Tomasz Wilczyński

Transkrypt

Tomasz Wilczyński
qwertyuiopasdfghjklzxcvbnmq
wertyuiopasdfghjklzxcvbnmqw
ertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwer
Tomasz Wilczyński
tyuiopasdfghjklzxcvbnmqwerty
prezentuje
uiopasdfghjklzxcvbnmqwertyui
opasdfghjklzxcvbnmqwertyuio
Buntownik
pasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopa
sdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasd
fghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfg
hjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghj
klzxcvbnmqwertyuiopasdfghjkl
zxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzx
cvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcv
bnmqwertyuiopasdfghjklzxcvb
nmqwertyuiopasdfghjklzxcvbn
Miłość. Czymże jest dla człowieka miłość? Być
może jest to nieodłączna cześć duszy człowieka,
bez której ziemska egzystencja jest tylko samą
egzystencją, bez żadnych uczuć, emocji,
wspomnień, myśli. Człowiek bez miłości staje się
bezmyślną lalką, swobodnie manipulowaną przez
innych. Takie życie nie ma sensu. Przekonało się o
tym wiele osób, tracąc miłość, a w rezultacie tracąc
też i wszystko inne, co miało dla nich jakieś znaczenie.
PROLOG
Miłość jest spoiwem, za pomocą którego Bóg zlepił Świat. Nic więc dziwnego,
że gdy w życiu zabraknie tego jednego składnika, wszystko się rozlatuje. Należy o
tym pamiętać. I być miłością. Dzielić się nią. Kochać.
1
KROK I
-Zapisaliście? W takim razie możecie iść. Zadania
nie zadaję. Koniec lekcji. – powiedział niski, krępy mężczyzna z zielonkawej
marynarce i spodniach w paski. Dwudziestu dziewięciu uczniów rzuciło się w
kierunku wyjścia. Nareszcie zaczęły się, długo przez wszystkich oczekiwane, ferie
wielkanocne.
Nikt nie składał sobie żadnych życzeń. „Bo i po co. To nie Wigilia. Okres
wielkanocny to czas zupełnie inny od Bożego Narodzenia. To nie ta atmosfera, po
prostu nie ta pora.” – pomyślał wysoki, szczupły chłopak w wytartych dżinsach i
koszuli w kratkę idący powoli przez korytarz. Nie spieszył się, do obiadu miał jeszcze
trochę czasu. Postanowił się przejść. „Ech, Zuzka znowu będzie szukała słodyczy od
Wielkanocnego Króliczka. No dobra, kupię jej trochę cukierków. Niech ma. Ale i tak
jej powiem, że nie ma żadnego durnego zająca. Czy królika, już sam nie wiem .
Zresztą co za różnica? Ważne, że zmusza starszych do kupowania słodyczy swoim młodym”
– myślał idąc ulicą. Gdy doszedł do sklepu, zauważył człowieka, który prosił o jałmużnę.
„Dzisiaj chyba dużo nie uzbiera” - przemknęło przez głowę chłopakowi, kiedy zobaczył w
kapeluszu umieszczonym przed żebrakiem zaledwie kilka monet. Nie wahając się, rzucił 2
złote biedaczynie w poszarpanym ubraniu. Zawsze, bez wyjątku, pomagał w takich
sytuacjach potrzebującym. Buntował się przeciwko brutalności tego świata. Nie godził się, by
traktować niektórych ludzi gorzej, a niektórych lepiej. Według niego wszyscy byli równi,
każdy zasługiwał na pomoc i wysłuchanie. Podobnie było u niego z agresja: nie mógł
patrzeć, gdy ktoś był bity czy poniżany. Zawsze stawał w obronie słabszego. Takie miał
prawdy życiowe, których się trzymał. I nic nie wskazywało na to, by je zmienił.
-Niech Bóg cię błogosławi, mój synu. To dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze na tym
podłym świecie ma dobre serce i widzi potrzeby innych. – wyszeptał jałmużnik.
-Ale… to tylko 2 złote… - odrzekł niepewnie chłopak.
-Owszem, dla ciebie to tylko 2 złote, których nie szkoda ci komuś oddać, za to dla
mnie to jedzenie na cały dzień. Bez takich ludzi jak ty, nie mógłbym teraz z tobą rozmawiać.
– odpowiedział żebrak.
-A pan? Jak się tu pan znalazł? Co takiego się stało w pana życiu, że musi pan teraz
żebrać? – zapytał pewny siebie chłopiec.
-Drogi chłopcze, to zbyt długa opowieść, by ją tu teraz przytaczać. Mogę ci jedynie
rzec, że należy kochać w życiu wszystko co mamy, nawet to, czego nienawidzimy. Jeśli
czegoś nie będziemy cenić, kochać, to bądź pewien, że kiedyś zabraknie nam tego. Ze
wszystkim tak jest: począwszy od rodziny, a skończywszy na kromce chleba. Ale… na
pewno ci się spieszy. Idź już.
Zdziwiony tak głęboką odpowiedzią starca, zamyślony chłopak kupił słodycze i udał
się do domu. Rozmowa z żebrakiem wywarła na nim duże wrażenie. Czy rzeczywiście ten
2
mężczyzna miał rację? Czy wie, co mówi? Skąd może wiedzieć, że czegoś może w życiu
zabraknąć?
Wchodząc do domu, zapomniał o intrygującym starcu. Dopiero co stanął w progu,
kiedy rzuciła się na niego jego młodsza siostra.
-Majcin, wjóciłeś! Najeście! Choć, pokazie ci moją wiezię z klocków! – wykrzyknęła
Zuzia.
-O, już jesteś. Umyj ręce, za chwilę obiad. – zawołała z kuchni szczupła, średniego
wzrostu kobieta. Była zadbana, choć jej ręce wyglądały na przepracowane.
-Dobrze, mamo! –odkrzyknął Marcin, i udał się do łazienki.
Chwilę potem siedział już w kuchni i czekał na schabowe z ziemniakami, które tego
dnia przygotowała jego mama.
-Za chwilę powinien wrócić tata. Zjecie razem? – zapytała.
-No nie wiem… wiesz przecież, mamo, że w szkole dużo nauki… - odrzekł niepewnie
Marcin.
-Przecież zaczęły się ferie. Ostatnio za dużo się uczysz. Musisz więcej z nami
przebywać. Zamykasz się w pokoju, i nie ma nawet kiedy z tobą porozmawiać. Masz jakieś
problemy w szkole? – zapytała mama.
-Ja? Nie, skądże znowu. Po prostu, wie mamusia, dużo materiału do opanowania, w
końcu liceum to nie to samo co gimnazjum. Nowa szkoła, trzeba zrobić dobre wrażenie…
-Może i masz rację... Ale nadal uważam, że spędzasz z nami stanowczo za mało
czasu. To musi się zmienić. O. chyba przyjechał tata. Słyszę samochód. –powiedziała
mama, nakładając porcję obiadu dla męża.
Chwilę potem drzwi wejściowe otworzyły się. Stanął w nich bardzo wysoki, postawny i
elegancko ubrany mężczyzna z czarną aktówką w dłoni.
-Witajcie, rodzino. Miło was znowu widzieć. – rzekł cicho, siląc się na lekki uśmiech.
-Jak w pracy? Umyj ręce i chodź do stołu, dopiero co nałożyłam. – odpowiedziała
żona.
Dwie minuty potem cała rodzina, łącznie z małą Zuzią, zajadała pyszny obiad. Poza
stukaniem sztućców, panowała cisza. Każdy patrzył w swój talerz, nie rozglądając się na
boki.
-Jak w szkole? –ojciec przerwał w końcu ciszę.
Marcin milczał.
-Zapytałem, jak w szkole. – tata powtórzył pytanie.
-A ja nic nie odpowiedziałem.
-Ale ja chcę wiedziać, j a k w s z k o l e. – ojciec nałożył nacisk na ostanie słowa.
3
-Dlaczego wciąż pytasz mnie o szkołą? Są rzeczy ważniejsze niż to.
-Jak to, ważniejsze niż szkoła? Co to niby takiego jest ważniejsze od wykształcenia?
-Och, czy ty zawsze musisz być taki poważny? Jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy, na
przykład o piłce.
-O piłce? Chcesz mi powiedzieć, że jakiś głupi sport jest ważniejszy od wiedzy?
-Tego nie powiedziałem! – krzyknął Marcin.
-Uspokójcie się! Zuzia słucha! –próbowała załagodzić sytuację mam.
-Mario, czy ty słyszałaś, co przed chwilą rzekł nasz syn? Twierdzi, że sport jest
ważniejszy niż wykształcenie! Co za paranoja! Jak ty go wychowałaś?!
-Ja?! A dlaczego to niby ja miałabym sama wychowywać NASZEGO syna? No tak,
bo ciebie nigdy nie ma w domu! Wiecznie jesteś w pracy! Niedługo dzieci zapomną, jak
wyglądasz!
-O nie! Tego już za wiele! – krzyknął tata, uderzając pięścią w stół. Wstał, założył
marynarkę, otworzył drzwi i wyszedł.
-Wracaj, gdzie idziesz?! –krzyknęła w rozpaczy mama. – No i widzisz, co zrobiłeś? –
powiedziała z pretensją do Marcina.
-Ja? Znowu wszyscy mają do mnie o coś pretensje! Mam tego dość! Idę do siebie! –
Marcin wstał i pobiegł na piętro do swojego pokoju.
-Mamo, a ja źnowu ostatnia kończę jeść – powiedziała Zuzia.
4
KROK II
Marcin nie mógł się opanować. Cały się trząsł. Nie
mógł w to uwierzyć. Nie chciało mu się żyć. Nie było sensu.
Nie było celów. Nie było żadnej świadomości, która
dawałaby mu siłę do życia.
Chłopak leżał na płytkach w korytarzu na pogotowiu. Jeszcze kilka godzin temu
wszystko było dobrze. To on wszystko zepsuł. To jego wina. Zdawał sobie z tego sprawę,
dlatego nie widział już sensu życia.
Marcin przejęty kłótnią w kuchni, siedział zamknięty w pokoju. Ni e wiedział nawet
kiedy zasnął. Obudził go krzyk matki. Szybko wstał i zapytał, o co chodzi. Odpowiedziała mu,
że muszą szybko jechać na pogotowie. Marcina ogarnęło przerażenie. C o się stało?
Mamie tak trzęsły się ręce, że samochód, którym jechali, poruszał się od jednego
krańca drogi do drugiego. Jakimś cudem szczęśliwie dojechali na miejsce. Wbiegli na izbę
przyjęć. Recepcjonistka udzieliła odpowiednich informacji i zaprowadziła ich do sali nr 4. Na
stole operacyjnym ktoś leżał, przykryty prześcieradłem. Lekarz, który pojawił się znikąd,
wyszeptał tylko:
-Naprawdę państwu współczuję.
Odsłonił prześcieradło. Tam czekał na nich tata. Martwy.
KROK III
5
Dlaczego? Dlaczego właśnie jego musiało to spotkać? Jeśli istnieje Bóg, to dlaczego
dopuścił do tej tragedii? Co chciał tym pokazać Marcinowi? No co? To prawda, chłopak
nigdy nie potrafił znaleźć „wewnętrznego” kontaktu z ojcem. Zawsze mieli odmienne racje.
Ale dlaczego Bóg zesłał aż tak ciężką karę?
Od pogrzebu ojca minął tydzień. Marcin siedział zamknięty w pokoju. Nie chodził do
szkoły. Nocą podkradał jedzenie z kuchni. Nie chciał nikogo widzieć. Matka załamała się
psychicznie. Znajdowała się teraz w ośrodku psychiatrycznym. Domem opiekowała się ciocia
Wanda, jako najbliższa rodzina. Wiele razy próbowała skłonić Marcina do opuszczenia
pokoju. Wszystko na nic.
Chłopak siedział i rozmyślał. Często zbierało mu się na płacz, lecz próbował
powstrzymać to uczucie. Paradoksalnie nie chciał dusić w sobie złych wspomnień, ale nie
pozwalał im się ulotnić. Wciąż nie docierało do niego, że stracił ojca.
W końcu przełamał się. Wyszedł z pokoju, brudny i zaniedbany. Ciocia rzuciła mu się
w ramiona. Odbyli długą rozmową, w czasie której obiecali sobie, że będą się nawzajem
wspierać.
-Dobrze wiem, że dla nas obojga to bardzo trudny okres w naszym życiu – mówiła ze
łzami w oczach – ale musimy to przetrwać i żyć dalej. Spróbuj mnie zrozumieć.
Marcin próbował. Niejednokrotnie wmawiał sobie, że wszystko się ułoży, że będzie
dobrze. Nie potrafił jednak w to uwierzyć. W jego duszy wybuchł bunt. Bunt na cały świat.
Buntował się przeciwko temu, że ludzie umierają. Że jego tata umarł. Buntował się na swoją
złą sytuację życiową. Nie mógł się z nią oswoić. Była obca, tak odmienna od
wcześniejszego, trywialnego życia. Buntował się na nowe, tak smutne aspekty życia po
śmierci jednego z rodziców.
Pewnego dnia Marcin, na skraju załamania nerwowego, spotkał się z Bonzem. W
szkole Bonzo znany był z tego, że rozprowadzał nielegalnie produkowane narkotyki. Chwalił
swój produkt mówiąc, że pozwala zapomnieć o wszystkich troskach. Proponował dobre
ceny, niższe niż u konkurencji.
-Czego? – zapytał dealer, gdy przybył na miejsce spotkania.
-Potrzebuję skręta. Teraz. – powiedział Marcin, zachowując kamienną twarz.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Płacę razy dwa.
-Skąd będę miał pewność, że mnie nie sprzedasz?
-Muszę mieć tą działkę. Daję ci forsy razy trzy i nie zadajesz więcej pytań. Jasne?
-Skąd masz hajs?
-Nie twoja sprawa. Masz, przeliczone. – powiedział Marcin, dając handlarzowi rulonik
banknotów.
6
-Trzymaj. Nie pożałujesz. – Bonzo wziął pieniądze i podał Marcinowi jedną działkę. –
Najmocniejszy na rynku.
Chłopak odczekał, aż dealer się „ulotni”, i zapalił. Zawirowało mu w głowie. Poczuł, że
nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Upadł na ziemię. Świat stracił swoje normalne barwy,
teraz widział tylko odcienie szarości. Zaciągnął się jeszcze raz. Tym razem poczuł się trochę
lepiej. Z trudem wstał, chybocząc się na wszystkie strony. W końcu złapał równowagę. Spalił
skręta do końca. Nagle wszystkie myśli jakby wyparowały z jego głowy. Nie wiedział
dlaczego, ale czuł dziwną radość, szczęście. Nie pamiętał o żadnych troskach,
zmartwieniach. Był tylko on. Szedł ulicą, patrząc z uśmiechem na innych ludzi. Nadal kręciło
mu się w głowie. W pewnym momencie potknął się i upadł. Zrobiło mu się słabo.
Zwymiotował. Doczołgał się do najbliższej ławki i położył się na niej. Zasnął.
KROK IV
Od tamtego czasu minęło 4 miesiące. Marcin
zmienił się nie do poznania. Wydalono go ze szkoły.
7
Olewał wszystko. Nie zależało mu na rodzinie. Nie odwiedzał matki, nie odzywał się do cioci i
Zuzi. Rzadko bywał w domu. Teraz częściej przebywał w barach i na dyskotekach.
Regularnie zażywał narkotyki, uzależnił się. Pieniądze na kolejne działki zdobywał, kradnąc
„zaskórniaki” ciotki. Czasem okradał młodszych. Jego życie przypominało teraz egzystencję
bezwładnej istoty, która nie przeżyje, jeśli nie dostarczy się jej odpowiednich środków do
życia. Tym środkiem dla Marcina stały się właśnie narkotyki. Należał do „elity” zażywającej
największe dawki. Często zdawał sobie sprawę, że graniczy ze śmiercią, ale nie mógł się
powstrzymać.
Równo pięć miesięcy po śmierci ojca Marcin miał zły dzień. Dostał małą dawkę
narkotyku, bo chwilowo skończyły mu się pieniądze. Był wściekły. Wieczorem poszedł na
dyskotekę. Spotkał się tam z mężczyzną, który miał mu załatwić kilka darmowych dawek.
-Masz. Ale pamiętaj, to jest ostatni raz, kiedy bierzesz tak dużo. To robi się już
niebezpieczne. Uważaj.
Marcin zażył dwie dawki naraz. Na początku poczuł długo oczekiwany spokój. Potem
przyszła radość. Znowu mógł żyć. Narkotyk jednak szybko przestał działać. „Co jest, do
cholery?!” – pomyślał chłopak. Zażył kolejne dwie dawki. Zrobiło mu się słabo. Poczuł dziwne
ssanie w żołądku. Padł na podłogę. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Doczołgał
się do łazienki. Zwymiotował. Do pomieszczenia wpadła całująca się para. Na widok
chłopaka zaczęli się śmiać. Ten z trudem wstał i znowu upadł. Zakochani wyszli,
pozostawiając go samemu sobie. Marcin stracił czucie w nogach. Poczuł dziwne mrowienie
w głowie. Pociemniało mu przed oczami.
W tym samym czasie mama Marcina stała, trzymając przed sobą nóż wycelowany w
jej brzuch. Do pokoju wpadli sanitariusze. Rzucili się na nią, lecz nie zdążyli dorwać nóża,
który pokrył się ciemnoczerwoną krwią.
EPILOG
8
Ciocia Wanda klęczała przed świętym obrazkiem, modląc się. „Panie Boże
Wszechmogący, spraw by dusze Marcina i Marii dostały się do Twego Królestwa
Niebieskiego. Czuwaj zawsze nade mną i Zuzią, i spraw, by wyrosła z niej zdrowa i porządna
dziewczynka. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”
Ważne jest, by kochać. Nigdy nie wiadomo, kiedy może przyjść najgorsze. Trzeba
być na to przygotowanym, by później nie żałować, że zapomniało się o miłości.
9

Podobne dokumenty