NASZ KSIĄDZ
Transkrypt
NASZ KSIĄDZ
Józef Bocheński NASZ KSIĄDZ KAPŁAN, POLAK, ŻOŁNIERZ 1 Spis treści Żołnierz i partyzant………………… 6 Budowniczy………………… 8 Chory, lecz wielki duchem ………………… 10 Przyjaciel dzieci………………… 13 Kombatant………………… 17 Działacz i opiekun………………… 18 Prześladowany i wychowawca ………………… 19 Ponownie konspirator………………… 22 Koniec pasterstwa………………… 24 Posłowie………………… 25 Pozdiękowanie Prawa autorskie zastrzeżone 2 Józef Bocheński WSPOMNIENIA o KAPELANIE 36 pp LEGII AKADEMICKIEJ i PROBOSZCZU z BRWINOWA ks. kan. kpt. JANIE DURCE drukowane w Moim Miasteczku „Szybko o mnie zapomnicie” – ks. Jan powiedział któregoś dnia… I tak stało się i wiele innych rzeczy też sprawdziło się... zebrano w 2010 r. 3 4 PRZEDMOWA Zapewne wszystkie Matki nasze, uczyły nas pacierza, bo tak się składa, według Bożego planu, że ONE pierwsze nas wyczuwają. ONE cierpią z naszego powodu, gdy pojawiamy się na planecie Ziemia i ONE uczą nas co jest dobre, a co złe, gdy już się pojawimy. Uczą z myślą, żeby wycierpiane i ukochane istoty mogły żyć i być szczęśliwe. Dlatego uczą nas pacierza, już od momentu, gdy potrafimy cokolwiek powtórzyć i powoli zapamiętywać. ONE wiedzą, co dziecku jest najbardziej potrzebne. A potrzebna jest MIŁOŚĆ. Potem uczymy się w szkołach wielu potrzebnych przedmiotów, które mają ukształtować, nas ludzi – tak, żeby nam żyło się dobrze. Są nauczyciele i przedmioty, którzy i które to przedmioty, w założeniu swoim mają za cel, tak nas ukształtować, aby i innym żyło się dobrze z nami. Nikt bowiem nie żyje w pustce i tylko dla siebie. Świat przecież nie jest ani pustką, w której możemy żyć w myśl zasady „róbta, co chceta”, ani restauracją, w której spotykamy kelnerów, obsługujących nas i tylko nas. Uczyliśmy się o wielkich ludziach, którzy odkrywali, zawiłe nieraz prawidła, pozwalające żyć zdrowo, pozwalające wykorzystywać zasoby przyrody, i o ludziach, którzy musieli oddać swoje życie, aby inni mogli żyć. Wspomnijmy tu ks. Jerzego Popiełuszkę, zamordowanych Górników z Kopalni Wujek, ks. Ignacego Skorupkę, ojca Maksymiliana Marię Kolbe, księcia Józefa Poniatowskiego, Żołnierzy z 1920 roku i Polskiego Września oraz Polskiego Podziemia, wojów króla Bolesława Chrobrego, ale i tych, których rozrywały lwy w Coloseum Nerona. A może … powinniśmy rozpocząć od naszego Nauczyciela Jezusa Chrystusa. Chyba od NIEGO. Nie, nie – na pewno od NIEGO. Żyjemy, z woli bożej, na planecie Ziemia i mamy czynić sobie ją poddaną. Bóg dał nam wolną wolę i czynimy według tej swojej wolnej woli. Ludzie stworzyli Sodomę i Gomorę, a jeżeli ktoś uważa, że to tylko legenda, to niech przypomni sobie niemieckie obozy koncentracyjne, sowieckie łagry, masowe mordy nad wykopanymi dołami w lesie katyńskim, w różnych ostępach leśnych i w tysiącznych innych miejscach kaźni. Matki nasze uczyły, wszystkich nas, zasad moralnych, a jednak dzieją się niesprawiedliwości. Człowiek ułomny jest bowiem i najlepiej mu się żyje, gdy wszystko jest dla niego. Gdy z nikim nie musi dzielić się tym co ma i co mógłby uchwycić. Jak widzimy, nie tylko w pociągach i samochodach potrzebne są hamulce. Nie tylko w samolotach potrzebne są spadochrony, by uratować co najmniej życie ciała. Nie tylko w sklepach potrzebne są wagi i metrówki, do odmierzania masy towarowej, czy długości czegoś tam. Jak zdążyliśmy, być może już, a może dopiero spostrzeżemy – sami potrzebujemy hamulców, spadochronów i tych co odmierzają, to czy tamto. Całe życie potrzebujemy nauczycieli, aby otwierali nam oczy nie tylko na to co możemy zjeść, w co ubrać się, gdzie pojechać. Potrzebujemy takich nauczycieli, a nawet kontrolerów, którzy nie ulękną się powiedzieć nam, a może z trudem uświadomić nam, jak wypełniamy polecenia Tego, co dał nam życie i wolną wolę. Mieliśmy jako ludzkość wielkich pośród nas, jeszcze przed nami tacy byli. Mieliśmy jako Polacy – wielkich braci Polaków, ale stale i na co dzień, pośród nas, potrzebujemy takich, co potrafią potrząsnąć naszym sumieniami, a nawet potrząsnąć nami. Jezus powiedział: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, tego co wam przykazałem”. Nie tylko naród wybrany Izrael, ale wszystkie narody. Nie tylko tych, co „mają uszy i chcą słyszeć”, ale i tych co są zadufani w sobie, co uważają się za wyrocznie i mędrców. Co sami potrafią rzekomo rozliczyć siebie. Gdyby tak było dobrze, to nie powtarzalibyśmy: 5 „i stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych” – pamiętasz Siostro i Bracie, gdzie to zapisano i kiedy powtarzasz te słowa? I że polecono wybranym iść na cały świat i „uczyć wszystkie narody ?” Wielkie to posłannictwo, lecz różnie wypełniane. Obok wielkich ludzi i wielkich Polaków, powinniśmy pamiętać o tych małych, lecz wytrwałych, którzy zrezygnowali z życia rodzinnego i poświęcili życie dla nas. Abyśmy nie skręcali ze ścieżek prowadzących do Boga. Mieliśmy takiego pośród nas, był to brwinowski proboszcz (1974 – 1986) – ksiądz kanonik kapitan kapelan Jan Durka (1913, † 1990). Autor wiele zawdzięcza ks. Janowi, który wielokrotnie deklarował, że jesteśmy przyjaciółmi. Z przyjaźnią odnosił się zresztą ks. Jan do wielu osób. Obok wzajemnej pomocy w różnych dziedzinach, autor odniósł niebywałą korzyść z dysput religioznawczych oraz prowadzonych w kwestiach społeczno-politycznych. Ks. Jan był kapłanem rozumiejącym problemy laikatu i tym problemom poświęcał wiele uwagi. Aby być dobrym pracownikiem, wystarczy dobrze wypełniać obowiązki stawiane w danej pracy urzędnika, rzemieślnika, rolnika czy w innej specjalności. Aby być PASTERZEM nie można tylko wypełniać obowiązków – trzeba żyć wśród stada. Otóż ks. Jan żył wśród stada, w stadzie i dla stada. Autor czuje się w obowiązku głosić prawdę o księdzu przyjacielu, który nie był tylko urzędnikiem. W tym celu zostały zebrane eseje dawne, na nowo opracowane, oraz powstały nowe, jeszcze nie publikowane. Całość niech będzie zapisem dla dobra Kościoła. Żołnierz i partyzant Starsi mieszkańcy jeszcze pamiętają, że w Brwinowie było dwóch wielkich księży: ks. Kawecki i ks. Durka. Będąc w latach 1976–1982 prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, któregoś dnia złożyłem wizytę ks. Janowi Durce i wtedy zgadaliśmy się, że mój Ojciec kpt. Józef Bocheński walczył z bolszewikami w 1920r, będąc wówczas Starszym sierżantem 36 pp Legii Akademickiej, a ks. Jan przed II Wojną był kapelanem zapasowym tego pułku w stopniu kapitana, a potem kapelanem 336 pp Armii Krajowej, działającym w Puszczy Kampinoskiej. Jakoś przypadliśmy sobie do gustu i zaczęliśmy bywać u siebie, mało tego, zostaliśmy wkrótce przyjaciółmi, którzy dzielą się myślami i kłopotami. Płynęły wspomnienia, ale ks. Jan nigdy nie chwalił się swoimi czynami i przejściami. Uważał, że jest prostym księdzem i służy ludowi bożemu. Mnie zaś coraz bardziej korciło rozgryźć Go, bo oprócz pasterzowania okazywał się budowniczym, organizatorem, polonistą, filozofem i żołnierzem. Był zdecydowanym wrogiem komuny, a wkrótce miało się okazać, że będzie wspomagać finansowo prześladowanych politycznie i zostanie dobrodziejem parafii. Musiałem do tego wszystkiego dojść powoli, z uporem i przy pewnej pomocy śp. Wiesława Kaliskiego, o którym jeszcze wspomnę, bo postać to honorowa i wielce patriotyczna. Warto przypomnieć i uczcić postać ks. Jana – kapłana, Polaka i żołnierza, bo działał i wiele zrobił. Wiele też przeszedł katuszy od wrogów i od swoich, a i pozostawił po sobie duże pamiątki. Bogu dziękuję, że wówczas udało mi się odszukać staruszka ks. płk Stanisława Tworkowskiego (rocznik 1901) – pisarza i filozofa chrześcijańskiego, żołnierza czasów I Wojny Światowej (Korpus Dowbora) i przyjaciela – ks. kan. kpt. Jana Durki. Otóż ks. płk Twor6 kowski, był starszym kolegą ks. Jana i pracował przez pewien czas razem z nim, wywierając przy tym wpływ na młodszego kolegę. Będąc zaufanym kapłanem z podziemia, znał działalność okupacyjną ks. Jana. W książce „Ostatni zrzut” opisał w rozdziale „Młodziankowie” jedną z akcji ks. Jana Durki. Poniżej skróty tego eseju: »... Jechali przez bór posępny i zmarznięty, przez pola zamarłe i puste. Zamieć zasypała drogi i tory. Mróz nękał ludzi i wszelkie stworzenie w tę bezlitosną i twardą zimę roku czterdziestego trzeciego. Niemcy pacyfikowali Zamojszczyznę; w cichych wioskach szalała śmierć i pożoga. Kto z mieszkańców nie zdołał ujść w lasy, ginął od kul esesmanów. Najcięższy los przypadł matce i dziecku. Księdzu towarzyszyło wtedy sześć sań, gospodarzy z Kampinosu. Bali się żandarmów, ale gnał ich w stronę miasta nakaz serca: ratować polskie dzieci! Księdza wzruszała dobroć tych ludzi. Mówiono, że wieśniak jest nieużyty, obojętny i chciwy. Ale ksiądz nie bardzo w to wierzył. Dusza ludu – myślał – jak ugór: nieuprawny, nic nie urodzi, ale oczyścić go z chwastów, zaorać i posiać ziarno, a przyniesie stokrotny plon. Ksiądz nie uświadamia sobie nawet, że właśnie on jest jednym z tych oraczy i siewców. On, wikariusz kampinoskiej parafii, kilku wiosek zapadłych w kniei, zasypanych śniegiem. Fizycznie słaby, wciąż zapadający na zdrowiu, przewodził im duchem nieugiętym, silnym. Kochał dzieci. Serce jego wypełniała ojcowska miłość, którą ogarniał maleńki, Boży Drobiazg. Może, dlatego, że Chrystus je kochał, a on chciał być wiernym naśladowcą Dobrego Pasterza, który „duszę swoją oddaje za owce swoje.” Ksiądz Jan przypomina sobie jak kiedyś bronił Bożych owieczek przed wilkami, które pod postacią żołdaków rzuciły się na dziewczęta w pewnym sierocińcu. Bezbronny – osłaniał dzieci. Cudem tylko uszedł śmierci, ale do dnia dzisiejszego z trudem podnosi ramię, uszkodzone kolbą karabinu. W każdej parafii – a często je zmieniał – ksiądz najpierw poznawał dzieci. Uczył katechizmu, bawił się z nimi i wychowywał je. Z chłopców tworzył barwne zastępy ministrantów, z dziewczynek orszaki bieli. Pamiętał o duszach, które karmił Bożym chlebem, ale i ciałka tego drobiazgu, odzianego byle jak, odżywianego nędznie, były przedmiotem jego serdecznej troski. Tylko Bóg liczył kromki chleba, którymi ksiądz, sam ubogi, dzielił się ze swoją dziatwą i tylko on wiedział, ile łaszków zdobywał dla najuboższych. Wiadomość o mordowaniu dzieci wstrząsnęła nim do głębi. Jechał w tę noc mroźną bocznymi drogami, aby nie wpaść w ręce żandarmów, pełen niepokoju, czy uda się uratować, choć jedno. Nad ranem dojechali do Warszawy. Jakiś wczesny przechodzeń wskazał im na torach Dworca Gdańskiego zasypane śniegiem wagony-trupiarnie. Zostawili sanie w pobliżu, a sami klucząc ostrożnie, dobrnęli wreszcie do celu. Zastąpił im drogę uzbrojony bahnschutz (niemiecki strażnik kolejowy – popr. JB) w czarnym mundurze. Byli przygotowani na wszystko. Sprawa groziła śmiercią. Ale nawet wśród tych strasznych nie-ludzi znajdował się czasem człowiek. Ks. Jan trafił właśnie na człowieka. „ So gut! Dobrze” – powiedział Niemiec. „Są dzieci i możecie je zabrać. Tylko nie wolno nic mówić, bo jeśli się wyda i ze mną i z wami będzie źle.” Ksiądz wiedział o zaplombowanych wagonach, które Niemcy, dla uniknięcia rozgłosu, przezornie, pojedynczo włączali do transportów kolejowych i rozwłóczyli, po Generalgouvernement i poza jego granice. Wagony nie były opalane, dzieci nie otrzymywały żadnego posiłku; źle ubrane albo zupełnie nagie, marły z głodu i zimna. Dużo dzieci wieziono do Niemiec, gdzie odpowiednio wychowane miały się stać w przyszłości nowoczesnymi janczarami, awangardą osławionego „Drang nach Osten.” Niemiec, który miał widać ludzkie serce, był wzruszony losem polskich dzieci, ale bał się esesmanów i naglił do pośpiechu. Zerwano plombę i odsunięto ciężkie drzwi towarowego wagonu-grobowca. Ks. Jan przypomina sobie, jak doznał wówczas wielkiego wzruszenia, że nie mógł powstrzymać 7 łez. W kącie mrocznego wagonu, przytulona do siebie stała gromadka dzieci-szkieletów. Były zmarznięte, przerażone i milczące. Nie chciały wyjść. „Nie bójcie się – mówił ksiądz – zabierzemy was do domu, pojedziecie do rodziców, nie zostaniecie w tym wagonie. Chodźcie....” Dzieci były małe. Najstarsze miało lat siedem, najmłodsze, dziewczynka – trzy. Widząc sutannę nabrały zaufania. Ostrożnie jedno po drugim zbliżały się do drzwi wagonu. Chłopi płacząc brali je na ręce, owijali w kożuchy i pośpiesznie nieśli do sań. „Czarny” (strażnik – JB) poganiał. Żal mu było dzieci, ale drżał o własną skórę. Ksiądz szedł do drugiego wagonu, ale Niemiec nie pozwolił. „Nie można. Nie wolno. Idźcie już stąd.” Ksiądz (...) Odszedł, unosząc w zranionym sercu echo cichutkiego jęku małych skazańców, umierających w zamkniętych wagonach. Uratowano ośmioro..... « Ukuto powiedzenie, że kto uratował jedno istnienie – ten uratował cały Świat. Ks. Jan uratował jednego tylko ranka – osiem Światów. Gdy Jan był z nami, patrzyliśmy na Niego jak na jednego z wielu księży – a ON był BOHATEREM. I nie chwalił się nigdy.... Bóg kieruje w sposób niezbadany.... i moimi krokami, sercem i piórem też... I tak się złożyło, niezbadanym przypadkiem, że odszukałem ks. płk. Tworkowskiego i pożyczyłem od Niego książkę z fragmentem o ks. Janie. I ten fragment, o ratowaniu życia dzieci przepisałem, w czasach – gdy ludzie skazują inne polskie dzieci na śmierć. Bo i czymże innym jest aborcja, obojętnie jak usprawiedliwiana.... Więc pytam: czyżby niemiecki banschutz miał więcej serca dla polskich dzieci niż polscy obywatele? A może sumienie Narodu wyschło, że czeka na referendum w sprawach moralności.....Najpierw aborcja, potem kradzież, a potem może jak sprzedać Ojczyznę....? Proszę, beze mnie....i chyba bez Ciebie moja Siostro i mój Bracie.... Budowniczy „Ta Czarna Wrona znów buduje” mówiono w KM PZPR w Brwinowie, o ks. Janie Durce, który w tych sferach uważany był za „Wroga Ustroju”. Przyznawano jednak z westchnieniem: „ale dobrze buduje – tylko, po co stale czepia się nas?”. Trzeba, bowiem przyznać, że ks. Jan wytykał komunie brak demokracji, niegospodarność, brak rozeznania w sprawach i prywatę. Ileż miałby znów do powiedzenia dzisiaj, gdy telewizja i radio omal codziennie donoszą, o występowaniu nadal tych 4-ch ujemnych cech. W ostatnich tygodniach życia był smutny i powtarzał: „Wy szybko o mnie zapomnicie”. Proponuję: NIE ZAPOMNIJMY KSIĘDZA JANA. Po pożarze brwinowskiej plebanii w 1927 r., odbudował ją ks. Kawecki – Proboszcz od 1919 r. Niestety, w latach powojennego kryzysu, odbudowano ją na „łapu capu”: cegły były przepalone pożarem, ocieplenie strychu wykonano z igliwia leśnego, a między cegły upchano mnóstwo gruzu. Nie zrobiono izolacji pionowej i poziomej, – więc w latach 70-tych budynek był bardzo zagrzybiony i niezdrowy. Wobec ciasnoty plebanii, nie było miejsca na katechizację, a ze szkół księży przegnano w czasach PRLu. Ks. Jan, po kryjomu, zaczął realizować budowę domu parafialnego. Kupował materiały budowlane – po trochu – podobno wg możliwości finansowych parafii i uśmiechał się do nas jakoś tak chytrze. Uśmiechaliśmy się i my do Niego, ale w pewnym momencie połapaliśmy się, że jest coś nie tak. Pieniędzy ledwo starczało na przysłowiowe „mydło i powidło”, a budowa szła pełną parą. Wtedy wydała się sprawa: ks. Jan prowadził bu8 dowę domu parafialnego za swoje prywatne pieniądze! Tego jeszcze nie było! Mawiano: „Kto ma księdza w rodzie – tego bieda nie ubodzie”, a tu wszystko na odwrót. Ksiądz budował za pieniądze, których nie dostał na tacę, ani nie zarobił w kościele. Zdobył je za swoje zdrowie, nadszarpnięte w niemieckim obozie koncentracyjnym dla księży (na terenie Austrii). Otrzymał za to odszkodowanie i wszystkie dolary poświęcił na budowę domu parafialnego. Jako inżynier zarabiałem wówczas ok. 360 dolarów rocznie i żyłem z tego z żoną i dwojgiem dzieci. A tu za sumę równą moim zarobkom z 24 lat pracy – ks.Jan wybudował parafii dom! Było sporo zamieszania, bo i rodzina chciała coś z tych dolarów, ale ks. Jan rzekł: „Jestem kapłanem – służę tej parafii – to moja rodzina”. Rodziny nie zatrudnił na budowie, chociaż miał braci z tego fachu. Spotykałem rodzinę na Jego imieninach, ale nie słyszało się o częstych rodzinnych kontaktach. Rodziną ks. Jana byli parafianie brwinowscy – znał ich i bywał zapraszany do nich. Chętnie przychodził, początkowo pieszo sam lub z wikarymi, później trzeba Jego było przywozić samochodem, bo cierpiał na bóle w nogach. Dlatego, w ostatnim okresie, nie uczestniczył w procesjach i w odprowadzaniu zmarłych na cmentarz. Po wybudowaniu domu parafialnego i ogrodzeniu terenu kutym parkanem – powstał duży budynek gospodarczy. Budynek ten przydał się w latach stanu wojennego, bo hodowano w nim wówczas świnki, kury, gęsi i kaczki. Było, więc po gospodarsku mięso i jajka, ale przy tym i podwórze było zabrudzone. Chodząc po ogrodzie, ks. Jan mawiał: „Wpuściłbym tu ze dwie sarenki, albo jelonka” – ale skończyło się na kózce, która popełniła samobójstwo, skacząc z kopy siana. Doradzaliśmy zakup krokodyla, żeby wyżarł kury i gęsi brudzące podwórze – na co ks. Jan nieodmiennie oburzał się i groził zakupem goryla, żeby to nas miał, kto popędzić, bo On już nie daje rady. Tak się jakoś składało, że jak kończyła się kolejna budowa, to zostawało np. wapno i znów był powód do dalszego budowania. Pod koniec proboszczowania powstał bardzo ładny projekt „Domu Proboszcza” przy parku, z mieszkaniem na parterze dla kolejnych proboszczów-emerytów i z dwoma mieszkaniami dla rodzin organisty i kościelnego. Ks. Jan chciał oddzielić życie rodzinne od życia kapłańskiego i miał dużo racji. Dwanaście lat probostwa ks. Jana, to była ciągła budowa, rozbudowa i remonty. Każdy to podziwiał, tym bardziej, że to była tylko cząstka działalności ks. Jana. Wszystko, co za parafialne pieniądze – zostało w parafii: odnowienie zapuszczonego kościoła, ponowne złocenia figur, wymiana okropnych niby-modernistycznych żyrandoli i kinkietów – na pasujące do wnętrza, ogrodzenie powiększonego cmentarza, pawilon przy ulicy, projekt proboszczówki, kaplica zmarłych, nowy tynk na kościele i boazeria, blacha cynkowa na kościele i ogrzewanie. Zainicjował piękną tablicę katyńską na filarze w prawej nawie, pod którą zamurowano ziemię z mogił katyńskich – poświęconą przez ks. biskupa podczas „stanu wojennego”. O pomocy internowanym i ich rodzinom oraz o Komitecie Kultury Chrześcijańskiej Zachodniego Mazowsza – napiszę w dalszej części. Zostało też to, co wykonano z prywatnych pieniędzy ks. Jana: duża plebania z pięknym salonem, kuchnią, kancelarią, mieszkaniami dla księży wikariuszy. Liczne sale katechetyczne i drugie piętro przeznaczone dla zakonnic mających obsługiwać kościół i plebanię. Gdzie jeszcze oprócz Brwinowa tyle dał z siebie Proboszcz? 9 Ks. Jan osierocił wielu przyjaciół, ale gwoli prawdy muszę wspomnieć też o wrogach. A ci też byli: no, bo nie chciał sprzedać miejsca na grób dla jeszcze żyjących, bo krytykował cywilne związki małżeńskie lub związki nieformalne, bo potępiał aborcję, bo nie chciał słuchać plotek. Skargi zanoszono nie tylko do PRLowskich władz. Wielu ludzi zawdzięcza Jemu uporządkowanie swoich statusów małżeńskich – poprzez kościelno-prawną pomoc. Widywałem niemłodych mężczyzn całujących Go za to w rękę. Słyszałem, gdy mówili, że ks. Jan jest dla nich jak Ojciec, który umożliwił im życie, jakby nowo narodzonym. Do Naczelnika Miasta p. Kaliskiego mówił: „Pamiętaj Wiesiu, żeby ta uliczka była mojego imienia” (chodziło o uliczkę-ścieżkę prowadzącą na „Księżopole”) – tak bardzo chciał być trwałą cząstką Brwinowa. KSIĘŻE JANIE – pozostawiłeś ludzi, którzy o TOBIE pamiętają, a TWOJE budowle służą parafianom i długo jeszcze będą służyć! Na chwałę Boga! Chory, lecz wieki duchem Ks. Jan Durka miał 61 lat, gdy został proboszczem w Brwinowie. Chyba to trochę zbyt późno, jak na okres przeznaczony człowiekowi do działania, ale takie były czasy i jak sam mawiał: „Tak postanowił biskup personalny”. Być może biskup obawiał się kłopotów z ks. Janem na styku „Kościół – władze PRL”. A może był On niechętnie widziany przez biskupa personalnego, o co Jan obawiał się w chwilach szczerości. Ja przypuszczam tak: Kościół musiał w tych czasach politycznie lawirować, aby móc działać, a utrzymanie się w działaniu mogło wymagać ofiar ze strony Kościoła. Pewnym dowodem na to jest fakt, że „Ludowa władza” nie zaakceptowała tej nominacji na proboszcza i nie dano Mu meldunku w Brwinowie od 1974r, aż do roku 1981. Jan pokazywał dowód osobisty z wpisem meldunkowym dopiero z 1981r... czyli meldunku uzyskanego dzięki zdobyczom „Solidarności”. A początki działalności na brwinowskiej niwie były takie: ks. Tadeusz Rosiński, proboszcz opuszczający Brwinów, przyprowadził w 1974r nowego proboszcza, ks. Jana Durkę do pp. Lucyny i Wiesława Kaliskich. Wskazując na Wiesława powiedział: „wszelką pomocą będzie Tobie służył ten człowiek” i tak już zostało. Byłem świadkiem wielu narad z Wiesławem. Wiele razy słyszałem z ust ks. Jana, że Wiesław bardzo pomaga Mu w budowie, a budów ks. Jana było sporo, jak wiemy. Rzeczywiście w zdobywaniu materiałów pomagał Wiesław Kaliski, dając jako Naczelnik Miasta odpowiednie przydziały materiałów budowlanych. Ks. Jan mówił często do mnie: „Wiesio jest moim przyjacielem”. Przychodząc do Brwinowa ks. Jan przejął ogromny dług – milion złotych – w roku 1974, była to kolosalna suma, a ponadto zastał ... rozpoczęte organy, których budowę dokończył. A zdrowie Jego było słabiutkie .... w 1975 r. leżał w nieobleczonej pościeli, przy łóżku kubeł przykryty gazetą. Nie wstydź się Czytelniku czytając o tym kuble – ks. Jan nie trąbił o swoich chorobach, był zbyt delikatny – choć delikatność pokrywał rubasznością – więc skąd mieliśmy wszyscy o tym wiedzieć. Wcześniej gruźlica też nie była Mu obca. Ks. Jan pozwolił mi ujawnić te fakty dopiero po swojej śmierci. 10 Na życzenie Proboszcza – ks. Jana – autor wita Ks. Prymasa Józefa kardynała Glempa podczas wizytacji parafii i bierzmowania 5 maja 1983 r. Musiałem dać SŁOWO. Gdy wtedy tak leżał opuszczony, Bóg pokierował krokami pp. Kaliskich i poszli oni do ks. Jana zaniepokojeni brakiem wieści oraz głuchym telefonem. To, co ujrzeli mogło człowieka zwalić z nóg – lecz ks. Jan nie skarżył się – wszystko przyjmował zawsze jako próbę od Boga i jako Jego łaskę. Lucyna i Wiesław sprowadzili natychmiast Panią dr Halinę Deskiewicz, która od tej chwili zajęła się Nim jako lekarz i chyba nawet jako pielęgniarka, bo robiła zabiegi, masaże, zastrzyki, akupunkturę... Dzięki dr Deskiewicz i dzięki p. Krystynie Pastwa, która była nie tylko utrzymującą mieszkanie w schludnym porządku, ale była też nieraz praczką i zawsze opiekunką – ks. Jan dożył swych dni, mając pomoc lekarską i ...obleczoną zawsze czystą pościel, naszykowane świeże części bielizny i garderoby. Krystyna Pastwa dochodziła do Niego nawet wtedy, gdy nowy proboszcz zmienił gospodynię proboszcza. Bóg Wam Niewiasty za to zapłać. I starej Marii gospodyni też. Byłyście jak żołnierze zawsze na posterunku – przy Nim. Ks. Jan mówił mi, że zawdzięcza życie tym trzem Niewiastom i pp. Kaliskim – nie odwołam tego, co słyszałem od Niego i co powyżej napisałem. Dzięki swojej przyjaznej postawie, ks. Jan miał licznych przyjaciół, co przynosiło nieraz niespotykane efekty. Np podczas wizytacji parafii przez ks. Prymasa Józefa kardynała Glempa, przyjaciel ks. Jana – restaurator ze Starej Miłosnej – samochodami przywiózł wszystko co potrzebne do wystawnej kolacji. Przywiózł swoje: obrusy, srebrną zastawę 11 i sztuczce, przystawki i dania, torty i napoje, kucharki i kelnerów. Wszystkich ogarnęło zdumienie, gdy podczas przyjęcia wniesiono srebrny półmisek, a na nim stał na nogach pieczony bażant. Działo się to w czasie „stanu wojennego z narodem”, jaki wprowadził generał w czarnych okularach, wypełniając polecenia moskiewskie – w sklepach spożywczych były wtedy pustki, a tu stoły uginały się niemal. Nazajutrz, natychmiast po przyjęciu, potwarcy rozpowiadali o wielkich kosztach przyjęcia. A przyjęcie było za jeden uścisk dłoni ks. Jana – bo kiedyś ks. Jan temu panu bardzo pomógł i teraz restaurator zrewanżował się wspaniale. Z rozmów z mieszkańcami Brwinowa, jakie często prowadziłem – wyłania się postać ks. Jana z krwi i kości – Duszpasterza, Żołnierza i Partyzanta, Przyjaciela dzieci i młodzieży, Patrioty i Budowniczego. Oto kilka wypowiedzi mieszkańców: „Na miarę brwinowską – nie było takiego proboszcza” – „Zadziwiał mnie ten hart ducha – przecież to był schorowany stary człowiek: żołnierz, działacz konspiracyjny 1939-1945r, Wielki Patriota, Wielki Polak” – „Miał ciągle plany rozwojowe – chciał tworzyć – realizować wcześniejsze plany, choć brakowało Mu już sił” – „Nie zamykał się w murowanym kościele czy na plebanii, żył w Kościele żywym, czyli wśród nas” – „To nie był taki odludek, jak wielu innych”. Kochali ludzie ks. Jana i w Brwinowie i wszędzie, gdzie wcześniej służył Bogu i ludziom. 12 Przyjaciel dzieci Staliśmy w przyjemnym chłodzie zadaszonego ganka budynku parafialnego – dołem, od czasu do czasu, przechodzili przechodnie. Godzinę wcześniej ksiądz proboszcz Jan Durka zatelefonował do mnie i jak zwykle zagadał: „Nie wpadłbyś do mnie na herbatę? Chcę się poradzić, a potem trącimy politykę. Przyjdziesz? Będę czekał.” Ks. Jan był bardzo samodzielny w decyzjach, często nimi zaskakiwał, ale wcześniej zawsze radził się przyjaciół w takiej czy innej sprawie, potem sam decydował i nie było odwołania. Gdy chodziło o sprawy budowlane – od porad i pomocy był Wiesław Kaliski, w sprawach zakupów ekspertem i mężem zaufania był Mieczysław Rzewuski, w resorcie zdrowia decydowała dr Halina Deskiewicz, od spraw kościelnych i zaopatrzenia był p. Bagiński, a ja byłem od spraw polityczno-społecznych i dyskusji na tematy Pisma świętego oraz „serdecznego pogadania”. Ks. Jan czekał na mnie na ganku i rozpoczął słowami: „Stefan męczy mnie, żeby nowe ogrodzenie plebanii postawić z luką 2-3 metrową od sąsiadów. Dałoby to możliwość zrobienia chodnika dla mieszkających za „Księżopolem” – jak myślisz, co mam robić?” Poradziłem poobserwować czy jest ruch na tej ścieżce, wówczas polnej. Więc staliśmy na ganku obserwując i rozważając posunięcia komuny – a był to lipiec 1984r. Przechodzący pozdrawiali nas „Pochwalonym”, bo ks. Jan wszystkim był znany i wszystkich znał w parafii – po 10 latach pasterzowania. Przechodnie pytali o zdrowie „NASZEGO KSIĘDZA” – wszyscy tak Go nazywali. A ostatnio ks. Jan coraz częściej chorował i bywał w szpitalu w związku z sercem i przejściami z niemieckiego obozu koncentracyjnego oraz badań podczas uwięzienia przez UB. Ksiądz też pytał o to i o tamto – widać było wyraźnie, że jest w kursie spraw swoich parafian. W pewnej chwili przechodziły dwie matki z dziećmi – dzieci jak to dzieci, pewnie grzebały się przed chwilą w piachu. Po „Pochwalonym” 13 ks. Jan powiedział: „Jakie piękne macie dzieci” – matki napuszyły się dumnie i szeroko uśmiechnęły. „Tylko zwracajcie uwagę, czy nie mają wieczorem gorączki, bo znów panuje szkarlatyna” – to mówiąc wyciągnął do dzieci rękę z lizakami. Dzieci tylko czekały na ten znany gest. Podobno ks. Jan był największym nabywcą lizaków w dziejach Brwinowa, a sprzedawczynie z cukierenki, najpierw meldowały się u ks. Jana z przydziałowymi lizakami, a dopiero później rozładowywały słodki towar w sklepie. Kochany ks. Jan.... Słysząc pochwały o pięknych dzieciach, zaoponowałem po ich przejściu, bo były niezbyt domyte i „ doprane”, ale ks. Jan nawet słuchać tego nie chciał. „Ja patrzę na ich piękne dusze, a ty mi tu o brudnych buziach i majtkach zaczynasz” – oberwałem. Ks. Jan patrzył na człowieka poprzez jego duszę, którą podobno widział. Twierdził, że widział również „Złego” stającego nieraz w pokoju albo dwóch ich lub nawet trzech. W to ostatnie nie wątpię, bo tyle złego ile ostatnio rozpleniło się, to bez podszeptów i obecności czarta – nie mogłoby mieć miejsca. Nauczony przez ks. Jana – widzę, jak oszuści idą ze złożonymi rękami do Stołu Pańskiego – patrzę jak współcześni Midasowie zastąpili Boga pieniądzem, jak zniewoleni przez „Złego” sięgają po cudze lub społeczne. Jak ubierając się w togi wybrańców ludu – lud ten okradają, oszukują, szydzą ze sprawiedliwych, a słabych duchem – korumpują. Podziwiam ks. Jana za Jego przenikliwe spojrzenie i ostrzeżenie, kto kim okaże się wkrótce. Zdumiewają mnie Jego oceny konkretnych osób, których to ocen niestety nie mogę przytoczyć, by z jednej strony nie narażać pamięci Zmarłego, a z drugiej strony – kto może to potwierdzić, gdy On nie żyje? Zastanawiałem się, jaki charakter nadać temu odcinkowi wspomnień o ks. kanoniku Janie Durce – proboszczu brwinowskim z lat 1974 do 1986. Wykazał się zdolnościami i osiągnięciami w wielu kierunkach: jako wspaniały duszpasterz, jako organizator ruchu ludzi świeckich – co wynika zresztą z potrzeb ducha Soboru Watykańskiego II, (vide: Gaudium et spes – tj. „Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym”), jako wychowawca młodzieży (nawet tej najtrudniejszej z praskiej szmulowizny i okolic 14 Ogrodu Zoologicznego), zasłużony budowniczy i co bardzo chciałbym podkreślić: pomimo duchownej sukni miał gdzieś w „kufrze-serca” staropolski kontusz i zwyczaj szlachecki – choć bezpośrednio z kmiecego rodu pochodził. I to czyniło Go podobnym do Bartosza Głowackiego i do Michała Drzymały, a może do Wincentego Witosa. Dopowiem do końca: duszpasterz Jan Durka był Polakiem w każdym calu, czuł się polskim patriotą i patriotyzm wszczepiał w otoczenie. Bóg był dla Niego na pierwszym miejscu, ale druga zaraz była Polska. Ks. Jan podkreślał, że Pan Jezus nakazywał przygarnianie dzieci, stąd letnie goszczenie dzieci z „Rodziny Rodzin”, pomoc dla dzieci ubogich i ich rodzin, urządzanie parafialnej choinki ze św. Mikołajem, (w którego szaty mnie ubierał). Ale najwspanialszym było to, że na swoich Mszach św., wyciągał dzieci z całego kościoła i wołał do samych „kratek” (były niegdyś takie „kratki” przed ołtarzem – z białym obrusem, wykładanym na ich pulpit-stół, podczas podawania Ciała Pańskiego). Wołał wtedy dzieci po imieniu. Wraz z wiekiem, imiona dzieci trochę się Jemu myliły – wywoływał Marysię parę razy, a Marysia nie szła, bo była Kasią. Ale wybaczaliśmy Jemu pomyłki – przez miłość, jaką żywił dla dzieci. Wątków jest kilka – niech dzisiejszy kojarzy się z faktem, że ks. proboszcz Jan Durka był PRZYJACIELEM DZIECI. W dniach od 3 do 28 lipca 1988 roku byłam komendantem obozu harcerskiego zorganizowanego przez ówczesny Hufiec ZHP Brwinów – Podkowa Leśna nad jeziorem Białym koło Myśliborza. Pewnego dnia ktoś z kadry, czy też jakiś „Frędzel” ( tak nazywaliśmy znajomych, którzy przyjeżdżali do nas w odwiedziny i biwakowali w okolicy obozu), wyjeżdżał do Brwinowa. Nasi harcerze i my – kadra obozu postanowiliśmy wysłać zbiorowe pozdrowienia dla rodzin i mieszkańców Brwinowa. Na wielkim arkuszu szarego papieru napisaliśmy stosowny tekst. Harcerze narysowali jakąś scenkę rodzajową z dnia obozowego. Ktoś nagle wpisał indywidualne życzenia dla mamusi, ktoś inny pozdrowił rodzinę i sąsiadów. Wielokrotnie powtórzyła się prośba o paczkę i słodycze, bo (jak się okazało) harcerzom najbardziej brakowało słodkości. Dostawali na deser jakieś herbatniki, czasami ciasto lub kisiel, ale w tamtych czasach kryzysu zawsze było tego za mało. Były to przecież lata bez telefonów komórkowych i internetu. Wielką chwilą dnia był zawsze powrót druhny kwatermistrz z miasta, bo przywoziła ona z poczty listy i paczki od rodzin. Zwłaszcza paczki były oczekiwane, bo mamusie przysyłały różne pyszności. Te osobliwe życzenia i pozdrowienia dotarły do Brwinowa i zawisły w tunelu, miejscu najbardziej wówczas centralnym. Większość ludzi dojeżdżała do pracy pociągiem, więc ściany w tunelu były miejscem strategicznym. Nadmienię, że były to „czasy kartkowe”, tzn. większość produktów spożywczych (i nie tylko) kupowało się na kartki, również w żywieniu zbiorowym. Nasza druhna kwatermistrz, Małgorzata Bieńkowska (obecnie Małgorzata Kucharska), wydeptała w Myśliborzu i okolicach wiele ścieżek, aby zdobyć dla obozowiczów różne, niedostępne w tym czasie, wiktuały. Zdumienie nasze było więc ogromne, kiedy 18 lipca doszedł do nas przekaz pieniężny na całe 2000 zł (były to inne czasy i inna wartość pieniędzy). Adresatem była Komenda Obozu ZHP Hufca Brwinów-Podkowa Leśna na Olimpie (była to nazwa obozu wybrana na początku przez harcerzy) w Myśliborzu. Nadaw15 cą okazał się… ksiądz Jan Durka. Myśleliśmy długo, co kupić dzieciakom za te pieniądze. Nasza niezastąpiona druhna kwatermistrz, tylko sobie znanymi sposobami, zdobyła „skarb”. A my, dowcipna kadra, o północy z 21 na 22 lipca ogłosiliśmy harcerzom alarm ciężki, tzn. w pełnym rynsztunku, w mundurach i ze spakowanymi plecakami. Biedne dzieciaki wyskakiwały z namiotów, potykając się o własne i kolegów nogi, aż wreszcie po kilku, może kilkunastu minutach, zastępy stanęły w pełnej gotowości na placu apelowym. Po odebraniu od drużynowych raportów kadra ogłosiła, co następuje: „w związku ze świętem 22 lipca d. E. Wedel niech będzie nam wolno wręczyć każdej druhnie i każdemu druhowi czekoladę produkcji tej firmy”. Oczywiście czekolady to był ten skarb, zdobyty przez dh Małgosię. Wszystkiego 10 czy 15 minut odstane na placu apelowym i wszyscy rozbiegli się do namiotów z całą czekoladą wedlowską w ręku. Większość z nich nie uchowała się do rana. Następnego dnia harcerze napisali podziękowania księdzu Janowi, bo to przecież dzięki Jego hojności ufundowaliśmy harcerzom tę odrobinę słodkości. Myślę, że nasi dawni druhowie pamiętają ten osobliwy alarm w środku lipcowej nocy. Krystyna Nowicka (wówczas Białobrzeska) hm. 16 Kombatant W salonie na plebani, wybudowanej za odszkodowanie wypłacone ks. Janowi Durce, za zdrowie utracone w niemieckim obozie koncentracyjnym, dawał ks. Jan początek wszystkim akcjom patriotycznym tamtych lat, aż do przejścia na emeryturę w 1986 r. Kilka akcji z tamtego okresu do 1986 r., opiszę poniżej skrótowo: – Ks. Jan w 1982 r. ufundował pamiątkową tablicę katyńską, projektu inż. Zienkiewiczowej. Płytę kamienną ofiarował inż. Żarnowski, właściciel zakładu kamieniarskiego w Brwinowie. Zapłacono tylko robotnikom za jej cięcie, szlif, polerowanie i wykucie liter pięknej modlitwy za nieprzyjaciół, ułożonej przez Prymasa Tysiąclecia ks. kardynała Wyszyńskiego. W trzecim filarze, w prawej nawie kościoła, pod tablicą zamurowano ziemię z lasu katyńskiego. Ziemię pobrał potajemnie (wtedy nie było wstępu do katyńskiego lasu) i do Polski przywiózł inż. Andrzej Jakubicz – harcmistrz i syn p. Toli mieszkanki Brwinowa – żony ppor. Stanisława Jakubicza, rozstrzelanego w kwietniu 1940 r. w Katyniu przez sowieckie NKWD. Aby dokonać odlewu w brązie Matki Bożej Kozielskiej, wykonano model w oparciu o fotografię rzeźby w drewnie, z muzeum w Londynie. Na prośbę ks. Jana, wielu ludzi przyłożyło rękę to tego, aby tablica powstała i była poświęcona. Odlewu w brązie dokonano bezpłatnie, zapłacono tylko za materiał. Poświęcenie tablicy i ziemi z mogił katyńskich dokonane zostało przez ks. bp. Miziołka w czasach stanu wojennego w 1982 r. – dlatego uroczystość nie była nagłaśniana. – W 1981 r., w 42 rocznicę wrześniowej bitwy o Brwinów (12 września 1939 r.), zorganizowano Polową Mszę św. na stadionie sportowym w Brwinowie, którą koncelebrowal ks. kpt. Jan Durka w asyście dwóch księży (przy okazji poświęcił sztandar klubu sportowego „Naprzód”). Ołtarz polowy, z wielkim brzozowym krzyżem, zbudowali brwinowscy strażacy pod dowództwem naczelnika Franciszka Dębskiego. Przyczepy samochodowe, do budowy ołtarza, podstawił dyr. Tadeusz Nowak z zakładu SGGW w Brwinowie. Ubieraniem ołtarza zajęły się siostry z Rodziny Marii. Sportowcy z BKS Naprzód, z prezesem Wiesławem Kaliskim, byli gospodarzami. Nagłośnienie zrealizował dyr. Wojciech Lewczuk ze szkoły rolniczej w Brwinowie-Pszczelinie. Okoliczni mieszkańcy czynnie pomagali, np. pp. Paćko, Chodkowscy i Antoniakowie użyczyli dywanów, inni masowo przynosili kwiaty. Brat Anioł – Naczelnik zakonnej straży pożarnej z Niepokalanowa, przywiózł autobusem całą orkiestrę strażacką aż z Bydgoszczy. Na stadionie zasiedli pospołu, na 100 krzesłach kombatanci z 36 pp Legii Akademickiej, AK i żołnierze LWP – bo wtedy jeszcze żołnierzom nie rozróżniano odcieni przelewanej krwi. Dla walki o Polskę każda polska krew była dobra. W Polowej Mszy św. na stadionie wzięło udział ok. 3000 mieszkańców. Podczas przygotowań omal codziennie odbywały się odprawy sprawozdawczo-dyspozycyjne u ks. Jana w salonie. – Do emerytury w 1986 r. ks. Jan, corocznie organizował w kościele rocznicowe msze święte z okazji 11 Listopada. – W 1981 r. na Rynku poświęcono nowo-postawiony Krzyż Solidarności (tak nazwany przez ks. Jana) oraz jego replikę na cmentarzu w kwaterze żołnierzy poległych w 1939 r. Żołnierze Ci polegli w walce z atakującym wojskiem niemieckim i od kul agentów V kolumny – Niemców mieszkających w kolonii w Koszajcu. Krzyż na Rynku był przeciwwagą dla rosyjskiej armaty ustawionej bez uzyskania zgody kombatantów z 36 pp Legii Akademickiej przy Ich pomniku. Materiał (stal) wystarał się p. Artur Moszczyński, syn 17 policjanta rozstrzelanego w 1940r przez NKWD (Ostaszków-Twer-Miednoje). Bez wynagrodzenia zespawał krzyże p. Tomasz Wiśniewski. Do wydania zezwolenia na ustawienie Krzyża, ówczesny naczelnik Brwinowa tow. Z., żądał projektu na podkładach geodezyjnych (ale do ustawienia ruskiej armaty nie były potrzebne takie plany). Znalazł się taki człowiek co odpowiednie plany uzyskał i projekt bezpłatnie wykonał w ciągu 1 nocy – był to słynny polski olimpijczyk łyżwiarz – arch. Janusz Kalbarczyk, który też dzięki znajomościom uzyskał zatwierdzenie projektu w „Pałacu pod Blachą”. Nadzór nad całością, z polecenia ks. Jana, sprawował p. Wiesław Kaliski, który też postarał się o przyspawanie specjalnych kotew do podstawy krzyża i zabetonowanie ich, przy użyciu wywrotki betonu, aby krzyża nie wyrwać. Tak bowiem niedowierzaliśmy „Ludowej władzy”. – Z okazji rocznic Bitwy o Brwinów 12 września 1939r, corocznie od 1982r, były odprawiane Msze św. przez ks. Jana na cmentarzu parafialnym. Tam na cmentażu – komuna i „WRONa” nie mogły zabronić być nam Polakami. Wobec emerytowania ks. Jana w 1986 r. – zabrakło organizatora patriotycznych uroczystości, aż do czasu powstania III RP. Zabrakło Księdza, Polaka i żołnierza jakim był ks. kan. kap. kpt. JAN DURKA, ze szkodą dla wszystkich, ale szczególnie dla wychowania młodzieży. Kanclerz Jan Zamoyski kiedyś proroczo powiedział: „Takie będą Rzeczpospolite – jakie Jej młodzieży chowanie” (vide tablica w Auli Głównej Politechniki Warszawskiej). Jak zwykle jesteśmy najzdolniejsi do czynienia szkód samym sobie. Działacz i opiekun „Zasnęliście czy przestraszyliście się?” – grzmiał przez telefon ks. proboszcz Jan Durka, gdy na dźwięk dzwonka podniosłem słuchawkę telefonu – „nic nie mówicie, a pewnie będziecie chcieli urządzić Mszę św. na rocznicę 11 Listopada. Czekam po nabożeństwie wieczornym, będzie Wiesław i Mietek – ustalimy co potrzeba, bo ja muszę się przygotować z homilią”. Wieczornym zmierzchem październikowym 1981r, przespacerowałem się na plebanię, która była naszym drugim domem. Ks. Jan był ostoją w Brwinowie, nadajnikiem nadziei i patriotyczną busolą – ot , Ksiądz-Żołnierz. Potem ratował ludzi jak mógł – znajomościami, działaniem, a nawet i pieniędzmi przeznaczonymi np. dla internowanych. Ks. kapitan Jan Durka był autentycznym kapelanem 336 pp. AK czasu wojny (Kampinos), a wcześniej 36 pp Legii Akademickiej. Tego sławnego pułku złożonego z warszawskich brylantów-studentów czterech warszawskich wyższych uczelni. Pułku, który w sierpniu 1920r zasłonił Warszawę przed hordami bolszewickimi i ocalił Europę przed zdziczeniem. Wtedy Jasiek Durka był 7-mio letnim chłopcem w podłowickiej wsi, ale gdy dorósł – został kapelanem jednego z najsławniejszych polskich pułków i trzeba przyznać, że pasował do wojska jak ulał. Można u Niego było dostać pociechę religijną i zdrową naukę – również grzeczności. A jak się ktoś napatoczył po pijanemu, był złodziejem lub deprawatorem – to oberwać mógł – po wojskowemu. Większość ceniła Go nie tylko za to, że był duszpasterzem– nauczycielem, ale za to, że był takim jednym z nas. Byli i tacy co Go ganili, bo zdarzało im się usłyszeć co nie co, za marne czyny i postawę. 18 W wyniku wezwania, od którego zacząłem ten esej oraz narady, została zorganizowana wieczorna Msza św. z okazji 11 Listopada 1981 r., po której procesja wyszła z kościoła, prowadzona przez ks. Jana i wikariuszy. Wszyscy zebrali się przy zdewastowanym przez komunistów w 1947 r. Pomniku Niepodległości zwanym też Pomnikiem Piłsudskiego i wysłuchali modlitwy oraz rysu historycznego, jaki miałem zaszczyt wygłosić, co odnotowano (i obfotografowano) w Informatorze Solidarności Ursusa nr 22 z 12 listopada 1981 r. Wtedy pod pomnikiem został zawiązany Komitet Odbudowy Pomnika Niepodległości. „Stan wojenny” z Narodem, który komuniści ustanowili 13 grudnia 1981 r., uniemożliwił dokonanie odbudowy. Musiano czekać jeszcze prawie dekadę na powiew wolności. Członkowie Komitetu Odbudowy byli pilnie tropieni przez towarzyszy z KM PZPR w latach stanu wojennego. Niektórych dopadnięto i „sądzono” przez „międzypartyjny sąd kapturowy” oraz usiłowano dointernować z poręki znanych w Brwinowie postaci (skład po dwie osoby z: PZPR, ZSL, SD i...dwoje bezpartyjnych – ręka w rękę komuniści i wierzący katolicy-koalicjanci). „Sądowi” przewodziła przewodnicząca Stronnictwa Demokratycznego, a sekretarz KM PZPR towarzysz Leszek Obrębski był „tylko” członkiem tej komunistycznej paczki. Jest podpisany przez 5 osób (z 8) protokół – jako dowód upadku tych 5 osób. Trzy osoby protokółu nie podpisały, z czego dwie wyszły pod pozorem udania się do pracy. Trzeba przyznać, że brwinowska Milicja Obywatelska zachowała się przyzwoiciej od przywódców ZSL i SD, bo nie brała żadnego udziału w prześladowaniach okresu stanu wojennego. Protokół nie wystarczył do wydania przez prokuraturę nakazu aresztowania, tym bardziej, że zadziałał ks. Jan, interweniował u znajomych w prokuraturze, gdzie ustalono, że sprawę rozsądzi i załagodzi komisja rozjemcza w składzie pp. Wiesław Kaliski i Zbigniew Dałek, co też uczyniono i panowie ci, razem z księdzem, uratowali „podsądnych”. Do emerytury ks. Jana, corocznie organizowane były w kościele rocznicowe Msze św. z okazji 11 Listopada. Podczas wygłaszania homilii podkreślał zawsze, że choć sam przychylał się do narodowców jako ksiądz, to jednak czci Marszałka, bo był wielkim Polakiem, a Polska zawdzięcza Piłsudskiemu poprowadzenie jej do wolności. Ponadto komendant nigdy nie działał tak, aby uzyskać korzyści dla własnej rodziny. W konkluzji stwierdzał: „jeśli Józefowi Piłsudskiemu ślubu z Aleksandrą udzielił katolicki ksiądz kapelan Korniłowicz, to wcześniej wyspowiadał jego i udzielił rozgrzeszenia. Jeżeli zostały grzechy odpuszczone m. in. za chwilowe przejście na łono innego kościoła dla kobiety – to nie wolno nic już wspominać jako grzech. A jeżeli niektórzy dalej stawiają takie zarzuty, to nie zwracajcie na nich uwagi. Obmowy zawsze będą, a życie toczyć się będzie dalej. Ja wam mówię: Józef Piłsudski był dobrym żołnierzem i Polakiem i macie Go szanować. Resztę zostawcie Panu Bogu ...” Kochany ks. Jan ... jakże dzisiaj Go brakuje. Kraj na rozdrożu prawdy i kłamstw i znowu trzeba pokazywać właściwe szlaki Polakom. Prześladowany i Wychowawca Większość mieszkańców Brwinowa ceniła ks. Jana Durkę za to, że był księdzem duszpasterzem-nauczycielem z krwi i kości, takim jednym z nas. Ludzie dostrzegali, że kocha dzieci, jest gospodarny i jest dobrym budowniczym. Nie wszyscy jednak uwielbiali Go, 19 bo np. plociuchy szczególnie nie miały posłuchu u Niego – nie słuchał bowiem usłużnych doniesień, co tam krzywe oko lub ucho dojrzało lub podsłuchało zza winkla. Mało tego, potrafił się wręcz narazić, bo kiedy dojrzał przysypiające starsze panie, na kolejnej trzeciej Mszy św. jednego dnia – to doradzał im pójście do domu mówiąc: „Idźcie kobiety już do domu, dajcie usiąść innym, którzy też chcieliby przysiąść na chwilę i pomodlić się. W domu pewnie trzeba pomóc córkom czy synowym w domowej pracy lub przypilnować im dzieci – to będzie dalszy ciąg modlitwy. Pan Bóg życzliwiej przyjmie dobre uczynki niż same słowa powtarzane w kółko”. Za takie słowa i postawę zbierał też wymówki, ba – jedna brwinowianka zaskarżyła Go nawet do sądu i musiał stanąć On Duszpasterz przed PRLowskim sądem. Miejscowa komuna miała uciechę. A wszystko poszło o brak wysłuchania plotkarki i nieco obcesowe odesłanie jej do domu. Szczęściem, skład sądu był mądrzejszy od brwinowskiej parafianki i nie pozwolił na poniewieranie starego kapłana – sprawę zakończono polubownym porozumieniem (vide Ewangelia Mt 13,9: „... będą was … wodzić po sądach ...”). Żenujący był też sprzeciw niektórych parafian, aby wybudować „Kaplicę zmarłych” przy kościele, zamiast przechowywania ciała w trumnie w ciasnej klitce, z lewej strony ołtarza. Podobnie jak niektórzy „higieniści” z bloków spółdzielczych, nie chcieli dopuścić do przebudowy budynku b. spółdzielni „Budowa” na przychodnię zdrowia (rzekomo byłoby to ściąganie chorych i chorób pod bloki), tak i niektórzy mieszkańcy nie chcieli mieć „magazynu zwłok” w Rynku. Ks. Jan jednak nocami dobudował kaplicę. Nadzorowałem tamtejsze instalacje elektryczne, a gdy rzemieślnik nawalił z robotą, pomimo wzięcia zaliczki, to z synem dokończyłem roboty. Jako wynagrodzenie zostałem poczęstowany świetnym koniakiem (ksiądz nie popierał picia – nalewał tylko 1 raz, a że była to duża lampka, może nawet lampa, to mój zysk, bo nalewał przecież raz). 20 Były i gorsze chwile w Jego życiu, np. obóz koncentracyjny dla księży (w Austrii koło Wiednia – ks. Jan miał zdjęcie w pasiaku obozowym i t. zw. winkiel z numerem obozowym) i potem, gdy po powrocie z obozu, w pierwszych latach PRL był aresztowany przez UB i przesłuchiwał Go osobiście...były Jego ministrant. Jedną z tortur było sadzanie Go siłą i nagiego, na pionowo odwróconym drewnianym stołku, tak żeby noga stołka weszła w odbytnicę (vide Ewangelia Łk 21,12: “... będą was prześladować ... i wtrącać do więzień...”). Niewielu wiedziało o tym za Jego życia, bo wstydził się kalectwa uczynionego przez ministranta – ubeka, chociaż tym cierpieniem mógłby się szczycić. Dolegliwości cierpiał do końca swych dni. Ubecy chcieli nazwisk AKowców z partyzantki, ale natrafili na opokę i nic nie wskórali. Ksiądz zaziębił się w lochu i powróciła gruźlica z młodości – trzeba było leczyć się. Ks. Jan będąc wikarym na Pradze, zebrał wokół siebie chłopców z marginesu społecznego kupując im gołębie i dając, ze skromnej pensji pieniądze na ziarno. Gromadząc ich przy sobie, odciągał od pijaństwa i kradzieży. Jak to bywa w życiu, byli tacy co dali się wyciągnąć i odwiedzali Go będąc już dorosłymi, a byli i tacy co pozostali prymitywami, a nawet poszli na służbę w UB. Ks. Jan nie przeklinał ich, pozostawił to Panu Bogu na Sąd Ostateczny. Jednym z Jego pracowników był milicjant na emeryturze – sierż. Pastwa, który usługiwał w gospodarstwie proboszcza i w kościele, a ksiądz był z niego zadowolony. Ksiądz nie uprzedzał się do ludzi – musieli być tylko uczciwi. Godził dzieci z rodzicami oraz zwaśnione małżeństwa, a gdy nie było to możliwe, to zabiegał chociaż o zapewnienie opieki nad dziećmi. Gdy podczas kolęd stwierdzał brak ślubu kościelnego, to badał sytuację i nieraz pomagał w uzyskaniu tego sakramentu. Bywało, że znajdowano powody na unieważnienie wcześniejszego związku, bo np. był on od początku zawarty w intencjach niezgodnych z zasadami katolickiego małżeństwa. Nie czynił wymówek przy tym, ale pouczał w myśl polecenia jakie wydał Pan Jezus przed swoi odejściem, po pierwszej obecności na Ziemi: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody … ucząc je przy tym zachowywać to, co wam przykazałem …” (Mt 28, 19–20). 21 Gdy zapraszał do siebie, to chętnie widział mężów i żony razem – chyba, że były to bardzo wyspecjalizowane męskie rozmowy. Bardzo bolał nad tym, gdy dostawał wikariuszy z wadami. Nad tymi z wadami usiłował pracować i tłumaczył, że księża nie rodzą się na idealnej planecie, z której byliby delegowani na Ziemię. Po prostu są takimi, jakich rodzą przeciętne ziemskie matki i jak wychowuje przeciętny dom, szkoła i otoczenie. Miał w tym niestety rację, ale nie zwalniał się tą wymówką z obowiązku dalszego wychowywania młodych księży, do czego wzywał i swoje otoczenie. Nie pozwolił mi na ujawnienie nazwisk. Niektórych woził do księdzazielarza Słojewskiego do Magdalenki, zresztą woził tam i chorych parafian do leczenia ziołami. Trzeba przyznać, że zioła pomagały, a były dobierane po obejrzeniu dna oka (mojego też). Ziół w specjalnych szafach miał ks. Słojewski cały duży pokój. Nie ma dzisiaj komu wozić parafian po zioła, ani też do kogo, bo ks. Słojewski też nie żyje. Wszystko na Ziemi ma początek i koniec ziemski. Amen. Ponownie konspirator 13 grudnia 1981r, po wieczornym nabożeństwie, spotkaliśmy się w kilka osób na kolacji u ks. Jana Durki. Kolacja upływała w milczeniu. Różne myśli kołatały się w głowach. W nocy WRONa wprowadziła stan wojenny, a rano samochodem byliśmy ze Stefanem w Warszawie. Polscy żołnierze celowali karabinami do braci Polaków – jakiś koszmarny sen na jawie. ZOMO rozbijało zabarykadowaną “SOLIDARNOŚĆ” na ul. Mokotowskiej .... uzbrojeni gladiatorzy przeciw cywilom .... Po kolacji u ks. Jana, opowiadałem co rano widzieliśmy w Warszawie. Moja żona głośno martwiła się o naszego syna, aresztowanego jeszcze przed północą – był członkiem „Solidarności”, szefem redakcji w ZM „URSUS”. Zebrani przy stole przyjaciele, a zdawało się, że zaproszeni są przyjaciółmi – pocieszali nas jak umieli. Ks. Jan podsumował: „To są ostatnie podrygi bestii. Zmarły ks. Prymas podawał przed swoją śmiercią znaki jakie będą przed upadkiem komuny. Wszystko się zgadza, ale będą jeszcze zabici. Będą zabijać też księży, a upodleni ludzie będą wydawać się nawzajem. Ja to wiem, widzę nawet SZATANA pośród nas. Strzeżcie się samych siebie.” W ten sposób proroczo przepowiedział mord na kapelanie Solidarności – ks. Jerzym Popiełuszce w 1984r, kapelanie białostockiej opozycji – ks. Stanisławie Suchowolcu (30.01.1989r), kapelanie AK, WiN, Solidarności i założycielu wspólnoty „Rodzina Katyńska – Rodzina Polska” – ks. Stefanie Niedzielaku (21.01.1989r), kapelanie młodzieży solidarnościowej – ks. Sylwestrze Zychu (czerwiec 1989r) i na innych księżach i świeckich Polakach, z górnikami na czele. Wszystko to były „niewyjaśnione zgony, zabójstwa, wypadki i pobicia przez nieznanych sprawców”. Ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban (zwany przez wielu ludzi „niedorzecznikiem”) twierdził, że: „Kościół usłyszy od władzy, że socjalizmu nie da się przeczekać”1. Ks. Jan krzyczał na opadających w duchu i powtarzał prorocze słowa Jana Pawła II: „Niech Duch Twój zstąpi i odnowi oblicze Ziemi – tej Ziemi”. Dodawał: „Jestem stary, jednak doczekam tego. Wiem to od Pana. Nie gaście i wy Ducha”. 1 „Komunizm w Polsce” – wyd. Kluszczyńskiego (ISBN 83-7447-029-1) str. 363 22 Życie potoczyło się ludziom różnie, np. jeden z byłych parafian, drużynowy 29 drużyny harcerskiej w Brwinowie, mieszkający tuż przy kościele i widywany w komży do służby w tym kościele – dosłużył się stanowiska szefa SB. W 1989 r., gdy Solidarność miała być zarejestrowana, a gdyby nie, to grożono strajkiem – Adam Krzysztoporski wtedy orzekał: „To jest atak na aparat bezpieczeństwa, prokuratury, wymiaru sprawiedliwości. Aparat jest przekonany, że to już ostatni próg”2. Ks. Jan widział nie tylko zło „tam w Warszawie, czy Moskwie” – widział i przestrzegał przed złem i Złym będącym pośród nas. Czy widział Szatana? nie wiem, ale i Maryję w Fatimie, w Lourdes, w Medugorje nie wszyscy widzieli, a ile cudów tam się już stało. Nigdy Jana nie złapałem na kłamstwie, można było polegać na Nim jak na Zawiszy. Nie musieliśmy długo czekać, 22 stycznia 1982 r. odbył w Brwinowie pierwszy samozwańczy sąd kapturowy, o którym pisałem poprzednio. Chodziło skomunizowanym działaczom brwinowskim o dointernowanie paru „niebłagonadiożnych” osób. Kapturowy sąd został zorganizowany na wniosek prezesa ZSL, a przewodniczyła .... przewodnicząca SD, która tak niedawno nas pocieszała i pluła na komunę. Ks. Jan dowiedziawszy się o „sądzie” powiedział: „Nie uwierzyłbym, ale SZATAN rzeczywiście wtedy, po kolacji, stał blisko. Przykro mi, bo było to u mnie – jestem takim postępowaniem zaskoczony”. Ks. Jan na osobności powiedział: „Zrobię co mogę, żeby wam pomóc. Mam znajomych w prokuraturze, ale nie powiem nazwisk tych znajomych”. Jak już poprzednio opisałem, słowa dotrzymał – nic nikomu nie zrobiono. W pierwszym tygodniu „wojny z Narodem”, ks. Jan poprosił o odwiedzenie kilku księży, o których się bał. Dał mi listy do proboszczów w Milanówku i w Ursusie, niby z prośbą o wypożyczenie książek od nich, a w rzeczywistości by sprawdzić czy ich nie aresztowali. Wszyscy trwali jednak na posterunkach, a plotki o aresztowaniu nie sprawdziły się. Nieco później ks. Jan polecił sprawdzić czy rodziny aresztowanych nie cierpią niedostatku, a otrzymawszy raport – polecił wydawać im „deputaty” z prowiantów jakie nadchodziły do kościoła z państw zachodnich. Pani Karolina Przybylska dzięki „Solidarności Wiejskiej” dostarczała na zimę i święta ziemniaki, warzywa, jajka i drób, a przyjaciele od ks. Leona Kantorskiego z Podkowy Leśnej wypłacali pieniężne comiesięczne zasiłki. Następnie ks. Jan polecił skontaktować się z rodzinami aresztowanych z Regionu Mazowsze “S” i przeznaczył ówczesnych 30 000 zł, na opłacanie wpisów do zespołów adwokackich (adwokaci bronili za darmo, ale dla własnego bezpieczeństwa musieli mieć polecenie z zespołu adwokackiego, a do tego był potrzebny wpis i opłata). Zastrzegł jednak, że pieniądze będzie wypłacał tylko tym osobom, które ja Jemu przedstawię. Cieszył się przy tym ogromnie, że znów konspiruje i że jest ludziom potrzebny. Kochany ks. Jan .... troszczył się o wszystkie swoje owce i nie pytał czy potrzebujący pomocy chodzi do kościoła. Grzmiał gdy pouczał i karcił, ale naprawdę – to kochał wszystkich parafian i modlił się za nich i o nich, a że nieraz wypsnęło Mu się jakieś słówko … to mądrzy darowali już dawno. Tak trwał w pracy i w przyjaźni z parafianami, a w 1986 r., w porozumieniu z Podkową Leśną zorganizował współpracę kilku okolicznych parafii, w ramach Komitetu Kultury Chrześcijańskiej Zachodniego Mazowsza z siedzibą w Brwinowie. Działalność Komitetu będzie tematem następnego rozdziału. 2 Tamże, str. 223 23 Koniec pasterstwa W 1986 r. ks. Jan, porozumiał się z Podkową Leśną i zorganizował współpracę kilku okolicznych parafii: Podkowa Leśna, Brwinów, Milanówek, Grodzisk Mazowiecki Łąki, Otrębusy, Żuków, Pruszków Wschodni, Leszno, Błonie i Niepokalanów. Powstał wtedy Komitet Kultury Chrześcijańskiej Zachodniego Mazowsza z siedzibą w Brwinowie. Przewodniczył dawny harcerz z Podkowy Leśnej – dr Bohdan Skaradziński, pisarz historyk – były więzień stalinowski (zaliczył nawet Wronki – bardzo ciężkie więzienie). W Komitecie działali m. in. Wiesław Matejczuk i Andrzej Gazda (przyszły radny i przewodniczący Rady) z Podkowy, Ewa Tuzimska (przyszły burmistrz Błonia), Gabriel Janowski (przyszły minister rolnictwa), z Brwinowa: Mieczysław Rzewuski, Edward Bagiński, Maryna Hebdzyńska (przyszła radna), Barbara Szpak i ja. Organizowaliśmy w kościele w Brwinowie, raz w miesiącu, występy artystów scen polskich, którzy odmówili współpracy ze „Środkami musowego przykazu”, (pomagaliśmy im finansowo). Bywali w naszych parafiach: Katarzyna Łaniewska, Andrzej Szczepkowski, Krystyna Kwasowska, Hanna Skarżanka i inni, występowała Filharmonia im. Romualda Traugutta (która działała latami bez własnego lokalu), wydaliśmy tomiki najpiękniejszych polskich wierszy, organizowaliśmy konkursy recytatorskie, opłacaliśmy projekcję filmów antyaborcyjnych z cyklu „Niemy krzyk”, wydaliśmy serię pocztówek z widokami naszych kościołów. Ks. Jan zawsze wszystkich witał i następnie przyjmował w salonie, gdzie też odbywały się zebrania robocze. Witał, częstował herbatą, kawą i ciastem, pobył godzinę (nieraz dłużej, gdy było trzeba) i wychodził na czytanie brewiarza życząc nam dobrej roboty. Początkowo zatrzymywaliśmy Go, ale postawił sprawę jasno: „ja walczyłem o Polskę w AK w lasach Kampinosu. Umiecie pracować na chleb – musicie umieć pracować dla Polski, która nadchodzi. Ja wam daję lepsze warunki niż miałem w lesie”. Zgodnie z życzeniem informowałem Jego tylko o głównych sprawach. Pieniądze na działalność brwinowskiej części Komitetu zarabialiśmy sprzedając przy kościele książki (w tym sporo z t. zw. „drugiego obiegu”), pocztówki z Papieżem, wydaliśmy serię cegiełek. Zorganizowaliśmy loterię fantową, z którą było więcej nieprzyjemności niż korzyści, gdyż organizatorka chciała wstawić reklamowo nowy rowerek wnuczki, ale nie do wygrania – co natychmiast zgromił ks. Jan, a później niezgodnie z ustaleniem wprowadziła podwójną ilość pustych losów i ks. Jan kazał zwrócić wyłudzone pieniądze. Ta osoba dużo czyniła zamieszania i po odejściu ks. Jana, doprowadziła do niechęci i zamarcia Parafialnego Komitetu Kultury Chrześcijańskiej, jako cząstki całego Komitetu międzyparafialnego. Inauguracji I Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej dokonał ks. bp Jerzy Modzelewski, który w trakcie obiadu w salonie, wygłosił naukę dotyczącą pojęcia „KULTURA”, co wywiódł z łaciny jako „UPRAWA”. „Kultura agri” – czyli uprawa roli i „kultura animi”, czyli uprawa ducha. Błogosławił nasze poczynania, ale przy okazji zapytał: „Jasiu jak Ty to robisz, że potrafisz uruchomić tak łatwo laikat. Dogadałeś się łatwo i z łobuzami z Targówka w czasie wikariatu i teraz dogadałeś się z dorosłymi ukształtowanymi ludźmi. Powiedz Jasiu, a nie oszukują oni Ciebie?” Ks. Jan odpowiedział: „Jestem jednym z nich, więc mówię ich językiem. Jestem Polakiem i oni też. Ja boje się Boga i oni też. A gdyby chcieli mnie oszukać, to wiedzą, że mogę 24 ich obić kijem. Jak ekscelencja widzi nie mam trudności w dogadaniu się z laikatem. To są dobrzy ludzie, tylko trzeba znaleźć klucz do nich. Ja ich szanuję i oni wiedzą o tym, więc chyba szanują mnie. Ja ich kocham, uczę i karcę, bo są moimi owcami, które pasę dla Pana naszego Jezusa Chrystusa. To jest klucz do nich. Nic więcej nie mogę dodać.” Taki był NASZ KSIĄDZ i za to kochaliśmy Jego. Gdy odszedł na emeryturę, gości z dekanatu i z poza dekanatu, przyjmowaliśmy w klasie katechetycznej. Gościnność dotychczasowego Gospodarza odeszła w przeszłość. Zainteresowanie pracą laikatu też. Herbatę, cukier, szklanki, łyżki i maszynkę do zagotowania wody – przynosiliśmy swoje. Przestało się układać nam i ks. Janowi, który o nic nie był pytany, nawet grzecznościowo. Emeryt ks. Jan radził mi: „Idź do Podkowy, tam rozumieją laikat, tam jest on potrzebny dla Kościoła i dla Polski.” Przenieśliśmy zebrania do innych parafii, co przyjęto obustronnie z zadowoleniem. Ks. Jan otrzymał wcześniej przywilej rokiety i mandoletu, natomiast odmówił przyjęcia spóźnionego zaszczytu bycia prałatem. Wolał być prostym kanonikiem, skoro wcześniej nie dostrzegano Jego, a marzenie bycia proboszczem dostąpił dopiero mając 61 lat. Wieczorami słuchał swojego radia i telewizji ze słuchawkami na uszach, żeby nie przeszkadzać innym, bo czyniono Mu uwagi. Partyzant kpt. JAN, kiedyś głośny, zdecydowany i przebojowy – żył i umierał tak, jak ksiądz, po cichu żeby nikomu nie przeszkadzać. Schorowany prosił opiekunów, aby nie oddawać Go do szpitala, co i raz, bo bardzo cierpi. Odszedł 30 lipca 1990 roku, już w wolnej Polsce, w III RP, o którą walczył i którą wymodlił u Pana Boga. Spoczywa tak, jak chciał, przy swoich żołnierzykach z 36 pp. Legii Akademickiej (tak ich nazywał). Blisko wejścia na cmentarz, żeby jego parafianie i dzieci przechodzili, a może nawet defilowali, przed Nim – gdy idą żywi i gdy wnoszą ich zmarłych. Tyle tylko, że krzyż ma z powietrznej pustki, jaką wytworzyła szpara i wykuta dziura w płytach, jakby jeden z największych księży brwinowskich nie zasłużył na trwały i przyzwoity KRZYŻ, który zawsze stawiał przed ukochaną Matką POLSKĄ. Przyjaźniliśmy się, nawet nieraz ostro spierali. Niniejszym spełniłem ciążący na mnie obowiązek, a nawet polecenie. JAN był nieraz trudny, ale był prawy i uczciwy. Był Kapłanem, Polakiem i żołnierzem. Opisałem to, czego byłem świadkiem, ale co Przyjaciel mój inasz, ksiądz kapitan kapelan zabronił wspominać – odejdzie ze mną, też kapitanem, choć tylko saperów. Rozkaz to rozkaz. Amen. POSŁOWIE Wspomnieniami swoimi zainteresowałem przed laty brwinowskie pismo parafialne „WITRAŻ”. Wydrukowano – o ile pamiętam – 2 opowiadania. Mieszkańcy podobno użyczyli redakcji swoich dawnych fotografii do druku. Kiedy pytałem, dlaczego nie idą następne opowiadania – nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Bardzo mnie to nie dziwiło, bo w tym czasie „demokratyczne” brwinowskie władze zakazały zapraszania mnie np. do szkół na spotkania z młodzieżą. Kiedy pokazywano po raz pierwszy film „ … a pomnik przetrwał …” p. Adama Gzyry – dostałem zaproszenie na miejską uroczystość 9 listopada 2009 r. – od Przewodniczącego Rady (Rocznica Niepodległości 11 Listopada), ale bez podpisu burmistrza, bo nie lubiliśmy się. W tym filmie 25 o brwinowskim Pomniku Niepodległości – jestem narratorem – ale zaszczytu podpisania zaproszenia nie dostąpiłem, gdyż od początku tego obywatela nie widziałem jako burmistrza, bo … nie miał praktyki. Skutków w gospodarce nie będę opisywał, bo nie temu zbiór opowiadań ma służyć. Zbiór opowiadań drukowany był przed laty w miesięczniku „Moje Miasteczko”, a kilka lat później nawet w socjalizującym bezpłatnym tygodniku „Gazeta Pruszkowska”. Brwinowa nie stać na pisaną pamięć o największym tutejszym kapłanie. Kiedy w pewnych kołach próbowano opowiadania wydać, to proponowano zmienić tytuł „NASZ KSIĄDZ” na „Ks. Jan Durka”, bo niby co to za różnicowanie „nasz – wasz”. Wyjaśniam, różnica jest wielka, bo tak Jego nazywano, gdy żył. Mało tego – to „nasz” trzeba rozumieć podobnie jak wtedy, gdy o kimś mówią „swój chłop”. Ale to rozumieją tylko ludzie z wyczuciem. Nie każdy zasłuży sobie na określenie „Nasz ksiądz”, bo … no właśnie, wyłożyłem w opowiadaniach dlaczego ks. Jan zasłużył sobie na ten ZASZCZYT, by być NASZYM KSIĘDZEM. Jeśli tego ktoś nie może zrozumieć, to właśnie o nim nie powiedzą nigdy „Nasz ksiądz”. Były również próby dodania do tytułu słowa „niezapomniany” – choć przecież właśnie zapomniano o Nim. Jakże to – „modlimy się pod figurą, a ….” – nie będę kończył, bo i po co. Jesteśmy ułomni i zabrakło nam Naszego Księdza. Nie rozwinę tu chęci dopisywania „wyjaśnień” do moich opowiadań, jakże przemyślanych – niestety nie do wszystkich trafiających. Ale czy można do wszystkich serc trafić? Gdyby tak, to nie byłoby morderstw żyjących i tych poczynanych dopiero, nie byłoby kłamstwa, kradzieży, politykierstwa. W Kraju i w Brwinowie … Wielki brwinowski Jan był moim Przyjacielem i naszym, i jestem zobowiązany napisać o tym do tych i dla tych, których kochał. Skład Druk 26 Autor z ks. Janem podczas składania informacji o powstaniu Komitetu Kultury Chrześcijańskiej Zachodniego Mazowsza i jego filii w Brwinowie przy kościele p. w. św. Floriana (1986 r.) Autor z ks. Janem podczas składania informacji o powstaniu Komitetu Kultury Chrześcijańskiej Zachodniego Mazowsza i jego filii w Brwinowie przy kościele p. w. św. Floriana (1986 r.) 27 28