UMARŁA BRYGADA, czyli SEANS w TEATRZE

Transkrypt

UMARŁA BRYGADA, czyli SEANS w TEATRZE
UMARŁA BRYGADA, czyli SEANS w
TEATRZE SOCREALISTYCZNYM
Lesław Czapliński
UMARŁA BRYGADA,
czyli seans w teatrze socrealistycznym
Stara, nieczynna hala fabryczna niczym stanowiąca
tło w przedstawieniu według „Braci Karamazow” z
filmu Petra Zelenki. Być może ta asocjacja jest
zamierzona, albowiem mamy tu do czynienia także z
czeskim autorem i czeskimi bohaterami. W tej
scenerii pojawia się postać ze sztuki Vaška Kani
„Brygada szlifierza Karhana” (gra ją Wojciech Błach)
i przyzywa z przeszłości swych dawnych towarzyszy,
którzy wraz z nim tu pracowali w heroicznych czasach
budowy socjalizmu. Ożywają wszelako nie głosy z
przeszłości, lecz wycięte z tektury sylwetki z
naklejonymi nań fotograficznymi podobiznami aktorów,
grających niegdyś tę sztukę, bo nie jest to apel
widm, przywoływanych z odległych wspomnień, lecz
seans w socrealistycznym teatrze, jaki stworzyła
grupa inicjatywna skupionych wokół Kazimierza Dejmka
absolwentów szkoły aktorskiej, co dało początek
łódzkiemu Teatrowi Nowemu. I teraz po z górą
półwieczu, nosząc imię swego założyciela, powraca on
do kultowej w tamtych czasach sztuki (w oparciu o
nią powstał też w Polsce film „Dwie brygady”, będący
owocem zbiorowej reżyserii absolwentów łódzkiej
szkoły filmowej i ukazujący konflikt pomiędzy
robotnikami jako nakładający się na artystów,
przygotowujących o nich spektakl), choć samo pojęcie
nie było wtedy znane, ani chyba nie byłoby dobrze
widziane, zważywszy urzędowy ateizm…
Nie jest to jednak próba „muzealnej” rekonstrukcji
historycznego już przedstawienia. Za sprawą
przemarszu postaci ze swoimi tekturowymi sobowtórami
przywołany zostaje raczej Tadeusz Kantor i jego
„Umarła klasa”, a więc twórca, który z socrealizmem
jako żywo nie miał nic wspólnego. I jak w jego
seansie teatru śmierci lalki, tak tu wspomniane
wizerunki wielokrotnie powracają w trakcie trwania
przedstawienia i poprzez swój mechaniczny charakter
przydają postaciom znamion na poły automatów, czy w
tym przypadku należałoby raczej powiedzieć robotów.
Zarazem
jest
to
swoiste
signum
temporis
współczesnego teatru. Swego czasu do Kantora
ostentacyjnie nawiązywał w swych widowiskach Janusz
Wiśniewski, a całkiem niedawno podążyła tym tropem
Maja Kleczewska w wystawionym w warszawskim Teatrze
Narodowym „Maracie/Sadzie” Weissa. Widocznie we
wszelkich grach z pamięcią nie sposób uciec od
spuścizny tego twórcy?
W łódzkiej inscenizacji dominuje wszakże estetyka
polskiego teatru studenckiego z lat 70. (np.
„Pleoznasmusa”), czy szerzej alternatywnego,
związanego z ówczesną kontrkulturą. Polega to na
odwoływaniu się do dość plakatowych, by nie rzec
uproszczonych środków wyrazu, operowaniu bardziej
tłumami, czy większymi grupami osób, niż budowaniu
relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami, a co za
tym idzie tworzeniu napięcia poprzez posługiwanie
się krzykiem oraz bezładną bieganiną na tle
migocących świateł. Współczesnym wkładem okazało się
jedynie zmultiplikowanie przestrzeni za sprawą
rozstawionych w niej telewizyjnych monitorów,
transmitujących wydarzenia, rozgrywające się poza
miejscem gry, czy stwarzających rodzajową atmosferę
poprzez przywołanie starych kronik filmowych,
dotyczących wspomnianego spektaklu założycielskiego.
A zatem dość nieśmiało zdekonstruowano stary tekst i
nieco krytycznie go przepisano, dostosowując do
współczesnych realiów społeczno-obyczajowych, a
można było w ramach tej metody, powszechnie dziś
praktykowanej w teatrze o ambicjach zaangażowania
ideowego (np. inspirowanego feminizmem bądź
subkulturą gejowską), odpowiednio do czasów odwrócić
role i sprawić, iż tym razem reprezentanci starszego
pokolenia wykazywaliby socjalistyczne resentymenty,
a młodsi staraliby się wprowadzić nowe porządki
indywidualnej pogoni za zyskiem?… Można też było
socjalistyczne
współzawodnictwo
pracy
przetransponować na kapitalistyczny wyścig szczurów,
ukazując niezmienne mechanizmy wyzysku, niezależne
od zmieniających się ustrojów. Mnie jednak wydaje
się, ze istniała jeszcze jedna szansa na stworzenie
o wiele bardziej efektownego widowiska poprzez
przydanie efektu dziwności anachronicznemu dziś
tekstowi Kani na przykład w formie adaptacji
musicalowej, wykorzystującej w charakterze oprawy
materiał muzyczny z tamtej epoki, a więc na przykład
nie tylko pieśni masowe, ale przede wszystkim
ówczesne, autentycznie popularne przeboje. W ten
sposób dałoby się przywołać coś z autentycznego
klimatu tamtych czasów. Zresztą w pewnym sensie
poczyniono w tym kierunku nieśmiały krok, stylizując
aktorkę, występującą w roli sekretarza partyjnej
organizacji, a faktycznie stanowiącej alegorię
tejże, na filmową gwiazdę, niedostępną jak tamta, z
mikrofonem w ręce komenderującą podporządkowanymi,
ale zarazem i urzeczonymi nią robotnikami.
A tak naprawdę nie do końca wiadomo, po co wznowiono
ten naiwny i z dzisiejszej perspektywy całkiem
martwy zabytek dramatyczny z zamierzchłej historii?
Czy tylko dlatego, aby stało się zadość rocznicowym
obchodom?
Od „Brygady szlifierza Karhana” przed półwieczem
wszystko się zaczęło dla łódzkiego Teatru Nowego,
ale mimo wszystko mam nadzieję, że się nie skończy?
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi: Vašek Kania „Brygada szlifierza
Karhana”. Adaptacja:
Tomasz Śpiewak. Reż. Remigiusz Brzyk. Scen. Justyna Łagowska Kost. Agata
Skwarczyńska.
Muz. Jacek Grudzień.