słowo w naczyniach glinianych. medytacje na wielki
Transkrypt
słowo w naczyniach glinianych. medytacje na wielki
4 © Wydawnictwo WAM, 2010 Redakcja Patrycjusz Pilawski Projekt okładki i stron tytułowych Andrzej Sochacki ISBN 978-83-7505-526-9 NIHIL OBSTAT. Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego ks. Wojciech Ziółek SJ, prowincjał, Kraków, 7 grudnia 2009 r., l.dz. 467/09. WYDAWNICTWO WAM ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003 e-mail: [email protected] DZIAŁ HANDLOWY tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 43 03 210 e-mail: [email protected] Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ http://WydawnictwoWAM.pl tel. 12 62 93 260 • faks 12 62 93 261 Drukarnia Wydawnictwa WAM ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków wydawnictwowam.pl 275 Spis treści Wstęp 7 ŚRODA POPIELCOWA Nie bądź aktorem, lecz sobą 13 CZWARTEK PO POPIELCU Po co wierzyć? 18 PIĄTEK PO POPIELCU Chcesz dobrze pościć? Naucz się świętować 25 SOBOTA PO POPIELCU Wirus „doskonałości” 30 I NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU Gdyby nie te dzikie zwierzęta I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK Na Sądzie nie będzie wymówki I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK Warto czekać, aby żyć I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA Znak upartego proroka I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK Tajemnica niewysłuchanych modlitw I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK Jak zdobyć bilet do nieba? I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA Jesteśmy chodzącymi lustrami II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, NIEDZIELA Ojciec wiary niełatwej II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK Usta szeroko zamknięte II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK Wahnięcia moralnej wagi II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA Garncarz lepi bez znużenia II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK Transplantacja pewna jak w banku 36 41 45 49 54 58 64 69 74 79 86 90 276 II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK Te poplątane ludzkie relacje II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA Dwie twarze w jednym człowieku III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, NIEDZIELA Świątynia Ciała przetrwa III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK Uwierz w prostotę Boga III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK Co z tym długiem? III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA Żonglerka mądrością UROCZYSTOŚĆ ŚW. JÓZEFA, MĘŻA MARYI, 19 MARCA Zaginął, a odnalazł się. Trzeciego dnia III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK Na pustyni znajdziesz drogę III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA W zwierciadle modlitwy 95 102 108 114 119 124 129 133 138 IV NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU Umarli, a jednak żywi 144 IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK Wszystko zostanie ocalone IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK Symfonie życia 151 155 ZWIASTOWANIE PAŃSKIE Co nas łączy z Bogiem? 160 IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK Na „duchowym” targowisku IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK Czy wiem, czego pragnę? IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA Biblijny lider to nie Herkules 166 173 179 V NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU Umierając przed śmiercią 183 V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK Wszyscy mają szansę 188 277 V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK Węże na zamówienie 193 V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA W niekończącej się szkole Jezusa V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK Niewygodna cząstka Dobrej Nowiny V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK Niezwykłość zwyczajności V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA Zjednoczeni, by iść w świat 198 204 211 215 NIEDZIELA PALMOWA Słuchając milczenia 220 WIELKI PONIEDZIAŁEK Zapach miłości mierzi egoistę 226 WIELKI WTOREK Wszyscy byliśmy w Wieczerniku 231 WIELKA ŚRODA Kamień, o który się potykamy 239 TRIDUUM PASCHALNE WIELKI CZWARTEK Uczta dla smakoszy 244 WIELKI PIĄTEK Kto przybił Chrystusa do krzyża? 253 WIGILIA PASCHALNA Z Chrystusem u naszego boku 268 7 Wstęp Życie ludzkie nabiera smaku, głębi i znaczenia dzięki umiejętności słuchania. Karl Rahner SJ pisał, że ta zdolność najbardziej określa duchowy rdzeń człowieka, otwierając go na Boga, bliźnich i słowo. Dlatego bycie słuchaczem nie zależy jedynie od fizycznego słuchu, wszak głuchoniemi nie słyszą, a jednak mogą słuchać. Wszyscy przychodzimy na ten świat jako niemowy, nieporadnie wydobywając z siebie pierwsze dźwięki. Wprawdzie próbujemy wydusić z siebie słowo, ale natura niemiłosiernie krępuje nasze usta. Jednak od tej pozornej słabości zależy nasz dalszy osobowy wzrost. Ktoś inny musi przemówić, abyśmy mogli odkryć, kim tak naprawdę jesteśmy. Ludzkie słowo kształtuje nas od wewnątrz, stając się zarazem kompasem w świecie, który zrazu przeraża swoim ogromem. To dzięki zachęcie rodziców, bądź opiekunów, przełamujemy lęk i stajemy na własnych nogach. Następnie, poruszeni słowem, przechodzimy kolejne etapy naszej pielgrzymiej drogi. Czy to nie dziwne, że na pozór zwykłe słowo nie tylko motywuje człowieka do działania, ale również wspiera go i dodaje mu sił? Dzieje się tak, ponieważ słowo w swej istocie nie jest jedynie zlepkiem liter i głosek czy nośnikiem znaczenia. Każde słowo (nawet użyte do złych celów) zawiera pierwiastek dobra, ponieważ przychodzi do nas z wieczności. A pośród widzialnych stworzeń mówi tylko człowiek – żywy obraz Boga. W ten sposób zdolność do słuchania, atrybut boskości, wiąże się nierozerwalnie ze słowem, znakiem nieskończoności. 8 Ponieważ życie każdego z nas jest nieustającą wędrówką, proces dojrzewania nie kończy się z chwilą osiągnięcia dorosłości. Na ziemi zawsze pozostajemy niemowlętami spragnionymi Słowa (także ludzkiego), chociaż często o tym zapominamy. Pismo św. mówi o tym wyraźnie. Święty Paweł podkreśla, że „wiara rodzi się ze słuchania” (Rz 10, 17). Powołanie to odpowiedź na usłyszane wezwanie (por. 1 Sm 3, 9). Zdaniem Jezusa, kochać Boga i bliźniego będą mogli tylko ci, którzy najpierw nauczą się uważnie słuchać (por. Mk 12, 29). Również Mądrość, bez której nie sposób dobrze żyć, woła do ludzi: „Pożądajcie słów moich, pragnijcie, a znajdziecie naukę” (Mdr 6, 11). Jednakże Słowo Boga, jak sugeruje tytuł książki, przebywa w istotach podobnych do glinianych naczyń. Co to znaczy? Oczywiście, nawiązuję tutaj do fragmentu z Drugiego Listu do Koryntian, gdzie św. Paweł porównuje głosicieli Ewangelii (czyli wszystkich ochrzczonych) do tych, którzy „przechowują skarb w naczyniach glinianych” (2 Kor 4, 7). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że św. Paweł akcentuje kruchość tych, którzy poszli za Chrystusem. Niewątpliwie. Jednakże w szerszym biblijnym kontekście ta metafora wyraża znacznie więcej. Nieco wcześniej, w tym samym rozdziale, apostoł utożsamia Dobrą Nowinę, czyli poznanie Chrystusa, ze światłem, które jaśnieje w sercach wierzących. Natomiast obraz glinianych dzbanów to zapewne echo znanej historii z Księgi Sędziów (Sdz 7, 1-25). Oto Gedeon wyrusza na polecenie Boga na wojnę przeciwko Madianitom. W tym celu dowódca izraelski wyprawia 32 tys. wojowników, by zmierzyć się z 120-tysięczną armią nieprzyjaciela. Ale Jahwe, ku zdziwieniu Gedeona, każe zredukować liczbę żołnierzy do 300-osobowego oddziału. Ponieważ bitwa rozgrywa się pod osłoną nocy, każdy Izraelita w jednej ręce niesie gliniany dzban, w którym ukrywa zapaloną pochodnię, a w drugiej róg. Wojownicy, dochodząc po ciemku 9 do obozu wroga, rozbijają dzbany, rozświetlają ciemności pochodniami i trąbią w rogi. Tym sprytnym zabiegiem Izraelici zaskakują Madianitów, przerażając ich łuną światła i przeraźliwym dźwiękiem w środku nocy, i odnoszą zwycięstwo. Święty Paweł, czyniąc aluzję do tej opowieści, twierdzi, że „narzędziem”, które powoduje pęknięcia w glinianych sercach wierzących, są napotykane przez nich przeciwności losu, prześladowania i inne niedogodności życiowe. Cierpienie sprawia, że światło i moc Chrystusa bardziej objawia się w chrześcijanach, by następnie przez owe szczeliny ujawnić się w świecie. Przyswojona przez uczniów Ewangelia pozwala im znosić cierpienie w sposób, który zadziwia niewierzących. To świadectwo staje się dla pogan znakiem obecności Boga w świecie ogarniętym mrokiem. Słabi i nieliczni chrześcijanie (jak Gedeon z 300 wojownikami), bez użycia przemocy i odwetu, pokonują siły zła, ponieważ są nosicielami boskiego Światła. Naśladują w tym Pana, który w ludzkim ciele „rozproszył ciemności śmierci”. Biorąc pod uwagę obecne czasy, trzeba jednak zaznaczyć, że owymi niewierzącymi nie są wyłącznie ludzie wrodzy chrześcijaństwu. Często należą do nich zobojętniali i letni uczniowie Chrystusa, którzy zapomnieli, jakie skarby i zobowiązania zostały złożone w ich sercach. Bóg, wypowiadając Słowo, nie tylko podtrzymuje nas w istnieniu, lecz również kontynuuje dzieło stworzenia. Usłyszane i przyjęte słowo nieustannie nas stwarza i udoskonala. W tym celu Bóg zwraca się do nas, posługując się ludzkim słowem, zapisanym w Biblii. Nie przestaje również mówić w historii, w znakach czasu, w kulturze i sztuce, w ubogich i cierpiących, w wewnętrznych poruszeniach serca i uczuciach. Paradoksalnie taki jest najgłębszy sens słuchania Słowa Bożego zarówno w Wielkim Poście, jak i w pozostałych okresach roku liturgicznego. Pismo św. zostało nam podarowane jako drogowskaz 10 pomagający rozpoznać Boga działającego w codzienności. Odpowiadając aktywnie na Boże apele, które płyną do nas z różnych źródeł, stajemy się lepszymi ludźmi i przekonującymi świadkami wiary. Dlatego tytuł książki pośrednio nawiązuje do innego sugestywnego obrazu, tym razem z Księgi Jeremiasza. Bóg nazywa siebie garncarzem, a ludzi porównuje do gliny (Jr 18, 1-6), mając na myśli jej szczególną właściwość. Glina w rękach boskiego Twórcy poddaje się modelowaniu. Na szczęście nie jesteśmy z kamienia. Glinę, w przeciwieństwie do litej skały, można formować tylko z łagodnością i wyczuciem. Jeśli garncarzowi zabraknie tych cech, cała jego praca pójdzie na marne. Bóg zważa więc na delikatność „materiału”, z którym ma do czynienia. Jest wierny i cierpliwy, działając z wyrozumiałością i miłosierdziem. Słowo Boga znajduje upodobanie w skończonych istotach, które podatne są na zmianę i wewnętrzną transformację. Biblia dostrzega więc w człowieku paradoksalne napięcie. Jesteśmy gotowymi dzbanami, z których już promieniuje Boże światło, a zarazem gliną, naczyniami w trakcie procesu tworzenia, które podlegają ciągłym przeobrażeniom. Wszyscy znajdujemy się wciąż na kole Garncarza, a Jego Słowo (objawiające się na różne sposoby) jest ręką, która urabia nas na podobieństwo Chrystusa. Ta idea w pewnym sensie przenika wszystkie czytania Wielkiego Postu, czyniąc ten okres liturgiczny czasem nadziei i przemiany, a nie smutku i zwieszonej głowy. Ponieważ książka ta ukazuje się w roku poświęconym w Kościele kapłaństwu, chciałbym podzielić się pewną osobistą refleksją. Gdybym miał określić, jaka część mojego jezuickiego i kapłańskiego powołania jest dla mnie kluczowa i sprawia mi najwięcej radości, wskazałbym słuchanie i głoszenie Słowa. Tę misję przedłożyłbym nawet nad sakramentalną posługę, 11 która, nawiasem mówiąc, także łączy się ze Słowem. Całkiem niedawno ze zdumieniem odkryłem, że według Ewangelii św. Marka Jezus powołał uczniów przede wszystkim po to, „aby Mu towarzyszyli” (Mk 3, 14). Zanim apostołowie zaczęli szerzyć Dobrą Nowinę i uzdrawiać chorych, najpierw mieli aktywnie przysłuchiwać się mowie Jezusa i przypatrywać się Jego działalności. Ta kolejność nie jest przypadkowa. Słuchanie Chrystusa poprzedza wszelkie inne działanie. To odkrycie spowodowało, że przestawiłem akcenty. Najpierw uczę się słuchać Słowa, a potem staram się je głosić w różnych formach. Zebrane tutaj rozważania na każdy dzień Wielkiego Postu i Triduum Paschalnego są właśnie świadectwem mojego nasłuchiwania Pana i Jego milczenia. Są próbą podzielenia się z braćmi i siostrami w wierze, w jaki sposób odczytuję Bożą mowę skierowaną do mnie w Tradycji, w ludzkiej mądrości, w relacjach, w wydarzeniach i w osobistej historii życia. Większość medytacji krąży wokół pytań, rozterek i zadziwień, które Słowo Boże wzbudziło w moim sercu. Są to pytania, na które nie zawsze znajduję odpowiedzi. Ale może na tym właśnie polega ich wartość, że pytania każą cierpliwie czekać na krzepiące słowo. Pismo św. nie jest traktatem filozoficznym, ani nawet teologiczną rozprawą w dzisiejszym „naukowym” rozumieniu tego słowa. Głównym bohaterem Biblii jest oczywiście objawiający się Bóg, ale równie ważnymi postaciami są ludzie z krwi i kości, nieróżniący się wielce od nas, uwikłani w plątaninę uczuć, pełni pasji i pragnień, błądzący i upadający. To istoty działające, ulegające zmianom, pokusom i rozmaitym nastrojom, nieświadome własnych słabości, zranione i tęskniące, a równocześnie zdolne do heroicznych aktów. Z takimi partnerami Bóg prowadzi odwieczny dialog, pokazując im, jak i co wybierać, w którym kierunku zmierzać i kiedy zawrócić ze złej drogi. 12 Chociaż zebrane tutaj medytacje, opublikowane pierwotnie na „Mateuszu” w 2009 roku, powstały na kanwie wielkopostnych czytań mszalnych, jednakże często teksty liturgiczne stanowią jedynie punkt wyjścia. Opracowując te refleksje do wydania książkowego, w wielu miejscach naniosłem ważne poprawki, a także dodałem rozważania na Triduum Paschalne, aczkolwiek uważam, że książkę tę można czytać z pożytkiem także poza Wielkim Postem. Dotyczy ona bowiem spraw stale aktualnych w naszym życiu, nie tylko w czasie przygotowania do świąt Zmartwychwstania Chrystusa. Dlatego książka ta może mieć różnych odbiorców. Najpierw skierowana jest ona do osób, które zamierzają owocniej przeżyć Wielki Post, otwierając się na światło płynące z codziennych czytań. Inspirację znajdą również ci, którzy pragną lepiej poznać siebie, spoglądając na swoje uczucia i postawy przez pryzmat Słowa Bożego. Rozważania przybliżają również bogactwo Tradycji, zwłaszcza niektórych ojców Kościoła i świętych. Każdy powrót do ich komentarzy odświeża umysł, poszerza horyzonty i pozwala przełamać utarte schematy. Korzyść odniosą również osoby, które słabo znają Pismo św., a chciałyby je lepiej poznać. W końcu, a raczej nade wszystko, poprzez lekturę rozważań chciałbym zachęcić czytelników do regularnego wsłuchiwania się w Słowa Pisma i Boga mówiącego w codzienności oraz do odnowienia w sobie zdolności słuchania, gdyż wielokrotnie przekonałem się, że warto to robić. 13 środa popielcowa Nie bądź aktorem, lecz sobą „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie”. (Mt 6, 1) Hannah Arendt, żydowska myślicielka, zinterpretowała powyższe ostrzeżenie Chrystusa w dość literalny sposób. Jej zdaniem, Jezus twierdzi, że nasze uczynki zachowują wartość, jeśli nie są widziane przez innych. Kiedy dobry uczynek staje się jawny wobec szerszej publiczności, traci swoją „dobroć”. W tym napomnieniu Arendt upatrywała jeden z powodów rzekomego wycofania się chrześcijan ze sfery publicznej. Czy jednak Jezus rzeczywiście chce, abyśmy ukrywali przed innymi naszą dobroć? Czy nie byłby to przejaw fałszywej pokory? Przecież sam działał publicznie. Arendt przeoczyła wcześniejsze zdanie z tej samej Ewangelii: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 16). Ale czy te dwie wypowiedzi nie wykluczają się wzajemnie? Mylne wrażenie rodzi się po części za sprawą nieprecyzyjnego tłumaczenia. Kluczem do zagadki jest pojawiające się w obu zdaniach wyrażenie: „aby was ludzie widzieli”. W oryginalnym tekście greckim znajdujemy dwa różne słowa, które zapewne z braku innych polskich odpowiedników oddano przez 14 „widzieć”. Ale w ten sposób zamazano znamienną różnicę. Kiedy Jezus mówi w Mt 6, 1 o pobożnych uczynkach, występuje tam słowo thehatridzo, które oznacza ‘robić widowisko’, ‘odgrywać rolę na scenie’, ‘wystawiać kogoś na pośmiewisko’. Przestrogę Jezusa należałoby więc tak oddać: „Nie wykonujcie uczynków pobożnych tak, aby ludzie patrzyli na was jak na ulicznych aktorów, którzy zabawiają tłum. Nie róbcie z siebie pośmiewiska”. Warto wspomnieć, że aktorzy w starożytności nosili maski – drugie „ja” – zakrywając swoje autentyczne oblicze. Z kolei w Mt 5, 16 natrafiamy na słowo eido, które może oznaczać zarówno ‘widzieć’, jak i ‘poznać’. Arystoteles pisał na początku Metafizyki, że „wszyscy ludzie z natury pragną poznawać” albo „wszyscy ludzie chcą widzieć”. Grecy używali tych dwóch słów zamiennie. Można by więc przełożyć zdanie Jezusa w następujący sposób: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli i poznali wasze dobre uczynki”. Wymowa tego zdania staje się ciekawsza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Biblii poznanie polega na zawiązaniu osobowej relacji. Poznaję kogoś, gdy z nim mieszkam, pracuję, dzielę swoje troski i radości. Z pewnością ten rodzaj poznania był bliższy mentalności słuchaczy Chrystusa. Można by więc odważyć się na jeszcze inną wersję tego zdania: „Tak postępujcie, aby ludzie chcieli was poznać, wejść z wami w relację i w ten sposób chwalić Ojca, który jest w niebie”. Wnioski okazują się zaskakujące. Przede wszystkim Jezus oczekuje od nas autentyczności, a nie udawania. Aktora się podziwia lub śmieje się z niego. Tak naprawdę nie można go naśladować. Patrząc na artystę teatralnego, widzimy odgrywaną przez niego rolę, z którą utożsamia się tylko tymczasowo. Podobnie ewangeliczny obłudnik, którego krytykuje Jezus, wychodzi na ulicę, by wzbudzić w obserwatorach wrażenie, że 15 ucieleśnia samą pobożność. Próbuje przekonać innych, że jest nosicielem światła, gdy tymczasem tego światła w nim nie ma. Na takiego człowieka spogląda się z rezerwą. Zazwyczaj budzi on krótkotrwałe zachwyty albo zostaje uznany za komedianta. Jednakże nasze czyny mają być widoczne dla innych, gdyż wymaga tego świadectwo życia zjednoczonego z Bogiem. Misja chrześcijan nie opiera się na podziwie i oklaskach. Nasze zadanie polega na tym, abyśmy swoimi postawami i czynami ożywiali w ludziach inny rodzaj widzenia, poznania płynącego z wiary. Ten rodzaj mądrości można otrzymać, odrywając uwagę od tego, co zewnętrzne, przedzierając się przez zasłony i maski. Chrześcijanie, czerpiąc Światło z Boga, żyją tak, aby inni chcieli się do nich przyłączyć, aby byli zainteresowani bliższym poznaniem, aby poczuli się zachęceni do podjęcia decyzji. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że spośród tłumów, które zachwycały się dziełami Jezusa, tylko niewielka garstka ostatecznie obrała Jego drogę. Chrystus potrzebuje ludzi wierzących jako „niosących” światło w świecie, otwartych na Niego, by przyjąć prawdziwą Światłość. Stąd przepiękne porównanie uczniów do lampy. Prawdziwe światło emanuje z tych, którzy nawet o tym nie wiedzą. Nie muszą się z tym obnosić. To oni powiedzą ze zdziwieniem na sądzie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?” (Mt 25, 37). Tym Światłem jest Bóg, który działał w Chrystusie. Dlatego kiedy Jezus czynił znaki, zdarzało się, iż „tłumy wielbiły Boga, który takiej mocy (światła) udzielił ludziom” (Mt 9, 8). Świadkowie naszych czynów, dostrzegając prawdziwe Światło, powinni spontanicznie przejść od skoncentrowania się na tym, co widać gołym okiem, do tego, co niewidzialne. Bóg daje się poznać w świecie międzyosobowych relacji. Budując wspólnotę, oddajemy Mu chwałę. To niesamowity paradoks chrześcijaństwa. Nie dowody, prze- 16 konywanie i intelektualne spekulacje rozszerzają wiarę, lecz prosty przykład życia. Nic nie jest w stanie bardziej poruszyć człowieka i przyciągnąć go do Boga niż osobiste świadectwo, które wypływa z autentycznego zaangażowania się po stronie Ewangelii. Jednym z celów nauczania Jezusa jest zachwianie naszego przesadnego zaabsorbowania zewnętrzną stroną życia, czyli troskami o to, co mamy jeść, pić i włożyć na siebie. Istnieje jeszcze wewnętrzny wymiar życia, barwna i bogata rzeczywistość, która wcale nie narzuca nam się z siłą wodospadu. To sfera relacji, spotkania i dialogu. Jeśli ją lekceważymy lub poświęcamy jej minimum czasu, z wolna stajemy się jałowi i powierzchowni. Niestety, często po uszy tkwimy w tym, co można dotknąć, poczuć, zbadać, posmakować, zdobyć, posiąść. Tylko wytrwałe pielęgnowanie relacji z ludźmi i z Bogiem chroni nas przed przytłaczającą siłą zewnętrzności. Dlaczego? Ponieważ królestwo zewnętrzności opiera się na prawie przewidywalności, kalkulacji i używania. W królestwie wewnętrzności panuje zaufanie, szacunek względem Boga i człowieka, wsłuchiwanie sie w siebie nawzajem, cechy niezbędne w osobowym dojrzewaniu. Jeśli tylko to, co widzialne i materialne, wypełnia naszą codzienność, nic dziwnego, że wielu ludzi czuje się tak, jakby żyli w ogromnym, samotnym tłumie. Z tego powodu nasze relacje nie są satysfakcjonujące. Nadmierne troski sprawiają, że nie mamy czasu dla siebie, bo rzekomo tyle spraw nas zajmuje. A czasem chodzi tylko o przeformułowanie hierarchii wartości i priorytetów. Często żyjemy niezainteresowani sobą, gdyż nasze postrzeganie świata jest jednowymiarowe. Dlatego rodzice „nie widzą” swoich dzieci. Mąż „nie widzi” swojej żony, lub na odwrót, chociaż wszyscy mieszkają w tym samym domu. Przyjaźnie należą do rzadkości, gdyż boimy się odsłonić przed in- 17 nymi i pozbyć swoich masek. Nieraz wydaje się, jakbyśmy nie oczekiwali od siebie niczego szczególnego. A jednak wewnątrz nas ciągle płonie tęsknota za relacją i miłością. Czy zewnętrzność jest zła? Czy powinniśmy się jej pozbyć? Bynajmniej. Ale jako istoty cielesno-duchowe możemy nasze życie łatwo zredukować do tego, co drugorzędne. W tym sensie „Strzeżcie się, żebyście…” może być mottem Wielkiego Postu i całego życia. Jest to wezwanie do tego, aby nasze wewnętrzne motywacje poddać transformacji, aby osiągnąć równowagę między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne, aby odkryć wartość relacji, wspólnoty i osobistego chrześcijańskiego świadectwa. To długi proces. Nie na jeden Wielki Post. Nasz zwrot ku zewnętrzności spowodowany jest tym, że obecność Boga w codziennym życiu stawiamy pod znakiem zapytania lub nie potrafimy jej zauważyć. Dzieje się tak, ponieważ my sami nie jesteśmy w Niego wpatrzeni. Trudno wówczas napełnić się Światłem i nieść je innym ludziom. Dlatego Bóg wyprowadza nas na pustynię, która przebudza nas ku wewnętrznemu wymiarowi życia. Skorzystajmy z tej szansy. 18 czwartek po popielcu Po co wierzyć? „Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Boga swego, Pana, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać ojcom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi”. (Pwt 30, 15-16) Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pragniemy wiedzieć, dokąd zmierzamy. W głębi serca chcemy mieć pewność, że nasze wysiłki nie idą na marne, że w sumie w życiu nie chodzi jedynie o jedzenie, picie i pracę. Dzisiejsze czytanie zwięźle ukazuje, że poczucie sensu (błogosławieństwo) nie przychodzi do nas automatycznie. Musimy się zdeklarować i obrać właściwy kierunek, gdyż, wbrew pozorom, nasze przeznaczenie nie jest z góry określone. Chodzi o wybór, który naznaczy całe nasze życie. Parafrazując słowa Mojżesza, można by to ująć tak: „Chcesz odnaleźć sens? Musisz wziąć odpowiedzialność za siebie, opowiedzieć się po stronie Boga, ukochać życie, wszak nie ma innej drogi do szczęścia”. Tak myślał człowiek biblijny i, powiedzmy, jeszcze człowiek średniowiecza. Wówczas, przynajmniej teoretycznie, ludzie nie wyobrażali sobie egzystencji bez Boga, który przenikał wszyst- 19 kie dziedziny życia. Założenie było proste: albo wierzysz, albo odwracasz się plecami, ale musisz liczyć się z konsekwencjami. Mojżesz twierdzi, że tylko miłość do Boga i słuchanie Jego głosu gwarantuje życie. Ale o jakie życie tutaj chodzi? W tym przypadku, i to może nas zdziwić, nie chodzi o życie po śmierci. Mojżesz mówi do całego narodu, iż bycie wiernym Bogu zapewni mu „długie trwanie na ziemi”. Bóg istnieje i jest z nami, ale Jego łaskawości możemy doświadczyć tylko w czasie. Pierwotna wiara Izraelitów w Boga opierała się na przekonaniu, że nie istnieje życie po tym, jak na zawsze zamkniemy oczy. Człowiek był pyłem wziętym z ziemi i do niego miał powrócić. Starożytni Izraelici sądzili, że w człowieku nie istnieje nic, co mogłoby przetrwać poza stworzoną rzeczywistością. Widać to w modlitwie Psalmisty, zagrożonego przez wrogów, który prosi o wybawienie od niebezpieczeństwa śmierci: „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?” (Ps 30, 10). Tylko żyjący człowiek może służyć Jahwe i być Jego świadkiem. Izraelici wierzyli w Boga, by zabezpieczyć sobie nieśmiertelność na ziemi. Wczesny Izrael był więc bardziej zainteresowany przetrwaniem wspólnoty niż pośmiertnym losem poszczególnych jednostek. Nieśmiertelność oznaczała zrodzenie potomstwa, które przez zachowywanie pamięci o przodkach chroniło przed wiecznym zapomnieniem. Oczywiście, ta świadomość zmieniała się przez wieki. Wiara w przyszłe życie wyłaniała się stopniowo. Zrazu jako tajemnicza egzystencja cienia w Szeolu, a następnie pojawiły się niewyraźne przebłyski zmartwychwstania. Jednak u początków historii Izraela liczyło się doczesne powodzenie, obfite plony, bezpieczeństwo, posiadanie ziemi, bogactwo, gromadka dzieci. Te dobra dawały poczucie sensu, którego wierzący doświadczali w „nagrodę” za 20 bycie posłusznym Bogu. Wiara wiązała się ściśle z troską o los przyszłych pokoleń, a nie z osiągnięciem osobistego zbawienia. Życie ziemskie, a nie niebieskie, bez Boga po prostu nie mogło się udać. Wydaje się, że dzisiaj sytuacja jest odwrotna. Wielu współczesnych powiedziałoby, że skoro po śmierci nic nie ma, to po co angażować się w życie religijne. Dlaczego? Ponieważ powodzenie w nowoczesnym świecie w gruncie rzeczy zależy od nas. Jesteś w kiepskim nastroju? Pewnie brakuje ci magnezu, łyknij parę kapsułek. I po sprawie. Czujesz się psychicznie zmęczony? Poproś lekarza o prozac. Pragniesz wyleczyć się z ciężkiej choroby? Przecież to tylko kwestia odpowiedniej sumy wręczonej ordynatorowi. Obawiasz się, że wichura zerwie ci dach z domu? Ubezpiecz się i śpij spokojnie. Chcesz zwiększyć urodzaj? Użyj sztucznych nawozów. Kurczaki rosną za wolno? Dosyp hormonów do paszy. Nie możesz osiągnąć sukcesu? Zmień otoczenie, które negatywnie wpływa na ciebie. I tak wydaje się nam, że niemal na wszystko można znaleźć jakąś receptę, dopóki nie natrafimy na granice, których nauka i medycyna nie potrafią przekroczyć. Szczególnie w ostatnich dwóch wiekach stworzyliśmy i odkryliśmy bardzo wiele. Przynajmniej częściowo poskromiliśmy naturę i wyjaśniliśmy jej prawa. Wysyłamy sondy na Marsa i zgłębiamy tajniki czarnych dziur. Równocześnie stale kreujemy sztuczne potrzeby i wmawiamy sobie, że bez ich zaspokojenia nie przetrwamy, co wrzuca nas w błędne koło produkcji i konsumpcji. Nietrudno więc dojść do przekonania, że wiara w Boga jest zupełnie niepraktyczna, skoro w sumie nieźle nam idzie. W jaki sposób Bóg mógłby nam jeszcze dogodzić? Jeśli już wierzyć w Boga, to tylko w takiego, który zabezpieczy nam płynne i w miarę spokojne spędzenie życia na ziemi. Jeśli, przeciwnie, Bóg kładzie nam kłody pod nogi i nie spełnia naszych 21 życzeń, nie warto sobie zaprzątać Nim głowy. Ale taki „Bóg” to biblijny bożek, który de facto nie istnieje lub co najwyżej przychodzi do nas jak wilk w owczej skórze, by pozbawić nas resztek duchowej energii. Nieco inaczej wygląda sprawa z naszym pozagrobowym losem. Tam ludzka władza i przenikliwość nie sięga. Nie mamy kontroli nad przyszłością. Na tym świecie jakoś sobie radzimy, ale co będzie potem? Oto wielka niewiadoma, która budzi nasze drżenie. Dlatego na wszelki wypadek lepiej mieć się na baczności i liczyć się z Bogiem. Zdarza się wówczas, że strach przed potępieniem, karą i sądem lub, z drugiej strony, oczekiwanie na wieczną nagrodę może być jedyną motywacją wiary. Ciekawe, co stałoby się z nami, gdyby Bóg nagle orzekł, że życia po śmierci nie będzie. Jak byśmy wówczas zareagowali? Czy natychmiast przestalibyśmy chodzić do kościoła? Jak ta rewelacja wpłynęłaby na nasze wybory? Czy zreformowalibyśmy naszą codzienność? Czy zrezygnowalibyśmy z dotychczasowych standardów moralnych? Czasem warto zrobić sobie takie hipotetyczne, lecz odświeżające ćwiczenie duchowe. Ba, są i tacy chrześcijanie, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie, a jednak pojawiają się co niedzielę na Mszy św. To dopiero jest kuriozum. Załóżmy, że słowa Mojżesza nie straciły nic ze swej aktualności i bez Boga nie sposób dobrze żyć. Co w takim razie mogłyby one oznaczać dla nas dzisiaj? Jak rozumieć Bożą opiekę nad nami, skoro rzeczywiście wiele spoczywa w naszych rękach? Przede wszystkim, i to jest nasza pociecha, istnieją różne stopnie wiary. Nie tylko wiara doskonała. Bóg przez wieki objawiał prawdę o sobie, o życiu po śmierci, a to oznacza, że wychowuje nas powoli. Nie chce niczego narzucać, zwłaszcza że często nie jesteśmy gotowi do przyjęcia Jego orędzia i niezdolni do wcielenia go w życie. Przez całe lata Bóg toleruje nasze wypaczone wyobrażenia, nie niszcząc 22 ich w drastyczny sposób. A równocześnie odsłania przed nami szerszy horyzont, zapraszając do porzucenia ciasnych i egoistycznych oczekiwań. Nie można również kochać Boga, dla niego samego, ani bliźniego na zawołanie, błyskawicznie. Do takiej miłości dojrzewamy powoli. Nie od razu nasze związki i przyjaźnie tchną bezinteresownością najwyższych lotów. Bóg akceptuje, że na początku lgniemy do Niego, aby „coś” otrzymać: błogosławieństwo, powodzenie, urodzaj, zdrowie, życie wieczne w obliczu lęku przed unicestwieniem. Najwyraźniej taka jest dynamika rozwoju wiary. Podobny proces można zauważyć w naszych relacjach z bliźnimi. Jako chrześcijanie, paradoksalnie, nie powinniśmy wierzyć w Boga tylko ze względu na obiecaną nagrodę albo niepewność co do jej otrzymania. Takim rozumieniem kierował się Blaise Pascal w swoim słynnym zakładzie: Jeśli ktoś wierzy w istnienie Boga, to traci życie doczesne, pojmowane jako korzystanie z przyjemności, ale w zamian otrzymuje życie wieczne. Jeśli nie wierzy, to cieszy się powabami życia doczesnego, ale traci wieczną nagrodę. Pascal wykalkulował, że wiara bardziej się opłaca, ponieważ ryzykujemy tylko krótki czas naszego ziemskiego życia. Lepiej więc wierzyć nawet na chybił trafił. Można i tak. Jednakże nie nagroda jest ważna, ale sam Bóg, który w istocie jest naszą zapłatą, bynajmniej nie po śmierci, ale już teraz. W Ewangelii św. Jana Jezus wyraźnie mówi, że życiem wiecznym cieszą się ci, którzy wierzą w Niego i spożywają Jego Ciało i Krew. Odtąd granica między doczesnością a wiecznością nie jest już taka wyraźna. Bóg nie mieszka „tam”, a my, biedni, „tutaj”. Ponadto Stary Testament zna osoby, na przykład Hioba lub Jeremiasza, które wierzą w Boga pomimo nieszczęścia, choroby, braku czy zauważanego powodzenia u tych, którzy żyją 23 tak, jak im się podoba. W tym punkcie Bóg chrześcijan i Izraela wymyka się wszelkim pogańskim wyobrażeniom. Nie jest kapryśny ani zobowiązany do tego, aby spełniać każde nasze życzenie. Poniekąd to normalne, że od Boga jako kogoś, kto wszystko przekracza, oczekujemy wsparcia i cudownych interwencji. I bardzo często je otrzymujemy, nawet o tym nie wiedząc. Niemniej, w zależności od tego, czy coś służy naszemu dobru, Bóg jednym razem nam pomaga, a innym wydaje się być głuchy na nasze wołanie. Jemu chodzi o nasze dojrzewanie, a my nie zawsze mamy to na względzie. W wierze chodzi również o ziemską pomyślność. Bóg działa w tym świecie, a nie dopiero po śmierci. Dlatego świat jest czymś więcej niż tymczasową sceną, na której odgrywamy nasze role, by później zostać zaklasyfikowanymi do odpowiedniego departamentu w niebie. Pierwotna wiara Izraela podkreślała bardzo stanowczo, iż nie powinien nam być obojętny los tych, którzy po nas odziedziczą ziemię. Ta pamięć o przyszłych pokoleniach wyraża się chociażby w roztropnym używaniu zasobów naturalnych. Beztroska i obojętność współczesnego człowieka, zwłaszcza w krajach bogatych, objawia się często w naiwnym przekonaniu, że źródła energii są praktycznie niewyczerpane i można z nich korzystać bez ograniczeń. Tylko w Stanach Zjednoczonych zużywa się dziennie kilkadziesiąt milionów papierowych kubków na kawę. By je wyprodukować, trzeba rocznie ściąć spore połacie lasów. Nie wspomnę już o pospolitym, zwłaszcza w naszym kraju, zaśmiecaniu środowiska, czyli w sumie o braku poszanowania dla przyrody jako daru, o który trzeba dbać. Takie zachowanie to przejaw egoizmu: ważne, żeby nam wystarczyło, po co trapić się tym, z czym będą się musiały zmierzyć nasze dzieci. W jakim miejscu znajduję się w mojej wędrówce wiary? Skąd czerpię motywację, aby wierzyć w Boga? Czy jest On 24 dla mnie matką chrzestną z Kopciuszka, firmą ubezpieczeniową, pogotowiem ratunkowym, Batmanem ratującym z każdej opresji? A może kimś, kto pomimo mojego miotania się i traktowania Go po macoszemu, ciągle zaprasza do zachwycenia się Jego pięknem? Bóg nie odwraca się od nas, nawet jeśli skrycie myślimy, że Go już na tym świecie nie potrzebujemy.