Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
d r a m at tischnera Jan Maciejewski Istnieją biografie, w których odbija się historia. Są też takie, które ją tworzą. Biografia Józefa Tischnera należy do obu tych zbiorów. Jest on postacią historyczną w głębszym niż potocznym rozumieniu tego wyrażenia. Tam, gdzie nasza historia przez ostatnie pół wieku była wielka, tam też wielki był Tischner. Był on również tam, gdzie zaczęła się szerzyć bylejakość i zdrada. Próbując odnaleźć istotę dramatu Tischnera, szukamy tak naprawdę odpowiedzi na stare jak III RP pytania: co poszło nie tak? I jeszcze ważniejsze: Czy można było inaczej? Scena dramatu Doświadczenie totalitaryzmu całkowicie przewartościowało sposób myślenia o polityce. Rola, jaką odegrały ideologie w zbrodniach popełnionych w XX w., ukazała skalę politycznego potencjału słowa. Nałożyła ona jednocześnie na działających na pograniczu polityki i filozofii intelektualistów, nieznane im wcześniej, brzemię odpowiedzialności. Udzielenie odpowiedzi na pytanie o warunki możliwości oraz konsekwencje totalitaryzmu było nie tyle obowiązkiem zawodowym, co egzystencjalną koniecznością. 10 Specyficzny patos, jaki był efektem tych okoliczności, jest szczególnie widoczny w pisarstwie Hannah Arendt. Istotą kryzysu, który zrodził totalitaryzm jest jej zdaniem „wiara we wszechmoc człowieka, a zarazem w zbędność ludzi – jest to wiara, że wszystko wolno i, co gorsza, że wszystko jest możliwe” (Arendt 2008: 236). Człowiek stworzył mechanizm, który uczynił jego samego zbędnym. O ile alienacja polega na zapanowaniu wytworów człowieka nad jego życiem, o tyle totalitaryzm idzie jeszcze dalej, doprowadzając do tego, że twórca, ze względu na swoją nieprzewidywalność, wyjątkowość, staje się wrogiem, a chwilę później ofiarą swego tworu. „Prawa zostały ustanowione, żeby być granicami […] i żeby pozostały statyczne, umożliwiając ludziom poruszanie się wewnątrz nich: w warunkach totalitarnych przeciwnie, każdy środek przedsiębierze się, żeby «ustabilizować» ludzi, uczynić ich statycznymi, aby przeciwdziałać wszelkim nieprzewidzianym, wolnym albo spontanicznym czynom” (tamże: 221). Wrogiem ustroju totalitarnego nie staje się więc ze względu na swą niepokorność, gotowość do sprzeciwu czy walki w obronie godności, ale z samego faktu bycia odrębną i w swej PRESSJE 2014, TEKA 39 odrębności nieprzewidywalną osobą. Sposobem zneutralizowania tego niebezpieczeństwa jest zuniformizowanie człowieka, uczynienie go częścią bezkształtnej ludzkiej masy. „Terror zastępuje granice i kanały komunikacji między indywidualnymi ludźmi żelazną obręczą, która ściska ich ze sobą tak mocno, że jest tak, jak gdyby przechodzili w siebie nawzajem, jak gdyby byli oni tylko jednym człowiekiem” (tamże: 222). Niebezpieczeństwo, jakie tkwiło w człowieku, wrodzona wywrotowość jego kondycji, opierało się również na tym, że poprzez porozumienie z drugim człowiekiem, stworzenie wspólnoty z nim, może on stać się elementem systemu tworzącego przeciwwagę dla totalitarnej maszyny. Społeczeństwo totalitarne musi być więc masowe, zatomizowane. „Przez «społeczeństwo zatomizowane» i «izolowane jednostki» rozumiemy stan spraw, w którym ludzie żyją ze sobą, nie mając ze sobą nic wspólnego, nie dzieląc jakiejś widzialnej, namacalnej sfery świata” (tamże: 239). Wedle Arendt laboratorium totalitaryzmu, miejscem, w którym system ten osiągnął swą największą wewnętrzną doskonałość, był obóz koncentracyjny. To właśnie tam dokonywać się miała produkcja „żywych trupów”, których śmierć pieczętuje tylko fakt, że nigdy nie istnieli naprawdę (Arendt 2012: 635). Bohater dramatu Obóz koncentracyjny jest również miejscem, w którym Tischner poszukuje fundamentu dla swojej myśli. W tekście Czym jest filozofia, którą uprawiam, stanowiącym jego filozoficzne credo, pisze: „Mamy w Polsce postać o. Kolbego. […] Ojciec Kolbe jest kimś więcej niż franciszkaninem, który poświęcił swe życie za drugiego. Jest on także żywym wcieleniem naszej polskiej, gdzieś we krwi naszej zawartej, ale nigdzie do końca nieopisanej filozofii człowieka. Zaś na zachodzie mamy: egzystencjalizm, strukturalizm, cybernetykę, alienację i teorię zachowania na deser. Fakt Kolbego jest absolutnie poza tym wszystkim. Takiego świadectwa człowiekowi, jakie swym uczynkiem dał o. Kolbe, nie dał żaden współczesny kierunek filozofii człowieka” (Tischner 2011: 8). Po chwili stwierdza wprost, że jako swoje zadanie pojmuje zrozumienie i nazwanie tego, co zrobił Kolbe. Tekst, w którym znalazł się powyższy cytat, otwiera Myślenie według wartości, pierwszą część nieoficjalnej trylogii (obok Filozofii dramatu oraz Sporu o istnienie człowieka), w której Tischner zawarł dzieło swego życia – filozofię dramatu. W pewnym więc sensie cały ten nigdy nieukończony projekt należy odczytywać w kontekście imperatywu zrozumienia faktu Kolbego. Tam, gdzie Arendt i inni się zatrzymywali, tam w swoją drogę wyruszył Tischner. Czyn polskiego franciszkanina jest falsyfikacją totalitaryzmu, pochodzącym z samego dna piekieł dowodem na pokonanie przez człowieka totalnego zniewolenia. Filozofia dramatu będzie próbą przełożenia faktu Kolbego na pozytywną wizję międzyludzkiego porozumienia, która będzie odpowiedzią na kryzys nadziei, poczucia godności i sensu życia współczesnych Tischnerowi. W odpowiedzi na system stworzony tak, by człowiek nie był w nim potrzebny, musimy stworzyć wspólnotę radykalnie zakorzenioną w godności Osoby. Będzie to filozofia teoretyczna jedynie w formie. Jej cele są praktyczne, używając pozornie nieadekwatnego słowa DRAMAT TISCHNERA • JAN MACIEJEWSKI 11 – duszpasterskie. Pozornie, ponieważ istotną kondycją Tischnera jako twórcy było jego powołanie do kapłaństwa. Był przede wszystkim księdzem, filozofem dopiero w drugiej kolejności. „Kiedyś strasznie się złościłem, że muszę równocześnie robić filozofię i duszpasterzować […]. Teraz widzę, że to była jedna z moich wartości; siedząc w bibliotekach uschnąłbym, robiąc filozofię dla wyimaginowanego człowieka. A tak musiałem się konfrontować z człowiekiem umierającym, człowiekiem zdradzonym, z dzieckiem, które miało kłopoty z rodzicami. Nieustannie musiałem naginać transcendentalną teorię konstytucji Husserla do potrzeb Marysi czy Kasi w przedszkolu” (cyt. za: Bonowicz 2002: 172). Wielkim tematem, który starał się opracować Tischner, było stworzenie takiej koncepcji spotkania, a w dalszej kolejności wspólnoty, która byłaby rozwinięciem tego, czemu świadectwo dał o. Kolbe. Następstwem totalitaryzmu jest lęk i nieufność. Autor Filozofii dramatu diagnozuje w swoich tekstach kryzys nadziei, który jest przede wszystkim „kryzysem podstaw. Kiedyś ludzie zabijali się w imię wiary w wyższość własnej nadziei nad nadzieją cudzą. Dzisiaj «doduszają się» własną beznadziejnością” (Tischner 2011: 6). W tej sytuacji należy rozpocząć tworzenie nowych wspólnot od samego początku, rozpoczynając od pierwotnego faktu spotkania. Na kryzys podstaw należy odpowiedzieć pracą nad podstawami. Powtórzmy jeszcze raz, polska filozofia człowieka w XX w. zaczyna się od spotkania o. Maksymiliana Kolbego z Franciszkiem Gajowniczkiem. To, co się wtedy stało, ujawniło nowe źródło radykalnej nadziei. Okazało się, że spotkanie dwóch ludzi nie musi być naznaczone wzajemnym 12 lękiem i nieufnością. Twarz drugiego człowieka nie musi wtrącać mnie w samotność lęku przed nim, ale może wyzwalać do miłości i poświęcenia. Tam, gdzie zgodnie z logiką systemu miały dojść do głosu strach i samotność, tam ukazała się najbardziej rzeczywista forma miłości. Myśl, która rodzi się w takiej atmosferze musi cechować się maksymalizmem. „Albo się odpowiada za wszystko, albo za nic. Ten tylko powstrzymuje się od morderstwa, kto gotów jest umrzeć za zbawienie spotkanego bliźniego. Między postawą Abla a postawą Kaina nie ma trzeciej możliwości” (Tischner 2012: 48). Tischner nie dopuszcza myśli, że o spotkaniu, wspólnocie, działaniu można mówić językiem innym niż etyczny, tylko on bowiem gwarantuje właściwą dynamikę komunikacji. Zobaczenie twarzy innego, tej twarzy, która „nie zabija”, ale odsłania jego prawdę, otwiera horyzont szczerości i możliwość dialogu – to istota filozofii człowieka Tischnera. Właśnie w takiej relacji mają znaleźć się bohaterowie dramatu. Jakakolwiek próba obiektywizacji tego spotkania byłaby zamachem na jej autentyczność. Widzenie twarzy Innego musi się dokonać bez żadnych zapośredniczeń. To wyłącznie ja jestem odpowiedzialny za zbawienie lub potępienie Spotkanego. W żywiole spotkania rozmywa się realność świata: życie, historia, dramat – to wszystko zawiera się wewnątrz relacji JA–TY: jedynie ona jest prawdziwą rzeczywistością, wszystko inne nie jest do końca realne. „Dopiero spotkanie z Drugim otwiera drogę językowi, a ten umożliwia konstytucję wspólnego świata otoczenia. Etyka poprzedza ontologię” (Tischner 2011: 36). Widzimy, jak w tym miejscu przenikają się dwa pojęcia, które ukształtowały myślenie Tisch- PRESSJE 2014, TEKA 39 nera: dramat i wartość. Spotkanie z drugim człowiekiem nie odbywa się w próżni, przeciwnie „on i ja znajdujemy się w przestrzeni dobra i zła, wartości i antywartości. Mogę dotknąć drugiego, skrzywdzić go, mogę mu przynieść radość. […] Spotkać to osiągnąć bezpośrednią naoczność tragiczności przenikającej wszystkie sposoby bycia Drugiego. […] Tragedia dzieje się tam, gdzie jakieś dobro, jakaś wartość może ulec zniszczeniu przez jakieś zło, jakąś antywartość” (tamże: 533). Pierwszeństwo etyki przed ontologią jest kluczowym dla zrozumienia Tischnera zjawiskiem: tworzenie zrębów nowej wspólnoty musi się odbyć na fundamencie wrażliwości na wartość reprezentowaną przez Innego. To stąd będzie się brała nieufność Tischnera wobec struktury, systemu jako takiego. Tu również tkwi źródło odrzucenia przez niego tomizmu, który jako system nie odznaczał się wrażliwością i „chłonnością” potrzeb konkretnego człowieka. Młody Tischner, młody Marks Podobny zwrot od systemu w kierunku człowieka dokonał się chwilę wcześniej w obrębie polskiego, i nie tylko, marksizmu. Sposobem na odrzucenie komunistycznego systemu bez odrzucania samego komunizmu, a więc receptą na rewizjonizm, był powrót do młodego Marksa, twórczości niemieckiego filozofa z czasów Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych. Marks miał być w tym okresie myślicielem głęboko humanistycznym, przekonującym, że najwyższą wartością dla człowieka musi być sam człowiek. Z przekonania tego miał wynikać postulat „walki o rzeczywiste, pełne i wszechstronne wyzwolenie człowieka. O zniesienia wszelkich form nie- woli ludzkiej, wszelkich form poniżającej zależności, o wyzwolenie człowieka od nękającego go uczucia strachu” (cyt. za Gawin 2013: 32). Konkretny człowiek miał być nie tylko celem „humanistycznego komunizmu”, ale również jego źródłem. Jak pisał Leszek Kołakowski, „właściwym źródłem filozofii jest bowiem życie moralne ludzi, które pragniemy rewolucjonizować i przeobrażać nie tylko jako środek przemian politycznych, gospodarczych i technicznych, ale również jako cel sam w sobie” (cyt. za tamże: 71). Oczywiście o czym innym myślał Tischner, kiedy pisał o etyce, niż Kołakowski, pisząc o moralności, ale korzeń obu postaw, powrót do człowieka samego, pozostawał ten sam. Rewizjonistów łączyło również z Tischnerem przekonanie o „pustce systemu”, oderwaniu się instytucji od ich osobowego, społecznego substratu. „Człowiek jako obywatel jest istotą zgoła różną od człowieka prywatnego, ale tylko człowiek prywatny, uczestnik społeczeństwa obywatelskiego, jest rzeczywistym, konkretnym bytem: jako obywatel uczestniczy on w abstrakcyjnym tworze, który swój pozór realności zawdzięcza mistyfikacji” (cyt. za tamże: 33). Przytoczmy dla porównania stanowisko Tischnera w sprawie realności osoby i wspólnoty przez tę osobę tworzonej. „Korelatem globalnego sensu wyrażonego słowem «społeczeństwo» jest globalny sens wyrażony słowem «osobowość». Osobowość ludzka jest szczególnym zespołem «sensów subiektywnych» […], które są korelatem społeczności innych osób. Nie ma osobowości poza społeczeństwem. Nie ma społeczeństwa poza osobowością” (Tischner 2011: 89). Wspólnota nie jest mistyfikacją tylko o tyle, o ile jest ona zakorzeniona w rzeczywistości osoby – wszelka abstrakcja, oderwanie DRAMAT TISCHNERA • JAN MACIEJEWSKI 13 i podniesienie na wyższy poziom ogólności reguł rządzących taką zbiorowością, tworzy rozdarcie między „człowiekiem prywatnym” a „obywatelem”. W warunkach posttotalitarnych chwytliwa była jeszcze jedna intuicja młodego Marksa. Rzeczywistości państwowa i społeczna, polityczna i prywatna są nie do pogodzenia. Posługując się językiem Tischnera, państwo nie może stać się przestrzenią spotkania. Rewizjonizm jako postawa napotykał jednak na pewną zasadniczą trudność, mianowicie kiedy już dokonał krytyki systemu, wyemancypował jednostkę spod jego nacisku, okazało się, że zdejmując z niej ten ciężar, odbierał jednocześnie jej życiu poczucie sensu, wtrącał ją ponownie, jak pisał Kołakowski, w „idiotyzm życia codziennego”. „Każdy fragment życia codziennego wyczerpuje się w sobie i mija szybciej, niż można go zanotować, a wraz z innymi tworzy ową ohydę próżni, gdzie nic nie jest rzeczywiste i nic naprawdę przeżyte, a wszystko roztapia się w chaotycznej masie szczegółów” (cyt. za Gawin 2013: 78). W posttotalitarnej rzeczywistości najbardziej reglamentowanym towarem było poczucie sensu życia. Historia, która szarpie, przeraża, morduje, ma wciąż posmak nadziei. Kiedy zaczyna karleć i staje się jedynie stabilizacją – w dodatku małą – może już tylko nudzić. Zdaje się, że to właśnie miał na myśli Tischner, kiedy pisał o „doduszaniu się” własną beznadziejnością. Krajobraz po rewizjonizmie obejmował samotną, ale wolną osobę, pozbawioną jednak poczucia uczestnictwa w czymś ją przerastającym, w czym mogłaby ona ulokować swą nadzieję. Już za chwilę w krajobrazie tym pojawi się 14 kolejny element: chrześcijaństwo. „Zwrot w kierunku chrześcijaństwa i etyki powiązanej z pogłębioną, indywidualną duchowością prowadzi do zupełnej zmiany perspektywy. Znika wielki plan, pojawia się mikroskala: uczucie łączące dwoje ludzi, więzi spajające grupę przyjaciół. Historię tworzą konkretne jednostki i małe grupy działające w świecie na podstawie fundamentalnych wartości” (Gawin 2013: 222). Dlaczego fascynacja nie przerodziła się w konwersję? Odpowiedzi może być wiele, ale jedną z kluczowych i szczególnie istotnych w kontekście naszej opowieści jest niechęć do ludowości ówczesnego Kościoła. Był on dla świeżo wyemancypowanych spod partyjnej struktury rewizjonistów zbyt masowy, zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Wymóg autentyczności relacji międzyludzkich – nie sięgających dalej niż twarze najbliższych towarzyszy – przenieśli oni na swe życie religijne; wynikał stąd prymat osobistego stosunku do Boga, a jednocześnie zbędność rytualnego czy instytucjonalnego pośrednictwa. Nie bez znaczenia był również opór estetyczny, jaki budził w nich Kościół Wielkiej Nowenny, z jej naciskiem na pobożność ludową i masową. Mogli oni odnaleźć miejsce jedynie w Kościele, którego wizję promowało środowisko „Więzi”, skurczonym społecznie i pogłębionym duchowo. Nic zatem dziwnego, że to relacje właśnie z tym środowiskiem otworzyły rewizjonistom drogę do chrześcijaństwa. Podobnie jak Tischner, rewizjoniści zaczynają budowę nowego ładu od najbardziej fundamentalnych podstaw, podobnie znaczenie ma tutaj autentyzm spotkania dwojga ludzi i prymat etyki. Tischner nie jest jeszcze na pierwszej linii spotkania chrześcijaństwa PRESSJE 2014, TEKA 39 i rewizjonizmu, ale język, którego kolejne elementy stopniowo wypracowuje, będzie oddawał wszystkie jego istotne elementy. Przemówi również tym językiem w szczytowym momencie spotkania, karnawale Solidarności. Jeżeli środowisko „Więzi” i warszawskiego KIK-u było partnerem dialogu ze środowiskami lewicowymi, to dlaczego właśnie Józef Tischner, a nie oni, jest głównym bohaterem tej historii? W sensie środowiskowym, czysto personalnych relacji, Tischner nie jest w centrum wydarzeń. Intelektualnie jest jednak w tym spotkaniu o trzy kroki przed Mazowieckim, Eską czy Wielowieyskim. Potencjalną przestrzeń zbliżenia i dialogu z byłymi partyjnymi rewizjonistami upatrywali oni w tematyce przemian cywilizacyjnych, rewolucji naukowo-technicznej. To ona miała zmienić oblicze świata, doprowadzić do zrewidowania wartości społecznych i kulturalnych. W tym samym czasie Tischner nie czyta McLuhana, Malthusa ani też wielu innych socjologów i futurologów, których twórczość fascynowała środowisko „Więzi”. Zamiast tego wybiera Levinasa, Heideggera i Marcela. Jak sam pisze, jest w stanie „poszukiwań podstawy dla sensu” (Tischner 2011: 185). Poszukuje jej nie sam dla siebie, jest przecież „ciasnym i tępym filozofem Sarmatów” (tamże: 7). Nie poszukuje spotkania z żadnym środowiskiem, jego myśl jest „dobrem publicznym” wszystkich Sarmatów. Co więcej, to właśnie Tischner w ostatniej chwili przed największym triumfem sojuszu lewicy i Kościoła, jaki nastąpił w sierpniu 1980 R., decyduje się na obrachunek krzywd, jakich ten drugi doznał ze strony tej pierwszej. W Polskim kształcie dialogu przypomina o działalności Krońskiego, Kołakowskiego i innych, począwszy od lat czterdziestych. To jednak jedynie wstęp do sedna tej książki, która nawet swym tytułem nawiązywała do Kościół, Lewica, Dialog Michnika i stanowiła odpowiedź na sformułowaną przez niego propozycję nie tyle dialogu, co sojuszu. „Nie włącza on [Michnik – J.M.] religii w świat socjalizmu tak, jak na przykład chrześcijańska teologia negatywna włączyła ateizm w świat religii. Więź między religią a socjalizmem jest więzią sojuszu. Sojusz jest przede wszystkim sprawą polityczną. […] Nie sądzę i nie widzę dowodów, żeśmy się ostatecznie wyzwolili z prymatu polityki przed etyką” (Tischner 1980: 186). Tischner nie widzi twarzy Michnika, ale jedynie maskę polityka. W jego ustach to poważny zarzut. Pierwszeństwo polityki przed etyką w myśleniu Michnika oznacza, że znajduje się ono poza granicami projektu tworzonego przez Tischnera, projektu opartego na logice spotkania. To spór o fundament wspólnoty, czy będzie nim sojusz, z natury oparty na wspólnocie interesów, czy sympatii, ale niesięgający Twarzy, nieodkrywający w żywiole dialogu prawdy drugiego człowieka, czy też dramat, wiążący uczestników spotkania więziami nieprzygodnymi, ustawiający ich relacje w horyzoncie wyznaczonym przez pojęcia wierność, wolności, zaufania, dobra. Tischner, proponując Michnikowi przyjęcie jego logiki, wskazuje jednocześnie na jej ewangeliczne źródła. Jego propozycja jest podkreśleniem, że rola Kościoła nie wyczerpuje się w obronie przed totalitaryzmem, jego żywiołem nie jest sprzeciw, defensywa, ale stałe odkrywanie i wskazywanie na „podstawy dla sensu”. Ten fragment Polskiego kształtu dialogu kończy się słowami: „Jeden z ostatnich «błędnych rycerzy socjalizmu» odkrywa, że DRAMAT TISCHNERA • JAN MACIEJEWSKI 15 Kościół – ongiś przedmiot ataków jego i jego towarzyszy – to nie żadna «forpoczta imperializmu», lecz zwyczajny wiatrak, mielący mąkę dla tych, co nie samym chlebem żyją” (tamże). Burza przed ciszą Projektem, który narodził się ze spotkania lewicy i chrześcijaństwa była antypolityka, przekonanie, że prawdziwą, mającą realne znaczenie działalność publiczną można prowadzić tylko poza i wbrew państwu. Antypolityka była tak naprawdę próbą zdefiniowania na nowo tego, co polityczne. Państwo, instytucje, grupy wpływu – temu wszystkiemu odebrano walor rzeczywistej polityczności. Przyznano go natomiast temu, co będąc „u spodu” polityki, powinno być równocześnie jej substancją – „rzeczywistej, codziennie współtworzonej wspólnocie ludzi wolnych” (Michnik 1984: 87). Myśl tę, wyrażoną w eseju Nowy ewolucjonizm, rozwinął Jacek Kuroń: „Każde, nawet indywidualne, wystąpienie przeciw systemowi totalitarnemu rozdziera zasłonę kłamstwa i strachu, jest – niezależnie od tego, o jaką sprawę by szło – obroną wartości kultury narodowej, już choćby tylko dzięki temu, że stanowi żywe świadectwo, że naród nie umarł. Każda petycja, proces polityczny, ulotka budzi refleksję, że można żyć nie tylko po to, żeby kupić sobie samochód” (cyt. za Gawin 2013: 329). „Wspólnota fundamentalna”, budowana jako suma konkretnych, pojedynczych spotkań, okazuje się nie tylko „rezerwuarem poczucia sensu”, ale przede wszystkim wehikułem wprowadzającym byłych rewizjonistów z powrotem na orbitę wielkiej historii. „Dla demokratyzacji, do której dążymy, przebudowa 16 państwa nie musi być w ogóle potrzebna – oto dobra nowina dla rozczarowanych byłych reformistów i wszystkich, którzy porzucili nadzieję na reformę państwa. Zdaniem Kuronia demokratyzacja była celem osiągalnym w obrębie społeczeństwa przeciwstawionego państwu” (Ost 2014: 110). Logika spotkania zastosowana na szerszą skalę przybrała postać społeczeństwa obywatelskiego, w ramach którego „prywatne osoby, poszczególni obywatele, a nie rządy, mają prawo odgrywać publiczną rolę w życiu politycznym swojego kraju. To, co «publiczne» i «polityczne», nie jest własnością państwa. […] Odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego było sposobem na odzyskanie przestrzeni publicznej tkwiącej w pułapce dychotomii publiczne– prywatne, w której ramach to, co «publiczne», podlega ingerencjom rządzących i tylko to, co «prywatne», znajdować się ma poza ich zasięgiem” (tamże: 48). Działanie polityczne było wszystkim tym, co zmierzało do nadania społeczeństwu większej podmiotowości. Kluby dyskusyjne, gazety, protesty były w pewnym sensie celem samym w sobie – budowały nowe, świadome społeczeństwo. Jak pisze jednak David Ost, była to taktyka oparta na „genialnym błędzie”, przekonaniu, że można zdemokratyzować społeczeństwo z ominięciem państwa (tamże: 98). Genialność tego rozwiązania polegała na tym, że było chyba jedyną możliwą drogą do przebudzenia społeczeństwa z marazmu małej stabilizacji. Jednocześnie sukces tej taktyki, jakim było bez wątpienia powstanie Solidarności, doprowadzić musiał do jej przesilenia, bo kiedy weszło się z państwem w tak silne zwarcie, nie dało się go już dłużej ignorować. Opozycja tkwiła w tym błędzie na tyle głęboko, że gdyby PRESSJE 2014, TEKA 39 zależało to od niej, Solidarność nigdy by nie powstała. Adam Michnik przyznał to wprost w rozmowie z Danielem Cohn-Benditem. „Aresztowali Jacka i mnie i dlatego powstała «Solidarność», bo prawdopodobnie wytłumaczylibyśmy im, że nie ma prawa powstać. Wiedzieliśmy, że niezależne, samorządne związki zawodowe w komunizmie są niemożliwe, ale robotnicy o tym nie wiedzieli. Tak powstała «Solidarność», bez nas i przeciw nam, ale cały czas uważaliśmy, że to było nasze dziecko. Nieślubne” (cyt. za tamże: 127). Sukces antypolityki musiał być jej końcem. „Wielka odmowa” już nie wystarczała, trzeba było stworzyć coś nowego. zofia dramatu dzieje się naprawdę. „Ludzie odrzucają maski z twarzy, wychodzą z kryjówek, ukazują prawdziwe twarze. Spod prochu i zapomnienia wydobywają się na jaw ich sumienia. […] Nie ma sensu grać cudzych ról. Każdy chce być nazwany swoim imieniem” (Tischner 2000: 10). Kiedy antypolityka dogorywała pod ciężarem własnego sukcesu, Tischner odnajduje w Ewangelii nową formułę politycznego działania: „Jeden drugiego ciężary noście”. Kiedy wyczerpał się potencjał strategii sprzeciwu, pozytywnego programu dostarczył Kościół. Trudno nazwać to wszystko, co było dalej. Fatum? Los? A może tylko koniec snu? Ta historia nie powinna się skończyć w tym miejscu. A jednak się skończyła. W tym momencie w krakowskim mieszkaniu Tischnera pojawia się delegacja robotników, którzy proszą go o wygłoszenie kazania podczas mszy na Wawelu. „Nie wiedziałem co mam im powiedzieć. Poszedłem do «Ty- Teatr zamiast dramatu godnika», żeby się poradzić. A Krzysztof Kozłowski wierci się i wierci, aż wreszcie mówi: Najpierw okazało się, że antypolityczny «Ty im podziękuj za to, co zrobili»” (Bono- gen tkwi zbyt głęboko w naturze Solidarwicz 2002: 328). 19 października 1980 roku ności, uniemożliwiając jej instytucjonaliTischner wygłasza kazanie, które mogło być zację swojego etosu. Potem był stan wojenpreambułą nowej polskiej konstytucji, na- ny i przyspieszenie dogorywania marzeń szym „My, naród”. Tak naprawdę nie mówi o wspólnocie spotkania. A może tak napraww nim nic, czego by nie powiedział wcześniej. dę marzenia te od początku były jedynie Wyglądało to tak, jakby całe jego dotych- mrzonką? Czy poprzedzenie polityki etyką czasowe intelektualne życie było przygoto- tak naprawdę nie było ich nierozłącznym waniem do wygłoszenia tej jednej, krótkiej rozerwaniem? Czy społeczne oddziaływanie homilii; miał w głowie Solidarność na długo filozofii dramatu nie musiało się wyczerpać przed jej powstaniem. Mszę odprawiał ks. wraz z formułą antypolityki? Dalej będziemy Stanisław Czartoryski, potomek jednego się już posuwać po niebezpiecznej krawędzi z wielkich książęcych rodów, a w ławkach między tym, co być „mogło” a jedynie być siedzieli zwykli robotnicy. „Miałem wraże- „powinno”. Cóż to jednak za dramat, który nie, że oto historia Polski wchodzi w ręce nie ma zwrotów akcji? robotników”(tamże). Wreszcie jego powołanie „ciasnego filozofa Sarmatów” mogło się Mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych spełnić; nienazwana tak jeszcze wtedy, filo- wypaliła się miłość opozycyjnych liderów do DRAMAT TISCHNERA • JAN MACIEJEWSKI 17 robotniczych mas. W obliczu zbliżającej się nieuchronnie transformacji jawili się oni jako nieprzewidywalny i potencjalnie destabilizujący czynnik. Ze społecznego podmiotu stali się przedmiotem, który należało do tego ukryć jak najgłębiej, żeby zanadto nie przeszkadzał. Kiedy sukces Solidarności doprowadził do antypolitycznego przesilenia, możliwe były dwa rozwiązania: przeformułowanie „wielkiej odmowy” na program pozytywny, ale oparty wciąż na tych samych założeniach, albo też radykalne zerwanie z całym antypolitycznym imaginarium. Wybór padł na drugą z opcji. Dopiero w tym momencie okazało się, jak przenikliwa była krytyka Tischnera pod adresem Michnika kilka lat wcześniej. Innymi słowy, u podstaw III RP tkwiło pytanie o to, według jakiej logiki tworzone będzie to państwo: spotkania czy sojuszu. Tym razem nie chodziło już o sojusz lewicy i Kościoła, ale elit obecnych i przyszłych. „Spotkanie obu grup oznaczało wyłonienie nowego centrum politycznego. Sygnałem była zmiana języka politycznego. Ta część opozycji, która zadeklarowała gotowość współdziałania z władzą, zrezygnowała […] z posługiwania się w sferze publicznej językiem niezbywalnych praw jednostki i etycznych pryncypiów. A przecież ten właśnie język jednoczył od lat siedemdziesiątych polityczną opozycję, pozwalając ukształtować jej tożsamość i cele. Zarazem język etyczny wyznaczał granice między władzą a społeczeństwem, nami i nimi, wykluczając tych ostatnich poza stający się podmiot zwany społeczeństwem czy wręcz narodem” (Śpiewak 2005: 23). Język etyki miał niedługo powrócić, ale już tylko jako farsa. Póki co zastąpił go język pragmatyki, pokoju, czy wręcz kontroli społecznej i pluralizmu interesów. W posługiwaniu się tym językiem 18 opozycja pozostawała stale o dwa kroki za władzą: nieumiejętność „myślenia według instytucji” była gwoździem do trumny potencjalnej „transformacji według wartości”; okazało się, że opozycja, nie będąc w stanie zagrać na połowie przeciwnika, oddała mecz walkowerem. Jej największym i tak naprawdę jedynym „zasobem” było społeczeństwo obywatelskie tworzone według reguł antypolityki. Wykorzystać ten zasób można było jednak tylko wtedy, gdyby znalazło się dla niego pozytywną rolę w procesie przemian, to jednak oznaczało instytucjonalizację myślenia etycznego, na którym zbudowane było, zwłaszcza poprzez doświadczenie Solidarności, polskie społeczeństwo. Potrzebny był więc jasny komunikat: „jesteście potrzebni tacy, jacy jesteście; nie musicie grać cudzych ról”. Tymczasem masy Solidarności, którym przez wiele lat wmawiano, że stanowią realny podmiot, a każda, nawet najmniejsza, codzienna czynność, jeżeli jest tylko przejawem „wewnętrznej godności”, posiada znaczenie polityczne, straciły jakiekolwiek miejsce w tej rozgrywce. Paweł Śpiewak pisał na chwilę po zakończeniu obrad okrągłego stołu: „Jest tak, jakby życie polityczne szło sobie, a życie codzienne sobie. To jest konflikt między słowem i życiem. Stoi za tym fatalizm i poczucie skazania na klęskę: nic nie da się zrobić, prawa destrukcji w naszym kraju przeważają. Brak poczucia wpływu i kontroli nad losem zbiorowym w jego mikro- i makroskali jest na tyle silny, że ludzie i tak nie wierzą, by nowe prawa i nowi politycy mogli cokolwiek w tej sytuacji zmienić” (cyt. za Śpiewak 2005: 37). Sposób przeprowadzenia transformacji wtrącał Polaków na nowo w, jakby powiedział Kołakowski, „idiotyzm życia codziennego”. Społeczeństwo obywatelskie, budowane mozolnie przez PRESSJE 2014, TEKA 39 kilka dekad na logice dramatu, odkrywania wartości w żywiole spotkania, stało się nie tylko niepotrzebne, ale ze względu na swe dyletanctwo i roszczeniowość niebezpieczne. Jednocześnie strategia budowania sojuszu zaczynała zbierać swoje żniwo. „Dawny układ, wciągając nowe grupy polityków i narzucając im dotychczasowe zasady, korumpuje wszystkich, a tym samym etos dawnej opozycji («żyć w prawdzie»), etos «Solidarności» ulega, i to na trwałe, zatracie. Dawni opozycjoniści i dawna nomenklatura przestają się od siebie różnić i tak oto zwycięża ideologia pisma «Nie». Wszyscy okazujemy się tak samo ubabrani w «szambie» polityki” (Śpiewak 2005: 89). Na proces odpodmiotowienia mas z jednej i zatraty dawnego opozycyjnego etosu z drugiej strony Adam Michnik nakłada język „nowej etyki”, opartej na zupełnie nowej dychotomii: „między demokracją a tęsknotami do autokracji, między ideą europejską a nacjonalistycznym zaściankiem, społeczeństwem otwartym a społeczeństwem zamkniętym” (cyt. za Śpiewak 2005: 49). Abstrakcyjność tych pojęć została wynagrodzona przez konkretność ich zastosowania: po stronie prawdy i dobra stoją ci, którzy popierają proces przemian wprowadzanych przez rząd Tadeusza Mazowieckiego. „«Gruba kreska» nie oddziela już czasów totalitarnych od posttotalitarnych, ale autokratów i jaskiniowców od Europejczyków i żarliwych miłośników społeczeństwa otwartego” (Śpiewak 2005: 51). Kłopotliwe dla tej logiki było nie tylko społeczeństwo obywatelskie, ale również same mechanizmy demokracji. Na celowniku bojowników transformacji stanęły „bieda-partie”, które podgrzewają tylko niepotrzebnie atmosferę i mamią społeczeństwo nierealnymi obietnicami. Zwieńczeniem procesu odpodmiotowienia jest jednak dopiero fałszywa alternatywa. W pierwszych latach przemian była nią wojna na górze. Rzeczywisty spór miał się odbywać „na górze” właśnie, a społeczeństwo miało tylko wybierać pomiędzy jedną z dwóch możliwych opcji. Trudno o bardziej gorzki kres formacji, która narodziła się z protestu przeciwko „pustce systemu”, wyalienowaniu się instytucji od ich społecznego substratu. Zamiast rzeczywistego dramatu otrzymaliśmy teatr, a właściwie dekorację, za którą dokonywały się rzeczywiste procesy i przemiany. 25 listopada 1990 r. w pierwszej turze wyborów prezydenckich dochodzi do niespodziewanej klęski Tadeusza Mazowieckiego i równie zaskakującego sukcesu nieznanego wcześniej populistycznego polityka Stana Tymińskiego. Jak niemal dokładnie 10 lat wcześniej, Tischner występuje w tej chwili z kazaniem do narodu. Wygłasza je już nie na Wzgórzu Wawelskim, ale za pośrednictwem telewizji. „Czym są dla mnie wyniki wyborów z ostatniej niedzieli? Są przede wszystkim dniem pewnej prawdy. Oto w tym dniu ujawnił swą obecność między nami homo sovieticus – człowiek sowiecki. […] To nie jest komunista, ale jest to człowiek, który stał kiedyś w kolejce przed straganem, który rozłożyli przed nim komuniści. Na straganie było dużo obietnic i trochę towarów. Homo sovieticus ustawiał się w ogonku do tego straganu. Jego głównym problemem było to, żeby stanąć jak najbliżej. Ale kiedy towaru nie było, homo sovieticus podniósł bunt. Teraz stragan został wymieniony. Za straganem – wydaje się – stoją inni ludzie. Ale homo sovieticus pozostał i pozostały jego nadzieje, przede wszystkim zostały jego DRAMAT TISCHNERA • JAN MACIEJEWSKI 19 wymagania. Tego, czego wymagał kiedyś od komunistów, wymaga dziś od aktualnej władzy, wymaga dziś od ludzi «Solidarności»” (cyt. za Bonowicz 2002: 423). Tischnera dziękującego w Etyce solidarności społeczeństwu zastępuje Tischner oskarżający. Nie ma w tym tekście śladu poszukiwania podstaw dla nadziei, zastąpiło je obrzydzenie niską kondycją Polaków, tytułowych homo sovieticus, istot używających, nieodpowiedzialnych, roszczeniowych, zredukowanych do formuły „byt określa świadomość”. Praca, którą Tischner wykonywał przez ćwierćwiecze poprzedzające wypowiedzenie tych słów, polegała na nakłonieniu ludzi, by wyszli z kryjówek, ukazali swe twarze, na wyrywaniu ich ze wstydu i bierności. W 1980 r. pisał, że z twarzy Polaków opadły maski. Dekadę później zdaje się mówić, że maski te opadły nie z twarzy, ale z mord. Chochoł demokratycznej melancholii Najpoważniejszą próbę rozliczenia się ze zwrotem historii Polski i zarazem swej myśli podjął Tischner w książce Spowiedź rewolucjonisty, pisanej na gorąco w latach 1990-1993. Instrumentem, który miał posłużyć do zrozumienia tego, co się stało, była Fenomenologia Ducha, chodziło bowiem o uchwycenie ducha czasów, rozumności historii w chaosie wydarzeń. Tischner pyta we wstępie, „Czy byłem wierny Heglowi? Czy byłem wierny wydarzeniom dziejów?” (Tischner 1993: 6). Tischner poszukuje inspiracji nie tylko w treści tego, co pisze Hegel, ale również w jego biografii – dylematach przed którymi stawał. Historycznym impulsem dla Hegla 20 było pytanie o relację między rewolucją francuską a Napoleonem, chaotyczną wolnością i wprowadzaniem ładu. Rozwiązaniem dylematu była sama metoda: wszechogarniająca synteza dziejów. Tischner, „uciekając się” do Hegla, przeciwstawia się swoim fenomenologicznym korzeniom: skupieniu na szczególe, konkrecie, budowaniu od podstaw. Buduje swoją myśl już nie od dołu, ale od góry. Prawdziwe problemy zaczynają się jednak wtedy, kiedy zbudowawszy już dach, zaczyna szukać fundamentów – sprowadzać syntezę do konkretu dziejącej się wokół historii. „Piszę te słowa w lipcu 1990 roku. Do moich uszu dochodzą odgłosy naszego życia politycznego. Właśnie pożegnaliśmy się z komunizmem i z trudem szukamy właściwego kształtu dla naszej wolności. Przez nasze dusze płynie szum kłótni. Ludzie podzielili się i nadal dzielą, oskarżają, posądzają i potępiają. Lecz oto z głębi tego szumu raz po raz wyłania się jakaś znajoma melodia […]. Skąd ja to znam? Gdzie ja to słyszałem? Ależ tak, słyszę już całkiem wyraźnie: to mowa kurtyzan” (tamże: 141). Odbiciem historiozoficznej syntezy jest przygodna generalizacja. W budowaniu od góry trudno zachować czujność na prawdę zawartą w twarzy innego, łatwo natomiast przypisać bezładnej chmarze dowolną wadę. Ta utrata czujności da o sobie znać jeszcze wielokrotnie: w sporze o lustrację, walce z Radiem Maryja czy, nie zawsze życzliwej, krytyce polskiego Kościoła. To jednak tylko przejawy problemu tkwiącego głębiej. Mechanizm kierujący działalnością Tischnera po 1989 r. opisał najlepiej on sam w tekście Chochoł sarmackiej melancholii z 1970 r. To opis stanu „mentalności nienasyconej”. Jeszcze przed chwilą miała się dokonać rewolucja, mieliśmy zrealizować utopię, jednak coś poszło nie tak PRESSJE 2014, TEKA 39 i teraz trwamy w stanie absolutnej nijakości. Nie doznaliśmy ani klęski, ani zwycięstwa. „Jeszcze niedługo przedtem, gdy porażki nikt nie przewidywał, przyszłość odsłaniała się przez pryzmat radykalnej «albo–albo». Dziś twój tryumf albo zgon. W chwili porażki okazało się, że ani zgon, ani tryumf, lecz prozaiczny ciąg dalszy przeżytego już częściowo banału” (Tischner 1992: 18). Jeszcze w 1980 r. wydawało się, że albo stworzymy wspólnotę ludzi wolnych, albo wejdą Rosjanie i nas wszystkich zamordują. Nie stało się ani jedno ani drugie. Heroizm zastąpił natomiast banał codziennych problemów. „Chochoł sarmackiej melancholii jest odpowiedzią na świadomość porażki. […] Z porażki wynosi on świadomość istnienia zdegradowanego. Wybierając melancholię jako sposób istnienia, wybiera zdegradowane przeżywanie istnienia. Także własnego. Na tym polega impas, do którego doprowadza ludzką osobowość” (tamże: 27). Odpowiedzią Tischnera na ten stan był wówczas program „Ja aksjologicznego”, jeden z wielu synonimów myślanej przez niego do końca życia myśli, jaką była filozofia dramatu. „Poprzez realizację wartości przedmiotowych uzyskuje ono świadomość wkorzenienia w realny, konkret- ny świat. Ono nie ucieka od świata, lecz działa w konkretnym świecie, gdzie stopniowo realizuje swe aksjologiczne wizje” (tamże). Nienasycenie roku 1989 realizowało się w biografii Tischnera pod postacią figury księdza celebryty, stałego bywalca telewizji, gwiazdy pierwszego odcinka polskiej edycji Ulicy Sezamkowej, czasem zabawnie mówiącego po góralsku, a czasem uczestniczącego w publicystycznych wojenkach. Zadanie, które postawił sobie przed kilkoma dekadami pozostało niezrealizowane: nie sformułował polskiej filozofii człowieka. Melancholijność tej sytuacji jest o tyle głębsza, o ile pozycja i geniusz Tischnera pozwalały mieć wobec niego większe niż wobec innych wymagania. W zagubionym społeczeństwie, którego godność nie była już przedmiotem totalitarnej opresji, ale wolnorynkowej wyceny, jego głos w sprawie „potrzeby człowieka”, konieczności zbudowania wspólnoty „substancjalnej”, opartej o pojęcie Osoby, a nie od tego pojęcia oderwanej, był potrzebny jak nigdy przedtem. Sednem dramatu Tischnera jest fakt, że, będąc prorokiem, nie potrafił być jednocześnie reformatorem. Co nie oznacza, że jego proroctwo się przedawniło. Prosimy o wyłączenie telefonów komórkowych na czas trwania spektaklu. 21