1 Dariusz Czaja Notatki po (A)pollonii 1. Nie jestem
Transkrypt
1 Dariusz Czaja Notatki po (A)pollonii 1. Nie jestem
Dariusz Czaja Notatki po (A)pollonii 1. Nie jestem teatromanem. Ani teatrologiem. Może trochę teatrologiem (biorąc pod uwagę tematy z ostatniej książki), a generalnie: antropologiem kultury. Wszystko więc co chciałbym powiedzieć o spektaklu, ma w tle moją profesję i ostatnie zainteresowania. Nie będę rozpisywał się na temat formy spektaklu, scenografii i strony wykonawczej – tym niech zajmą się fachowcy. Skądinąd inkrustowany, miejscami wyraźnie dyskursywnymi partiami, tekst zaprasza do swego rodzaju hermeneutycznej antropologii, więc głos przedstawiciela dyscypliny – mającej w dodatku greckie anthropos w herbie – jest chyba całkiem na miejscu. W tych krótkich uwagach chciałbym opowiedzieć o tym, co mnie przejęło, co nowego odkryłem w (A)pollonii. Zapisem tym rządzi raczej porządek emocji, niż porządek głębokiego interpretacyjnego namysłu. Rzecz chyba godna odnotowania: zanim otrzymałem zaproszenie na spektakl, już wcześniej parę osób anonsowało mi „wybitne przedstawienie, które powinienem obejrzeć”, i – co ciekawe – dodając przy tym od razu: „zobaczysz na scenie swoją książkę”. Nie wiem, czy (A)pollonia w jakimkolwiek sensie jest teatralizacją Lekcji ciemności (raczej nie...), ale od początku poczułem się silnie związany z tym podszytym wieloma ciemnościami spektaklem. Zresztą, jak łatwo się przekonać, pewne cytowane w książce fragmenty, rzeczywiście in extenso pojawiają się na scenie. Ujawniam ten prywatny wątek, ponieważ mam pewność, że podjęte przeze mnie pytania w książce, miały istotne przełożenie na percepcję niektórych scen. Poza tym: nie oszukujmy się, niewinne oko nie istnieje. (A)pollonia to spektakl zrobiony przez polskiego reżysera, dla polskiej publiczności, w dodatku Polska zaszyfrowana jest (niezbyt przecież głęboko) już w samym tytule, który kontaminuje greckiego boga ze swojską Apolonią. Chciałbym jednak w tych uwagach wziąć w nawias ów lokalny wątek (to kwestia istotna, ale chyba na osobne rozważania) i skupić się przede wszystkim na jego uniwersalizującym przesłaniu. I jeszcze coś: ten kolażowo i kalejdoskopowo pomyślany spektakl, nieustannie wychodzi poza obszar sztuki; mam wrażenie, że nie chce być t y l k o teatrem. Cały czas przekracza teatralne konwencje, przelewa się poza przyrodzoną sztuce sztuczność. Ale też zaprasza do współtworzenia, a może nawet wymusza je. Wchodzi z butami w nasze życie. Może dlatego tak boli. I przejmuje. 1 2. Zadajmy sobie najpierw pytanie: w jakiej przestrzeni mentalnej pojawia się (A)pollonia? Na początek dwa krótkie cytaty, rodzaj kotwicy zarzuconej w kulturowy grunt. Niezwykle precyzyjnie, jak mi się zdaje, oddają one rysy istotne tej zawiesiny myślowoemocjonalnej, w której funkcjonujemy: „Dzieje minionego wieku pokazały, jak łatwo po najpiękniejszej z epok mogą bez żadnego ostrzeżenia nastąpić niesłychanie gwałtowne wstrząsy historyczne. Jak w tragedii greckiej, zbrodnia zrodziła zbrodnię w domu Europa, ta zaś dwa razy podpaliła resztę świata”. I kawałek dalej: „Gdyby trzeba było jednym słowem określić wiek XX, najtrafniejszym byłoby Herzelend, co oznacza po niemiecku ‘smutek serca’. Określa się tak pewną postać melancholii i osłabienia emocjonalnej strony natury ludzkiej. Czyżby więc człowiek XX wieku znalazł naturalnego towarzysza w najbardziej uniwersalnym z tragicznych bohaterów, księciu Hamlecie, z którym łączyłby go również paraliż woli? Wszystkie tragedie tego stulecia wydarzyły się, mimo że ich nie chciano, podobnie jak Hamlet c h c i a ł tylko śmierci Klaudiusza, żadnej innej. Spaczenie, jakiemu uległ rodzaj ludzki na początku ubiegłego wieku, było jak burza, której przyczyn i ostatecznych konsekwencji nigdy nie poznamy. Te zaś wciąż obijają się o nasze brzegi niczym spóźnione fale wielkiej katastrofy, która nie powiedziała swego ostatniego słowa”. To dwie cytacje ze świetnej (i wciąż słabo chyba znanej) książki francuskiej politolog Therese Delpech. Tytuł polski tej wnikliwej – łączącej kompetencje politologa i humanisty – książki brzmi: Powrót barbarzyństwa w XXI wieku. Tytuł francuski jest krótszy, intensywniej wcina się w mózg: L’ensauvagement; czyli – zdziczenie. Coś takiego właśnie przydarzyło nam się w XX stuleciu. Jesteśmy po potopie, po wielkiej katastrofie cywilizacyjnej i duchowej. Delpeche ma absolutnie rację. Ale katastrofa to szczególna. Zdarzyła się, ale jej konsekwencje wciąż trwają, rozchodzą się jak kręgi na wodzie, choć może nie dla wszystkich widoczne są one w równym stopniu. Pogrążyliśmy się barbarzyństwie i nawet nie mieliśmy czasu zastanowić się, co się nam przydarzyło. Ciekawe przy tym, że w obydwu fragmentach pojawia się wątek teatralny i to nie jako zgrabny retoryczny ornament, ale jako poręczna i – zwłaszcza w kontekście spektaklu – niebywale nośna metafora. Zbrodnia zrodziła zbrodnię, tragedia przypełzła pod nasze drzwi mimo, że nikt jej nie chciał! Jakaś fatalistyczna dziejowa konieczność. I jeszcze ten smutny Hamlet, jako figura europejskiego losu… Co tu jest czym? Świat jest teatrem czy teatr światem? Historia miniona się nie skończyła. Pokojowe traktaty podpisano, ale te litry przelanej krwi nie wsiąkły całkiem w ziemię. Ofiary nie całkiem umarły. Trzeba się z tym 2 brzemieniem historii zmierzyć. Przecież o tym samym mówi Littell, ważny dla Warlikowskiego autor: druga wojna wciąż trwa (Agamemnon/Aue: „jesteście pewni, że wojna skończona?”). Nie udawajmy, że jej konsekwencje w nas nie siedzą. Że tę przeszłość da się tak zwyczajnie odciąć, odkreślić jednym cięciem. I żyć w błogiej niewinności. W „domu Europa” dzikość serca, zdziczenie, choć zostały usunięte z pokoi gościnnych, to w jego piwnicach wiodą całkiem intensywne życie. Raz po raz wydostają się na powierzchnię. Przykładów doprawdy nie brakuje. Fundamentalne pytania Warlikowskiego wyrastają, jak się zdaje, z takiej właśnie wizji współczesności. Pesymistycznej, powie ktoś. Powiedziałbym raczej: do bólu realistycznej. (A)pollonia jest ubranym w teatralną formę traktatem antropologicznym, próbą rozpoznania jednego z fragmentów umeblowania myślowego współczesnego Europejczyka. Fragmentu istotnego. Warlikowski zapuszcza analityczną sondę w nasze umysłowe podziemia i zaprasza nas do odbycia wraz z jego aktorami „podróży do wnętrza ziemi”. Widać od razu, że łatwo nie będzie. Żadnych prostych odpowiedzi, czy tanich pocieszeń. To spektakl z antypodów konsolacji. Tego towaru akurat mamy pod dostatkiem. 3. Gdzie drwa rąbią, tam ofiary pojawić się muszą. W spektaklu ofiary są trzy. Trzy kobiety. Dwie z przestrzeni fikcji (i to starożytnej), trzecia współczesna, dojmująco prawdziwa. W dodatku nasza, polska. Ifigenia zostaje złożona na ołtarzu dobra wspólnego; bogowie każą, ojczyzna wzywa. Alkestis idzie na śmierć, by ratować swojego męża, oddaje życie pozostawiając małe dzieci. Dzielna Pola Machczyńska ginie za ukrywanie Żydów, bo wcześniej jej ojciec nie chciał oddać życia za nią. Trzy dziwne gesty, dziwne, niezrozumiałe zachowania, wypadające poza n o r m a l n ą logikę. Bo ofiara jest z porządku alogicznego. Niezwykle ryzykowne, ale też dające do myślenia jest to silne spięcie mocną klamrą historii starożytnych i współczesnej opowieści. Ryzykowne, bo zakłada, że między grecką starożytnością, światem wspartym na całkiem innym szkielecie pojęciowym i wyobrażeniowym niż nasza współczesność, a przestrzenią mentalną, w której żyjemy, istnieje jednak mocne – nie anulowane przepaścią historyczną – iunctim. I trzeba powiedzieć: to działa; te dwa światy intensywnie przeglądają się w sobie. A daje do myślenia, bo zmusza do subiektywnej konfrontacji z ciężarem wirtualnej, ale wyobrażalnej ofiary („czy umarłbyś za mnie?, czy umarłabyś za niego?”). Znajdzie się ktoś, kto opuszczając spektakl zapomni te pytania? 3 Ofiara to byt dziwny. Z jednej bowiem strony wpisuje się w logikę istniejącego systemu (ofiara przebłagalna), z drugiej rozszczelnia go, gwałci przecież porządek prawny, polityczny, społeczny. Wprowadza do świata jakość nie-z-tego świata. W spektaklu skonfrontowani zostajemy z pytaniem o sens ofiary. O jej czystość (czy nie ma w niej innych przymieszek?). A może o coś więcej: o racje istnienia takiej rzeczywistości, której ofiary są częścią. Dlaczego ofiary? Czy na takim właśnie fundamencie zbudowana jest struktura świata? Kto nam to zafundował? Zdarzają się sytuacje, że nie wiemy nawet po co nam była ta ofiara! Widać czasem wyraźnie, że w wyniku ofiarowania żadne istotne przesunięcie w porządku świata nie następuje. Bywa gorzej. Jak wynika z historii Poli, jej ofiara nie uchroniła od śmierci wielu istnień, a w dodatku w wyniku jej czynu sierotami zostały jej dzieci. Tragedia ofiary naznaczyła na zawsze także jej bliskich. Nic za darmo. Czy bogowie, czy Bóg może wystawiać ludzi na takie próby? Z punktu widzenia ludzkiej logiki (a mamy inną?) nic tu się nie zgadza. Ale może istnieje jeszcze inna – niedostępna śmiertelnym – logika, w której ofiara ma jednak sens? Może istnieje. Ale czy taka wiedza jest nam w stanie w czymkolwiek pomóc? Czy usuwa, albo zmniejsza nasze cierpienie? Mocno wątpliwe. 4. Napisałem, że w spektaklu ofiary są trzy. Ale w istocie jest ich więcej, dużo więcej. Tyle że te inne są bezimienne, w dodatku pochodzą z innego, nie-ludzkiego świata. Ale to przecież także ofiary. Idzie o zwierzęta. Wstrząsający wykład na ich temat daje Elizabeth Costello. To jest kulminacja części drugiej. Szczególnie wdzięczny jestem Warlikowskiemu za umieszczenie w tym spektaklu sekwencji – długiej, mocnej, histerycznej, nie-dowytrzymania – wykładu pomieszczonego pierwotnie w Lives of Animals Coetzeego. Wdzięczny za poszerzenie katalogu ofiar, za dopisanie do cierpiących ludzi innych żywych stworzeń, wobec których – okazuje się – nie różnimy się aż tak bardzo. Ktoś nawet zauważył, że polskie tłumaczenie: „żywoty zwierząt”, to brzmi trochę jak „żywoty świętych”. Coś jest na rzeczy. Po obejrzeniu (może raczej: współprzeżyciu) kulminacyjnej sekwencji tekstu, tym nieprawdopodobnym fragmencie, w którym ofiary Zagłady przyrównuje się do zwierząt zabijanych taśmowo na farmach hodowlanych, świat wywraca się do góry nogami. Trzeba bowiem sobie zadać pytanie kim naprawdę jesteśmy jako gatunek. Czy przypadkiem cały nasz byt naziemny, to nie jest jedno wielkie zabijanie? Zabijanie nie tylko przedstawicieli własnego gatunku, ale także innych stworzeń, bo przecież – jak utrzymujemy – powiedziano 4 nam, by „czynić sobie ziemię poddaną”. No to czynimy. Co ciekawe, dla tego zabijania wynajdujemy coraz to bardziej wyrafinowane mitologiczne i ideologiczne podpórki. Ten wykład pokazuje dobitnie, że mieszkamy cały czas na scenie świata, w którym obłędne, nieustające zabijanie trwa. Ale o tym albo nie wiemy, albo wiedzieć nie chcemy. I jeśli nawet to nie my zabijamy, to wiedząc o tym i nie robiąc nic, popełniamy grzech zaniechania. Skowyt Costello (wyznającej, że sama nie jest całkiem bez winy), stawia tę kwestię na ostrzu noża. Interesująca jest reakcja publiczności na jej słowa. Znałem ten tekst dobrze i wiedziałem czego się spodziewać. Ale wielu widzów było zdezorientowanych, nie bardzo wiedzieli, co jest grane, ot, jakaś wariatka bredzi coś, histeryzuje, wygłupia się... Ludzie najpierw rechoczą, ale później twarze im bledną. I tężeją. Widziałem to. To jest zwycięstwo teatru. 5. Ciekawe: w (A)pollonii świat zaczyna się od Greków. Grecka tragedia staje się świadectwem okrucieństwa świata, człowiek okazuje się ledwie zabawką w rękach kapryśnych bogów. Jakże bóg może żądać od człowieka, by innego człowieka złożył w ofierze? To tu zemsta rodzi zemstę, tajemnicze fatum staje się reżyserem wydarzeń a w samą osnowę greckiego świata zdaje się być wpisany jakiś wadliwy komponent. Ale czy nie istnieje czysta ofiara? Charakterystyczne: nie ma w tym spektaklu najmniejszego odwołania do ofiary Chrystusa. To spektakl nie-chrześcijański, ale – co oczywiste – pojmuję to określenie nie w wartościującym, ale czysto opisowym rozumieniu. Trochę na kontrze, myśląc o (A)pollonii przypomniałem sobie w pewnym momencie Ofiarowanie Tarkowskiego. Rzecz z mentalnie innego świata. Tytułowe ofiarowanie jest kulminacją filmu (ten wątek zresztą intensywnie przewija się u Tarkowskiego od samego początku, od Dziecka wojny przez Stalkera, Nostalgię...). Ofiara za ludzi, za cały świat. Za jego przetrwanie. Myślenie Tarkowskiego na temat sensu ofiary jest umocowane i wychodzi wprost z chrześcijaństwa, to jasne. Z prawosławnej duchowości. Z innej niż grecka przestrzeni duchowej. Ale i wobec tak pomyślanego sensu ofiary, jej oczyszczającej funkcji, wątpliwości pozostają. Czy pytania Warlikowskiego, które zadaje swoim spektaklem nie są choć trochę podobne do tych, które odnajdujemy w komentarzu Jefima Lewina do motywu ofiary u Tarkowskiego: „czy każda ofiara za zbawienie świata nie jest pogańskim aktem, czy Stwórca nie porzucił tego świata, jeżeli nie udało się go zbawić Bogoczłowiekowi, czy nie jest pomyłką wiara w harmonię świata, czy łaska nie jest iluzją – i czyż w końcu nie wystarczy już ofiar?” 5 6. Po co nam (A)pollonia? Po co nam takie spektakle? Pytania te nie są wcale tak głupie, na jakie wyglądają. To są przecież pytania o to, co sztuka, co teatr może zrobić ze złem tego świata. O racje, dla których t a k i e spektakle się robi. Przejmująca była dla mnie ostatnia scena przedstawienia. Pomyślana katartycznie. Szklana klatka, zwyczajny mieszczański pokój. Aktorzy wychodzą ze swoich ról (wychodzą? do końca?) i wchodzą w „cywilne” życie. Jakieś niezobowiązujące pogawędki, rozmowy, przechodzenie z kąta w kąt, kołysanie do muzyki. Spokój, już dobrze, już po wszystkim... No właśnie: po wszystkim? Wychodzimy z teatralnego pudełka i idziemy do domu, zabierając ze sobą pod powiekami wszystkie zobaczone tego wieczora horrory. Siadamy w podobnym do teatralnego pokoju, puszczamy muzykę, pijemy kawę, poszczególne sceny wracają... Jak działa ten spektakl? Przecież nie ma tu wszystkowiedzącego finału, jest raczej jakieś zawieszenie głosu. Żadnych radykalnych rozstrzygnięć i ostatecznych kropek nad i. Czy to poszerzenie pola świadomości, albo odblokowanie pewnego pasma naszej wrażliwości (zakładając, że tak właśnie się dzieje), coś istotnie zmienia w strukturze świata? Uspokajam: nie chodzi mi o to, by teatr zamienić w publicystyczną witrynę, albo by sugerować, że teatr ma „walczyć ze złem”, że takie są jego powinności. To zostawmy kaznodziejom i moralistom, oni też muszą mieć zajęcie. Idzie mi o to, czy te zmiany dokonujące się w nas pod wpływem spektaklu (przyjmuję, że pozytywne), mają jakieś przełożenie na zmiany w rzeczywistości, w której żyjemy? Nie wiem, pytam. Zdaje mi się, że jedyne, co sztuka może w tej materii zrobić, to pokazanie lustra Gorgonie, w nadziei, że ta, przerażona swoim widokiem – rozpadnie się w kawałki. Ale w tej ostatniej kwestii byłbym umiarkowanym pesymistą. Pozostaje nadzieja pomimo, nadzieja wbrew wszystkiemu. I bezsilność. 6