nazywam się yamato kazuo prolog

Transkrypt

nazywam się yamato kazuo prolog
NAZYWAM SIĘ YAMATO KAZUO
PROLOG
-Nazywam się Yamato Kazuo. Mam 26 lat, grupa krwi B minus.- powtórzyłem po raz
kolejny, by w odpowiedzi usłyszeć to samo co poprzednio.
-Nieprawda.
Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie.
-Gdzie jest młody Yamato?- zapytał drugi z napastników.
-JA, ja jestem Yamato Kazuo. Dlaczego nie chcecie mi uwierzyć?- byłem bliski załamania,
jednak czwórka mężczyzn, która przetrzymywała mnie w małym pomieszczeniu, jakby nie słyszała
moich zapewnień. Rzuciłbym się na pierwszego lepszego z nich, by wywrzeszczeć mu swoje
nazwisko prosto w ucho, by błagać o uwierzenie, gdyby nie skórzane pasy wiążące mnie do
metalowego fotela, będącego jedynym meblem w pokoju, który wyglądał jak narożne biuro
surowego, jeszcze nie oddanego do użytku wieżowca. Bezsilność zacisnęła pętlę strachu na moim
gardle.
Jeden z napastników nachylił się nade mną, przybliżył swoją twarz do mojej i mogłem
dokładnie przyjrzeć się swojemu odbiciu w jego awiatorach.
-Jestem pod wrażeniem.- poczułem jego ciepły oddech na twarzy.- Ciekawe, co powiesz
teraz?
Nie wiem skąd w jego ręce znalazł się wakizashi, ale było już za późno bym mógł
zareagować, gdy w żelaznym chwycie uwięził moją lewą dłoń, jednocześnie rozprostowując jej
palce na oparciu fotela. Dojrzałem refleks światła odbitego od klingi. Ból musiał poczekać chwilę,
ustępując szokowi miejsca w kolejce do świadomości.
Jednym płynnym ruchem odciął mi mały palec.
***
-Kazuo? Co ty tu robisz? Jest przerażająco zimno, a ty siedzisz półnagi w ogrodzie.
Oszalałeś?! Wróć do mnie, do łóżka.
Młoda kobieta stoi w szklanych rozsuwanych drzwiach prowadzących do ogrodu. Trzęsie
się z zimna, próbując jednocześnie szczelniej otulić się beżowym kocem, który jest jej jedynym
okryciem. Przestępuje z nogi na nogę, czekając na odpowiedź Kazuo siedzącego do niej tyłem na
ławce stojącej na brzegu zamarzniętego teraz, niewielkiego stawu. Ogród tonie w świeżym śniegu i
srebrzystym blasku księżyca w pełni, nadającym parze kochanków widmowy wygląd. Tylko obłoki
ich oddechów świadczą o tym, że są żywymi ludźmi, a nie gośćmi z krainy umarłych.
Nagle Kazuo jakby obudzony z transu odwraca się w stronę kobiety. Tatuaże pokrywające
jego plecy ożywają na moment wraz z wyraźnie zarysowanymi mięśniami.
-Miu wracaj do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę.
-Nie każ mi na siebie czekać.
-Zanim pójdziesz, posłuchaj.- Kazuo zamyka oczy i odwraca twarz w kierunku księżyca,
zaczynając recytować.- Wiatr uśpiony tu / W ramionach gałęzi / Ogrodu zimy.
-Jesteś szalony.
***
-Panie Yamato! Znaleźliśmy pańskiego syna!
Ubrany w garnitur mężczyzna wpada zdyszany do pomieszczenia i zatrzymuje się dopiero
przy biurku. Zgina się w głębokim ukłonie. Jego postać emanuje zniecierpliwieniem
i podekscytowaniem. Siedzący po drugiej stronie pan Yamato kiwa ręką na sekretarkę, która do tej
pory stała po jego prawicy. Ta kłania się lekko, zbiera plik dokumentów z blatu i wychodzi, cicho
zamykając za sobą drzwi.
Biuro wypełnia cisza. Słychać ciężki oddech posłańca. Ściany pomieszczenia rzucają
mlecznobiałą poświatę. Na półprzeźroczystym ekranie stojącym na biurku pojawiają się i znikają
informacje w różnych językach. Pan Yamato przez chwilę udaje zainteresowanie nimi, by w końcu
przenieść spojrzenie na swojego pracownika.
-To już nie jest mój syn.
Słowa starszego mężczyzny tną powietrze niczym zimne ostrze. Posłaniec pogłębia swój
ukłon.
-Gdzie jest?
-Czwórka chłopców Asano przetrzymuje go w jednym z nowych wieżowców na wschodzie.
Pan Yamato odwraca się w swoim fotelu w stronę ściany za swoimi plecami. Ta traci swój
mlecznobiały blask, zamieniając się w panoramiczne okno. Światło biura oświetla duże płaty śniegu
padającego powoli w mroku nocy, walcząc o prym z miesiącem w pełni.
-Mój syn jest naszym wewnętrznym problemem.- głos ma spokojny, brzmi tak samo, jak na
przemówieniach wygłaszanych grupie udziałowców.- Asano powinien był zgłosić się z tym do
mnie, a nie działać na własną rękę. Zajmijcie się wszystkimi.
-Ludzie Asano…
-Wszystkimi!- opanowanie znika, kiedy pan Yamato wykrzykuje to słowo.
-Tak jest!
***
-Kochanie.- delikatny ton głosu Kazuo wystarcza do tego, by przebudzić Miu, która zdążyła
zasnąć naga pod granatową, jedwabną narzutą haftowaną w kwiaty wiśni. Beżowy koc leży rzucony
niedbale wśród ich ubrań i bielizny na podłodze przy drzwiach.
Kobieta odwraca się na łóżku w stronę swojego kochanka, narzuta zsuwa się z jej małych
piersi. Zaspanymi oczami spogląda wyczekująco na Kazuo.
-Musimy porozmawiać.- mówiąc te słowa siada ostrożnie na skraju łóżka. Nie chce wylać
parującej zawartości kubków, które przyniósł ze sobą.
-Wszystko w porządku?- ma zmęczony głos, w którym słychać nutę strachu.
Miu siada, opierając się wygodnie o mahoniową ramę łóżka i prawie tonąc w poduszkach o
pasującym do narzuty kolorze. Nie przejmuje się gdy ta opada jej na uda i odsłania szczupłe,
wyraźnie wysportowane ciało. Krótkie czarne włosy niesfornie otaczają jej głowę aureolą.
-Masz, napij się. Zrobiłem nam gorącą czekoladę.
Miu bierze od niego jeden z kubków i upija kilka łyków, obejmując kubek w dwóch
dłoniach. Wie, że nie powinna naciskać na Kazuo. On i tak jej wszystko powie. Zawsze to robił.
-Chciałbym żeby to był sen, z którego nigdy nie będę musiał się obudzić.
-Co?
-To. To wszystko. Ty, ten pokój, jaśniejący w świetle księżyca. Ogród za oknem. To.
Upija duży łyk swojej czekolady, Miu milczy.
-Rano musimy wyjechać. Do Brazylii. Wszystko jest już przygotowane. Dokumenty
i bagaże będą na nas czekać na lotnisku.
-Dobrze.
-Nie muszę… Co?
-Powiedziałam: dobrze.
-Nie chcesz wiedzieć dlaczego?
-Nie. Wiedziałam z kim się zadaję i czym się zajmujesz. To musiało kiedyś nastąpić w ten
czy inny sposób. Wolę wspólną ucieczkę od wiadomości o twojej śmierci. Zawsze miałeś
skłonności do deptania po odciskach niewłaściwych ludzi. Twój ojciec nie może pomóc?
Zaskoczony Kazuo przez chwilę nie wie co powiedzieć.
-Nie. Tym razem on też jest po tej drugiej stronie.
-Rozumiem.- odkłada kubek na stolik, stojący po lewej stronie łóżka.- Teraz chodź do mnie.
Śnijmy razem.
Kazuo zbliża się do niej. Grzbietem palców prawej dłoni lekko głaszcze jej policzek. Ona w
odpowiedzi przechyla głowę i swoimi dużymi oczami szuka jego spojrzenia.
-Dziękuję.- mówi Kazuo przepełnionym dumą głosem.- Nie wiem…
Jej pocałunek nie pozwala mu na dokończenie zdania.
Płyną razem przez sen otoczeni jedwabnymi falami pościeli i dotyków swoich ciał. Palce
Miu zaciskają się na smokach i tygrysach zaklętych w wiecznym tańcu na plecach Kazuo. Jej dłonie
spływają coraz niżej wzdłuż wielokolorowych płomieni tatuażu, pod materiał lnianych spodni
kochanka, chwytają mocno jego pośladki w momencie gdy on językiem pieści jej sutki.
Seria wystrzałów z karabinów maszynowych rozdziera magiczną atmosferę z niszczycielską
mocą trzęsienia ziemi.
***
Krzyczałem. Krzyczałem ile sił w płucach. W końcu zabrakło mi tchu. Prawie straciłem
przytomność.
-Spójrz na swoją dłoń.
Mówił ten z wakizashi ubrudzonym moją krwią, w drugiej ręce trzymał mój mały palec. Z
pewnym lękiem zrobiłem to co mi kazał.
-Co widzisz?
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Moja dłoń oczywiście była wybrakowana, a ból wciąż
krzyczał w mojej głowie.
-Nie uważasz, że to zbyt mała ilość krwi jak na taką ranę?
To prawda, prawie jej nie było, spojrzałem na niego, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
-Przyjrzyj się dokładniej.
Z trudem obróciłem dłoń, tak by móc obejrzeć ranę. Trochę nierówno uciętej skóry zwisało
luzem zasłaniając kawałek… No właśnie. Kawałek czego? Niewielka ilość krwi, sączącej się z
przeciętej skóry spłynęła na jakiś mechanizm. Widziałem drobne kable, resztki sztucznego ścięgna,
przekrój syntetycznej kości. Nie wierzyłem własnym oczom, ale wiedziałem, że to wszystko tam
jest, że to nie jest żadna sztuczka.
-Co tu się dzieje?! Co to jest do cholery?!- wykrzyczałem
-Przekrój przez mechaniczny palec.- spokojnie odparł mężczyzna z wakizashi, wyraźnie to
on w tym swoim kwartecie przejął pałeczkę.- Patrz.
Pokazał mi odcięty palec i oskórował go na moich oczach, ukazując skomplikowany
mechanizm sztucznego palca.
-Co to ma znaczyć?! Nigdy nie miałem żadnej operacji! Nigdy nie straciłem dłoni!
-To prawda, ale masz tego więcej.
Bezradnie opuściłem głowę i wpatrując się w nagą, zakurzoną, betonową podłogę czekałem
na wyjaśnienia, jednak gdzieś w zakamarkach świadomości znałem już odpowiedź.
-Jesteś androidem. Idealną kopią młodego Yamato.
-Ale…- zacząłem.
-Ale… Co? Ale ja jestem pewien tego, że nie jestem androidem? Mogę ci odciąć całą
kończynę jeśli chcesz i to miałoby cię przekonać, jednak to już nie będzie konieczne, prawda? Ale
tworzenie kopii istniejących ludzi jest nielegalne? Daruj sobie, wiesz kto jest twoim ojcem, wiesz
jak ten interes działa, wiesz kim jesteś... A raczej kim jest twój oryginał.
-Po co…?
-Po co cię stworzył?- znowu wszedł mi w słowa, odgadując moje myśli.- Pomyśl! Jako
przynętę oczywiście. Po co przywódcy tego świata trzymali swoje sobowtóry? W tym momencie
Kazuo planuje pewnie ucieczkę lub jest w połowie drogi z Japonii na drugi koniec świata. Myśl!
Gdzie może być?! Jesteś jego idealną kopią! Myśl!
-Ja nie…
-Myśl!
W tym momencie kątem oka dostrzegłem poruszenie wśród pozostałych porywaczy. Jeden z
nich zaczął montować coś na szybie okna, widziałem odbitego w nim drugiego napastnika jak
przywiera do drzwi za moimi plecami. Trzeci podszedł do Gaduły, jak zacząłem w myślach
nazywać tego z wakizashi, i powiedział mu coś przyciszonym głosem.
-Ludzie starego Yamato, już tu są, weszli do budynku. Musimy założyć, że chcą nas
wszystkich sprzątnąć. Również ciebie, więc się pośpiesz!
Moje myśli pędziły jak szalone.
-Dlaczego mój ojciec chciałby mnie zabić?!
Gaduła wyszeptał mi do ucha odpowiedź, której obawiałem się najbardziej.
-Twój oryginał zrobił jeden poważny błąd, który bardzo zdenerwował niewłaściwych ludzi.
Jak myślisz co wybierze Pan Yamato: syna czy rodzinę?
Odpowiedź była oczywista i nie wahałem się zbyt długo.
-Kazuo nie będzie sam. Jest ktoś…
-Pośpiesz się!- wysyczał gniewnie.
-Jeszcze minuta i tu będą!- usłyszałem głos za swoimi plecami.
Gaduła zmienił pozycję i gwałtownie chwycił mnie za przedramiona.
-Gadaj w końcu!- wywrzeszczał mi w twarz i poczułem na niej krople jego śliny.
-Wiem gdzie jestem, gdzie jest Yamato Kazuo. Będę wam potrzebny! Zabierzcie mnie ze
sobą! Mam plan!
Gaduła w odpowiedzi wyprostował się i wykonał kolisty gest dłonią nad swoim ramieniem.
Poczułem jak puszczają pasy oraz szarpnięcie, gdy ten który do tej pory był za moimi
plecami zmusił mnie do wstania.
-Którędy…?- znowu nie zdążyłem dokończyć zdania, które zostało przerwane przez
niewielkie eksplozje ładunków wybuchowych rozmieszczonych na jednej z szyb.
Jeden z moich porywaczy zdążył już wyskoczyć, trzymając w ręce coś przypominającego
duży granatnik ręczny. Za nim skoczył drugi. Gaduła chwycił mnie za gardło, wypchnął przez okno
i po chwili sam znalazł się w powietrzu. Ostatni z grupy skorzystał z tego samego wyjścia tuż przed
eksplozją, która płomieniami oczyściła pokój, gdzie byłem przetrzymywany. Jej huk dźwięczał
jeszcze w moich uszach, gdy swobodny lot w dół z oszałamiającą prędkością skończył się w
chmurze fluorescencyjnego żelogazu. W jego objęciach, tak jak i moi porywacze, opadłem powoli
do poziomu chodnika. Pierwszy z nich musiał użyć specjalnych pocisków do stworzenia tej
poduszki zwykle wykorzystywanej przez oddziały specjalne.
Chmura żelogazu potraktowana impulsem elektrycznym z tego samego urządzenia, które
było jej źródłem szybko zamieniła się w gaz i rozwiała, uniesiona wraz z płatkami śniegu przez
zimowy wiatr.
-Możemy to zrobić jeszcze raz?- adrenalina dodała skrzydeł mojemu językowi.- Teraz za
mną, a z pomocą waszą i moich, Kazuo, ludzi obalimy Yamato. Jak to brzmi?
Odpowiedziało mi milczenie.
-Dobrze. Macie jakąś n i e zabójczą broń? Moi ludzie muszą wyjść z tego żywi.
***
Kazuo słyszy pierwsze strzały i szybko zapomina o pięknym śnie. Chwyta za pistolet, który
zawsze ma gdzieś pod ręką i biegnie w stronę walki. Miu zostaje sama i przerażona, chowając się
za łóżkiem, trzymając w drżących dłoniach zapasowy pistolet, nasłuchuje odgłosów dobiegających
z wnętrza domu. Walka trwa jeszcze kilka chwil, a po niej mijają długie minuty zanim do sypialni
wraca jej kochanek.
-Kazuo! Co się stało?! Nic ci nie jest?
-Nie martw się. Już dobrze.
Miu podnosi się naga ze swojego miejsca i podbiega do Kazuo uważnie mierząc go
wzrokiem.
-Cieszę się, że nic…- jej wzrok pada na pośpiesznie zabandażowaną lewą dłoń.- Straciłeś
palec!
-To tylko draśnięcie. Nie musisz się niczym martwić. Zaopiekuję się tobą. Nazywam się
przecież Yamato Kazuo.