Na cierpliwego czeka nagroda, Zdradził mi wczoraj sen.

Transkrypt

Na cierpliwego czeka nagroda, Zdradził mi wczoraj sen.
VII
Na cierpliwego czeka nagroda,
Zdradził mi wczoraj sen.
M
ówią, że pustynia jest morzem… Kto jednak pływa w jej
piaskach? Odpowiadają, że wielbłądy, lecz wielbłądy
wszystko cierpliwie znosiły, żywiły się pustynnymi cierniami
i wychudły im garby. W końcu zaczęły się buntować i szukać
zemsty na pętach krępujących im kopyta i postronkach przy­
wiązanych do chrap.
W powietrzu rozszedł się zapach pyłu, więc Sikima powie­
działa:
– To chamsin1… Gazele beczą.
1
Suchy, porywisty wiatr wiejący między innymi nad Morzem Śródziemnym i w Afryce
Północnej, niosący ze sobą ogromne ilości pyłu i piasku.
– 95 –
M I R A L
A T - T A H A W I
Zasłonili twarze rozwiniętymi turbanami i zakryli usta.
Zapadła cisza. Słychać było jedynie świst wzmagającego się
wiatru. Oko słońca z opuchniętą tęczówką zasnuło się pyłem.
Musallam naciągnął chustę mocniej na twarz i otulił szczel­
niej abają swoje ramiona. Burza się nasiliła, więc powłócząc
nogami, oddalił się na swoje posłanie w namiocie. Niesiony
wiatrem piasek wywracał wszystko na swojej drodze. Opuścili
brzegi klapy do namiotu i skulili się w rogu, schodząc burzy
z oczu. Wiatr nie przestawał zawodzić. W końcu zapadła cisza.
Nadeszła bezgwiezdna noc, a w ciemności potężniała chmura
pyłu. Musallam wyszedł z ponurą twarzą na zewnątrz. Sikima
nuciła swoje piosenki i przędła wełnę, zwilżając palce śliną.
Zahwa otworzyła moją dłoń, żeby z niej wyczytać wróżbę:
– Byli sobie raz król i królowa, którym rodziły się same cór­
ki. Gdy tylko królowa była przy nadziei, król oczekiwał dzie­
dzica. Lecz ona zawsze dawała mu kolejną córkę, a on ciskał
ją do pałacowej studni.
Powiedziałam jej, że babka Hakima nie wrzucała swoich
córek do studni, lecz je dusiła, tak jak ojciec matkę. To babka
go namówiła, żeby przygniótł jej ciało kolanami i ją zabił. Ale
kiedy już, już miał to zrobić, zauważał jej załzawione oczy, li­
tował się nad nią i wracał do swojego pokoju. Również Sasa
widziała wiele razy, jak ją dusił. Zamykał ją w pokoju, lecz
ona nie umierała. Umierali tylko chłopcy, których wydawała
na świat.
Zahwa odezwała się ponownie:
– Módl się za Proroka, módl się za Ukochanego. – Roz­
czapierzyła mi palce i dokończyła opowieść: – Za każdym ra­
– 96 –
N A M I O T
F A T I M Y
zem, gdy wrzucał dziewczynkę do studni, obok niej wyrastała
mała palma. Na koniec studnię otaczało siedem drzew dźwi­
gających kiście daktyli. Jednak chłopiec się nie urodził, więc
królowa płakała i zanosiła modły do Pana, żeby sprowadził
na nią, co zechce, poza taką karą. Znowu stała się brzemienna,
lecz gdy nadeszły bóle, służące powiedziały królowi, że jego
syn przeżyje, jeśli tylko nie ujrzy go oko człowieka, nawet wła­
snego ojca, dopóki nie nadejdzie właściwa chwila.
– Czy gdyby chłopców ukryto przed okiem babki, przeży­
liby? – chciałam wiedzieć.
Safija powiadała, że babka może rozłupać kamień jednym
spojrzeniem, że to właśnie tym zatrutym okiem pozbawiała
córki życia. Ach, gdybyż tylko Pan zechciał ją do siebie za­
brać! Wszyscy odetchnęlibyśmy z ulgą. Niestety, ona została,
a odeszła moja matka.
Zahwa zamilkła. Nie znosiła, kiedy jej przerywałam. Zachę­
ciłam ją więc do zakończenia opowieści:
– I co potem? Co stało się później, Zahwo? Czy właściwa
chwila nadeszła?
Odwróciła ode mnie twarz i nie odpowiedziała. Sikima za­
nuciła:
– Na cierpliwego czekają dobre wieści…
Zanurkowałam w mrok nieprzeniknionej nocy, skacząc
z drzewa na drzewo i wpatrując się w pustkę. Safija westchnęła
tylko, gdy zaczęłam opowiadać:
– Byli sobie raz król i królowa, którym rodziły się…
Safija wybuchła, zaniepokojona tym, że bujam w obło­
kach:
– 97 –
M I R A L
A T - T A H A W I
– Na litość boską, skąd ty bierzesz te bajki? O Boże, to to­
warzystwo niewolników tak cię rozpuściło! Co ty, gówniaro,
wyprawiasz z Sasą i Sardubą, i tamtą kozą Muhą, która zbiera
śmieci i biega utytłana w owczym łajnie? Pochodzisz z dobre­
go domu, a zadajesz się z takimi miernotami jak Muha i Sasa!
To one uczą cię tych głupot.
Odkrzyknęłam:
– Nie, to Zahwa mi opowiedziała tę bajkę! Dlaczego mi nie
wierzysz?! To ta Zahwa z dwoma warkoczykami. Mieszka
w oazie Musallama i Sikimy razem z małym niewolnikiem.
Nie znasz ich?
Z jękiem uderzyła się po policzkach:
– Och, maleńka, straciłaś rozum od tego, czego naoglądały
się twoje oczy…
Uradowało mnie współczucie, które usłyszałam w jej głosie.
Tym razem postanowiłam nie komentować ani nie próbować
jej przekonywać. Rihana przesiadywała z ponurą twarzą. Od
kiedy opuściła ją Fauza, haftowała ubrania, nie odzywając się
do nikogo i nie śmiejąc się. Wydawało się, że na niczym już jej
nie zależy. Rósł jedynie stos barwnie zdobionych okryć i na­
rzut. Wyszywała perełkami wszystko, co wpadło jej w ręce,
nawet buciki i skarpetki.
Gdy nadchodził dzień wyjścia na targ, Sasa wplatała wełnę
w warkocze i perfumowała się. Przywoziła mi cukierki i ka­
wałki cukru, a dla Rihany nici, igły i koraliki z masy perłowej.
Sasa dorosła.
Wtedy Sarduba przemówiła:
– Ogień buzuje w uśpionym ciele.
– 98 –
N A M I O T
F A T I M Y
Matka Sasy zwróciła ku niej przerażone oczy. Dorosła rów­
nież Muha. Czasami zgadzała się porozmawiać ze mną albo
opowiedzieć mi bajkę. Pozwalała mi zbierać dla siebie skrawki
materiałów i klepała mnie delikatnie po ramieniu, jakby była
Safiją albo Sardubą. Dorosła, ale wciąż pozostała mroczna i mil­
cząca. Jej wąziutkie oczy nie zdradzały żadnych tajemnic.
Matka Sasy odezwała się do Sarduby:
– Kiedy nasz pan uda się na polowanie, wyrwiemy roś­
linkę2.
– Pozostaw lepiej uprawę ziemi rolnikowi – odparła Sarduba
i dokończyła: – Póki dziewczyna ma głowę na karku, może
zdać się w tej sprawie na osąd swojego pana.
Jednak matka z uporem ciągnęła:
– Ona jest młoda, a taką głowę łatwo sprowadzić na manow­
ce. Pana nie ma. Młoda jest, ciotko.
Sarduba westchnęła z rezygnacją:
– Tak, to twoja córka i ty odpowiadasz za jej wychowanie.
Zapytałam Sardubę o tę uprawę roli, ale nie odpowiedziała.
Potem usłyszałam krzyk Sasy dobiegający z zamkniętej izby
i zobaczyłam, że spomiędzy jej ud płynie krew. Powiedziałam
do jej matki:
– Tak nie wolno, babciu! Dlaczego wyrywacie jej włosy?
Widziałam, że ma tam włosy, kiedy kąpała się z Muhą.
Poklepała mnie po głowie, żebym zasnęła albo sobie po­
szła.
2
Kobiety rozmawiają tu o kobiecym obrzezaniu, zabiegu wciąż praktykowanym między innymi na obszarach wiejskich Górnego Egiptu czy Sudanu.
– 99 –
M I R A L
A T - T A H A W I
– Przecież ją to boli, matko Sardub. Ona umrze. Te włosy
same wyrosły. Ona ich nie zasadziła.
Później zapytałam Safiję, jak się sadzi włosy i dlaczego się je
wyrywa. Oblizała tylko usta i głęboko westchnęła:
– A co cię obchodzą włosy, sadzenie i pielenie? Lepiej idź się
pobawić z dala od tych kobiet.
Fauza nie przyjechała. Zmarszczki babki Hakimy na dobre
zawładnęły jej twarzą, pojawiły się też ciemne plamy. Ojciec
nie wracał. Anna o mnie zapomniała.
Znowu zaczęłam uciekać. Skakałam z jednego drzewa na
drugie, lecz zewsząd otaczała mnie pustka. Gliniane kopułki
spichlerzy przytłaczały mnie. Za ich ścianami pełzały niezmor­
dowane żyjątka. Córki Nasza tańczyły na niebie z siedmioma
duszami, znikając i pojawiając się na nowo.
Po długiej nieobecności na nieboskłonie pojawił się roga­
lik księżyca. Otwarto olbrzymie wrota. Sarduba poderwała
się z poduszki. Stary czy młody – wszyscy biegli. Jego konie
w końcu powróciły. Wszedł do domu. Miał bledszą twarz
i cienie wokół oczu, tak jakby kurz z podróży wżarł mu się
w szczupłe rysy. Ucałował jej rękę, a mnie przytulił:
– Fatim, gazelko tatusia… Masz już długie warkocze. Długo
mnie nie było.
Teraz był czulszy i delikatniejszy. Babka zapytała go, jak się
sprawy mają na jej włościach i jak się czują bracia stryjeczni
i cioteczni. Rzucił krótko:
– 100 –
N A M I O T
F A T I M Y
– Wszystko w porządku.
Zatopił się w myślach. Podeszła do niego Safija i pocałowała
go w rękę, za nią Rihana. Żadna z nich nie ważyła się usiąść
u jego stóp z takim oddaniem jak ja. Babka zaczęła wyzywać
Safiję, zerkając na ojca:
– Jak długo będziesz pozwalał, żeby przynosiła nam wstyd,
porzucając swoją rodzinę i męża?
W oczach Safii zalśniły łzy, lecz on tylko jeszcze bardziej od­
dalił się myślami, tuląc mnie do siebie. W końcu rzekł:
– Fatim, maleńka moja, powiedz babci, że twój ojciec nie
może otrząsnąć się z bólu.
Oznaki gniewu na jej twarzy zmieszały się z lekką obawą,
ale nie mogła się powstrzymać, żeby nie przerwać milczenia:
– Dom bez mężczyzny jest jak oaza bez studni, jak jałowa
ziemia. Palik podtrzymuje namiot, lecz nawet palik musi mieć
oparcie w ziemi… Synu, kobieta, o ile będzie odpowiednia, to
pastwisko, które ochroni cię przed wyjałowieniem…
Otworzyłam szerzej oczy, żeby mu się przyjrzeć. Jego twarz
wciąż miała ponury wyraz.
W końcu pojawiła się Fauza z napuchniętym brzuchem
i piersiami unoszącymi się i opadającymi w rytm jej kroków.
Nie towarzyszył jej mąż. Przybył za to jego ojciec. Był wście­
kły. Nie wyciągnął z kieszeni na piersi cukierków i nie chciał
się bawić ze mną w zajęcze uszy. Odezwał się do ojca suro­
wym tonem:
– Córki wróciły do twojego domu. Albo oddasz nam obie,
albo sam się nimi zajmiesz. Byłem cierpliwy przez rok. Dobrze
traktowałem młódkę, a ta skrnąbrniała. Skoro ty nie potrafisz
– 101 –
M I R A L
A T - T A H A W I
chwycić jej za uzdę, to kto ma to zrobić? – Powiedziawszy to,
odmówił wypicia kawy i zerwał się na nogi. – Wraz z wzej­
ściem nowego księżyca ja i mój syn będziemy mieć wesele.
Ożenimy się z twoimi córkami albo z córkami kogoś innego.
I wyszedł. Babka zaczęła zawodzić, ciągnąć Safiję za wło­
sy:
– Ty miernoto, co o nas powiedzą Arabowie?! Miałaś tu spę­
dzić tylko żałobę, chyba już wystarczająco długo rozpaczałaś?
Jak Boga kocham, jeśli nie zbierzesz swoich rzeczy i nie pod­
dasz się swojemu panu i mężczyźnie, zarżnę cię jak kurczaka,
a twoje ciało wywieszę na palu, ty przeklęta grzesznico!
Safija znów się rozpłakała. Rzekła przez łzy:
– Dziewczynki są jeszcze małe.
Babka weszła jej w słowo:
– Sprowadzimy kogoś, kto będzie ich doglądał. Niech cię
o to głowa nie boli. Już Bóg jeden wie, że nikomu by się nie
przydało wychowanie bardziej niż tobie, ty jedno wielkie roz­
czarowanie.
Zaczęły obrzucać się wyzwiskami, raz otwarcie, raz pod
nosem, ale ojciec się nie odezwał. Wbijając oczy w próżnię,
złożył głowę na mojej podwiniętej nodze. Zaczęłam delikatnie
przebiegać chudymi paluszkami po jego włosach. „Och, gdy­
byś tylko nie próbował jej udusić własnymi rękami. Kiedyś
sama to widziałam, a o innych razach opowiedziała mi Sasa.
Gdyby nie to, byłbyś moim oczkiem w głowie. Zresztą i tak
cię kocham”.
Moje myśli błądziły przez chwilę, szybko jednak wróci­
łam do rzeczywistości. Fauza i Rihana naradzały się. Rihana
– 102 –
N A M I O T
F A T I M Y
w końcu się roześmiała i rozłożyła przed siostrą wszystko, co
uszyła pod jej nieobecność. Rozmawiały z przejęciem, obojętne
na to, co się działo wokół nich. Safija, powłócząc nogami i le­
jąc łzy z zapuchniętych oczu, zabrała się do składania swoich
dywaników.
Minęły dwa dni. Trzeciego ojciec odprowadził siostry do ich
domu. Znowu zapanowała samotność i milczenie, mimo że
w istocie zamiast jednego wesela odbyły się dwa i za jednym
zamachem sprzedano dwie sztuki towaru – jak to wyjaśniła
Sarduba. Rihana zebrała swoje rzeczy i w ciszy zadzwoniła
złotą biżuterią. Nie było zagharid, salw z broni palnej ani suk­
ni ślubnej. Przy dźwięku bransolet Dawwaba wprowadziła do
domu swoje chude ciało. Babka mówiła:
– To córka wuja. Z dobrej rodziny.
Na to Sarduba powtarzała:
– Niezmienność w rękach Boga. Próżnia została wypeł­
niona.
Dom byłby opustoszały, gdyby nie tupot jej stóp, rozbrzmie­
wający w ciszy dźwięczeniem masywnych chalchali ozdobio­
nych monetami. Mówili, że urodzi synów i ożywi zrujnowany
dom, a palik namiotu zamieszka w żyznej glebie. Ojciec jednak
wytrzymał tylko tydzień. Powrócił do wyjazdów, nazywając je
„polowaniem i myślistwem”. Babka robiła mu wyrzuty:
– Dlaczego uciekasz od swojej towarzyszki?
Zagarnęła dla siebie pokój matki, co złamało mi serce.
Wybrałam zatem przeprowadzkę do cytrynowego domku
i przeniosłam się na posłanie, na którym zmarła. Dawwaba
wyrzuciła całą moskitierę po matce i zwinęła jej materac.
– 103 –
M I R A L
A T - T A H A W I
Sprowadziła dziewczęta, które zabrały się do tkania bawełny.
Przygotowały jej nakrycia i posłania. Wcześniej jeszcze zapro­
siła wróżbitów, czytających przyszłość z piasku, i stare kobiety,
które rozpaliły kadzidło i zaczęły recytować magiczne zaklęcia.
Opryskała ściany wodą, a wróżbici wypisali jej słowa mające
sprowadzić miłość. On jednak nie wracał. Na każdym kroku
poszukiwała dobrej wróżby. Próbowała odnaleźć ją we wzru­
szonym piasku, wszędzie rozglądała się za jakimś znakiem.
Nie było już Safii, która z łkaniem dbałaby o wspomnienia po
matce. Pozostały tylko moje łzy, które Sarduba ocierała dłonią,
mówiąc:
– Wiesz już, co się dzieje, Fatimo. Twoje serce zaznało smut­
ku, malutka.
Poczułam, że dom stał się dla mnie za ciasny, chociaż po­
kój był przecież pusty i z posłań nie dobiegały już oddechy
śpiących dziewcząt. Miałam wrażenie, że depczę po ciałach
Sarduby, Sasy i jej matki. Nie mogłam dłużej ścierpieć okien
i muru. Jako tako znosiłam jedynie koronę wysokiego drzewa.
Wspinałam się na nie nocą i drzemałam na górze. Wspinałam
się też za dnia, aby przyglądać się życiu toczącemu się wokół
mnie. Nie mogłam już znieść żadnej części domu. Wzrok babki
się pogorszył, więc mnie nie widziała i nie starała się strofować
swoimi zwyczajnymi przekleństwami. Na starość ucichła.
Dawwaba panoszyła się w domu, zajęta rozpalaniem kadzi­
dła i szukaniem dobrych znaków. Ojciec pozostawał daleko.
Jego podróż się przeciągała i nie wracał. Kobiety zawinięte
w czarne stroje chciały wiedzieć:
– Ptaszek uciekł od swojej towarzyszki?
– 104 –

Podobne dokumenty