Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
1
Tajemnica profesora Spannera
Był kandydatem do Nagrody Nobla
Ale w pamięci Polaków, głównie za sprawą "Medalionów" Zofii Nałkowskiej, zapisał się
jako ten, który w Gdańsku wytwarzał mydło z ludzi. Prokuratorzy z IPN wznowili śledztwo w
tej sprawie.
Była późna jesień 1939 r., kiedy prof. Rudolf Spanner zawitał do Gdańska. Przyjechał, by
wygłosić wykład z anatomii. Ale główny cel podróży był inny – Erich Grossmann, rektor
Akademii Medycznej w Gdańsku, zaproponował mu pracę. Spanner chciał poznać uczelnię i
warunki ewentualnego zatrudnienia. Wynegocjował gażę profesora zwyczajnego, dodatek
mieszkaniowy oraz honorarium za pensum dydaktyczne. W efekcie 1 stycznia 1940 r. został
dyrektorem i ordynatorem Instytutu Anatomicznego, szefem katedry anatomii i embriologii.
Urodzony w 1895 r. Spanner miał za sobą doświadczenia
frontowe z I wojny światowej (odznaczony Krzyżem
Żelaznym II klasy), a u boku rodzinę – poślubioną w 1922 r.
żonę Johannę i jedynego 15-letniego syna Karla Reinharda.
Zawodowo był u szczytu. Nominację na profesora
nadzwyczajnego otrzymał jesienią 1929 r., w wieku 34 lat.
Dalsze lata przyniosły mu sporo uznania. Najlepszym
dowodem fakt, że w 1939 r. został nominowany do Nagrody
Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny za badania nad
fizjologią nerek. Ostatecznie jednak nagroda przypadła
innemu niemieckiemu lekarzowi – Gerhardowi Domagkowi.
Przeprowadzka do Gdańska oznaczała dla rodziny
Spannerów poprawę warunków materialnych i
mieszkaniowych (przydzielono im parter willi z ogrodem
Rudolf Spanner. Fot.
przy Gralathstrasse 12). Dla samego Rudolfa wiązała się z
Museum of Jewish Heritage
bliskim awansem na profesora zwyczajnego. Gdańska
uczelnia medyczna, powołana do życia w 1935 r., dopiero w
kwietniu 1940 r. uzyskała zgodę na prowadzenie pełnych studiów medycznych. Wcześniej
zdobywali tu wymaganą praktykę ci, którzy odbyli stosowne studia teoretyczne na którymś z
niemieckich uniwersytetów. Dla tak młodej uczelni Spanner był cennym kadrowym
wzmocnieniem. Jego postawa ideowa nie budziła wątpliwości: już 25 września 1933 r.
wstąpił do SA, a w 1936 r., po trzyletnim okresie kandydackim, został członkiem NSDAP.
Prośba o zwłoki
Trwała wojna. Front potrzebował lekarzy. Akademii Medycznej przybywało studentów.
Preparaty były potrzebne jako materiał poglądowy. Podobnie jak szkielety. Do instytutu
Spannera w wyniku umów i porozumień trafiały zwłoki skazanych na śmierć i straconych w
więzieniu w Gdańsku, a także w Królewcu i Elblągu, ciała więźniów obozu koncentracyjnego
Stutthof oraz jeńców radzieckich, wreszcie pacjentów szpitala psychiatrycznego w
2
Kocborowie koło Starogardu Gdańskiego, zmarłych lub zamordowanych jako mniej
wartościowi w świetle nazistowskiej eugeniki. "Szpital w Kocborowie stał się jednym z
głównych dostawców – piszą Monika Tomkiewicz i Piotr Semków w niewydanej jeszcze
książce "Profesor Rudolf Spanner 1895–1960". – Swoisty handel zwłokami jak przedmiotami
był związany z gratyfikacją finansową dla osób biorących udział w tym procederze".
Początkowo Instytut płacił za zwłoki po 15 marek, z tego 5 trafiało do pracowników
kocborowskiego zakładu. Później zapłata została obniżona do 9 marek, z czego personel
otrzymywał 4 marki, a reszta wpływała do kasy
Autorzy publikacji zadają pytanie, czy psychicznie chorzy mogli być uśmiercani na
zamówienie dyrektora Instytutu Anatomii? Zajrzyjmy do korespondencji Spannera z
Waldemarem Schimanskim-Siemensem, dyrektorem szpitala w Kocborowie. 19 lipca 1941 r.
Spanner pisał: "Drogi Schimanski! Zwracam się do Ciebie z wielką prośbą. Jeszcze przed
miesiącem Twój zakład zaopatrywał mnie optymalnie w dostateczną ilość materiału. Od
około 6 do 8 tygodni brak mi całkowicie tego materiału. Znalazłem się więc w dużych
kłopotach w związku z przygotowywaniem zimowego kursu preparacyjnego. Byłbym Ci
nadzwyczaj wdzięczny, gdybyś mnie wkrótce znów wsparł dostawą materiału. A może macie
obecnie tak pocieszająco wysoki stan zdrowotności? Życzę Ci dobrego wypoczynku w czasie
tych krótkich ferii i przesyłam Ci najlepsze pozdrowienia. Heil Hitler! Spanner".
Obcięte głowy więźniów obozu koncentracyjnego w
Stutthofie koło Gdańska, których ciała wykorzystywano w
Instytucie Anatomicznym doktora Rudolfa Spannera. Fot.
BE&W
22 lipca 1941 r. Schimanski pisał: "Mój Drogi Spanner! Pozwalam sobie odpowiedzieć na
pismo z dnia 19.7.1941 r., że zarządziłem tu, aby wszystkie nadające się zwłoki były
oddawane do Twojej dyspozycji. W ostatnim okresie liczba zwłok zmniejszyła się, bo
zmniejszyła się bardzo liczba chorych, a poza tym poprawił się ogólny stan zdrowia. Także
krewni zmarłych troszczą się bardzo w ostatnim czasie o swoich zmarłych. Pomimo to będę
Ci przekazywał wszelki nadający się materiał. Heil Hitler!". 6 listopada 1941 r. Spanner
ponaglał: "Za trzy tygodnie przychodzi 400 studentów, którzy są urlopowani z Rosji, na
studia. Proszę (...) o przedsięwzięcie starań w tym kierunku, abyśmy mogli liczyć znowu na
3
większe zaopatrzenie w materiał".
Po wojnie długo dominowało przeświadczenie, że podstawowym źródłem "materiału" był
obóz koncentracyjny Stutthof. Według badaczy z IPN do Instytutu Anatomicznego zwłoki
stamtąd dostarczono przynajmniej raz. Eduard von Bargen, naczelny preparator Anatomicum,
po wojnie twierdził, że zwłoki stamtąd zrobiły tak straszne wrażenie, że uciekał się potem do
wszelkich możliwych wymówek, aby z oferty KL Stutthof nie korzystać. Czy tak było
faktycznie? Von Bargen twierdził, iż rejestrował przyjmowane ciała oraz odnotowywał, skąd
pochodziły. Ale rejestrów tych nie udało się odnaleźć.
Poszukiwany
W ramach przygotowań do semestru zimowego 1944/1945 Instytut Anatomiczny zgromadził
ok. 140 ciał. Lecz zbliżał się front. 30 stycznia 1945 r. prof. Spanner wyjechał, pozostawiając
preparaty, nad którymi pracował, wyniki badań, książki. Wojna doświadczyła go również
osobiście – 20 października 1944 r. na Węgrzech poległ jego jedyny syn, 19-letni kapral Karl
Reinhard. Podobno po tej stracie Spanner na pewien czas stracił zapał do pracy naukowej.
17 kwietnia 1945 r. oględzin pomieszczeń Instytutu Anatomii dokonało kilku pracowników
Państwowego Zakładu Higieny w Łodzi. Prócz kości, czaszek, ciał, głów ludzkich, płatów
wypreparowanej skóry, znaleźli parę kawałków czegoś, co wyglądało jak surowe mydło. O
znalezisku powiadomili władze. Co było dalej, wie każdy, kto czytał "Medaliony". Wizytacje,
komisje, w tym ta z udziałem pisarki Zofii Nałkowskiej. Były laborant Spannera, Zygmunt
Mazur, zeznał, że w Instytucie produkowano mydło z ludzkiego tłuszczu. W jego mieszkaniu
zabezpieczono kilka kostek, które miały pochodzić z tej produkcji. On sam, umieszczony w
gdańskim areszcie, zmarł wkrótce na tyfus. Jesienią 1945 r. Instytut Ekspertyz Sądowych w
Krakowie potwierdził, że próbki substancji z Instytutu Anatomicznego w Gdańsku są mydłem
– jedna surowym, druga wykończonym. Jednak przy ówczesnym stanie nauki niemożliwe
okazało się określenie, z jakiego tłuszczu je wykonano – zwierząt czy ludzi.
Kiedy zwycięskie państwa postanowiły ukarać zbrodniarzy wojennych, nazwisko Spannera
trafiło na listę poszukiwanych przez Wojskową Prokuraturę Generalną w Londynie. Z
następującą charakterystyką: "Waga 63 kg, wzrost 167 cm, włosy ciemnobrązowe, siwiejące,
oczy brązowe, cera ziemista, połamane i zepsute zęby, duży przekrzywiony nos, duże i
wydatne uszy, donośny głos, zamyślony wygląd, miał zwyczaj cichego gwizdania". Jednak
ostatecznie angielscy prokuratorzy ocenili, że brak wystarczających podstaw do oskarżenia –
Instytut wykorzystywał zwłoki, a nie żywych ludzi, jak było w przypadku zbrodniczych
eksperymentów medycznych.
Mimo to wątek gdańskiego mydła był poruszany przed trybunałem w Norymberdze.
Referował go oskarżyciel radziecki gen. Roman Rudenko. Dołączył dowody rzeczowe, w tym
wspomniane dwa rodzaje próbek oraz zeznanie laboranta Mazura, który twierdził, że pracami
tymi interesował się rząd Niemiec. Sprawa ta w Norymberdze nie została wyczerpująco
wyjaśniona.
4
Sam Spanner po wyjeździe z Gdańska nie ukrywał się. Początkowo pracował jako lekarz w
Ostenfeld (Schleswig-Holstein). Potem przeniósł się do Hamburga. Zamieszkał u teściowej w
dzielnicy Bergedorf. W maju 1947 r., po artykułach prasowych z procesu norymberskiego,
został rozpoznany przez sąsiadów z kamienicy. Przesłuchała go policja i sąd. Twierdził, że
substancja podobna do mydła była produktem ubocznym maceracji (łac. maceratio –
rozmiękczanie), że laicy wyciągnęli pochopne wnioski z tego, co zobaczyli.
W Norymberdze prezentowano dowody pochodzące z
instytutu Spannera. Fot. Archiwum Muzeum w Oświęcimiu
12 grudnia 1948 r. wydział denazyfikacyjny w Kilonii zaliczył Spannera do kategorii entlastet
(oczyszczony). Pozwoliło mu to wrócić na uczelnię. Najpierw pracował we Freiburgu, a od
połowy 1949 r. w Kolonii, w tamtejszej klinice uniwersyteckiej. "Miał – piszą Tomkiewicz i
Semków – bardzo dobry kontakt ze studentami, z którymi często spotykał się w małej
kawiarence położonej w pobliżu Anatomicum i przy lampce wina i dobrym cygarze
rozmawiali na tematy zawodowe i prywatne. W latach pięćdziesiątych kawiarenka ta
określana była nawet mianem Cafe Spanner. Studenci zapamiętali go jako wiecznie
zamyślonego profesora, który ubrany w za długi fartuch krążył pomiędzy laboratorium, salą
preparacyjną a biblioteką. Charakteryzowało go to, iż często przy dokonywaniu sekcji nie
zakładał rękawiczek".
Z korespondencji, jaką prowadził, wynika, że ciążyły mu dyskusje środowiskowe i
publikacje, w których jego nazwisko pojawiało się w kontekście mydła z ludzi. Uważał za
kłamstwa doniesienia (w pełni potwierdzone) o wykorzystaniu włosów ludzkich do wyrobu
lin i o pozyskiwaniu ze zwłok koron dentystycznych z metali szlachetnych.
W 1957 r. został dyrektorem Instytutu Anatomii w Kolonii. Udoskonalił cieszący się wielkim
uznaniem atlas anatomiczny Wernera Spalteholza. Atlas ten, opatrzony nazwiskami
Spalteholza i Spannera, jest używany do dziś. Pracy nad drugim tomem Spanner nie skończył,
zmarł na zawał 31 sierpnia 1960 r. Jego ciało skremowano, prochy złożono na cmentarzu w
Hamburgu Bergerdorf.
5
Dowód z mydła
Po 1945 r., dzięki rozwojowi biochemii, zmieniły się możliwości badawcze. Kiedy IPN
wznowił w 2002 r. śledztwo, postanowiono ponownie przebadać próbki mydła. Bo tamte dwa
rodzaje substancji, dołączone jako dowód w procesie norymberskim, są nadal
przechowywane w archiwum Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.
Zbadano też osławione mydło RIF, które otaczała aura podejrzeń. Ekspertyzy wykonane
przez prof. Andrzeja Stołyhwo z Politechniki Gdańskiej wykazały, że do produkcji mydła RIF
użyto tłuszczów rybich. Natomiast obie substancje z Hagi oraz nieoznakowana kostka, którą –
jako pochodzącą z Instytutu Anatomii – udostępnił Tadeusz Skutnik, mogły być wytworzone
z tłuszczu ludzkiego. Zawierały bowiem tłuszcze występujące w maśle i wołowinie. A teza, iż
w czasie wojny świnie karmiono masłem i wołowiną jest raczej nie do obrony.
20 listopada 2006 r. prokurator Piotr Niesyn z IPN umorzył śledztwo z braku dowodów, że w
Instytucie Anatomii dokonywano zabójstw. Nie znalazł też podstaw do stwierdzenia, że
Spanner podżegał do zabójstw, aby pozyskać kolejne zwłoki dla Instytutu. Uznał natomiast, iż
w latach 1944 i 1945 była tam uzyskiwana z tłuszczu ludzkiego "substancja chemiczna
stanowiąca w swojej istocie mydło". Nie dał wiary zeznaniom Spannera z 1947 i 1948 r., że
wykorzystywał on to coś do impregnowania ruchomych preparatów kostno-stawowych.
Monice Tomkiewicz i Piotrowi Semkowowi, którzy prześledzili całą drogę zawodową i
życiową bohatera opowiadania Nałkowskiej, wydaje się mało prawdopodobne, by anatom tej
klasy, ustawicznie poszukujący nowych i lepszych rozwiązań w swej dziedzinie, mógł ulec
fascynacji domowym przepisem na mydło, który przywiozła jego asystentka. Kwerendy
utwierdziły ich w przekonaniu, że władze Rzeszy o żadnych pracach nad produkcją mydła z
ludzi nie wiedziały. Przychylają się więc raczej ku tezie, że zmydlone tłuszcze ludzkie były
produktem ubocznym maceracji. Skłonni są natomiast przyjąć, że w końcówce wojny, w
dobie wielkiego deficytu mydła, ktoś mógł się pokusić o wykorzystanie tej substancji do
czyszczenia urządzeń w Instytucie, mógł wprowadzić ją na czarny rynek. Uważają, że jeśli
tak było, "to Spannerowi jako dyrektorowi Instytutu można by postawić zarzut
niedostatecznego zabezpieczenia preparatów, zatem niedopełnienia obowiązków". Można mu
także przypisać "odpowiedzialność z powodu niewpojenia podwładnym szacunku dla
niezwykle specyficznego materiału badawczego, jakim jest człowiek". Kwestię "zwłok na
zamówienie" pozostawiają otwartą.
Wiedza jest dziś większa, emocji mniej. Lecz rewizji nadzwyczajnej nie będzie. Sprostowania
do "Medalionów" również.