Jak wpisać niskoemisyjną gospodarkę w strategię konkurencyjności

Transkrypt

Jak wpisać niskoemisyjną gospodarkę w strategię konkurencyjności
EUROPEJSKIE FORUM NOWYCH IDEI 2014
Panel, czwartek 2 października 2014, 15:30-17:00
Partner: FORTUM
Jak wpisać niskoemisyjną gospodarkę w strategię konkurencyjności Europy?
Tematyka:

Jak przezwyciężyć bariery utrudniające integrację działań w zakresie podnoszenia
efektywności energetycznej i budowy wolnego rynku energii?

Jakie instrumenty, regulacje i polityki wspólnotowe będą motywować firmy energetyczne do
inwestycji w nowe, bezemisyjne technologie?

Jakich systemowych działań i zmian wymaga kompleksowe podejście do ograniczenia emisji
na poziomie UE, ale także firm, samorządów, państw?
Ochrona klimatu a rozwój gospodarki europejskiej
Ceny energii dla przemysłu są w Europie dwukrotnie wyższe, niż w USA. Ta przepaść to jedna z
najważniejszych przyczyn malejącej konkurencyjności europejskiej gospodarki. Międzynarodowa
Agencja Energetyczna (MAE) przewiduje, że z powodu wysokich kosztów energii w najbliższych
dwóch dekadach udział Europy w globalnym rynku produktów energochłonnych zmaleje o jedną
trzecią. Za ten stan rzeczy często obwiniana jest unijna polityka klimatyczna, zobowiązująca kraje
członkowskie do redukcji emisji gazów cieplarnianych, zwiększenia odsetka energii produkowanej ze
źródeł odnawialnych i zwiększenia efektywności wykorzystania energii (tzw. cele 20-20-20).
Jednocześnie mało kto kwestionuje, że skoordynowane na szczeblu UE działania na rzecz
zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych są konieczne. Pytanie brzmi, jak sprawić, aby ochrona
klimatu i dbałość o dynamiczny rozwój gospodarki wzajemnie się nie wykluczały.
1
Pogląd, jakoby unijna agenda klimatyczna skutkowała erozją konkurencyjności gospodarki UE, do
niedawna był w głównym nurcie europejskiej polityki herezją. Dziś – gdy Europa Zachodnia
pogrążona jest w stagnacji – jest coraz powszechniej podzielany, nawet przez tych, którzy tę agendę
propagowali. Spore zaskoczenie wywołał na przykład Wolfgang Schaeuble, niemiecki minister
finansów, przyznając na początku br., że ambitne cele klimatyczne, których Berlin był dotąd
największym orędownikiem, szkodzą konkurencyjności nadreńskiej gospodarki.
Krytycy unijnej polityki klimatycznej wskazują, że oprócz erozji konkurencyjności gospodarki UE,
powoduje ona również bezpośrednie koszty fiskalne. W 2012 r., ostatnim, dla którego dostępne są
dane MAE, kraje UE wydały na subsydia do energii ze źródeł odnawialnych 60 mld dol. Dotowanie
„zielonej energii” postrzegane jest jako swego rodzaju inkubator. Ma doprowadzić energetykę
korzystającą ze źródeł odnawialnych do takiego stopnia rozwoju, aby stała się opłacalna na
warunkach rynkowych. Na razie, jak się wydaje, nie jest. Pouczający jest przykład hiszpański, gdzie w
2007 r. rząd, aby pobudzić inwestycje w energetykę słoneczną, zobowiązał się do płacenia za energię
z tego źródła 12-krotność ceny rynkowej. To istotnie spowodowało boom (według danych firmy CF
Partners, w latach 2007-2012 nominalna moc elektrowni słonecznych w Hiszpanii wzrosła 10-krotnie,
do blisko 7 GW), ale gdy w związku z kryzysem fiskalnym Madryt musiał obciąć subsydia do energii ze
źródeł odnawialnych, na które wydawał już 8 mld euro rocznie, inwestycje się załamały.
Szeroko zakrojoną analizę kosztów i korzyści z tytułu budowy czystych elektrowni przeprowadził
niedawno Charles Frank z Brookings Institution. Po stronie kosztów uwzględnił m.in. wydatki na
budowę elektrowni wykorzystujących dany rodzaj paliwa, wydatki na dostosowanie sieci
dystrybucyjnej do specyfiki dostaw energii z tych elektrowni (np. wiatrowe i słoneczne są zwykle
odległe od rynków zbytu energii i dostarczają ją nieregularnie) oraz koszty utrzymywania niezbędnych
„awaryjnych” konwencjonalnych elektrowni , a po stronie korzyści uniknięte emisje gazów
cieplarnianych i uniknięte wydatki na surowce (wszystko to relatywnie do elektrowni korzystających z
paliw kopalnych). Tak szerokie spojrzenie jest konieczne, bo okazuje się, że np. w Niemczech dopłaty
do elektrowni zeroemisyjnych sprawiły, że firmom energetycznym nie opłaca się inwestować w
nowoczesne elektrownie konwencjonalne, np. opalane gazem ziemnym, więc korzystają z
przestarzałych, aby uzupełniać podaż energii w czasie, gdy energii nie generują elektrownie „zielone”.
W efekcie udział wyjątkowo brudnej energii wytwarzanej z węgla brunatnego sięgnął najwyższego
poziomu od 1990 r., choć teoretycznie powinien spadać. W ślad za nim od dwóch lat rosną w
Niemczech emisje gazów cieplarnianych.
Ze wszystkich analizowanych przez Franka zeroemisyjnych źródeł energii, korzyści netto – za punkt
odniesienia przyjmując elektrownię węglową – dają jedynie elektrownie atomowe (około 300 tys. dol.
2
rocznie na 1MW mocy) oraz wodne (około 200 tys. dol. rocznie). Natomiast elektrownie słoneczne i
wiatrowe tworzą koszty netto, w pierwszym przypadku dochodzące do 189 tys. dol. rocznie na 1 MW
mocy. A wszystko to przy założeniu, że tona dwutlenku węgla kosztuje na rynku 50 dol. (faktycznie
jest dużo tańsza). Elektrownie słoneczne byłyby – w tak szerokim ujęciu – rentowne dopiero przy
rynkowej cenie Co2 na poziomie 185 dol. za tonę, czyli 18-krotnie wyższej, niż dominująca obecnie w
Europie.
Oczywiście takie wyliczenia nigdy nie są dokładne i zależą od wielu założeń. Te zmieniają się z
czasem, miedzy innymi na skutek postępu technologicznego, korzyści skali czy zmian sytuacji na
rynku paliw. I choć krytycy podważali przyjętą przez Franka metodologię, to jego wyliczenia łatwo
wykorzystać do wyciągnięcia wniosku, że, że gospodarka zeroemisyjna to mrzonka: ochrona klimatu i
ochrona konkurencyjności wzajemnie się wykluczają. Gdyby – jak twierdzą rzecznicy tej tezy – było
inaczej, producenci energii inwestowaliby w czyste technologie bez rządowych zachęt, tylko w oparciu
o rynkowe bodźce. Wówczas wdrażaliby zeroemisyjne rozwiązania dopiero wtedy, gdy byłyby
dopracowane na tyle, aby osiągnąć rentowność w warunkach rynkowych. Tymczasem dotąd niektóre
instalacje w Europie powstawały tylko dlatego, że ceny skupu wytwarzanej w nich energii
gwarantowały rządy. Opłacalne było więc stosowanie nawet niedojrzałych jeszcze technologii.
Argumentom takim w sukurs zdają się iść perypetie USA, które wśród krajów wysokorozwiniętych
uchodzą za jeden z najmniej „zielonych” i niechętnych podejmowaniu jakichkolwiek zobowiązań
klimatycznych, które mogłyby uderzyć w ich gospodarkę. Mimo takiej reputacji, od 2005 do 2012 r.
zdołały obniżyć emisje Co2 o blisko 13 proc. (w ujęciu per capita jeszcze bardziej), czyli dokładnie
tyle samo, co „stare” kraje UE, kroczące w awangardzie polityki klimatycznej. Za jedną z przyczyn
spadku emisji gazów cieplarnianych w USA uważa się recesję, ale ta uderzyła także w Europę.
Ewidentnie co najmniej równie ważne było zastępowanie w amerykańskich elektrowniach węgla
gazem łupkowym, który jest surowcem relatywnie niskoemisyjnym. To jednocześnie wpłynęło
ujemnie na ceny węgla na świecie, zachęcając do jego większej konsumpcji m.in. w Europie.
Polska perspektywa
Krytyka polityki klimatycznej jako hamulca rozwoju pada na szczególnie podatny grunt w Polsce,
gdzie w tzw. miksie energetycznym wciąż dominuje węgiel. Korzystanie z tego surowca uchodzi za
konieczne z perspektywy bezpieczeństwa energetycznego kraju i jego konkurencyjności gospodarczej.
Dlatego polskie władze są przeciwne uchwalaniu już dziś unijnych celów klimatycznych na lata 202030. Chciałyby, aby znane były najpierw zobowiązania państw spoza Europy, co pozwalałoby UE
3
dostosować do nich własne zobowiązania. Sama UE nie jest bowiem w stanie doprowadzić do
zastopowania globalnego ocieplenia.
Fakt, że oficjalne polskie stanowisko nie stało się głosem dominującym w europejskiej debacie o
optymalnej polityce klimatycznej, każe się zastanowić nad jego słusznością. Zaczynając od końca:
tezie, że „Polska węglem stoi”, można przeciwstawić tę, że systematycznie rośnie polski import tego
surowca, zwłaszcza z Rosji. Już od kilku lat jest on wyższy, niż eksport. Wprawdzie polski węgiel,
nawet przy obecnym wydobyciu, byłby w stanie pokryć krajowe zapotrzebowanie, ale import okazuje
się często tańszy. A przecież w związku z coraz mniejszą dostępnością złóż, polski węgiel będzie
raczej drożał, niż taniał. To podważa argument, że korzystanie z energii węglowej jest kluczowe dla
bezpieczeństwa energetycznego Polski. Na dłuższą metę, w związku ze stopniowym wyczerpywaniem
się surowców kopalnych, Polsce – jak zresztą każdemu innemu krajowi – to bezpieczeństwo zapewnić
mogą rodzime z natury rzeczy odnawialne źródła energii – nie tylko słońce i wiatr, ale też fale
morskie, odpady czy biomasa. Niedawny sondaż, przeprowadzony na zlecenie Greenpeacu przez
firmę Ipsos, sugeruje, że mieszkańcy państw Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja,
Węgry) doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ponad trzy czwarte respondentów wskazało, że
niepokoi ich uzależnienie Europy Środkowo-Wschodniej od energii z importowanych surowców –
często z Rosji – i właśnie z tego powodu większość z nich popiera podniesienie efektywności
wykorzystania energii i zwiększenie odsetka energii pozyskiwanej ze źródeł odnawialnych.
W dłuższym horyzoncie czasowym, rosnące zapotrzebowanie na energię wschodzących potęg
gospodarczych, takich jak Chiny i Indie, wraz ze stopniowym wyczerpywaniem się surowców
energetycznych, będzie zapewne skutkowało wzrostem ich cen. Wówczas z każdym rokiem relatywny
koszt pozyskania energii z alternatywnych źródeł będzie malał. A to rzuca cień na takie wyliczenia, jak
te sporządzone przez Charlesa Franka. Przy zdecydowanie wyższych cenach surowców, szeroko
rozumiany bilans korzyści i kosztów z tytułu budowy „czystych” elektrowni może przedstawiać się
zupełnie inaczej, niż dzisiaj.
Przyszłość polityki klimatycznej
Na krytykę, jakoby unijna polityka klimatyczna podkopywała konkurencyjność europejskiej
gospodarki, Komisja Europejska replikuje, że wzrost cen energii na Starym Kontynencie jest przede
wszystkim skutkiem podatków i dopłat do energii ze źródeł odnawialnych, które w sposób
nieskoordynowany stosują kraje członkowskie. Jednocześnie jednak KE ma świadomość, że nawet
jeśli wykorzystanie tych akurat instrumentów nie jest wymagane przez wspólnotową politykę
klimatyczną, stanowi ono próbę wypełnienia celów tej polityki. Stąd w kwietniu KE przedstawiła nowe
4
wytyczne w sprawie pomocy publicznej w sektorze energetycznym, które przewidują ograniczenie
subsydiów do energii ze źródeł odnawialnych i zastąpienie ich bardziej rynkowymi mechanizmami
wsparcia. Wcześniej zaproponowała uproszczenie agendy klimatycznej w latach 2020-2030, gdy
przestanie obowiązywać obecny pakiet. Trzy cele (20-20-20), z których dwa są prawnie wiążące,
mają zostać zastąpione jednym: koniecznością redukcji emisji Co2 do 2030 r. o 40 proc. względem
1990 r. Uzupełniający cel – zwiększenie udziału energii ze źródeł odnawialnych do co najmniej 27
proc. – miałby być wiążący jedynie na szczeblu UE, ale już nie poszczególnych państw członkowskich.
Składając tę propozycję, KE poniekąd przyznała, że ochrona klimatu była dotąd rozumiana zbyt
wąsko. W tej fałszywej perspektywie można upatrywać źródła poglądu, że polityka klimatyczna
zawsze będzie szkodliwa dla konkurencyjności gospodarki. Sformułowanie tej polityki w kategoriach
jednego celu może paradoksalnie ujawnić, jak wiele jest dróg do jego realizacji. Rządy i koncerny
energetyczne będą miały wybór, w jaki sposób w poszczególnych krajach najlepiej – tzn.
najbezpieczniej dla gospodarki i najtaniej – zbijać emisje gazów cieplarnianych. W niektórych krajach
najskuteczniejszym sposobem może wcale nie być natychmiastowa eliminacja paliw kopalnych z
miksu energetycznego, tylko inwestycje w bardziej efektywne elektrownie opalane takimi paliwami.
Jednocześnie te kraje, które dysponują sprzyjającymi warunkami geograficznymi, będą mogły nadal
rozwijać energetykę opartą na źródła odnawialnych.
Innym sposobem na obniżenie emisji Co2 może być np. większe upowszechnienie kogeneracji
(jednoczesnego wytwarzania energii elektrycznej i ciepła), bo elektrociepłownie wydajniej
wykorzystują paliwo, niż same elektrownie i same ciepłownie. Kolejnym cegiełką w konstrukcji
„gospodarki solarnej” mogą być nowoczesne, coraz bardziej zdecentralizowane sieci energetyczne
(dotychczasowi odbiorcy energii i ciepła mogą być w pewnej mierze także jej dostawcami). Ogólnie
zresztą, postęp technologiczny wydaje się być najprostszą drogą do obniżenia kosztów produkcji
„zielonej” energii i w efekcie jej upowszechnienia. Postęp ten jednak wymaga jednak ogromnych
nakładów na badania i rozwój w dziedzinie energetyki. Przejrzyste, proste i stabilne ramy polityki
klimatycznej powinny stanowić środowisko sprzyjające takim inwestycjom.
Kluczowe pytania

Niskoemisyjność: hamulec czy motor rozwoju gospodarczego?

Jak rzetelnie policzyć koszty polityki klimatycznej w Europie? Czy można zwiększyć jej
skuteczność jednocześnie obniżając koszty?
5

Czy firmy energetyczne trzeba zmuszać do inwestycji w „czyste” technologie, czy wystarczą
im rynkowe bodźce?

Czy uproszczenie polityki klimatycznej to droga ku „gospodarce solarnej”?
AUTOR: GRZEGORZ SIEMIONCZYK, DZIENNIKARZ, GAZETA GIEŁDY I INWESTORÓW PARKIET
6

Podobne dokumenty