Wyrzeźbione życie - Fundacja Rozwoju Miasta Poznania
Transkrypt
Wyrzeźbione życie - Fundacja Rozwoju Miasta Poznania
Makieta Katedry i Ostrowa Tumskiego I wygrywania w nich? Rzeźba „Kulomiot” w drewnie zdobyła II miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Sport w Sztuce. To otworzyło jakąś furtkę do zorganizowania większej wystawy? możliwość obserwacji, jak pięknie drewno kroi się pod jego narzędziami. W tym było dla mnie coś niesamowitego, magicznego. rozwoju i budowania własnej osobowości, przy tym rzeźba coś do tego dołożyła, otwierając kolejną przestrzeń i furtkę, którą było warto przekroczyć. Dużo też rysowałem, szczególnie przekornych prac, plakatów, które wyrywano sobie z rąk, wielu mnie o nie prosiło – ukrzyżowania, kosmos, planety, religijność i kontekst metafizyczny. Były to lata 70-te, czasy hipisowskiej wolności i kontestacji, a wokół też dużo się działo, PRL nie dawał o sobie zapomnieć. Moja piwnica stała się miejscem spotkań, w których rzeźba była ważnym punktem w dyskusjach przy lampce wina. Fascynacja materią i nieustanne zmaganie się z nią? Gdzie trafiały skończone rzeźby? Tak. Do tego stopnia, że znajomi z czasów szkoły średniej (technikum chemiczne w Poznaniu – red.) pamiętają mnie bez przerwy rzeźbiącego coś pod ławką. Odbiorcami byli koledzy. Byłem dumny z tego, że moje prace znajdują nowych właścicieli. Wyrzeźbione życie Szczęściarzem jest ten, kto w szybkim czasie odkryje, co jest jego największą pasją w życiu i potrafi dokonywać wyborów zgodnie z tym przeczuciem. Czasem jednak bywa, że nasze wybory drogi życiowej czy zawodowej nie idą w parze z tym, co podpowiada intuicja. Kiedy indziej przebudzenie i zawrócenie z wcześniej wybranej ścieżki następuje już w dorosłym, statecznym momencie życia. O tym, że warto słuchać, do czego nasze serce bije mocniej rozmawiamy z Romanem Kosmalą – poznańskim rzeźbiarzem, autorem licznych realizacji w przestrzeni miasta. Wiem, że jako dziecko mogłeś przypatrywać się pracy ojca – snycerza i próbowaćswoich umiejętności w jego warsztacie. Mógłbyś wrócić pamięcią do atmosfery tamtego warsztatu. To prawda, że doświadczenie ojca, jego praca zawodowa, kontakt z drewnem i dłutem, co początkowo kończyło się boleśnie, stwarzały 40 1(7)/2016 Roman Kosmala na ławeczce Ignacego Łukasiewicza w parku przy poznańskiej gazowni Wybrałeś jednak biologię jako kierunek studiów, nie rzeźbę. Wtedy nie myślałem o rzeźbie jak o profesjonalnej dziedzinie. W perspektywie pracy po technikum w zakładach chemicznych przerażała mnie jednak myśl o ciągłym kontakcie z chemią, odczynnikami, substancjami drażniącymi. Stąd pewnie gnało mnie w kierunku biologii, obcowania z przyrodą jako możliwości odreagowania tego laboratoryjnego otoczenia. Czy w trakcie studiów na Wydziale Biologii poznańskiego UAM zrodziła się myśl o zajęciu się rzeźbą profesjonalnie? W rzeczy samej. Na tych studiach ogarnęło mnie istne szaleństwo rzeźbiarskie. Zaczynałem w drewnie. Wówczas ośmieliłem się na większe prace. To chyba mało znany wątek twojej biografii, że już w czasie studiów odważyłeś się pokazać światu swoje prace. Tak, wynająłem piwnicę przy Traugutta, na Wildzie, i tam zmagałem się z dużymi formatami – wjeżdżały wielkie kłody, przez które zawalałem nawet niektóre zajęcia na studiach. Dużo kłucia, obróbki – bardzo mnie to wciągnęło. Pracowałem właściwie bez przerwy. Przy tym filozofia, jaką mieliśmy ze starszym kolegą, który po skończeniu studiów został asystentem i bardzo restrykcyjnie podchodził do zajęć. Wszystko to – nie chcę tego patetycznie nazywać – stwarzało atmosferę do intelektualnego To chyba ukoronowanie pracy twórczej, jeśli znajduje zrozumienie i odbiorców. Jak dalej ewoluowała twoja twórczość? Jeździliśmy w Pieniny eksplorować jaskinie. Wówczas stałem się rysownikiem (piórkiem) bardziej dokumentującym otoczenie. Za zgodą dyrektora Pienińskiego Parku Narodowego wykonałem kilka portretów najsławniejszych polskich speleologów. Umieszczono je w jaskini, nie pamiętam której. Dużo czerpałeś z natury? W trakcie całych studiów wykonywaliśmy dużo rysunków biologicznych spod binokularu, np. budowa owadów. Pani prof. Begier mawiała: „Panie Kosmala, pan ma bardzo ciekawe te rysunki, ale to nie jest ten owad.” Bo mnie w ogóle nie interesowało odwzorowywanie przyrody! Wyobraźnia brała zawsze górę. Skończyłeś studia, podjąłeś pracę zawodową w Sanepidzie. Co wówczas się działo w kwestii rzeźby? Zaczął się problem, pewne rozdwojenie. Nie byłem w stanie dłużej równolegle w dzień pracować, nocami rzeźbić. Ta dychotomia z dnia na dzień się pogłębiała. Z jednej strony duże obciążenie i odpowiedzialność za pracownie analityczne żywności, z drugiej ciągle rosnące aspiracje do brania udziału w konkursach, organizowanych przez Zamek i jego Stowarzyszenie Twórców Nieprofesjonalnych. W witrynie Empik-u przy Armii Czerwonej, obecnie Św. Marcin, miałem wystawić swoje prace, co okropnie mnie stremowało, bo wcześniej prezentował tam swoją twórczość Zygmunt Warczygłowa, najciekawszy obok Nikifora Krynickiego twórca nieprofesjonalny, którego siła oddziaływania prac była już sławna. Zająłem całą witrynę, wystawiając rzeźby w drewnie, płaskorzeźby. Wydano przy tym katalog, był duży plakat. Zrobiło się profesjonalnie. Tak, mocniej związałem się z tym Stowarzyszeniem. Mój dramat polegał jednak na tym, że absolutnie nie potrafiłem utożsamić się z twórczością ludową. Reprezentowałeś inne myślenie o rzeźbie, miałeś szersze spojrzenie, perspektywę. Pociągała mnie symbolika, niejednoznaczność i interpretacja rzeczywistości, stąd byłem swoistym dziwolągiem na tle twórców skupionych wokół sztuki ludowej, którą postrzegałem jako ograniczenie. Ale na pewno miałeś swoich idoli rzeźbiarskich, twórców do których sztuki świadomie nawiązywałeś? Byłem absolutnie zafascynowany rysunkami Dürera, do tego stopnia, że jedna z prac w drewnie wiązowym (strasznie twardym) była praktycznie przeniesieniem w trójwymiar portretu starca. Renesans w wydaniu dobrego rysunku anatomicznego, postać – coś, co przyznam sprawiało mi nie lada trudność. Nigdy nie rysowałem sylwetki z obserwacji, z modela. I rzeźby Wita Stwosza, sceny z ołtarza Mariackiego to niedościgniona doskonałość. Także Dunikowski. Wszystko, co wiązało się z twardym materiałem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie rzeźbienia w glinie. Czyli rzeźbienie przez odejmowanie, a nie przez dokładanie? Tylko tak. Ogromny wpływ wówczas wywarła na mnie znajomość z Eugeniuszem Olechowskim. Pierwszy raz w życiu ktoś zrobił mi fachową korektę. 1(7)/2016 41 M eandry sztuki M eandry sztuki Popiersie Romana Wilhelmiego Takie właśnie odnoszę wrażenie, że cały czas twoja twórczość dąży w stronę abstrakcji aluzyjnej. Czasem czuję się zniewolony własnymi ograniczeniami w myśleniu o rzeźbie. Z jednej strony chcesz się przebić przez warstwę realizmu, który jest dużym sprawdzianem umiejętności, z drugiej – chcesz dotrzeć do głębszych pokładów i wyrazić coś nieuchwytnego, intuicyjnego, poza tkanką realizmu. Figury szachowe z wizerunkami poznańskich budowli – Grand Prix w konkursie na Koziołki dla Miasta Poznania 2014 Potrafił wytknąć błędy? Tak, ostro mnie traktował. Wychwycił wszystkie niedociągnięcia. Dzięki temu odezwała się we mnie pokora, zastanowienie, że nie wszystko co robię, jest bezkrytyczne. Uczulał mnie na proporcje postaci. Bardzo pozytywnie to wspominam. Był moim niepisanym nauczycielem, bardzo go szanowałem. Dzięki niemu poznałem kilku poznańskich rzeźbiarzy, mogłem obserwować jak żyją i jak traktują to, co robią. Zapaliła się kolejna lampka na drodze do życia rzeźbą i z rzeźby? Można tak powiedzieć. W tym czasie Genek zaprosił mnie do współpracy przy kolejnym ołtarzu, który mu zlecono, czym bardzo mnie onieśmielił. Dotychczas nie miałem w sobie żadnych hamulców, granic, że czegoś nie wolno. To właśnie Genek mi powiedział: „Wiesz, zazdroszczę ci. Siadasz, bierzesz klocek drewna i zaczynasz dłubać dłutem. I nie interesuje cię to, co ktoś sobie pomyśli. A ja zawsze muszę liczyć się z tym, kto zleca.” A w jaki sposób dostałeś się na ASP w Poznaniu? Bo na studia dzienne byłeś już „za dorosły”. Z pomocą przyszedł mi dawny kolega, którego kiedyś namówiłem na studia na wydziale historii UAM. Już jako dyrektor domu kultury zaproponował mi prowadzenie pracowni plastycznej dla dzieci i młodzieży. Bez namysłu się tego podjąłem. A tymczasem na ASP (ówczesna Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych – red.) stworzono możliwość do rozpoczęcia studiów w trybie zaocznym dla takich właśnie instruktorów plastycznych jak ja. Nie była to łatwa decyzja. Ale jednak się zdecydowałeś, mimo ogromu pracy jaka cię czekała. Tak, w perspektywie było 5 lat nauki, zjazdy w weekendy, a wcześniej egzaminy, na które trzeba było przygotować prace. I tu znowu prawdziwym przyjacielem okazał się Genek Olechowski – udzielał mi lekcji rysunku, znów dawał korekty. Był to prawdziwy skok na głęboką wodę, zetknąłem się z zagadnieniami, do których wcześniej nie przywiązywałem wagi – plany rysunku, duży format. To uczy pokory. Ale szczęśliwe podołałem i obroniłem dyplom w 1991 r. Czy pojawiające się w twych pracach odwołania do stylów historycznych, np. gotyk w cyklu „Katedr” można uznać za punkt wyjścia na drodze twórczej? W rzeczy samej. Wówczas byłem na poziomie rozumienia realizmu jako szczytu możliwości rzeźbiarskich. W trakcie całych studiów, tych artystycznych mam na myśli, ten pogląd ewoluował. Priorytety się zmieniły na rzecz abstrakcyjnego myślenia. 42 1(7)/2016 Nie wszystko co odbieramy sensorycznie, co da się nazwać, rozpoznać wypełnia nasze rozumienie świata. Jest gdzieś przestrzeń, która się wymyka, a którą silnie odczuwamy. M eandry sztuki M eandry sztuki Jak często czujesz potrzebę, by w swych dziełach ocierać się o zagadnienie sacrum, metafizyki? Świetnie oddaje ten stan twoje credo artystyczne, by sztuka otwierała przestrzeń dla wyobraźni i marzeń, i uwrażliwiała nas na bycie czymś więcej niż sumą kości i tkanek. Czasem sobie zarzucam, że nie umiem uprawiać swego rodzaju publicystyki artystycznej. Nie odnoszę się do wydarzeń bieżących, nie włączam w żadne manifesty, tylko setny raz próbuję rozwikłać zagadnienie sensu życia, istoty ludzkiego bytu. Ubieram to w kompozycję, buduję przestrzeń, szukam odpowiednich form. Może dzięki temu nie będzie kłopotu z odbiorem twoich rzeźb, niezależnie od szerokości geograficznej, pod jaką będą wystawione? Tu dotknęłaś ważnej kwestii. Na pewno swoista baśniowość ułatwia ich odczytanie. To był główny pretekst do próbowania sił w szkle. W wielu materiach już pracowałeś, zaczynając od drewna, przez brąz, kamień, wiklinę, na szkle kończąc. Czy jest jeszcze jakiś rodzaj materiału, z którym chciałbyś się zmierzyć? Chciałbym wrócić do kamienia, czuję, że jeszcze miałbym coś do powiedzenia przy użyciu jego materii. Kiedyś obraziłem się na Macieja Mazurka, że w recenzji moich prac stwierdził, że „traktuję kamień jak człowiek pierwotny, szanując go i modląc się do niego”. Dziś przyznaję mu rację, bo faktycznie traktuję kamień jako pewną formę skończoną, która była przede mną. Ingerując w nią, staram się jej nie popsuć. Tak naruszyć, by uszanować to, co już jest. Bardzo charakterystyczne dla wielu Twoich cykli rzeźbiarskich jest łączenie dwóch materii: zestawiałeś już kamień polny z wikliną, kamień z brązem, brąz ze szkłem. Szukasz wciąż nowych par materiałów? Tak, to daje ciekawy kontrast, daje dużą przyjemność. Taka wycieczka w nieznane – materiał, którego jeszcze nie obrabiałem, nie zestawiałem. Uważam, że mam do tego prawo. Pracować na siłę na tzw. rozpoznawalność staje się w którymś momencie męczące. Masz ochotę uciec od tego, co stosujesz zawsze, czy to materiał, czy paleta barw. Zatrzymajmy się na chwilę przy barwach. Twoje rzeźby mają bardzo wysublimowane zestawy kolorystyczne, wynikające z jednej strony z materii, z której są zrobione, z drugiej – Twojej świadomej ingerencji. Jak ważny jest to element tworzenia? Zarzucam sobie, że wciąż jeszcze zbyt nieśmiało ingeruję barwami. Patyny, ściemnienia, przezłocenia ubogacają powierzchnie. Strzemiński w „Kluczach oglądalności” konkluduje, że nasz wzrok podąża najpierw do miejsc najbardziej kontrastowych. Staram się stosować do tej zasady i miejsca, na których chcę skupić uwagę, wzmacniać barwą. Marzy mi się taka praca, w której nie będę się bał kontrastów. Katedra w zieleniach – wystawa w ogrodach Fundacji Rozwoju Miasta Poznania 2015 Pomnik – tablica ku czci ofiarności poznaniaków dla Węgrów po wydarzeniach 1956 r. (Hol dworca w City Center Poznań) Zostańmy zatem przy marzeniach. Czy uważasz, że dzieło życia masz już zrealizowane, czy jest ono wciąż przed Tobą? Dobrym przykładem jest wygrany Konkurs na Koziołki dla Miasta Poznania 2014, na który wyrzeźbiłeś figury szachowe z wizerunkami poznańskich budowli. Można powiedzieć, że „zaszachowałeś” pozostałych uczestników. Mam nadzieję, że to jeszcze przede mną. Ciągle mam niedosyt, wydaje mi się, że nie wszystko powiedziałem. Szkicowniki puchną od nowych pomysłów. Jest taki projekt, który chciałbym wcielić w życie. To duża forma, w otwartej przestrzeni, wpisująca się w tematykę mistycyzmu. Mam zdefiniowane własne pojęcie sacrum, które szanuję w sobie, nie związane z żadną religią – takim pojęciom chciałbym nadać formę, pewnie abstrakcyjną, bo właśnie abstrakcja mnie ostatnio szalenie pociąga. Nie powstrzymuje mnie nawet kwestia jakichś kosztów, czy wysiłek, który trzeba włożyć. To sprawa odwagi. Sam siebie powstrzymujesz? Tak. Jak wiesz, aby mierzyć się z ogromem pracy przy obróbce twardego materiału, konieczne jest poczucie, że to co robisz ma sens. Patrząc z perspektywy czasu na swoje rzeźby, przypominam sobie ile pracy pochłonęły, ile koronkowej precyzji wymagały. Żeby się tego ponownie podjąć, muszę być przekonany, że naprawdę warto. Czy podejmując zlecenia, czujesz różnice w procesie twórczym, w porównaniu z tym, jak realizujesz własne pomysły? Tak, często muszę wpisać się w konkretną konwencję i czasem to ogranicza. Swobodnie wyrażam się realizując własne przemyślenia. Ale zawsze staram się nadać każdej realizacji własny rys, indywidualne rozwiązanie na zadany temat. To był taki moment, w którym bardzo doceniono mój pomysł i zdobyłem nagrodę Grand Prix. Czy uważasz że dziś stawianie pomników na cokołach ma sens? Powinien to być poziom widza, co zapoczątkował Rodin w „Mieszczanach z Calais”. Dystans wysokości nie jest potrzebny. Ławeczka z Łukasiewiczem jest przyjazna, wpisuje się w ten nurt, tak samo makiety, miniatury Ratusza i Starego Rynku, Ostrowa Tumskiego i kilku stadionów, m.in. poznańskiego stadionu miejskiego. Ideałem byłoby móc nie tylko oglądać. Bez dotyku pozbawiamy się części możliwości poznawczych, które daje rzeźba. Sensoryczne obcowanie jest u nas jeszcze rewolucyjnym podejściem do sztuki. Bardzo cieszy mnie, że niektóre muzea dają białe rękawiczki niewidomym i tym samym umożliwiają im percepcję za pomocą dotyku. Rzeźba ma tę przewagę nad choćby malarstwem. Co według ciebie jest największym dramatem artysty? Obojętność. Myślę, że nawet krytyka mniej boli, fakt, że się z czymś nie zgadzamy, czemuś chcemy zaprotestować, niż fakt, że jakieś dzieło pozostanie bez echa. rozmawiała Anna Woźniak Zdjęcia: archiwum Romana Kosmali 1(7)/2016 43