File

Transkrypt

File
Anglią i bardzo wątpliwy sojusz z Francją,
co tylko uradowało Stalina” (Adam Wielowieyski, polityk i opozycjonista w czasach
PRL).
Solidarność z polskimi ofiarami
zbrodni wojennych nakłaniają nas do poszukiwań innego rozwiązania, dzięki któremu Polska uniknęłaby losu, jaki ją spotkał od dnia rozpoczęcia konfliktu w 1939
r. Jednocześnie należy sobie odpowiedzieć
na pytanie czy patriotyczna postawa po-
zwala na bratanie się z wrogiem. Kto tu
jednak byłby wrogiem, a kto przyjacielem,
kto katem, a kto ofiarą? To trudne pytania – na które odpowiedzi można szukać
m. in. we wspomnianej książce.
pwd. Monika Wojtkowiak wędr.
* Związek Radziecki układ o nieagresji
podpisał z Polską w 1932 r.
Pamiętaj: rok 2014 - 25-lecie
ZWIĄZKU HARCERSTWA RZECZYPOSPOLITEJ
OGŁOSZENIA
listopad 2013
grudzień 2013
- 1 - Wszystkich Świętych
- 11 - Święto Niepodległości – g.16.00
Msza św. za Ojczyznę i kominek
w kośc. pw. Św.Wojciecha
- 24 - Msza św. Harcerska
- 29/1 grudnia - rekolekcje adwentowe (informacje szczegółowe niebawem)
- 13 - rocznica ogłoszenia stanu wojennego
- 22 - Msza św. harcerska, jasełka,
opłatek
- 24 - Roraty harcerskie g. 6.45
- 27 – rocznica wybuchu Powstania
Wielkopolskiego
Kolejnych części książki sir Roberta Baden-Powella "Gry skautowe" w tłumaczeniu phm. Pauliny Skorupskiej HR szukajcie w następnych numerach.
Pismo Duszpasterstwa Harcerek
i Harcerzy Grodu Przemysława
Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej
Redaktor Naczelny: Michał Kozanecki
Wydawca: Przemysław Stawicki
Korekta: Paulina Skorupska
Skład: Przemo Stawicki
Redaguje zespół:
dział WIARA - Magdalena Szymańska
dział HISTORIA - Monika Wojtkowiak
dział WYDARZENIA - Natalia Pawlak
dział SŁUŻBA - Wojciech Bielecki
ilustracje: Aleksandra Włodarczyk
Kontakt: [email protected]
MODLITWA MEDYTACYJNA
„Harmel” wita ponownie wszystkich swoich czytelników! Październik –
nazywany miesiącem różańca już prawie
poza nami i wielkimi krokami zbliża się
listopad – miesiąc refleksji i zadumy. Zanim jednak ruszymy odwiedzać naszych
bliskich zmarłych powinniśmy – o ile jeszcze tego nie robimy – zadbać o modlitwę
różańcową.
Różaniec to jedna z najpopularniejszych modlitw. Jego początków szukać
należy w średniowieczu, kiedy to w klasztorach odmawiano codziennie psalmy.
Księga psalmów zawiera ich 150. Początkowo bracia nieumiejący czytać zamiast
modlić się psalmami odmawiali po prostu
określoną ilość razy modlitwę Ojcze Nasz,
lub Zdrowaś Maryjo, z czasem jednak różaniec ewoluował. Przełomowe było
wprowadzenie tajemnic różańca – podkreśliły one medytacyjny charakter modlitwy. Wprowadzenie 15 tajemnic, czyli wydarzeń z życia Jezusa i Maryi, podzielonych na radosne, bolesne i chwalebne
dało liczbę 150 modlitw „Zdrowaś Maryjo”. Kolejni papieże potwierdzali szczególne miejsce tej modlitwy w życiu chrześci-
jan. Polega ona na kontemplacji i rozmowie z Bogiem w obecności Maryi, która,
ponieważ była tych wydarzeń świadkiem,
a obecnie przebywa w Niebie może być
dla nas przewodnikiem w tej modlitwie.
Różaniec można śmiało polecić każdemu,
to modlitwa prosta, a równocześnie zawierająca w sobie ogromną duchową głębię. Wbrew pozorom nie zajmuje wcale
bardzo dużo czasu, dlatego każdy kto ma
problem z pogłębieniem swojej modlitwy
tak, by nie ograniczała się tylko do krótkiego pacierza powinien spróbować różańca. Tym bardziej, że jego pobożne odmówienie w wielu okolicznościach umożliwia uzyskanie odpustu zupełnego w dzień
powszedni, o czym pisaliśmy w poprzednich numerach. Warty podkreślenia jest
też fakt, że właściwie za każdym razem,
gdy ma miejsce jakieś prywatne objawienie Matki Bożej prosi ona o odmawianie
tej właśnie modlitwy codziennie i to nie
tylko w październiku, ale przez cały rok.
pwd. Michał Kozanecki HO
Redaktor Naczelny
SŁOWO DUSZPASTERZA
Druhny i Druhowie !
Przeżywamy szczególny czas, szczególne dni w naszym Wielkopolskim Okręgu ZHR. Czas bliskiego i namacalnego kontaktu z bł. Stefanem Wincentym Frelichowskim, czas peregrynacji jego relikwii
w naszych środowiskach.
Peregrynacja – termin oznaczający
w języku staropolskim dłuższą wędrówkę,
podróż, a także pielgrzymkę. Pochodzi
z jęz. łacińskiego, gdzie słowo
„peregrinus” oznaczało cudzoziemca, ale
także pielgrzyma. Pojęcia tego używano
zazwyczaj na określenie podróży zagranicznej. Często oznaczało ono również
krajowe lub zagraniczne pielgrzymki do
miejsc świętych i znanych sanktuariów.
O wiele rzadziej terminem peregrynacja
określano poselstwa i misje dyplomatyczne. Współcześnie termin ten używany jest
głównie w literaturze naukowej w kontekście zjawiska staropolskiego podróżnictwa
do końca XVIII w. O peregrynacji mówi się
także w specyficznym kontekście religijnym, określając tym pojęciem pielgrzymowanie cudownych wizerunków (obrazów
lub statui) Jezusa Chrystusa bądź Matki
Boskiej w obrębie kościołów (rzadziej domów wiernych) danej diecezji lub nawet
całego kraju.
Tyle definicji zaczerpniętej ze słow-
nika, a teraz musimy się
spytać po co nam peregrynacja relikwii bł. Stefana
Wincentego
Frelichowskiego? Podróż relikwii,
czyli przedmiotów związanych ze świętym (mogą to
być cząstki jego ciała lub rzeczy z nim
związane) ma pobudzić naszą gorliwość
w wierze i patrzenie na Boga. Relikwie
mają nas ukierunkować na patrzenie na
świętego lub błogosławionego, a oni z kolei całym swoim życiem wskazują na naszego Zbawiciela. W efekcie peregrynacja
relikwii ma spowodować pogłębienie naszego patrzenia na Boga przez pryzmat
danego świętego.
Mamy tę radość z obecności relikwii bł. Stefana Wincentego – korzystajmy
z tej okazji i wpatrując się w jego postać
spójrzmy na siebie i poszukajmy cech charakteru, nad którymi musimy popracować, aby być bliżej Boga. Peregrynacja ma
nas wyczulić na obecność Jezusa w naszym życiu, a zarazem skłonić do pracy
nad naszym życiem na wzór bł. Stefana
Wincentego, byśmy tak jak nasz patron
byli zbawionymi, czyli szczęśliwymi i błogosławionymi. Tego Wam i sobie życzę.
Ks. Mikołaj Graja
Kapelan Okręgu Wielkopolskiego ZHR
nakazem Chrystusa „nastaw drugi policzek”. Jak w obu filmach Joffé'a, także w „
Cristiadzie” księża i ludzie głęboko wierzący muszą wybierać: czy chwycić za broń,
czy być wiernym Chrystusowemu „zło dobrem zwyciężaj”.
Ten film – także poprzez uświadomienie nam, że męczennicy nie żyli tylko
w średniowieczu, ale i w rzeczywistości
choćby XX wieku – pokazuje, że chrześci-
jaństwo to nie ckliwe opowieści o kremówkach i poklepywanie po plecach
z radosnym „dobrze, że jesteś”. To ciężkie,
realne wybory, za którymi stoją jakże często – ot choćby we współczesnej północnej Afryce – kwestie życia i śmierci. Ale
nikt, nawet sam Chrystus, nigdy nie obiecywał, że prawdziwa wiara to rzecz lekka,
łatwa i przyjemna.
Bartek Bielecki
POLSKA SOJUSZNIKIEM HITLERA?
czyli o alternatywnej wersji historii
Piotra Zychowicza
Książka „Pakt Ribbentrop-Beck” jest
kontrowersyjna. Dzisiaj mówienie o ewentualnym sojuszu Polski z hitlerowskimi
Niemcami w przededniu II wojny światowej u przeciętnego słuchacza wzbudza
niepokój, a przynajmniej zdumienie. Historyk i publicysta Piotr Zychowicz w swojej najnowszej książce zawiera argumenty
podważające słuszność decyzji ministra
spraw zagranicznych, który odrzucił propozycję współpracy z Hitlerem w 1939 r.
Zastanawia się, czy Polska z góry była skazana na porażkę, jaką stała się utrata połowy terytorium, przerwanie tysięcy polskich istnień i trwająca pół wieku niewola
radziecka. Jak sam twierdzi: „Odpowiedzi
na te pytania są bardzo niepoprawne politycznie. Większość historyków i publicystów zajmująca się genezą II wojny światowej unikała ich jak ognia”.
W powszechnej świadomości nie
zawsze pozostaje fakt, że jeszcze pięć lat
przed wybuchem II wojny Niemcy i Polska
utrzymywały bardzo dobre stosunki.
W 1934 r. zawarły pakt o nieagresji wyrzekając się stosowania siły. W ten sposób
Józef Beck prowadził politykę równowagi
(kontynuując linię Józefa Piłsudskiego)
i balansował między Niemcami a ZSRR*,
a wschodzący Adolf Hitler starał się o akceptację Polski dla swojego państwa.
Wzajemne relacje przejawiły się m. in.
poprzez świętowanie przez naszych zachodnich sąsiadów rocznicy śmierci Naczelnika Państwa. Taka sielanka trwała aż
do 1939 r., kiedy to Polska miała szansę
przystąpić do paktu antykominternowskiego przeciw ZSRR u boku Niemiec, Japonii i Włoch, wtedy miały być też rozwiązane sprawy Gdańska i Prus. Jednak pod
wpływem Francji i Wielkiej Brytanii Polska
odmówiła, a miejsce Becka zajął Wiaczesław Mołotow. 23 sierpnia podpisano
słynny układ o nieagresji z jeszcze słynniejszym tajnym protokołem dodatkowym. Tydzień później nadszedł 1 września, a po nim 17.
Sprawa, która pozostaje w sferze
gdybania, wywołuje skrajne emocje. Prof.
Andrzej Nowak, historyk, mówi: „Realizuje
ona [książka] dokładnie zamówienie propagandystów rosyjskich i tych z innych
narodów wrogich Polsce, którzy chcą pokazać, że Polska z całej swojej duszy chciała iść z Hitlerem i wymordować Żydów.”
Z innej strony pochwala się odwagę poruszania w ogóle tego zagadnienia: „dobrze,
że w naszej pamięci historycznej pojawi
się wreszcie przemilczana na ogół sprawa,
że w 1939 roku Polacy, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, wybrali «egzotyczny» sojusz z
wolucji Meksykańskiej bierze za dowodzenie pieniądze, to widzimy jak następuje w
nim przemiana. Na końcu jest absolutnie
przekonany do sprawy i gotów jest oddać
za nią życie, choć w międzyczasie już toczą
się tajne rokowania między rządem Meksyku a Watykanem za pośrednictwem ambasadora USA. Bo jak głosi reklama filmu:
Gorostieta „był ostatnim, który wierzył
w sens ich walki. Ale stał się pierwszym,
gotowym oddać za nią życie”.
To prawdziwa superprodukcja
meksykańskiej kinematografii. Choć jego
budżet (12 milionów) to niewiele dla Hollywood, to jednak widać, że niczego nie
żałowano. Rozmach zdjęciowy i wspaniałe
plenery to niewątpliwie zasługa zatrudnienia jako reżysera Deana Wrighta – głównego speca od efektów specjalnych
(zaczynał od „Titanica”, aby skończyć na
„Opowieściach z Narnii” i „Władcy Pierścieni”). Wspierany dzielnie przez szerzej
nie znanego Eduarda Martineza Solaresa,
wybrał przepiękne plenery w Durango.
Wielkie słowa pochwały należą się odpowiedzialnym za kostiumy (zwłaszcza Maria
Estela Fernandez) – można się uczyć, widząc wręcz szczegóły tkaniny.
Ale film to przede wszystkim aktorzy, a szczególnie Andy Garcia, który fantastycznie wcielił się w rolę dowódcy rebeliantów. Zagrał generała Gorostietę tak,
jak grał w „Nietykalnych” Briana De Palmy
czy „Ojcu Chrzestnym 3” Francisa Forda
Coppoli. A nawet więcej, bo idealnie odegrał dojrzewanie duchowe bohatera od
ateisty, poprzez obrońcę wolności, aż do
przekonanego katolika. Trudno o bardziej
wiarygodnego aktora niż Andy Garcia, który – urodzony na Kubie i zamieszkały
w USA od piątego roku życia – duchowość
i sprzeciw wobec totalitaryzmów wyssał
z mlekiem kubańskiej matki (czemu dał
wyraz w znienawidzonym przez lewicę
antykomunistycznym reżyserskim debiucie – „Havana. Miasto utracone”). Aktor
(którego pamiętamy choćby z roli prezydenta Micheila Saakaszwilego z filmu
„Pięć dni wojny”), jak sam mówił w wywiadach, chciał przypomnieć wszystkim
jak „bardzo wartościową rzeczą jest wolność” – także wolność wyznawania własnej religii. Świetną, drugoplanową rolę
zagrał Peter O’Toole. Choć grany przez
niego sędziwy ksiądz ma twarz pooraną
zmarszczkami, uśmiech i blask oczu
„Lawrance z Arabii” pozostają. Także meksykańscy aktorzy stają na wysokości zadania.
Jeżeli szukać minusów, to jest nim
długość filmu. Dwie godziny i dwadzieścia
dwie minuty to mimo wszystko trochę za
dużo. Jest to pewnie wynik nakręcenia
ogromnej ilości materiału, ale także scenariusza – Michael Love starał się upchać
jak najwięcej faktów (łącznie z misją dyplomatyczną ówczesnego ambasadora
USA w Meksyku, który – na polecenie prezydenta Calvina Coolidge’a – doprowadził
do rozejmu). I jeszcze jedna, drobna uwaga: nawet walczący bohaterowie wydają
się czasami zbyt sterylni, zbyt wystudiowani, jakby… bali się ubrudzić przepięknie
odtworzonej garderoby.
Jak można się było spodziewać, film nie
zrobił specjalnej furory w USA. Zarobił
około sześciu milionów dolarów, ale krytykom nie podobała się przede wszystkim
jego treść. Jak napisał jeden z nich, prezentuje on „wąskie, lornetowe katolickie
spojrzenie na sprawę”. Zarzut to naprawdę śmieszny, zwłaszcza że wszystkie fakty
w filmie są zgodne z rzeczywistością. Tak
więc na film iść naprawdę warto. Osobiście polecam oglądanie „Cristiady” w pakiecie z dwoma innymi filmami. Chodzi mi
o „Misję” i „There Be Dragons” (polski tytuł „Gdy budzą się demony” – opowieść
o twórcy Opus Dei) Rolanda Joffé'a. Oba
pokazują Kościół zmagający się z siłami
zła, rozdarty pomiędzy naturalną dla człowieka walkę z niesprawiedliwością oraz
DRUH WICEK
czyli o autorytecie Stefana Wincentego
Frelichowskiego
„ Zamieszkaj Druhu znów pod namiotem
i przy ognisku wraz z nami siądź, a zapatrzony w krąg iskier złoty naszym rzecznikiem u Pana bądź…”
Powszechnym jest, że drużyny
harcerskie posiadają swoich patronów –
osoby będące autorytetem, na wzór których każda harcerka, harcerz chcą postępować. Drużyna zakłada konkretne formy
pracy ze swoim patronem – odwiedziny
żyjącej patronki z okazji urodzin, sprawność patrona drużyny, służba w duchu
wartości jakie przyświecały osobie naszego patrona oraz wiele, wiele innych. To
wszystko jest cenne pod względem wychowawczym. Skoro jednak pracujemy
z naszymi patronami w drużynach, to dlaczego tak mało uwagi poświęcamy patronowi wszystkich harcerzy polskich i to
niezależnie od organizacji – Stefanowi
Wincentemu Frelichowskiemu? Może nie
wiemy jak to uczynić? A może niedostatecznie znamy jego historię? Poniżej pragnę przytoczyć kilka faktów z życia Wicka,
które stanowią świadectwo słuszności
uznania go za błogosławionego:
Ministrant
Podczas liturgii służył od najmłodszych lat i nigdy nie zaniedbywał tego
obowiązku. Podczas prymicji ks. Piotra
Sosnowskiego przeżył coś z czego nikomu
się nie zwierzył. Stał się zamyślony i nie
mógł trafić do domu. Drogę wskazali mu
znajomi. To niezwykle tajemnicze wyda-
rzenie odchorowywał przez kilka dni.
Harcerz
W latach szkolnych związał się
z harcerstwem, któremu do końca życia
pozostał wierny. Najpierw był zastępowym, później drużynowym w II Drużynie
Harcerskiej Związku Harcerstwa Polskiego im. Zawiszy Czarnego w Chełmży. Miał
więc możliwość oddziaływania na powierzonych jego pieczy: starał się chronić od
zła, a zaszczepiać dobro. Istnieje wymowne świadectwo, tego, że przykład patrona
drużyny miał wpływ na „Wicka”. Sam Frelichowski zanotował bowiem w swym
pamiętniku
następujące
słowa:
„Uharcerzenie społeczeństwa to świecenie samemu przykładem, że ja mego słowa dotrzymam i to, co przyrzekłem wykonam i to solidnie i dobrze. A jeżeli przyrzekłem wykonanie terminowe, to termin
będzie bezwzględnie dotrzymany. Przede
wszystkim trzeba tego uczyć samego siebie. I to od zaraz. Od dziś.” Słowa szczególnie aktualne również ze względu na
będący przedmiotem rozważań w tym
miesiącu II punkt Prawa Harcerskiego.
Kapłan
Wybór powołania wcale nie był
łatwy: lekarz-chirurg czy kapłan? Wybrał
kapłaństwo i wstąpił w 1931 roku do
Wyższego Seminarium Duchownego
w Pelplinie. W seminarium miał bardzo
pozytywne wpływ na innych kleryków,
a profesorowie darzyli go zaufaniem. Koledzy seminaryjni podkreślali także, że ks.
Wincenty angażował się w inicjatywy
charytatywne. Z tego powodu, że wszel-
kie zajęcia wykonywał z radością, nazwano go "Wesołkiem". Drugim charakterystycznym rysem podkreślanym, przez seminaryjnych kolegów, było jego oddziaływanie poprzez dobry przykład, pociągający do pracy nad sobą, zwalczania wad
i pielęgnowania cnót. Pomocą w tym była
mu modlitwa. Często można było go spotkać w seminaryjnej kaplicy na adoracji
Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Jako seminarzysta i kapłan pozostał też
wierny swoim zobowiązaniom harcerskim.
II Wojna Światowa
Po wybuchu wojny był parokrotnie aresztowany. Był osobą szczególnie
podejrzaną, gdyż jego zaangażowanie
harcerskie było powszechnie znane. Bł.
ks. Wincenty przebywał najpierw w Forcie VII w Toruniu, następnie w obozach:
Gdańsku-Nowym Porcie, StutthofSztutowie, Wsi Granicznej-Grenzdorf,
Oranienburgu- Sachsenhausen i Dachau.
W każdym z tych miejsc potrafił pomagać
uwięzionym, upadającym na duchu: spowiadał, odprawiał Mszę święte. Był dla
wszystkich ojcem duchownym, opiekował się młodzieżą obozową i organizował
pomoc dla wycieńczonych z głodu. Mimo
tego wszystkiego dobra był maltretowany przez oprawców fizycznie i psychicznie - naśmiewali się oni z niego. W Dachau w latach 1944-45 wybuchła epidemia tyfusu, mimo strachu, ks. Frelichowski organizował chorym pomoc. Baraki
zarażonych były odizolowane od reszty
obozu drutem kolczastym oraz wzmocnionymi strażami, aby nikt się stamtąd
nie wydostał. Ludzie chorzy skazani byli
zatem na nieuchronną śmierć. Ks. Wincenty jednak, mimo straży, przekradał się
pod drutami kolczastymi, omijając szczęśliwie czujne straże, do potrzebujących,
pielęgnował zarażonych, zachęcał innych
do opieki nad chorymi, zanosił im Eucharystię oraz żywność, zdobywał cudem
potrzebne lekarstwa, niósł dobre słowo
i uspokajał swoją obecnością. To właśnie
w toku tej pracy, wśród tych, którzy tylko
ze strony przekradających się kapłanów
mogli liczyć na pomoc i pociechę duchową, sam zaraził się od chorych. Mimo
wielkiego dzieła, jakiego dokonał w obozowej rzeczywistości, ostatnie chwile życia ks. Frelichowskiego przypominały raczej mękę na Kalwarii. Miał świadomość,
że pomimo zdziałanego dobra, w tej
chwili swojego życia został ze swym bólem sam. Zmarł krótko przed wyzwoleniem obozu. Jego śmierć napełniła więźniów smutkiem i żalem.
Gdy byłam małą harcerką, moja
Drużynowa powtarzała zawsze, że we
wszystkich trudnych, harcerskich sprawach można się modlić przez wstawiennictwo bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego. I dzisiaj jestem przekonana,
że niejednokrotnie wspólna modlitwa w
trudniejszej sytuacji, uratowała nas. Jeśli
nadal nie wiecie jak można szerzyć kult
naszego patrona w swoich drużynach –
nasze duszpasterstwo wychodzi Nam naprzeciw ze wspaniałą, niepowtarzalną
okazją – peregrynacją relikwii dh. Wicka !
Zachęcam Was do przyjęcia ich godnie
w Waszych drużynach, środowiskach.
Przecież modlitwa przez wstawiennictwo
naszego patrona we wspólnocie harcerskiej braci może przynieść jedynie same
łaski!
pwd. Natalia Pawlak HR
W 2012 r. obchodzono jednak 30-lecie
spotkań harcerskich na Jasnej Górze i sądzę, że przede wszystkim z tego powodu
zjechało się na nią więcej harcerzy.
Szczerze mówiąc, jeszcze trzy lata temu nie miałam pojęcia o tym, że Pielgrzymka istnieje. Poznańscy harcerze nigdy o niej nie wspominali. Zdaje się, że im
dalej na północ, tym ta wieść roznosi się
coraz trudniej. Dopiero działalność w Kaliszu, będącym niewątpliwie bliżej Częstochowy, uświadomiła mi, że jest taka okazja. Skorzystałam z niej z drużyną dwa razy i staje się ona powoli naszą tradycją. To
jedna z możliwości, aby spotkać się w tym
ważnym miejscu z harcerzami z całego
kraju, poznać się, a potem odszukiwać
znajome twarze. Widok munduru wśród
setek pielgrzymów, którzy bez ustanku
odwiedzają Jasną Górę dodaje otuchy,
a nazwy dalekich miejscowości przypominają o wielkości naszej organizacji. Może
warto zaryzykować i pojechać chociaż raz
w tym czasie w to miejsce, aby oddać naszą harcerską służbę w najlepszą opiekę
i zapewnić o tym, że pamiętamy i czuwamy?
pwd. Monika Wojtkowiak wędr.
V Kaliska Drużyna Harcerek „Blask”
CRISTIADA
Kilka miesięcy temu do kin wszedł
film
meksykańskiej
produkcji
pt. „Cristiada”. Tym, który jeszcze go nie
widzieli, mówimy: obejrzyjcie koniecznie – zdecydowanie warto!
Meksyk, druga połowa lat 20. minionego wieku. Kiedy jawnie ateistyczny
rząd rozpętał antykatolicką histerię
i prześladowania w imię – jak to ujął filmowy prezydent Meksyku – „zachowania
nieśmiertelnych ideałów Rewolucji Meksykańskiej”, zbuntowali się katolicy w niektórych prowincjach. Powstańcy, zwani
Cristeros (czyli chrystusowcy) – od zawołania „Viva Cristo Rey!” („Niech Żyje Chrystus Król!) – przez prawie trzy lata prowadzili partyzancką wojnę podjazdową
z wojskami federalnymi. To właśnie
o nich i ich Cristiadzie traktuje film zrealizowany z wielkim rozmachem przez meksykańskiego producenta Pablo Jose Barrosso.
To realistyczna i odpowiadająca
prawdzie historycznej opowieść. Bez podmalowywania i koloryzowania. Przemoc
jest pokazana jest tak, jaką była: jako brutalna, bezwzględna siła niszcząca wszystko. Kiedy filmowy prezydent zapowiada,
że z katolikami należy się rozprawić
„natychmiast, z pełną siłą, bez zwłoki”, na
ekranie jego rozkazy wykonywane są
wręcz z sadystyczną brutalnością, ale
i dokładnością. Ale i powstańcy odpowiadają pięknym za nadobne – zabijając
prześladowców, a ocalonych wieszając,
obok ich wcześniejszych ofiar.
Ale „Cristiada” to także opowieść
o dwóch porządkach. Jednym, reprezentowanym przez prezydenta, masona
i zdeklarowanego ateistę. Dla niego
wszystko jest polityką i grą. „W polityce
wszystko ma swoją cenę. Pojedźcie i dowiedzcie się, jaka jest jego cena” – mówi
filmowy prezydent o generale, który zdecydował się dołączyć do powstańców
i nimi dowodzić, choć… sam miał problemy z wiarą w Boga. Z drugiej strony widzimy idealizm powstańców i głównego
bohatera – granego przez Andy Garcię
generała Enrique Gorostietę Velarde.
Choć właściwie także ateista, przyłącza
się do Cristeros, aby uczynić z nich prawdziwą siłę bojową. Czyni to z pobudek
idealistycznych: po prostu denerwuje go
fakt odbierania wolności katolikom. Choć
ten bohater wcześniejszych bojów za Re-
torki, drodzy instruktorzy, nie bójcie się
spełniać swoich marzeń. Jeżeli czujecie, że
marzy Wam się stworzyć drużynę z innego
poziomu niż ten, w którym zostaliście mistrzami poprzez udział w swoim kursie
metodycznym, nie zastanawiajcie się, czy
warto – ale zgłaszajcie się na kursy innych
metodyk! Nie stracicie nic, a zyskać możecie naprawdę dużo!
pwd. Joanna Bartłomiejczak wędr.
3 PDH „Pasieka” im. Wandy Błeńskiej
XXXI OGÓLNOPOLSKA HARCERSKA PIELGRZYMKA
NA JASNĄ GÓRĘ
W dniach 6-8 września 2013 r. na Jasnej Górze przebywali harcerze z całej Polski, aby w tym wyjątkowym miejscu rozpocząć następny rok harcerski. Przyjezdni
z dalekich stron mieli szansę zamieszkać
na ten czas w dwóch bazach (dla harcerzy
i harcerek) na terenie Częstochowy. Stamtąd docierali na kolejne punkty programu.
Jego szczegóły do końca pozostawały
owiane tajemnicą. Zazwyczaj na harcerskich pielgrzymkach – jak mówili „stali
bywalcy” – połowa soboty przeznaczona
była na grę w okolicy, a po południu odbywał się m. in. wspólny Różaniec.
7 września wszystko okazało się już
jasne. Pod hasłem „zajęcia wspólne”
oraz „zajęcia osobno dla harcerek i harcerzy” kryły się rozważania na temat powołania do małżeństwa oraz przygotowania
do roli żony(męża) i matki(ojca). Prowadzone były m. in. przez księdza, doświadczonego duszpasterza młodzieży. Znalazł
się też czas na film powiązany z tematem
przewodnim („Aftermath: A test of
Love”). Po południu odbył się koncert zespołu „Cisza jak ta”, utrzymany w klimacie
górskiej liryki, zaś wieczorem, po Apelu
Jasnogórskim, wszyscy harcerze spotkali
się w bazylice na czuwaniu. Dzień zakończyła Msza św., podczas której rozpoczęła
się peregrynacja relikwii bł. Wincentego
Frelichowskiego. Od 8 września podróżują
one do wszystkich Okręgów ZHR. Wielko-
polskę błogosławiony odwiedzi od 19 października do 2 listopada.
Tegoroczny program zaskoczył mnie
pozytywnie obecnością chwili zastanowienia nad sobą i swoim życiem zamiast pogoni po jasnogórskich wałach w celu namalowania trzech rysunków i ułożenia
piosenki. Moim zdaniem jednak ta chwila
trwała trochę za długo – przynajmniej dla
młodszych harcerzy, którzy nie umieją
w skupieniu usiedzieć całego dnia. Także
temat był dobrany dla nich raczej niewłaściwie. Dwunastolatki nie myślą o małżeństwie w ten sam sposób co studenci; wybrane podejście do tematu było odpowiednie jedynie dla wieku wędrowniczego. Plusem okazała się jednak wydana
z tej okazji wspólna publikacja „Krajki”
i „Drogowskazów”, która zbiera wiele
wątków na temat małżeństwa, a została
przygotowana m. in. przez phm. Martynę
Miziniak- Kużaj.
W Pielgrzymce, w chwili porannego
apelu w sobotę, uczestniczyło ok. 250 harcerzy. To zatrważająco mało w stosunku
do ogólnej liczby członków ZHR (ok. 15
tys.) czy liczebności naszego okręgu (ok.
1,9 tys.). Z samej Wielkopolski pojechały
na Jasną Górę trzy drużyny (ani jedna
z Poznania!), a z miasta wojewódzkiego
spotkałam cztery osoby. W porównaniu
z zeszłym rokiem Pielgrzymka cieszyła się
dużo mniejszym zainteresowaniem.
Hm. Feliks Borodzik
14 sierpnia 2013 roku odszedł na wieczną wartę druh hm. Feliks Borodzik,
były przewodniczący ZHR. Pożegnaliśmy go 20 sierpnia.
Rok 1938. Młody harcerz salutuje
na baczność patrząc prosto w obiektyw
aparatu. Usta ma zaciśnięte, ale rozciągnięte i wypycha je na przód, a ich koniuszki kierują się ku górze. Wygląda jakby ze wszystkich sił chciał powstrzymać
się od parsknięcia wesołym śmiechem,
albo jak ktoś, kto wykręcił niezły numer,
a teraz udaje niewiniątko.
Rok 2006 Ten sam harcerz jest już
siwym staruszkiem. Siedzi, a spod krzaczastych brwi rzuca w przestrzeń zamyślone,
jakby smutne spojrzenie. Nie patrzy
w stronę aparatu. Głowę przechylił lekko
w bok i opuścił, jak ktoś senny, albo jak
ktoś kto waży w swym wnętrzu istotne
sprawy. Dłonie trzyma razem jakby obracał w palcach drobną kulkę, badający jej
kształt. Te same wąskie wargi zaciskają się
znów rozciągnięte, tak że trudno stwierdzić czy to wyraz smutku, czy nieśmiałej
radości.
Harcerz ten przeżył naprawdę wiele. Wstąpił do harcerstwa mając 11 lat,
w 1936. Gdy wybuchła wojna był dowódcą Bojowych Szkół i członkiem Armii Krajowej w Otwocku, po wojnie walczył z nowym systemem w Ruchu Oporu bez Wojny i Dywersji „Woność i Niezawisłość”.
Widział więc okrucieństwo obu agresorów
i bohaterstwo Polaków. Po wojnie widział
istną eksplozję harcerstwa i jego stopniowe przejmowanie przez komunistyczne
władze.
Był inżynierem lotnictwa, a jego
zainteresowania były bardzo szerokie: od
szybowców, przez samoloty rolnicze, aż
do myśliwców o napędzie odrzutowym.
W latach 70 praca zawiodła go do Niemiec. Wiele publikował: był autorem artykułów, referatów i książek poświęconych
inżynierii lotniczej.
W 1991, już w Polsce, został Przewodniczącym Okręgu Mazowieckiego
ZHR. Nie trudno wyobrazić sobie co czuł,
gdy widział dawne ideały przedwojennego
i wojennego harcerstwa powracające na
podobieństwo odradzającego się z popiołów feniksa. W latach 1995 – 1999 był
Przewodniczącym ZHR, zaś w okresie
1999 – 2004 wiceprzewodniczącym.
W 1999 był jednym z inicjatorów
Zlotu X-lecia ZHR na Lednicy. W latach
2005 – 2007 jego brat – Andrzej był z kolei
Przewodniczącym ZHP. W 2008 Feliks
Borodzik został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Ś.P. Lecha
Kaczyńskiego
Krzyżem Komandorskim
z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Tylko co to Ciebie druhno/druhu
obchodzi? Pewnie wstąpiliście do ZHR-u
wtedy kiedy on nie miał już sił działać tak
aktywnie jak kiedyś. Jest dla Was tylko
jednym z wielu „dziadków”. Może pierwszy raz usłyszeliście o nim dopiero gdy
umarł w te wakacje. Niedobrze, że wciąż
odchodzą ludzie, tacy jak on. Harcerz, który widział prawie 90 ostatnich lat historii
naszego kraju, który widział jego wzloty
i upadki, który całe życie ze spokojem
i w chrześcijańskim duchu uczciwie pracował i doczekał się prawnuków. Który nie
utracił energii, z którą się rodzimy, ale
wzbogacił ją o mądrość wynikającą z do-
świadczenia. Widać to jeśli popatrzy się na
jego zdjęcia i jeśli umie się patrzeć. Nie
wszystko jednak stracone. Może masz na
półce „Wskazówki dla drużynowego” albo „Wskazówki dla podharcmistrza”? Jeśli
tak, to dowiesz się co ten harcerz chciał Ci
powiedzieć i to zarówno jeśli jesteś już
instruktorem jak i jeśli dopiero marzy Ci
się poprowadzenie własnej drużyny.
Michał Kozanecki
DROGA
Jedną z najstarszych i najbardziej
znanych oraz uczęszczanych tras pielgrzymkowych od czasów średniowiecza
jest droga do Santiago, do grobu św. Jakuba Apostoła. W tym roku wraz z przyjaciółmi mogłem ponownie wyruszyć na tę
pielgrzymkę, trasą wiodącą przez hiszpańską Galicję.
Trasę nasza sześcioosobowa grupa
rozpoczęła w Ribadeo, niespełna dziesięciotysięcznym mieście położonym na północnym wybrzeżu Hiszpanii, około 193
kilometry od naszego celu. Przed nami
było dziesięć dni wędrówki po camino
norte (trasa północna). Po przytroczeniu
do plecaków muszli – znaku rozpoznawczego pielgrzymów ruszających do
Santiago de Compostela – rozpoczęliśmy
poszukiwania albergi – schroniska dla pielgrzymów, których na całej trasie jest sporo – oraz możliwości otrzymania credenciali – paszportów pielgrzymów, na których zbiera się pieczątki z mijanych miejscowości, aby wykazać się przejściem trasy i móc korzystać ze schronisk.
W Ribadeo malownicza camino
norte odbija na południowy-wschód po
wcześniejszym kilkuset kilometrowym
odcinku wiodącym wzdłuż oceanu. Żegnając się z Ribadeo wczesnym świtem – choć
lepszym określeniem byłaby głęboka noc,
gdyż budzik zrywał nas o czwartej rano
(„czwarta nad ranem, może sen przyjdzie?”) – rozpoczęliśmy wypatrywanie
żółtych muszelek i strzałek, które znaczą
całą drogę do katedry. Warto wiedzieć, że
ustawienie charakterystycznego znaku
muszelki nie jest przypadkowe i na rozstajach należy kierować się w tą stronę,
w którą skierowane są promienie
(przynajmniej na trasie północnej).
Trasa prowadząca przez Galicję
wiedzie na początku przez wyższe wzniesienia, a potem stopniowo prowadzi ku
pagórkowatemu ukształtowaniu terenu.
Przebyte kilometry czuje się każdego dnia,
długości odcinków do pokonania wahają
się od 18 do 30 kilometrów. Nie ma jednak żadnego narzuconego podziału, każdy
może według swoich sił oraz ilości czasu,
jaką dysponuje, zdecydować się na długości poszczególnych etapów. Warto, aby
kończyć w miejscowościach, w której znajdują się albergi, bo to w nich doświadczyć
można niezwykłej atmosfery camino.
Większość z nich to tanie schroniska municypalne, ale są też inne – prywatne czy
prowadzone przez różne instytucje. Każde
jest jednak inne. Jedna z alberg, w której
nocowaliśmy, znajduje się w budynkach
klasztoru cystersów w Sobrado. Stare mury, krużganki klasztorne, surowy wystrój
robią ogromne wrażenie. Na uwagę zasługuje też polska alberga prowadzona
w Monte de Gozo (trochę nieoficjalna).
Niezależnie od wystroju i charakteru albergi, plan dnia był bardzo zbliżony. Po
dotarciu na miejsce – w okolicach południa (przypominam o wstawaniu o czwartej rano, aby uniknąć wędrówki w palącym hiszpańskim słońcu i wyprzedzenia
przez innych peregrinos) – kolejne punkty
to prysznic, pranie, suszenie ubrań, zakupy i przygotowanie obiadu. Potem można
oddać się już innym zajęciom – od leżenia
(w końcu sjesta) po lekturę czy rozmowy.
To właśnie te ostatnie mogą być czymś
niezapomnianym po powrocie z Santiago.
W czasie wędrowania spotyka się sporo
ludzi i o nawiązanie kontaktu oraz rozmowy nie jest trudno. Nierzadko przez całą
drogę mija się te same osoby, co daje wiele czasu do dyskusji i dzielenia się przemyśleniami. Myślę, że ogromną siłą camino
jest czas, jaki daje ono na kontakt z drugą
osobą. Nie tyle są bowiem ważne kolejne
kilometry, ile raczej to z kim i jak się je
dzieli. Wspólne wędrowanie, pokonywanie trudności, które są nieodłączną częścią
takiej drogi, potrafi bardzo mocno zbliżać
do siebie. Może to być bardzo dobry pomysł na wyjazd narzeczonych, co zresztą
polecam z własnego doświadczenia.
Na camino każdy znajdzie coś dla
siebie – czas na spotkanie z Bogiem, drugim człowiekiem, refleksję, widoki, wysiłek, kontakt z naturą, oderwanie od codzienności. Wiąże się ono zawsze z pokonywaniem własnych słabości i dostrzeżeniem innych osób wokół. A otrzymanie
sporządzonej po łacinie compostelki dokumentującej odbytą pielgrzymkę oraz
klęknięcie przed grobem św. Jakuba jest
niezapomnianym doświadczeniem.
phm. Artur Piwowarczyk
KURS METODYKI ZUCHOWEJ OKIEM INSTRUKTORKI
Chciałabym podzielić się z Wami
kochani czytelnicy „Harmelu” moimi przemyśleniami dotyczącymi udziału instruktorek w kursach metodycznych.
Otóż w lipcu tego roku rozpoczęła
się moja przygoda z Kursem Metodyki Zuchowej „Ster”. Muszę przyznać, że od samego początku byłam dość sceptycznie
nastawiona wobec tego pomysłu, bo przecież skoro jestem już instruktorką, to chyba jakieś pojęcie metodyczne mam – dlatego wydawało mi się, że zamiast kursu w
zupełności wystarczyłyby mi po prostu
warsztaty z metodyki zuchowej. Dodatkowo w przekonaniu utwierdzał mnie zbliżający się obóz i fakt, że jako drużynowa muszę się bardzo postarać, aby był on udany,
a moje harcerki zadowolone.
Moje nastawienie zmieniło się już
na samym początku kursu, kiedy to spotkałam się z innymi kursantkami. Już od
pierwszej chwili urzekła mnie atmosfera,
wszystkie byłyśmy dla siebie bardzo życzli-
we. Oprócz przyjaźni połączył nas też
wspólny cel. Każda z nas chciała wynieść
z tego kursu jak najwięcej, zdobyć wiedzę,
dzięki której dobrze poprowadzimy nasze
gromady.
Teraz kiedy siedzę w domu i przypominam sobie te kursowe chwile, spoglądając na mundur, do którego przypięta
jest moja skórka zuchmistrzowska myślę,
że faktycznie było super, a przygoda ze
„Sterem” była warta każdego poświecenia. Oprócz wiedzy na temat gwiazdek,
sprawności czy też form pracy z zuchami
wyniosłam coś więcej – przyjaźń i pewność, że zawsze otrzymam pomoc i wsparcie od innych zuchmistrzyń. Myślę jednak,
że moją największą zdobyczą jest motywacja, którą dał mi kurs, chęć do zrobienia
jeszcze więcej. Dzięki udziałowi w „Sterze”
uzmysłowiłam sobie, że drzemie we mnie
ogromny potencjał, który mogę wykorzystać tylko ja sama.
Dlatego też moje kochane instruk-

Podobne dokumenty