ks.dr Felix Sarday Salvany

Transkrypt

ks.dr Felix Sarday Salvany
ks.dr Felix Sarday Salvany
Liberalizm a roztropność
Liberalizm a miłość bliźniego
Liberalizm a polemiki osobiste
Dlaczego liberalizm triumfuje? (rozważania antyindultowe cz.V)
Jak bronić się przed liberalizmem?
Złudzenia liberalnych katolików (rozważania antyindultowe cz.III)
Jak ciężkim grzechem jest liberalizm?
Zródło wszystkich błędów
Liberalizm a miłość bliźniego w polemikach
Jak katolicy popadają w liberalizm?
Liberalizm a roztropność
Z racji swojego otoczenia, katolicy w tym kraju żyją w samym środku liberalizmu; jesteśmy otoczeni i wchodzimy w
codzienny kontakt ze skrajnymi i umiarkowanymi liberałami, a także z katolikami skażonymi wszechprzenikającą trucizną
liberalizmu. Podobnie katolicy w wieku czwartym żyli pomiędzy arianami, katolicy w wieku piątym - pomiędzy pelagianami,
a katolicy w wieku siedemnastym - pomiędzy jansenistami. Niemożliwe jest nieutrzymywanie żadnych stosunków z
otaczającymi nas liberałami; spotykamy ich wszędzie - w naszych zajęciach społecznych, w sprawach zawodowych, w
rozrywce i przyjemnościach, a nawet w Kościele, w rodzinie. Jak więc powinniśmy się zachowywać w naszych
nieuniknionych relacjach z tymi, których dotknęła ta choroba duchowa? Jak możemy uniknąć zarażenia, a przynajmniej
sprowadzić ryzyko do minimum?
Ułożenie dokładnego przepisu dla każdego przypadku jest tak trudne, że przekracza to ludzkie możliwości; można jednak
podać kilka ogólnych reguł postępowania; ich zastosowanie musimy pozostawić roztropności tych, których konkretnie one
dotyczą, odpowiednio do okoliczności i ich szczególnych zobowiązań.
Po pierwsze rozróżnimy w ogólny sposób trzy możliwe typy stosunków między katolikami a liberalizmem, czy raczej
między katolikami a liberałami: 1) Stosunki konieczne; 2) Stosunki użyteczne; 3) Stosunki z czystej sympatii czy dla
przyjemności.
Stosunki konieczne narzucane są każdemu - przez jego sytuację życiową i jego szczególną pozycję; nie da się ich
uniknąć. Są to stosunki rodzinne, stosunki zwierzchnik - podwładny itd.
1. Jest rzeczą oczywistą, że syn mający nieszczęście posiadać ojca liberała,
nie może go z tego powodu porzucić; podobnie żona męża, brat siostry, a rodzice dziecka, z wyjątkiem przypadku gdy
liberalizm wymusza na osobie niżej od kogoś stojącej czyny w zasadniczy sposób przeciwne religii i prowadzące do
formalnej apostazji.
Dla podjęcia takiego kroku nie wystarcza jednak, że dany katolik spotyka się z ograniczeniami nakładanymi na jego
wolność wypełnienia wskazań Kościoła. Musimy bowiem pamiętać, że Kościół nie nakłada w takich sprawach na
człowieka zobowiązań, które byłby on zdolny wypełniać tylko w warunkach wielkiej niedogodności (sub gravi incommodo).
Katolik mający nieszczęście znajdować się w podobnym położeniu musi znosić tę przykrą sytuację z chrześcijańską
cierpliwością, podejmując, na ile tylko leży to w jego mocy, wszelkie środki ostrożności dla uniknięcia zarażenia złym
przykładem w słowie lub w czynie. Jego główną ucieczką powinna być modlitwa - za siebie i za ofiary błędu. Powinien on
unikać, na ile to możliwe, wszelkich rozmów na ten temat, lecz gdy stwierdzi, że spór jest mu narzucany, niech podejmie
go z całą ufnością w prawdę, zbrojny w skuteczne środki obrony i ataku. W sprawie doboru tego arsenału należy
skonsultować się z roztropnym kierownikiem duchowym. Na zasadzie odtrutki na liczne kontakty z liberałami, niech bywa
on w towarzystwie innych osób obdarzonych wiedzą i autorytetem, a znajdujących się w stałym władaniu poprawnej
doktryny.
Posłuszeństwo zwierzchników we wszystkim co w bezpośredni czy pośredni sposób nie sprzeciwia się wierze ani
zasadom moralnym jest jego świętym obowiązkiem, lecz jego obowiązkiem jest także odmowa posłuszeństwa we
wszystkim co bezpośrednio lub pośrednio sprzeciwia się jego wierze ujmowanej w sposób integralny. Może on czerpać
odwagę tylko ze źródeł nadprzyrodzonych; Bóg widząc walkę, nie odmówi wszelkiej niezbędnej pomocy.
2. Istnieją inne stosunki jakie miewamy z liberałami, które nie są moralnie nieuniknione, lecz bez których niemożliwe jest
życie społeczne, polegające na wzajemnej wymianie świadczeń. Są to stosunki handlowe, gospodarcze, stosunki pracy,
stosunki zawodowe itd. Nie występuje tu jednak ścisła podległość, istniejąca w przypadku stosunków koniecznych, o
których właśnie mówiliśmy, i w konsekwencji można cieszyć się większą niezależnością, fundamentalną zasadą w tych
przypadkach jest niewchodzenie w kontakty niekonieczne; wystarczy tyle ile wymagają tryby machiny społecznej i nic
więcej. Jeżeli jesteś kupcem, kupuj od liberałów i sprzedawaj im zgodnie z potrzebami twojego przedsiębiorstwa, unikaj
tego co ponadto; jeżeli jesteś służącym, ograniczaj swoje kontakty do służbowych konieczności; będąc robotnikiem,
ograniczaj się do świadczenia i otrzymywania tego co z obu stron należne. Kierując się tymi regułami, można by żyć bez
szkody dla swej wiary w samym środku żydowskiej populacji. Nie należy jednak nigdy zapominać, że nie powinno się
nigdy okazywać żadnego przejawu słabości czy kompromisu. Nawet liberałowie nie mogą odmówić szacunku człowiekowi
stojącemu mocno i niezachwianie na gruncie swoich przekonań, natomiast gdy Wiara stoi pod znakiem zapytania, to w
oczach wszystkich budzi pogardę człowiek, który sprzedałby swój przywilej pierworództwa za miskę soczewicy.
3. Stosunków czystej przyjaźni, przyjemności i sympatii, w które wchodzimy wiedzeni samym tylko gustem czy
skłonnością, należy unikać, a zawarte powinny być dobrowolnie zerwane. Stosunki takie są pewnym zagrożeniem dla
naszej wiary. Pan nasz mówi, że kochający niebezpieczeństwo zginie od niego. Trudno jest naruszyć takie związki? Jak
by nie było, musimy rozerwać więzy wystawiające nas na niebezpieczeństwo. Zastanówmy się przez chwilę. Gdyby twój
przyjaciel liberał, z którym stale obcujesz, był dotknięty jakąś chorobą zakaźną, czy szukałbyś jego towarzystwa? Gdyby
twoje stosunki z nim psuły twoją reputację, czy utrzymywałbyś je nadal? Gdyby oczerniał [atakował] on twoją rodzinę, czy
nadal lgnąłbyś do niego? No cóż, stawką jest tu cześć Boża i twoje własne bezpieczeństwo duchowe; twoje interesy
duchowe wymagają od ciebie co najmniej tyle samo, ile ludzka roztropność doradzałaby ci gwoli twojego interesu
doczesnego i czci ludzkiej. Istnieje tylko jeden warunek, pod jakim można w ogóle usprawiedliwić bliskie stosunki z
liberałem - jeżeli mają one za cel jego nawrócenie. Konieczne są do tego dwie przesłanki: chęć twojego przyjaciela
liberała i twoja zdolność przywiedzenia go ku światłu. Nawet tu nie brakuje niebezpieczeństwa. Zanim podejmuje się
zadanie, trzeba być dobrze pewnym gruntu na jakim się stoi.
Przede wszystkim trzeba brzydzić się herezją, a dzisiejszy liberalizm to najszkodliwsza ze wszystkich herezji. Jego
oblicze jest absolutnie przeciwne wierze religijnej. Pierwszą rzeczą jaka należy uczynić w zarażonym kraju jest
odizolowanie się, a gdy nie jest to możliwe, to należy podjąć wszelkie sanitarne środki ostrożności przeciwko zabójczym
zarazkom. Zdrowie duchowe jest zawsze zagrożone gdy tylko dochodzi do styczności z liberalizmem, a zarażenie się jest
prawie pewne, gdy zaniedbujemy podsuwane przez roztropność środki ostrożności.
ks.dr Felix Sarda y Salvany
LIBERALIZM A MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO
Ciaśni! Nietolerancyjni! Bezkompromisowi! Oto nienawistne epitety rzucane przez wszelkiego stopnia zwolenników
liberalizmów na nas, rzymskich katolików. Czy liberałowie nie są naszymi bliźnimi jak inni ludzie? Czy nie powinniśmy
stosować do nich tej samej miłości bliźniego co do innych? Czy wasze mocne oskarżenia - zarzuca się nam - nic są ostre
i niemiłosierne i czy nie są one całkowicie na bakier z naukami chrześcijaństwa, które jest w swej istocie religią miłości?
Taki to zarzut ciągle rzuca się nam w twarz. Popatrzmy ile jest on wart. Zobaczmy, co oznaczają słowa "miłość bliźniego".
Katechizm [Soboru Trydenckiego], owo najpopularniejsze i najbardziej mi autorytatywne streszczenie teologii katolickiej,
podaje nam najpełniejszą i najzwięźlejszą definicję miłości bliźniego; jest ona głęboko mądra i filozoficzna. Miłość
bliźniego to nadprzyrodzona cnota, sprawiająca, że miłujemy Boga nade wszystko, a swoich bliźnich jak siebie samych ze
względu na miłość Boga. Tak więc po Bogu mamy miłować swojego bliźniego jak siebie samych i to nie w byle jaki
sposób, lecz ze względu na miłość Boga i w posłuchu dla Jego praw. Cóż to jednak znaczy "miłować"? Amare est velle
bonum, odpowiada filozof. "Miłować to życzyć dobrze temu kogo się miłuje." Komu mamy życzyć dobrze zgodnie z
nakazem miłości bliźniego? Naszemu bliźniemu, to znaczy nie tylko temu czy tamtemu człowiekowi, lecz każdemu. Czym
jest owo dobro, którego życzy miłość bliźniego? Przede wszystkim dobrem nadprzyrodzonym, a następnie dobrami z
porządku naturalnego, które nie są sprzeczne z tym pierwszym. Wszystko to zawiera się w sformułowaniu "ze względu na
miłość Boga".
Wynika stąd, że możemy miłować naszego bliźniego także wtedy gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy
się mu, wyrządzamy mu jakąś szkodę materialną, a nawet, w pewnych przypadkach, pozbawiamy go życia; krótko
mówiąc, wszystko sprowadza się do tego, czy w przypadku, gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy się mu
lub upokarzamy go, czynimy to dla jego własnego dobra, czy też dla dobra kogoś czyje prawa są większe niż jego, czy po
prostu, by bardziej przysłużyć się Bogu.
Jeżeli okaże się, że okazując mu dezaprobatę lub urażając naszego bliźniego działamy dla jego dobra, to jest rzeczą
oczywistą, że go miłujemy, nawet sprzeciwiając się mu lub krzyżując jego zamierzenia. Chirurg wypalający tkanki
pacjenta lub amputujący mu zgangrenowaną kończynę może mimo wszystko go miłować. Jeżeli karcimy występnych
ludzi, nakładając im ograniczenia lub karząc ich, to mimo wszystko ich miłujemy. Jest to miłość bliźniego - doskonała
miłość bliźniego.
Często bywa konieczne sprawianie nieprzyjemności lub urażanie jakiejś osoby nie dla jej własnego dobra, lecz po to, by
uwolnić kogoś innego od wyrządzonego przez nią zła. Obowiązkiem miłości bliźniego jest wtedy odparcie
niesprawiedliwego gwałtu ze strony napastnika; można wyrządzić napastnikowi tak wielką szkodę jak tylko jest to
konieczne w obronie. Byłoby tak w wypadku, gdyby ktoś zobaczył rozbójnika napadającego na podróżnego. W przypadku
takim zabicie, zranienie, a przynajmniej podjęcie takich kroków, które uczyniłyby napastnika bezsilnym, byłoby aktem
prawdziwej miłości bliźniego.
Dobrem wszystkich dóbr jest Dobro boskie, dokładnie tak jak Bóg jest dla wszystkich ludzi Bliźnim wszystkich bliźnich. W
konsekwencji miłość należna człowiekowi, ponieważ jest on naszym bliźnim, powinna być zawsze podporządkowana
miłości należnej naszemu wspólnemu Panu. Dla Jego miłości i w Jego służbie nie wolno nam wahać się urażać ludzi.
Stopień naszego wykroczenia przeciwko ludziom jest mierzony stopniem naszego zobowiązania wobec Niego. Miłość
bliźniego jest najpierw miłością Boga, a dopiero wtórnie miłością naszego bliźniego ze względu na Boga. Poświęcanie tej
pierwszej jest odrzucaniem tej drugiej. Dlatego urażanie naszego bliźniego ze względu na miłość Boga jest prawdziwym
aktem miłości bliźniego. Nie urażanie naszego bliźniego, gdy wymaga tego miłość Boga, jest grzechem.
Nowoczesny liberalizm wywraca ten porządek rzeczy, narzucając fałszywą koncepcję miłości bliźniego: najpierw nasz
bliźni, a Bóg potem, jeśli w ogóle. Swoim ustawicznym i powszechnym oskarżaniem nas o nietolerancję, zdołał on
zdezorientować nawet niektórych lojalnych katolików. Nasza zasada jest jednak zbyt jasna i zbyt konkretna na to, by
dopuszczać jakieś błędne ujęcie. Oto ona: Najwyższa katolicka nieugiętość jest najwyższy katolicką miłością bliźniego.
Owa miłość bliźniego jest praktykowana w stosunku do naszego bliźniego wtedy gdy, w jego własnym interesie, krzyżuje
się jego zamierzenia, upokarza go i karze. Jest ona praktykowana w odniesieniu do osoby trzeciej, gdy broni się kogoś
przed niesprawiedliwą napaścią ze strony innej osoby, a także wtedy gdy chroni się kogoś przed zarażeniem błędem
poprzez demaskowanie jego autorów i popleczników i ukazywanie ich w prawdziwym świetle jako ludzi niegodziwych i
przewrotnych oraz wystawianie ich na wzgardę, odrazę i obrzydzenie wszystkich. Jest ona praktykowana w odniesieniu
do Boga, gdy, dla jego chwały i w jego służbie, staje się konieczne uciszenie wszelkich ludzkich względów, podeptanie
wszelkiego poważania oraz poświęcenie wszystkich ludzkich interesów - a nawet samego życia - dla osiągnięcia tego
najwyższego ze wszystkich celów. Wszystko to jest katolicką nieugiętością i nieugiętym katolicyzmem w praktykowaniu tej
czystej miłości, stanowiącej najwyższą| miłość bliźniego. Wzorem tej niezachwianej i najwyższej wierności Bogu są święci
bohaterowie miłości bliźniego i religii. Ponieważ w naszych czasach tak niewielu jest ludzi prawdziwie nieugiętych w
miłości Boga, to równie niewielu jest ludzi bezkompromisowych w płaszczyźnie miłości bliźniego. Liberalna miłość
bliźniego wydaje się uniżona, emocjonalna, a nawet czułą, lecz na jej dnie kryje się w istocie pogarda dla prawdziwego
dobra ludzi, najwyższych interesów prawdy i [ostatecznie] dla samego Boga. Jest to ludzka miłość własna, uzurpująca
sobie tron Najwyższego i domagająca się czci należnej tylko samemu Bogu.
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Liberalizm a polemiki osobiste
"Wszystko to w zupełności wystarczy do toczenia wojny na temat abstrakcyjnych doktryn", mógłby ktoś powiedzieć, "lecz
czy przy zwalczaniu błędu, choćby nawet był on oczywisty, jest rzeczą właściwą czynienie ataków na popierające go
osoby?". Odpowiadamy, że jest to rzeczą bardzo częstą i nie tylko właściwą, lecz czasami nawet nieodzowną i
przynoszącą zasługę przed Bogiem i lud mi.
Apologetom katolickim nie szczędzi się zarzutu, że folgują oni sobie w argumentach o charakterze osobistym. Ciskając na
nasze głowy to oskarżenie, liberałowie i ludzie zarażeni liberalizmem wyobrażają sobie, że jesteśmy tym atakiem
zmiażdżeni. Oszukują oni jednak samych siebie. Nie tak łatwo jest wdeptać nas w ziemię. Racja - i to racja zasadnicza jest po naszej stronie. W celu zwalczania i dyskredytacji fałszywych idei, musimy wzbudzać w sercach ludzi wzgardę i
odrazę do tych, którzy starają się ich kusić i deprawować. Choroba jest nieoddzielna od osobowości chorych. Grożąca
krajowi cholera przychodzi w osobach ludzi zarażonych. Chcąc ją wykluczyć, musimy wykluczać ich. Także idee nie krążą
nigdy w sposób abstrakcyjny; nie szerzą się one ani nie propagują same z siebie - gdyby w ogóle można było wyobrazić
je sobie w oderwaniu od tych, którzy je płodzili, nigdy nie wytworzyłyby one całego zła, z powodu którego cierpi
społeczeństwo. Działają one tylko w konkretnej postaci, gdy są osobistym wytworem tych, którzy je spłodzili. Są one
niczym strzały i kule, które nie ranią nikogo, jeżeli nie zostaną wystrzelone z łuku czy z broni palnej. To na łucznika i
kanoniera powinniśmy najpierw zwracać uwagę; bez nich ogień nie byłby zabójczy. Inna metoda prowadzenia wojny
byłaby może liberalna, jeśli tak wam się podoba, lecz nie byłaby rozsądna. Autorzy i krzewiciele doktryn heretyckich są
żołnierzami z zatrutą bronią w rękach. Ich orężem jest książka, czasopismo, wykład oraz ich wpływ osobisty. Czy
wystarczy uchylać się przed ich ciosami? Bynajmniej. Pierwszą niezbędną rzeczą jest zniszczenie samego walczącego.
Będąc hors de combat ["poza walką"], nie może on już szkodzić.
Jest przeto rzeczą doskonale słuszną nie tylko dyskredytowanie wszelkiej książki, czasopisma czy rozprawy
nieprzyjaciela; w pewnych wypadkach właściwe jest również dyskredytowanie jego osoby; niekwestionowalnym faktem
jest bowiem, że głównym elementem w prowadzeniu wojny jest osoba wojującego, tak jak głównym czynnikiem w walce
artyleryjskiej jest kanonier, a nie armata, proch i bomba. Jest więc w pewnych przypadkach uprawnione eksponowanie
hańby liberalnego oponenta, wystawianie jego nawyków na wzgardę i szarganie jego imienia. Tak, jest to dopuszczalne dopuszczalne w prozie, wierszu, karykaturze, z powagą i w żarcie, wszelkimi dostępnymi środkami i metodami. Jedynym
ograniczeniem jest niestosowanie kłamstwa w służbie sprawiedliwości. Tego jednego nie wolno czynić nigdy. Pod
żadnym pretekstem nie możemy brukać prawdy, nawet poprzez dodawanie kropki nad "i". Jak powiada pewien pisarz
francuski: "Prawda to jedyny przejaw miłości bli niego dozwolony w historii", a my możemy dodać, że również w obronie
religii i społeczeństwa.
Tezę tę popierają Ojcowie Kościoła. Same tytuły ich dzieł pokazują jasno, że w ich sporach z herezją ich pierwsze ciosy
zwracały się w herezjarchów. Dzieła świętego Augustyna prawie zawsze nosiły w tytule imię autora herezji, przeciwko
której zostały napisane: Contra Fortunatum Manichoeum, Adversus Adamanctum, Contra Felicem, Contra Secundinum,
Quis fuerit Petiamus, De gestis Pelagii, Quis fuerit Julianus itd. Większa część polemik tego wielkiego Ojca i Doktora
Kościoła miała charakter tyleż personalny, napastliwy i życiorysowy co doktrynalny - była to walka wręcz zarówno z
herezją jak z heretykami. To co mówimy tu o świętym Augustynie, możemy powiedzieć również o innych Ojcach. Na
mocy czego narzucają więc nam liberałowie nowy obowiązek zwalczania błędu wyłącznie w płaszczy nie abstrakcji przy
obsypywaniu ich uśmiechami i pochlebstwami? My, katolicy, będziemy toczyć nasze bitwy zgodnie z chrześcijańską
tradycją i bronić Wiary tak jak zawsze była ona broniona w Kościele Bożym. Niech miecz katolickiego polemisty spadając
rani, a raniąc - rani śmiertelnie. To jedyny realny i skuteczny sposób prowadzenia wojny.
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Dlaczego liberalizm triumfuje? (rozważania antyindultowe cz.V)
Liberalizm, choć zasadniczo wszędzie jeden i ten sam, ukazuje w różnych krajach różne oblicza. Jest on w swej istocie
negacją tego co nadprzyrodzone w całości lub w części, lecz negacja ta przybiera lokalne zabarwienie w zależności od
miejsca i okoliczności. Tradycje, obyczaje, przesądy i wrażliwość ludzi odzwierciedlają go w różny sposób. Występuje on
w świecie w proteuszowej [zmiennej] postaci i przypadkowemu obserwatorowi, nie zapuszczającemu sondy, pod
zjawiskową stronę rzeczy, może wydawać się, że w ogóle on sam nie występuje, podczas gdy w rzeczywistości istnieje
on w swojej najsubtelniejszej i dlatego najbardziej niebezpiecznej formie.
W Ameryce ledwie wydawałoby się, że w ogóle on istnieje, tak bardzo jest zakorzeniony w naszych warunkach
społecznych, tak naturalny w stosunku do dominujących stylów myślenia i tak dalece spokrewniony z panującymi wokół
nas koncepcjami religijnymi, przez co zapewnia dogodne środowisko dla sekt protestanckich. W rzeczywistości jest on
zasadniczym składnikiem pseudoreligijnej i pseudomoralnej atmosfery jaką na co dzień oddychamy. Możemy mieć
nadzieję że unikniemy zarażenia nim, tylko poprzez obfite i częste karmienie się prawowierną doktryną i poprzez
najściślejszą czujność umysłową, wzmacnianą łaską nadprzyrodzoną. Ma on w naszym kraju osobliwą postać,
zagrażającą szczególnie ludziom niedbałym w wierze czy w moralności. Przejawia się on w Stanach Zjednoczonych
głównie w postaci tak zwanego popularnie NIE-SEKCIARSTWA. Jest to obiegowy sofizmat, podawany za fundamentalna
prawdę, wedle którego jedna religia jest równie dobra jak inna, każdy ma prawo wierzyć w co mu się podoba, różnice
wyznaniowe są przede wszystkim tylko różnicami form wyrażania się, każdy może wybrać sobie swoje własne wierzenie
czy swoja własna sektę, zgodnie ze swoim gustem - a nawet zupełnie odrzucić wierzenia religijne - zaś religia jest czymś
całkowicie oddzielnym od życia obywatelskiego i społecznego. Wszystko to jest oczywiście SEKULARYZMEM w różnych
jego stopniach - negacją tego co nadprzyrodzone.
W praktyce zasada ta sama wkrada się do życia społecznego i obywatelskiego, pośrednio lub bezpośrednio działając na
szkodę religii i moralności: małżeństwo cywilne i rozwód, małżeństwa mieszane i wynikające stąd degenerowanie się
życia rodzinnego, normy postępowania i moralność utrzymujące się ogólnie na niskim poziomie, zła literatura,
materialistyczne dziennikarstwo jako pożywka dla rozwiązłego życia i rozwiązłego myślenia, publiczne wyszydzanie,
wyśmiewanie, odrzucanie lub obojętne traktowanie religii; wszystkie te rzeczy traktowane są na zimno jako coś
naturalnego i koniecznego, jako rzeczy zasługujące na wybaczenie i aplauz, a wszystko na tej podstawie, że są one
owocem liberalizmu. Najbardziej zgubne działanie przejawiało się jednak w dominującej teorii wychowawczej. Liberalizm
działa tutaj w nastraszniejszej i najpełniejszej postaci, ponieważ odmawia religii tej właśnie sfery, w której ma ona
największe prawa i najmocniejsze racje, by wywierać swoje najszersze i najtrwalsze wpływy, a mianowicie sfery wpływu
na umysły dzieci. Sekularyzm, wiedziony instynktem wroga, wystąpił tu ze swoimi roszczeniami w sposób najbardziej
stanowczy i triumfatorski i, w przebraniu ścisłej bezstronności, a nawet patriotyzmu, wygnał religie z klasy szkolnej.
Trudno oczekiwać, by katolicy nie odczuli skutków tej atmosfery rozprężenia. Przy tak silnym nasyceniu powietrza
trucizną, trudno byłoby naprawdę zachować zdrową krew. W niejednym wypadku padli oni ofiarą tej zarazy, i - jeśli nie
zawsze ulegli zupełnemu zepsuciu - to zostali w niemałym stopniu zarażeni. Stąd też u pewnej, jeśli nie wielkiej, to
przynajmniej nie małej, ich liczby stwierdzamy łatwą skłonność do kompromisu lub minimalizowania wymogów wiary w
kwestiach doktrynalnych bądź praktycznych. NATURALNA TENDENCJA NATURY LUDZKIEJ DO UNIKANIA TARĆ I
ANTAGONIZMÓW JEST NIESTETY W WIĘKSZOśCI PRZYPADKÓW CZYNNIKIEM ŁATWO DZIAŁAJąCYM W
KIERUNKU USTĘPSTW.
Bronienie, usprawiedliwianie, umniejszanie, łagodzenie, tonowanie przez omówienia tego czy innego punktu wiary łatwo
wynikają ze sposobu myślenia przejętego w wyniku ustawicznego kontaktu z liberałami, u których wszystko ma
pierwszeństwo przed wiara i tym co nadprzyrodzone. Jest to prawdą zwłaszcza tam, gdzie liberalizm unika agresywnych
działań i w sprytny, albo szatański albo światowy, sposób opiera swą zdradliwą tolerancję na rzekomej szlachetności
umysłu i szerokości zapatrywań. Gdy to co nadprzyrodzone utożsamiane jest niejasno z przesądnością, wiara z
naiwnością, stałość z fanatyzmem, bezkompromisowość z nietolerancją, konsekwencja z ciasnotą spojrzenia (takie
bowiem jest potoczne nastawienie sekularyzmu wokół nas), to trzeba wśród tych określeń odwagi, męstwa oraz
pocieszenia jakie daje pewność posiadania prawdy, by oprzeć się podstępnej presji opinii publicznej. Bez
nadprzyrodzonego umocnienia i oświecenia, poddana tej moralnej presji natura ludzka szybko ustępuje w trosce o
ludzkie poważanie".
Tak wygląda liberalne otoczenie w tym kraju. Nie możemy go uniknąć. Mamy jednak obowiązek ze wszystkich sił duszy
opierać się zgubnemu skażeniu z tej strony. Jeżeli mamy nadzieję na zachowanie naszej wiary nietkniętej, utrzymanie jej
czystej i jasnej w naszych duszach, uchronienie siebie przed szkodliwym wpływem zgubnej herezji, wiodącej codziennie
tysiące ludzi ku zgubie, to musimy strzec się i czuwać w jej obecności. Pośród zastępu rojących się wrogów, nasza zbroja
powinna być bez skazy od nagolenników po hełm, nasz oręż dobrze zahartowany, ostry i wypolerowany, nie tylko dla
odparowania wrogiego ciosu, lecz także by łatwo zadać nieprzyjacielowi skuteczne uderzenie, gdziekolwiek odsłoni on
swoją słabość.
Żyjąc wśród takiego galimatiasu, gdzie drogi są kręte a na każdym kroku czyhają pułapki, by pochwycić nieostrożnych,
musimy strzec się na dwa sposoby: po pierwsze poprzez prowadzenie życia w stanie łaski, po drugie - z pomocą
oświeconego rozumu, mogącego rozjaśniać nam drogę jako światło przewodnie dla nas i sygnał dla innych. Jest to w
szczególny sposób potrzebne w naszym kraju, gdzie liberalizm udaje bojownika i strażnika rozumu naturalnego,
zastawiając pułapki na ludzi nieostrożnych i ignorantów. Niebezpieczeństwo leży nie w przemocy lecz w zdradzieckiej
postawie przyjacielskiej ze strony liberalizmu. Dobrze wykształcony katolik - znający dogłębnie racjonalne podstawy
swojej wiary i zorientowany w charakterze taktyki liberałów w naszych warunkach narodowych - może z powodzeniem
sam stawiać czoła nieprzyjacielowi.(...)
W kraju tym, bardziej niż gdziekolwiek indziej, trzeba, by katolicy byli czujni oraz stali, i niewzruszeni w swojej wierze,
ponieważ choroba liberalizmu jest tu zakaźną chorobę endemiczną. Atak z jej strony trwa ustawicznie, jej broń jest
niewidzialna, jeśli nie patrzy się oświeconym okiem zdecydowanej i nieustraszonej wiary. W Europie, a przynajmniej na
kontynencie, liberalizm jest gwałtowny, agresywny, otwarcie zionący nienawiścią i sprzeciwem. Tam wojna jest otwarta; tu
jest ona skryta. Tam polem bitwy jest publiczna arena życia obywatelskiego i publicznego; tutaj spór toczy się w kręgu
społecznym, zawodowym, a nawet domowym. Tam mamy zdeklarowanego wroga przeciwko zdeklarowanemu wrogowi;
tutaj mamy przyjaciela przeciwko przyjacielowi, a nawet brata przeciwko bratu, a walka jest najgorsza w skutkach,
ponieważ stosunki przyjacielskie, społeczne i domowe trwają bez szkody wśród walki i są niebezpieczne dla katolika, jako
że różne te więzi oznaczają liczne przeszkody dla jego swobodnego działania - tak wiele więzi uczuciowych lub opartych
na interesie go krępuje. Musi on być zatem bardzo czujny, jego odwaga powinna być wielka, jego stanowisko mocne, a
jego postawa śmiała, ponieważ, choćby okoliczności nastawiały go przyjaźnie do jego wroga, musi on prowadzić
śmiertelną walkę dla swej wiary. Jego zadanie jest podwójnie trudne; musi on pokonać nieprzyjaciela, który wydaje się
jego najdroższym przyjacielem.
(ks.dr Feliks Sarda v Salvany, Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995, ss.134-137
ks.dr Felix Sarda y Salvany
tytuł pochodzi od redakcji portalu)
Jak bronić się przed liberalizmem?
Jak mogą katolicy, otoczeni stale pułapkami liberalizmu, zabezpieczyć się przed zagrożeniami z jego strony?
1. Przez organizowanie wszystkich dobrych katolików, niezależnie od tego, czy będzie ich dużo czy mało: Powinni oni
poznawać się nawzajem, spotykać ze sobą, łączyć się w każdej miejscowości, w każdym mieście, miasteczku czy wiosce
powinno być skupisko katolickich ludzi czynu. Organizacja taka będzie przyciągać niezdecydowanych, dodawać odwagi
chwiejnym i przeciwdziałać wpływowi wrogiego czy obojętnego otoczenia. Nie szkodzi, jeśli doliczysz się tylko kilkunastu
dzielnych ludzi. Zakładajcie towarzystwa, zwłaszcza młodzieżowe. Korespondujcie ze starszymi towarzystwami w
waszym sąsiedztwie, a nawet bardziej odległymi. Wiążcie ze sobą wasze stowarzyszenia - stowarzyszenie ze
stowarzyszeniem - tak jak rzymscy legioniści tworzyli bojowego żółwia, łącząc nad głowami tarczę z tarczą. Tak
zjednoczeni, wznieście wysoko sztandar poprawnej, czystej i bezkompromisowej doktryny, bez kamuflażu, bez
złagodzeń, nie ustępując nieprzyjacielowi ani na cal. Bezkompromisowa odwaga jest zawsze szlachetna, wzbudza
sympatię i zdobywa sobie ludzi rycerskich.
Widok człowieka chłostanego przez fale, lecz stojącego mocno jak skała, wyprostowanego i nie do poruszenia, to widok
inspirujący! Przede wszystkim dawajcie dobry przykład, dawajcie zawsze dobry przykład. Czyńcie to czego nauczacie!
Zobaczycie wkrótce, jak łatwo sprawicie, że ludzie będą was szanować; gdy zdobędziecie ich podziw, szybko przyjdzie za
tym ich sympatia. Będą następować nawrócenia. Jeśli tylko katolicy zrozumieją, jak wspaniały apostolat świecki mogą
realizować, będą otwartymi, szczerymi i bezkompromisowymi w praktyce katolikami, to, w słowie i w czynie, liberalizm i
herezja umrą szybką śmiercią.
2. Dobre czasopisma: wybierzecie spośród dobrych czasopism to, które jest najlepsze i najlepiej dostosowane do potrzeb
i inteligencji otaczających was ludzi. Czytajcie je, lecz nie zadowalajcie się tym - dawajcie je do czytania innym,
objaśniajcie je, komentujcie i niech stanowi ono dla was podstawę działania. Zajmijcie się zapewnieniem jego
prenumeraty. Zachęcajcie ociągających się, by je brali, ułatwiajcie tym, którym wydaje się to kłopotliwe, nadsyłanie ich
prenumerat. Przekonujcie ich o konieczności czytania go, ukazujcie im jego zalety i wartości. Zaczną oni kosztować sosu,
a w końcu zjedzą rybę. W taki właśnie sposób działają na rzecz swoich czasopism rzecznicy liberalizmu i bezbożności;
tak też powinniśmy działać my na rzecz naszych. Dobre czasopismo katolickie jest w naszych czasach nieodwołalną czy
palącą koniecznością. Jakie by nie były jego braki i jakie by nie wiązały się z tym niedogodności, płynące z niego korzyści
i dobrodziejstwa zrównoważą to tysiąckrotnie. Ojciec święty powiedział, że "gazeta katolicka to nieustająca misja w każdej
parafii." Jest ona zawsze odtrutką na fałszywe dziennikarstwo, spotykające was na każdym kroku. Ogólnie rzecz biorąc,
czyńcie wszystko co w waszej mocy, by ułatwić krążenie literatury katolickiej, czy to w postaci książki, broszury, wykładu,
kazania czy w postaci listu pasterskiego. Bronią krzyżowca naszych czasów jest słowo drukowane.
3. Szkoła katolicka: Wspierajcie ze wszystkich sił szkołę katolicką, czynem i słowem, całym sercem i całą duszą. Szkoła
katolicka stała się w tych czasach jedynym pewnym mostem Wiary pomiędzy pokoleniami. W naszym własnym kraju
byliśmy zmuszeni zakładać nasze własne szkoły w osamotnieniu i bez niczyjej pomocy. Uprzedzenia i nietolerancja
liberalizmu odmówiły nam zwykłej sprawiedliwości. Gdy protestujemy przeciwko złu, nie przestając nigdy domagać się
naszych praw, naszym oczywistym i nieodwołalnym obowiązkiem jest zapewnienie naszych własnych, jak najlepszych
szkół, gdzie nasze dzieci mogłyby być wychowywane w pełnym i jedynie prawdziwym sensie tego słowa. Gdzie potrzeba
szkół katolickich, tam je budujcie, budujcie, budujcie! Niech nigdy nie nuży was ta absolutnie konieczna praca. Zwróćcie
ku temu całą energię. Arcybiskup Hughes powiedział; "dopóki nie zbuduję swojej szkoły, dopóty nie położę kamienia na
kamień w swojej katedrze." Ów wielki prałat w pełni rozumiał, że każdy dzisiejszy katolik powinien przyjąć jako swoje
motto słowa: "Fundamentem kościoła parafialnego jest budynek szkolny". Choćby utrzymanie szkoły było ciężarem,
choćby jej budowa i utrzymywanie wymagało ofiary, jej wartość jest nieoceniona, a ciężar i ofiara ważą tyle co pierze w
porównaniu z dobrem jakie wypływa ze szkoły katolickiej. Życie duchowe parafii jest bez szkoły letnie, ani gorące ani
zimne. Niech szkoła będzie jak najlepsza. Nie sposób jest poświęcać jej zbyt wiele czasu czy zbyt wiele troski, ponieważ
wśród
ogarniającego świat zalewu liberalizm u oświata katolicka to arka zbawienia. Wypowiadajcie się bez lęku na ten
oświatowy temat. Mówcie wprost i szczerze, że oświata areligijna prowadzi w stronę diabła. Szkoła areligijna jest szkołą
Szatana. Danton, sławny rewolucjonista francuski, wołał ciągle: "śmiałości! Więcej śmiałości!" Naszym stałym wołaniem
musi być jednak: "Szczerości! Szczerości! światła! światła!" Nic szybciej nie zmusi do ucieczki piekielnych legionów,
kuszących tylko pod osłoną ciemności.
(ks.Feliks Sarda y Salvany, Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995, ss.115-118)
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Złudzenia liberalnych katolików (rozważania antyindultowe cz.III)
Wśród żywionych przez pewna klasę katolików złudzeń żadne nie jest bardziej żałosne niż koncepcja, wedle której
prawda potrzebuje wielkiej liczby obrońców i przyjaciół. Ludziom tym liczby wydają się synonimem siły. Wyobrażają oni
sobie, że mnożenie niejednorodnych ilości jest mnożeniem mocy.
Prawdziwa siła - rzeczywista moc, w płaszczyźnie zarówno fizycznej jak moralnej - polega jednak bardziej na natężeniu
niż na rozciągłości. Większa objętość materiału o równym natężeniu w oczywisty sposób daje większy efekt, lecz dzieje
się tak z racji zawartego w niej zwiększonego natężenia. Regułą poprawnej mechaniki jest zatem zabieganie o wzrost
rozciągłości i liczebności sił, lecz zawsze pod warunkiem, że wynikiem końcowym będzie rzeczywiste zwiększenie ich
natężenia. Zadowalanie się wzrostem bez oglądania się na wartość przyrostu to nie tylko gromadzenie fikcyjnej siły, lecz
także narażanie się na paraliż posiadanych mocy przez zator trudny do poruszenia. Miliony żołnierzy armii Kserksesa
stanowiły siłę o straszliwej rozciągłości, lecz nie przedstawiały żadnej wartości w obliczu energicznego natężenia siły
trzystu Greków pod Termopilami.
Wiara posiada własną moc, której udziela swoim przyjaciołom i obrońcom. To nie oni dają moc prawdzie, lecz to prawda
zbroi ich we własną energię. Dzieje się tak pod warunkiem, że używają oni tej mocy w jej obronie.
Jeżeli obrońca, pod pretekstem lepszej obrony prawdy, zaczyna ją kaleczyć, umniejszać, osłabiać, to nie broni on już
prawdy. Broni tylko własnego wymysłu, czysto ludzkiego tworu, wyglądającego mniej lub bardziej pięknie, lecz nie
mającego żadnego odniesienia do prawdy, będącej córą Niebios. Oto złudzenie jakiego ofiarą pada nieświadomie wielu
naszych braci poprzez godną odrazy styczność z liberalizmem.
Z zaślepioną dobrą wiarą, wyobrażają oni sobie, że są obrońcami i krzewicielami katolicyzmu. Jednakże poprzez
dostosowanie go do własnego ciasnego punktu widzenia i swojej słabej odwagi, w celu, jak powiadają, uczynienia go
łatwiejszym do zaakceptowania przez nieprzyjaciela, którego pragną pokonać, nie dostrzegają tego, że nie bronią już
dłużej katolicyzmu, lecz rzeczy wytworzonej przez siebie, którą naiwnie nazywają katolicyzmem, lecz która powinna być
przez nich określona inną nazwą. Biedne ofiary samooszustwa, które na początku bitwy, celem pokonania nieprzyjaciela,
moczą własny proch oraz tępią ostrze i szpic swoich mieczy! Nie wstrzymuje ich myśl, że miecz bez ostrza i szpica nie
jest już bronią, lecz tylko bezużytecznym kawałkiem starego żelaza, a mokry proch nie może się zapalić.
Ich czasopisma, książki i rozprawy - pociągnięte pokostem katolicyzmu, lecz pozbawienie jego ducha i jego żywności - nie
mają dla sprawy Wiary większej wartości niż miecze i pistolety - zabawki z pokoju dziecinnego.
Od tego rodzaju armii, choćby była ona dziesięciokrotnie liczniejsza od tłumnych zastępów Kserksesa, tysiąc razy lepszy
jest pojedynczy pluton dobrze uzbrojonych żołnierzy, widzących czego bronią, przeciwko komu wojują i jakim orężem
walczą w obronie prawdy. Takiego rodzaju żołnierzy potrzebujemy. To ten rodzaj działał zawsze dla chwały Jego imienia i
uczyni pod tym względem jeszcze więcej. Idą oni na śmiertelnie zagrożoną pozycję i nigdy się nie cofają. Nie dla nich
kompromis, nie dla nich poprzestawanie na małym. Zatykają oni swój sztandar w największym punkcie, formując wokół
niego mocną, niezwyciężoną falangę, której nie potrafią przesunąć ani o cal wszystkie legiony ziemi i piekła razem wzięte.
Nie zawierają żadnego sojuszu i żadnego kompromisu z wrogiem, którego jedynym celem, skrytym lub otwartym, jest
zniszczenie prawdy. Wiedzą oni, że nieprzyjaciel jest z natury nieubłagany i że jego biała flaga to tylko sprytny rekwizyt
zdrady.
Będziemy o tym coraz bardziej przekonani, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że tego rodzaju sojusz z fałszywą grupą
pomocniczą jest nie tylko bezużyteczny dla chrześcijanina w wirze walki, lecz także w większości wypadków faktycznie
dla niego kłopotliwy, a korzystny dla nieprzyjaciela. Hamowane przez taki sojusz w swoich postępach stowarzyszenia
katolickie znajdą się wśród takich trudności, że swobodne działanie stanie się niemożliwe. W końcu cała ich energia
zostanie zdławiona przez martwy bezwład. Wprowadzanie nieprzyjaciela do obozu to wydawanie twierdzy. Ilion [Troja]
padł dopiero wtedy, gdy Trojanie wpuścili niosącego zgubę drewnianego konia w mury miasta. Takie łączenie zła z
dobrem może kończyć się tylko złymi skutkami. Przynosi ono nieporządek, zamęt, podejrzenia i niepewność,
dezorientując i dzieląc katolików, a wszystko to na korzyść nieprzyjaciela i na naszą własną zgubę.
Przeciwko takiemu kursowi wypowiedziała się z naciskiem w kilku godnych uwagi artykułach la Civilta Cattolica. Nie
dbając o zachowanie środków ostrożności, mówi ona, że tego rodzaju stowarzyszenia (katolickie) narażają się na pewne
niebezpieczeństwo nie tylko stania się widownią gorszącej niezgody, lecz także odejścia od swoich prawdziwych zasad,
ku własnej ruinie i ku wielkiej szkodzie religii." Tenże przegląd, będący autorytetem o największym możliwym ciężarze
gatunkowym, w odniesieniu do tej samej kwestii, powiada: Roztropnie rozumując, stowarzyszenia katolickie powinny
zwracać główną uwagę na to, by wykluczać spomiędzy siebie nie tylko tych, którzy otwarcie wyznają zasady liberalizmu,
lecz również tych, którzy wprowadzili w błąd samych siebie, wierząc, że możliwe jest pogodzenie liberalizmu z
katolicyzmem, i którzy znani są jako liberalni katolicy."
(Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995, ss.127-129)
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Jak ciężkim grzechem jest liberalizm?
Liberalizm jest grzechem śmiertelnym. Teologia katolicka uczy nas jednak, że nie wszystkie grzechy są równie ciężkie i
że nawet istnieje różnica stopnia w grzechach powszednich. Istnieją także stopnie w kategorii grzechu śmiertelnego,
dokładnie tak jak istnieją one w kategorii czynów chwalebnych. Ciężar grzechu określany jest przez obiekt w jaki on godzi.
Bluźnierstwo na przykład, które atakuje bezpośrednio samego Boga, jest grzechem o dużo cięższym charakterze niż
kradzież, która atakuje bezpośrednio człowieka. Z wyjątkiem otwartej nienawiści do Boga, która stanowi ukoronowanie
wszystkich grzechów i o którą stworzenie rzadko może być obwiniane - chyba, że ktoś jest w piekle - najcięższe ze
wszystkich grzechów są grzechy przeciwko wierze. Powód tego jest oczywisty. Wiara jest fundamentem porządku
nadprzyrodzonego, a grzech jest grzechem o tyle o ile atakuje on ów nadprzyrodzony porządek w tym, czy innym
punkcie; stąd najcięższym grzechem jest grzech atakujący ów porządek u samych jego podstaw. Niszczyć fundamenty, to
niszczyć całą nadbudowę. ścinając gałąź drzewa, nie zabijemy go, lecz przyłożenie siekiery do pnia czy korzeni jest
zgubne dla jego życia. Nie rodzi ono odtąd kwiecia ni owoców. święty Augustyn, cytowany przez świętego Tomasza,
charakteryzuje grzech przeciwko wierze tymi słowy: Hoc est peccatum quo tenetur cuncta peccata "Oto grzech, w którym
zawierają się wszystkie inne grzechy".
Doktor anielski [święty Tomasz z Akwinu] wypowiada się w tej kwestii ze swoją zwykłą jasnością: "Ciężar grzechu
określany jest przez dystans jaki stwarza on pomiędzy człowiekiem a Bogiem; otóż grzech przeciwko wierze oddziela
człowieka od Boga tak dalece jak tylko to możliwe, ponieważ pozbawia go prawdziwej znajomości Boga; wynika stąd, że
grzech przeciwko wierze jest najcięższym ze wszystkich grzechów".Będąc po prostu nagannym pozbawieniem
znajomości Boga, grzech przeciwko wierze nie ma tego samego ciężaru co bezpośredni, otwarty atak na dogmaty
określone wyraźnie przez samo Objawienie boskie. W tym ostatnim wypadku grzech przeciwko wierze, sam w sobie
ciężki, uzyskuje taki stopień powagi, że staje się herezją. Zawiera on wtedy w sobie całe zło niewiary, stając się otwartym
protestem przeciwko naukom wiary lub otwartym poparciem dla nauczania potępianego jako fałszywe i błędne przez
samą Wiarę. Prócz tego, że jest on skrajnym grzechem przeciwko wierze, towarzyszy mu zatwardziałość serca, upór i
dumne stawianie własnego rozumu ponad rozumem samego Boga.
Stąd doktryny heretyckie - oraz inspirowane przez nie czyny - stanowią najcięższy ze wszystkich grzechów, z wyjątkiem
otwartej nienawiści do Boga, do której zdolne są tylko demony w piekle oraz potępieńcy. A zatem liberalizm, który jest
herezją, oraz wszystkie czyny liberalizmu, będące czynami heretyckimi, są najcięższymi grzechami znanymi w kodeksie
prawa chrześcijańskiego.
Liberalizm jest przeto większym grzechem niż bluźnierstwo, kradzież, cudzołóstwo, zabójstwo czy jakieś inne
pogwałcenie prawa Bożego, pomijając takie przypadki, w których ktoś działa w dobrej wierze, w nie-świadomości czy
bezmyślnie.
Nowoczesny naturalizm nie tak wprawdzie widzi to czy rozumie. Prawo Kościoła w sprawach moralności i doktryn jest
jednak niezmienne; orzeka ono dziś tak jak wczoraj, a herezja jest zawsze herezją, niezależnie od tego jaką postać
przybiera. Pozory mogą być piękne, a diabeł może przedstawiać się jako anioł światłości. Niebezpieczeństwo jest tym
większe im bardziej pociągający jest wygląd zewnętrzny.
Herezja nigdy jeszcze nie była tak podstępna jak pod obecną postacią liberalizmu. Jej zakres jest tak szeroki, że uderza
w każdą nutę na skali dźwięków i znajduje łatwo przebranie przy swoich proteuszowych zdolnościach. Najbardziej
niebezpieczną z jego podpór jest jednak powoływanie się na "szerokość umysłu". Jest to w jego własnych oczach jego
cnota kardynalna. Chełpi się on "intelektualną wolnością od dogmatyzmu", a chełpliwość jest w rzeczywistości maską
ignorancji i pychy. W spotkaniu z takim nieprzyjacielem nie wystarcza zwykła odwaga, którą trzeba zachowywać czuwając
bez snu. W razie spotkania spoczywa na sumieniu katolika obowiązek stawiania oporu ze wszystkich sił duszy. Herezja i
wszelkie jej czyny są grzechami; liberalizm jest korzeniem herezji, drzewem zła, w którego gałęziach znajdują pojemne
schronienie wszystkie harpie niewiary; jest on dziś złem ponad wszystko co złe.
ks.dr Felix Sarda y Salvany
źródło złych zasad
Protestantyzm w naturalny sposób rodzi tolerancję dla błędu. Odrzucając zasadę autorytetu w religii, nie ma on ani
kryterium ani określenia wiary. Na zasadzie, że każda jednostka czy sekta może interpretować depozyt Objawienia
zgodnie z orzeczeniami prywatnego osadu, rodzi on nie kończące się różnice i sprzeczności. Napędzany prawem własnej
niemocy, przez brak jakiegokolwiek rozstrzygającego głosu autorytetu w sprawach wiary, zmuszony jest uznawać za
ważną i prawowierną wszelką opienię wyłaniającą się ze stosowania prywatnego osądu. Dlatego ostatecznie dochodzi
on, na mocy własnych założeń, do wniosku, że jedno wyznanie jest równie dobre jak inne; stara się więc osłaniać swoją
niekonsekwencję fałszywym powoływaniem się na wolność sumienia. Pogląd nie jest narzucany przez prawnie i w boski
sposób ustanowiony autorytet, lecz wyłania się bezpośrednio i swobodnie z nieograniczonego stosowania jednostkowego
rozumu i kaprysu w sprawach Objawienia. Jednostka czy sekta dokonuje interpretacji jak jej się podoba - odrzucając lub
przyjmując to co wybiera. Przyjmując tę zasadę, niewierność, pod tym samym pretekstem, odrzuca wszelkie Objawienie,
a protestantyzm, dostarczywszy przesłanek, nie ma siły, by protestować przeciwko wnioskom; jasne jest bowiem, że ktoś
kto pod pretekstem wolności rozumu ma prawo odrzucić dowolną część Objawienia, która może mu się nie podobać, nie
potrafi logicznie spierać się z kimś kto na tej samej podstawie odrzuca całość. Jeżeli w imię wolności rozumu jedno
wyznanie jest równie dobre jak inne, to pod tym samym pretekstem brak wyznania jest równie dobry co jakieś wyznanie.
Zdobywając pole tym zgubnym orężem racjonalizmu, niewierność szturmowała i zdobyła sama cytadelę protestantyzmu,
bezradnego wobec wroga, którego sam stworzył.
W rezultacie stwierdzamy, że wśród ludzi w tym kraju (wyłączając oczywiście dobrze wykształconych katolików)
autorytatywna i stanowczo formułowana religia doznała skrajnej katastrofy i że wierzenia religijne bądź brak wiary stały
się wyłącznie kwestią opinii, w której zawsze występują zasadnicze różnice, jako że każdy może swobodnie tworzyć lub
niszczyć swoje wyznanie - bądź nie uznawać żadnego wyznania.
Taki jest główny motyw herezji stale atakującej nasze uszy, zalewającej naszą obiegową literaturę i naszą prasę. To
przeciwko temu mamy mieć się stale na baczności, tym bardziej, że podstępnie atakuje ona nas na gruncie fałszywej
miłości bliźniego i w imię fałszywej wolności. Nie odwołuje się ona do nas też jedynie na gruncie tolerancji religijnej.
Zasada ta rozgałęzia się w wielu kierunkach, zapuszczając korzenie w naszym życiu domowym, obywatelskim i
politycznym, którego tężyzna i zdrowie zależą od utrzymania siły religii. Religia jest bowiem więzią łączącą nas z Bogiem,
źródłem i celem wszelkiego dobra; zaś niewiara, czy to praktyczna, jak w protestantyzmie, czy otwarta, jak w
agnostycyzmie, rozrywa więź łączącą człowieka z Bogiem, usiłując budować społeczeństwo ludzkie na fundamencie
absolutnej niezależności człowieka. Dlatego stwierdzamy, że u podstaw swojej propagandy kładzie liberalizm następujące
zasady:
1. Absolutna suwerenność jednostki w jej całkowitej niezależności od Boga i od władzy Bożej.
2. Absolutna suwerenność społeczeństwa w jego całkowitej niezależności od wszystkiego co nie pochodzi od niego
samego.
3. Absolutna suwerenność obywatelska w zakładanym prawie narodu do stosowania własnych praw w całkowitej
niezależności i przy skrajnym lekceważeniu wszelkich innych kryteriów niż wola ludu, wyrażona w głosowaniach i w
większościach parlamentu.
4. Absolutna wolność myśli w polityce, moralności i religii. Nieograniczona wolność prasy.
Takie są podstawowe zasady liberalizmu. W założeniu absolutnej suwerenności jednostki, to jest całkowitej niezależności
od Boga, znajdujemy źródło wszystkich innych zasad. Aby wyrazić je wszystkie z pomocą jednego terminu, powiemy, że
w płaszczyźnie ideowej stanowią one racjonalizm czyli doktrynę absolutnej suwerenności rozumu ludzkiego. Czyni się tu
z rozumu ludzkiego miarę i sumę prawdy. Stąd mamy racjonalizm indywidualny, społeczny i polityczny, zepsute źródło
zasad liberalistycznych, [którymi są]: absolutna wolność kultu, zwierzchność państwa, świecka edukacja odrzucająca
jakąkolwiek więź z religią, małżeństwo sankcjonowane i legalizowane wyłącznie przez państwo itd.; jednym słowem, które
łączy wszystko, mamy SEKULARYZACJĘ, odmawiającą religii prawa do jakiejkolwiek czynnej ingerencji w problemy
życia publicznego i prywatnego, jakie by one nie były. To prawdziwy ateizm społeczny.
Takie jest źródło liberalizmu w płaszczyźnie ideowej; taka, w konsekwencji naszego protestanckiego i niewiernego
otoczenia, jest atmosfera intelektualna, jaką stale wchłaniamy w nasze dusze. Zasady te nie pozostają też tylko w
płaszczyźnie teoretycznej, utrzymując się na zawsze w sferze myśli. Ludzie nie są samymi myślicielami. Doktryny i
wierzenia nieuchronnie przechodzą do działania. Dzisiejsze teoretyzowanie staje się jutrzejszym czynem, ponieważ
ludzie, na mocy prawa ich natury, dają zawsze wyraz temu co myślą. Stąd też racjonalizm przybiera konkretny kształt w
płaszczyźnie faktów. Znajduje on namacalny wyraz i działanie w prasie, w prawodawstwie i w życiu społecznym. Czuć
nim prasę świecka, proklamującą prawie jednogłośnym krzykiem absolutny rozdział pomiędzy życiem publicznym a
religią. Stał się on sloganem dziennikarstwa, a redaktor nie uznający go w swoim codziennym felietonie poczuje wkrótce
ostrze publicznej dezaprobaty. W świeckim małżeństwie i w naszym prawie roz-wodowym rozrywa on same korzenie
społeczności domowej; w świeckiej oświacie - kardynalna zasada naszego publicznego systemu szkolnego - krzewi się w
sercach przyszłych obywateli i przyszłych rodziców; w prawach obowiązkowej szkoły wbija już na wstępie klin socjalizmu;
w mowie i w stosunkach życia społecznego domaga się uznania z rosnącą natar-czywością; w tajnych towarzystwach,
zorganizowanych w duchu niszczenia religii, a często w otwartym celu wykorzenienia katolicyzmu, zagraża naszym
instytucjom, wydając kraj w ręce spiskowców, których plany i metody działania, poza polem widzenia opinii publicznej,
składają się na tyranię ciemności.
Na tysiąc sposobów zasada racjonalizmu znajduje czynny wyraz w życiu społecznym i obywatelskim i choć zróżnicowane
są jej przejawy, zawsze jest w tym jedność i system sprzeciwu wobec katolicyzmu. Czy jest to zgrane czy nie, zawsze
działa ona w tym samym kierunku, i każda konkretna szkolą w ramach gatunku liberalnego wyznaje ją i wprowadza w
czyn - czy to w społeczeństwie, czy to w życiu domowym, czy też w polityce - znajdujemy te same zasadnicze cechy
szczególne we wszystkich jej proteuszowych postaciach - sprzeciw wobec Kościoła - i zawsze stwierdzamy, że piętnuje
się najżarliwszych obrońców wiary jako reakcjonistów, klerykałów, ultramontanów itd.
Gdzie byśmy go nie znaleźli, jaki by nie był jego mundur, w praktycznym działaniu liberalizm oznacza zawsze wojnę z
Kościołem.
Czy intryguje on czy stanowi prawo, czy peroruje czy też morduje, czy zwie się Wolnością czy Rządem, Państwem,
Ludzkością czy Rozumem, czy też czymkolwiek innym, jego podstawową cechą jest bezkompromisowy sprzeciw wobec
Kościoła.
Liberalizm jest sam w sobie całym światem; ma on swoje hasła swoje mody, swoją sztukę, swoją literaturę, swoją
dyplomację, swoje prawa, swoje spiski, swoje zasadzki. Jest on światem Lucyfera, skrywającym się w naszych czasach
pod nazwą liberalizmu, w radykalnej opozycji i ustawicznej wojnie przeciwko tej społeczności jaka tworzą dzieci Boże Kościołowi Jezusa Chrystusa.
Liberalizm, czy to w płaszczyźnie doktrynalnej czy też w płaszczyźnie praktycznej, jest grzechem. W płaszczyźnie
doktrynalnej jest on herezja i w konsekwencji grzechem śmiertelnym przeciwko wierze. W płaszczyźnie praktycznej jest
grzechem przeciwko przykazaniom Bożym i kościelnym, ponieważ narusza w praktyce wszystkie przykazania. Ujmując
rzecz ściślej: w płaszczyźnie doktrynalnej liberalizm uderza w same fundamenty wiary; jest on herezję radykalną i
uniwersalną, ponieważ są w nim zawarte wszystkie herezje. W płaszczyźnie praktycznej jest radykalnym i uniwersalnym
pogwałceniem prawa boskiego, ponieważ sankcjonuje i dopuszcza wszelkie pogwałcenia tego prawa.
Liberalizm jest herezją w płaszczyźnie doktrynalnej, ponieważ stanowi formalne i uporczywe odrzucenie wszelkich
dogmatów chrześcijańskich w ogólności. Odrzuca on wszelkie dogmaty razem wzięte i podstawia w to miejsce opinię,
niezależnie od tego, czy będzie to opinia doktrynalna, czy też negująca doktrynę. W konsekwencji odrzuca on w
szczególności każdą doktrynę. Gdybyśmy zbadali szczegółowo wszystkie doktryny czy dogmaty, które w obrębie
liberalizmu zostały odrzucone, to stwierdzilibyśmy, że w taki czy w inny sposób odrzucono każdy dogmat chrześcijański od dogmatu o wcieleniu po dogmat o nieomylności.
'Niemniej jednak liberalizm sam w sobie jest dogmatyczny; właśnie w deklaracji swojego własnego podstawowego
dogmatu - dogmatu absolutnej niezależności rozumu indywidualnego i społecznego odrzuca on wszystkie dogmaty
chrześcijańskie w ogólności. Dogmat katolicki jest autorytatywną deklaracją prawdy stanowiącej konsekwencję
Objawienia - przez jej nieomylnie ustanowionego wyraziciela [Papieża]. Zakłada to logicznie posłuszną akceptację
dogmatu ze strony jednostki i społeczeństwa. Liberalizm odmawia uznania tego rozumowego posłuszeństwa i odrzuca
autorytet. Deklaruje on suwerenność rozumu jednostkowego i społecznego, osadzając racjonalizm na tronie autorytetu.
Nie zna dogmatów poza dogmatem pewności siebie. Dlatego jest on herezją, podstawową i zasadnicza, buntem intelektu
ludzkiego przeciwko Bogu.
Wynika stąd, że liberalizm odrzuca absolutną władzę sądowniczą Jezusa Chrystusa, który jest Bogiem, nad jednostkami i
nad społeczeństwem i w konsekwencji odrzuca władzę sądowniczą jaką Bóg udzielił widzialnej głowie Kościoła nad
każdym wiernym i nad ogółem wiernych, niezależnie od ich stanu czy pozycji życiowej. Co więcej, odrzuca on
niezbędność boskiego Objawienia i zobowiązanie każdego do przyjęcia tego Objawienia pod groźbą wiecznej zguby.
Odrzuca on formalny motyw wiary, a mianowicie autorytet objawiającego się Boga, dopuszczając tyle tylko z objawionej
doktryny, ile wybiera lub obejmuje w swojej ciasnej objętości. Odrzuca nieomylne magisterium Kościoła i Papieża, a w
konsekwencji wszystkie nauki określone i głoszone przez ten boski autorytet. Krótko mówiąc, ustanawia siebie jako miarę
i normę wiary, wykluczając w rzeczywistości w ten sposób wszelkie Objawienie. Odrzuca wszystko czego sam nie głosi.
Neguje wszystko czego sam nie twierdzi. Nie będąc jednak zdolnym do stwierdzenia jakiejkolwiek prawdy poza jego
własnymi granicami, odrzuca możliwość jakiejkolwiek prawdy, której nie obejmuje. Z góry wyklucza zatem objawienie
prawdy przewyższającej rozum ludzki. Bóstwo Jezusa Chrystusa jest poza jego planem widzenia. Kościół jest poza jego
zdolnością pojmowania. Poddanie rozumu ludzkiego słowu Chrystusa lub Jego w boski sposób ustanowionemu
wyrazicielowi [Kościołowi Katolickiemu, a w szczególności Papieżowi] jest dla niego nie do zniesienia. Stanowi on przeto
radykalne i uniwersalne odrzucenie wszelkiej prawdy boskiej i dogmatów chrześcijańskich, prawzór wszelkiej herezji i
najwyższy bunt przeciwko władzy Boga i Jego Kościoła. Tak jak u Lucyfera, jego dewizą jest: "Nie będę służyć."
Taka jest generalna negacja jaką wyraża liberalizm. Z radykalnego odrzucenia przezeń prawdy objawionej w ogólności
wynika odrzucenie poszczególnych dogmatów, w całości lub w części (na ile okoliczności ukazują je jako przeciwne jego
racjonalistycznemu osądowi). Tak na przykład odrzuca on ważność wiary poprzez chrzest, dopuszczając czy
domniemując ważność jakiegoś kultu religijnego lub ich wszystkich; odrzuca on świętość małżeństwa, sankcjonując tak
zwane małżeństwa cywilne; odrzuca nieomylność Biskupa Rzymu, odmawiając uznania za prawo jego oficjalnych
nakazów i nauk i poddając je badaniom ze strony własnego intelektu - nie po to by przekonać się o ich prawdziwości, jak
jest to uprawnione, lecz by sprawować buntowniczy sąd nad ich treścią.
Przechodząc na płaszczyznę praktyczna, liberalizm oznacza radykalną amoralność
Moralność wymaga normy i wskazówki dla rozumnego działania; postuluje ona hierarchię celów, a przeto porządku, w
ramach którego podporządkowuje się środki celowi jaki ma być ostatecznie osiągnięty. Wymaga zatem istnienia zasady
czy podstawowej normy wszelkiego działania, zgodnie z którą podmiot aktów moralnych, istota rozumna, określa swoje
postępowanie i kieruje sobą dla osiągnięcia swojego celu. W płaszczyźnie moralnej tylko Rozum Wieczny może być tą
zasadą czy podstawową normą działania, a tym Rozumem Wiecznym jest Bóg. W płaszczyźnie moralnej stworzony
rozum, z jego zdolnością określania swojego postępowania, musi kierować się światłem Rozumu Nie Stworzonego,
będącego początkiem i końcem wszechrzeczy. Zasadą czy normą moralności musi być przeto prawo nałożone na
stworzenie przez Rozum Wieczny. Stąd posłuszeństwo i uległość w płaszczyźnie moralnej jest nieodłącznym warunkiem
moralności. Liberalizm proklamował jednak niedorzeczna zasadę absolutnej suwerenności rozumu ludzkiego; odrzuca on
wszelką rację poza sobą i stwierdza swoją niezależność w płaszczyźnie wiedzy i stąd w płaszczyźnie działania czy
moralności. Mamy tu moralność bez prawa i bez porządku, co na jedno wychodzi lub, moralność, która nie jest
moralnością, ponieważ moralność zakłada nie tylko ideę ukierunkowania, lecz także wymaga z natury rzeczy idei
hamulców i ograniczenia pod kontrolą prawa. Liberalizm w płaszczyźnie działania jest rozwiązłością, nie uznająca żadnej
zasady czy normy poza sobą.
Możemy zatem powiedzieć o liberalizmie: w płaszczyźnie idei jest on absolutnym błędem: w płaszczyźnie faktów jest
absolutnym nieporządkiem. Jest on przeto w obu płaszczyznach bardzo ciężkim i śmiertelnym grzechem, albowiem
grzech to bunt przeciwko Bogu, w myśli lub w czynie, to osadzanie na tronie stworzenia w miejsce Stwórcy.
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Liberalizm a miłość bliźniego w polemikach
Liberalizm nigdy nie wydaje bitew na stałym gruncie; zbyt dobrze wie on, że w dyskusji nad zasadami musiałby ponieść
nieodwracalną klęskę. Woli taktykę wzajemnych oskarżeń i, poddawany słusznej chłoście, skamle, obwiniając katolików o
brak miłości bliźniego w polemikach. Takie też stanowisko zwykli zajmować niektórzy, zarażeni liberalizmem, katolicy.
Spójrzmy, co można powiedzieć na ten temat.
My, katolicy, w tym punkcie, jak i we wszystkich innych, mamy słuszność po swojej stronie, natomiast liberałowie mają
tylko jej cień. Po pierwsze katolik może traktować swojego liberalnego adwersarza w sposób otwarty jeśli takim (tj.
otwarcie liberalnym) jest on w istocie; nikt nie może w to wątpić. Jeśli jakiś autor czy dziennikarz otwarcie deklaruje swój
liberalizm i nie ukrywa swoich liberalnych sympatii, jakąż krzywdę można wyrządzić mu, nazywając go liberałem? Si
palam res est, repetitio injuria non est: "Nie wyrządza się szkody mówiąc to co każdy wie." Tym bardziej więc nie może
być obraźliwe mówienie o naszym bliźnim tego co on sam co chwila mówi o sobie. A jednak jakże wielu liberałów,
zwłaszcza tych wygodnickich i umiarkowanych, uważa za obraźliwe i niemiłosierne stosowanie do nich przez katolickich
adwersarzy wyrażenia "liberał" i "przyjaciel liberałów"!
Przy założeniu, że liberalizm jest czymś złym, nazywanie publicznych obrońców i głosicieli liberalizmu złymi ludźmi nie
oznacza braku miłości bliźniego.
Można zastosować w tym przypadku ważne we wszystkich epokach prawo sprawiedliwości. Dzisiejsi katolicy nie
wymyślają pod tym względem niczego nowego. Trzymamy się po prostu stałej praktyki o pradawnym rodowodzie.
Szerzyciele i podżegacze herezji, tak jak jej autorzy, byli we wszystkich czasach nazywani heretykami. Traktując zawsze
herezję jako bardzo ciężki grzech, Kościół nazywał zawsze jej zwolenników ludźmi złymi i przewrotnymi. Przejrzyjcie listę
pisarzy kościelnych - zobaczycie jak traktowali pierwszych heretyków apostołowie, jak ścigali ich Ojcowie Kościoła i
współcześni polemiści, a także sam Kościół w swoim języku urzędowym. Nie ma zatem żadnego grzechu przeciwko
miłości bliźniego w nazywaniu zła złem, jego autorów - podżegaczami, jego uczniów - złymi ludźmi, a wszystkich
służących mu czynów, słów i pism - niegodziwymi, złymi i nikczemnymi. Krótko mówiąc, zawsze zwano wilka wilkiem i
na-zywając go tak, nikt nie uważał, że wyrządza jakieś zło trzodzie i pasterzowi. Jeżeli propagowanie dobra i konieczności
zwalczania zła wymaga zastosowania nieco ostrzejszych określeń przeciwko błędowi i jego poplecznikom, to ich użycie z
pewnością nie sprzeciwia się miłości bliźniego. Jest to konsekwencją czy efektem dowiedzionej właśnie przez nas
zasady. Musimy sprawić, że zło będzie budzić wstręt i odrazę. Nie możemy jednak osiągnąć tego bez wskazania na
niebezpieczeństwa zła i bez pokazania, jak i dlaczego zasługuje ono na wstręt, odrazę i wzgardę. Chrześcijańska sztuka
oratorska wszystkich wieków stosowała zawsze przeciw bezbożności najmocniejsze i najdobitniejsze środki retoryczne z
arsenału mowy ludzkiej. W pismach wielkich mocarzy chrześcijaństwa stałym zjawiskiem jest posługiwanie się ironią,
przekleństwem, złorzeczeniem i najbardziej miażdżącymi epitetami. Jedynym prawem jest więc dogodność i prawda.
Istnieje jednak również inne usprawiedliwienie dla stosowania takich środków. Popularna propaganda i apologetyka nie
mogą zachowywać eleganckich i ściśle akademickich form. Aby przekonać ludzi, musimy przemawiać do ich serca i do
ich wyobraźni, które może poruszyć tylko żarliwy, błyskotliwy i pełen pasji język. Bycie pełnym pasji nie jest naganne, gdy
naszą gorączka jest święty żar wiary.
Rzekoma brutalność współczesnego dziennikarstwa ultramontańskiego nie tylko nie dorównuje brutalności
dziennikarstwa liberalnego, lecz także jest szeroko usprawiedliwiona przez każdą stronę dzieł naszych wielkich
polemistów katolickich z innych epok. Łatwo to sprawdzić. święty Jan Chrzciciel nazywa faryzeuszy "plemieniem
żmijowym"; nasz boski Zbawiciel, Jezus Chrystus, rzuca w nich takimi epitetami jak "obłudnicy, groby pobielane, plemię
niewierne i przewrotne", nie uważając, by z tego powodu brukał On świętość swojej zwróconej ku dobru mowy. święty
Paweł piętnuje kreteńskich odszczepieńców słowami: "zawsze kłamcy, złe bestie brzuchy leniwe." Tenże apostoł nazywa
maga Elimasa "synem diabelskim, pełnym wszelkiej przewrotności, wrogiem wszelkiej sprawiedliwości." Otworzywszy
Ojców Kościoła, znajdziemy tę samą, pełną mocy naganę dla herezji i heretyków. Polemizując z Wigilancjuszem święty
Hieronim wytyka mu wprost jego poprzedni zawód karczmarza: "od dzieciństwa", mówi do niego, "uczyłeś się innych
rzeczy niż teologia, oddalając się innym zajęciom. Sprawdzać jednocześnie stan twoich rachunków pieniężnych i wartość
tekstów Pisma świętego, próbować wina i chwytać co mieli na myśli prorocy i apostołowie - nie są to na pewno zajęcia,
które mógłby z powodzeniem wykonywać jeden i ten sam człowiek." Przy innej okazji, atakując tego samego
Wigilancjusza, negującego wartość dziedzictwa i postu, święty Hieronim, ze zwykłą swą błyskotliwością pyta go, czy mówi
tak "w celu nieumniejszania dochodów swojej karczmy?" Mój Boże, jakiż krzyk podniósłby się, gdyby któryś z naszych
polemistów ultramońskich napisał coś w tym stylu przeciwko jakiemuś liberalnemu krytykowi czy heretykowi z naszych
czasów!
Co powiemy o świętym Janie Chryzostomie? Czyż jego słynny atak na Entropiusza nie jest, pod względem swej
napastliwości i charakteru osobistego, porównywalny z okrutnymi atakami Cycerona na Katylinę i na Werresa?
Szlachetny święty Bernard nie smaruje miodem swoich słów, gdy atakuje nieprzyjaciół Wiary. Zwracając się do Arnolda z
Brescii , wielkiego liberalnego wichrzyciela jego czasów, nazywa go we wszystkich swoich listach, "kusicielem, naczyniem
niegodziwości, skorpionem i okrutnym wilkiem".
Pokojowo nastawiony święty Tomasz z Akwinu zapomina o spokoju swojej zimnej sylogistyki, gdy rzuca gwałtowną
apostrofę Wilhelmowi z Saint-Amour i jego uczniom: "Nieprzyjaciele Boga", wykrzykuje, "słudzy diabła, członki
antychrysta, ignoranci, przewrotni, potępieńcy!" Sławny Louis Veuillot nigdy nie wypowiadał się tak śmiele. Seraficki
święty Bonawentura, pełen słodyczy, zasypuje swojego adwersarza Gerarda takimi epitetami jak "bezwstydny, oszczerca,
duch złości, bezbożny, bezwstydny, ignorant, przebieraniec, złoczyńca, wiarołomca, niewdzięcznik!" Czy święty
Franciszek Salezy, tak delikatnie wykwintny i czuły, kiedykolwiek mruczał łagodnie nad heretykami w jego czasach i w
jego kraju? Wybaczał on im popełniane przez nich niesprawiedliwości, obsypywał ich dobrodziejstwami, posuwając się aż
do ratowania życia tym, którzy próbowali odebrać życie jemu, lecz wobec nieprzyjaciół Wiary ani nie zachowywał umiaru
ani nie miał względów. Pytany przez jakiegoś katolika, pragnącego wiedzieć, czy wolno mówić źle o heretyku
propagującym fałszywe nauki, odparł: "Tak, możesz, pod warunkiem, że trzymasz się ściśle prawdy i tego co wiesz o jego
złym postępowaniu, przedstawiając to co wątpliwe jako wątpliwe, zgodnie ze stopniem wątpliwości jaką możesz mieć pod
tym względem". W swoim cennym i popularnym dziele Wprowadzenie do pobożnego życia, wyraża się on ponownie w ten
sposób: "Jeżeli zdeklarowani nieprzyjaciele Boga
i Kościoła powinni być ganieni i potępiani z całą możliwą siłą, to miłość bliźniego zobowiązuje nas do wołania "wilk gdy
tylko wilk wśliźnie się w środek trzody - w każdy sposób i w każdym miejscu gdzie możemy go spotkać."
Wystarczy jednak tych przykładów. To co czynili wielcy polemiści katoliccy i święci stanowi z pewnością piękny przykład
nawet dla najskromniejszych obrońców Wiary. Nowoczesny ultramontanizm nigdy jednak nie przewyższył energii z jaką
ganili oni herezję i heretyków. Miłość bliźniego zabrania nam czynienia innym tego czego rozsądnie nie chcielibyśmy
doznawać od nich. Zwróćcie uwagę na przysłówek rozsądnie; zawiera się w nim cała istota problemu.
Podstawowa różnica między nami a liberałami polega w tej kwestii na tym, że patrzą oni na apostołów błędu jako na
wolnych obywateli, praktykujących po prostu swoje pełne prawo do myślenia w sprawach religii tak jak im się podoba. My
natomiast widzimy w nich zdeklarowanych nieprzyjaciół Wiary, której mamy obowiązek bronić. Nie widzimy w ich błędach
po prostu wolnych przekonań, lecz naganne i formalne herezje, jak uczy nas na ten temat prawo Boże. Na podstawie
zakładanej wolności własnych przekonań, liberałowie obowiązani są nie tylko tolerować lecz także szanować nasze
przekonania, albowiem-ponieważ wolność przekonań jest w ich oczach najbardziej kardynalna cnotą, niezależnie od tego
jakie by to były przekonania - są oni obowiązani szanować je jako wyraz umysłowej wolności człowieka. Nie to co
myślimy, lecz samo myślenie stanowi dla nich kryterium wartości. Według kryteriów liberalizmu, uznawanie Boga oraz
odrzucanie go jest równie racjonalne, a liberalizm jest w wielkiej niezgodzie sam ze sobą usiłując zwalczać prawdy
katolickie, ponieważ trzymając się ich praktykujemy, w rozumieniu liberałów, wolność umysłową w tym samym stopniu co
je odrzucając. Nasze katolickie stanowisko jest jednak bezwzględne; istnieje tylko jedna prawda, nie pozostawiająca
żadnego miejsca na sprzeciw i sprzeczność. Zaprzeczanie tej prawdzie jest nierozumne; to umieszczanie fałszu na
poziomie prawdy. Na tym polega głupota i grzech liberalizmu. Demaskowanie tego grzechu i tej głupoty jest obowiązkiem
i cnotą. Słusznie zatem powiada wielki historyk katolicki nieprzyjaciołom katolicyzmu: "Hańbicie się swoimi działaniami, a
ja postaram się okryć was tą hańbą w moich pismach." W ten sam sposób u starożytnych Rzymian prawo Dwunastu
Tablic tak nakazywało mężnym pokoleniom wczesnego Rzymu: Adversus hostem aeterna auctoritas esto; co można
przetłumaczyć: "żadnego pardonu dla nieprzyjaciela."
(fragment pochodzi z książki: ks. dr Feliks Sarda y Salvany, Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995, ss.93-97)
ks.dr Felix Sarda y Salvany
Jak katolicy popadają w liberalizm?
Różne są sposoby, jakimi wierny chrześcijanin jest wciągany w błąd liberalizmu.
Bardzo często zepsucie serca jest konsekwencją błędów intelektu, częściej jednak błędy intelektu idą w ślad za
zepsuciem serca. Jasno pokazuje to historia herezji. Ich początki prawie zawsze ukazują to samo oblicze: albo zraniona
miłość własna albo jakaś uraza do pomszczenia; albo to jakaś kobieta przyprawia herezjarchę o utratę głowy i duszy, albo
też worek złota, za który sprzedaje on swoje sumienie.
Błąd prawie zawsze ma swoje źródła nie w głębokich i pracowitych studiach, lecz w trójgłowym potworze, którego święty
Jan opisuje i nazywa Concupiscentia carnis, concupiscentia oculorum, superbia vitae - " pożądliwość ciała, pożądliwość
oczu i pycha żywota." Oto źródła wszelkiego błędu, oto drogi do liberalizmu. Zatrzymajmy się nad nimi przez chwilę.
1. Ludzie zostają liberałami z powodu wrodzonego pragnienia niezależności i łatwego życia. Liberalizm z konieczności
współgra z zepsutą naturą ludzką, tak jak katolickość jest jej zasadniczym przeciwieństwem. Liberalizm to wyzwolenie z
ograniczeń; katolickość to wędzidło dla namiętności. Zaś upadłemu człowiekowi, zgodnie z bardzo naturalną tendencją,
podoba się system przynoszący uprawomocnienie i uświęcenie pychy jego intelektu i rozpasania namiętności. Dlatego
Tertulian powiada: "W swych szlachetnych aspiracjach dusza jest z natury chrześcijańska". Podobnie można by
powiedzieć, że człowiek, przez skażenie swojego pochodzenia, rodzi się z natury liberałem. Logiczne jest zatem, że
określa się on jako liberał we właściwej postaci, gdy odkryje, że liberalizm oferuje osłonę dla jego kaprysów i wymówkę
dla jego folgowania sobie.
2. Ludzie zostają liberałami z powodu pragnienia życiowego awansu. Liberalizm jest dziś ideą panującą; króluje wszędzie,
a zwłaszcza w sferze życia publicznego. Stanowi on zatem niezawodną rekomendację do względów w życiu publicznym.
W okresie swojego startu życiowego młody człowiek rozgląda się wokół po różnych drogach prowadzących do
pomyślności, sławy i chwały i widzi, że prawie nieodzownym warunkiem osiągnięcia upragnionego celu jest, przynajmniej
w naszych czasach, zostanie liberałem. Nie być liberałem to umieszczać na swojej drodze, na samym początku, coś co
wydaje się przeszkodą nie do przebycia. Musi on bohatersko oprzeć się Kusicielowi, który ukazuje mu, tak jak ukazywał
Jezusowi Chrystusowi na pustyni, wspaniałą przyszłość, mówiąc: Haec omnia tibi dabo si cadens adoraveris me: "Dam Ci
to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon." Bohaterowie należą do rzadkości i jest rzeczą naturalną, że większość
młodych ludzi w początkach swojej kariery związałaby się z liberalizmem. Obiecuje on im pomoc potężnej prasy,
rekomendacje potężnych protektorów, możny wpływ tajnych towarzystw, patronat wybitnych ludzi. Biedny ultramontanin
musi tysiąc razy bardziej zasłużyć się, by stać się znanym i zdobyć nazwisko, a młodość' zwykle mało ma skrupułów.
Ponadto liberalizm z zasady sprzyja takiemu kształtowi życia publicznego za jakim goni się w tym wieku z takim zapałem.
Wystawia on na przynętę urzędy publiczne, szarże, lukratywne posady itd., składające się na organizm machiny
urzędowej. Wydaje się on być bezwzględną przesłanką awansu politycznego. Spotkać ambitnego młodego człowieka,
który patrzy na tego perfidnego Gorszyciela z pogardą i odrazą, to cud z Bożej łaski.
3. Ludzie zostaję liberałami z chciwości lub z miłości do pieniędzy. Dać sobie radę w świecie, odnieść sukces w
interesach - to zawsze stała pokusa liberalizmu. Spotyka ona młodego człowieka na każdym kroku. Odczuwa on wokół
siebie na tysiąc sposobów skrytą lub otwartą wrogość ze strony nieprzyjaciół jego wiary. W życiu handlowym czy w
wolnych zawodach jest pomijany, nie dostrzegany czy ignorowany. Niech jednak popuści sobie trochę w swojej wierze,
wstąpi do zakazanego towarzystwa tajnego, a oto rygle i zasuwy zostają odsunięte; ma on "otwarty sezam" do sukcesu!
Nienawistna dyskryminacja w stosunku do niego rozpływa się w braterskim uścisku nieprzyjaciela, który nagradza mu
jego wiarołomstwo popieraniem go na tysiąc sposobów. Trudno jest ambitnemu człowiekowi oprzeć się takiej pokusie.
Bądź liberałem, przyjmuj, że nie ma wielkiej różnicy między wierzeniami ludzi i że w gruncie rzeczy są one ostatecznie
takie same. Głoś szerokość twojego umysłu, przyjmując, że inne przekonania religijne są dla innych ludzi równie dobre co
twoja wiara dla ciebie; mają oni, w miarę swojej wiedzy, dokładnie tyle racji co ja; to w co człowiek wierzy jest w wielkiej
mierze kwestią wychowania i temperamentu - a szybko poklepią cię po plecach jako człowieka "szerokotorowego", który
wyrwał się z wąskich granic wiary. Będziesz szeroko popierany, ponieważ liberalizm jest bardzo hojny dla tego, kto się
nań nawrócił. "Jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon, to dam ci wszystkie te rzeczy", mówi przecież Szatan do Jezusa
Chrystusa na pustyni.
Takie są zwykłe przyczyny zbaczania ku liberalizmowi; wypływają z nich wszystkie inne. Kto tylko ma jakiekolwiek
doświadczenie na temat świata i serca ludzkiego, ten łatwo znajdzie pozostałe.
Jak bronić się przed liberalizmem?
Jak mogą katolicy, otoczeni stale pułapkami liberalizmu, zabezpieczyć się przed zagrożeniami z jego strony?
1. Przez organizowanie wszystkich dobrych katolików, niezależnie od tego, czy będzie ich dużo czy mało: Powinni oni
poznawać się nawzajem, spotykać ze sobą, łączyć się w każdej miejscowości, w każdym mieście, miasteczku czy wiosce
powinno być skupisko katolickich ludzi czynu. Organizacja taka będzie przyciągać niezdecydowanych, dodawać odwagi
chwiejnym i przeciwdziałać wpływowi wrogiego czy obojętnego otoczenia. Nie szkodzi, jeśli doliczysz się tylko kilkunastu
dzielnych ludzi. Zakładajcie towarzystwa, zwłaszcza młodzieżowe. Korespondujcie ze starszymi towarzystwami w
waszym sąsiedztwie, a nawet bardziej odległymi. Wiążcie ze sobą wasze stowarzyszenia - stowarzyszenie ze
stowarzyszeniem - tak jak rzymscy legioniści tworzyli bojowego żółwia, łącząc nad głowami tarczę z tarczą. Tak
zjednoczeni, wznieście wysoko sztandar poprawnej, czystej i bezkompromisowej doktryny, bez kamuflażu, bez
złagodzeń, nie ustępując nieprzyjacielowi ani na cal. Bezkompromisowa odwaga jest zawsze szlachetna, wzbudza
sympatię i zdobywa sobie ludzi rycerskich.
Widok człowieka chłostanego przez fale, lecz stojącego mocno jak skała, wyprostowanego i nie do poruszenia, to widok
inspirujący! Przede wszystkim, dawajcie dobry przykład, dawajcie zawsze dobry przykład. Czyńcie to czego nauczacie!
Zobaczycie wkrótce, jak łatwo sprawicie, że ludzie będą was szanować; gdy zdobędziecie ich podziw, szybko przyjdzie za
tym ich sympatia. Będą następować nawrócenia. Jeśli tylko katolicy zrozumieją, jak wspaniały apostolat świecki mogą
realizować, będą otwartymi, szczerymi i bezkompromisowymi w praktyce katolikami, to, w słowie i w czynie, liberalizm i
herezja umrą szybką śmiercią.
2. Dobre czasopisma: wybierzecie spośród dobrych czasopism to, które jest najlepsze i najlepiej dostosowane do potrzeb
i inteligencji otaczających was ludzi. Czytajcie je, lecz nie zadowalajcie się tym - dawajcie je do czytania innym,
objaśniajcie je, komentujcie i niech stanowi ono dla was podstawę działania. Zajmijcie się zapewnieniem jego
prenumeraty. Zachęcajcie ociągających się, by je brali, ułatwiajcie tym, którym wydaje się to kłopotliwe, nadsyłanie ich
prenumerat. Przekonujcie ich o konieczności czytania go, ukazujcie im jego zalety i wartości. Zaczną oni kosztować sosu,
a w końcu zjedzą rybę. W taki właśnie sposób działają na rzecz swoich czasopism rzecznicy liberalizmu i bezbożności;
tak też powinniśmy działać my na rzecz naszych. Dobre czasopismo katolickie jest w naszych czasach nieodwołalną czy
palącą koniecznością. Jakie by nie były jego braki i jakie by nie wiązały się z tym niedogodności, płynące z niego korzyści
i dobrodziejstwa zrównoważą to tysiąckrotnie. Ojciec święty powiedział, że "gazeta katolicka to nieustająca misja w każdej
parafii." Jest ona zawsze odtrutką na fałszywe dziennikarstwo, spotykające was na każdym kroku. Ogólnie rzecz biorąc,
czyńcie wszystko co w waszej mocy, by ułatwić krążenie literatury katolickiej, czy to w postaci książki, broszury, wykładu,
kazania czy w postaci listu pasterskiego. Bronią krzyżowca naszych czasów jest słowo drukowane.
3. Szkoła katolicka: Wspierajcie ze wszystkich sił szkołę katolicką, czynem i słowem, całym sercem i całą duszą. Szkoła
katolicka stała się w tych czasach jedynym pewnym mostem Wiary pomiędzy pokoleniami. W naszym własnym kraju
byliśmy zmuszeni zakładać nasze własne szkoły w osamotnieniu i bez niczyjej pomocy. Uprzedzenia i nietolerancja
liberalizmu odmówiły nam zwykłej sprawiedliwości. Gdy protestujemy przeciwko złu, nie przestając nigdy domagać się
naszych praw, naszym oczywistym i nieodwołalnym obowiązkiem jest zapewnienie naszych własnych, jak najlepszych
szkół, gdzie nasze dzieci mogłyby być wychowywane w pełnym i jedynie prawdziwym sensie tego słowa. Gdzie potrzeba
szkół katolickich, tam je budujcie, budujcie, budujcie! Niech nigdy nie nuży was ta absolutnie konieczna praca. Zwróćcie
ku temu całą energię. Arcybiskup Hughes powiedział; "dopóki nie zbuduję swojej szkoły, dopóty nie położę kamienia na
kamień w swojej katedrze." Ów wielki prałat w pełni rozumiał, że każdy dzisiejszy katolik powinien przyjąć jako swoje
motto słowa: "Fundamentem kościoła parafialnego jest budynek szkolny". Choćby utrzymanie szkoły było ciężarem,
choćby jej budowa i utrzymywanie wymagało ofiary, jej wartość jest nieoceniona, a ciężar i ofiara ważą tyle co pierze w
porównaniu z dobrem jakie wypływa ze szkoły katolickiej. Życie duchowe parafii jest bez szkoły letnie, ani gorące ani
zimne. Niech szkoła będzie jak najlepsza. Nie sposób jest poświęcać jej zbyt wiele czasu czy zbyt wiele troski, ponieważ
wśród ogarniającego świat zalewu liberalizmu oświata katolicka to arka zbawienia. Wypowiadajcie się bez lęku na ten
oświatowy temat. Mówcie wprost i szczerze, że oświata areligijna prowadzi w stronę diabła. Szkoła areligijna jest szkołą
Szatana. Danton, sławny rewolucjonista francuski, wołał ciągle: "śmiałości! Więcej śmiałości!" Naszym stałym wołaniem
musi być jednak: "Szczerości! Szczerości! światła! światła!" Nic szybciej nie zmusi do ucieczki piekielnych legionów,
kuszących tylko pod osłoną ciemności.
Jak odróżniać dzieła katolickie od liberalnych?
Qui male agit odit lucem - "Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła..." (Ewangelia św. Jana,
3:20) - powiada nasz boski Pan. Nieprawość działa w ciemności. Nietrudno jest wykryć nieprzyjaciela nastającego na nas
w biały dzień, czy rozpoznać jako liberałów tych, którzy szczerze deklarują się jako tacy. Ten rodzaj szczerości nie jest
jednak zwykły dla liberalnej sekty. Przeciwnie - jest ona zazwyczaj bardzo sprytna i ostrożna w skrywaniu swojej
prawdziwej tożsamości pod rozmaitymi przebraniami. Możemy dodać, że oko mające wykryć oszustwo nie często bywa
bystrym okiem rysia. Powinno więc istnieć jakieś łatwe i popularne kryterium służące do odróżnienia, w każdej chwili,
głosu katolickiego od piekielnego zewu liberalizmu.
Bywa często tak, że uruchamia się jakiś plan czy przedsięwzięcie, bądź podejmuje jakiegoś rodzaju dzieło, którego
katolicy nie potrafią szybko czy łatwo pojąć w jego odniesieniach. Może ono wydawać się obojętne czy dość niewinne, a
jednak być zakorzenione w błędzie i stanowić jedynie sztuczkę nieprzyjaciela, powiewającego naszymi barwami, by
zwabić nas w zasadzkę. Może przemawiać językiem miłości bliźniego, zwracając się do nas z naszej najczulszej strony i
prosząc nas o przyłączenie się do niego w imię zwykłego człowieczeństwa. "Skryjmy wszelkie różnice wyznaniowe,
bratając się w szerszej płaszczyźnie braterskiej miłości" - brzmi często jego najbardziej podstępne wołanie. Przykłady
takie pojawiają się codziennie w naszym życiu. "Poradźcie się Kościoła", mógłby ktoś powiedzieć, "jego słowo jest
nieomylne i rozproszy wszelką niepewność." Szczera prawda, lecz nie sposób jest radzić się autorytetu Kościoła w każdej
chwili i w każdym poszczególnym przypadku. Kościół ułożył mądrze pewne ogólne zasady jakimi mamy się kierować, lecz
szczegółowe zastosowanie tych zasad do tysięcy konkretnych przypadków, w obliczu jakich codziennie stajemy,
pozostawił osądowi i roztropności każdego z nas. I mamy właśnie przed sobą jeden z tego rodzaju przypadków, który
trzeba określić zgodnie z naszym własnym osądem i rozeznaniem. Prosi się nas o wkład w takie a takie przedsięwzięcie,
o wstąpienie do takiego a takiego towarzystwa, o zaprenumerowanie takiego a takiego czasopisma, a wszystko to może
służyć Bogu lub diabłu, lub, co gorsza, może być złem odzianym w szaty świętości. Jak mamy kierować sobą w takim
labiryncie?
Oto dwie bardzo praktyczne reguły na użytek katolika stąpającego po śliskim gruncie:
1. Obserwuj uważnie jaką klasę ludzi stanowią projektodawcy danej sprawy. To pierwsza reguła roztropności i zdrowego
rozsądku. Opiera się ona na następującej maksymie naszego Pana: "Złe drzewo nie może wydać dobrego owocu."
Liberalizm z natury rzeczy zmuszony jest wytwarzać pisma, dzieła i czyny przeniknięte duchem liberalizmu, a
przynajmniej nim zarażone. Dlatego musimy starannie badać przeszłość osoby czy osób organizujących lub
inaugurujących dane dzieło. Jeżeli są one takie, że nie możesz całkowicie zaufać ich doktrynom, to strzeż się ich
przedsięwzięć. Nie wypowiadaj się natychmiast z dezaprobatą, ponieważ aksjomatem teologii jest, że nie wszystkie dzieła
niewiernych są grzeszne, zaś aksjomat ten może być zastosowany do dzieł liberalizmu. Bacz jednak, by nie brać ich
natychmiast za dobrą monetę; nie ufaj im, poddawaj je badaniu, czekając na wyniki.
2. Obserwuj jakiego rodzaju ludzie chwalą dane dzieło. Jest to reguła pewniejsza nawet od poprzedniej. Istnieją w świecie
dwa doskonale odrębne nurty: nurt katolicki i nurt liberalny. Pierwszy z nich odzwierciedlany jest głównie przez prasę
katolicką; drugi odzwierciedlany jest przez prasę liberalną. Zapowiada się nowa książka? Publikuje się założenia nowego
projektu? Patrz, czy nurt liberalny aprobuje, rekomenduje i traktuje to jako coś własnego. Jeśli tak, to książka i projekt
zostają osądzone i należą one do liberalizmu. Jest rzeczą oczywistą, że liberalizm je inspirował, rozróżniając natychmiast,
co jest w nich szkodliwe, a co pożyteczne, ponieważ liberalizm nie jest takim głupcem, by nie zrozumieć, co jest mu
przeciwne, lub sprze-ciwiać się temu, co jest dla niego korzystne. Sekty, religijne czy nie wierzące, mają jakiś instynkt,
szczególną intuicję (olfactus mentis), jak mówią filozofowie, objawiającą im a priori, co jest dla nich dobre a co złe.
Jasnowidzący instynkt sekciarzy nie może ich mylić. Pewne skrupuły miłości bliźniego i nawyk myślenia dobrze o naszym
bliźnim zaślepiają niekiedy dobrych ludzi do tego stopnia, że prowadzi ich to do przypisywania dobrych intencji tam gdzie
niestety ich nie ma. Nie tak jest z fałszerzami. Ci zawsze strzelają w dziesiątkę; nigdy nie dopatrują się dobrych intencji
tam gdzie ich nie ma, a nawet tam gdzie one są. Zawsze przyjmują hucznie wszystko co w jakikolwiek sposób sprzyja ich
własnej, zgubnej propagandzie. Nie ufajcie więc temu w przypadku czego widzicie, że jest to wychwalane przez ludzi
znanych jako wasi nieprzyjaciele.
Wydaje się nam, że te dwie zdroworozsądkowe reguły, które możemy nazywać regułami zdrowego rozsądku
chrześcijańskiego, wystarczą - jeżeli nie do tego, byśmy mogli odpowiedzieć zdecydowanie na każde pytanie to
przynajmniej do tego, by powstrzymać nas przed ustawicznym potykaniem się o nierówności gruntu, po którym
codziennie stąpamy i na którym zawsze toczy się walka. Współczesny katolik powinien zawsze mieć na pamięci, że grunt
po jakim chodzi jest we wszystkich kierunkach podkopany przez tajne towarzystwa, że to one właśnie nadają ton
antykatolickiej polemice oraz że nieświadomie a bardzo często owym tajnym towarzystwom służą nawet ludzie czujący
odrazę do ich piekielnego dzieła. Faktyczna walka toczy się pod ziemią i przeciwko niewidocznemu nieprzyjacielowi, który
rzadko ukazuje się pod swoim prawdziwym znakiem. Można go raczej wywęszyć niż zobaczyć; raczej odgadnąć
instynktem niż wskazać palcem. Dobry węch i zmysł praktyczny są tu bardziej potrzebne niż subtelne rozumowanie czy
mozolnie wypracowane teorie.
(fragtment pracy ks.dr Feliksa Sarda y Salvany "Liberalizm jest grzechem", Poznań 1995, ss.109-111,115-120)
ks.dr Felix Sarda y Salvany

Podobne dokumenty