Metamorfozy
Transkrypt
Metamorfozy
http://czaswina.pl/artykul/metamorfozy Metamorfozy Wojciech Bosak01.02.2010 17:49 Rozległy kompleks budynków na przedmieściu Tbilisi, ukryty za gęstym pasem drzew i wysokim murem, można pomylić z jakąś postsowiecką bazą wojskową. Kiedyś miała tu siedzibę największa bodaj wytwórnia wina w całym sojuzie. Była ona tak duża, że podczas prywatyzacji wykrojono z niej kilka całkiem sporych, samodzielnych winiarni. Od dziesięciu lat w części tych zabudowań gospodaruje firma Tbilvino. Jakby dla podkreślenia tych militarnych skojarzeń musieliśmy odstać swoje przed wielką, przesuwaną żelazną bramą, pamiętającą jeszcze czasy Breżniewa. Nie dlatego, że ktoś robił nam trudności. Po prostu coś zacięło się w mechanizmie poruszającym tę imponującą konstrukcję. Dopiero po dobrym kwadransie nasz wszechmogący kierowca sprawił (portier już tylko z rezygnacją rozkładał ręce), że brama drgnęła i ze zgrzytem otwarła swe podwoje. Mogliśmy wprawdzie skorzystać z furtki obok i przejść na piechotę paręset kroków, ale byłoby to bardzo nieobyczajne zachowanie – w Gruzji trzeba gości odstawić z fasonem pod same drzwi. W rodzinnym gronie Wzniesiony w 1962 roku dawny „Zakład nr 3” nie bardzo już przypomina upadły państwowy moloch, jakim był jeszcze kilkanaście lat temu. Po winiarni oprowadzają nas właściciele, bracia Margvelashvili – Zurab, enolog z kalifornijską praktyką, i Georgi, ekonomista z dyplomem uniwersytetu w Maastricht. Świeżo odnowiony budynek jaskrawo kontrastuje z szarym, na wpół zrujnowanym otoczeniem – wewnątrz jest czysto, schludnie, wszędzie widać nowe tynki i posadzki. W bezkresnej hali fermentacyjnej wciąż królują wiekowe stalowe tanki, odziedziczone jeszcze po poprzednikach. Są one jednak starannie odnowione, pokryte wewnątrz laminatem i wyposażone w całkiem współczesne instalacje chłodzące. Następna hala, wypełniona setkami nowych beczek, nie różni się wiele od typowych bordoskich chais. W innym pomieszczeniu błyszczy nowoczesna linia, pozwalająca na butelkowanie wina w sterylnej atmosferze. Jak wyjaśniają właściciele, gruntowna modernizacja winiarni, finansowana częściowo z europejskich funduszy pomocowych, trwa już od kilku lat. – Po utracie rosyjskiego rynku w 2006 roku, gdy sprzedaż spadła nam prawie o dwie trzecie, musieliśmy się liczyć z każdym groszem, ale nawet wtedy sporo inwestowaliśmy w technologię produkcji i urządziliśmy własne, profesjonalne laboratorium do analiz wina – wspomina Georgi. Firma dość szybko otrząsnęła się z kryzysowej traumy i zaczęła szukać miejsca na wymagających rynkach zachodnich. Dziś Tbilvino jest jednym z największych gruzińskich producentów i eksporterów wina. Z całej zeszłorocznej produkcji wynoszącej prawie półtora miliona butelek dziewięćdziesiąt procent wysłano zagranicę. Sekrety jakości Przyznaję, że odwiedzając takiego kolosa, zwykle nie spodziewam się jakichś nadzwyczajnych uniesień, tymczasem wszystkie degustowane podczas tej wizyty wina okazały się co najmniej dobre, a kilka było wręcz znakomitych. I trudno to tłumaczyć li tylko wyrazistością gruzińskich odmian i dostatkiem wybornych siedlisk. Te wina były po prostu dobrze zrobione. Tym bardziej jest to zaskakujące, że Tbilvino – podobnie zresztą jak większość gruzińskich producentów – praktycznie nie posiada własnych winnic, a surowiec do produkcji kontraktuje u drobnych plantatorów. Winogrona skupowane z kilkuset winnic na terenie Kachetii i Raczy po zbiorze trafiają do jednej z dwóch „polowych” przetwórni – w Szilda koło Kindzmarauli lub w Chwanczkarze – gdzie są wstępnie przerabiane. Następnie półprodukt w postaci fermentującego moszczu lub młodego wina jest przewożony w cysternach do głównej winiarni w Tbilisi, gdzie odbywają się dalsze etapy produkcji, aż do zabutelkowania. Nad całością tego procesu czuwa kilku enologów. W ten sposób udaje się produkować wina z kilkunastu apelacji w dwóch regionach i jakoś zapanować nad ich jakością. Czy skupując winogrona i wożąc do winiarni wstępnie przefermentowany moszcz z odległości wielu kilometrów, można zrobić naprawdę dobre wino? Dla wychowanych w kulciechâteau – czyli własnej winnicy i piwnicy w jednej wsi – może nie brzmi to zbyt przekonująco. Ale sądząc po efektach, taki system produkcji może działać całkiem dobrze, bez większej szkody dla jakości wina. Gruzja nie jest wyjątkiem. W końcu także najsławniejsi negocjanci z Burgundii i Szampanii robią to samo. Aussie i dżygici Podczas wyprawy do Raczy, w wynajmowanej przez Tbilvino przetwórni w Chwanczkarze mogliśmy zobaczyć, jak wygląda skup winogron aleksanruli i mużuretuli przeznaczonych do wyrobu sławnych tamtejszych półsłodkich win czerwonych. Owoce te były zwożone z maleńkich górskich winnic w niewielkich skrzynkach, tak aby nie pogniotły się podczas transportu. Obecny na miejscu enolog i jego asystent sprawdzali starannie każdą dostarczoną partię i mierzyli zawartość cukru w losowo wybranych gronach. Dopiero po takiej kontroli winogrona trafiały do przerobu. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się tej procedurze i właściwie nie zauważyłem uszkodzonych, zepsutych czy niedojrzałych gron. Gdy o to zapytałem, wyjaśniono mi, że sami winogrodnicy starannie selekcjonują zbiór, aby w skrzynkach znalazły się wyłącznie zdrowe i odpowiednio dojrzałe owoce. To się im po prostu opłaca, gdyż w wypadku wykrycia jakiegokolwiek defektu obniżana jest cena całej dostarczonej partii. A że firma nieźle płaci, winogrona są rzeczywiście pierwszej klasy. Jeff Aston z postury przypomina raczej ekologicznego aktywistę niż dobrze opłacanego, latającego po świecie konsultanta. Australijczyk cieszy się niekwestionowanym autorytetem wśród gruzińskich współpracowników. Od paru lat jako główny enolog nadzoruje praktycznie całą produkcję Tbilvino z wyjątkiem tradycyjnych win półsłodkich, za które odpowiada bardziej obyty z tą materią gruziński specjalista. Jeff przyznaje, że w konfrontacji z miejscowymi winami i tradycjami winiarskimi nieraz zawodziły go doświadczenia wyniesione z antypodów i wiele rzeczy musiał tu przemyśleć zupełnie od nowa. Prawda w winie Spod jego ręki wychodzą wina zdecydowanie nowoczesne – z założenia bowiem są one adresowane do międzynarodowej klienteli, nie zawsze skłonnej akceptować tradycyjny gruziński styl – co nie znaczy, że są one pozbawione lokalności. W rozmowie nasz Australijczyk nie kryje fascynacji gruzińskimi szczepami. Przyznaje, że są one dla niego dużym wyzwaniem. Widać to zresztą po winach, które są swego rodzaju poszukiwaniem nowej interpretacji tych odmian, eksperymentem może jeszcze nieskończonym, ale już na tym etapie bardzo udanym. Obok niemal międzynarodowego w stylu odmianowego rkatsiteli pokazano nam dwie bardzo ciekawe wariacje na temat klasycznego kachetyjskiego blendu Tsinandali (rkatsiteli i mstwane). Jedno z tych win spędziło sporo czasu w nowej beczce francuskiej, ale nawet to nie jest w stanie ukryć gruzińskiej zadzierzystości i charakterystycznych, garbnikowych smaków (pieprz, pieczone jabłka). Pomimo skrajnie różnych technologii produkcji, coś je jednak łączy z tradycyjnymi białymi winami robionymi w kvevri. Jeszcze lepiej wypadły podczas degustacji wina czerwone – z bieżących roczników były ze wszech miar bardzo dobre. Ale szczególnie zachwyciły nas beczkowe saperawi i mukuzani z 2003 roku, robione jeszcze przez poprzednika Jeffa, australijsko-bordoskiego enologa Nicka Spencera. Obok kilku tradycyjnych win fermentowanych w amforach muszę je zaliczyć do najciekawszych interpretacji szczepu saperawi, jakich dotąd próbowałem. Są to wina dzikie w aromatach, taniczne, charakterne, ale zarazem zadziwiająco gładkie w fakturze, eleganckie i po prostu diabelnie smaczne. Na dodatek pokazują fantastyczny potencjał dojrzewania. Tbilvino wciąż balansuje na krawędzi nowego i starego. Ale wytwórnia właśnie taka chce być. Stare nie oznacza powrotu do przeszłości – jest nawiązaniem do tradycji, z której winiarze chcą szeroko czerpać, robiąc nowe, eksportowe wina. I podbijać nimi świat.