Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli
Transkrypt
Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli
Na szlaku 1 Na Szlaku poleca Wszystkim uczniom, nauczycielom i katechetom w nowym roku szkolnym życzymy, zapału, pomyślności, sukcesów, a nade wszystko wsparcia Ducha Świętego. Redakcja REDAKCJA: o. Jerzy Kiebała OFMCap., o.Jerzy Steliga OFMCap, o.Andrzej Surkont OFMCap., br. Zachariasz Nycz OFMCap., o.Robet Krawiec OFMCap., Grażyna Lewandowska (redaktor naczelny), Maria Michalska, Artur Burak (redaktor techniczny),Barbara Burak(korekta) ADRES: Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów ul. Klasztorna 27 37-464 STALOWA WOLA tel. 015 842 03 24, wew. 21 e-mail: [email protected] , [email protected] strona internetowa: www.stalowawola.kapucyni.pl Nakład 400 Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. 2 Numer 85 Na Szlaku 2 Kochani Parafianie i Przyjaciele naszego klasztoruPokój z Wami ! Skończyły się już wakacje. Minęły upały. Słońce jakby przygasło. Dni coraz krótsze. Zrobiło się chłodniej. Liście na drzewach żółkną. Wszystko to oznacza ,że minął czas urlopów i wakacji, czas wzmacniania ciała i ducha. Mam nadzieję, że był to dobry czas radosnego odkrywania prawdy o Bogu, świecie, bliźnich czy o sobie samym. W czasie tych dwóch miesięcy było wiele wyjazdów rekolekcyjnych, wypoczynkowych, krajoznawczych. Wiele też działo się przy naszym klasztorze. Wspomnę: Letnią Szkołę Wiary, Letnią Szkołę Śpiewania Psalmów, XXXII Międzynarodowy Festiwal Muzyczny i półkolonie dla dzieci. Pragnę też poinformować naszych parafian i przyjaciół o zmianach w naszej wspólnocie zakonnej. Odeszli od nas: o. Krzysztof Bierówka – na własną prośbę został przeniesiony do Krosna i br. Robert Kotowski decyzją władz zakonnych został przeniesiony do Krakowa. Przybyli natomiast: o. Bolesław Kanach ze Skomielnej Czarnej, br. Dariusz Korman z Krakowa i o. Bartłomiej Uliasz powrócił z pracy misyjnej w Bułgarii. W naszej wspólnocie zakonnej i parafialnej w miesiącu sierpniu przeżywaliśmy jeszcze Złoty Jubileusz święceń kapłańskich ks. kanonika Stanisława Jastkowskiego z Charzewic. Wywiad z czcigodnym jubilatem możemy przeczytać w środku tego numeru. Inne wydarzenie istotne dla naszej parafii w sierpniu to okrągła rocznica 40 - lecia powołania do istnienia naszej parafii Zwiastowania Pańskiego /20.08. 1973/. Przegapiliśmy trochę tę uroczystość, ale w sposób szczególny pragniemy Bogu dziękować za naszą parafię i parafian w niedzielę 27 października w uroczystość rocznicową poświęcenia naszego Kościoła. Tymczasemi co w tym numerze naszej gazetki możemy przeczytać o historii naszej parafii, o jej proboszczach i wywiad z pierwszym ochrzczonym w parafii. Dziękujemy Bogu za to wszystko, czym nas ubogaca, za parafię, za te wakacyjne dni, cieszymy się, że były, że dane nam było je przeżyć. Dziękujemy też osobom świeckim, jak i duchownym, którzy przygotowali i przewodzili tym wakacyjnym akcjom. W tym powakacyjnym numerze możemy przeczytać relacje z wielu wakacyjnych wydarzeń, opisanych ku naszemu zbudowaniu i w celu podzielenia się doświadczeniami i przeżyciami z czasu wakacyjnych doświadczeń Boga, ludzi i świata. Bogu Najwyższemu polecamy to, co przed nami: nowy rok katechetyczny i formacyjny, ostatnie dwa miesiące Roku Wiary, Triduum przed Uroczystością św. o. Pio /21.09 do 23.09/ i w październiku /18 – 19/ wizytację Biskupa Ordynariusza w naszej parafii. Dobry Bóg niech w swojej łaskawości udziela nam Darów Ducha św., byśmy ten czas owocnie przeżyli, umacniając naszą Wiarę, Nadzieję i Miłość. WRZESIEŃ W każdą środę o godz. 18.00 Msza św. zbiorowa za zmarłych. W każdą sobotę o godz. 18.00 Msza św. zbiorowa za żyjących. 02.09 - Uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego i katechetycznego 2013/2014. o godz. 8.00 dla dzieci szkół podstawowych, o godz. 18.00 dla młodzieży gimnazjalnej i szkół średnich. 04.09 - Apel Jasnogórski po Mszy św. o godz.18.00. 05.09 - Modlitewne uwielbienie Boga o godz. 19.00 14.09 - Święto Podwyższenia Krzyża Świętego. 17.09 - Święto Stygmatów św. Franciszka - odpust zupełny dla Rodziny Franciszkańskiej. 23.09 - Liturgiczne wspomnienie św. o. Pio. 25.09 - Początek Nowenny przed uroczystością św. Franciszka z Asyżu. 26.09. – Msza św. o uzdrowienie, godz. 19.00. 29.09 – imieniny br. Michała Kiełbasy. Pielgrzymka FZŚ do Leżajska. Gwardian Na szlaku 3 Na chwałę Bożą 40-lecie naszej parafii W archiwum parafialnym znajduje się dokument z dnia 20 sierpnia 1973 roku podpisany przez O. Gracjana Majkę, ówczesnego Prowincjała, oraz biskupa przemyskiego Ignacego Tokarczuka poświadczający erygowanie, na większą chwałę Bożą i dla dobra duchowego wiernych, nowej parafii pw. Zwiastowania Pańskiego przy klasztorze oo kapucynów w Rozwadowie. Dokument zawiera ustalenia co do praw i obowiązków obu podpisanych stron, granic nowej parafii oraz wszelkich innych kwestii ważnych dla jej funkcjonowania. Na początku obejmowała ona całe osiedle Piaski od północy po tory kolejowe, od strony zachodniej po granice administracyjne Rozwadowa z Charzewicami i prócz tego cała ulica Słowackiego i Klasztorna. Z parafii Stalowa Wola włączono do parafii klasztornej w Rozwadowie teren od Sanu wzdłuż linii wysokiego napięcia (stan 1973), a od skrzyżowania tejże linii z ulicą wówczas Skopenki w linii prostej do torów kolejowych. Z czasem jej obszar się zmieniał wraz ze zmieniającą się architekturą Stalowej Woli (powstało osiedle Młodynie, utworzono parafię Opatrzności Bożej). Te zmiany wpływały również na zmianę ilości członków parafii. W sprawozdaniu za rok 1973 zapisano, iż parafię zamieszkuje 1335 katolików, w tym 350 rodzin i 74 osoby samotne. Potem te liczby się zmieniały wraz ze zmianą granic. I jeszcze kilka statystyk z okresu jej działalności: ochrzczono 4 053 osoby, udzielono 1624 sakramentów małżeństwa, bierzmowano 3 699 osób, 3 818 dzieci przyjęło I Komunię Świętą, zmarło 1410 osób. Naszą parafią przez okres 40 lat zarządzało dziewięciu proboszczów. Pierwszym został ówczesny gwardian o. Edmund Haracz, był nim do roku 1976. Po nim parafię objął o. Stanisław Padewski (1976 – 1985). Kolejni proboszczowie to: o. Jan Sochocki (1985 – 1991), o. Jerzy Sylwestrzak (1991 – 1994), o. Szczepan Król (1994 – 2000), o. Bolesław Konopka (2000 – 2003), o. Jan Tandek (2003 – 2004), o. Roman Łukaszewski (2004 – 2010) i wreszcie obecny proboszcz o. Jerzy Kiebała. Jaka jest dzisiaj nasza 40-letnia „Jubilatka”? Według najnowszych statystyk liczy 5872 osoby, w tym 3031 kobiet i 2841 mężczyzn. A jak wygląda nasze uczestnictwo w życiu duchowym parafii? Myślę, że ilustruje to podsumowanie ostatniej wizyty duszpasterskiej. Na 1953 rodziny kapłanów przyjęło 1 701 rodzin, co stanowi (aż?) 87,46% całości. Nie uczestniczyły w niej 23 rodziny (1,18%), a 221 (11,36%) drzwi było zamkniętych. O tym, że nasza parafia jest wspólnotą wspólnot wszyscy wiemy. Działa w niej bowiem bardzo wiele różnych wspólnot, zarówno dla dorosłych, jak i dla młodzieży i dzieci. Każdy, kto pragnie w jakiś sposób bardziej się zaangażować, pogłębić swoją wiarę, czy ciekawie i po katolicku zagospodarować wolny czas może znaleźć coś dla siebie. 4 Numer 85 Pierwszy ochrzczony W księgach parafialnych odnotowuje się skrupulatnie wszelkie udzielane sakramenty. Pierwszy taki wpis w nowo powstałej parafii nosi datę 2 września 1973 roku i dotyczy chrztu. Tym pierwszym ochrzczonym dzieckiem w naszej parafii był pan Witold Marek Małkowicz, który urodził się 4 sierpnia tego samego roku, kilkanaście dni wcześniej erygowaniem naszej parafii. Pana Witolda chrzcił O. Padewski, wówczas wikary klasztoru. Udało mi się odszukać pana Witolda i spotkałam się z nim, aby go, jako pierwszego ochrzczonego w parafii pw. Zwiastowania Pańskiego, przedstawić naszym czytelnikom. - Bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Pana związek z naszą parafią jest wyjątkowy, jest pan pierwszym ochrzczonym, a z tego, co wiem, tu również przyjmował pan I Komunię, bierzmowanie, tu brał ślub i chrzcił swoich synów. Może powie pan naszym czytelnikom coś o sobie i swojej rodzinie. - Witold: Jestem żonaty, moja żona Marzena jest ode mnie młodsza o 6 lat. Mamy dwóch synów: 3.5 letniego Artura i siedmiomiesięcznego Mariusza. Jesteśmy małżeństwem od 2010 roku. Na co dzień mieszkamy w Maisons- Alfort we Francji. - Marzena: Tam się właśnie poznaliśmy, na dyskotece. Dziwnym trafem odnaleźliśmy się i jesteśmy razem. Znaliśmy się długo, po 10 latach zdecydowaliśmy się na ślub. - Jak już ustaliliśmy odbył się on tu, u kapucynów, dlaczego? - Witold: Ja tu chodziłem na religię, tu przyjmowałem bierzmowanie i któryś z ojców zorientowawszy się, że jestem „ten pierwszy w księgach” obiecał mi, że kiedy będę tu kiedyś brał ślub, to czerwony dywan będzie rozłożony od ulicy aż do kościoła.. - I był? - Witold: Nie, to było tak żartem, ale kiedy planowaliśmy ślub, było dla mnie oczywiste, że właśnie tu. Kiedy chrzciliśmy dzieci, tak samo. Kiedy ojciec gwardian otwierał księgi, to i dla niego wszystko od razu stawało się jasne… - Jak się państwu żyje we Francji? Marzena: Początkowo nie było łatwo, nie znaliśmy języka, ale teraz jest bardzo dobrze, zwłaszcza od kiedy Polska weszła do UE. Pracujemy, dzieci mają dostęp do przedszkola, w przyszłości do szkoły Jest dobrze! - Cieszę się, widząc waszą rodzinę. Czy utrzymanie dzieci nie jest zbyt dużym wyzwaniem, jak to często mówią młodzi rodzice w Polsce? - Witold: Jest, nawet większym niż w Polsce, ale we Francji jest dużo lepsza opieka socjalna. Podczas naszej rozmowy Arturek sobie pięknie po francusku podśpiewywał. - Mały radzi sobie z francuskim? - Tak, on chodził przez rok do żłobka, potem miał nianię. Wkrótce pójdzie do przedszkola, ma kontakt z językiem i uczy się go, ale w domu rozmawiamy po polsku. Jak czujecie się we Francji jako Polacy? Nie odczuwacie jakiegoś wykluczenia? - Marzena: Raczej odwrotnie. - Witold: Nie, nie, w niektórych sytuacjach liczy się to na plus. Generalnie Francuzi cenią sobie Polaków. - Kiedy starałam się pana odszukać, a swoją drogą to cudownie, że akurat jesteście w Polsce, zastanawiałam się kim się pan okaże. Czy wciąż jest katolikiem? Cieszę się, że tak. Chciałam zapytać: Czym dla pana jest dar chrztu? - Witold: Myślę, że jak w życiu każdego katolika – najważniejszy. Ja jestem ochrzczony, tak samo postąpiłem z moimi synami. Ufam, że i oni tak kiedyś zrobią, że uszanują tę świętą tradycję i może również w tym miejscu. We Francji chodzimy do kościoła, więc myślę, że nasi synowie też pozostaną katolikami. Zwracam się do rozśpiewanego Arturka, który koniecznie chce się włączyć do rozmowy: Lubisz swój domek we Francji? - Tak -I masz dużo zabawek? Jakie lubisz najbardziej? - Mam dużo, lubię samochody i pociągi. To są pociągi z klocków lego. I jest też lokomotywa, która jeździ sama. -A braciszkowi pożyczysz swoje zabawki? - Jak urośnie! - Pani Marzeno, jak się spisuje jako mąż i ojciec nasz „Pierwszy w księgach”? Marzena: Bardzo dobrze! Jest doskonałym ojcem, może dlatego, że to ojcostwo przyszło kiedy już miał więcej lat. - Ee, myślę że ma takie dobre geny, a jak żona? - Witold: Też bardzo dobrze! Dziękuję serdecznie za rozmowę, życzę wam miłości, radości, zgody w małżeństwie i samych dobrych dni. Czego jeszcze można wam życzyć? - Marzena: Żeby dzieci nam zdrowo rosły. - Niech tak będzie! Wszystkiego dobrego! Grażyna Lewandowska Na szlaku 5 Historia POCZET GWARDIANÓW KONWENTU ROZWADOWSKIEGO (44) Janocha Andrzej część II Kiedy już o. Florianowi, po uporządkowaniu parafii, udało się uporać z remontem klasztornego kościoła, postanowił odrestaurować organy, bo jak napisał w kronice, kolędy bez organów to żałoba i smutek. Zamówił fachowca, organmistrza Ryczaja, który pod koniec stycznia 1908 roku przyjechał do Rozwadowa. Do istniejącego instrumentu – napisał w kronice – dorabia trzy nowe głosy. Organmistrz z czeladnikiem Janem Miechowitą pracują nad instrumentem. Rozebrano je całkowicie. W starych miechach znaleziono kartkę: „Reparacja tych organ dnia 20 maja 1796 roku przez Kazimierza Filasiewicza, organmistrza natenczas w Rozwadowie mieszkającego. Gdy się komu zdarzy przeczytać, proszę łaskawego czytelnika o pozdrowienie do Najśw. Maryi Panny”. Wyremontowany 13-głosowy instrument, chociaż wciąż był przestarzały i w ostatnich latach funkcjonował coraz gorzej, potrzebował częstych napraw, to jednak służył tutejszemu klasztorowi do lat 60. ubiegłego wieku! W maju 1908 roku rozwadowski gwardian, a jednocześnie kronikarz tutejszy, odnotował wydarzenie, ważne zarówno dla niego, jak i dla zakonu. Otóż jako kustosz generalny uczestniczył on w kapitule generalnej w Rzymie, która odbyła się w dniach 18 – 19 maja w konwencie kapucynów św. Feliksa w Piazza Barberini. O Florian udał się tam z ówczesnym prowincjałem O. Augustynem. Podróż trwała aż 9 dni, a ojcowie przemieszczali się i pociągiem, i statkiem, a na koniec powozem. Samą kapitułę odnotował kronikarz bardzo szczegółowo, a z jej lektury wyłania się osobowość O. Floriana jako doskonałego obserwatora. Jego relacja jest wnikliwa i bardzo ciekawie opisana. Zapisał się O. Florian na kartach kapucyńskiej kroniki jako wielki orędownik św. Józefa Oblubieńca NMP. Jak tylko mógł, tak szerzył kult tego świętego, był oddanym krzewicielem bractwa szkaplerza św. Józefa. Bardzo szczególną pamiątką oddania się pod opiekę Oblubieńca Maryi jest, obok dwóch obrazów, o których wcześniej wspominałam, pomnik św. Józefa, który stoi na placu kościelnym. Jest to dzieło O. Floriana- on je zaprojektował i wykonał. To przedsięwzięcie zrodziło się w jego sercu pod wpływem snu, który go bardzo poruszył. Sen wydał się mu tak dziwny, że opisał go szczegółowo w kronice. W tym śnie św. Józef celebrował sumę w klasztornym kościele, podczas której o. Florian mówił kazanie. Bardzo przejęty i onieśmielony upominał w nim ludzi, że zbyt mało pamiętają o św. Józefie, że nie polecają się jego opiece. Po skończonym kazaniu niezwykły celebrans poklepał kaznodzieję po policzku i powiedział, że niesłusznie posądził lud o brak miłości do św. Józefa i jako karę za to niesłuszne posądzenie kazał mu klęczeć przed Najświętszym Sakramentem. Przestraszony kaznodzieja pobiegł, 6 Numer 85 aby to uczynić i w tym momencie się obudził. Dużo myślał o tym śnie, aż doszedł do wniosku, że to znak, aby nie surowym napominaniem, ale serdecznie do czci ku św. Józefowi ludność okoliczną zachęcać. I z takim nastawieniem przystąpił do pracy jako kapłan i jako rzeźbiarz. Jak wynika z notatek w kronice, praca przy wykonywaniu rzeźby pomogła mu pokonać chorobę. Nie wiemy jaka to była choroba, ale w kronice zapisano, że dzięki opiece św. Józefa o. Florian wyzdrowiał. 24 czerwca 1909 roku miało miejsce poświęcenie gotowej statui św. Józefa Oblubieńca. Wydarzenie to opisał w rozwadowskiej kronice klasztornej świadek tego wydarzenia: Owóż figura wynosi 1 ½ metra wysokości, wykonana z kamienia, pomysłu, rysunku i dłuta samego tegoż najprzew. O. Gwardiana Floriana Ex Prowinc. Będąc tegoż roku w zimie chorym i to poważnie uczynił takie votum do św. Józefa i wykonał figurę, którą postawił na wzniosłym postumencie w ogródku wśród akacji po lewej stronie smentarza klasztornego gdy się wchodzi na cmentarz. Jest wykonana starannie, gdyż Przew. O. Gw Flor. pracując nad wykonaniem owej statuy doszedł do zdrowia. Statua jest pociągnięta delikatnie farbami i wygląda razem z podstawą poważnie i mile przedstawia się publiczności, która ubiera kwiatami całą figurę. To napisał o. Sylwester bez zezwolenia Najprzew. O. Ex Prowin. Floriana gwardiana w Rozwadowie, który z powodu pokory nie pragnie, aby go chwalono, ale ja widzę w tem całem zdarzeniu wielką łaskę przez św. Obraz „Opieka św. Józefa” Historia Józefa jaką doznał ów nasz o. Florian. Odpowiedzieć poczuwam się i opowiedzieć i skreślić w krótkości dla potomków naszego zakonu i zachęty ku czci św. Józefa Obl. Najśw. P. Maryi naszej opiekunki. O. Sylwestr kapucyn tymczasowo w Rozwadowie. Ze strony zakonu byli obecni O. Ex Prowinc Florian, O. Rudolf Wikary, O. Sylwester, br. Kamil zakrystian, br. Vitalis, br. Rajmund i wiele ludzi którzy wyszli na cmentarz z kościoła i sąsiednich domów. Figura św. Józefa, dzięki Bogu, a może i przez wstawiennictwo świętego, zachowała się do dziś, i, o ile mi wiadomo, zaplanowano już jej odrestaurowanie. Tymczasem zachęcam do jej obejrzenia na placu, można jeszcze odczytać napisy na ścianach cokołu, albo do poczytania jej opisu w archiwalnym numerze „Na szlaku” z kwietnia 2005 roku. (www.stalowawola.kapucyni.pl) O. Janocha zarządzał rozwadowskim konwentem przez sześć lat. Przez wszystkie te lata pracował z oddaniem na niwie Pańskiej, służąc braciom i tutejszym ludziom. Na kartach kroniki zapisał wiele wydarzeń i cennych inicjatyw. W roku 1909, w roku 700-lecia powstania trzech zakonów św. Franciszka, dla uczczenia tego pięknego jubileuszu gwardian wystosował do Urzędu Namiestnika we Lwowie pismo, w którym prosi o zezwolenie na otwarcie w Rozwadowie szpitala – przytuliska. Obiekt miał powstać z inicjatywy tercjarzy i z ich fundacji. We wrześniu otrzymano zgodę na zbieranie składek. W tym samym roku pod koniec października w Zaleszanach O. Florian wyrzeźbił figurę, którą nazwał w kronice Notre Dame. Nie udało mi się ustalić, o którą rzeźbę z kościoła tamtejszego chodzi, może już jej nie ma? A Statua św. Józefa, dzieło o. Floriana może ktoś z naszych czytelników wie, może coś kiedyś od swoich przodków na ten temat słyszał? W okresie zarządu O. Floriana, w roku 1910 poświęcono kamień węgielny pod pomnik grunwaldzki, upamiętniający 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Poświęcenia dokonał O. Hieronim Ryba, ale trudno sobie wyobrazić, aby O. Florian nie miał na to wydarzenie żadnego wpływu. Poza tym wiadomo, że czynnie wspierał budowę kościoła parafialnego w Rozwadowie i Woli Rzeczyckiej. Był uzdolniony artystycznie, jako amator malował i rzeźbił. Opublikował kilka prac z historii zakonu i regionu rozwadowskiego, szereg pozycji ascetycznych, hagiograficznych i teatralnych. W kronikach kilkakrotnie czytamy, że młodzież odgrywała sztuki teatralne czy jasełka, których autorem był O. Florian. Część niewydanej spuścizny pisarskiej pozostała w Archiwum Prowincji OO. Kapucynów w Krakowie. W licznych kazaniach i artykułach starał się ożywiać ducha religijnego i budzić świadomość narodową, o czym świadczy jego twórczość pisarska i kazania patriotyczne z okazji rocznic narodowych. Był doskonałym gwardianem, życzliwym kapłanem, poszukiwanym kaznodzieją i spowiednikiem, toteż nic dziwnego, że znany był i szanowany przez okoliczną ludność. Kiedy 9 lipca 1912 roku został uformowany nowy skład wspólnoty rozwadowskiej i o. Florian przeniesiony został do Krakowa, żegnano go z wielkim żalem. Czytamy o tym w kronice: Podczas uroczystego obiadu, w dzień odpustu w parafii pierwszy toast za Floriana w podzięce za lata jego posługi. (…) Widoczne było ogólne pragnienie pożegnania o. Floriana przez szersze koła społeczeństwa okolicy tej i rzeczywiście w sobotę 20 lipca po południu przybyło do klasztorku naszego kilkunastu duszpasterzy okolicznych i kilkunastu Panów świeckich, by wyrazić odjeżdżającemu swój szacunek i sympatię. Przy wieczerzy żegnał go o. Honorat w imieniu rodziny zakonnej, p. Ludwik Miąsik w imieniu miasta, ks. Tadeusz Stachurski proboszcz ze Stanów w imieniu duchowieństwa, p. Józef Jachimowski, dyrektor szkoły w imieniu nauczycielstwa, p. Józef Nowak, nauczyciel w imieniu dziatwy szkolnej, p. Czesław Wiśniewski w imieniu urzędników. Miła pogawędka przeciągnęła się do późnej godziny. 22 lipca o. Florian wyjechał z Rozwadowa na nowa placówkę – do Krakowa. W latach 1914—1915 w Znojmo na Morawach był O. Florian duszpasterzem, kaznodzieją, katechetą i opiekunem dla kilkuset polskich wychodźców. Zorganizował dla nich pomoc charytatywną. Odgrywał czołową rolę w Związku Haczowiaków. Z dostępnym źródeł wynika, że do końca swoich dni czynnie pracował jako kapłan, kaznodzieja i misjonarz ludowy. Zmarł 16 marca 1921 roku w Krakowie. Pochowany został na cmentarzu Rakowickim. W kronice rozwadowskiej z tego roku kronikarz zapisał: 17 marca o. Gwardian wyjechał na pogrzeb o. Floriana do Krakowa. Księży świeckich prawie nie było, najliczniej przybyli OO. Dominikanie i Franciszkanie. Z naszych był tylko O. Alfons z Krosna i O. Gerard z Sędziszowa. Mszę św. i „libera” odprawił Najprzew. Ks. Biskup Nowak. Kondukt prowadził O. Stefan – franciszkanin. Pamiętajmy i módlmy się w intencji O. Floriana Janochy, wybitnego kapucyna, zasłużonego i wiernego Bogu i Ojczyźnie. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie… Grażyna Lewandowska Na szlaku 7 Kościół Złoty Jubileusz - rozmowa w ks. kan. Stanisławem Jastkowskim Obchodził ksiądz niedawno jubileusz pięćdziesięciolecia kapłaństwa. W imieniu naszych czytelników i parafian chciałabym zapytać, jak zrodziło się księdza powołanie? - Ks. Jastkowski: Ja już w średniej szkole bardzo mocno byłem związany z kościołem. Ciągnęło mnie, aby służyć do Mszy. Potem objawiło mi się powołanie. I jeszcze jeden fakt z mojego życia miał na nie wpływ. Otóż, kiedy moja mama chodziła ze mną w ciąży, uległa wypadkowi, złamała rękę i nogę, konieczna była operacja, ale dla mnie nie chciała tego zrobić. Wiedziałem o tym, siostry mi mówiły. Kiedy już zdecydowałem, że chcę służyć Bogu, początkowo nawet najbliższej rodzinie nic o tym nie mówiłem. Nawet rodzicom. Chodziłem tutaj do szkoły, uczyli mnie ojcowie kapucyni: o. gwardian Erazm Kandahar, o. Aleksy i o. Wincenty łaciny. Po 10. klasie wraz z kolegą pojechaliśmy do Lublina i wstąpiliśmy do seminarium, choć nie miałem jeszcze matury. Na komisji wojskowej namawiano mnie, abym zrezygnował z seminarium, obiecano pomoc w dostaniu się na uczelnię. Nie chciałem jednak, zrobiłem państwową maturę i rozpocząłem naukę w seminarium. Kiedy już zdałem ostatni egzamin, rozchorowałem się, wystąpił krwotok, zabrali mnie do szpitala i stwierdzili anemię. Zdecydowano, że muszę przerwać naukę, choć już byłem po obłóczynach, wówczas były one na pierwszym roku. Posłano mnie na rok na parafię w Kobylanach. W międzyczasie starałem się o przyjęcie do seminarium w Przemyślu, jednak tam też nie przyjęto mnie ze względu na zdrowie. Tak samo w Sandomierzu i Krakowie. Pojechałem więc do Wrocławia. Tamtejszy rektor też nie chciał mnie przyjąć, mówił, że może dojdę do IV roku, że szkoda zaczynać … W tym czasie w tamtejszym seminarium zmienił się rektor i on przyjął mnie na II rok. Po 6 latach skończyłem je i potem już tak nie chorowałem. Zostałem skierowany do Bystrzycy Kłodzkiej, potem był Lądek Zdrój, potem Kamienna Góra. Tam podjąłem decyzję o podjęciu studiów. Zrobiłem magisterium z prawa na Uniwersytecie Warszawskim. - A Mszę prymicyjną gdzie ksiądz miał? - Tutaj, u kapucynów, razem z bp. Padewskim, wówczas diakonem. On bardzo pięknie śpiewał. - To z braćmi kapucynami miał ksiądz kontakt od bardzo dawna? - Nawet byłbym może i wstąpił tu do postulatu, ale 8 Numer 85 nie chciałem jeszcze bardziej narazić się rodzinie, nie podobała się im moja decyzja o pójściu do seminarium to tym bardziej, że do zakonu idę. - Wiele lat księdza służby kapłańskiej przypadała na czasy komuny, było ciężko? - Już w czasie, kiedy byłem w Lądku, przychodzili z UB, zarzucając mi wrogość i złośliwość wobec partii. Miałem proces, w wyniku którego zażądano od bp. Pluty, aby usunął mnie z parafii, ponieważ działam na szkodę państwa. Chciałem wrócić do Wrocławia, ale kiedy powstała diecezja Zielonogórsko- Gorzowska i objął ją bp Michalik, pozostałem tam, ponieważ bardzo podobał mi się sposób, w jaki nowy ordynariusz zarządzał diecezją. Pamietam bardzo ciekawe konferencje, których z wielką ochotą słuchałem. Pracowałem tam przez wiele lat. Oprócz wymienionych miejscowości pracowałem też w Jaroszowie, Krzeptowie, w dwóch parafiach w Żarach, w Zielonej Górze, w Cigacicach i Żarach – Kunicach. W 46. roku mojego kapłaństwa zachorowałem na kamienie. W szpitalu leczono mnie, ale ostatecznie powiedziano rodzinie, że już żywy stamtąd nie wyjdę. Kiedy odwiedzili mnie na plebanii, byli zaskoczeni, że nie leżę, że chodzę. Wówczas, w roku 2007, podjąłem decyzję o powrocie w rodzinne strony. - A jak się ksiądz odnajduje we współczesnej wspólnocie Kościoła, kiedy też niestety jest on wciąż krytykowany czy wręcz atakowany? - No tak, dziś chcą wprowadzać związki partnerskie, że dopiero w późniejszym okresie decyduje się o płci to przecież wprowadza się rzeczy nienormalne. - Od kiedy jest ksiądz kanonikiem ? - Na 40-lecie kapłaństwa zostałem w ten sposób uhonorowany. - Jak wynika ze słów księdza, trudnym, doświadczeniem w posłudze były choroby a co jeszcze? - Ja w ogóle miałem trudne parafie. Moja pierwsza parafia liczyła 2.5 tysiąca ludzi. Była zaniedbana, nie wiadomo było, z kim tam pracować. Rozpłakałem się, kiedy ją obejrzałem. Jakoś jednak z pomocą Bożą to ogarnąłem. Pamiętam, że 57 ślubów udzieliłem parom, które żyły bez sakramentu małżeństwa. Po trzech latach ludzie zaczęli chodzić do kościoła, a nawet prosili biskupa, żebym tam został, ale bp Michalik chciał żebym wybudował kościół. I tak się stało, w Żarach Kościół wybudowałem kościół pw. Miłosierdzia Bożego. - A co, zdaniem księdza, jest najpiękniejsze w byciu kapłanem? - Na pewno głoszenie Słowa Bożego i kontakt z ludźmi. To bardzo ważne, bo kiedy ksiądz się otworzy na ludzi, a ludzie widzą, że jest uczciwy, to zdobędzie sobie parafian. - A czy taki doświadczony, „złoty” ksiądz, może się czegoś nauczyć od młodych kapłanów? - Z pewnością, zawsze można się czegoś nauczyć, można też weryfikować swoje nawyki… - Ksiądz pochodzi z tych stron? - Tak, z Jastkowic. Tam mieszkała moja rodzina – rodzice i ośmioro rodzeństwa. Ale mam już tylko jednego brata. - Teraz ksiądz mieszka w Stalowej Woli. Sam. To może szkoda, że nie zdecydował się ksiądz na ten postulat u kapucynów. - Teraz i ja to widzę, jak dobrze żyć we wspólnocie, że tu nawet starszy jest użyteczny, może i kazanie powiedzieć, i spowiadać … - …no to trzeba iść do postulatu, jeszcze nie jest ksiądz taki stary, może przyjmą ? (śmiech) Na koniec jeszcze raz gratuluję złotego jubileuszu i życzę księdzu wielu łask od Boga i z Jego pomocą kolejnych jubileuszów! - Bardzo dziękuję! Rozmawiała Grażyna Lewandowska Na szlaku 9 Święci Św. Józef z Kupertynu Św. Józef z Kupertynu urodził się we Włoszech w pobliżu Brindisi w 1603 r. Pochodził z prostej, głęboko wierzącej rodziny. W siódmym roku życia doznał cudownego uzdrowienia, które przypisano Matce Bożej. Od dzieciństwa odznaczał się niezwykłą pobożnością. Już w szkole podstawowej miał zachwyty i widzenia. Z tego powodu był przedmiotem kpin i żartów. Swoje powołanie życiowe pragnął zrealizować w zakonie franciszkańskim. Przyjęli go, mimo trudności, franciszkanie konwentualni na brata zakonnego w Gratelli w 1625 r. Potem jednak dzięki rzadkim przymiotom duchowym pozwolono mu odbyć studia, które, mimo dużych trudności, ukończył i otrzymał święcenia kapłańskie. Po święceniach oddał się całkowicie pracy duszpasterskiej i naśladowaniu św. Franciszka z Asyżu. Dzięki jego pośrednictwu ludzie otrzymywali wiele łask. Najbardziej jednak kłopotliwe dla niego były lewitacje (unoszenie się w powietrzu), które potwierdzało wielu naocznych świadków. Przychodziły do niego rzesze ludzi pobożnych i ciekawych. Jedni go uwielbiali i uważali za świętego, inni podejrzewali, że jest to sprawa nieczysta. Oddano go w ręce inkwizycji w Neapolu. Inkwizycja uznała go wprawdzie za całkowicie niewinnego, ale dla uspokojenia ludzi zażądała przeniesienia go do innego klasztoru. Odtąd przez ponad czternaście lat przebywał w klasztorze asyskim. Przechodził tam straszne próby i doświadczenia, oddawał się pokucie i umartwieniom, ale równocześnie cieszył się charyzmatami i doznawał wielu pociech duchowych. Wskutek nowej interwencji Kongregacji Świętego Oficjum musiał udać się na zesłanie do klasztorów kapucyńskich i dopiero po czterech latach wrócił do franciszkanów konwentualnych w Osimo, gdzie zmarł w 1663 r. Papież Benedykt XIV zaliczył go w poczet błogosławionych, a Klemens XIII do grona świętych. Św. Józef z Kupertynu wybrał styl życia 10 Numer 85 franciszkanów konwentualnych i znalazł w nich drogę do wiernego naśladowania św. Franciszka. W tym czasie klimat w klasztorach franciszkanów konwentualnych sprzyjał rozwojowi wzniosłych cnót zakonnych. Św. Józef z Kupertynu nie miał wielkich zdolności intelektualnych, ale odznaczał się niezwykłą gorliwością zakonną i przeszedł przez świat jakby w ekstazie, zachwyceniu, zatopiony w Bogu i obdarzony przez Niego wieloma łaskami. Na jego życiu, podobnie jak na życiu niejednego człowieka żyjącego dzisiaj, sprawdzają się słowa św. Pawła: „Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne…i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić…(1 Kor 1, 26-28). Postać św. Józefa z Kupertynu uświadamia nam wyraźną prawdę o darmowości łaski powołania, tak powołania kapłańskiego, zakonnego, jak i ogólnego powołania chrześcijańskiego. Bóg wybiera, kogo chce. Spośród siedmiu synów Jessego wybrał na króla, ku ogólnemu zakłopotaniu i zdziwieniu, małego i rudego pasterza Dawida. Na apostołów wybrał prostych rybaków, porywczych jak Piotr, chciwych jak Judasz. Powołanie chrześcijańskie jest wezwaniem do zażyłości z Bogiem i na to powołanie wszyscy możemy odpowiedzieć i dochować mu wierności. Bóg wybiera to, co małe i nic nie warte. Znamy to z doświadczenia alumnów seminariów duchownych, którzy z wielkim trudem kończą studia seminaryjne i otrzymują święcenia kapłańskie. A potem, mimo niewielkiej wiedzy, ku ogólnemu zdziwieniu znających ich, pociągają do Boga wielu ludzi, bo Bóg dał im inne charyzmaty, bardziej skuteczne niż wiedza. Zachariasz Nycz OFMCap. Kościół Podróże afrykańskie 8 Węże i wężyki Podczas tegorocznego urlopu odwiedził naszą wspólnotę zakonną br. Zenek Kapka, misjonarz z Republiki Środkowej Afryki, z którym pracowałem w Ndim. Jak to bywa przy takiej okazji, zebrało nas na wspominki o starych, dobrych czasach misyjnych. Weszliśmy na temat niebezpieczeństw, jakie kryje w sobie natura afrykańska. Obydwaj byliśmy zgodni, że spośród zwierząt i gadów najniebezpieczniejsze są węże. Jest takie powiedzenie w Środkowej Afryce, że nie wolno nikogo straszyć suchym patykiem rzuconym na ziemię. Jest to wielkie faux pas popełnione przeciw drugiemu. Ma to odniesienie oczywiście do straszenia kogoś wężem. Tego absolutnie w Afryce nie wolno robić. Można zrozumieć wagę takiego zachowania wówczas, gdy wie się, jak często ludzie Afryki umierają lub cierpią z powodu ukąszenia przez węże. Wyobraźcie sobie, jak wielkim nietaktem byłoby straszyć Afrykańczyka drewnianym lub gumowym wężem, których nie brakuje na stoiskach z zabawkami w Polsce. Ich strach i przerażenie widokiem węża miałem okazję zaobserwować wielokrotnie. Często w takich momentach zachowywali się irracjonalnie, tak jakby znajdowali się w transie. Przytoczę tutaj jedno zdarzenie. Pewnej nocy w Postulacie obudził mnie hałas. Postulanci walczyli z wężem, który znajdował się przy fundamencie ich budynku. Pod ręką mieli kawałki cegły i kamienie. Rzucali w niego z impetem, wcale nie zważając na rurkę plastikową instalacji elektrycznej, która w tym miejscu była umieszczona. Starałem się ich powstrzymać, tłumacząc, że zniszczą kabel elektryczny i nie będą mieli w budynku światła. Na niewiele moje tłumaczenie się zdało. Najważniejsze dla nich w tym momencie było zabicie węża za wszelką cenę. Nie zapomnę też reakcji ludzi podczas projekcji filmu „Jezus”. Scena kuszenia Jezusa na pustyni przez szatana w postaci węża zawsze wywoływała tę samą reakcję. Wielkie przerażenie w dużych oczach afrykańskich połączone z rozchodzącym się sykiem po całej sali. Dosyć często spotykałem węże na drodze. „Przebiegały” lub w niektórych przypadkach nawet „przelatywały” drogę. Absolutnie nie można powiedzieć, że przepełzały, tak jak to robią kameleony. Ich prędkość czasami była niesamowita i wprowadzała mnie w zadziwienie. Szybkość przemieszczania zależała od gatunku węża, sytuacji i przede wszystkim od podłoża. Dla szybkiego przemieszczania się węża dobrym podłożem jest piasek. Ma wtedy od czego się odbić. Nie zapomnę sytuacji w buszu „jak na piaszczystej drodze przed samochodem przeleciał mi wąż z zawrotną prędkością. Ja miałem wtedy na liczniku 80 km/godz., a on przypuszczam, że połowę z tego. Takiego wężowego sprintu ani wcześniej, ani później nigdy nie widziałem. Natomiast na powierzchni gładkiej, typu beton, płytki, wąż ślizga się powoli, tak jak my w normalnych butach po lodzie. Bywało nieraz, że najechałem na węża kołami samochodu. Niekiedy to był przypadek, innym razem specjalnie przyspieszałem, aby na niego zapolować. Na twardym podłożu, asfaltowym lub laterytowym bywało, że wąż strzelił jak mała dętka rowerowa. Na piasku niewiele krzywdy można mu było zrobić. Tylko się trochę poskręcał i uciekał w busz, co można było zaobserwować w lusterku wstecznym. Kiedy jednak wąż zostawał jeszcze na drodze, szybko na wstecznym biegu przejeżdżało mu się po plecach. Jak to nie dało efektu, robiło się manewr do przodu i znowu do tyłu. I tak czasami kilka razy. Czasami udało się w ten sposób „zajeździć gada na śmierć”, a czasami był tak twardy, że pomimo ciężaru samochodu zwiewał w krzaki. Kiedy węża nie było już na drodze, nikt nie miał odwagi wysiąść z samochodu i sprawdzić, co się z nim stało. Raczej obserwowaliśmy sytuację przez okna. Najczęściej węże trzymają się z dala od człowieka w buszu. Jednak zdarza się, że zapędzą się za jedzeniem na teren zamieszkały przez człowieka. Na misjach byliśmy zawsze przygotowani na ich niespodziewane wizyty. W każdym rogu werandy otaczającej dom stały drewniane kije i czasami w kącie pokoju. Ja miałem taki fajny, półtorametrowy kij, jak to się mówi: „taki do ręki”, „odziedziczony” po Rene, francuskim misjonarzu. Nie wiem, ile ofiar straciło życie z rąk Rene, a raczej z powodu tego kija? Z mojej ręki (czyt. kija) padło kilkanaście jak nie kilkadziesiąt węży i chyba dwa psy zarażone wścieklizną. Miałem zamiar zabrać ten kij do Polski jako jedną z najciekawszych pamiątek Afryki. Niestety tym razem do transportu samolotowego okazał się zbyt „nieporęczny”. W nocy o wizycie węży na naszym podwórku informowały nas psy. Szczekały wtedy ze szczególną zajadłością. Trzeba było wtedy wstać, wziąć latarkę do jednej ręki, a kij do drugiej i pójść zobaczyć, co się dzieje. Niekiedy spuchnięte oczy psa zdradzały nocne spotkanie z wężem plującym. Ten gatunek węża pluje jadem w oczy, a później stara się połknąć ofiarę. Taka opuchlizna oczu u psa trwała do czterech dni. Najczęściej węże kąsają w okresie letnim, kiedy Afrykańczycy przebywają całymi dniami na swoich polach. Idąc w klapkach lub na bosaka wąską ścieżką porośniętą trawami, łatwo jest nadepnąć na węża. Także przy pieleniu poletek z chwastów łatwo natrafić na węża. Tak właśnie było w przypadku jednego rolnika z Zole. Wracaliśmy tego popołudnia z Bocaranga do siebie. Przejeżdżając przez Zole, zauważyliśmy dużą grupę ludzi przy drodze. Widząc Na szlaku 11 Kościół nasz samochód, zaczęli intensywnie machać. Pośród zgromadzonego tłumu leżał półprzytomny mężczyzna na macie, a obok niego zabita żmija w misce. Z punktu medycznego wskazane jest dostarczyć do szpitala wraz z pacjentem węża lub żmiję, która go ukąsiła. To ułatwia lekarzowi dobranie odpowiedniej surowicy. Załadowaliśmy na pakę chorego, którego dłoń była tak spuchnięta, że przypominała rękę boksera w rękawicy. Zawieźliśmy go do naszego ośrodka, w którym otrzymał pomoc medyczną. Po kilku dniach mógł już wrócić do wioski. Nie wszyscy mają takie szczęście jak ten człowiek. Bywa, że pomoc przychodzi za późno, bo nie ma czym przetransportować chorego do szpitala albo w danym ośrodku nie ma surowicy. Spotkań z wężami było wiele. Niektóre jednak były szcze-gólne, dlatego też zapadły mi bardziej w pamięci. Opiszę tutaj niektóre z nich. Pewnej nocy w Gore zostałem wyrwany ze snu głośnym ujadaniem psów. Od razu wiedziałem, że to wąż albo jakieś inne zwierzę. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, postulanci już byli na miejscu. Z dziury obok fundamentu kuchni wystawał ogon węża. Chciałem wziąć go ręką za ogon i wyciągnąć, lecz postulanci mnie powstrzymali, mówiąc, że to zbyt niebezpieczne. Założyliśmy więc sznur na jego ogon i wyciągnęliśmy z dziury. W pysku miał jeszcze żywą żabę, którą wypluł, kiedy kijem dostał w łeb. Można powiedzieć, że ta żaba kosztowała go życie, gdyż wypłoszony przez psa chciał się ukryć w dziurze i na jego nieszczęście w niej się zaklinował. Węże można spotkać wszędzie, nawet w kaplicy czy kościele. Pewnego wczesnego poranka w kaplicy nowicjackiej odmawialiśmy jutrznię, a po niej był czas na medytację. Najczęściej na ten czas ściągałem okulary i kładłem na ławce. Po pewnym czasie powiodłem wzrokiem po posadzce. Coś na niej leżało. Bez okularów nie mogłem rozpoznać. Myślałem, że to jakaś chusteczka. Wstałem, by się przekonać, co to jest naprawdę. Zbliżyłem twarz na jakieś 70 centymetrów od tego czegoś, gdyż okulary pozostały na ławce. Ku mojemu zdziwieniu był to mały wężyk zwinięty w kłębek, sprawiający wrażenie śpiącego. Pod ręką była tylko miotła w zakrystii, której użyłem…, bynajmniej nie do zamiatania. Jaki morał z tej sytuacji może płynąć: lepiej nie śpij w kaplicy, bo nie wiadomo, co cię tam może spotkać. Jeszcze inna przygoda przytrafiła mi się w Ndim. Poszedłem do magazynu, gdzie były różne rzeczy metalowe. Można powiedzieć: taka rupieciarnia. Szukałem wtedy jakiejś pokrywy. Podniosłem coś takiego ze zdemontowanej pralki, a tam leżał sobie na legowisku duży wąż. 12 Numer 85 Przestraszyłem się tym niespodziewanym spotkaniem, podobnie jak i on. Kto bardziej, trudno powiedzieć. Przez ułamek sekundy popatrzyliśmy sobie zdziwieni w oczy. Rzuciłem tę pokrywę, a on uciekł za długie blachy oparte o ścianę. Waliłem mocno w te blachy, lecz bez rezultatu. Odchyliłem je powoli, aby zobaczyć, gdzie on jest. Leżał na podłodze, długi gdzieś na dwa metry i dosyć gruby. Wezwałem na pomoc z warsztatu misyjnego mechanika i jego pomocnika. Kiedy zobaczyli rozmiary węża, tylko syknęli z przejęcia. Jeden od razu pobiegł po benzynę. Odchyliliśmy blachy, a on chlusnął z litr benzyny na skórę węża. Wąż ma tak delikatną skórę, że benzyna pali go jak spirytus wylany na rozciętą ranę. Po takiej „kąpieli” najczęściej zdycha. Od razu zaczął się przemieszczać. Próbował uciec przez drzwi magazynu na zewnątrz do jeziora. Waliłem po nim listwami drewnianymi. Nic sobie jednak z tego nie robił, tylko listwy się łamały na jego grzbiecie i na betonie. Na szczęście znalazłem kawałek solidnego kątownika i wtedy udało się go przepołowić. Mechanik odciął mu głowę maczetą i było już po strachu. Tryumfalnie zanieśli gada do kuchni, aby kucharka przygotowała im jedzenie. Nie wiem, jak on smakował, bo zapomnieli o mnie przy podziale. Kiedy Maria, nasza kucharka, dowiedziała się o tym, chciała się podzielić ze mną kawałkiem, który przechowywała dla swoich dzieci. Podziękowałem jej za troskę, lecz nie miałem sumienia zabierać głodnym dzieciom tak smakowitego obiadu. W spotkaniu z człowiekiem lub innym niebezpieczeństwem węże przyjmują najczęściej trzy postawy w zależności od sytuacji. Kiedy wąż jest daleko, najczęściej próbuje uciec. Jeśli jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie np. nadepnięty, wtedy atakuje. Jest jeszcze trzecia możliwość mało znana powszechnej opinii. Jeśli nie ma możliwości uciec i jest zbyt mały, żeby zaatakować, wąż udaje wtedy zdechłego. Kiedy chodziłem po górkach w okolicy Mbaibokoum, napotkałem takiego węża leżącego na skale. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zdechłego, leżący brzuchem do góry. Nie dałem temu wiary i poruszałem go kijem. Pomimo udawania dawał oznaki życia. Aby mieć stuprocentową pewność, że jest martwy, zmiażdżyłem mu głowę. W tym przypadku udawanie na nic mu się nie zdało. To prawda, że węże są niebezpieczne i trzeba zachować szczególną ostrożność w miejscach, gdzie mogą występować. Trzeba jednak zaznaczyć, że są bardzo pożyteczne dla całego ekosystemu danego środowiska. Zjadają wiele gryzoni, które są wielkimi szkodnikami dla upraw. Polują często na myszy i szczury, które są plagą i zjadają płody rolne magazynowane w afrykańskich chatach. Z punktu zachowania równowagi fauny są jak najbardziej użyteczne, szkoda tylko, że tak niebezpieczne i wywołujące paniczny strach wśród mieszkańców Czarnego Lądu. Jerzy Steliga OFMCap. Wspólnoty "Cierpienie Niewinnych" 23 czerwca 2013 r. przed Bramą Śmierci obozu hitlerowskiego w Oświęcimiu, w hołdzie wszystkim ofiarom Holocaustu i niewinnym ofiarom z całego świata odbyła się polska premiera symfonii „Cierpienie Niewinnych” autorstwa Kiko Argüello, założyciela Drogi Neokatechumenalnej. Miałam szczęście uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu zorganizowanym przez wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Wzięło w nim udział 12 tysięcy osób z Polski i zagranicy, w tym ponad 50 biskupów oraz 35 rabinów i katechistów Drogi Neokatechumenalnej z całego świata. Celebracji symfoniczno - katechetycznej przewodniczył ks. kard. Stanisław Dziwisz, metropolita krakowski. Wśród zebranych byli bracia ze wspólnot z całego świata. Oprócz braci z Europy widzieliśmy nawet wspólnoty z Meksyku. Impreza była doskonale zorganizowana, pomimo tak olbrzymiej ilości ludzi i strasznego upału. Jednak nie to jest najważniejsze, chociaż ważne i mające ogromny wpływ na to, jak przeżywaliśmy to wydarzenie w kontekście duchowym. A nastrój był rzeczywiście podoniosły i niezwykły. Na krótko przed rozpoczęciem zaczął padać deszcz, który przyniósł orzeźwienie i za chwilę temperatura spadła, uciążliwy upał zastąpiła cudowna pogoda. Zrobiło się bardzo przyjemnie. Czuliśmy, że Ojciec nad nami czuwa… Autor symfonii, Kiko, opowiadał zebranym o dziele, które za chwilę miało być wykonane, mówił o cierpieniu niewinnych, tych którzy w tym samym miejscu kilkadziesiąt lat wcześniej doznali cierpienia i upokorzenia. Ta kolejka nagich kobiet i dzieci do komory gazowej i ten głęboki ból jednego ze strażników, który w sercu słyszał „głos: Stań i ty w tym szeregu i idź z nimi na śmierć; i nie wiedział, skąd mu to przyszło… Mówią, że po okropnościach Auschwitz nie można już wierzyć w Boga. Nie! To nieprawda, Bóg stał się człowiekiem, aby wziąć na siebie cierpienie wszystkich niewinnych. On jest całkowicie niewinny, „baranek na rzeź prowadzony, nie otworzył swych ust”, On jest tym, który niesie na sobie grzechy wszystkich. W swoim utworze Kiko przedstawił Dziewicę Maryję, poddaną w swym własnym ciele i w ciele swojego Syna zgorszeniu cierpieniem niewinnych. „Ach, co za ból!” brzmi śpiew, podczas gdy miecz przenika Jej duszę. Maryjo, Maryjo! Matko Boża! Święta Theotokos. Odwagi! Ty jesteś Matką tego Boga, który stał się grzechem za nas i wydaje się na ofiarę dla zbawienia wszystkich. Matko Boża i Matko nasza – modlił się przed koncertem Kiko Argüello. Wysłuchanie symfonii „Cierpienie niewinnych” w tak niezwykłym miejscu, w miejscu, gdzie ziemia nasiąknęła krwią i łzami niewinnych, wzbudzało niezapomniane emocje. Wzruszał każdy dźwięk… Dodatkowo na niebie utworzyła się niezwykła sceneria, jeszcze bardziej intensyfikująca odczucia. Najpierw ciemna chmura jakby złowroga zatrzymała się nad nami, a wkrótce postrzępionymi smugami, jakby mackami, osunęła się, rozdarła. Przez szpary w chmurach złote smugi słońca skierowały się na bramę obozu, jak czuły dotyk niebios… Ostatnim aktem symfonii jest śpiew pieśni Shema Israel, w który to śpiew na koniec włączają się widzowie. To niezwykłe! Znamy i śpiewamy tę pieśń w liturgiach wspólnotowych wiele razy, a jednak tam, w miejscu, gdzie śpiewali ją prowadzeni na śmierć niewinni ludzie, matki tracące swoje dzieci, ojcowie bezradni wobec tragedii swojej rodziny, brzmi ona inaczej, niesamowicie, przejmująco. A gdy na zakończenie koncertu kantor z Jerozolimy zaśpiewał po hebrajsku modlitwę za dusze zamordowanych, cierpiących niewinnie z powodu grzechów innych, czuliśmy niezwykłość wydarzenia, w którym dane nam było wziąć udział. Grażyna Lewandowska Na szlaku 13 Wspólnoty Odnowa w Bieszczadach 30 maja 2013 w Rzeszowie w parku Sybiraków odbył się koncert „Jednego serca, jednego Ducha”. Występowali światowej sławy wykonawcy, a muzyczna radość grania i śpiewania zarażała swą pozytywną energią zgromadzoną tam publiczność. W trakcie koncertu bardzo podniosłym momentem były świadectwa osób, które w swoim życiu w sposób szczególny doświadczyły Boga. Wydarzenia, które miały miejsce w ich życiu, były niejednokrotnie bardzo trudne, wydawałoby się – bez wyjścia. W takich momentach niemoc i strach ogarniające człowieka sprawiały, iż jedyną ucieczką, ostatecznym wyjściem była gorliwa modlitwa. Zawierzenie – całkowite zaufanie Bogu, sprawiało, że człowiek otrzymywał niewiarygodną siłę. Wyjątkowy nastrój i jeszcze większa jedność wśród ludzi zapanowały przy zapalaniu świeczek. Widok przypominał ogromne skupisko świetlików, od których bije niesamowity blask – blask dobroci. Zaraz po koncercie wyruszyliśmy w kierunku naszego celu – Wetliny w Bieszczadach. Droga była ciężka. W strugach ulewnego deszczu, w kompletnych ciemnościach i po krętych, dziurawych drogach dotarliśmy na miejsce pełni obaw o pogodę. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Wspólna poranna modlitwa na Mszy św. z cichą intencją o uśmiech słońca przyniosła upragniony skutek. Mieliśmy przepiękną pogodę (mimo deszczu drugiego dnia z trzech, który w naszej opinii miał przypomnieć, że za otrzymane dary należy dziękować). Jeśli chodzi o górskie eskapady to były idealnie dopasowane do indywidualnych potrzeb. Prawie 30-os. grupa dzieliła się na mniejsze, które wyruszały na krótkie spacerowe trasy oraz na takie, po których nieobce jest uczucie szczęścia z tak pięknego zmęczenia (kto wie, o czym mówię, zrozumie). W tym miejscu chcielibyśmy wspomnieć o postaci, która mimo swojego podeszłego wieku, zawstydzała nas młodych swoją wytrwałością i zaciętością w zdobywaniu górskich szczytów. Mowa o p. Januszu, który okazał się górską kozicą, choć sam twierdzi, że po górach nie chodził. Szacunek i podziw. Jeśli natomiast chodzi o szczyty, które zdobyliśmy, to było ich kilka (zależnie oczywiście od preferowanej trasy). Nazw wymieniać nie będziemy z racji tego, że nie przykładamy wagi do „odhaczania” kolejnych zdobyczy. Dla nas piękno chodzenia po górach polega na obcowaniu z pięknem stworzenia boskiego. Nieskazitelne powietrze, zapierające dech w piersiach widoki oraz towarzystwo megapozytywnych ludzi jest kwintesencją takich wypadów. Już nie możemy doczekać się jesiennego wyjazdu… A&M 14 Numer 85 PIERWSZE STALOWOWOLSKIE FORUM CHARYZMATYCZNE Relacje uczestników „na gorąco” Dorota: Duch święty daje życie. Tak jak dał Kościołowi, Jezusowi, stworzył człowieka, tak dał życie mnie, nową jakość tego życia. Jest to możliwe, kiedy zaufa się Panu bez reszty, do końca. Wejdzie w relację i pozwoli Mu działać. Życie z Bogiem jest największym szczęściem. Paweł: Zadowolenie z technicznego dogrania posługi rzutnika z zespołem muzycznym jako owoc dobrej komunikacji. Z konferencji ks. Mika: nieważne to, co jest głoszone, ale to, co usłyszymy we wnętrzu. Z ks. Chylińskiego: bezpośredniość, bezkompromisowość głoszenia, nazywanie rzeczy po imieniu. Nie podobały mi się jedynie „wycieczki” polityczne. Anna: Pogodne, radosne głoszenie ks. Mika o Duchu Św. Widzialne działanie Ducha Św. przez formę, gesty, ciepło, przepełnienie radością ducha. Bardzo wyraziste świadectwo działania Bożego! Z ks. Chylińskiego: sposób głoszenia znany mi wcześniej. Modlitwa uwolnienia porządkująca wszystkie sfery w detalach wg 7grzechów głównych: 1. Głęboka modlitwa wyrzeczenia się. 2. Modlitwa egzorcyzmu kapłańskiego. 3. Zanurzenie we krwi Chrystusa. 4. Zaproszenie w te uwolnione miejsca Ducha Św., aby je zagospodarował. 5. Wyraźna więź kapłana z Duchem Bożym. Owocem modlitwy wielki dar pokoju serca. Wojtek: Prorockie słowo przed błogosławieństwem na eucharystii poruszyło we mnie tęsknotę za niebem. Radość bycia w obecności Bożej. Tak trwać trwać trwać! Wraca chęć do życia. Małgosia: Początkowe osłabienie i senność rozwiały się we mnie poprzez wciąż dochodzące nowe osoby z zewnątrz. Radość otwarcia wspólnoty dla nowych osób. Powiew świeżości Ducha Św. Wspólnoty Owocem modlitwy uwolnienia : wielka radość. Będąc w Niemczech na podobnym forum, doświadczyłam mocy modlitwy pomimo niechęci historycznej. Bariery pękają, znikają, łączy jedność w drodze do nieba dzięki otwartości na działanie Ducha. Powszednieją nasze aktywności a po wspólnotowym przemodleniu odczuwam ponowne nadanie godności dziecka Bożego (jak u syna marnotrawnego). Magda: Bogu oddać czas w zaufaniu. Bogdan: Najlepsze spotkanie charyzmatyczne od lat. Małgorzata: Sobotni dzień zaczął się niesamowicie, bo spowiedzią świętą, ponieważ nie wyobrażałam sobie tego dnia bez Komunii świętej i bez bycia w komunii z Jezusem Chrystusem. Śpiewając, modliłam się i wielbiłam Boga z drżeniem serca, a Duch Święty otwierał moje serce na przyjmowanie słów głoszących konferencje siostry zakonnej, księdza Mariusza i księdza Romana. Wielkim spokojem napełniły mnie słowa księdza Mariusza, że trzeba dać czas Panu Bogu, aby działał w naszym życiu. Chyba chciałam dużo i od razu, a teraz spokój i pokora oraz ogromna dziecięca ufność gości w moim sercu, bo wiem, że jestem w dobrych rękach naszego Pana .Najbardziej jednak przeżyłam Eucharystię ! To, w jaki sposób ksiądz Roman ją poprowadził, sprawiło ,że czułam autentyczną obecność Pana Jezusa i czułam, jakbyśmy wszyscy byli w Wieczerniku razem z Nim. Czułam się uczniem Jezusa, Jego miłość i miłość do moich sióstr i braci zgromadzonych tam ze mną. To była wspólnota miłości i jedności w Panu Jezusie. Łzy wzruszenia napływały do oczu. Dopełnieniem mojej radości była modlitwa uwolnienia i wyrzeczenia się grzechów głównych, którą prowadził ksiądz Roman. Byłam bardzo zmęczona fizycznie, ze względu na mój stan zdrowia, ale szczęśliwa bez miary .Mam takie odczucie i nadzieję, że wszyscy tam zgromadzeni na tym pierwszym forum również tak jak ja dotykali nieba! Teraz proszę Cię, Panie, niech te wszystkie przeżycia, poruszenia serca trwają nadal we mnie i przynoszą owoce, a następne Forum Charyzmatyczne zgromadzi tłumy ludzi spragnionych Ciebie. Ewa: Na forum charyzmatyczne przyszliśmy z mężem zwabieni nazwiskiem o. Romana Chylińskiego – uczestniczyliśmy wcześniej w rekolekcjach prowadzonych przez tego kapłana. Gdy weszliśmy do sali Jana Pawła, była już prawie pełna. Ludzie w bardzo różnym wieku zrezygnowali z pięknej pogody, aby razem modlić się, śpiewać, posłuchać prowadzących, może poczuć wspólnotę, siłę którą daje modlitwa i bycie razem. Prowadzący konferencję byli świetnie przygotowani do swoich wystąpień, otwarci na dialog. Podczas wypowiedzi ks. Chylińskiego co jakiś czas rozlegał się śmiech. Kapłan ten ma świetny kontakt z ludźmi, mówi wprost. Szczególnie zapamiętałam słowa dotyczące przemiany człowieka. Ukazane to było dla ułatwienia na tablicy w formie schematu. Celne były również uwagi dotyczące małżeństwa. Konferencje przeplatane były radosnym śpiewem zgromadzonych, którym ze sceny przygrywał zespół. Dużo dała mi praca w grupach, gdzie każdy mógł powiedzieć na temat swoich doświadczeń związanych z działaniem Ducha Świętego w życiu osobistym. Ogromne wrażenie robiła też modlitwa zgromadzonych w językach czyli glosolalia – najwyższa forma uwielbienia. Będąc na forum, doznałam uczucia sympatii ze strony innych ludzi. Wszyscy byli życzliwi, uśmiechnięci, rozmodleni. Czułam, że powinnam tam być razem z nimi. Jeśli będzie kolejne takie spotkanie to z pewnością tam wrócę. s. Olena Kinchyk Na szlaku 15 Kilka słów prawdy o narkotykach Wolność czy niewola? W ostatnich czasie ponownie pojawiły się w mediach naciski na legalizację niektórych rodzajów narkotyków. Pomimo powszechnie znanych następstw używania tych środków próbuje się wmówić, że każdy ma prawo decydować sam o swoim zdrowiu i życiu i nie można utrzymywać obowiązujących zakazów w nowoczesnym społeczeństwie. To przeświadczenie jednak wprowadza w błąd i sieje zamęt w umysłach młodych ludzi. Społeczeństwo żyje i rozwija się dzięki zasadzie solidarności, tzn. wszyscy wspólnie korzystają z jego dobrodziejstw i osiągnięć, ale również wspólnie zwalczają patologie oraz dzielą koszty i trudy chorób, kataklizmów i innych niekorzystnych okoliczności zaburzających jego rozwój. Aby przeciwdziałać im stanowione jest dotyczące wszystkich prawo, które ma także chronić przed tym, co początkowo wydaje się nie być złe, ale w rzeczywistości prowadzi do groźnych dla zdrowia i życia następstw, zarówno w skali indywidualnej, jak i ogólnospołecznej. Skutki narkomanii są powszechnie znane: - zdrowotne – koszty leczenia, niestety często nieskutecznego, ponosi całe społeczeństwo, a nie tylko osoba, która powołując się na swoją „wolność”, niszczy swoje zdrowie i wymaga specjalistycznej pomocy medycznej ratującej życie, - społeczne – zaniedbywanie obowiązków, absencja w pracy. Ludzie w pełni sił „wypadają” z rynku pracy, a powikłania nałogu uniemożliwiają im zarobkowanie – stają się klientami opieki społecznej, - prawne – przemożny głód narkotykowy uwalnia człowieka z hamulców moralnych i prawnych, czyn sprzeczny z prawem nie jest przeszkodą, by zdobyć upragniony „towar”, - rodzinne – początkowy egoizm i dążenie do zaspokojenia swoich nałogowych dążeń przechodzi w zaniedbanie obowiązków rodzinnych, obciążanie budżetu domowego wydatkami na zakup środków odurzających i na tuszowanie następstw wynikających z ich stosowania, rozpad więzów rodzinnych. Jako wspólnota ludzi wierzących, żyjących zgodnie z Ewangelią, musimy dodać jeszcze kolejne następstwa: - utrata modlitewnej i sakramentalnej więzi z Bogiem, - zanik miłości, zarówno rodzinnej, jak i miłości bliźniego (czyli grzechy przeciwko fundamentalnemu przykazaniu - miłości Boga i bliźniego), - pogrążanie się w kolejnych grzechach, zarówno poprzez złe uczynki, jak i zaniechanie świadczenia możliwego dobra aż po najpoważniejsze grzechy przeciwko zdrowiu i życiu, - upadek hierarchii wartości, życie pozbawione moralnych norm, podążanie tylko od chwilowej przyjemności po zażyciu narkotyku do kolejnej okazji, poprzez noc i udrękę głodu narkotykowego, kiedy nic i 16 Numer 85 nikt się nie liczy. Czy nie jest znamienne, że partia polityczna, która głosi hasła legalizacji pewnych środków odurzających za główny cel postawiła sobie walkę z Bogiem, Kościołem, wulgarnie atakując obrońców moralności, prawdziwej rodziny i nienaruszalności życia? Środki odurzające działają podstępnie, uzależniają bardzo szybko, znoszą poczucie rzeczywistości. Analogicznie ma się sprawa z alkoholizmem, na który jednak „pracuje się” latami i hektolitrami wypitego alkoholu: znamy zapewne w swoim otoczeniu alkoholików, którzy twierdzą, że nie są wcale uzależnieni, że piją tylko dla przyjemności, choć zarówno według tradycyjnych, społecznych kryteriów, jak i medycznych, opracowanych przez Światową Organizację Zdrowia, zaliczają się od dawna do grona osób uzależnionych. Narkotyki czynią to samo, a potrzeba do uzyskania efektu bardzo niewiele, zarówno czasu, jak i ilości. A wtedy walka z nimi jest bardzo trudna. Dlatego też nazywanie działań przeciwko narkomanii i jej skutkom ograniczeniem wolności człowieka do czynienia tego, co mu się podoba, jest obłudnym działaniem, ukierunkowanym na zdobycie poklasku (i głosów wyborczych) wśród tych, co jeszcze nie potrafią rozeznać odległych skutków błędów popełnionych w młodości, zanim jeszcze posiądzie się mądrość życiową. Musimy za wszelką cenę przeciwdziałać takim praktykom, bierność w tym przypadku jest w istocie cichym przyzwoleniem na nie. Przede wszystkim jednak trzeba „wroga” poznać, nie ustrzeżemy się przed nim, nie znając go. Co koniecznie powinniśmy wiedzieć o narkomani? Jakie narkotyki są najczęściej stosowane przez młodzież? Najczęściej używane przez młodzież i najbardziej dostępne w Stalowej Woli narkotyki należą do różnych grup. Są to: marihuana, amfetamina, extazy, grzybki halucynogenne, kleje i rozpuszczalniki oraz dostępna w wielu syropach i tabletkach stosowanych do leczenia objawów przeziębienia efedryna. Dużo rzadziej młodzi ludzie sięgają po opiaty, np. heroinę czy morfinę. Nadal najpowszechniejszą substancją psychoaktywną i najłatwiej dostępną pozostaje alkohol. Czy używanie narkotyków powoduje szybkie uzależnienie się od nich i jakie mogą być zdrowotne konsekwencje ich używania? Uzależnienie jest chorobą, która może rozwinąć się wtedy, gdy określoną substancję używa się często i dość systematycznie. Nawet jednorazowe użycie danej substancji może doprowadzić do poważnych konsekwencji zdrowotnych. Każdy z nas ma zakodowaną genetycznie „urodę” centralnego układu nerwowego, to znaczy jego odporność lub brak odporności na szkodliwe działanie substancji psychoaktywnych. Dopóki nie stosujemy używek, mózg pracuje prawidłowo i nie występują objawy, które mogą świadczyć o tym, że mamy predyspozycje do choroby psychicznej. W mojej praktyce lekarskiej wielokrotnie spotkałam się z pacjentami, u których nagle wystąpiła poważna choroba psychiczna po zastosowaniu marihuany lub amfetaminy. Miałam kilku pacjentów, którzy wypalili swojego „pierwszego skręta” i potem przez rok wymagali intensywnego leczenia psychiatrycznego, łącznie z pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Najczęściej do rozwoju zaburzeń psychicznych dochodzi wtedy, gdy młody człowiek używa dość często narkotyków i/lub alkoholu. Oprócz inicjowania zachorowania na schizofrenię marihuana doprowadza do zespołów apatyczno-abulicznych (całkowita utrata zainteresowań, brak motywacji do jakiegokolwiek działania, brak sił życiowych). Młodzi ludzie przestają chodzić do szkoły, całymi godzinami siedzą w pokoju, wpatrują się ścianę albo ekran telewizora. Amfetamina ma działanie pobudzające, halucynogenne i ona również doprowadza do rozwoju psychoz schizofrenicznych, wychudzenia, długotrwałej bezsenności, zaburzeń depresyjnych. Kleje i rozpuszczalniki niemal dosłownie „rozpuszczają spożytkowało swoje kieszonkowe. Czasami wyczuwa się od dziecka dziwny zapach, ma obniżony lub nadmierny apetyt, jest nadmiernie senne albo nie może spać przez całą noc, odczuwa niezrozumiałe lęki. Te wszystkie objawy powinny zaniepokoić rodziców. Aby obiektywnie stwierdzić, czy dziecko używa narkotyków można wykonać prosty test, który z niewielkiej ilości moczu potrafi „wyczytać”, jaki narkotyk został użyty (poza efedryną, grzybkami halucynogennymi, klejami i dopalaczami). Testy takie kosztują około 20-30 zł i są do nabycia w aptekach. Czy napoje energetyzujące są szkodliwe? Napoje energetyzujące powstały z myślą o ludziach dorosłych. Ich działanie polega na szybkim usunięciu zmęczenia i poprawie koncentracji. Zawierają duże ilości kofeiny, tauryny, cukru oraz innych substancji chemicznych. Są przeciwwskazane dla dzieci oraz kobiet w ciąży. Jedna puszka napoju energetycznego może zawierać taką ilość kofeiny, jaka znajduje się w 6 filiżankach kawy. Najczęściej występujące działania niepożądane to: • Bóle głowy • Arytmia serca • Niepokój i stany lękowe, bezsenność • Nudności, biegunki, wymioty • Przedawkowanie może nawet doprowadzić do śmierci spowodowanej migotaniem komór serca Jako odległe skutki częstego używania napojów energetyzujących można wymienić: • Chorobę wieńcową serca • Nadciśnienie tętnicze • Cukrzycę • Próchnicę mózg”, który w większości jest zbudowany z tkanki tłuszczowej i powodują trwałe uszkodzenie centralnego układu nerwowego. Obniżają sprawność intelektualną, utrudniają koncentrację uwagi i uczenie się, mogą również wywoływać zaburzenia psychotyczne. Poza tym używanie alkoholu i narkotyków przez młodych ludzi nie pozwala im na prawidłowy rozwój osobowości, zawęża repertuar zachowań do tych samych stereotypowych, czyli powtarzalnych czynności (użyć substancję, odurzyć się, wyładować ruchowo, zasnąć). Niszczy kreatywność i wyobraźnię, zawęża środowisko społeczne, nie pozwala na adekwatną samoocenę (zazwyczaj jest ona zaniżona), a to w konsekwencji utrudnia funkcjonowanie społeczne w dorosłym życiu. Jak rozpoznać, że dzieci używają narkotyków? Po pierwsze widać to po zmienionym zachowaniu dziecka. Staje się zamknięte, ospałe lub nadmiernie pobudzone, unika kontaktu z rodzicami, czasami kradnie pieniądze lub nie potrafi wytłumaczyć, na co • Zaburzenia psychiczne • Problemy z pamięcią • Osteoporozę • Uzależnienie od kofeiny Napoje energetyzujące działają krótko i stosunkowo szybko nabywa się tolerancji na ich działanie Może to powodować, że łatwo jest przekroczyć dopuszczalną dawkę i doprowadzić do przedawkowania ze wszystkimi szkodliwymi tego konsekwencjami. Nic nie zastąpi snu, odpowiedniego wysiłku fizycznego oraz prawidłowej diety. Jak zwykle poprawianie sobie samopoczucia „na skróty” nie przynosi dobrych efektów. Storrada Grabińska-Ujda, specjalista psychiatra, specjalista psychoterapii uzależnień w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień od Alkoholu i Współuzależnienia w Stalowej Woli Na szlaku 17 Wspólnoty KURS MAŁŻEŃSKI W ODNOWIE 3. Rozwiązywanie konfliktów. ……?.....przed - małżeński? NIE! MAŁŻEŃSKI!! A cóż to takiego? NOWOŚĆ! Kolejna w kościele, na miarę czasów i potrzeb. Tak wiele małżeństw się rozpada. Tak łatwo i lekko łamie się dziś sakramentalną przysięgę… A my – trwający przy Bogu, wspólnie w kościele przy sakramentach usypiamy naszą czujność, bo przecież jest dobrze, to po co zmieniać? Uczyć się nowych zachowań i relacji?? Bo w miłości zawsze może być lepiej, więcej, inaczej. To tak jak w budowaniu relacji z Bogiem, tak i w relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza tym wybranym, poślubionym, z którym przeżyło się 10..40lat, z którym wychowało się dzieci, doczekało wnucząt, przeżyło wiele trudów i zakrętów życiowych. Wspólnocie nie było łatwo podjąć tę nowatorską propozycję, ale Bóg (i brat Robert) był mocniejszy 4. Moc przebaczenia. od naszych wątpliwości. I tak od 02.04. do 04.06.2013 r. w każdy wtorek dziesięć par małżeńskich spotykało się w klasztornej kawiarence PRZYSTAŃ na wieczornych randkach. Przy stoliczku, we dwoje, twarzą w twarz, w blasku świec , przy zapachu róż, przy dźwiękach delikatnej muzyki w tle, ugoszczeni ciastem, tartinkami, kawą, herbatą, ciepłą atmosferą. Zaproszeni przez dwie pary małżeńskie do wsłuchania się w konferencje ubogacone prezentacjami na ekranie, wspomagani broszurą – skryptem osobistym. Podejmowane tematy to: 1. Budowanie mocnych fundamentów. 2. Sztuka komunikacji. 18 Numer 85 5. Rodzice i teściowie. 6. Dobry seks . 7. Miłość w działaniu . Słuchanie konferencji przerywane było zachętą do ćwiczeń, do rozwiązywania zadań, odpowiadania na pytania zawarte w skryptach dotyczące nas osobiście i pokazanie do przejrzenia współmałżonkowi i przedyskutowania. Łatwo nie było…, bo jak się zmierzyć z własną wizją naszej relacji, gdy czyta się odpowiedź naszej „drugiej połowy” całkowicie odbiegającą od naszej? Czyż to nie cud ręką Bożą kształtowany, że mimo tak wielu różnic i nieznajomości siebie trwamy! Lubimy się! Ale jakość trwania można i należy poprawiać. Bóg chce, byśmy walczyli o więcej w dobrych zawodach. Jak mawiał mój spowiednik: warto poprawiać małżeństwo, bo to relacja na wieczność. Było! Skończyło się! Ten etap już za nami. Ale to ma być nowy początek. Próba przemiany naszych nawyków, sposobów reagowania na siebie i szukania, jak przekraczać własny egoizm, więcej dawać z siebie niż oczekiwać i brać. Spotkanie finałowe rozpoczęliśmy 04.06. Eucharystią, w trakcie której kursanci odnowili swoje przyrzeczenia małżeńskie. A potem w Przystani czekała na nas uroczysta kolacja ze szwedzkim stołem i muzyką na żywo duetu akordeon- saksofon. W atmosferze przyjęcia wysłuchaliśmy końcowej konferencji, podsumowującej przerobione treści oraz świadectw uczestników. Wśród nas były obecne kolejne pary, które chcieliśmy w ten sposób zachęcić do podjęcia przyszłej edycji kursu małżeńskiego – szczegółów szukać na plakatach ;). Dziękujemy Ci, Pani, za tych, którzy nie myślą wyłącznie o sobie – błogosław prowadzącym za trud i zaangażowanie w tak pięknym dziele dla dobra nas wszystkich. Elżbieta Romanów JAPOŃSKA MANGA Czy wiesz, co czyta i ogląda Twoje dziecko? Dlaczego dzieci są czasami tak agresywne? Kto wychowuje twoje dziecko? Co może niszczyć osobowość Twojego dziecka? 4. 5. 6. jest wiele brutalnych scen, przemoc i agresja, zarówno fizyczna, jak i słowna, dlatego komiksy, filmy i gry o mangowej treści stają się wzorcami negatywnych bohaterów, zachęcają nas do uczestnictwa w formach aktywności przeznaczonych dla osób dorosłych. Często zawierają: pornografie ukrytą i jawną, niemoralne związki: homoseksualne, lesbijskie, rodzinne trójkąty, a nawet pedofilie, zawiera się synkretyzm religijny1: • z religii chrześcijańskich wykorzystywane są symbole, cytaty z Pisma Św. oraz utwory religijne w zupełnie innym celu, często służy to ośmieszaniu wiary, • znajdziesz tam elementy kabały i religii orientalnych (buddyzm, hinduizm, shintoizm): reinkarnacja, medytacja wschodnia, joga, wschodnie sztuki walki, ubóstwianie żywiołów natury, yin — yang i wiele innych elementów, • wiedza ezoteryczna2 i techniki okultystyczne: magia, nadprzyrodzone moce- rzucanie czarów i uroków, magiczne przedmioty- amulet i talizmany, wróżby, element symboliki demonicznej-pentagram itp., demony, wampiry, transformacja i umiejętności paranormalne. Czy japońska manga3 jest dobrym wychowawcą? Nawiązując do artykułu z maja, „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie” napisanego przez Anię i Tomka Gielarowkich, chcieliśmy zwrócić uwagę rodziców, na to, co oglądają nasze dzieci. Bo jak było wspomniane-dzieci budują właściwą relację do Boga na przykładzie swoich rodziców ale także w oparciu o treści, jakimi są karmione. Zwracajmy więc uwagę na to, co oglądają, bo istnieje wielkie niebezpieczeństwo, iż oglądając komiksy japońskie, zamiast się ubogacić, zdobyć ciekawe informacje z dziedziny przyrody czy historii, mogą nauczyć się agresji. Dlatego w poniższych punktach przybliżamy informacje o japońskich komiksach. Czy wiesz, że w mandze i anime4: 1. znajdziesz mało wartościowych przekazów filmy i komiksy japońskie przekazują dzieciom i młodzieży wartości, które są zaprzeczeniem dobra, prawdy i bezpieczeństwa, 2. występuje tu liniowość wielu gatunków i tytułów (wieloodcinkowe i wielotomowe serie dla różnych grup wiekowych, społecznych, zawodowych), 3. brak oznaczeń dostępności wiekowej do danego tytułu komiksu lub filmu, 7. znajdują się: magia, symbole i znaki wywodzące sie z filozofii orientalnych sprzyjające zainteresowaniu i uzależnieniu realną magią, która w animacjach jest artystycznie zdeformowana. Jest podana w opakowaniu błyskotliwej akcji, rozbudza się w ten sposób zainteresowanie młodych ludzi tą tematyką. Jest to często nieświadome wchodzenie w świat okultystyczny i pseudomistyczny. 8. oddziałuje się głównie na sferę emocjonalną z pominięciem intelektualnej. Ubogi język zarówno pod względem leksykalnym, jak i strukturalnym, wulgarne słownictwo np.: stul pysk, ty gnido, zaraz ci palnę, i wiele innych. 9. spotkać się można z psychomanipulacją: • oddziaływanie podświadome: demoniczne, kumulatywne i elementy erotyzujace, • podważanie i wykorzystywanie autorytetów np. rodziców, Na szlaku 19 • działania na rzecz odrzucenia dotychczasowego systemu wartości i obyczajów, wymuszanie określonego typu zainteresowań, • powoływanie się na powszechność sądu (wszyscy wiedzą, wszyscy tak robią, wszyscy to czytają , oglądają , jesteś na topie), • reklama produktów mangowych formą manipulacji dzieci i młodzieży — formułowanie świadomości poprzez wpajanie pragnienia zaspokojenia fałszywych potrzeb (konieczność posiadania bezużytecznych gadżetów), wychowanie do konsumpcjonizmu. 10.można rozwijać nadmierną fascynację, nałogi i uzależnienia, np od mangi erotycznej i innej. Podsumowując, można zadać sobie pytania: KOMIKS JAPOŃSKI: poszerza horyzonty czy demoralizuje? rozwija czy deprawuje? buduje czy niszczy? ubogaca czy rujnuje psychicznie? JAK WPŁYWA NA TWOJE DZIECKO..? 1.Synkretyzm religijny – łączenie ze sobą różnych tradycji religijnych wielu narodów i wyznań, powodujące zderzenie odmiennych poglądów, a także ich przemieszanie. 2.Ezoteryczna wiedza - wiedza tajemna, przeznaczona tylko dla grona wtajemniczonych, wybrańców. 3.Manga – komiks, obraz, rysunek, szkic, karykatura (manga była i jest krytykowana za zawartą w niej przemoc i podteksty seksualne, ale nie ma zakazów prawnych, które by ją ograniczały). 4.Anime– skrócone angielskie słowo animation oznaczające film animowany. oprac. Maria i Janusz Michalscy 20 Numer 85 myśli... sentencje... Jeśli nie potrafisz rozważać o sprawach wzniosłych i niebieskich, odpocznij przy rozważaniu męki Chrystusa i z radością zamieszkaj w Jego ranach. Z Chrystusem i dla Chrystusa znoś przeciwności, jeśli pragniesz królować z Chrystusem. Tomasz a Kempis Czegóż mamy się lękać? Śmierci? „Dla mnie życiem jest Chrystus a śmierć jest mi zyskiem”. Powiedz, może wygnania? „Pana jest ziemia i wszystko, co ją napełnia! Może przejęcia mienia? „Nic nie przynieśliśmy na ten świat i nic nie możemy z niego wynieść”. Groźbami tego świata pogardzam, zaszczyty lekceważę, ubóstwa się nie boję, bogactwa nie pragnę, przed śmiercią się nie wzdrygam. św. Jan Chryzostom Albowiem jak Pan nasz Jezus Chrystus wiele i okrutnie dla nas cierpiał, tak pragnie Bóg, abyśmy również mieli udział w Jego męce. Jeśli więc jesteś złotem, cierpienie oczyści cię z żużlu, a jeśli jesteś żelazem, oczyści cię z rdzy. św. Józef z Kupertynu On przybył, aby cierpieć dla twego umocnienia, przybył, by ponieść śmierć, przybył, aby być znieważanym, cierniem koronowanym, niegodnie oskarżanym i w końcu przybitym do krzyża. Wszystko to On sam dla ciebie uczynił, ty nie. Uczynił nie dla siebie, ale dla ciebie. św. Augustyn Skoro pragniesz być blisko i iść śladami Jezusa, to licz się z obecnością w twojej duszy i sercu różnych utrapień i wynikłych stąd niepokojów. Właśnie wtedy, w czasie utrapienia, jesteś najbliżej najmilszego Oblubieńca… Nie upadajmy na duchu w godzinach próby; przez wytrwałość w czynieniu dobra, przez cierpliwość w staczaniu walki i w dobrym boju pokonamy bezczelność wszystkich naszych nieprzyjaciół, tak jak to powiedział Boski Mistrz, że przez cierpliwość ocalimy nasze życie, że „utrapienie wystawia naszą cierpliwość na próbę, cierpliwość rodzi wytrwałość, a wytrwałość rodzi nadzieję.”(por. Jak. 1,3). Idźmy za Jezusem drogą cierpienia… O. Pio Cierpienie jest najlepszym dobrem, które możesz złożyć Bogu, gdy doświadczasz utrapienia. Twój Umiłowany jest jak „woreczek mirry” i dlatego ani przez chwilę nie wahaj się, ale przyciśnij Go mocno do swej piersi. „Mój miły jest mój, a ja jestem jego(Pnp 2,16). Niech On zawsze będzie w moim sercu. Izajasz nazywa go „mężem boleści”. On kocha cierpienie i tych, którzy nimi są obarczani. A więc nie trap się z powodu twoich cierpień, ale uznaj je za swoje, gdyż wydaje mi się, że ten niepokój nie pochodzi od Boga. Zachowaj więc pokój, bo przecież Jezus jest z tobą i nikt nie może cię oddzielić od Niego… Staraj się ufać Bożej Opatrzności, ufać Bogu; Jemu się oddawaj, wszystkie swoje troski złóż na Niego i zachowaj pokój… O. Pio opr. Andrzej Zachariasz Nycz OFMCap. Dla dzieci Witam Was, Kochane Dzieci ! Minęły wakacje i rozpoczęliśmy nowy rok szkolny. Ciekawa jestem, jak spędziliście te dwa miesiące wolne od zajęć i szkolnych obowiązków. Czy udało się Wam zachęcić kogoś do codziennej modlitwy? Mam nadzieję , że każdy z Was wypoczęty, zadowolony i z nowymi siłami wraca do dalszego zdobywania wiedzy. Być może tęskniliście już troszeczkę za koleżankami i kolegami z klasy, chcąc jak najszybciej podzielić się z nimi wrażeniami z wakacyjnych przygód. Już na samym początku kolejnego- a dla niektórych dopiero pierwszego –roku nauki chcemy powierzyć Panu Bogu każdy dzień i każdą chwilę, prosząc o potrzebne łaski, abyśmy potrafili dobrze wypełniać swoje obowiązki i pilnie się uczyć. Podziękujmy Mu również za naszą szkołę, za wychowawców i nauczycieli, dzięki którym tak wiele się dowiadujemy i przez to stajemy się coraz mądrzejsi. Pamiętajmy o codziennej modlitwie do Ducha Świętego, aby On obdarzał nas swoimi darami, oświecał nasze umysły i wspierał w nauce. Z pewnością wiele razy doświadczaliśmy Jego Pomocy w czasie sprawdzianów i klasówek. Najważniejsze jest jednak to, by oprócz modlitwy zawsze solidnie i systematycznie pracować nad tym, żeby osiągać coraz lepsze wyniki w szkole. Kończąc, życzę Wam, aby z Bożą pomocą nowy rok szkolny był dla Was dobry i przyniósł jak najlepsze oceny! Z Panem Bogiem ! O Stanisławie, świętym nastolatku, który żył z pasją i jest patronem dzieci i młodzieży (Św. Stanisław Kostka 1550 - 1568) Przystojny i miły był z niego chłopak. Mieszkał w Rostkowie niedaleko Przasnysza i był synem kasztelana zakroczymskiego. Miał trzech braci i dwie siostry Pewnego dnia ojciec postanowił wysłać Stasia i jego starszego brata Pawła na naukę do kolegium jezuickiego w Wiedniu. Staś miał wtedy czternaście lat i, w przeciwieństwie do Pawła, był rozmiłowany w sprawach Bożych. Dużo czasu spędzał w kościele, często pościł, nocą leżał krzyżem na podłodze. Powtarzał też często: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony”. Denerwowało to Pawła. Uważał pobożne praktyki brata za dziwactwo i usiłował mu je wybić z głowy. Na próżno. W końcu te praktyki tak osłabiły Stasia, że był bliski śmierci. Przestraszył się? A skąd! Najspokojniej w świecie poprosił św. Barbarę, patronkę dobrej śmierci, o wiatyk na drogę do nieba. I przyniosła mu? Owszem. I to w towarzystwie aniołów. Ukazała mu się także Matka Boża i pozwoliła - czy uwierzysz ? - potrzymać na rękach małego Jezusa. W tej samej chwili Staś wyzdrowiał. Ale to nie wszystko. Matka Boża powiedziała jeszcze: „Wstąp do Towarzystwa Jezusowego”, to znaczy: do zakonu jezuitów. Staś chciał spełnić prośbę Matki Bożej natychmiast. Cóż z tego. Jezuici w Wiedniu bali się ojca-kasztelana, który pragnął dla syna całkiem innej przyszłości. Wtedy Staś, za radą spowiednika, postanowił spróbować u jezuitów w Bawarii. Wyruszył, nie zwlekając w przebraniu żebraka. Mówiono potem, że ci, którzy ruszyli za nim w pogoń, widzieli go, ale go nie poznali”. 650 kilometrów przebył pieszo, zanim został przyjęty najpierw w Dollingen, a potem w Rzymie. Swoją świętością wprawiał wszystkich w zdumienie. Ojcowie zapytali go kiedyś, co wziąłby z sobą, gdyby kazano mu wyruszyć na misje do Indii. Odparł z uśmiechem: „Dobry kapelusz cierpliwości, płaszcz miłości Boga i bliźnich oraz mocną parę trzewików umartwienia”! Miał poczucie humoru. Mijał rok, a ojciec-kasztelan nie przestawał się złościć. Nie wiedział, że Staś, chory na ma Na szlaku 21 larię, pisze właśnie swój ostatni list. Ten list zaadresował do Matki Bożej. Braciom powiedział, że niedługo umrze, ale byli pewni, że żartuje. On jednak nie żartował. W ostatniej chwili życia powiedział: „Widzę Matkę Bożą i aniołów przychodzących po mnie”... Było to w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Żył tylko osiemnaście lat, a jest jednym z głównych patronów Polski. Jest także patronem dzieci i młodzieży na całym świecie! Staś stosował prostą zasadę: Najpierw to, co konieczne. Potem to, co pożyteczne. A dopiero na końcu to, co przyjemne. Zakonnicy mówili, że „nigdy Humor……humor….humor…… Mama pyta Jasia: -Synku, nie widziałeś gdzieś kleju? Wczoraj wlałam go do słoika po miodzie. Jasio: - Mmmmm, mm! *** -Miał Pan posłać do mnie elektryka, żeby naprawił dzwonek przy drzwiach. - Posłałem elektryka. Trzy razy dzwonił do drzwi, ale nikt mu nie otworzył. *** Hrabina przyjmuje do pracy służącą d ziewczynę z da- 7 go żaden smutnym nie widział’, ale zawsze „z wesołą i wdzięczną, i przyjemną twarzą”. Czyste sumienie i dobre czyny dają większą radość niż chwilowe przyjemności i - o czym warto pamiętać - mogą przemieniać świat! Świętemu nastolatkowi przypisuje się wiele cudów. Między innymi wspaniałe zwycięstwo nad Turkami w bitwie pod Chocimiem (1621). kasztelan - ważny urzędnik państwowy łączący godność senatora z dowództwem wojskowym. wiatyk - ostatnia Komunia Święta przyjęta przed śmiercią. malaria - choroba zakaźna roznoszona przez komary charakteryzująca się wysoką gorączką. lekiej wsi. Stwierdza, że dziewczyna jest czysta, skromna i pracowita. Przyjmuję cię. Aha, czy lubisz kanarki i papugi? - Ja tam, pani hrabino, jadam wszystko.... *** Do dyrektora cyrku zgłasza się człowiek z dwoma ptakami w klatce i mówi: -Mam dla pana dwa świetne numery: papugę, która recytuje wiersze Brzechwy... -To ludzie już znają - przerywa dyrektor. - A ten drugi? -To dzięcioł. -Czy też mówi? - Nie! Jest głuchy jak pień, ale doskonale posługuje się alfabetem Morsa’ a. Zwycięzca konkursu na hasło krzyżówki z czerwca: Szymon Pilśniak 1. Przyjmowanie podczas Mszy Świętej Ciała i Krwi Pańskiej 2. Trwa 40 dni i kończy się śmiercią Pana Jezusa – Wielki…. 3. Zaplecze kościoła 4. Miejsce, do którego zmierzali trzej Królowie 5. Dom Boży Kartki z rozwiązaniem dostarczcie na furtę do 13.09.2013. 6. Sakrament pokuty Losowanie nagród 15.09.2013 po Mszy świętej rodzinnej. 7. Służy do Mszy Świętej 8. Zmartwychwstania lub Wielkanocy Oprac. Maria Michalska razem z 9. Niewierny Apostoł 10. Góra, na którą wnosił krzyż Pan Jezus wnuczką Kingą Świerczyńską 22 Numer 85 Seniorzy na wakacjach Warsztaty pisania ikon Koncert zespołu Siostry Jeremiasza Schola na wakacjach Na szlaku 23 Kościół Domowy na wakacjaw w Rytwianach Wakacje w Oratorium Kurs przedmałżeński Dzień skupienia franciszkanów świeckich 24 Numer 85 Forum Charyzmatyczne