zakładnik wersja do czytania

Transkrypt

zakładnik wersja do czytania
Remigiusz Koczy
ZAKŁADNIK
Szarzało. Jak zwykle o tej porze roku ulice pełne były spieszących się ludzi. Wielu z nich nie
bardzo wiedziało, w którą stronę się odwrócić, gdyŜ gorączka przedświątecznych zakupów
odejmowała rozum. Zimowy chłód potęgował przenikliwy wiatr, przed którym najlepiej było
schronić się w ciepłym supermarkecie. Bogata oferta towarów i liczne promocje przyciągały
tłumy kupujących, a chłód wpychał mało zamoŜnych, którzy raczej tylko oglądali zapełnione
półki i zazdrośnie spoglądali na koszyki tych, którzy mieli pieniądze.
Po drugiej stronie ulicy stał niewysoki, szczupły męŜczyzna. Przez chwilę patrzył na jaskrawy
neon supermarketu i całe mnóstwo lampionów, które oświetlały wysokie choinki. Spojrzał na
duŜy wyświetlacz zegara, którego cyfry właśnie wskazały równą godzinę.
— Czas – powiedział jakby do siebie i po chwili zatrzymały się samochody, a na przejściu dla
pieszych zaświeciło się zielone światło. Dał się unieść potokowi zmierzających do sklepu ludzi.
Większość z nich była podekscytowana wyszukiwaniem prezentów i komponowaniem
zestawów na świąteczne stoły, ale on nie. Nie interesowały go ani towary, ani prezenty, ani całe
te święta. Wiedział, Ŝe dla znakomitej większości tych ludzi waŜne były tylko prezenty, jedzenie
i wolne dni od pracy, podczas których mogli spędzić więcej czasu przed telewizorami. Wiedział
teŜ, dlaczego dawno temu wymyślili same święta. Nigdy nie dał się zwieść całej tej aurze
wielkiego oczekiwania na narodzenie kogoś, na kogo tak naprawdę nikt z nich nie czekał.
Coroczne powtarzanie całego tego rytuału było mało zabawne, na pewno nie wzruszało, a z całą
pewnością było Ŝenujące dla kaŜdego, kto potrafił spojrzeć pod płaszcz religijnej obłudy.
MęŜczyzna szedł po parkingu pełnym samochodów i uwaŜnie im się przyglądał. Obok
jednego z nich przystanął. Dostrzegł ten, którego poszukiwał. Zgadzała się marka, kolor i numery
tablicy rejestracyjnej. Przyszedł tu ze względu na właściciela tego pojazdu. Zmarszczył czoło jak
człowiek, którego myśli sięgają samego nieba i zmruŜonymi oczyma wpatrywał się w fotel
kierowcy, jakby chciał się dowiedzieć, czy jest jeszcze ciepły. Z olbrzymiej hali dobiegała
muzyka. Gdzieś tam chodzi człowiek, którego musiał we właściwym sobie momencie odnaleźć.
Czuł, jak powietrze w supermarkecie wrzało od wielu emocji. Niebawem temperatura znacznie
się podniesie i niczym gwałtowna eksplozja wstrząśnie całym zgromadzonym tu ludzkim
mrowiem. Ruszył w kierunku wejścia. TuŜ za obrotowymi drzwiami stała młoda kobieta a przy
niej kilkuletnia dziewczynka. Obok nich leŜał na podłodze lizak. MęŜczyzna schylił się, podał
lizak dziewczynce i niemal proszącym tonem, z delikatnym uśmiechem powiedział jej coś, co
miała usłyszeć mama:
— Weź mamusię za rączkę i idź z nią do domku. Tam jest o wiele przyjemniej.
Spojrzał kobiecie prosto w oczy. Była zaskoczona. Chciała zwymyślać go za bezczelność, ale
niezwykłe ciepło bijące z oczu nieznajomego ucięło wzbierający w niej protest, kazało wziąć
córkę na ręce i najzwyczajniej pójść do domu.
Po kilku krokach męŜczyzna stanął naprzeciw bramek, przez które wchodzono do sali
sprzedaŜy. KaŜdemu wchodzącemu przyglądał się pracownik ochrony. Miał kajdanki i
paralizator. Słuchawka w uchu dodawała nieco powagi i waŜności misji jaką przyszło mu tu
pełnić. Po drugiej stronie bramki stał drugi. Obaj byli młodzi i nieco znudzeni brakiem
aktywnego zajęcia. Kiedy spojrzał w lewo, dostrzegł ich jeszcze kilku. Niektórzy w garniturach,
inni w czarnych uniformach. Wszyscy pilnowali porządku i strzegli mienia wynajmującej ich
firmy, wciąŜ przyglądając się kaŜdemu klientowi, jakby byli zdolni wyśledzić ukryte pod
zimowymi kurtkami drobne łupy złodziei. TuŜ obok niego przeszedł jeszcze jeden, towarzysząc
blond włosemu aniołowi, który w jedwabistej, lśniącej szacie z małymi skrzydełkami na plecach,
koszykiem zawieszonym na przedramieniu i dźwięczącym dzwoneczkiem coś usiłował
sprzedawać. Anioł zatrzymał się przy nim.
— Opłatek na wigilijny stół – powiedział trzepocząc długimi rzęsami.
MęŜczyzna pochylił się, by niemal wprost do ucha dziewczyny stanowczo szepnąć:
— Nie uznaję fałszywych aniołów i fałszywych świąt. Wolę to, co jest prawdziwie
prawdziwe.
Anioł wzruszył ramionami i ruszył szukać klientów na swój świąteczny towar.
— Nie daj się oszukać – dorzucił jeszcze męŜczyzna, ale wiedział, Ŝe jest obojętna.
— Spadły panu rękawiczki. – Mały chłopiec o szczerbatym uśmiechu stał tuŜ obok i w
wyciągniętej dłoni trzymał parę czarnych rękawiczek.
— Tymoteusz! – wołał niedaleko jakiś wysoki człowiek w okularach. – Idziemy, pośpiesz się.
— Dziękuję – odpowiedział męŜczyzna i przyjął podane rękawiczki. Chłopiec dotknął dłoni
męŜczyzny.
— Ma pan strasznie zimne ręce – powiedział przejęty. – Rękawiczki trzeba nosić, a nie gubić.
— A ty masz bardzo dobre imię. Znam jednego Tymoteusza. Jest kimś bardzo waŜnym, bo
słuchał babci i mamy – uśmiechnął się –
... i bardzo mu się to opłaciło.
— Babci Lois? – spytał chłopczyk niepewnie.
— Tak, Lois – męŜczyzna podniósł znacząco brwi.
— I zna go pan? – niedowierzał malec. Jego zmarszczony nos
i wielkie oczy wyraŜały głębokie zdumienie. – Jak się pan nazywa?
— Ain.
— A na imię?
— Tylko Ain. Słuchaj ojca, on zna się na rzeczy. Zmykaj, bo się zgubisz.
Chłopiec zrobił szybki zwrot na pięcie, ale po kilku krokach odwrócił się, jakby chciał jeszcze
raz dobrze przyjrzeć się dziwnemu nieznajomemu w długim płaszczu, który zna babcię Lois i
gubi rękawiczki. Ten uśmiechnął się do niego szeroko, wskazał palcem sufit i przyłoŜył otwartą
dłoń do serca. Malec zrozumiał i pobiegł za rodzicami.
— Nie wszyscy są całkiem obojętni – powiedział męŜczyzna, załoŜył nieswoje rękawiczki i
ruszył ku bramce. Ochroniarz patrzył gdzieś daleko poza nim. Przeszedł równieŜ obok drugiego,
któremu nagle zaczęło coś trzeszczeć w słuchawce i gwałtownie musiał ściszyć krótkofalówkę.
Tłum oglądających i kupujących był ogromny. Ludzie obijali się
o siebie zmuszeni do ciągłej uwagi i mijania slalomem dziesiątek, setek, a moŜe i tysięcy
wypełnionych towarami wózków. Kto mądrzejszy brał mały plastykowy koszyk i ograniczając
się w wydawaniu pieniędzy, ułatwiał sobie poruszanie po hali.
Ain stał na środku komunikacyjnego traktu i nasłuchiwał. Z głośników dolatywała kolejna
kolęda, ale nie jej słuchał. W powietrzu wibrował inny dźwięk, znacznie bardziej waŜny. Tysiące
ludzkich myśli szukało swoich miejsc przeznaczeń, stawiało najrozmaitsze pytania, poŜądało,
kłóciło się, śmiało i smuciło. Pośród dziesiątek półek był człowiek, którego szukał, człowiek,
któremu przyglądał się od długiego czasu, człowiek, którego czas nadszedł właśnie dziś i o tej
porze. Po lewej, w głębi hali był dział spoŜywczy. Tam nie. BliŜej sport i odzieŜ. Tam teŜ nie. Po
prawej kasety, płyty, ksiąŜki, dalej plastyki, części samochodowe i stoisko z telewizorami. Tam.
Ruszył przeciskając się pomiędzy ludźmi. Narastające napięcie rozgrzewało jego duszę. Nikt nie
przypuszczał, Ŝe za krótką chwilę to miejsce przejdzie wielką metamorfozę.
Świat był coraz trudniejszy do wytrzymania, prawie niemoŜliwy do przeŜycia. Sam skłaniał
się ku samozagładzie.
Ain wiedział, czym kierują się ludzie, ale nie rozumiał ich. Większość rzeczy zrobiłby
zupełnie inaczej, z lepszym skutkiem, ale to nie jemu przyszło decydować. Teraz musiał jak
najszybciej przedostać się przez zbitą, ludzką masę na przeciwległy kraniec hali. Pozostało
niewiele czasu. Namacał w kieszeni płaszcza prostokątny pakunek. Był na swoim miejscu. Nie
mógł go zgubić, ani dać sobie ukraść, nie dziś i nie teraz. Na środku przejścia zrobił się zator.
Palety z promocyjnymi towarami przyciągnęły zbyt duŜo klientów. By przebić się na drugą
stronę, Ain skręcił w prawo. Między półkami ze szkłem było znacznie luźniej. Nieco
przyspieszył kroku i po chwili skręcił w lewo, po czym mijając slalomem kilka koszyków, dotarł
do działu z artykułami gospodarstwa domowego. Stąd było juŜ niedaleko. Kolejny zakręt w lewo
i znalazł się obok wysokiej ściany z telewizorami. Po minięciu następnych kilkunastu ludzi,
dostrzegł go. WyŜszy od niego niemal o głowę męŜczyzna po trzydziestce nerwowo przeciskał
się w jego stronę. Co rusz oglądał się za siebie, na prawo i lewo jakby szukał kogoś, jednocześnie
przed kimś uciekając. Ain zmruŜył oczy i spięty, niczym gotowy do skoku tygrys szedł na jego
spotkanie. Tamten szybkim ruchem rozpiął kurtkę i prawą rękę wsunął pod pachę. Ain dostrzegł,
jak poszukiwany przez niego człowiek staje i ze ściśniętą szczęką patrzy gdzieś poza niego.
Wiedział, Ŝe nie on jeden jest zainteresowany tym młodzieńcem. Na ułamek sekundy odwrócił
się, by zauwaŜyć powód jego zdenerwowania. Barczysty człowiek w skórzanej kurtce odwrócił
właśnie wzrok, jakby nagle zaintrygował go jakiś radiomagnetofon na pobliskiej półce.
Młodzieniec chciał zmienić kierunek, ale zauwaŜył zator, który właśnie ominął Ain. Po chwili
zawahania zrezygnował z powrotu tą samą drogą, którą dostał się na to miejsce. Na przeszkodzie
stanęło dwóch innych męŜczyzn, których twarze zdąŜył wcześniej poznać i wiedział, kim są.
Napięcie na jego twarzy objawiło się nerwowym tikiem. Zaczął trząść się, jakby zaraz miał
dostać ataku epilepsji. Ain jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Młodzieniec odwrócony był do
niego niemal całkowicie plecami. Miał ułamek chwili, by zdąŜyć. TuŜ za tym młodym
człowiekiem, który właśnie wpadał w niekontrolowaną panikę stanęła dwudziestoletnia kobieta.
Ain nie widział wyciąganej spod kurtki broni, ale dokładnie wiedział, Ŝe ten człowiek kątem oka
dostrzegł kobietę i co w związku z tym zamierza. W chwili, kiedy huknął wystrzał, Ain złapał
dziewczynę za rękaw kurtki i potęŜnie szarpnął, wykonując przy tym szybki półobrót. Kobieta z
impetem potoczyła się i przewracając najbliŜszy wózek, runęła na ziemię. Ain zajął jej miejsce,
a młody męŜczyzna odwróciwszy się złapał go, otoczył silnym ramieniem szyję, przyciągnął do
siebie i przyłoŜył dymiącą lufę pistoletu do skroni. Ain odetchnął jak człowiek, któremu właśnie
ulŜyło.
— Nie ruszać się! – wrzasnął z całej siły młodzieniec. Stojący najbliŜej ludzie pierzchnęli w
popłochu we wszystkie strony, potykając się o siebie i przewracając. Część z nich dobrze znając
amerykańskie filmy sensacyjne od razu padła na ziemię. Tylko barczysty męŜczyzna i dwaj
pozostali po przeciwległej stronie stali z wymierzonymi pistoletami w sczepionych brutalnym
uściskiem ludzi .
— Policja! – krzyknęli jak na komendę niemal równocześnie. – Poddaj się i oddaj broń!
— Rozwalę mu łeb, jak tylko zrobicie jeden krok! – wrzasnął młodzieniec. Ain czuł drŜenie
jego ciała, chaos myśli i strach. Bał się tak bardzo, Ŝe kaŜdy nierozwaŜny ruch kogokolwiek mógł
wywołać odruchowe napięcie wskazującego palca, który trzymał na spuście pistoletu.
— Spokojnie – prawie wyszeptał, ale na tyle wyraźnie, by przestępca usłyszał.
Ludzie, którzy byli najbliŜej równieŜ wpadli w panikę. Jakaś kobieta zaczęła rozpaczliwie
płakać, co niemal natychmiast udzieliło się innym. MęŜczyźni starali się zasłonić swymi ciałami
swe towarzyszki i dzieci. Wszyscy chcieli znaleźć się jak najdalej stąd. Komu starczało odwagi,
powoli odsuwał się od osaczonego bandyty.
— Roleta – znów szepnął Ain.
Młodzieniec nerwowo zerknął w bok. Kilka metrów obok było szerokie przejście na zaplecze,
oddzielone od hali gumową roletą.
— Frank, poddaj się – powiedział jak tylko łagodnie potrafił jeden z policjantów. – To nie ma
najmniejszego sensu. Tylko pogarszasz swoją sytuację. Zostaw tego człowieka i oddaj broń.
— Odwal się! – ryknął Frank. – Odbiło wam, Ŝeby łazić za mną
w takim miejscu.
— Nie uda ci się uciec. Listy gończe rozesłano juŜ dawno. Szuka cię policja na całym świecie.
Ain przymknął oczy. Trzęsący się Frank małymi kroczkami przesuwał się w kierunku rolety i
ciągnął go ze sobą.
— Broń na ziemię, ale to juŜ! Jak się tylko ruszycie, pozabijam was wszystkich!
Policjanci spojrzeli na siebie niepewnie. Frank cały czas przesuwał się w kierunku magazynu.
— Czy jesteście głusi!!! – wrzasnął tak głośno, Ŝe niemal wszyscy podskoczyli z wraŜenia.
— Zróbcie, co mówi, bo nas pozabija – powiedział głośno błagalnym tonem leŜący nieopodal
starszy męŜczyzna.
Wszyscy trzej niechętnie i bardzo pomału odkładali pistolety na podłogę.
— Trzy kroki do tyłu i na ziemię! – rozkazał bandyta.
Policjanci powoli połoŜyli się pośród klientów sklepu. Ścigany był juŜ pod samą roletą.
— Łańcuch – powiedział cicho Ain.
Frank zauwaŜył łańcuch i przysunął się do niego.
— Ciągnij – rozkazał.
Ain pociągnął i roleta powędrowała do góry. Zaraz znaleźli się
w magazynie i roleta opadła w dół. Frank pchał swego zakładnika przed sobą, ale nie bardzo
wiedział, gdzie jest wyjście. Wszędzie stały załadowane towarami palety, między którymi
miejsca było tylko na wózek. Gdzieniegdzie widać było jakiegoś pracownika, który
w popłochu uciekał przed siebie. Frank kilka razy zrobił z Ainem pełny obrót, aby upewnić się,
czy ktoś nie ściga ich, czy ktoś nie chce na nich napaść. Po chwili zauwaŜyli wyjście i
przyspieszyli kroku. Młodzieniec nadal cały się trząsł. Ta sytuacja przerastała jego nerwy. Był
zaskoczony i zdezorientowany. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Szalejące myśli pozbawiały go
racjonalnej oceny sytuacji. Ain nie stawiał mu Ŝadnego oporu. Nieco pomagał mu w nadaniu
właściwego kierunku. Kiedy byli bardzo blisko drzwi, te nagle z impetem się zatrzasnęły.
— Otwieraj!
Ain szarpnął klamkę, ale drzwi nie otworzyły się.
— Zamknięte – powiedział jakby zaskoczony.
Zza nich dobiegło wycie policyjnych radiowozów. Byli szybcy.
Frank mocniej ścisnął Aina za szyję i zawrócili. Skręcali to w prawo, to w lewo. Frank szukał
innego wyjścia. Ain wiedział, Ŝe nie uda im się stąd wyjść. Za jedynym wyjściem z tej strony
stały juŜ radiowozy. Z drugiej strony była hala, a w niej trzej „znajomi”. Gdzieś ponad stertą
zgrzewek z napojami zobaczyli, jak roleta znów podnosi się do góry.
Tym razem Ain nadał wyraźniej kierunek. Przed nimi pojawiły się uchylone drzwi. Zaraz
znaleźli się po drugiej stronie. Od wewnątrz było pokrętło zamka, które Frank nakazał
przekręcić. Wąski korytarz miał czworo drzwi. Za pierwszymi znajdowała się ubikacja, drugie
znów się zatrzasnęły. Szarpanie za klamkę nic nie dało.
— Otwierać! – warknął Frank, ale odpowiedziała mu tylko martwa cisza. – Otwierać, bo
rozwalę zamek!
— Jeśli strzelisz, zaraz będą wiedzieć, gdzie jesteś – powiedział Ain.
Frank przez chwilę stał z wymierzonym w zamek drzwi pistoletem, ale zrezygnował i pchnął
swego więźnia dalej. Za ostatnimi drzwiami był jeszcze jeden krótki korytarz i następne drzwi.
W obu były zamki, które zaraz zamknięto. Znaleźli się w niewielkim pustym biurze. Stało tam
biurko z telefonem, szafa, regał z segregatorami. Nie było okna. Frank puścił Aina i walnął
pięścią w blat biurka. Z jego ust posypała się cała lawina przekleństw. Był wściekły i
zrozpaczony. Nie miał pojęcia, co robić.
Wymierzył w Aina lufę broni.
— Przesuń szafę do drzwi, szybko! – zakomenderował.
— Ja? – Ain intonacją głosu wyraził zdziwienie. Jak dotąd wszystko szło dobrze, ale szafy nie
miał zamiaru przesuwać.
Frank spojrzał na jego mizerną posturę i zrozumiał pytanie tak, jak Ain tego sobie Ŝyczył.
— Pod ścianę i odwróć się.
Ain stanął pod przeciwległą ścianą odwrócony do niego plecami
i tylko słyszał, jak tamten sapnąwszy z wysiłku przepchnął szafę tak, aby zasłoniła drzwi. Zaraz
potem Frank gwałtownie otwierał i zamykał drzwi szafy i szuflady biurka, po czym kazał mu
wyciągnąć obie ręce do tył. Nerwowymi ruchami ciasno związał je jakimś znalezionym
sznurkiem i mocno zaciągnął węzeł. Obok biurka stały dwa krzesła, jedno z nich przesunął pod
szafę.
— Siadaj.
Ain odwrócił się i z politowaniem popatrzył na Franka.
— Nic ci to nie pomoŜe, Arturze, wiesz, Ŝe zaraz będzie tu jednostka antyterrorystyczna i na
tym się skończy – powiedział spokojnym tonem.
Artur Frank stanął w bezruchu naprzeciw swego zakładnika i patrząc z góry w jego
pozbawione emocji jasne oczy wycedził przez zęby:
— Skąd znasz moje imię?
— Od dawna znam ciebie i twoją rodzinę. Ojciec Wojciech Frank, recydywista, aktualnie
odsiaduje wyrok piętnastu lat więzienia za napad z uŜyciem niebezpiecznego narzędzia. Matka
Hanna nie Ŝyje od dziesięciu lat, była gorliwą chrześcijanką.
Oczy Franka zrobiły się wielkie, a usta otworzyły ze zdumienia.
— Skąd to wiesz? Jesteś z policji?
— W kieszeni płaszcza mam dla ciebie paczkę. Wyciągnij.
Frank ostroŜnie podszedł do niego z wciąŜ gotowym do strzału pistoletem. Lufę niemal
przytknął do jego nosa, a lewą ręką wyciągnął prostokątną, papierową, kolorową torebkę ze
sznurkami do trzymania.
— Co to jest?
— Wyciągnij.
Młody człowiek powoli wyciągnął zawartość torebki. W dłoni trzymał podniszczoną ksiąŜkę.
Na wierzchu okładki był ledwo dostrzegalny tytuł: Biblia.
— Otwórz na pierwszej stronie – zachęcił Ain.
Artur wiedział juŜ czyja to ksiąŜka, ale otworzył. Ładnym pismem napisano tu dedykację:
„Dla Siostry w Chrystusie Hanny Frank na pamiątkę zanurzenia w wodzie na znak wiary –
Kościół”. PoniŜej pieczęć i data. To było trzydzieści lat temu. Miał wtedy trzy lata.
— Pamiętasz ją?
— Tak, matka często ją czytała. Ojca strasznie to wkurzało. Nie cierpiał, kiedy znikała na całe
godziny z domu, by chodzić na te swoje modlitwy. Skąd ją masz?
— Czasem pomagałem twojej mamie w róŜnych sprawach.
— Nie pamiętam cię, nigdy cię nie widziałem. Jak się nazywasz?
Ain popatrzył wprost w jego rozbiegane oczy. Ta chwila rozmowy nieco go uspokoiła,
zmieniając tor wystraszonych myśli.
— Nie mogłeś mnie widzieć, bo nigdy nie było cię przy twojej mamie. Kiedy tylko
skończyłeś piętnaście lat, sensacyjne filmy wyprały twój mózg, a pragnienie posiadania luksusu
całkowicie zapełniło pustkę w sercu. Stałeś się wierną kopią swego ojca, dziedzicząc po nim
skłonność do alkoholu i pragnienie bogactwa.
— Kim jesteś? – wycedził przez zęby Frank. Mięśnie jego twarzy napięły się, a nabrzmiałe
Ŝyły zaznaczyły swą obecność na skroniach.
— Nazywam się Ain. Jestem posłańcem do ciebie.
— Zaraz rozwalę twój łeb! – warknął coraz bardziej rozzłoszczony. – Nie cierpię kpin ze
mnie.
— Nie moŜesz mnie zabić – odpowiedział beznamiętnie Ain.
— Ja nie mogę?!
— Nie, Arturze. W tej Biblii jest zakładka, otwórz na tej stronie.
Frank cofnął się na metr, przerzucił kilka kartek i odnalazł właściwe miejsce. Był tam Psalm
37.
— Przeczytaj na głos werset 27 i 28.
— To ostatnie słowa, jakie słyszysz: „Odstąp od złego, czyń dobro, abyś mógł mieszkać na
wieki, bo Pan miłuje sprawiedliwość i nie opuszcza swych świętych; nikczemni wyginą, a
potomstwo występnych będzie wytępione.”
— Moje imię znaczy: „nikczemni wyginą, a potomstwo występnych będzie wytępione” powiedział anioł.
Frank znów zaczął się cały trząść.
— Jesteś skończonym durniem! – niemal krzyknął i wymierzył lufę wprost w czoło
zakładnika. Ten ani drgnął.
— Jeśli strzelisz, jest po tobie. Policja nie będzie się wahać.
— Nie pójdę do więzienia jak ojciec – syknął i nacisnął na spust. Zamek pistoletu nie
zaskoczył. Mechanizm zaciął się. Frank nacisnął jeszcze kilka razy. Bez skutku.
— Twoja mama wiele czasu poświęcała na modlitwę za ciebie
i twojego ojca. W dniu, kiedy umarła, napisała modlitwę, która jest na zakładce w Biblii.
Frank uderzył dłonią w pistolet i usiłował przeładować go na nowo. Niespodziewanie coś
trzasnęło o podłogę. Z pistoletu wypadł magazynek. Sam. Frank był pewien, Ŝe nie nacisnął
mechanizmu, który go mógł uwolnić. Chciał się po niego schylić, ale błyskawicznie uciekł spod
jego nóg w najdalszy kąt biura. SparaliŜowało go. Nie mógł się z wraŜenia poruszyć. Nawet
odrobinę drgnąć. Ain powoli artykułował kaŜde słowo:
— Oto słowo, które dotknęło twoją mamę. Była przeraŜona losem swych najbliŜszych:
„Nie unoś się gniewem z powodu złoczyńców ani nie zazdrość niesprawiedliwym, bo znikną
tak prędko jak trawa i zwiędną jak świeŜa zieleń... Jeszcze chwila, a nie będzie przestępcy:
spojrzysz na jego miejsce, a juŜ go nie będzie. Natomiast pokorni posiądą ziemię i będą się
rozkoszować wielkim pokojem. Przeciw sprawiedliwemu zło knuje występny i zgrzyta na niego
zębami. Pan śmieje się z niego, bo widzi, Ŝe jego dzień nadchodzi. Występni dobywają miecza, łuk
swój napinają, by powalić biedaka i nieszczęśliwego, by zabić tych, których droga jest prosta. Ich
miecz przeszyje własne ich serca, a ich łuki zostaną złamane... Lepsza jest odrobina, którą ma
sprawiedliwy, niŜ wielkie bogactwo występnych, bo ramiona występnych będą połamane, a
sprawiedliwych Pan podtrzymuje... Nikczemni wyginą, a potomstwo występnych będzie
wytępione. Sprawiedliwi posiądą ziemię i będą mieszkać na niej na zawsze. Widziałem, jak
występny się pysznił i rozpierał się jak cedr zielony. Przeszedłem obok, a juŜ go nie było;
szukałem go, lecz nie moŜna go było znaleźć...”
Po ostatnim słowie wstał z krzesła i rzucił na biurko sznurek, który jeszcze przed chwilą pętał
jego dłonie.
— W Liście do Hebrajczyków napisano: „Do któregoŜ z aniołów kiedykolwiek powiedział:
Siądź po mojej prawicy, aŜ połoŜę nieprzyjaciół Twoich jako podnóŜek Twoich stóp. CzyŜ nie są
oni wszyscy duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść
zbawienie?” Arturze, jestem aniołem. Przyszedłem,
by pomóc ci odszukać drogę do Boga.
— Aniołem?
— Aniołem posłanym od Boga, by ratować cię przed tobą samym – powiedział Ain i odebrał
Arturowi pistolet. Ten nie zaprotestował. Chwilę później broń była rozebrana na części pierwsze,
a zamek znalazł się w kieszeni płaszcza anioła. Artur usiadł bezwładnie na krześle. Był
pozbawiony sił.
— Przeczytaj kartkę z Biblii.
Frank otworzył Biblię i zaczął czytać:
— „Dziękuję Ci Ojcze, Ŝe jesteś pełen łaski i miłosierdzia. Dziękuję Ci, Ŝe kiedy jeszcze
byłam pełna grzechu, nienawiści i złych dąŜeń objąłeś mnie swą miłością. Dziękuję Ci za
Twojego Syna Jezusa, za Jego śmierć na krzyŜu, za to, Ŝe przez nią uwolniłeś mnie od moich
win. Dziękuję Ci za Jego zmartwychwstanie i nowe Ŝycie. Za to, Ŝe obdarzyłeś mnie pewną
nadzieją. Panie, Ty jesteś moją nadzieją. Jedyną nadzieją. Do Ciebie przynoszę mojego męŜa i
syna. Znasz ich serca, wiesz, Ŝe ich droga, to droga zatracenia. Odrzucają Twoją łaskę, ale,
proszę bardzo, daj im, Panie, szansę. Mnie nie słuchają, zły zawładnął nimi bez reszty, ale Ty
pokonałeś śmierć, pokonałeś szatana. Ty jesteś moją nadzieją, Ŝe dasz im szansę. MoŜe usłuchają
anioła jak Lot i wyjdą ze swojej Sodomy. Dziękuję Ci za Twoją przeogromną łaskę.”
Artur opadł na krzesło.
— Naprawdę jesteś aniołem?
— Naprawdę. Spodziewałeś się skrzydeł i oślepiającej bieli? – Ain uśmiechnął się.
— Jesteś mały i nie masz siły, by przesunąć szafę.
— Jestem taki dla ciebie, byś nie odrzucił mnie jako zakładnika.
— Zakładnika?... – Frank zamyślił się. – PodłoŜyłeś się? PodłoŜyłeś się specjalnie?
— Wziąłbyś młodą kobietę, która nie mogłaby ci nic dać.
— Jeśli znasz mnie tak długo, to dlaczego nie przyszedłeś wcześniej?
— A słuchałbyś mnie? W twoim sercu były pieniądze, alkohol, seks i koledzy. Mama wiele
razy mówiła ci o Jezusie. Chodziłeś z nią na naboŜeństwa, masz dyplom ukończenia kościelnej
szkółki dla dzieci. Odrzuciłeś wszystko. Dziś masz ostatnią szansę, bo Bóg wysłuchał płaczu
twojej mamy. Przyszedłem właśnie teraz, bo sytuacja, w jakiej się znalazłeś, przerosła wreszcie
twoje siły i jesteś skłonny do słuchania. Przynajmniej na chwilę jesteś skłonny.
Frank przez moment patrzył na Aina bez jednego słowa. Nie potrafił uwierzyć, Ŝe ma do
czynienia z aniołem.
Ain zdjął rękawiczki.
— Dotknij – powiedział wyciągając swą dłoń w jego stronę. Artur niepewnie dotknął.
— Zupełnie zimna – powiedział zaskoczony.
— Nie mam krwi, nie mam serca, nie muszę jeść. To tylko powłoka na wasze ludzkie
podobieństwo, byś mógł mnie widzieć, rozmawiać i wziąć jako zakładnika... Arturze, jest mało
czasu. Za parę minut za tymi drzwiami będzie policja.
— Zabiją mnie? – głos Artura zadrŜał.
— Nie Ŝyjesz od dawna. – Biblia trzymana na otwartej dłoni Artura sama otworzyła się na
Liście do Efezjan.
— Czytaj początek drugiego rozdziału – powiedział powaŜnie anioł.
Frank znów się zawahał, ale zaczął czytać:
— „I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze, w których niegdyś chodziliście według
modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w
synach opornych”...
— Wystarczy – przerwał Ain. – Jesteś pod władzą diabła.
Frank skrzywił się.
— To prawda. Grzech uśmiercił twego ducha, który łączy człowieka z Bogiem i Jego Ŝyciem.
Arturze – anioł z bliska patrzył w głębię duszy śmiertelnika – w duchowej rzeczywistości nie ma
próŜni. MoŜesz naleŜeć albo do Boga, albo do ojca buntu, wroga BoŜego, do szatana, kłamcy,
którego niebawem spętamy i wrzucimy do otchłani na tysiąc lat. Nie moŜna nie naleŜeć do
nikogo. Ty naleŜysz do szatana, ale to nie musi trwać dalej. Jest inna droga.
Kartki w Biblii znów przewracały się same.
— List do Tytusa trzeci rozdział. Czytaj od trzeciego wersetu.
— „Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani poŜądliwości i
rozmaitym rozkoszom, Ŝyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem.
Ale gdy się objawiła dobroć i miłość do ludzi Zbawiciela naszego, Boga, zbawił nas nie dla
uczynków sprawiedliwości, które spełniliśmy, lecz dla miłosierdzia swego przez kąpiel
odrodzenia oraz odnowienie przez Ducha Świętego, którego wylał na nas obficie przez Jezusa
Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy, usprawiedliwieni łaską jego, stali się dziedzicami
Ŝywota wiecznego, którego nadzieja nam przyświeca.”
— Rozumiesz?
Frank milczał.
— Jeśli uwierzysz BoŜemu Słowu, jeśli przyjmiesz dzieło Jezusa, jeśli Jezus stanie się twoją
drogą Ŝycia, Bóg uczyni cię nowym człowiekiem, odnowi więź ze sobą i uwolni od przekleństwa
grzechu. Teraz jesteś zniewolony swymi własnymi poŜądliwościami, nie potrafisz dać sobie rady
ze sobą samym, a do tego oszukujesz się, Ŝe jesteś wolny, bo moŜesz robić, co tylko ci się
podoba. Zbawienie jest w zasięgu twojej dłoni, ale moŜesz je przyjąć lub odrzucić. Musisz jednak
zrozumieć, Ŝe bezboŜność jest głupotą, a głupota szaleństwem. Prawdziwym szaleństwem. To
jakby stać naprzeciw pędzącego pociągu. Bez najmniejszych szans. BoŜy sąd jest sprawiedliwy.
Nikogo nie skrzywdzi, ale takŜe nikt, ani nic przed nim nie umknie. TakŜe ty z twoimi
grzechami. Nie łudź się. Nie uciekniesz przed Bogiem, nikt przed Nim nie ucieknie bez względu
na to, kim jest, co dziś robi, ile posiada i czy wierzy w Boga. Nie trzeba wierzyć w Boga, aby
przed Nim stanąć.
Artur Frank milczał. Ain wiedział, jakie Ŝycie prowadził: kradzieŜe, rozboje, wymuszenia,
handel narkotykami, napad z bronią w ręku, rozwiązłość seksualna, pijaństwa. Sodoma byłaby
dla tego człowieka przedszkolem. Bóg jednak darzył Artura Franka miłością i dał jemu, aniołowi,
zadanie.
Artur drgnął przestraszony nagłym dzwonkiem telefonu, po czym niepewnie spojrzał na Aina.
— To policja – powiedział anioł. – JuŜ wiedzą, Ŝe tu jesteś.
— W Biblii jest historia, w której anioł wyprowadza Piotra z więzienia – stwierdził z nutką
nadziei w głosie Frank. – Wyprowadzisz mnie stąd?
— Jesteś apostołem głoszącym ludziom ewangelię? – zaśmiał się anioł, po czym zupełnie
powaŜnie dodał:
— Powinieneś pamiętać słowa wiszącego na krzyŜu łotra: „My przecieŜ sprawiedliwie
odbieramy słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij
na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa.” Nie, Arturze, nie wyprowadzę cię stąd, abyś
uniknął odpowiedzialności za twe złe czyny. To nie byłoby w twoim interesie.
— Nie rozumiem – prawie wyszeptał Frank.
Telefon nadal dzwonił dopominając się o podniesienie słuchawki.
— Bóg jest sprawiedliwy. Jeśli wyznasz Mu swoje grzechy, jeśli uwierzysz, Ŝe krew
Chrystusa przelana została właśnie za nie, przebaczy ci i oczyści, ale nie uchroni cię od ich
konsekwencji tu, na tej ziemi. Łotr uwierzył, oddał się w ręce Jezusa i to dało mu nowe Ŝycie, ale
jego ciało umarło na krzyŜu...
Ain wyciągnął dłoń i palcem wskazał na Biblię, która nadal znajdowała się w ręku
człowieka. Ta znów sama otworzyła się na innej stronie.
— Ten Piotr napisał: „Umiłowani! Temu Ŝarowi, który w pośrodku was trwa dla waszego
doświadczenia, nie dziwcie się, jakby was spotkało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej
jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się
Jego chwały. Błogosławieni jesteście, jeŜeli złorzeczą wam z powodu imienia Chrystusa,
albowiem Duch chwały, BoŜy Duch na was spoczywa. Nikt jednak z was niech nie cierpi jako
zabójca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako niepowołany nadzorca obcych dóbr! JeŜeli zaś
cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu! Czas
bowiem, aby sąd się rozpoczął od domu BoŜego. JeŜeli zaś najpierw od nas, to jaki będzie koniec
tych, którzy nie są posłuszni Ewangelii BoŜej? A jeŜeli sprawiedliwy z trudem dojdzie do
zbawienia, gdzie znajdzie się bezboŜny i grzesznik? Zatem równieŜ ci, którzy cierpią zgodnie
z wolą BoŜą, niech dobrze czyniąc, wiernemu Stwórcy oddają swe dusze!” Poddaj się temu
cierpieniu teraz, aby mogło cię ukształtować, zmienić, uświęcić.
— Boję się cierpienia – powiedział cicho Artur.
— Ty? Człowiek, który tyle cierpienia zadał innym?
Telefon dzwonił bez ustanku. Policjant był cierpliwy.
— Nie chcę cierpieć.
— Twój wybór jest prosty: albo będziesz cierpiał teraz, przez kilka lat odsiadki w więzieniu,
albo później, przez nieskończoność, jeśli odrzucisz łaskę Boga i zlekcewaŜysz jeszcze raz krew
Jezusa. Wybieraj.
Ain połoŜył dłoń na słuchawce telefonu.
— Ja...
— śyje się raz, ale za to wiecznie, wiecznie ponosząc konsekwencje ziemskiego Ŝycia – na
dobre lub na złe. Śmierć ciała jest tylko chwilą, po której nadchodzi radość lub przeraŜenie. Ja
mieszkam w duchowej rzeczywistości i wiem, o czym mówię, Arturze. Wy, ludzie, opieracie
swoje Ŝycie na tym, co widzicie i dotykacie. Śmierć mierzycie śmiercią ciała, a ciało jest
prochem, w który Bóg ma moc tchnąć Ŝycie ile razy chce. KaŜdy człowiek zmartwychwstanie na
sąd ku wiecznej radości lub wiecznemu potępieniu. Wybieraj. Masz BoŜe Słowo, moŜesz
uwierzyć Słowu i Ŝyć.
Anioł podniósł słuchawkę i podał ją człowiekowi. Artur zasłonił mikrofon dłonią, popatrzył w
oczy Aina i niepewnie spytał:
— Będziesz mnie odwiedzał?
— Bóg wysłuchał płaczu twojej mamy – odpowiedział.
Artur Frank odsłonił mikrofon i spokojnym tonem powiedział:
— Chcę wyjść.
***
Po przeczytaniu tego opowiadania być moŜe dochodzisz, drogi czytelniku, do wniosku, Ŝe nie
jesteś tak złym człowiekiem jak Artur Frank. Być moŜe tak jest, ale BoŜe Słowo w Liście do
Rzymian 3 od 10 jednoznacznie stwierdza: „ jak jest napisane: Nie ma sprawiedliwego, nawet
ani jednego, nie ma rozumnego, nie ma, kto by szukał Boga. Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem
się zepsuli, nie ma takiego, co dobrze czyni, zgoła ani jednego. Grobem otwartym jest ich gardło,
językiem swoim knują zdradę, jad Ŝmijowy pod ich wargami, ich usta pełne są przekleństwa i
goryczy; ich nogi szybkie do rozlewu krwi, zagłada i nędza są na ich drogach, droga pokoju jest
im nie znana, bojaźni BoŜej nie ma przed ich oczami. A wiemy, Ŝe wszystko, co mówi Prawo,
mówi do tych, którzy podlegają Prawu. I stąd kaŜde usta muszą zamilknąć i cały świat musi się
uznać winnym wobec Boga.”
Ty równieŜ jesteś winnym. Grzesząc w swoim Ŝyciu, przystąpiłeś do buntu szatana i stanąłeś
po jego stronie – czy ci się to podoba, czy teŜ nie. Umarła twoja więź z śywym Bogiem. Nie jest
to jednak sytuacja beznadziejna. Jezus jako doskonały człowiek oddał swoje Ŝycie na krzyŜu za
ciebie. Tak! Oddał je za ciebie. Nie tylko za cały świat, ale właśnie za ciebie. I to do ciebie
naleŜy wybór. MoŜesz iść przez Ŝycie swoją drogą, której główną treścią jest grzech, a końcem
potępienie. Jest teŜ inna droga, którą jest Jezus. Nie jest to jednak droga wszystkich, gdyŜ tylko
nieliczni podjęli świadomą decyzję, by Jezusa przyjąć jako swego Zbawiciela i Pana! Nie
wystarczy wiedza o Jezusie i Jego dziele. Potrzeba wiary, zaufania, pewności, Ŝe Jego krew
przelana została za ciebie. Źródłem wiary jest BoŜe Słowo, ale u wielu ludzi Biblia jest tylko
jeszcze jedną ksiąŜką na zapełnionej półce. Ja sam przez lata bałem się jej, gdyŜ mówiła mi, Ŝe
jestem grzesznikiem. Tłumaczyłem się teŜ, Ŝe nie nadaję się do jej czytania, bo są ludzie, którzy
kończyli studia, aby mi ją tłumaczyć. Bóg jednak kieruje Słowo do kaŜdego człowieka, bo chce
kaŜdemu dać Swoje Ŝycie, wolność od piekła i wiecznego oddzielenia od Siebie. Czego zatem
potrzeba? Otwartego serca, wiary i zmiany myślenia. Aniołowie objawiają się niezwykle rzadko.
O wiele częściej posyłają ludzi wiernych Bogu, aby oni zwiastowali ewangelię o Ŝyciu w
Chrystusie. Zwiastowali ją apostołowie, czytasz o niej i ty. Codziennie podejmujesz wiele
decyzji, które mają wpływ na następne dni. Teraz jednak decydujesz o swojej wieczności. Co
wybierasz: swoją osobistą Sodomę z jej grzechami, czy teŜ Jezusa z Jego sprawiedliwością?
Sodoma została zniszczona, ale Lot uwierzył aniołowi i wyszedł z niej przed rozpoczęciem
BoŜego sądu. Jaka jest twoja decyzja? Co kochasz? Kogo kochasz? Czy Jezus jest dziś treścią
twego Ŝycia? Czas twojego spotkania z Bogiem się zbliŜa...
Remigiusz Koczy
Ul. Goździkowa 22
44-307 Wodzisław Śl.
Tel. 0-32-4561367
[email protected]

Podobne dokumenty