Pierwsze spotkania z hawajskimi szamanami lubiącymi przygody E

Transkrypt

Pierwsze spotkania z hawajskimi szamanami lubiącymi przygody E
Pierwsze spotkania
z hawajskimi szamanami
lubiącymi przygody
E waikahi ka pono i manalo:
WaŜne, abyśmy w myślach zjednoczyli się w pokoju.
„Jesteś naszą siostrą”
Podczas kształcenia się na psychoterapeutkę, spotkałam terapeutów z całego świata. Moi drodzy
amerykańscy przyjaciele mówili wiele razy: „Musisz koniecznie poznać kahunów z Hawajów”.
Opowiadali o cudownych, rzekomo udokumentowanych uzdrowieniach, donosili, Ŝe szamani ci
dysponują ukrytą magiczną wiedzą, ale pracują bezimiennie i nie pozwalają do siebie dotrzeć.
Oczywiście, ta sprawa mnie zainteresowała. Dziwiłam się, dlaczego amerykańscy
koledzy sądzili, Ŝe właśnie kahuni powinni być mi „bliscy”. Jednocześnie fascynował mnie fakt,
Ŝe istnieje coś dobrego, o czym mało kto wie. Moi przyjaciele wyjaśnili to tak: „Gdy biali,
chrześcijańscy misjonarze dotarli na Hawaje, aŜeby z mniejszym lub większym przymusem
nawrócić tamtejszą ludność, tubylczy uzdrowiciele zdecydowali, Ŝe zachowają w tajemnicy
swoją wiedzę, a sami się ukryją. Dzięki temu mogli zachować świętą wiedzę kahunów, unikając
jednocześnie sporów z białymi odnośnie swoich rytuałów i uzdrawiania. Ich najwaŜniejsza
zasada brzmiała: nikogo nie krzywdzić”.
Wielu kahunów było i jest jasnowidzami. ZauwaŜyli, Ŝe poprzez przybyszów prawie zawsze
przemawiało ich ego. Dlatego teŜ ukrywanie się nie było tchórzostwem, lecz mądrą
przezornością. Nie moŜna było przecieŜ oczekiwać, Ŝe ci ludzie, nie pracujący wyłącznie dla
siebie, będą tolerować ich sposób Ŝycia, a nawet świadomie wspierać wspólnotę ludzi prawie
całkowicie uwięzionych w swoich wzorcach myślenia i zachowania.
Minęło jeszcze pięć lat, zanim dotarłam na Hawaje. Najpierw zdobyłam wykształcenie jako
psychoterapeutka i uzdrawiaczka. Poznałam róŜne techniki i metody, sposoby terapii i lecznicze
substancje oraz ich zastosowanie. Jednak nic z tych rzeczy tak naprawdę mnie nie zadowoliło.
JuŜ jako dziecko czułam pociąg do roślin. Ojciec szybko wtajemniczył mnie w ich Ŝycie i piękno.
Matka zaś, zainteresowana naturalnymi sposobami uzdrawiania, poznała juŜ wtedy pewnego
uzdrowiciela i sama przygotowywała ziołowe herbatki. W tle Ŝycia całej naszej rodziny istniał
jakby oczywisty wewnętrzny stosunek do Boga – w rodzinie mojej matki od pokoleń znaleźć
moŜna księŜy. Konsekwencją więc był fakt, iŜ sama otworzyłam praktykę jako uzdrowicielka.
W ciągu trwania mojej uzdrowicielskiej działalności coraz wyraźniej wyczuwałam, Ŝe szukałam
innych, dodatkowych i skuteczniejszych leków pochodzących prosto z przyrody. Pomimo
intensywnych poszukiwań, nie mogłam znaleźć ich u nas.
W roku 1991, razem z grupą przyjaciół chciałam spędzić letni urlop we Włoszech. Wszyscy po
kolei odmówili wyjazdu, kaŜdemu coś przeszkadzało. Sytuacja była dziwna, jakby zaczarowana.
Wówczas nie wiedziałam, co mogłabym sama robić na urlopie. Gdy pewnego wieczoru
odwoziłam przyjaciółkę do domu i narzekałam na frustrację związaną z urlopem, wtedy głośno,
wyraźnie i nie do przeoczenia odezwał się we mnie głos: „Jedź na Hawaje i poszukaj kahunów!”.
Myśl ta napełniła mnie olbrzymią radością. Następnego dnia „wisiałam” na telefonie, aby
zarezerwować lot.
W połowie czerwca, przez Monachium i Dallas, dostałam się na Hawaje. Wiedziałam juŜ, Ŝe nie
tak łatwo jest znaleźć uzdrawiaczy-kahunów. Nie istnieje przecieŜ coś takiego jak oficjalne
zrzeszenie uzdrawiaczy, czy teŜ „stowarzyszenie szamanów”, gdzie moŜna by było
zatelefonować. Doszło do tego, Ŝe musiałam powaŜnie i szczerze sprawdzić motywy moich
poszukiwań. Czy to tylko ciekawość, czy coś więcej? Miałam wtedy zupełnie jasne Ŝyczenie
dojścia do czysto naturalnych leków pochodzących z nienaruszonej przyrody. Przyrządzanie ich
powinno być nacechowane miłością do całego stworzenia, aby dzięki temu ich uzdrawiająca siła
mogła działać w niezakłócony i czysty sposób.
Dwa dni zabawiłam w Honolulu, na wyspie Oahu, by wyspać się i zaaklimatyzować. W czasie
krótkich przejaŜdŜek wyczułam, Ŝe nie znajdę tutaj tego, czego szukam.
Linią lotniczą Aloha-Airlines poleciałam na Maui, wynajęłam samochód i od razu pojechałam do
Lahaina. Podpowiedziała mi to intuicja. Wynajęłam wspaniały pokój w hotelu, aby przez kilka
dni dać się uwieść wyspie i zastanowić się, jak mogłabym spotkać kahunę.
Nie widziałam lepszego sposobu, jak zapytać o to przypadkowo spotkanego tubylca. Pytałam
taksówkarzy, czyścibutów, rybaków, pomywaczy naczyń i nie rzucających się w oczy
przechodniów. Wiedziałam, Ŝe kahuni woleli się nie ujawniać i w ogóle nie przywiązywali wagi
do osobistego statusu. Nie dają się rozpoznać obcym, chyba Ŝe widzą w aurze innego człowieka,
iŜ powinni się pokazać. Większość ludzi patrzyła na mnie ze zdziwieniem lub rozbawieniem,
śmiali się albo wzruszali ramionami. Nie dawali mi jednak odpowiedzi, czy coś na ten temat
wiedzą.
Byłam zniechęcona, a rozum mówił mi, Ŝe nic z tego. Wewnętrzny głos podpowiadał jednak:
„Szukaj dalej!”. Tak teŜ zrobiłam, nic więcej mi nie pozostało.
Pewnego dnia, gdy po wyprawie do Hana powróciłam na deszczową stronę wyspy (w Hana czas
się zatrzymał, to wieś wyjęta jakby z zeszłego stulecia, pełna spokoju, nienaruszona przez świat,
nazywa się ją równieŜ „niebiańską” Haną, jej atmosfera wpłynęła na mnie w nowy – duchowy
sposób), w Lahaina dotarłam do sklepu, którego wcześniej nie zauwaŜyłam. Niezwykle
pomalowane koszulki i inne ubrania przyciągnęły mój wzrok. Wewnątrz nie było nikogo, mimo
Ŝe drzwi otwarte były na ościeŜ. Zdecydowałam, Ŝe rozejrzę się wewnątrz i poczekam na
sprzedawcę.
Po półgodzinie przyszedł właściciel. W międzyczasie połoŜyłam przy kasie kilka rzeczy, a on
zapytał mnie z szerokim uśmiechem: „Nie opróŜniłaś jeszcze mojego sklepu?”. Ja natomiast
z przyzwyczajenia zapytałam go o kahunów. Właściciel sklepu przez jakiś czas bacznie mi się
przyglądał, obrócił się tyłem i pokazał wielki napis na koszulce „kahuna”.
Zdziwiona zapytałam: „Ty?”. On odpowiedział: „Nie ja, ale znam jednego. Mogę go zapytać, czy
cię przyjmie. Musisz jednak przez godzinę pilnować mojego sklepu, poniewaŜ pójdę teraz do
niego i zapytam, czy ma czas i ochotę na rozmowę z tobą”. Zgodziłam się, a on pozostawił mnie
w sklepie samą.
Znaleźliśmy się później w wąskim sklepiku, pośrodku długich, wysokich regałów, które
zapchane były róŜnego rodzaju muszlami, takimi, jakie lubią turyści. Sprzedawca miał
z pewnością osiemdziesiąt lat – podobno większość szamanów i uzdrawiaczy na Hawajach liczy
sobie siedemdziesiąt pięć lat i więcej. Gdy weszliśmy, nie wstał ze swojego miejsca,
przypatrywał się nam tylko, siedząc w półcieniu, który chronił przed palącym słońcem. Patrzył
w milczeniu, z błyszczącymi oczami.
Stałam jak wryta, miałam uczucie, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu zostałam naprawdę zauwaŜona
przez innego człowieka!
Oczy te wprowadziły mnie w niezgłębioną, uzdrawiającą i czułą energię. Świeciły, mimo Ŝe były
ciemne. Nie chciałam nic ukrywać, a przed tymi oczami i tak nie mogłabym tego zrobić. Później
dowiedziałam się od niego, Ŝe to, do tej pory nieznane mi i podniosłe, uczucie powstało dlatego,
poniewaŜ powiedział on do mnie (bez słów): „O! Bóg patrzy teraz na ciebie”. Nie słyszałam ich,
ale czułam. W ten sposób kahuni zawsze i wszędzie witają innych ludzi.
Człowiek ten naprawdę mnie widział, rozpoznawał moją duszę, wszystko, co w niej wieczne
i duchowe. Jego postrzeganie i akceptacja pomogły mi poczuć w sobie kawałek jeszcze nie
przeŜytego, często jedynie lekko wyczuwalnego wymiaru jestestwa.
Kahuna (do dzisiaj nie znam jego imienia) wstał, pozdrowił nas i zapytał, o co chodzi.
Wyjaśniłam, Ŝe nie wiem jeszcze wystarczająco duŜo, jak pomagać pacjentom, Ŝe poszukuję
czegoś poza znanymi mi do tej pory sposobami i środkami terapii i Ŝe chciałabym znaleźć coś,
co pomogłoby mi w moim duchowym rozwoju.
Nastał wieczór. Kahuna przez kilka godzin cierpliwie ze mną rozmawiał. Wypytywał
o dzieciństwo i rodziców, o rodzinę i dzieci, o pracę psychoterapeutki i uzdrawiaczki oraz o moje
przemyślenia i uczucia. Szczególnie waŜne było dla niego moje dzieciństwo: co najbardziej
lubiłam i najchętniej robiłam, jaka byłam. Zapytał: „Co jest dla ciebie istotne?” i „Po co Ŝyjesz?”.
Wszystko, co mu powiedziałam, przyjął obojętnie, bez cienia emocji, nie oceniał ani nie
przyporządkowywał, nie mówił, co o tym myśli, nie wskazał, co było „właściwe”, a co „błędne”.
Ani jednym skinieniem, uśmiechem, ruchem czy gestem nie dał mi odczuć, Ŝe w jakikolwiek
sposób zaangaŜował się w to, co mu opowiedziałam. Straciłam przez to grunt pod nogami
i „kontrolę”, choć ten stary człowiek takŜe jej nie miał. Zaczęłam „pływać”, nie wiedziałam
dobrze, gdzie się znajduję.
Przybyłam z Zachodu, aby coś od niego dostać – otrzymać informację, wiedzę, roślinę lub
lekarstwo. A on chciał tylko, Ŝebym mówiła, słuchał, nic nie dając. Ja jednak miałam wraŜenie,
jakbym została „wzięta na ręce”. Ten sposób wsparcia jest nam obcy.
Gdy skończyłam mówić, zaprosił mnie do siebie ponownie, on takŜe chciał mi coś powiedzieć.
Ten małomówny stary uzdrawiacz przyjacielsko poŜegnał się ze mną, a ja byłam niezmiernie
szczęśliwa na myśl o kolejnym spotkaniu z nim.
W ciągu następnych pięciu dni nauczyłam się od niego najistotniejszych „uświęconych technik”
(sacred techniques) hawajskich szamanów-kahunów. Dzięki nim moŜna usunąć zablokowane
wzorce myślowe, dolegliwości fizyczne i duchowe, obciąŜające nawyki i przekonania
z przeszłości, obawy przed przyszłością – ogólnie rzecz biorąc: wszystkie negatywne wpływy
prowadzące do cierpień i chorób. O teorii na temat „mentalnych technik” będę mówiła juŜ
w następnym, a przede wszystkim w trzecim rozdziale, natomiast praktyczne ćwiczenia
znajdziesz w rozdziale siódmym.
Oczywiście, byłam uszczęśliwiona przez to intensywne, pięciodniowe osobiste kształcenie.
Wiedziałam jednakŜe, Ŝe czegoś jeszcze mi brakuje. Ciągle szukałam roślinnego lekarstwa.
Podczas poŜegnania w sklepie zapytałam kahunę, czy nie zna jakichś uzdrawiających roślin.
„Tak, mogę podać ci nazwę pewnej rośliny, za pomocą której uzdrawiamy od stuleci. To awa
hiva.”
„To wspaniale”, odpowiedziałam z wdzięcznością. „A gdzie moŜna ją kupić?”
Stary człowiek o mało nie pękł ze śmiechu. Śmiał się ze szczerego serca, aŜ łzy popłynęły mu po
policzkach.
„Drogie dziecko, nigdy i nigdzie jej nie kupisz. Jeśli bogowie zechcą, wtedy ją znajdziesz.”
Następnie czule, lecz stanowczo wziął mnie za rękę i wyprowadził ze sklepu. Na poŜegnanie
pogładził mnie po głowie i powiedział: „Na ka makua o kalani e malama i´a oe” – „Pozwól, aby
niebiański ojciec troszczył się o ciebie”.
Z mieszanymi uczuciami stałam na, zupełnie pustej w tych godzinach, ulicy Lahainy. Jak mam
znaleźć „awa hiva”? Co to za roślina? Jak powinnam dać znać o sobie bogom?
Za chwilę jednak poczułam nagle wielką wdzięczność; miałam wraŜenie, Ŝe jestem w pobliŜu
Boga. Czułam, jak rosło we mnie głębokie przekonanie, iŜ bez obawy całą swoją istotą mogę
oddać się mojemu wewnętrznemu głosowi. Wiedziałam, Ŝe jeŜeli pragnę znaleźć tę hawajską
uzdrawiającą roślinę, z pewnością ją wyczuję, pomimo Ŝe nie miałam wtedy pojęcia, gdzie
zacząć poszukiwania.
Następnego dnia spotkałam w restauracji amerykańską turystkę, która entuzjastycznie
opowiadała mi o pięknościach pewnej małej hawajskiej wyspy Molokai. Szczególnie oczarował
ją fakt, iŜ widziała tam więcej tubylców aniŜeli na innych wyspach. Zwróciło to moją uwagę.
Spotkanie to potraktowałam jako zrządzenie losu, spontanicznie zdecydowałam się popłynąć
statkiem na Molokai, po czym poszłam do hotelu, aby zapłacić za pokój.
Wyruszyłam wczesnym rankiem. Prom przywiózł z Molokai na Maui wielu ludzi, pracujących na
tej większej wyspie. W drodze powrotnej na pokładzie znajdowało się poza mną kilku turystów
i Hawajczyków. Na pierwszy rzut oka Molokai nie robi szczególnego wraŜenia. NajwyŜszy
szczyt wznosi się na wysokość około 1500 metrów. Wyspa dzieli się na część suchą, sprawiającą
wraŜenie wypalonej, i bardziej wilgotną, tam gdzie rozładowują się deszczowe chmury.
Molokai nazywana jest takŜe „przyjazną wyspą”, ma to związek z naturalnym, miłym
usposobieniem jej mieszkańców. Przez pewien czas nazywała się równieŜ „dziwną wyspą”,
poniewaŜ na początku tego stulecia liczba jej mieszkańców zmalała z dziesięciu tysięcy do
tysiąca.
Jak daleko sięgnąć pamięcią, mieszkali tu i działali kahuni-uzdrawiacze i kahuni-kapłani, którzy,
dzięki swym tajemniczym siłom, byli nie tylko szanowani i podziwiani, lecz których takŜe często
się bano. Ludzie Ŝyjący dzisiaj na Molokai nic nie mówią o tajemnicy kahunów. śaden dom,
nawet hotel, nie jest wyŜszy niŜ palmy. Poza kilkoma sklepami nie istnieją miejsca dające okazję
do rozrzutności. Wyspa nawet dzisiaj jest prawie pierwotna: nienaruszona przyroda i mili ludzie.
Tubylcy raczej obawiają się (i słusznie!) napływu turystów i zaniedbują niemal wszystko,
co czyniłoby pobyt na Molokai szczególnie wygodnym. W roku 1991 np. znajdowały się tutaj
tylko dwa hotele i jedno przedsiębiorstwo taksówkowe; prawie nie ma sklepów dla turystów, jak
równieŜ Ŝycia nocnego; restauracje znajdują się jedynie w hotelach.
Zakwaterowałam się w jednym z nich. Był to obszerny kompleks składający się z licznych
parterowych, drewnianych domków. Wśród nienaruszonej harmonii przyrody poczułam, Ŝe
„przybyłam na miejsce”. Wypytywałam po kolei pracowników hotelu – ogrodnika opiekującego
się kwiatami w przepięknych kolorach, sympatyczną sprzątaczkę, młodą kelnerkę, starszego juŜ
wiekiem kelnera, miłą recepcjonistkę – o kahunę-uzdrawiacza. Młody człowiek, który troszczył
się o gniazdo os pod okapem, wydał mi się „szczególnie miejscowy” (o ile coś takiego jest
moŜliwe). Przyjrzał mi się z namysłem i powiedział, Ŝe powinnam pójść do pewnego sklepu
w stolicy wyspy, w Kaunakakai.
Następnego dnia powędrowałam tam, ale sklep był zamknięty, pomimo Ŝe przyszłam w porze
jego otwarcia. Zdziwiło mnie to. Pracownik leŜącej naprzeciwko stacji benzynowej spytał: „Czy
tak się pani spieszy, Ŝe nie moŜe pani chwilę poczekać?”. Oczywiście, mogłam i chciałam.
PoniewaŜ jednak było naprawdę gorąco, wolałabym wiedzieć, na jak długie oczekiwanie mam
się nastawić. Nie było tak źle. W niedługim czasie właściciel sklepu zajechał swoim jeepem.
Powiedziałam mu, Ŝe szukam kahuny, który posiada uzdrawiającą roślinę o nazwie awa hiva.
MęŜczyzna przyglądał mi się przenikliwie i milczał (wielokrotnie spotkałam się juŜ z tym
badawczym, spokojnym i wnikliwym spojrzeniem). Po chwili na kawałku papieru napisał numer
telefonu.
Człowiek (nazwijmy go ALI´I, poniewaŜ nie chciał ujawnić swojego prawdziwego nazwiska),
który odebrał mnie następnego dnia z hotelu, przyjechał starą, wielką, beŜową cięŜarówką. Był
i jest trudny do opisania. Prawdopodobnie miał pięćdziesiąt lat, a moŜe więcej lub mniej,
jasnobrązową cerę, czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Wyglądał jak mnich, mimo Ŝe
towarzyszyła mu Ŝona i troje dzieci. Ali´i zaprosił mnie na kilka dni do siebie. Gdy
zatelefonowałam do niego, dostał gęsiej skórki – wiedział bowiem, był to dla niego pierwszy,
nieomylny znak, iŜ powinien przekazać mi coś ze swojej wiedzy.
Zarabia na Ŝycie łowieniem ryb. Jego specjalnością jest łapanie mątew. Poza tym zbiera owoce.
Zarówno on, jak i większość kahunów wyglądają na biedaków, gdyŜ za uzdrawianie nie biorą
pieniędzy. W ogóle podstawową zasadą kahunów jest nieprzyjmowanie zapłaty za szamańskie
umiejętności. JednakŜe, podobnie jak inni, bierze pieniądze za lekarstwa, które sam sporządza,
często w czasie długotrwałych procesów wytwórczych.
Ali´i razem z rodziną mieszka po zielonej stronie Molokai, w naprawdę skromnym, drewnianym
domu. Gdy przyjechaliśmy, Ŝona i dzieci zniknęły w nim, a on wziął mnie pod rękę i zaprowadził
do jednej z roślin, które rosły wokół domu. Pozwalał mi jej dotykać, a ja miałam wyrazić
słowami to, co czułam.
„Co chce powiedzieć ci ta roślina? Mówi do ciebie? Czy wyczuwasz, co i jak moŜe uzdrowić?” –
pytał.
Czułam się jak na egzaminie, którego nie miałam szans zdać. Jeszcze nigdy przedtem nie
pytałam Ŝadnej rośliny, co i jak mogłaby uleczyć. Zanim jednak zdąŜyłam zwątpić, ponownie
ogarnęła mnie ufność. Otworzyłam się jakby na inny wymiar, którego dzisiaj jeszcze dobrze nie
rozumiem i nie potrafię opisać.
Mój wewnętrzny głos dał znać o sobie: „Spróbuj, potrafisz”.
Po prostu zaczęłam mówić. Przez kilka godzin Ali´i prowadził mnie od jednej rośliny do drugiej
i pytał, co do mnie mówiły. Czułam się jak w innym stanie świadomości, którego przedtem nie
doświadczyłam. Dzisiaj sądzę, Ŝe Ali´i pomógł mi się otworzyć na delikatniejsze poziomy
postrzegania, a takŜe przesłał mi siłę i sprawił, Ŝe do mnie dopłynęła. Pozwolił mi doświadczyć
kwintesencji wiedzy kahunów: milczenia, ciszy. Kahuni słuchają owej boskiej istoty
zamieszkującej ludzkie wnętrze. Wychodzą z załoŜenia, Ŝe nadmierne mówienie jest
marnowaniem energii. Dlatego teŜ gdy mówią, ich słowa są nią tak bardzo nasycone.
RównieŜ Ali´i ani raz nie skomentował tego, co powiedziałam. Jego twarz wciąŜ miała miły
wyraz. Nawet nie skinął, nie pokręcił głową ani teŜ w Ŝaden inny sposób nie dał mi do
zrozumienia, czy moje wypowiedzi były poprawne, błędne, bez znaczenia albo jeszcze inne. „Nie
zagub się w szczegółach, mów miękko – to pozwoli zachować i wzmocnić energię, którą
posiadasz.” I to jest właśnie motto Ŝyciowe kahunów.
Mój gospodarz nagle przerwał i zaprosił mnie do wspólnego jedzenia. Spałam w pokoju
dziecinnym. Dopiero następnego ranka dowiedziałam się, iŜ moje poszukiwania prawdziwych
lekarstw tutaj znalazły cudowny początek.
„Dzisiaj idziemy do lasu”, powiedział Ali´i. Przez cztery dni przemierzałam z nim
podzwrotnikową puszczę. Pokazywał mi kwiaty, liście i korzenie, które, w ściśle określony
sposób, uŜywane są do leczenia. Wyjaśniał, jak naleŜy się nastawić duchowo i jakie stosować
rytuały, aby w ogóle móc skorzystać z właściwości tych roślin. Wprowadził mnie w magię
uzdrawiania. Było to moje wtajemniczenie. Kahuni mają zwyczaj szczerze i głęboko czcić Ŝycie.
śyją świadomie i angaŜują się we wszystko, co Ŝyje dookoła nich. Prawda jest prosta – nie ma
sensu jej intelektualnie komplikować.
W rozdziale piątym wyczerpująco omówię poszczególne lekarstwa, ich wytwarzanie i działanie.
Ali´i nie chciał, abym w ksiąŜce opisywała miejsca i ceremonie. Szanuję oczywiście jego
Ŝyczenie.
Podczas poŜegnania Ali´i powiedział: „Kahea!” („Rozum sama siebie i działaj jako sługa
Niewypowiedzianego!”). Wytłumaczył mi równieŜ, co właściwie oznacza nazwa Hawaje
(Hawaii): „Hawaje kiedyś nazywały się Hawaiki, co oznacza: małe miejsce słuŜące przetrwaniu
wiedzy o oddechu Ŝycia”.
Myśl o powrocie do domu napełniała mnie smutkiem. Ali´i wyczuwał to. Zadzwonił do mnie do
hotelu, gdy juŜ spakowałam walizki. Siedziałam na łóŜku przybita, ze spuszczoną głową. Ali´i
rozmawiał z Ŝoną i byli tego samego zdania: „JeŜeli z powodu wyjazdu jesteś taka nieszczęśliwa
albo jeśli nie wytrzymasz dłuŜej u siebie w domu, moŜesz zawsze przyjechać do nas, a gdy tylko
tego zapragniesz, mieszkać z nami na stałe. Jesteś naszą siostrą”.
Moja droga od psychoterapii
i przyrodolecznictwa do środków
i metod kahunów
Wszystko zaczęło się od tego, Ŝe zawsze przede wszystkim uwaŜałam się (obecnie równieŜ) za
byłą psychoterapeutkę, mimo Ŝe później, takŜe jako uzdrawiaczka, pracowałam przy pomocy
róŜnych naturalnych lekarstw i sposobów leczenia.
Podczas pracy uzdrowicielskiej najwaŜniejsze były i są dla mnie interesy duszy, jej Ŝycie,
tęsknoty, problemy oraz moŜliwości rozwoju.
W czasie kształcenia na psychoterapeutkę poznałam wiele „technik”, np. terapii oddechowej,
hipnotycznej, postaciowej, rebirthingu, bioenergetyki, jak równieŜ uzdrawiania za pomocą
kolorów i dźwięków. Uczono mnie wtedy, Ŝe jeŜeli pacjent ma ten lub inny symptom, stosuje się
tę albo inną terapię. Pacjent daje pewien obraz, uzdrawiacz oprawia go w ramki, dzięki czemu
dany „przypadek” jest zaszufladkowany i odhaczony.
Wcześniej uświadomiłam sobie zaleŜności między duchowymi problemami a symptomami
fizycznymi. Dlatego w pierwszej kolejności stosowałam określone psychoterapeutyczne metody,
dzięki czemu pacjentom udawało się przeŜyć stany wyŜszej świadomości. JednakŜe te świetliste
chwile, podniosłe impulsy, oczyszczające doświadczenia i uzdrowienia nigdy nie trwały długo.
Dlatego teŜ szukałam innych, lepszych sposobów, aby ponownie, trwale połączyć ludzi
z obfitością i pięknem, z harmonią i naturalnym zdrowiem ich boskiego potencjału. Sądziłam, Ŝe
w tym celu odpowiedniejsza będzie homeopatia, masaŜ refleksyjnych obszarów na stopach,
kinezjologia, akupresura, elektryczna akupunktura, terapia za pomocą kolorów i kamieni
szlachetnych, kwiatów Bacha i inne. Udało mi się doprowadzić do kilku uzdrowień, jednak
ciągle nie byłam w pełni zadowolona. Wewnętrzny głos mówił mi nadal: „Istnieje coś więcej!”.
Następnym krokiem była modlitwa, którą włączyłam do mojej praktyki uzdrawiaczki. Jednak i to
nie pomogło mi w częstym odnoszeniu trwałych sukcesów (w sensie duchowym
i psychosomatycznym).
Decydujący przełom przyszedł wraz z wtajemniczeniem w uzdrowicielską wiedzę hawajskich
szamanów lubiących przygody. Bodźcem do poznania praktyk kahunów i zadania sobie trudu, by
włączyć je w moją praktykę uzdrowicielską, było znalezienie dostępu do źródła siły Ŝyciowej
oraz sensu Ŝycia. Gdy juŜ raz się otwarło – na zawsze pozostanie takim dla mnie i moich
klientów.
Od czasu, gdy pracuję, stosując techniki mentalne, przede wszystkim harmonizujące środki, moi
pacjenci rozpoznają i na dłuŜej usuwają wiele negatywnych wzorców i struktur, które blokowały,
marnowały lub wysysały ich energię. Dzięki wkładowi, który wnieśli kahuni, dzięki ich
zapatrywaniom na świat i człowieka, moi klienci mogli odkryć nowe drogi do wyŜszych stanów
świadomości. Udało im się doświadczyć energii i harmonii jako wyrazu, posiadanego juŜ,
boskiego potencjału oraz włączyć je w swoje Ŝycie. Wielu z nich czuło się trwale zmienionymi
i rzeczywiście uzdrowionymi. Prowadzą teraz „emocjonujące” Ŝycie, poniewaŜ odczuwają
w sobie moc do zmierzenia się ze wszystkim, co ich spotyka.
Zaleta stosowania wiedzy kahunów polega takŜe na tym, Ŝe terapeuta szybko staje się zbyteczny,
poniewaŜ pacjent wchodzi w kontakt z własnym wyŜszym potencjałem i moŜe znaleźć drogę
prowadzącą do trwałego samouzdrowienia.
Według mnie, na tym właśnie polega doskonałe uzdrawianie. Nie pamiętam nic piękniejszego jak
błyszczące oczy pewnego klienta, który powiedział mi: „Sądzę, Ŝe juŜ pani nie potrzebuję”.