w bardzo cennych dla nas zbożach. – Nie ma więc żadnych zalet mody na bezglutenową dietę? – Ależ są! Wdzięczni są za nią wszyscy mający problem z tolerancją glutenu. Kiedyś produkty bezglutenowe były trudno dostępne. Teraz można je kupić w wielu marketach. Wprowadziły je do sprzedaży, ponieważ ze względu na rosnącą popularność diety bezglutenowej, jest na nie większy popyt. Pojawiają się też knajpki z bezglutenowym jedzeniem. Można dostać w kinie bezglutenowe przekąski. Jest nawet bezglutenowy opłatek. To bardzo ułatwiło życie ludziom, którzy muszą być na tej diecie. Oni są za tę modę bardzo wdzięczni. – Dziękuję za rozmowę. 3 Hubert choruje na nieuleczalną chorobę, dystrofię mięśniową Duchenn’a. Jest to choroba postępująca, powodująca zanik mięśni – najpierw szkieletowych, a następnie mięśnia sercowego. Oznacza to, że chory najpierw przestaje samodzielnie wstawać lub chodzić, a w konsekwencji zostaje podłączony do respiratora. Jedynym lekarstwem jest rehabilitacja, która może pomóc w dalszym funkcjonowaniu i spowolnieniu choroby. Dlatego wszystkie środki przekazane na konto Huberta zostaną przeznaczone na dalszą rehabilitację. Wpłaty prosimy kierować na konto: FUNDACJA DZIECIOM „ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ” ul. Łomiańska 5 01-685 Warszawa NIP 118 14 28 385 BHP SA Oddział Warszawa nr 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615 z dopiskiem 23105 WRÓBLEWICZ HUBERT – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia Można również przekazać 1% podatku. Wystarczy w zeznaniu podatkowym wpisać nr KRS 0000037904 oraz w rubryce „Informacje uzupełniające” 23105 WRÓBLEWICZ HUBERT. Szanowni Darczyńcy! Prosimy o zaznaczenie w zeznaniu podatkowym pozycji „Wyrażam zgodę”, aby Fundacja mogła otrzymać informację kto w tym roku „Zdążył z pomocą”. 12 lutego 3 całe jajka, szczypta soli, olej do smażenia, cukier puder do posypania. Tłusty Czwartek Faworki piwne 3 szklanki mąki pszennej, 5 żółtek, 100 g masła, 200 ml piwa, cukier waniliowy, 4 łyżki śmietany, łyżka spirytusu, olej do głębokiego smażenia, cukier puder do posypania. Mąkę przesypać na stolnicę i zrobić w niej dołek. Do środka włożyć ser, dodać cukier, sodę, żółtka, całe jajka oraz szczyptę soli i wszystko razem dokładnie zagnieść na jednolite ciasto. kru, 1,5 szklanki mąki pszennej, łyżeczka sody oczyszczonej, olej do smażenia, cukier puder do oprószenia pączków. Mąkę przesiać na stolnicę i dodać żółtka, śmietanę, cukier waniliowy, masło, piwo oraz spirytus. Następnie wszystko razem zagnieść na gładkie i elastyczne ciasto. Tak przygotowane ciasto należy „wybić” wałkiem – przez ok.10 minut. Im ciasto będzie lepiej „wybite”, tym więcej Kładzione pączki serowe z ricorttą Składniki na około 40 pączków: 3 jajka, 300 g waniliowego serka homogenizowanego, 250 g sera „Ricotta”, pół szklanki cu- Bomboloni – włoskie pączki z kremem budyniowym Ciasto: 275 g mąki pszennej, 275 g pszennej mąki razowej do wypieku domowego chleba, 100 g stopionej margaryny, 70 g cukru, 3 jajka, 20 g świeżych drożdży, pół łyżeczki soli, łyżka esencji waniliowej, 125 ml wody, 125 ml mleka, skórka starta z cytryny, olej do smażenia. ecker t Tel 0048 68 452 39 88 Fax 0048 68 452 39 89 www.kuchnieeckert.pl [email protected] Śledzie moczyć całą noc, aby pozbyć się nadmiaru soli, a na drugi dzień opłukać, osuszyć i pokroić w kawałeczki o szerokości około 3 cm. Cebulę obrać i pokroić w piórka, a ogórki w plasterki. Musztardę wymieszać z miodem, octem jabłkowym oraz z olejem i doprawić do smaku pieprzem. Następnie dodać pokrojone śledzie, ogórki, suszoną żurawinę, kapary, listki laurowe oraz ziele angielskie i wszystko razem wymieszać. Tak przygotowane śledzie na kilka godzin wstawić do lodówki. Podawać z pokrojonymi w plasterki ziemniakami ugotowanymi w mundurkach, z dodatkiem świeżego koperku i udekorować plasterkami cytryny. 50 dag filetów śledziowych, garść suszonych grzybów leśnych, 2 średnie cebule, olej, sól i pieprz, około szklanki białego wina. Drożdżowe faworki Śledzie po kaszubsku 50 dag mąki, szklanka mleka, 2 łyżki cukru, 10 dag margaryny, 5 dag drożdży, 2 jajka, łyżka spirytusu, olej do smażenia, cukier puder do posypania. 50 dag filetów śledziowych, 2 cebule, 3 ogórki konserwowe, 5 ziaren ziela angielskiego, 4 liście laurowe, słoiczek koncentratu pomidorowego (200 g), 2 płaskie łyżki cukru, pół szklanki oleju, łyżka octu, pół szklanki wody, sól i pieprz. Śledzie z grzybkami zać szczypiorkiem (ewentualnie spiąć wykałaczką) i napełnić przygotowanym farszem. Śledzik na jabłuszku 4 płaty śledziowe, 2 jabłka czerwone, 3 korniszony, cebula, pół pęczka koperku, 3 łyżki majonezu, 2 łyżki jogurtu naturalnego, sól i pieprz. Śledzie i ogórki pokroić w kostkę. Cebulę obrać i posiekać. Jabłka umyć i wykroić z nich 6-8 plastrów, a resztę pokroić w kosteczkę. Krem: 6 żółtek, 450 ml mleka, 10 dag cukru, 4 dag mąki pszennej, cukier waniliowy. Odlać 50 ml zimnego mleka i dokładnie rozrobić w nim żółtka, cukier, cukier waniliowy oraz mąkę. Pozostałe mleko zagotować i, na gotujące się, mieszając, wlać rozrobione składniki. Cały czas mieszając, gotować, aż masa zgęstnieje, a następnie ostudzić. Tak przygotowaną masą, za pomocą szprycy, nadziewać zimne pączki, a na koniec oprószyć cukrem pudrem lub polukrować. Oponki Miody prosto z pasieki Zacisze 20 Zielona Góra Leśniaki Śledzie zalać wodą i odstawić na całą noc. Grzyby zalać winem i odstawić na 4-5 godzin, a następnie odsączyć i bardzo drobno pokroić. Cebulę obrać i posiekać, a następnie razem z grzybami zeszklić na oleju i doprawić do smaku solą oraz pieprzem. Lekko przestudzić. Namoczone filety osuszyć, posmarować masą grzybową, zwinąć w roladki i spiąć wykałaczkami. Margarynę rozpuścić i wystudzić. Mleko przelewamy do garnka i podgrzać tak, aby stało się letnie. Następnie dodać rozkruszone drożdże, cukier oraz tyle mąki, by ciasto miało konsystencję śmietany. Tak przygotowany rozczyn odstawić w ciepłe miejsce by podwoił swoją objętość. Do wyrośniętego rozczynu dodać pozoKilogram mąki, 50 dag białego sera, stałą mąkę, alkohol oraz jajka i wyrabiać szklanka cukru, łyżeczka sody, 2 żółtka, około 5-7 minut. Następnie dorozpuszczoną margarynę Niepowtarzalne Kurtosze wypiekane na miejscu dać i wyrabiać jeszcze około 5 minut. Spróbuj! Ciasto jest gotowe gdy odchodzi od ręki i garnka. Gotowe ciasto Zapraszamy! przykryć ściereczką i odstawić do Zielona Góra, wyrośnięcia. ul. Boh. Westerplatte 19 Gdy ciasto podwoi swą objętość, przełożyć je na stolnicę i rozwałZamów: kować na grubość około 6-7 mm. e-mail: [email protected] Następnie, podzielić radełkiem na 693 501 387, pasy o szerokości około 2,5 cm 665 977 625 i długości około 12 cm. Na środku każdego paska ciasta zrobić nacięcie, przez które należy przepleść jeden koniec paska. Uformowane faworki smażyć na rozgrzanym oleju z obu stron Dostawa na terenie Zielonej Góry gratis! do zrumienienia, a na koniec odsączyć na papierowym ręczniku. Pasieka Dziki Miód Podawać oprószone cukrem puwww.dzikimiod.pl drem. Tak przygotowane faworki to [email protected] połączenie tradycyjnych pączków tel. 607 62 62 15 oraz chrustów – są pyszne! Do letniego mleka dodać pokruszone drożdże oraz łyżeczkę cukru i 2 łyżki mąki pszennej, a następnie dokładnie wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce na 15 minut. Pozostałe obydwie mąki przesiać, dodać sól, pozostały cukier, wodę, stopioną (letnią) margarynę, esencję waniliową, jajka oraz skórkę z cytryny i wszystko razem bardzo dokładnie wy- Kuchnie mieszać. Następnie dodać wyrośnięty zaczyn i przez około 10 minut zagniatać ciasto, w razie potrzeby podsypując odrobiną mąki. Dobrze zagniecione ciasto przykryć lnianą ściereczką i odstawić na 1,5 godziny do wyrośnięcia. Po tym czasie ciasto rozwałkować na grubość około centymetra i, przy pomocy szklanki, powycinać wz niego kółka, a następnie odstawić, by krążki podrosły. Krążki ciasta smażyć na głębokim oleju w temperaturze 180OC (można to zrobić także we frytownicy) z obu stron na rumiany kolor. Usmażone pączki odsączyć z nadmiaru tłuszczu i pozostawić do ostygnięcia, a w tym czasie przygotować krem. 5 - Ostatki czyli „Sledzik” Ciasto rozwałkować na grubość około pół centymetra i wykrawać szklanką koła. W środku każdego krążka ciasta zrobić małe kółeczko – np. przy pomocy kieliszka. Tak przygotowane obręcze i środki usmażyć z obu stron na rozgrzanym oleju. Usmażone oponki odsączyć na papierowym ręczniku, a przed podaniem posypać cukrem pudrem. Oponki są pyszne i mięciutkie. Można podać same obręcze lub oponki ze smażonymi środkami. KurtoszePyszneCiastaKominowe pojawi się na faworkach pęcherzyków. Na koniec ciasto zawinąć w folię spożywczą i na godzinę włożyć do lodówki, by „odpoczęło”. Na głębokiej, dużej patelni rozgrzać olej. W tym czasie ciasto jak najcieniej rozwałkować, a następnie pokroić w paski. Każdy pasek przekroić pośrodku wzdłuż i formować faworki, przewijając jeden z końców przez otwór. Na rozgrzany tłuszcz kłaść uformowane faworki i smażyć krótko z obu stron na złoty kolor. Usmażone faworki odsączyć z tłuszczu na papierowym ręczniku, a gdy ostygną oprószyć cukrem pudrem. Piwo w faworkach nie jest wyczuwalne, a powoduje ich kruchość i delikatność. Jajka dokładnie zmiksować z cukrem. Następnie dodać serki homogenizowane oraz „Ricottę”, wsypać sodę oraz mąkę i wszystko razem zmiksować na jednolitą, gładką masę. W garnku dobrze rozgrzać olej i łyżką stołową kłaść małe pączki. Smażyć na rumiano z obu stron. Uwaga: pączki podczas smażenia potrafią przekręcać się same. Usmażone pączki wyjmować na papierowy ręcznik, by ociekły z nadmiaru tłuszczu, a po wystudzeniu oprószyć cukrem pudrem. Te małe, proste w przygotowaniu, smakowite pączusie. Mają oryginalny smak – są lekko słodkie i mocno serowe. 17 lutego ` dobre jedzenie dobre jedzenie 4 Śledzie moczyć w wodzie około 2-3 godziny, a następnie odsączyć, osuszyć i pokroić w mniejsze kawałki. Cebulę obrać, pokroić w piórka i podsmażyć na 2 łyżkach oleju. Gdy cebula zmięknie, dodać koncentrat pomidorowy, pół szklanki wody, pozostały olej, ocet oraz cukier i wymieszać. Następnie dodać pokrojone w kostkę ogórki, ziele angielskie oraz liście laurowe, przyprawić do smaku solą oraz pieprzem i wszystko razem dusić około 15 minut. Śledzie ułożyć na półmisku razem z przygotowaną zalewą pomidorowo-cebulową i, najlepiej na całą noc, wstawić do lodówki. Śledzie najlepiej smakują na drugi dzień, kiedy dobrze się zamarynują i przejdą smakiem przypraw. Ślimaczki śledziowe 10 płatów solonych śledzi, 5 dag suszonych grzybów, cebula, 3 łyżki sosu tatarskiego, pieprz i sól, szczypiorek. Płaty śledziowe wymoczyć i osuszyć. Grzyby opłukać, ugotować do miękkości i odcedzić, a następnie pokroić w drobną kostkę. Cebulę obrać, pokroić w drobną kosteczkę, dodać do pokrojonych grzybów i przyprawić solą oraz pieprzem. Następnie dodać sos tatarski i dokładnie wymieszać. Płaty śledziowe zwinąć w ślimaczki, zwią- Tak przygotowane składniki (poza plastrami jabłka!) przełożyć do miseczki i dodać posiekany koperek, majonez oraz jogurt. Całość przyprawić do smaku solą oraz pieprzem i wymieszać. Tak przygotowaną sałatkę ułożyć na plasterkach jabłka, przełożyć na półmisek i udekorować gałązkami koperku, jabłkiem oraz ogórkiem. Śledzie w sosie miodowo-musztardowym 400 g filetów śledziowych a’la matias, 2 cebule, 2 kiszone ogórki, 3 łyżki musztardy (najlepiej Dijon), 2 łyżki miodu (najlepiej spadziowego), 2 łyżki octu jabłkowego, 5 łyżek oleju słonecznikowego, łyżeczka pieprzu w kulkach (czerwony albo zielony), garść suszonej żurawiny, 3 łyżki kaparów, 2 liście laurowe, 3 kulki ziela angielskiego, ziemniaki ugotowane w mundurkach (ilość wg uznania), pęczek koperku, plasterki cytryny. 50 dag filetów (matiasów), cebula, 400 g przecieru pomidorowego, łyżka masła, pół łyżeczki pieprzu, 500 g grzybków marynowanych w occie. Śledzie moczyć w wodzie (przynajmniej 2-3 godziny), by pozbyć się nadmiaru soli, a następnie odsączyć, każdy płat przekroić na 3-4 części i ułożyć na półmisku. Cebulę obrać, drobno pokroić i lekko zrumienić na maśle. Dodać koncentrat pomidorowy oraz pierz, dokładnie wymieszać i wszystko razem dusić chwilkę. Następnie wyłożyć na śledzie. Grzybki odsączyć z zalewy, drobno pokroić i rozsypać na wierzchu potrawy. Tak przygotowane śledzie na 2-3 godziny wstawić do lodówki. dobre jedzenie Walentynkowe niespodzianki 6 dobre jedzenie Cukiernia „Klara” Zielona Góra, ul. Jedności 90, 68 320 23 18 Cukiernia Klara Polub nasz profil Optyk Lechna na Facebooku, zaproś do polubienia swoich znajomych i wyślij życzenia walentynkowe dla ukochanej osoby. Najpiękniejsze wyznanie nagrodzimy parą okularów przeciwsłonecznych! zaprasza na Walentynki! W tym dniu wszystkie słodkości -10% Uśmiech gratis! 14 lutego - sobota Walentynki Zakochane jajka Parówki cienkie, jajka (tyle ile parówek), łyżka masła, łyżka oliwy, sól, pieprz, ostra papryka oraz koperek lub szczypiorek do posypania. Na patelni rozgrzać masło z oliwą. Parówki przekroić wzdłuż na pól, pozostawiając na długości około 1cm nie przecięte. Następnie wywinąć w kształt serca, spiąć wykałaczką i podsmażyć z jednej strony. Następnie przewrócić na drugą stronę, w środek wbić jajko, doprawić do smaku i smażyć, aż białko się zetnie (można pod przykryciem). Przed podaniem posypać świeżym koperkiem lub posiekanym szczypiorkiem. Prosty i sympatyczny sposób na serwowanie jajka sadzonego w „Walentynki” lub w innym szczególnym dniu. Schłodzoną śmietankę ubić na sztywno z dodatkiem „Śmietan-fixu”. Następnie, nadal ubijając, dodać mleko w proszku oraz cukier puder do smaku. Ubitą śmietanką smarować naleśniki i rolować. Dodatkowo: 50 g czekolady, łyżka mleka, cukier puder. Czekoladę połamać i rozpuścić z dodatkiem mleka, a następnie polać nią naleśniki. Na naleśnikach ułożyć wycięte serduszka, całość oprószyć cukrem pudrem, serduszka zdjąć i ułożyć obok naleśników. Podlaskie serduszka Ciasto: 80 dag ugotowanych ziemniaków, 30 dag mąki pszennej, jajko, sól morska. 10 dag wędzonego boczku, 2 łyżki startego sera żółtego, sól morska, świeżo zmielony pieprz. Kaszę wrzucić do posolonego wrzątku, ugotować na sypko i odcedzić. Boczek pokroić w kostkę i podsmażyć bez dodatku tłuszczu. Następnie dodać do kaszy i wymieszać. Na tłuszczu pozostałym ze smażenia boczku zeszklić posiekaną cebulę i dodać do farszu. Dorzucić posiekany czosnek, starty ser oraz pokruszony twaróg, dodać sól oraz pieprz do smaku i dokładnie wymieszać. Na serduszko nakładać po łyżeczce farszu, przykryć drugim serduszkiem i przy pomocy widelca zlepić brzegi pierożków. Gotowe pierożki ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 20 minut w temperaturze 180OC. Gorące pierożki ułożyć na talerzu, posypać skwareczkami z boczku i dowolnie udekorować. Ażurowe serca Walentynkowe naleśniki Ciasto: szklanka mleka, około1,5 szklanki mąki, duże jajko, 4 łyżeczki cukru, szczypta proszku do pieczenia, olej do smażenia. Ciasto: 1,5 szklanki mleka, szklanka mąki, duże jajko, szczypta proszku do pieczenia, cukier do smaku, czerwony barwnik spożywczy, olej do smażenia. Wszystkie składniki ciasta połączyć ze sobą i dokładnie zmiksować na jednolitą masę. Ciasto przelać do worka cukierniczego z małą końcówką (lub po prostu do mocnego worka foliowego ze zrobionym na rogu małym otworem). Olej rozgrzać na patelni. Za pomocą worka wyciskać na rozgrzany olej ażurowe naleśniki w kształcie serca i smażyć z obu stron do zrumienienia. W ten sam sposób smażyć pełne serca, aby uzyskać pary – jedno serce zapełnione, a drugie ażurowe. Wszystkie składniki ciasta połączyć ze sobą i dokładnie zmiksować na jednolitą masę. Następnie porcje ciasta wylewać na rozgrzany olej i smażyć naleśniki z obu stron. Z jednego naleśnika wyciąć serca. Nadzienie: 1,5 szklanki śmietanki 36%, opakowanie „Śmietan-fixu”, 4 łyżki mleka w proszku, około 2 łyżki cukru pudru (do smaku). Ziemniaki zemleć, dodać przesianą mąkę, dużą szczyptę soli oraz jajko i zagnieść gładkie, elastyczne ciasto. Następnie rozwałkować, podsypując blat mąką i foremką do ciasteczek wycinać serduszka. Farsz: pół szklanki kaszy gryczanej, 15 dag chudego twarogu, cebula, 2 ząbki czosnku, Dodatkowo: czerwona galaretka, opakowanie okrągłych biszkoptów, cukier puder. Galaretkę przygotować wg przepisu na opakowaniu i odstawić w chłodne miejsce. Na ciasto w tortownicy wyłożyć różowy budyń. Na budyniu ułożyć biszkopty i rozsmarować na nich ubitą śmietankę. Następnie delikatnie położyć ciasto z wyciętymi otworami i oprószyć je cukrem pudrem. Na koniec, w wycięte serca wlać tężejącą galaretkę czerwoną i ciasto wstawić do lodówki, by dobrze stężało. Walentynkowe serduszka 200 g mąki tortowej, 100 g cukru pudru, łyżeczka cukru waniliowego, 120 g masła, jajko, 1/3 łyżeczki proszku do pieczenia, szczypta czerwonego barwnika, białko do smarowania, gruby cukier do posypania ciasteczek. Dodatkowo: ulubiony dżem, 1/3 tabliczki czekolady, łyżka mleka. Na pełnych sercach rozsmarować dżem (grubość wg uznania) i przykryć ażurowymi. Czekoladę połamać, przełożyć do rondelka, dodać mleko i – cały czas mieszając – rozpuścić, podgrzewając na wolnym ogniu. Gotowe serca ułożyć na talerzu i polać rozpuszczona czekoladą. Serduszkowy tort Składniki na tortownicę o średnicy 30 cm. Ciasto: 6 jajek, 6 łyżek wody, szczypta soli, 3/4 szklanki cukru, szklanka mąki tortowej, łyżeczka proszku do pieczenia, budyń waniliowy. Mąkę przesiać na stolnicę, dodać cukier puder, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, jajko oraz masło i wszystko razem energicznie zagnieść na jednolite ciasto. Gotowe ciasto delikatnie spłaszczyć, na środek dać barwnik i ponownie zagniatać, aż ciasto uzyska jednolity kolor. Tak przygotowane ciasto zawinąć w folię spożywczą i na 30 minut włożyć do lodówki. Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość około pół centymetra i wycinać z niego serca. Na koniec wierzch ciasteczek posmarować białkiem, posypać cukrem i piec około 15 minut w temperaturze 180OC. Zielono mi shot Składniki na 3 kieliszki: 100 ml zielonego „Frugo”, 100 ml czystej wódki, 15 ml syropu z grenadiny, kostki lodu z kawałkami cytryny. Białka ubić na sztywno z 6 łyżkami wody oraz ze szczyptą soli i, nie przerywając ubijania, stopniowo dodawać cukier. Ubijać do białości. Następnie masę ostrożnie połączyć z żółtkami oraz z przesianą mąką wymieszaną z proszkiem do pieczenia i z proszkiem budyniowym. Wszystko razem wymieszać na jednolite ciasto. Ciasto przelać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 25 minut w temperaturze 170OC. Upieczone ciasto wystudzić i przekroić na dwa krążki. Dolny krążek ponownie umieścić w formie, a w górnym, przy pomocy foremki wyciąć serduszka. Warstwa różowa: pół litra czerwonego soku, budyń śmietankowy. Odlać połowę zimnego soku i dokładnie rozrobić w nim budyń. Pozostały sok zagotować i na gotujący się, mieszając, wlać rozrobiony budyń. Mieszając ugotować budyń, a następnie przestudzić. Warstwa biała: pół litra śmietany 30%, galaretka cytrynowa. Galaretkę rozpuścić w 3/4 szklanki gorącej wody i odstawić w chłodne miejsce. Śmietankę ubić na sztywno i, cały czas ubijając, stopniowo dodawać gęstniejącą galaretkę. Do szejkera wlać schłodzone „Frugo” oraz wódkę, energicznie wstrząsnąć i rozlać do kieliszków. Następnie wlać po łyżeczce syropu tak, żeby spływał po ściance kieliszka. Przed podaniem, do każdego kieliszka dodać po 2 kostki lodu z cytryną. Walentynkowe opowieści Walentynki to szczególny dzień - zwłaszcza, gdy dzieje się coś, czego w ogóle się nie spodziewamy... Niespodzianka Stałam zrezygnowana na środku mojego pokoju, przedstawiając obraz nędzy i rozpaczy, a jeszcze rano byłam taka pełna zapału. Pomalowanie czterech ścian wydawało mi się dziecinnie proste – kolejny dowód na to, że ,,telewizja kłamie!”. W reklamie wyglądało to zupełnie inaczej: facet wychodzi z psem na spacer, a ty w tym czasie kompletnie przemalowujesz mieszkanie i nawet nie zachlapujesz sobie spodni... A ja nie mam ani faceta, który mógłby mi pomóc, ani szczęścia w robotach remontowych. Zaraz się chyba rozpłaczę... Już miałam się rozkleić, aż tu... – Cześć Justyśka – zawołał Piotr. Nawet nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to on. – Cześć – warknęłam niemiło. – Po co wpadłeś? – Chciałem zobaczyć co u ciebie. Farbujesz włosy? – spytał perfidnie. – Uważam, że w poprzednim kolorze było ci lepiej. Czy mi się kiedyś aby nie wydawało, że on jest bardzo zabawny? – Jeśli będziesz mnie denerwować, zaraz zmienię i twój image! Odwróciłam się w jego kierunku, żeby pogrozić mu pędzlem. Stał w progu i beztrosko machał deskorolką – świetny kumpel. – Niezły sajgon – stwierdził. – Nie wiem, co cię tak śmieszy? Przez cały dzień próbowałam poradzić sobie z tą starą, paskudną tapetą, która po prostu przyrosła do ściany. Kiedy wreszcie chwilowo dałam sobie z nią spokój i przerzuciłam się na malowanie sufitu, drabina jakoś tak dziwnie się „się ustawiła”, że cała zawartość pojemnika z farbą wylądowała na mnie. Czy to jest właśnie to, co najbardziej cię bawi?! – Chciałem cię gdzieś wyciągnąć – powiedział Piotrek. – Nie jestem w formie – burknęłam mało zachęcająco. – Przyda ci się jakaś przerwa... Najchętniej w ogóle rzuciłabym to w diabły, ale odparłam z godnością: Nie, dzięki. Może za miesiąc, albo za pół roku, albo w następne wakacje, albo po studiach... – Aha. To przyjdę później – powiedział Piotrek. – Miłej pracy. Pa kochanie, pa... Jakoś tak bardzo szybko się pożegnał. Żadnego współczucia, żadnego zrozumienia, żadnej koleżeńskiej pomocy – po prostu wrażliwość mamuta. Następny dzień był wyjątkowy, ponieważ było to Święto Zakochanych. Cieszylibyśmy się nim od samego rana, gdyby nie to, że w swoim pokoju, jak to powiedział Piotrek, miałam nadal ,,mały Sajgon”. Pewnie wszystko poszłoby sprawie i szybko, gdyby nie to, że wszystko bolało mnie bardziej niż po ostrych ćwiczeniach na siłowni. Malowanie wymaga najwyraźniej wielu umiejętności. Przede wszystkim mistrzostwa w kulturystyce, wspinaczce skałkowej i gimnastyce artystycznej... Około południa wpadł Piotrek. – Mam coś dla ciebie – powiedział, przezornie nie przekraczając mego gościnnego progu. – Brygadę remontową? – spytałam z maleńką nutką nadziei w głosie. – Wejściówkę na koncert. Dziś wieczorem. Może pójdziesz? – Dziś wieczorem? – zawahałem się – W sumie, co mi tam! – Masz coś lepszego do roboty? – spytał z niewinną miną. Rozejrzałam się po polu bitwy, czyli po moim pokoju i odparłam z mocnym przekonaniem: – Jasne, że nie mam nic lepszego do roboty. Piotrek przyjechał po mnie punktualnie o 19.00. Koncert był świetny i wydawało mi się, że było na nim całe miasto. Piotrek zaopiekował się mną pierwszorzędnie. Ależ on ma przepiękny uśmiech... Nigdy dotąd nie myślałam o nim w ten sposób. Nagle przypomniałam sobie mój pokój i aż ciarki mnie przeszły. Przestałam o tym myśleć, gdy tylko Piotrek objął mnie swym 7 silnym ramieniem, chroniąc przed naporem bawiącego się tłumu. Po koncercie zaprosił mnie na lody i pyszne ciasto Gdy rozstawaliśmy się pod drzwiami mojego mieszkania miałam całkiem dobry nastrój. Podziękowałam za cudowny wieczór i cmoknęłam Piotra delikatnie w usta, a on po krótkim czasie wpatrywania się we mnie, odwzajemnił pocałunek. Znowu poczułam te ciarki na plecach, ale dość szybko mi przeszły, bo znów przypomniałam sobie mój pokój... Gdy weszłam do mieszkania, poczułam specyficzny zapach farby, zapaliłam światło i to, co zobaczyłam przeszło me najśmielsze oczekiwania. – Hej! – powiedział Jacek. – Halo! – powiedział Rafał. Właśnie kończyli malować ściany. Wszystko, oprócz nich samych, wyglądało w miarę schludnie. Dokonali prawdziwego cudu. Rafał i Jacek to dobrzy kumple Piotrka. Odnowili cały mój pokój, gdy ja z Piotrkiem byłam na koncercie. – Wiedziałam, że coś zmalujecie – nie kryłam zachwytu. – Tylko tyle?! – spytali chórem. Chyba oczekiwali, że rzucę im się na szyję, dlatego wyściskałam ich obu solidnie. Gdy poszli, zadzwoniłam do Piotrka ze słowami podziękowania. Byłam zadowolona z dwóch rzeczy: z randki z Piotrkiem (i to w dzień Św. Walentego) i z odnowionego pokoju. Czyż Walentynki nie są najwspanialszym świętem w roku? Kaśka Moje Walentynki Walentynki 2002 roku spędziliśmy z mężem nad morzem... To były cudowne chwile, wolne od trosk, obowiązków, zmartwień i problemów – czas kiedy wybaczyłam mężowi zdradę... Spojrzałam w lustro. Podkręcone włosy, delikatny makijaż, czarna mini, czerwone szpilki – miałam 39 lat, a tam nad morzem wyglądałam i czułam się jak nastolatka. Byliśmy razem. My – bez obowiązków, nieporozumień..., a z okna widok na morze, a nie na dom niedawnej rywalki, która chciała mi odebrać męża, a dzieciom ojca. Mój koszmar trwał rok. Byłam samotna i nieszczęśliwa. Pamiętam jak płakałam, nie jadłam... Wyglądałam jak szkielet, aż sąsiedzi zaczęli zwracać mi uwagę, abym zaczęła o sobie myśleć. Dzieci były takie nerwowe, bo przecież wszystko rozumiały. Aż w końcu postanowiłam: będę czekać. Będę czekać, wytrzymam wszystko i mój mąż do mnie wróci. I wrócił. Wybaczyłam, choć nie było mi łatwo... Kochałam go, przeżyliśmy razem 18 lat – to dużo, tego nie da się zapomnieć i przekreślić jednym ruchem ręki. Przeżyliśmy przecież ze sobą dobre i złe chwile. Raz na wozie, raz pod wozem, ale stworzyliśmy rodzinę, zbudowaliśmy nasz dom. Ranek 14 lutego obudził mnie zapachem kawy, a gdy otworzyłam oczy ujrzałam męża z filiżanką i czerwoną różą. Ten dzień dał nam coś nowego – odnaleźliśmy naszą miłość. Podczas spaceru brzegiem morza mój mąż spytał, z czym kojarzą mi się fale. Odpowiedziałam, że z naszą miłością, która okazała się być tak silna i nieokiełznana, żywiołowa, a jednocześnie delikatna i taka nieskończona... Całowaliśmy się przytuleni, mój ukochany przepraszał mnie po stokroć i wyznawał swą miłość. To było prawdziwe święto miłości, prawdziwe Walentynki. To był dzień, w którym wróciła do nas nasza miłość. Milena Od redakcji: bardzo dziękujemy naszym Czytelniczkom za nadesłane wspomnienia walentynkowe. dobre jedzenie 8 P rzez 10 dni na 124 tys. m² swoją ofertę przedstawiło 70 wystawców z ponad 70 krajów. Było co oglądać. Na półkach warzywa, owoce, mięsa, ryby i produkty mleczne. Dodatkowo można było skosztować i kupić wina, piwa i inne, czasem bardzo egzotyczne, alkohole. W dziedzinie rolnictwa i ogrodnictwa odbyło się szereg spotkań i pokazów dotyczących zapotrzebowania na surowce i energię ekologiczną. Targi odwiedziła oficjalna delegacja polskiego Ministerstwa Ach, te niegdysiejsze bale! W dniach 16-25 stycznia odbyły się w Berlinie 80. Międzynarodowe Targi Grune Woche czyli Zielony Tydzień. To jedne z największych na świecie konsumenckich targów przemysłu spożywczego, rolnictwa i ogrodnictwa. Tydzień na zielono Rolnictwa, pod przewodnictwem radcy generalnego Zofii Krzyżanowskiej. W trakcie pobytu w Berlinie odbyły się spotkania z polskimi wystawcami, przedstawicielami władz polskich regionów obecnych Mleczny przysmak z Podlasia Ser Koryciński Swojski to ser dojrzewający, wyrabiany z niepasteryzowanego, pełnego mleka krowiego, z dodatkiem podpuszczki oraz soli kuchennej. Ma kształt spłaszczonej kuli o średnicy do 30 cm, jego masa zaś waha się od 2,5 do 5 kg. Ser powinien być wilgotny i elastyczny, z licznymi drobnymi oczkami. Poszczególne sery różnią się od siebie okresem leżakowania. Świeży dojrzewa przez 2-4 dni, leżakowany – od 5 do 14 dni, a ser swojski dojrzały – powyżej 14 dni. Aby wzbogacić smak wyrobu, można do niego dodać przyprawy i zioła suszone: pieprz, chili, bazylię, koperek, pietruszkę, lubczyk, miętę, czarnuszkę, czosnek niedźwiedzi, paprykę, majeranek, kminek, oregano, a nawet suszone grzyby. Mleko wykorzystywane do produkcji pochodzi od krów wypasanych conajmniej 150 dni w roku, a żywienie bydła odbywa się metodami tradycyjnymi. Wszyscy producenci Sera Korycińskiego Swojskiego używają etykiet ze wspólnym logo, które jest rozdzielane przez Zrzeszenie Producentów Sera Korycińskiego. 10 sierpnia 2012 r. Ser Koryciński Swojski został zarejestrowany przez Komisję Europejską jako Chronione Oznaczenie Geograficzne. dobre jedzenie Wytwarzany jest on na obszarze 3 gmin województwa podlaskiego w powiecie sokólskim: Korycin, Suchowola i Janów. Ze Szwajcarii do Korycina Według legendy wyroby sera nauczyli miejscową ludność Szwajcarzy, przybyli na nasze ziemie w czasach potopu szwedzkiego. W okolicach Korycina rozegrała się wówczas bitwa, opisana przez Sienkiewicza w „Potopie”. Kiedy opadł bitewny kurz, ranni żołnierze zostali przetransportowani do folwarku Kumiała. Gdy doszli nieco do siebie, zachwycili się pięknem korycińskiej ziemi oraz gościnnością ludzi. Postanowili więc osiąść w Korycinie i z wdzięcznością za dobre przyjęcie nauczyli miejscowych ludzi wyrabiać sery. Ser można kupić w Zielonej Górze, w sklepie „Przyjaciele Jedzenia”, ul. Jaskółcza 34C. na targach a także szereg spotkań bilateralnych: z ministrem rolnictwa Macedonii Michaiłem Cvietkovem, wiceministrem rolnictwa Japonii Hisao Harihara, sekretarzem stanu Ministra Rolnictwa Szwecji Elisabeth Backteman oraz ministrem rolnictwa Ukrainy Ołeksijem Pawłenko. Na stoisku łotewskim odbyło się uroczyste przekazanie Polsce Chleba Pokoju w ramach projektu o tej samej nazwie, zainicjowanego w roku 2013 przez Republikę Federalną Niemiec, do którego przyłączyły się państwa dawnego bloku wschodniego. Chleb Pokoju został wypieczony w ramach kulminacyjnego wydarzenia projektu w dniach 30 września – 1 października 2014 r. w Berlinie, upamiętniającego 25-lecie upadku Muru Berlińskiego. Zboże, z którego wypieczony został Chleb Pokoju, zostało zebrane ze wszystkich krajów partnerskich projektu włącznie ze zbożem zebranym w tzw. pasie śmierci oddzielającym swego czasu Berlin wschodni od zachodniego. W ramach kontynuacji projektu i na prośbę jego niemieckiego koordynatora Stowarzyszenia „Chleb Pokoju”, polski Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi zadeklarował goto- wość zorganizowania konferencji we wrześniu 2015 r., z udziałem wszystkich krajów partnerskich projektu. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zaprezentowało własne stoisko informacyjno-promocyjne, na którym udzielane były informacje dotyczące rolnictwa i gospodarki żywnościowej w Polsce oraz programów żywności wysokiej jakości. Motywem przewodnim wystąpienia było hasło „Polska schmeckt!”, czyli „Polska smakuje!”, a odwiedzający stoisko goście mieli okazję spróbować polskich produktów spożywczych. Na stoisku obecni byli przedstawiciele firm, których produkty zostały wyróżnione znakiem Poznaj Dobrą Żywność oraz producenci żywności tradycyjnej, ekologicznej i regionalnej. Odbyły się również pokazy kulinarne i degustacje polskich produktów spożywczych i potraw z tych produktów. W tegorocznej edycji targów „Zielony Tydzień” oprócz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi wzięły również udział instytucje i regiony z Polski, wśród których znalazły się województwa: dolnośląskie, kujawsko-pomorskie, łódzkie, małopolskie, śląskie, warmińsko-mazurskie, wielkopolskie i zachodniopomorskie i oczywiście lubuskie, które zaprezentowało unikatowe wy- Ryba miesiąca dwiema grupami powodów: po pierwsze zmniejszają możliwość ponadnormatywnego trzebienia stad tuńczyków, a po drugie zmniejszają prawdopodobieństwo równoczesnego niszczenia delfinów zazwyczaj pojawiających się w pobliżu ławic tuńczyków. W ostatnich czasach pojawiła się informacja, że tuńczyk zawiera rtęć, co spowodowało, że niektórzy zrezygnowali z jedzenia tej ryby. Prawda jest taka, że wszystkie ryby gromadzą rtęć, a także inne metale ciężkie. Tuńczyk jest bardziej narażony na gromadzenie rtęci, ponieważ jest dużym drapieżnikiem, znajdującym się na szczycie łańcucha pokarmowego. W rybach zawarta rtęć występuje w większości w formie metylortęci, czyli bardzo toksycznego TUŃCZYK Ryby te zasiedlają głównie tropikalne akweny Atlantyku, Pacyfiku i mórz przyległych (np. Morza Śródziemnego), ale bywają też spotykane na Morzu Północnym i Morzu Barentsa. Mają torpedowaty kształt ciała z księżycowo wciętą płetwą ogonową. Osiągają długość do 4 metrów, masę do 700 kg. Są doskonałymi pływakami, szybciej od tuńczyków pływa jedynie miecznik. Żyją w ławicach, odbywają dalekie wędrówki w poszukiwaniu pożywienia. Mięso tuńczyka jest smaczne, bogate w witaminy A, D i PP. Tuńczyk poławiany jest od starożytności i do dziś jego połowy są ważne w rybołówstwie. Statki do połowu tuńczyków nazywane są kliperami lub po prostu tuńczykami. Techniki połowu tuńczyków są różne (wędy ciągnione, sieci dryfujące i inne), ale nie wszystkie są dozwolone prawem regulującym szczegółowo techniki połowu. Ograniczenia te uzasadnione są zasadniczo roby regionalne wytwarzane od lat wedle oryginalnych receptur. W ofercie znalazły się produkty piekarnicze, ciasta oraz chleby, a także wędliny, wyroby z dzika, miody m.in. miody lawendowe, pierogi, oraz wiele innych. (oprac. jot) Sala balowa związku działającego negatywnie na układ nerwowy. Są jednak określone normy ilości metali ciężkich w rybach, które muszą być spełnione. Tuńczyk z pewnego źródła nie powinien stanowić zagrożenia. Tuńczyka należy jeść, ale w umiarkowanej ilości. Tyczy się to zresztą większości produktów spożywczych. Raz na dwa tygodnie sałatka z tuńczyka, pasta na kanapki lub odświętnie sushi nie zaszkodzą, a urozmaicą i wzbogacą dietę w niezbędne składniki. Tuńczyk jest jedną z najcenniejszych ryb na świecie. Ostatnio na aukcji w Tokio, ważący 222 kilogramy tuńczyk błękitnopłetwy został sprzedany za 155,4 mln jenów (1,38 mln euro). Nabywcą był właściciel znanej japońskiej sieci restauracji oferującej sushi. Bar Kotwica Ciąg dalszy ze str. 1 Niemal co drugi dzień odbywały się bale w kasynie Garnizonu Warszawskiego. Cieszyły się one wielkim powodzeniem nie tylko dlatego, że oficerowie byli doskonałymi i wytrwałymi tancerzami. Sala balowa w kasynie należała do najelegantszych w stolicy. Wyłożona ogromnymi lustrami, rzęsiście oświetlona wielkim żyrandolem, ze specjalnym balkonem dla orkiestry, była reprezentacyjnym lokalem Warszawy. Na prowincji, gdzie możliwości atrakcyjnego spędzenia czasu było znacznie mniej, już samo przygotowanie domu na uroczysty wieczór stanowiło rodzaj rozrywki. Na początku XIX wieku sale balowe w rezydencjach przybierano kwietnymi girlandami i festonami oraz, bardzo wtedy modnymi, draperiami z białego perkalu lub muślinu, ozdobnie upinanymi pod sufitem i spływającymi wzdłuż ścian. Dekoracje były podtrzymywane przez włócznie, strzały oraz tarcze, na których malowano emblematy lub wypisywano stosowne na takie okazje sentencje. DAWNA CENTRALA RYBNA Wyroby garmażeryjne własnej produkcji, rybne i mięsne! Zielona Góra, Al. Zjednoczenia 92, tel. 68 326 25 08 musiała jarzyć się od świateł i nawet w czasach, kiedy korzystano już z elektryczności, najelegantszym oświetleniem były płomyki dziesiątek świec. W pałacu Branickich w Wilanowie najelegantsze bale i rauty odbywały się w Białej Sali. – Za mojej pamięci specjalnie nie doprowadzano tam elektryczności, oświetlając Białą Salę świecami – opowiada Anna z Branickich Wolska – w pięciu ogromnych żyrandolach płonęło po 60 świec woskowych – to dawało cudowne, niezwykłe efekty, chociaż czasami wosk kapał po ubraniach. Przygotowując dom do balu, należało także zadbać o przygotowanie buduaru dla dam, czyli miejsca, gdzie panie mogły poprawić uczesanie i toaletę. Przez całą noc do dyspozycji tancerek były zręczne garderobiane i panny służące, gotowe w każdej chwili przyszyć oberwaną falbanę czy koronkę, albo na nowo przymocować do sukni ozdoby z kwiatów. Jeden z XIX-wiecznych kronikarzy wspomina, że gdy pewnego razu młodzieńcy wydali bal dla dam w rewanżu za przyjęcia urządzane w ich domach, pomyśleli również o specjalnym gabinecie ubranym kwiatami, za srebrnymi przyborami na toaletce. Na całą noc wynajęli dwie garderobiane i na wszelki wypadek przygotowali dwanaście tuzinów białych rękawiczek i tyleż par trzewiczków w różnych rozmiarach. Atrakcyjna panna mająca powodzenie, potrafiła bowiem w ciągu jednej nocy „zatańczyć” i dwie pary pantofelków – w tamtych czasach obuwia bardzo delikatnego, atłasowego, na płaskiej, cieniutkiej podeszwie. Gdy zaproszenia na bal zostały rozesłane, zaczynały się wielkie przygotowania. Panowie nie mieli raczej kłopotu ze strojami, wystarczał odświętny frak i modna koszulą z kamizelką. Za najodpowiedniejsza kamizelkę uchodziła czarna z pąsową wypustką. Damska moda była oczywiście bardzo zmienna. Na początku XIX wieku damy tańczyły w zwiewnych sukniach z wysoko zaznaczonym stanem. Szyto je z białej gazy, muślinu indyjskiego lub tiulu. Dół sukni ozdabiano białym haftem z motywem kwiatów i liści. W latach sześćdziesiątych, gdy nastała moda na krynoliny, szyk balowej toalecie nadawała obfitość tiulu i koronkowych falban. Szczególnie kosztowna była balowa moda końca wieku. Kreacje szyto z drogich materiałów: aksamitu, atłasu, jedwabnej gazy, tafty i satyny. Sprawiona wielkim kosztem toaleta, nawet zamożnym damom, musiała wystarczyć na cały karnawał. Wiele pomysłowości wymagało więc odświeżenie sukni i odmienienie jej wyglądu. Stąd tak modne wówczas ozdoby z kwiatów, falbany i koronki. Młode kobiety pracowicie szyły, dziergały, farbowały, upinały coraz to inne szarfy, kokardy, efektowne szale, zmieniały kolor stanika lub spodu sukni. Przez cały wiek XIX żywe kolory toalet zarezerwowane były dla mężatek. Obyczaj nakazywał, aby panienki ubierały się na biało lub w kolory pastelowe. Pierwszą, dorosłą toaletę balową otrzymywały od rodziców w wyprawie ślubnej. Nie wypadało też zakładać w karnawale zbyt dużo biżuterii. Najstosowniejszy był naszyjnik z pereł z brylantową zapinką albo złota brosza wysadzana drogimi kamieniami, którą przypinało się do stanika. W tańcu żadna z panien nie rozstawała się z małym bukiecikiem zawieszonym na metalowej obrączce założonej na palec. Wachlarz służył nie tylko do ochłodzenia się po tańcu. „Salonowym telegrafem” nazywał go XIX-wieczny kronikarz życia towarzyskiego i podawał wiele sposobów porozumiewania się panien z ukochanym. Szykowne, strojne woreczki na drobiazgi, efektowne wachlarze z masy perłowej oraz malowanego jedwabiu artystycznie uzdolnione damy często wykonywały same. Cacuszkami sztuki jubilerskiej bywały oprawki na cienki ołówek, połączony łańcuszkiem z klamerką, którą tancerka przypinała do paska sukni. Ołówek musiał być wszak na podorędziu, by zapisywać w karnecie panów proszących o taniec. Karnety zaś miały różne kształty: kolorowych jesiennych liści, kwiatów, książeczek z kartą tytułową „Pana Tadeusza”... Tańce w karnecie były podzielone na te przed północą i po północy. O północy bowiem podawano w czasie balu kolację. Na początku XIX stulecia do stołu zasiadały tylko damy, mężczyźni zaś usługiwali im, a w wolnych chwilach pożywiali się na stojąco. Bywało też tak, że panie zasiadały przy głównym stole, gdzie usługiwała im służba, a panowie gromadzili się przy prostych stołach zbitych z desek i nakrytych obrusami, z mniej wykwintną zastawą. W zamian mieli więcej swobody w prowadzeniu męskich rozmów i raczeniu się trunkami. Z czasem te zwyczaje zaczęto uważać za przestarzałe i niewygodne. Gdy gości było niewielu, zasiadaną kolację podawano przy jednym stole, zaś na wielkich balach urządzano bufet. Często do zaproszeń na bale skierowanych do panów dołączano plan stołu z zaznaczeniem miejsca przewidzianego dla gościa oraz nazwisko pani, którą będzie miał zaszczyt poprowadzić do stołu i towarzyszyć jej w czasie kolacji. Uzdolnieni artystycznie gospodarze towarzyskich spotkań ozdabiali kartę menu kunsztownymi rysunkami. Zestaw dań balowej kolacji nie różnił się zbytnio od menu uroczystego obiadu. Zupę podawano na talerzach, a nie w filiżankach. Była ciepła przystawka, ryba, pieczyste z jarzynami, legumina, a na deser – sery i owoce. Do potraw podawano wina i szampana, a w przerwach między tańcami lokaje roznosili poncz lub kruszon, słodycze i koniecznie lody. W XIX wieku istniał zwyczaj rozdawania na balach cukierków domowej roboty, efektownie pozawijanych w ozdobny, kolorowy papier. Gospodarze decy- 9 dujący się na urządzenie bufetu też starali się dogodzić podniebieniu gości i zaprezentować kunszt kulinarny domu. Kiedy Artur Potocki wydawał w 1829 roku wielki bal w Krakowie, do przygotowania bufetu sprowadzono specjalnie kuchmistrza z rezydencji w Łańcucie. Goście podziwiali zarówno różnorodność potraw nieznanych w Galicji, jak i sposób ich podania. Największe uznanie wzbudziły galarety różnych kolorów i kształtów: kaplic, świątyń, altan, figur czy drzew. Nad ranem, gdy bal dobiegał końca, tancerze posilali się gorącym barszczem lub bigosem, a bywało, że gospodarze zapraszali na obfite śniadanie. Zgoła inaczej rzecz się miała na redutach, czyli balach maskowych, które swój początek wzięły z barwnych maskarad urządzanych za czasów Zygmunta Starego i na dworach królewskich i magnackich. Dawniej były to publiczne pochody przebierańców, a bale kostiumowe pojawiły się za panowania Augusta II Sasa. Najwspanialsze reduty z tańcami, graniem w karty, wróżbami odbywały się u Przeździeckich, Radziwiłłów i Jabłonowskich. Ten rodzaj balów, początkowo dostępny tylko wysoko urodzonym, z czasem przekształcił się w bale publiczne. Człowiek z gminu mógł się bawić z „osobami pierwszej rangi i szlachtą”, jeśli miał maskę na twarzy i przestrzegał reguł kodeksu honorowego redut. „Maska na to była postanowiona, żeby równość między kompanią, za równe pieniądze cieszącą się, bez ujmy honoru czyjejkolwiek mogła być zachowana”. Panowie nie musieli zakładać maski, wystarczyło, że mieli przywieszoną ją na ramieniu albo zatkniętą za kapelusz lub czapkę. Nierzadko jednak i dystyngowane osoby kryły twarz za maską, by mogły swobodnie śledzić męża lub żonę. Na redutach w cenę biletu było wliczone tylko światło. Korzystanie z obficie zaopatrzonego bufetu wymagało sporej gotówki. Za darmo nikt nie dostał nawet szklanki wody. Wypita w kredensie, tam gdzie stała, kosztowała 12 groszy, ale już zamówiona do innego pokoju – tynfa, jak opowiada ksiądz Kitowicz, opisując redutowe zwyczaje w czasach Augusta III. Serwowano limoniady i orszady. Piwo nie było w modzie. Ten, kto je zamawiał, zdradzał plebejskie pochodzenie. „Wołowych pieczeniów i innych grubych” nie podawano, ale można było zjeść zrazy cielęce z bułką francuską, rozmaitość zimnych zakąsek, wędlin oraz pasztetów. W XIX wieku dochód z redut przeznaczano zwykle na cele dobroczynne albo działalność różnych towarzystw. Organizacją kwesty zajmowały się przede wszystkim panie z arystokracji i zamożnego mieszczaństwa. Oprócz ceny biletu, która często była barierą dla zbyt pospolitych gości, zaproszenia na bale zawierały szczegółową informację o obowiązującym stroju. Wytworne towarzystwo bawiło się doskonale i jadło smakowite rzeczy, a satyryk pokpiwał: Na tych biednych duszą całą Dobroczynne tańczy ciało. Pasztet jesz na rzecz podrzutków, Mózg – dla szkół, drób – dla ogródków. Dobrze czyniąc biednej dziatwie, Pierś ogryzasz kuropatwie... Wiele by można jeszcze o balach opowiadać, bo przecież bogatą tradycję i barwne zwyczaje miały także towarzyszące karnawałowym zabawom kuligi oraz fety i siurpryzy organizowane na cześć solenizanta, ale to zostawmy na inną okazję. Paweł Szczepańczyk Domowe nalewki atrakcyjnie smakują, korzystnie wpływają na zdrowie, są dumą domowej piwniczki i uatrakcyjnieniem spotkań z rodziną i przyjaciółmi. To także sposób na utrwalenie aromatów i smaków kojarzących się z wiosną, latem, działką, ogrodem czy wakacjami… Jeżeli jeszcze nie spróbowali Państwo samodzielnego przygotowania trunków, naprawdę warto zacząć! Atlas nalewek to zbiór przepisów, porad i wskazówek, których udzielają zarówno doświadczeni i nagradzani mistrzowie jak i Ci, dla których przyrządzanie nalewek jest ciekawym hobby. Całość uzupełniają oryginalne receptury zaczerpnięte z XIX i XX-wiecznych książek kucharskich, które stanowią podwalinę współczesnej gastronomii. Nie brakuje praktycznych instrukcji dotyczących czasu zbioru nalewkowych surowców, weryfikowania ich jakości, a także odpowiedniego przygotowania. Każdy z ponad 130 przepisów zawiera listę niezbędnych produktów, informacje dotyczące sezonu najkorzystniejszego do pozyskania danego surowca oraz proste, przejrzyste instrukcje postępowania. W Atlasie nalewek znajdą Państwo: •Ponad 130 sprawdzonych przepisów •Praktyczne porady i wskazówki praktyków •Informacje o najkorzystniejszym czasie zbioru surowców i przygotowywania trunków •Nalewki degustacyjne •Nalewki zdrowotne •Indeks schorzeń i dolegliwości, na które nalewki mogą pomóc •Indeks sezonowości, czyli kiedy przypada najlepszy termin do przygotowania nalewki Jak kupić? www.wydawnictwogaj.pl tel. 52 581 52 90 (pon.-pt. 9.00-15.00) Serdecznie zapraszamy! dobre jedzenie 10 Niemcy mają bogatą i ciekawą historię sztuki kulinarnej. W czasach cesarstwa jedzenie traktowano jako skromne zaspokajanie głodu, a o przyjemnościach jedzenia nie uchodziło mówić, podobnie jak o zdrowiu czy seksie, dlatego przeważnie mechanicznie i w milczeniu połykano ziemniaki z mącznym sosem (zwanym Tunke), przypominającym rozpuszczoną kredę. Niemieckie menu Z zazdrością spoglądano w Prusach na czerpiące przyjemność ze spożywanych smakołyków monarchie południowoniemieckie i kraje nadreńskie. Nie obyło się oczywiście bez wpływów kuchni włoskiej, francuskiej czy skandynawskiej. Mieszkańcy terenów graniczących z Polską, Danią i Rosją ulegali swobodniejszym i weselszym obyczajom sąsiadów. Dworska kuchnia germańska była podziwiana w całej Europie. Do dziś przetrwały w jadłospisach esencjonalne buliony, mocne mięsne wywary rosołowe oraz słynne na cały świat wyroby wędliniarskie. Dopiero po II Wojnie, w epoce cudu gospodarczego, utwierdziły się zmiany w sposobie odżywiania. Niemcy zainteresowali się dobrym jedzeniem i nowinkami kulinarnymi. Współcześni Niemcy są znani z dobrego apetytu i smaku, toteż stworzyli kuchnię, która dostarcza podniebieniu wielu przyjemności. Typowe niemieckie dania kultywuje się na domowych stołach oraz w całym mnóstwie restauracji, zajazdów i barów. Kuchnia niemiecka do dziś zachowała wiele wykwintnych dań z zamożnych dworów, ale doceniła także popularną kapustę, szczególnie kiszoną, boczek i kluski. Typową potrawą jest potrawa jednogarnkowa (Eintopfgericht), lecz o bogatej gamie składników i walorów smakowych. Filarem niemieckiej kuchni jest mięso, a pieczeń z sosem (Schweinebraten) – to potrawa narodowa naszych sąsiadów. Wszystkie gatunki mięs przyrządzane są na niezliczoną ilość sposobów i obowiązkowo podawane są z dodatkiem chleba, rozmaitych przypraw, warzyw, ziemniaków, np. pod postacią sałatki ziemniaczanej (Kartoffelsalat), gotowanych i posypanych natką pietruszki lub odsmażanych, klusek (Spatzle), suszonych owoców, i niskoprocentowych alkoholi. Powszechnie znany jest fakt, że Niemcy piją dużo piwa. Piwo jest związane z życiem codziennym Niemców i ich kulturą narodową. Ma międzynarodową renomę. Do dziś przestrzegane w Niemczech „prawo czystości produkcji piwa” nakazujące jego produkcję wyłącznie z jęczmienia, chmielu, drożdży i wody, zapewnia mu doskonały smak. Wraz ze wzrostem zainteresowania dobrym jedzeniem i kuchniami egzotycznymi wzrosło spożycie wina, szczególnie wytrawnego. Niemiecki posiłek zawsze kończy słodki deser – gorący, jak suflet twarogowo-owocowy lub zimny (potrawa Gwelfów). Najczęściej jednak są to w ogromnym wyborze ciasta. Kuchnia niemiecka jest niezwykle bogata i z pewnością może zaspokoić najwybredniejsze gusta. es wołowina Sezonowana Sezonowanie wołowiny jest to proces, który polega na jej dojrzewaniu i przetwarzaniu mięsa w odpowiednich warunkach, nawet kilka tygodni. Wiele osób zapyta po co i czy takie mięso może lepiej smakować? Odpowiedź jest bardzo prosta. Steki z wołowiny sezonowanej nie mają sobie równych i są po prostu rewelacyjne! W restauracji IL Vicolo serwowany jest sezonowany stek rib-eye czyli antrykot z przerostami tłuszczu, które w trakcie grillowania powodują, że mięso staje się soczyste i otrzymuje niepowtarzalny smak, który pozostaje na długo w pamięci. Podczas grillowania tłuszcz się wytapia wsiąkając w mięso. Pamiętajmy o tym, że tłuszcz jest nośnikiem smaku i tych pozytywnych składników potrzebnych do pracy naszego mózgu oraz całego organizmu. Tłuszczu w steku z polędwicy wołowej brakuje, dlatego uważam, że warto się skusić na stek z rib-eya. Nie serwujemy go z żadnymi sosami, aby nasi klienci poczuli prawdziwy smak, dlatego podajemy go z płatkami soli morskiej i łamanym pieprzem. Oczywiście dla osób nie lubiących tłuszczu, posiadamy także sezonowaną polędwicę. Polska wołowina pochodząca z naszych terenów jest sezonowana na sucho. Proces trwa 3 tygodnie. W tym czasie mięso traci sporo ze swojej masy (około 25%), ale za to wszystkie dobre rzeczy jak żelazo, białko i witaminy pozostają w większej ilości. Zapraszamy na steki! Minus wychodzi na plus! Słupki rtęci schodzą poniżej zera, na dworze mróz szczypie w uszy. Większość opatula się dodatkowym swetrem i grubym szalem. Ale nie Zielonogórskie Morsy, które w tym czasie z zapałem ściągają kolejną warstwę ubrań. – Wbrew pozorom lepiej jest, gdy powietrze jest suche i mroźne niż wilgotne, bo to wychładza. A jak na dworze jest minus 20 to wchodząc do wody o temperaturze około zera stopni czujemy przyjemne ciepło – mówi Grzegorz Blaut, inicjator morsowania w Zielonej Górze. Najbardziej lodowata woda w jakiej się zanurzył była w Bałtyku. – Raz w roku jedziemy na zlot do Mielna. Woda wtedy miała minus dwa stopnie – opowiada. ma reguły. – Morsem można zostać nawet przed urodzeniem. W Polsce morsowanie kobiet w ciąży nie jest jeszcze często prak- Jeden plusk i popłynęli Morsem być Do Morsów może przystąpić prawie każdy. – Wyjątkiem są osoby cierpiące na ciężkie schorzenia, choroby serca, zaburzenia w krążeniu krwi, czy zakrzepicę – tłumaczył. Do lodowatej wody wchodzą kobiety, mężczyźni, dzieci, starsi, grubsi, chudsi – nie 11 Zaprojektowana w Kaliforni Zdrowie, wysoka jakość i kulinarna różnorodność. Pod tymi hasłami trwa kampania „Przyjaciółka z Kaliforni”. Inicjatywa służy propagowaniu informacji o walorach zdrowotnych i kulinarnych śliwek kalifornijskich. nego czasu, to pieczemy własne chleby na zakwasie – opowiada. Wielu z nich po mroźnej kąpieli sięga po termos z ciepłą herbatą z cytryną, bądź kakao. – To kwestia indywidualna, bo nie każdy ma potrzebę dogrzewania się w taki sposób – wyjaśnia. Wśród morsów są także weganie i osoby uprawiające różne sporty, jak np. bieganie czy crossfit. Pierwszy krok w lodowatą wodę Pan Grzegorz z synem rozpoczął zielonogórską falę morsowania. – Zaczęło się trzy lata temu. Najpierw moim synom (wtedy 4 i 6 lat), ciepłą jesienią, zachciało się kąpieli w chłodnej wodzie w jeziorze. Poszedłem ich śladem. Spodobało nam się i rozpoczęliśmy regularne kąpiele. Niemal od razu przyłączył się jeden znajomy, potem jeszcze garstka, a po około miesiącu nastąpił przełom i pojawiło się więcej osób – opowiada. Bywa, że na Dzikiej Ochli, głównym miejscu spotkań zielonogórskich morsów, jednocześnie zanurza się ponad 40 osób. – Założyliśmy Zielonogórski Klub Morsa „Spoko Tato”, mamy też Szkolny Klub Morsika „Salomon” przy szkole na os. Pomorskim – wyjaśnia. dobre jedzenie tykowane, ale np. dla Rosjanek to żaden problem – mówi. I zachęca do spróbowania, bo zalety płynące z morsowania są nie do przecenienia. – Cudowny lek na wszystko. Bardzo mało się choruje, świetne na reumatyzm. Pomaga się odstresować, bo zanurzanie powoduje uwalnianie ogromnych pokładów endorfin – wyjaśnia. Ale większość morsów nie zapomina także o zdrowym odżywianiu. – Moja rodzina je dużo warzyw, unikamy słodyczy, a jak mamy trochę wol- Żeby spróbować zanurzenia w lodowatej wodzie nie trzeba specjalnie się przygotowywać. Trzeba natomiast pamiętać o kilku podstawowych zasadach. – Należy zabezpieczyć nogi, najlepiej zakładając kilka par skarpet lub kupując specjalne buty piankowe. Na ręce zakładamy rękawiczki, a na głowę czapkę, bo wiadomo, że tędy ucieka najwięcej ciepła. I bardzo ważne jest, by dobrze się rozgrzać. Przez około 20 minut biegamy i gimnastykujemy się. Dopiero jak poczujemy, że chcemy się rozebrać, to możemy zacząć morsowanie – wyjaśnia. – Inaczej jest z dziećmi, bo to już wymaga większego przygotowania. – Dużo zależy od wieku dziecka. Czymś innym jest morsowanie z dwulatkiem, pięciolatkiem czy nastolatkiem. Ważne by malucha nie zniechęcić. Na początku istotna jest regularność. Wtedy dziecko wystarczy zanurzać na krótką chwilę. Rodzic nie może też panikować, ważny jest spokój – tłumaczył. By jednak samemu przekonać się o pozytywach płynących morsowania, pan Grzegorz zachęca do wspólnego morsowania na Dzikiej Ochli. Spotkania odbywają się w czwartki o godz. 19.00 i niedziele o godz. 13.00. Karolina Wołotowska Kalifornijska jakość Śliwki kalifornijskie są owocami uprawianymi w północnej Kaliforni. Ten szlachetny owoc dojrzewa w kalifornijskim słońcu i w znakomitych warunkach glebowych. Na rynku dostępnych jest wiele suszonych śliwek, ale tylko śliwka kalifornijska – ze względu na klimat oraz rygorystycznie przestrzegane warunki uprawy – jest oryginalnym produktem wysokiej jakości, bogatym w witaminy i minerały. Donn Zea, jeden z dyrektorów California Prune Board, wyjaśniał w czasie wizyty w Warszawie, dlaczego kalifornijscy producenci widzą w Polsce tak ważnego partnera. – Śliwki kalifornijskie od wielu lat cieszą się uznaniem europejskich i polskich konsumentów. Co piąta suszona śliwka na polskim stole pochodzi z Kaliforni. Z wielkim podziwem obserwujemy jak w Polsce rozwija się i wzmacnia trend dbania o zdrowie. Chcemy przyczyniać się do rozwoju tego pozytywnego zjawiska. Polscy konsumenci, którzy coraz chętniej sięgają po produkty z najwyższej półki, mogą mieć pewność, że z Kaliforni otrzymają suszone śliwki najwyższej jakości, o znakomitych walorach odżywczych i zdrowotnych. „Przyjaciółka z Kaliforni” w trosce o to, co najcenniejsze – zdrowie Suszone śliwki są naturalnym źródłem witamin i minerałów dostępnym przez cały rok. Ponadto są doskonałym uzupełnieniem codziennej diety. Dyplomowany dietetyk, Magdalena Czyrynda-Kolenda potwierdza dobroczynne właściwości suszonej śliwki: – Osoby aktywne z pewnością docenią wysoką zawartość potasu, który wspomaga prawidłową pracę mięśni. Natomiast fakt, że suszone śliwki są z natury pozbawione sodu, pomocny będzie wszystkim chcącym utrzymać ciśnienie tętnicze krwi na właściwym poziomie. Jako dietetyk, często doradzam osobom chcącym zrzucić nadprogramowe kilogramy. Suszona śliwka, będąc bogatym źródłem błonnika, pomaga regulować pracę jelit, co w rezultacie wspomaga proces odchudzania. „Przyjaciółki z Kaliforni” choć są bardzo słodkie, to zawierają tylko naturalne cukry i co najważniejsze, nie są sztucznie dosładzane. Stanowią doskonałą alternatywę dla osób lubiących przekąsić „coś słodkiego”, ale dbających o linię. Różnorodność w kuchni Poza walorami zdrowotnymi i odżywczymi, śliwki kalifornijskie stanowią smaczny dodatek zarówno do słodkich, jak i wytrawnych potraw. – Jako pasjonatka kuchni, nie wyobrażam sobie, aby zabrakło w niej suszonych śliwek. Dodaję je do wielu potraw, od prostych przekąsek np. jako dodatek do płatków śniadaniowych lub jogurtu, po dania obiadowe. Oprócz wyjątkowego smaku, suszoną śliwkę cenię właśnie za to, że doskonale komponuje się z wieloma daniami. Dzięki niej nawet dobrze nam znane potrawy uzyskają zupełnie nowy smak, a nasza kuchnia nigdy nie będzie monotonna – przekonuje Marieta Marecka, prowadząca program kulinarny „ABC Gotowania” na kanale Kuchnia+. Suszona śliwka z Kaliforni ma jeszcze jedną nieocenioną zaletę: jak sama nazwa wskazuje jest suszona, a do tego niewielkich rozmiarów i lekka – słowem idealna do przenoszenia w torebce bez ryzyka, że po kilku godzinach zamieni się w nieapetyczną papkę. Tym samym „Przyjaciółka z Kaliforni” może towarzyszyć nam przy każdym posiłku, bez względu na porę dnia. Donn Zea Od lewej: Marietta Marecka i Magdalena Czyrynda-Kolenda Jedyna, niepowtarzalna Kiełbasa Lisiecka to tradycyjna kiełbasa wieprzowa, produkowana tylko w dwóch gminach województwa małopolskiego. Wytwarza się ją głównie z szynki (85% składu) z tusz wieprzowych klasy ,,E”, o zawartości chudego mięsa 55-60%. Mięsa tego nie wolno konserwować inaczej niż przez schładzanie. Pozostałe składniki Kiełbasy Lisieckiej to 15% mięsa niższej kategorii, świeży czosnek, sól i mielony biały pieprz. Mięso z szynki kroi się w kostkę o wymiarze 3-5 cm i pekluje przez 2-4 dni. Pozostałe mięso rozdrabnia się, a następnie miesza z czosnkiem i pieprzem. Składniki farszu łączy się i wtłacza do naturalnych osłonek. Kiełbasy wędzi się i piecze w tradycyjnej wędzarni opalanej drewnem liściastym (olchowym, bukowym lub drzew owocowych), któremu lisiecka zawdzięcza część wyjątkowego smaku. Gotowa kiełbasa ma ciemną skórkę, a w środku, w obrębie farszu, widać jasne kawałki szynki. Wianki lisieckiej mają 35-40 cm średnicy. Sama kiełbasa jest grubsza niż przeciętna: w przekroju ma 52 mm. Od 13 października 2010 r. Kiełbasa Lisiecka wpisana jest do rejestru jako Chronione Oznaczenie Geograficzne. Znakiem tym może być opatrzona jedynie kiełbasa wyprodukowana według tradycyjnej, skodyfiko- rego pochodzi, czyli w okolicach Liszek i Czernichowa, rzemiosło masarskie zaczęło się prężnie rozwijać już od połowy XIX w. Miejscowi masarze sprzedawali swoje wyroby na tzw. wolnicach, czyli wolnych targach. Sława ich smakołyków docierała do najdalszych regionów Polski. Po II Wojnie Światowej producenci wędlin założyli Gminną Spółdzielnię w Liszkach, w której aż do roku 1989 była wytwarzana lisiecka. Po przemianach ustrojowych produkcję kontynuowano w prywatnych masarniach. wanej receptury w granicach gmin Czernichów i Liszki w powiecie krakowskim województwa małopolskiego. Kiełbasa Lisiecka wywodzi się od kiełbasy krakowskiej, pod własną nazwą znana jest od lat 30. XX w. W rejonie, z któ- Kiełbasę można kupić w Zielonej Górze, w sklepie Przyjaciele Jedzenia, ul. Jaskółcza 34C. Producentem jest Stanisław Mądry z Liszek. S zybki tryb życia, zanieczyszczenie środowiska, duża ilość taniego, przetworzonego jedzenia – wszystko to wpływa na stan naszego zdrowia. Coraz więcej z nas prowadzi siedzący tryb życia. Jesteśmy zmęczeni, niewyspani – marzymy tylko o chwili spokoju przed telewizorem. Tymczasem okazuje się, że wiadomości, którymi jesteśmy bombardowani, wcale nie wpływają dobrze na nasze samopoczucie! Kółko się zamyka. Cierpimy na bezsenność, podrażnienia skórne, których nie można wyleczyć i wpadamy w stany depresyjne... Wizyta u lekarza często nam nie pomaga. My wiemy, jak niezwykle ważne jest to co jemy – jesteś przecież tym co jesz! Zacznij od powolnego odstawiania wysoko przetworzonych produktów. Im mniejsza liczba składników tym lepiej. Nie tłumacz się brakiem okularów – musisz czytać etykiety! Staraj się jeść sezonowe owoce i warzywa. Zapoznaj się z informacjami o dobroczynnych olejach i ziołach. Zacznij chodzić, potem biegać, ćwiczyć! Powoli, powoli zaczniesz odzyskiwać smak i chęć do życia! Warto też spotkać się z dietetykiem, opowiedzieć mu o swoich dolegliwościach, trybie życia – pomoże! Zapraszamy do naszego sklepu, my też chętnie podzielimy się wiedzą oraz spostrzeżeniami i opowiemy o naszych zdrowych produktach! Delikatesy „Przyjaciele Jedzenia” zapraszają na zakupy! Zielona Góra, ul. Jaskółcza 34 C tel. 534-66-55-10 GODZINY OTWARCIA poniedziałek od godz. 13.00 do 19.00 wtorek-piątek od godz. 10.00 do 19.00 sobota od godz. 10.00 do 14.00 [email protected] Z ostatniej chwili... Jedyna taka szynka wołowa – CECINA LEON CADERA Szynka powstaje w mieście Cecina Nieto, w prawdziwie rodzinnej firmie, założonej w 1965 roku przez José Nieto Blas’a. Proces tworzenia jest naturalny i bardzo długi. Po odpowiednim przycięciu i uformowaniu mięso zostaje zasolone. Sól pozwala bardziej odsączyć z mięsa wodę, rozwija aromaty i doskonale konserwuje. Tak przygotowane kawałki przez 3-4 dni spoczywają w temperaturze ok. 2-5OC i wilgotności bliskiej 85%. Następnie zostają wydobyte ze słonych pryzm i płukane w letniej, pitnej wodzie, aż do usunięcia nadmiaru soli, po czym trafiają do specjalnych magazynów-suszarni, gdzie w kontrolowanej temperaturze i wilgotności spokojnie obsychają. W tym czasie mięso twardnieje, jego struktu- ra staje się zwięzła, a smak skoncentrowany, intensywnie rozwijają się również nuty aromatyczne. Suszenie musi trwać minimum 7 miesięcy, to najkrótszy możliwy czas dojrzewania dla podstawowych wersji ceciny. Jednak dla smakowitszych, specjalnie wyselekcjonowanych kawałków, może ono w sumie zająć ponad 14 miesięcy. Pod koniec procesu suszenia mięso poddaje się delikatnemu wędzeniu. W specjalnych pomieszczeniach rozpala się ogień (używany jest dąb ostrolistny). Nadaje to mięsu odpowiedniego aromatu i smaku. Ta faza zajmuje około 20 dni. Cecina ma ciemny, wiśniowy kolor, delikatnie poprzecinany marmurkowaniem z tłuszczu. Jej dymny smak i rozpływająca się w ustach konsystencja powodują, że cecina uznawana jest za jeden z najbardziej wyszukanych smaków, jakie oferuje nam Hiszpania. Wartość kaloryczna 100 g to 327 kcal, zawartość białka 67,9 g, a tłuszczu 17,7 g. Zapraszamy! Polub nas na – tylko w naszym sklepie