Andrzejkowe opowieści

Transkrypt

Andrzejkowe opowieści
Piątek trzynastego
Tuż przed snem spoglądam w kalendarz. Zamurowało mnie. Jutro
jest piątek, trzynastego. Zapomniałam!
Robię szybki rachunek sumienia. Wszystkie lekcje odrobiłam. Do
jutrzejszej klasówki z niemieckiego też się przygotowałam. Warto jednak
wszystko sobie powtórzyć. Szukam mojego szczęśliwego ołówka. Z pechem
lepiej nie zadzierać. Uff! Już północ. Nastawiam budzik na 6:00. Co, jeśli
się spóźnię?
Nie uwierzycie. Tak! Zaspałam! Jest już w pół do ósmej! Jestem nie
do życia. Nawet kakao mi nie pomaga. Biegnę do szkoły. W połowie drogi
przypomina mi się, że nie wzięłam zeszytu od przyrody. Muszę wrócić.
Teraz na pewno się spóźnię. Pani od matematyki jest bardzo zła. Nic
dziwnego. W końcu lekcja trwa już 15 minut. Na historii nie jest lepiej. Tak
bardzo chce mi się spać, że w ogóle nie słucham nauczycielki, co gorsze
zostałam wywołana do odpowiedzi. I oczywiście nie wiem, o co chodzi.
Cała klasa się ze mnie śmieje. Następny jest niemiecki i praca klasowa.
Przez tę noc wszystko wyleciało mi z głowy! Tylko cud może mnie
uratować
Już po pracy klasowej. Jestem pewna, że dostanę jedynkę. Widać
piątek 13. to nie jest dobry dzień na cuda.
Jeszcze tylko polski i koniec lekcji. Nareszcie! Chociaż pewnie znowu
coś się wydarzy. Może na przykład będzie niezapowiedziana kartkówka z
trybów albo pani sprawdzi mi zeszyt. W końcu dzisiaj 13. piątek.
Los się nade mną zlitował. Polski przeszedł bez żadnych komplikacji.
Wracam do domu.
- Jak było w szkole? - pyta mama.
- Fatalnie, ale nic dziwnego, w końcu dzisiaj jest 13. piątek - odpowiadam.
- Ależ ty jesteś przesądna. Przecież się nie wyspałaś, więc nie mogłaś się
skupić na lekcjach ani tym bardziej napisać dobrze pracy klasowej.
Może mama ma rację, ale ja swoje wiem!
M.P., kl. 5b
Wieczór andrzejkowy
Nazywam się Asia i opowiem niezwykłą historię, która
przydarzyła mi się w wieczór andrzejkowy.
Tydzień przed andrzejkami wszystkie dziewczyny w szkole opowiadały,
jak będą się przygotowywać do dnia wróżb. Nie wierzę we wróżby i
nie lubię ich. Uważam wręcz, że przynoszą one pecha.
Z tłumu paplających dziewczyn doleciało do mnie:
- To ja najlepiej zorganizuję wróżby i u mnie będzie impreza. No i
jeszcze nie zapraszajmy tej całej Aśki. Ona w ogóle nie zna się na
wróżbach.
- Ale dlaczego mamy jej nie zapraszać i dlaczego to u ciebie ma być
impreza? - wtrąciła się Monika, moja przyjaciółka.
- Bo u mnie będzie najlepiej. Ja mam najładniejszy pokój i mam
najfajniejszą muzę, a co do tej Aśki, to już mówiłam, ona w ogóle nie
zna się na wróżbach! Nie zna ani jednej! Zresztą ona na ogół jest
dziwna.
- Wcale nie! To ty jesteś dziwna! Asia umie się bawić, ma ładny pokój,
poczucie humoru, ciekawą muzykę i zna wróżby. Z tobą nie chcę mieć
nic wspólnego.
Kiedy to powiedziała, odeszła i trzymała się od nich z daleka.
Podeszłam do niej wtedy mówiąc:
- Nie przejmuj się. Jeżeli chcesz, możesz przyjść do mnie na andrzejki i
razem coś wymyślimy.
- Chętnie skorzystam - odpowiedziała.
- Dzięki, że mnie tak broniłaś - szepnęłam po chwili.
- Nie ma za co - powiedziała z uśmiechem.
Nagle zadzwonił dzwonek na lekcje. Weszłam do klasy i usiadłam w
ławce z Moniką. Na lekcji wpatrywałam się w nią i zastanawiałam,
dlaczego jest taka smutna. Kiedy skończyliśmy lekcje, poszłam na
trochę do biblioteki. Szukałam tam książki z wróżbami andrzejkowymi.
Wypożyczyłam ją, zgromadziłam także wszystkie potrzebne
przedmioty, aby wróżyć.
Dni mijały jeden po drugim i zanim się obejrzałam, nadszedł dzień
andrzejek. Wypadły w tym roku w poniedziałek, na samym początku
tygodnia. Akurat w tym dniu miałam dużo lekcji. Przygotowałam
wszystko na przyjście Moniki. Kiedy weszła do mojego pokoju,
zamurowało ją. Była zaskoczona, ponieważ jeszcze nigdy nie widziała
tylu świec, a było ich 28. Monika zawsze lubiła do mnie przychodzić,
ale wyznała, że dzisiaj miała na to szczególną ochotę.
Kiedy Monika zdjęła już kurtkę, rozpoczęłyśmy wróżby. Jako pierwsza
była wróżba z sercami. Na wielkim czerwonym papierowym sercu
napisałam imiona chłopców z klasy, a zadaniem naszym było szpilką
przebić z zamkniętymi oczami imię jednego z nich.
Monika
wycelowała w Kacpra, który ją bardzo lubił. Ja trafiłam w Nikodema,
którego nienawidzę. Następnie wróżyłyśmy sobie z kart z wizerunkami
zwierząt. Każda z nas dostała 6 kart, z których miała wybrać 3 i
potasować je. Później odsłonić jedną. Trafił się mi kot. Następnie
odkrywałyśmy kolejne karty. W książce z wróżbami wyczytałam, że
jeżeli odkryte zostaną dwie karty i na obu będą zwierzęta domowe, to
zdarzy się coś miłego, a jeśli będą dzikie, przytrafi się coś złego. Jeżeli
natomiast jedno zwierzę będzie domowe, a drugie dzikie, to… nie
wiadomo, co się może zdarzyć.
Na koniec oczywiście lanie wosku. Strasznie się niecierpliwiłyśmy, co
nam wyjdzie. Wyszła mi marchewka, a Monice słoń. Nie wiedziałyśmy,
co to może oznaczać. Dawno się tak nie uśmiałyśmy.
Był to bardzo miły wieczór. Po wyjściu Moniki zastanawiałam się nad
tymi wróżbami. Przekonałam się, że wróżby, choć nie zawsze się
sprawdzają, są fajne i potrafią być bardzo śmieszne. Zrozumiałam
także, że nie można nikogo ani niczego oceniać zbyt pochopnie po
pozorach.
D.G., kl. 5b