Na mrozie. Rozważanie tygodniowe.

Transkrypt

Na mrozie. Rozważanie tygodniowe.
Nr. 49
BEZPŁATNY DODATEK
Na mrozie.
Opadły zżółkłe z drzew gaju listeczki,
Ścieląc murawę warstwami swojemi,
Zwarzone mrozem przecudne kwiattozki
Smutnie swe główki zwiesiły ku ziemi.
Błękity niebios znikły skryte chmurą,
Wiatr zimny, ostry zaświszczał po lesie
A w Bożym świecie tak strasznie ponuro,
To zima idzie i śmierć z sobą niesie.
Nie brzęczą roje owadów w przestrzeni
Nie słychać drobnych ptasząt świergotania
W pięknych ogródkach nie widać zieleni,
Płowa powłoka przyrodę osłania.
Puchowych ptaków, tysiące miliony,
Sypie się, kręci, ulata i wije,
Czarnych przestrzeni zalega wygony,
To śnieg, oo ziemię w całun śmierci kryje.
Za nim w północy skrzypiący, »sztywniały
Idzie mróz, wody krysztaląc swem tchnieniem,
W uścisku jego, świat martwieje cały
I milkną twory zdjęte przerażeniem.
Ciągną w szlak długi ziemne kruków stada,
Czarne ich skrzydła w powietrzu szeleszczą
Na stepie wilków zgłodniała gromada,
Wyje żałośnie swą pieśnią złowieszczą.
Napróżno biedne zziębnięte ptaszyny
Kłują po śniegu zrozpaczone głodem,
Nigdzie ni muszki, ni ziarna kruszyny
Ni roślinności z swym ożywczym płodem,
0 jeśli wtedy drogie mi dziateczki
Przyfrunie ptaszek pod wasze okienka,
Rzućcie mu okruch chleba małuteczki
1 z darów Bożych posypcie ziarenka.
Nte stawcie sideł, ludzie, zdradnie
Biednym, co od was pomocy żądają;
Wszak one proszą tak czule, tak ładnie,
MoänaJi zdradzać tych, którzy ufają?
Bok 1928
Rozważanie tygodniowe.
Matka Boża wzorem najlepszej matki.
(Dokończenie.)
Najserdeczniejszy troską macierzyńską serce Mat­
ki Bożej, napełniły te bolesne godziny, kiedy to Pa­
na Jezusa niewinnie na śmierć krzyżową skazano na
górze Kalwar 1. Choć wszyscy uczniowie z wyjąt­
kiem św. Jana, opuścili swego mistrza, Najświęt­
sza Matka szła za Nim po krwawej drodze krzy­
żowej. Ani szyderstwa, ani wyzwiska, ani klątwy
nie zdołały odpędzić Matki od ukochanego Syna.
Ewangelia o tern głosi wielce znaczącemi słowami:
„Stała pod krzyżem Jezusa Marja, Jego Matka“.
Pragnęła Jeszcze w ostatnich dhwilach posłużyć Mu
po raz ostatni, a gdy to było niemożliwem, choć
pocieszyć Go swą obecnością. Po Jego śmierci Mat­
ka Boża wśród łez pomagała drugim kobietom, któ­
re razem z Nikodemem i Józefem z Arymatei, na­
maszczały ciało Pana Jezusa drogiemi wonnościa­
mi i otulała je białemi płachtami, jak tego nakazy­
wał zwyczaj żydowski.
Jakiej nagrody doczekała się Najśw. Matka Bo­
ża za swe wierne usługi, okazywane Boskiemu Sy­
nowi swojemu w nieporównanej miłości macierzyń­
skiej? Ongiś Zbawiciel każdemu, któryby ostatnie­
mu z uczniów Jego z miłości ku Niemu użyczył,
choć kubka świeżej wody, obiecywał sowitą nagro­
dę. A gdy Marja Magdalena, nogi Mu umyła, i
namaść ła, to Zbawiciel jej ten czyn bogatą i nad­
zwyczaj obfitą dał nagrodę mówiąc przytem: „Ta
oto dobry uczynek mi wyświadczyła“. Zaprawdę,
powiadam wam, gdziekolwiek opowiadana będzie
Ewangc'Ja ta po wszystkim świecie i co ta uczyniła,
powiadać będą na pamiątkę jej. ( św. Marka rozdz
14 wiersz 9.)
Jak n eskończenie bogatej nagrody dozna Matka
Boża, która Boskiemu Synowi swemu od dnia na­
rodzenia aż do godziny śmierci niezliczone wyświad
czgła usługi miłości macierzyńskiej]?
Niezmiennie
wielkie było uznanie, która owa kobieta z Ewangelji św. w słabych słowach wyraziła, gdy pełna po­
szanowania i z głęboką czcią zawołała:
„Błogosławiony żywot, który Cię nosił i błogo­
sławiona piers', które ssałeś!“
Niejedna matka gotowa zazdrościć Matce Bożej
zasług, które zyskała przez staranie się o Dziecię
Jezus. A przecież każda kobieta, której Bóg uży­
czył dziecka, dużo na sposobności do podobnych
uczynków, jakie spełniała Najświętsza Matka Boża
Każda z nich może wspierać biednych, przyjść z po-
194
mocą chorym i opuszczonym, gdyż do każdej sto­
sują się słowa Zbawiciela:
„Coście uczynili naj­
mniejszemu z braci Moich, Mniescie uczynili" Wedle
nauki Chrystusowej każde dziecko jest beatem Dzie­
ciątka Jezus. Stąd Pan Bóg wszystkijm chrześcijań­
skim matkom udzieli znacznej nagrody, jeśli z mało­
ści ku Niemu będą pielęgnowały i kochały swe dzie­
ci. Z La wicie! wsz.jc uroczyście przyrzeka; „Kto jed­
no z tych maluczkich w imię Moje przyjmie, Mnie
przyjmuje“. Pan Jezus wszystko kiedyś nagrodzi,
bądź to kęs chlefca, który matka dziecku użyczy w
imię Zbawiciela, bądź to łyk wody, którym je po­
krzepia, bądź też odzież, którą okrywa nagość dziec­
ka. Niezliczone dobre uczynki może każda matka
dziecku swemu uczynić od rana już, kiedy je ubiera
aż co wieczora, kiedy do snu znów kładzie. A gdy
jeszcze zajdą choroby, wtedy podwoją się jej stara­
nia. Wielorakie bywają zachody, które dzieci wy­
magają za dnia, a częstokroć jeszcze bywają i w no­
cy. Zaledwie matka zdołała uspokoić pierwsze dziec­
ko płaczące, a one od nowa rozpocznie biadać i
znów je matka musi utulać. Gc'y zaś w rodzinie
więcej jest dzieci, oczywiście przysparzają one matce
pracy. Ile i co ona zdziała całemi dniami i nocami
przy wychowaniu i pielęgnacji dzieci, ile ofiar po­
nosi, ile wymaga się od niej eerpliwości, o
tern wie ten jedynie, który wszystko widzi w
ukryciu. Nie zapomni on też o niczem Najmn ejszy nawet uczynek udzielany Boskiemu Zbawi­
cielowi w osobie małego dziecka, dozna też olbrzy­
miej nagrody od Tego, który wedle słów Apostoła
każdego nagrodzi stosownie do jego pracy. Stąd
łatwo pojąć można zdanie mędrca, który orzeka, że
matka, która wiele dziec; zrodzi i wychowuje je
z m łości ku Dzieciątku Jezus, błogosławioną się sta­
li e przez swe dzieci.
Debry cztowiek.
Pitawdziwy listopad mocno może dokuczyć,; a
zwłaszcza temu, który nie posiada ani ciepłych rę­
kawiczek, ani też ciepłej czapki.
Wojciech Rozmus, młody rzemieślnik z Rajczy,
należał do tych, którzy ani rękawiczek, ani ciepłej
czapki nie posiadają, ale Wojciech nie dlatego tych
przedmiotów nie posiadał, że był ubogim, bynaj­
mniej! Wojciech posiadał domek pod lasem, zimą
zajmował się rzeźbiarstwem i stolarstwem, a w lecie
pracował w lesie przy spuszczaniu drzewa.
Zara­
biał wcale piękny grosz, pomimo tego Wojciech nie
zaoszczędził sobie niczego, winę czego ponosiło je­
go dobre, wprost bezgranicznie dobre serce.
Piękną rzeczą jest być dobrym i miłosiernym,
de wszystko w pewnych granicach. Tymczasem za­
sadą Wojciecha Rózmusa było dawać więcej, ani­
żeli sam posiadał, gdyż mniemał, że gdyby na świę­
cie było więcej małości i więcej dobroci", wtedy nie
byłoby tyle nędzy na ziemi! Zasadę tę swoją też w
czyn wprowadzał. Wojciech Rozmus dopiero liczył
lat 20, a od 3 lat był wyuczonym Stolarczykiem, a
gdziekolwiek napotkał kogo, potrzebującego pomocy,
zawsze mu jej chętnie udzielał. Czy dziecko jakie
zgubiło trzy grosze, czy też wdowie zabrakło mą­
ki w garnku — Wojciech.zawsze dawał pełnemi rę­
koma. Albo, ktoś może zaciągnął dług u Icka Lewjego i zań miał być fantowany, albo leżał obłożnie
chory, Wojciech zawsze się zjawiał i pomagał. Je­
śli p:eniądze na to nie starczyły, pożyczał od in­
nych, a gdy mu nkt nie chciał pożyczyć, sprzeda­
wał swe świąteczne ubranie lub harmonijkę i uzyska­
ne ze sprzedaży pieniądze, oddawał potrzebującym.
Jeśli zaś me miał już nic do sprzedania, pracował
przez 14 do 15 godzin nh dzień jak wół, a po wy­
płacie tygodniowej zanosił zarobek temu, komu chciał
pomóc. Przyiem był doskonałym pracownikiem, Sto­
larczykiem, jak mało który i każdy majster w sto­
licy, chętnie go zatrudniał.
Chyba dostatecznie opisałem, jakim był Wojciech
Rozmus, Ksiądz proboszcz wioski nazywał go zac­
nym człowiekiem, a przyjaciół to miał bez liku we
wsi. Inni znów ludzie obrachowani i samolubni,
— a tych dziś wielu jest na święcie, — zwali go
głuptasem, rozrzuinikiem, mówiąc, że Wojciech w
życiu swojem do niczego nie dojdzie. A jednak
Wojciech doszedł do czegoś, a zawdzięczał to „Gó­
rze Śpiewnej“ i pierwszej niedzieli adwentowej.
A stelo się to w ten sposób; listopad zawitał
ze wszystkimi swymi towarzyszami, jako to: mgłą,
ostrym wiatrem, gradem i rozsiadł się po całej oko­
licy. Wojciech Rc«:mus siedział sobie w swoim domku i pracował nad wspaniałą skrzynią zamówioną
przez bogatą siodłaczkę dla córki swej do wypra­
wy ślubnej. Noa szła Wojciechowi jakoś robota od
ręki, coś go, Jjrapiło, a myśli jego uciekały po za
ściany domu do wdowy Końdkowej, kobiety w star­
szym wieku, zniRzczonej długoletnią walką o kawa­
łek chleba. Zajmowała się dotąd ręcznym haftem,
ale od kilku miesięcy nawiedził ją gościec, więc po­
padła w nędzę, nie mogąc w schorzałych wykrzy­
wionych rękach igły utrzymać przy pracę ręcznej.
Brakło jej więc pieniędzy na zapłacenie uroków od
hipoteki, ciążącej jeszcze na jej małem gospodarst­
wie. W pierwszą niedzielę adwfentu właściciel hi­
poteki spodziewał s ę zapłaty, a gdy jej nie otrzyma
groził wystawień jem domostwa na publiczną sprze­
daż przymusową. Potrzeba było 260 złotych, — a
Wieśka to była suma dla kogoś, który jej nie posia­
dał. Wojciech z duszy rad by był pożyczył, tych
p'en'edzy, dlii zachowania jej własności.
Ale 260
złotych, to nie byle co! Tyle pieniędzy nie sposób
zarobić w przeciągu tygodnia. Nie sposób też sprze­
dać me" łe i naczynia domowego, bo za wszystko,
co posiadał, zaledwie dałby żyd 60 złotych. Dn a
poprzedniego udał się więc do wszystkich swych
przyjaciół z prośbą' o pożyczkę dla siebie, ale po­
żal się Boże, n kt mu nie pożyczał. Przekonał się
przy tej sposobności o tern, jak kruchą była ich
rzekoma przyjaźń, gdyż ci, którym nieraz się przy­
służył, najgorzej się z nim obeszli. Jednem słowem
— Wojciech poraź pierwszy musiał sobie powiedzieć,
że nie może pomóc, pomimo najlepszej chęci. Bo­
lało go to, że właśnie owej staruszce schorowanej
i steranej pracą, nie może zachować dachu naci gło­
wą, że n e zdoła odwrócić od niej przymusowej
sprzedaży w dzień po pierwszej niedzieli Adwentu.
Żm OK już zapadł — k:edy Wojciech w sobotę,
prze ' pi-1 wszą niedzielą adwentu, siedząc zaduma­
ny, wpadł na następną myśl. Jak wszyscy wieśnia­
cy, Wojciech wierzył w zabobony. Przypomniał so­
bie dawne podanie o „ Śpiewnej górze“. W głęoi,
pobliskiego lasu znajdowała się dość stroma góra
o k órej lud sobie opowiadał, że kio bez obawy uda
s - w pierwszą noc adwentową o pomocy pod tj
górę, ten usłyszy cudowną jakąś wieść. — W środ­
ku góry rozpoczyna się o tej porze cichy śpew, a
kto go usłyszy i kogo smutek jakiś przygniata, te­
mu śp ew ten obwieści, jak pozbyć się smutku i
zgryzoty. Woüech Rozmus, przejęty smutkiem o los
wdowy, Końdkowej, udał się w noc dżdżystą i ciem­
ną w drogę do cudownej „ śpiewnej góry". Głowę
195
owinął zniszczonym szalem, gdyż swoją czapkę dnia
poprzedniego podarował biednemu robotnikowi, tłu­
kącemu kamienie na szosie; ręce swe przed zimnem
ukrył w kieszeniach spodni, bo rękawiczkami okrył
w poprzednim tygodniu zmarznięte i zsiniałe ręce
druciarza Mrozika. Wojciech nie znał, co to strach,
szedł więc ostrym krokiem ku górze, a gdy do niej
doszedł przykucnął pod jałowcem1 i wyczekiwał pół­
nocy. Z doliny dochodził szum rzeczki, a szeroką
szosą ze swym zgiełkiem nie przeszkadzała ciszy le­
śnej. We wsi była północ i Wojciech natężał słuch,
by dosłyszeć cichego czarownego śpiewu. Dłuż­
szy czas minął, a nic s{ę nie ruszało!
W tern — nagle doszły go w istocie ciche, cichu­
tkie głosy jak z wielkiej odległości.
Wojciech wy­
ciągnął szyję, aby lepiej dosłyszeć. Ale cóż to? Toć
to nie był śpiew, tylko łkanie, takie żałośliwe łka­
nie, jakie się słyszy u dzieci cierpiących.
Wtedy Wojciech podskoczył — idąc za głosem pła­
czu, doszedł do szosy, gdzie znalazł zawiniątko na
samym brzegu drogi, a w rowie przydrożnym wóz
przewrócony i pod nim ciężko jęczącego woźnicę i
kobietę bezprzytomną. Podniósł zawiniątko i oto
—- dojrzał w niem śpiącą dziecinę, która widocznie
n'e odniosła żadnego okaleczenia. Podszedł więc
do wozu i z pod niego wyciągnął dery, których tam
było mnóstwo, okrył jedną dziecko, a na drugich,
ułożył zemdloną kobietę otulając ją ciepło. Dodać
wypada, że księżyc właśnie wychylił się z poza
chmur i przyświeca, temu zgrożnemu widokowi. Ko­
nie stały drżące w rowie i spoglądały przerażone i
jakby świadome, że one to zawiniły wypadek. Jed­
na myśl, ogarnęła Wojciechem: pomóc, pomóc z ca­
łych sił! Konie nasamprzód przywiązał cuglami do
drzewa, potem podniósł dziecinę, płaczącą żałośłiwie i oddalił się szybkim krokiem w stronę domu.
Dotarłszy tam dotąd, rozwinął zawiniątko i znalazł
w n:em dwu'etnią śliczną dziewczynkę, która spo­
glądała na niego dużemi, czarnemi oczkami, buźkę
skrzywiła i płukać rozpoczęli. Młodzieniec jednak
umiał złemu zaradzić! Wyjął ze szafki kawałek lo­
dowatego cukru, wsunął go maleńkiej do usteczek,
a gdy s:ę uspokoiła, ułożył ją cło swego łóżka i od­
czekał aż zasnęła.
Szybko wtedy zabrał się do wyjść a w ciemną
noc adwentową, pobiegł do burmistrza do wsi, zbud ił następnie żandarma, lekarza i kierownika pogo­
towia sanitarnego, krótko opowiadając wszystkim
powód swego postępowania, tak, że w niespełna
godzinę, kobieta leżała już w gościnnym pokoju le­
karza, kon'e znajdowały się w stajni młynarza wiej­
skiego, a woźnicę, mocno okaleczonego, odnieśli sa­
li tarjusze do lecznicy najbliższego miasteczku.
;
Tymczasem dniało już, gdy burmistrz dowiedział
się, że powóz był własnością przemysłowca Wen dli na, zaś kobieta nieprzytomna jego siostrą, która je­
go córeczkę Urszulkę, ową dziewczynkę, znajdującą
się w łóżku Wojciecha, — zawieść miała do matki
— dz'ecka, oczekującą je w pobliskiem mieście. —
Kiedy pierwszy dzień Adwentu, zawitał, Wojciech
czuwał przy łóżku dzieciny z podwójną troską w
sercu, nasamprzód z troską o domek wdowy Końdkowej, a potem z nową troską o obce dziecko, śpią­
ce w łóżku, gdyż nie wiedział, czyją jest własno­
ścią. W tern zastukano do drzwi i weszło przez nie
dwóch mężczyzn, mianowicie burmistrz miejscowy i
jakiś obcy pan, który odezwał się w te słowa:
„Dzień dobry! Nazywam się Wendelin! Dziecko,
którem zajęliście się, taką pieczołowitością, jest mo­
ją córką, a kobieta, którą tak troskliwie otuliliście,
w lesie, chroniąc ją otl zmarznięcia niewątpliwego,
to moja siostra, a woźnica zaś, długoletni i sumien­
ny mój sługa, przez wasztą obrotność też doznał
opieki dostatecznej. Mówił mi o wszystkiem p. bur­
mistrz, Dziękuję wam serdecznie za wasz uczynek,
dobroczynny. Opcwiedźcie mi, proszę was, w ja­
kiem położeniu zastaliście cały wypadek!“
Wojciech, w krótkich słowach wypowiedział, co
zaszło w lesie...
„Panie Rozmus, coście o tej porze nocnej robili
w lesie? zapytał się cokolwiek niedowierzająco pan
Wendelin.
„Opowiem całą prawdę“, odrzekł Wojciech zaw­
stydzony i opowiedział, że wiara w cudowną silę
„śpiewnej górze" zawiodła go do lasu. Gdy skoń­
czył, przemysłowiec dorzucił pytanie: Jaki macie
zawód?
„Zimą jestem stolarzem, a w lecie ciągnie mnie
do lasu i nie wytrzymałbym wprost w czterech ścia­
nach, i wtedy idę do lasu, gdzie zbieram grzyby i
jagody i ścinam drzewo“.
„Mój pan e Rozmus, podobacie mi się, będę o
was pamiętał! Nasamprzód proszę przyjąć odemnie
te oto banknoty za wasz trud i za wasz dobry uczy­
nek“. Przy tych słowach wyjął dwa banknoty po
100 złotych, które położył na stole z zapytaniem:
„Jesteśce zadowoleni“?
Błyskawicznie myśl przemknęła Wojciecha: Te
raz lub nigdy ne zdołasz uratować wdowy Końctkowej“, więc śmiało zawołał:
„Gdyby pan jeszcze dołożyć zechciał 50 złotych,
wtedy naprawdę byłbym zadowolony“!
„Wojciechu, nie weź mi tego za złe, ale jesteś
już wprost bezczelnym“! wtrącił gniewnie burmistrz.
„Niech pan da spokój!“ uspokajał pan Wendelin,
wyjął sakiewkę i dołożył żądane 50 złotych. — No,:
teraz zgoda, panie Rozmus!“ rzekł ze śmiechem.
„Całkiem! I dziękuję też z całego serca!“ zawołał
Wojciech zagarniając pieniądze z tak uszczęśliwionym
wyrazem twarzy, że. ofiarodawca nie mógł powstrzy­
mać pytania: „Zapewne bardzo wam potrzeba tvch
pieniędzy?“
„Mnie ich n e potrzeba, tylko wdowa Końdkowa — która bez tych pieniędzy utraciłaby dziś cały
swój majątek“. Dobrodusznie opowiedział, że pie­
niądze te zaraz, zaniesie wdowie, zanim roznocztiie
się sprzedaż publiczna.
„Rachunek się nie zgadza, boć wdowie potrzeba
260 złotych, jak mówiliście, a ja tylko 250 dałem“.’
„Już dobrze, panie Wendelin, 10 złotych jeszcze po­
siadam i je dołożę. Bo co się posiada, tego nie na­
leży ani pożyczać, ani nie żądać w podarunku ,
Pan Wendel n poklep
Wojciecha po ramieniu i
rzekł:
„Dobry z was człowiek! Tego rodzaju ludzi już
dawno szukam, i potrzeba mi ich w fabryce“.
Pan Wendelin, po wywiadzie o poczciwym Woj­
ciechu, przyjął go na głównego dozorcę swych'
ogromnych zasobów drzewa, potrzebnych mu de
wyrobu celulozy.
Tym razem nie mieli słuszności ci, którzy przed­
wcześnie Wojciechowi prorokowali, że do niczego
nie dojdzie, bo uzyskał dobrą posadę i poważanie
swego pracodawcy. Co rojku w pierwszą niedziele
adwentową bywa jako gość u właściciela fabryki
Wendelina, a pod koniec obiadu kładzie mu mała
Urszulka dziś iuż podrosła dziewczynka, połowę
swego jabłka ńa talerz, mówiąc przytem:
„To za to, że pan mi wówczas pozwolił spać
w swojem łóżku, panie Rozmus“.
196
Po południu tego samego dnia Wojciech udaje
się do wdowy Końdkowej na podwieczorek, składa­
jący. się z do <rej kawy i jeszcze lepszego pVacka.
Staruszka wdzięczna, kładzie mu na talerz najlepsze
i największe kawałki, i cienkim swym głosem do­
daje:
„Wojciechu, to za to, że mi wówczas matowia­
łeś dcm mój od sprzedania“.
On odpowiada za każdym razem:
„Mnie- nie dziękujcie, matko Końdkowa, tylko
„ śpiewnej górze“, ta to sprawiła!" Wiem jednak ty­
le, że gdybf/m kiedy znów był w biedzie jakiej, na­
pe wn o poszedłbym w pierwszą północ Adwentu,
znów pod „Śpiewną górę“, a ta nie zawiodłaby
ivhv> w moim frasunku?1
Wychowanie.
Skutki niewłaściwego wychowania.
Dobrze wychować dzieci to nie fraszka, więc
też częściej się zdarzy, że dzieci są źie wychowane.
Dzieci ostro uważają co się w koło nich dzieje i
nieraz podziw budzi w dorosłych ich bystrość po­
jęcia, zwłaszcza, gdy o nie chodzi. Kto z dziećmi
przestaje, ten wie, że podziwianie budzi w dzieciach
tylko próżność. Przywołuje się n. p. chłopca trzy­
letniego, aby się popisał przed gośćmi swojemi
sztuczkami. Podziwiają go, chwalą i cieszą się z
jego popisów. Skutek jest taki, że wywołuje się w
nim nietylko próżność, ale i upodobanie w sobie.
Dzieci nie powinne być przy gościach i stanowić
środowiska wszystkich rozmów i wtrącać się do
starszych. Kto to jednak czyni, ten źle wychowuje
swe dzieci. Oczywiście łatwo wyrozumieć kocha­
jącej. matce, że chciałaby się pochwalić zdolnościa­
mi swego dziecka. Gdybyż tylko skutki nie były
tak zgroźne. Bezwiednie wychowuje się dziecko
na samoluba i skończonego aktora, jeśli mu się swą
miłość i podziw zbyt otwarcie okazuje. Wykorzy­
sta ono to przy każdej sposobności, gdyż tą bronią
będzie rządził całym domem wedle swego upodo­
bania. Jeśli coś nic pójdzie wedle jego woli, będzie
udawało chorego, ponieważ wie, że pieczołowita
matki wtedy każde jego życzenie spełni. Im więk­
sze takie dziecko, tern też bardziej rośnie jego sztu­
ka udawania i pomimo podejrzenia rodziców co do
istnienia choroby będzie się starało przeprowadzać
swą wolę. Rodzice wcale nie przypuszczają, do ja­
kich rozterek dojść może, gdy zajdą jakie ważne
postanowienia w późniejszem życiu dziecka!
Kilka wskazówek dla ułatwienia pracy
przy pieczeniu z innej pracy domowej.
Gospodynie dzisiejsze nie powinne się już mę­
czyć wyrabianiem wielkiej ilości ciasta i ciężkiego cia­
sta ręką lub warzechą, tylko używać maszynki, tzw.
miski do wyrabiania ciasta, za pomocą której ciasto
.yszełkiego rodzaju przerobi się w 10 do 15 minu­
tach. Maszynka taka nie wiele kosztuje, a zaoszczę*4 8*ę nią dużo sił i czasu.
żej, którą za jednym razem można .12 pierników lub
ciastek wykrawać.
Odpadki ciastka tworzą znów
wcale kształtne pfierniki, przez co oszczędza się po­
nowne zagniatanie i wykulanie ciasta. Kto nie ma
Zamiast pojedynczych małych foremek do wy­
krawania ciasta na pierniki lepiej używać formy dutyle sił, aby formę głęboko mocno wgnieść do cięż­
kiego ciasta, niech do tego użyje wałka do wykulania ciasta i nim kilkakrotnie przejadzie po formie
aż dojdzie do samego spodu. —
Żmudne wypiekanie wafli (andrutów) żelazkiem
dotychczas znanem, ułatwić można sobie przez uży­
wanie żelazka na tuzin wafli. — Obwarzanek dziś
też już nie potrzeba ręką skręcać, można je wykra­
wać odpowiednią foremką. —
Dobry sposób na przerobienięnie zeschniętego
ciasta piernikowego polega na pokrajaniu ciasta w
kilka dużych kawałków, które się przepuszcza przez
maszynkę od krajania mięsa. Osięga się wtedy w
krótkim czasie gładkie ciasto, do ktorego z łatwo­
ścią dodawać można przyprawy i proszek pędzący
ciasto.
Nie należy też migdałów tłuc w moździeżu, ani
trzeć na tarce, narażając paznokcie i końce palców
na skaleczenie. Małe maszynki do mełcia migdałów,
drobniejszego, czy grubszego, ułatwiają tę żmudną
pracę.
Nawet zwykły wałek do wykulania ciasta uległ
już
manie. Istnieją bowiem wałki z wtłaczanemi
foremkami, któremi raz wystarcza przegwałtować cia­
sto, ?oy w mein wygnieść najróżniejsze figurki.
W końcu podajemy jeszcze kilka tanich przepi­
sów różnego rodzaju pieczywa gwiazdkowego.
Orzeszki piernikowe.
1 iunt mąki pszennej zmieszać z 1 gramem utar­
tych goździków, 5 gramami cynamonu i 3 gramami
kardamonu, również tartego." Zemleć na maszynce
50 gramów migdałów, lub orzechów i rozkwirlać
je dwoma caiemi jajami. Zagotować tymczasem 150
gramów cukru, 50 gramów masła, 150 gramów mio­
du i 1 łyżkę gęsiego smalcu, dosypać do tych pły­
nów powyższą ilość mąki i wygnieść doskonale. Gdy
cokolwiek ostygire dolać 5 gramów pótaszu rozpu­
szczonego w wodzie różanej i dosypuje 2 Oetkera
proszki do pieczenia. Jaja z migdałami lub orze­
chami dodać na samym końcu i wygniatać ciasta
doskonale, bądź maszynką, bądź warzechą. Ciasto
podzielić na kilka części, wykulać każdą wałkiem,
formować orzeszki lub innego kształtu ciastka,
i upiec je w piecu niezbyt gorącym. Po upieczeniu
po'ulcrowac orzeszki.
Amerykańskie cukierki owocowe.
1 funt obranych orzechów włoskich pokrajać dro­
bno, zmieszać z 1 funtem cukru (pudru) i wcisnąć
sok z 5 do 6 pomarańczy, przerobić doskonale i
uformować małe placki okrągłe, które się wystawia
przez noc na zimno. (Nazajutrz pokrajać wszystko
w małe kostki, i cukierki gotowe.
Bliźnięta australskie.
1 funt cukru (pudru) zagnieść z jedbiem biał­
kiem, sokiem z 1 pomarańczy, a skórką z pół poma­
rańczy lub całej mandarynki i z tego ukulać gałeczki. Spłaszczyć cokolwiek boki i przycisnąć po obu
stronach po połówce orzecha, wyjętego z twardej
łupiny, wystawić na zimno, aby wyschło. Powyż­
sza ilość wyda 30 gałeczek.

Podobne dokumenty