Kończą się prace budowlane w terminalu gazowym w Świnoujściu

Transkrypt

Kończą się prace budowlane w terminalu gazowym w Świnoujściu
Kończą się prace budowlane w terminalu gazowym w Świnoujściu. Czy to znaczy, że
wreszcie osiągniemy bezpieczeństwo energetyczne?
Zacznijmy od tego, że gazoport w Świnoujściu powinien być gotowy w 2012 roku. Mamy rok
2015 i w dalszym ciągu nie wiemy, kiedy będzie przyjmował statki z gazem. Pani premier
Kopacz, zapowiadając niedawno zakończenie prac do końca września, minęła się z prawdą.
W praktyce widzimy remont nieoddanego jeszcze do użytku gazoportu i nie wiemy, kiedy
zostanie uruchomiony. Docierają do mnie informacje o wielkiej liczbie usterek. Oddanie
inwestycji nie rozwiązuje jednak naszych problemów związanych z bezpieczeństwem
energetycznym. To sprawa szersza niż tylko zapewnienie dostaw gazu.
Ale przynajmniej w kwestii dostaw tego surowca możemy być już spokojni?
Gazoport, który ma 5 mld m sześc. pojemności, a można go rozbudować do 7,5 mld,
rozwiązuje kwestię dywersyfikacji dostaw gazu do Polski. W razie kryzysu i zakręcenia kurka
przez Rosjan, oprócz możliwości kupowania gazu poprzez łączniki z Czech czy Niemiec
możemy wykorzystać tzw. rewers na gazociągu jamalskim i ciągnąć z Zachodu kolejnych 5
mld m sześc. To daje razem więcej niż kupowane od Gazpromu około 10 mld m sześc.
rocznie. Spokojnie damy więc sobie radę, choć na pewno wiązałoby się to z kosztami, bo ten
dodatkowy gaz trzeba by wtedy szybko kupić. Będziemy mogli czuć się jednak bezpiecznie.
Za gaz ze Wschodu płacimy znacznie powyżej cen rynkowych. Czy gazoport zmienia
naszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z Gazpromem?
Zdecydowanie. Warto zauważyć, że Litwini płacili obok nas najwięcej w Unii Europejskiej.
Dzięki uruchomieniu terminala w Kłajpedzie teraz kupują gaz po bardzo dobrych cenach.
Rosjanie zachowują się pragmatycznie. Kilka lat temu wiceprezes Gazpromu powiedział
publicznie, że z PGNiG i Polską nie warto rozmawiać o cenach surowca, bo nie mają
alternatywy. Mówił prawdę. Długo nie mieliśmy na to odpowiedzi.
Może warto postawić bardziej na własne źródła gazu?
Co roku wydobywamy ponad 4 mld gazu ze źródeł konwencjonalnych i ta wartość w zasadzie
się nie zmienia. Fachowcy oceniają, że można zwiększyć to wydobycie o połowę. Uważam,
że powinniśmy iść w tym kierunku, choć nie będzie to kluczowe w sytuacji, gdy
zdywersyfikujemy dostawy.
Kwestią strategiczną musi za to pozostać poszukiwanie i przygotowania do wydobycia gazu z
łupków. Obecną sytuację można porównać z tą, która miała miejsce w Stanach
Zjednoczonych w pierwszej dekadzie pracy nad uruchomieniem eksploatacji takich złóż. To
okres prób i dopracowywana technologii. Wiemy, że gaz w polskich łupkach jest, ale natura
tych skał jest inna i znajdują się trzykrotnie głębiej niż w USA. Metoda szczelinowania
hydraulicznego musi więc zostać dopracowana i dostosowana do naszych warunków. A to
bardzo kosztowne. Przypomnijmy jednak, że w Ameryce łupki też nie cieszyły się
początkowo wielką popularnością. Trzeba inwestować i czekać na efekt, być może jeszcze
wiele lat. Mimo to nie można się poddawać.
Zagraniczne firmy wycofują się, ale PGNiG i Orlen dalej szukają gazu w łupkach.
Robią to w stopniu niewystarczającym, myśląc doraźnie i nie dostrzegając długofalowych
korzyści. Na wyhamowanie w tej dziedzinie miał też wpływ brak odpowiednich przepisów,
które dawałyby ulgi tym, którzy inwestują, a drugiej strony – kontrolę państwu nad tym, co
się dzieje. Rząd PO wycofał się w ubiegłym roku z projektu utworzenia Narodowego
Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE), który z mocy prawa byłby udziałowcem
wszystkich koncesji a także mógłby sam inwestować. Taki model działa w Norwegii.
Wrócimy do tej koncepcji i powołamy NOKE.
Niemcy i Rosjanie chcą budować kolejną nitkę rurociągu północnego. Były premier
Jerzy Buzek powiedział, że to zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa energetycznego i
szykują nam się nawet większe zagrożenia od fali uchodźców. Czy zgadza się Pan z taką
oceną?
Podpisanie tego porozumienia rzeczywiście niesie wiele zagrożeń politycznych. To
namacalny dowód, że interesy gospodarcze i polityczne między Berlinem a Moskwą
odbiegają od oficjalnej polityki Unii Europejskiej. Są sprzeczne z unijną solidarnością i z
postulatami wysuwanymi wobec Rosjan w kontekście wojny na Ukrainie. Podpisuje się
porozumienie bez żadnych konsultacji z sąsiadami i w chwili, gdy obowiązują sankcje. To
absurd, bo uderza w dochody Ukrainy z tranzytu gazu, a przecież Unia wspiera ten kraj także
finansowo. Przy okazji warto zauważyć, że nawet Ukraińcy mają dochód z przesyłu
rosyjskiego gazu, a my – nie mamy.
PiS chce stworzyć ministerstwo ds. energii. Dlaczego?
Sprawy związane z tak ważną dziedziną jak energetyka, są obecnie w administracji rządowej
rozproszone. Zajmuje się nimi ministerstwo skarbu, gospodarki, środowiska, czy
infrastruktury. Skoordynowanie działań jest dziś bardzo trudne. Nieprzypadkowo w
większości krajów europejskich, i nie tylko, takie ministerstwa powstają.
Gdy przemawiał Pan w lipcu na kongresie programowym partii w Katowicach i mówił o
wykorzystaniu przez energetykę węgla cała sala biła brawo, ale gdy wspomniał Pan o
konieczności budowy także elektrowni atomowej, zrobiło się cicho. Będzie Pan pod dużą
presją, by stawiać na węgiel.
Przyjmujemy założenie, że przez najbliższe 30-40 lat zdecydowana większość energii będzie
produkowana z polskiego węgla. To niepodważalne. Dywersyfikacja źródeł energii jest
jednak konieczna, bo to kwestia bezpieczeństwa. Polska energetyka nie może być
„monokulturowa”.
Ale państwowe kopalnie węgla ledwie zipią i trzeba dać im zbyt.
Elektrownia atomowa nie będzie stanowić konkurencji dla węgla. Na węgiel kamienny
przypada 20-21 tys. MW, a na brunatny – niecałe 10 tys. MW. I to się nie zmieni. Tę część
energetyki zmodernizujemy budując nowe, wydajniejsze bloki w elektrowniach. Nie ma
powodu, by rezygnować z węgla, czyli najtańszego źródła energii. Budując elektrownię
atomową dodamy tylko 3 tys. MW do 36 tys. MW wytwarzanych obecnie, co pozwoli na
pokrycie wzrostu zużycia prądu w kraju.
Wcześniej mówiliście, podobnie jak PO, o konieczności budowy dwóch siłowni
nuklearnych o łącznej mocy 6 tys. MW.
Nie wykluczamy budowy kolejnej elektrowni w dalszej przyszłości, czyli po roku 2030. Nie
chcemy tego robić pośpiesznie. Zresztą to rząd PO rozmył projekt atomowy, wstrzymując
prace nad poszukiwaniem lokalizacji. Jedyne, co zrobiono, to wykonano pewne prace
legislacyjne. Zaniechania dotyczą też energetyki konwencjonalnej, np. zrezygnowano z
projektu budowy elektrowni w Ostrołęce, który my jesteśmy zdecydowani przywrócić.
Musimy także zmodernizować linie przesyłowe. Nie chcemy powtórki z sierpniowego 20-go
stopnia zasilania, kiedy PSE gwałtownie szukało możliwości importu energii. To było
symboliczne podsumowanie tych ośmiu lat działalności PO-PSL w dziedzinie energetyki.

Podobne dokumenty