Lokomotywa nabiera wigoru Jeszcze zupełnie niedawno
Transkrypt
Lokomotywa nabiera wigoru Jeszcze zupełnie niedawno
Lokomotywa nabiera wigoru Jeszcze zupełnie niedawno hitem wśród inwestorów kupujących akcje japońskich przedsiębiorstw były spółki produkujące pieluszki i środki pielęgnacyjne dla starszych ludzi. Fatalna demografia tego kraju wskazywała, że zapotrzebowanie na tego rodzaju produkty będzie z każdym rokiem rosło, a wobec mizerii innych sektorów japońskiej gospodarki, pieluszki stanowiły przynajmniej jakieś światełko w tunelu. Japonia, trzecia co do wielkości ekonomia na świecie, ta ogromna lokomotywa światowej ekonomii, w ostatnich latach nieustannie się cofała. Na szczęście ostatnio preferencje inwestorów w Japonii mocno się zmieniły. Optymizmem powiało, gdy funkcję szefa rządu objął Shiuzo Abe, doświadczony polityk, który już raz rządził krajem, stojąc na czele rządu dokładnie przez rok – od 26 września 2006 roku do września 2007 roku. Tamte dwanaście miesięcy nie było specjalnie udane. Mimo podejmowanych przez Abe prób, gospodarka kraju Kwitnącej Wiśni tkwiła w zastoju. Ale Abe zdobył doświadczenie, które inwestorzy cenią. Co ważniejsze, wydaje się, że nowy-stary premier wyniósł z pierwszego okresu rządów nauczkę, która dzisiaj wydaje owoce. Ta nauczka nazywa się zdecydowanie i wyraźnie sprecyzowana misja. Abe zrozumiał, że japońska gospodarka łaknie odważnych działań, pójścia pod prąd panującym w kraju skostniałym opiniom oraz ukształtowanej przez lata tradycji. A tylko ktoś, kto dobrze zna Japonię może docenić, jak trudne w tym kraju jest przełamanie tradycji. Shinzo Abe zmienił szefa japońskiego banku centralnego i była to jedna z jego pierwszych kontrowersyjnych decyzji. Szefem Banku Japonii został Haruhiko Kuroda, który przez osiem lat stał na czele Asian Development Bank. Kuroda zdecydowanie wsparł działania szefa rządu, których celem miała być stymulacja japońskiej gospodarki pozostającej w ekonomicznym marazmie od 1992 roku. Abe działał bardzo zdecydowanie. Już w miesiąc po objęciu władzy, w styczniu 2013 roku, ogłosił program stymulacji gospodarki, trochę na amerykańską modłę – quantative easing – którego wartość przekroczy 1,4 trylionów dolarów, co praktycznie podwoi podaż pieniądza na rynku. Gdy szefem banku centralnego został Kuroda, to jeszcze dobrze nie rozsiadł się w fotelu, a już zapowiedział podwojenie liczby obligacji, które Bank Japonii ma skupować w każdym miesiącu. Celem jest osiągnięcie dwuprocentowej inflacji w ciągu dwóch lat, co jest ambitnym zadaniem wyjścia z prawie dwudziestoletniej spirali deflacji. Efekty tych działań są zaskakująco dobre. W pierwszym kwartale tego roku wzrost PKB w ujęciu rocznym osiągnął dynamikę 4,1 procent, znacznie powyżej oczekiwań doświadczonych analityków. Przewartościowany japoński jen spadł, pomagając eksporterom, a inflacja zaczęła iść wolno w górę. Ale twarde dane ekonomiczne to zaledwie cząstka sukcesu duetu Abe-Kuroda. Większe znaczenie przywiązuję do wybuchu optymizmu, z którym mamy obecnie w Japonii do czynienia. Dobrym tego miernikiem jest wzrost wydatków gospodarstw domowych – w tym konsumpcji towarów luksusowych. Między innymi nadspodziewany wzrost sprzedaży w tym kraju aż o 7 procent luksusowych samochodów BMW, podczas gdy w innych krajach – poza Chinami – obserwujemy obecnie spowolnienie sprzedaży samochodów z wyższej półki. To jeden z przykładów na poparcie moich obserwacji z niedawnych rozmów z japońskimi menadżerami, z których wynika, że gospodarka tego kraju odzyskuje witalność. A witalności i optymizmu japońska ekonomia potrzebuje w ilościach jeszcze większych niż wpompowywane w nią przez bank centralny jeny. Przez wiele lat Japonia była liderem nowoczesnych technologii, a jej gospodarkę sławiono i stawiano za wzór. Nie bez przyczyny Lech Wałęsa mówił o zbudowaniu w Polsce „drugiej Japonii”, ale z podobnymi marzeniami nosili się też znacznie lepiej zorientowani w ekonomii światowi przywódcy. Nagle jednak Japończycy – mimo całego swojego doświadczenia i technologii – stracili pozycję lidera światowej innowacyjności w przemyśle elektronicznym i dali się wyprzedzić między innymi południowym Koreańczykom. Dobrym tego przykładem jest Nintendo. Siedziba główna firmy w Kyoto jest zbudowana futurystycznie – jako biały sześcian – w środku dominują duże, białe przestrzenie. Ale nie tylko ze względów architektonicznych. Siedziba Nintendo jest tak zaprojektowana, aby „do suchej nitki” wydobyć z każdego pracownika kreatywność. Czułem się tam jak w futurystycznym filmie. Nawet limitowany dostęp jest wystarczający, aby zrozumieć, że Japończycy są zdolni do dużej innowacyjności i potrafią stworzyć środowisko, które rodzi wspaniale produkty. Wszyscy pamiętamy Game Boy, Super Mario czy Wii. Lecz rzeczywistość galopuje. Po kilku latach sukcesów gier sprzedawanych na osobnych urządzeniach okazało się, że świat pragnie zintegrowanych gadżetów. Konsument chce gier na smartfonach i tabletach. Super Mario znalazł się w cieniu i w końcu może zostać zapomniany. W ostatnich latach japońskie firmy traciły konkurencyjność. Również w smartfonach. Apple i Samsung pobił na głowę produkty NEC czy Sony. A to one jeszcze niedawno były nośnikiem innowacji. Czyżby duch innowacyjności utonął w Pacyfiku lub został wciągnięty przez Fudżijamę? Z pewnością jedną z przyczyn spadku popularności japońskich produktów była wysoka wartość jena, ale to nie wyczerpuje przyczyn, które wypchnęły japońskie przedsiębiorstwa z pierwszej ligi. Przez lata, pracując wspólnie z japońskimi menadżerami, miałem okazję obserwować, jak pod wpływem kryzysu wyparowuje ich witalność. Nadal należeli do najciężej pracujących, nadal byli świetnie wykształceni, ale ich optymizm się skończył. A człowiek pracujący w stresie, przytłoczony kłopotami, jest znacznie mniej kreatywny. Dzisiaj ta sytuacja zaczyna się zmieniać, pierwsze miesiące rządów Shiuzo Abe spowodowały, że na archipelagu Hokkaido, Honsiu, Sikoku i Kiusiu wieją nowe wiatry. Szczególnie ostatnio wyczuwam w głosach moich japońskich kolegów od dawna zapomniany optymizm. Dzialania Abe mocno podniosły dobry nastrój w japońskim społeczeństwie. Optymizm został dodatkowo wzmocniony przez wyniki ostatnich wyborów, po których Abe i jego partia LPD zyskała większość w Izbie Radców (japoński Senat) i w ten sposób zdominowała obie izby parlamentu, bo ma też większość w Izbie Reprezentantów (japoński Sejm). Prawdopodobnie dojdzie do rewizji konstytucji, przede wszystkim zaś kontrowersyjnego i niepopularnego dziewiątego artykułu, narzuconego przez zwycięskich Amerykanów po II wojnie światowej, zabraniającego Japonii posiadania regularnej armii. Dzisiaj nie ma on już uzasadnienia. Niedawna korekta na japońskiej giełdzie zachwiała wiarą inwestorów w sukces „abenomiki”, opierającej się nie tylko na pakiecie stymulacyjnym, ale także na deregulacji rynku. Korekta nie była zresztą trudna do przewidzenia. Jeśli giełda wzrasta o 80% w ciągu siedmiu miesięcy, to korekta jest zdrowa i potrzebna. Nim do niej doszło, sprzedałem akcje japońskich spółek i przyniosły mi one solidny zysk, ale nie zamierzam wycofywać się z tego rynku. Japonia nadal jest stosunkowo tania, mimo że Nikkei 225 index wzrósł od połowy listopada 2012 roku o 57%. Firmy nadal mają bardzo solidne fundamenty do dalszego wzrostu. Według MSCI P/BV (cena do wartości księgowej) wynosi 1.3x, natomiast P/E (Cena do Zysku) – 21x. To wysoko, ale spodziewam się mocnego, w niektórych wypadkach nawet kilkukrotnego wzrostu zysków spółek, co daje niezbyt wygórowaną wycenę. Spadek kursu jena powoduje, że warto dzisiaj zastanawiać się nad kupnem spółek nastawionych na eksport: motoryzacyjnych, elektronicznych, czy urządzeń do automatyki przemysłu. A jeśli nastroje społeczne będą nadal się poprawiały, a wiele na to wskazuje, jeśli wśród Japończyków będzie się umacniało poczucie sukcesu, to dobry zysk mogą też zapewnić spółki produkujące na rynek wewnętrzny oraz wytwarzające produkty luksusowe. Wydaje się, że można na razie odłożyć inwestycje w pieluszki dla dorosłych, choć problem z demografią nadal pozostanie w Japonii palący. Warto natomiast zainteresować się sektorem finansowym, towarów konsumpcyjnych i eksportowych. Trzecia lokomotywa napędzająca światową ekonomię ruszyła z miejsca i nabiera rozpędu. Artur Gromadzki