Tekst pochodzi z okolicznościowej publikacji pt. 50 lat posługi

Transkrypt

Tekst pochodzi z okolicznościowej publikacji pt. 50 lat posługi
Tekst pochodzi z okolicznościowej publikacji pt. 50 lat posługi kapłańskiej ks. Władysława
Kasprzaka, wydanej staraniem Parafii pw. NMP Nieustającej Pomocy w Nowym Tomyślu.
Ksiądz Kanonik Władysław Kasprzak obchodzi w 2011 roku trzy niezwykłe rocznice - 75.lecie
urodzin, 50.lecie święceń kapłańskich oraz 30. lecie pracy duszpasterskiej w parafii pw.
Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy w Nowym Tomyślu.
Przez swoją wieloletnią pracę wśród nowotomyślan stał się jednym z nich. Z wieloma z nich się
przyjaźni. Od 30 lat, pełniąc posługę proboszczowską, udziela Chrztu św. i Komunii Św.,
błogosławi parom małżeńskim, udziela sakramentu spowiedzi, namaszczenia chorych, czy wreszcie
ostatniego pożegnania...
Wszyscy go tu znają i on zna wszystkich. Poproszony o pomoc wspiera nie tylko swoich parafian.
Obowiązki włodarza parafii traktuje niezwykle sumiennie i wypełnia z ogromną gorliwością.
Dbałość o kościół i cmentarz, liczne modernizacje czy też angażowanie regionalnych twórców do
tworzenia dzieł sakralnej sztuki, które swoje miejsce odnajdują w kościele i parafialnych kaplicach
- to charakterystyczne cechy jego proboszczowskiej posługi.
Urodził się w pod ostrowskiej wsi Będzieszyn, na 3 lata przed wybuchem II wojny światowej, więc
- jak sam mówi - nie miał typowego dzieciństwa. W połowie września 1939 r. Niemcy wkroczyli do
Będzieszyna. Ojciec przyszłego księdza był sołtysem, który świetnie władał niemieckim i nawet
pisał gotykiem, więc zaproponowano mu podpisanie folksdeutche'owskiej listy. Nie zrobił tego,
więc rodzina Kasprzaków została przesiedlona i podzielona. Mały Władek wraz z babcią i wujkiem
trafił do Roszoszycy (15 km od Ostrowa). Tam, jako 4.5-letni chłopiec, pasał owce. Do szkoły
poszedł z opóźnieniem dwóch lat. W Szczurach skończył szkołę podstawową - wtedy 7 klas, a
liceum, czyli na tamte czasy gimnazjum, w Ostrowie.
Jak wspomina - już w liceum wiedział, że pójdzie do seminarium, ale żeby nie mieć kłopotów,
zachowywał w tej sprawie milczenie. Oficjalnie mówił, że będzie studiował archeologię. Papiery
posłał jednak do seminarium. To był 1955 rok. Historycznie "ciekawy czas". U władzy
Cyrankiewicz i Gomułka. Jako alumn ks. Władysław był świadkiem wypadków poznańskich, które
rozpoczęły się w dniu uroczystego otwarcia katedry poznańskiej w 1956 roku.
Wspomina:
Do dzisiaj pamiętam 28 czerwca 1956 roku, kiedy odbyło się uroczyste otwarcie katedry.Wcześniej
zniszczona,w gruzach, a staraniem arcybiskupa Walentego Dymka została odbudowana i tego dnia
miała być poświęcona. Arcybiskupa już w katedrze nie było, nie mógł uczestniczyć w uroczystości,
bo nowotwór już był bardzo zaawansowany. Chyba po tygodniu zmarł... Ale wracając do tego dnia
- wychodząc z katedry nagle usłyszeliśmy samoloty. Ktoś nawet powiedział, że wojna...Rzeczywiście
latały tuż nad seminarium. Tam musieliśmy się udać i zaraz dostaliśmy zakaz opuszczania budynku,
bo w mieście były już zamieszki. Nieopodal była gazownia i elektrownia, których już nie ma - dwa
newralgiczne punkty, których wojsko pilnowało, by nie zostały wysadzone.
Przez dwa dni żywiliśmy się tym, co było w kuchni, bo nie było szans udać się na zakupy na
Chwaliszewo... Potem, w piątek cisza, a z głośnika głos Cyrankiewicza i słynne słowa: "Kto
podniesie rękę na władzę ludową, będzie mu odcięto!". W sobotę można już było wyjść. Poszliśmy
na Garbary. Tam byli polscy żołnierze w sowieckich mundurach, czołgi.
Mimo iż władza ciągle inwigilowała seminarium i werbowała kleryków do współpracy, katolicka
uczelnia działała nieprzerwanie. 27 maja 1961 roku seminaryjny rocznik Władysława Kasprzaka,
wraz z nim samym, otrzymał święcenia kapłańskie. Młodzi księża posłani zostali między ludzi.
Na swój pierwszy wikariat ks. Władysław trafił do Myjomic pod Kępnem. Pracę rozpoczął 30
czerwca 1961 r. Probostwo było stare i skromne.
Dostałem swój pokoik. Były w nim: łóżko, stół i krzesło. I nic więcej. Mówię do proboszcza:
„Księże a jakiś materac dostanę?" Na co proboszcz krzyczy do gosposi: "Hela! Idź ino po snopek
słomy!”. Dla mnie to nic nowego nie było, bo w czasie okupacji, czy po wojnie, normalnie' spała
się na słomie.
I wspominam tę słomę bardzo miło. W tej parafii duża katechizowałem. Do Myjomic należała
jeszcze parafia w Kierznie i punkt katechetyczny w Klinach. Nie było łatwo, ale byłem młody,
radziłem sobie. Miałem parafialny motocykl, którym poruszałem się pomiędzy tymi trzema
miejscowościami.
Po śmierci proboszcza parafii w Myjomicach, ks. Władysław powołany został do Mosiny, a po 2
latach posługi w Mosinie, przeniesiony został do Chodzieży. Tak jak trzech pozostałych wikariuszy,
miał tam pod swoją opieką jedną wioskę. Był to Milcz. Parafialnym samochodem przemieszczał się
raz w tygodniu do małej salki w starym domu, gdzie zbierało się na katechezę kilkanaścioro dzieci.
Gdy okazało się, że ludzie z Milcza nie chodzą do kościoła, bo nie stać ich na dojazd do Chodzieży,
postanowił przy pomocy mieszkańców wsi uprzątnąć zarośnięty krzakami stary cmentarz, by tam
odprawiać Msze św. Dzięki temu można ją było odprawiać w każdą niedzielę o godz. 15. Po jakimś
czasie wybudowano tam kaplicę.
Po czteroletniej posłudze w Chodzieży ks. Władysław otrzymał propozycję objęcia probostwa w
Podstolicach, uznał jednak, że nie czuje się gotowy i podjął inną pracę - kapelana szpitala w
Ostrowie Wlkp. Nie była to łatwa decyzja, bo stamtąd pochodził, a między szkolnymi kolegami i
znajomymi pracuje się trudniej. Ostrowski szpital był duży, więc i zajęć, wraz z drugim kapelanem,
mieli sporo. Wzywani o każdej porze dnia i nocy, czasem brnęli przez śniegi. bo parafia nie miała
samochodu. Szli do umierających, więc nie było czasu na myślenie o swojej niewygodzie.
Z Ostrowa ks. Władysław trafił do parafii w Koźminie, gdzie - jak wspomina - spotkał wielu
dobrych ludzi...
W kolejnym miejscu swojej posługi - poznańskiej parafii pw. św. Jana Kantego, ks. Władysław miał
możliwość pracowania z tamtejszym proboszczem - ks. prałatem Aleksandrem Woźnym. Obecnego
kandydata na ołtarze, ks. Kanonik wspomina. jako niesamowitą postać.
Poczytuję sobie za zaszczyt, że pracowałem z Aleksandrem Woźnym, który po śmierci został Sługą
Bożym. Był niesamowitą postacią, praktycznie nieustannie spowiadał.
Wszyscy wtedy mieszkaliśmy w baraku. Część wikariuszy mieszkała na dole, a ja mieszkałem z ks.
Aleksandrem na piętrze, za kominem. On nie dbał o sprawy materialne i wygody. Nieraz zdarzało
się, że o 12 w nocy wracał z konfesjonału - ludzie z różnych stron Polski przyjeżdżali, żeby się u
niego spowiadać. Pamiętam taką zabawną historię. Pewnego razu mówi do mnie: "Jadę do
Turcji!". Jacyś parafianie tam się wybierali i miał się z nimi zabrać swoim małym fiacikiem. W
przededniu ich zaplanowanego powrotu, wieczorem dzwoni do mnie jego kolega, parafianin, z
którym tam pojechał i pyta: "Proszę księdza, czy prałat jest?" - "No jak? jutro ma wrócić!"
-odpowiadam, a on na to, że są w hotelu w Krakowie, a prałat gdzieś zniknął.
Wszystko wskazywało na to, że wraca w nocy do domu tym fiatem. O 4 rano prałat puka do
drzwi...Mówię mu, że go znajomi szukali.
W odpowiedzi usłyszałem: "A, gdzie ja w hotelu będę spał..." Rano o 7 godzinie, gdy wróciłem ze
Mszy św. prałat był już na nogach, ubrany w sutannę, z walizeczką w ręku. "A ksiądz gdzie się
wybiera?" - pytam. "A, jadę słuchać spowiedzi.". "No, ale gdzie?"- znów pytam. A on na to: "Tu
niedaleko, do Bydgoszczy..." Moje protesty skwitował tylko stwierdzeniem: "Opatrzność będzie
czuwać... " Taki to był człowiek.
Kolejnym kościołem. w jakim ks. Władysław pracował jako wikariusz, był kościół na poznańskiej
Malcie, najstarszy w mieście.
Po półtora roku otrzymał probostwo w Budziszewku, stamtąd jednak po śmierci ks. Michała
Kosickiego skierowano go do Nowego Tomyśla.
Dekret na nowe probostwo otrzymał w 1981 roku. Pierwszego czerwca miał być w Nowym
Tomyślu, jednak już 29 maja otrzymał od wikariuszy wiadomość, że ksiądz Kosicki zmarł i ks.
Biskup prosi, by od razu jechał do Nowego Tomyśla i organizował pogrzeb.
Wrzuciłem teczkę do samochodu i przyjechałem. No początku nie miałem nawet gdzie mieszkać.
Pierwszego czerwca 1981 roku został dokonany podział i wyłączona została parafia Najświętszego
Serca Pana Jezusa. Mój kościół akurat był w remoncie - chyba ze 3 lata, więc zaraz po tym
podziale na dwie parafie Msza św. u mnie była tylko jedna w ciągu dnia - reszta nabożeństw
odbywała się w kościele na rynku. Jeśli chodzi o moje powitanie, to było bardzo skromne. Powitał
mnie pan Zarzecki. Nie było uroczystego wprowadzenia, jak to teraz bywa. To zrozumiałe, bo
przecież to było tuż po pogrzebie ks. Kosickiego. Ks. Jerzy Juja był witany o godzinie 9.00, ja o
11.00. No i tak to się zaczęło...
W ciągu 30 lat proboszczowania ks. Władysław Kasprzak dokonał kilku modernizacji, które
sprawiły wiele radości parafianom i jemu samemu. Dowiedziawszy się od organisty, pana
Golińskiego, że organy wymagają naprawy, pojechał do Wronek zamówić nowy instrument u
fachowca - Władysława Kaczmarka. W 1984 roku, w Niedzielę Palmową zabrzmiały już nowe
organy, robiąc - pięknym dźwiękiem wrażenie na parafianach.
Drugie przedsięwzięcie, jakie ks. Władysław wspomina z radością, to wzbogacenie wystroju
prezbiterium. Początkowo znajdował się tam tylko obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, a
tabernakulum było wyższe.
Gdy historyk sztuki zwrócił uwagę, że tabernakulum jest zbyt wysokie i swoim wyglądem
przypomina zegar, ks. Proboszcz postanowił przebudować główną ścianę prezbiterium. Chodził z tą
myślą prawie trzy lata i pytał o radę różnych artystów. Wreszcie poruszył ten temat w rozmowie z
Czesławem Krolkiem, nieżyjącym już dziś dyrektorem biblioteki, który polecił mu zwrócić się do
zaprzyjaźnionego artysty poznańskiego - Zygmunta Gromadzińskiego. Ten, po dwóch tygodniach
od wizyty w kościele przyjechał z projektem metalowej płaskorzeźby, która miała okalać obraz
Matki Boskiej. Po trzech miesiącach płaskorzeźba znalazła się na ścianie. Nie była to jedyna praca,
jaką ten artysta wykonał dla parafii. Jest też autorem rzeźby Chrystusa Zmartwychwstałego
umieszczonej w kaplicy cmentarnej.
Dbałość o cmentarz, który należy do parafii, to zadanie, do którego ks. Kanonik zawsze
przywiązywał wielką wagę. Wyrównane, wyłożone kostką alejki, uporządkowane miejsca, gdzie
znajdują się już osamotnione groby i zieleń, to widoczne efekty tych starań. Ale nie tylko. Jako
gospodarz tego miejsca zawsze dążył do tego, by było ono odpowiednio uświetnione.
Tak wspomina sfinalizowanie swojego kolejnego pomysłu:
Dużą uroczystością no cmentarzu było poświęcenie dzwonu i dzwonnicy - ludzie mieli łzy w oczach.
Długo myślałem nad postawieniem dzwonnicy. Wiedziałem, że w Przemyślu wykonuje się najlepsze
dzwony i już chciałem tam pojechać i taki zamówić, ale znów przyszedł mi z pomocą Czesiu Krolek.
Od niego dowiedziałem się, że w Poznaniu na Głogowskiej również jest odlewnia. Po pół roku
dzwon był. Projekt dzwonnicy robiła jeszcze śp. Stefania Kaja, malarka. W 1999 roku zaczęliśmy
budować dzwonnicę, bo na rok 2000 miała być gotowa. Poświęcenie dokonało się w czasie Mszy
św. celebrowanej przez ks. biskupa Zdzisława Fortuniaka. A potem było bicie dzwonu... "Bum, bum,
bum... " i mnie też łzy w oczach stanęły.
Kapłaństwo ks. Kanonika Władysława Kasprzaka, to jednak nie tylko budowanie, ale przede
wszystkim kontakty z ludźmi i wspólne z nimi pielgrzymowanie. Bardzo ważne dla niego były
pielgrzymki do Rzymu, szczególnie wtedy, gdy mógł się spotkać ze swoim ukochanym Ojcem św.
Janem Pawłem II. Zorganizował ich około 10 i zawsze udało mu się wprowadzić parafian na
audiencję. Zamiast ornatów, które Papieżowi zwykle ofiarowywali inni pielgrzymi, wraz
nowotomyślanami przywoził do Rzymu narzędzia chirurgiczne z miejscowej fabryki CHIFY, z
prośbą o przekazanie ich na misje do Afryki.
Spotkania z Papieżem - wspomina - zawsze były bardzo radosne, wzruszające – prawie wszyscy
płakali, nie tylko panie... Zawsze kojarzył Nowy Tomyśl z ks. kardynałem Zenonem Grocholewskim.
Trzy razy też spotykaliśmy się z Papieżem w Castel Gandolfo.
Indywidualnie, najczęściej z księżmi, był kilkukrotnie w Ziemi Świętej. Między innymi dzięki
franciszkaninowi z Nowego Tomyśla - o. Jakubowi, czyli - jak go niektórzy pamiętają - Jackowi
Waszkowiakowi.
Goszcząc na święceniach diakonatu o. Jakuba w jerozolimskim klasztorze, ks. Kanonik miał
możliwość celebrowania Mszy św. w Grocie Narodzenia Pańskiego, co do dziś wspomina ze
wzruszeniem, podobnie jak to, że podczas święceń kapłańskich, jako proboszcz ubierał, o. Jakuba
do Mszy św.
Ciekawość świata zaprowadziła go nie tylko do Fatimy, ale do Chin i do USA, gdzie wyjechał na
zaproszenie pochodzącego z Nowego Tomyśla małżeństwa, by udzielić ślubu ich synowi.
Chociaż mieszka w małym miasteczku, zwiedził kawałek świata. Chociaż pozornie zamknął się w
murach kościoła, zawsze jest blisko ludzi.
Jak mówi - nie wadzi się z Bogiem, bo z tego wyrósł, tylko czasem z ludźmi - czego przecież, będąc
na co dzień z nimi, nie da się uniknąć...
Tekst powstał na podstawie własnej rozmowy z ks. kanonikiem Władysławem Kasprzakiem
opublikowanej w „Przeglądzie Nowotomyskim” (nr 2/2007) pt. Więcej jest radości, niż
zmartwień... Życie codzienne i niecodzienne ks. proboszcza Władysława Kasprzaka opracowanej
przez Sylwię Kupiec.