PDF - antidatum : Lublin niespiesznie

Transkrypt

PDF - antidatum : Lublin niespiesznie
WYDANIE DZIEWIĄTE 2015 | WWW.ANTIDATUM.COM
Arcyprzetwór | Lody na pierwsze
chłody | WZory | zgaduj - zgadula
na której ręce ru(h)la | Pociąg do
Lublin niespiesznie
złota | (z)bieg lubelski
wydanie Dziewiąte 2015 I www.antidatum.com
redakcja:
łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich
fotografie:
łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich
sKład i grafika:
lariat™ studio graficzne, www.lariat.pl
ul. Lipowa 4 a, lublin, tel. 516 979 240
magazyn bezpłatny portalu antidatum.com, sprzedaż całości lub fragmentów jest
niedozwolona i stanowi naruszenie przepisów prawa i grozi odpowiedzialnością prawną.
wszelkie prawa zastrzeżone dla ich właścicieli. wykorzystanie materiałów z niniejszej
publikacji możliwe jest wyłącznie za zgodą redakcji z powołaniem się na źródło treści.
© 2014 antidatum
Niewielu z nas może pozwolić sobie
dzisiaj na luksus niespiesznego życia.
Nieustannie gdzieś biegniemy zaabsorbowani
aktualnymi problemami. W natłoku
codziennych spraw nie zauważymy, jak
wiele rzeczy nam umyka, bezpowrotnie ginie
w otchłani upływającego czasu.
Na przekór panującym tendencjom
proponujemy Państwu udać się w niespieszną
podróż. Podróż z Lublinem w tle, chociaż
zasięgiem tematycznym wykraczającą
dalece poza zwykłe zwiedzanie miasta.
Chcemy, aby smakowanie Lublina stało się
pretekstem do głębszej refleksji nad kulturą,
sztuką i stylem życia.
W Antidatum postaramy się na chwilę zatrzymać
czas. W kadrach fotografii i tekstach będących
próbą uchwycenia ulotnych chwil oraz
nietuzinkowych wydarzeń – tych współczesnych
i minionych. Podejmiemy próbę wydobycia spod
warstwy kurzu zapomnianych historii i miejsc,
które nie przetrwały próby czasu. Pochylimy się
nad dziełami sztuki, zarówno tymi docenionymi
jak i ukrytymi gdzieś, zepchniętymi na margines
świadomości. Zwrócimy uwagę na pełne
kunsztu dzieła ludzkiej wyobraźni, którym często
trudno przedrzeć się przez gęstą warstwę
otaczających nas informacji.
Mamy świadomość tego, że czas i jego
percepcja są zjawiskami subiektywnymi.
Dlatego na łamach naszego pisma pojawią się
teksty pisane z perspektywy przedstawicieli
dwóch kolejnych pokoleń. Ich autorzy
postrzegają świat inaczej, ogniskują swoją
uwagę na innych zjawiskach, poświęcają
swój czas odmiennym aktywnościom
i zainteresowaniom. To, co ich łączy,
to filozofia życiowa, która nakazuje doceniać
szczegóły, cieszyć się pięknem i odnajdować
je w rozmaitych zaułkach Lublina,
rzecz jasna - niespiesznie.
REDAKCJA
ANDRZEJ
Historyk
sztuki,
bizantynista.
Mieszka w Lublinie od dawna i kocha
to miasto jak swoje. Fascynuje
go dobre rzemiosło w każdym
jego aspekcie. Docenia przede
wszystkim kunszt zegarmistrzów,
ale czary krawców, jubilerów, a nawet
repuserów też stara się zgłębić.
Nie poprzestaje na podziwianiu.
To on rozmontuje zegarek lub radio
po to, by zrozumieć, „jak to działa”.
Lubi przyrodę i dobre, czyste buty.
ŁUCJA
Córka Andrzeja. Zawodowo poszła
w ślady rodziców, choć na drodze
wykształcenia zahaczyła jeszcze
o ogrody. Urodziła się w Lublinie
i nigdy nim nie znudziła. Po Ojcu
odziedziczyła zamiłowanie do detali
i tradycji, ale patrzy na nie oczami
młodszego pokolenia. Pociągają ją
zapomniane miejsca, dobre książki
i kuchnia „nie na skróty”.
3
edytorial
Wrześniowym wydaniem antidatum nie sprowadzimy Was na
ziemię i nie odbierzemy reszty radości, jak to się często dzieje
z dziećmi idącymi do szkoły. Przeciwnie, ten numer naszego
magazynu jest przesycony magią, która, miejmy nadzieję,
zawładnie również Waszym życiem. Już na samym początku
przywita Was wyjątkowo urodziwy centaur trzymający w dłoni
coś, co wcale a wcale nie jest zwykłym emaliowanym kubkiem.
To symbol tego, jak pozornie nic nieznaczący drobiazg może
zmienić nasze życie. Rozglądajmy się i wyostrzmy zmysły, aby
tego czegoś nie przegapić!
Apropos zmysłów, we wrześniu zabierzemy Was do miejsca,
gdzie spróbujecie niebiańskich smakołyków i wypijecie
herbatkę w nieco cukierkowym wnętrzu. Jeżeli odpowiednio
wczujecie się w klimat, po herbacie z pewnością nabierzecie
ochoty na partyjkę golfa, a do tego stworzone są Wierzchowiska.
Ostatnie chwile lata pozwoli nam zachować na zimę produkcja
domowych suszonych pomidorów. Dowiecie się też, dlaczego
u niektórych ten włoski przysmak wywołuje belgijskie
wspomnienia. Na uwielbianym przez czytelników zegarkowym
polu w tym miesiącu zawita kompletna nowość – zamiast
o międzywojennym klasyku przeczytacie o NRD-owskiej
Ruhli rodem z powieści Antoniego Libery. Aby dopełnić
magicznego klimatu wrześniowego wydania, zaprosimy
Was do obejrzenia prawdziwego skarbu. Nie trzeba
w tym celu wcale jechać w daleką podróż ani szukać
bursztynowej komnaty, wystarczy wybrać się na lubelski
Zamek. Najlepiej z nowym wydaniem antidatum pod pachą.
Zapraszamy!
5
Zgaduj – zgadula,
na której ręce
Ru(h)la!
7
Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!
T
o już wiadomo, o czym będzie kolejny odcinek cyklu zegarkowego. Na początek podeprę się literaturą, ale nie tą facho-
wą – zegarmistrzowską, tylko piękną. Jak wielu z nas, także i ja
uległem urokowi księżki Antoniego Libery „Madame”. Otóż jej bohater, za jedną ze swych prób teatralnych otrzymuje pierwsze wyróżnienie, któremu oprócz wyrazów najwyższego uznania towarzyszy nagroda rzeczowa ufundowana przez przewodniczącego jury
– zegarek marki Ruhla. Nasz bohater jednak się z niej nie cieszy,
wręcz przeciwnie. Odbiera ten upominek jako rodzaj najwyższego
upokorzenia. Moglibyśmy zapytać, dlaczego? Nagroda rzeczowa
to nagroda, ważniejsza jest intencja niż materialna lub użytkowa
wartość upominku. Aby nam, czytelnikom, którzy już oderwali się
od epoki i realiów, w których żył bohater, wytłumaczyć przyczyny
tak negatywnej reakcji młodego licealisty, Libera tak charakteryzuję zegarek Ruhla. Ten produkt enerdowskiej myśli technicznej …”
był w owym czasie najtańszym
– i to uderzająco – dostępnym
zegarkiem w Polsce. (…) Niestety, niestety w ślad za ową podejrzanie niską ceną szła niebywale
niska jakość. Ruhle psuły się na
ogół już po kilku tygodniach użytkowania, a co jeszcze zabawniejsze – nigdy nie chodziły punktualnie. Ich niefortunni posiadacze
zawsze mieli je nastawione o ileś
minut naprzód lub i w celu ustalenia aktualnej godziny dokonywali
skomplikowanych przeliczeń.(…)
Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze sprawa samej nazwy,
a ściślej – jej pisowni. Odczytywana po polsku, bez uwzględnienia reguł niemieckie wymowy,
mieniła się pewną dwuznacznością, co stanowiło niewyczerpane źródło uciechy pospólstwa.
Krótko mówiąc, publiczne obdarowanie mnie tym osławionym
cudem techniki enerdowskiej (…)
9
Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!
upokarzało mnie w sposób
ki trzask, powtórzony jak echo
nieznośny”. W drodze powrot-
przez kolejne koła wagonów.
nej do domu bohater wymyśla
Wstałem i na powrót podszedłem
plan pozbycia się zegarka, któ-
do miejsca kaźni. Na lśniącej szy-
ry nie tylko uwolni go od przed-
nie leżał sprasowany metalowy
miotu w tak dojmujący sposób
krążek inkrustowany jak mozaika
budującego negatywne skoja-
drobinami szkła, ujęty z dwóch
rzenia. Przedmiotu, który dla
stron w stwardniałe zaskakująco
nieco afektowanego, nadwraż-
rzemyki ze skaju. Podniosłem tę
liwego młodzieńca stał się
martwą, zmumifikowaną niejako
synonimem klęski i upoko-
formę i przyjrzałem się jej z cie-
rzenia. Postanawia dokonać
kawością. Cały mechanizm sto-
spektakularnej egzekucji cza-
piony był w jedną, zbitą masę,
somierza. „Wyjąłem zegarek
bez śladu wskazówek, boczne-
z celofanowej torebki, rozcią-
go pokrętła, ani jednej cyfry na
gnąłem w dwie strony jasno-
tarczy. Jedynie gdzieś u góry,
brązowe paski i – cyferbla-
straszliwie zniekształcony, ledwo
tem do góry – ułożyłem go
dający się rozpoznać, niemniej
na tramwajowej szynie. Cykał
widoczny w mętnym świetle la-
głośno, wskazując punktualnie
tarni, błyszczał srebrnymi liter-
godzinę dziewiątą. Cofnąłem
kami niepokonany napis Ruhla”.
się kilka kroków i usiadłem na
pobliskiej ławce. Po paru minutach nadjechała piętnastka – zmierzająca w kierunku
Śródmieścia. Rozległ się krót-
J
a także jestem posiadaczem
jednego egzemplarza tego
cudu enerdowskiej techniki. Nabyłem go nie dlatego, że cenię
sobie niemieckie zegarmistrzo-
w nie dający się przewidzieć
stwo tamtej epoki. Ujął mnie
sposób. Raz przyspiesza, innym
stanem zachowania. Niemal
razem opóźnia. Próby regula-
zupełnie nie widać na nim śla-
cji mechanizmu nie zmieniają
dów użytkowania. Teraz już
tego stanu. Ale cyka zadziwia-
wiem dlaczego. Dokładnie od-
jąco głośno. Może więc po kil-
zwierciedlają to słowa Libery.
ku pierwszych próbach uznany
Zapewne jego nabywca już po
został za całkowicie nieprzydat-
pierwszym nałożeniu na rękę
ny do odmierzania czasu i nim
i nakręceniu koronki przekonał
zdążył go nadszarpnąć ząb
się, że na jego wskazaniach
czasu, powędrował do szuflady.
nie można polegać. Bo ze-
Ale mogło być zgoła odmien-
garek, choć jak nowy, działa
nie. Zachował się tak dobrze,
11
Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!
bo był cenną pamiątką, śladem ważnego wydarzenia i jego symboliczna wartość była dużo wyższa, niż praktyczne
przeznaczenie. Mógł być nagrodą, tak jak
w powieści Antoniego Libery, ale odebraną jako wyraz najwyższego uznania, a nie
przewrotny żart, który odbiera całą satysfakcję ze zwycięstwa. A może był prezentem komunijnym? W tamtych czasach
w tym momencie życia dostawało się
pierwszy własny zegarek. I ja też zostałem
na Pierwszą Komunię obdarowany przez
ojca chrzestnego zegarkiem – był rosyjski, całkiem punktualny. Nosiłem go aż
do dorosłego wieku. Gdyby była to Ruhla pewnie posłużyłaby dużo krócej. Nie
jestem pewny, czy wylądowała by w szufladzie, czy na śmietniku. Przedmioty mają
swoje własne życie, własne losy. I choć te
historie tworzą ludzie, to trudno doszukać
się w nich jakiejś prawidłowości. Czasami
obiektywnie cenne przedmioty potrafią ginąć bezpowrotnie, a udaje się przetrwać
długie dziesięciolecia takim, które z założenia stworzono do ról epizodycznych.
13
Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!
N
ie będę się dziś rozpisywał na temat historii firmy ani parametrów technicznych mojego zegarka. Włączyłem go do
zbioru z całkiem innych powodów. Skoro już przetrwał w tak dobrym stanie wizualnym, to może warto przedłużyć to życie. Okres
PRL-u cieszy się dziś coraz większym zainteresowaniem, a Ruhla jest jednym z symboli tej epoki. Nawet pasek starałem się dobrać tak, aby wpasował się w stylistykę „minionego okresu”. Podobnie w zdjęciach, postanowiłem wykorzystać akcesoria spójne
stylistycznie. Nie chciałbym jednak wywoływać wrażenia, że polski
Start to produkt tej samej klasy, co Ruhla. Było wręcz odwrotnie.
Start był bardzo dobrym aparatem fotograficznym, którego używali nawet profesjonaliści. Jedyne powinowactwo, które łączy grupę
tych przedmiotów, to czas i miejsce powstania oraz egzystencji –
Demoludy. Bratnie kraje socjalistyczne wymieniały się swymi produktami budując najsprawiedliwszy z ustrojów. Symbolem tego
braterstwa były też sztandarowe produkty. Powstała teoria, że legendarnych braci Słowian było czterech, czterech nie trzech. Byli
to Lech, Czech, Rus i Enerdowiec. Jeśli ten ostatni wniósłby do
wspólnoty w wianie jedynie Ruhlę, to trzeba by go uznać za wyrodnego brata, który podrzucił nam „kukułcze jajo”. Na szczęście
kraje RWPG miały do wyboru jeszcze inne zegarki, a i sama Ruhla
stworzyła w swej historii całkiem dużo bardzo udanych konstrukcji.
Andrzej Frejlich
15
Kubek,
który
zmienił
życie
17
Kubek, który zmienił życie
A
gnieszka Fornalewska-Hill, Lubelanka z urodzenia, a teraz
także z wyboru, ukończywszy studia wyjechała do Londynu.
Tam po raz pierwszy zetknęła się ze światem designu zwanego
również dizajnem. Zaczęła ten świat zgłębiać czytając czasopisma, odwiedzając galerię i po prostu rozglądając się dookoła siebie. Po niedługim czasie wiedziała już, że projektowanie pięknych
przedmiotów i ich kompozycji jest tym, co chce robić w życiu. Po
ukończeniu studiów w London Design School oraz multidyscypli-
narnych kursów dla projektantów w Central Saint Martins College
of Arts and Design rozpoczęła pracę w jednej z londyńskich firm
projektowych, Design House, która zajmowała się kompleksowym
projektowaniem przestrzeni. Agnieszka stała się autorką aranżacji
wielu wnętrz prywatnych, a także komercyjnych. Pracę kontynuowała jako samodzielny projektant także po powrocie do Lublina.
K
iedy kilka lat temu
Agnieszka
wraz
z mężem kupili drewnianą
chatę
w
jednej
z podlubelskich wsi, podczas prac porządkowych
na podwórku, przy wyrywaniu z ziemi naręczy dorodnych pokrzyw,
Agnieszka natknęła się
na stary, poobijany metalowy
emaliowany
ku-
bek. To była jedna z tych
chwil, które zdarzają się
nie tylko w książkach
i, z pozoru błahe, zmieniają nasze życie. Zmęczoną ciężką pracą projektantkę uderzyło piękno formy z pozoru pospolitego przedmiotu.
Agnieszka podkreśla, że spojrzała na kubek zupełnie świeżym
okiem, bez nostalgicznych naleciałości, ponieważ to emaliowane naczynie wcale nie kojarzyło jej się z dzieciństwem, czy domem babci, jak wielu z nas. W tamtej chwili zrodziła się myśl, aby
zachować formę kubka nadając jej jednocześnie walory funkcjonalności i przystosowując do potrzeb współczesnego odbiorcy.
19
Kubek, który zmienił życie
O
d tamtej chwili nasza bohaterka zainteresowała się technikami wytwarzania ceramiki, które do tej pory znała jedynie
powierzchownie. Zaczęła sama eksperymentować z różnymi rodzajami glin i glinek, a kurs w The School of Glass and Ceramic na
Bornholmie tylko częściowo zaspokoił jej głód informacji. Okazało
się, że jednak nie wszystko możemy znaleźć w zasobach Internetu, jednak Agnieszka nie traciła zapału i w końcu dopięła swego.
W 2013 roku powstało studio ceramiki użytkowej Agaf Design.
Jego wytwory już dawno wyszły poza flagowy kubek, a projektantka, choć często nawiązuje do często niedocenianych form, takich
jak PRL-owska musztardówka, czy puszka po pomidorach, chętnie tworzy też zupełnie nowe kształty, które zadziwiająco pasują
do tych inspirowanych historią. Misją Agnieszki jest ocalenie pięknych kształtów „pospolitych” przedmiotów poprzez ich zaprezen-
towanie w bardziej szlachetnym
i funkcjonalnym materiale niż
tanie szkło, czy blacha. „Emaliowany” kubek wykonany z porcelany lub porcelitu nie nagrzewa się od gorącego napoju, nie
parzy w usta lub dłonie, można
go myć w zmywarce, i co najważniejsze, doskonale pasuje
zarówno do inspirowanego tradycją, jak i do bardzo nowoczesnego wnętrza. Ważną cechą projektów Agnieszki jest to
właśnie łączenie kontrastowych
elementów – szlachetnego materiału z „tanią” formą lub elementów „wysokiego” rzemiosła
z tym masowym, co widać jak
na dłoni w przypadku falowanej
puszki po pomidorach z uchem
zaczerpniętym prosto z porcelanowej filiżanki. Takie połączenia, podobnie jak wprowadzanie
metalizowanych elementów nadają projektom świeżości i wprowadzają element zaskoczenia.
21
Kubek, który zmienił życie
E
sencją stylu Agnieszki jest dostrzeganie piękna w najzwy-
klejszych z pozoru przedmiotach, dystans do jego wysoko-
ści designu, zabawa formą i chęć dotarcia do każdego, komu
nie jest obojętna forma, tworzywo i pochodzenie używanych
przedmiotów. Jeżeli pomyślimy, że jednym z bodźców do powstania Studio AgafDesign był wydarty ziemi emaliowany kubek,
możemy dojść do wniosku, że w każdej chwili i każdym miejscu może „dopaść” nas coś dobrego, a to szalenie ekscytujące!
M
arki AgafDesign nie znajdziecie na lubelskich Wzorach tylko dlatego, że w tym samym czasie bierze udział w Lon-
don Design Festival. Na szczęście nie musicie jechać do Lon-
dynu, aby kupić swój kubek i poznać jego autorkę. Wystarczy,
że w weekend wybierzecie się na Archidiakońską 6 w Lublinie.
Łucja Frejlich-Strug
23
Kubek, który zmienił życie
25
FOT. TOMASZ PIETRZYK
WZORY
W
_ostatni weekend września
w Centrum Kultury odbę-
dzie się lubelska edycja WZORÓW
– targów design skupiających się
na twórczości młodych polskich
projektantów. WZORY to szereg
warsztatów i spotkań mających na
celu nie tylko wypromowanie designu i pokazaniu wszystkim, którzy
zapragną wziąć udział, że nie jest
on zjawiskiem elitarnym, zarezerwowanym jedynie dla „światowych
i bogatych”. Sztuka użytkowa jest
dla wszystkich, bez ograniczeń
wiekowych, dlatego w ramach
WZORÓW odbędzie się szereg
warsztatów dla dzieci i dorosłych.
27
WZORY
Najmłodsi będą mogli własnoręcznie skroić, uszyć i udekorować
Szumne Beboki, czyli urocze stworki z tkaniny i filcu, a w ramach
Małej Akademii Designu zaprojektować swój własny pokój. Fundacja Dwa Ognie zapewni przednią zabawę nie tylko dzieciom. Dorośli
odnowią stare meble wraz z Chalk & Chic i wezmą udział w warsztatach fotografii organizowanych przez Lubelską Szkołę Fotografii. Na targach będziemy mogli spotkać też między innymi Monikę
Mincewicz tworzącą przestrzenne ilustracje i zrobić własne miniaturowe miasto. Piękne Panie w ramach warsztatów „maKULaTURA
- czyli papier zniesie wszystko” pokażą nam, co można zrobić przy
FOT. PANI FOTOGRAF
pomocy zwykłych biurowych przedmiotów. Pracownia Igły 4 słonie i Suzie Q nauczy dzieci i dorosłych sztuki stemplowania tkanin.
O
prócz warsztatów w ramach WZORÓW odbędzie się de-
bata na temat „Design odpowiedzialny społecznie”, sze-
reg wykładów, między innymi o leczniczych mikroorganizmach,
o Rodzinnym Domu Kultury Pokoju w Dąbrówce, o pasywnym budownictwie, a nawet o pozyskiwaniu funduszy unijnych. Zwieńczeniem targów, którym towarzyszyć będą również ciekawe wystawy, będzie sobotnie afterparty w podziemiach Centrum Kultury.
FOT. PANI FOTOGRAF
29
WZORY
J
ako
patron
medialny
WZORÓW
serdecznie zapraszamy Was do
udziału, ponieważ uważamy, że warto
i sami tam będziemy. Szczegółowe informacje i dokładny rozkład jazdy znajdziecie na facebookowej stronie wydarzenia.
FOT. PANI FOTOGRAF
PLAKAT „WZORY”
31
WZORY
ŹRÓDŁO: PROFIL WYDARZENIA NA FACEBOOK’U
ŹRÓDŁO: PROFIL WYDARZENIA NA FACEBOOK’U
FOT. PANI FOTOGRAF
FOT. PANI FOTOGRAF
33
Totalna zieleń
i latające piłki
35
TOTALNA ZIELEŃ I latające piłki
W
ciąż mamy w pamięci
i w kościach trudną do
opisania
spiekotę
mijającego
lata. Z naszego otoczenia prawie
zniknęła soczysta zieleń trawników. Miejmy nadzieję, że tylko
chwilowo. Jeszcze trudnej wyobrazić sobie rozległą zieloną
przestrzeń, w której poszczególne fragmenty trawnika są wypielęgnowane lepiej niż broda
najbardziej narcystycznego trefnisia. Takie trawniki znajdziemy
Rozbudza to pokusę, aby sa-
tylko na polu golfowym. Niestety,
memu spróbować. Golf uważa-
Lubelszczyzna w nie nie obfitu-
my za sport drogi i snobistycz-
je. Jeżdżąc kilka razy w tygodniu
ny, ale czy słusznie? Są kraje,
trasą ekspresową do Piask mi-
gdzie stał się on dyscypliną nie-
jam Wierzchowiska – to najbliżej
mal masową, a turnieje groma-
Lublina położone pole golfowe,
dzą publiczność porównywalną
zaledwie kilkanaście kilometrów.
z najbardziej popularnymi kon-
Chociaż większa część pola
kurencjami
przysłonięta jest drzewami wierz-
przyciąga też duże pieniądze, co
chowickiego parku, to jednak tu
w dobie komercjalizacji nie jest
i ówdzie można zobaczyć gra-
bez
czy krzątających się po trawie.
w Polsce to jeszcze pieśń przy-
sportowymi.
znaczenia.
Golf
Oczywiście
37
TOTALNA ZIELEŃ I latające piłki
szłości, ale przemiany będą postępować szybciej niż się spodziewamy. Czy także na Lubelszczyźnie, to się okaże. Na początek
potencjalnych entuzjastów, ale i sceptyków (tych ostatnich jeszcze
bardziej), zachęcam: zajedźcie do Wierzchowisk! Pospacerujcie po
pięknym parku dawnego majątku Koźmianów. Poobserwujcie, jak
wspaniałe perspektywy otwierają się na malowniczy pałac zatopiony w zieleni. Najważniejsze jest jednak pole malowniczo opasujące
cały parkowy teren. Poprzedzielane kępami drzew, zbiornikami wody
porośniętymi sitowiem, ciekami kanałów i strumieni. W jednych miejscach płaskie jak stół, w innych malowniczo pofałdowane. A wokół
łagodne lessowe pagórki lubelskiego krajobrazu. To idealne miejsce
na zresetowanie głowy nabitej myśleniem o troskach codzienności.
Grać, czy nie grać?, pojechać zawsze warto. Jeśli nie gramy, to możemy popodziwiać płynny swing rasowych golfistów. A może ten zamach i jego efekt, precyzyjnie uderzona piłka zmierzająca do dołka
tak nam się spodoba, że już nic nas nie powstrzyma, aby samemu
spróbować. Utrudzeni grą lub oglądaniem, albo zupełnie nieprzekonani, mamy do dyspozycji jeszcze jedną dyscyplinę sportową
– akurat tą lubimy wszyscy - posiłek w restauracji pałacowej. Mam
nadzieję, że menu będzie w stanie zaspokoić wszelkie oczekiwania.
Andrzej Frejlich
39
WISŁA - ŚWIĄTECZNA WYCIECZKA
41
POCIĄG
DO
ZŁOTA
43
POciąg do złota
T
egoroczne lato zdomino-
najbardziej chłodne głowy i pe-
wały
upa-
wien dystans do potencjalnego
ły i gorączkowe poszukiwania
odkrycia, to do skarbów z Gór
skarbów. Upały minęły, chyba
Sowich ustawiła się już całkiem
bezpowrotnie, bo mieliśmy już
długa kolejka chętnych. Nawet
próbkę
jesiennej
grupa przedsiębiorczych „biz-
aury. Gorączka złota pozosta-
nesmenów” z Nowego Jorku też
nie z nami jednak na dłużej.
rości sobie do niego pretensje.
Nie schłodzi jej nawet jesienna
Im dłużej trwa zamieszanie wo-
plucha i wyraźny spadek tem-
kół tej sprawy, tym więcej scepty-
peratur. Złoty pociąg rozpala
cyzmu. Już chyba tylko General-
wyobraźnię licznej rzeszy po-
ny Konserwator Zabytków zdaje
szukiwaczy skarbów i zwyczaj-
się być pewny, że złoty pociąg
nych łowców sensacji. Mimo,
naprawdę istnieje. Ale gorączka
że nikt go jeszcze nie widział
złota bywa zaraźliwa. Rosjanie
– włącznie z odkrywcami, któ-
też chcą mieć swoje pięć minut
rzy - o dziwo - wydają się mieć
i już ogłosili odkrycie miejsca
ekstremalne
prawdziwie
z zakopanymi ciężarówkami, pełnymi zrabowanych przez Niemców kosztowności. Nas jednak
nie przelicytują, bo o pociągu –
widmo spod Wałbrzycha rozpisywały się media na wszystkich
chyba kontynentach, a i zapotrzebowanie na wakacyjne tematy już się powoli wyczerpuje.
M
y w Lublinie jesteśmy bardziej konkretni. Jeśli za-
czynamy mówić o skarbach, to
nie mamimy iluzją przyszłego
ich odkrycia, tylko kładziemy je
na stół, a właściwie zamykamy
w gablocie. Ale popatrzeć każdy może. Jeśli ktoś nie wierzy,
to proszę udać się do Muzeum
Lubelskiego, czyli na Zamek.
Tu możemy obejrzeć niewielką,
ale znakomicie przygotowaną
wystawę „Skarby monet w Muzeum Lubelskim”. W numizmatyce, pojęcie skarbu jest nieco
inne niż to znane nam potocz45
POciąg do złota
nie. Jest to zespół więcej niż 5
wieku, kiedy ukryty został skarb
monet. Ich materialna wartość,
złożony z arabskich dirhamów,
a więc także rodzaj metalu,
znaleziony na Czechowie, po
z którego zostały wybite, nie jest
schyłek XVII wieku, z którego
tutaj rozstrzygającym kryterium.
pochodzi skarb miedzianych
Obrazowo mówiąc, znaleziony
szelągów Jana Kazimierza, od-
w ziemi złoty pojedynczy du-
kryty w Rokitnie w powiecie lu-
kat – mimo że cenny, skarbem
bartowskim. W gablotach oglą-
nie jest, a naczynie z kilkudzie-
damy spiętrzone w efektowne
sięcioma niewielkimi miedzia-
kopczyki, lub luźno rozsypane
nymi szelągami, pomimo zni-
tysiące srebrnych i miedzia-
komej wartości materialnej, jest
nych krążków. Niektórym towa-
dla
prawdziwym
rzyszą naczynia, w których je
skarbem. Muzeum Lubelskie
umieszczono przed ukryciem.
przechowuje
zbiór
Gabloty uzupełniają plansze,
59 skarbów monet. Większość
na których możemy obejrzeć
z nich zalega w magazynach,
fotografie pojedynczych monet
jedynie kilka oglądać można
w powiększeniu i przeczytać
na ekspozycji stałej. Wystawa
teksty przybliżające nam histo-
jest więc dla nas okazją, aby
rię pieniądza oraz rolę skarbów,
zobaczyć je w większym wybo-
jako ważnego przedmiotu ba-
rze – oczywiście nie wszystkie.
dań. Okazuje się, że skarb to
Kierując się różnymi kryteria-
nie suma pojedynczych monet.
mi, organizatorzy pokazali 22
Znaleziska
najbardziej interesujące skar-
informacji o historii rynku pie-
by. Obejmują one okres od IX
niężnego, długotrwałości użyt-
archeologa
pokaźny
takie
dostarczają
kowania określonych emisji, ale także społecznej i politycznej roli
pieniądza. Możemy poznać okoliczności każdego z odkryć, czy
wreszcie siłę nabywczą skarbu w chwili jego ukrycia. Obok plansz,
ekspozycję uzupełniają grafiki i rysunki z portretami niektórych
władców, których konterfekty ryto także na stemplach monet.
W
ystawa ta w wyjątkowo atrakcyjny sposób pokazuje nam
obiekt – monetę, która wśród współczesnych widzów
– poza specjalistami, nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem. Bo przecież oglądanie setek metalowych krążków zebranych w jednym miejscu wymaga czasu i dużego skupienia.
Z tą wystawą jest inaczej. Nie skupiamy się na pojedynczych
monetach. Oglądamy je raczej jako zapis odległych w czasie
47
POciąg do złota
historii, czasami pewnie dramatycznych, kiedy to ludzie w nieznanych nam okolicznościach ukrywali swój dobytek w ziemi. A okoliczności te musiały bywać dramatyczne, skoro już po ten majątek
nie wracali. Równie ciekawe bywają też historie takich znalezisk.
W
ystawę polecam wszystkim, którzy interesują
się historią. Skarby mogą stać się takim wehi-
kułem, który przeniesie ich w mniej lub bardziej odległą przeszłość. Może będzie ona również skutecznym
lekarstwem na gorączkę złota, która dopadła wielu
z nas na skutek doniesień prasowych na temat złotego pociągu. A ten, jak na razie, tylko z nazwy jest złoty
i w dodatku wciąż nie wiemy, czy w ogóle istnieje.
Skarby na Zamku też nie są złote, ale za to są realne.
O czym każdy z nas na własne oczy może się przekonać.
Andrzej Frejlich
49
ARCYPRZETWÓR
51
Z
punktu widzenia systematyki jest owocem rośliny z rodziny psiankowatych.
Dla nas jest warzywem, przez wielu ulubio-
nym i można śmiało powiedzieć, że jednym z najpopularniejszych. Po pierwsze,
z pomidorów wytwarza się najbardziej
wszędobylski
sos
świata.
Największy-
mi jego miłośnikami są mieszkańcy USA,
którzy dodają ketchup prawie do wszystkiego. W Polsce ze szczególną lubością
polewa się nim pizzę, na co Włosi, miłośnicy zarówno pomidorów, jak i rodzimych
placków, wpadają w osłupienie. Ludzie
o dobrym guście, zwłaszcza Ci rozmiłowani w prostych i autentycznych smakach,
przedkładają całego, nie zmasakrowanego
i nie zbezczeszczonego octem oraz cukrem
pomidora nad plastikowe sosy. Surowy doskonale urozmaici wiele dań, zwłaszcza
tych z makaronem, a w towarzystwie bazylii lub cebulki i oliwy pasuje praktycznie do
wszystkiego. Zupa pomidorowa to bodaj najczęściej gotowana zupa świata. Przepis na
doskonałą, tradycyjną, wzbogaconą domowymi kluskami znajdziecie w zeszłorocznym
sierpniowym wydaniu magazynu antidatum.
K
iedy już ponad osiemnaście lat temu byliśmy
z rodzicami na dłuższych wakacjach w Belgii, uwielbialiśmy
spędzać czas w pięknych parkach uniwersyteckiego miasta
i zwiedzać zabytki, ale naszym
ulubionym punktem dnia były
wyprawy na targ, z których
wracaliśmy ze skarbami w postaci świeżych owoców, przepysznych oliwek i… suszonych
pomidorów. Wtedy poznałam
smak tych słabo dostępnych
wówczas w Polsce, przyprawionych słońcem cudów. Będąc
jeszcze dzieckiem nie byłam
w stanie zrozumieć, jak warzywo, które znałam z babcinej
zupy i surówki podawanej do
schabowego, poddane innej
obróbce może smakować tak
wspaniale i zupełnie inaczej niż
w domu. Szczerze mówiąc, nadal jest dla mnie niepojęte, jak
suszenie oraz dodatek ziół i ka53
Arcyprzetwór
parów może zmienić smak pomidorów. Dziś, prawie dwie dekady
po naszym odkryciu dokonanym wcale nie w Toskanii, a w równie
słonecznym tamtego lata Leuven, suszone pomidory można kupić
w każdym markecie, a nawet dyskoncie. Sądziłam, że nie smakują
tak, jak kiedyś, ponieważ dawny luksus przejadł się i spowszedniał.
Jak bardzo się myliłam, dowiedziałam się dopiero, gdy sama ususzyłam pomidory z ziołami i dopełniałam ich glorii kaparami oraz
dobrym olejem. Pierwszy słoik otworzyliśmy już po trzech dniach,
choć mieliśmy ambicje wytrzymać aż tydzień. Przy pierwszym kęsie pomidora zagryzionym kromką umoczoną w aromatycznym
oleju, przed oczami stanęło mi gorące belgijskie lato. Może trochę zazdroszczę tym, którym suszone pomidory kojarzą się z Rzymem, ale moje wspomnienie jest z pewnością bardziej oryginalne.
Domowe suszone pomidory
•
4 kilogramy pomidorów odmiany lima
•
•
suszone oregano
•
suszony tymianek
kilka gałązek świeżej bazylii
•
główka czosnku
•
•
kapary
olej rzepakowy
55
Arcyprzetwór
O
dmiana lima to pomidory średniej wielkości, podłużne i mięsiste,
dzięki czemu świetnie nadają się do suszenia. Umyte i osuszone
przekrawam na pół i usuwam twarde zielone części, połówki układam
na suchej blasze wnętrzem do góry, posypuję je szczodrze ziołami i suszę przez kilkanaście godzin w piekarniku ustawionym na termoobieg
i temperaturę około 40-50°C. Czas suszenia można nieco skrócić
podwyższając temperaturę, jednak wówczas ryzykujemy, że pomidory
będą gorzkie. Z pewnością nie należy przekraczać 80°C, bo wówczas
otrzymamy pomidory pieczone, a nie o takie nam w tym przypadku
chodzi. Kiedy już pomidory osiągną pożądany stopień ususzenia, wyjmuję je z piekarnika i układam w słoikach z dodatkiem kilku ząbków
czosnku i kilkunastu kaparów. Dopełniam gorącym olejem i pasteryzuję.
S
amodzielne przygotowanie takich pomidorów oprócz cudownego produk-
tu finalnego ma taką dodatkową zaletę, że
gdy otworzymy ich słoik zimą, z pewnością
przywołają wspomnienia gorącego letniego
dnia razem z wszystkimi jego zapachami
i kolorami. Takie pomidory są doskonałym
dodatkiem do makaronów, sałatek i kanapek, ale wspaniale smakują również solo,
przegryzane jedynie chlebem, którym na koniec należy obowiązkowo wyczyścić talerz.
Łucja Frejlich-Strug
57
Lody na
pierwsze
chłody
K
iedyś spotkaliśmy się z opinią, że lody znacznie
lepiej jeść jesienią i zimą niż latem. Podobno ze
względu na to, że różnica temperatury pomiędzy spożywanym deserem a otoczeniem jest wówczas niższa,
co zmniejsza prawdopodobieństwo przeziębienia, zapalenia gardła i innych tego typu dolegliwości. Większość
z nas najbardziej lubi jednak rozkoszować się lodami
w upalny dzień. Jakże cudownie smakują wówczas te
wszystkie orzeźwiające sorbety z zamarzniętymi kawałkami owoców, jak przyjemnie rozpuszczają się tworząc
kompozycje tonów słodkich i kwaśnych - orzeźwiających.
Dlatego niech nie zmyli Czytelników pierwsze zdanie.
59
lody na pierwsze chłody
Wcale nie próbujemy odwieść Was od pałaszowania lodów latem. Raczej proponowalibyśmy, aby lody jeść o każdej porze
roku. Wszak nic tak doskonale nie przywołuje wspomnienia letnich miesięcy, jak lodowy przysmak zjedzony w październiku, listopadzie, a nawet styczniu. Sięganie po lody podczas upałów
nie jest niczym wyjątkowym. Robią to właściwie wszyscy – od
małych dzieci po poważnie wyglądających urzędników. Zmrożone desery zapewniają odrobinę ochłody i podobno mają korzystny wpływ na układ nerwowy (za sprawą witamin z grupy B).
T
ak się szczęśliwie złożyło, że w Lublinie mijające-
go właśnie lata nietrudno było
znaleźć naprawdę pyszne lody.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, to
wystarczyło zbadać długość kolejki przed lodziarniami i sprawa
stawała się zupełnie jasna. Przemierzając od czasu do czasu
Krakowskie Przedmieście bodaj
najdłuższy ogonek odnotowy- leży wspomniane miejsce przewaliśmy prawie za każdym ra- testować. Ponieważ jednak nie
zem przed „Bosko” – lodziarnią, lubimy tłumów, a raczej wolimy
kawiarnią i cukiernią w jednym spokojnie delektować się jedzeoferującą lody własnej produkcji, niem, zwlekaliśmy z odwiedzektóra od maja w lokalu pod nu- niem tej kawiarenki pod jakże
merem 9 raczy swoich klientów uroczo wyglądającym szyldem.
deserami. To był sygnał, że na- Upały na tyle dawały się we
znaki, że kilkakrotnie uciekaliśmy z miasta w poszukiwaniu
jakiegokolwiek
wytchnienia.
W międzyczasie „Bosko” odnosiło pierwsze sukcesy trafiając
chociażby na listę najlepszych
lodziarni magazynu F5, który śledzi aktualne trendy rynku
61
lody na pierwsze chłody
i kultury (pełny tekst dostępny tutaj: fpiec.pl/post/2015/07/31/najlepszelodywpolscetop10). My dopiero we wrześniu znaleźliśmy czas
i ochotę, by sprawdzić, czy w „Bosko” rzeczywiście jest tak bosko, na ile wskazywały tłumy klientów zamawiających lodowe kulki. Moment był przełomowy, bo upały właśnie w sposób bezpardonowy zostały zastąpione przez deszcz, zimno i wiatr. Aura nie
stanowiła bynajmniej oczywistego tła dla konsumpcji lodów. Nieco
na przekór właśnie wtedy zrealizowaliśmy dawno powzięty plan.
E
uropejski Festiwal Smaku ciągle trwał, ale jakby stracił swój
impet wraz z załamaniem pogody. Obserwowaliśmy opusz-
czone budki z okien „Bosko” na piętrze i trochę nam było smutno,
że lato odchodzi. Na szczęście wizyta w kawiarni niosła ze sobą
obietnicę osłodzenia ponurych myśli o jesieni. Oprócz kilku gałek
lodów zamówiliśmy gofra z bitą
śmietaną i świeżymi owocami,
tartaletkę z miętowym kremem,
zieloną herbatę i, żeby nie było za
słodko, także sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. W tradycyjnym wafelku znalazły się cztery smaki: rafaello, solony karmel,
mięta oraz mascarpone z malinami. Naszymi faworytami okazały
się zdecydowanie solony karmel
i mięta. Ten pierwszy dlatego, że
po prostu jest obłędny, a drugi
za naturalność smaku. Miętowe
lody to najlepszy dowód na to, że
w „Bosko” przygotowuje się desery z autentycznych składników,
bez oszukiwania. Małym minusem
(lub odwrotnie, zależy od spojrzenia) może być to, że lodowa oferta nie jest stała, lecz w pewnym
stopniu zależy od dostępności
produktów. Informacje o menu na
dany dzień możemy odnaleźć na
facebookowym profilu kawiarni.
Pozostałe
zamówione
przez
63
lody na pierwsze chłody
nas smaki również okazały się świetne. Jakość
użytych składników nie pozostawiała wątpliwości.
Wprawdzie za gałkę lodów w „Bosko” trzeba zapłacić nieco więcej, niż w innych lodziarniach, jednak porcje są naprawdę spore i warte swojej ceny.
P
ozostałe słodkości również wzbudziły nasz zachwyt. Gofrowe ciasto było lekko chrupiące
na powierzchni i mięciutkie w środku, a także ład-
nie przyrumienione. Owoce i bita śmietana zdradzały świeżość i znakomicie smakowały. Wszystkiego
było pod dostatkiem do tego stopnia, że trudno było
wgryźć się w gofra nie wywołując przy tym katastrofy
na stoliku. W tartaletce wrażenie zrobił na nas przede
wszystkim krem o smaku mięty, który miał doprawdy boską konsystencję, a smakował zniewalająco.
J
ak się okazało, nazwa „Bosko” wcale nie jest
nadużyciem, pustą przechwałką czy obietnicą
bez pokrycia. W uroczo urządzonych wnętrzach kawiarni naprawdę można spróbować nieziemskich
smaków i ich świetnych połączeń. Antidatum po-
leca „Bosko” jako antidotum na jesienną chandrę.
Łucja Frejlich-Strug i Artur Strug
65
lody na pierwsze chłody
67
(z)bieg lubelski
Nr. 5
Niezły numer, czyli o biegowym
znaczeniu liczb słów kilka
69
(Z)bieg lubelski nr. 5
L
iczby, liczby, liczby... Można odnieść wrażenie, że rządzą one
światem każdego biegacza od jego symbolicznych narodzin
dla biegowego uniwersum aż po największe sportowe osiągnięcia.
Wszystko zaczyna się z chwilą, kiedy to w głowie jednostki rozbłyska myśl, by spróbować sił w „najprostszej formie aktywności”.
Nie jest rzeczą rozsądną wyruszać na biegowy szlak bez odpowiednich butów. Jest to bodaj jedyny (może poza skarpetami) element wyposażenia biegacza, poprzez który nawiązuje on kontakt
z podłożem. Obuwie powinno mieć rzecz jasna odpowiedni rozmiar, ale jak się okazuje numer numerowi nierówny i tu zaczynają się
pierwsze schody. Liczba odlana na obuwiu jest rzeczą względną
i kto zbyt dużą ufność w niej pokłada, ten może wyrządzić ogromną
krzywdę swoim stopom. Pozostaje zatem przymierzać, sprawdzać,
testować, a w ostateczności wymieniać. Jeśli człowiek pozwoli, by
poniosła go fala biegowego entuzjazmu, zainteresowanie liczbą
może przerodzić się w obsesję. Objawia się ona w kolejnych dą-
żeniach – by biegać szybciej, częściej, dalej. Czy liczba w świecie
biegacza może jednak zostać uznana za obiektywną miarę? Czy
można przy pomocy liczb opisać zawodnika, jego osiągnięcia czy
kondycję? Może za pośrednictwem liczby ukończonych zawodów,
rekordu na 10 km, czy najdłuższego pokonanego za jednym zamachem dystansu? Pewnie w jakimś sensie tak, ale w tej odsłonie
(Z)biega lubelskiego chciałbym zwrócić uwagę na różnorodność
znaczeń, jakie posiadają liczby. Bywają one wszystkim, a z czasem
bledną i tracą swoją doniosłość. Ta sama liczba może znaczyć coś
zupełnie innego w zależności od sytuacji. Może stać się miarą sukcesu, bądź znakiem bolesnej porażki. Biegacze wpatrują się w liczby analizując swoje treningi i szukając w nich symptomów rosnącej
sprawności. Inni, bardziej sentymentalni, z rozrzewnieniem wspominają swój pierwszy kilometr, dziesiąty przebiegnięty maraton lub rekord życiowy na danym dystansie. Oto kilka refleksji na temat liczb.
Pojawią się w nich echa wyjazdu (Z)biega do Wrocławia, ale również
lubelskie akcenty. Będzie trochę refleksyjnie, a trochę przyziemnie.
71
(Z)bieg lubelski nr. 5
symbol pozornej tylko samotności biegacza, samotności,
1
która z czasem zastępowana
jest przez doświadczenie bycia z innymi i wśród innych,
poczucie bycia częścią jed-
W
_taki sposób oznaczony
nej wielkiej biegowej wspól-
jest stopień podium, na
noty. Także samotności, któ-
którym z pewnością wielu bie-
ra pomaga w pełni docenić
gaczy-amatorów chciałoby kie-
znaczenie obecności bliskich.
dyś stanąć nie wspominając
Widocznym dowodem na to,
o
że biegacze coraz rzadziej są
biegaczach-zawodowcach.
Oczywiście
amatorzy
rzadko
sami, a coraz częściej tworzą
ośmielają się takie marzenia wer-
bardziej lub mniej sformali-
balizować, ale założę się, że w głę-
zowane grupy, jest rosnąca
bokiej tajemnicy niejeden pasjo-
liczba drużyn uczestniczą-
nat biegania wierzy, że kiedyś uda
cych w zawodach. Coraz wię-
mu się zwyciężyć w zawodach.
cej spotkać można biegaczy
Jeśli nie w klasyfikacji generalnej,
w koszulkach wskazujących
to chociaż w kategorii wiekowej.
na
W
przynależność
klubo-
wą. Wzajemnie się motywują
_moim przekonaniu „1” ma
i wspierają, biegają dla siebie,
związek nie tylko z rywa-
ale często również dla innych
lizacją, ale również z jednocze-
zrzeszając się w imię określo-
niem się w biegowym środowi-
nej, zazwyczaj szczytnej idei.
sku. Postrzegam „jedynkę” jako
73
(Z)bieg lubelski nr. 5
w nich czołowe miejsca. Zdaje
6
Z
się, że nie ima się ich zmęczenie ani kontuzje, a wrażenia nie
robią nawet kilkuset-kilometrowe podróże z miejsca jednego
startu do lokalizacji kolejnego.
awodników reprezentowa-
W parze z wynikami sportowymi
ło węgierską grupę Bene-
idą oczywiście wygrane pienięż-
dek Team podczas tegoroczne-
ne i tutaj liczby też są imponu-
go 33. PKO Wrocław Maratonu.
jące. We wspomnianym mara-
Zatrudnianych tam Kenijczyków
tonie wrocławskim zawodnicy
określa się czasem niezbyt ele-
z Benedek Team zarobili łącznie
gancko mianem „najemników”,
83 500 zł. Co ciekawe, na więk-
a całą grupę jako maszynę do
szą część tej sumy zapracowa-
zarabiania pieniędzy. Wspo-
ły kobiety, które zajęły miejsca:
minam o tym, żeby pokazać,
1. (Stellah Jepngetich Barsosio),
jak różne oblicza ma bieganie.
2. (Gladys Jepkurui Biwott) i 4.
A doskonale odzwierciedlają je
(Salina Jebet). Nas najbardziej
liczby. W kwestii liczb zawodnicy
powinna cieszyć jednak wiado-
z Benedek Team biją wszelkie
mość, że na 3. miejscu wśród
rekordy. Nie tylko pokonują trasy
kobiet, z czasem 2:46:14 upla-
w najkrótszym czasie, ale rów-
sowała się Angelika Mach, re-
nież są w stanie startować w dłu-
prezentantka AZS UMCS Lublin.
godystansowych biegach ulicz-
Kenijka z Benedek Team, któ-
nych (np. półmaratonach) dzień
ra pierwsza przekroczyła linię
po dniu i jeszcze zajmować
mety maratonu we Wrocławiu
ustanowiła nowy rekord trasy,
rozwija i doskonali. Pod koniec
od niespełna 11 lat należący do
września czekały na biegaczy
Haliny Karnatsevich. Nagrodą
niespodzianki. Chyba największą
za ten wyczyn była specjalna
była trasa. W jesiennej odsłonie
premia, która wynosiła 20000
biegu organizatorzy do tej pory
zł.
najczęściej korzystali ze spraw-
Ładna
sumka,
prawda?
dzonej pętli w okolicach Zalewu
10
D
Zemborzyckiego,
zdecydowa-
nie najmniej problematycznej,
ponieważ nie wymagającej zamykania zbyt wielu ulic na czas
biegu. Na tę trasę z pewnością
okładnie tyle kilometrów
nie mogli narzekać kierowcy, ale
mieli do pokonania bie-
za to biegaczom dawała się ona
gacze startujący 20 września
we znaki. Po pierwsze, jest dość
w pierwszej z „Czterech Dych
monotonna, a po drugie nad
do Maratonu”. To już kolejna od-
Zalewem prawie zawsze wieje
słona cyklu biegów będących
silny wiatr. Rzecz jasna, biega-
przygrywką do Lubelskiego Ma-
czowi zawsze wieje on w twarz,
ratonu, który w przyszłym roku
niezależnie od kierunku biegu.
odbędzie się po raz czwarty.
Ciekawe, co przyniesie czwarta
Jest już znany dokładny termin.
odsłona „Czterech Dych do Ma-
Tym razem biegacze zmierzą się
ratonu”. Oby padło jak najwięcej
z królewskim dystansem 8 maja.
rekordów, zarówno pod wzglę-
„Cztery Dychy do Maratonu” to
dem poziomu zainteresowania,
przedsięwzięcie, które stale się
jak również tych osobistych.
75
(Z)bieg lubelski nr. 5
w ostatniej chwili wykluczyła
4757
T
ich kontuzja, a może inna wyższa konieczność zmusiła do
wycofania się z biegu. Do tego
by o nich wspomnieć zainspirowała mnie historia pani ka-
o liczba biegaczy, którzy
sjerki jednego z wrocławskich
ukończyli 33. PKO Wrocław
supermarketów. Kiedy zoba-
Maraton. Liczba zgłoszonych za-
czyła klienta w pamiątkowej ko-
wodników była jeszcze wyższa
szulce maratonu w Dębnie, ze
i wynosiła 5721, natomiast nu-
łzami w oczach pozwoliła sobie
mery startowe odebrało już tyl-
na osobiste wynurzenia. Opo-
ko 5302 biegaczy. Podziwiamy
wiedziała o swoim zięciu, który
tych, którzy pokonali wymagają-
miał startować we wrocławskim
cy sporej wytrzymałości dystans.
maratonie, ale kilka dni wcze-
Rzadko myślimy o tych, którym
śniej podczas rowerowej prze-
się ten wyczyn nie udał. Nie-
jażdżki został potrącony przez
którzy z nich pewnie przecenili
samochód i trafił do szpitala.
swoje możliwości, narzucili sobie
Za statystykami kryją się oso-
zbyt duże tempo. O to nie jest
biste niepowodzenia, a cza-
trudno, gdy przedstartowa eks-
sem prawdziwe dramaty. Ulicz-
cytacja napędza ciało wywołu-
ny bieg maratoński to nie tylko
jąc czasem złudzenie posiadania
tłum biegaczy utrudniający ży-
ponadludzkiej mocy. Niektórzy
cie kierowcom. To również ty-
biegacze z jakichś powodów nie
siące historii, z których nie każ-
stanęli na linii startu wcale. Może
da kończy się happy-endem.
L
iczby, liczby... miesiące przygotowań, planowanie treningów
i wyjazdów, nierzadko karkołomne łączenie pasji z obowiązka-
mi. Nagrodą jest satysfakcja, osiągnięcie nowego poziomu fizycznej sprawności, ustanowienie nowego osobistego rekordu. Nie pozwólmy jednak, by liczby przysłoniły nam radość biegania, by stały
się jedynym celem. Biegowa matematyka rządzi się własnymi prawami. Nieważne, czy już biegacie, czy dopiero zaczniecie biegać.
Uważajcie na siebie, słuchajcie swojego organizmu i powoli, lecz
konsekwentnie zmierzajcie do wyznaczonego celu. Podobno źródłem szczęścia nie jest jego osiągnięcie, ale droga, która do niego
prowadzi. Nie jest ważne, w jakich liczbach wyrażać się będzie
osobisty sukces. Przecież ich znaczenie zależy od punktu widzenia.
Zabiegany (Z)bieg
77
(nie) aktualności
Bodaj-to postęp!
W
rześniowe wydanie nieaktualności zacznijmy mocnym akcentem – najgorętszą nowinką technologiczną, której opis
znalazłam w Głosie Lubelskim z 24 sierpnia 1925 roku: „Zmierzch
pokojówek. W Warszawie ukazał się w sprzedaży dowcipny przyrząd poruszany elektrycznie, który wysysa szybko i dokładnie kurz
z podłóg, sprzętów i ubrania (aspirator). Siła ssąca odkurzacza jest
tak wielka, iż wchłania nawet drobne monety, a jednocześnie wytwarza ozon, odświeżając w pokoju powietrze. Cena stosunkowo
niewielka bo 250 zł, płatne w 4ch ratach przyczyni się niewątpliwie
do rozpowszechnienia tej namiastki pokojówki. W ogóle popularne już dziś na zachodzie hasło la maison sans domestique doprowadzić może wkrótce (świat się śpieszy…) do zmierzchu zawód pokojówek, a nawet (o nieba!)… kucharek. Bodaj-to postęp!
Im dalej w las – tym więcej bezrobotnych…”. Ostatnie stwierdzenie, wypowiedziane w kontekście wejścia na rynek odkurzacza,
okazało się z perspektywy czasu wciąż zadziwiająco aktualne, dawno po tym, gdy z większości domostw zniknęła służba.
Z
początkiem września, a może bardziej roku szkolnego, można było dostrzec zwiększoną ilość różnorodnych loterii fan-
towych i innych akcji na cele dobroczynne. Miały dość skomplikowaną formę, a nagrody, choć w większości dość uniwersalne,
w pewnej części raczej nie zachęciłyby dzisiejszego odbiorcy:
79
(nie)aktualności
„Baczność! Imponująca sprzedaż Piramidek – niespodzianek zapowiada się w dniu 4 i 5 września r. b. na rzecz sierot Domu Zarobkowego. Każda druga Piramidka zawierać będzie bon na cenne
niespodzianki w postaci: maszyn do szycia, zastaw platerowych,
pierścieni złotych z prawdziwemi brylantami, wielką ilość złotych
i niklowanych zegarków itp. Clou jednak tej sprzedaży stanowią
zupełnie darmowe premje dodawane wszystkim tym, którzy zakupią jednorazowo 10 Piramidek. Na darmowe premje składają się
bardzo ładne przedmioty jak kandelabry, zegarki złote, flakoniki
z bronzami, zestawy platerowe na 6 osób, rowery, rasowe prosięta
i t. p… To też nie wątpimy, że w dniach sprzedaży na rzecz sierot, życzliwi tym najbiedniejszym spotkają się przy kupnie Piramidek.” Dziś próżno szukać loterii dobroczynnej z TAKIMI nagrodami!
G
łos Lubelski, choć świetny pod względem informacyjnym
i pełen uroczych z naszej perspektywy anegdot oraz reklam,
miał jedną rażącą wadę – był gazetą przesyconą antysemityzmem,
który objawiał się nie tylko wszechobecnymi hasłami typy „swój do
swego po swoje”, czy przyjmowaniem ogłoszeń jedynie od firm
„chrześcijańskich”. Artykuł z pierwszego września, który przytoczę jest przykładem radosnego podkreślania przywar i satysfakcji
z wytykania przewinień przedstawicieli ludności żydowskiej, jednak zacytuję go ze względu na szokujący dziś poziom wulgarności
wspomnianych w tekście wulgaryzmów oraz ciekawe określenie
tego rodzaju języka: „Magistratowi pod uwagę. Od szeregu czytelników otrzymaliśmy skargi na nieodpowiednie zachowanie się
p. kontrolera autobusów – żyd Berek F., który w sposób arogancki
i ordynarny traktuje pasażerów. Wyrazy za mordę wyrzucić, brać
ich za pysk są stałym słownikiem tego pana. Informatorzy nasi tą
81
(nie)aktualności
drogą proszą Magistrat o wglądnięcie w sprawę i wpłynięcie na spółkę autobusową w celu usunięcia kontrolera
traktującego publiczność w stylu typowo lubartowskim.”
P
o całym Lublinie porozsiewane są sklepy Lubelskiej
Spółdzielni Spożywców. Choć część z nich odnowio-
no, wiele wydaje się być jeszcze reliktem poprzedniej epoki: zblazowane ekspedientki w kwiecistych podomkach,
obdarte regały pomalowane farbą olejną, nieatrakcyjnie
wyeksponowane produkty. To sprawia, że sklepy L.S.S.
często przegrywają z nowoczesnymi marketami. Okazuje się, że dziewięćdziesiąt lat temu podobna sieć również miały swoich przeciwników: „Członkom i sympatykom
L.S.S. smacznego. Lubelskie Stowarzyszenie Spożywców,
znane na terenie naszego miasta ze swej działalności wywrotowej, daje się obecnie poznać i z wielu innych stron
ujemnych. Dbali o zdrowie rzesz robotniczych ostatnio, jak
zdołała zauważyć policja, zaopatrywali swych członków
i sympatyków w pieczywo pochodzące z własnej piekarni a tak brudne i niehygienicznie wypiekane, że musiano
kierownika piekarni L.S.S.-u Franciszka Ziemnickiego pociągnąć do odpowiedzialności. Członkom i sympatykom
Stowarzyszenia zaopatrujących się w pieczywo i inne artykuły w sklepach L.S.S.-u życzymy zatem smacznego.”
83