Kasztanocentryzm Rozmowa z Michałem Czerneckim Głos

Transkrypt

Kasztanocentryzm Rozmowa z Michałem Czerneckim Głos
nr 9 kwiecień 2013
Kasztanocentryzm
Głos
Rozmowa z Michałem Maturzystów
Czerneckim
1. Kilka słów do maturzystów
2. Moda
3. Kasztanocentryzm
4. Zapytaliśmy ich o...
5. Głos maturzystów
6. Tak się bawi, tak się uczy w “Kor-cza-ku”!
7. Sosnowiecki „Harlem Shake”
8. ”Czas na... wywiad”
9. Spotted
10. “Świętowanie czy oczekiwanie”
11. Ich inna droga...
12. Książka w Tosterze
13. “and the oscar goes to”
14. Hel(L) Week
Drodzy maturzyści
Przyszła wiosna na którą wszyscy z niecierpliwością czekali. Wy
myśleliście o niej z niechęcią, albowiem tegoroczna wiosna to
Wasza matura, której się na razie bardzo obawiacie.
Dla społeczności uczniowskiej jesteście bohaterami. Skończyliście szkołę i zmierzacie wielkim krokami w dorosłość. Ten proces
jest nieuchronny i musicie mu stawić czoła.
To co zrobiliście przez te trzy lata, już na stałe zapisze się na
kartach historii VI LO.
Odchodzicie ze szkoły i będzie nam Was bardzo brakowało.
Będziemy jednak bacznie Was obserwować i cieszyć się Waszymi
sukcesami.
W tym miejscu chcemy bardzo podziękować grupie redakcyjnej
TOSTERA. Grupie, która powołała do życia gazetę i nadała jej tytuł i formę. Dziękujemy Monice Fabijańczyk, Ani Nodze, Ewelinie
Wójcik, Piotrkowi Janiszewskiemu, Dawidowi Tkaczykowi oraz innym którzy wspierali to przedsięwzięcie. Zrobiliście kawał dobrej
roboty!!!
Życzymy Wam szczęścia i sukcesów. Trzymajcie się!
REDAKCJA TOSTERA
wraz z opiekunami
Joanną Naporą-Ćmachowską
Martą Koterwą-Stolarską
http://www.tapeta-kwitnacy-liscie-kasztanowiec.na-pulpit.com/
Moda
Choć tegoroczna wiosna wkraczała bardzo wolniutkimi krokami, na naszych korytarzach
od dawna obserwujemy coraz lżejsze stylizacje. Co nosimy w tym sezonie?
Nie podążaj za trendami
Wbrew światowej modzie w naszej szkole nie
stawiamy na neonowe kolory. Nasza modelka
ubrana w przygaszone, ciemne barwy prezentuje się doskonale wśród wiosenno-zielonych
ścian. Pragniemy zwrócić uwagę na piękny wzór
bluzki – oryginalny oraz przykuwający wzrok –
i biżuteria jest już zbędna!
Na luzie czy elegancko?
Na chłodniejsze dni proponujemy luźny sweter w
cętki w akompaniamencie obcisłych, czarnych rurek. Jeśli chcesz postawić na elegancję, polecamy
kontrastowe zestawienie – czerwony żakiet z
granatową koszulą i jasne spodnie dla rozjaśnienia całej stylizacji.
Prosto i wygodnie
Przed Wami bardzo standardowy i praktyczny strój, czyli jeansy + koszula/koszulka. Jeśli lubicie kołnierzyki stanowczo polecamy nieśmiertelną kratkę. Tym
razem w wydaniu niebieskim. Stawiając
na bawełnianą koszulkę, pamiętajcie o
ciekawym wzorze, tak jak zrobił to nasz
model.
W barwach Korczaka
Koszulki szkolne zadomowiły się u nas na
dobre. Pasują każdemu – i chłopakowi i
dziewczynie. Nietrudno także dobrać do
nich resztę stroju – na zdjęciu obok możemy zobaczyć, że doskonale komponują się
z dżinsami, które rozjaśniają dość ciemną
stylizację.
Dziękujemy wszystkim modelkom i modelom za pomoc.
Klaudia Woźniak
Klaudia Matyjas
„Kasztanocentryzm”
Czerwona podwiązka na lewej nodze, powstrzymanie się tańczenia bez butów
na studniówce i od ścinania włosów po balu oraz bielizna wywrócona na lewą stronę
to tylko niektóre z przesądów, które mają pomóc maturzystom przejść bez problemów przez Najważniejszy-Egzamin-W-Życiu-Pamiętajcie-Przyłóżcie-Się-Żeby-Nie-Zaprzepaścić –Sobie-Przyszłości…
Jak często to słyszymy? Czasami w pierwszej klasie, bardzo często
w drugiej, a codziennie w trzeciej. Podbudowujące, nieprawdaż? Oczywiście, wywracamy oczami, marszczymy czoła, kręcimy głowami: „Przecież jeszcze tak dużo
czasu!” Na usta cisną mi się wpadające w ucho słowa
piosenki „Już za rok matura… Coraz bliżej…” Właściwie na początku nie brzmi to podejrzanie: przyjemna,
łatwa do nucenia pioseneczka. Później zaczynamy się
wsłuchiwać: „Czyż to nie jest ostrzeżenie?” Następnie
oddech przyspiesza, serce uderza mocno o żebra, oczy
szeroko się otwierają, oblewamy się zimnym potem,
w głowie słyszmy „klik” i już wiemy…
„To jest groźba.”
Zachodzimy w głowę, dlaczego nie zauważyliśmy tego
wcześniej. Obgryzamy paznokcie, chodząc w kółko po
pokoju jak biedne muszki, które krążą zawsze pod żyrandolem… „Wzięlibyśmy to
pod uwagę i zaczęli powtórki już
w gimnazjum” – uspokajamy sumienie
W porządku, spójrzmy prawdzie w oczy, przyznajmy otwarcie: I tak wzruszylibyśmy
ramionami, wracając do najprzyjemniejszej czynności pod słońcem – prokrastynacji.
Nieważne co się pod nią kryje. Czytanie Nieważne—Jakich-Książek-Byle-Nie-Lektur,
oglądanie Obojętnie-Jakich-Filmów-Tylko-Nie-Ekranizacji-„Potopu”, wpatrywanie się Nie-W-Odbicie-Nie-W-Widok-Za-Oknem-Tylko-W-Szybę, czy grillowanieSzaszłyczków-Oraz-Marzenie-Na-Jawie-Że-To-Podręczniki-Które-Aktualnie-Znajdują-Się-Na-Dnie-Szafy…
Mając na uwadze powyższe stwierdzenia, jestem pewna pochodzenia przesądów
maturalnych. Tak, tak, to MY je wymyśliliśmy. My – pokolenia młodych, zdrowych
(jeszcze) na umyśle ludzi, mających wyruszyć drogą w stronę zachodzącego słońca, ludzi pełnych nadziei, planów, marzeń, ambicji i… egoizmu? Nie, nie, to za mocne
słowo. Bardziej odpowiednie będzie: Pełni-Determinacji-Aby-Uciszyć-Nasze-Sumienie-I-Chwycić-Się-Ostatniego-Promyczka-Nadziei-Jakim-Są-Przesądy-Maturalne.
W żadnym razie nie jest to oskarżenie rzucone w maturzystów (jakże byłabym
nieuczciwa wobec siebie…), lecz prawda, która pozwala przetrwać brnięcie przez to
bagnisko, jakim są obowiązki, oczekiwania i dążenie do celu.
Potrzebujemy bodźców, które skierują nas w stronę słowa pisanego na błyszczących
karteczkach repetytorium.
Zastanawia mnie tylko jedno: skąd wśród podwiązek, fryzjerów, bielizny oraz
wszechobecnej czerwieni znalazły się kasztanowce? Ładnie wyglądają? Zgodnie z
religią wicca drzewa te udzieliłyby nam swej mądrości? Jeżeli tak dlaczego właśnie
one, a nie sosny, dęby czy jesiony? A może wierzby? Nie, nie, nie, jeżeli wierzba to
tylko płacząca. Wniosek tego drzewa na zostanie symbolem matury zostaje odrzucony w trybie natychmiastowym.
Pytanie pozostaje nadal: Czemu właśnie kasztanowce? „Kasztanocentryzm”? Piękne
drzewa w centrum uwagi?
Odpowiedź, jak to zazwyczaj bywa, przyszła niespodziewanie.
Był piękny słoneczny dzień. Po długiej zimowej aurze, jasny poranek był jak balsam dla duszy UUUU – Uciemiężonego Ubezwłasnowolnionego Udręczonego Ucznia.
Gdy wolnym krokiem, przepędzając mgiełkę snu sprzed oczu, zmierzałam w stronę
przystanku przez zamglony park, rozmyślając o porywającej grze aktorskiej Daniela Olbrychskiego w ekranizacji „Potopu” i przewracając oczami, zobaczyłam je.
Nieśmiało rozwijające się liście kasztanowca, śliczne, delikatne, zieloniutkie.
Mrugnęłam nieprzytomnie i już wiedziałam dlaczego kasztanowce. Czy to nie one
rosły przy każdym przedszkolu, szkole podstawowej? Czy nie było ich w każdym
parku? Czy nie wyruszaliśmy na Wielką Wyprawę po Kasztany, wypychając sobie
nimi kieszenie? Kasztanowce były z nami od zawsze: to symbol dzieciństwa. Złote
jesienne liście oznaczały pewien koniec. Dlaczego więc zielone kwitnące kasztany nie
mają symbolizować początku?
Początek. I nadzieja.
To symbolizują kwitnące kasztany, które kwitną dla was.
Początek nowej drogi. Nadzieja pęczniejąca z każdym oddechem, tak jak liście
rozwijające się coraz odważniej w promieniach wiosennego słońca.
Westchnienie, gryz słodkiej bułeczki, stukot klawiszy klawiatury.
Przesądy, ach, przesądy…
Nikt nie mówi, że działają.
Ale nie słyszałam również nikogo, kto zarzekałby się, iż przesądy maturalne się
nie sprawdzą.
Uśmiechnęłam się szeroko, zmierzając na przystanek w pogodny dzień, życząc
powodzenia tegorocznym maturzystom.
Klaudia Czekaj
http://47lo.waw.pl/aktualnosci.html
grafika: www.office.microsoft.com
Głos Maturzystów- Kasia Kochanowska i Piotrek Janiszewski
Toster: Do Majowych „Dni Prawdy” coraz bliżej, powiedzcie - jako maturzyści - jak się czujecie na
kilkanaście dni przed maturą?
Kasia: Mimo wszystko czuję się bardzo odprężona. Nie czuję, że matura już za pasem. Żyję spokojnie, bez nerwów. Uważam, że nie ma się co stresować.
Piotrek: Nie mam takiej presji, że już za miesiąc matura! Na ten moment podchodzę jeszcze do tego
„na lajcie”, pomimo, że tak naprawdę rzutuje to na moim dalszym życiu. Niestety niedługo na pewno zorientuje się ile jeszcze pracy przede mną i wtedy może już nie być tak miło jak teraz. Coś czuję,
że ten ostatni tydzień będzie naprawdę pracowitym tygodniem...
Toster: Kończycie już naukę w VI Liceum a więc w „Korczaku”, żałujecie swojego wyboru czy wręcz
przeciwnie uważacie, że był on trafny?
Kasia: Ja nie żałuję, uważam, że nasza szkoła jest fajną szkołą. Na początku trochę żałowałam, ale
teraz, po tych trzech latach sądzę, że ponownie wybrałabym „Korczaka”.
Piotrek: Ja również nie żałuję. Gdy wybierałem szkołę to żadnej innej nie brałem pod uwagę i udało
mi się tu dostać. Początek odwrotnie niż u Kasi, byłem bardziej pozytywnie nastawiony, życie trochę to zweryfikowało, ale podsumowując jestem zadowolony ze swojego wyboru szkoły, klasy, która
pozwala nam się spełniać w prawie 100%.
Toster: A możecie zdradzić swoje najmilsze wspomnienia? Chyba, że wolicie te gorsze, których było
więcej?
Kasia: Oj różnie, różnie...Właściwie to nie angażowałam się w jakieś projekty, których w naszej szkole jest bardzo dużo, ale wiele wspomnień mam z wycieczek, głównie do Krakowa. Są to bardzo miłe
wspomnienia, Kraków jest bardzo klimatycznym miastem, zawsze dzięki Pani Naporze mogliśmy
obejrzeć jakiś ciekawy spektakl, w pamięci zostaną mi podróże w autokarze – wyścigi, aby zająć
„piątkę” na końcu autokaru i naprawdę wiele, wiele innych.
Piotrek: Nie wiem, teraz mi przychodzą do głowy same gorsze wspomnienia, może taki dzień...Myślę
o trudniejszych chwilach, ciężkich rozmowach z nauczycielami, było tego trochę ale zostawmy to.
Niesamowicie szybko minęły te trzy lata! Pamiętasz nas w pierwszej klasie?(pytanie do Kasi)
Kasia: Ja już nie pamiętam...
Piotrek: Ogólnie „Korczak” przygotował nas do dorosłego życia - jesteśmy na nie gotowi. Przypomnij
sobie, jakim byłaś człowiekiem trzy lata temu, takim dzieciaczkiem...
Kasia: Byłam „gimbusem”, ale teraz jestem już dorosłą kobietą.
Toster: Czy nasza szkoła daje możliwości rozwoju?
Kasia: Myślę, że tak, jak już wcześniej wspominałam jest bardzo duża ilość projektów, warsztatów.
To daje możliwość spełnienia się, jeśli się to lubi. Różne wyjazdy, wycieczki zagraniczne, jest co robić!
Piotrek: Jeśli chodzi o to o czym mówiła Kasia, to na pewno daje możliwości rozwoju. Nasz teatralno
- filmowy profil daje duże możliwości
Kasia: Teraz chyba się to wszystko zmienia, w nowej podstawie chyba nie będzie takich zajęć...
Piotrek: Nie będzie a szkoda! Trudno za to będą inne, czas zweryfikuje, które są lepsze. Już trochę
poza tematem to podczas tych trzech lat szczególnie rozwinęły się moje techniki ściągania, jestem
teraz w tym mistrzem, poziom perfekcyjny, nieskromnie mogę powiedzieć.
Toster: Ostatni dzwonek 26 kwietnia, a czy w te ostatnie dni przed ostatecznym egzaminem dojrzałości będziecie się jeszcze uczyć, czy może pójdziecie troszkę poimprezować, aby się rozluźnić?
Kasia: Chyba nauka, to już ostatnia prosta do matury, czas żeby się sprężyć, żeby dać z siebie
wszystko.
Piotrek: Ja zakładam, że to będzie nauka, ale jak będzie to się okaże (śmiech). Niektórzy uważają
jednak, że skoro już jest ta ostatnia prosta, żeby się nie przepracować to już nic nie będą robić, a ja
natomiast uważam, że to jest ten moment, aby dokręcić śrubę. Wypada zabrać się wtedy za siebie
(chociaż raz w ciągu tych trzech lat).
Kasia: Na pewno nie samą nauką człowiek żyje, trzeba wyluzować, aby stres nas nie „zjadł”,
Toster: Wybieracie się na studia? Powiedzcie jakie, chyba, że robicie sobie dłuższe wakacje?
Kasia: Po ogólniaku nie ma zbyt wielkiego wyboru...
Piotrek :Jak to nie ma? McDonalds, KFC, mogę dalej wymieniać, masz całą paletę możliwości.
Oczywiście żartuję.
Kasia: Kontynuując, wybieram się na studia. Zgodnie ze swoim humanistycznym kierunkiem na
politechnikę (śmiech).Zapewne nie będę miała szansy uczestniczenia w bardziej technicznych zajęciach jak tutaj w szkole. Może dzięki temu, obrałam sobie bardziej artystyczny kierunek, mianowicie architekturę wnętrz (o ile się dostanę).
Piotrek: Ja na studia się...wybierałem. Stwierdziłem jednak, że zrobię sobie rok przerwy, aby w
przyszłym roku ze zdwojoną siła uderzyć na nie. Myślę sobie, że przez ten rok może jeszcze się
pouczę, dołożę jeszcze jakąś maturę. Ten rok będzie takim czasem odpoczynku i pracy nad sobą,
kontemplacji i zastanowienia nad swoim dalszym bytem.
Toster: Będziecie utrzymywać kontakt ze znajomymi po zakończeniu swojej drogi nauki na stopniu średnim?
Kasia: Tak, ale nie ze wszystkimi. Z gronem najbliższych przyjaciół, kolegów na pewno.
Piotrek: Bardzo bym chciał, ale nie wiadomo czy czas pozwoli. To znaczy ja będę dostępny, ale nie
wiem czy inni, którzy będą studiować znajdą chwilę by to zgrać i spotkać się na herbatę...Alternatywą jest nasz XXI wiek - facebook, skype - damy sobie radę.
Toster: Na koniec chciałbym Was zapytać o anegdoty o nauczycielach, nie mówcie, że takich nie
macie, bo zwyczajnie Wam nie uwierzę...
Kasia: A to będzie po wystawieniu ocen? Wtedy możemy bardzo wiele (śmiech). Spróbujmy!
Piotrek: Wiele anegdot wiąże się z językiem francuskim, który sprawiał największą trudność nie
tylko nam - uczniom...Zawiłości językowe, ogromna ilość komicznych sytuacji, niezapomnianych
tekstów... Wiele anegdot wiąże się też z Panią Mirowską. Cisnęła nas przez te trzy lata niemiłosiernie, ale w mój słownik wyrazów wejdzie słowo „ciućma”. Byliśmy obrzucani przez Panią właśnie
taką obelgą. Co jeszcze było? Liczyliśmy na lekcji ile razy Pani Palka używa wyrazu „tak”. Wyszło
koło osiemdziesięciu.
Toster: Najdłuższe wakacje w życiu - praca czy zasłużony odpoczynek?
Kasia: Pół na pół, z jednej strony wiadomo, chcemy odpocząć, ale jesteśmy już dorosłymi ludźmi i
trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie.
Naszym maturzystom życzymy połamania piór i wszystkiego najlepszego w ich dorosłym życiu.
Powodzenia!
Piotr Małota
http://www.kartki.pl/pl/showCard/polamania-piora-matura-0
Tak się bawi , tak się uczy
w „Kor-cza-ku”!
Około godziny 9 w auli przy ulicy Czeladzkiej 58 zaczęła gromadzić się dość spora grupa młodych
ludzi. Przez kolejne parę godzin oni oraz inni goście, mieli skorzystać z ciekawego programu rozrywkowo-edukacyjnego, który miał im pomóc podjąć decyzję przed którą stoją. O co chodzi?
Jak co roku, również teraz drzwi naszej szkoły miały się otworzyć dla gimnazjalistów i pokazać im, co
za sobą kryją. Był to chyba jedyny dzień, kiedy do tego budynku można było wejść bez identyfikatora, ponieważ
przyjść mógł każdy. Niektórzy spodziewali się zobaczyć coś niesamowitego, tak jakby za drzwiami kryła się
magiczna kraina, jak Narnia w szafie. Inni z kolei obawiali się nudy, która kojarzyła im się do tej pory z pojęciem szkoły, a dla wielu była niemalże jej synonimem.
13 kwietnia od godziny 9 do 14 przez licealne korytarze przewinęły się dodatkowe 264 młode osoby oraz
kilkunastu rodziców. Wspólnymi siłami staraliśmy się przedstawić młodszym kolegom, jak wygląda nauka w
„Korczaku” i w ogóle jak wygląda szkoła. Nie musieliśmy nic ubarwiać, ponieważ dobry produkt zawsze sam
się wybroni. Jednak, kto w sobotnie przedpołudnie ma ochotę chodzić po szkole i patrzeć na ściany? Zapewne
znajdą się wyjątki, ale można rzec, że nieliczne. Dlatego też na gości czekały liczne niespodzianki. Zacznę
jednak od początku.
Przy wejściu potencjalnych przyszłych kolegów
witały uczennice klas pierwszych i trzecich, dając
im ulotki i losy. Tak jak w zeszłym roku, można
było wygrać gadżety związane ze szkołą. Chociaż
całe przedsięwzięcie miało spocząć na barkach
klas pierwszych, jednak połączenie sił wszystkich
roczników okazało się być najlepszym rozwiązaniem.
Na samym początku goście zostali posadzeni na wygodnych krzesłach, w oczekiwaniu na program, mający w
sobie trochę z koncertu, wykładu, czy wizyty w kinie; a w zasadzie z puszczanych w nim reklam. Wszystko
było jednak uporządkowane i poprowadzone przez Magdalenę Krempę oraz Piotra Janiszewskiego.
Pierwszy wypowiedział się dyrektor ZSO nr 2 mgr Marek Wiewiórowski. Przedstawił gościom ofertę programową, przygotowaną na rok szkolny 2013/2014. Po zapoznaniu się z nią, gimnazjaliści i ich opiekunowie mogli zobaczyć spoty reklamujące VI LO, przygotowane przez uczniów naszej szkoły . W ten sposób zobaczyli, że Dzień Otwarty to nie nudna paplanina, ale wesoły i przyjemny dzień. Bo przecież nie codziennie
mówi się choćby o tym, że VI LO ma związek z Hogwartem.
Kolejną niespodzianką był występ uczestników Bitwy Na Głosy, Elizy Wietrzyńskiej i Kamila Kubasa,
będącego zarazem naszym tegorocznym maturzystą. Do dyspozycji gości byli też członkowie samorządu
szkolnego. Ciekawych informacji można było zasięgnąć w punkcie informacyjnym.
Po oficjalnym przywitaniu nastąpiło zwiedzanie, które ułatwiały specjalnie na tą okazję zrobione mapki.
W poszczególnych salach czekali nauczyciele i uczniowie, pokazując poprzez doświadczenia, zagadki, a
nawet.. jedzenie, że nauka danego przedmiotu może być przyjemna. Uczenie się języka obcego może umilić
poznanie paru informacji o danym kraju i degustacja charakterystycznych potraw. Matematyka to nie tylko
liczby, ale też zagadki, pomagające rozwinąć w nas umiejętność logicznego myślenia. Chemia nie oznacza
samych wzorów, ale ciekawe doświadczenia, które możemy też wykonać sami, bo są efektowne, a nie szkodliwe. W sali od biologii czekały z kolei mikroskopy oraz możliwość przypatrzenia się, jak uczniowie i uczennice klasy 2c poszukują w rybie różnych narządów. Nie da się opisać w jednym artykule wszystkiego, co się
działo w ciągu tych kilku godzin.
Przeprowadziliśmy również krótką sondę w której pytaliśmy się o wybór klasy i drugiego języka. W
tym roku największym zainteresowaniem cieszyły się klasy matematyczne oraz język włoski. Mamy nadzieję, że we wrześniu zobaczymy się z większością twarzy, które pojawiły się u nas 13 kwietnia, aby serdecznie
przywitać ich w czasie rajdu…
Klaudia Woźniak
http://www.youtube.com/watch?v=gXIUTszgCIQ
Sosnowiecki „Harlem
Shake”
Sobota, przedpołudnie. Za oknami słońce, chociaż ziąb nie zachęca do spacerów. Jednak mimo
wszystko chcę coś zrobić. Wchodzę na fejsa i widzę wydarzenie: „Harlem Shake Sosnowiec”.
Dla tych, którzy nie wiedzą: „Harlem Shake” to piosenka, do której tańczy cały świat. Na początku
niby nic – jedna przebrana osoba tańczy sobie w rytm muzyki techno, a pozostali w kadrze w ogóle
się tym nie interesują. Po chwili następuje cięcie i tańczą już wszyscy bohaterowie przebrani w różne
dziwne stroje.
Tak! To jest to! Zbieram się i jadę w kierunku sosnowieckiej „Patelni”, gdzie ma się odbyć
wyżej wymienione zdarzenie. Oczywiście, nie przygotowuję się jakoś specjalnie, bo jadę tam z czystej ciekawości. Wraz z koleżanką docieramy na miejsce, widzimy kilkadziesiąt osób, które czekają
na rozpoczęcie imprezy. Dostrzegamy wielu ludzi z Korczaka, z nimi wspólnie oczekujemy na ekipę
filmową. No i jest!
Zaczęło się… ale od końca, czyli od tańca tłumu! Na początku obserwowałyśmy wszystko z boku,
ponieważ nie miałyśmy odwagi, by dołączyć do zgromadzonych. Wyglądało to niezwykle śmiesznie,
szczególnie osoby w maskach konia czy maskach przeciwgazowych. Miny przechodniów były nie do
opisania! Wielu z nich zastanawiało się, co się dzieje.
Po kilku próbach tańca stwierdziłyśmy, że żaden wstyd nam nie przeszkodzi i ruszyłyśmy w kierunku
zgromadzonych ludzi. To było niesamowite!! Każdy tańczył jak chciał! Nad nami latały spodnie,
chustki, czapki, a koło nas tańczyli chłopcy w samych majtkach!
Oczywiście trzeba było robić kilka dubli, bo tu ktoś wchodzi w kadr, tu ktoś osłupiały patrzy „jak
sroka w kość” i psuje efekt końcowy, a tu jeszcze jakieś dziecko wbiega na sam środek i wcale nie zamierza odejść.
W końcu nakręciliśmy najważniejszą część „Harlem Shake”. Nadszedł czas na część początkową, gdy
udajemy zwykłych przechodniów, a tylko jedna osoba tańczy w rytm muzyki. Nie obyło się również
bez powtarzania, ale i tak mimo zmęczenia byłyśmy bardzo zadowolone. Wreszcie padły słowa reżysera „MAMY TO!” Teraz tylko czekać na montaż.
Uważam, że w Sosnowcu powinno się częściej organizować takie wydarzenia, bo dzięki temu
ludzie się integrują, a jest przy tym mnóstwo śmiechu i zabawy. Liczę na to, że sosnowiecki „Harlem
Shake” będzie najlepszy w Polsce! Fajnie by było, gdyby także nasza szkoła wzięła udział w podobnej imprezie. Mamy przecież wiele talentów i możemy się nimi pochwalić a przy tym świetnie razem
bawić.
“Czas na... wywiad”
Szukając inspiracji do kolejnego wywiadu wcale nie trzeba było rozglądać się
zbyt daleko. Wręcz przeciwnie, czasem najprostsze, a w tym przypadku najbliższe.
Z zawodu aktor, prywatnie mąż i ojciec. Ma na swoim koncie wiele ról teatralnych
i serialowych. Grał między innymi w Prawie Agaty, Ratownikach, czy Lekarzach. To on w filmie Wojna polsko-ruska wypowiedział słynny tekst: „ptaki latają
kluczem”, który na dobre wszedł do slangu młodzieżowego. Najbardziej jednak kojarzony dzięki roli Huberta z polsatowskiej Pierwszej miłości. Ostatnio wziął udział w charytatywnej kampanii „Mafia dla psa”, gdzie razem z Piotrem Cyrwusem
(kultowym Rysiem z Klanu) zachęcają do pomagania bezdomnym i skrzywdzonym
czworonogom. Panie i Panowie! Przed Państwem sosnowiczanin, absolwent VI
Liceum Ogólnokształcącego im. Janusza Korczaka w Sosnowcu – Michał Czernecki! Ciągle w rozjazdach lecz specjalnie dla Tostera znalazł czas by powspominać
stare, licealne czasy i opowiedzieć trochę o swoim zawodzie. rozwiązania są najlepsze.
TOSTER: Jak Pan wspomina czasy liceum, swojego wychowawcę - panią Jastrzębską?
MICHAŁ CZERNECKI: Czas liceum wspominam, jako czas najbardziej intensywnych,
dynamicznych i nierzadko burzliwych w przebiegu zmian w moim życiu. Kilka razy na
przykład zmieniałem przynależność subkulturową. Próbowałem jak to jest być skinheadem, „metalem”, czy też w końcu pogrobowcem hipisów... Oczywiście wszystkie te
„wcielenia” traktowałem serio, jak to nastolatek, ale były one związane raczej z muzyką,
stylem ubierania i gronem kolegów niż z wyznawaną ideologią. Muszę przyznać, że
Dyrekcja szkoły, a także nasza wychowawczyni, pani Barbara Jastrzębska wykazały się
cierpliwym i życzliwie pobłażliwym zrozumieniem pozwalając nam błądzić w poszukiwaniu siebie. Z panią Barbarą często rozmawialiśmy, nie tylko o sprawach klasowych i szkolnych. Podejrzewam, że właśnie te bardziej osobiste rozmowy pozwoliły nam stworzyć
relację, dzięki której dowiedzieliśmy się czegoś naprawdę istotnego o sobie nawzajem. W
liceum poznałem też jedynego w moim dotychczasowym życiu przyjaciela. Jest nim do
dziś mimo, że nie możemy się widywać tak często jakbyśmy chcieli. Reasumując: był to
wspaniały okres. Czas błędów, poszukiwań, pierwszych miłości „po kres” i tych „po kres
imprezy”, próbowania swoich sił na polach rozmaitych sportów, ale i rozmaitych używek,
konfrontowania się z innymi w poszukiwaniu własnego głosu i własnej tonacji, by użyć
muzycznej terminologii. Pierwszy kabaret, pierwsza kapela, pierwsze szczęścia i rozczarowania... No byczo było i wdechowo!
T.: Z którym z nauczycieli miał Pan najlepsze relacje, a z kim miał Pan „na pieńku”?
M.C.: Najbliższe relacje łączyły mnie z trzema
nauczycielkami. Z panią Barbarą Jastrzębską,
panią Beatą Fajfer i panią Anną Kwietniak, która
uczyła fizyki. Te trzy osoby poprzez mądrą pomoc,
często polegającą na nie-przeszkadzaniu, wspierające i improwizowane podejrzewam najczęściej
motywacje pozwoliły mi najpierw ukształtować się,
a potem być takim jakim być chciałem. Bezsprzecznie to ich pedagogiczny talent i przyjemność z
jaką wykonywali i mam nadzieję - wciąż wykonują – swój niewdzięczny zawód, pomogły mi stać
się człowiekiem znającym swoje atuty i słabości,
potrafiącym samodzielnie myśleć, dokonywać autonomicznych wyborów i biorącym za swoje życie
odpowiedzialność. Nie przypominam sobie osób, w
relacjach z którymi miałbym jakieś większe problemy. Naprawdę.
Wszyscy pedagodzy darzyli nas, z wzajemnością (na którą stać niespokojny umysł
nastoletni) szacunkiem i zaufaniem. Nie było w VI-tym LO nauczyciela którego
bym się bał, którym bym gardził, albo któremu bym nie ufał. Jasne, nie na wszystkie zajęcia szło się z równym entuzjazmem, niekiedy było nudno albo nerwowo.
Nie pamiętam jednak nic, w odróżnieniu od mojej pierwszej średniej szkoły (Technikum Elektronicznego), co nasuwałoby mi traumatyczne, czy jednoznacznie
nieprzyjemne wspomnienia.
T.: Czyli „Korczak” nie był Pana pierwszym wyborem. Więc jak to się stało, że
trafił Pan do VI-ki?
M.C.: Pracowała tam moja ciocia - Ela Czernecka, uczyła wychowania fizycznego
i poleciła mi tę szkołę. Szukałem szansy na przeniesienie się z Technikum Elektronicznego, w którym wykazałem się wybitną nieznajomością zagadnień technicznych i problematyczną strukturą osobowości. Zdecydowałem, że spróbuję w VI
LO, a VI LO zdecydowało, że spróbuje ze mną.
T.: Czy nie brakuje Panu czasów liceum?
M.C.: Nie, nie brakuje mi niczego z mojej przeszłości. Jest ona zamknięta w sposób
skończony, jednoznaczny i doskonały zarazem. Wspominam ten czas z przyjemnością, ale nic bym w nim nie zmienił, niczego nie dodał ani nie ujął. Stąd brak
poczucia braku, że się tak wyrażę.
T.: Kiedy pojawił się u Pana pomysł, by zostać aktorem?
M.C.: Pomysł pojawił się po luźnej w sumie uwadze pani Beaty Fajfer, czy nie chciałbym pójść kiedyś w tę stronę. Z początku nie rozważałem tego poważnie. Potem
podjąłem szereg decyzji, które doprowadziły mnie do miejsca w którym dziś jestem.
T.: A jak wygląda studiowanie w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i czy według
Pana warto iść w tym kierunku?
M.C.: To bardzo złożone pytanie. Odpowiem skrótowo zatem. Są to studia wymagające poświęcenia się im w wysokim stopniu, żeby nie powiedzieć bez reszty.
Jeśli oczywiście chce się, żeby nauka przyniosła wymierne efekty. Tak sobie myślę,
że to brzmi dość banalnie, bo o wszystkich kierunkach można coś podobnego powiedzieć. Powiem inaczej. Ja uważam, że jeśli nie jest się w stu procentach pewnym, że
chce się iść tą drogą to szkoda marnować czas swój i komisji egzaminacyjnej. Odpowiadając na drugą część pytania - z mojej perspektywy patrząc warto jest studiować
aktorstwo i warto ten zawód wykonywać. Każdy jednak musi tę decyzję podjąć autonomicznie i samemu zebrać jej plon. Tak sądzę.
T.: Zastanawia mnie pewien fakt. Według
mnie jest Pan znakomitym aktorem, biorąc
choćby pod uwagę rolę Lewego w Wojnie
polsko-ruskiej. Dlaczego tak utalentowany
aktor gra w serialach? Piję tutaj do Pierwszej miłości, czy nie boi się Pan zaszufladkowania?
M.C.: Widzi Pan, dzięki temu że gram w
Pierwszej miłości jestem w stanie utrzymać rodzinę i bez lęku myśleć o najbliższej
przyszłości. To nie wszystko.
Tylko dzięki temu, że występuję w tej telenoweli mogę pracować w teatrze. Paradoks?
Raczej konieczność i to nie do końca przykra. Poza powyższymi aspektami - tam się
po prostu dobrze pracuje, jest z kim pograć, a to najważniejsze. Dobry, punktualny i
improwizujący partner to gwarancja przetrwania często nieludzko nudnych i długich
scen, których na dodatek bardzo często realizuje się ponad dwadzieścia dziennie.
“Szuflady” nie będę się bał dopóki młodzi licealiści w tym kraju będą mnie pamiętali
bardziej dzięki Wojnie polsko- ruskiej niż dzięki telenoweli przetykanej reklamami. I
dopóki będą ciekawi, co mam do powiedzenia nie tylko w sprawie tej, czy innej roli w
tej, czy innej produkcji.
T.: No właśnie, nawiązując do kwestii finansowych. Ciągle w mediach pojawiają się
kolejne wzmianki dotyczące ogromnych sum, jakie otrzymują aktorzy za swoją pracę.
Jak to jest na prawdę?
źródła: facebook, www.polsat.pl, www.tvn.pl
M.C.: Z mojej wiedzy wynika, że najniższą stawką w teatrze lalkowym jest 70 złotych brutto za spektakl, najwyższą w teatrze żywego planu o jakiej słyszałem to 2400 złotych za spektakl wyjazdowy w
teatrze warszawskim. W filmie i serialu sprawy mają się inaczej. Najmniejsza stawką dzienna o jakiej
słyszałem dla zawodowego aktora to 700 złotych, a najwyższą o jakiej wiem na pewno to 8 000 złotych
za dzień pracy - niezależnie od ilości i wielkości scen do zagrania. Pewnie są i mniejsze i większe od
tych, o których ja słyszałem, ale to daje orientację, jaka jest rozpiętość i rząd wartości.
T.: Wydawać by się mogło, że osoby z mniejszych miast, takich jak np. Sosnowiec (w porównaniu do
Warszawy) mają trudniej, mają mniejsze perspektywy otrzymania pracy w tym zawodzie. Czy nie
myślał Pan o tym, żeby wyprowadzić się z Sosnowca, czy gdzie indziej, w jakimś większym mieście,
Pana kariera nabrałaby większego tempa?
M.C.: Wydaje mi się, że perspektywy w tym zawodzie są wyrównywane poprzez istnienie instytucji
castingu. Poza tym istotna obecność w świecie aktorskim urodzonych
w naszym regionie Janusza Gajosa, Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik,
czy Łukasza Simlata zdaje się zaprzeczać stereotypowi mniejszych szans.
Co do przeprowadzki do większych miast - lubię to poczucie i status
„człowieka z zewnątrz” w każdym ze środowisk, w których pracuję, czy
to w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. To daje świeże spojrzenie i
nie pozwala „obrosnąć mchem”.
T.: Zawsze wydawało mi się, że w pracę aktora wpisuje się także chodzenie po bankietach, lansowanie
się na różnych eventach. Zrobiłem mały research i mówiąc szczerze nie znalazłem żadnych Pańskich
wpadek, kontrowersji, nawet nie ma Pana na „Pudelku”. Jak to możliwe?
M.C.: Wydaje mi się, że ostatnio coraz częściej myli się pojęcia aktora i celebryty. Różnica jest taka,
według mnie, że każdy dobry aktor mógłby zostać wytrawnym celebrytą, ale już nie każdy wytrawny
celebryta mógłby zostać dobrym aktorem. To półżartem. Serio - widać żaden ze mnie i z mojej kariery zawodowej materiał na celebrytę, skoro nie interesują się mną magazyny plotkarskie. Na bankiety
popremierowe w teatrze chodzę, bo to nasze małe święto, ale nigdy nie potrafiłem ich traktować jako
pola do załatwiania kolejnych kontraktów. No nie umiem po prostu. Może to i feler, kto wie... A na
eventy, prezentacje ramówek i tak zwane „gale” nie miałem jak dotąd, ani czasu, ani ubrania, które
byłoby w wystarczającym stopniu glamour.
T.: I już tak na koniec. Ma Pan może jakąś złotą radę dla młodszego kolegi, co trzeba zrobić, żeby
spełnić się w tym zawodzie, jakie cechy powinien posiadać dobry aktor?
M.C.: Nie mam złotej rady Panie Piotrze. Nie ma też w moim przekonaniu ani zbioru cech, ani środowiska, które człowieka do tego zawodu predestynuje, bądź stanowi jednoznaczną dyskwalifikację. Jestem przekonany, że trzeba mocno wierzyć w to co się robi, być w zgodzie ze sobą i ufać sobie i
swoim wyborom. Tyle. Ja staram się postępować w taki właśnie sposób i z reguły dobrze na tym wychodzę, choć nie zawsze jest łatwo. No, ale w sumie gdzie zawsze jest łatwo i kto powiedział, że łatwo
znaczy dobrze.
T.: I niech to będzie puenta naszej rozmowy. Bardzo dziękuję za to, że znalazł Pan dla nas czas. W
imieniu redakcji „Tostera” życzę Panu wspaniałych kontraktów, doskonałych ról i samych sukcesów
zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. No i oczywiście zapraszamy do odwiedzenia starych,
szkolnych murów.
M.C.: Ja bardzo dziękuję za wszystkie pytania. Zafundował mi Pan bardzo ciekawą i potrzebną mi,
jak się okazało wyprawę w przeszłość.
Piotr Janiszewski
Spotted
„SPOTTED – sposób na przełamanie nieśmiałości czy nowa moda na
dobrą zabawę wśród młodzieży?”
Poniedziałek godziny poranne. Zaspana, z głową w zeszytach jedziesz autobusem,
kiedy nagle na jakimś przystanku wsiada bardzo przystojny chłopak. Od razu
serce zaczyna bić mocniej – toż to ideał! Wysoki, gustownie ubrany, a na dodatek
wygląda na sympatycznego.
No ale co z tego jak i tak nie dowiesz się kim on jest. Przecież nie będziesz
go śledzić, a już tym bardziej nie zagadasz! Marzenia o ukochanym poszły w
niepamięć, dopóki po powrocie do domu nie wchodzisz na fejsa i zauważasz
jakiś nowy, dziwny funpage, o którym działalności nie miałaś dotąd pojęcia. Z
ciekawości klikasz. W opisie strony widzisz tekst typu: „Spotkałaś w tramwaju
miłość swego życia? Napisz do nas, a my Twoją wiadomość opublikujemy anonimowo!”.
Siedzisz i myślisz, że to nie taki głupi pomysł. Co szkodzi spróbować? Przecież
szansa, że książę się znajdzie jest jedna na milion. Jednak kolejna myśl przychodzi do głowy: a co jeśli jednak napiszę? Nie przyznam się kim jestem, bo chyba
spalę się ze wstydu! Jednak ostatecznie dochodzisz do wniosku, że raz kozie
śmierć i decydujesz się napisać.
Takim oto wstępem chcemy przedstawić nowe zjawisko internetowe jakim jest
spotted.
SPOTTED – to moda, która przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych. Wielu traktuje to jako dobrą zabawę, inni podchodzą do tego bardzo poważnie. Są też
tacy, którzy wykorzystują to w celu zrobienia komuś na złość.
Cały wic polega na tym, że musisz napisać wiadomość o osobie, którą spotkałaś
np. na mieście, w autobusie, czy nawet w szkole, a administratorzy opublikują to
na stronie anonimowo, aby inni użytkownicy mogli pomóc Ci w odnalezieniu twojej miłości.
Warto dodać, że nasza szkoła także posiada taki funpage: „Spotted Korczak Sosnowiec”. Jeśli nie możesz oderwać od kogoś w szkole wzroku lub po prostu chcesz kogoś zdenerwować, bez skrupułów możesz napisać, a administratorzy to
udostępnią!
Jakie jest nasze zdanie na ten temat? Uważamy, że jest to całkiem dobra forma rozrywki, mimo tak różnych komentarzy znajdujących się pod anonimowymi
wiadomościami. Ale spójrzmy na to inaczej. Jaki sens ma zakładanie strony, na
której i tak nie podajemy naszych personaliów? Skąd dana osoba, może wiedzieć,
kto jest nią zainteresowany i skąd może wiedzieć, czy nie trafiła w sidła jakiegoś
złośnika? Przecież nie będziemy każdego w szkole obserwować i zachodzić w
głowę, kto mógł być tzw. „spotterem”.
Podsumowując uważamy, że jest to jakaś koncepcja na dobrą zabawę, jednak długiej przyszłości i stałych związków nie przewidujemy :).
Aleksandra Hasik
Sara Deleska
„Świętowanie czy oczekiwanie”
Okres przed maturami jest zawsze bardzo napięty. Stres i zdenerwowanie towarzyszy zdecydowanej większości maturzystów. Czas leci
bardzo szybko, a przygotowania idą pełną parą, jednak nie każdy pewien jest swojej wiedzy. Gdy ten czas nadchodzi, a testy maturalne zostają
wypełnione, ekscytacja spada, lecz pojawia się to straszne oczekiwanie.
Zdam, czy nie zdam? Zapytaliśmy maturzystów, co zamierzają robić na kilka
dni po zakończeniu matur?
Oczywiście połowa będzie niecierpliwie czekać na wyniki, w nadziei, że to
właśnie oni będą tymi geniuszami, którzy zdobędą 100%.
Ku mojemu zdziwieniu okazało się, iż druga połowa nie ma zamiaru oczekiwać, ale zacznie świętować już w dniu zakończenia egzaminu. Impreza
za imprezą. Niektórzy twierdzą, że to po to, aby nie myśleć i się nie zamartwiać. Inni, dlatego, że to już koniec ich męki w liceum, a jeszcze inni przekonani są, że zdadzą, więc nie mają się czym martwić.
Zdarzyli się i tacy, którzy odpowiedzieli, iż to czas wkroczenia w dorosłość i
zamierzają wykorzystać go na rozwój oraz pracę.
Totalni przeciwnicy tego, twierdzą, że nie muszą się już uczyć, więc nawet
jeśli nie zdadzą będą żyli szczęśliwi i korzystali z życia.
Każdy z nas jest inny, ale w każdym tkwi coś ciekawego o czym warto powiedzieć. Maturzyści radzą sobie ze stresem na różne sposoby. Ja im wszystkim życzę najlepszych wyników i spełnienia na drodze dorosłości.
Marlena Kopała
http://matura.fulara.com/news.php
Ich inna droga…
Ostatnio zaczęłam słuchać nieco „ostrzejszej” muzyki niż dotychczas i zupełnie
przypadkiem natknęłam się w sieci na utwory zespołu OtheRoad. Jak później się okazało – połowę zespołu mam okazję „podziwiać” na szkolnym korytarzu jako… niczym
nie wyróżniających się uczniów. No dobra, nie da się ich nie kojarzyć. Łukasza wyróżniają
długie, czarne włosy związane w kucyk, które zapuszcza zapewne od czasów podstawówki. Michała poznacie po ubiorze prawdziwego rockmana, natomiast Przemek… Przemek
pozostał sobą (i bardzo dobrze). Jak na początkującą dziennikarkę przystało, nie mogłam
przejść obok tego tematu obojętnie i postanowiłam umówić się z wyżej wymienionymi
Panami bynajmniej nie na randkę, lecz na wywiad. Wywiad o ich muzyce, koncertach,
genezie tytułów ich autorskich piosenek. Wywiad o zespole OtheRoad.
Redakcja: Panowie, czy czujecie, że dopadła Was lokalna sława?
Michał: Czy ja wiem… Nie czujemy się jakoś specjalnie sławni, aczkolwiek już zdarzyło się, że ktoś
nas kiedyś rozpoznał.
R: Rozdajecie już autografy?
M: Raz czy dwa może się zdarzyło, ale to przecież nic wielkiego.
R: Panowie, a tak w ogóle, to jak zaczęła się cała Wasza przygoda z muzyką?
M: Od zawsze każdy z nas chciał coś robić w tym kierunku. Zawsze chcieliśmy podążać swoją, inną
drogą i w tym celu zaczęliśmy grać. Najpierw – wiadomo, każdy grał gdzieś indziej, w innym zespole, a potem akurat wszyscy dochodziliśmy do pewnego etapu naszej muzycznej „kariery” i tak
znaleźliśmy się w jednym zespole.
Przemek: Moja przygoda z zespołem zaczęła się tak, że kiedy Wasz były perkusista stwierdził, że
chce sobie zrobić przerwę, zaproponowaliście mi, żebym grał z Wami.
R: Jakie funkcje pełnicie w zespole?
M: Ja jestem wokalistą.
Ł: Ja jestem gitarzystą.
P: Ja jestem perkusistą i głównym uciszaczem naszego basisty (śmiech).
R: No dobra, a w jakich okolicznościach powstał Wasz zespół? Jest może tutaj jego założyciel?
M: Założyciela nie ma, ale generalnie zespół powstał już około dwóch lat temu, potem dochodziłem
kolejno ja, w grudniu 2011 roku i w tym momencie zespół zaczął się „krystalizować”, zaczęliśmy
grać na poważnie. Następnie kolejno doszedł Łukasz i Przemek.
R: A kto poza Wami gra jeszcze w tym zespole?
M: Grają z nami nasi koledzy ze Staszica.
Łukasz: Nie wiem czy ich wymieniać…(śmiech)
M: Nie, no dobra (śmiech). Gra z nami Darek Grabowski, Sebastian Samek i Krystian Mucha.
R: A kto wymyślił nazwę Waszego zespołu i skąd ona się w ogóle wzięła?
M: Logo jak i nazwę wymyślili członkowie, którzy obecnie nie są już w zespole. Logo wymyślił fantastyczny Jakub Sobieraj, którego zastąpił Łukasz, a nazwę wymyślili Kamil Pietrzak i Filip Warot,
którego zastąpił Przemek.
R: Okej, a jak często gracie koncerty?
M: No, zdarza się, że gramy raz na miesiąc, a zdarza się, że częściej.
P: Chyba teraz będzie tak jakoś ostrzej…
M: Tak, teraz prowadzimy taką nieoficjalną mini trasę.
Ł: To, jak często gramy, zależy od miesiąca i od sezonu – wiadomo, w zimie jest mniej koncertów.
M: W zimie odbywają się głównie koncerty klubowe, a wiosną i latem możemy grać też koncerty w
plenerze.
Ł: W te wakacje planujemy wspólną trasę z Perfectem po południowej Polsce.
R: Dobra, a powiedzcie mi – częściej gracie koncerty dla rozrywki, czy może charytatywnie, tak,
jaki w listopadzie, w naszej szkole?
M i P: Z tego, co sobie przypominamy, to zagraliśmy tylko dwa charytatywne koncerty – podczas
tegorocznego finału WOŚP i właśnie ten w listopadzie, z którego zysk był przeznaczony dla chłopaka z naszej szkoły, Kuby Majzela. Oczywiście, jeżeli są koncerty charytatywne, to się za nie bierzemy, bo, wiadomo – dla nas to szansa rozwoju, a cel jest szczytny. Ponadto powoli staramy się grać
zarobkowo.
R: A wydaliście już może płytę lub planujecie jej wydanie?
M: W tym momencie jesteśmy podczas nagrywania dema, nagraliśmy już jego pierwszą część. W
przeciągu najbliższych 2-3 tygodni dogramy drugą.
R: Panowie, bo to mnie zaciekawiło. Kiedy przejrzałam wasz funpage na Facebooku natknęłam się
na dość, można by powiedzieć, nietypowe tytuły waszych piosenek. Skąd je bierzecie?
M: (śmiech) Tytuły z reguły nawiązują do tekstu, aczkolwiek nie zawsze, bo zdarza się, że opisują
jakieś specjalne wydarzenie, czynność lub rzecz. Zdarza się, że tytuł czasem nie jest powiązany z
tekstem.
Ł: Na przykład „Smalec” wziął się od tego, że nasz były perkusista smarował stopę do perkusji
smalcem (śmiech). Wstydził się, mieliśmy o tym nie mówić nikomu… Ale teraz już chyba można…
W sumie chyba nie mamy takich głupich tytułów już, nie?
M: „Dziwki”?
P: „Spacer Faraona”?
R: Powiem Wam szczerze, że zaciekawił mnie właśnie ten „Spacer Faraona”.
M: Tytuł ten powstał właściwie już po napisaniu piosenki. Nie miała nazwy, to Darek ją pisał. Jej
egipski klimat skojarzył nam się właśnie z faraonami. Tak powstają tytuły naszych piosenek.
R: Okej, dziękuję Wam bardzo za wywiad i życzę udanych koncertów i wielu słuchaczy:)
M, Ł i P: My również dziękujemy i zachęcamy do słuchania naszych utworów :)
Drodzy czytelnicy – na koniec Panowie mają Wam do przekazania tylko jedną informację – kochajcie ich, a oni też Was kochają. :)
Zuzanna Kołpak
http://noknasielsk.pl/uslugi/scena-i-oswietlenie/
Książka w Tosterze
Rozdział drugi.
Grudzień.
Para unosi się nad kubkiem gorącej czekolady, a pianki już dawno temu się rozpuściły. Śnieg ciągle sypie.
Gdybym teraz wyszła na dwór wpadłabym w zaspę po kolana, cóż uroki zimy. Święta minęły szybko i sprawnie,
przykro mi, że tak naprawdę zostają po nich tyko wspomnienia, zdjęcia i przez jakiś czas lampki na choince.
Zresztą i tak wszystko przemija. Ostatnio jestem jakaś depresyjna, ciągle boli mnie głowa. Do tego czuje się rozkojarzona i wszystko leci mi z rąk. Może po prostu nareszcie wyleczyłabym się do końca, bo ciągle chodzę chora.
Eh…, nic mi się nie chce…
- Mówiłam ci, że jak tu wchodzisz to nie rób tego bez pukania! Młoda! Czemu nic nie mówisz?!
… czemu zawsze muszą mnie zmuszać do wychodzenia spod pościeli?
- Co ty tu robisz Natalia!?
- Twoja mama mnie wpuściła, o Je… wyglądasz jakbyś biła się z suszarką, haha! Przestań patrzeć wzrokiem węża,
bo zabijasz z odległości metra. Dziewczyno opanuj się jak można tyle spać? Znaczy…, bez urazy, ale jak Arwena
z ,,Władcy Pierścieni” to ty raczej nie wyglądasz…
I tak się nic nie odezwę, więc po co się tak produkować…
- …Przestań już! Po co znowu się zakrywasz? Odezwij się coś. Ej, bo zaraz cię stamtąd wyciągnę, a tego byś nie
chciała dziewczynko… Mam cię!
- Przestań! Hahaha… Proszę…, przestań! Haha..
- Ale ja uprzedzałam, że jak dorwę, to będzie nieciekawie.
- No dobra już dobra… Po co przyszłaś?
- Wiesz Lea jest taka sprawa…
- Wiesz to bardzo niedobrze, że jest. Wolałabym, żeby nie było.
- …i jest taka sprawa…
- Wiesz przez chwilę miałam nadzieje, że weszła tu moja nierozgarnięta siostra.
- A wiesz, że nieładnie tak przerywać komuś co chwilę?
- A wiesz, że bardzo nieładnie wchodzić tak bez pukania?
- Jejku strasznie depresyjnie działa na ciebie to spanie do 17.00 Lea. Co się dzieje? Mnie możesz powiedzieć,
zawsze, przecież mnie znasz.
- Wiem Natalia, ale ja sama nie wiem co mi jest. Źle się czuje, szybko się męczę, ciągle chce mi się spać, boli mnie
głowa… i nie mam depresji, bo jestem o tym święcie przekonana… Ja po prostu czuję się taka… osłabiona…, tak
fizycznie, ale nie psychicznie i chyba dlatego nie mogę się pozbierać.
- Oh, czyżbyś się zakochała?
- Przestań mrugać tak tymi oczyma, bo ci się tusz skruszy. Zawsze myślałam, że przy tym nie można spać, więc
nie sądzę, żeby chodziło akurat o to.
- Hm, więc trudno będzie postawić diagnozę pacjentko.
- Przestań się wydurniać i udawać Housa. Lepiej mów, po co tu przyszłaś.
- Moja droga znalazłam właśnie lek na całe twoje zło. Przepraszam…, znaleźliśmy.
- Co się cieszysz? I jakie znaleźliśmy? O nie…, nie ma mowy…, nie wiem o co chodzi, ale nie!
- Który dzisiaj?
- Chyba 29 grudnia?
- Brawo wiesz, którego mamy, to znaczy, że nie jest jeszcze z tobą tak źle.
- A powiesz mi już o co chodzi?
- Ty, walizka, pakujesz tam swoje ubranka, narty, kijki, czapka, szalik, a jutro o 9.00… Seba, Paweł, Mat i Ja zabieramy Cię w podróż… A teraz…, papa reszta informacji u twojej mamy!
- Ej! Nie! Zaczekaaaj! Ale ja się nie zgodziłam!
Ja wiedziałam, że ona coś knuje…, ja wiedziałam! Czemu dałam się jej namówić… Czemu zawsze wyskakuje
nie wiadomo skąd i pakuje mnie w coś czego nie chcę… Moje łóżeczko… Jestem nienormalna, gadam z łóżkiem
i płaczę do niego… Co się ze mną dzieje? Wszystko mnie boli… Nie… Nie… Moja własna matka wchodzi w
jakieś konspiracje… i to z moimi znajomymi… To niedorzeczne… Abstrakcja! Ja tego po prostu nie pojmuję! Co
tutaj się dzieje?!
- Mamooo…!
….
Jak to się tu… Nie mogę sobie przypomnieć… Ostatnim razem motorem jakoś inaczej tu jechałem, ale… prawo..., prawo… Nie, nie tak… Lewo…, prawo… O! To ten dom… Już myślałem, że nie trafię… Heh wszyscy się
cieszą, to był dobry pomysł… Nie ma co, jak Natalia coś wymyśli, to naprawdę jest warto się zgodzić, tylko Pawła
jakoś w nartach nie widzę… No ale cóż, może być ciekawie… I parkujemy z delikatnym wzbudzeniem podziwu…
- Ooo, stary to było dobre! Jak na łyżwach!
- Dzięki Seba, haha.
- Wiesz to było nieodpowiedzialne.
- Natalia, no co ty… Paweł nawet się nie obudził. Patrz jak ślicznie śpi, hahaha… Piątka Seba!
-Kretyni…
Gdzie ona jest? Może po nią pójść…, albo zadzwonić…, może jeszcze śpi…
- Ej Natalia, o której umówiłaś się z Leo, bo jest już przed dziewiątą, a jej ani widu, ani słychu.
- Miała tu być na 9.00. O idzie, patrz. Już się nie martw tatuśku.
- Dzień dobry pani. Nie wyspałaś się kochana Leo?
- Niestety nie Mat, gdyż jak widzisz w akcie podstępu i desperacji ratowania mojego depresyjnego istnienia wybieram się z wami na narty.
- Ładnie się uśmiechasz o poranku Lea. Jaka szkoda ,że to nie 17.00.
- Daruj sobie Natalia…
- Spoko…, spoko ja tam idę zbudzić śnieżkę, bo przymarznie jej zaraz język do szyby…
- A co Paweł śpi? O matko…, zrób mu najpierw zdjęcie…, będziemy go szantażować, hahaha…
- Nie ma sprawy.
…A kobiety nadal twierdzą, że faceci mają idiotyczne pomysły…
- Ej Seba! Weź wrzuć jej rzeczy do bagażnika… O matko, a z tymi kolejnymi nartami to ja nie wiem co zrobimy…
- Mat, nie musimy ich zabierać. Ja nie muszę jeździć, a poza tym…, ja nawet nie umiem.
- Nie kituj mi tu Lea, to w takim razie, po co one ci w ogóle były potrzebne.
- Nie mam pojęcia. Tata mi kiedyś kupił, bo stwierdził, że musze się nauczyć, ale ja nie chciałam, więc tak leżą
już trzecią zimę. Pewnie starzy myśleli, że teraz się nauczę, ale ja nadal nie chcę jeździć.
- To ja mam pomysł… Nie chcesz nart, okey nie bierzemy, ale na miejscu wypożyczamy ci snowboard i ja nauczę
cię na nim jeździć, bo sam na tym trenuję. Ale jeżeli nie chcesz to się nie martw, jakieś miejsce dla nart w aucie
jeszcze się znajdzie i to spokojnie.
- Wiesz wolałabym nie musieć wybierać nic, ale jak już muszę to wolę już ten snowboard. Ewentualnie to też mi
się nie spodoba i tyle.
- No to leć z Natalią zanieść narty, a my z chłopakami będziemy za 5 minut. Jedziemy na stację.
- Okey. Natalia chodź, idziemy jeszcze na chwilę do mnie.
- Idę, już idę…
Wiktoria Wołczenko
“And the Oscar goes to...”
Ludzie uwielbiają przewidywać przyszłość: płeć potomka królewskiego rodu, wyniki wyborów, czy też
rezultaty sportowych potyczek zawsze są powodem do rozmaitych spekulacji, na których niejeden makiaweliczny
bukmacher zbudował swoją fortunę, a wielu dociekliwych reporterów karierę. Rokrocznie na przełomie zimy
i wiosny Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej (Academy of Motion Picture Arts and Sciences)
rozgrzewa do białości kryształowe kule wróżek i jasnowidzów rozsianych po zabitych dechami wsiach Ameryki
próbujących przewidzieć laureatów Academy Awards of Merit, czyli popularnych Oscarów.
Pierwsza Oscarowa gala odbyła się w Hollywood Roosevelt Hotel w 1929 roku przy udziale 250 osób i trwała
zaledwie 15 minut. Oscary rozdano wówczas w 13 kategoriach, cała impreza miała charakter środowiskowy, a
przedstawiciele mediów opuścili galę jeszcze przed jej zakończeniem. Jednak wieloletnie socjotechniczne zabiegi
w prasie, radiu, a przede wszystkim w telewizji, spowodowały, że współcześni Amerykanie są przekonani o wielkiej doniosłości tego wydarzenia i w oscarowy wieczór grzecznie zasiadają przed swoimi telewizorami oglądając
bloki reklamowe, przetykane krótkimi transmisjami z Oscarowej gali, równocześnie generując wielomilionowe
zyski producentów widowiska.
Tego roku półminutowy spot reklamowy wyceniono na blisko 2 miliony dolarów, droższe 30 sekund można było
zobaczyć jedynie w trakcie Super Bowl. Tam reklamodawcy za swoje pół minuty płacili blisko 4 miliony dolarów.
Statuetka Oskara to nie tylko niewątpliwy prestiż i splendor, ale również beneficjum o wiele bardziej wymierne.
Każdy filmowiec uhonorowany tą pozłacaną 24 karatowym złotem figurką projektu Cedrica Gibbons’a jest kolokwialnie mówiąc - ustawiony na parę lat. W ślad za nagrodą idą ciekawe propozycje i intratne kontrakty.
Trudno się więc dziwić, że o Oskarze marzy każdy kto pracuje w branży filmowej i próbuje znaleźć sposób, który
pozwoli te marzenia uczynić bardziej realnymi.
Instytut Badań Społecznych UCLA w poszukiwaniu „czynnika oscarowego” przeanalizował ponad 16 tys.
filmów z ostatnich 70 lat, w których 37 tys. aktorów wcieliło się w prawie 148 tys. ról. Naukowcy dostrzegli, że
szanse aktora na sukces zwiększały się, jeśli był związany z poważnym studiem – Warner, Paramount czy choćby
bracia Weinsteinowie, czyli z firmami, które są w stanie dużo zainwestować w promocję. Ważne jest też, ile statuetek zebrali w przeszłości koledzy z planu i reżyser. I to, czy sam kandydat został już kiedyś dostrzeżony przez
Akademię.
Amerykański portal Virgin Media radzi: „Chcesz wygrać? Bądź Meryl Streep. A jeśli nie, to chociaż krewnym
Coppoli”. Coś w tym jest: klan twórcy Ojca chrzestnego ma na koncie 24 nominacje. Z kolei historyczka kina
Jeanine Basinger daje artystom radę: „Zagraj geja, najlepiej kalekę, ale raczej nie śpiewaj ani nie tańcz na ekranie”.
Zupełnie inną sprawą jest to, że szeroko pojęte media w uroczystości rozdania Oscarów doszukują się przede
wszystkim potknięć, skandali i drobnych faux-pas, często popełnianych przez zadufane w sobie gwiazdy.
Tomasz Ossoliński, jedyny polski projektant mody, który trzy razy projektował stroje na Oscary, nie krył
rozczarowania oglądając czerwony dywan tegorocznej ceremonii: „Żadna z tegorocznych kreacji nie przejdzie
do historii. Czerwony dywan był blady. Co gorsza, większość strojów była aż tak nietrafiona, że daję tej gali tytuł
najgorszej w historii Oscarów”. Projektant bezlitośnie skrytykował kreacje prawie wszystkich gwiazd, jedyną
kobietą, która w tym roku wyróżniała się z wszechobecnej nicości, była 86-letnia Emmanuelle Riva, notabene
Francuzka. Jego zdaniem, aktorka nominowana za rolę w Miłości wyglądała oszałamiająco. Suknia z peleryną
projektu domu mody Lanvin idealnie pasowała do jej wieku, klasy i osobowości. A przy tym była w tej stylizacji
zaskakująca, bo nie-hollywoodzka. „To trochę tak, jakby przyjechała do Los Angeles, by kobietom karykaturalnie
próbującym zatrzymać młodość pokazać, jak pięknie się starzeć. Mistrzostwo świata” - podsumował Ossoliński. Projektant skrytykował za to Anne Hathaway. „Wyglądała, jakby miała na sobie fartuch” - powiedział na
widok jej pastelowej sukni projektu Prady. Aktorka wyznała, że zdecydowała się na nią zaledwie kilka godzin
przed galą, ale zdaniem krytyków mody to był wyjątkowo zły wybór. Również ze względu na... biust. Oscar,
którego zdobyła 31-latka, całkowicie przestał się liczyć. Ossoliński pochwalił za to zwyciężczynię w kategorii
„najlepsza aktorka pierwszoplanowa” - Jennifer Lawrence. „Ona i Charlize Theron przyszły w sukniach domu
mody Dior. Swoimi klasycznymi, ale jednocześnie nowoczesnymi kreacjami, udowodniły, że epoka Galliano
już minęła. Przepych i ekstrawagancja, której hołdował, jest już passe” - ocenił Ossoliński. I dodał: „Brawo za
delikatną biżuterię dla obu. Charlize miała tylko bransoletki Harry’ego Winstona, a Jennifer naszyjnik Choparda nonszalancko zawieszony na plecach. Zaś Jessica Chastain swoim wyglądem przywołała pamięć Rity Hayworth”. Jako jedyna w sukni Armani Privé pokazała klasę i szyk dawnego Hollywood.
Oscarowe podium zaszczycił też swoją obecnością zwykły pech, jak się okazało Jennifer Lawrence ma szczęście
do filmowych nagród, jednak do ich odbierania - już nie. Nagrodzona Oscarem dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej za rolę w Poradniku pozytywnego myślenia zaliczyła wpadkę podczas odbierania statuetki. Tym razem
aktorka przewróciła się na schodach. „Urządziliście mi owację na stojąco tylko dlatego, że upadłam!” – mówiła
ze śmiechem . Z kolei emocje jakie towarzyszyły Adele Adkins spowodowały, iż mimo tego, że figurowała w
gronie tak zwanych pewniaków artystka rozpłakała się.
Podsumowując, tegoroczna, 85.,ceremonia rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej trwała 3 godziny i 35 minut, ale miało się wrażenie, że wlecze się bardziej niż rekordowa gala z roku 2002, która zajęła prawie
godzinę dłużej. Zwycięzców Oscarów w najważniejszych kategoriach, poza jednym, można było przewidzieć już
w dniu ogłoszenia oscarowych nominacji. Nowy prowadzący Seth MacFarlane poniósł klęskę, a gala przypominała raczej rozdanie teatralnych nagród Tony, niż rozdanie najważniejszych filmowych nagród świata. Następne
Oscary za rok, zapewne z nowym prowadzącym. I miejmy nadzieję bez tak wielu muzycznych występów, które
upodobniły galę rozdania nagród filmowych do tej, na której nagradza się teatralne musicale.
Karolina Palian
http://oscar.go.com/
Hel(L) Week
Czy wiecie, co to jest hell week? To sprawdzian dla kandydatów na Navy
Seals. Siedem dni sadystycznych testów dla największych z amerykańskich
twardzieli, podczas których i tak większość z nich odpada. Zostają tylko wariaci,
prawdziwi ludzie - gotowi na wszystko. Myślę jednak, że i oni by się zastanowili
przed podjęciem kursu prawa jazdy w środku drugiego półrocza...
Są różne sytuacje. Czasem możemy sobie dobrać godziny wykładów do
naszych potrzeb. Czasami jednak stajemy przed wyborem pomiędzy rozkładaniem
ich na kilka miesięcy lub dwa tygodnie. Mnie przydarzyło się to drugie. Tak..., dziesięć lekcji po dwie godziny na dzień. Czysty obłęd, nie są w niczym podobne do
naszych ulubionych przedmiotów szkolnych. Obowiązuje twarda zasada – „jeżeli ci
naprawdę zależy na zdaniu ( a skoro kurs kosztuje około półtora tysiąca, zakładam,
że ci jednak zależy ), musisz się mocno napracować”. Nieważne, że jest godzina
szósta wieczorem, a ty jesteś niewyspany, nieważne, że jutro masz 2 klasówki,
kartkówkę i prezentację. To wszystko przestaje się liczyć, kiedy Ty zaczynasz
się uczyć naprawdę trudnych rzeczy. Testy, gąszcz pytań, mnóstwo znaków i cała
mechanika.
I wszystko trzeba zapamiętać.
Kiedy? No pytam, kiedy młody człowieku mamy to wszystko ogarnąć. W domu, na
przerwach, między dojazdem ze szkoły do domu, czy gdzie tam sobie wybrałeś.
Zauważyłem jedną właściwość - im więcej nauki tym krótsze przerwy…
W końcu przychodzimy do domu, nie myślimy o uczeniu się znaków, to będzie ostatnia rzecz którą dziś zrobicie. Podczas głaskania zdziwionego kota, który już
zapomniał, że tu mieszkasz, podejmujesz próbę relaksu. Może uda ci się odstresować i zapomnieć. Ale nie nic z tego, ty próbujesz się wyluzować, a myśli pchają się
jedna za drugą, zbliżający się sprawdzian z polskiego, kartkówka z ciągów, konkurs
z francuskiego, na który zgłosiłeś się sam, a teraz nie masz czasu o nim pomyśleć...
Czyste szaleństwo, zaraz głowa ci pęknie… Ale dość!
Chcesz jakoś przetrzymać ten czas bez strat? Naucz się zdobywać dodatkowe
sekundy gdzie tylko się da. Do tej pory wydawało ci się, że nie da się jednocześnie
jeść obiadu i myć się pod prysznicem, doczytując te ostatnie rozdziały zadanej na
wczoraj lektury? Chyba jeszcze nigdy nie zdawałeś na prawo jazdy.
Ten felieton powstawał na przerwach, lekcjach, podczas niekończących się
godzin w drodze. A sam pomysł na niego podsunął mi ktoś inny, bo ostatnio jestem
zbyt nieprzytomny, by samodzielnie myśleć. Przesadzam? Może.
A ty, kiedy rozpoczniesz SWÓJ kurs prawa jazdy?
Michał Dziedzic
http://netpedia.com.pl/nauka-jazdy-warszawa-s10089.html
Stopka redakcyjna:
Redaktor naczelna
Martyna Maroszek
Zastępcy redaktor naczelnej:
Klaudia Woźniak
Klaudia Matyjas
Projekt Graficzny:
Aleksander Gawlik
Redaktorzy:
Michał Dziedzic
Karolina Palian
Wiktoria Wołczenko
Zuzanna Kołpak
Marlena Kopała
Aleksandra Hasik
Sara Deleska
Klaudia Czekaj
Piotr Małota
Kasia Otfinowska
Opieka merytoryczna i graficzna:
Joanna Napora-Ćmachowska
Korekta:
Marta Koterwa
Specjalne podziękowania dla byłych redaktorów:
Monika Fabijańczyk
Ania Noga
Piotr Janiszewski
Ewelina Wójcik
Dawid Tkaczyk
źródło zdj z okładki: facebook
grafika spisu treści: http://www.psdgraphics.com/

Podobne dokumenty