Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Bunt jest niedojrzałością Adam Leszkiewicz D ebiutancka powieść Jakuba Lubelskiego to autoportret młodego krakowskiego konserwatysty. Jacek Daniel, narrator i alter ego autora, snuje terapeutyczny monolog o zmaganiu się z nieobecnym w jego życiu ojcem, który porzucił jego i matkę, o matce i jej zaborczej miłości, o trudnościach dojrzewania w amorficznym świecie. I nawet tytuł podkreśla tę interpretację książki jako autoterapii, bo wziął się z dziecięcej, raczej umownej, traumy bohatera: „boiduda” to szkolne wyzwisko prowokujące do ryzyka, a rodzące kompleksy w kimś niezdolnym do działania. Tropem Gombrowicza Cały wątek dojrzewania, czyli główna osnowa opowieści Daniela, zbudowany jest na opozycji tego, co wybieramy świadomie, i tego, co zostaje nam przekazane, co jest w nas mimowolne. Głównymi bohaterami w tej opowieści o dojrzewaniu są, oprócz Daniela, jego rodzice. Z jednej strony, bohater buntuje się przeciwko bezrefleksyjności, moralnej bylejakości i nieodpowiedzialności starszego pokolenia (reprezentowanego przez ojca Jacka) oraz przeciw temu, co jest 186 Pressje 2012, teka 29 według narratora wcieleniem relatywizmu (jak na przykład „Gazeta Wyborcza”, czytana namiętnie przez jego matkę). W opozycji do nich sam chce żyć w świecie twardych wartości, chce, aby ryzyko i przyjęcie odpowiedzialności nadawało znaczenie jego wyborom, dlatego w myślach pyta swojego ojca, który porzucił rodzinę: „Co to w ogóle znaczy, że się nie układało? To znaczy, kto czegoś nie ułożył? Gdzie w tym wszystkim jest podmiot, jakaś wola, jakieś działanie? Samo się nie układało? To teraz samo się ma układać?”. Towarzyszem i przewodnikiem narratora w świadomym dokonywaniu wyborów, w badaniu podszewki różnych poglądów czy w ironizowaniu z bezrefleksyjności jest Gombrowicz, wielokrotnie przywoływany i cytowany. Daniel więc chce być samoświadomy i odpowiedzialny. A przecież jest w tak budowanej postawie wyraźne – choć, być może, nawet nieświadome – pęknięcie, bo okazuje się, że istnieją rzeczy przyjmowane mimowolne lub a priori, których nie wolno wybierać i o których sensowności nie wolno nawet dyskutować: „Fakt jednak, że się jest Polakiem i miało Polską babcię, zmienia wszystko. Co właściwie zmienia, gówno cię to obchodzi! – prowokuje wewnętrzny szyderca […]. – Wypierdalaj – wyjaśniam krótko”. Natomiast analizę bolesnej relacji z ojcem bohater podsumowuje już w finale powieści tak: „Nie chce mi się rozliczać i dociekać. Nie chcę już zabijać ojca. Coraz łatwiej akceptuję od- Bunt, choćby i w imię konserwatywnych wartości, jest niedojrzałością krywane z niechęcią różnice między nami”. Dojrzałość oznacza tu więc pogodzenie się z tym, że pewnych spraw w relacjach międzyludzkich oraz we własnym życiu nie da się unormować, wyjaśnić, że nie da się nad nimi zapanować i ich zaplanować. Bohater dochodzi więc do – niesformułowanego wprost – wniosku, że bunt, choćby i w imię konserwatywnych wartości, jest niedojrzałością, dojrzałość łączy się natomiast z postawą afirmatywną, czasami nawet z fatalizmem. Narrator nie odsłania przed czytelnikiem (celowo? nieświadomie?) mechanizmów podejmowania przez siebie najważniejszych decyzji, na przykład: dlaczego jest katolikiem? Odruch buntu przeciw areligijnym przedstawicielom starszego pokolenia, intuicje czy sympatie – to nie są przecież żadne racje, właściwie więc Daniel cofa się przed opowiedzeniem tego, co najważniejsze lub nie potrafi tego zrobić. Nie umie wyznaczyć wyraźnej granicy między tym, na ile jesteśmy stworzeni, a na ile sami siebie stwarzamy, nie może więc dotrzeć najgłębiej w tej autoterapeutycznej gawędzie, a także, w konsekwencji, narracyjnie scalić swoją opowieść. Czytelnik dostaje więc luźny i pełen dygresji przegląd „obrazów z życia” Daniela, który kończy się zarzuceniem opowieści: bohater przestaje mędrkować i uzasadniać, po prostu działa, żyje: pisze i wydaje książkę, żeni się, a w końcu sam zostaje ojcem. W butach Pilcha Obok opowieści o dojrzewaniu i w związku z nią jest też Boiduda rzeczą o zaborczej matczynej miłości; kształtującej, mającej fundamentalne znaczenie – i jednocześnie takiej, z której trzeba wybić się na niepodległość, by móc dojrzeć. W tym wszystkim przypomina jedną z najciekawszych powieści autobiograficznych, Obietnicę poranka Romaina Gary’ego, i to właśnie ten wątek, wątek relacji z matką, jest w powieści najlepszy. Także dlatego, że matka głównego bohatera jest jedyną oprócz ojca niepapierową postacią Boidudy – nie zostaje zamknięta w anegdocie, nie jest tylko pretekstem do egocentrycznych rozważań narratora, nie jest tłem. Jest wreszcie Boiduda książką o pisaniu, o byciu pisarzem. Bohater już od dzieciństwa jak relikwię i zadatek „misji pisarskiej” przechowuje przechwycony na jakimś spotkaniu autorskim liścik Brodskiego do Venclovy, a oprócz sporów z ojcem mamy także spór z Panem Jerzym, czyli przywoływanym niemal we wszystkich mottach do rozdziałów Jerzym Pilchem, uosabiającym inne ojcostwo, ojcostwo w pisarstwie. Jacek Daniel przedstawia się jako dziecko, które w Spisie cudzołożnic Pilcha zostało obłożone literacką klątwą, a teraz mści się własną powieścią i wygraża: „Ja wrócę, Panie Jerzy! To dopiero początek! Jeszcze poczujesz chłód, chłód stalówki mojego pióra”. W tym tkwi największa słabość Boidudy – że zza wciągającej opowieści Daniela raz po raz wychyla się twarz autora, który syci się tym, że oto staje się pisarzem. To wchodzenie w buty Pilcha, poklepywanie się po plecach z Gombrowiczem mogłoby być usprawiedliwione jedynie świetnością tej prozy, a niestety pojawia się przy najsłabszych passusach, na przykład przy miałkich i naiwnych opisach zachwytów Bunt jest niedojrzałością 187 nad Beethovenem – co łącznie daje efekt żenujący. W pewnym momencie dyskusji z przyjacielem Daniel wypowiada taką kwestię: „Mam wrażenie, że tobie brakuje czegoś w rodzaju przekrojowej powieści pokoleniowej, ale takiej, która nie będzie zdefiniowana jako powieść o ćpaniu, jako powieść dresiarska, jako powieść o piciu, że chodzi ci o szeroki pejzaż, ale widziany okiem dwudziestolatka”. W świetle tego cytatu można widzieć Boidudę jako kolejne (które to już?) wołanie o nowe Przedwiośnie. Boiduda nim nie jest (niepogłębione wypady w stronę polityki czy plotki z życia krakowskich intelektualistów to za mało), ale reakcje na tę książkę pokazały, jak żywa – może tylko wśród młodych konserwatystów? – jest po- trzeba posiadania „swojej”, środowiskowej czy pokoleniowej, powieści. W ostatecznym rozrachunku Boiduda to książka wybitnie nierówna – świetny traktat o czwartym przykazaniu, rozpisany na relacje z zaborczą matką i nieobecnym ojcem, psują pretensjonalne metatekstowe wtręty, wysilone ironizowanie, nienajwyższych lotów dygresje. Wychodzi na to, że Jacek Daniel ciekawiej potrafi opowiadać o swoich rodzicach niż o sobie. Ale to dobrze. Czesław Miłosz żartował, że współczesna polska proza jest chora na „ja” – że dziś każdy chce napisać książkę o swoim życiu. Jacek Daniel przeszedł tę chorobę niedojrzałości i jeżeli tylko Lubelski dojrzał wraz ze swoim bohaterem, to na pewno warto czekać na jego drugą powieść. Co dalej? Czy Adam Leszkiewicz okaże się równie surowym krytykiem nowego tomiku wierszy Krzysztofa Koehlera? Przekonamy się już w następnej tece. 188