Pobierz tekst

Transkrypt

Pobierz tekst
Łacina 2.0
Rafał Toczko
Wstęp
Pewien student medycyny jednej z najlepszych polskich uczelni podzielił się na facebookowym
profilu akcji „Polska w Europie – łacina w szkole” (https://www.facebook.com/lacinawszkole)
następującą myślą o łacinie: „To język martwy, powinien być wykladany tylko humanistyczno-językowym onanistom, a nie ludziom którzy w życiu go nie użyją” (pisownia oryginalna). Powiedział
to swoimi słowami, ale wypowiedział myśl dla wielu, niestety, oczywistą: łacina się nie
przydaje, więc jest zbędna. Przesłanka tego rozumowania jest jednak nieprawdziwa, więc
i wniosek błędny.
Łacina się przydaje! Istnieją badania na temat użyteczności nauki łaciny, prowadzili je uczeni
amerykańscy, brytyjscy, niemieccy i szwajcarscy (po szczegóły odsyłam na stronę: http://www.
traditio-europae.org/Dzialalnosc_Fundacji/Polska_w_Europie_-_Lacina_w_szkole_badania.html).
Wszystkie badania potwierdziły, że młodzież na wczesnym etapie ucząca się łaciny osiąga lepsze
niż rówieśnicy rezultaty w nauce języka ojczystego. Niektóre z badań wykazały, że nauka łaciny
pomaga także w innych przedmiotach, także ścisłych, a w rozwijaniu zdolności analitycznych
i myślenia asocjacyjnego ustępuje tylko matematyce i fizyce. Co więcej, Brytyjczycy zlecili
przeprowadzenie profesjonalnej ankiety wśród osób mających kontakt z nauką łaciny i/lub kultury
antycznej (classcics). Wyniki tej ankiety można znaleźć na stronie http://www.friends-classics.
demon.co.uk/survey.doc. Uderzające jest, że aż 47% ankietowanych menedżerów uznało, iż swoją
wiedzę i umiejętności wyniesione z nauki łaciny, greki czy kultury antycznej wykorzystuje w pracy, że
są one w niej pożyteczne. Podobnie uważa 65% nauczycieli i wykładowców akademickich.
Oczywiście, są też korzyści znacznie trudniejsze do zmierzenia: takie jak możliwość uczestniczenia
w kulturze, odczytywania tekstów i artefaktów powstających przez ponad dwa tysiąclecia dla
ludzi znających język łaciński. Znajomość łaciny i kultury antycznej wykorzysta więc niejeden
literaturoznawca, archeolog czy historyk jako specjalista, a każdy z nas odwoła się do niej jako
amator, czytając Słowackiego, Joyce’a, zwiedzając Europę, zastanawiając się nad ustrojami
politycznymi, systemem prawnym etc. Cywilizacja europejska naprawdę ma swoje korzenie
w antyku grecko-rzymskim, wiele jego elementów naprawdę zostało przeszczepionych na grunt
chrześcijaństwa i nie jest to wymysł filologów klasycznych. Wielu Polaków jednak o tym nie wie –
bo skąd?
To, że łacina jest prawie nieobecna w polskiej szkole, nie znaczy, że jest tak wszędzie. Wśród
wszystkich uczniów w Niemczech (dane z roku 2006/2007) 12% uczy się łaciny, w Polsce
(2009/2010) – 0,3%. To jest 40 razy mniej. W Niemczech istnieją regiony (Bawaria, Badenia-Wirtembergia i Hesja), gdzie gimnazjalista w wieku lat 11–12 wybiera pierwszy język obcy. Ma do
wyboru język angielski lub łacinę i często decyduje się na łacinę (angielskiego i tak się przecież
nauczy)! Dane o nauce łaciny w wielu innych krajach europejskich zgromadzono na stronie http://
www.traditio-europae.org/Dzialalnosc_Fundacji/Polska_w_Europie__Lacina_w_szkole_dane_statystyczne.html. Na Zachodzie Europy łaciny uczy się więcej uczniów niż
Polsce i, co najważniejsze, uczą się jej oni w większym wymiarze godzinowym.
Łacina nie jest też językiem całkowicie martwym. Nie pozwala jej umrzeć grono licznych
pasjonatów „łaciny żywej” czy też „konwersacyjnej”. Mamy więc, nawet w Polsce, internetowe
serwisy wiadomości po łacinie: http://ephemeris.alcuinus.net/ (serwis ten w ciągu ostatnich trzech
lat odwiedziło prawie 500 000 ludzi!), http://www.radiobremen.de/nachrichten/latein/, internetowe
radio łacińskie: http://yle.fi/radio1/tiede/nuntii_latini/, kongresy, warsztaty i spotkania kół „łaciny
żywej”: http://amu.edu.pl/en/home/about-us/conferences-and-events/summer-schools/summerschool-of-spoken-latin, i tłumaczenia książek na łacinę, ostatnio Hobbita Tolkiena: http://www.
thebookseller.com/news/latin-hobbit-harper.html
www.muzea.malopolska.pl
Łacina się przydaje, łacina nie umiera, quod erat demonstrandum. Najważniejsze wydaje mi
się jednak to, że spotkanie z łaciną i kulturą antyczną może być pasjonującą przygodą, która
dostarczy nam wielu nowych, niespodziewanych doświadczeń, przysporzy czasem nieoczekiwanych
emocji, zapozna z ważnymi ideami, dowcipnymi myślami i pozwoli lepiej poznać siebie. Czytanie
w oryginale, a więc spotkanie niemal twarzą w twarz z genialnymi twórcami, takimi jak Owidiusz,
Apulejusz czy św. Augustyn, jest po prostu wartością samą w sobie, sądzę, że nieprzemijającą.
Historia w służbie narodu
Herodot spisał Dzieje dla zachowania pamięci o ważnych z jego punktu widzenia wydarzeniach.
Tukidydes w Wojnie peloponeskiej dokonał pierwszej znakomitej próby obiektywizacji procesu
historycznego, tak aby każdy, kto w przyszłości przeczyta jego dzieło, wiedział, jak należy się
zachować w podobnych okolicznościach. Salustiusz, znakomity rzymski historyk z I wieku przed
Chrystusem, był jednak pewien, że Ateńczycy wcale nie osiągnęli najwięcej spośród wszystkich
ludów, ale ponieważ posiadali najlepszych historyków i mówców, którzy chwałę Aten wynieśli na
szczyty nieosiągalne dla innych, wszyscy dali się zwieść. Chwała Aten więcej zawdzięcza chwalcom
niż chwalonym. Pisanie historii uznał więc ten trzeźwy Rzymianin za narzędzie marketingowe.
Urodzony w Bieczu Marcin Kromer (1512–1589) zastosował się do zdroworozsądkowej rady
Salustiusza. Postanowił przybliżyć światłym europejczykom, kim są Polacy, jaki jest kraj, który
zamieszkują, i skąd się w nim wzięli. Po stworzeniu swojego opus vitae zatytułowanego De
origine et rebus gestis Polonorum, postanowił napisać obszerną broszurę w dwóch księgach na
temat Polski i Polaków. Wydał ją w 1577 roku pod tytułem Polonia sive de situ, populis, moribus,
magistratibus et republica regni Polonici (Polska czy też o położeniu, ludności, obyczajach,
urzędach i sprawach publicznych Królestwa Polskiego). Ukazała się ona równocześnie w starym
rzymskim mieście Colonia Claudia Ara Agrippinensium, czyli w Kolonii, oraz Bazylei, a ponieważ
cieszyła się popularnością, wkrótce pojawiły się następne wydania. Co ciekawe, na język polski
została ona przetłumaczona dopiero prawie 300 lat później.
A oto czego Europejczycy mogli się z niej o nas dowiedzieć (tekst w przekładzie Władysława
Syrokomli z 1853 roku):
„Umysły Polaków są otwarte i łacne, zdolniejsze być oszukanemi niż oszukiwać, raczej dojednawcze
niż draźliwe”.
„Polak jest towarzyski, grzeczny, uprzejmy i skory do gościnności tak dalece, że nawet ludzi
nieznanych i obcych nietylko rad gościnnie przyjmuje, lecz owszem zaprasza i ze wszelką
uprzejmością im służy; a niedosyć iż się chętnie skłania ku towarzyskiej poufałości, lecz
owszem giętki jest do przejmowania i naśladowania obyczajów tych, z którymi żyje, zwłaszcza
cudzoziemców”.
„Cera ludzi w Polsce jest niemal biała, włos płowy bardziej światły; wzrost mierny lub mało co
wyższy; siła i zręczność ciała niepospolita. Wyjąwszy niewiasty, a mianowicie panny u szlachty
i w miastach, które się upiększają i być szczupłemi starają, zresztą lud niewielce się troska o swe
przyozdobienie”.
Książka dostępna jest w wersji cyfrowej zarówno po łacinie: http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/
docmetadata?id=1253&from=publication,
jak i po polsku: http://delta.cbr.edu.pl/dlibra/doccontent?id=148&dirids=1.
www.muzea.malopolska.pl
vv
Solid bizantyjski
Muzeum Ziemi Bieckiej
Chrześcijaństwo a rzymskie monety
Fakt rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa z małej Palestyny na teren całego cesarstwa rzymskiego
był nie tylko doniosły, ale i zdumiewający. Jeden ze starożytnych apologetów, Euzebiusz z Cezarei,
widział rękę Logosu w tym, że Oktawian August zapewnił jedność polityczną i pokój na tak
wielkim obszarze, przez co umożliwił apostołom podróże misyjne. Zadziwia nas także fakt, że
chrześcijaństwo przyjęli już w IV wieku cesarze. O ile sprawa chrztu Konstantyna Wielkiego nie jest
pewna, o tyle jego synowie i wszyscy następcy, z wyjątkiem Juliana Apostaty, byli chrześcijanami.
Teodozjusz Wielki pod koniec IV wieku uczynił chrześcijaństwo jedyną legalną religią.
Ciekawym zajęciem jest śledzenie tego, w jaki sposób symbolika pogańska została przez
chrześcijan zinterpretowana, a jej elementy przekształcone w znaki nowej religii. Monety stanowią
doskonały materiał do takich obserwacji. Z okresu panowania Konstantyna Wielkiego posiadamy
ponad 1300 monet z brązu, a jedynie 1% spośród nich zawiera elementy symboliki chrześcijańskiej.
Przede wszystkim występuje tam labarum – sztandar z chrześcijańskim znakiem chi-rho.
Charyzmą bądź chrystogramem.
As-Constantine-XR_RIC_vII_019 1
Wiele symboli z monet cesarskich Konstantyna i jego następców jest jednak ambiwalentnych. Już
po śmierci Konstantyna Wielkiego – pierwszego, który uznał chrześcijaństwo za legalne, a nawet
ofiarował Kościołom donacje, uczestniczył w sporach doktrynalnych i zwoływał synody biskupie –
ukazały się osobliwe monety. Widzimy na nich, jak Konstantyn leci na rydwanie, a z nieba sięga po
niego dłoń. Czyja to dłoń? Boga Słońce czy Boga Abrahama? Podobnie jest z bardzo popularnym
www.muzea.malopolska.pl
na brązowych monetach przedstawieniem głowy Konstantyna wpatrzonego w niebo. Któremu
z niebieskich mieszkańców zaufał? Przewagą tych ambiwalentnych symboli było to, że zarówno
poganie, jak i chrześcijanie mogli je interpretować na swoją korzyść. I na tym chyba mennicom
cesarskim zależało; kłopot mają za to historycy.
Oto na solidzie Marcjanusa skrzydlata bogini zwycięstwa ukazuje się nam wsparta o krzyż. Nic
w tym dziwnego – skoro imperium stało się chrześcijańskie, także i symbol zwycięskiego Rzymu
musiał się do tego dostosować. Tym bardziej że Wiktoria już od dawna była postrzegana raczej
jako symbol niż można bogini.
Rzeźba „Bachantka” Teodora Rygiera
Muzeum Narodowe w Krakowie
Dionizos i bachant
Popularność motywu bachantki w sztuce XIX wieku potwierdza renesans zainteresowania
dionizyjskością, o którym dowiadujemy się przede wszystkim z twórczości wyjątkowego filologa
klasycznego, jakim był Fryderyk Nietzsche. Podzielił on kulturę na sferę apollińską i dionizyjską.
Apollo patronuje snom, Dionizos – upojeniu; pierwszy to miara, umiar, harmonia, uśmierzenie,
drugi to bujna natura, dzikość, przesyt, cierpienie.
Duch Nietzschego nadal unosi się nad próbami dotarcia do istoty tego, co dionizyjskie. Jego
sugestywne zdania zapadają w pamięć:
„Dionizyjskie święta nie tylko zacieśniają więź między człowiekiem i człowiekiem, ale też godzą
człowieka z naturą. Ochoczo niesie ziemia swe dary, najdziksze zwierzęta zbliżają się przyjaźnie:
pantery i tygrysy ciągną wóz Dionizosa zdobiony kwietnymi wieńcami. Znikają wszelkie kastowe
podziały między ludźmi, ustanowione przez biedę i samowolę… W rosnących procesjach wędruje
od miejsca do miejsca ewangelia «harmonii światów»; śpiewając i tańcząc uzewnętrznia się
człowiek jako członek wyższej, bardziej idealnej wspólnoty: oduczył się chodzić i mówić”
(F. Nieztsche, Światopogląd dionizyjski [w:] tenże, Pisma pozostałe, oprac. i tłum. B. Baran, Kraków
2004, s. 42).
Według Karla Kerenyiego, XX-wiecznego znawcy problemu, Grekom Dionizos kojarzył się
jednak przede wszystkim z bykiem, winem i kobietami. Kult Dionizosa do Grecji wprowadziły
właśnie kobiety i to one ustalały tutaj reguły świątecznej gry, one przydzielały role. Wiemy o tym
ze znakomitej sztuki Eurypidesa, podejmującej zagadnienie istoty religijności i racjonalności,
zatytułowanej Bachantki, w której dziś często odczytuje się elementy feministyczne. Bachantka
Eurypidesa, groźna i nieobliczalna w swoim upojeniu, stała się w sztuce XIX wieku wdzięczna,
oswojona – tak jakby przez te ponad dwa tysiące lat Bachus porzucił tygrysicę na rzecz kotki.
www.muzea.malopolska.pl
Bachantka rokoka i klasycyzmu jest równe roztańczona jak ta antyczna, nadal towarzyszą jej wino
i winogrona, ale wąż i aspekt cierpienia zniknęły, minęła też groza, żaden Penteusz nie zostanie
rozszarpany. Cóż pozostało? Rozkosz przedstawienia upojonej piękności.
Portret fajumski
Muzeum Archeologiczne w Krakowie
Ktokolwiek widział, ktokolwiek zna malarstwo hellenistyczne, którego najlepsze przykłady znajdują
się niestety poza granicami Polski, tego musi dziwić późniejsza historia malarstwa europejskiego.
Na ścianach antycznych sypialni i jadalni przeniesionych do Palazzo Massimo w Rzymie znajdziemy
i światło Rafaela, i postacie Daumiera – tyle że stworzone przez dziś bezimiennych, żyjących setki
lat wcześniej natchnionych(?) rzemieślników. Jednymi z najznakomitszych portretów antycznych
są fajumskie przedstawienia odnalezione przy mumiach. Większość z nich wywędrowała z Egiptu,
wykupiona przez europejskich żołnierzy i podróżników w XVIII, XIX, XX wieku. Niech nie dziwi
nas, że potrafiły zwrócić uwagę ludzi trudniących się żołnierką, i to nie ze względu na fakt, że
były to maski pośmiertne. Ich, by użyć wyświechtanej metafory, „uderzający realizm” jest dziełem
rzemieślników, którzy żyli w I, II wieku naszej ery. Jak to możliwe, by osiągnęli takie mistrzostwo i by
ich obrazy na drewnie przetrwały tyle wieków?
Epoka hellenistyczna, rozpoczęta przez poruszające wyobraźnię dokonania Aleksandra Wielkiego,
to czas rozwoju racjonalności, nauki i techniki. To okres rewolucji naukowej i odczarowania
świata, podobny do tego, który zwiastował świt epoki nowożytnej, epoka, w której, „bogowie
zeszli z Olimpu” i zamieszkali w twórcach, wynalazcach, naukowcach. Dla malarstwa decydujący
był rozwój optyki, dla rzeźby – metalurgii. Chociaż badacze nadal prowadzą spór na temat tego,
czy w starożytności powszechnie znano perspektywę centralną, nie ma wątpliwości, że malarze
pompejańscy stosowali perspektywę osiową, dzieła teoretyczne potwierdzają znajomość idei
punktu zbiegu, a Pliniusz w pewnym miejscu mówi, że piorun na jednym z obrazów Apellesa jakby
wychodził z obrazu. Realizm hellenistycznego malarstwa nie jest dziełem przypadku, ale dzieckiem
nauki, którą pragnęli odzyskać tacy prekursorzy renesansu, jak Pierro Della Francesca.
Do dziś zachowało się około 700 portretów z Fajum. Jak przyznaje znawczyni antycznego
malarstwa portretowego, Maria Nowicka, zostały wykonane różnymi technikami. Najczęściej
pokrywano drewno temperą za pomocą pędzla lub używano szpachli do nakładania farb
woskowych, niekiedy obie techniki łączono. Chociaż Fajum leży w Egipcie, na portretach występują
przede wszystkim Grecy, licznie zaludniający jego północne regiony. Tego typu portrety na drewnie
powstawały na terenie cesarstwa rzymskiego w I i II wieku naszej ery, zwłaszcza w Italii, w dużej
liczbie, wszystkie jednak uległy zniszczeniu. Łaskawe dla literatury i sztuki piaski egipskie zachowały
dla nas twarze Greków z Fajum.
Obraz „Szał”
Władysława Podkowińskiego
Muzeum Narodowe w Krakowie
Szał nie jedno ma oblicze, ale cztery – jak przekonuje Platon w swoim dialogu zatytułowanym
Fajdros. Ludzka dusza jest tam czymś na kształt latającego rydwanu zaprzężonego w konie,
www.muzea.malopolska.pl
z których jeden – nieposkromiony, podobnie jak na obrazie Podkowińskiego – jest czarny, a drugi
biały, posłuszny woźnicy, trzyma kurs do góry, do rzeczywistości prawdziwej, tam, gdzie ujrzeć
może idee oraz „istotę istotnie istniejącą”. Ten czarny koń także u Platona najbardziej podatny
jest na uroki młodości, zmysłowe pobudzenia, przyciąganie ciał. Biegnie jak opętany, by zbliżyć
się do „jasnej postaci kochanka, by tam odświeżyć wspomnienie wdzięków Afrodyty”. Trzeba go
powściągać, trzeba go hamować, ale żeby od razy ciąć na kawałki i niszczyć?!
Platon nie pochwaliłby czynu Podkowińskiego z Zachęty. Uznawał on bowiem, że „piękniejsze jest
szaleństwo od rozsądku, bo tamto od boga pochodzi, a to od ludzi”, i jeszcze, że „największe
dobra zawdzięczamy szaleństwu, które, co prawda, bóg nam zsyłać raczy” (Fajdros, 244a). Nie
dziwi nas, że ten dobry, boski szał filozof widzi u wróżbitów, natchnionych przez Apollina, u ludzi
doznających uzdrowień i oczyszczeń dzięki szałowi dionizyjskiemu czy u poetów – twórców
obdarowanych natchnieniem przez Muzy. Ale istnieje też szał miłosny, zesłany przez Erosa,
który Platon nazywa największym, bo największe dobro z niego płynie, a mianowicie miłość do
piękna. Dzięki spotkaniu z pięknem stajemy się lepsi, bardziej harmonijnie kształtujemy swoją
duszę, a to prowadzi nas do mądrości. W Fajdrosie i w Uczcie znajdziemy słynną koncepcję
platonicznej miłości, która wcale nie polega na całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej, jak głosi
jej zbanalizowana, powszechnie znana wersja. Chodzi w niej przede wszystkim o wspólnotę piękna
duchowego, a zmysłowość jest jedynie drogą do owej wspólnoty.
Charakterystyczne dla Platona powiązanie mistyki z racjonalnością widoczne w koncepcji
szału erotycznego jest dla niektórych filozofów przekleństwem, dla innych – źródłem jego
nieprzemijającej aktualności. Podkowiński swoim życiem tej teorii Platona jednak nie potwierdził.
Szał okazał się na wskroś destrukcyjny.
Platon, Dialogi, przeł. W. Witwicki, Kęty 2005.
Rozwiązłość, przepych i okrucieństwo rzymskich cezarów
Najlepsi urbaniści wśród cesarzy, Neron i Domicjan, zostali przez potomnych zapamiętani jako
jedni z najgorszych władców. Architektura była niezwykle ważna także dla cesarza Hadriana, i to do
tego stopnia, że kiedy współpracował on z Apollodorem z Damaszku przy projektowaniu swojej
willi w Tiburze (Tivoli) i pojawiła się różnica poglądów (być może Apollodor wyśmiał kompetencje
artystyczne swojego mecenasa), biedny architekt najpierw został wygnany, a później skazany na
śmierć. Czy Neron podpalił Rzym, czy też pożar był przypadkowy – dość powiedzieć, że strawił on
teren sąsiadujący od wschodu z Forum Romanum i forami cesarskimi. Na obszarze tym znajdowało
się wielkie „blokowisko” zamieszkane przez tłuszczę, w razie głodu i niezadowolenia zawsze
gotową do protestów. Zajmowali oni kilkupiętrowe insulae (wyspy), a choć byli wolni, nie mieli
pracy, a karmiło ich państwo.
Po pożarze Neron zaplanował tam swój teren prywatny, zalesiony, z oczkiem wodnym,
skolonizowany przez zwierzynę sprowadzoną z różnych odległych krain. Wybudował też na zboczu
Eskwilinu wspaniały pałac Domus Aurea, w którym istniał między innymi mechanizm obrotowego
sufitu, a dzieła sztuki hellenistycznej doń sprowadzone do dziś zapełniają muzea całego świata
chrześcijańskiego. Widocznie ten oprawca chrześcijan miał wyczucie estetyczne, które przekracza
problem winy i kary.
Nasze wyobrażenia o cesarzach stworzyli senatorzy tęskniący za republiką, przede wszystkim Tacyt
i Swetoniusz, z których czerpali bezkrytycznie artyści późniejszych czasów: Sienkiewicz, Graves,
David, Siemiradzki, Wyler. Choćby nawet 2000 lat temu Neron nie był oprawcą chrześcijan,
wyuzdanym libertynem, podpalaczem Rzymu i matkobójcą w jednej osobie, dziś już nim jest,
reprodukowany jako taki raz po raz w dziełach różnych artystów XIX, XX i XXI wieku. Zabiegając
o oryginalność, tworzyli oni i nadal tworzą obrazy coraz mocniej oddziałujące na wyobraźnię,
symbole coraz bardziej wyraziste, takie jak Żywe pochodnie Nerona Siemiradzkiego.
www.muzea.malopolska.pl
Świadectwo dojrzałości Karola Wojtyły – kopia
Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II
Łacina i greka w szkole Karola Wojtyły
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku brakowało nie tylko podręczników do nauki języka
polskiego, ale i kadry nauczycielskiej. Pod dostatkiem mieliśmy natomiast filologów klasycznych
doskonale przygotowanych przez wybitnych profesorów lwowskich, wileńskich czy krakowskich
do nauczania języków klasycznych w szkole. W zaborze austriackim najlepszymi szkołami były
ośmioletnie gimnazja klasyczne, w których nauka łaciny trwała osiem lat, a greki – sześć. Karol
Wojtyła należał do ostatniego rocznika takiego gimnazjum. Maturzyści AD 1939 w wyniku
reformy systemu szkolnictwa autorstwa braci Jędrzejewiczów dwa lata dłużej uczyli się w szkole
podstawowej, cztery lata uczęszczali do gimnazjum i dwa lata do liceum. Łaciny w tym nowym
systemie uczono w gimnazjach wszystkich typów oraz w niektórych liceach, greki jedynie w bardzo
nielicznych liceach klasycznych.
Przyszły papież ukończył więc gimnazjum, które wywodziło się jeszcze z tradycji austriackich. Ze
świadectwa maturalnego, wydanego 14 maja 1938 roku, możemy wyczytać, że Karol Wojtyła
otrzymał oceny z języka łacińskiego – bardzo dobre i z języka greckiego również – bardzo dobre.
W związku z tym jako maturzysta mógł się on pochwalić znajomością greki i łaciny lepszą niż
współcześni absolwenci filologii klasycznej.
Jakkolwiek nauka greki czy łaciny mogła być i pewnie była zmorą dla wielu, a przez socjologów
traktowana bywa podejrzliwie – jako, na równi z lekcjami pianina, przykład tendencji do zamykania
dostępu do edukacji przez nauczanie abstrakcyjnych i nieprzydatnych treści i umiejętności
– Karolowi Wojtyle oba języki klasyczne bez wątpienia pomogły w pracach teologicznych,
egzegetycznych, kaznodziejskich i administracyjnych. Kiedy w latach 50. łacinę rugowano ze szkół
PRL-u, a filologia klasyczna na uniwersytetach również wydawała się zagrożona, kardynał Stefan
Wyszyński zapewniał filologów klasycznych, że mogą czuć się bezpieczni – Kościół obroni łacinę
w Polsce. Potem przyszedł jednak Sobór Watykański II, potem przyszedł XXI wiek
i możemy się tylko zadumać nad pytaniem, ilu polskich duchownych zna dziś łacinę i grekę tak, jak
Karol Wojtyła w 1938 roku.
Rafał Toczko – absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych,
filozofii i filologii klasycznej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika; nauczyciel w toruńskich liceach;
adiunkt w Katedrze Filologii Klasycznej UMK; współzałożyciel i członek Pracowni Komparatystyki
Literacko-Kulturowej UMK; współzałożyciel i sekretarz Fundacji Traditio Europae, popularyzującej
wiedzę o grecko-rzymskim antyku; pomysłodawca i współorganizator akcji „Polska w Europie –
łacina w szkole”; autor monografii Jak zostać heretykiem. Przypadek Pelagiusza (Wydawnictwo
Naukowe UMK, 2012); tłumacz literatury antycznej, publikuje w czasopismach naukowych polskich
i zagranicznych, m.in. w „Augustinian Studies”, „Augustiniana”, „Archiwum Historii Filozofii i Myśli
Społecznej”, „U Schyłku Starożytności”.
www.muzea.malopolska.pl

Podobne dokumenty