Gończy Polski w podkładce

Transkrypt

Gończy Polski w podkładce
PODKŁADKA
Typowe
jesienne
polowanie zbiorowe na
zwierzynę grubą. Polujemy
na jelenie, dziki (wszystkie),
lisy w obwodzie 135 Baranów, czyli w moim
miejscu
zamieszkania.
W dzieo
poprzedzający
polowanie zawsze robię
rozeznanie
w
terenie.
Sprawdzam
jakie
są
upodobania żerowe dzików
i gdzie zalegają na dzienny
odpoczynek.
Sprawdzam
nęciska i leśne pasy
zaporowe. Z takich tropowoleśnych informacji można
wiele wyczytad, albo przynajmniej ułożyd schemat do jutrzejszego scenariusza łowów.
Podobno polowanie bez psów to - tylko polowanie, a polowanie z psami to już prawdziwe
łowy. Tak więc kolega Rysiek z mieszaocem Czokiem i ja z moją Rabą gooczą polską idziemy
w podkładkę. Na zbiórce stanęło 10 myśliwych. W trakcie odprawy omawiam z kolegami
plany i upoważniam jednego z myśliwych znającego dobrze teren do rozstawienia
pozostałych na stanowiskach. Zawsze staramy się by w pierwszym miocie dziki były pewne.
Później można przewidzied dalsze ruchy podniesionej watahy, a także zauważyd specyficzny
błysk w oku i przypływ myśliwskich emocji, które udzielają się całej polującej braci. Tym
razem wypadło na tzw. Lipniak. Ruszamy od strony młodników przy krzywej ambonie
„szóstce”. Na ich skraju widad świeże buchtowiska. Puszczamy psy z otoków. Raba nurkuje
w gęstwinie i po chwili słychad w oddali jej wysokie, śpieszne granie, ale to tylko sarny.
Idziemy dalej, suka dochodzi do nas po drodze. Ze względu na prawo strzału w miocie
przyjmujmy taką zasadę, że chodzimy i zarazem współpracujemy razem z drugim
podkładającym kolegą. Zazwyczaj kierujemy się na głos pracujących przed nami psów lub
sprawdzamy miejsca, w których powinny zalegad dziki. Tym razem zajrzeliśmy wszędzie,
gdzie się dało. Byliśmy w leśnych „gniazdach”, kępach i pod świerkami, a dzików nie widad.
Został jeszcze wąski i długi młodnik na prawej flance miotu przy dużym lesie. Weszliśmy
zRyśkiem na porośnięty jeżynami zrąb, gdy usłyszałem kilka krótkich, nerwowych szczeknięd
Raby. Widzę jak wchodzi kilka metrów w młodnik, krótko oszczekuje, po chwili wycofuje się
z powrotem i ponownie wchodzi pomiędzy choinki szczekając i gardłowo powarkując. Wiem
na pewno - są dziki. Rysiek został z Czokiem na zrębie licząc, że Raba wygoni coś na otwarte,
ale ta nie ma ochoty wskoczyd na dobre w młodnik poplątany jeżyniskiem – wchodzi kilka
metrów szczeknie i wycofuje się do tyłu, a dziki siedzą twardo w gęstwinie. Z głębi młodnika
dochodzi do uszu ich groźne, energiczne fukanie. Ruszyłem do przodu między gęstą sośninę.
Raba jest gdzieś przede mną. Wymieniam w kniejówce brenekę na śrut i strzelam w górę,
żeby podkręcid psy i ruszyd towarzystwo. Efekt natychmiastowy.... zakotłowało się dookoła.
Najchętniej wskoczyłbym teraz na jakiegoś grubego chojraka, ale w tym miejscu jestem bez
szansy na tego typu bezpieczny azyl. Koszula, chyba z wrażenia mimowolnie przykleiła się do
pleców. Dookoła słychad trzaski i rechtanie huczkowej watahy pomieszane z ujadaniem
psów, które teraz ostro głoszą czarnego. Widzę z mojej lewej strony śmigający przez
gęstwinę dziczy chyb, a za nim słyszę Rabę. Odległośd kilkanaście metrów, strzelam
zprzyrzutu pudłując dzika, który wypadł na zrąb i idzie dalej, a za nim grająca Raba. Z drugiej
strony młodnika padają kolejno trzy strzały, jak się później okazało, też niecelne. Tak bywa,
emocje psują koncentracje przy strzale, a może..... dziki za szybko biegają???
Jak się okazało z zagajnika w krótkich odstępach czasu wyskoczyło kilkanaście dzików
prawdopodobnie dwie watahy. Po rozpoznaniu tropów i przesmyków wiemy, że poszły pod
Łysą Gorę. Obstawiamy młodniki przy gazociągu. Sprawdzamy jeszcze wysokie trawy
i gniazda na starych zrębach. Czok podkręcony dzikami teraz bardziej pilnuje się Raby niż
Ryśka. Podchodzimy pod młodniki. Rysiek idzie szerokim pasem gazociągu. Ja zasuwam
z psami z drugiej strony zagajników. Suka znowu krótko poszczekuje. Podniecona goni
przed siebie raz górnym raz dolnym wiatrem, a tuż za nią basowo dziamiący Czok. Słyszę
ostre szczekanie psów - prowadzą na Ryśka, kilka sekund i rozlegają się dwa szybkie,
następujące po sobie strzały. Pierwszy strzał na pewno z przybiciem. Przedzieram się przez
gęstwinę i wychodzę na niewielką śródleśną uprawę. Widzę Ryśka z Czokiem przy
strzelonym dziku. Raba idzie dalej, jazgocząc prowadzi watahę na linię myśliwych. Po chwili
słychad kolejne strzały, a za nimi następne. Pomagam koledze wyciągnąd dzika do drogi,
gratulacje, na gorąco wręczam złom. Po kilkunastu minutach suka jest z powrotem przy
leżącym dziku. Bojowo nastawiona przegoniła Czoka od zdobyczy, ona jest tu szefową. Mam
telefon od kolegi. Jeden dzik poszedł mocno farbując, ale farba po kilkunastu metrach urywa
się. Idę z gooczą na miejsce i puszczam na zestrzał po ok. 80 metrach dochodzimy już
zgasłego, sporego wycinka. Na pokocie mamy 4 dziki. Prawdę mówiąc powinno byd więcej,
ale nie to jest najważniejsze. Liczą się przecież przeżyte emocje łowów i dobra koleżeoska
atmosfera. Jak mówi nasz łowczy – jego już to cieszy, że widział zwierza i słyszał jak w kniei
psy grały i za to już można dziękowad Św. Hubertowi.
Darz Bór
Tomasz – Hubert Marcinkowski