Tradycje polskiej lewicy. Przewodnik ideowy

Transkrypt

Tradycje polskiej lewicy. Przewodnik ideowy
Tradycje polskiej lewicy.
Przewodnik ideowy
Te k a X X V K l u b u J a g i e l l o ń s k i e g o
2011
Re m i g i u s z O k ra s k a
Edward Abramowski, Zagadnienia
socjalizmu [1899] (1965: 66-173)1
W sterylnej formule paragrafów kryje
się dynamit intelektualny – manifest „uspołecznionego indywidualizmu” i „socjalizmu
bezpaństwowego”. „Obiektywne prawa rozwoju” nie zastąpią czynu i aktywności ludzkiej, a raczej – świadomego wysiłku zorganizowanego społeczeństwa. Wszakże, aby
owo działanie nie było ślepym niszczeniem,
a następnie odtwarzaniem starych treści
w nowych formach i pod osłoną wzniosłych
sloganów, konieczna jest uprzednia wytężona praca nad sumieniami i umysłami. „Zagadnienie historyczne socjalizmu – wyzwolenie człowieka przez komunizm – staje się
zarazem jego zagadnieniem praktycznym:
dokonania tej rewolucji moralnej w duszach
ludzkich, z której wyłonią się społeczne formy komunizmu”. Socjalizm odgórny, państwowy, nazwany tu kolejnym wcieleniem
jakobinizmu, niczego nie zmienia na lepsze.
Wręcz może pogorszyć, bowiem – powtarza
autor za Wilhelmem Liebknechtem – „łączy
w sobie wyzysk ekonomiczny (państwowy) z polityczną niewolą”. Abramowski
u schyłku XIX wieku przewidział koszmar
128
„realnych socjalizmów” kolejnego stulecia.
Nie sposób zadekretować socjalizmu, gdyż
wówczas stanie się on swoją karykaturą.
Nie można go wywalczyć za pomocą niewielkiej awangardy. Socjalizm autentyczny
powstanie, gdy masy w toku zbiorowej –
chodzi wszak o zmianę społeczną, nie
o indywidualny rozwój czy naśladownictwo
świętych – działalności społeczno-kulturalno-ekonomicznej przezwyciężą egoizm
w praktycznym postępowaniu oraz wykorzenią go z mentalności. Można stopniowo,
mozolnie budować socjalizm, ucząc lud,
czyli siebie, wspólnej pracy (spółdzielnie)
i wspólnej aktywności (stowarzyszenia)
w duchu braterstwa. Przekształcić dusze,
zanim przekształcimy ustrój. „Stawiając
zagadnienie praktyczne socjalizmu jako rewolucję moralną, wypowiadamy zarazem
główną zasadę jego polityki: że to tylko staje się faktem historycznym, rzeczywistością życia społecznego, co przejdzie jako
idea przez świadomość mas ludowych”.
Spostrzeżenia te, rozwijane później, uczyniły Abramowskiego nie tylko myślicielem
wyjątkowym w skali świata, ale również
odcisnęły trwałe piętno na polskiej lewicy.
Uwrażliwiły ją na kwestie personalistyczne,
Pressje 2011, teka 25
129
na wymiar etyczny, uodporniły na projekty
totalistyczne, zamordystyczne i zbrodnicze.
Cel nie uświęca środków.
Ludwik Krzywicki, Takimi będą drogi wasze [1904] (1958)
„Papież polskiego marksizmu”, autor
wielu rozpraw skrupulatnych, metodycznych i beznamiętnych, odsłania w tym niewielkim dziełku serce wielkie, szlachetne
i gorące. To zawołanie bojowe do czynu, do
służby społecznej, do wytrwałości, do zerwania ze starym światem kompromisów,
egoizmu, wyzysku, dulszczyzny, pustosłowia. Rzecz powstała w przededniu rewolucji
1905 roku, gdy − jak pisał w przedmowie do
drugiego wydania − „ojcowie milczeli, dzieci, a więc młodzież akademicka i gimnazjalna, robiły historię kraju”. Jak Abramowski
postawił na głowie marksizm i tchnął weń
„personalizm”, tak Krzywicki stawia na
głowie nietzscheanizm i „uspołecznia” go.
Czyli „jednostka wszystkim”, lecz jednostka związana rozlicznymi więzami z innymi,
wychowana w duchu Mickiewiczowskiego
zawołania, że „w szczęściu wszystkiego są
wszystkich cele”. Miej ambicję, bądź dumny,
miej imię, pamiętaj coś winien godności swej
ludzkiej, ćwicz serce, w czynów stal uderzaj
– takie między innymi wezwania, stanowiące tytuły rozdziałów, wyszły spod pióra
Krzywickiego. Aby jednak nikt nie pomylił
ich z jazgotaniem egocentrycznych przekupek, mówi autor jeszcze i to, że dłużnikami
jesteśmy. „Tak, ty pragniesz budzić rzeszę
gnuśnych a leniwych duchów, świadom, że
odsłaniając krzywdy żywota ludzkiego, ściągniesz na siebie nienawiść tych, co krzywdą
i z krzywdy żyją. [...] Ale marzycielu pacholęcy, czyś rozejrzał się uważnie w strasznej
księdze cierpień i nieprawości ludzkich? Tam,
w tych foliałach, jest rozdział, w którym o sobie znajdziesz opowieść. Albowiem dziwnie
130
Remigiusz Okraska
się splotły rzeczy na tym świecie naszym:
ty, któryś jeszcze nie doświadczał dróg własnych, który śnisz o tym, ażeby orać ziemię
ojczystą pod posiew prawdy i szczęścia,
pozostawiłeś już, jak okręt na morzu, długą
Ale marzycielu pacholęcy, czyś
rozejrzał się uważnie w strasznej księdze cierpień i nieprawości
ludzkich?
smugę za sobą – smugę krzywd i wyzysku.
[...] W twoim życiu nie było ani jednej chwili,
w której syn chłopski, co w parciankach
u pługa chadza lub dni swoje spędza w niezdrowych murach fabryki, nie miałby prawa rzec do ciebie: [...] z pracy mojej i nędzy
żyjesz, pracą tą i nędzą tuczysz ciało swoje
i kształcisz ducha swego”. I jeszcze przestroga, która w kilku słowach wyraża sedno
lewicowości – braterstwo, czyli antytezę łaskawego, wielkopańskiego, paternalistycznego pochylania się nad cudzą krzywdą:
„Dłużnikiem jesteś! Nie będziesz więc żądał od ludu wdzięczności, iż z nim jesteś,
a sprawy jego broniąc, wyrzec się musiałeś
zaszczytów i dostatków”.
Andrzej Strug, Dzieje jednego pocisku [1910] (1977)
„Usiłowaniem autora było przedstawić dolę i niedolę rewolucji od strony wewnętrznej w jej czysto ludzkim, moralnym
przeżywaniu” – mówił pisarz w wywiadzie
dla „Robotnika” w 1935 roku. W taki sposób
powstała powieść o rewolucji 1905 roku
i bodaj najlepsza polska beletrystyka lewicowa. Co nie znaczy, że partyjna czy
agitacyjna. Pod powieściowym sztafażem
najwyższej próby skrywa się wnikliwa analiza realiów polskiego socjalizmu przełomu
wieków, podparta insajderską wiedzą autora-pepeesowca. Jest tu wszystko, co być po-
winno w uczciwym obrazie zjawiska. Wielkość i małość. Zwycięstwa i klęski. Radość
i gorycz. Nadzieje i rozczarowania. Bojowcy
i bandyci. Romantycy i trzeźwi mózgowcy. Partyjne meliny i meliny pijackie. Ideowcy
i wariaci. Są też spory, w których każdy ma
po trosze racji – i lewica niepodległościowa, i internacjonalistyczna, i zwolennicy
rewolweru, i ruchu masowego. Nie ma natomiast miejsca na czarno-białe schematy.
Dopełnienie tej niejednoznaczności stanowi
przejmujący obraz upadku rewolucji, gdy
fala – jak pisze Strug – „morza ludowego”
po prostu odpływa i żadne wysiłki jej nie zatrzymają i żadne teorie nie wyjaśnią owego
stanu rzeczy. Jest i pocieszenie, ale bezna-
Bojowcy i bandyci. Romantycy
i trzeźwi mózgowcy. Partyjne
meliny i meliny pijackie. Ideowcy i wariaci
miętne: „Kiedyś powróci – znowu o swojej godzinie, w nowym jakimś pokoleniu”.
W tym miejscu Strug daleki jest – co stało
się znakiem firmowym polskiej lewicowości – od marksowskich schematów, które
chciałyby wtłoczyć całą złożoność człowieczeństwa w proste regułki. Osobna zaleta
to detale – trudno orzec, czy wymyślone,
czy zasłyszane i zaobserwowane – które czynią z książki dobrą literaturę, jakże
inną niż rozmaite powieści „historyczno-polityczne”. Przejawia się to między innymi
w świetnych dialogach. Choćby w tym, gdy
do łódzkiej socjalistycznej knajpy przybywają bojowcy, a właściciel, też pepeesowiec,
pyta, nalewając wódkę: „Ale za gotóweczkę,
towarzyszu?”. – „My tu nie przyszli robić
u was komuny” – odpowiada tamten. Albo
gdy pewnemu socjaliście z miasta włókniarzy sterana życiem matka-robotnica czyni
wymówki: „Wezmą cię, zamęczą, zakatują,
wyprawią na Sybir...”. On zaś mówi: „Mat-
ka socjalizmu nie robiła, a katowało matkę
gorzej niż w Sybirze, w tym mieście Łodzi”.
Tadeusz Boy-Żeleński, nieskory do pochwał
współczesnej literatury, napisał w 1935 roku:
„Jakaż to piękna książka, jedna z tych, które
zostaną”. Została.
Stanisław Brzozowski, różne teksty
[1903–1910] (1973, 1990a–b, 2001)
Legendarne Płomienie są, szczególnie
w drugim tomie, przegadane i zaczynają
nużyć. Równie legendarną Legendę Młodej
Polski nadmiernie nasycono wycieczkami
w nieistotne rejony oraz próbami wyjaśnienia
raz na zawsze wszystkich kwestii. W innych
rozprawach Brzozowskiego nierzadko sporą część zajmują opowieści o ego autora, interesujące biografów, psychologów i voyeurystów, lecz nużące ludzi lewicy, ludzi czynu.
Brzozowski jest najlepszy i odkrywa nowe
światy w tekstach stosunkowo krótkich. Kultura i życie, Myśl i praca, Filozofia romantyzmu polskiego, Światopogląd pracy i swobody,
Ich rewizjonizm, Anty-Engels, Prolegomena
filozofii pracy, Współczesna powieść polska,
Skarga to straszna (zob. Brzozowski 1973,
1990a, 1990b), a z Legendy (2001) rozdziały Polska zdziecinniała, Duszy nie potrzeba!,
Wyprzedaż starych zabawek i Polskie Oberamergau. Jeśli ma do dyspozycji nie więcej niż
sto stron, wówczas obcujemy z geniuszem.
A przekaz? Z punktu widzenia niniejszego
zestawienia najbardziej interesująca jest
oczywiście „filozofia pracy” – kolejny polski
wkład w zredefiniowanie lewicowej ortodoksji. To świetna synteza liberalnego wyzwoleńczego „ekspansjonizmu” z perspektywą lewicową, czyli odrzuceniem optyki
jednostkowej. Nikt nie wyartykułował tak
dobitnie tezy, że świat stwarzamy sami, że
ludzkość i jej podzbiory nie istnieją poza
kulturą, że dobrze zorganizowany i odpowiednio zdeterminowany wysiłek otwiera
Polskie tradycje lewicowe
131
rozległe perspektywy, a zarazem stanowi
sprawdzian i miarę człowieczeństwa. „Tradycja” i „odwieczny porządek” prawicy, ale
także „procesy dziejowe” czy „nieuchronny
postęp” lewicy, to dla Brzozowskiego jedynie alibi dla gnuśności, wygodnictwa, lenistwa lub rentierskiego przywileju. Robotnik
jest tu stawiany w centrum uwagi nie dlatego, że pada ofiarą wyzysku, lecz ponieważ
to w nim skupia się siła twórcza. On symbolizuje i realizuje pracę, jest zatem bliższy
wyżyn niż teoretyk-gawędziarz, handlarz-
Poza Polską nie ma zbawienia
dla zbiorowości Polaków
-pośrednik czy bankier-geszefciarz. Jako
taki zaś powinien władać światem – stąd
fascynacja syndykalizmem, w którym proletariat przejmuje kierowanie procesem
produkcji, wyzwalając pracę i człowieka
spod tyranii kapitału. Tym, co jeszcze zasługuje na uwagę, jest lewicowy „nacjonalizm”,
najlepsza odtrutka na lewacko-burżuazyjny kosmopolityzm oraz na prawicową czołobitność wobec „polskiego gówna w polu,
lepszego niż fiołki w Neapolu”, jak szydził
Kisiel. Zamiast mrzonek o powszechnej
sielance, Brzozowski postrzega zbiorowości przez pryzmat ich kultur (stanowiących
wszak efekt pracy!) narodowych. „Nacjonalizm” napisałem w cudzysłowie, bowiem nie
brak tu ciągot uniwersalistycznych i zrozumienia anty-autarkicznego ducha dziejów
epoki przemysłowo-kapitalistycznej. Za to
brak jakiegokolwiek idealizowania polskiej
wspólnoty narodowej oraz sentymentów
względem niej. Nie ma wszak chyba dobitniejszego niż autor Płomieni krytyka polskich
słabości, rozmemłania i nieróbstwa, mocno
zakorzenionych we wzorcach tutejszej tradycji. Brzozowski uważał Polaków raczej za
naród in statu nascendi, który zmaterializuje
się dopiero po olbrzymim zbiorowym wysił-
132
Remigiusz Okraska
ku twórczym. Poza Polską nie ma zbawienia
dla zbiorowości Polaków. Poza pracą nie ma
zbawienia dla żadnej zbiorowości.
Julian Brun, Stefana Żeromskiego
tragedia pomyłek [1925] (1986)
Nie Żeromski, lecz komunista o Żeromskim? Jako miłośnik twórczości autora Róży
i lewicowy antykomunista mam z taką deklaracją kłopot. Jednak Brun w roku 1925,
siedząc w więzieniu na Mokotowie za komunistyczną aktywność, napisał książkę
naprawdę ważną. To krytyka poglądów Żeromskiego silnie inspirowana dorobkiem
Brzozowskiego. Docenieniu ideowego zaangażowania autora Przedwiośnia i jego prospołecznej pasji towarzyszy celna krytyka
romantyzmu, szlachetczyzny, psychologizowania, a przede wszystkim braku zrozumienia systemowych uwarunkowań problemów
socjalnych i możliwości ich przezwyciężenia. Tam, gdzie Żeromski apeluje do sumień,
gdzie kreśli wzorce osobowe i mity, tam
Brun po pierwsze przeciwstawia jednostkowym wysiłkom powszechność zasad i uniwersalizm rozwiązań, po drugie zaś wskazuje, że tak głębokie zacofanie materialne
i mentalne Polski może przezwyciężyć tylko ujęcie masowych wysiłków w karby nowoczesnego państwa. Przedwiośnie było
„wołaniem o trzeci cud”, czyli – po odzyskaniu niepodległości i odparciu najazdu bolszewickiego – o Polskę bez głodu, chłodu
i nędzy. Pamflecista-komunista bezlitośnie
obnaża słabość tych wizji. Polska nie stanie
się państwem sprawiedliwym społecznie
na mocy „cudów”. Nie da się tego wymodlić, wyżebrać, a nawet wywalczyć – należy
zbudować potężnym wysiłkiem zorganizowanych mas. Nowa Polska nie powstanie
również wskutek spełnienia ukochanej wizji Żeromskiego, czyli solidaryzmu warstw,
klas i stanów. Przeciwnie – możliwe jest
to tylko poprzez jej przezwyciężenie oraz
„intronizację” polskiego proletariatu, który
tchnie nowe życie i nowe energie w ojczyznę umęczoną pod butem i batem pana,
wójta i plebana. Walka klas nie jest li tylko
terminem z Marksowskiego słownika – to
proces, w ramach którego młode, żywotne
siły wchodzą na arenę dziejów kraju. Brun
chwali sowiecki komunizm nie za internacjonalizm, lecz za dbałość o wspólnotę
narodową. Nacjonalizacja przemysłu i złóż
surowców w ZSRR, czy w ogóle wkroczenie
państwa na wielką skalę do ekonomii, oznacza tryumf całości nad partykularyzmami,
prymat wspólnoty nad prywatą. „Stawiam
tezę, że rewolucja rosyjska pomimo swych
haseł kosmopolitycznych jest [...] przede
wszystkim rewolucją narodową [...]. Nie
jest to rewolucja społeczna, przewidziana
przez Marksa jako następstwo szczytowego
uprzemysłowienia i koncentracji kapitału,
lecz bunt krajów eksploatowanych przeciwko służebności ekonomicznej na rzecz kraju
starego kapitalizmu”. Problem Polski to nie
tylko zacofanie rachitycznej gospodarki
wolnorynkowej. To także narodowa mentalność, będąca w istocie mentalnością
szlachecką, czyli warstwy anachronicznej
i owładniętej niemocą. Nad Wisłą nie było
znaczących chłopskich buntów i emancypacji tej warstwy, nie było rozwoju mieszczaństwa i jego możliwości wytwórczych,
nie było antagonizmu burżuazji i szlachty.
„Prusak uczył nas brutalnie nowoczesnej
administracji, sądownictwa, podatkowości
i kredytu. Napoleon dał nam «na wyrost»
kodeks burżuazyjny. Pańszczyznę usuwali
zaborcy”. Wszystko poza polską wolą i wysiłkiem. Dlatego zarazem pod względem
kulturowym, jak i materialnym ustępujemy
innym krajom. Jest tylko jedna droga, aby
nadrobić przespane epoki. To droga zmiecenia mentalnej szlachetczyzny i anachronicznych form gospodarczych, to droga, w której
na scenę społeczeństwa, a później narodu
wchodzą proletariackie masy i wykuwają
Wielką Polskę – Polskę pracy, nie przywileju. „Nie wstydźmy się ubogiej przeszłości –
twórzmy bogatą przyszłość”.
Władysław Broniewski, Troska i pieśń
[1932] (2002)
Że komuch, że pisał na cześć Stalina, że
pupilek PRL-u… Broniewski popełnił wiele
błędów, ale tylko dlatego że miał gorące serce, niespokojną głowę i oddychał pełną piersią. Komunizm, Stalin, PRL – nic z tych rze-
To była żeromszczyzna, a nie
PZPR. Był w tym absolutnie
szczery i polski
czy. Jak trafnie napisał Juliusz Mieroszewski,
„był szlacheckim radykałem – bywało takich
wielu – urzeczonym mitem rewolucji. To była
żeromszczyzna, a nie PZPR. Był w tym absolutnie szczery i polski do ostatniego grama
szpiku w swych mocnych kościach”. Troska
i pieśń to kwintesencja „broniewszczyzny”.
Są tu wielkie słowa, jak w zakończeniu wiersza tytułowego:
Jeśli grom – niechaj trafia mnie!
Temu światu ja się nie poddam,
Temu światu ja krzyknę: nie!
Są słowa jak hasła robotniczych manifestacji (Prawodawcom). Są słowa refleksyjne
i smutne (Rimbaud). Są słowa jakże gorzkie:
Mały Icek szybko podrastał –
nie każdemu wolno być dzieckiem –
nie miał jeszcze lat jedenastu,
kiedy został uczniem krawieckim.
Są słowa mistrzowsko kąśliwe: „tuczą się
Łodzią tłuste Scheiblery”. Są i przepiękne
Polskie tradycje lewicowe
133
zabawy słowem (Kalambury). Są też słowa
odważne, bo idące pod prąd własnego środowiska, jego mód, trendów i nawyków. Mam na
myśli oczywiście manifest bez tytułu (Przyjacielu, los nas poróżnił...), skierowany do Witolda
Wandurskiego, a będący odrzuceniem schematów „literatury proletariackiej” i agit-propu,
deklaracją niezależności poety tak w sferze
poglądów, jak i treści oraz stylistyki utworów.
Dla mnie to tomik szczególny także z uwagi
na wiersz Zagłębie Dąbrowskie. O „Czerwonym
Zagłębiu”, gdzie niemal każda mieścina ma
kartę lewicowej przeszłości zapisaną obficiej
niż niejedno duże miasto Wielkopolski czy Małopolski. Nie znacie? To posłuchajcie:
Powiedz, ziemio surowa,
komu ty jesteś ojczyzną?
Groźnie milczy Dąbrowa
w noc głodu, kryzysu, faszyzmu.
Milczy błotnista ulica,
wiedzą górnicy, kto wróg.
Na rogu stoi policjant,
nad policjantem – bóg.
Kryzys w ciężkim przemyśle,
płace górników głodowe,
ich twarze – nieprawomyślne,
ich domy – antypaństwowe!
Węgiel dobywa Zagłębie,
Zagłębie dobywa śmierć.
Po gniew, moja pieśni, najgłębiej
w serce ziemi się wwierć,
by te słowa zabrał niejeden,
jak lonty dynamitowe,
na Hutę Bankową, na Reden...
– Zapalać! Gotowe? – Gotowe.
Zygmunt Zaremba, Demokracja społeczna. Próba wizji ustroju przejściowego [1944] (Smrek 1934)
Książka ważna tyleż ze względu na treść,
ile na okoliczności jej powstania. Wydana pod
pseudonimem Wit Smrek w roku 1944 (anty-
134
Remigiusz Okraska
datowana na 1934), czyli w czasach, gdy Polska stawała się polem bitwy wciąż silnego
nazizmu z nadchodzącym komunizmem. Ten
pierwszy w poprzednich latach dokonał hekatomby Polaków, ten drugi pamiętano nad
Wisłą – pamiętali też polscy socjaliści – z noża
wbitego w plecy we wrześniu 1939 roku. Realizm lewicowy nie oznacza kapitulacji przed
niekorzystnym biegiem wydarzeń. Oznacza
nieustanną walkę i próbę wykorzystania każdej szansy. W polskim wydaniu oznacza też
wierność do końca i dawanie świadectwa.
Demokracja społeczna jest tego specyficznym
przejawem. Oto w wojennych realiach, gdy
nie zna się dnia ani godziny, w codziennym
otoczeniu wydarzeń, które dla nas są niewyobrażalnie potworne, jeden z ukrywających
się liderów PPS-WRN formułuje program na
czasy pokoju – czasy demokracji i budowania socjalizmu. Nie wiedząc, czy następnego
dnia będzie jeszcze żył, Zaremba spokojnie,
wręcz chłodno analizuje przedwojenne realia, atrofię demokracji, kryzysy kapitalizmu
i wreszcie triumf totalizmów wyrosłych na
tym gruncie. Demokracja upadła, bo była
tylko formalna. Przede wszystkim władza
ludu nie objęła własności środków produkcji
i ogniw zarządzania gospodarką. Demokracja liberalna była zatem atrapą, w której rządzą wielkie prywatne pieniądze, zaś lud miał
niewiele do powiedzenia, jedynie okazjonalnie ściągany do wyborczych urn. Gdy kapitalizm wkroczył w fazę stagnacji i stracił impet
rozwojowy, do głosu doszły społeczne frustracje, niemogące się wyżyć w postawach
twórczych i aktywności faktycznie demokratycznej. Na tym żerowały rozmaite faszyzmy
i autorytaryzmy, wspierane i hołubione zarówno przez wielki kapitał, jak i przez komunistów (Zaremba przypomina pochwały Karola Radka pod adresem „prężności” nazizmu),
w opozycji do tendencji demokratyczno-socjalistycznych. Zasadniczy konflikt nie przebiegał na liniach kapitalizm–komunizm, ko-
munizm–faszyzm czy Wschód–Zachód. Był to
konflikt między aktywną demokracją, dążącą
do poddania kontroli ludu jak największej
liczby dziedzin życia, a ofensywą totalizmów,
które lud podporządkowały wąskim elitom,
choćby to były elity świeżego chowu, jak
„nowa klasa rządząca” w ZSRR. Dopiero wybuch II wojny światowej przerwał ów proces.
Starcie totalistycznych tytanów i ich zbrodnie
ukazały, że to ślepa uliczka, na której końcu
czają się barbarzyństwo i zniszczenie. Jednocześnie wojna obnażyła słabości kapitalizmu i demokracji formalnych. W państwach
zmagających się z totalizmem musiano zarazem odwołać się do mas społecznych i ich
aktywności, jak i przeobrazić gospodarkę
z produkującej dla zysku jednostek na taką,
która służy dobru wspólnemu. Po wojnie powinien nie tylko nastać pokój. Konieczne jest
również jego trwałe zabezpieczenie. Fundamentem zaś tego będą jedynie gospodarka
uspołeczniona i rozwój samorządności. Zapewni to dobrobyt materialny i odda władzę
faktycznie w ręce ludu, eliminując ryzyko
kapitalistycznych kryzysów i dyktatury elit.
Najważniejsze nie są szczegóły (między innymi samorząd terytorialny, autentyczna
spółdzielczość, udział pracowników w zarządzaniu zakładami), z konieczności opisane
pobieżnie, pod niektórymi względami dziś
anachroniczne. Kluczowa jest sama myśl,
że – jak wyraził to pewien aforyzm – „najlepszym lekiem na słabości demokracji jest więcej demokracji”. Wśród wojennych zawieruch,
w atmosferze powszechnego ryzyka i zagrożenia, ktoś sięgał myślą daleko w przód i nie
wahał się wykroczyć poza dominujący paradygmat. Ktoś złożył to drobnymi czcionkami
w podziemnej drukarni, ktoś inny rozprowadzał po całym kraju. Wszyscy ryzykowali życiem, wszyscy byli pozbawieni wielu złudzeń
– i wszyscy nie tracili nadziei. Pragnęli − jak
pisał Zaremba we wstępie − „aby wreszcie
prawdziwie wolna i świadoma ludzkość za-
panowała na bezwładem, nad fatalnością
swoich własnych dziejów”. W zakończeniu
dodawał: „od nowego ustroju oczekujemy
wielkiego pędu naprzód w każdej sferze ludzkiego życia. Wolna myśl wolnego człowieka
Ktoś złożył to drobnymi czcionkami w podziemnej drukarni,
ktoś inny rozprowadzał po całym kraju
nie zna granic [...]. Dźwigając wzwyż ogólny
poziom życia materialnego i duchowego, coraz szersze otwierać będziemy horyzonty dla
nowych wzlotów”. Gloria victis!
Lidia i Adam Ciołkoszowie, Zarys
dziejów socjalizmu polskiego (1966, 1972)
Legendarne małżeństwo polskich socjalistów, przebywające od kilku dekad na
emigracji w Anglii, postanowiło odpowiednie dać rzeczy słowo. Odcięci od krajowych
archiwów, rozpoczynają pisanie historii polskiego ruchu socjalistycznego. Po co? Aby
ów ruch odkłamać i odkopać spod sterty
propagandowego śmiecia, publikowanego
w tej samej Polsce, w której dla nich nie ma
miejsca, choć oni są socjalistami, a ona ponoć
jest socjalistyczna. Do śmierci Adama Ciołkosza powstały dwa tomy – 520 i 660 stron
drobniutkiego druku, wręcz tytaniczna praca nad odczytaniem wszystkich tropów
polskiej lewicy. Autorzy drobiazgowo odtworzyli początki polskich inicjatyw lewicowo-postępowych, wyszukując w zagranicznych
archiwach prawdziwe rarytasy. Poczynając
od pierwszych dekad XIX wieku, pokazują
nie tylko polskie lewicowe idee i inicjatywy,
ale także ich silny związek z podobnymi tendencjami w innych krajach. Polacy działali
w tym nurcie niemal od początku, obficie czerpiąc z cudzego dorobku i inspiracji, ale nierzadko również wzbogacając
Polskie tradycje lewicowe
135
ogólnoludzkie dążenia do wolności, równości i braterstwa. Oba tomy to zaledwie
wstęp do socjalizmu „właściwego”, tego,
który odruchowo utożsamiamy z owym
nurtem. Części pierwsza i druga książki prezentują postawy raczej intuicyjne
Pojawienie się Marksa w ruchu
socjalistycznym nie było takim
przełomem, za jaki zwykło się je
uważać
i „sercowe” niż spójne systemy myślowe.
To po prostu szlachetna niezgoda na wszelki ucisk – społeczny, narodowy, klasowy. Są
tu między innymi Wielka Emigracja, lewe
skrzydło Towarzystwa Demokratycznego
Polskiego, rewolucja krakowska, Wiosna
Ludów, Mickiewicz, generał Mierosławski.
Postaci te i wydarzenia kojarzymy raczej
z „walką o wolność”, natomiast Ciołkoszowie poszerzają naszą wiedzę o ich głęboko
lewicowy wymiar. Trzecia część bliższa jest
standardowym wyobrażeniom o lewicy, choć
nadal nie jest to jeszcze obrazek modelowy – mamy tu zarówno Pierwszą Międzynarodówkę i Komunę Paryską, jak i powstanie
styczniowe. Wciąż więcej tu emocji i wierności
ogólnym zasadom niż doktrynerstwa, co stanie się swoistym znakiem firmowym głównego nurtu polskiego socjalizmu w latach
późniejszych – także wtedy, gdy wniknie on
w masy. Dzieło wielkie, niestety niedokończone. Ważne jest również to, że praca Ciołkoszów
ma wymiar nie tylko polski. Otóż tropiąc ślady
rodzimych socjalistów, doszli oni do wniosków niezgodnych nie tylko z historiografią
„pezetpeerowską”, ale i z wieloma sowieckimi
schematami, którymi przesiąkły rozważania
naukowców z Zachodu. Tak streszczają to
autorzy: „Odrzuciliśmy powszechnie dawniej
przyjmowany podział na okres socjalizmu
«utopijnego» i okres socjalizmu «naukowego», ukształtowanego przez Karola Marksa.
136
Remigiusz Okraska
Podział ten nie da się utrzymać. Zarówno socjalizm «utopijny» jak i «naukowy» wyrastały
z tych samych źródeł, to jest z niesprawiedliwości stosunków społecznych i z ich krytyki.
Ponadto, element naukowej analizy i prognozy
zawarty był także w wielu przedmarksowskich
koncepcjach socjalistycznych, zaś element
utopijny znajduje się także we wszystkich
koncepcjach socjalizmu «naukowego». [...]
Gruntowniejsze studia wykazują przy tym,
że pojawienie się Marksa w ruchu socjalistycznym nie było takim przełomem, za jaki
zwykło się je uważać; nauki jego zapanowały w ruchu socjalistycznym dopiero w okresie
Drugiej Międzynarodówki, to jest pod koniec
XIX stulecia i to bynajmniej nie wszędzie [...]”.
I jeszcze jedno warto zacytować: „Pisaliśmy
tę książkę z myślą o młodzieży polskiej, która poszukuje prawdy o socjalizmie polskim,
a jest od niej odcięta”. Napisać coś takiego
w Londynie w styczniu 1966 roku, nie znaczyło marzyć. Znaczyło wierzyć. I trwać.
Igor Newerly, Żywe wiązanie [1966]
(2001)
Janusz Korczak od kuchni – brzmi to koszmarnie, wręcz bluźnierczo, lecz o tym jest
książka. I jest niezwykle intrygująca i inspirująca. Newerly, sekretarz Korczaka, ukazuje
go na tle epoki, codzienności, wpływów ideowych, rozterek, a nawet wydarzeń pozornie
odległych od biografii „Starego Doktora”. Nie
tylko Dom Sierot i Nasz Dom, nie tylko marsz
z dwoma setkami dzieci na Umschlagplatz
i śmierć w Treblince. Są tu inspiracje myślą
Abramowskiego, jest łożenie na fundusz wydawniczy PPS-Lewica, jest pobyt w jednej celi
z Krzywickim, który natchnął Korczaka myślą,
aby do „leczenia dusz” dziecięcych dołożyć
naukową obserwację i twardą statystykę. Są
komiczne fortele wymyślane, by podopiecznych pozyskać do swych pomysłów, są dalekie od taniej namiastki idealizmu metody
wychowawcze i zasady życia grupowego (na
przykład, wśród dzieci dozwolone były bójki, lecz należało je wpisać na publiczną listę,
„bo nie wstyd pobić się, [...] ale wstyd wielki,
jeżeli starszy bije się z malcem albo osiłek
ze słabeuszem”), jest wyjaśnienie niełatwego
tematu Korczakowskiej pochwały eugeniki.
I jeszcze wiele, bardzo wiele wspomnień, relacji, obserwacji, przywołanych bez naukowej
precyzji i bez zbytniej dbałości o chronologię,
a jednak bardzo obrazowych i wiele mówiących. Tym, co wydaje się szczególnie istotne,
nawet gdybyśmy odłożyli na bok heroizm
i niepowtarzalną postać Korczaka, jest opis
realiów redagowania „Małego Przeglądu”.
Pisma dla dzieci i redagowanego przez dzieci – naprawdę przez dzieci, bez skrywanego
„nadzoru”. Rzecz niby znana, bo wielokroć
opisana w rozmaitych analizach fenomenu
Korczaka i jego dzieła, jednak Newerly i tutaj podaje potrawę w pysznym sosie detali,
wspominków i obserwacji osobistych. „Stary
Doktor” nie mówił o lewicy, wręcz przestrzegał przed „partyjniactwem”, dla radykałów
z lewa był naiwnym i żałosnym łataczem
dziur, które kapitalizm masowo generuje
w strukturze społecznej. A jednak to właśnie
on w odniesieniu do swoich podopiecznych
wcielał w życie rozwiązania sięgające sedna ideałów lewicy – emancypacji, równości
i samorządności. Książka z gatunku tych,
o których cokolwiek by się napisało, to i tak
zaledwie muśnie się powierzchnię. Więc tylko jedno na koniec. Janusz Korczak, czyli
Henryk Goldszmit, w drugiej połowie lat
trzydziestych coraz częściej padający ofiarą antysemickich aluzji i napaści, po wybuchu wojny włożył mundur polskiego żołnierza (jako lekarz dosłużył się stopnia majora
w czasie I wojny) i nie zdjął go, gdy nastała
okupacja hitlerowska. „Wyraziłem zdziwienie,
że wciąż go widzę w tym uniformie, nigdy nie
zdradzał do niego sentymentu, przeciwnie… –
Tak, dawniej. Teraz co innego. – Panie dokto-
rze, to nie ma sensu. Pan prowokuje wprost
hitlerowców, świecąc im w oczy mundurem,
w którym nikt już nie chodzi. – Właśnie, nikt
już nie chodzi, to mundur zdradzonego żołnierza – odrzekł, ucinając dyskusję na ten temat.
[...] Warto odnotować, iż w latach okupacji był
ostatnim oficerem, który nosił mundur wojsk
polskich”. Czapki z głów.
Andrzej Mencwel, Etos lewicy. Esej
o narodzinach kulturalizmu polskiego
[1990] (2009)
Mencwel z pozoru opisuje to, co niby wszyscy – wszyscy zainteresowani polską lewicą –
już wiemy. Nawet gdyby na tym poprzestał,
Etos lewicy wart byłby jednak uwagi. To bowiem analiza i synteza najwyższej jakości.
O Krzywickim, Nałkowskim, Abramowskim,
Brzozowskim, Kelles-Krauzie, Radlińskiej,
Dawidzie, Korczaku pisano wiele, nierzadko
nazbyt wiele. Nie brak tu tropów nowych, nie
brak pozornych drobiazgów rzucających nowe
światło, w centrum uwagi wszakże staje precyzyjnie i z rzadko spotykanym wyczuciem
wybrane to, co u każdego z bohaterów książki
najważniejsze. A także to, co dla nich wspólne
i zarazem zazwyczaj pomijane w standardowych narracjach. Etos lewicy kieruje reflektor
na dwie kwestie. Pierwsza to wymiar klasowy.
Dominantę społeczną w szeregach twórców
polskiej nowoczesnej lewicy stanowiła specyficzna podgrupa, „inteligentny proletariat”, zazwyczaj potomkowie zdeklasowanej szlachty.
Zarobkujący za pomocą intelektu i zarobkujący
na ogół kiepsko. Mieli zatem zajęcia i horyzonty
typowe dla zachodniej inteligencji, a jednocześnie zabrakło tu materialnego dystansu wobec
ludu, nie pochylano się nad nim z wyżyn, lecz
dzielono podobny los. „Etos lewicy [...] ucieleśniony jest, moim zdaniem, przez tych radykałów, radykalizm społeczny zaś jako postawa
kulturalna nie byłby możliwy bez «inteligentnego proletariatu» jako fenomenu społecznego”–
Polskie tradycje lewicowe
137
pisze Mencwel. I dodaje za chwilę rzecz kluczową: „Ale radykalizm ten jest tak osobliwy [...],
ponieważ jego przestrzenią macierzystą nie
jest polityka, lecz kultura. I odróżniano wtedy,
w obozie lewicy, «społeczników» zwanych też
«kulturalnikami» od «polityków». Od «rewolucjonistów-polityków» różniła «społeczników»
wiara (przez polityków uważana za naiwną) w
siłę twórczości zbiorowej”. Differentia specifica
tej lewicy to właśnie nacisk na kulturę. Rozumianą w duchu Abramowskiego, czyli jako
prymat przemiany sumień nad przemianami
instytucji i przepisów. I tak, jak u Brzozowskiego, czyli jako wyznacznik i sprawdzian człowieczeństwa – wtedy jesteśmy w pełni ludźmi, gdy tworzymy, gdy nie poprzestajemy na
kontemplacji i konsumpcji. Nie była to walka
o mglisty nowy ustrój, ani też wąska, pragmatyczna walka o nowe urządzenia społeczne czy
rozwiązania gospodarcze. To przede wszystkim walka o człowieczeństwo, zarazem o jego
ocalenie, jak i o pełny rozkwit. Lewica „kulturowa” w centrum zainteresowania i metod pracy
stawiała nie partie, nie ustawy, nie wybory, nie
sztandary, ani nawet nie słowo „lewica”, którego używano rzadko i powściągliwie. Szeroko
pojęta oświata (od tajnych szkół i kursów po
czasopisma popularyzatorskie i poradniki dla
samouków), samoorganizacja (stowarzyszenia
o różnych celach i metodach), nowe formy stosunków ekonomicznych, czy choćby doraźnej
poprawy bytu (kółka rolnicze, spółdzielczość),
pozbawione „charytatywy” czy paternalizmu
działania na rzecz wyciągania ludzi z bagna
wadliwych stosunków społecznych (od Korczakowskich domów dla sierot po bezpardonową
krytykę Stanisława Posnera pod adresem sutenerstwa i lupanarów). Innymi słowy, wszystko to, co po latach Helena Radlińska nazwała
„szkołami pracy społecznej”. To najwspanialsza spośród znanych mi – w skali świata – postaw emancypacyjnych. Ani awangarda, ani
oświeceni, ani trybuni ludowi. Pomocne dłonie
czy – używając zdezawuowanego terminu –
prawdziwi towarzysze. Jeśli miałbym powiedzieć, że jestem dumny z tego, iż jestem Polakiem, to dlatego że właśnie oni byli tu przed
nami. To nie sentyment – to zobowiązanie.
Te k a X X V K l u b u J a g i e l l o ń s k i e g o
2011
Przypisy:
1. Daty w nawiasach kwadratowych wskazują rok pierwszej publikacji, daty w nawiasach okrągłych − najnowsze wydanie.
Co dalej?
Więcej o tradycjach polskiej lewicy niekomunistycznej w przeglądzie biograficznym Czterej lewicowcy, w tym jeden święty tuż obok.
Andrzej Mencwel, Etos
lewicy. Esej o narodzinach
kulturalizmu
polskiego,
Warszawa: Wydawnictwo
Krytyki Politycznej 2009,
286 stron, cena 34,90 zł.
138
Pressje 2011, teka 25
139