Wózkiem po Nilu

Transkrypt

Wózkiem po Nilu
Wózkiem po Nilu...
Utworzono: czwartek, 06 listopada 1997
Wózkiem po Nilu...
Mówimy mu, żeby przestał się lenić i wstał wreszcie z tego wózka - żartuje Monika Grygorowicz,
asystentka w Zakładzie Fizykoterapii Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach.
AWF to teraz drugi dom byłego cieśli szybowego Zdzisława Sędziaka. Piotr Ziajski, instruktor odnowy biologicznej, gdy trzeba robi
Sędziakowi masaże, stymuluje go polem magnetycznym lub tradycyjną terapią. Dr hab. Krystyna Kwaśny, prodziekan Wydziału
Fizjoterapii AWF nie dziwi się, że facet na wózku inwalidzkim odbiera telefony, instruuje studentów o zajęciach, zapisuje chętnych
na badania, wyznacza im terminy spotkań z nauczycielami akademickimi. W katowickim AWF-ie traktują go jak pracownika uczelni,
ale on nim nie jest. Wolontariat to jego sposób na pomaganie innym. Chce być potrzebny i użyteczny. Ma sporo do zaoferowania.
Od siedmiu lat jest instruktorem aktywnej rehabilitacji. Prowadzi zajęcia dla studentów rehabilitacji, a także dla osób
niepełnosprawnych. Pomaga dobierać wózki i uczy na nich jeździć podopiecznych Ośrodka
Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczego im. dr Marii Trzcińskiej-Fajfrowskiej w Katowicach - Giszowcu. Uprawia kilka
dyscyplin sportu. Co roku zdobywa co najmniej dwa medale. Pierwszy (brązowy) wywalczył w rzucie dyskiem na Mistrzostwach
Polski Osób Niepełnosprawnych w 1996 roku. Od dwóch lat jest wicemistrzem Polski w tej konkurencji oraz w swojej ulubionej pchnięciu kulą. Zimą gra w koszykówkę. Od wiosny do jesieni trenuje na stadionie AWF razem ze zdrowymi sportowcami. Od 11
lat nie może wstać z wózka, mimo to wspina się po skałkach, nurkuje, podnosi ciężary (do 180 kg). Skacząc na linie (bungy),
udowodnił sobie, że w każdej sytuacji potrafi opanować strach.
- Mam sporo powodów do wychodzenia z domu. Gdybym spędzał wieczory przy piwie, to rano spałbym do południa i życie
przeciekałoby mi przez palce. Wolę wydawać rentę inwalidzką na benzynę do samochodu i podróże niż na nudę i alkohol - mówi
Sędziak.
Były pracownik kopalni "Wieczorek" twierdzi, że "zmieliło go w szybie". W niedzielę, 23 maja 1993 roku. Miał wtedy 35 lat. Razem z
kolegą naprawiali wrota w czteroklatkowym kopalnianym szybie. Zapaliły się butle gazowe. Chciał uciec. Wdrapywał się na
"baldachim" (daszek w szybie). Wtedy winda ruszyła, choć nie powinna tego zrobić przy otwartych drzwiach. Klatka przeciągnęła
go 25 metrów. Długo o tym nie wiedział. Przez cztery dni był nieprzytomny. Przez trzy miesiące nie było wiadomo, czy kiedykolwiek
zobaczy jeszcze twarze swoich bliskich: żony, syna i córki. Z silnego, sprawnego przystojniaka w kilka sekund przemienił się w
człowieka całkowicie zależnego od innych. Bez pomocy nie mógł nic - napić się herbaty, ubrać, przenieść z łóżka na fotel, załatwić
potrzeb fizjologicznych. Szok.
- Na głowie miałem 70 szwów. Po wypadku byłem kupą mięcha. Miałem połamane żebra, bark, miednicę. Oczy mi powychodziły.
Uszkodziło rdzeń kręgowy - opisuje swoje obrażenia były cieśla szybowy.
Do Katowic przyjechał z Kołobrzegu. To był pomysł jego rodziców, żeby wyuczyć go na górnika. Po przykopalnianej szkole od razu
rozpoczął pracę. Ożenił się z dziewczyną, która przyjechała na Śląsk spod Hrubieszowa. Wrośli w Katowice.
- Kopalnia to było całe moje zawodowe życie. Po wypadku świat mi się zawalił. Żona chciała przerwać pracę, żeby się mną
opiekować. Nie zgodziłem się, choć początkowo nie potrafiłem sobie radzić w najzwyklejszych sytuacjach. Wydałem mnóstwo
pieniędzy na uzdrowicieli i sprzęt rzekomo potrzebny osobom z urazami rdzenia kręgowego. Pewnie do dziś nie umiałbym sobie
założyć butów i zawiązać sznurowadła, gdybym słuchał tak zwanych dobrych rad pseudospecjalistów.
Przez rok leczono go w słynnej "urazówce" w Piekarach Śląskich. Później trzy miesiące rehabilitował się w Reptach Śląskich. Gdy
sąsiad wniósł go na rękach do domu i posadził w fotelu, to uświadomił sobie, że nie wie, jak dalej żyć. W poczuciu osamotnienia
zadzwonił do redakcji "Trybuny Górniczej".
- Redaktor Barbara Namysł pomogła mi załatwić niezbędne lekarstwa i jednorazowy sprzęt urologiczny. To były straszne czasy.
Trzeba było brać wózek, jaki jest, bo następna dostawa była za pół roku. Dwa lata uczyłem się, czego na prawdę potrzebuję, a na
co szkoda czasu i pieniędzy - opowiada Sędziak
Teraz stara się przekazać swoją wiedzę innym. Dwa razy do roku jeździ jako instruktor na obozy aktywnej rehabilitacji. Co tydzień
prowadzi zajęcia terapeutyczne na katowickim basenie, w ośrodku dla dzieci w Katowicach - Giszowcu i w sali gimnastycznej AWF.
- Urazów kręgosłupa doznają przeważne ludzie młodzi. Nie można ich traktować jak osiemdziesięciolatków. W wysokim,
ortopedycznym wózku z podpórkami i rączkami zwiotczeją im wszystkie mięśnie. Nie będą w nim mogli nic zrobić, nawet przy
biurku sobie nie poradzą - dodaje instruktor aktywnej rehabilitacji. - Przekazuję innym moje doświadczenia, by zaoszczędzić im
bólu, nerwów i depresji. Ci młodzi ludzie muszą się dowiedzieć, jak sobie poradzić z seksem i urologią, aby mogli wrócić do
normalnego życia. Oni nie powinni wegetować w zamknięciu domowym.
Sędziak wie, że po uszkodzeniu rdzenia kręgowego "łapki fajtłapki" rzucają jedzeniem dookoła. I nie ma na to innej rady niż uczyć
się od nowa jeść. Metodą prób i błędów wyrabia się także technikę jazdy na wózku po krawężnikach, schodach, pochylniach.
Upadki zdarzają się, ale ludzie chodzący też czasami się przewracają. Jego życie na wózku diametralnie odmieniło się, odkąd
poszedł na pierwsze zajęcia do Stowarzyszenia Aktywnej Rehabilitacji i Turystyki "Start". Zobaczył wózkowiczów grających w
kosza. Dziś jest jednym z nich. Szkoda tylko, że jego pojazd (nowy kosztuje ok. 12 tysięcy złotych) ramoleje na domowych
schodach. Każdego dnia wielokrotnie musi nim pokonywać 11 stopni do bloku, w którym mieszka. Ten wysłużony wózek miał
lżejszą dolę podczas podróży po Afryce. Leniuchował, kiedy jego właściciel pływał po Nilu jeździł na wielbłądzie czy nurkował do
rafy koralowej. Sędziaka nikt nie nosi na rękach. Sam wychodzi z domu. Wózek i samochód to jego zastępcze nogi, muszą być
sprawne, dopóki znowu nie stanie na tych swoich, prawdziwych. Nie wyrzucił butów hokejowych. Wierzy, że jeszcze pójdzie w nich
na łyżwy. Może kiedyś z wnukami, których jeszcze nie ma. Jego dzieci są już dorosłe. Córka Sylwia skończyła studia,
usamodzielniła się, wyszła za mąż. Syn Patryk jest obecnie w Wojskowej Szkole Oficerskiej w Toruniu.
Jolanta Talarczyk
Szkoda łez
Każdego dnia w Polsce 3-4 osoby ulegają wypadkom, które uszkadzają im rdzeń kręgowy. Mają przeważnie 15-30 lat. Nie
potrzebują niańczenia i łez. Nie wymagają stałej opieki do końca życia, wyręki i zwolnienia z wszelkich obowiązków. Konieczne są
im natomiast umiejętności pozwalające odzyskać samodzielność i poczucie własnej wartości. Od 15 lat działa w Polsce Fundacja
Aktywnej Rehabilitacji, która propaguje szwedzkie metody usamodzielniania "wózkowiczów". Grupy aktywnej rehabilitacji są w
każdym województwie. Śląskim koordynatorem ich działań jest Jarosław Witamborski.
Można nawiązać z nim kontakt pocztą elektroniczną lub tradycyjną ([email protected]; [email protected]; ul. Wąska 1C/1;
43-251 Pawłowice. Od poniedziałku do piątku w godz. 16.00 - 18.00; tel: 032/472-26-60).
Zdzisław Sędziak i Joanna Soworka prowadzą nieodpłatne zajęcia dla "wózkowiczów" i osób poruszających się o kulach w każdą
sobotę w hali AWF w Katowicach (ul. Raciborska, (od godz. 11 do 13). Uczą tam techniki jazdy, pokonywania krawężników,
pochylni i schodów. Ponadto pomagają dobrać optymalną dla zainteresowanych dyscyplinę sportu.