Wiersze o życiu, śmierci i przemijaniu
Transkrypt
Wiersze o życiu, śmierci i przemijaniu
Jan Brzechwa Dzień zaduszny Kiedy miedzianą rdzą Pożółkłych jesiennych liści więdną obłoki, Zgadujemy, czego od nas obłoki chcą, Smutniejące w dali swojej wysokiej. Na siwych puklach układa się babie lato, Na grobach lampy migocą umarłym duszom, Już niedługo, niedługo czekać nam na to, Już i nasze dusze ku tym lampom wkrótce wyruszą. Jeżeli życie jest nicią – można przeciąć tę nić, I odpłynąć na obłoku niby na srebrnej tratwie… Ach, jak łatwo, ach, jak łatwo byłoby żyć, Gdyby nie żyć było jeszcze łatwiej! Jan Twardowski Śpieszmy się Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego. Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza. Jan Twardowski Aby się stało Gwiazdy by ciemniej było smutek by stale dreptał oczy po prostu by kochać choć z zamkniętymi oczami wiara by czasem nie wierzyć rozpacz by więcej wiedzieć i jeszcze ból by nie myśleć tylko z innymi przetrwać koniec by nigdy nie kończyć czas by utracić bliskich łzy by chodziły parami śmierć aby wszystko się stało pomiędzy światem a nami Jan Twardowski Bliscy i oddaleni Bo widzisz tu są tacy, którzy się kochają i muszą się spotkać aby się ominąć bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało są inni, co się nawet po ciemku odnajdą lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im zabrakło Bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą miłości się nie szuka - jest albo jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero dlatego nie mogą być razem jak bażanty, co nigdy nie chodzą parami Można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie Nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem Wisława Szymborska Kot w pustym mieszkaniu Umrzeć - tego się nie robi kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa już nie świeci. Słychać kroki na schodach, ale to nie te. Ręka, co kładzie rybę na talerzyk, także nie ta, co kładła. Coś się tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Coś się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. Do wszystkich szaf się zajrzało. Przez półki przebiegło. Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło. Nawet złamało zakaz i rozrzuciło papiery. Co więcej jest do zrobienia. Spać i czekać. Niech no on tylko wróci, niech no się pokaże. Już on się dowie, że tak z kotem nie można. Będzie się szło w jego stronę jakby się wcale nie chciało, pomalutku, na bardzo obrażonych łapach. O żadnych skoków pisków na początek Wisława Szymborska Nic dwa razy Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Choćbyśmy uczniami byli najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować żadnej zimy ani lata. Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno, tak mi było, jakby róża przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, współobjęci spróbujemy szukać zgody, choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody. Wisława Szymborska O śmierci bez przesady Nie zna się na żartach, na gwiazdach, na mostach, na tkactwie, na górnictwie, na uprawie roli, na budowie okrętów i pieczeniu ciasta. W nasze rozmowy o planach na jutro wtrąca swoje ostatnie słowo nie na temat. Nie umie nawet tego, co bezpośrednio łączy się z jej fachem: ani grobu wykopać, ani trumny sklecić, ani sprzątnąć po sobie. Zajęta zabijaniem, robi to niezdarnie, bez systemu i wprawy. Jakby na każdym z nas uczyła się dopiero. Tryumfy tryumfami, ale ileż klęsk, ciosów chybionych i prób podejmowanych od nowa! Czasami brak jej siły, żeby strącić muchę z powietrza. Z niejedną gąsienicą przegrywa wyścig w pełzaniu. Te wszystkie bulwy, strąki, czułki, płetwy, tchawki, pióra godowe i zimowa sierść świadczą o zaległościach w jej marudnej pracy. Zła wola nie wystarcza i nawet nasza pomoc w wojnach i przewrotach, to, jak dotąd, za mało. Serca stukają w jajkach. Rosną szkielety niemowląt. Nasiona dorabiają się dwóch pierwszych listków, a często i wysokich drzew na horyzoncie. Kto twierdzi, że jest wszechmocna, sam jest żywym dowodem, że wszechmocna nie jest. Nie ma takiego życia, które by choć przez chwilę nie było nieśmiertelne. Śmierć zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona. Na próżno szarpie klamką niewidzialnych drzwi. Kto ile zdążył, tego mu cofnąć nie może. Wisława Szymborska Pogrzeb Czaszkę z gliny wyjęli, położyli w marmury, luli luli ordery na poduszkach z purpury. Czaszkę z gliny wyjęli. Odczytali z karteczki a) był to chłop serdeczny, b) zagrajcie, orkiestry, c) szkoda, że nie wieczny. Odczytali z karteczki. A ty oceń, narodzie, a ty szanuj tę zdobycz, że kto raz się urodzi, może zyskać dwa groby. A ty oceń, narodzie. Nie zabrakło parady dla tysiąca puzonów i policji dla tłumów, i huśtania dla dzwonów. Nie zabrakło parady. Mieli oczy umkliwe od ziemi ku niebiosom, czy już lecą gołębie i bomby w dziobkach niosą. Mieli oczy umkliwe. Między nimi i ludem miały być tylko drzewa, to tylko, co się w liściach przemilczy i prześpiewa. Między nimi i ludem. A tu mosty zwodzone, a tu wąwóz z kamienia, z dnem gładzonym pod czołgi, z echem do zadudnienia. A tu mosty zwodzone. Jeszcze pełen krwi swojej lud odchodzi z nadzieją, jeszcze nie wie, że z grozy sznury dzwonów siwieją. Jeszcze pełen krwi swojej. Kornel Makuszyński O cmentarzu Obrońców Lwowa Na te groby powinni z daleka przychodzić pielgrzymi, by się uczyć miłości do Ojczyzny. Powinni tu przychodzić ludzie małej wiary, aby się napełnić wiarą niezłomna, ludzie miałkiego ducha, aby się nadyszyć bohaterstwa. A że tu leżą uczniowie w mundurach, przeto ten cmentarz jest jak szkoła, najdziwniejsza szkoła, w której dzieci jasnowłose i błekitnookie nauczają siwych o tym, że ze śmierci ofiarnej najbujniejsze wyrasta życie. Józef Czechowicz Cmentarz lubelski Zegary, twarze nocy niewesołe, hasło podają: północ, północ! Dołem place konopne, lniane, ulice - długie mroku czółna, lamp łańcuchami spętane. U krańca Lublina czworokąt czarny, szumem poemat wiatrów skanduje. Klony, brzeziny, kasztany, tuje obsiadły wyspę umarłych. Aleje głuche mamrocą nocą, jak rynny. Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień, o bluszcz, żałobny barwinek, paprocie. Krzyże z marmuru, anioły brązowe srogo stanęły na piersiach trumien. Pieje kogut. Napisy z bramy cmentarza w pamięci zakarbuj, zatnij: "Oto teraz w prochu zasnę - z prochu wstanę w dzień ostatni..." Maria Konopnicka Na cmentarzu w Montmorency Groby wy nasze, ojczyste groby, Wy życia pełne mogiły! Wy nie ołtarzem próżnej żałoby, Lecz twierdzą siły! Nie z jękiem marnym, nie z westchnieniami, Nie z pustym echem pacierzy, Ale z płonącym sercem przed wami Stać nam należy! Bo zakładnik! wyście przed niebem, Które Pań wybrał wśród gminu, Że się znów kiedyś przełamiem chlebem Pieśni - i czynu! Więc na dalekich, tułaczych drogach Sypał nam Pań te kurhany, By pielgrzym tęskny na cudzych progach Miał znak podany. Bo jak drużyna chrobra zwycięża, Gdy sztandar wzlata jej ptakiem, Tak pogrobowiec rośnie na męża Pod mogił znakiem. I tak przyjmuje ziemia ta czarna One popioły i kości, Jako posiewu złotego ziarna Na plon przyszłości. A choć jest teraz jak ugór nagi, Zamarła z końca do końca, Niechaj nie tracą żywi odwagi, Czekając słońca! Im noc trwa dłużej, tym bliżej słońca, Tym bliższe błogie zaranie... Z mogił się ozwie lutnia dźwięcząca, Duch od niej wstanie. I od mogiły skroś do mogiły Przeleci jako płomienie, I zbudzi w grobach drzemiące siły, Rozproszy cienie... Jak wicher życia ziemią powieje, Rozbudzi serca do bicia... - Niechaj więc żywi mają nadzieję, Niech strzegą - życia! Wyboru dokonała Katarzyna Konczewska