Prawdziwa genealogia Dudy i Komorowskiego
Transkrypt
Prawdziwa genealogia Dudy i Komorowskiego
Prawdziwa genealogia Dudy i Komorowskiego Cena 4,50 zł (w tym 8% VAT) Warszawa 22 kwietnia 2015 r. www.gazetapolska.pl nakład: 103 779 Indeks: 320919 Polskie gry wojenne – Piotr Nisztor o przygotowaniach do konfliktu zbrojnego z Rosją Karolina Elbanowska o rządowym projekcie kolektywizacji sześciolatków Kulisy skandalicznej wypowiedzi dyrektora FBI o współudziale Polaków w Holokauście Jak u siebie w domu, czyli struktury FSB na Ukrainie Drobne uprzejmości ze strony Fot. Zbyszek Kaczmarek, Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska NR 16 (1132) PO dla SLD, czyli Miller może ocalić Komorowskiego Poziom życia Niemiec osiągniemy za niecałe... 100 lat Niewyjaśniona śmierć smoleńskiego eksperta Proces zabójcy Krzysztofa Zalewskiego, jednego z pierwszych ekspertów lotniczych, który podważał oficjalną wersję smoleńskiej katastrofy, nie dał odpowiedzi na żadne pytania. Nie wiadomo, dlaczego winny zbrodni zdecydował się na nią, nie wyjaśniono jego powiązań z Rosją ani z ludźmi byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. Wszystko wskazuje na to, że kolejna śmierć osoby, która zajmowała się katastrofą, pozostanie niewyjaśniona 14 Telewizja Republika w każdym domu? To możliwe! 2 KRAJ 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl Spis treści Kraj Pomocne Wilki / s. 4 Tańczący z Wilkami TV Republika w każdym domu Niewyjaśniona śmierć smoleńskiego eksperta Kłamstwem w polskich pilotów Polskie gry wojenne Jeśli Komorowski przegra… Zagłosują zmarli? Nie zapomnieliśmy Zielone Ludziki Polskie Wilki Putina s. 6 s. 8 6 6 -1 / 3 14 19 9 / 84- / 1 Piotr Lisiewicz s. 14 s. 15 s. 16 s. 18 s. 19 s. 36 s. 40 s. 40 Publicystyka Niosąc historię pokoleń / s. 10 Od Mieszka I do baraku pod Otwockiem Kolektywizacja sześciolatków Ma pan za co przepraszać, dyrektorze Comey Miller może ocalić Komorowskiego Etyka jest jedna Jak niepodległość Dziedziniec dialogu czy antyewangelizacja Plan realizowany od 30 lat PO za 3,69 złotych s. 12 s. 17 23 0 0- 8-4 /2 3 7 1/ / 1 0-3 3 -1 / 3 10 Marcin Niewalda, Piotr Strzetelski s. 20 s. 22 s. 30 s. 38 s. 38 s. 39 Gospodarka 24 Maciej Pawlak W pościgu za Europą / s. 24 Świat Ukraińcy Lechowi Kaczyńskiemu /s.25 9 -2 25 Olga Alehno, Sabina Treffler Jak u siebie w domu. FSB na Ukrainie s. 26 Wątpliwy projekt s. 28 Historia Razem przeciw barbarzyńcom / s. 32 3 -3 32 Mirosław Szumiło Kultura „Aura”, czyli nastrojowy jazz / s. 34 Piekło w ojczyźnie proletariatu Świat według Szpota s. 35 s. 35 Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska, arch., Marcin Pegaz/Gazeta Polska, Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska, Wikipedia, mat. pras. 5 -3 34 Filip Rdesiński WSTĘPNIAK \ Wróg Ludu Déjà vu Tomasz Sakiewicz K onfederacja targowicka była reakcją na nowinkarskie uchwały Sejmu Wielkiego. Tradycjonaliści i patrioci przeciwstawiali się manipulacjom i zepsuciu idącemu z Zachodu. Konfederaci przysięgali, że „wiążą się węzłem nierozerwalnym ze świętą wiarą katolicką” i dbać będą o potęgę narodu. Jednocześnie sprzeciwiali się sojuszom z państwami zachodnimi, żeby Rzeczpospolita „samowładna była” i nie mieszała się „w wojny szkodliwe z Rosją”. Konfederaci zbulwersowani byli faktem, że mieszczanie (wiadomo, często o niepolskich korzeniach) uchwalili Konstytucję 3 maja, wywracającą cały dotychczasowy porządek. A że najazd obcych sił tradycyjne wartości podważył, trzeba było zwrócić się do kogoś, kto zasłynął z obrony tychże wartości: carycy Katarzyny. „To są nasze zamiary, te abyśmy dokonać zdołali, dzielnej pomocy tej wielkiej monarchini wzywamy, która System wiecznie żywy Marcin Wolski J ako modelowy autokrata, Władimir Władimirowicz Putin posiada wiele twarzy, czy raczej masek, lubi prezentować się jako dobrotliwy ojciec narodu prowadzący dialogi ze swoimi poddanymi, co z drugiej strony nie przeszkadza w wysyłaniu ich na rzeź, nie tyle „za rodinu”, ile za imperium. Bywa obrońcą cerkwi i tradycyjnych wartości, nie gardząc w praktycznej polityce kłamstwem, zbrodnią i terrorem. Umiejętnie kokietuje rozmaitych pożytecznych idiotów, kusząc rosyjskim obywatelstwem, choć niektórzy (jak Depardieu) zwabieni na jego lep po pewnym czasie przeglądają na oczy i dają drapaka z putinowskiego raju. Ciekawe, że prawdę o takim osobniku możemy poznać nie tylko z posunięć globalnych, ale i niejednokrotnie drobnych. Światowym hitem filmowym wchodzącym na nasze ekrany jest ostatnio „System”, opowieść o seryjnym zabójcy dzieci, grasującym swobodnie w 1953 r. w Związku Radzickim i ściganym przez „dobrego czekistę”, który ostatecznie osiągnie sukces. Teoretycznie ktoś taki jak Lew Demydow, ozdobą i chlubą wieku naszego będąc, wzgardzając podłą zazdrością i chytremi podstępy, których zawody dzielność jej kruszy i niszczy, szczęśliwość narodu cenić umie i im pomocną podaje rękę”. Konfederaci zwracając się o pomoc, ułatwili rajd motocyklowy – przepraszam: kawalerii i piechoty rosyjskiej, który miał pomóc w utrwaleniu pokoju, dobrych stosunków i przywróceniu odebranych praw. Chyba w żadnej innej deklaracji tyle razy nie padło słowo „naród” i tak wiele nie mówi się o pokoju i wolności. Po wejściu wojsk rosyjskich caryca zamiast z konfederatami, dogadała się z Prusami i podzieliła z nimi Polskę. Konfederaci doszli do wniosku, że ich oszukano. Chodziło im przecież tylko o interes ojczyzny i zagrożone przez obce siły wartości. Jednak nikt ich już nie słuchał. Polska przepadła na 120 lat, a konfederatów powiesili mieszkańcy Warszawy, którzy dwa lata później podnieśli bunt przeciw carycy. Do dziś uczestnicy targowicy są symbolem zdrady. A tacy byli zacni i tyle mieli dobrych chęci! dowodzący, że i w stalinowskiej bezpiece zdarzały się przypadki człowieczeństwa, powinien stanowić przedmiot dumy i być wzorem dla swoich następców. A jednak film nakręcony na bazie znakomitej powieści decyzją Putina nie będzie dopuszczony do dystrybucji w Rosji. Tak jak kiedyś uznawano, że zbrodnia (poza szpiegostwem) nie może plenić się w socjalistycznym społeczeństwie, tak dziś krytyka stalinowskich „organów”, wzmianki o wielkim głodzie i powszechnym terrorze są w nowej Rosji zabronione. Prawo wyklucza możliwość uczciwych ocen Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, a próba ukazania prawdziwego obrazu życia w ZSRR, w dodatku dokonywana przez coraz bardziej nienawistnych imperialistów, jest niedopuszczalna. Stosunek do przeszłości, idealizowanie Stalina i służba nieprawdzie są dziś bardziej rygorystyczne niż za Jelcyna czy Gorbaczowa, a pod pewnym względem nawet za Chruszczowa. Co do filmu, być może współczesny car uznał postać seryjnego zabójcy za aluzję do siebie. Przecież nitki każdego politycznego zabójstwa, od Politkowskiej po Niemcowa, choć potargane, wiodą na Kreml. Ostatnio środowiskiem dziennikarskim wstrząsnęła wiadomość o zabójstwie w Moskwie naszej koleżanki z SDP, Tamary Jakżyny, zasłużonej w zbliżaniu obu narodów i promocji postaci Jana Pawła II w Rosji. Oczywiście stwierdzono rabunkowe podłoże mordu, znaleziono winnego – sąsiada. Zupełnie jak w „Systemie”, gdzie przy każdej z kilkudziesięciu zbrodni sprawca zostaje złapany, osądzony, a wyrok wykonany (przecież się przyznał!). Faktycznego mordercy się nie szuka... A gdy wreszcie zostaje zabity, oficjalna wersja uznaje go posthitlerowskim dywersantem wszczepionym w sowieckie społeczeństwo. Można powiedzieć – „System”, jak Lenin, pozostaje wiecznie żywy. Nadal wszędzie ma swoje pomniki i zasłużonych kontynuatorów. 13 czerwca 2012 KRAJ www.gazetapolska.pl GAZETA POLSKA Swoją drogą nie ma większej bzdury głoszonej na prawicy niż utożsamianie „Gazety Wyborczej” z Izraelem. Cudownie by było, ale to niestety nieprawda. Dlaczego „niestety”? Bo wtedy rzecz byłaby prosta: z Izraelem, państwem tradycjonalistycznego nacjonalizmu, możemy mieć interesy zbieżne albo sprzeczne. Można spierać się, walczyć, negocjować, dogadywać, przyjaźnić. Niestety z Michnika taki nacjonalista jak ze mnie abstynent. Jego formacji w III RP zawsze bliżej było do Moskwy niż do Tel Awiwu. Smoleńsk pokazał, że wbrew złudzeniom niektórych inteligentów jest to środowisko najobrzydliwsze w III RP, rywalizować może pod tym względem tylko z zaprzyjaźnionym tygodnikiem „Polityka” (więcej o przyczynach tego stanu w książkach z serii „Resortowe dzieci”). Jeszcze o Żydach, skoro temat na topie. Nie widziałem chyba nigdy majorówny Moniki Olejnik bardziej wygłupionej niż w czasie rozmowy z Szewachem Weissem z ubiegłego roku. Dialog przytoczę w całości. MO: „W Izraelu obchodzi się Halloween?”. SW (wygłupiony): „Proszę?”. MO: „Czy w Izraelu też jest modne Halloween, święto Halloween, czy jest modne w Izraelu?”. SW (nadal wygłupiony): „Przepraszam, jakie to święto?”. MO: „Halloween, to jest takie święto, gdzie się dzieci przebierają za kościotrupy itd., chodzą po domach, zbierają cukierki”. SW: „Nie, nie”. MO (z nadzieją): „Nie. Amerykańskie takie święto…”. SW (z oburzeniem gorszym od stereotypowej słuchaczki Radia Maryja): „To nie, u nas, nasza religia ma ogromny honor do trupów i jest jakaś świętość i się ich nie rusza w ogóle, nie używa się. I nawet kiedy firmy elektryczne używają - uwa- Rys. Jaros∏aw Melchior Czarnecki nuje si´ narodowym Êwi´tem, my, wyznawcy szlachetnej idei FUCK EURO, emocjonujemy si´ czym innym. Kibole z Warszawy ˝yli ods∏oni´ciem pomnika Kazimierza Deyny. Na uroczystoÊç z tej okazji przyby∏a Ewa Malinowska-Grupiƒska, przewodniczàca Rady Warszawy, ubrana w strój z ∏atami na ∏okciach. Nie tylko przyby∏a, ale jeszcze postanowi∏a zabraç g∏os. Skoƒczy∏o si´ na tym, ˝e uda∏o si´ jej wyg∏osiç nieca∏e jedno zdanie przemówienia, gdy˝ fundatorzy pomnika, czyli kibice Legii, przerwali jej chóralnym Êpiewem „Donald, matole”. Na swojej stronie internetowej Grupiƒska cytuje Abrahama Lincolna: „To pi´kne, gdy cz∏owiek jest dumny ze swego miasta. Lecz jeszcze pi´kniej, gdy miasto mo˝e byç z niego dumne”. Wychodzi na to, ˝e Grupiƒska jest tylko pi´kna. > Nie mam dobrego zdania o Polskich eurodeputowanych. Odwrotnie. Przewa˝nie do Parlamentu Europejskiego wysy∏ani sà – nie tylko u nas – aferzyÊci, by rodacy zapomnieli o ich przekr´tach. Fatalnie zbijanie brukselskich fortun dzia∏a na europarlamentarzystów PiS. Kasa uderza takowym do g∏owy i potem powstajà ró˝ne PJN-y i Solidarne Polski. Artyku∏ Ryszarda Czarneckiego w najnowszym „Nowym Paƒstwie” pokazuje, ˝e mo˝na patrzeç z Brukseli na Polsk´, nie tracàc z oczu jej interesu. Czarnecki to, wiadomo, osobnik kuty na cztery nogi, co to wsz´dzie si´ wkr´ci. Ale jednoczeÊnie dowód, ˝e mo˝na w tym Czy Polską powinien rządzić wykolejeniec? – to jest najważniejsze pytanie tej kampanii wyborczej. Przynajmniej od czasu wykolejenia się tramwaju z Bronisławem Komoruskim. ga, uwaga, niebezpiecznie jest tam jakaś czaszka, to też jest okropna krytyka, właśnie naród, który ma za sobą takie długie męczeńskie losy, u nas do trupa jest ogromny honor, podejście bardzo delikatne”. Tu Olejnik pożegnała pospiesznie gościa i zakończyła program. No więc nie ma dialogu więcej mówiącego o tym, jakie pojęcie o Izraelu mają resortowe dzieci trzęsące mediami III RP. Mniej więcej podobne jak o katolicyzmie. „W dobrym kabarecie jest miejsce na wszystko: na satyrę, na patos, na Tango Milonga, na cynizm i na liryzm, na clown’a idiotyzm, na erotyzm, egzotyzm i na patriotyzm” – pisał wspomniany najwybitniejszy polski satyryk XX wieku Marian Hemar. Pamiętam, jak sporo lat temu powstał portal Weszło. Pisa- samowita, kinowa wręcz uroda! A kto chce się dowiedzieć, jak UB rozpracowywała po wojnie „reakcjonistę” Żabczyńskiego, podejrzewając go o szpiegostwo na rzecz Ameryki, temu polecam numer „Nowego Państwa”, który do kiosków trafi 30 kwietnia. Grzegorzowi Braunowi polecam ten tekst w szczególności, by dowiedział się, skąd jego ród. Rodzina Waciaków pisałem w „Nowym Państwie”. Nie mylić ze Szechterem, co ma przeprosić za ojca oraz brata. I to zaraz. 3 menty: Skwieciƒski kiedyÊ by∏ odwa˝ny (prawda), a Lisiewicz „ob- minionych. Podczas afery Á propos czasów dawno nosi si´ z zami∏owaniem do upijataśmowej niektórzy zaczęli snuć rozważania na tenia si´ do nieprzytomnoÊci pod mostami” mat upadku (prawda, polskichmo˝e historycznych nazwisk. Bo z wyjàtkiem nieprzytomnoÊci, ze przecież Sienkiewicz, Giertych… Do tego wzgl´dów praktycznych – podSikorski, mopierwsza i trzecia z wymienionych groteskowych postem spa∏oby si´ niewygodnie). Niestety, nijak nie postaci IIIobie RPprawdy to faktyczni krewni wielkiego oraz coś prawiajà oceny ordynarnej zdrady tam znaczącego przodka. polskiej sprawy przez Skwieciƒ- Tylko Sikorski nic wspólskiego.rodzinnie Przy okazji Karnowski za- Władysławem nie miał, nego z generałem rzuci∏ „ca∏emu Êrodowisku medialchoć lubił, by plotkowano, że jest inaczej. Wiadomo, nemu skupionemu wokó∏ Tomasza kabotyn. Niemniej tamto Sakiewicza”, ˝e „co chwila wy-zniesmaczenie to nic wopuszcza insynuacji” bec faktu,torpedy że rzecznik TVN nazywa się Emilia Ordon. w stron´ „innych, samodzielnych Na szczęście nie woznacza to, by miała coś wspólnego Êrodowisk”. Problem tym, ˝e dla Skwieciƒski to niepieśniarką jest ju˝ ko- Warszawy Hanką Ordoznas przedwojenną lega z innego Êrodowiska ciàgnàcy naprawdę nazywała się nówną. Ordonka bowiem wózek w tym samym kierunku. On Pietruszyńska, a Sowieci go szarpie w kierunku przeciw-kazali jej wyrąbywać kilonym.drogi Szkodzàc niepodle- do łagru. Młodzieży wyjafem po sprawie wywiezieniu g∏oÊci Polski. Samodzielnie? Nieśniam, że było to zmartwienie wiele lat przed tym, jak sowieciarze wykluczone, to ju˝ założyli TVN. Celem wyrąbywania polskiej mentalmojego szanownego polemisty, który jest jego kolegà redakcyjnym. ności i zastępowania jej gównem. Karnowskiemu wypada przypomnieç, ˝e jest w naszej sekcie ob∏àkaƒców nowy. My że go jeszcze oblu- dat urodzenia i znaki zoNiby gadają, znaczenie kujemyto podejrzliwie: Êwir jak my i New Age. Sam tak gadadiaku wszystko bzdury czy tylko udaje? Wiem, wiem, jego łem znajomym wiele razy. Ale jednak są wyjątki. zdolnoÊci organizowania w∏asnych awansów sà legendarne. Przekonałem się o Prezesem tym, przygotowując do kolejnego TVP b´dzie w przysz∏oÊci jak nic. numeru miesięcznika „Nowe Państwo” sylwetkę Niemniej sekta rzàdzi si´ innymi Aleksandra Żabczyńskiego, prawami. W niej jest przedszkola- przedwojennego aktora, kiem, oseskiem.i amanta, Jako taki wza roliktórym wzdychały wszystpiosenkarza rozstawiajàcego po kàtach tych, co kie panienki. Notabene rannego w bitwie pod Êwirujà ca∏e zawodowe ˝ycie,później wyglàda doÊç zabawnie. Zresztà, co Monte Cassino. Otóż Żabczyński urodził się 24 lipca, tu du˝o mówiç: on przecie˝ nawet identycznie jak ja! No i teraz wiadomo, skąd moja nieani razu pod mostem nie pi∏! < Mirosław Andrzejewski Piotr Lisiewicz czaili do sk∏adania wieƒców i do uroczystoÊci ˝a∏obnych pod siedzibà g∏owy ale dla Rosjan to jest Czypaƒstwa, Polską powinien rządzić wykolejeniec? – to dziwactwo”. Tymczasem Moskwa, jest najważniejsze pytanie tej kampanii wyborczej. lekcewa˝àc autorytet swojej priwiPrzynajmniej od czasu slanskiej sfory, zarzàdzi∏a nagle: ro-wykolejenia się tramwaju fià „wycofywaç si´ w najwi´kszym poreprezentacja sk∏ada wieniec zsyjska Bronisławem Komoruskim. rzàdku”. By zyskaç na czasie, uÊpiç na Krakowskim PrzedmieÊciu. Wywroga i uderzyç ze zdwojonà si∏à w odsz∏o wi´c na to, ˝e Niesio∏owski Życie w posowieckich państwach momencie. pełne Wjest powiedniejszym chwiszczu∏ warszawiaków na Ruskich, gdy w Warszawie sà dziennikarze HGW pi´trzy∏a przed Jeszcze Putinem biuniespodzianek. paręli,lat temu połowa młoz ca∏ego Êwiata, ˝adna awantura rokratyczne przeszkody, Lis uwa˝a dych, wykształconych z wielkich miast przekonana o Smoleƒsk nie by∏a Rosji potrzebna. go za oszo∏oma i festyniarza, a NaBo grozi∏a mimowolnym umi´dzyna∏´cz za dziwaka. Zdenerwuje si´ była, że „Gazeta Polska” to pismo antysemickie. Setki rodowieniem sprawy. W∏adimir i ka˝e pognaç rusofobiczrazy kazano nam się z tego tłumaczyć. Teraz zReporterzy kolei odowi pierwszy raz us∏yszeliby, ˝e z tym nà swo∏ocz. A redaktor Lis ju˝ ˝adjednego z kandydatów na prezydenta dowiaduję się,nie Êledztwem smoleƒskim jest coÊ nego wywiadu z Miedwiediewem tak. Skoro uda∏o si´ zastraszyç nie poprowadzi. że całkiem odwrotnie, możemy być nie agenturą Izraela.organizatorów miesi´cznicy, to nale˝y I>bądź tuwy˝ej mądry. do mnie, tododla jednych mogę być si´ nich niemal przy∏àczyç – skuOpisana szopkaCo pokazuje, jak skinheadem, bo wyłysiałem, a poza tymNiech znam na pamali putinowcy. Polaczki podzisprawna jest polityka Moskwy. Zamorwiajà naszà wspania∏omyÊlnoÊç. Podowaç przeciwnika? ˚aden problem. mięć piosenki Legionu i Honoru. A dla drugich żyznajà jà jeszcze, poznajà. Ale jak wyjaUpokarzaç wroga na bezczelnego, by dowskim ortodoksem, bo jak się zapuszczę, rosną mi dà ˝urnalisty. os∏abiç jego wol´ oporu, pozostawiajàc porzucone szczàtki i wraktym lubię wiersze Mariana pejsy orazludzkie broda, a poza > W czasie, gdy ca∏a Polska na czele w Smoleƒsku? Bez zmru˝enia oka. Hemara i Emmanuela Schlechtera, o którym ostatnio z panià z sedesem na g∏owie fascyAle jak pisa∏ Lenin, bolszewicy potra- KRAJ wszystkim nieodopuÊciç zachwiano na nim piłce do nożnej w ostrym, prześmiewczym nia proporcji mi´dzy sprawami wa˝-po bandzie. Byłem wtedy stylu, nierzadko mocno nymi a partyjnymi gierkami. aktywnym kibicem, więc jako zwykły internauta > Przez 6 lat pracowa∏ w „New- swoje komentarze, pasuumieszczałem tam czasem sweeku”, potem w „Dzienniku” jące stylem do miejsca, gdzie się ukazywały. Można na kierowniczych stanowiskach, więc powiedzieć, że Times”. byłem „weszlakiem”. Do czasu, by przejÊç do „Polski The Ktoobraziłem to taki? Oszo∏om, bo się na sekciarz, Weszło. Poszło o Smoleńsk. Ukamoher, pisowski lud? Ej, chyba nie zał się tam jakiśNie wkurzający tekst, nawet nie jakiś – powiedzà Paƒstwo. te tytu∏y. To jakiÊ normalny,ale a nie wariat taki palikociarski, będący kalką z prorządowej propajak my. Osoba, o której mowa, to gandy. Treść nie była specjalnie drastyczna, ale ja się Micha∏ Karnowski. Zradykalizowa∏ wkurzyłem właśnie DLATEGO, że zrobiło to Weszło. on swoje poglàdy w ostatnich latach. Zbiegiem okolicznoÊci aku- humoru wymagałem, by Od ludzi mających poczucie rat wtedy, kiedy pojawi∏a si´ na narozumieli, jak propaganda sze oszo∏omstwo koniunktura robi z Polaków debili. NawÊród czytelników. I Êwietnie, jesti przestałem wchodzić na pisałem, co o tym myślę, nas wi´cejNo o Karnowskiego – przeczytałem poWeszło. więc kiedy ostatnio pełen wiedzielibyÊmy. Gdyby... No w∏awściekłej pasji tekstportalu redaktora naczelnego Weszło Ênie, ostatnio na swoim wPolityce.pl Karnowski postanowi∏o Smoleńsku, to – nie przeKrzysztofa Stanowskiego broniç przed ni˝ej podpisanym sadzę – odzyskałem Piotra Skwieciƒskiego, którywiarę syste- w ludzi i w sens żartu wmatycznie paskudnych W to, że prawdziwa, ostra sazajmujeczasach. si´ podgryzaniemmoże i wyÊmiewaniem którzy tyra nie być tych, beztreściowym bełkotem, a pomawalczà o prawd´ o Smoleƒsku. gać rozumieć Jak najlepsze wiersze Hemara. Ostatnio – prof. świat. Biniendy. Argu- > „Olejnikowa zeÊwirowa∏a, ma sedes na g∏owie” – t´ hiobowà wieÊç przyniós∏ mi w poniedzia∏kowy wieczór SMS-em znajomy, który obejrza∏ dziennikark´ w TVN, w reklamujàcym Euro 2012 kapeluszu. Poznańskie Wodociągi „Pewnie chce zareklamowaç twór-i Kanalizacja, które od lat dwunastu używają arcypolskiej nazwy Aquanet, zaczoÊç »Sedesu«” – odpisa∏em, bo przypomnia∏ mido si´ mieszkańców, ten stary punapelowały by nie wrzucali nieodkowy zespó∏. Na co kolega, wielki powiednich przedmiotów erudyta w sprawach twórczoÊci ka- do kanalizacji. Przy okazji pel punkowych równie˝ skiogłosiły, że z(jak rur wyławiały już (nie żartuję, firma nowskich oraz muzyki Oi!), odpisa∏ tłumaczy ten zestaw istnieniem szerokich studziededykowanym Olejnikowej fragnek kanalizacyjnych) węża dziecięcy, a namentem szlagieru wspomnianej za- boa, wózek PIOTR LISIEWICZ ∏ogi: „Zakr´cony jesteÊ jak domek przed przyjazdem „Nocwet motocykl. Niemożliwe, Êlimaka / Zakr´cony jesteÊ jak s∏oik nych Wilków”? po d˝emie / Problemy w Ciebie walà jak sraka praptaka / Ale Ty masz jesz>> W chwili, gdy w Warszawie cze jedno ˝yczenie”. Wszedłem naI dopisa∏, stronęjakieowejsà zacnej firmy,z ca∏ego z którą dziennikarze Êwiato marzenie ma kobieta nakryta dewspółpracuję nanot codead”. dzień, wkładając we wzbogacaskà klozetowà: „Donek ta, ˝adna awantura o Smoleƒsk nie jej stanu posiadania wysiłek I znala-Bo nie by∏aniemały. Rosji potrzebna. > Oj posypià si´ teraz dymisje w nazłem zakładkęestablishmenzatytułowaną „150 lat Aquanet”. grozi∏a mimowolnym umi´dzyszym rusofobicznym narodowieniem sprawy. ReporZ czego wnioskuję, że z Aquanetem jest jak z obeccie! Kto wyleci? Niesio∏owskiego opisywane widowiskowo przez Tuterzy owi pierwszy raz us∏yszenym komendantem głównym policji, nadinspektoska zas∏ugi tym razem nie uratujà. liby,Strona ˝e z tymkomendy Êledztwemposmorem Gajewskim. „JeÊli ciKrzysztofem fanatycy chcà si´ tam nadal leƒskim coÊ nie Skoro kot∏owaç, to robià. „służbę Warsza- w daje, żeniech Gajewski Policjijest pełni odtak. 1983 nie uda∏o si´ zastraszyç organiwiacy ichObok sami stamtàd przegonià” roku”. czytam, że Gajewski trudnił się w prze– mówi∏ o takich, co sk∏adajà kwiaty zatorów miesi´cznicy, to naleszłości pracą operacyjno-rozpoznawczą. O, to przy∏àjest przed siedzibà prezydenta, zamiast ˝y si´ do nich niemal na cmentarzu. HGW t∏umatu dla niegoZ kolei duże pole do popisu! Może operacyjnie czyç – skumali putinowcy. czy∏a, dlaczego nie mo˝na ich sk∏arozpoznać, np. przy wyszukiwarki interne-naNiech Polaczki podziwiajà daç pod upami´tniajàcà ofiary użyciu Smotowej, czyna formacja podlegająca w 1983 r. Jaruzeloleƒska tablicà Pa∏acu Prezydencszà wspania∏omyÊlnoÊç. Poznakim.i Nie da si´, bo to pas wi Kiszczakowi, na drogi. pewnojànazywała „Policja”. jà jeszcze, się poznajà. Ale jak „Banda oszo∏omów”, „pisowscy fewyjadà ˝urnalisty. << Za skuteczne rozwikłanie kryminalnej zagadki styniarze” – tak palàcych znicze na Krakowskim PrzedmieÊciu okre-w przyszłej niepodległej obiecuję Gajewskiemu Êla∏ naczelny „Newsweeka” Tomasz Polsce wysokie odznaczenie. Oczywiście do pierdla Lis. A Tomasz Na∏´cz przed przyjazGajewski pójdzie i tak, ale dzięki owemu odznaczedem rosyjskich pi∏karzy do Bristolu t∏umaczy∏: „MyÊmy krócej. si´ ju˝ przyzwyniu na trochę 3 4 KRAJ 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl III RP \ Prowokacja Putina i jej polscy sojusznicy – Wy nie tylko jeździcie na motocyklach, ale też wykonujecie bardzo ważną patriotyczno-militarną pracę – mówił o „Nocnych Wilkach” Władimir Putin. Na terenie Polski pracę tę mają wykonywać od 27 kwietnia, gdy planują wjechać na teren naszego kraju. PiS napadł na Putina, ratunkiem Komorowski Scenariusze rosyjskich prowokacji polegają niemal zawsze na tym, że każda z możliwych odpowiedzi ofiary ma być korzystna dla Rosji i jej przyjaciół oraz niekorzystna dla jej wrogów. Jedynym sposobem uniknięcia motocyklowej prowokacji jest uniemożliwienie „Nocnym Wilkom” wjazdu do Polski przez jej władze. Każdy inny scenariusz jest zły dla Polski, ale może być korzystny dla walczącego o reelekcję prezydenta. Wyobraźmy sobie, że na terenie Polski w czasie protestów przeciwko „Nocnym Wilkom” dochodzi do jakiegoś ataku z użyciem przemo- Piotr Lisiewicz Pomocne Wilki „Gdziekolwiek są >>Nocne Wilki<<, tam jest też Rosja” – mówi Aleksander „Chirurg” Załdostanow, przywódca tego gangu motocyklowego. Po zajęciu przez gang budynków rządowych na Krymie zapowiadał: „Dojdziemy do Kijowa”. Przejazd motocyklistów przez Polskę jest rosyjską prowokacją, która może załatwić reelekcję Bronisławowi Komorowskiemu. A zyskała ona w Polsce zaskakujących sojuszników Zakaz wjazdu dla „Nocnych Wilków” to jedyny sposób na uniemożliwienie prowokacji. Wówczas rosyjskiej propagandzie pozostanie wyrażanie oburzenia na Polskę we własnych mediach, o których wszyscy na świecie wiedzą, że kłamią. Bo w zachodnich mediach taka postawa Polski przyjęta zostałaby ze zrozumieniem. Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska cy na ulubieńców Putina. Na kilkanaście lub kilka dni przed wyborami w mediach rozpętana zostaje histeria wokół tego, jak to PiS doprowadził do eskalacji agresji, która doprowadzić może do wojny z Rosją. Głosowanie na „rozsądnego” Komorowskiego miałoby być wówczas jedynym ratunkiem dla przestraszonych Polaków. Ale także gdy okaże się, że „z dużej chmury mały deszcz” i do Polski przyjechali głównie sympatyczni motocykliści wiozący prezenty dla polskich domów dziecka, wcześniejsza awantura medialna ma się stać – jak pisze dziś Katarzyna Gójska-Hejke – sposobem na oswojenie Polaków z obecnością na terenie naszego kraju grup, które następnym razem pojawić się tu mogą pod podobnym szyldem, lecz w zupełnie innym składzie. I przekonać ich o tym, że protesty przeciwko temu są bezcelową awanturą. Każdy ze scenariuszy przyczynić ma się też do ograniczenia w Polsce wpływów obozu niepodległościowego i przyspieszenia procesu zastępowania go „patriotami” antyzachodnimi, głoszącymi neutralność Polski w sprawie Ukrainy i popierającymi „konserwatyzm” Putina. A w wyborach prezydenckich kandyduje ich wielu. Janusz Korwin-Mikke – czołowy prorosyjski polski polityk „Nocne Wilki”: Ameryka i Wielka Brytania dostaną nauczkę Przedstawianie „Nocnych Wilków” jako zwykłych, rozrywkowych chłopaków lubiących pędzić po szosie na motorach, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, choć i tacy oczywiście w Rosji są. Anthony Loyd, brytyjski korespondent wojenny, relacjonował w marcu 2014 r., po zajęciu przez Moskwę Krymu, co powiedział mu Załdostanow, którego pseudonim wziął się notabene od umiejętności władania nożem. – Spełniło się nasze marzenie. Przyjechaliśmy tu chronić Rosjan przed banderowcami i faszystami. Mam nadzieję, że Wielka Brytania i Ameryka dostaną nauczkę i przestaną wspierać grupy, które spowodowały śmierć setek ludzi i chaos na Ukrainie – mówił szef gangu dziennikarzowi, który zamieścił swój reportaż na łamach „Polski The Times”. – Byliśmy tu, na Krymie, od dawna, od pierwszych dni sprzeciwu wobec nacjonalistów – relacjonował udział motocykli- stów w napaści na Krym. Obalenie Janukowycza nazywał „upokorzeniem dla Rosjan”, a Ukrainę – częścią Rosji. Jak podkreślał wiele razy „Chirurg”, założyciel organizacji Antymajdan, wielu członków klubu „Nocnych Wilków” walczy w Ługańsku i Doniecku. – Niestety, troje z nich zginęło w wyniku ostrzału artyleryjskiego – relacjonował Załdostanow w rozmowie z dziennikarzem CNN. Oswajanie Polaków z Wilkami Rosja podczas kolejnych prowokacji po 10 kwietnia 2010 r. wykorzystywała wiele razy fakt, że polskie państwo nie działa. Władze z jakichś powodów nie bronią naszych interesów. Niebawem dowiemy się, czy tak będzie i tym razem. Fakt, że obecny przejazd to prowokacja, potwierdza to, iż ogłosił go nie jakiś przypadkowy motocyklista, lecz ten sam Załdostanow. Jaki może być cel tej prowokacji? Katarzyna Gójska-Hejke stawia dziś wspo- KRAJ mnianą hipotezę, że celem akcji może być przyzwyczajenie Polaków do podobnych sytuacji. Oto przez największe media, znane przez lata z prorosyjskich sympatii, przetoczy się awantura wokół przejazdu „Nocnych Wilków”. Władze nie zablokują ich wjazdu. Jeśli pojawią się ze strony Polaków protesty, przedstawione zostaną jako awantury i dowód braku rozsądku opozycji. Może gdzieś jakiś prowokator rzuci w motocyklistę kamieniem? Wówczas rozpęta się histeria. Do tego scenariusza pasuje też fakt, że sam Załdostanow ogłosił, iż wbrew wcześniejszej decyzji prawdopodobnie zrezygnuje z uczestnictwa w rajdzie. „Uważam, że będzie to przyjazna i braterska wyprawa” – powiedział. Jaki będzie efekt tej kampanii medialnej? Gdy za jakiś czas „Nocne Wilki”, albo inna paramilitarna rosyjska organizacja, znów zechcą przejechać przez Polskę, władzom będzie łatwiej podjąć decyzję o ich wpuszczeniu. A opozycji trudniej będzie protestować, bo może znowu ktoś rzuci kamieniem? Tym bardziej że kolejny wjazd też nie będzie jeszcze wyglądać na atak „zielonych ludzików”. Powtórzenie się podobnej sytuacji wiele razy przyzwyczai nas do tego, że taka rosyjska obecność to coś normalnego. Co Rosja wykorzystać może w dogodnym dla siebie miejscu i czasie. Z podobnym schematem prowokacji mieliśmy do czynienia po sfałszowaniu wyborów samorządowych. Oto zbyt słabe protesty z okupacją PKW przedstawione zostały w mediach jako agresywna awantura. Przetoczyła się też w nich kampania sugerująca, że winny awantury jest Jarosław Kaczyński, który jest paranoikiem i opowiadając o fałszerstwach, celowo lub mimo woli wywołał awantury. Potem ogłoszono sondaże mówiące, że większość Polaków w fałszerstwa nie wierzy. Nie inaczej było z protestami po 10 kwietnia 2010 r. Big Brother pod Krzyżem Pamięci, pokazujący protestujących, w tym prowokatorów, jako groteskowo agresywnych, starych dewotów, miał zniechęcić zwykłych Polaków do domagania się prawdy. W sprawie „Nocnych Wilków” jedynym sposobem uniemożliwienia Putinowi prowokacji jest zakazanie przez polskie władze wjazdu uczestników rajdu do Polski. Wówczas rosyjskiej propagandzie pozostanie wyrażanie oburzenia na postawę Polski we własnych mediach, o których wszyscy na świecie wiedzą, że kłamią. Bo w zachodnich mediach taka postawa Polski przyjęta zostałaby ze zrozumieniem. Wszak członkowie gangu objęci są amerykańskimi sankcjami. Katyńskich, który błogosławił Węgrzyna przy okazji katyńskiego rajdu. Węgrzyn zagrał na uczuciu solidarności z kolegami na motorach, którzy wcześniej gościli Polaków. Obok tego ludzkiego elementu w ogłoszonej deklaracji znalazła się też polityczna propaganda. Padły słowa: „Dziś, kiedy funkcjonariusze gazet i telewizji polskojęzycznych, posługując się kłamstwem, realizując antypolskie cele, rozpętali nieznaną dotychczas w polskiej tradycji, polskiej kulturze nagonkę na naszych gości, motocyklistów rosyjskich, zachęcając wręcz do fizycznej wobec nich przemocy, oświadczamy: motocykliści rosyjscy przez Polskę przejadą bezpiecznie”. Rosyjska prowokacja miałaby o wiele mniejsze szanse powodzenia, gdyby nie postawa Wiktora Węgrzyna, komandora odbywającego się od 14 lat Rajdu Katyńskiego. Zapowiedział on, że polscy motocykliści, wielokrotnie życzliwie przyjmowani przez rosyjskich, będą ich eskortować przez teren Polski. W poniedziałek do wyrażenia poparcia dla wjazdu Rosjan Węgrzyn użył 12. Zlotu Motocyklowego na Jasnej Górze. W jego trakcie puszczono z głośników fragment wypowiedzi śp. prałata Zdzisława Peszkowskiego, kapelana Rodzin Polityczny wydźwięk wypowiedzi Węgrzyna nie dziwi o tyle, że jest szefem sztabu wyborczego kandydata na prezydenta, reżysera Grzegorza Brauna. Braun, autor wielu cenionych dokumentów, od jakiegoś czasu zaczął głosić poglądy o 180 stopni przeciwne myśli śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A nawet zdecydowanie bardziej pożądane z punktu widzenia Putina niż linia „Gazety Wyborczej” czy… Bronisława Komorowskiego. Za jeden z głównych swoich postulatów ogłosił on neutralność w wojnie Rosji z Ukrainą. Pytany przez telewizję Węgrzyn na Jasnej Górze: nagonka na Rosjan jest antypolska Komandor Rajdu Katyńskiego o antyrosyjskiej hołocie Wcześniejsze wypowiedzi Węgrzyna w mediach wywoływały wrażenie, że uczestniczy on w zaplanowanym politycznym scenariuszu. W rozmowie z „Super Expressem” mówił: „Jeżeli medialna nagonka na rajd nie ustanie, do zamieszek faktycznie może dojść. Efekty antyrosyjskiej propagandy, którą pan również uprawia, będą straszne. Kolejny Rajd Katyński już się nie odbędzie. Ucierpią polskie firmy, których w Rosji trochę działa. Tragiczny będzie los mieszkających w Rosji Polaków, którzy teraz się ujawnili, a przez lata ZSRR bali się ujawnić swoją tożsamość. Reakcja na zatrzymanie marszu będzie skrajnie wroga. Tego możemy być pewni”. „Przecież to Rosja Putina jest agresorem, a jej retoryka skrajnie antypolska...” – pytał „SE”. „To Polacy wywołali teraz wojnę, której wygrać się nie da. Ale antyrosyjska hołota nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie będą konsekwencje jej działań” – stwierdził. Jak zauważył bloger max jamnicki, podczas konferencji prasowej Węgrzyna padły też inne dość zaskakujące słowa. Pochwalił on się, że mówił na prawosławnym cmentarzu w Rosji: „My, Polacy, wiemy, że komunizm to nie jest wymysł rosyjski, a pomysł zachodnioeuropejski, bo i Marks, i Engels byli niemieckimi Żydami. A komunizm założyli przecież Trocki – trzystu siedemdziesięciu paru chyba przywiózł ze sobą z Nowego Jorku – i drugi, Lenin z Zurychu, trzystu czterdziestu kilku, i zrobili rewolucję. Wasza wina polegała na tym, że wyście ich nie rozstrzelali od razu, tylko pozwoliliście im na tę awanturę. Także łączymy się w bólu i naprawdę jesteście najlepszymi braćmi naszymi”. Braun i Korwin za neutralnością w sprawie Ukrainy Republika, czy Polska powinna wyjść z NATO, stwierdził: „Och, proszę pana, czy my w tym NATO w ogóle jesteśmy? To się właśnie urealniło. Okazało się, że jesteśmy drugiej, jeśli nie trzeciej kategorii członkiem Paktu Północnoatlantyckiego”. Stwierdził też: „Co jest szczególnie dramatyczne, to fakt działania przeciwko bezpieczeństwu Polski, przeciwko tradycji i perspektywom narodu polskiego agentury amerykańskiej i agentury żydowskiej”. Co do tego, że Putin widzi w nas wrogów, stwierdził: „Nie ma się co dziwić, że zostaliśmy zidentyfikowani jako nieprzyjaciel, skoro za frajer, za frajer, za poklepywanie po ramieniu realizujemy w tej części świata imperialne amerykańskie interesy. Scenariusz, który się realizuje, kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym, jest skutkiem, który może wyniknąć z bezkrytycznego reprodukowania programów propagandowych imperium amerykańskiego i może wyniknąć z głębszego angażowania Polski w wojnę ukraińską. Temu chciałbym się ze wszystkich sił sprzeciwić”. Gdy redaktor Michał Rachoń zadał mu pytanie: „Gdyby miał pan położyć na szali zagrożenie prusacko-moskiewskie i żydowsko-amerykańskie, które, pańskim zdaniem, byłoby większe?”, Braun odpowiedział innym pytaniem: „Czy dżuma lepsza od cholery?”. Wcześniej, w internecie, Braun ostrzegał wręcz przed żydowskim desantem na Europę Środkowo-Wschodnią. Mediom bliskim „Gazecie Polskiej” i telewizji Republika zarzucił prowadzenie przeciwko niemu i Węgrzynowi „goebbelsowskiej propagandy”, a redaktora naczelnego telewizji nazwał kłamcą i łajdakiem. Wcześniej Braun był wielokrotnie uczestnikiem spotkań organizowanych przez ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego i w sprawach polityki zagranicznej ewoluował ku postawie najbardziej prorosyjskiego polskiego polityka. Na początku kwietnia Korwin wzmocnił jeszcze swoje proputinowskie wypowiedzi. „Rozumiem Putina i Rosjan. Oni panicznie się boją, bo są otoczeni bazami NATO. To Stany Zjednoczone prą do wojny” – mówił w TVN24. Podobnie jak Braun stwierdził, że Polska powinna być neutralna w sprawie wojny na Ukrainie. Z kolei na antenie TVP Korwin-Mikke stwierdził, że „Władimir Putin jest świetnym 5 prezydentem Rosji i byłby świetnym prezydentem Polski”. – Niestety się nie zgodzi – dodał. Korwina i Brauna różni podejście do Smoleńska. Ten pierwszy twierdził, że Antoni Macierewicz ma paranoję, podejrzewając Rosję o zamach. Z kolei Braun, obecny na manifestacjach w sprawie Smoleńska, zaczął opowiadać, że nie wyklucza, iż prawdziwa jest kuriozalna hipoteza „maskirowki”, polegająca na tym, że w Smoleńsku spadł inny samolot niż ten, który wyleciał z Warszawy. Obie te postawy z punktu widzenia Rosji wydają się użyteczne w równym stopniu. Czy powstanie prawica, którą polubi Tomasz Lis? Wiele osób było zdziwionych, iż w tym roku wrzutki dotyczące katastrofy smoleńskiej nie skończyły się w prorządowych mediach po 10 kwietnia. Ich prawdziwy festiwal trwał długo w TVN, a Tomasz Lis w „Newsweeku” dwa kolejne teksty poświęcił Smoleńskowi i złowrogiej roli Jarosława Kaczyńskiego. Można było na ich podstawie przypuszczać, że tematyka stosunków z Rosją znajdzie się przed wyborami na tapecie. Na okładce tygodnika Lisa Kaczyński pojawił się z podpisem „Zamachowiec”. Pierwsze skojarzenie wielu osób oglądających tę okładkę mogło więc nawiązywać do kłamstwa wielokrotnie bezkarnie powtarzanego przez Lecha Wałęsę, że to Jarosław Kaczyński zadzwonił do brata i kazał mu lądować w Smoleńsku. Treść była, rzecz jasna, inna. Dowiadywaliśmy się, że „Do zamachu rzeczywiście doszło. Ale nie w Smoleńsku, lecz po Smoleńsku. Do perfidnego zamachu na Polskę i wspólnotę Polaków. Dokonał go Jarosław Kaczyński. Zamach się powiódł” – napisał Tomasz Lis. Jest jasne, że nakręcanie przez Lisa takiej atmosfery świetnie wpisało się w klimat możliwej przedwyborczej prowokacji. Lis złożył też prawicowemu obozowi bardzo konkretną propozycję zakończenia wojny polsko-polskiej: „Jedyny realny fundament rzeczywistego dialogu to jasne stwierdzenie: nie było zamachu ani zamachowców. Nic mniej, nic więcej”. Czy powstanie niebawem liczące się prawicowe ugrupowanie gotowe przyjąć tę propozycję? Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w dniu 19.04.2015 r. zmarł przeżywszy 79 lat Janusz Wojciech Krent Generał Brygady Msza św. żałobna odbędzie sie w dniu 27.04.2015 r. o godz. 12.30 w kościele p.w. św. Wincentego (murowanym) na Bródnie, po której nastąpi odprowadzenie do grobu rodzinnego. Pozostają pogrążeni w smutku i żałobie: żona, syn, wnuki i rodzina 6 KRAJ 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl W trakcie rajdu, który oficjalnie organizowany jest przez rosyjską Federację Mototurystyki, gang ma w planach wyjazd z Moskwy tak, by przez Mińsk, Brześć, Wrocław, Oświęcim, Brno, Bratysławę, Wiedeń, Monachium, Pragę, Torgau i Karlshorst dotrzeć do Berlina. Rajd zakłada wizytę we Wrocławiu oraz innych „miejscach pamięci” – m.in. obozach w Auschwitz, Dachau czy pod pomnikami ku czci sowieckiej armii, rozproszonymi po trasie przejazdu (m.in. w Ostrawie). Z ostatnich informacji wynika, że uczestnicy rajdu planują pojawić się także w Warszawie na skwerze Wołyńskim, gdzie chcą uhonorować ofiary ludobójstwa. Ten ostatni punkt jasno wpisuje się w politykę Rosji, która sprawą ludobójstwa gra od dawna, wzbudzając resentymenty między Polakami i Ukraińcami. SKANDAL \ Czcił ofiary Katynia, ochroni wyznawców Stalina Wojciech Mucha Tańczący z Wilkami Polskie władze zdają się bagatelizować zagrożenie płynące z przejazdu przez Polskę „Nocnych Wilków” – ulubionych motocyklistów Władimira Putina. Biorący w zeszłym roku udział w aneksji Krymu i walczący po stronie prorosyjskich terrorystów „bajkerzy” znaleźli w Polsce zaskakującego sojusznika – komandora Rajdu Katyńskiego, Wiktora Węgrzyna. – To, że Rosja jest państwem niedemokratycznym, nie znaczy, że zawsze mamy jej ulegać – mówią tymczasem eksperci od służb specjalnych Władze umywają ręce Fot. Wikipedia – To sprawa skomplikowana; decyzja należy do rządu, a ja nie pytałem rządu o zdanie i nie mam upoważnienia, żeby się na ten temat wypowiadać – powiedział marszałek sejmu Radosław Sikorski, odpowiadając na pytanie Polskiej Agencji Prasowej o rajd „Nocnych Wilków”. Co ciekawe, choć Sikorski zauważył, że „rosyjski klub odegrał jakąś rolę w aneksji Krymu”, „rosyjscy motocykliści »epatują symbolami totalitarnego Związku Radzieckiego«, a w Polsce jest to wbrew konstytucji”, to sam przedstawił się jako posiadacz „radzieckiego motocykla MW 650 z koszem” i w kuriozalnej wypowiedzi porównał rajd „Nocnych Wilków” do Rajdu Katyńskiego, który, jego zdaniem, „też nie wszystkim w Rosji się podoba”. – Nasz rząd będzie miał bardzo trudną decyzję – konstatował marszałek sejmu. Z kolei premier Ewa Kopacz stwierdziła lakonicznie, że zapowiedź rajdu rosyjskiej grupy motocyklowej „Nocne Wilki” przez Polskę to „szczególna prowokacja”. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, w sprawie przejazdu „Wilków” miały odbyć się międzyresortowe konsultacje. Jeśli tak było, to niewiele z nich wynika. Świadczyć mogą o tym słowa szefa MSZ Grzegorza Schetyny. Ten z kolei również uznał wydarzenie za prowokację, ale skrytykował przy okazji media w Polsce, które jego zdaniem histeryzują. Słowa Schetyny są zaskakujące tym bardziej, że – jak wynika z ustaleń „Gazety Polskiej” i Radia Wnet – do Polski mogą przybyć ludzie, co do których zachodzą bardzo poważne obawy. Pro- Władimir Putin wśród przyjaciół z grupy motocyklowej „Nocne Wilki” jekt „Nasze Wielkie Zwycięstwo” – szereg rajdów motocyklowych po byłych państwach Związku Sowieckiego – trwa od marca br. „Czarne Orły” chcą do Polski Jak wynika z planów, do których dotarliśmy, biorą w nich udział motocykliści z kilku krajów, także nieuznawanych przez społeczność międzynarodową. I tak do wjazdu do Polski szykowali się np. motocykliści z Dagestanu – „Czarne Orły”. To bliźniacza grupa z „Nocnymi Wilkami”. Jej członkowie również nie ukrywają swojego poparcia dla neoimperialnej polityki Władimira Putina. „Jesteśmy różni narodowością, ale najważniejsze jest to, że uważamy się za podobnych do rosyjskich motocyklistów” – piszą na swojej stronie. W internecie łatwo odszukać filmy, na których pokazują się a to z flagą „Noworosji”, jak w propagandzie Kremla nazywane są okupowane tereny wschodniej Ukrainy, a to z transparentami mówiącymi o wyzwoleniu Krymu. – Są bardzo czujni i mało mówią. Kiedy rozmawiałem z ich liderem, przekonywał, że „są problemy z wizami” – mówi Paweł Bobołowicz, ukraiński korespondent Radia Wnet, który wraz z nami zajmuje się tą sprawą. – Twierdzi, że kwestia wizowa może uniemożliwić im przyjazd, ale widać, że i oni wybierali się do Polski – dodaje. O tym, kim są ludzie zgromadzeni wokół tego towarzystwa, świadczyć może fakt, że na ich zloty przebywają osoby z Abchazji, Noworosji i Osetii Południowej. – Żadne z tych „państw” nie jest uznawane przez Polskę – zauważa Bobołowicz „Nasze Wielkie Zwycięstwo” jest organizowane równolegle do „Drogi Chwały”, czyli Rajdu na Berlin, który w przyszłym tygodniu ma wjechać do Polski. Jego duchowym liderem jest nie kto inny jak Aleksander „Chirurg” Załdostanow. Niewykluczone, że wraz z nim w Polsce, a później i w pozostałych krajach, na trasie Rajdu na KRAJ Berlin będą chcieli pojawić się przedstawiciele np. „Donieckiej Republiki Ludowej” czy powstałej po rosyjskiej agresji na Gruzję Abchazji i Osetii Południowej. I choć obawy są coraz większe, nie brakuje osób, które obiecują wesprzeć „Czarne Wilki” i pozostałych motocyklistów. Rajd Katyński ochroni kolegów Putina Prym we wspaciu Aleksandra Żołstanowa i jego ludzi tradycyjnie wiodą prorosyjskie stronnictwa, jak choćby marginalna partia „Zmiana”. Ale nie brakuje również niespodzianek. W ubiegłym tygodniu okazało się, że podczas przejazdu przez Polskę motocyklowych przyjaciół Putina ma eskortować… Rajd Katyński. „Gazeta Polska” wspólnie z telewizją Republika podały do wiadomości, że członkowie obu grup znają się doskonale, a Polacy bawili z „Wilkami” na trasie podczas rajdu na groby polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Co więcej, okazało się, że komandor rajdu Wiktor Węgrzyn jest szefem kampanii prezydenckiej Grzegorza Brauna. Podanie tej ostatniej, z pozoru nieistotnej informacji wywołało burzę. W czwartek w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ul. Foksal w Warszawie odbyła się konferencja pt. „Kto i z kim chce rozpętać wojnę”. Miała dotyczyć kontrowersji związanych z przejazdem rosyjskich „Nocnych Wilków” przez Polskę. Tymczasem organizatorzy skupili się na krytyce dziennikarzy związanych ze Strefą Wolnego Słowa oraz na wątkach kampanii kandydata na prezydenta Grzegorza Brauna. Dziennikarki „Codziennej”, która usiłowała spytać o szczegóły znajomości między „Wilkami” a częścią członków Rajdu Katyńskiego, praktycznie nie dopuszczono do głosu, a obecni na konferencji sympatycy Grzegorza Brauna ubliżali jej. Komandor Wiktor Węgrzyn przekonywał, że nie interesuje go fakt, iż „Nocne Wilki” to przyjaciele Władimira Putina. – Mnie interesują ludzie, a nie polityka – podkreślał. Wcześniej pytany korespondencyjnie przez „Gazetę Polską”, czy jako lider rajdu upamiętniającego mord na polskich oficerach, wykonany na rozkaz Józefa Stalina, nie widzi sprzeczności w udzielaniu poparcia ludziom, dla których Józef Stalin jest fundamentem patriotyzmu rosyjskiego, nie odpowiedział. Do sprawy ustosunkował się jednak Grzegorz Braun. Oskarżył telewizję Republika i „Gazetę Polską” o rozpętanie nagonki na Wiktora Węgrzyna oraz prowokowanie wojny z Rosją. Media Strefy Wolnego Słowa, a także media katolickie występują według Brauna jako „transmitery nierosyjskich centrów propagandowych” wzorujących się na metodach Goebbelsa. Zdaniem Brauna, nagonka na szefa Rajdu Katyńskiego była spowodowana zaangażowaniem w jego kampanię prezydencką. Sprawę wjazdu Rosjan i ataki na media Strefy Wolnego Słowa skomentował Tomasz Sakiewicz. – Wjazd „Nocnych Wilków” to jest ewidentne terroryzowanie psychologiczne Europy Środkowej. Oni chcą pokazać, że idee imperializmu Putina mogą nieść bezkarnie wszędzie i chcą, byśmy na to nie reagowali. To jest element wojny propagandowej, ale przeniesiony już na obszar natowski. Jeżeli nie reaguje- my, to znaczy, że pozwalamy już prowadzić Rosji działania na naszym terenie, na razie bez ofiar. Ci Polacy, którzy ich usprawiedliwiają, to pospolici zdrajcy. Gdy się widzi, co się dzieje, jak giną ludzie – to mamy wybór. Prawdziwi patrioci nie mogą wspierać tych, którzy atakują Polaków i polskich dziennikarzy starających się sprawę monitorować. „Panie Wegrzyn, dziękujemy!” Jakby tego było mało, w niedzielę na Jasnej Górze, podczas 12. Zjazdu Motocyklowego im. ks. ułana Zdzisława Jastrzębca Peszkowskiego, doszło do kuriozalnej sytuacji. Głos zabrał wspomniany Wiktor Węgrzyn. Wygłosił oświadczenie, rzekomo w imieniu polskich motocyklistów: „Potwierdzamy naszą solidarność ze wszystkimi motocyklistami świata, zapewniamy na terytorium Polski bezpieczeństwo i gościnność. Dziś, kiedy funkcjonariusze gazet i telewizji polskojęzycznych posługując się kłamstwem, realizując antypolskie cele, rozpętali nieznaną dotychczas w polskiej tradycji, polskiej kulturze nagonkę na naszych gości, motocyklistów rosyjskich, zachęcając wręcz do fizycznej wobec nich przemocy, oświadczamy: motocykliści rosyjscy przez Polskę przejadą bezpiecznie”. Węgrzyn poprosił o przyjęcie rezolucji poprzez wciśnięcie klaksonów. Zapowiedział także, że z Rosjanami spotka się 27 kwietnia o godz. 9.00 czasu polskiego na przejściu granicznym Brześć–Terespol. Nie wszystkim jednak podoba się taka samowola i polityczne zaangażowanie organizatora Rajdu Katyńskiego. – Zlot Gwiaździsty w Częstochowie był świętem wielu motocyklistów, świętem apolitycznym mającym na celu duchowe przygotowanie się do sezonu. Teraz staje się polityczną hucpą „komisarza” Węgrzyna i tzw. Rajdu Katyńskiego – uważa Jarek Podworski, motocyklista, organizator konwojów z pomocą humanitarną dla Ukrainy, a przede wszystkim założyciel strony „NIE dla przejazdu bandytów z Rosji przez Polskę”, w której udział zadeklarowało już 12 tys. osób. – To wstyd, że uczestnicy, jak nam się wydawało, patriotycznego przedsięwzięcia, jakim miał być Rajd Katyński, okazali się ludźmi, którzy pamięć o ofiarach Katynia, Miednoje, Ostaszkowa wykorzystali do celów niegodnych idei. Katyń stał się tylko przystankiem w podróżach po Rosji, a co jest najbardziej bolesne, wspólnych podróżach z piewcami Stalina. To coś obrzydliwego bratać się z tymi, którzy wielbią człowieka mającego na sumieniu miliony ofiar – również tych z Katynia, człowieka, który napadł na Polskę w 1939 roku, którego formacje dopuściły się wielu mordów, grabieży, gwałtów – uważa Podworski. – Jako motocykliści jesteśmy apolityczni. Nie mieszamy polityki do naszej pasji. Panie „komisarzu” Węgrzyn – panu już dziękuję. Nie wezmę udziału w żadnej imprezie motocyklowej organizowanej przez pana i pana towarzystwo – dodaje. Eksperci: Ten rajd to niebezpieczeństwo dla państwa i obywateli – Sytuacja powinna być jasna, tego rodzaju manifestacja nie powinna się odbyć. Jak chcą jechać sobie do Berlina, niech jadą inną drogą. W moim przeko- naniu to organizacja o charakterze terrorystycznym. Brali udział w okupowaniu Krymu, walczą po stronie terrorystów w Donbasie. Jeżeli nasze władze tego nie zrozumieją, to jest to katastrofalna sytuacja – mówi „Gazecie Polskiej” Marek Opioła, poseł z sejmowej Komisji Służb Specjalnych. – Brak jest jasnego stanowiska szefa MSZ, który powinien przekazać stronie rosyjskiej notę dyplomatyczną, że nie życzymy sobie ich obecności. To, że Rosja jest państwem niedemokratycznym, nie znaczy, że zawsze mamy jej ulegać – dodaje. Opioła zwraca uwagę, że jeśli rząd nie ma jednak odwagi postawić tamy „Nocnym Wilkom”, powinien dać im eskortę policyjną, za którą powinni zapłacić. – Nie może być tak, że ci ludzie jeżdżą sobie po kraju – Warszawa, Wrocław, Oświęcim... To stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa oraz dla ich bezpieczeństwa Gdy coś się stanie komukolwiek, natychmiast zostanie to wykorzystane przez propagandę, która pokaże, jacy Polacy są niegościnni – mówi poseł ze speckomisji. *** Internauci, którzy protestują przeciwko rajdowi, z charakterystycznym dla siebie czarnym humorem przypominają historię z rajdu rowerowego po Wielkiej Brytanii, który w 1937 r. w ramach działań Niemieckiego Związku Kultury Fizycznej (Deutscher Bund für Körperkultur) zorganizowano dla grupy młodzieży z Bawarii. „Dziwnym trafem trasa rajdu wcale nie prowadziła przez największe atrakcje turystyczne Wielkiej Brytanii, lecz koncentrowała się na 7 wybrzeżu i ośrodkach przemysłowych. Wyprawa połączona była z konkursem na zapamiętanie jak największej liczby szczegółów z trasy. MI5 od początku podejrzewało szpiegowskie zamiary, zwłaszcza po wizycie cyklistów w kompleksie przemysłowym w Sheffield i porcie w Liverpoolu” – przypomina pochodzący sprzed pięciu lat wpis Dominika Smyrgały z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Collegium Civitas, jednego z internautów w serwisie Twitter. *** Przypominamy, że trwa kolejna odsłona akcji „Jestem Polakiem – pomagam Ukrainie”. Inicjatywę stowarzyszenia „Pokolenie” z Katowic wspierają media Strefy Wolnego Słowa oraz telewizja Republika. Jak przekonują organizatorzy, pomoc trafi do ludzi, którzy naprawdę jej potrzebują. Konwój dotrze do Ukraińców, lecz także do potrzebujących innych narodowości, którym grozi katastrofa humanitarna. Szczególny nacisk kładziemy na osamotnionych Polaków z Ukrainy z okolic Morza Azowskiego. Jeśli Państwo również chcą wesprzeć akcję „Jestem Polakiem – pomagam Ukrainie”, prosimy o wpłaty na konto: Stowarzyszenie Pokolenie, ul. Drzymały 9/4, 40-059 Katowice, numer konta: ING Bank Śląski 89105012141000002319853707. Przelew zagraniczny: Stowarzyszenie Pokolenie, ul. Drzymały 9/4, 40-059 Katowice, numer konta: SWIFT/BIC: INGBPLPW IBAN:PL89105012141000002319853707 Współpraca: Paweł Bobołowicz / Radio Wnet, Niezalezna.pl ZAPRASZAMY 8 KRAJ 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl TV Republika w każdym domu Fot. Patryk Lubon/Gazeta Polska Jeszcze do końca kwietnia trwają konsultacje społeczne Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dotyczące nowych programów na multipleksie nr 8. Pojawiła się zatem szansa dla telewizji Republika, która zamierza ubiegać się o miejsce w naziemnej telewizji cyfrowej. Dzięki poparciu naszych Czytelników Republika ma zatem unikalną szansę pojawić się w każdym domu. Wystarczy wysłać – pocztą tradycyjną bądź drogą e-mailową – swój głos za telewizją Republika. Każdy dodatkowy głos zwiększa szansę na pojawienie się jej w naziemnej telewizji cyfrowej. Chodzi o udzielenie odpowiedzi na następujące pytanie, które postawiła KRRiT: „Jakie istniejące lub nowe cztery programy telewizyjne w najpełniejszy sposób uzupełnią ofertę programową naziemnej telewizji cyfrowej i w związku z tym powinny znaleźć się w bezpłatnej ofercie operatora multipleksu ósmego?”. Stanowiska konsultacyjne należy przekazywać do 30 kwietnia 2015 r. na adres elektroniczny: [email protected] krrit.gov.pl lub pocztą tradycyjną na adres Skwer Kard. S. Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa, z dopiskiem „Konsultacje_programymux8”. Do wysyłanych głosów należy dołączyć wyrażenie zgody na przetwarzanie danych osobowych, w celach związanych z postępowaniem konsultacyjnym, według wzoru stanowiącego załącznik nr 2 do uchwały KRRiT nr 329/2012. W trosce o potrzeby osób z dysfunkcją narządu wzroku, KRRiT prosi o przesyłanie odpowiedzi również w wersji elektronicznej, możliwej do odczytu przez te osoby (zawierającej tekst, czyli niezeskanowany obraz). Przykładowe formaty: doc, docx, otwarty pdf, tzn. z możliwością kopiowania tekstu. W związku z tym prosimy o wysyłanie wskazaną powyżej drogą oświadczenia zamieszczonego po prawej stronie. /data, imię i nazwisko oraz adres/ Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji Szanowni Państwo, w związku z ogłoszonymi przez KRRiT konsultacjami społecznymi na te- mat programów TV, które w najpełniejszy sposób uzupełnią ofertę progra- mową naziemnej telewizji cyfrowej i w związku z tym powinny znaleźć się w bezpłatnej ofercie operatora multipleksu ósmego, uważam, że miejsce to powinna zająć telewizja Republika. Z poważaniem Załącznik nr 2 do uchwały KRRiT nr 329/2012 /Podpis/ Oświadczenie o wyrażeniu zgody na przetwarzanie danych osobowych zgodnie z ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 926, z późn. zm.) Ja, (Imię i nazwisko) …………………………………………. wyrażam zgodę na prze- twarzanie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji moich danych osobowych, w celach związanych z postępowaniami konsultacyjnymi, w rozumieniu ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 926, z późn. zm.). …………………………………………………………………… (miejscowość i data) (czytelny podpis) PRZEPRASZAMY PANA LECHA MARCINKOWSKIEGO – DORADCĘ SZEFA KANCELARII PREZYDENTA R.P. Niezależne Wydawnictwo Polskie Sp. z o.o. jako wydawca tygodnika „Gazeta Polska” oraz portalu elektronicznego www.gazetapolska.pl oraz Tomasz Sakiewicz, jako redaktor naczelny tygodnika „Gazeta Polska” oraz portalu elektronicznego www.gazetapolska.pl przepraszają Pana Lecha Marcinkowskiego – Doradcę Szefa Kancelarii Prezydenta RP za dopuszczenie do opublikowania w dniu 19 listopada 2014 r. na str. 6 tygodnika „Gazeta Polska” oraz na portalu www.gazetapolska.pl artykułu autorstwa Doroty Kani pt. „Skandaliści u Prezydenta”, w którym znalazły się nieprawdziwe informacje, jakoby Pan Lech Marcinkowski swoimi działaniami miał doprowadzić Centrum Usług Wspólnych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, rzekomo przez niego nadzorowane do zadłużenia w wysokości 57 milionów złotych i z tego powodu miał rzekomo odejść z administracji rządu Donalda Tuska w atmosferze skandalu; co mogło naruszyć dobra osobiste Pana Lecha Marcinkowskiego w postaci dobrego imienia, czci oraz godności. Oświadczamy, że wszystkie w/w informacje są nieprawdziwe, i znalazły się w tekście omyłkowo. Tomasz Sakiewicz, Niezależne Wydawnictwo Polskie Sp. z o.o. KRAJ 9 PROWOKACJA \ Aberracje prorosyjskiej prawicy Rodziny Katyńskie oburzone wypowiedziami Węgrzyna Zaskakujące wypowiedzi Wiktora Węgrzyna na temat „Nocnych Wilków” oburzyły zdecydowaną większość środowisk patriotycznych. – Pan Węgrzyn głosząc takie hasła, nie ma prawa występować pod naszym szyldem. Występując pod szyldem ofiar, nie można jednocześnie bratać się z tymi, którzy chcą honorować okupantów, naszych katów – mówi Katarzyna Gadawska z Zarządu Kieleckich Rodzin Katyńskich Jacek Liziniewicz Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska – To wielka awantura o rzecz w sumie drobną. Ponieważ jednak mamy słabe państwo zarządzane przez słabych polityków, to rajd „Nocnych Wilków” może być bardzo groźny – mówi nam Andrzej Gwiazda, legendarny działacz „Solidarności”. – Można od razu stwierdzić, że nie są to pierwsi lepsi chłopcy na motorach. Widać, że są to ludzie niesłychanie bogaci. Wystarczy spojrzeć na ich motocykle, które ceną przewyższają niejeden samochód. Dostęp do pieniędzy ma w Rosji określona grupa związana z układem władzy i Władimirem Putinem – dodaje Gwiazda. Jego zdaniem, uczestnicy działają na polityczne zamówienie. Fałszywe analogie Rajd „Nocnych Wilków” od razu uaktywnił działalność środowisk prorosyjskich. W forpoczcie stanęli również ci, na których Rosjanie mogą liczyć zawsze – politycy SLD. Polityczni spadkobiercy PZPR-u już zapowiedzieli, że dołączą do motocyklistów ze wschodu i zorganizują 20-osobową ekipę „Polskich Wilków”. Tak jak Wiktor Węgrzyn podkreślają, że rosyjskim gangsterom chodzi jedynie o upamiętnienie ofiar wojny z nazistami i snują analogie do Polaków. – Nie widzę tu żadnego podobieństwa. Polacy nie robią rajdów wspominających zajęcie Zaolzia i Doliny Lodowej. Tym się nie chlubimy i nie budujemy na tym współczesnej polityki. Tutaj nie ma symetrii między nami a Rosją – mówi Andrzej Gwiazda. Legenda „Solidarności” podkreśla jednocześnie, że polska polityka historyczna poniosła klęskę. – Pokazuje to, że tak naprawdę nie jesteśmy wolnym narodem. W 1989 r. odbyła się transformacja, która miała na celu nie dotykać zasadniczych spraw i to dlatego mamy taką, a nie inną politykę historyczną – podkreśla. Wtóruje mu Stanisław Pięta, poseł PiS, przewodniczący parlamentarnego zespołu tradycji i pamięci Żołnierzy Wyklętych. – Jest oczywiste, że gdyby nie było takich pomników jak gen. Czerniakowskiego, kata Armii Krajowej, to motocykliści putinowscy nawiązujący do tradycji sowieckiej nie mieliby gdzie tego rodzaju prowokacji urządzać – mówi poseł Pięta. Polityczna kalkulacja PO Zdaniem polityków PiS-u Platforma Obywatelska specjalnie schowała pro- Wiktor Węgrzyn, komandor Rajdu Katyńskiego, stał się czołowym obrońcą „Nocnych Wilków”. jekt ustawy dekomunizacyjnej do szuflady, by nie denerwować elektoratu SLD. – PO do tej pory nie była zainteresowana dekomunizacją. Broniła pomnika „czterech śpiących”, honorowała majora KBW Zygmunta Baumana i zbrodniarza Wojciecha Jaruzelskiego. Platforma chce przejąć nie tylko lewacki i genderowy elektorat SLD, lecz także chce przejąć elektorat postkomunistyczny i ubecki. To pokazuje, że osoby wyrosłe na antypolskiej i bolszewickiej tradycji mają wpływ na polskie życie publiczne – podkreśla Stanisław Pięta. Jego zdaniem, należałoby rozważyć pomysł ściągnięcia do Polski szczątków osób zabitych w Katyniu i innych miejscach w dzisiejszej Rosji. – Powinniśmy na ten temat rozmawiać, bo dziś widać, że Rosja nawet przy tej okazji realizuje swoją antypolską politykę – podkreśla. – Nie rozumiem, jak niektórzy kandydaci na najwyższy urząd w państwie mogą sprzyjać rajdowi, który ma gloryfikować zbrodnie sowieckie. To depre- cjonowanie ofiar reżimu komunistycznego, a to sprzeczne z polską racją stanu. My musimy odrzucić dyrdymały związane z jakimś wyzwoleniem. Ponadto obecność „Nocnych Wilków” na terytorium Polski wiąże się z ryzykiem wielowariantowych prowokacji. To powinno skłaniać do podjęcia decyzji o zakazie wjazdu tej grupy do Polski – dodaje Pięta. Według niego, proponowane przez część narodowców witanie Rosjan „po słowiańsku” nazywa totalną aberracją. Rodziny Katyńskie oburzone Postawa Wiktora Węgrzyna, głównego komandora Rajdu Katyńskiego, który stał się w ostatnich dniach czołowym obrońcą „Nocnych Wilków” Putina, oburzyła członków Rodzin Katyńskich. – Pan Węgrzyn głosząc takie hasła, nie ma prawa występować pod naszym szyldem – stwierdziła Katarzyna Gadawska z Zarządu Kieleckich Rodzin Katyńskich. – Jestem oburzona wypowiedziami oraz postawą komandora Rajdu Katyńskiego. Pan Węgrzyn może sobie pić wódkę, z kim chce i gdzie chce, ale prywatnie – powiedziała portalowi Niezalezna.pl. – Występując pod szyldem ofiar, nie można jednocześnie bratać się z tymi, którzy chcą honorować okupantów, naszych katów. Jak można, używając w nazwie swojej organizacji słowa „katyński”, tłumaczyć zaangażowanie wojenne tych, którzy przyjeżdżają do nas uczcić kolegów-katów z Katynia, mordujących polskich bohaterów? – stwierdziła oburzona wypowiedziami komandora, które padły na antenie telewizji Republika. – To jakaś schizofrenia, i ja, jako potomek zamordowanych w Katyniu, takiemu zachowaniu stanowczo się sprzeciwiam – podsumowała. Akcję wjazdu „Nocnych Wilków” do Polski potępia również Agnieszka Markiewicz-Cybulska, prezes stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Białymstoku. – Jesteśmy przeciwko temu rajdowi, ale może być kłopot z podstawą prawną, by ich nie wpuścić. Nie ukrywam, że ja bym wykorzystała wszystkie kruczki prawne, by Rosjanie musieli spełnić maksymalne wymagania – mówi nam pani prezes. Jednocześnie zaznacza, że to jej prywatne zdanie. – Oni na pewno chcą nas prowokować. Należałoby nie nagłaśniać tego przejazdu, ale jednocześnie w pełni go monitorować – podkreśla. Mieszane uczucia ma również Zofia Pilecka-Optułowicz, córka rotmistrza Witolda Pileckiego, zasiadająca w komitecie honorowym Motocyklowego Rajdu Katyńskiego. – Mam ogromny dylemat. 29 kwietnia przy ścianie na ul. Rakowieckiej żegnam swoich rajdowców, którzy jadą z misją na Białoruś. Boję się o tych chłopaków – mówi. – Nie możemy dać się prowokować. W tej chwili rzeczywiście mamy trudną sytuację, bo działają różne siły, których jeszcze nie rozumiemy. Zbliżają się wybory. Naprawdę trudno o tym wszystkim mówić – dodaje. Komandor Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego Wiktor Węgrzyn nie chciał z nami rozmawiać. – Wszystko, co miałem do powiedzenia, już powiedziałem – skwitował. Na razie zachowania Rajdu Katyńskiego nie komentują również sponsorzy organizacji, wśród których można znaleźć: Ministerstwo Obrony Narodowej, Urząd ds. Kombatantów i Ofiar Represji oraz województwo małopolskie. 10 PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl GENEALOGIA ANDRZEJA DUDY \ Walka o wolność ojczyzny i trudne, nieraz tragiczne losy Niosąc historię pokoleń „Przeszłość mojej rodziny to typowe losy dobrych Polaków z różnych grup społecznych” – mówi Andrzej Duda. Postanowiliśmy to sprawdzić. Dotarliśmy do dokumentów, zdjęć i historii rodzinnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie... Sąsiadem rodziny Milewskich był Stanisław Kowalski, ojciec św. Faustyny, która właśnie w rodzinnej miejscowości doznała pierwszych objawień Jezusa Miłosiernego. Fot. arch. Janina i Jan Duda, rodzice kandydata na prezydenta Marcin Niewalda Piotr Strzetelski J an Duda i Janina Milewska poznali się w czasie studiów. Dzisiaj są profesorami Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jan, ojciec Andrzeja, miał wątpliwości, czy wiek 21 lat uprawnia go do podjęcia tak poważnej życiowej decyzji jak małżeństwo. Zasięgnął więc rady swojego ojca Alojzego, a ten odparł mu: „Pytanie nie brzmi: czy masz odpowiedni wiek, lecz czy poznałeś odpowiednią kobietę. Jeśli tak, to się żeń”. Dziadka Andrzeja Dudy charakteryzowała prosta ludowa mądrość. Jan Duda podobną mądrość i dobroć odnalazł również w swoim teściu Nikodemie Milewskim. Obie rodziny łączyło wiele, przede wszystkim podobne podejście do życia. Po mieczu Alojzy Duda, dziadek Andrzeja, był – według przekazów rodzinnych – prawnukiem osadnika wojskowego w Łącku niedaleko Nowego Sącza. Podczas poszukiwań genealogicznych natrafiliśmy na akty metrykalne, zdające się potwierdzać tę informację. Na cmentarzu parafialnym w Łącku udało się nam odnaleźć grób rodziców Alojzego – Jana i Rozalii, pradziadków Andrzeja, a w księgach parafii Zabrzeż – akt urodzenia dziadka Andrzeja. Z aktów tych dowiadujemy się, że był on synem Franciszka i Rozalii Kałużny. Odnalezienie aktu ślubu Franciszka Dudy z 1868 r. pozwoliło na ustalenie dalszych pokoleń rodziny. Jan Duda – ojciec Franciszka – jest najstarszym znanym przodkiem Andrzeja w linii męskiej. Według przekazów rodzinnych Jan Duda, urodzony w czasie zaborów na Śląsku, służył w wojsku austriackim. Po latach służby otrzymał spory kawałek ziemi właśnie w Łącku. Była to rola trudna, położona na przełęczy i usytuowana najwyżej we wsi. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok. Jan o przezwisku „Bławat”, od noszonego za uchem kwiatka, jako jedyny we wsi umiał czytać, często więc siadywał z sąsiadami na ławeczce przed domem i czytał im na głos artykuły z gazet. Według proboszcza z Zabrzeża Józef Duda, drugi syn Jana, był człowiekiem niezwykle aktywnym, udzielającym się spo- łecznie. Doprowadził m.in. do wybudowania mostu na Dunajcu. Był doskonałym konstruktorem i w obejściu swojego domu wykonał wiele inżynierskich usprawnień. Jan miał jeszcze dziewięcioro innych dzieci. Niestety, pięcioro najmłodszych zmarło w czasie zarazy w 1905 r. Wówczas ksiądz poradził mu, aby nadał nowo narodzonemu dziecku imię patrona młodzieży i studentów – św. Alojzego Gonzagi. Alojzy po skończeniu czerech klas szkoły powszechnej został wysłany „do terminu” na praktykę kuśnierską. Jego pierwszy mistrz jednak nie traktował go dobrze i zwyczajnie głodził. Uciekł więc od niego do Nowego Sącza. W 1942 r. poznał swoją przyszłą żonę Kingę Rams i rok później ożenił się z nią. Pochodziła z patriotycznej, góralskiej rodziny z okolic Nowego Sącza i Czarnego Dunajca. Jej ojciec Adam Rams wykonywał drobne prace usługowe w okolicznych wsiach, a matka Katarzyna Majka uprawiała skromne poletko. W 1943 r. rodzina Dudów przeżyła tragedię wojenną związaną z bratem Alojzego – Franciszkiem. Złożył on przysięgę w AK i walczył na Podkarpaciu. Oddział został zadenuncjowany i rozbity w obławie urządzonej przez gestapo, a nieliczni pozostali przy życiu partyzanci ujęci. W trakcie śledztwa Franciszek nie wydał nikogo i zginął zakatowany w więzieniu w Tarnowie. Miejsce jego pochówku do dziś pozostaje nieznane. Po kądzieli Rodzina Milewskich, matki Andrzeja, także służyła krajowi zarówno w Powstaniu Listopadowym i Styczniowym, jak i w okresie I i II wojny światowej. Do AK należeli Nikodem, dziadek Andrzeja, oraz jego rodzeństwo. Nikodem Milewski w swoich obszernych pamiętnikach spisał wszystko, o czym dowiedział się z licznych przekazów na temat przeszłości rodziny. Ród Milewskich wywodzi się z centralnej Polski. Najstarszą znaną osobą jest Grzegorz Milewski, inwalida wojenny, który w 1816 r. poślubił Mariannę Siewierską. Co ciekawe, akt ślubu został sporządzony w miejscowości Piątek, która obecnie jest geometrycznym centrum Polski. Według pamiętnika, teść Grzegorza był wojewodą siewierskim. Z aktu wynika jednak, że ojcem Marianny był Paweł Siewierski, ekonom. Jej matką była natomiast Zofia Dzierzbicka z parafii Modlna, gdzie właścicielem dwóch wsi był Szymon Dzierzbicki, wojewoda łęczycki. Szymon Dzierzbicki urodził się ok. roku 1720, mógł więc być dziadkiem Marianny. Jest bardzo prawdopodobne, że właśnie o niego chodzi w pamiętniku. Grzegorz Milewski był typowym ówczesnym szlachcicem, jak wielu innych zubożałym po rozbiorach. Wąsaty, średniego wzrostu, uwielbiał dzieci, jeździł na karym koniu, był patriotą i duszą towarzystwa. Jako weteran wojskowy był szanowany przez właścicieli ziemskich. Czy, jak czytamy w pamiętnikach, pochodził z Białostockiego, gdzie miał dwór – trudno zweryfikować. W Giecznie mógł być rezydentem, a może sam nabył w okolicach jakiś folwark. Dziewiętnastowieczny „Herbarz szlachty sieradzkiej” podaje, że był posesorem w miejscowości Socha. Rodzinne dramaty Grzegorz miał trzech synów – Nikodema, Leona i Ignacego, który po Powstaniu Listopadowym wyemigrował do Włoch, został księdzem, a następnie został wysłany do Ameryki. Leon, syn Grzegorza, podobnie jak ojciec zajmował się administracją i doglądaniem dóbr właścicieli ziemskich. Los okrutnie go doświadczył: stracił dziesięcioro dzieci, które umierały zaraz po urodzeniu. Za namową miejscowego proboszcza wystawił więc kapliczkę na skrzyżowaniu dróg. Kolejne urodzone potem dzieci, Helena i Aleksy, przeżyły. Leon prawdopodobnie wziął udział w Powstaniu Styczniowym i zmarł wkrótce po jego upadku. Dzieci pozostały pod opieką stryja Nikodema. Niestety, w 1876 r. w majątku pojawił się rosyjski generał Szulgin. Majątek tak mu się spodobał, że na jego mieszkańców rzucono podejrzenie o udział w spisku i majątek skonfiskowano. Sąsiadem rodziny Milewskich był Stanisław Kowalski, ojciec św. Faustyny, która właśnie tam, w rodzinnej miejscowości, doznała pierwszych objawień Jezusa Miłosiernego. Córka Leona, Helena, wcześnie wyszła za mąż i wyprowadziła się do Warszawy. Gdy rodzinny majątek został skonfiskowany, jej brat przeniósł się do stolicy. Aleksy był dobrze wykształcony, a zaprzyjaźniony gospodarz wyuczył go także ślusarki, zdobył więc konkretny zawód. Dzięki temu łatwo znalazł pracę w zakładach w Pruszkowie. Poznał tu młodą wdowę, Joannę Mrozowską, córkę weterana Powstania Styczniowego, organisty. Aleksemu i Joannie urodziło się czworo dzieci, z których Nikodem jest dziadkiem Andrzeja Dudy. Imię Nikodem wydaje się zresztą w rodzinie Milewskich charakterystyczne: np. Nikodem Milewski w połowie XVIII w. był proboszczem w Nasielsku, a inny – ekonomem w Mniewie. Dziadek Andrzeja Dudy, Nikodem Milewski, urodził się w 1894 r. Uczył się w szkole kolejowej w Pruszkowie. W 1914 r. rodzice zostali ewakuowani do Charkowa, a następnie do Petersburga. Tam Nikodem wcielony został do wojska rosyjskiego. Zdezerterował ze 117 p.p. w Smoleńsku i dostał się do Petersburga, gdzie zmienił dokumenty. Zdał maturę w Polskiej Macierzy Fot. arch. PUBLICYSTYKA Andrzej Duda z dziadkiem Alojzym Dziadka Andrzeja Dudy charakteryzowała prosta ludowa mądrość. Jan Duda podobną mądrość i dobroć odnalazł również w swoim teściu Nikodemie Milewskim. Obie rodziny łączyło wiele, przede wszystkim podobne podejście do życia 11 Szkolnej w 1917 r. Po wybuchu rewolucji rodzina wróciła do Warszawy. Tam, już jako student, w Rembertowie w 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego i wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Służył w Zarządzie Kwatermistrzowskim i kierował elektrownią wojskową. Ukończył Kurs Oficerów Gospodarczych w stopniu podchorążego. W roku 1922 został zwolniony z wojska w celu dokończenia studiów. Do 1939 r. pracował w Urzędzie Statystycznym. Był wielbicielem Marszałka Piłsudskiego, człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej i wielkiej mądrości życiowej. W czasie II wojny światowej wiele osób z rodziny Milewskich doświadczyło tragicznych losów. Matka Nikodema została wywieziona przez Niemców i jej losy do dzisiaj są nieznane. W 1940 r. zmarła na gruźlicę siostra Stefania. Brat Nikodema, Wiktor, walczył w partyzantce w województwie radomskim. Pod koniec wojny zaczął chorować i zmarł w 1949 r. Syn Nikodema, Lech, jako szesnastolatek walczył w Powstaniu Warszawskim. Osadzony w obozie koncentracyjnym w Mauthausen dożył wyzwolenia w 1945 r. Po wojnie Nikodem ożenił się. Z tego małżeństwa urodziła się m.in. córka Janina, inżynier chemik. Dzisiaj Janina Duda z domu Milewska, podobnie jak jej mąż Jan Duda, są profesorami. Oboje, jak wielu Polaków, noszą w sobie historię przeszłych pokoleń, walki o wolność ojczyzny i trudnych, nieraz tragicznych losów. (Więcej informacji www.genealogia.okiem.pl) REKLAMA 12 PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl O we znaki zapytania nie są może aż tak istotne dla jego oceny jak te dotyczące jego związków z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi czy roli w aferach Pro Civili i marszałkowej, ale jednak wątpliwości dotyczące także kwestii pochodzenia sprawiają, że postać Komorowskiego, która powinna przecież być już dawno prześwietlona przez biografów i historyków, pozostaje w gruncie rzeczy wciąż nieznana. GENEALOGIA PREZYDENTA \ W poszukiwaniu prawdziwej wersji historii rodzinnej Bronisława Komorowskiego Artur Dmochowski Nie z tych Komorowskich Według „Polityki” i oficjalnej, głoszonej przez samego Komorowskiego do 2010 r. wersji, miał on być przedstawicielem arystokratycznego rodu Komorowskich herbu Korczak, znanego od XIV w. i władającego znacznymi dobrami na południu Polski, m.in. Żywiecczyzną. Komorowski chwalił się na swojej stronie internetowej tytułem hrabiowskim, pochodzeniem ze starego i znamienitego rodu, nosił herbowy sygnet. To ten właśnie ród miał wśród swych członków m.in. XVIII-wiecznego Prymasa Polski i gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, dowódcę powstania warszawskiego. Jednak twierdzenia te wywołały gorącą debatę w środowisku genealogów i heraldyków. Pojawiły się w niej zarzuty, iż Komorowski faktycznie należy do innego rodu używającego tego nazwiska, ale wywodzącego się z Litwy, posługującego się herbem Dołęga i mającego znacznie skromniejszą historię. Co gorsza, badacze wskazali, że przodkowie Bronisława Komorowskiego zaczęli posługiwać się w XIX w. nienależącym się im tytułem i herbem, praw- Od Mieszka I do baraku pod Otwockiem Tydzień przed wyborami prezydenckimi w 2010 r. w tygodniku „Polityka” ukazał się obszerny artykuł, w którym korzenie rodowe Bronisława Komorowskiego wywodzono od… Mieszka I i litewskiego Wielkiego Księcia Giedymina, a także opisywano rzekome koligacje ówczesnego kandydata PO m.in. z Tadeuszem Kościuszką, Henrykiem Sienkiewiczem, Józefem Piłsudskim i… księżną Matyldą z Belgii. Tymczasem w rzeczywistości wokół pochodzenia aktualnego prezydenta jest sporo znaków zapytania Być może właśnie w baraku pod Otwockiem, gdzie dorastał, można doszukać się źródeł szczególnego poczucia humoru Komorowskiego, który np. radzi Obamie, by pilnował żony, albo mówi o Łodzi jako o „eldorado dla mężczyzn”. Fot. prezydent.pl dopodobnie wyłudzając je od zaborców na podstawie sfałszowanych dokumentów. Gdy pojawiły się te wątpliwości, Komorowski przestał powoływać się na swe hrabiowskie pochodzenie i nosić herbowy sygnet, a z jego strony internetowej zniknęły wszelkie informacje biograficzne. Komorowscy, z których wywodzi się prezydent, byli drobną szlachtą. Ród osiągnął pewne znaczenie jedynie na początku XVIII w., kiedy jeden z Komorowskich został senatorem. Potem jednak nastąpił upadek rodu. Rodzinnym majątkiem przodków prezydenta były Kowaliszki na Litwie. Znajdował się tam typowy szlachecki dwór, zbudowany na począt- Historia rodziny Bronisława Komorowskiego ciągle skrywa wiele niewiadomych ku XVIII w. i zburzony pod koniec XX w., w którym wychowało się kilka pokoleń Komorowskich. Ostatnim urodzonym w Kowaliszkach był Zygmunt, ojciec prezydenta (1925–1992). Kilka lat temu pojawiła się też jednak inna wersja historii rodzinnej Bronisława Komorowskiego, do dziś bardzo popularna w internecie. Według niej dziadkiem prezydenta miał być Rosjanin Osip Szczynukowicz, który w czasie wojny polsko-bolszewickiej dostał się do polskiej niewoli. Udało mu się zbiec i schronić właśnie w Kowaliszkach. Miał on zadenuncjować Komorowskich, a gdy zostali zabici przez bolszewików, przywłaszczył sobie ich nazwisko i majątek. Historia ta, której pochodzenie i źródła trudno ustalić, nie wydaje się jednak prawdopodobna, choćby z tej przyczyny, że wojnę 1920 r. przeżyli też inni, mieszkający poza Kowaliszkami krewni Komorowskich, którzy z łatwością zdemaskowaliby takiego uzurpatora. Po mieczu Ojciec prezydenta Zygmunt Komorowski jako kilkunastolatek znalazł się w 6. wileńskiej brygadzie Armii Krajowej. PUBLICYSTYKA Bronisław Komorowski na swojej zlikwidowanej stronie internetowej pisał: „Mój ojciec za czasów tzw. pierwszej okupacji sowieckiej i za okupacji niemieckiej działał w konspiracji (pseudo KOR), a od jesieni 1943 r. był w AK. Pod koniec wojny ojciec przebijał się do Polski razem z Łupaszką (mjr Zygmunt Szendzielarz). Złapali go bolszewicy z bronią w ręku, ale nie rozstrzelali jak stu innych, tylko wsadzili do więzienia. Za złoty pierścionek babuni strażnik wyprowadził go z celi, z której więźniowie trafiali pod stienku”. Także ta historia cudownego ocalenia żołnierza AK z oddziału Łupaszki, złapanego z bronią w ręku, może budzić pewne wątpliwości. Wiadomo przecież, że większość ujętych AK-owców mordowano lub zsyłano do łagrów. Nie jest to jednak historia nieprawdopodobna, gdyż faktycznie część osób, zwłaszcza najmłodszych, wcielano do tzw. Ludowego Wojska Polskiego. Jest też możliwe, że nawet nastolatek pochodzący z ziemiańskiej rodziny, więc siłą rzeczy lepiej wykształcony niż przeciętny oderwany od roli rekrut, jakich w armii Berlinga była większość, mógł szybko zostać oficerem. A tak właśnie się stało: Komorowski zakończył po kilku miesiącach szlak bojowy pod Dreznem w stopniu podporucznika. Co ciekawe, w tej samej jednostce służył młody Wojciech Jaruzelski. Nie jest więc wykluczone, że spotkali się podczas kilku miesięcy wspólnej walki. Po kądzieli W 1946 r. ojciec prezydenta poślubił w Łodzi Jadwigę Szałkowską (ur. 1921), córkę Antoniego i Czesławy z Zielińskich, którą poznał jeszcze w czasie wojny w Wilnie. Antoni Szałkowski był zawodowym oficerem – kapelmistrzem w stopniu kapitana. Pochodził ze szlachty zagrodowej herbu Szeliga. Rodzina zmieniała wielokrotnie miejsce zamieszkania wraz z przenoszonym z garnizonu do garnizonu ojcem. Tuż przed wybuchem wojny przeprowadzili się do Wilna. We wrześniu 1939 r. Szałkowski walczył nad Bzurą, a następnie trafił do oflagu. Czesława Zielińska, babcia prezydenta, pochodziła natomiast z Pomorza – z miejscowości Rożental koło Pelplina. Pracowała w okienku na poczcie. W oficjalnych życiorysach rodzice Bronisława Komorowskiego są przedstawiani jako naukowcy. Ojciec – jako afrykanista, socjolog i antropolog, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego. Matka – socjolog, autorka publikacji z zakresu socjologii rodziny i kultury. Jednak kariera naukowa ich obojga przebiegała w raczej nietypowy sposób. Kiedy bowiem skończyli studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu w 1950 r., nie zostali na uczelni jako pracownicy naukowi, lecz przez 10 lat klepali biedę, imając się różnych prac. Najpierw wyjechali do Obornik Śląskich, gdzie w 1952 r. urodził się przyszły prezydent. Jadwiga Komorowska „zahaczyła się”, jak sama mówi, m.in. w biurze biletów kolejowych oraz jako świetliczanka w domach dziecka i domach kultury. Zygmunt Komorowski pracował m.in. w Centrali Rybnej. W 1957 r. Komorowscy przenieśli się do Józefowa pod Otwockiem koło Warszawy. Tak opisuje ich ówczesne życie REDAKCJA POLECA Dorota KANIA Jerzy TARGALSKI Maciej MAROSZ ZAPRASZAJĄ NA PREMIERĘ KSIĄŻKI RESORTOWE DZIECI SŁUŻBY 29 KWIETNIA, GODZ.18.30, KLUB HYBRYDY, UL. ZŁOTA 7/9 Spotkanie poprowadzi dr hab. Sławomir Cenckiewicz matka prezydenta: „Z trójką małych dzieci musieliśmy się pomieścić w niewielkiej zawilgoconej kuchni, którą wynajmowaliśmy w mieszkaniu rodziny pewnego milicjanta (…). Za ścianą pani Olesia, prostytutka. Libacje prawie co noc”. Podobnie opisuje swe wczesne dzieciństwo Bronisław Komorowski: „Z jednej strony mieszkała prostytutka, z drugiej złodziej, a z trzeciej milicjant. To był barak lumpenproletariatu i ja w tym wyrastałem”. Prezydent opisuje też swe pierwsze zapamiętane przeżycia, które przypadły na tamten okres: oglądanie pijanej prostytutki, która rozbierała się na podwórku, na oczach dzieci. Być może tam właśnie, w baraku pod Otwockiem, można doszukać się źródeł szczególnego poczucia humoru Komorowskiego, który np. radzi Obamie, by pilnował żony, albo mówi o Łodzi zamieszkanej w większości przez kobiety, jako o „eldorado dla mężczyzn”. Zaskakujący awans Na przełomie lat 50. i 60. życie Komorowskich uległo jednak nagłej i dosyć zaskakującej zmianie. W 1959 r. dostali mieszkanie. W 1960 r. Jadwiga Komorowska otrzymała stypendium doktoranckie Polskiej Akademii Nauk i rozpoczęła – po dziesięciu latach od zakończenia studiów – karierę naukową. Podobnie jak jej mąż, który nieoczekiwanie dostał etat pracownika naukowego na Uniwersytecie Warszawskim. Co wtedy się wydarzyło? Co sprawiło, że Komorowscy zostali błyskawicznie przeniesieni z baraku lumpenproletariatu do świata ówczesnej elity? Sama Jadwiga Komorowska tłumaczy 13 to poleceniem ich przez znajomego ze studiów Józefowi Chałasińskiemu, znanemu socjologowi. Zatem szczęśliwy zbieg okoliczności? Trudno uznać to wytłumaczenie za do końca przekonujące. O ile Chałasiński mógł rzeczywiście ułatwić Komorowskim – znaną w PRL-u metodą „po znajomości” – rozpoczęcie kariery naukowej, o tyle trudno sobie wyobrazić, by mógł im – jak wtedy mówiono – „załatwić” przydział mieszkania, czyli dobra wyjątkowo trudno wówczas osiągalnego. Tej raptownej i zastanawiającej zmiany statusu społecznego rodziny prezydenta nie tłumaczy też odwilż 1956 r. Po pierwsze dlatego, że brak śladów, by ich wcześniejsza sytuacja życiowa była wynikiem jakichkolwiek represji, a po drugie – na początku lat 60. było już dawno po odwilży i zaczynał się raczej okres gomułkowskiego przykręcania śruby. Zygmunt Komorowski zmarł w 1992 r. Zdążył jeszcze po 1989 r. objąć stanowisko ambasadora w Bukareszcie – w ramach zorganizowanego w pierwszych latach III RP przez Bronisława Geremka i Krzysztofa Skubiszewskiego zaciągu, składającego się głównie z sympatyzujących z Unią Demokratyczną warszawskich naukowców. Po śmierci męża Jadwiga Komorowska powróciła w rodzinne strony – na Pomorze, gdzie mieszka do dziś. Niedawno tłumaczyła prasie, że syn nie odwiedził jej na święta Bożego Narodzenia, bo „Bronek ciągle jest zajęty”. Jak widać, nie tylko w genealogii obecnej „Pierwszej Damy”, Anny Komorowskiej z domu Dziadzia, znajdują się liczne znaki zapytania. Także historia rodziny samego prezydenta ciągle skrywa jeszcze wiele niewiadomych. ZAPRASZAMY 14 KRAJ Proces zabójcy Krzysztofa Zalewskiego, jednego z pierwszych ekspertów lotniczych, który podważał oficjalną wersję smoleńskiej katastrofy, nie dał odpowiedzi na żadne pytania. Nie wiadomo, dlaczego winny zbrodni zdecydował się na nią, nie wyjaśniono jego powiązań z Rosją ani z ludźmi byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. Wszystko wskazuje na to, że kolejna śmierć osoby, która zajmowała się katastrofą, pozostanie niewyjaśniona 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl PROCES \ 25 lat więzienia dla zabójcy Krzysztofa Zalewskiego Dorota Kania Maciej Marosz Niewyjaśniona śmierć smoleńskiego eksperta Cezary S. podczas procesu nie krył znacznej rozbieżności poglądów swoich i Krzysztofa Zalewskiego. Wykorzystał też wątek katastrofy smoleńskiej jako linię obrony. Fot. Marcin pegaz/Gazeta Polska K ilka dni temu, 17 kwietnia 2015 r., Cezary S. został skazany przez Sąd Okręgowy w Warszawie na 25 lat więzienia za zamordowanie w grudniu 2012 r. Krzysztofa Zalewskiego i usiłowanie zabójstwa drugiej z ofiar. Do zbrodni doszło w Warszawie 10 grudnia 2012 r., w miesięcznicę katastrofy smoleńskiej, w warszawskiej siedzibie spółki Magnum-X wydającej czasopisma poświęcone tematyce wojskowej. Ostrzegał przed grą Putina Krzysztof Zalewski, członek Prawa i Sprawiedliwości, był redaktorem naczelnym miesięcznika „Technika Wojskowa. Historia”. Od 10 kwietnia 2010 r. wielokrotnie wypowiadał się na temat katastrofy smoleńskiej i nie ukrywał swojego krytycyzmu wobec raportów MAK-u i komisji Jerzego Millera. Jako znawca i pasjonat lotnictwa był gościem I Konferencji Smoleńskiej, w której brali udział eksperci od katastrof lotniczych. Zalewski był jednym z bohaterów filmu Anity Gargas pt. „10.04.10”. Publicznie podawał w wątpliwość zapis czarnych skrzynek rządowego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. – W stenogramach są momenty, w których nie wiadomo, kto wypowiada daną kwestię, nie wiemy, co jest treścią wypowiedzi, są całe sekwencje, pod które można podłożyć wiele różnych elementów – mówi Krzysztof Zalewski z miesięcznika „Lotnictwo”. – Z zaprezentowanego stenogramu na dobrą sprawę nic nie wy- Niedługo przed śmiercią Krzysztof Zalewski odkrył związki Cezarego S. ze spółkami, we władzach których zasiadają Ukraińcy i Rosjanie nika. Nie pokazuje on, że był jakiś nacisk, ale też, że go nie było. Powoduje to, że sytuacja jest otwarta. Napis na stronie tytułowej, że jest to wariant nr 1, przygotowuje nas, że prawdopodobnie będą inne warianty – mówił „Gazecie Polskiej” w czerwcu 2010 r., ostrzegając, że Rosjanie rozpisali już scenariusz. – Co jakiś czas pojawiał się artykuł w rosyjskiej prasie, wypowiadali się rosyjscy fachowcy, którzy podając po kawałku fragmenty stenogramów, tworzyli obraz błędu pilota i nacisków. Potem wykorzystywała to prasa polska, gdzie też wypowiadali się różni eksperci, którzy budowali podobny obraz. Następnie rosyjskie media cytowały te fragmenty, podając, że Polacy już stwierdzili, iż przyczyną był błąd pilota. Możemy sądzić, że podobne działania będą podejmowane nadal – podkreślał Krzysztof Zalewski. Zbrodnia i kara Do zbrodni doszło w miesięcznicę katastrofy smoleńskiej, 10 grudnia 2012 r. Na warszawskiej Pradze odbyło się spotkanie Cezarego S., prezesa spółki, oraz dwóch pozostałych członków jej zarządu. Sąd nie miał wątpliwości, że prezes wydawnictwa Cezary S. dokonał zabójstwa, zadając 17 ran nożem wiceszefowi zarządu Krzysztofowi Zalewskiemu. Sąd podkreślił, że ustalił bez wątpliwości, iż zanim Zalewski został zaatakowany nożem przez S., ten zdetonował granat obronny. W wyniku eksplozji ucierpiały trzy osoby: sprawca, Zalewski oraz trzeci z członków zarządu Andrzej U. Jak wynika ze śledztwa prokuratury, tego dnia w siedzibie wydawnictwa odbywało się spotkanie zarządu, podczas którego doszło do nieporozumień na tle finansowym. Sąd ogłaszając wyrok, wskazał też na różnicę poglądów politycznych S. i jego ofiary. W siedzibie Magnum-X policja znalazła duże ilości broni, amunicji, materiałów wybuchowych, m.in. granatów. Pracownika, który był właścicielem tego arsenału, policja… zwolniła do domu – po przedstawieniu mu zarzutów. Z kolei w mieszkaniu Cezarego S. znaleziono m.in. wyrzutnie RPG, duże ilości amunicji, granatów i broni krótkiej. Oskarżony Cezary S. nie przyznał się do winy. Rzucił za to podejrzenia na zamordowanego Krzysztofa Zalewskiego. Zaprzeczał, aby to on miał zdetonować granat. Przyznał, że zadał ciosy zamordowanemu, lecz miał to rzekomo robić w obronie własnej, w pierwszej kolejności ugodzony nożem przez Zalewskiego. Taką wersję zdarzeń przedstawiał sądowi adwokat podejrzanego, mec. Grzegorz Majewski, znany z innej sprawy jako pełnomocnik gen. Czesława Kiszczaka sądzonego za zbrodnie komunistyczne. Sąd całkowicie podważył wersję oskarżonego, KRAJ uznając jego sprzeczne wyjaśnienia za niewiarygodne. Cezary S. podczas procesu nie krył znacznej rozbieżności poglądów swoich i Krzysztofa Zalewskiego. Jako oskarżony składał w procesie wyjaśnienia na pierwszej rozprawie i zeznał wtedy, że Krzysztof Zalewski był według niego człowiekiem o specyficznych przekonaniach. Wykorzystał też wątek katastrofy smoleńskiej jako linię obrony. W procesie dezawuował poglądy i opinie Krzysztofa Zalewskiego. Na mocy wyroku oskarżony ma również wypłacić zadośćuczynienie w wysokości 50 tys. zł wdowie po Krzysztofie Zalewskim. W procesie występuje ona jako jeden z oskarżycieli posiłkowych, a jej pełnomocnikiem jest mec. Piotr Kwiecień. Pomoc prawną zapewnia jej Fundacja Niezależne Media. 15 SMOLEŃSK \ Nawigatorzy z Dęblina bronią załogi Tu-154 Kłamstwem w polskich pilotów Przez media przetoczyła się nowa fala ataków na polską załogę Tu-154. Zarzuca się jej, że nie miała wystarczających umiejętności i uprawnień do lotu do Smoleńska. – To propagandowe kłamstwo – mówią „Gazecie Polskiej” doświadczeni wojskowi nawigatorzy kmdr Wiesław Chrzanowski i kmdr Kazimierz Grono Wątpliwości Przez cały okres prokuratorskiego śledztwa oraz procesu śledczy nie wyjaśnili wątpliwości, które pojawiły się w tej sprawie. Między innymi w procesie nie znalazło się miejsce na zbadanie interesów S. na wschodzie. Prokuratorzy zawęzili sprawę, zajmując się wyłącznie zdarzeniami z 10 grudnia 2012 r., kiedy to dokonano zabójstwa. Tymczasem kilka dni przed śmiercią Krzysztof Zalewski odkrył, że jego wspólnik Cezary S. stoi za powołaniem kilku spółek, w których władzach zasiadają m.in. obywatele Ukrainy i Rosji. Do tych firm miały być transferowane pieniądze z firmy Magnum-X, w której zarządzie byli Zalewski oraz Cezary S. Firmy, o których mowa, miały się zajmować poligrafią. Jedna z nich ma siedzibę w Krakowie, dwie w Warszawie, a w ich władzach zasiadała m.in. Ukrainka Oksana K., konkubina Cezarego S., oraz osoby zajmujące się militariami. Ważnymi postaciami w redakcjach wydawnictw spółki Magnum-X były osoby ze środowiska dawnych wojskowych. Przykładowo Andrzej Kiński występuje w raporcie z weryfikacji WSI, a Jerzy Gruszczyński to emeryt – oficer LWP, szef wydawnictwa w okresie, kiedy został zamordowany Krzysztof Zalewski. Andrzej Kiński występuje w raporcie w kontekście podejmowanych przez żołnierzy WSI działań wobec środowiska dziennikarskiego, których „zasadniczym celem było kreowanie określonego obrazu danego zdarzenia bądź zjawiska. Zazwyczaj działo się to wówczas, gdy w grę wchodziły interesy WSI lub mające z nimi związek. Stosowaną zazwyczaj w tego typu działaniach metodą było prowadzenie przez oficerów WSI rozmów z dziennikarzami, którym przekazywano określone informacje, bądź podsyłanie dziennikarzom – zazwyczaj przez osoby trzecie – przygotowanych przez siebie materiałów informacyjnych” – czytamy w raporcie. Jako przykłady takich działań raport wymienia publicystykę współpracowników WSI, m.in. osoby o pseudonimie „Skryba” (miał nim być właśnie Andrzej Kiński). Na skutek eksplozji Cezary S. został ciężko ranny, w stanie krytycznym przewieziono go do szpitala. Wybuch uszkodził mu dłoń, tak że trzeba było ją amputować. Cezary S. został też poważnie ranny w brzuch. Ani w śledztwie, ani podczas procesu nie wyjaśniono, jak to możliwe, że w takim stanie Cezary S. mógł jeszcze zamordować wspólnika. Grzegorz Wierzchołowski W edług telewizji TVN24, która „dotarła” do dokumentów prokuratury wojskowej, załoga Tu-154 nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r., a piloci byli fatalnie wyszkoleni. Co najważniejsze – jak mogliśmy przeczytać na portalu Gazeta.pl – kpt Protasiuk „nie odbył ćwiczeń z lądowania przy wykorzystaniu nieprecyzyjnych urządzeń – a właśnie taka sytuacja miała miejsce pod Smoleńskiem”. Stwierdzenia te to zresztą żadna nowość – o tym, że załoga tupolewa (oprócz technika pokładowego) nie miała rzekomo 10 kwietnia 2010 r. ważnych uprawnień do wykonywania lotów na Tu-154M, pisała już w 2011 r. komisja Millera w swoim raporcie. To było podejście precyzyjne Prokuratura – a za nią mainstreamowe media – od dłuższego czasu powtarzają przy tym jak mantrę, że podchodzenie do lądowania w Smoleńsku przez załogę Tu-154 odbywało się w systemie nieprecyzyjnym (przy takim podejściu – trudniejszym od precyzyjnego – odpowiedzialność za wszelkie błędy spoczywa na pilotach). Takimi twierdzeniami zdumieni są wojskowi nawigatorzy kmdr Wiesław Chrzanowski i kmdr Kazimierz Grono – wieloletni wykładowcy szkoły w Dęblinie. – Podczas podejścia nieprecyzyjnego załoga wykorzystuje wyłącznie dwie radiolatarnie, bliższą i dalszą, oraz reflektory APM. Tymczasem w Smoleńsku piloci ściśle współpracowali z wieżą, która każdorazowo wydawała im zgodę na zniżanie, na wykonywanie zakrętów oraz na wejście na kurs i ścieżkę lądowania. Załoga „kwitowała” też podawane przez kontrolerów odległości, podając wysokość, na której się znajduje. Na stenogramach z wieży, opublikowanych przez komisję Millera, a potem Instytut Ekspertyz Sądowych, z ust kierownika lotów wprost padają stwierdzenia o „sprowadzaniu” samolotu. Taka wzajemna współpraca pilotów i kontrolerów jest określana jako podejście precyzyjne – mówi „GP” kmdr Wiesław Chrzanowski. Wojskowy nawigator podkreśla jeszcze jedną istotną rzecz. – Podczas podejścia Tu-154 używano w Smoleńsku systemu radiolokacyjnego RSL/RSP-6M2. Literatura polska, rosyjska i zachodnia jednoznacznie określa ten system jako precyzyjny. Kiedy słyszę więc ostatnio komentarze, że załoga wykonywała w Smoleńsku podejście nieprecyzyjne, bo nie było tam systemu ILS, mogę użyć tylko jednego słowa: to kłamstwo – tłumaczy kmdr Chrzanowski. Uprawnienia i doświadczenie Nawigatorzy z Dęblina jako niezrozumiałe uważają też zarzuty dotyczące rzekomo niewielkiego doświadczenia załogi. Biegli prokuratury stwierdzili na przykład, że kpt. Arkadiusz Protasiuk miał minimalne doświadczenie jako pierwszy pilot Tu-154. – Protasiuk wylatał na Tu-154 niemal 3000 godzin, w tym prawie 500 jako pierwszy pilot. Nie wiem, jak z kogoś takiego można robić pilota o minimalnym doświadczeniu – mówi „GP” kmdr Chrzanowski. Warto tu przypomnieć ustalenia „Naszego Dziennika” z 2012 r. Otóż kpt. Protasiuk w 2009 r. przeszedł specjalistyczne szkolenie w procedurach precyzyjnego i nieprecyzyjnego podejścia na Embraerach 175 organizowane przez Swiss Aviation Training Ltd. z Zurychu. Towarzyszył mu II pilot z tupolewa – mjr Robert Grzywna. „Obaj piloci wojskowi uzyskali lepsze wyniki niż trenujący równolegle z nimi cywile z PLL LOT. W ćwiczeniach praktycznych na symulatorze Protasiuk i Grzywna wypadli znacznie lepiej niż średnia. Nie musieli powtarzać żadnego z zadań” – opisał wyniki szkoleń „Nasz Dziennik”. O umiejętnościach kpt. Protasiuka świadczy chociażby lądowanie 24 stycznia 2010 r., kiedy jako I pilot wylądował nocą samolotem Tu-154 nr 101 na wojskowym Okęciu. Lot z Haiti był wielogodzinny, a w jego trakcie okazało się, że maszyna ma uszkodzony blok sterowania. Mimo to kpt. Protasiuk wylądował, a za udział w misji został odznaczony. Należy dodać, że ani komisja Millera, ani prokuratura nie wskazała, w jaki sposób nieprawidłowości formalne w szkoleniu Protasiuka wpłynęły na tragiczny koniec lotu do Smoleńska. Bałagan? Wina Klicha Podobne zarzuty – nieposiadania uprawnień – kierowane są dziś wobec II pilota mjr. Roberta Grzywny i technika pokładowego Roberta Ziętka, który przecież miał wieloletnie doświadczenie jako pilot. Mówienie o „nieposiadaniu uprawnień” jest tu znacznym nadużyciem, bo załoga uprawnienia miała, tyle że według komisji Millera i prokuratury uzyskała je, łamiąc niektóre formalne procedury. – Zarzucanie braku doświadczenia pilotom, którzy mieli wylatane tyle godzin, jest skandaliczne. Nie mówi się przy tym, że załoga to absolwenci Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, w której jednym z podstawowych ćwiczeń było lądowanie według systemu RSL – czyli tego, którego używano w Smoleńsku – mówi kmdr Wiesław Chrzanowski. Nikt oczywiście nie ma wątpliwości, że przymykanie oczu na niektóre procedury formalne w 36. specpułku było faktem i wynikało z niedoborów kadrowych oraz organizacyjnych. Ale próba obarczenia odpowiedzialnością za ten stan rzeczy pilotów i dowódcy Sił Powietrznych RP gen. Andrzeja Błasika jest wyjątkowo podła. Już w 2012 r. „Rzeczpospolita” opublikowała treść dokumentów, które wskazują, że już dwa lata przed katastrofą smoleńską szefowie Sił Powietrznych próbowali zaalarmować premiera o niedoinwestowaniu i brakach kadrowych w pułku wożącym VIP-ów. Kierowane do premiera pismo – sporządzone na polecenie gen. Błasika przez jego zastępcę, gen. dyw. Krzysztofa Załęskiego – zablokował jednak ówczesny minister obrony Bogdan Klich. Notatka sporządzona przez gen. Załęskiego po spotkaniu z Klichem mówi wszystko: „W trakcie dyskusji Pan Minister wielokrotnie wyrażał zdecydowane niezadowolenie z treści zawartych w przesłanym raporcie”. 16 KRAJ 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl ARMIA \ Mobilizacja na wypadek konfliktu zbrojnego z Rosją Polskie gry wojenne Ministerstwo Obrony Narodowej przygotowuje Polskę do ewentualnego konfliktu z Rosją. Nie tylko zmienia prawo, lecz także sprawdza stan rezerw i przerzuca jednostki bliżej wschodniej granicy Piotr Nisztor Dostosowanie przepisów prawa Jednym z elementów takich przygotowań ma być zmiana przepisów stosowanych w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa Polski. Mają być one dostosowane do obecnie panujących realiów. Wiele z nich pochodzi bowiem jeszcze z PRL (z lat 60. czy 70.) i nie było nigdy nowelizowanych. O nowelizacji przepisów na wypadek zagrożenia w ubiegłym tygodniu pisał „Dziennik Gazeta Prawna”. Według gazety od 2014 r. MON wydało 81 rozporządzeń w tym zakresie. W planach jest kolejnych 49 projektów, w tym ten dotyczący gotowości obronnej państwa, ochrony granic czy warunków i trybu zakwaterowania wojsk obcych i ich personelu cywilnego na terytorium RP. „DGP” wskazuje, że m.in zaktualizowano również wykaz obiektów i mienia ruchomego, które mogą być wykorzystane przez armię w czasie wojny. Według gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego wiceministra obrony narodowej, działania MON to tylko kosmetyka. – Obowiązująca ustawa zasadnicza pochodzi z 1967 r. i było do niej ponad 200 poprawek. Od niepamiętnych czasów jest wyłącznie poprawiana. Tymczasem powinna być po prostu zmieniona – mówi w rozmowie z „GP”. – Niestety, z tego co wiem, MON nie ma takich planów, a przecież ustawa ta ma prawie 50 lat i dotyczy zupełnie innych realiów – podkreśla generał. Powszechny pobór na razie niepotrzebny Z założenia nowelizacja przepisów przygotowywana przez MON ma też ułatwić ewentualne przywrócenie po- Fot. Filip Blazejowski/Gazeta Polska S ytuacja na wschodzie Ukrainy oraz agresywna polityka Rosji od dłuższego czasu spędzają sen z powiek urzędnikom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo Polski. Wprawdzie oficjalnie przedstawiciele Ministerstwa Obrony Narodowej czy Biura Bezpieczeństwa Narodowego twierdzą, że agresja Rosji na Polskę jest mało prawdopodobna, to jednak po cichu polska armia przygotowuje się do ewentualnego konfliktu z Rosją. „Nie wolno nam lekceważyć zagrożeń. Trzeba pamiętać o tym, że po latach pokoju nagle jedno państwo zaczęło siłą zmieniać granice innego kraju. Z tego musimy wyciągać wnioski” – tłumaczył na początku marca w programie „Tomasz Lis na żywo” Tomasz Siemoniak, wicepremier i minister obrony narodowej. W ramach przygotowań do ewentualnego konfliktu z Rosją MON stara się wzmocnić obsadę jednostek wojskowych na wschodzie. W tym celu nie tylko zamierza zwiększyć ich liczebność, lecz także dozbroić, przerzucając tam m.in. sprzęt pancerny. wszechnego poboru do armii, który w 2009 r. zawiesił ówczesny szef resortu obrony Bogdan Klich. Na razie jednak ani rząd, ani prezydent nie przewidują zwiększenia liczebności wojska. – Nie ma potrzeby, żebyśmy w czasie pokoju utrzymywali jakąś wielką armię z powszechnego poboru – tłumaczył w TVP Info gen. Stanisław Koziej, szef BBN. – Dzisiaj nie ma takiej potrzeby, nie przewidujemy powszechnego poboru. Natomiast musimy mieć przygotowane rezerwy, gdyby zaszła konieczność rozwinięcia armii na większą skalę. To zadanie jedno z ważniejszych – podkreślał. Zdaje sobie z tego sprawę MON, które zintensyfikowało ćwiczenia rezerwistów. Na podstawie jednego z rozporządzeń resort umożliwił przeszkolenie w tym roku 20 tys. z nich. Pod koniec marca na przykładzie wytypowanej jednostki (MON nie ujawnił, o którą chodziło) sprawdzono w trybie pilnym stawiennictwo rezerwistów. Karty mobilizacyjne otrzymało wówczas 500 osób, które w ciągu maksymalnie 4 godzin miały dotrzeć do jednostki, a następnie po umundurowaniu i wyposażeniu rozpocząć ćwiczenia z żołnierzami służby czynnej. Jak udała się mobilizacja? – Stawiennictwo było bardzo dobre. Ćwiczenia te nie miały jednak większego znaczenia. Były tylko na pokaz, a cała sytuacja poprawiła chyba tylko samopoczucie niektórym wojskowym – uważa gen. Skrzypczak. Takich ćwiczeń powinno być dużo więcej. W sumie w zasobach rezerw figuruje prawie 7 mln osób w wieku między 19 a 60 rokiem życia. Tylko niewielki odsetek z nich został przeszkolony. Z oficjalnych danych wynika, że było to niespełna 10 tys. rezerwistów. Wzmacnianie wschodnich garnizonów W ramach przygotowań do ewentualnego konfliktu z Rosją MON stara się też wzmocnić obsadę jednostek wojskowych na wschodzie, które obecnie liczą 30 proc. możliwej liczby żołnierzy. W tym celu nie tylko zamierza zwiększyć ich liczebność, lecz także poważnie dozbroić, przerzucając tam m.in. sprzęt pancerny. Jak dokładnie wygląda ten plan? – To jedna z najściślej strzeżonych tajemnic ze względu na to, że jest istotnym elementem strategii dotyczącej obrony kraju – mówi nasz rozmówca z MON. Generał Skrzypczak przyznaje, że idea wzmocnienia znajdujących się na wschodzie jednostek jest bardzo dobra. – Jeśli wszystko przebiegałoby zgodnie z planem i udałoby się przygotować, wyposażyć i przeszkolić tych żołnierzy, wówczas w ciągu najbliższych dwóch lat bylibyśmy w stanie odeprzeć pierwsze uderzenie na wschodzie, opóźniając przemarsz przeciwnika do Wisły, aż otrzymamy wsparcie NATO – podkreśla były wiceminister. Jest jednak sceptyczny co do działań MON podejmowanych w tym zakresie. – Liczebność armii w czasie pokoju powinna wynosić 120 tys. żołnierzy. Tymczasem jest tylko 100 tys., a to oznacza, że istnieje 20 tys. wakatów. W pierwszej kolejności MON powinien rozwiązać tę kwestię i powołać odpowiednią liczbę żołnierzy – tłumaczy gen. Skrzypczak. Według niego na przeszkodzie stoją wojskowi, którzy czerpią z tego wymierne korzyści. – Nikomu nie zależy, aby uzupełnić 20 tys. wakatów, bo co roku pieniądze przeznaczone na ten cel idą faktycznie na nagrody – dodaje generał. PUBLICYSTYKA 17 REFORMA EDUKACJI \ Ofiary rządowego uporu Kolektywizacja sześciolatków Reforma rolna wdrażana była przez siedem lat. Siódmy rok z rzędu wprowadzana jest też reforma obniżenia wieku szkolnego. Historia lubi się powtarzać. Warto zawalczyć o swoje dziecko i postarać się o odroczenie obowiązku szkolnego Od września sześciolatki w wielu szkołach będą chodzić nawet na trzy zmiany. Na sale lekcyjne przebudowywane będą gabinety dyrektorów, biblioteki, a nawet pomieszczenia dla woźnych. Na warszawskiej Białołęce głośno o szkole, w której jest już teraz 16 klas pierwszych. Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska Karolina Elbanowska prezes Fundacji Rzecznik Praw Rodziców S iedem długich lat kolektywizacji ziemi w Polsce nie przyniosło rezultatów oczekiwanych przez władze PRL. Chłopi nie poddali się propagandzie i nie oddali ziemi do PGR-ów. Nie podziałało przekonywanie, że „tak jest na Wschodzie”, obok innych, bardziej brutalnych argumentów. Polscy chłopi uchronili nie tylko swoją ojcowiznę, ale też gospodarkę całego kraju przed jeszcze głębszą zapaścią. PRL się skończył. Dziś mamy inne reformy i inne argumenty, ale władza, tak jak wtedy, działa podobnie, demolując życie obywateli i całe państwo. Reforma obniżenia wieku szkolnego wprowadzana jest pod powtarzanym jak mantra hasłem, że „tak jest na Zachodzie”. Tak naprawdę rząd chce przyspieszyć edukację naszych dzieci, by szybciej szły do pracy i zasypywały swoimi składkami dziurę w budżecie i ZUS. „Obywatelski” przymus Toporności, z jaką „obywatelska” partia władzy traktuje obywateli, nie powstydziliby się propagandyści „ludowej” władzy wprowadzający reformę rolną. Partia „obywatelska”, jak nazwa wskazuje, uważa się za kwintesencję obywatelskości i sami obywatele są już potrzebni tylko do zatwierdzania jej decyzji przez aklamację. Rodzice sześciolatków zebrali prze- ciw wywłaszczaniu ich z praw rodzicielskich 1,6 mln podpisów. Partyjni notable stwierdzili, że brakuje jeszcze 30 mln podpisów (sic!) i odrzucili w marcu tego roku kolejny, trzeci już społeczny projekt w tej sprawie. Partia przecież wie najlepiej, co jest dobre dla dzieci. Polskich rodziców próbuje się wbić w kompleksy: „Czy wasze dzieci są głupsze od tych na Zachodzie?”. Prymitywny argument, obliczony na niewiedzę odbiorcy, nie trzyma się faktów. Sztywny obowiązek dla młodszych dzieci obowiązuje tylko w 14 z 28 państw Unii. Mali Duńczycy, Finowie, Szwedzi, Litwini, Bułgarzy, Estończycy i Łotysze rozpoczynają edukację w wieku 7 lat. Dzieci urodzone np. w lipcu 2009 w Austrii, Liechtensteinie, Czechach, na Węgrzech, w Słowacji czy Niemczech, rozpoczynają edukację dopiero w kolejnym roku szkolnym. Edukacyjnym wzorem z Sevres jest dla naszych władz Wielka Brytania, gdzie do szkół posyła się pięciolatki. Efekty są opłakane: pięciokrotnie wyższa od unijnej średniej skala niepowodzeń szkolnych i podobny rekord w ponurej statystyce szkolnej przemocy. Z drugiej strony mamy Finlandię, która ma w szkole siedmiolatki i system edukacyjny uważany za najlepszy na świecie. Podstawowa szkoła wieczorowa Od września do klas pierwszych ma trafić dwa razy więcej pierwszaków niż zwykle. Forsowany przez partię rządzącą obowiązek szkolny obejmie dzieci urodzone pod koniec roku, które 1 września będą miały dopiero 5 lat Sztywny obowiązek edukacji sześciolatków wprowadzany jest w najmniej odpowiednim demograficznie momencie. Roczniki 2008 i 2009 są bowiem najliczniejsze od 16 lat. Od września sześciolatki w wielu szkołach będą chodzić nawet na trzy zmiany. Na sale lekcyjne przebudowywane będą gabinety dyrektorów, biblioteki, a nawet pomieszczenia dla woźnych. Na warszawskiej Białołęce głośno o szkole, w której jest już teraz 16 klas pierwszych. Ale rekord padnie prawdopodobnie w szkole na Bemowie, gdzie zabraknie liter alfabetu na oznaczenie wszystkich oddziałów dla pierwszaków. Nie lepiej jest w innych miastach. „Gazeta Krakowska” cytuje matkę ze szkoły na Ruczaju: „Żartem można by powiedzieć, że dzieci będą się uczyć w systemie wieczorowym. Jednak nikomu nie jest do śmiechu. To oznacza, że idąc do pracy, będę zostawiać dziecko w świetlicy rano, a ono będzie zaczynać zajęcia np. o godz. 14 i kończyć o 18”. Jak się przebić Sztywny obowiązek szkolny obejmie też dzieci urodzone pod koniec roku, które 1 września będą miały dopiero 5 lat. Różnica wieku między uczniami w jednej klasie wynosić może nawet dwa lata. Rodziców czeka codzienna walka o to, by dziecko chciało usiąść do lekcji i choć trochę nadgonić pędzący program. A to wszystko z maluchem zmęczonym po wielu godzinach spędzonych w przepełnionej świetlicy i lekcjach kończących się w porze wieczorynki. Niektórzy będą się dziwić, że przecież miała być nauka przez zabawę, a moje dziecko musi żmudnie ćwiczyć kaligrafię. Inteligentne dzieci, które nie mają jeszcze gotowości szkolnej, czyli dojrzałości systemu nerwowego, odpowiedniej koordynacji ciała, gotowości oka, słuchu, ukształtowanej mowy oraz gotowości emocjonalnej, będą się wycofywać, wpadając w apatię, albo odreagowywać stres za pomocą agresji. Od początku otrzymają łatkę gorszych i niegrzecznych. Skutki tej reformy odczują nie tylko rodzice, ale ostatecznie my wszyscy. Badania naukowców z niemieckich uniwersytetów dowodzą, że dzieci zbyt wcześnie wysłane do szkoły z większym prawdopodobieństwem zasilą najniżej płatne stanowiska pracy. Dziecko, które wbrew swoim naturalnym uwarunkowaniom będzie zmuszane do siedzenia w ławce, straci motywację do nauki w dalszych etapach edukacji. System ukradnie mu szansę na odniesienie sukcesu. Efektem będzie obniżanie jakości kształcenia. Reforma rolna wdrażana była przez siedem lat. Siódmy rok z rzędu wprowadzana jest też reforma obniżenia wieku szkolnego. Historia lubi się powtarzać. Warto zawalczyć o swoje dziecko i postarać się o odroczenie obowiązku szkolnego. Na stronie rzecznikrodzicow.pl jest specjalny poradnik oraz telefoniczne dyżury ekspertów, którzy w razie potrzeby pomogą przebić się przez mur systemu. A już niedługo wybory... 18 KRAJ Rozpad Platformy Obywatelskiej lub Bronisław Komorowski na jej czele, praktycznie pewna wygrana PiS w wyborach parlamentarnych, a w perspektywie zagranicznej polityka będąca kontynuacją myśli śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego – taki scenariusz rysuje się przed Polską, gdyby Bronisław Komorowski nie uzyskał reelekcji. Jak duże są szanse, że Komorowski faktycznie przegra? 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl POLITYKA \ Prezydent Duda to koniec Platformy Obywatelskiej Magdalena Michalska Jeśli Komorowski przegra… Sztab Komorowskiego zaczyna zdawać sobie sprawę, że walka o prezydenturę może być bardzo trudna. Jak mówi nasz informator, niegdyś związany z warszawską PO, nawet z wewnętrznych badań sztabu urzędującego prezydenta wynika, że dojdzie do drugiej tury. Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska C hociaż na początku wyścigu prezydenckiego wiele wskazywało na to, że Komorowski uzyska reelekcję już w pierwszej turze, to praktycznie wszystkie sondaże, jakie pojawiają się w ostatnich tygodniach, wskazują na to, że dojdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. Na przykład z sondażu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych (IBRIS), przeprowadzonego dla Polskiego Radia, wynika, że Bronisław Komorowski na niecały miesiąc przed wyborami może liczyć na 41,8 proc. poparcia, a kandydat PiS-u Andrzej Duda na 27,2 proc. głosów wyborców. I chociaż według prognoz przedwyborczych faworytem jest Komorowski, to należy pamiętać, że w 2005 r. pierwszą turę wygrał Donald Tusk, by następnie w drugiej zostać pokonanym przez śp. Lecha Kaczyńskiego. „Stary Bronek” powrócił Co znaczące, nawet sztab Komorowskiego zaczyna zdawać sobie sprawę, że walka o prezydenturę może być bardzo trudna. Jak mówi nasz informator, niegdyś związany z warszawską PO, nawet z wewnętrznych badań sztabu urzędującego prezydenta wynika, że dojdzie do drugiej tury. – Oni oczywiście cały czas robią dobre miny do złej gry, ale już przygotowują się do drugiej tury. Przegranej jednak nie rozważają, z tych wewnętrznych sondaży im wychodzi, że w drugiej turze jednak będzie wygrana – relacjonuje. Zarazem jednak nasze źródło opisuje nastroje w sztabie. – Kiedy pojawiły się nagrania po- Jaki status w PO czeka Grzegorza Schetynę, gdyby Bronisław Komorowski przegrał wybory prezydenckie? kazujące, jak prezydent podczas wystąpienia wciąż wraca do „specjalisty od kur”, jedna z osób stwierdziła, że oto powrócił „stary, dobry Bronek”. – Jak go nie pilnują, to nigdy nie wiadomo, z czym wyskoczy – tłumaczy. Osoba związana z warszawską PO twierdzi, iż wśród ludzi Schetyny panuje przekonanie, że Komorowski i tak wygra. – Zarazem Schetyna, chociaż przez długi czas był uważany za jednego z najbardziej związanych z prezydentem ludzi PO, zaczął już grać we własną grę: im mniejszą różnicą głosów wygra Komorowski, tym będzie słabszy. A Schetyna cały czas ma ambicje, by zostać szefem PO, więc nie chce być zależny od silnego prezydenta. Proszę zwrócić uwagę, że jeden z głównych schetynowców, minister Andrzej Halicki, personalnie prawie nie atakuje Dudy – mówi nasz informator. Także druga z głównych frakcji w PO – ludzie skupieni wokół premier Ewy Kopacz, niespecjalnie przykładają się do kampanii. Jej ludzie tracą siły na… podgryzanie schetynowców. Jak tłumaczą nam osoby z warszawskiego samorządu, Ewa Kopacz może bowiem obecnie liczyć na lojalność nie tylko takich osób jak Małgorzata Kidawa-Błońska, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, Cezary Grabarczyk czy Michał Boni. Po jej stronie stoi także np. były sojusznik Schetyny Marcin Kierwiński, którego uczyniła szefem swojego Gabinetu Politycznego. – Kierwiński robi wszystko, by przejąć wpływy Andrzeja Ha- lickiego na Mazowszu, bo w samej Warszawie praktycznie już je przejął. Zresztą z trzęsącą warszawską Platformą Hanną Gronkiewicz-Waltz Kierwiński się kłócić nie będzie, bo ich relacje są świetne. Tak bardzo, że ona prywatnie mówi o nim „mój Marcinek” – relacjonuje nasze źródło. Jeśli Komorowski przegra, stracą Kopacz i Schetyna Co stanie się z PO, jeśli Komorowski faktycznie przegra? Zarówno politycy opozycji, jak i politologowie i publicyści są przekonani, że oznaczałoby to poważne problemy dla partii rządzącej. – Doprowadziłoby do przetasowań w Platformie Obywatelskiej. Rozpoczęłoby się poszukiwanie winnych, gorączkowe polowanie na czarownice. Obecnie media donoszą przecież, że niektóre frakcje w PO nie przykładają się, mówiąc delikatnie, do kampanii. Po klęsce Komorowskiego Ewa Kopacz zapewne pociągnie te osoby do odpowiedzialności. O ile sama nie zostanie nią obarczona przez kolegów partyjnych, bo przecież jest szefową PO – uważa poseł PiS Grzegorz Schreiber. Z kolei publicysta Iwo Bender jest zdania, że w takiej sytuacji PO by się zwyczajnie rozpadła. – Nastałaby w niej wojna wszystkich przeciwko wszystkim, partia byłaby jeszcze bardziej skłócona niż jest obecnie – mówi. KRAJ Dr Wojciech Jabłoński zwraca także uwagę, że w razie przegranej sam Komorowski z pewnością znalazłby sobie miejsce w PO. – Sama przegrana osłabiłaby przede wszystkim Ewę Kopacz. Jednak nic nie zyskałaby na tym także frakcja Grzegorza Schetyny. Przypuśćmy, że Komorowski faktycznie przegrał. W tym momencie wraca do PO i jest najpoważniejszym kandydatem na przewodniczącego partii, nawet jeśli w ramach działalności partyjnej nie robiłby nic – mówi. I wyjaśnia, że tym samym Komorowski pokrzyżowałby plany Schetyny. – Bo ten ostatni odbudowywać swoją pozycję może tylko przy niepanującej nad partią Ewie Kopacz – wyjaśnia. Nieco inaczej widzi sytuację nasz informator. Zaznacza, że wówczas z pewnością od PO odpadłyby resztki skrzydła konserwatywnego. – Takie osoby, jak Marek Biernacki czy Antoni Mężydło z pewnością gwałtownie usiłowałyby się wówczas przytulić do PiS-u. Nie wykluczam również, że schetynowcy mogliby chcieć tworzyć nowe ugrupowanie. Ci zaś, którzy są przy Ewie Kopacz, zamieniliby PO w coś w stylu dawnego Stronnictwa Demokratycznego – uważa. Jaskółka dla PiS-u A co przegrana Komorowskiego oznaczałaby dla kraju? – Oczywiste jest, że Bronisław Komorowski wybory wygra, nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał w pierwszej turze. Ale skoro mamy się bawić w „co by było, gdyby…”, to powiem krótko: gdyby wygrał Andrzej Duda, to byłoby pobojowisko i całkowity paraliż, bo między koalicją PO–PSL a nowym prezydentem trwałyby nieustanne spory i wojny – stwierdza senator PO Jan Rulewski. Schreiber uważa jednak, że nie należy obawiać się, iż w czasie, jaki pozostanie do jesiennych wyborów, nastąpiłby paraliż państwa z powodu niesnasek między koalicją PO–PSL a nowym prezydentem. – Andrzej Duda jako prezydent będzie się liczył z wolą społeczeństwa i ogółu obywateli, jeśli więc np. nie podpisze jakiegoś projektu, to dlatego, że nie zyska on akceptacji obywateli. Sądzę zresztą, że tuż przed wyborami koalicja PO–PSL może być bardziej zajęta kampanią parlamentarną niż sprawami legislacyjnymi – tłumaczy. Dodaje także, że po przegranej Komorowskiego powstałby w PO totalny chaos, który z pewnością znalazłby swoje odbicie w wyborach parlamentarnych, praktycznie przesądzając o wygranej PiS-u. Także dr Wojciech Jabłoński uważa, że wygrana Dudy w wyborach prezydenckich zwiększy szanse PiS-u na wygraną w wyborach parlamentarnych. – Chociaż w tej chwili te szanse i tak są duże – stwierdza. Podobnie myśli Iwo Bender. – Wygrana Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich sprawiłaby, że zwycięstwo PiS-u w wyborach parlamentarnych byłoby prawie pewne. A to doprowadziłoby z kolei do tego, że zmieniłoby się podejście do wielu spraw, chociażby do katastrofy smoleńskiej. Aczkolwiek uważam, że aby to, co stało się 10 kwietnia 2010 r., zostało do końca wyjaśnione, niezbędna jest także zmiana sytuacji międzynarodowej – stwierdza. A Schreiber dodaje, że zmiana na stanowisku prezydenta zagwarantowałaby nam silną prezydenturę, zwiększającą poczucie bezpieczeństwa Polaków w obliczu zagrożeń płynących ze wschodu. – Andrzej Duda kreowałby politykę zagraniczną, będącą kontynuacją dokonań śp. Lecha Kaczyńskiego na arenie międzynarodowej – mówi. 19 DEMOKRACJA \ „Źródło” problemów, a wybory prezydenckie tuż-tuż Zagłosują zmarli? Polska znów nie jest gotowa do przeprowadzenia wyborów. Tym razem chaos pojawia się już na etapie przygotowywania spisów wyborców. Wszystko przez wprowadzoną przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych aplikację „Źródło”, służącą do obsługi Systemów Rejestrów Państwowych. Jest duże prawdopodobieństwo, że osoby, które po pierwszym marca zmieniały meldunek lub nazwisko, nie znajdą się w rejestrze, w którym nie zabraknie za to miejsca dla ludzi zmarłych w okresie od 1 marca do końca kwietnia Jacek Liziniewicz S amorządowcy o problemach z aplikacją „Źródło” alarmują już od pierwszego dnia od jego wprowadzenia. System często się zawiesza i przestaje działać, przez co znacznie wydłużają się czynności, które wcześniej zajmowały kilka minut. Półtoragodzinne oczekiwanie na akt urodzenia i długie kolejki przed urzędniczymi gabinetami bledną jednak przy chaosie, jaki się szykuje w związku ze zbliżającymi się wyborami. Jak twierdzą nasi rozmówcy, w efekcie wprowadzenia aplikacji „Źródło” gminy nie są w stanie stworzyć aktualnych spisów wyborców. Jest prawie pewne, że dane, które trafią do komisji wyborczych, będą nieaktualne, bo pochodzą z 27 lutego. Taką odpowiedź usłyszeli też urzędnicy z Krajowego Biura Wyborczego, którzy zapytali samorządowców o funkcjonowanie nowej aplikacji. „Źródło” nie współpracuje Nowy system miał usprawnić pracę samorządów. Założenie było takie, że powstanie aplikacja, która połączy kilka odrębnych do tej pory systemów (m.in. PESEL, dowody osobiste, akty stanu cywilnego) w jeden System Rejestrów Państwowych, obsługiwany przez aplikację „Źródło”. Dzięki temu po różnego rodzaju zaświadczenia czy też po to, by złożyć wniosek o nowy dowód osobisty, nie trzeba jeździć do gminy, w której jest się zameldowanym. Jak się okazuje, nie do końca wszystko się udało. Twórcy nowego systemu zapomnieli, że w Polsce co kilka lat organizowane są wybory, a do ich przeprowadzenia konieczne jest posiadanie spisów wyborców. Te z kolei do tej pory tworzone były na podstawie Lokalnych Programów Ewidencji Ludności. Problemem jest to, że nowy system, w którym urzędnicy teraz pracują, nie współdziała ze starym, który służył do tworzenia spisów. Sprawia to, że czynności, które przeprowadzono w aplikacji „Źródło”, nie znajdują się w lokalnych systemach ewidencji. W związku z tym w spisach będą figurować osoby zmarłe, wymeldowane albo ze zmienionymi nazwiskami. Od urn z kwitkiem mogą odejść za to ci, którzy po 1 marca zameldowali się w innej gminie i chcieliby zagłosować tam, gdzie ich sąsiedzi. Sprawa dla prokuratury – Robiliśmy próbny spis wyborców. Na 4200 osób w 150 przypadkach były problemy – mówi nam jeden z samorządowców z Zachodniopomorskiego. – Mam pracownice, które zajmują się tymi systemami od lat. Mało tego, jako jedne z pierwszych w Polsce otrzymały wszystkie certyfikaty i ukończyły kursy. Teraz MSW robi wszystko, żeby przekonać nas, iż wina jest po naszej stronie. To zupełnie absurdalne – podkreśla nasz rozmówca. Jak zaznacza, według ministerstwa wszystko miała załatwić specjalna nakładka do programu (aplikacja wspierająca), umożli- wiająca współpracę Lokalnych Systemów Ewidencji Ludności z aplikacją „Źródło”. – Jako gmina zapłaciliśmy za to firmie 1200 zł. Efekt jest żaden. Nadal nie da się stworzyć wpisu – podkreśla burmistrz. Łatwo można policzyć, że w sumie za nowe aplikacje samorządy już płacą miliony. Gdyby wszystkie kosztowały tylko 1200 zł, po przemnożeniu przez liczbę gmin dałoby to kwotę blisko 3 mln zł. – Moja gmina jest stosunkowo niewielka. W dużych miastach koszt jest zapewne większy – podkreśla nasz rozmówca. Zyski trafiły do firm, które do tej pory zajmowały się tworzeniem systemów ewidencji ludności dla gmin. – Historię tworzenia tego systemu powinna zbadać prokuratura – mówi nasz rozmówca. MSW zaklina rzeczywistość Mimo oczywistych trudności Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które odpowiada za wprowadzenie „Źródła”, odtrąbiło sukces. Humoru urzędnikom ministerstwa nie popsuli nawet członkowie Państwowej Komisji Wyborczej, którzy wydali apel ostrzegający o zagrożeniach związanych z ich systemem. „Istnieje poważne ryzyko dla prawidłowego prowadzenia przez gminy rejestrów wyborców, na podstawie których sporządzane są spisy wyborców. Stanowi to zagrożenie dla prawidłowej realizacji zagwarantowanego przez Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej prawa do głosowania w wyborach na Prezydenta RP w dniu 10 maja 2015 r” – czytamy w komunikacie PKW. W pierwszej reakcji ministerstwo przekonywało, że „Źródło” nie ma nic wspólnego ze spisami wyborców. Teraz jednak twierdzi, że nie ma „bezpośredniego” wpływu na proces tworzenia spisów wyborców. Odpowiedzi na pytanie o współpracę Lokalnych Systemów Ewidencji Ludności z aplikacją „Źródło” przypominają film „Miś” Stanisława Barei. „System Rejestrów Państwowych umożliwia techniczne pobranie subskrypcji na potrzeby gminnego rejestru mieszkańców. Natomiast sam kanał i zasilenie pobranymi danymi lokalnych baz odbywa się już przy wykorzystaniu aplikacji wspierających, w posiadaniu których są gminy. Autorzy tych aplikacji jeszcze w zeszłym roku otrzymali od Centralnego Ośrodka Informatyki wszelkie niezbędne informacje, aby dostosować swoje oprogramowanie do współpracy z SRP (które – wraz z wdrażanymi zmianami – były w późniejszym czasie aktualizowane)” – piszą w odpowiedzi na nasze pytania urzędnicy w MSW. Później jednak wspominają, że w piątek, 17 kwietnia, odbyło się spotkanie informatyków ze strony rządowej z przedstawicielami firm, które tworzą aplikacje do komunikacji z Lokalnymi Systemami Ewidencji Ludności. Nieprawda, że dach przeciekał, zważywszy, że prawie wcale nie padało – można by rzec. Wyjaśnienia wszystkich nieprawidłowości chce Prawo i Sprawiedliwość. Zdaniem posła Jarosława Zielińskiego, zastępcy przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, to, co się dzieje, budzi głęboki niepokój. – Mam poczucie „déjà vu”. Przed poprzednimi wyborami również nas przekonywano, że wszystko jest w najlepszym porządku. Skończyło się na totalnym bałaganie. Teraz nie możemy do tego dopuścić – mówi nam Jarosław Zieliński. 20 PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl Olga Doleśniak-Harczuk P rzemówienie dyrektora FBI Jamesa B. Comeya, wygłoszone 15 kwietnia br. w gmachu Muzeum Holokaustu, a następnie w całości przedrukowane na łamach „The Washington Post” i umieszczone na stronie internetowej FBI, wywołało w Polsce ogromne poruszenie. Słusznie. Słowa, jakie padły z ust wysokiego urzędnika państwowego USA, budzą grozę. Wspólnicy morderców „Dobrzy ludzie pomogli mordować miliony i najstraszniejszą ze wszystkich lekcji jest ta pokazująca, że jesteśmy w stanie zrezygnować z indywidualnej moralności, poddając się władzy grupy, jesteśmy w stanie przekonać się do prawie wszystkiego (…). Mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i wielu, wielu innych miejsc nie zrobili niczego złego, bo przekonali siebie do tego, że uczynili to, co było słuszne i od czego nie było ucieczki” – stwierdził James B. Comey. Nikt go nie poprawił, nikt nie zaprotestował, tekst przemówienia został opubliowany bez zmian w osiagającej blisko pół miliona nakładu gazecie codziennej (wydanie niedzielne ponad 800 tys. egzemplarzy) i stronie rządowej Federalnego Biura Śledczego. Redaktorzy prestiżowego dziennika najwidoczniej uznali, że James B. Comey wie, co mówi, a nawet jeżeli któremuś z nich przemknęło przez myśl, że ma do czynienia z całkowitym odwróceniem faktów, to nie raczył zareagować. Nie wiemy, jak ten tekst wylądował na łamach „The Washington Post” i kto go czytał przed posłaniem do druku. Wiemy, że poszedł bez zmian, jest bowiem identyczny z tym, który przynajmniej jeszcze w niedzielę wieczorem „wisiał” na stronie FBI, i to jako druga wiadomość w zakładce z newsami. Reduta pisze do ambasadora Na wypowiedź Comeya najpierw zareagowała polska ambasada w Waszyngronie, żądając od strony amerykańskiej wyjaśnienia i sprostowania na łamach „The Washington Post”. W Polsce sprawą natychmiast zajęła się Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom, kierując list z protestem do ambasadora USA w Polsce, Stephena D. Mulla. W liście tym prezes Zarządu Reduty, Maciej Świrski, zadaje ambasodorowi konkretne pytania: Czy Pan Ambasador i Rząd USA posiadają dowody na istnienie systemowych wspólników Holokaustu z Polski winnych wymordowania 3 mln Żydów? Czy sądzeni byli w Norymberdze? (...) Kim byli wymienieni przez p. Comeya mordercy? Z jakiego kraju? Z kontekstu wynika, że nie z Niemiec, a to oznacza, że nie było to masowe morderstwo zorganizowane przez czynniki państwowe. W takim razie, czy było to morderstwo prywatne? Dokonane przez naród Nazi, który nie miał własnego państwa? Jeśli tak, to słowa p. Comeya są kolejnym krokiem w zacieraniu śladów po rzeczywistych sprawcach Holokaustu. Czy opinia p. Comeya jest zgodna ze stanowiskiem Rządu USA? Jeśli nie, czy Rząd USA oficjalnie odetnie się od niej i wyciągnie konsekwencje wobec p. Comeya? W niedzielne popołudnie, w czasie gdy list wysyłano do Stephena D. Mulla, ten właśnie kończył spotkanie w polskim MSZ-cie, gdzie rozmawiał z wiceministrem spraw zagranicznych Leszkiem Soczewicą. Odpowiadając na pytania dziennikarzy, Mull mimochodem odniósł się do ostatniej kwestii poruszonej przez Macieja Świrskiego. – Oczywiście zapewniłem go [wiceministra MSZ – red.], że to nie jest stanowisko rządu USA, jakoby Polska była w jakikolwiek sposób odpowiedzialna za Holokaust – zapewnił mocno zmieszany ambasador USA. I dodał: – Będę jeszcze dziś w kontakcie z Warszyngtonem, z biurem FBI. Jeżeli będziemy mieli oficjalne informacje na ten temat, to jak najszybciej podamy je do wiadomości. W internecie tymczasem rozpętała się istna burza. Już w sobotę na Twitterze zainicjowano akcję „Comey, przeproś”, a na profilu facebookowym FBI pojawiły się niepochlebne komentarze pod adresem Amerykanina. Internauci radzili wysokiemu urzednikowi powrót do szkolnej ławy i odświeżenie wiadomości o II wojnie światowej. „Ignorant, nieuk” – to najłagodniejsze komentarze pod adresem człowieka, który publicznie zrównał Polaków z hitlerowskimi zbrodniarzami. SKANDAL \ Takie są skutki braku polityki historycznej Ma pan za co przep Spośród 25 685 osób odznaczonych przez Instytut Yad Vashem medalem Sprawiedliwy wśród II wojny światowej pochodzi więc z naszego kraju. Z kraju, gdzie Niemcy za pomoc Żydom kara zwykły śmiertelnik może tylko pomarzyć, nie zadał sobie trudu, by wejść chociażby na ogólnod Żaden prymityw Szkopuł w tym, że Comey nie wygląda na nieuka, a ścieżka jego kariery wskazuje raczej na zapał do zdobywania wiedzy niż niechęć do niej. Zanim zdecydował się na studia prawnicze, zdobył licencjat z chemii i religii, dziś jest uznanym specjalistą od prawa karnego, wykładał na uniwersytecie, ma na swoim koncie kilka prestiżowych nagród środowiska akademickiego. Ten 55-letni republikanin z irlandzkimi korzeniami zaczynał na poważnie swoją karierę polityczną od służby w administracji George’a W. Busha. W 2012 r. poparł kandydaturę Mitta Romneya, który walczył o fotel w Białym Domu z Barackiem Obamą, cztery lata wcześniej udzielił poparcia Johnowi McCainowi. A jednak w 2013 r. Obamie bardzo zależało na tym, by to własnie Comey objął stanowisko nowego dyrektora FBI. Prezydent twierdził nawet, że jak odejdzie, będzie się czuł bezpiecznie, wiedząc, że to Comey stoi na czele federalnej służby. Jego nominacja spotkała się z entuzjazmem zarówno demokratów, jak i republikanów. Za tym, by objął stery FBI, opowiedziało się latem 2013 r. 92 z 93 głosujacych senatorów. Jedynym na „nie” był blisko związany z konserwatywnym ruchem Tea Party senator Partii Republikańskiej Rand Paul, syn Rona Paula. Wymagajmy od sojuszników gry fair Jako szef FBI Comey ma pod sobą 35 tys. współpracowników, w tym blisko 14 tys. agentów specjalnych. Trudno uwierzyć, że człowiek obarczony tak odpowiedzialnym zadaniem nie odróżnia Polaka od Niemca, nigdy nie słyszał o liście Sprawiedliwych wsród Narodów Świata, w której to Polacy wiodą chlubny prym, o (zignorowanym przez Anglię i USA) raporcie ws. Holokaustu Jana Karskiego, poświęceniu rotmistrza Pileckiego etc. A już abstrahując od spraw, które dla nas są oczywiste, a na Zachodzie wciąż napotykają niezrozumiały opór, trzymając się wyłącznie statystyk – jeżeli 6532 Polaków uhonorowanych przez Instytut Yad Vashem może być dowodem (wchodząc w pokrętną logikę Comeya) na „współwinę za Holokaust”, to jakim dowodem jest jeden jedyny Irlandczyk uwzględniony na tej samej liście? Comey jako Amerykanin z domieszką irlandzkiej krwi jest chyba właściwym adresatem. Chwyt poniżej pasa? Czysta gra wymaga, by obaj gracze zachowali się fair. A na razie wniosek jest jeden – jak nie zaczniemy się szanować i głośno żądać nie tylko prostowania kłamstw, lecz także karania za ich rozpowszechnianie, nikt nas nie uszanuje. To zasada, której należy bezwzględnie przestrzegać, zarówno w stosunku do nieprzyjaciół, jak i sojuszników. Zwłaszcza tych drugich. Ponieważ dobre i mądre relacje buduje się na prawdzie, a nie wyparciu. Jeżeli szef FBI nie przeprosi, a gazeta, która przedrukowała jego przemówienie, nie zamieści sprostowania, atmosfera stanie się bardzo duszna, żeby nie powiedzieć – zatruta. Trudno o lepszy prezent dla Kremla i wodę na młyn rosyjskiej agentury w Polsce. Pierwsze wnioski Polacy znowu awansowali. Smutny to jednak awans. Najpierw niemieckojęzyczne media nieśmiało wspominały o „polskich obozach śmierci”, potem robiły już to coraz bardziej zuchwale, a w ślad za nimi poszły inne zachodnie gazety i wydawnictwa książkowe. Se- Jeżeli szef FBI nie przeprosi, a gazeta, która nie zamieści sprostowania, atmosfera stan prezent dla Kremla i wodę na młyn rosyjsk PUBLICYSTYKA 21 praszać, dyrektorze Comey a przedrukowała jego przemówienie, nie się bardzo duszna. Trudno o lepszy kiej agentury w Polsce. Fot. CC/Cynthia Mcintyre Narodów Świata 6532 to Polacy. Nieco ponad jedna czwarta wspaniałych ludzi uhonorowanych w ten sposób za ratowanie Żydów podczas ali śmiercią. To są fakty, a nie publicystyka. Zastanawiające, że człowiek stojący na czele FBI, mający dostęp do wiadomości i źródeł, o jakich dostępną stronę Yad Vashem i zapoznać się ze statystykami rial „Nasze matki, nasi ojcowie” wprowadził element kolejny – motyw żołnierzy Armii Krajowej zwalczających ludność żydowską z takim zapałem, że Niemcom przed ekranami robiło się słabo. Po słowach szefa FBI można uznać, że na podium odpowiedzialności za zbrodnie na ludności żydowskiej stoimy już ręka w rękę z niemieckimi oprawcami. Nie, jest jeszcze gorzej. Oni stają się „ludzcy”, już nie są Niemcami, tylko nazistami. Nie są narodem, który w demokratycznych wyborach wybrał sobie psychopatę i zaprzedał mu duszę, lecz „ofiarami systemu”. Polak nie wywindował Hitlera, nie wysyłał Żydów do obozów zagłady, nie asystował doktorowi Mengele przy zszywaniu bliźniąt plecami, po wojnie nie zaaplikowano mu tak jak Niemcom Zachodnim kroplówki z Wirtschaftswunder, tylko sowiecki bat, katownie na Strzeleckiej razy tysiąc, upodlenie. Za niemieckiej okupacji tysiące Polaków z narażeniem życia ratowały swoich żydowskich znajomych, sąsiadów, często nieznajomych. Dziś ten Polak staje na podium z tamtym Niemcem. Można nawet odnieść wrażenie, że pnie się coraz wyżej. Odrealnieni „naziści” przy tym Polaku z krwi i kości stają się jakimiś upiorami, których dziś już nawet nie trzeba się wstydzić, bo nie byli przecież „reprezentatywni dla całego narodu”. Gdziekolwiek się człowiek obróci, sami potomkowie spiskowców, którzy bardziej niż poszerzenia Lebensraumu pragnęli śmierci Führera. Kilka miesięcy temu na łamach „Nowego Państwa” pisaliśmy o tym, jak w latach 70. XX wieku zachodnioniemiecka młodzież szkolna postrzegała Adolfa Hitlera. Okazało się, że dla większości z 3 tys. młodych, którzy wzięli udział w badaniu, pod hasłem „Co słyszałeś o Hitlerze” nie krył się zbrodniarz, lecz np. antyterrorysta, astronauta, uczestnik wojny trzydziestoletniej, „reformator”, który zwalczył bezrobocie, legalizując eutanazję etc. Tak było w 1977 r. Dziś wizerunek Hitlera znajdziemy na denkach od śmietanek do kawy i skarpetkach i jakoś nikt nie zgłasza pretensji do Niemców. My natomiast mamy „polskie obozy”, „polskich sprawców”, lada chwila otworzy w Berlinie swoje podwoje Centrum Przeciw Wypędzeniom i ciekawe, czy znajdą się tam fałszywe fotografie, którymi od dziesięcioleci ilustruje się los niemieckich wysiedleńców. A nawet jeżeli by się znalazły, kto Niemcom zabroni dalej brnąć w ten fałsz? Na dzisiejszy kształt polityki historycznej Berlina zapracowało kilka pokoleń Niemców. Z imponujacym rezultatem. A kto pracuje na kształt naszej polityki historycznej? Co zrobił przez ostatnie lata polski rząd, by nikt nawet nie ośmielił się pomyśleć o „polskich obozach”, a niemiecka narracja nie stała się dominującą? Jeżeli ludzie, którzy są przy władzy, nadal będą udawać, że sprawa nas nie dotyczy, za kilkadziesiąt lat ktoś może uznać, że napis „Arbeit macht Frei” brzmi sztucznie, w końcu to „polski obóz”, więc i napis powinien być w języku polskim. A jeszcze szerzej – w razie zagrożenia (daleko nie trzeba szukać) dla naszego kraju może się okazać, że nie warto pomagać państwu, którego obywatele „byli wspólnikami zbrodniarzy”. Bardzo niebezpieczna perspektywa. Ani histeryczna, ani niemożliwa. Jest jeszcze czas, by wszystko odwrócić, ale tu trzeba woli i zapału do mrówczej pracy. Trochę prywaty – historia Marii Maria Rychowiecka przez dwa lata ukrywała w swoim biednym mieszkaniu żydowską dziewczynkę z dobrego domu. Małą wyprowadzono z getta warszaw- skiego kilka dni przed wybuchem powstania. Dziewczynka nazywała się Awiwa Finkelsztajn i była córką znanego w Warszawie dziennikarza, dyrektora wydawnictwa prasowego „Hajnt”, Chaima Finkelsztajna. Za murami getta zostawiła swoją mamę i siostrę. Kiedy patrzyła, jak getto płonie, wciąż miała nadzieję, że jej najbliżsi są jednak bezpieczni. Nie byli, ale o tym dowiedziała się dopiero kilka lat później. Awiwa była przez Marię i jej męża Józefa (który działał w podziemiu) traktowana jak rodzone dziecko, chowała się ze swoją rówieśniczką, córką Rychowieckich – Wandą, a ich relacja nie zakończyła się wraz z wyjazdem Awiwy do ojca do USA w 1945 r. Dziewczynki były jak siostry, bardzo się ze sobą zżyły. Dzieliły jedno łóżko, sprzedawały kwiaty na ulicy, razem też dokazywały. Kiedy po śmierci męża (zmarł na gruźlicę) zrozpaczona Maria zaczęła zaglądać do kieliszka, Awiwa i Wanda podbierały jej czasem pieniądze i szły do kina. Banalna historia z życia dwóch małych dziewczynek żyjących w strachu, a pragnących zwykłego dzieciństwa z cukierkami, kinem i zabawkami. Maria wkrótce się otrząsnęła. Żałoba bolała, ale dziewczynki potrzebowały matki. W trójkę dotrwały do końca wojny. Historia została opisana wiele lat później przez samą Awiwę w książce poświęconej dzieciom ocalonym z Holokaustu („Hiding to survive: Stories of Jewish Children Rescued fron the Holocaust”, 1994). Rychowieccy nie ukrywali żydowskiej dziewczynki „z miłości do Żydów”, ale z niezgody na działania niemieckiego okupanta. Sympatia, a potem miłość jak do rodzonego dziecka przyszły jednak szybko, mała stała się częścią kochającej się rodziny. Awiwa o tym pisze wyraźnie. Nie ma w tej opowieści lukru, jest kilka brutalnych wątków, są i rzeczy podnoszące na duchu, ale przede wszystkim fakty. A te są takie, że tysiące Polaków z narażeniem życia ratowały Żydów. Kropka. Awiwa do końca życia była wdzięczna polskiej rodzinie za to, że przeżyła. Chciała sprowadzić Wandę do Stanów, załatwiła jej nawet dobrą pracę, wszystko czekało na przyjazd przyszywanej siostry. Happy endu jednak nie było. W 1947 r. 17-letnia zaledwie Wanda zmarła na zapalenie opon mózgowych. Awiwa pamiętała jednak o Marii. Wysyłała jej paczki z żywnością i ubraniami, pisały do siebie. W Stanach dziewczyna założyła rodzinę, urodziła syna, skończyła studia, została uznanym psychoterapeutą. Maria, ta dzielna kobieta, była cioteczną siostrą mojej prababki. Żałuję, że nie mogłam jej poznać. Zmarła w 1968 r. Wiem jedno – w Polsce żyje wiele rodzin, które pielęgnują pamięć o takich Mariach, a na całym świecie żyją Awiwy i ich potomkowie skłonni świadczyć o tym, kto pomagał, a kto mordował. Ignorancja dyrektora Comeya godzi w pamięć zarówno ocalonych, jak i tysięcy Polaków, z których nie wszyscy załapali się na medal Yad Vashem, a nie bacząc na ryzyko, decydowali się ratować swoich żydowskich współobywateli. Musimy mówić o ich świadectwach głośniej niż do tej pory. Przynajmniej do czasu, aż zaczną nas w tym wyręczać politycy, historycy, eksperci, którzy opracują plan nadrobienia strat spowodowanych skandalicznie zaniedbaną polityką historyczną. Nie mieliśmy ani Vichy, ani Quislinga, nie musimy się wstydzić i kajać, zastępować prawdy historycznej pokazami „Pokłosia” czy „Idy”. Jak to pięknie ujął śp. Lech Kaczyński na Westerplatte w 2009 r.: „To nie Polska powinna odrabiać lekcję pokory. Nie mamy do tego żadnego powodu. Powód mają inni. Powód mają ci, którzy do tej wojny doprowadzili, którzy tę wojnę ułatwili”. Nic dodać, nic ująć. 22 PUBLICYSTYKA Jesteśmy w niebezpiecznym dla opozycji, być może kluczowym dla wyborów prezydenckich momencie. Kryzys w SLD związany z nietrafioną, jak się okazało, kandydaturą Magdaleny Ogórek sprawia, że Bronisław Komorowski już teraz, a nie dopiero w drugiej turze, ma szanse na poszerzenie swego poparcia o wyborców lewicy. Dla Andrzeja Dudy to zła informacja – trudno teraz, gdy kandydat PiS musi skupić się na mobilizacji wyborców prawicy i centrum, próbować sięgać jednocześnie po głosy lewicy 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl WYBORY \ Walka o głosy, walka o stanowiska Joanna Lichocka Miller może ocalić Komorowskiego Drobne uprzejmości, jakie PO wyświadcza SLD w ostatnich kilkunastu tygodniach, wskazują, że między Millerem i PO trwały negocjacje, być może właśnie teraz zakończone już zawartą ugodą, w czasie których lewica otrzymywała kolejne stanowiska. Fot. Filip Blazejowski/Gazeta Polska W ostatnich kilkunastu dniach stało się jasne, jak bardzo nieudany pomysł miał Leszek Miller, by wystawić w wyborach prezydenckich Magdalenę Ogórek. Sondaże nie dają szans na spełnienie nadziei o ponad 10-procentowym wyniku – a tylko taki mógłby uruchomić dynamikę do uzyskania przez SLD wyniku w wyborach parlamentarnych na podobnym poziomie. Poparcie od 2 do 4 proc., jakie ma dziś kandydatka popierana – przynajmniej wciąż teoretycznie – przez SLD, oznacza potężne kłopoty dla formacji. Może się nawet okazać, że SLD w ogóle nie wejdzie do sejmu. A wcale tak być nie musiało. Magdalena Ogórek, atrakcyjna, młoda kandydatka mogła stać się symbolem nowej lewicy, zainicjować i dać impet do zagospodarowania pod skrzydłami SLD różnych środowisk, lewicowych ruchów miejskich czy ekologicznych. Wizerunkowa zmiana pokoleniowa – kontrolowana, rzecz jasna, przez Leszka Millera – mogła zatrzymać odpływ lewicowych wyborców do PO i odbudować po lewej stronie sceny politycznej ugrupowanie podmiotowe, które po wyborach mogłoby na prawach partnerskich negocjować koalicję z PO. Jakie polityczne przetargi planuje Leszek Miller? Negocjacje Mogłoby, gdyby nie kilka spraw. Brak talentu politycznego, wiedzy i charyzmy kandydatki SLD widoczny jest gołym okiem – nie będę się więc nad dziewczyną znęcać. Ten kompletnie nieudany eksperyment Leszka Millera niesie jednak coś więcej niż rozczarowanie co do talentu politycznego jego samego. Efektem będzie ugruntowanie hegemonii Platformy Obywatelskiej na lewo od centrum. Miller dał PO, przy ordynacji proporcjonalnej, poważne szanse na dalsze rządy po wyborach do parlamentu, bez oglądania się na nikogo na lewicy. No i – a to jest dziś kluczowe dla postkomuny, której dziś właściwym reprezentantem jest właśnie PO – pozwolił na odżycie nadziei Bronisława Komorowskiego na wygraną w pierwszej turze. Wydaje się, iż sam lider SLD liczy, że nie oddał tego za darmo. Drobne uprzejmości, jakie PO wyświadcza SLD w ostatnich kilkunastu tygodniach, wskazują, że między Millerem i PO trwały negocjacje, być może właśnie teraz zakończone już zawartą ugodą, w czasie których lewica otrzymywała kolejne stanowiska. Widać to na przykład w Warszawie. Sebastian Wierzbicki, były kandydat SLD na prezydenta Warszawy, został mianowany przez PO wicedyrektorem Pałacu Kultury i Nauki. Z SLD – mimo że to Platformie z punktu widzenia większości niezbędnej do rządzenia do niczego nie jest potrzebne – powołano kilku wiceburmistrzów dzielnic. Widać to też w telewizji. PO ustąpiła z forsowania projektu jednoosobowego zarządu TVP, czemu sprzeciwiał się Miller. Już wiadomo, że zarząd, tak jak był, pozostanie trzyosobowy, jedno miejsce jest w nim zagwarantowane dla nominata SLD. Rozstrzygnięcie ma nastąpić w maju – akurat w czasie, gdy odbywać się będą obie tury wyborów prezydenckich. Na marginesie warto odnotować, że SLD, teoretycznie w opozycji, w najmniejszym stopniu nie protestuje przeciw obcesowemu wykorzystywaniu mediów publicznych do kampanii Bronisława Komorowskiego. Współrządząc mediami publicznymi, bynajmniej nie dopomina się podobnych praw dla kandydatki SLD. Tymczasem mniej więcej co drugi, co trzeci dzień pre- PUBLICYSTYKA zydent pojawia się w jakimś progra- Ogórek ma być dziś środkiem do wy- z tą sytuacją”, „Myślę, że Leszek Miller mie (najczęściej jest to program pro- negocjowania z PO najlepszych warun- stanie się patronem nowego projektu” wadzony przez Piotra Kraśko albo ków kapitulacji z niezależności poli- – to można wnosić, że sprawa jest przez Krzysztofa Grzesiowskiego z ra- tycznej Leszka Millera i jego ludzi. Na przesądzona, a jakiś pakt na linii Brodiowej Jedynki, tego, który wsławił się samodzielność, jak się okazuje, nie nisław Komorowski i Leszek Miller zoPOLTAX pytaniem o hasło kampanii Komorow- mają chyba ani siły, ani ochoty, ani być stał zawarty. Dla działaczy SLD oznaskiego: „Dlaczego musimy tyle czekać? może możliwości – zbyt wiele spraw, cza to jasny wybór – albo przewrót My, czyli ci, popierają pana PODATKU oso- a mówiąc wprost: różnych „haków”, w partii, stworzenie nowego przyE.którzy OBLICZENIE bę?”) i w ten sposób prowadzi wyboralbo… wtopienie którymi dysponuje obózzłotych) władzy, może wództwa na lewicy, 112. Podstawa obliczenia podatku (po zaokrągleniu do pełnych czą agitację. PoJeżeli kolejnym wystęsię wprzypadkach PO. Na razie wydaje się, że jedyje liderom SLD ograniczać. w poz.6takim zaznaczono kwadrat nr 1, należy wpisać kwotę z poz.111; w pozostałych pie Komorowskiego w „Dziś wieczonym, który podjął próbę walki, jest należy wpisać połowę kwoty z poz.111. rem” w TVP Info (u Piotra Kraśki) za- z art. 27 ust. 1 ustawy Grzegorz Napieralski, Obliczony podatek - zgodnie 113.reszta wyczekuDeal jest dopięty protestował tylko PiS:odszefowa rozwój sytuacji. I, dodam złośliPodatek podstawysztabu z poz.112; jeżeli w poz.6 zaznaczono kwadrat nr 2, 3 albo 4,je takna obliczony Trwa panopticum wnależy ramach Andrzeja Dudypodatek Beatanależy Szydło napisała wie, na ofertę miejsc na listach wyborpomnożyć przez dwa; jeżeliwięc wynik jest liczbą ujemną wpisać 0. list do prezesaDoliczenia TVP z pytaniem o łama- kampanii lewicy. Magdalena Ogórek czych i stanowisk od PO. do podatku 114. nie ustaleń samej telewizji z przedsta- odmawia publicznej deklaracji, że głoOczywiście oficjalnie politycy SLD wicielami wszystkich sztabów. We- suje na SLD, i mówi, że to jej prywatna dementują spekulacje na temat wycoPodatek dług umowy każdy z kandydatów wy- sprawa. „Sztab prowadzi własną dzia- fania Ogórek, choć115. ogłoszenie o załalność” – ogłasza z kolei Jerzy Wen- przestaniu finansowania jej kampanii losował dni, wDoktórych będzie należy zapro-dodać kwoty z poz.113 kwotę z poz.114. szony do tego programu. Bronisław derlich, wicemarszałek sejmu z SLD, taką pół-decyzją jest. Bez względu podatnik Komorowski ma dwa terminy – kom- nie pozostawiając złudzeń co do cha- więc na to, czy kandydatura ta zostaF. ODLICZENIA OD PODATKU zł, rakteru relacji między partią a otocze- nie formalnie wycofana, czy tylko pletnie jednak inne niż te, w których Składki„Kiedy na ubezpieczenie 116.sposób, że SLD, niem Ogórek. „Przyjęła własną kon- praktycznie – w ten już bierze udział. kandydatzdrowotne Prawa i Sprawiedliwości będzie mógł cepcję kampanii i weźmie za to pełną tak jak już to robi, będzie się od MagSuma kwot z poz.116 i 117 nie może przekroczyć kwoty z poz.115. gościć na antenie programu »Dziś wie- odpowiedzialność” – dorzuca rzecznik daleny Ogórek do dnia wyborów puw tym zagraniczne, o których mowa w art. 27b ust. 1 pkt 2 ustawy 118. czorem«, wyłączając wylosowany SLD Dariusz Joński. Konflikt między blicznie dystansować – hamuje to spaprzez sztab termin?” – pytała Beata sztabem Ogórek a partią dynamicznie dek poparcia Bronisława Komorowsię rozwija. nad i PIT/O stało się ogło- skiego. Może to wręcz Szydło w imieniu PiS. A SLD? Cisza. – wykazane w częściKropką C załącznika 120. – przy jakichś Odliczenia od podatku szenie SLD, podatku że jużz poz. ani 115 złotówki nie bardzo NajwyraźniejSuma widać, że w SLD dla kandydakwotsponie może przekroczyć pomniejszonego o sumęniesprzyjających kwo odliczanych przekaże na kampanię prezydencką. ta PiS okolicznościach – ocalić drugą iwem, które jeszcze z poz.116jakoś i 117. łączy, jest pragmatyzm w obejmowaniu stano- „Zakończyliśmy finansowanie kampa- kadencję Komorowskiego dzięki rozPodatek po odliczeniach 122. wisk – nie jest wykluczone, że dla sta- nii. Pani Ogórek miała rozszerzać nasz strzygnięciu wyborow już w pierwszej Od kwoty z poz.115 należy odjąć sumę kwot z poz.116, 117, 120 i 121. rzejącego się lidera SLD jest to już te- elektorat, a na razie go zawęża” turze. Cały wysiłek obozu władzy jest mieszkaniowych – wykazane ww części załącznika PIT/D 123. Odliczenia od podatku wydatków – oświadczyła Joanna Senyszyn TVN.C.2 teraz raz najważniejsza przesłanka. Celem, zorientowany na próbę osiągnięwłaściwie marzeniem politycznym W tych warunkach trzeba liczyć się cia tego celu – by obecny lokator Belz tym,w że Magdalena Ogórek zostanie wederu nie musiał124. Leszka Millera, Ulgi o którym mówi dosię konfrontować się mieszkaniowe odliczenia roku podatkowym zmuszona do wycofania się z kandydow kuluarach, jestJeżeli wprowadzenie lewiAndrzejem Dudą w drugiej turze. By jest większa od kwoty z poz.122, należy wpisać kwotę zzpoz.122 kwota z poz.123 wania. gdy słyszy się takie oto zdania uniknąć jasnej polaryzacji – między cy do sejmu i objęcie stanowiska mar-należy w przeciwnym wypadku wpisaćAkwotę z poz.123 prezydenckiego Tomasza Na- starym, przekrzykującym szałka sejmu. To dość się na spo125. Ulginierealistyczne mieszkaniowe do odliczenia w latach doradcy następnych marzenie polityczne – pogłoska ta łęcza o Leszku Millerze: „Jeden z naj- tkaniach wyborczych z przeciwnikaOd kwoty z poz.123 należy odjąć kwotę z poz.124. najwybitniejszych mi, powtarzającym jakieś zdania wcale nie musi być więc prawdziwa. sprawniejszych, Jedno wydaje się pewne – kandydatura polskich polityków”, „Poradzi sobie o „specjaliście od kur” dotychczaso- G. OBLICZENIE ZOBOWIĄZANIA PODATKOWEGO 126. Podatek należny (po zaokrągleniu do pełnych złotych) 23 wym prezydentem, symbolizującym dotychczasowe rządy PO, a młodym, dynamicznym, na wzór zachodni prezentującym się kandydatem opozycji. Na uniknięcie drugiej tury sztabowcy PO mają małe szanse – ale właśnie dzięki głosom lewicy nie jest to już zupełnie niemożliwe. zł, gr Kiedy się uda? Z sondaży wynika niewesoła konstatacja. Jeśli pokazywane przez różne pracownie badania są choć trochę wiarygodne, to widać, że Bronisław Komorowski ma większe rezerwy głosów do zdobycia niż Andrzej Duda. Właśnie dzięki wyborcom lewicy czy szczątkowego już wprawdzie, ale wciąż istniejącego zasobu poparcia Jamałżonek nusza Palikota. Duda może zapewne zł, gr gr liczyć na głosy wyborców Pawła Kukiza i117. być może narodowców. Czyli na mniej niż Komorowski. To da mu pewnie ponad 40 proc. głosów, ale nie za119. pewni zwycięstwa. Dlatego, na trzy tygodnie przed pierwszą turą, sztab Dudy stoi przed nie lada wyzwaniem. 121. Nie tylko musi dążyć do zmobilizowania elektoratu PiS. Nie tylko próbować zdobyć głosy części wyborców Bronisława Komorowskiego, rozczarowanych jego kompromitującym stylem sprawowania urzędu i ostatnimi zachowaniami. Powinien jeszcze trafić do osamotnionych przez lewicę wyborców, którzy traktują głosowanie na PO jako „mniejsze zło”, jako wybór z braku innych możliwości. Jeśli sztabowcy Andrzeja Dudy znajdą jakimś cudem także klucz do lewicowych wyborców – wtedy się uda. zł 1% podatku na STREFĘ WOLNEGO SŁOWA Od kwoty z poz.122 należy odjąć kwotę z poz.124. Suma zaliczek pobranych przez płatników Przekaż swój Suma kwot z poz.67 i 98. 127. Różnica pomiędzy podatkiem należnym a sumą zaliczek pobranych przez płatników DO ZAPŁATY Od kwoty z poz.126 należy odjąć kwotę z poz.127. Jeżeli różnica jest liczbą ujemną należy wpisać 0. Różnica pomiędzy sumą zaliczek pobranych przez płatników a podatkiem należnym NADPŁATA Od kwoty z poz.127 należy odjąć kwotę z poz.126. Jeżeli różnica jest liczbą ujemną należy wpisać 0. Wesprzyj niezależne media 128. NIEZALEŻNA GAZETA POLSKA 129. pamiętaj o wpisaniu nr KRS H. INFORMACJA O DOCHODACH (PRZYCHODACH) WYKAZYWANYCH NA PODSTAWIE ART. 45 UST. 3c USTAWY 0000309499 130. Kwota dochodów (przychodów) I. WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP) Należy podać numer wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego (numer KRS) organizacji wybranej z wykazu prowadzonego przez Ministra Pracy i Polityki Społecznej oraz wysokość kwoty na jej rzecz. 131. Numer KRS 0000309499 Wnioskowana kwota Kwota z poz.132 nie może przekroczyć 1% kwoty z poz.126, po zaokrągleniu do pełnych dziesiątek groszy w dół 132. oblicz 1% J. INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE Podatnicy, którzy wypełnili część I, w poz.133 mogą podać cel szczegółowy 1%, a zaznaczając kwadrat w poz.134 wyrazić zgodę na przekazanie OPP swojego imienia, nazwiska i adresu wraz z informacją o kwocie z poz.132. W poz.135 można podać dodatkowe informacje, np. ułatwiające kontakt z podatnikiem (telefon, e-mail). 133. Cel szczegółowy 1% 134. Wyrażam zgodę + NIEZALEŻNE MEDIA SWS 135. K. INFORMACJE O ZAŁĄCZNIKACH pamiętaj o wpisaniu celu szczegółowego W poz.136-139 należy podać liczbę załączników. Poz.140 i 141 wypełniają podatnicy, którzy załącznik PIT/D dołączyli do innego niż składane zeznanie. Jeśli w poz.140 zaznaczono kwadrat nr 2, należy wypełnić poz.142. PIT/O 136. PIT/D 137. PIT-2K 138. NIEZALEŻNE MEDIA SWS Certyfikat rezydencji 140. Załącznik PIT/D dołącza do swojego zeznania (zaznaczyć właściwy kwadrat): Przekaż swój 1% 139. 1. podatnik 141. Kod formularza, do którego został dołączony załącznik PIT/D (zaznaczyć właściwy kwadrat): Dziękujemy! 2. małżonek 1. PIT-28 2. PIT-36 3. PIT-37 142. Identyfikator podatkowy, nazwisko i imię małżonka oraz urząd, do którego został złożony załącznik PIT/D Fragment PIT-u 37 z istotnymi punktami do wypełnienia. W PIT-ach 28, 36, 36L i 38 te punkty mają inną numerację. © www.signform.pl Sp. z o.o., producent aktywnych formularzy, e-mail: [email protected] PIT-37(19) 3/4 REKLAMA GOSPODARKA 24 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl POLSKA GOSPODARKA W UE \ Szanse na osiągnięcie poziomu Zachodu W pościgu za Europą Na obecną pozycję Polski w Europie, daleką od naszych aspiracji, mają wpływ ogromne zniszczenia dokonane podczas dwóch wojen światowych i zapóźnienia niemal półwiecza komunizmu. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza udało się nam do pewnego stopnia dogonić najbardziej rozwinięte gospodarki europejskie. Jednak PKB w przeliczeniu na Polaka to obecnie tylko 38,5 proc. średniej unijnej Maciej Pawlak P olskie PKB jest ponad trzy razy niższe od tego w Niemczech. Podobnie wygląda porównanie poziomu płac. Jakie mamy szanse na dogonienie Europy? Ekonomiści wymieniają różne recepty na znaczące wzmocnienie pozycji Polski, jej gospodarki i poziomu życia społeczeństwa. Zgodni są co do jednego: nasz rozwój gospodarczy na obecnym poziomie (ok. 3 proc. rocznie) jest dalece niewystarczający. Powinien znacząco wzrosnąć, co najmniej do średniego poziomu z pierwszej dekady transformacji, tj. do ponad 4 proc. rocznie. – Daleko nam do poziomu średniej unijnej w poziomie rozwoju, daleko nam także do Europy pod względem płac – mówił europoseł Andrzej Duda, kandydat PiS na prezydenta, podczas jednego ze spotkań tegorocznej kampanii prezydenckiej. Aby „daleko” zamienić na „blisko”, władze powinny wykorzystać wszystkie szanse na przyspieszenie rozwoju. W przeciwnym razie nasi obywatele nadal będą masowo wyjeżdżać do bogatszych krajów unijnych w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Z ostatniego raportu Work Service wynika, że co piąty Polak rozważa obecnie emigrację zarobkową, a odsetek zdecydowanie planujących wyjazd z kraju wzrósł w tym roku do 6,4 proc. (prawie 1,3 mln osób) z 5 proc. w 2014 r. Ponadto 20,7 proc. Polaków jest gotowych rozważyć kwestię W 5. rocznicę śmierci Katarzyny Ostrowskiej-Skubalskiej 26 kwietnia 2015 r. o godz. 17.30 w kościele pw. św. Karola Boromeusza na Starych Powązkach w Warszawie, ul. Powązkowska 44, odprawiona zostanie msza święta za duszę Zmarłej. Bóg zapłać za modlitwę Rodzice, brat, redakcja Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska Europa daleko i blisko Obecna sytuacja gospodarcza sprawia, że 20,7 proc. Polaków jest gotowych rozważyć kwestię emigracji, jeśli zajdzie taka potrzeba lub możliwość emigracji, jeśli zajdzie taka potrzeba lub możliwość. Wolniej, za wolno W dodatku w związku kryzysem trapiącym gospodarki europejskie, który przerodził się w obecną stagnację, także nasza gospodarka spowolniła. Jak zauważył Krzysztof Kolany, główny analityk portalu Bankier.pl, w latach 1994–2003 polski PKB wzrastał średnio 4,64 proc. rocznie. Po 2008 r. polska gospodarka osiągała średni przyrost PKB już tylko 3 proc. rocznie. Według obliczeń analityka, jeśli Niemcy utrzymają średnią dynamikę PKB z ostatnich 30 lat (1,7 proc.), a polska gospodarka będzie wzrastać w obecnym tempie, to poziom życia Niemiec osiągniemy za niecałe 100 lat. Gdyby wzrost naszego PKB przyspieszył dwukrotnie, to dogonilibyśmy Niemcy za niecałe 30 lat. Lepiej z własną walutą Ekonomista prof. Ryszard Bugaj jest jednak zdania, że podwojenie obecnego tempa wzrostu PKB z 3 do 6 proc. rocznie jest poza zasięgiem naszych możliwości. – Uważam, że byłoby sukcesem utrzymanie średniego tempa wzrostu na poziomie z pierwszych lat transformacji, czyli 4 proc. Wówczas, przy założeniu, że gospodarki unijne będą rosnąć ok. 2–2,5 proc. rocznie, potrzeba by ok. 30 lat, żeby osiągnąć przeciętny poziom starej Unii. Zdaniem profesora, na dogonienie reszty Unii szanse mamy niezłe, ale żadnych gwarancji. – Jestem przekonany, że służyć temu na pewno nie będzie przystąpienie do strefy euro – lepiej rozwijać się z własnym pieniądzem niż ze wspólnym. Nie pomoże nam również głębsza integracja wewnątrz UE. W przypadku bardziej jednolitego rynku Polska będzie skazana na pogłębienie swojej peryferyjności. Pasywnie, na garnuszku Europy W opinii Konrada Szymańskiego, b. europosła (PiS), nie możemy opierać się na pasywnej metodzie rozwoju, przyzwyczajając się do życia na garnuszku polityki pomocowej Unii Europejskiej. – Musimy do tego dołożyć własną strategię rozwoju, bo nikt nas w tym nie wyręczy – uważa. Jego zdaniem kluczowym problemem jest – oprócz utrzymania przewagi konkurencyjnej w postaci niższych kosztów pracy czy niższego opodatkowania – postawienie na innowacyjność. – To jest dużo poważniejsze wyzwanie niż dyskusje na temat wprowadzania euro – uważa b. europoseł. Odblokować bariery – To nie polska gospodarka ma problemy z dogonieniem Zachodu. Cel ten uniemożliwiają nam istniejące bariery w rozwoju przedsiębiorczości. Problem tkwi także w skomplikowanym systemie prawnym czy podatkowym – uważa Andrzej Sadowski, wiceprezes Centrum im. A. Smitha. Raport firmy Grant Thornton wymienia wśród barier m.in. zbyt długi czas trwania postępowań przed sądami, zbyt dużą liczbę wymaganych pozwoleń, koncesji czy licencji, złożoność przepisów podatkowych i brak ich jednolitej interpretacji, częstotliwość zmian prawa oraz brak odpowiedzialności urzędników za błędne decyzje podatkowe. Zdaniem Sadowskiego, może być jednak inaczej. – Weźmy przykład Irlandii. Wystarczyły dwa pokolenia, by mieszkańcy tego kraju osiągnęli poziom dobrobytu przewyższający Wlk. Brytanię. I tyle czasu, a może nawet mniej, zajęłoby to nam, bo jesteśmy w unijnych rankingach społeczeństwem bardziej przedsiębiorczym od Irlandczyków. Taki okres powinien nam wystarczyć, by pokonać Niemcy pod względem poziomu dobrobytu – uważa Sadowski. „Usunięcie barier rozwojowych oznacza korzyści nie tylko dla przedsiębiorców, ale też dla gospodarki całego kraju. Rządzący powinni zrozumieć tę zależność i przyspieszyć tempo wprowadzania działań, które mają obniżyć koszty i ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej” – podsumowuje raport firmy Grant Thornton. ŚWIAT 25 KIJÓW \ Polityka wschodnia wygaszona, ale idee wciąż żywe Ukraińcy Lechowi Kaczyńskiemu W 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej w Kijowie zaprezentowano zbiór wystąpień Lecha Kaczyńskiego, który ma popularyzować jego ideę Partnerstwa Wschodniego. Do rozwoju inicjatywy polskiego prezydenta dotyczącej współpracy ze wschodnimi sąsiadami UE przyczyniły się w ostatnich latach Litwa i Łotwa. W Polsce tymczasem Tusk i Sikorski konsekwentnie wygasili wschodnią politykę RP Puszkarenko stwierdził: „Dla nas Lech Kaczyński jest tym człowiekiem, tym drogowskazem, z którego powinniśmy być dumni. Powinniśmy rozumieć znaczenie jego idei i strategii. Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska Olga Alehno, Sabina Treffler W Kijowie 10 kwietnia br. odbyła się prezentacja zbioru pt. „Lech Kaczyński. On przewidywał, on walczył, on wiedział”, poświęconego ideom polskiego prezydenta dotyczących Partnerstwa Wschodniego i zagrożeniu militarnemu ze strony Rosji. Redaktorem oraz wydawcą broszury jest młody ukraiński działacz polityczny, lider utworzonej w lipcu ub.r. partii Odrodzenie Ukrainy Arsenij Puszkarenko. W zbiorze znalazły się m.in.: przemówienie Lecha Kaczyńskiego na wiecu przeciwko rosyjskiej agresji w Tbilisi 12 sierpnia 2008 r., jego wystąpienie podczas 64. sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku 23 września 2009 r. oraz tekst niewygłoszonego w Katyniu przemówienia z 10 kwietnia 2010 r. „Różne są przyczyny na świecie konfliktów, jednym z nich jest sprawa naruszenia integralności terytorialnej państw. (…) Jeżeli dla próby rozwiązania takich problemów używa się siły, tak jak na przykład w zeszłym roku przeciw Gruzji, to może rodzić to zasadnicze problemy, może to być źródłem wojen lokalnych, ale może być też źródłem wielkich konfliktów, wiel- kich na skalę nawet i globalną. Przed tym chciałbym w imieniu swojego kraju bardzo przestrzec” – mówił rok przed śmiercią prezydent Polski podczas wystąpienia w Nowym Jorku, cytowanego w ukraińskiej broszurze. Prezentując te słowa Lecha Kaczyńskiego w Kijowie, Puszkarenko stwierdził: „Dla nas Lech Kaczyński jest tym człowiekiem, tym drogowskazem, z którego powinniśmy być dumni. Powinniśmy rozumieć znaczenie jego idei i strategii [dotyczących naszego regionu – przyp. red.]”. Puszkarenko powiedział później w rozmowie z „GP”, że wydał 350 egzemplarzy zbioru. Zostaną one rozdane bezpłatnie ukraińskim studentom z największych uczelni w Kijowie, Lwowie, Charkowie, Dniepropietrowsku, Zaporożu, Odessie, Iwano-Frankowsku i Tarnopolu. Tusk i Sikorski wygasili PW Dziś mianem Partnerstwa Wschodniego (PW) określa się zainaugurowany w 2009 r. w Pradze polsko-szwedzki program Unii Europejskiej, który w dużej mierze został przyjęty staraniami Lecha Kaczyńskiego. Jednak prezydenta Polski zabrakło wówczas na uroczystościach w czeskiej stolicy. Lech Kaczyński został de facto zmuszony przez ówczesnych premiera i szefa MSZ, Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego, do pozostania tego dnia w Warszawie. Do Pragi pojechali wtedy tylko politycy PO. Od tamtego momentu minęło sześć lat. Jak dużo wspólnego ma dziś unijny program PW z założeniami prezydenta RP? – Jest on słabym odbiciem rozmachu, jaki w tym względzie miały inicjatywy polskiego prezydenta – mówi w rozmowie z „GP” prezes zarządu Instytutu Sobieskiego Paweł Soloch. Jak dodaje, polityka Lecha Kaczyńskiego w tym zakresie „opierała się nie tylko na gestach, ale i na konkretnych działaniach”. – Prezydent Kaczyński chciał rozszerzyć działania o regionalną współpracę gospodarczą, głównie w dziedzinie energetyki. Proponował, by program został uzupełniony przez projekt wspólnego przedsięwzięcia, jakim byłaby budowa gazociągu z Azerbejdżanu przez Kaukaz, Morze Czarne, Ukrainę, do Europy Środkowej. Tego elementu nie pozwolono mu w Polsce nawet sformułować publicznie – wylicza z kolei dla „GP” były wiceminister spraw zagranicznych, poseł PiS Witold Waszczykowski. Fakt torpedowania przez PO idei prezydenta dotyczącej współpracy Europy Środkowowschodniej podkreśla także Paweł Soloch. – Od 2008 r., a zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, mieliśmy do czynienia z systematycznym wygaszaniem aktywności Polski na Wschodzie. Pamiętam, że jeszcze podczas wizyty w 2009 r. z Władysławem Stasiakiem [który zginął w Smoleńsku], ówczesnym szefem BBN-u w Azerbejdżanie i na Ukrainie, mogliśmy bezpośred- nio się przekonać, jak wiele inicjatyw prezydenta Kaczyńskiego już wtedy stało w miejscu lub było wycofywanych przez rząd – zauważa szef Instytutu Sobieskiego. Szansa jeszcze jest – Myślę, że idea Kaczyńskiego o wschodnioeuropejskim sojuszu Ukrainy, krajów bałtyckich, Mołdawii, Polski i Gruzji, opierającym się na współpracy dyplomatycznej, gospodarczej i wojskowej, jest żywa i jeszcze będzie realizowana. Dlaczego? Bowiem dzisiejsze imperialistyczne zachowanie Rosji daje państwom Europy Środkowo-Wschodniej podstawy do ścisłej współpracy w imię swojej przyszłości – mówi „GP” Arsenij Puszkarenko. Pomysł Partnerstwa Wschodniego jest też wciąż atrakcyjny dla krajów bałtyckich. Podczas szczytu w Wilnie w grudniu 2013 r. prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė wzięła na siebie trudne rozmowy z ówczesnym prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem o podpisaniu umowy stowarzyszeniowej między Kijowem a Brukselą. Kolejną szansą ożywienia PW może być jego szczyt w Rydze 21–22 maja br. Wówczas zostanie podjęta ważna decyzja o liberalizacji wizowej wobec Gruzji, Ukrainy i Białorusi. Ponadto Łotysze zamierzają zorganizować pierwszą w historii programu konferencję mediów Partnerstwa Wschodniego. 26 ŚWIAT 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl ROSJA–UKRAINA \ Łubianka na Majdanie i nie tylko Jak u siebie w domu. FSB Przez ponad dwie dekady rosyjskie służby specjalne poczynały sobie na Ukrainie niemal jak we własnym kraju. Agentura to jedno, ale np. Federalna Służba Bezpieczeństwa zainstalowała w sąsiednim państwie własne struktury. Eliminacja tego nowotworu to dziś dla władz w Kijowie zadanie nawet ważniejsze niż obrona Donbasu Antoni Rybczyński S eria zabójstw ukraińskich polityków, mających ogromną wiedzę o nielegalnych interesach oligarchów i ich związkach z Rosją. Prowokacyjne morderstwa prorosyjskich dziennikarzy. Zamachy bombowe w różnych miastach Ukrainy. Awanturnicze akcje „nacjonalistów ukraińskich”. Wszystkie te wydarzenia destabilizujące dziś państwo ukraińskie łączy jedno – inspiracja i współudział rosyjskich służb specjalnych. Dziś widać, w jak porażającym stopniu Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB), Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) i Główny Zarząd Wojskowy (GRU) zinfiltrowały Ukrainę. Chcąc wykoleić władze prowadzące ten kraj na Zachód, Moskwa uruchomiła niemal cały swój zasób agenturalny. Niemal cały, bo nie ma wątpliwości, że największe atuty Rosjanie trzymają jeszcze w zanadrzu. To nie wojna w Donbasie, lecz właśnie działalność wywiadowcza wrogiego państwa jest największym zagrożeniem dla Ukrainy. Kraj ten płaci dziś wysoką cenę za ponad dwie dekady zgody na bezkarną aktywność u siebie służb obcego państwa. Starsi bracia z Łubianki „SBU stała się de facto FSB” – stwierdził w czerwcu 2011 r. szef Ukraińskiej Grupy Helsińskiej. Mijał nieco ponad rok prezydentury Wiktora Janukowycza, a chodziło o wykorzystywanie przez władzę służby bezpieczeństwa do zwalczania opozycji. Ale słowa ukraińskiego aktywisty miały też drugi, ukryty sens. Otóż za rządów Janukowycza SBU stała się całkowicie przejrzysta dla Rosjan, w wielu wypadkach stając się wręcz przedłużeniem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Wiadomo, że zachodnie służby specjalne zawsze – także przed prezydenturą Janukowycza – uważały Ukrainę za „terytorium FSB” i unikały bliższej współpracy z SBU. Jak pisał były oficer sowieckiego Łubianka od początku protestów na Majdanie była zaangażowana w wydarzenia kijowskie. Tajna operacja FSB, mająca zamienić Ukrainę w kolejną rosyjską prowincję, zaczęła się już w 2007 r. wywiadu, zbiegły na Zachód Borys Wołodarski, rosyjskie służby zadbały po 1991 r., zwłaszcza za rządów Janukowycza, aby jej „agenci i współpracownicy pozostali w strukturach SBU”. Rosyjskie służby mogły się czuć na Ukrainie jak u siebie w domu od początku jej niepodległości. Co wynikało także z polityki samego Kijowa. Kiedy we wrześniu 1991 r., na bazie KGB Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej powołano Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy, zmieniła się de facto jedynie nazwa i symbolika – tryzub zastąpił tarczę i miecz. Przyjęta nieco później ustawa regulująca działanie SBU była właściwie przepisana z rosyjskiej „O federalnych organach bezpieczeństwa”. Zachowano nawet dawną strukturę organizacyjną, zarówno w aparacie centralnym, jak i w terenie (zarządy obwodowe przemianowano po prostu na delegatury). Choć personel służby szybko stopniał niemal o połowę, bo część oficerów przeszła na emeryturę, a część wróciła do swych ojczystych republik, to i tak wciąż co trzeci pracownik SBU był Rosjaninem. Pozostały też stare znajomości i powiązania. Oraz kompromaty w teczkach – najważniejsze archiwa ukraińskiego KGB wywieziono bowiem do Moskwy. Te więzi symbolizowała osoba szefa SBU Jewhena Marczuka. W momencie rozwiązania ukraińskiego KGB był on jego wiceszefem, za- stępcą Nikołaja Gołuszki. Obaj wywodzili się z Zarządu V KGB, który m.in. prześladował dysydentów. Gołuszko był ostatnim szefem ukraińskiego KGB i zarazem pierwszym SBU. W czasie puczu sierpniowego próbował wystąpić przeciwko ruchowi narodowemu, ale gdy rozpad ZSRS był przesądzony, poparł nowego prezydenta Leonida Krawczuka. Pod koniec 1991 r. wyjechał ostatecznie z Ukrainy, wywożąc najważniejsze archiwa. W Moskwie szybko został 1. zastępcą ministra bezpieczeństwa Rosji. W tym czasie jego przyjaciel Marczuk był szefem SBU. Trzy lata później Marczuk awansował na wicepremiera nadzorującego cały sektor bezpieczeństwa Ukrainy. W SBU zastąpił go zaś Walerij Malikow, Rosjanin, który zaczął służbę w KGB w latach 70. W 1995 r. doszło do kolejnych zmian. Marczuk awansował na premiera, a Malikowa zastąpił inny weteran KGB, Wołodymyr Radczenko, w czasach ZSRS prześladujący dysydentów. Za czasów duetu Marczuk–Radczenko współpraca z rosyjską bezpieką rozkwitła na dobre. SBU zawarła umowy ze Służbą Wywiadu Zagranicznego i Federalną Służbą Kontrwywiadu (potem zmieniła nazwę na FSB). Jak mówił Marczuk, „w przypadkach, gdy interes jest obopólny, my pomagamy im, a oni nam. Nie spotkaliśmy się z tym, by ktokolwiek z rosyjskiego kontrwywiadu angażował się w jakieś dywersyjne działania przeciwko nam”. W Rosji szkoleni byli też funkcjonariusze specnazu SBU, czyli jednostki Alfa. Taka sytuacja miała miejsce przez obie kadencje Leonida Kuczmy. Życie rosyjskim służbom na Ukrainie skomplikowała nieco Pomarańczowa Rewolucja i prezydentura Wiktora Juszczenki, ale był to tylko krótki przerywnik i lekko osłabione w latach 2005–2010 pozycje nad Dnieprem Rosjanie błyskawicznie odbudowali po zwycięstwie Wiktora Janukowycza. Poszli nawet dużo dalej. Drzwi otwarte na oścież Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było awansowanie wiceszefa SBU, oligarchy i medialnego magnata, biznesowego partnera Dmytro Firtasza (RosUkrEnergo), Wałeryja Choroszkowskiego na szefa służby. Ten zaś ogłosił, że za dobrą współpracą SBU i FSB kryje się „wspólna czekistowska przeszłość”. Jeszcze w 2010 r. z Rosji wróciła duża grupa skompromitowanych ludzi służb, którzy uciekli z Ukrainy po zwycięstwie rewolucji w końcu 2004 r. Niektórzy dostali od Rosjan wysokie odznaczenia, np. wiceszef SBU za czasów Leonida Kuczmy Wołodymyr Saciuk, właściciel daczy, na której w 2004 r. otruto dioksynami Wiktora Juszczenkę. Dwóch innych generałów ŚWIAT porty rosyjskie mieszkańcom Krymu, jak robiono to wcześniej w Abchazji i Osetii Płd. Rosyjska służba utrzymywała kontakty z biznesem i przestępczością zorganizowaną, wspierała i finansowała lokalne partie i organizacje pozarządowe opowiadające się za secesją Krymu. Jeśli uznać, że Ukraina była całkowicie przejrzysta dla wywiadu rosyjskiego, to na Krymie FSB cieszyła się zupełną bezkarnością. Tutejsza SBU była całkowicie zinfiltrowana i w dużej mierze współpracowała z Rosjanami. Z tego wynikał późniejszy sukces szybkiego i niemal bezkrwawego opanowania półwyspu przez Putina w marcu 2014 r. na Ukrainie Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska DIO na Ukrainie SBU zamieszanych w tę sprawę, po ucieczce do Rosji zostało wysokimi oficerami FSB. W tym samym 2010 r. w „geście dobrej woli” Zarząd Kontrwywiadu SBU zaprzestał działań operacyjnych wobec rosyjskich służb specjalnych na terytorium Ukrainy. Liczbę oficerów na kierunku rosyjskim szybko zredukowano o 25 proc. Na żądanie Rosji SBU zerwała też współpracę z CIA. Nowy model współpracy SBU z FSB, oznaczający faktycznie pełną zgodę Kijowa na wszelkie działania Rosjan na ukraińskim terytorium, ustalono podczas spotkania Choroszkowskiego z dyrektorem FSB Aleksandrem Bortnikowem w Odessie (19 maja 2010 r.). Porozumienie przewidywało współpracę obu służb na wielu płaszczyznach, np. „ekonomicznym i przemysłowym kontrwywiadzie, jak też ochronie rosyjskich i ukraińskich technologii na rynkach wewnętrznych”. Choroszkowski przysłużył się Moskwie także w inny sposób. Zamknął archiwa KGB z czasów sowieckich, a SBU zajęła się montowaniem prowokacji wymierzonych w zachodnich partnerów Kijowa. Największy rozgłos miało zatrzymanie na kijowskim lotnisku Nico Langego, dyrektora ukraińskiej filii Fundacji Konrada Adenauera, i to w przeddzień wizyty Janukowycza w Berlinie (lipiec 2010 r.). W zamian Rosjanie pomagali reżimowi zwalczać przeciwników politycznych i inwigilo- wać społeczeństwo. Powstał specjalny system wzorowany na rosyjskim SORM (System Działań Operacyjno-Śledczych). Dużą część technologii dostarczyła rosyjska firma Iskratel, która nawet nie ukrywała, że współpracuje i wykonuje zlecenia dla służb rosyjskich. To był kolejny element uzależnienia Ukrainy od Rosji. Wszelkie dane gromadzone przez SBU drogą elektronicznej inwigilacji były też dostępne dla Rosjan. Inwigilacji także zachodnich dyplomatów, o czym przekonuje „przeciek”, tuż po rewolucji, rozmów mających kompromitować nowe władze i pewnych polityków z Zachodu. W maju 2010 r., na wspomnianym spotkaniu Bortnikow–Choroszkowski, uzgodniono też powrót FSB na Krym. Rosyjska służba była tam obecna od 2000 r., ale w 2009 r. decyzja Juszczenki zmusiła ją do wycofania się. Tłumaczono, że oficerowie kontrwywiadu mają przede wszystkim zapewnić ochronę antyterrorystyczną żołnierzom rosyjskim. W rzeczywistości wspierali separatystów i rozmaite antynatowskie grupy na Krymie i w Odessie. Obecność FSB na Krymie ograniczała udział Ukrainy w ćwiczeniach Partnerstwa dla Pokoju, a inne kraje leżące nad Morzem Czarnym postrzegały Ukrainę jako bazę wypadową rosyjskich szpiegów. FSB podsycała konflikty etniczne, jej agenci rozdawali pasz- Dlaczego to nominalny kontrwywiad (FSB), a nie wywiad (SWR) odpowiadał za gros działań operacyjnych Rosji na Ukrainie, a więc w innym państwie? Otóż gdy rozpadł się ZSRS, układając sobie relacje z innymi republikami, Moskwa obiecała, że nie będzie ich szpiegować (a oni jej). Oczywiście Rosjanie zinterpretowali to tak, że ten „pakt o nieagresji” dotyczy tylko SWR. Kontrwywiad takich zobowiązań nie miał. W 1999 r. powstał w ramach Departamentu Analiz, Prognoz i Planowania Strategicznego FSB Zarząd Informacji Operacyjnej (ZIO), zorganizowany według klucza geograficznego – poszczególne części zarządu zajmowały się różnymi republikami postsowieckimi. Praktycznie oznaczało to przywrócenie Łubiance własnego wywiadu zagranicznego, którego została pozbawiona w 1991 r. wraz z wyłączeniem i przekształceniem b. I Zarządu Głównego KGB w samodzielną SWR. Istnienie ZIO ujawniono dopiero po czterech latach, gdy w 2003 r., wraz z poprawką do „Prawa o Organach Federalnej Służby Bezpieczeństwa”, FSB już oficjalnie zyskała organ wywiadu. W 2004 r. Zarząd Informacji Operacyjnej zmienił nazwę na Departament Informacji Operacyjnej (DIO), a Departament Analiz, Prognoz i Planowania Strategicznego podniesiono w strukturze FSB do rangi V Służby (Informacji Operacyjnej i Kontaktów Międzynarodowych). Szefem DIO został gen. Siergiej Biesieda. To jeden z najbardziej zaufanych czekistów Putina, nie przypadkiem przez wiele lat kierował komórką FSB nadzorującą kontrwywiadowczo administrację prezydenta. Oficerowie DIO od przeszło dekady odgrywają kluczową rolę w czasie kryzysów politycznych w republikach b. ZSRS. DIO stał się „tarczą i mieczem” w walce z „kolorowymi rewolucjami” i ostatnią deską ratunku dla walczących z opozycją i własnym społeczeństwem postsowieckich satrapów. DIO jest też obecny w najbardziej zapalnych punktach przestrzeni postsowieckiej, takich jak Abchazja czy Naddniestrze. W maju 2009 r. gen. Biesieda awansował na szefa V Służby FSB. Jednak rola, jaką odegrał w czasie Rewolucji Godności, pokazuje, że Ukraina była i jest priorytetem dla Departamentu Informacji Operacyjnej FSB. I to oficerowie tego departamentu przebywali od lat na Ukrainie i prowadzili tam działania operacyjne. Agenci FSB działali w samym ścisłym kierownictwie reżimu Janukowycza. Dla Rosji pracowali dwaj ostatni szefowie SBU za jego prezydentury: Igor Kalinin i Ołeksandr Jakimienko. Kalinin był Rosjaninem, służył w KGB od 1984 r., był w Afganistanie. Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości przez 10 lat 27 szkolił kadry SBU, potem kierował ośrodkiem szkoleniowym specnazu Alfa. Został szefem ochrony Janukowycza, a w 2012 szefem SBU. Jego następca Jakimienko był zaufanym klanu Janukowyczów (tzw. Familia), a po upadku reżimu okazało się, że także rosyjskim agentem. Porwanie i Majdan Najgłośniejszą znaną sprawą, w której przy cichej zgodzie, a być może nawet współpracy SBU, agenci FSB przeprowadzili nielegalną operację na Ukrainie, było porwanie rosyjskiego opozycjonisty Leonida Razwozżajewa jesienią 2012 r. Leonid Razwozżajew to działacz Frontu Lewicy, który zbiegł na Ukrainę zagrożony aresztowaniem w związku z rzekomym spiskiem przeciwko Putinowi. 19 października 2012 r. pojawił się w kijowskim biurze Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców. Chciał ubiegać się o status uchodźcy politycznego, a potem wyjechać do UE. Podczas krótkiej przerwy w rozmowach z oenzetowskimi urzędnikami Razwozżajew wyszedł do pobliskiej kawiarni na lunch. I zniknął. Dwa dni później „odnalazł się” w moskiewskim sądzie, który aresztował go na dwa miesiące. Rosyjska opozycja od początku nie miała wątpliwości, że Razwozżajew został uprowadzony wprost z kijowskiej ulicy przez FSB. Burza wybuchła też w ukraińskim parlamencie. Arsenij Jaceniuk, ówczesny lider opozycyjnej Batkiwszczyny, zażądał powołania specjalnej komisji śledczej. „Czy na terytorium Ukrainy działają obce służby specjalne?” – pytał obecny premier. „Rosja tym porwaniem pokazała, kto tutaj, na Ukrainie, jest gospodarzem” – grzmiał inny deputowany Taras Steckiw. Ciekawym zbiegiem okoliczności, dzień po pojawieniu się Razwozżajewa w sądzie w Moskwie na Kreml przyjechał Janukowycz zabiegać o korzystniejszą umowę gazową. Operacyjne możliwości FSB na Ukrainie pokazały ostatnie tygodnie reżimu Janukowycza. Łubianka od początku protestów na Majdanie była zaangażowana w wydarzenia kijowskie. Wszystkie najważniejsze kroki reżimu Wiktora Janukowycza były konsultowane, a nawet planowane przez specjalne grupy operacyjne FSB. Od grudnia 2013 r. w gabinetach czołowych polityków ekipy Janukowycza pełno było „konsultantów” z Rosji. Pierwsza grupa, złożona z 24 osób, przyleciała na Ukrainę 19 grudnia (była do 23 grudnia). Druga grupa pojawiła się w połowie stycznia, też na kilka dni. Była też trzecia grupa – w dniach 26–29 stycznia. FSB zaoferowała reżimowi Janukowycza nie tylko fachowe rady. 21 i 24 stycznia na lotniskach Hostomel i Żuljany lądowały rosyjskie samoloty. Łącznie miały na pokładach ponad pięć ton „środków specjalnych” zamówionych w Rosji przez ukraińskie władze: materiałów wybuchowych i broni. Rok po Majdanie ukraińskie władze ogłosiły, że tajna operacja FSB pod kryptonimem „Monolit”, mająca uczynić z Ukrainy rosyjską prowincję, zaczęła się już w 2007 r. OGŁOSZENIE Pensjonat Sanato zaprasza na wczasy uzdrowiskowe. Busko-Zdrój 41 378 19 48 www.sanato.com.pl 28 ŚWIAT Z inicjatywy Chin Ludowych powstaje Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Do projektu przystąpiło 57 państw – oprócz Chin i krajów azjatyckich są to m.in. Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Polska, a także Australia. Natomiast Belgia, Irlandia, Japonia, Kanada i USA zdecydowały, że na razie nie podejmą inicjatywy, o której tak mało jeszcze wiadomo 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl CHINY–POLSKA \ Dla nich jesteśmy sojusznikiem z podwórka NATO Hanna Shen Wątpliwy projekt 15 kwietnia br. Polska oficjalnie przystąpiła do chińskiego projektu, choć – jak wcześniej przyznała pani wiceminister Leszczyna – Pekin „nie podał reguł i kosztów” związanych z przystąpieniem do tego projektu. Fot. Flickr W iele z rządów podjęło decyzję o wstąpieniu do AIIB po przeprowadzeniu analiz, a także wstępnych negocjacjach ze stroną chińską. Wydaje się, że jednym z rządów, który zgłosił akces do inicjatywy bez głębszego przygotowania, a nawet jednolitego stanowiska, jest Polska. Nic więc dziwnego, że wydawana na Tajwanie gazeta „Epoch Times” stwierdziła, iż przesłanki dotyczące przystąpienia Polski do chińskiego AIIB wskazują na upośledzenie umysłowe naszego rządu. Projekt pełen wątpliwości Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych z siedzibą w Pekinie ma zostać utworzony do końca roku. Oficjalnie mówi się, że ma on stymulować wzrost inwestycji na terenie Azji w takich gałęziach jak transport, energetyka, telekomunikacja itp. W rzeczywistości długofalowy cel, jaki Chiny chcą osiągnąć, to wyeliminowanie dominacji Stanów Zjednoczonych w międzynarodowym sektorze bankowym. Projekt Pekinu wzbudza wiele wątpliwości. Na czele projektu stoi nie państwo demokratyczne, ale autorytarny reżim, którego zasadą zarządzania nie jest transparentność. Wskazuje na to w swoim artykule „Chińskie przewodnictwo rzuca cień na AIIB” chiński dysydent i komentator prawicowy Cao Changqing. Cao uważa, że słabe doświadczenie ChRL w inwestowaniu i finansowych inicjatywach na arenie międzynarodowej nie wróży dobrze projektowi. Do tej pory większość inwestycji zagranicznych Pekinu kończyła się ogromnymi stratami. I tak np. chińskie zaangażowanie w Wenezueli, wspierające antyamerykańskiego Chaveza, to dziś dług Caracas wobec Pekinu wynoszący 20 mld USD. Port budowany przez Chiny w Kolombo w Sri Lance – projekt wartości 1,4 mld USD, na terenie wydzierżawionym na 99 lat przez chińską firmę państwową China Communications Construction Company (CCCC), spalił na panewce po tym, jak wybory prezydenckie w Sri Lance wygrał proamerykański kandydat opozycji. Dziś firma CCCC przyznaje, że od 6 marca, czyli od czasu, gdy wstrzymano budowę, firma traci dziennie 380 tys. USD. Dane opublikowane w zeszłym roku przez Chińską Radę Promocji Handlu Zagranicznego (CCPIT) wskazują, że z ponad 20 tys. chińskich firm inwestujących za granicą 90 proc. poniosło straty o łącznej wartości 200 mld USD (AIID ma dysponować kapitałem od 50 do 100 mld USD). Dziś lobbujący za przystąpieniem Polski do AIIB twierdzą, że przyniesie to firmom z naszego kraju kontrakty i większą obecność na chińskim rynku. To samo mówiono, gdy w czasie wizyty prezydenta Komorowskiego w 2011 r. w ChRL zawierano z Pekinem partnerstwo strategiczne, a tymczasem polscy eksporterzy i inwestorzy nadal borykają się z cłami i podatkami, dodatkowo nakładanymi na nich przez Pekin. W przypadku AIIB to Chiny będą miały decydujący głos w przyznawaniu kontraktów i, jak słusznie zauważa Cao Changqing, ChRL wykorzysta projekty inwesty- cyjne podjęte w ramach AIIB do ratowania chińskich firm przynoszących straty na ich lokalnym rynku. Np. huty – duże państwowe konglomeraty, które nie mogą być zlikwidowane, bo oznaczałoby to utratę pracy dla setek tysięcy ludzi, a tym samym zamieszki w ChRL. Władze chińskie zrobią wszystko, aby zagraniczne projekty w ramach AIIB służyły chińskiemu przemysłowi stalowemu, cementowemu, transportowemu, budowlanemu itd. Kredyty będą udzielane na projekty dotyczące rozwoju infrastruktury w danym kraju azjatyckim, a ich wykonawcami będę z pewnością w większości firmy chińskie, powiązane z aparatem partii komunistycznej. Taka więź polityczno-biznesowa w Chinach jest przyczyną ogromnej korupcji i ta przypadłość grozi rozwijającej się pod chińską kontrolą inicjatywie AIIB. Japonia, która podjęła decyzję niewysyłania na razie wniosku o przystąpienie do AIIB, także wyraża wątpliwości co do standardów zarządzania bankiem oraz procedury selekcji instytucji kwalifikujących się do uzyskania kredytu z AIIB. Japońskie MSZ przyznało, że zanim podjęło decyzję o nieprzystępowaniu do chińskiego projektu, przedstawiło swoje zastrzeżenia Pekinowi, ale nie uzyskało satysfakcjonujących wyjaśnień. Pod pozorem integracji Gdy w 2011 r. Bronisław Komorowski odwiedził Państwo Środka, chińskie oficjalne media wyrażały zadowolenie, że ŚWIAT polskim przywódcą nie jest już prozachodni Lech Kaczyński i że przy władzy są liberałowie i Komorowski, którzy są otwarci na Wschód: na Rosję i Chiny. Podpisanie przez stronę polską deklaracji o strategicznym partnerstwie z Chinami to według Pekinu był dobry znak, że Polska nie będzie np. przeszkodą dla wielu chińskich planów. Co więcej, w deklaracji znalazło się stwierdzenie, że Polska popiera proces integracji w rejonie Azji Wschodniej, a właśnie pod pozorem owej „integracji” Chiny próbują osiągnąć hegemonię w tym regionie świa- jako gotowe produkty do pozostałych krajów europejskich. – radził prof. Kong Tianping z Chińskiej Akademii Badań nad Europą Wschodnią, jednego z czołowych think tanków w ChRL. Dziś znowu pada argument, że musimy być z Chińczykami tworzącymi AIIB, bo to zwiększy konkurencyjność polskich towarów i firm na chińskim rynku i ułatwi nam dostęp do Azji. Nic dziwnego, że kolejne oczekiwanie, iż coś za nas załatwią dbający o swój interes Chińczycy, nazwano na łamach tajwańskiej gazety objawem upośledzenia umysłowego polskiej władzy. szej strategii”. Ale kilka godzin później, jak donosił dziennik „Rzeczpospolita”, Izabela Leszczyna, sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, oznajmiła na Twitterze, że wysłano już list, w którym Polska zgłosiła swój akces do Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych. 15 kwietnia br. Polska oficjalnie przystąpiła do chińskiego projektu, choć – jak wcześniej przyznała wiceminister Leszczyna – Pekin „nie podał reguł i kosztów” związanych z przystąpieniem do tego projektu, a resort musi dopiero ustalić, „czy koszty nie prze- 29 Co do składek, to państwa same zgłaszały wkład do kapitału zakładowego banku. I tak np. Australia zaoferowała wkład w wysokości 600 mln USD, a docelowo 3 mld. Władze polskie wydają się tymczasem nie tylko nie mieć jednolitego stanowiska w sprawie AIIB, ale i Ministerstwo Finansów nie jest nawet w stanie zadeklarować kwoty, jaką państwo polskie jest w stanie przeznaczyć na ten projekt. Czy możliwe jest, że polski rząd przystąpił do chińskiego projektu na oślep? Hipotezę tę potwierdza Ministerstwo Finansów, które w przesłanym do RMF Władze chińskie zrobią wszystko, aby zagraniczne projekty w ramach AIIB służyły chińskiemu przemysłowi stalowemu, cementowemu, transportowemu, budowlanemu itd. ta. Teraz będzie się to działo także za zgodą Polski. ChRL zdobyła sojusznika „na podwórku NATO”, jak to określiły chińskie media. Co do polskich nadziei, że podczepianie się pod chińskie inicjatywy zapewni nam sukces, to nawet chińscy oficjele i ekonomiści otwarcie przyznawali, że klucz do poprawy polskiej gospodarki leży wyłącznie po stronie polskiej. – Polska powinna produkować towary konkurencyjne na rynku chińskim, a z Chin sprowadzać półprodukty, które następnie będzie sprzedawać Polski akces na oślep Sposób, w jaki Polska ogłosiła swoją decyzję o przystąpieniu do chińskiego projektu, pokazuje, że nawet wypracowanie jednolitego stanowiska jest dla polskiego rządu zadaniem ponad jego możliwości. Zaczęło się 31 marca od wypowiedzi wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego, że nasz kraj na razie nie będzie składać wniosku o przystąpienie do AIIB, bo „mamy inne elementy rozgrywania na- wyższą ewentualnych zysków”. Kraje, które były zainteresowane udziałem w projekcie, decyzje o przystąpieniu do AIIB podejmowały na podstawie analiz opracowanych przez ekspertów i przedstawionych parlamentarzystom danych krajów. Starano się też jasno przedstawiać swoje warunki stronie chińskiej. To np. naciski Wlk. Brytanii spowodowały, że Pekin zapowiedział rezygnację z prawa weta w banku. Korea Południowa zapowiedziała, że wysunie żądanie, aby siedziba banku nie znajdowała się w Pekinie. FM oświadczeniu stwierdziło, że planuje się przeprowadzenie, wraz z innymi zainteresowanymi resortami, stosownej analizy potencjalnych korzyści i kosztów oraz szans i ewentualnych zagrożeń, płynących z potencjalnego zgłoszenia przez Polskę ewentualnego akcesu do AIIB. Analizy więc dopiero powstaną, a na stronie resortu finansów nie można znaleźć oficjalnego stanowiska i wyjaśnienia, dlaczego, mimo że wicepremier Piechociński mówił o nieskładaniu wniosku, to do AIIB jednak przystąpiliśmy. REKLAMA 30 PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl PAMIĘĆ \ Patrząc w przeszłość, nie zapominajmy o przyszłości „Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, / Zapomnij o mnie”. Więc próbujemy pamiętać – choć pamięć to straszna, niezborna i często niesprawiedliwa. Nasza historia przypomina koszmar senny. Czechosłowacja. Wymordowani jeńcy ze Stonawy Południe kraju, mała, beskidzka miejscowość Stonawa. Dziś tuż poza granicami Polski. Historycznie należała przez wieki do Księstwa Cieszyńskiego, geograficznie – do krainy zwanej Zaolziem. Według austriackiego spisu w 1900 r. po polsku mówiło w Stonawie 3081 osób (98, 3 proc.), po niemiecku – 29 (0,9 proc.), po czesku 4 osoby (0,1 proc.). Na początku 1919 r. na Śląsk Cieszyński napadli „legioniści” płk. Josefa Šnejdárka. Zajęli Karwinę, Jabłonków, nawet Cieszyn i Ustroń, zabijali żołnierzy i cywilów. 26 stycznia w Stonawie zabili 20 jeńców z 12. Wadowickiego Pułku Piechoty. Podobnych ofiar było wiele – zidentyfikowano ponad 40. Ciała pokłute bagnetami, zmasakrowane kolbami pozostawiano „na postrach”, nie pozwalając grzebać. Bohdan Urbankowski Etyka jest jedna Jak niepodległość Wyolbrzymianie żałosnych „sankcji” Zachodu to fałsz proporcji mający nas przekonać, że wystrzały w powietrze wyrządziły niebywałe szkody; zagłuszanie ukraińskiego wołania o pomoc krzykami o Wołyniu – to dziś dywersja, rozrywanie sojuszu, który może być zbawienny dla przyszłości tej części Europy. Mówienie, iż tylko brak broni i manifestowanie słabości – gestem psa – nas ocali, to podstęp ułatwiający wrogom zmasakrowanie nas bez strat własnych Historia stosunków polsko-rosyjskich to historia podboju Polski przez Moskwę. Jeśli były w niej okresy pokoju, to służyły Rosjanom do przygotowania kolejnych napaści. Fot. Wikipedia W 2012 r. na Górze Południa członkowie kombatanckiej organizacji ČsOL wystawili obelisk ku czci Šnejdárka, pod pomnikiem zaczęły się odbywać szowinistyczne spotkania, od 2014 r. odbywa się Zimowy Marsz Legionowy (Zimní Legiomarš) z Bystrzycy na Górę Południa dla uczczenia walk z Polakami. Litwa. Wzgórza Ponarskie krwawią Ze Wzgórz Ponarskich koło Wilna spływa kilka strumieni. Podobno jeszcze po wojnie zabarwiały się krwią. Najwięcej zamordowano tu Żydów, potem Polaków, potem jeńców sowieckich, szacunkowo mówi się o 100 tys. ofiar – cmentarzysko porównywalne ze Smoleńskim Lasem. Ale nie tylko Niemcy mordowali. Także Litwini. Zbrodnia w Ponarach to wielomiesięczny krwawy spektakl. 27 września 1941 r. rozstrzelano tu 320 Polaków z centralnego więzienia na Łukiszkach. W dniach 9–17 maja następnych 300 – w tym Zamordowani Polacy – ofiary Rzezi Wołyńskiej 80 uczniów z gimnazjum Mickiewicza i Słowackiego. Likwidacja odbywała się z podziwu godną sprawnością. Na przywożonych w „budach” skazańców czekały wykopane doły, nad każdym czekało 10 strzelców, rozwalali po 10 osób. Do lata 1943 r. zabito około 20 tys. Polaków. Egzekucje wykonywał litewski oddział specjalny – Ypatingasis būrys, którego członkowie rekrutowali się z paramilitarnej organizacji „szaulisów” (Lietuvos Szauliu Sajunga – Związek Strzelców Litewskich). Zwano ich potem „strzelcami ponarskimi”. Związek Strzelców Litewskich został reaktywowany w 1991 r. Liczy ponad 7 tys. członków, przyznaje Gwiazdę Szaulisów, organizuje marsze – oczywiście ze sztandarami i pochodniami. Najczęściej wykrzykiwanym hasłem jest slogan „Litwa dla Litwinów”. Ukraina. Krwawe święta O zbrodniach popełnianych przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce wschod- niej zaczęto mówić po długim milczeniu. Zbyt długim – dlatego nawet nie jesteśmy w stanie ustalić liczby ofiar. Od 50 do 100 tys. zamordowanych na Wołyniu, 25–70 tys. ofiar ludobójstwa w Małopolsce – te szacunkowe dane to obelgi dla umarłych. Zamiast cyfr pamięć podsuwa sceny zbrodni. Zaczęły się wraz z wojną. 1 września, w Smerdyniu (pow. Łuck), Ukraińcy zabili polskiego nauczyciela, a także jego 15-letniego brata i ich gościa – Ukraińca. Dwa dni później zarżnięto i zarąbano 7 ułanów śpiących w stodole w Kniahinku. Najwięcej zbrodni popełniono nocą z 11 na 12 września – we wsiach Małopolski Wschodniej, m.in. w Stawyżanach i Oborczynie. Ukraińcy zamordowali wtedy 500 polskich żołnierzy. Następna fala zbrodni napłynęła na Kresy wraz z sowiecką agresją: 20 zamordowanych w Sasowie, spalenie Sławenczyna, rzeź w Brzeżanach… Noże i pokrwawione siekiery stały się symbolem tych ziem. PUBLICYSTYKA Rzeź Wołyńska to kolejny akt zbrodni. Zaczęła się 9 lutego 1943 r. w miejscowości Parośla. Oddział UPA „Dowbeszki-Korobki” (Hryhorija Perehijniaka) zamordował tam 173 Polaków, w tym kobiety i niemowlęta. Punktem kulminacyjnym ludobójstwa była Krwawa Niedziela – 11 lipca 1943 r. Około 3 rano Oddziały UPA dokonały ataku jednocześnie na 99 miejscowości. Pracowano tradycyjnie przy pomocy siekier, kos, pił, noży, młotków i broni palnej. Schemat też był wszędzie podobny: po wymordowaniu ludności do wsi wjeżdżali na furmankach Ukraińcy z sąsiednich wsi i zabierali mienie zamordowanych, następnie zabudowania palono. Do 16 lipca 1943 r. wymordowano 17 tys. ludzi i zniszczono 530 polskich wsi i osad. Swoisty rekord pobili Ukraińcy w Porycku – po wejściu do kościoła zabili w ciągu trzydziestu minut setkę osób, potem „bojowcy” rozbiegli się po całej miejscowości i wyrżnęli resztę Polaków . Przerwijmy tę krwawą listę. Winni ludobójstwa są znani. Dowódcą UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) był Roman Szuchewicz, inicjatorem rzezi wołyńskiej – „Kłym Sawur” (Dmytro Klaczkiwski). Oskarża go wydana przez niego w czerwcu 1943 r. tajna dyrektywa: „(...) powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat”. W 1995 r. władze ukraińskie wystawiły Klaczkiwskiemu pomnik w Zbarażu, w 2002 r. – w Równem. Jego imię otrzymało wiele ulic w miastach Zachodniej Ukrainy. Parlament Ukrainy uczcił też dowódcę UPA Romana Szuchewycza – jako narodowego bohatera i ofiarę NKWD. Niemieckie stodoły śmierci Historia podsuwała nam różne symbole relacji polsko-niemieckich. Biegunowo przeciwstawnymi były Legnica i Grunwald. W XX wieku naszą pamięć zamroczyły koszmary: nalot Luftwaffe na bezbronny Wieluń, napad na Pocztę Polską w Gdańsku, który rozpoczął się równocześnie z ostrzałem Westerplatte. Obrona Westerplatte trwała tydzień, przeszła do narodowych legend, obrona Poczty została złamana po dniu walk, skończyła się rozstrzelaniem na Zaspie 38 obrońców. Były to wydarzenia potworne – ale w tej potworności incydentalne. W tej wojnie było jednak coś, co powtarzało się jak koszmarny rytuał: płonąca stodoła. Niemal każdego dnia słychać było krzyk palonych żywcem ludzi. Zwykłe, wiejskie stodoły, w których palono jeńców i ludność cywilną, to symbol tamtej wojny... W kronikach 1939 r. można znaleźć opisy kilkudziesięciu takich zbrodni. Najstraszniejsze miały miejsce 13 września w Cecylówce Głowaczowskiej, gdzie Niemcy zagonili do stodoły i spalili w niej żywcem co najmniej 54 Polaków, potem w Jasieńcu i w kilkunastu innych miejscowościach. Stodoły śmierci płonęły przez cały wrzesień 1939 r. Wkrótce potem nowymi symbolami władztwa Niemców nad Europą stały się obozy zagłady, a także służące wyniszczaniu obozy pracy (Vernichtung durch Arbeit) ; dla Polaków – dodatkowo – radomski Firlej porównywalny z Katyniem i Ponarami i zbrodnie popełniane w Warszawie. Powstanie Warszawskie to nie tylko walka Niemców z powstańcami, to także rzeź ponad 50 tys. cywilnych mieszkańców Woli, także – mniej znana, dotycząca tylko kilku tysięcy ludzi – rzeź Mokotowa, oraz śmierć kilku – kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Starego Miasta zabitych w trakcie nalotów, ostrzału z broni ciężkiej i w ulicznych egzekucjach. Po raz kolejny trzeba użyć słowa: ludobójstwo. Żydzi. Pogrom Polaków na Kresach Zbrodnie popełnione na Polakach przez Żydów nie dorównują niemieckim, przewyższają natomiast czeskie. Najazd sowiecki 17 września entuzjastycznie został powitany przez Żydów, zwłaszcza komunistów. Żydzi wzięli broń do ręki, aby jej użyć przeciwko polskim żołnierzom i policjantom, urzędnikom, uciekinierom z Polski centralnej i zachodniej, krótko mówiąc: przeciwko współobywatelom, sąsiadom. Berdówka, Sarny, Grodno, Skidel, Jeziory, Łunna, Wiercieliszki, Wielka Brzostowica, Ostryna, Dubna, Dereczyn, Zelwa, Motol, Wołpa, Janów Poleski, Wołkowysk, Drohiczyn Poleski – to tylko niektóre miejsca zbrodni. Symbolem wspólnie przeżywanej okupacji była nie tylko polska pomoc dla getta, symbolami stały się także nazwy trzech miejscowości, w których partyzanci żydowscy dopuścili się morderstw: Drzewica, Naliboki, Koniuchy. Rosja, czyli nienawiść w marszu Historia stosunków polsko-rosyjskich to historia podboju Polski przez Moskwę. Jeśli były w niej okresy pokoju, to służyły Rosjanom do przygotowania kolejnych napaści. W ich wyniku Moskwa zagarnęła 80 proc. obszaru i ludności Rzeczypospolitej. Po 1918 r., gdy Polska zaczęła wybijać się na niepodległość – nastąpił najazd Rosji bolszewickiej znaczony tysiącami grobów i pożarów. Symbolami wojny 1920 r. pozostaną Leman, Zadwórz, Szydłowo. Nie jako miejsca bitew, lecz miejsca wojennych zbrodni. Potem nastąpił pokój – wykorzystany przez Rosjan do ludobójczej „Operacji polskiej” 1937–1938, która pochłonęła blisko 120 tys. zamordowanych i drugie tyle skazanych na łagry i deportacje. 17 września 1939 r. zaczęła się kolejna agresja – zajmowanie ziem Polski pod pozorem wyzwalania, rozstrzeliwanie jeńców na polach bitew, skrytobójcy strzelający w plecy obrońcom napadanych miast. Pierwsza „wojna hybrydowa” w historii. Po zagarnięciu połowy Rzeczypospolitej Rosjanie przeprowadzili cztery deportacje obejmujące 220 + 320 + 240 + 300 tys. osób. Większość zginęła w łagrach. Poza deportacjami zamordowano około 150 tys. osób, głównie więźniów – np. we lwowskich Brygidkach. „Wyzwalanie” Polski w latach 1944– 1945 było kolejnym pasmem zbrodni. Piekło pamięci Sprawiedliwość bez prawdy jest bezsilna. Żeby opis świata był prawdziwy, zgadzać muszą się fakty, lecz także relacje między nimi i kontekst, w jakim zaistniały. Wydarzenia mniej ważne nie mogą być przedstawiane jako ważniejsze, śmierć w samoobronie – jako morderstwo. Trzeba także odróżniać błąd od celowego fałszu. Celem błądzenia jest mimo wszystko prawda, fałszerstwo jest celowym przestępstwem i tak winno być traktowane. O tych regułach trzeba pamiętać, zwłaszcza gdy w przeszłości odkrywa się fakty straszne, rzutujące na teraźniejszość. Co można, co należy robić, mając taką historię jak nasza? Można wciąż przypominać. Taka postawa grozi zamknięciem pamięci w krwawej, zabójczej przeszłości. Grozi też przenoszeniem tej przeszłości w przyszłość (bo de facto przeszłość już nie istnieje – tyle, co w nas). W praktyce – grozi walką ze wszystkimi sąsiadami, grozi stworzeniem dla następnych pokoleń koszmaru zamiast przyszłości. Można też po prostu zapomnieć. Żydzi dogadali się z Niemcami – za odpowiednie odszkodowania ofiary (a częściej ich potomkowie) wybaczyły oprawcom, wspólnie teraz zwalają winę za zbrodnie wojenne na mitycznych nazistów i realnych Polaków. Jeśli Żydzi stworzyli Holocaustbiznes (Termin Normana Finkelsteina) – Niemcy tworzą wciąż nowe oczyszczalnie ścieków. Ostatnio uruchomioną, wędrującą po świecie oczyszczalnią jest film „Unsere Mütter, Unsere Väter”. Uzurpacja Jeśli nie chcemy zamykać się w pokrwawionych klatkach pamięci – możemy po prostu przebaczyć. Na ten gest zdobyli się nasi biskupi, wysyłając w 1965 r. „Orędzie” zawierające ważną deklarację: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Spotkała się ona nie tylko z krytyką władz, ale także z protestami wielu ofiar i ich dzieci. Tu dotykamy budzącego niepokój problemu: kto ma prawo wybaczać? Katom mogą wybaczać tylko ofiary – te zostały zabite lub okaleczone, także duchowo. Na ogół nie mogą już wybaczyć. A wybaczanie w ich imieniu przez dzieci to już etyczna uzurpacja, to przejaw nie miłosierdzia, lecz pychy. Dzieci ofiar mogą wybaczać swoje krzywdy, swoje ciężkie dzieciństwo, ale nie śmierć, nie tortury ojców. I mogą wybaczać tylko katom, a nie ich spadkobiercom. Tu mogłoby ich zastąpić anonimowe jak żywioł prawo – kto jednak może je stanowić? Problem na tym się nie kończy. Wybaczenie narusza jednak sprawiedliwość, jest zgodą na dokonane zło. Czasami jest po prostu pozą, aktem pychy, czasami – dowodem naiwności. Bardziej wymagające jest odpuszczenie win. To piękny moralnie, ale trudny wątek wprowadzony do etyki przez chrześcijaństwo i mające sakralny, nadetyczny autorytet. W odróżnieniu od wybaczenia – odpuszczenie nie jest bezwarunkowe. Zakłada u winnego i żal, i zadośćuczynienie, i tylko pod tymi warunkami traktuje obietnicę przyszłej poprawy złoczyńcy jako fakt dzisiejszy. Za kryterium poprawy można uznać korzystanie z owoców zła. Czy synowie niemieckich zbrodniarzy wyprowadzili się z pożydowskich domów? Co synowie polskich (żydowskich, rosyjskich etc.) szmalcowników zrobili z wyłudzoną biżuterią? Są jednak sytuacje, w których odpuszczenie może, a nawet powinno wyprzedzić żal i naprawę win przez przestępcę. Powrót do praktyki Dokonany tu rachunek zdarzeń dowodzi, że największym zagroże- 31 niem dla Polaków były najazdy Rosji i Niemiec. Ludobójstwa dopuszczali się także Ukraińcy, lecz Rosja dąży do trwałego zniewolenia sąsiadów. Wiemy też, że ani Polska w pojedynkę, ani też jej sąsiedzi nie byli w stanie ocalić niepodległości. Narody słabe, których istnienie jest zagrożone, muszą zawierać sojusze. Mimo walk z Ukraińcami Piłsudski zawarł porozumienie z Petlurą, z inicjatywy Benesza zaczęły się rozmowy, których efektem było wcielenie Zaolzia, a ciągiem dalszym – próba federacji polsko-czechosłowackiej. Tragiczną próbą sojuszu – już tylko w walce o godność – była pomoc AK dla powstańców getta. To skromne fundamenty, lecz potężniejszych nie mamy. Na nich należy budować. Nie wolno oceniać sytuacji po linii własnych życzeń, lecz nie starczy też znajomość faktów. Trzeba wiedzieć, jak wróg je ocenia. Nie w teorii (to zasłona dymna), lecz w praktyce. A praktyka jest taka, że Rosjanie toczą już z nami „wojnę hybrydową” – gospodarczą i propagandową. Orężem jest embargo niszczące polskie rolnictwo i kłamstwo – paraliżujące nasze działania obronne. Propagandowym napaściom towarzyszy dywersja informatycznej i kulturowej V kolumny. Celem jest wprowadzenie w błąd, upokorzenie, odebranie chęci do obrony. Wyolbrzymianie żałosnych „sankcji” Zachodu to fałsz proporcji mający nas przekonać, że wystrzały w powietrze wyrządziły niebywałe szkody; zagłuszanie ukraińskiego wołania o pomoc krzykami o Wołyniu – to dziś dywersja, rozrywanie sojuszu, który może być zbawienny dla przyszłości tej części Europy. Mówienie, iż tylko brak broni i manifestowanie słabości – gestem psa – nas ocali, to podstęp ułatwiający wrogom zmasakrowanie nas bez strat własnych. I na koniec: posyłanie broni przy oszczędzaniu ludzi – to minimum i tak już kompromitujące etykę. Rosji wciąż się udaje odwracać naszą uwagę od skutecznych rodzajów broni i newralgicznych celów. Wrogowie grają na naszych ułomnościach: na tchórzostwie, wygodnictwie, oportunizmie. I na zwykłej głupocie. Pamiętamy, że Europa zależna jest od Rosji – nie pamiętamy, że Rosja też zależy od Europy, że musi sprzedawać ropę i kupować żywność. Blokada ekonomiczna, finansowa, zamrożenie finansów i dóbr w Europie – to wystarczy, by sparaliżować Rosję. Na razie. Na razie można Rosję pokonać bez krwawych bitew i tysięcy ofiar – prowadząc wojnę będącą wynaturzoną odmianą pokoju, lecz jeszcze niebędącą wojną w najpotworniejszym sensie tego słowa. Na razie. 1 Československá obec legionářská – Czechosłowacka Wspólnota Legionowa, 3,5 tys. członków, wydaje „Legionářský směr”. 2 Dane na podstawie prac Stanisława Żurka, Władysława i Ewy Siemaszków i innych. 3 Szuchewycz był jednym z organizatorów zamachu na Hołówkę, zastępcą dowódcy batalionu Nachtigall. Próbował walczyć do 1950 r., zginął w obławie NKWD w Biłohirszczach koło Lwowa. Rosjanie spalili jego zwłoki, prochy wsypali do Zbrucza, rodzinę zesłali do łagru. 4 Na rzecz Niemiec pracowało kilkanaście milionów robotników przymusowych, w tym 2,8 mln Polaków pozyskanych metodą łapanek, także 300 tys. jeńców wojennych – poniżej stopnia oficerskiego (co dziesiąty Polak!). Dziesiątki tysięcy ofiar ze Śląska i Pomorza zginęły w obozach jako Niemcy. 32 HISTORIA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl STOSUNKI POLSKO-UKRAIŃSKIE PO I WOJNIE ŚWIATOWEJ \ Polityka Józefa Piłsudskiego wobec Ukrainy Razem przeciw barbarzyńcom W sierpniu tego roku będziemy obchodzić 95. rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami w bitwie warszawskiej. Nie zapominajmy przy tym, że decydująca rozgrywka zaczęła się już w kwietniu 1920 r. od polskiej wyprawy na Kijów. Podjęta przez Józefa Piłsudskiego ofensywa na Ukrainie była zaś następstwem zawartego wówczas sojuszu między Polską i Ukraińską Republiką Ludową. Armia ukraińska walczyła u boku Wojska Polskiego również w dniach największego zagrożenia dla naszego kraju, będąc jedynym liczącym się sojusznikiem w wojnie z bolszewikami Chłopi ukraińscy, słabo uświadomieni narodowo i zmęczeni wyniszczającą wojną, z jednej strony tęsknili za władzą, która zaprowadzi w terenie spokój i porządek, a z drugiej ulegali bolszewickiej propagandzie, straszącej powrotem „polskich panów” i odebraniem rozparcelowanej ziemi. Fot. Wikipedia Spotkanie Józefa Piłsudskiego i Semena Petlury w Stanisławowie, sierpień 1920 r. Mirosław Szumiło A by zrozumieć genezę sojuszu polsko-ukraińskiego w 1920 r., należy cofnąć się o kilka lat wstecz. W listopadzie 1917 r., po przewrocie bolszewickim w Rosji, w Kijowie proklamowano utworzenie niezależnego państwa – Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL). Wobec zagrożenia ze strony bolszewików przywódcy ukraińscy liczyli początkowo na wsparcie ze strony państw ententy (Francji i Wielkiej Brytanii). Mocarstwa zachodnie stały jednak na stanowisku odbudowy jednej i niepodzielnej Rosji carskiej, po- pierając Białych Rosjan. W tej sytuacji władze URL zawarły w lutym 1918 r. tzw. traktat brzeski z państwami centralnymi: Niemcami i Austro-Węgrami, tym samym oddając się faktycznie pod niemiecki protektorat. Orzeł i tryzub Gdy w listopadzie 1918 r. Niemcy przegrały I wojnę światową, Ukraińska Republika Ludowa musiała walczyć na trzy fronty – z odrodzoną Polską, bolszewikami i Białymi Rosjanami. Jej przywódca, Główny Ataman Symon Petlura, dążył do porozumienia z Polską jako potencjalnym sprzymierzeńcem w wojnie z bolszewikami. Sytuację komplikował fakt, że 1 listopa- da 1918 r. na terenie Galicji Wschodniej powstało drugie państwo ukraińskie – Zachodnio-Ukraińska Republika Ludowa (ZURL), toczące walkę na śmierć i życie przeciwko Polsce. Z polskiej strony Naczelnik Państwa Józef Piłsudski wyraźnie dostrzegał kluczowe znaczenie Ukrainy dla przyszłego układu sił w tej części Europy. Uważał, że Polska musi jak najszybciej rozstrzygnąć zbrojnie kwestię przyłączenia Galicji Wschodniej, by później rozważyć możliwość sojuszu z Ukraińską Republiką Ludową. Gdy Wojsko Polskie opanowało już całą Galicję i zachodnią część Wołynia, 1 września 1919 r. podpisano rozejm z Petlurą. Dwa miesiące później armia i rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej, pod naporem Białych Rosjan gen. Denikina, znalazły się w okolicach Lubaru na Wołyniu bez możliwości dalszego odwrotu. Postanowiono schronić się w Polsce. 5 grudnia 1919 r. Symon Petlura wyjechał do Warszawy na zaproszenie Piłsudskiego. Na początku 1920 r. niemal całą Ukrainę zajęła Armia Czerwona, wypierając Denikina na Krym. Na podbitych terenach bolszewicy wprowadzili komunizm wojenny wraz z narzuceniem kontyngentu zbożowego ściąganego bezwzględnie od chłopów. Odpowiedzią wsi były bunty i powstania. Formowały się samorzutnie oddziały różnych atamanów, które kontrolowały znaczne obszary kraju. Żołnierz, który wyszedł poza miasto z czerwoną HISTORIA gwiazdą na czapce, z reguły ginął bez wieści. Tymczasem Polska i Rosja bolszewicka wykorzystały zimę jako okres intensywnych przygotowań do rozstrzygającej konfrontacji zbrojnej. Piłsudski cierpliwie poczekał na osłabienie Denikina, popieranego w pełni przez Francję. Dopiero wtedy mógł zrealizować swój plan ukraiński. O uderzeniu na Kijów zadecydowały argumenty strategiczne i polityczne. W dokumencie z 1 marca 1920 r., powstałym z inspiracji Naczelnika Państwa, czytamy: „Obecnie rząd polski zamierza poprzeć ruch narodowy ukraiński, aby stworzyć samodzielne państwo ukraińskie, a przez to znacznie osłabić Rosję, odbierając jej okolice najbogatsze w zboże i skarby ziemne. Ideą przewodnią stworzenia Ukrainy jest stworzenie przegrody między Polską i Rosją i oddanie Ukrainy pod wpływy polskie”. Jeszcze dobitniej wyraził tę myśl Piłsudski w rozmowie z zaufanym Bogusławem Miedzińskim: „(...) bolszewików trzeba pobić, i to niedługo, póki nie wzrośli w siłę. Trzeba ich zmusić do tego, aby przyjęli rozstrzygającą rozprawę i sprać ich tak, aby ruski miesiąc popamiętali. Ale żeby to osiągnąć, trzeba ich nadepnąć na tak bolesne miejsce, żeby nie mogli się uchylać i uciekać. (…) Kijów, Ukraina, to jest ich czuły punkt. Z dwóch powodów: po pierwsze, Moskwa bez Ukrainy będzie zagrożona głodem; po drugie, jeśli zawiesimy nad nimi groźbę zorganizowania się niepodległej Ukrainy, to tej groźby oni nie będą mogli zaryzykować i będą musieli pójść na walną rozprawę”. Tajne rokowania polsko-ukraińskie zakończyły się 21 kwietnia 1920 r. podpisaniem w Warszawie „umowy politycznej pomiędzy Polską i Ukraińską Republiką Ludową”. Polska uznała prawo Ukrainy do niezależnego bytu państwowego. Jej zachodnią granicę wyznaczono wzdłuż rzeki Zbrucz i dalej na północ do Prypeci, pozostawiając po polskiej stronie większą część Wołynia. Oba rządy zobowiązały się nie zawierać żadnych umów międzynarodowych skierowanych przeciwko sobie. Polska zyskała w ten sposób cennego sojusznika przeciwko bolszewikom, Ukraina zaś jedyną realną szansę na kontynuowanie walki o niepodległość. Wyprawa kijowska Rozpoczęta 25 kwietnia ofensywa sprzymierzonych wojsk polskich i ukraińskich rozwijała się nadspodziewanie pomyślnie. 26 kwietnia w zdobytym Żytomierzu Piłsudski wydał odezwę do mieszkańców Ukrainy. Następnego dnia przepołowiono front bolszewicki pod Berdyczowem, zdobywając przy tym wielką liczbę jeńców i sprzętu wojennego. Po tym sukcesie natarcie zostało jednak wstrzymane na 10 dni. Kolejne uderzenie trafiło już w próżnię, ponieważ przeciwnik wycofał się za Dniepr. 7 maja oddziały 3. armii gen. Rydza-Śmigłego zajęły opuszczony Kijów. W wyprawie kijowskiej brały udział tylko dwie słabe liczebnie dywizje ukraińskie. Duże wsparcie dla nacierających wojsk polskich stanowił jednak ruch partyzancki („petlurowszczyzna”). W liście do premiera Leopolda Skulskiego Józef Piłsudski pisał: „Ze wszystkich stron donoszą mi o różnego rodzaju oddziałach, które powstają i powstały przed naszym frontem, napadają na cofających się bolszewików, rozbijając ich. Niekiedy oddziały takie dochodzą w swej liczbie do 5–6 tysięcy uzbrojonych ludzi. Niektóre z tych oddziałów meldują się u naszych dowódców, prosząc o rozkazy, wskazówki i ewentualną pomoc”. Niestety, bolszewicy przechytrzyli Polaków, uchylając się od walnej bitwy na Ukrainie. 14 maja 1920 r. rozpoczęli natomiast ofensywę na Białorusi. Została ona powstrzymana, ale kosztem przerzucenia tam naszych odwodów. Tymczasem 5 czerwca bolszewicka 1. armia konna Budionnego przełamała linię frontu na południe od Kijowa i wyszła na tyły wojsk polskich. W tej sytuacji gen. Rydz-Śmigły nakazał opuszczenie Kijowa i wycofał się na Korosteń. Ocalił swoje wojska, lecz nie wykonał rozkazu Piłsudskiego, który życzył sobie rozstrzygającego starcia z konnicą Budionnego. Wyprawa kijowska zakończyła się porażką. Piłsudskiemu zarzuca się, że pomimo uzyskanych około połowy kwietnia informacji wywiadu o koncentracji głównych sił Armii Czerwonej na Białorusi, nie zrezygnował z planu ofensywy na Ukrainie. Zapomina się jednak przy tym, że jego celem było możliwie szybkie sformowanie armii ukraińskiej, która przejmie na siebie front południowy i pozwoli przerzucić główne siły polskie na północ. Błąd leżał zatem nie w założeniu, lecz w wykonaniu. Główną przyczyną niepowodzenia całej operacji, obok błędów taktycznych popełnionych przez polskie dowództwo, było zbyt wolne formowanie wojska ukraińskiego. W czerwcu 1920 r. armia URL osiągnęła stan zaledwie 21 tys. żołnierzy i oficerów. W polskiej literaturze najczęściej obwinia się za tę porażkę stronę ukraińską. Odezwa Symona Petlury, wzywająca do ochotniczego wstępowania w szeregi wojska ukraińskiego, spotkała się bowiem z bardzo słabym odzewem społeczeństwa. Chłopi ukraińscy, słabo uświadomieni narodowo i zmęczeni wyniszczającą wojną, z jednej strony tęsknili za władzą, która zaprowadzi w terenie spokój i porządek, a z drugiej ulegali bolszewickiej propagandzie, straszącej powrotem „polskich panów” i odebraniem rozparcelowanej ziemi. Oddziały powstańcze, dowodzone przez lokalnych atamanów, nie bardzo chciały podporządkowywać się dyscyplinie w ramach regularnej armii. Duży wpływ na postawę ludności ukraińskiej wywierało zachowanie się Polaków. Komendanci wojskowi nie kwapili się z przekazywaniem władzy w terenie Ukraińcom. Większość oficerów, pamiętająca walki toczone przeciwko Ukraińcom w Galicji oraz będąca pod wpływem poglądów endeckich, nie rozumiała potrzeby sojuszu z Petlurą. Pisał o tym Piłsudski w liście do premiera Skulskiego: „Wojsko staje się ciężarem coraz większym, drażniącym ludność i wzbudzającym coraz nieprzyjaźniejsze uczucia”. Z powodu opieszałości administracji polskiej i ukraińskiej na wyzwolonych terenach nie ogłoszono na czas powszechnej mobilizacji do wojska. Nie zrobiono tego również w sześciu powiatach Podola, które przed 25 kwietnia 1920 r. były już w polskich rękach. W ten sposób nie wykorzystano doskonałej szansy na powiększenie armii URL o blisko 20 tys. żołnierzy, którzy mogliby wyruszyć na front już w czerwcu. Podczas odwrotu na zachód armia ukraińska, pod dowództwem gen. Mychajły Omelianowycza-Pawłenki, bro- Podpisany 18 marca 1921 r. traktat w Rydze oznaczał de facto porażkę planów Piłsudskiego. Wielkie zwycięstwo militarne zostało w dużej mierze zaprzepaszczone politycznie. Niestety, społeczeństwo polskie miało dość wojny i nie rozumiało dalekosiężnych koncepcji Naczelnika Państwa. niła południowego odcinka frontu w okolicach Kamieńca Podolskiego. W sierpniu wycofała się za Dniestr, otrzymując rozkaz obrony 150-km odcinka tej rzeki od granicy rumuńskiej aż do rejonu Mikołajowa (na południe od Lwowa). Tymczasem wydzielona 6. dywizja strzelców siczowych płk. Marka Bezruczki brała udział w obronie Zamościa przed armią konną Budionnego. Ryska porażka O dalszych losach sojuszu polsko-ukraińskiego przesądziły decyzje zapadłe podczas polsko-bolszewickich rokowań pokojowych w Rydze. Już na pierwszym posiedzeniu 21 września 1920 r. przewodniczący polskiej delegacji Jan Dąbski uznał pełnomocnictwa przedstawiciela Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Było to równoznaczne ze złamaniem polsko-ukraińskiej umowy sojuszniczej z 21 kwietnia. Działania wojenne zostały przerwane 18 października, gdy wszedł w życie układ rozejmowy. 33 Licząca 40 tys. żołnierzy armia ukraińska samotnie kontynuowała walkę na Podolu do 21 listopada. Pod naporem bolszewików wycofała się za Zbrucz i znalazła w polskich obozach internowania. Podpisany 18 marca 1921 r. traktat w Rydze oznaczał de facto porażkę planów Piłsudskiego. Wielkie zwycięstwo militarne zostało w dużej mierze zaprzepaszczone politycznie. Niestety, społeczeństwo polskie miało dość wojny i nie rozumiało dalekosiężnych koncepcji Naczelnika Państwa. Opinię publiczną urabiała antyukraińsko nastawiona endecja, która wywierała też największy wpływ na przebieg rokowań z bolszewikami. Chociaż sprzymierzona armia ukraińska stanowiła tylko od 5 do 10 proc. zaangażowanych na froncie sił polskich, miała niewątpliwie swój udział w odniesionym zwycięstwie. W sierpniu 1920 r. osłaniała ważne połączenie z Rumunią oraz zagłębie naftowe. Każdy żołnierz był wtedy na wagę złota. Pamiętajmy o tym, gdy będziemy obchodzić kolejną rocznicę bitwy warszawskiej. Józef Piłsudski w rozkazie pożegnalnym do wojsk ukraińskich z 18 października 1920 r. napisał: „Wspólnie przelana krew i groby bohaterów są kamieniem węgielnym na drodze do wzajemnego porozumienia i sukcesu obu narodów. Obecnie po dwóch latach ciężkich walk z barbarzyńskim najeźdźcą żegnam się ze wspaniałymi wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej i stwierdzam, że podczas najcięższych chwil, w nierównej walce niosły one wysoko swój sztandar, na którym wypisane było hasło >>Za wolność waszą i naszą<<, co jest symbolem każdego uczciwego żołnierza”. Na koniec warto jeszcze przytoczyć znaczące słowa gen. Tadeusza Kutrzeby (napisane w 1937 r.): „Krew ukraińska wojsk atamana Petlury nie poszła na marne. Udowodniła ona Polsce, Rosji i światu, że Ukraina pragnie żyć. Jest to sukces na wieki”. Z wydarzeń 1920 r. można wyciągać jak najbardziej aktualne wnioski. Również dziś nie wszyscy rozumieją potrzebę polskiej pomocy dla Ukrainy. A przecież przyświeca nam ten sam cel: broniąc niepodległości Ukrainy, osłabiamy Rosję i wzmacniamy bezpieczeństwo Polski. Tylko razem możemy odeprzeć kolejny najazd moskiewskich barbarzyńców. OGŁOSZENIE O G Ł O S Z E N I E Na podstawie art. 114 ust. 3 i 4 oraz art. 124 i 124 a ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami ( tekst jednolity Dz. U. z 2014 r. poz. 518 ze zm.) Starosta Ropczycko-Sędziszowski zawiadamia o zamiarze wszczęcia postępowania administracyjnego w sprawie ograniczenia sposobu korzystania z nieruchomości gruntowych położonych w obrębie Brzeziny, oznaczonych jako działki nr, nr: 2628/1, 4422, 2484, 2226 o nieuregulowanym stanie prawnym, poprzez zezwolenie Inwestorowi – PGE Dystrybucja S.A. ul. Grabarska 21A, 20-340 Lublin na wykonanie inwestycji pn. „Budowa linii średniego napięcia 15 kV – jako powiązania pomiędzy odgałęzieniami do stacji Brzeziny 4 i 19 w linii 15 kV”. Jeżeli w terminie 2 miesięcy od dnia niniejszego ogłoszenia nie zgłoszą się osoby, którym przysługują prawa rzeczowe do opisanej nieruchomości zostanie wszczęte postępowanie w sprawie ograniczenia sposobu korzystania z nieruchomości. Z up. STAROSTY Stanisław Ziemiński WICESTAROSTA 34 KULTURA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl FILIP RDESIŃSKI \ Co dzieje się w kulturze MUZYKA \ Singiel King Elle King, wschodząca gwiazda rocka, zaczyna coraz mocniej błyszczeć. Po sukcesie EP-ki „The Elle King EP”, udanych koncertach z Of Monsters and Men i Ed Sheeran oraz bardzo dobrze przyjętym debiutanckim albumie „Love Stuff” wokalistka wydała singiel „Catch Us If You Can”. Utwór promuje film „Hot Pursuit”, w którym wystąpiła Reese Witherspoom i Sofia Vergara. PŁYTA \ Między słowami Pięć lat to wystarczająca przerwa dla Katarzyny Cerekwickiej. Dlatego wokalistka postanowiła podzielić się ze słuchaczami swoimi najnowszymi kompozycjami. Płyta „Między słowami” ukaże się 26 maja i stylistyką nawiązywać będzie do naturalnego brzmienia znanego z lat 80. i 90. Artystka promuje ją jako najbardziej autorską w swojej karierze. „Aura”, czyli nastrojowy jazz Bill Bryson, poszukiwacz przygód, postanowił wraz ze swoim towarzyszem Stephanem Katzem wyruszyć w podróż po Apallachach. Na szlaku nie brakuje dzikich niedźwiedzi, łosi, jadowitych węży, trujących roślin i oszałamiającej pięknem przyrody. Relacją z tej niebezpiecznej, a zarazem cudownej podróży jest książka Brysona „Piknik z niedźwiedziami”. Już niebawem pojawi się w kinach film z gwiazdorską obsadą stworzony na podstawie tej książki. W czasach, gdy o sukcesie muzyki decydują coraz mocniejsze elektroniczne bity, podbite basy i szybkie tempo, grupa trzech kumpli postanawia wydać krążek, który nie ma prawa odnieść spektakularnego sukcesu. Jednak już po kilku minutach zanurzenia się w ich muzykę nie chcemy słuchać niczego innego. Trio RGG tworzą Łukasz Ojdana grający na fortepianie, Maciej Grabowski na kontrabasie i Krzysztof Gradziuk na instrumentach perkusyjnych. W swoim dorobku panowie mają sześć krążków. ny optymizm. To, co w tej płycie urzeka, to niewątpliwie piękne brzmienie fortepianu i idealne zgranie z resztą instrumentów. Muzycy czują siebie, uzupełniają się, co sprawia, że już po dwóch, Fot. mat. pras. Fot. mat. pras. FESTIWAL \ Underworld na Audioriver Jak co roku płocką plażę i Stary Rynek opanują latem fani muzyki elektronicznej. Festiwal Audioriver w tym roku odbędzie się między 24 i 26 lipca. Będzie to już 10. edycja imprezy. Z tej okazji oprócz takich sław jak Anja Schnejder, Nervy, Tale Of Us, Baasch, Róisin Murphy czy SpectraSoul wystąpi megagwiazda, duet Underworld. PŁYTA \ Jackie Już 5 maja ukaże się szósta płyta studyjna Ciary. Jej tytuł „Jackie” nie jest przypadkowy. Wokalistka nazwała go tak na cześć swojej matki. Singlem promującym to wydawnictwo jest utwór „I Bet”, który w sposób emocjonalny nawiązuje do rozstania piosenkarki z raperem Future. Teledysk do niego w 2 tygodnie odtworzony został w internecie blisko 13 mln razy. Sara Magdalena Woźny postanowiła przyjrzeć się jednemu z najpopularniejszych napojów świata – kawie. O jej sukcesie, odmianach, sposobach parzenia i niezwykłych historiach z nią związanych opowiada w książce „Tajemnice kawy”. I wie, o czym pisze, ponieważ sama nie tylko poznała jej liczne smaki, ale też najlepsze gatunki promuje pod własną marką oraz prowadzi znanego bloga o tematyce kawowej. Niektóre z nich są bardzo oryginalne, jak „Straight Story”, inspirowany twórczością reżysera Davida Lyncha, czy „Szymanowski”, nawiązujący do dzieł Karola Szymanowskiego. „Aura”, która właśnie ukazała się na rynku, będzie już siódmym z kolei studyjnym albumem zespołu i zdecydowanie najlepszym w ich fonografii. Nie jest to jednak krążek dla każdego. Pragnąc docenić jego wartość, należy oddać się muzyce RGG bez reszty. Nie można słuchać jej w biegu, traktować jako tła codziennych obowiązków. Jazzowe klimaty, jakie tworzy grupa, przenoszą nas bowiem do niesamowitych muzycznych krain. Wymagają jednak przy tym pełnego skupienia, zwolnienia tempa, oddania się chwili aktywnego relaksu. Być może dlatego właśnie na okładce płyty znalazł się rysunek drzwi. Przechodząc przez nie, zostawiamy za sobą bagaż codziennej nerwówki i bieganiny. Wchodzimy do miejsca, które nagradza nas lekkimi, nieco melancholijnymi kawałkami, by po chwili przejść do utworów budzących w nas delikatny niepokój, a następnie słonecz- trzech utworach przestajemy słyszeć instrumenty oddzielnie. Tworzą one spójną muzyczną strawę. Przy piątym kawałku na krążku może nas zastanowić to, czy aby już go gdzieś nie słyszeliśmy. Tylko szybciej, mocniej, rockowo, a nie jak tu – spokojnie, pieszcząc każdą nutę i pauzę. Ten kawałek to „Don’t Give Up” Petera Gabriela, który w oryginale słyszeliśmy w duecie z Kate Bush. Jego jazzową wersję nagraną przez RGG autor zaaprobował osobiście, doceniając wirtuozerię i wyobraźnię muzyków. Na talencie naszych twórców poznał się nie tylko Peter Gabriel. Od dłuższego czasu zyskują oni bowiem szerokie grono fanów na całym świecie. Z „Aurą” grupa ma szanse na naprawdę duży sukces. Szczególnie że nagrana ona została w legendarnej już wytwórni OKeh Records, wydającej m.in. Louisa Armstronga czy Duke’a Ellingtona. Co ważne, jej wydanie zbiega się też z większym zainteresowaniem polskim jazzem po sukcesie płyty Włodka Pawlika „Nihgt In Calisia”, która w zeszłym roku nagrodzona została statuetką Grammy. KULTURA MACIEJ PAROWSKI \ Film Wielkość Szpotańskiego polega też na tym, że nawet w więzieniu, w dobie zniewolenia, pozostał człowiekiem wolnym i odważnym Piekło w ojczyźnie proletariatu „System” to film perwersyjny, bohaterem czyni pracownika sowieckiej służby bezpieczeństwa. Leo Demidov (Hardy), podpora nieludzkiej machiny represji MGW, jako dziecko ocalały z „hołodomoru” i nagonki na bezdomnych, kułaków i wrogów ludu, zażywa kulturalnych rozkoszy w stalinowskiej Moskwie. Do czasu, kiedy za karę za odruch serca, każący mu bronić dzieci przed rozstrzelaniem, sam stanie się celem gniewu aparatu i mściwości kolegi sadysty. W gruzach legnie wygodne życie, za degradacją przychodzi wygnanie, potem zamach na życie, nawet kochana żona (Rapace) okazuje się mniej bli- poza konstatacje rosyjskiej „czernuchy” – filmów o degeneracji, rozpadzie, jak „Brat 1 i 2”, „Kierowca dla Wiery” czy pierwsi „Skąpani w słońcu” (część „Cytadela” była już lizusowska). Za parawanem mitu rewolucji widać wreszcie okrucieństwo i sobiepaństwo władzy, rodzinną i obywatelską degenerację udręczonych figur i szaraków, zmuszanych do denuncjacji, składania ofiar z sumienia i życia na ołtarzu państwa molocha. A kiedy władza zachowuje się jak seryjny morderca, niektórzy zaczynają ją naśladować. Porównanie „Systemu” z długo u nas zakazanym „Doktorem Żiwago” Leana 35 MARCIN WOLSKI \ Poleca Świat według Szpota B ył najznamienitszym artefaktem PRL-u. W dodatku niepowtarzalnym, bo wszystkiego co PRL-owskie szczerze nienawidził, tyle że w odróżnieniu od kolegów po piórze, którym aluzje zastygały na końcu pióra, dawał swojej nienawiści upust. W dodatku, acz pomijany przez krytykę literacką, miał swojego jednego, zapamiętałego czytelnika, który zwykł wspominać o Januszu Szpotańskim z trybuny w Sali Kongresowej. Był nim Pierwszy Sekretarz PZPR Władysław Gomułka, bez którego epitetu „Człowiek o moralności alfonsa” Szpot pozostałby artystą nieznanym, jeśli nie liczyć szczupłego grona słuchaczy jego występów, peklowanego bogato tajnymi współpracownikami SB. W efekcie donosów Szpotański powędrował do więzienia, ratując honor literackiej socjety, która w latach środkowego PRL-u prowadziła z reżimem walkę bezobjawową. (Władzy starczyło mocy, żeby skazać Melchiora Wańkowicza, ale zabrakło determinacji, aby posadzić wiekowego pisarza). Poza Gomułką upowszechnianiem twórczości autora „Towarzysza Szmaciaka” zajmowało się jeszcze Radio Wolna Europa, a później drugi obieg i wydawnictwa emigracyjne. Paradoksalnie, kiedy już jego utwory mogły ukazywać się swobodnie, autor zaniechał pisania, a kiedyś wyklęte „Gnom, Caryca, Szmaciak” trafiły do bibliotek. Najnowsze dwutomowe wyda- Film został zakazany w Rosji „Gnom, Caryca, Szmaciak” „Bania w Paryżu” Janusz Szpotański LTW 2014 Fot. mat. pras. OCENA: \\\\\\ ska, niż sobie roił zakochany funkcjonariusz. Ale pojawia się też sprawa – tajemnicze morderstwa chłopców, zabijanych zapewne przez zboczeńca. W idealnym sowieckim społeczeństwie coś takiego zdarzyć się nie ma prawa. Leo uważa jednak inaczej i rozpoczyna prywatne śledztwo. Natychmiast wpada w tarapaty, naraża się na liczne denuncjacje, lecz znajduje także sojuszników, m.in. zesłanego do Rostowa generała policji (Oldman). Kino bezlitosne w portretowaniu piekielnych kręgów sowieckiego społeczeństwa jest zarazem mądrze idealistyczne. Zdeterminowana aktywna jednostka jak magnes przyciąga opiłki dobra, choć wrażenie totalnej niegodziwości systemu poraża. Kino Zachodu poszło tu (z Omarem Sharifem i Julie Christi) ukazuje skalę przełomu. W filmie sprzed półwiecza Sowiety były ambitnym projektem na globalną skalę – poczynały się w zamęcie, ale finał ukazywał tamę/elektrownię, a na niej szczęśliwą córkę kochanków rozdzielonych przez dziejową zawieruchę. Espinozie chodzi już, zgodnie z polską wersją tytułu, o zło, o zepsucie immanentne. To systemowe zakłamanie i deprawacja ogarniająca wszystkie szczeble władzy i poddanych (bo o obywatelach nie ma co mówić) jest tu głównym negatywnym bohaterem. Bardziej niż nieszczęsny i przerażający zabójca dzieci, owszem wzorowany na realnym „rzeźniku z Rostowa”, ale trochę też na Hannibalu Lecterze. Kino bezlitosne w portretowaniu piekielnych kręgów sowieckiego społeczeństwa. Zesłany na daleką prowincję oficer KGB (Tom Hardy, po prawej) rozpoczyna na własną rękę śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw dzieci „System” (Child 44) REŻYSERIA Daniel Espinosa SCENARIUSZ Richard Price na podstawie powieści Toma Roba Smitha„Child 44” ZDJĘCIA Oliver Wood MUZYKA Jon Ekstrand WYSTĘPUJĄ Tom Hardy, Gary Oldman, Noomi Rapace, Joel Kinnaman, Paddy Considine, Jason Clarke, Vincent Cassel, Charles Dance, Agnieszka Grochowska USA 2014 OCENA: \\\\\\ nie dzieł wszystkich zawiera dodatkowo fragment autobiografii pisarza, spisany przez Antoniego Liberę, kustosza pamięci o Szpotańskim. Znalazł się tam również nieznany mi wcześniej poemat „Bania w Paryżu”, przerwany pod koniec lat 70., i – jak stwierdził sam autor po powstaniu Solidarności – nie wart kontynuowania. Szkoda! Jest to ze wszystkich prac autora dzieło najbardziej profetyczne, obok aktualnych aluzji ukazuje prześmiewczo świat „gnijącego Zachodu”, który potrzebował jeszcze kilkudziesięciu lat, aby osiągnąć swoją poprawno-polityczną dojrzałość. Być może w proroczej wizji pomógł autorowi niebywały talent szachowy i umiejętność przewidywania wielu ruchów naprzód. Wielkość Szpotańskiego polega też na tym, że nawet w więzieniu, w dobie zniewolenia, pozostał człowiekiem wolnym i odważnym. Tytuły jego poematów „Gnom”, „Caryca”, „Szmaciak” weszły do potocznego języka jako doskonałe określenia Władysława Gomułki, Leonida Breżniewa i całej partyjnej nomenklatury, ucieleśnianej przez postać Edwarda Gierka, którego europejskiej politurze satyryk jakoś nie uległ. Co się tyczy tytułowej „Bani”, nie jest jednak popularnym określeniem balangi. Utwór nie opisuje jakiejś orgii, rzecz dotyczy wysadzenia katedry Notre Dame w Paryżu przez ludzi Kadafiego, a następnie zbudowania w jej miejscu sauny, czyli ruskiej bani, co wcześniej zrealizowano w stolicy światowego komunizmu, niszcząc cerkiew Chrystusa Zbawiciela i przeznaczając teren pod basen. Zmarły w 2001 r. prześmiewca doczekał wprawdzie odbudowy świątyni, ale na swoje szczęście nie musiał obserwować kolejnych sukcesów wiernego następcy Stalina. Inna sprawa, że mógłby napisać i o nim pyszny poemat, np. pod tytułem „Zamordin”. W KRAJ setkach miast w Polsce i na świecie, wszędzie tam, gdzie działają kluby „GP”, uroczyście obchodzono piątą rocznicę tragedii smoleńskiej. W apelu klubów, który co miesiąc odczytywany jest na uroczystościach, znalazły się m.in. takie słowa: „Pięć lat po śmierci polskiego prezydenta i jego małżonki, po tragedii prawie stu towarzyszących im osób, możemy im dzisiaj powiedzieć: pamiętamy. Nie zapomnieliśmy Waszej służby dla Ojczyzny, Nie zapomnieliśmy Waszej gotowości do pracy i ofiar, Nie zapomnieliśmy Waszej śmierci. (…) Każdy z nas musiał dokonać wyboru. Pięć lat walki o prawdę i pamięć pozwoliło wielu ludziom iść drogą, która kształtowała charakter. Tylko ci, którzy wybrali tę drogę, będą mogli kiedyś powiedzieć, że nie zawiedli w chwili próby. Losy polskiej delegacji do Katynia stały się częścią polskiego losu, polskiej historii. Polska zawsze była wymagająca i wymaga od nas i dzisiaj. Data 10.04 staje się datą tak samo ważną jak dni, kiedy wspominamy naszych bohaterów i narodowe zrywy. Z tej daty będzie płynąć lekcja dla przyszłych pokoleń. Lekcja o śmierci zdradziecko zadanej, ale też lekcja o woli tysięcy Polaków do życia w wolności i prawdzie”. W Warszawie w największych uroczystościach upamiętniających tragedię smoleńską uczestniczyły dziesiątki klubów „GP”, m.in. z Krakowa, Piotrkowa Tryb., Radomska, Amsterdamu, Essen, Gliwic, Elbląga, Dzierżoniowa, Gniezna, Katowic, Rypina, Berlina-Brandenburga. Po Marszu Pamięci przed Pałacem Prezydenckim prezes PiS Jarosław Kaczyński wysoko ocenił postawę naszego środowiska, mówiąc: – Przede wszystkim chciałem podziękować państwu tu obecnym. Tym, którzy chociaż raz uczestniczyli w jakimś marszu i pochodzie, a już najbardziej tym, którzy są co miesiąc, bo to oni budują rusztowanie, na którym ten ruch się opiera (…). To wszystko nie mogłoby się odbyć bez „Gazety Polskiej”, redaktora Tomasza Sakiewicza i klubów „Gazety Polskiej”. W Krakowie w archikatedrze wawelskiej odprawiona została msza święta w intencji śp. Lecha i Marii Kaczyńskich oraz wszystkich ofiar katastrofy, poprzedzona spotkaniem modlitewnym przy sarkofagu śp. Pary Prezydenckiej. Po mszy odbyło się przejście pod Krzyż Narodowej Pamięci – Krzyż Katyński, gdzie zapalono 96 białych i czerwonych zniczy i pomodlono się za ofiary; przemawiał m.in. prof. Andrzej Nowak. W Myślenicach złożono kwiaty i zapalono znicze pod obeliskiem na rondzie im. Prezydenta L. Kaczyńskiego. Dzięki Polonii w Edmonton w kościele Matki Bożej Królowej Polski odsłonięto i poświęcono tablicę upamiętniającą ofiary zbrodni katyńskiej i tragedii smoleńskiej. Uroczystego odsłonięcia tablicy dokonał Robert Dworkowski, projektantem i wykonawcą tablicy jest rzeźbiarz Bruno Stasiak. Tablica ta została wykonana z inicjatywy i pod patronatem klubu „GP” w Edmonton. W Koszalinie uroczystości odbyły się przy głazie z tablicami poświęconymi pamięci prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oraz ostatniego prezydenta Polski na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Głaz znajduje się u stóp sanktuarium Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej, na Górze Chełmskiej. W Poznaniu po mszy odbył się przemarsz pod pomnik Katyński. W Bytowie po nabożeństwie przemaszerowano na plac przy pomniku Jana Pawła II, gdzie miał miejsce Apel Poległych. W Tychach po mszy św. uroczystości odbyły się pod pomnikiem Smoleńsk 2010. W imieniu klubu kwiaty złożyła najmłodsza uczestniczka Oliwia wraz z najstarszym klubowiczem, panem Władkiem. W Winnipeg odbyła się msza św. w kościele św. Andrzeja Boboli. gdzie znajduje się tablica upamiętniająca ofiary tragedii smoleńskiej; uroczystości miały miejsce przy obelisku w Albrin Parku. W Suwałkach uroczystości obcho- 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl KLUBY GAZETY POLSKIEJ \ www.klubygazetypolskiej.pl Nie zapomnieliśmy Fot. arch. 36 W Bydgoszczy po mszy odbył się marsz portretów – zgromadzeni nieśli fotografie ofiar tragedii smoleńskiej dzono pod Dębem Wolności w miejscu upamiętnienia tragedii smoleńskiej, a następnie przemaszerowano pod pomnik św. Jana Pawła II i dalej na cmentarz, gdzie znajdują się urny z ziemią katyńską i smoleńską. W Świdnicy przed kościołem św. Krzyża odbył się Apel Poległych. W Londynie uczestnicy obchodów spotkali się na wiecu – manifestację zorganizowała PWWB (Polska Wspólnota w Wielkiej Brytanii) na słynnym Trafalgar Square w Londynie. Wiceprezes Sylwia Kosiec odczytała imiona i nazwiska wszystkich ofiar, po czym minutą ciszy uczczono ich pamięć. Prezes PWWB dr Marek Laskiewicz przedstawił (w j. angielskim) analizę, w której udowodnił, że to rosyjska bomba zniszczyła samolot Tu-154. W Chełmnie przygotowano program słowno-muzyczny przed obeliskiem smoleńskim, złożony z poezji o tematyce smoleńskiej oraz pieśni patriotyczno-religijnych. W Elblągu uroczystości miały miejsce pod tablicą smoleńską. W Garwolinie po mszy św. uczestnicy przeszli pod pomnik ku czci pomordowanych żołnierzy Armii Krajowej w latach 1939–1956, na którym znajduje się również tablica upamiętniająca wizytę Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego 27 maja 2009 r. Klubowicze z Sandomierza uczestniczyli w obchodach piątej rocznicy tragedii smoleńskiej w Koprzywnicy. W Dzierżoniowie uroczystości odbyły się przy pomniku Losów Ojczyzny. Pod tablicą smoleńską złożono wiązanki kwiatów oraz zapalono znicze. W Paryżu po mszy uczestnicy przeszli pod pomnik Solidarności przy placu Invalides, gdzie odczytano apel klubów i odezwy organizacji patriotycznych we Francji. Wałbrzyskie uroczystości odbyły się pod tablicą upamiętniającą prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Ryszarda Kaczorowskiego oraz pozostałe ofiary tragedii. Pod pomnikiem Walki i Męczeństwa ułożono krzyż ze zniczy i kwiatów. W Krakowie po mszy św. uroczystości zorganizowały również klu- by „GP” za granicą, m.in. w Toronto, Toronto GTA, London i Windsor. Pełne informacje z uroczystości, fotoreportaże, relacje wideo na stronie: klubygp.pl Ryszard Kapuściński Zaproszenia Łódź – recital Pawła Piekarczyka, 22 kwietnia, g. 19 w Domu Literatury przy ul. Roosevelta 17. Kraków – spotkanie z Małgorzatą Wassermann, połączone z promocją książki „Zamach na prawdę”. Spotkanie poprowadzi Mariusz Pilis, 23 kwietnia, g. 18, ul. Jagiellońska 11, Księgarnia „GP”. Spotkanie z dr. Markiem Laskiewiczem, dyrektorem Polskiej Wspólnoty w Wielkiej Brytanii, autorem książki „Smoleńsk. Oficjalne fakty, ścisła analiza”, 24 kwietnia, g. 18, ul. Jagiellońska 11, Księgarnia „GP”. Poznań – prezentacja historyczna świąt majowych (2 maja, Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, Święto Konstytucji 3 maja), 23 kwietnia, g. 17.30, kościół księży Pallotynów, parafia pw. św. Wawrzyńca, aula przy dolnym kościele, ul. Przybyszewskiego 30. Promocja książki „Resortowe dzieci. Służby” i spotkanie z redaktor Dorotą Kanią, autorką książki, 30 kwietnia, g. 18, pałac Działyńskich, Stary Rynek 78/79. Chicago II – spotkanie z dziennikarzem śledczym Wojciechem Sumlińskim oraz promocja książki pt. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”, 25 kwietnia, g. 6 wieczorem w sali parafialnej przy kościele św. Trójcy 1118 N. Noble St. Spotkanie z pilotem Jaka-40 porucznikiem Arturem Wosztylem, 26 kwietnia, g. 2.30 po południu (po mszy św. o godz.1.30) w sali Borowczyka przy kościele św. Konstancji, 5843 W. Strong St. w Chicago. Gdynia – spotkanie z prof. Ziemowitem Miedzińskim, autorem książki „Dyktatura ciemniaków”, 25 kwietnia, g. 12, Fundacja Pomorska Inicjatywa Historyczna, Przystanek Historia, ul. Morska 9. REKLAMA PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl Dziedziniec dialogu czy antyewangelizacja „Dziedziniec dialogu”, jaki proponuje nam Centrum Myśli Jana Pawła II do spółki z archidiecezją warszawską, to w istocie antyewangelizacja Tomasz P. Terlikowski K ilka dni temu archidiecezja warszawska do spółki z Centrum Myśli Jana Pawła II zaprosiła wiernych (i niewiernych także) na kolejny dziedziniec dialogu. A w ramach atrakcji z nim związanych odbyły się spotkania – na temat godności osoby ludzkiej – z prof. Magdaleną Środą i prof. Jackiem Hołówką. Oboje paneliści od dawna głoszą, że aborcja jest prawem człowieka, a eutanazja przynajmniej godną rozważenia propozycją. Mimo to jednak archidiecezja warszawska (a ona jest jednym z patronów i organizatorów tego wydarzenia) uznała, że nie prze- szkadza to jej w zaproszeniu ich do debaty o godności, która chronić powinna prawo do życia. I choć istotą tych spotkań ma być rozmowa z ludźmi niewierzącymi, to trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście należy debatować nad rzeczami tak oczywistymi jak to, że każdy ma prawo do życia? Warto też zastanowić się, jaki sens ma debatowanie nad godnością osoby ludzkiej z kimś, kto od dziesięcioleci walczy o to, by pewną grupę ludzi można było bezkarnie zabijać? Co do powiedzenia o „podstawie podstaw”, czyli właśnie o godności człowieka, ma ktoś, kto uznaje, że wiek decyduje o tym, czy kogoś można rozerwać na strzępy czy nie? Czy da się rozmawiać na ten temat z kimś, kto rozważa także likwidację starców i chorych? Moim zdaniem nie, tak jak nie dałoby się rozmawiać o godności osoby ludzkiej z ideologami rasizmu w wydaniu niemieckim czy amerykańskim albo z eugenikami. A jednak archidiecezja i Centrum Myśli Jana Pawła II uznały inaczej i na debatę zaprosiły kogoś, kto wszystkie swoje siły, i to od bardzo dawna, poświęca na to, by głosić pochwałę zabijania najsłabszych. Magdalena Środa, bo o niej mowa (prof. Hołówka, choć głosi podobne poglądy, nie znajduje się w czołówce walki o ich urzeczywistnienie), otrzymała więc ambonę do głoszenia swoich tez i autoryzację archidiecezji warszawskiej. I nie przekonuje mnie, że przecież konieczny jest dialog. Są tezy, których się nie dyskutuje. Nie ma i nie powinno być miejsca w przestrzeni, którą tworzą katolicy, do dyskutowania, czy Żydów można zabijać czy nie? I czy Afrykańczycy mają taką samą godność jak Europejczycy? I tak samo nie widać powodu, by w przestrzeni organizowanej przez katolików dyskutować o godności z kimś, kto przekonuje, że są takie grupy ludzi, które zabijać można, bo ich zabijanie jest prawem innej grupy ludzi. Ale jako iż nie wierzę w to, że sytuacja może się zmienić, to na koniec mam jeszcze kilka propozycji na ko- Plan realizowany od 30 lat Panowie i panie z PO. „Nocne wilki” nie przyjmują w swe szeregi gejów! Nie możecie ich wpuścić do Polski. Odrobinę konsekwencji W„Tygodniku Powszechnym” przeprowadzono wywiad z Pawłem Kowalem. Pytający stwierdził: „To był przeciętny prezydent”. Kowal odparł:„Nonsens”. A na okładce tak zapowiedziano ten wywiad: „Mit przeciętnego prezydenta”. Robert Tekieli W czasie rozbiorów w Polsce też mówiono o dwóch walczących ze sobą plemionach. Byli ci od „ciepłej wody” i ci „przecież Rosji wojny nie wypowiem”. Ale rację mieli powstańcy. Również nasze czasy historia sprawiedliwie osądzi. Nie ma wojny polsko-polskiej. Są z jednej strony patrioci, a z drugiej zaprzańcy, tchórze, konformiści i głupcy. Oczywiście niektórzy Polacy jedynie błędnie odczytują polski interes narodowy. Ale większość popierających zaprzańców to nie są ludzie w taki właśnie sposób pogubieni. Najczęściej Polska im zwisa, a liczy się jedynie osobisty sukces. Jacek Żakowski, dziennikarze radia Zet, Monika Olejnik bronią słów szefa FBI, który zarzucił Polakom współpracę przy Holokauście, zrównując nas z Węgrami, sojusznikami Hitlera. Środowisko „Gazety Wyborczej” od lat próbuje wmówić Polakom, że ich zachowanie wobec Żydów nie różniło się w sposób istotny od działań niemieckich morderców. Wszyscy ci ludzie plują na groby rotmistrza Pileckiego i Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Ale ich stanowisko nie jest intelektualną opcją. Jest politycznym wyborem. Agresją wobec polskości. Upokarzać Polaków mają też kreowane na autorytety dziwne postaci. Kto w czasie wojny bał się bardziej Polaków niż Niemców? Kolaboranci? Szmalcownicy? Kto jeszcze, „profesorze” Bartoszewski? Twórcy „Idy” i „Pokłosia” nie mają prawa oburzać się na amerykańskich polityków powtarzających jedynie nieprawdziwe tezy w tych filmach promowane. Na liście Sprawiedliwych wśród Narodów Świata najwięcej jest Polaków: 6532 na 25 685 wszystkich. Amerykanów jest czterech. Jacek Żakowski o smoleńskim locie powiedział: „W kabinie panował bardak, a Błasik popijał piwo”. Szokujące poczucie bezkarności i „empatia” w stosunku do wdowy. Zbydlęcenie. W „Tygodniku Powszechnym” przeprowadzono wywiad z Pawłem Kowalem. Pytający stwierdził: „To był przeciętny prezydent”. Kowal odparł: „Nonsens”. A na okładce tak zapowiedziano ten wywiad: „Mit przeciętnego prezydenta”. Kardynał Dziwisz powinien odebrać „Tygodnikowi Powszechnemu” prawo do podpisywanie się mianem „katolicki”. Przeczytałem właśnie książkę Stanisława Srokowskiego „Spisek bar- Fot. Antoni Chodorowski 38 lejne „Dziedzińce dialogu”. Jak szaleć, to szaleć, mości panowie. A zatem na następną debatę o godności osoby ludzkiej proponuję zaprosić od razu Petera Singera (tego, którego chciano zaprosić na Zjazd Gnieźnieński, co nie chwaląc się, udało mi się zablokować), który nie tylko opowiada się za zabijaniem nienarodzonych, lecz także narodzonych. To by była dopiero dyskusja o tym, do którego miesiąca można zabijać noworodki. I czy godność ludzka na to pozwala. Otwarci katolicy pokazaliby wówczas, że takie drobiazgi jak godność i wartość życia nie są ważne, gdy idzie o dialog. I na drugą nóżkę, do dyskusji o Kościele i państwie świeckim można zaprosić takich ekspertów od laickości i świeckości państwa jak Czesław Kiszczak (o ile mu zdrowie pozwoli), Grzegorz Piotrowski czy Jerzy Urban. Panowie z pewnością chętnie się wypowiedzą o tym, co trzeba robić z księżmi, którzy zabierają głos w nieodpowiednich sprawach i jak to drzewiej bywało. To byłby dopiero dziedziniec. barzyńców”. Zawiera naprawdę silny obraz. Srokowski pokazuje, że cała ta dzisiejsza wojna z rodziną, patriotyzmem, polską historią, dumą i tożsamością została zaprogramowana przez środowisko Jacka Kuronia, Bronisława Geremka i Adama Michnika już w latach 80. Historyczny kompromis z Kiszczakiem, Jaruzelskim, Urbanem był przejawem sojuszu wszystkich tych sił, dla których odrodzenie się Polski obywatelskiej, aktywnej, solidarnej, patriotycznej i wierzącej to wyrok śmierci. Około 1988 r. rozmawiałem z Adamem Michnikiem w jego mieszkaniu przy alei Róż, czy może alei Przyjaciół. Próbował wtedy przekonać mnie, młodego gniewnego z „brulionu”, że komuniści już nie zagrażają Polsce, a wrogiem jest teraz Kościół i totalitaryzm narodowy. Wyśmiałem go, nie wiedząc, że nie uczestniczę w intelektualnej dyspucie. Gdy przeczytałem w książce Srokowskiego opis dokładnie takiej samej rozmowy z jednym z bohaterów jego książki, zrozumiałem, że było to po prostu kuszenie. Adam Michnik wyszukiwał wśród peerelowskiej opozycji sojuszników. Tych, którzy zakrzykną: „Tusku, musisz!”; tych, dla których polskość to nienormalność. Ten obóz został zbudowany. Stąd ratyfikacja konwencji „antyprzemocowej”, stąd debata nad in vitro, stąd cała ta agresja przeciwko Polsce, rodzinie i Kościołowi. Polską rządzą ludzie, których celem jest mentalna rewolucja. Całkowite zniszczenie polskości, chrześcijaństwa, zachodniej cywilizacji. Mają wizję sięgającą kilku kolejnych pokoleń. Ale nie wygrają, bo w tej grze uczestniczą również nadprzyrodzeni aktorzy. PUBLICYSTYKA PO za 3,69 złotych Ryszard Czarnecki Oszuści via telefon komórkowy obiecują talizmany, jeśli w określonym czasie wyśle się SMS, oszuści polityczni obiecują różne cuda na kiju, jeśli zagłosuje się na partię władzy w określony dzień Rys. Mirosław Andrzejewski R yba psuje się od głowy. To jasne. Obywatele patrzą na władzę i – nierzadko – przejmują jej zwyczaje. W Polsce trwa w tej chwili nachalny mobbing SMS-owy. Właścicielom telefonów komórkowych wciska się kit albo raczej PO – Puste Obietnice, pod warunkiem że wyślą jednego SMA-a, np. za 3,69 zł. Przypomina to, powtarzającą się co parę lat, akcję nękania mieszkańców Rzeczypospolitej przez PO ‒ Platformę Obywatelską: oddaj na nas głos, a my ci to i tamto. Partia PO robiła to niegdyś bardziej finezyjnie, teraz naciąga wyborców na chama, „na żywca”, robi już istny rympał, jedzie po bandzie, bajeczki o inwestorze z Kataru to, doprawdy, na tym tle szczyt bajery. PO jak Pazerni Oszuści wyłudzający SMS-y czy wręcz szantażujący – o czym za chwilę ‒ ludzi, żeby wysłali SMS-a, są jak władza, bo chcą nas zrobić „w bambuko”, ale robią to, zdaje się, z większą fantazją: „To IMIĘ przecina drogę TWOJEGO życia w aż trzech miejscach! To ZNAK! Przetnie je teraz po raz trzeci, jak się dowiesz, to zostanie już na zawsze! Odp KTO na... (tu: numer tel. ‒ dop. R.Cz.) / 3,69 zł”. To taki właśnie SMS od naciągaczy. Pisownia oryginalna. Owi naciągacze kryminalni bardziej wszak intrygują i zaprzątają wyobraźnię, bo naciągacze polityczni od razu wykładają, o jakie imię chodzi: kiedyś Donek, teraz Ewka. „Przyjmij imienny TALIZMAN PIENIĘŻNY. Pobierz go za 3,69 przed 23.00 i noś przy sobie! Od jutra ma- jątek, koniec DŁUGÓW! Nie dziękuj! Odp JUŻ na … (tu numer – dop. R. Cz.)” ‒ oszuści via telefon komórkowy obiecują talizmany, jeśli w określonym czasie wyśle się SMS, oszuści polityczni obiecują różne cuda na kiju, jeśli zagłosuje się na partię władzy w określony dzień. I jedni, i drudzy są po tych samych pieniądzach. I jedne, i drugie przechery odnajdują się w obszarze miłości. Przechery z polityki – w polityce miłości. Przechery zwykłe w taki oto sposób: „Tak Cię kocha, że aż płacze! Wzięłam ołówek i narysowałam twarz tej osoby. Odp. DAJ na... (nr 39 tel.– dop. R.Cz.) za 40 sek. masz opis plus imię na telefonie! / 3,69 zł”. Trzeba przyznać, że za facjatę Donalda i jego chrzestne imię (à propos: jest jakiś święty Donald?) nie trzeba było płacić, ale jak już się zagłosowało, to cały naród płaci do tej pory. I to, niestety, znacznie więcej niż 3,69 zł per capita. „Słońce, masz dobre serce, za dużo cierpisz! Chcę Ci pomóc, bo na to zasługujesz. Powierz ten 1 sms, odwrócę zły los – dam prezent który da Ci bogactwo – Odp LOS / 3,69” – czy ów kolejny SMS od PO, czyli Pewnych Oszustów, nie przypomina nam kampanii PO (jak Platforma Obywatelska) i jej, mniej więcej, takiego przesłania: „Obywatelu, jesteś dobry, a pod butem Kaczora cierpisz! PO chce Ci pomóc, bo na to zasługujesz. Zagłosuj na PO – odwrócę zły los, dam PREZENT w postaci władzy Donalda, który da Ci bogactwo”... Cóż, niektórzy bogactwo nawet znaleźli, tyle że na emigracji... Oto kolejna porcja od PO, czyli Paranoicznych Oszustów: „(data) – Widzę łzy, wielkie łzy, na wieść o … Powiem Ci od razu, ale przygotuj się na szok bo czegoś takiego się nie spodziewasz! Odp SZOK na (…)”. PO też straszyła – kazamatami PiS-iorów, a Balcerowicz nie straszył, tylko wprowadził terapię szokową. „Od rzemyczka do koziczka” ‒ jak mówi stare polskie przysłowie. Od naciągania do szantażu: „PRZEKLIMAM CIEBIE, rodzinę i dom ‒ taką KLĄTWĘ rzucił na Ciebie MĘŻCZYZNA – wiem KTO! Muszę ją zdjąć dziś, inaczej TRAGEDIA. Napiszę KTO! Odp DZIŚ na … / 3,69”. Cóż, takie rzeczy powinny być karalne. Ale pewnie nie są. I trudno się dziwić, że nie są, skoro władza też straszy i szantażuje. Nikt ich za to („paka” – jak mówią Rosjanie ‒ czyli „póki co”) nie karze. PO straszy, że jak kaczyści dojdą do władzy, nastąpi potop. Wiadomo, że nie nastąpi. POtop już przecież jest. Nie trzeba nawet wpłacać 3,69. Wystarczy, żeby się zagłosowało, jak trzeba ‒ czyli na PO. Może wreszcie czas „zdeaktywować” oba te „serwisy”?! REKLAMA Dzisiaj my dzieciom, jutro one nam! e-mail: [email protected], [email protected] (sekretariat redaktora naczelnego), [email protected] (dla tekstów niezamawianych), [email protected], www.gazetapolska.pl 02-056 Warszawa, ul. Filtrowa 63/43, - faks (+ 48 22) 825 12 25, tel. (22) 290 29 58 Redaktor naczelny Tomasz Sakiewicz, zastępca redaktora naczelnego Katarzyna Gójska-Hejke, zastępca redaktora naczelnego Piotr Lisiewicz, sekretarz redakcji Martyna Hajdo-Trolińska, kraj Piotr Lisiewicz (kier.), Dorota Kania, Maciej Marosz, Grzegorz Wierzchołowski, Antoni Zambrowski, Kaja Bogomilska, świat Olga Doleśniak-Harczuk (kier.), kultura Bohdan Urbankowski nasz numer KRS: 0000037425 (kier.), Filip Rdesiński, Wojciech Piotr Kwiatek, Maciej Parowski, Marcin Wolski, społeczeństwo Tomasz P. Terlikowski, historia Piotr Ferenc-Chudy (kier.), Jan Żaryn (współpraca), gospodarka Maciej Pawlak, Tadeusz Święchowicz, publicystyka Anita Gargas (kier.), Joanna Lichocka, Andrzej Waśko, stali felietoniści Ryszard Czarnecki, Andrzej Gwiazda, Robert Tekieli, Krzysztof Wyszkowski, Rafał A. Ziemkiewicz, kluby Ryszard Kapuściński, layout Mariusz Troliński, logotyp Marianna Fundacja „Głos dla Życia” od ponad 20 lat uwrażliwia umysły i serca Polaków na wartość życia i rodziny. Jaromska, grafika i zdjęcia Mariusz Troliński, Krzysztof Lach, ilustracje Mirosław Andrzejewski, DTP Paweł Chrzanowski, Aleksander Razcwarkow, sekretariat redaktora naczelnego (kier.) Joanna Jenerowicz. Kontakt z czytelnikami, interwencje: Paweł Piekarczyk, tel. 501 618 977; e-mail: [email protected] WYDAWCA Niezależne Wydawnictwo Polskie Sp. z o.o. Reklama i ogłoszenia Anita Czerwińska, tel. (22) 290 29 58; e-mail [email protected] Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Warunki prenumeraty: krajowa listem Twój 1% podatku dochodowego jest bezcenny. Potrzebujemy Twojego zaangażowania, aby efektywnie wspierać i bronić dziecko i rodzinę! dr Paweł Wosicki prezes Fundacji „Głos dla Życia” zwykłym – 5,50 zł za egz., listem priorytetowym – 6,25 zł za egz.; zagraniczna – 13,90 zł za egz.; pocztą priorytetową do: Europy – 16,90 zł, Ameryki Płn., Afryki – 17,40 zł, Ameryki Płd., Środkowej i Azji – 19,90 zł, Australii i Oceanii – 26,90 zł (wszystkie ceny obejmują koszty przesyłki pocztowej). Przyjmujemy prenumeratę na kwartał (13 egz.), pół roku (26 egz.) i rok (52 egz.), kontakt: (22) 290 00 90 Konto Bank Pekao SA Oddział w Warszawie Nr konta: 47 12401053 1111 0010 1999 1772 (przy przelewach dokonywanych z zagranicy należy dopisać przed numerem konta: PL oraz symbol PKOPPLPW). www.glosdlazycia.pl do pobrania bezpłatny Program do PIT Prowadzimy także kolportaż „GP” przez Pocztę Polską, Ruch i Garmond Press. Informacje; tel. (+48 22) 833 06 96, Druk: Seregni Printing Group, Warszawa. Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Przekazanie „Gazecie Polskiej” materiałów do druku oznacza jednoczesną zgodę na ich emisję w internecie. DRUKUJEMY TEŻ TEKSTY AUTORÓW, Z KTÓRYMI SIĘ NIE ZGADZAMY! 40 PUBLICYSTYKA 22.04.2015 www.GazetaPolska.pl Z BLISKA \ Jan Pospieszalski OKONIEM \ Katarzyna Gójska-Hejke Zielone Ludziki Polskie Wilki Putina W internecie karierę robi filmik, na którym Andrzej Seremet, nie wiedząc, że już włączono kamerę, mówi: „Nie martw się, Mietek, potem nowe wybory i PiS nas powsadza”. Pomijając, kim jest ów Mietek, ważniejsze jest dla mnie pytanie: czego się może obawiać prokurator generalny? Myślę, że zarówno Andrzej Seremet, jak i śledczy z Naczelnej Prokuratury Wojskowej doskonale wiedzą, że ich działania i świadome zaniechania w śledztwie smoleńskim pozwolą (w przypadku zmiany władzy) postawić ich przed sądem. Bezkarność gwarantuje im, na razie, parasol ochronny rządzących oraz koledzy w prokuraturach i sądach, którzy za pomocą najrozmaitszych proceduralnych kruczków (np. kawałkując postępowanie, wyodrębniając pomniejsze wątki), umarzają śledztwa. Pierwsza próba, podjęta przez pełnomocnika rodzin mec. Piotra Pszczółkowskiego, nie udała się. Doniesienie o możliwości popełnienia przestępstawa przez niedopełnienie obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy Prokuratury Wojskowej, którzy nie uczestniczyli w sekcjach ofiar katastrofy smoleńskiej na terenie Federacji Rosyjskiej, a potem zaniechali wykonania sekcji zwłok w Polsce, mec. Pszczókowski złożył w 2012 r. Po roku sąd umorzył postępowanie karne. Wtedy pełnomocnik złożył zażalenie, także bez skutku. Przpomnijmy – prokuratorzy w Smoleńsku i w Moskwie odstąpili od wykonania oględzin i sekcji zwłok (a także wielu innych, niezwykle istotnych czynności), zasłaniając się tym, że zrobili to już Rosjanie. A przecież nie istniała żadna przesłanka, żaden dowód, żadna ekspertyza ani żadne ustalenia pozwalające wykluczyć sprawstwo lub współsprawstwo strony rosyjskiej. Oddanie klu- Śledczy z Prokuratury Wojskowej doskonale wiedzą, że w przypadku zmiany władzy ich działania i świadome zaniechania w śledztwie smoleńskim pozwolą postawić ich przed sądem. Bezkarność gwarantuje im parasol ochronny rządzących. Ale tylko do czasu. czowej czynności, jaką były oględziny i sekcje zwłok, obcemu państwu, zanim cokolwiek było wiadomo (przy możliwości dokonania własnych ustaleń), nie mieści się w głowie. To skandaliczne zaniechanie albo celowe działanie. Na marginasie, Andrzej Seremet w tych najważniejszych momentach, w obliczu takiej tragedii, nie pojawił się w Rosji. Podobno 10 kwietnia, w drodze z Tarnobrzega na lotnisko, popsuł mu się samochód (!?). Potem było już tylko gorzej. Brak interwencji Seremeta wobec ignorowania przez Rosjan wniosków o pomoc prawną, ale przede wszystkim brak elementarnego nadzoru nad śledztwem. Potwierdzają to zeznania Parulskiego, ówczesnego koordynatora śledztwa, który nie pamięta, czy informował swojego przełożonego o tym, że nikt z polskich śledczych nie uczestniczył w sekcjach zwłok. Rok po tragedii żona śp. Tomasza Merty powiedziała: „To śledztwo jest prowadzone tak, żeby niczego nie wyjaśnić”. Dziś widzimy, jak działania prokuratury potwierdzają jej słowa. Panowie w zielonych mundurach z NPW nie dopuścili światowej sławy patomorfologa Michaela Badena do udziału w sekcji zwłok ekshumowanej ofiary. A kiedy podczas innej sekcji pełnomocnicy rodzin występowali o przeprowadzenie dodatkowych badań, sekcję przerwano i po kilkugodzinnej przerwie na telefoniczne konsultacje z kimś z Warszawy, nie dokonano tych czynności, choć ciało było na stole i zespół gotowy do pracy. Od trzech lat blokowane są wnioski o kolejne ekshumacje. Mimo zakwestionowania opinii CLKP w sprawie trotylu, śledczy nie chcą udostępnić próbek niezależnym ekspertom. Choć trwa awantura o odczyty z czarnych skrzynek, Naczelna Prokuratura Wojskowa odmawia pełnomocnikom rodzin dostępu do nagrań. Natomiast stenogramy i opinie wrzucane są do zaprzyjaźnionych mediów, bez możliwości odsłuchania materiału źródłowego przez niezależnych biegłych. Niestety, podobnych przykładów jest o wiele więcej. Wszystko wskazuje na to, że rację ma jedna z wdów, która powiedziała: „Prokuratorzy z NPW powinni zmienić mundury z polskich na rosyjskie”. R ajd „Nocnych Wilków” po Polsce to test, a nie prowokacja. W interesie Kremla nie jest bowiem urządzenie bijatyki, lecz coś zgoła innego – oswojenie Polaków z pojawianiem się dziwnych grup z Rosji, uśpienie naszej wrażliwości na takich „gości”. Dodatkowo zapewne rosyjskie służby sprawdzą, w jaki sposób na samą zapowiedź przejazdu lub sam przejazd (jeśli do niego dojdzie) zareagują instytucje RP odpowiedzialne za bezpieczeństwo. Sukcesem akcji, która rzekomo ma się rozpocząć 25 kwietnia w Moskwie, będzie jej spokojny przebieg i przekonanie wielu Polaków, iż protest przeciwko rosyjskim motocyklistom był bez sensu, a w przyszłości nie ma się co takimi wydarzeniami przejmować. Być może za jakiś czas większego zainteresowania Polaków nie wzbudzi nieliczny transport wojskowy, który chciałby przejechać z obwodu kaliningradzkiego na poligon w okolicach Brześcia. A mało przekonujące ostatnio hasła o konieczności współpracy z Rosją, bo nie jest ona taka najgorsza, a Ukrainie wymierza sprawiedliwość za II wojnę światową, zaczną trafiać na bardziej podatny grunt. Warto zwrócić uwagę na nawołujących do zaniechania protestów przeciwko rajdowi „Nocnych Wilków”. Czy nie są to przede wszystkim ci, którzy mogą być słuchani przez młodych, gotowych do antyrosyjskich protestów Polaków? Ńie zaszkodzi także wsłuchanie się w poszczególne słowa tych apeli: „Oni są tacy jak my”, „Trudno im się dziwić”, „Po prostu kochają hisorię”, „Nie chodzi o politykę, lecz o pamięć”. Jak to się ma do trwającego od lat, mającego już postać rytuału w polskiej polityce straszenia wielką, silną, niepokonaną Rosją, której my – malutka Polska – nie mamy najmniejszej szansy się oprzeć? Otóż pasuje jak ulał: potężna Rosja nie jest taka zła, gdy się jej nie sprzeciwiamy. A straszne „Nocne Wilki” mogą okazać się sympatycznymi wilczkami, gdy pozwolimy im spokojnie czcić choćby zbrodniarza Czerniachowskiwgo. Uległość wobec Moskwy zostaje nagrodzona. Nie wiem, czy taki właśnie scenariusz napisano na Kremlu, ale taki na pewno byłby najbardziej dla jego lokatorów opłacalny. W mojej ocenie bardzo wiele wskazuje, że jest on celem numer jeden. Czy uda się go zrealizować – nie wiem. Wiem jednak na pewno, iż każda sytuacja zostanie odpowiednio wykorzystana przez propagandę rosyjską. Bo tam nie ma mediów, są tylko propagandyści. A oni wszystko, a przede wszystkim to, co nigdy nie zaistniało, odpowiednio zaaplikują swoim doszczętnie skołowanym odbiorcom. Pisanie o „Nocnych Wilkach”, niepozwalanie politykom i instytucjom na bierność w sprawie ich wycieczki do Polski, mają ogromny sens. W naszym interesie jest bowiem niewpuszczenie tej zgrai za naszą granicę. Sygnał musi być jasny – żadnych akcji na terenie naszego kraju, zero swobody. A sposobów na udaremnienie rajdu po Polsce ulubionym motocyklistom Putina jest aż nadto. Jeśli polscy kierowcy mogą kilka dni sterczeć przed rosyjską granicą i czekać na jakąkolwiek aktywność tamtejszych pograniczników, to zapewne i „Nocne Wilki” zniosłyby taką niedogodność przed granicą RP. A to jeden z najprostrzych pomysłów. Władze mają wiele skutecznych możliwości, by poradzić sobie z motocyklowymi gośćmi. Warto wsłuchiwać się uważnie w głos tych, którzy zapowiadają, iż będą eskortować rajd putinowców. Naprawdę warto. Być może na naszych oczach tworzy się właśnie nowy byt polityczny, który zjednoczony „pragmatycznym podejściem do relacji z Rosją” wystartuje w jesiennych wyborach parlamentarnych. REKLAMA