Spojrzenie z ukosa – pdf do pobrania

Transkrypt

Spojrzenie z ukosa – pdf do pobrania
Ulice i place były w miastach europejskich
od zawsze. Prezentowały sobą różne cechy – ulice
bywały szerokie lub wąskie, aż po zaułki włącznie,
a place bardziej lub mniej rozległe. Miały też różny
charakter – ulice funkcjonowały jako główne lub podrzędne, place jako handlowe, reprezentacyjne lub
nawet sakralne. Jedne i drugie tworzyły podstawową
przestrzeń publiczną miasta.
Współcześnie, przytłoczeni zabudową osiedlową pogardliwie zwaną blokowiskami, narzekamy
na brak odpowiedniej przestrzeni publicznej. Wszak
istotę ulic i placów stanowiła obudowa, domy zwarcie
ustawione wzdłuż krawędzi. Kolejno numerowane
budynki ułatwiały orientację i, co zapewne jeszcze
ważniejsze, określały jednocześnie przestrzeń
tworzącą urbanistyczne wnętrza: korytarzowe, czyli
takie, którymi się szło skądś dokądś, i bardziej lub
mniej centralne, na których owe trakty się schodziły,
a które były miejscem spotkań. Istotnie,
andrzej basista
spojrzenie
z ukosa
tęsknota za ulicą i placem
przemieszczania się z miejsca na miejsce.
Na osiedlach budynki stoją w równoległych rzędach, a jezdnia, oderwana od nich, otacza osiedle
gdzieś na obrzeżu. Wprawdzie towarzyszą jej chodniki, na ogół jednak blokują je parkujące samochody,
spaceruje się więc ścieżkami wytyczonymi między
budynkami. Taki spacer bywa nawet przyjemny, o ile
osiedle obfituje w dobrze utrzymaną zieleń, a pogoda
sprzyja. Jeśli nie, tym bardziej tęsknimy do tradycyjnej miejskiej ulicy, na której dodatkową atrakcją
są wystawy sklepowe. Wydaje się, że zalety ulic
i placów stały się tak oczywiste, iż nie ma potrzeby
ich tłumaczenia czy nawet po prostu wymieniania.
Raczej warto pomyśleć, dlaczego owe organizmy
miejskie zniknęły w minionym stuleciu.
Winą za ten fakt obarcza się architektów i urbanistów i jest to oskarżenie w pełni uzasadnione. Doktrynę osiedla zabudowanego blokowymi budynkami,
stojącymi swobodnie wśród zieleni, z ograniczonym
wjazdem pojazdów, stworzyli jeszcze w latach międzywojennych architekci Ruchu Nowoczesnego,
zwani także modernistami. Przypomnieć jednak
wypada przynajmniej dwie ich intencje, które uległy zapomnieniu, a wydają się zasadne. Pomysł
powstał jako reakcja na XIX-wieczną zabudowę
miasta, gęstą i wysoką, z podwórkami-studiami,
28
wszystkie fot. w artykule: andrzej basista
plac jest odpowiednikiem miejsca,
ulica zaś odpowiednikiem drogi,
do których słońce nie miało dostępu, pozbawioną
zieleni i jakichkolwiek większych otwartych przestrzeni. Z drugiej zaś strony bardziej dotkliwe formy
przybierał konflikt między ludźmi a mnożącymi się,
coraz szybszymi pojazdami. W gruncie rzeczy można chyba powiedzieć, że idei bokowiska patronowała
troska o dzieci – by miały się gdzie bawić i by mogły
samodzielnie chodzić do szkoły, bez konieczności
przekraczania ruchliwych arterii.
W latach 70. XX wieku rozkwitła nostalgia
za straconymi wartościami przestrzeni miejskich.
Architekci próbowali odrodzić ulicę w rzeczywistości osiedlowej, co w warunkach komunistycznych
przybrało formę iście karykaturalną. Ówczesny
przemysł budowlany nie pozwalał budynków wyginać, z drugiej zaś strony obowiązujące przepisy
nakazywały zachować między nimi tak znaczne
odległości, że znikała jakakolwiek aluzja do przestrzeni ulicznej.
W powszechnej krytyce budownictwa osiedlowego mało kto zauważa, że również w dzielnicach
miejskich powstałych w ubiegłych stuleciach wiele
ulic i placów po prostu przestało funkcjonować.
Zabił je ruch pojazdów kołowych. Pierwszym
sygnałem tego zjawiska była paryska działalność
barona Haussmanna. W poł. XIX w. przebił on
Paryż prostymi, szerokimi bulwarami. Powie ktoś,
że funkcjonują one dobrze do dziś, gdyż jezdniom
z obu stron towarzyszą chodniki na tyle obszerne,
że pozwalają rozstawiać stoliki przy kawiarniach
nie krępując potoku przechodniów. Zgoda, lecz
działaniem swym Haussmann
raz na zawsze rozciął ulicę na dwie połowy.
Na warszawskich Alejach Jerozolimskich muszę
zdecydować, czy wolę iść północną czy południową stroną.
29
Znacznie bardziej tendencja ta naznaczyła
place. W iluż miejscowościach rynki stały się
po prostu węzłami drogowymi. W rynek w Jędrzejowie (na trasie z Krakowa do Warszawy) wpisano
regularne rondo. Gdy w latach 40. planowano Nową
Hutę, plac Centralny miał być jej rynkiem otwartym
na zalew jeziora podchodzącego pod samą skarpę.
Jeziora nie ma, a plac jest jedynie miejscem przesiadek z jednych pojazdów do innych; o żadnej
przestrzeni publicznej nie ma tam mowy.
Zamieszczone w artykule zdjęcia słynnych placów rzymskich wykonywałem głównie w roku 1970 r.,
a wówczas obowiązywał zakaz wjazdu samochodów
jedynie na plac Navona. Przestrzeń ujętą kolumnadą przed Bazyliką Watykańską wypełniały parkujące
pojazdy, a autokary podwoziły turystów pod same
schody wiodące do kościoła. Ponieważ w XVI w.
nie posłuchano zaleceń Michała Anioła,
by obniżyć posadzkę placu na Kapitolu i w ten
sposób uniemożliwić wjazd karet, również i tam
napotkałem samochody.
Gdy oglądam te fotografie i konfrontuję je
ze zdjęciem nabrzeża w szkockim miasteczku portowym North Berwick, nie mogę oprzeć się refleksji,
że o akceptacji przestrzeni jako miejsca spotkań
publicznych niekoniecznie decydują jej walory
architektoniczne. Piękne rynki rozcięte ruchliwą arterią tracą swą wartość. Z drugiej zaś strony ludzie
akceptują przestrzeń, która wydaje się byle jaka,
lecz która pozwala im spokojnie usiąść i cieszyć
się towarzystwem.
andrzej basista – w latach 1950-1956 studiował na Wydziale Architektury w Krakowie. W 1964 r. uzyskał doktorat,
w 1976 r. – habilitację, w 1997 r. – tytuł profesora. Prowadził
zajęcia dydaktyczne kolejno w szkołach architektury w Krakowie, Bagdadzie, Poznaniu oraz Białymstoku. Pracował w
biurach projektów w Krakowie oraz pracowni urbanistycznej
w Bagdadzie. Opublikował książki: „Opowieści budynków
– Architektura czterech kultur” (1995), „Architektura
– dlaczego jest, jaka jest” (2000), „Betonowe dziedzictwo
– Architektura w Polsce czasów komunizmu” (2001), jest
też autorem „Notatek” w Zeszytach Naukowych Architektury
Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
30
fernando bravo garcia
napisać miasto
moderniści w labiryntach ulic
Na przełomie XIX i XX w. rozpoczyna się jeden
z najważniejszych procesów społecznych: napływ ludzi pochodzących ze wsi do wielkich i mocno uprzemysłowionych miast. Proces ten w znaczący sposób
wpływa na kształt współczesnego życia. Dawny
model utożsamienia człowieka ze środowiskiem
zanika i nigdy potem nie zostanie przywrócony. Ulice
zapełniają się ludźmi zagubionymi, starającymi się
odnaleźć swoje miejsce. Czy to wina samych ulic?
Ukształtowano je przecież według racjonalnego
planu. Widać pęknięcie między zracjonalizowaniem
życia, a nieukształtowanym społeczeństwem, które
tego wzorca nie poznaje – w nowym otoczeniu nie
uznaje „swojego”, własnego środowiska. Powszechna alfabetyzacja jest późniejsza od procesu migracji
do miasta. Obowiązujące w nowym świecie sztywne
rygory okazują się dla większości ludzi nie do ogarnięcia. W takich miastach, jak Petersburg, Nowy
Jork, rozbudowany Paryż, Berlin pod koniec XIX w.,
a w Polsce Łódź (ta z „Lalki” i „Ziemi Obiecanej”)
musiało wyrosnąć jedno lub dwa pokolenia, zanim
sytuacja się ustabilizowała.
Wizja miasta, w którym człowiek gubi się w wielkiej sieci ulic, miasta jako
Jeden dzień z życia bohatera, spędzony
we współczesnym mieście, to w „Ulissesie” Joyce’a
obraz ludzkiego istnienia. Współczesna rzeczywistość jest rzeczywistością fragmentów i to naznacza
charakter poruszających się w niej postaci. W przeciwieństwie do dawnego bohatera Homera, Ulisses
Joyce’a jest więc szary i przeciętny. A jednak, jeśli
Joyce zatytułował swoją powieść imieniem herosa,
wyraził tym sposobem pewną hierarchię wartości:
to nie miasto, ale człowiek pozostaje w centrum
uwagi. Inaczej kształtuje te relacje Andriej Bieły:
w jego „Petersburgu” miasto stanowi oś powieści.
Jest wielką szachownicą, na której bohaterowie
są jedynie pionkami. Jak w „Grze w klasy” Cortázara,
tak i tutaj gra ma swoje zasady, których nie można
przekroczyć. Czym są jej granice? To krańce miasta,
do których jeden z bohaterów się zbliża, by poczuć
wielki strach przed pustką: pozamiejską przestrzenią, gdzie rozciąga się pole. Czyste horyzonty, brak
sygnałów granicznych, krótko mówiąc: anarchia. Dla
niego, wyższego oficera wojska carskiego, miasto
oznacza ład, pokój, miejsce, które porządkuje i samo
w sobie jest porządkiem.
znakiem zapytania. Tu się nie idzie, tu się skacze
po liniach czasu i przestrzeni, a zanegowanie tych
wymiarów podważa cały racjonalny wzór tłumaczenia rzeczywistości. Paryż to „miasto-świat” i takim
światem może być każda wielka metropolia, jako
istota zamknięta w sobie, funkcjonująca w swoim
własnym, odrębnym czasie.
Wreszcie ulice chaosu, choroby i zła – te
z „Poety w Nowym Jorku” Lorci czy „Pamiętników
Malte Lauridsa Brigge” R. M. Rilkego. U Lorci
są pełne barbarzyństwa, zamieszkane przez dzikie
zwierzęta, o każdej porze wypełnione pędzącymi
gdzieś ludźmi, którzy spotykają się na identycznych
skrzyżowaniach. Owa identyczność doprowadza
do szaleństwa i dezorientacji: te same ulice, te same
twarze, te same tragedie, ta sama anonimowość.
Rilke wszędzie wokół widzi śmierć. Każda ulica pełna
jest chorych, ulice nie prowadzą do zielonych parków
Paryża (pokazanych pięknie przez impresjonistów
w ich pierwszych miejskich plenerach), ale do szpitali. Uśmiercają jak macki wielkiej ośmiornicy. Paryż
Rilkego zabija swoją potęgą.
Lorca ukazuje i małe miasta. Stanowią one opozycję centrów, pozwalają człowiekowi być sobą, być
ludzkim w najprostszych czynnościach. Tu chodzi się
małymi uliczkami, poznaje się własnego sąsiada
przystając bez wyraźnej, pragmatycznej potrzeby.
Pod koniec książki tytułowy poeta wyjeżdża z Nowego Jorku i płynąc w stronę Kuby, cieszy się z powrotu
do cywilizacji… Do cywilizacji naturalnej, tak odmiennej od stworzonej sztucznie, dzikiej i niepokojącej
cywilizacji wielkich metropolii. Nie tylko w literaturze,
ale i w życiu zmienia się z czasem kierunek wędrówki
człowieka: nie podąża on już do miasta, ale ucieka
od niego jak najdalej.
Jak jeden samowystarczalny świat
racjonalnej dżungli,
jest zasadniczo różna od obrazu miast rozwijających się zgodnie z potrzebami mieszkańców
w trakcie kilku wieków. Różni się też od koncepcji
miasta bliskiej futurystom: przenikniętej fascynacją
maszyną, symbolem nowej, zmodernizowanej
rzeczywistości. Kolejne wersje miasta-labiryntu
znajdziemy w dziełach literatury, w których życie
bohaterów znacznie wykracza poza sferę domu.
Wychodzą oni na podwórko (jeszcze część samego domu) i dalej, na ulice. Te zaś są symetrycznie
rozmieszczonymi scenami, gdzie pozbawieni
klasycznego pathos współcześni herosi wpadają
w sidła codzienności i powtarzalności. Ulice okazują się lustrem życia zmechanizowanego, opartego
na zasadzie repetycji jednej sekwencji. Jak życie
przeciętnego człowieka.
stworzony przez wielkiego architekta (w wypadku
Petersburga to Rossi, a za jego pośrednictwem – car
Piotr I). Jedyny możliwy ruch to ten, który wyznaczają
ulice miasta: długie, szerokie, prostopadłe i równoległe, przewidywalne, doskonałe. Inni bohaterowie
powieści doświadczają miasta jako przestrzeni
chaosu, śmierci i dekadencji, symbolu zepsutego
społeczeństwa, które (jak głosili futuryści i rewolucjoniści) trzeba burzyć i odbudowywać. Bohaterowie
wędrują, spacerują, „flanują” po ulicach Petersburga,
gubią się w nim i odnajdują.
Sytuując swoją grę na ulicach Paryża, Julio
Cortázar proponuje takim wędrowcom nieco
inne reguły: ustalają je wspólnie autor i czytelnik,
prowadząc przez obce miasto grupę bohaterówcudzoziemców. Miasto zmienia się w magiczne
miejsce, w którym logika i chronologia staje pod
fernando bravo garcia – wykłada język i literaturę hiszpańską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się
miastem z perspektywy literatury pięknej, co jest głównym
zagadnieniem jego pracy doktorskiej.
31