Mówi się często i nie bez racji, że każdy sukces ma wielu ojców
Transkrypt
Mówi się często i nie bez racji, że każdy sukces ma wielu ojców
Mówi się często i nie bez racji, że każdy sukces ma wielu ojców, tylko klęska jest sierotą. Sukcesem jaki chcę tu przywołać jest uratowanie przed zniszczeniem zabytkowego pałacu w Patrykozach. Do ojców tego sukcesu pragnę dopisać pracowników ówczesnego Powiatowego Ośrodka Kultury. Gdyby nie ich determinacja i społeczna praca przy ratowaniu tego cennego zabytku, po siedzibie generała Teodora Szydłowskiego zostały by wspomnienia i kilka wzmianek w fachowych publikacjach. Potrzebę ratowania pałacu z uporem głosił Zenek Karpiński, który jako plastyk pierwszy docenił piękno architektury Franciszka Jaszczołda, ulubionego architekta Radziwiłłów. Kiedy w poszukiwaniu fachowej kadry dla domu kultury dotarłem do jego domu z propozycją zatrudnienia, pokazał mi ruiny pałacu. Wystarczyło! Odtąd, gdzie tylko była okazja, sprawa niszczenia najcenniejszego neogotyckiego pałacu na Podlasiu stawała się sprawą publiczną. Pisały o tym gazety, mówiło radio. W końcu zainteresował się pałacem pan Wacław Kochanowski - Wojewódzki Konserwator Zabytków w Warszawie. Pilotowany przez Zenka i "urabiany" w drodze do Patrykoz, powrócił zauroczony pięknem rezydencji generała Szydłowskiego, jednakże zmartwiony brakiem możliwości jego remontu. "...Nie ma pieniędzy, nie ma wykonawców, nie ma woli politycznej ratowania bazy materialnej polskiego ziemiaństwa. Boleję nad tym, ale nic wam nie mogę pomóc. Odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie wyczerpuje wszystkie moce przerobowe Pracowni Konserwacji Zabytków i wszystkie pieniądze jakimi dysponuję". W tej niewesołej sytuacji, zdani na swoje mizerne możliwości, postanowiliśmy dalej działać. Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w Patrykozach rozpoczęliśmy organizując modne wówczas czyny społeczne. Ala Simanowicz do dziś pamięta pęcherze na dłoniach od machania łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części pałacowej ruiny, pozbawionej dachu i stropów. Dewastacji opierały się jedynie mury okradzione z ozdobnych okien i wykładziny korkowej stosowanych teraz do palenia w piecach i ściółkowania w oborach. Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w znanym filmie pt. Skarb Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo, szukając skarbów generała bądź broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego 24 kwietnia 1944 roku przez oddział podporucznika ”Dzika„Mariana Solnickiego. „Wieści gminne” podawały, że kilka furmanek broni i „dulary” dla szykującej się do powszechnego powstania Armii Krajowej, ukryto w podziemiach pałacu. Wyobraźnią poszukiwaczy skarbów zawładnęły kanały rozprowadzające ciepłe powietrze w wewnętrznych ścianach pałacu. Stąd intrygujące echo od każdego uderzenia młotkiem. Na parterze rolnik, którego spolegliwa gminna władza bezprawnie uwłaszczyła na 1/3 pałacu trzymał krowy i aby ludzie nie przeszkadzali mu w gospodarowaniu, popodcinał pale drewnianego mostu likwidując przejście do sąsiedniej wsi. Teraz mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z parkowej alei. Piękny park w stylu angielskim musiał przegrać z polem buraków. Na nic się zdały interwencje Zygfryda Czapskiego - wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Siedlcach. W tamtych czasach nie było siły na rolnika. Buraki były ważniejsze. Po kilku dniach społecznej harówki przy odgruzowaniu i porządkowaniu pałacowych ruin, dumni ze swojej społecznej pracy zrobiliśmy sobie majówkę przed pałacem, na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej pana inż. Lucjana Maraska, licząc na jego uznanie i wsparcie. Dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Bielanach pani Alicja Pietrzak, upichciła tradycyjną babkę ziemniaczaną, ktoś przywiózł ogórki, a ja radziecki szampan i plany odbudowy pałacu z deklaracją, że za dwa lata będzie w nim Uniwersytet Ludowy kształcący kadry dla Wiejskich Klubów Kultury. Lucjan Marasek, znający mizerię budżetową rady powiatowej, braki materiałowe i wykonawcze, sprowadził nas na ziemię słowami: "Cenię waszą robotę i zaangażowanie, ale nikt wam w tej pracy nie pomoże. Nie dostaniecie pieniędzy, bo ich nie mamy, nie mamy też wciąż deficytowych materiałów budowlanych ani limitów na usługi budowlane dla rzemiosła". Ponadto na zebraniu wiejskim mieszkańcy Patrykoz wnioskowali o zlikwidowanie ruin pałacu ze względu na bezpieczeństwo bawiących się tam dzieci, zaś odzyskaną cegłę chcieli wykorzystać na budowę remizy OSP. Na szczęście ten czarny scenariusz się nie spełnił i pałac w Patrykozach nie podzielił losów klasy ziemiańskiej, której był prawdziwym klejnotem. W 1976 roku wraz z reformą administracji państwowej powołano mnie na stanowisko dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa siedleckiego. Po okresie „porywania się z motyką na słońce” miałem wreszcie prawne i finansowe możliwości kontynuacji dzieła ratowania najcenniejszego zabytku ziemi sokołowskiej. Najpierw były problemy własnościowe. Z nimi uporał się dopiero obecny właściciel. Następnie problemy z dokumentacją, ekspertyzami i wykonawcą remontu. Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno-budowlaną. Mieliśmy zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju Kultury, ale Pracownie Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego zlecenia na remont obiektu tak małego i tak trudnego do wykonania ze względu na bogaty wystrój architektoniczny oraz stan zniszczenia. Nie pomogły interwencje wojewodów i sekretarzy ani szynki z Zakładów Mięsnych w Sokołowie. Pracownie Konserwacji Zabytków miały priorytetowe zadanie - odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Ponadto obowiązywały przepisy, że remonty na obiektach zabytkowych mogły wykonywać tylko firmy do tego uprawnione. W PKZ-tach doradzono nam by prace konieczne dla zachowania zabytku zlecić rzemieślnikom i czekać na lepsze czasy. Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać trzeba było uzyskać z wydziału Finansowego Urzędu Wojewódzkiego, limit na zlecenie robót zakładom gospodarki nieuspołecznionej .O takie ograniczone limity "bili" się dyrektorzy Wydziału Zdrowia, Wydziału Rolnictwa i Kuratorium. Oni mieli pierwszeństwo, bowiem zdrowie, oświata i rolnictwo słusznie uznawano za wiodące kierunki rozwoju społeczno-gospodarczego nowego województwa, mającego ambicję likwidacji wiekowych zapóźnień cywilizacyjnych podlaskich i mazowieckich wsi i miasteczek. Tak więc braliśmy to co zostawało dyrektorowi Zbigniewowi Wiedeńskiemu, a zostawało dla kultury więcej, gdy jego żona została główną księgową w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Dzięki tym zabiegom mogłem realizować różne pomysły niemieszczące się w urzędniczej biurokracji. Najważniejszym z nich była decyzja o utworzeniu przy Wydziale Kultury i Sztuki Zakładu Remontowo- Budowlanego Obiektów Kultury. Na początku nikt nie chciał słyszeć o tym by organ administracji wojewódzkiej prowadził firmę budowlaną. Ale były to czasy wielkich reform zapoczątkowanych przez premiera Mieczysława Rakowskiego ujęte w haśle „Co nie jest zabronione - jest dozwolone”. Dostaliśmy mocny argument i natychmiastową pomoc od Wojewody Zofii Grzebisz-Nowickiej. Żeby nie "podpaść" różnym komisjom i kontrolerom, Przewodniczący Komisji Kultury WRN w Siedlcach, docent Leopold Grzegorek, przeforsował odpowiednią uchwałę zobowiązującą dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki do utworzenia Zakładu Remontowo Budowlanego Obiektów Kultury i rozwiązania problemów remontów zabytków woj. siedleckiego. W ciągu 6 miesięcy na działce przy ulicy Hejły, przekazanej przez Prezydenta Siedlec - Pawła Turkowskiego, powstał budynek mieszczący garaże, magazyny i pomieszczenia socjalne dla pracowników. Ktoś doradził aby na tak solidnych murach i stropie zmontować trzy domki mieszkalne, reklamowane jako tanie domki dla nauczycieli wiejskich, produkowane z mat trzcinowych w Mikołajkach. Niebawem kultura mogła dać swoim pracownikom skromne mieszkania. Chociaż ich standard odzwierciedlał umiejętności muratorów i jakość materiałów- radość była wielka. Pani Wojewoda postarała się o przydział materiałów i talonów na zakup maszyn budowlanych, co było nie lada problemem w planowej gospodarce socjalistycznej. Ukoronowaniem Jej starań był talon na zakup ciągnika Ursus C360 z dwiema przyczepami. Tak wyposażeni przystąpiliśmy do remontu zabezpieczającego pałac przed dalszą jego degradacją. Najpierw trzeba było wzmocnić fundamenty ścian nośnych od strony południowej. Następnie wykonać żelbetowe stropy, które powiążą całą konstrukcję pałacu. Dalej wykonać konstrukcję dachu wraz z pokryciem blachą miedzianą. Wcześniej trzeba było zapewnić dojazd do pałacu, doprowadzić energię elektryczną, wywiercić studnię głębinową, pobudować magazyny materiałów i pomieszczenia socjalne dla załogi. Do tego całe teki różnych ekspertyz, zezwoleń uzgodnień i badań po to, by nie podpaść inspektorom i przeróżnym komisjom. Na szczęście nic złego się nie stało, bo pilnowali mojej skóry Zygfryd Czapski – Wojewódzki Konserwator Zabytków, Wojtek Kamiński i Grażyna Krawczun – inspektorzy nadzoru. Jednak przede wszystkim, miałem zrozumienie i poparcie u mojej szefowej Zofii Grzebisz-Nowickiej oraz "parasol ochronny" kolegi z „białego domu” - Henia Brzezińskiego. W tamtych czasach, kiedy brakowało wszystkiego prócz propagandowych haseł, bardzo łatwo można było „podpaść pod paragraf”, bo też tych paragrafów było co nie miara. Chroniły one szczególnie własność państwową. Bardzo chętnie korzystano z nich na styku gospodarki uspołecznionej z prywaciarzami jak pogardliwie wyrażano się o prywatnych przedsiębiorcach, chociaż co roku zapalano dla nich symboliczne zielone światło. Największe problemy były ze zdobyciem materiałów budowlanych. Trudno było legalnie zakupić deski, gwoździe, czerwoną cegłę, stalowe belki, cement, nie wspominając już o tak potrzebnych do remontu zabytkowych dworów, pałaców i kościołów -materiałów uznanych za luksusowe jak tarcica dębowa, płyty marmurowe, nietypowe okna i drzwi czy blachę miedzianą. Na pokrycie pałacu w Patrykozach konieczna była taka właśnie blacha. Zakup jej przez państwową instytucję graniczył z cudem i o taki cud postarał się ksiądz proboszcz z Garwolina. Przyjechał do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków po pieczątkę i podpis potwierdzający, że kościół w Garwolinie jest zabytkiem. Ksiądz proboszcz wybierał się do centrali Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach po asygnatę umożliwiającą zakup takiej blachy. Razem z WKZ uprosiliśmy księdza, by swój wniosek zwiększył o 10 ton potrzebnych nam na pałac w Patrykozach oraz dwory w Suchożebrach i Chlewiskach. Ksiądz uznał, że ratowanie zabytków to dzieło, które Jego szefowi się podoba i sprawę załatwił. Blachy starczyło nam nawet na zmianę eternitu na budynku Powiatowego Ośrodka Kultury w Sokołowie. Wacław Kruszewski fot. M.Kurc