Wściekli pacjenci, sfrustrowani lekarze
Transkrypt
Wściekli pacjenci, sfrustrowani lekarze
34 PARTNER CYKLU Sobota–niedziela 24-25 kwietnia 2010 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Rozmawiajmy, jak leczyć po ludzku Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej Ostry dyżur Wściekli pacjenci, sfrustrowani lekarze KOORDYNATORKA AKCJI „LECZYĆ PO LUDZKU” kcja „Leczyć po ludzku” to już trzeA cia po „Rodzić po ludzku” i„Umierać po ludzku” akcja, w której wal- czymy o poprawę standardów leczenia wPolsce. Od czterech miesięcy opisujemy prawa pacjenta, publikujemy listy kolejkowe, sprawdzamy, czy nadzieją na poprawę sytuacji może być prywatna służba zdrowia. Szczególnie dużo miejsca poświęcamy problemom wkomunikacji między lekarzem apacjentem. Z listów do redakcji wyłania się ponury obraz, w którym lekarz i pacjent, zamiast współpracować, stają po dwóch stronach barykady. Na oschłość personelu medycznego pacjenci żalą się znacznie częściej niż na niedociągnięcia systemu. karżą się także lekarze – że paSsywni, cjenci są roszczeniowi, agreże wymuszają leczenie zgodnie z własnym widzimisię. Obawiają się, że akcja „Leczyć po ludzku” jeszcze ten konflikt wyostrzy, odczuwają ją jako nagonkę na swoje środowisko. Niesłusznie. Nasza akcja nie jest wymierzona przeciwko komuś, lecz prowadzona w imię czegoś. Bo wiemy, że leczenie jest najskuteczniejsze wtedy, kiedy pacjent ufa lekarzowi, a lekarz szanuje pacjenta. poszukiwaniu punktów zapalnych nasi reporterzy odW wiedzili lekarzy pierwszego kon- taktu, szpitalne izby przyjęć, spędzili noc na pogotowiu. Okazało się, że my – pacjenci – nie rozumiemy systemu opieki zdrowotnej. Nie wiemy, gdzie szukać pomocy, a kiedy jej nie dostajemy natychmiast, puszczają nam nerwy. Niestety, jak się okazuje, sami lekarze czy pielęgniarki często systemu nie rozumieją, choć od startu reformy minęło już 11 lat. Dlatego w poniedziałek dołączymy do „Gazety” broszurę – poradnik „Gdzie po pomoc”. Wyjaśnimy, kiedy iść do lekarza rodzinnego, kiedy na ostry dyżur, a kiedy wezwać karetkę. Podpowiemy, jakie pytania zadać lekarzowi, by brać czynny udział w leczeniu, przypomnimy o badaniach profilaktycznych i o tym, że oprócz praw jako pacjenci mamy także obowiązki. esteśmy ciekawi nie tylko głosów Jlęgniarek pacjentów, ale także lekarzy, pieczy dyspozytorek. Bez wahania przyjęliśmy zaproszenie warszawskiego szpitala na Działdowskiej, gdzie rozmawialiśmy z lekarzami o akcji i pytaliśmy o ich bolączki. Na prośbę kilku szpitali i uczelni rozesłaliśmy nasz „Poradnik praw pacjenta”. W akcji nie ograniczamy się do piętnowania patologii, pokazujemy także przykłady pozytywne. Inie będziemy unikać trudnych tematów. Prosimy o listy od pacjentów, lekarzy, pielęgniarek, dyspozytorek. Napiszcie, co was denerwuje, i podpowiedzcie, jak te problemy rozwiązać. Nasz e-mail: [email protected] Ludzie przychodzą do szpitala na ostry dyżur nawet z błahymi chorobami, bo się nie wyrobili do swojej przychodni, bo kolejka była za długa, bo trzeba by do specjalisty poczekać DOROTA FRONTCZAK MAŁGORZATA SMOLIŃSKA BARTOSZ BOBKOWSKI DOROTA FRONTCZAK rzez dzień i noc obserwowałyśmy, co dzieje się w izbie przyjęć szpitala dziecięcego przy Działdowskiej w Warszawie. Kolejka rosła irosła, atmosfera była napięta, pacjenci się denerwowali, alekarze narzekali: – Co drugi pacjent przychodzi do szpitala z katarem! Od tego są przychodnie! W zielonkawym korytarzu oświetlonym jarzeniówkami krzeseł jest dwanaście, wolne może jedno, dwa. Ale za chwilę ite będą zajęte, bo napływają kolejni pacjenci. Czy to godzina 16, czy 23. Niektórzy rodzice trzymają przysypiające dzieci na kolanach. Kobieta w ciąży chodzi trzy kroki w tę i z powrotem, bujając na rękach dwuletniego synka. Ruda dziewczynka kica jak żaba po korytarzu. Jak refren powtarzają się pytania: – Kto zpaństwa ostatni do szóstki? Kto do siódemki? Wszóstce przyjmuje chirurg. Wsiódemce pediatra. P Bo się w dzień nie wyrobili Synek kobiety w ciąży Maciuś ma biegunkę i rodzice martwią się, że jest odwodniony. Nie mają skierowania do szpitala, ale mąż już zapytał panią doktor, czy ich przyjmie. Teoretycznie bez skierowania nie powinna. Wpraktyce przyjmie – tyle że w ostatniej kolejności. Mama Maciusia opowiada: – W niedzielę był jakiś nieswój. Zabrałam go do Lux-Medu, bo mamy tam abonament, ale wpoczekalni były same chore dzieci: charczały, wymiotowały. Bałam się, że Maciuś coś złapie, więc wyszliśmy. W poniedziałek rano wezwałam lekarza prywatnego, obejrzał synka, dał elektrolity. Oskierowanie do szpitala nawet nie prosiłam, bo Maciuś poczuł się gorzej dopiero później. Dlaczego przyjechaliśmy tutaj dopiero o 21? To proste – bo Maciuś spał. A teraz każą nam tu czekać już trzy godziny! I to ma być pierwsza pomoc? Dr Piotr Dziechciarz leczy przy Działdowskiej już 19 lat. Nie ma sumienia odesłać dziecka bez zbadania. Ale denerwuje go, jak ludzie traktują szpital. – W zwykłej przychodni – tłumaczy – chory często dostaje termin wizyty za kilka dni. A my musimy przyjąć w każdej sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia. Czyli... zawsze. Wefekcie miejscem pierwszego kontaktu nie jest lekarz rodzinny, lecz szpitalna izba przyjęć. Wizbie dyżuruje jeden lekarz. Drugi nawet by się nie zmieścił z powodów lokalowych – jest jeden pokoik dla pediatry, jeden dla chirurga itrzeci zabiegowy. Dyżur trwa od godz. 16 do 8. – Jak obejrzy jednej nocy 40 katarów, to u 41. pacjenta może nie rozpoznać sepsy – skarżą się lekarze z Działdowskiej. To problem wszystkich szpitali, nie tylko dziecięcych. Ratownicy zizby przyjęć Szpitala Praskiego wWarszawie: – Ludzie przychodzą na ostry dyżur nawet z błahymi chorobami, bo się nie wyrobili do swojej przychodni, bo kolejka była za długa, bo trzeba by do specjalisty poczekać. Ach, fałszywy alarm – Długo pani czeka? – pytam blondynkę zkilkumiesięcznym chłopcem na kolanach. Ma na imię Oskar. Tej nocy większość dzieci, które rodzice przywieźli do warszawskiego szpitala przy Działdowskiej – jak oceniła dr Joanna Peradzyńska, pediatra – nie powinna trafić tu, ale do zwykłej przychodni W zwykłej przychodni chory często dostaje termin wizyty za kilka dni. A my musimy przyjąć w każdej sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia. Czyli... zawsze – Cztery godziny! – odpowiada. – Najpierw dwie godziny czekałam, żeby w ogóle wejść do gabinetu, taka długa była kolejka. Kolejne dwie czekam, żeby zobaczyć wyniki prześwietlenia. Jednak cały czas wzywają do gabinetu kogoś innego – noworodki do 30. dnia życia przyjmują bez kolejki. Przyjechała karetka – też miała pierwszeństwo. – Co jest synowi? – Od wczoraj Oskar kaszle. Pediatra jest na urlopie, więc poszłam do naszego lekarza rodzinnego. Ten osłuchał Oskara i wypisał skierowanie do szpitala. Podejrzewa zapalenie płuc. Zgabinetu wychodzi para młodych znoworodkiem. Mama Oskara się podnosi. Nie, pielęgniarka woła rudą dziewczynkę. – Co było dzidzi? – pytam parę młodych, która wyszła z siódemki. – Ach, fałszywy alarm – odpowiadają zuśmiechem. Na ten „fałszywy alarm” lekarka poświęciła 40 minut. Z szóstki od chirurga wychodzi ojciec zwydrukiem USG ze szpitalnej pracowni. Rzuca wkierunku utykającej córki: – Idziemy! Mówią, że nic ci nie jest. – Co drugi wychodzi od chirurga ztaką diagnozą – śmieje się mama Oskara. Wkońcu po blisko pięciu godzinach Oskar wchodzi do gabinetu. Wizyta trwa ok. 15 min. – Jest w porządku – mama wyraźnie się uspokoiła po rozmowie zlekarką. – To pewnie alergia, dostał skierowanie na testy. Przez drzwi słyszę głośną rozmowę pediatry z rodzicami kilkumiesięcznej dziewczynki. – Przecież mówię państwu, że badania są w porządku. Czy państwo rozumieją? – lekarka podnosi głos. – Mogą państwo iść do domu. Dopiero około godz. 1 nad ranem korytarz na chwilę pustoszeje i mam kilka minut na rozmowę zdyżurującą pediatrą dr Joanną Peradzyńską. – Próbowałam wyjaśnić tym rodzicom, że dziecku nic nie jest – mówi mi od progu lekarka. – Dziecko zakasłało imiało wustach treść pokarmową. Obawiali się, że ma zachłystowe zapalenie płuc. Ale osłuchowo nic, na rentgenie nic, gorączki brak. – A ta para młodych z dzieckiem? – Matka miała problem z przystawieniem go do piersi. To częste u młodych mam, wytłumaczyłam jej, jak to robić. Ale to nie jest problem do załatwiania w izbie przyjęć szpitala. – A Oskarek? – To było klasyczne wyłudzenie badania przez lekarza rodzinnego! Usłyszał świsty w płucach, ale sam nie skierował dziecka na rentgen, bo jego przychodnia musiałaby pokryć koszty. Więc wypisał skierowanie do szpitala, licząc, że to my zlecimy rtg isami za nie zapłacimy. Dziecko zresztą było w dobrym stanie i nie wymagało natychmiastowego zdjęcia klatki piersiowej. – A ruda dziewczynka? – Połknęła listek leków psychotropowych matki. To było poważne. Zatrzymaliśmy ją na oddziale. Tej nocy większość dzieci, które rodzice przywieźli do szpitala – jak oceniła dr Peradzyńska – nie powinna trafić tu, ale do zwykłej przychodni. – Chociaż na dyżurze badam jednego pacjenta za drugim, ludzie czekają godzinami na poradę. Kiedyś jeden ojciec tak się wściekł, że kopnął w drzwi windy, aż się zacięła. Zawsze chodziliśmy na ostry dyżur System opieki zdrowotnej pomyślano tak: Kiedy dziecko źle się czuje, jest słabe, wymiotuje, ma biegunkę, coś je bo- li – rodzice powinni zabrać je na wizytę do lekarza pediatry podstawowej opieki zdrowotnej. Pediatra zleci badania lub od razu zaordynuje leczenie. Jeśli sytuacja jest wyjątkowa – np. dziecko z powodu biegunki jest odwodnione iwymaga uzupełnienia elektrolitów albo lekarz rozpoznaje np. zapalenie płuc – skieruje je do szpitala. Bez skierowania do szpitala przyjeżdża się tylko w sytuacjach nagłych i szczególnie groźnych – kiedy dziecko ma bardzo wysoką gorączkę, traci przytomność, dusi się lub się poważnie zraniło. Dr Andrea Horvath, lekarka z14-letnim stażem, powtarza to rodzicom do znudzenia. Większość dziwi się: – Taaak? Nie wiedziałem! Niektórzy jednak doskonale wiedzą, co robią: – Zawsze chodziliśmy na ostry dyżur i tak zostanie! Przecież nocą nasza przychodnia jest zamknięta! Dr Horvath prosi: – Napiszcie, proszę, w „Gazecie”, że w Polsce funkcjonuje coś takiego jak nocna pomoc lekarska, może do kogoś dotrze. Nocną pomoc lekarską świadczą placówki, które podpisały z NFZ kontrakt na udzielanie pomocy nocą i w święta. Ich adresy i telefony są dostępne w przychodniach POZ. Pacjent ma także możliwość wezwania lekarza do domu w ramach nocnej wyjazdowej pomocy lekarskiej. Ma ona tę przewagę nad karetką pogotowia, że jeździ nią lekarz, a nie ratownik medyczny. Lekarz ten zbada pacjenta, wypisze skierowania na badania, leki i jeszcze zwolnienie z pracy dla rodziców, czego nie zrobi nawet lekarz w izbie przyjęć w szpitalu. Na okienku rejestracji izby przyjęć szpitala przy Działdowskiej wisi nawet plakat na ten temat. Dr Horvath: – Jak się okazuje, jest za mały. Pacjenci wogóle nie rozumieją, jak działa system opieki zdrowotnej. Na swojej stronie internetowej szpital wybił na czerwono: „Izba Przyjęć nie pełni roli poradni rejonowej”. 2 www.wyborcza.pl/leczyc poznaj prawa pacjenta, zapytaj prawnika Leczyć po ludzku 35 www.wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Sobota–niedziela 24-25 kwietnia 2010 + + Czytaj w poniedziałek: Sprawdziliśmy, co się dzieje, gdy wzywamy pogotowie Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc Szpitale odsyłają karetki, a pacjenci lżą lekarzy. Tak wygląda polska medycyna ratunkowa. Jak ją poprawić? – Zlikwidujmy ostre dyżury – apeluje prof. Juliusz Jakubaszko, konsultant krajowy medycyny ratunkowej Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa Rozjuszenie na życzenie Pewnego dnia spuchła mu stopa. Gdzie trzeba pójść z chorą stopą? Do ortopedy. Ortopeda zlecił rentgen, nie stwierdził złamania, odesłał do chirurga naczyniowego. Chirurg zlecił badanie przepływów krwi, nie stwierdził patologii. Stopa nadal spuchnięta. Pacjentowi zabrakło już pomysłu na specjalistę, więc zdesperowany poszedł tam, gdzie powinien na początku – do lekarza pierwszego kontaktu. Ten przepisał maść. Po trzech dniach opuchlizna znikła. Po co pacjent przeszedł drogę w dokładnie w odwrotnym kierunku, niż zakłada system opieki zdrowotnej? Taką odwrotną drogą podąża codziennie tysiące polskich pacjentów. Ci, którzy mają więcej pieniędzy, zaczynają od specjalistów opłacanych z własnej kieszeni albo z ubezpieczeń dodatkowych. Ci, którzy mają ich mniej albo nie chcą wydawać, zaczynają od szpitali. Szpitalny oddział ratunkowy czy szpitalna izba przyjęć nie są od tego, by przyjmować pacjentów, którzy zachorowali. Są od nagłych wypadków, podobnie jak pogotowie. Wystarczy posiedzieć w poczekalni szpitalnej, by zauważyć, jakie morze frustracji przelewa się codziennie w tych miejscach. Denerwują się pacjenci, że muszą czekać godzinami, irytują się lekarze, że muszą interweniować w błahych sprawach. Dochodzi do spięć i awantur, pomstowania na system. Dlaczego 11 lat po reformie pacjenci wciąż się gubią? Powszechność tego zjawiska powinna spędzać sen z powiek wszystkim, którzy planują organizację systemu zdrowia, bo to nie jest tak, że system mamy świetny, tylko pacjentów należałoby wymienić na jakichś lepszych. Ten system ma służyć ludziom takim, jacy są. Jedni świetnie się orientują w jego zawiłościach, ale TOPFOTO/EMPICS, BARTOSZ BOBKOWSKI Za ciężkie pieniądze sami sobie fundujemy przybytki, gdzie wylewa się morze frustracji. Są to poradnie, w których chory musi od świtu czekać na przyjęcie u lekarza, i oddziały ratunkowe w szpitalach, gdzie w końcu trafia, nie uzyskawszy pomocy. większość nie ma o nich pojęcia. Pacjenci są częściowo usprawiedliwieni, bo pacjentem się bywa raz na jakiś czas, ale rejestratorki, pielęgniarki i lekarze nie powinni dopuścić do tego, by szpital na stronie internetowej umieszczał napis: „Izba przyjęć nie pełni funkcji poradni rejonowej”, skoro poradni rejonowych nie ma już w naszym systemie ochrony zdrowia od 11 lat! W teorii jest to pomyślane logicznie. Każdy ubezpieczony powinien zapisać się do swojego lekarza (rodzinnego, podstawowej opieki zdrowotnej, pierwszego kontaktu), nieważne, jak go będziemy nazywać. Nie musi patrzeć na rejony, bo dawne przychodnie rejonowe, nawet jeśli istnieją w tym samym miejscu od lat, pełnią już inne funkcje. Obok dawnych przychodni rejonowych powstały małe praktyki lekarskie. To pacjent wybiera lekarza, najlepiej, by go wybrał blisko domu, bo jeśli zdarzy mu się zachorować w nocy czy w święto, ma do dyspozycji nocną pomoc lekarską. Nocna pomoc zastępuje kilka czy kilkanaście poradni z danego terenu. Jeśli pacjent jest tak chory, że nie może się sam zgłosić, istnieje nocna wyjazdowa pomoc. Telefony do nocnej pomocy i wyjazdowej pomocy ma poradnia, do której się pacjent zapisał. Czy pacjenci o tym wiedzą? Wielka klęska lekarza pierwszego kontaktu W teorii lekarz pierwszego kontaktu miał być przewodnikiem pacjenta po systemie. Nie przewodzi. Teoretycznie miał koordynować dalsze leczenie pacjenta. Gdyby sam nie radził sobie zpo- stawieniem diagnozy, powinien skierować go do specjalisty. Wpraktyce jest tak, że daje mu skierowanie, a pacjent błąka się od przychodni do przychodni, usiłując się gdziekolwiek zapisać. Pacjent ma przecież wybór. Jednak skoro dają mu „do wyboru” pięć tygodni czy pięć miesięcy czekania na wizytę, woli pięć godzin odczekać wkolejce szpitalnej. Tam każdy pacjent z zagrożeniem życia czy zdrowia musi być przyjęty. Na oko trudno ocenić zagrożenie, więc każdy musi zostać zbadany. Iwten sposób szpitale zbierają plon niedostatków ambulatoryjnej opieki zdrowotnej. W teorii lekarz pierwszego kontaktu miał być dostępny natychmiast w razie zachorowania. W praktyce chorzy nazbyt często muszą oblegać przychodnie od piątej rano, żeby mieć szansę przyjęcia przez lekarza w tym samym dniu. Rozdźwięk między teorią a praktyką jest tak uderzający, że należy zrewidować wszystkie teoretyczne założenia i zmienić to, co się najbardziej zacina w systemie. Podstawowa opieka zdrowotna miała być filarem ipodstawą lecznictwa. Po 11 latach widać, że ten filar nie udźwignął narzuconej mu roli. Nie koordynuje opieki nad pacjentem, bo instrumenty finansowe, jakimi jest motywowana, skłaniają ją do przerzucania kosztów badań na szpitale. Skoro każde skierowanie na badanie rtg. wypisane przez lekarza obciąża budżet jego poradni, to korzystniej jest zasugerować pacjentowi, by zgłosił się wtrybie nagłym do szpitala. Nie wszędzie i nie zawsze tak się dzieje, ale dostatecznie często, by opieka zdrowotna statystycznie stała się dużo droższa, niż mogłaby być, gdyby NFZ Przychodnie jak bary szybkiej obsługi Brytyjczycy uruchamiają w dużych miastach przychodnie szybkiej obsługi, tzw. walk-in health centres. W całej Anglii powstały już 93 ośrodki, wiele działa na dworcach i lotniskach, rocznie pomagają 3 mln osób. Lekarze i pielęgniarki dyżurują całą dobę przez siedem dni w tygodniu, przyjmują bez zapisów, leczą najczęstsze i mało groźne choroby i urazy: przeziębienia, złamania, oparzenia, ukąszenia, rozstroje żołądka itp. Oczywiście, jeżeli stwierdzą, że pacjent wymaga dalszych badań czy leczenia specjalistycznego, skierują go do normalnej przychodni czy szpitala. Na zdjęciach: z lewej ośrodek zdrowia typu walk-in w londyńskiej dzielnicy Soho, z prawej drive-in w warszawskiej restauracji McDonald’s zrewidował zasady zawierania kontraktów. Kolejki do poradni też wynikają z błędów kontraktowania. Skoro 2,5 tys., a niekiedy 3 tys. pacjentów ma przypadać na jednego lekarza, to zapewne nie ma on czasu, by spełniać funkcję przewodnika i koordynatora. Łatwiej i szybciej jest wypisać skierowanie do specjalisty, którego pacjent oczekuje, niż podejmować dyskusję. I u specjalistów kumulują się niepotrzebne kolejki. Całodobowe poradnie w wielkich miastach? Niby system opieki zdrowotnej jest taki sam i zasady zawierania kontraktów jedne w całej Polsce. Tymczasem O G Ł O S Z E N I E są ogromne różnice. W dużych miastach jest zdecydowanie gorzej z podstawową opieką zdrowotną. Świadczą o tym badania opinii publicznej. Brytyjczycy, którzy swego lekarza pierwszego kontaktu mają od dziesięcioleci i tam jest to naprawdę filar lecznictwa, też to ostatnio zauważyli. Stopniowo wprowadzają w dużych miastach centra diagnostyczno-terapeutyczne czynne całą dobę. Jest tam lekarz ogólny, pielęgniarki i sprzęt diagnostyczny. Specjaliści brytyjscy wyliczyli, że takie rozwiązanie organizacyjne przyniesie oszczędności. Być może i w Polsce pacjenci z dużych miast oczekują czego innego niż swojego zaprzyjaźnionego lekarza, który doskonale zna ich stan zdrowia, stan materialny, opiekuje się całą rodziną, zaleca zmianę stylu życia na bardziej sprzyjającą zdrowiu, w porę zauważy zagrożenia zdrowotne, zleci badania kontrolne i w porę zaradzi ciężkiej chorobie. Przecież to i tak czysta fikcja. Oczekują przede wszystkim szybkiej i skutecznej pomocy w chorobie. Warto zanalizować, czy takie rozwiązanie nie zlikwidowałoby wąskich gardeł w dostępie do opieki zdrowotnej. Skoro w Wielkiej Brytanii ma przynieść wręcz oszczędności, to u nas – być może – nie kosztowałoby więcej, niż kosztuje finansowanie fikcji. A korzyści społeczne byłyby niewątpliwe. W tej chwili sami na własne życzenie planujemy sobie miejsca, gdzie wylewa się morze frustracji, i to zarówno po stronie pacjentów, jak i lekarzy. Takimi miejscami są poradnie, w których chory musi od świtu czekać na przyjęcie u lekarza, i szpitalne oddziały ratunkowe, gdzie w końcu trafia, nie uzyskawszy tej pomocy. Najłatwiej jest powiedzieć, że pacjenci są roszczeniowi. Roszczenia będą rosnąć razem ze stanem uświadomienia społeczeństwa, więc może nie nazywać tego roszczeniami, tylko oczekiwaniami. Rozdźwięk między oczekiwaniami a możliwościami ich spełnienia pogłębia się i będzie się pogłębiał. Są dwie filozofie dotyczące oczekiwań. W jednej są zakazy. Umieszcza się tabliczki z napisem: „Nie deptać trawników”. I ludzie wydeptują ścieżki, nie zważając na groźbę mandatu. Dobry planista natomiast obserwuje, gdzie najczęściej chodzą ludzie, i wytycza ścieżki właśnie w tym miejscu. Dobrego planowania w systemie zdrowia w dalszym ciągu nie ma. ELŻBIETA CICHOCKA B E Z P Ł A T N E Nie przegap Mnóstwo porad w internecie Na naszej stronie Wyborcza.pl/leczyc znajdziesz broszurę w formacie PDF z informacjami o prawach pacjenta i poradami, co robić, gdy są łamane. Ponadto prawnik odpowiada na pytania czytelników, m.in.: Do których specjalistów potrzebne jest skierowanie? Co zrobić, gdy lekarz odmawia wydania wyników badań? Czy musimy płacić za zmianę lekarza rodzinnego? Czy i kiedy NFZ zwraca koszty leczenia w prywatnej klinice? Prosimy o listy Tropimy absurdy w przychodniach, pogotowiu i szpitalach. Prosimy o listy pacjentów, lekarzy i pielęgniarki. Razem znajdziemy sposób, żeby w końcu w Polsce leczyło się po ludzku. E-mail: [email protected] 1 29189614 29229332